14426

Szczegóły
Tytuł 14426
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14426 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14426 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14426 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Brian Jacques Bitwa O Redwall Prze�o�y� Krzysztof Soko�owski Ten, kto powiada wam, �e odszed�em w dal, Nie wie, nie wie nic. Ja � i ma, czym jest, Dwie myszy Redwall. Wojownika sen, Mi�dzy Refektarzem a Nor�. Ja � i ma, czym jest, Zagraj najwi�ksz� z mych r�l. Oto dla miecza okolica, Gdzie bije �wiat�o ksi�yca. Noc, o pierwszej dnia godzinie P�noc wskazuje i przypomina. Wyjrzyj ponad przeszkod�, Szukaj, a odnajdziesz mnie. Jestem � i ma, czym jest, Czego dowodzi miecz. (Wiersz ukryty pod gobelinem z Wielkiego Refektarza) By� pocz�tek Lata R�y. Las Mossflower k�pa� si� w promieniach s�o�ca: o �wicie obmywany ros�, w po�udnie kwitn�cy w pe�nym blasku dnia, odpoczywaj�cy w d�ugie popo�udnie, ko�cz�ce si� szkar�atnym zmierzchem i mi�kk� ciemno�ci� czerwcowej nocy. Masywne, pot�ne Opactwo Redwall sta�o przy starej po�udniowej granicy, z dw�ch stron otoczone nieprzebytymi lasami Mossflower, z dw�ch pozosta�ych ��kami. Brama wychodzi�a na go�ciniec mijaj�cy je od zachodu. Widziane z g�ry Opactwo przypomina�o fantastyczny klejnot, rzucony pomi�dzy zwoje jasnozielonego jedwabiu i czarnego aksamitu. Dawno, bardzo dawno temu myszy zbudowa�y je z czerwonego piaskowca, wydobywanego daleko, na p�nocnym wschodzie. Od po�udniowej strony mury zarasta� pow�j, kt�rego li�cie jesieni� czerwienia�y, przysparzaj�c dodatkowej s�awy legendzie i nazwie Redwall. Ksi�ga Pierwsza Obl�enie Rozdzia� 1 Maciej wygl�da� po prostu komicznie w wielkich sanda�ach, uderzaj�cych go w pi�ty przy ka�dym niepewnym, chwiejnym kroku i w niezgrabnym, obszernym habicie nowicjusza, spod kt�rego zwoj�w ogon tylko z najwi�kszym trudem wydostawa� si� na �wiat. Podni�s� wzrok na b��kitne, bezchmurne niebo i oczywi�cie nast�pi� jednym sanda�em na drugi. Orzechy laskowe, kt�re ni�s� w wiklinowym koszu, rozsypa�y si�, a on sam, mimo i� dzielnie stara� si� utrzyma� r�wnowag�, fikn�� koz�a i rozci�gn�� si� jak d�ugi. �up! M�oda mysz pisn�a z rozpaczy. G�adz�c st�uczony, czu�y i wilgotny nos, rozejrza�a si�, sprawdzaj�c, gdzie tym razem wyl�dowa�a po upadku. Oczywi�cie, u st�p opata Mortimera. Maciej zacz�� na czworakach zbiera� rozsypane orzechy. Niezdarnie wpycha� je do kosza, unikaj�c gniewnego spojrzenia opata i popiskuj�c pospieszne usprawiedliwienia: � Wybaczcie, ojcze, prosz�... potkn��em si�. Nast�pi�em na koniec opata, ojcze habicie, to znaczy habitu... ojejejej! Opat Redwall z powag� przygl�da� si� nowicjuszowi sponad zsuni�tych na czubek nosa okular�w. Maciej, oczywi�cie. Jego niezdarno�� niegodna by�a myszy! Zaledwie wczoraj, zapalaj�c �wiece, osmali� w�sy brata Matuzalema! Nagle m�dre oblicze opata z�agodnia�o; m�ody nowicjusz tymczasem chwyta� g�adkie orzechy gar�ciami i, oczywi�cie, natychmiast gubi�. Potrz�saj�c surowo siw� g�ow�, lecz jednocze�nie kryj�c u�miech, opat Mortimer pochyli� si� i zacz�� mu pomaga�. � Macieju, Macieju, m�j synu � powiedzia� z westchnieniem. � Kiedy wreszcie zrezygnujesz z nieprzystojnego po�piechu, nauczysz si� st�pa� godnie, cho� z pokor�? Je�li chcesz zachowa� nadziej� na osi�gni�cie godno�ci myszy z Redwall, nie mo�esz biega� w k�ko, szczerz�c z�by jak jaki� zwariowany zaj�c. Maciej wrzuci� kilka orzech�w do koszyka. Sta�, przest�puj�c z nogi na nog�, wielkie sanda�y klapa�y o pi�ty. Nie wiedzia�, jak wyzna� g�o�no to, co le�a�o mu na sercu. Opat po�o�y� �ap� na ramieniu nowicjusza. Wyczuwa� jego niewypowiedziane t�sknoty, rz�dzi� bowiem Opactwem m�drze, od lat wielu, i dobrze zna� sekrety �ycia. U�miechn�� si� pogodnie. � P�jd� ze mn�, Macieju � poleci�. � Czas, by�my porozmawiali. Ciekawski drozd, siedz�cy w konarach starej, pokr�conej gruszy, obserwowa� dwie postaci id�ce powoli i godnie w kierunku Wielkiego Refektarza. [jadalnia klasztoru, tu: g��wna sala zebra�] Jedna z nich ubrana by�a w ciemny, zielonobr�zowy habit zakonu, druga w jasnozielony habit nowicjusza. Postaci toczy�y ze sob� cich� rozmow�. Drozd, syc�c si� swym sprytem, sfrun�� na pozostawiony przez myszy koszyk. Ale nie! W koszyku by�y wy��cznie orzechy twarde, zamkni�te w skorupkach. Udaj�c brak zainteresowania, by nie sta� si� obiektem kpin innych ptak�w, zagwizda� fragment swej letniej piosenki, wzlecia� na mury i rozpocz�� polowanie na �limaki. W Wielkim Refektarzu Opactwa by�o ch�odno. Promienie s�o�ca, ubarwione wszystkimi kolorami t�czy, pada�y na star�, kamienn� posadzk� z umieszczonych wysoko, w�skich witra�owych okien. W powietrzu ta�czy�y barwne k��bki kurzu, wzbijanie �apami dw�ch myszy. Ojciec opat zatrzyma� si� przy �cianie, na kt�rej wisia� d�ugi gobelin, duma i rado�� Opactwa. Najstarsz� jego cz�� utkali Ojcowie Za�o�yciele, ale nad tkanin� pracowa�y kolejne pokolenia zakonnik�w, przez co sta�a si� nie tylko bezcennym skarbem, lecz tak�e zapisem dziej�w Redwall z jego najwcze�niejszych czas�w. Opat przygl�da� si� Maciejowi, wpatrzonemu w gobelin zachwyconymi oczami. Zadawa� mu pytania, na kt�re, dzi�ki wiekowi i do�wiadczeniu, doskonale zna� odpowied�. � Na co patrzysz, synu? Maciej wskaza� na jedn� z postaci: bohatersk� mysz z u�miechem na szlachetnym pysku, nieustraszon�, w zbroi, wspart� swobodnie na wielkim mieczu. Za ni� wida� by�o I uciekaj�ce w panice lisy, �biki i pomniejsze drapie�ne stworzenia. Nowicjusz nie kry� podziwu. � Och, ojcze opacie � westchn��. � Gdybym m�g� by� jak Marcin Wojownik, bohaterska, najdzielniejsza mysz w historii naszego plemienia! Opat powoli przysiad� na pod�odze, wspieraj�c stare plecy o �cian�. � Pos�uchaj, co mam ci do powiedzenia, Macieju. Od dnia, gdy jako osierocona, le�na mysz zapuka�e� do furty gobelin � dekoracyjna tkanina na�laduj�ca malowid�o Opactwa, b�agaj�c, by ci� wpu�ci�, by�e� dla mnie jak syn. Podejd� i usi�d�, a ja spr�buj� wyja�ni� ci, czym jest nasz zakon. Jeste�my myszami pokoju. O tak, wiem, Marcin by� wojownikiem, lecz �y� w dawnych, trudnych czasach, wymagaj�cych odwagi i si�y; takiej odwagi i takiej si�y, jakie mia� tylko on, nasz obro�ca. Przyby� do nas w �rodku zimy, gdy Ojcowie Za�o�yciele bronili si� przed atakiem wielu drapie�nik�w, w tym lis�w i wielkiego �bika. By� wspania�ym wojownikiem, w�asn� �ap� pokona� napastnik�w i wypar� ich z Mossflower. Dowodzi� w wielkiej bitwie, w kt�rej, cho� pozornie skazany na kl�sk�, zwyci�y�, zabijaj�c �bika mieczem, p�niej s�awnym jak kraj d�ugi i szeroki. W tej ostatniej, krwawej walce odni�s� jednak powa�n� ran�. Myszy znalaz�y go le��cego na splamionym krwi� �niegu. Przynios�y go do Opactwa i opiekowa�y si� nim, a� rana zagoi�a si�, a rycerz odzyska� si�y. I w�wczas sta�o si� co� wspania�ego, Marcin bowiem zmieni� si� tak bardzo, �e okre�li� mo�na to tylko jednym s�owem: cud. Zst�pi� z drogi wojny, od�o�y� miecz. To w�wczas nasz zakon odnalaz� swe prawdziwe powo�anie. Myszy z�o�y�y uroczysty �lub: nigdy nie skrzywdzimy �ywego stworzenia, z wyj�tkiem tych, kt�rych brutalna si�a zagrozi naszemu Opactwu. �lubowa�y uzdrawia� chorych, leczy� rannych, wspomaga� biednych i nieszcz�liwych. To przysi�g�y, to zapisano w regule, taki jest sens �ycia naszego plemienia. Dzi� cieszymy si� wielkim uznaniem i jeszcze wi�kszym szacunkiem. Gdziekolwiek idziemy, cho�by daleko poza Mossflower, wszystkie zwierz�ta nam si� k�aniaj�. Nawet drapie�niki nie skrzywdz� myszy nosz�cej habit naszego zakonu. Wiedz�, �e ona uzdrawia i oferuje pomoc. Niepisane prawo g�osi, �e mysz z Redwall mo�e i�� wsz�dzie, wkroczy� na ka�de terytorium i nikt nie zrobi jej krzywdy. Musimy dorosn�� do opinii, jak� cieszy si� zakon. Tacy jeste�my i takie jest ca�e nasze �ycie. Opat m�wi� coraz g�o�niej i coraz bardziej uroczy�cie. Maciej siedzia� nieruchomo, przykuty do miejsca jego surowym spojrzeniem, oczarowany s�owami. Stary zakonnik wsta� i po�o�y� pomarszczon� �ap� na ma�ej g�owie, pomi�dzy aksamitnymi uszami, stulonymi w tej chwili ze wstydu. I zn�w serce ojca opata zmi�k�o. Z mi�o�ci� spojrza� na ma�ego nowicjusza. � Szkoda mi ci�, Macieju. Szkoda mi twych ambicji. Dni wojownik�w min�y, synu. �yjemy w spokojnych czasach, za co niebiosom niech b�d� dzi�ki. Twoim obowi�zkiem jest wy��cznie pos�usze�stwo opatowi i wykonywanie jego polece�. Przyjdzie czas, gdy odejd� na spoczynek, a wtedy ty b�dziesz wspomina� mnie i b�ogos�awi� m� pami�� jako pe�noprawna mysz zakonu. A teraz rozchmurz si� i chod�, m�j ma�y przyjacielu. Mamy przecie� Lato R�y, czeka nas jeszcze wiele ciep�ych, s�onecznych dni. Wr�� po koszyk z orzechami. Dzi� przed nami wielka uroczysto��, bo jako opat obchodz� z�ote gody. Kiedy odniesiesz orzechy do kuchni, b�d� mia� dla ciebie specjalne zadanie. Do uczty bowiem potrzebna nam b�dzie ryba. We� w�dk� i �y�k�. Powiedz bratu Alfowi, �e mo�e zabra� ci� na po��w w ma�ej ��dce. M�ode myszy lubi� �owi� ryby, prawda? Kto wie, mo�e przyniesiecie pstr�ga albo kilka ciernik�w? Biegnij, m�ody bracie. Szcz�cie przepe�ni�o Macieja od czubka nosa do ko�ca ogona. Pok�oni� si� opatowi i pobieg�. Opat obserwowa� go z �askawym u�miechem. Musz� porozmawia� z bratem Almonerem, pomy�la�. Niech znajdzie temu m�odemu �obuzowi dobrze pasuj�ce sanda�y. Nic dziwnego, �e biedak ci�gle si� przewraca. Rozdzia� 2 Kluny Bicz grza� si� w ciep�ych promieniach s�o�ca. Kluny Bicz nadchodzi�! By� wielki i mocny. By� z�ym szczurem o wytartym filtrze i wielkich, ostrych z�bach. Na jednym oku nosi� czarn� opask�. Straci� je w walce ze szczupakiem. Kluny straci� oko. Szczupak straci� �ycie. Niekt�rzy m�wili, �e Kluny jest szczurem portugalskim. Inni twierdzili, �e przyby� z d�ungli l�du po�o�onego daleko, na drugim brzegu oceanu. Ale nikt nie wiedzia� na pewno, sk�d pochodzi. By� wielkim, najwi�kszym i najdzikszym gryzoniem, jaki kiedykolwiek zeskoczy� ze statku na l�d. Futro mia� czarne, sko�tunione, sk�r� poznaczon� na ca�ym smuk�ym ciele ciemnymi i r�owymi bliznami, ci�gn�cymi si� od czubka mokrego nosa za zielono��te sko�ne �lepie i obszarpane uszy, przez zapchlony grzbiet a� po wielki, ruchliwy ogon, kt�remu zawdzi�cza� przezwisko: Kluny Bicz. Siedzia� na wozie siana, a z nim przybywa�a armia pi�ciuset szczur�w: szczur�w z kana��w, z tawern i gosp�d, szczur�w z dok�w, szczur�w z nabrze�y... a wszystkie one ba�y si� go, lecz sz�y za nim. Zast�pca Klunego, Krwawy Kie�, trzyma� w r�ku d�ugi kij z czaszk� kuny na czubku, osobiste god�o wodza. Kluny zabi� kun�, Kluny nie ba� si� �adnej �ywej istoty. Przewracaj�cy oczami, przera�ony do szale�stwa zapachem szczur�w ko� ci�gn�� w�z bez wo�nicy. Dok�d zmierzali? Klunego nic to nie obchodzi�o. Ko�, w panice, galopowa� prosto; min�li kamie� milowy [kamienny s�upek przy drodze, wyznaczaj�cy odleg�o�� jednej mili, tak�e drogowskaz] wkopany w ziemi� przy go�ci�cu, nie widz�c wyrytego na nim napisu: �Opactwo Redwall, pi�tna�cie mil�. Kluny dostrzeg� bawi�ce si� w polu dwa m�ode zaj�ce i splun�� na ziemi�. Takie smaczne, pomy�la�. Jaka szkoda, �e w�z jeszcze si� nie zatrzyma�. Na razie k�pa� si� w promieniach s�o�ca, ale ka�da sekunda zbli�a�a go do celu. Kluny by� Bogiem Wojny. I nadchodzi�. Rozdzia� 3 W Redwall, poni�ej Wielkiego Refektarza, w G��bokiej Norze, w �wiecznikach jasno pali�y si� �wiece. Ach, co to mia�a by� za noc! Maciejowi i bratu Alfowi uda�o si� z�apa� pi�knego pstr�ga. Walczyli z ryb� blisko dwie godziny, nim wyci�gn�li j� na p�ytk� wod�, a stamt�d na brzeg. Wa�y�a niemal dwa funty; tylko kto� tak zr�czny jak brat Alf razem z mysz� m�od� i dzieln� jak Maciej m�g� dokona� podobnego wyczynu. Kosztowa�o ich to zreszt� wiele si�. Nie oby�o si� te� bez pomocy borsuczycy Konstancji. To ona zanios�a w mocnych szcz�kach ryb� do kuchni, po czym po�egna�a ich, zapowiadaj�c, �e zobacz� j� wieczorem na jubileuszowej uczcie, na kt�rej mia�o pojawi� si� wielu specjalnie zaproszonych mieszka�c�w Mossflower. Brat Alf i Maciej stali dumnie przy wielkiej rybie w zat�oczonej, zaj�tej przygotowaniami do uczty kuchni. Zauwa�y� ich wreszcie braciszek Hugo, mimo i� bardzo by� zaj�ty. Gruby Hugo (kt�ry nie chcia� przyj�� �adnej godno�ci opr�cz tytu�u �braciszka�), oderwa� si� od swych zaj��. Ocieraj�c pot z czo�a li�ciem mlecza, kt�ry trzyma� ogonem, podbieg� przyjrze� si� pstr�gowi. � Tak, tak... l�ni�ca �uska, czyste oko, cudownie �wie�a... � U�miechn�� si� promiennie, a� pysk zmarszczy� mu si� w g��bokie fa�dy. Potrz�sn�� �ap� Alfa, Macieja klepn�� po plecach. �mia� si� ze szcz�cia. � Przynie�cie bia�e wino agrestowe! Potrzebuj� rozmarynu, tymianku, buczyny i miodu. Szybko! A teraz przyjaciele, teraz... � zamacha� li�ciem, kt�ry trzyma� ogonem � ...przyrz�dz� wam pstr�ga a la Redwall, takiego, �e rozp�ynie si� w ustach myszy! �mietanka! Potrzebuj� du�o �wie�ej �mietanki! I li�ci mi�ty! Pozostawili ojca Hugona szalej�cego z rado�ci. Poszli umy� si� i oczy�ci�: przyczesa� w�sy, nab�yszczy� ogony, wytrze� nosy. Myszy z Opactwa bardzo dba�y o higien�, przygotowanie do tak wielkiej uczy mia�o zabra� im mn�stwo czasu. Krokwie podtrzymuj�ce dach G��bokiej Nory dr�a�y od �miechu i okrzyk�w ucztuj�cych stworze�, w�r�d kt�rych by�y je�e, krety, wiewi�rki, przer�ne zwierz�ta le�ne oraz myszy r�nych rodzaj�w, polne i domowe; nie zabrak�o tak�e ubogiej rodziny Ko�cielnych. Ch�tni pomocnicy krz�tali si�, dbaj�c, by nikomu niczego nie zabrak�o. � Ach, dzie� dobry, pani Ko�cielna! Niech pani posadzi dzieci. Zaraz przynios� im s�odki sok malinowy. � Panie Nornica, jak mi�o pana widzie�. Jak tam grzbiet? Lepiej? �wietnie. Prosz� spr�bowa� odrobink� brandy z brzoskwini i czarnego bzu. Maciejowi a� zakr�ci�o si� w m�odej g�owie. W �yciu nie by� tak szcz�liwy. Tr�ci�a go Winifreda, wydra. � Maciej, powiedz, gdzie ten wielki pstr�g, kt�rego z�apali�cie z Alfem? Ach, na me pazury! Szkoda, �e mnie nigdy nie trafi�o si� nic r�wnie wspania�ego. Mia� dwa funty, prawda? M�odzieniec puch� z dumy. Taka pochwa�a, i od kogo? Mistrzyni w �owieniu ryb, wydry! Tymoteusz i Tessa, bli�niaki pani Ko�cielnej, pomaca�y Macieja po twardych bicepsach i wyrazi�y sw�j zachwyt. Poda� im za to dwie porcje lod�w jab�kowo-mi�towych. Jakie kochane i m�dre dzieci, pomy�la�. Czy to nie im, zaledwie trzy miesi�ce temu, wraz z siostr� Stefani� leczy� krzywic� ogona? Jak�e uros�y! Opat Mortimer siedzia� na rze�bionym, wierzbowym fotelu, dzi�kuj�c kolejnym go�ciom, kt�rzy sk�adali mu u st�p swe proste dary domowej roboty: wiewi�rki � kubek z �o��dzia, wydry � grzebienie z rybiej o�ci, krety � mi�kkie sanda�y z kory; by�o tego wiele, wiele wi�cej, ni� mo�emy tu wymieni�. Jubilat potrz�sa� g�ow� ze zdumieniem. A przybywa�y coraz to nowe stworzenia! Przywo�a� do swego boku braciszka Hugona. Przez chwil� dyskutowali szeptem. Maciej s�ysza� zaledwie urywki ich rozmowy. � Nie b�j si�, ojcze opacie, niczego nie zabraknie. � Jak tam z piwniczk�, Hugonie? � Jej zawarto�ci� mogliby�my wype�ni� staw Opactwa. � Orzechy? Przecie� nie mo�e nam zabrakn�� orzech�w! � Mamy w br�d wszystkiego. Nawet orzech�w w cukrze i mielonych �o��dzi. Mogliby�my karmi� okolic� przez rok. � Sery? � Ach, sery! Jest cheddar tak wielki, �e nie mog�y go przetoczy� cztery borsuki, i jeszcze dziesi�� innych gatunk�w. � Doskonale, doskonale. Jestem ci bardzo wdzi�czny, Hugonie. Ach, no tak, musimy przecie� podzi�kowa� Alfowi oraz m�odemu Maciejowi za wspania�y po��w. Co za rybacy! Ten pstr�g wy�ywi�by Opactwo przez tydzie�. � Doskonale, myszy! Dobra robota. Maciej zarumieni� si� a� po koniec ogona. � Wydry! Wydry! R�wnie g�o�nymi co radosnym okrzykami powitano trzy wydry, kt�re wpad�y do sali w kostiumach klaun�w. Wspania�e by�y z nich akrobatki! Skaka�y, kozio�kowa�y, wirowa�y po zastawionych stolach, nie tr�caj�c nawet najmniejszego rodzynka. Na ko�cu przedstawienia zwis�y z belek pu�apu na powoju! Otrzyma�y oklaski wr�cz og�uszaj�ce. Po nich zaprezentowa� swe umiej�tno�ci Ambro�y Kolec, je�. Zdumia� wszystkich sztuczkami: wyjmowa� jajka z uszu wiewi�rek, ogon jednej z myszy wyprostowa� si� nagle i rozta�czy� w powietrzu jak w��, grupce ma�ych myszek polnych przedstawi� te� nieprawdopodobn� sztuczk� ze znikaj�c� muszl�. � Ukry� j� w kolcach! � piszcza�y myszki. Czy�by? Ambro�y uczyni� kilka tajemniczych gest�w i wyj�� muszl� z ust zdumionej ma�ej myszy. Czy by�a to magia? Ale� oczywi�cie! Nagle wielki dzwon Opactwa, J�zef, zacz�� uroczy�cie wybija� godzin� �sm� i wszyscy natychmiast si� uciszyli. Bezszelestnie wr�cili na swe miejsca przy stole. Przez chwil� stali w milczeniu z opuszczonymi g�owami. Opat Mortimer wsta� i powoli roz�o�y� �apy, jakby wszystkich zgromadzonych chcia� przytuli� do serca. Futra, z�by, w�s, pazury, Wiedz, kto wszed�e� w nasze mury. Zio�o, owoc i orzechy, Ziele, korze�, ro�lin wiechy, Srebrna ryba, ju� bez �ycia, Ona g�odnych dzi� nasyca. Wszyscy odpowiedzieli mu g�o�no i z wdzi�czno�ci�: �Amen�. Teraz zewsz�d rozleg� si� ha�as przesuwanych krzese� i szelest odsuwanych bilecik�w wyznaczaj�cych miejsca. Maciej usadzony zosta� mi�dzy Tymoteuszem i Tess� po jednej stronie i P�czkiem Polnym po drugiej. P�czek by�a spokojn�, m�od� mysz�, niew�tpliwie bardzo �adn�. Mia�a najd�u�sze rz�sy, jakie kiedykolwiek widzia�, najbardziej b�yszcz�ce oczy, najmi�ksze futerko, najbielsze z�by... Maciej bawi� si� kawa�kiem selera. Zmusi� si�, by zwr�ci� uwag� na bli�ni�ta. Z ma�ymi Ko�cielnymi zawsze by�y jakie� problemy. Na stole pojawia�o si� danie za daniem. Brat Alf orzek� autorytatywnie, �e braciszek Hugo przeszed� samego siebie. By�y mi�kkie s�odkowodne ma��e ze �mietank� i li��mi r�y, k�osy j�czmienia na ostro w puree z �o��dzi, przek�ski z jab�ek oraz marchewki, marynowane �ody�ki kapusty wstawione w bia�y kalafior w �mietanie z ga�k� muszkato�ow�. Radosne �achy� i �ochy� powita�y sze�� myszy pchaj�cych wielki w�zek, na kt�rym spoczywa� pstr�g. G��bok� Nor� wype�ni� po brzegi aromat doskonale upieczonej ryby. Za w�zkiem kroczy� z dum� braciszek Hugo, o wiele energiczniej ni� zazwyczaj, zwykle bowiem porusza� si� chwiejnie jak ka�dy t�u�cioch. Ogonem zdj�� z g�owy kucharsk� czapk� i zaanonsowa�, r�wnie uroczy�cie, co piskliwie: � M�j ojcze opacie, czcigodni go�cie z Mossflower, cz�onkowie naszego zakonu... ehem... pragn� zapowiedzie� piece de resistance... � Och, daj sobie spok�j, Hugonie! Niekt�rzy z obecnych, zgorszeni, pr�bowali dostrzec winnego, gdzieniegdzie rozleg�y si� st�umione chichoty, a ma�y, gruby braciszek nad�� si� i doko�czy�: � ...Pstr�g a la Redwall! Rozleg�y si� brawa, grzeczne, lecz �wiadcz�ce o pewnym zniecierpliwieniu obecnych. Hugo odkroi� pierwsz� paruj�c� porcj�, po�o�y� j� na talerzu i z uszanowaniem poda� opatowi, kt�ry grzecznie podzi�kowa�. Teraz wszyscy obserwowali ojca opata, on za� wzni�s� pi�kny widelec z niebezpiecznie du�ym kawa�kiem ryby i ostro�nie podni�s� go do ust. Uni�s� oczy, po czym zamkn�� je. �u� pracowicie, w�sy mu drga�y, ogonem trzyma� serwetk�, kt�r� w ko�cu otar� sobie usta. Otworzy� oczy. Promienia� ca�y, niczym s�o�ce w letni dzie�. � Doskona�a, wr�cz niepor�wnana! � orzek�. � Braciszku Hugonie, jeste� prawdziwym mistrzem. Prosz�, pocz�stuj go�ci swym arcydzie�em. Cho�by chcia�, nie m�g�by przemawia� d�u�ej, go�cie bowiem wznie�li radosne a g�o�ne okrzyki. Rozdzia� 4 Kluny by� w z�ym humorze. Warcza� w�ciekle. Ko� zatrzyma� si� w ko�cu, wyczerpany, a Kluny wcale tego nie pragn��. Diabelski g�os podpowiada� wielkiemu szczurowi, �e nie dotar� jeszcze na miejsce. Jedyne oko l�ni�o mu szata�skim b�yskiem. Zbite w ciasn� grup� gryzonie z armii Klunego przygl�da�y si� swemu panu. Zna�y go wystarczaj�co dobrze, by trzyma� si� od niego z dala, gdy by� w takim humorze, zachowywa� si� bowiem w�wczas w spos�b r�wnie gwa�towny, co trudny do przewidzenia. � Czerep � warkn��. Siano poruszy�o si�. Wyjrza� spod niego w�ciek�y pysk. � Tak, Wodzu? Wzywa�e� mnie? Pot�ny ogon Klunego owin�� si� wok� cia�a nieszcz�nika, przyci�gn�� go. � Skacz na jego grzbiet, ale ju� � rozkaza� Kluny, skinieniem �ba wskazuj�c konia. � I ugry�, ale mocno, tak, �eby ruszy�. Czerep prze�kn�� gwa�townie, obliza� suche wargi. � Ale... Wodzu... on te� mo�e mnie ugry��. �wist! Trzask! Kluny trzyma� sw�j ogon jak pot�ny bat, a Czerep krzycza� z b�lu; na chudym grzbiecie mia� ran� od uderzenia. � Bunt! Niesubordynacja! � wrzeszcza� Kluny. � Na k�y piek�a, rozsiekam ci� w strz�py! Czerep pop�dzi� na siedzenie wo�nicy, wyj�c z b�lu. � Nie, nie! Nie bij mnie, Wodzu! Ju�, w tej chwili, widzisz? � Hej, wszyscy! Trzyma� si� mocno! � ostrzeg� sw� hord� wielki W�dz. Tymczasem Czerep skoczy�. Wyl�dowa� na ko�skim zadzie. Przera�one zwierz� nie czeka�o na ugryzienie. Gdy tylko poczu�o nienawistny zapach i pazury wbijaj�ce si� w sk�r� na zadzie, gdy tylko us�ysza�o cienki pisk, zar�a�o panicznie i skoczy�o przed siebie. Strach doda� mu si�, p�dzi�o w szale�czym tempie. Czerep pisn�� raz jeszcze, kr�tko, cienko, przera�liwie... i spad�. Przejecha�o po nim ko�o wozu, drewniane, w �elaznej obr�czy. Le�a� na go�ci�cu, a �ycie uchodzi�o z niego wraz z krwi�. Ostatni� rzecz�, kt�r� zobaczy� na tym �wiecie, by� skrzywiony pysk Klunego, ostatni�, kt�r� us�ysza�, by� jego dziki wrzask: � Powiedz diab�u, �e to ja ci� do niego wys�a�em, Czerepie! I tak pojechali, byle dalej, jak najdalej przed siebie. Kluny nadchodzi�. Rozdzia� 5 Tymczasem w G��bokiej Norze atmosfera zdecydowanie si� rozlu�ni�a. Zdecydowanie rozlu�ni�o si� tak�e wiele pas�w. Myszy Opactwa Redwall i ich go�cie rozsiedli si� w krzes�ach, nasyceni ju� nie tylko po gard�o, lecz a� po czubki nos�w. A tymczasem na sto�ach pozosta�o mn�stwo jedzenia. Opat Mortimer przywo�a� do siebie Hugona. � Braciszku � powiedzia� szeptem � zapakuj do wielkiego wora orzechy, ser, chleb i ciasto; wszystko, co wyda ci si� stosowne. Daj go pani Ko�cielnej tak dyskretnie, jak to tylko mo�liwe. Bieda to przera�aj�cy upi�r, kiedy tyle pyszczk�w wo�a o jedzenie. Aha, dopilnuj jeszcze, by jej m�� o niczym si� nie dowiedzia�. Jan Ko�cielny mo�e by� sobie biedny, lecz jest tak�e dumny. Obawiam si�, �e odrzuci dar serca. Braciszek Hugo skin�� g�ow� i swym chwiejnym krokiem pospieszy� wype�ni� polecenie opata. P�czek i Maciej zd��yli si� ju� zaprzyja�ni�. Byli m�odzi, mniej wi�cej w tym samym wieku. R�nili si� temperamentami, ale co� ich ��czy�o: oboje opiekowali si� Tymoteuszem i Tess�, bli�niakami Ko�cielnych. Sp�dzili bardzo mi�y wiecz�r; �artowali, �miali si� i igrali z dzie�mi. Tessa usiad�a na kolanach Macieja i zasn�a s�odko, za jej przyk�adem poszed� Tymoteusz, kt�ry u�o�y� si� do snu na kolanach P�czka. P�czek u�miechn�a si� do Macieja. � Niech b�d� b�ogos�awione ich ma�e �apki � powiedzia�a. � Jakie spokojne s� te dzieci. Maciej skin�� g�ow� z ukontentowaniem. Kolin Nornica zbli�y� si� do nich i powiedzia�, wcale nie najm�drzej: � Och, tylko sp�jrzcie na Macieja i P�czka, jak to opiekuj� si� dzie�mi, niczym stare ma��e�stwo. No niech mnie piasek przysypie! Brat Alf natychmiast przywo�a� go do porz�dku. � Hej, pilnuj tego swojego g�upiego j�zora, Kolinie Nornica. Czy nie wiesz, �e pewnego dnia Maciej zostanie mysz� z Redwall? I nie chc� s�ysze� kpin z m�odego Paczuszka. To przyzwoita myszka z dobrej rodziny. Zapami�taj sobie moje s�owa, panie Nornica. M�g�bym powiedzie� to i owo twej mamie i tatkowi. Przecie� zaledwie wczoraj widzia�em, jak bawi�e� si� w �z�ap m�j li�cik� z t� m�od� poln� myszk�, zaraz... zaraz... jak jej na imi�? Kolin zaczerwieni� si�, a� mu nos wysech�. Cofn�� si� o krok, potem dwa, b�kn�� co�, �e musi zaczerpn�� �wie�ego powietrza, i wyszed�. Maciej dostrzeg�, �e opat przyzywa go dyskretnym skinieniem g�owy i gestem. Przeprosi� P�czka, delikatnie z�o�y� �pi�c� Tess� na zwolnionym przez siebie krze�le i podszed� do swego prze�o�onego. � Macieju, m�j synu, dzi�kuj�, �e przyszed�e� � powita� go opat. � Czy dobrze bawi�e� si� na jubileuszowej uczcie? � Och, doskonale! Dzi�kuj� ci, ojcze. � To �wietnie. To bardzo dobrze. � Opat Mortimer u�miechn�� si�. � Mia�em zamiar prosi� brata Alfa lub brata Edwarda o spe�nienie mego specjalnego polecenia, ale obaj nie s� ju� m�odzi i o tej p�nej godzinie sprawiaj� wra�enie bardzo zm�czonych. Wi�c pomy�la�em sobie, �e r�wnie dobrze mog� zwr�ci� si� z pro�b� do mojego g��wnego rybaka. Z niezwykle wa�n� pro�b�. Maciej mimowolnie wyprostowa� si�, by wyda� si� wy�szym. � Powiedz tylko s�owo, a spe�ni� tw� wol�, ojcze. Opat pochyli� si� ku niemu i powiedzia� cicho: � Widzisz rodzin� Ko�cielnych? Mieszkaj� daleko, czeka ich d�uga droga do domu. No i, na niebiosa, to spora gromadka. Pomy�la�em wi�c, �e dobrze by by�o, gdyby kto� odwi�z� rodzin� w�zkiem naszego Opactwa. A tak�e innych go�ci, zmierzaj�cych w tym kierunku. Borsuczyca Konstancja oczywi�cie poci�gnie w�zek, ale potrzebuje przewodnika i stra�nika. Nie zapomnij o dobrej, twardej lasce. M�odej myszy nie trzeba by�o prosi� dwa razy. Wyprostowa�a si� na ca�� sw� wysoko��. Zasalutowa�a. � Zostaw to mnie, ojcze opacie. Stara Konstancja nie nale�y do najbystrzejszych zwierz�t. Wszelk� odpowiedzialno�� bior� na siebie. Opat trz�s� si� od wstrzymywanego �miechu, obserwuj�c Macieja, wychodz�cego z Nory �o�nierskim krokiem. Nadal postukiwa� zbyt wielkimi sanda�ami i przy trzecim kroku oczywi�cie si� przewr�ci�. � Och, nie � szepn�� opat i po raz drugi tego dnia pomy�la�: Musimy znale�� mu sanda�y, kt�re nie b�d� dla niego za du�e. No i prosz�, co za szcz�cie! Zamo�na, rodzina P�czka, Polni, mieszkali niedaleko Ko�cielnych. Maciej z wielk� rado�ci� zaoferowa� im pomoc i podwiezienie do domu. Spyta�, czy panna Polna nie zechcia�aby usi��� obok niego na ko�le. Panna Polna nie mia�a oczywi�cie nic przeciwko temu. Jej rodzice rozsiedli si� w w�zku obok Ko�cielnych; mama pomaga�a pani Ko�cielnej opiekowa� si� jej licznym potomstwem, tata dyskutowa� z panem Ko�cielnym, dziel�c si� z nim fajk� z ga��zi orlicy. Pojawi� si� braciszek Hugo. Wrzuci� do w�zka wielki worek. � Opat dzi�kuje za po�yczenie mis i obrus�w � powiedzia�, puszczaj�c oczko. � Czy wszyscy siedz�? � krzykn�� Maciej. � Tak? � W drog�, Konstancjo! W�r�d g�o�nych po�egnalnych okrzyk�w wielka borsuczyca ruszy�a, bez wysi�ku ci�gn�c za sob� w�zek. Skin�a �bem Matuzalemowi, wiekowemu furtianowi Opactwa. Jechali starym go�ci�cem, a z usianego gwiazdami nieba przygl�da� im si� sierp z�otego ksi�yca. Maciej spojrza� na�, czuj�c si� niczym najwspanialsze stworzenie wszech�wiata. Wok� panowa� doskona�y spok�j. Ma�e myszki popiskiwa�y cicho, �ni�c swe dzieci�ce sny, Konstancja powoli par�a przed siebie, jakby wybra�a si� na nocn� przechadzk�, a nie ci�gn�a ci�ki w�zek. Gruby jesionowy kij le�a� pod koz�em, zapomniany. P�czek drzema�a oparta o rami� Macieja. Panowie Polny i Ko�cielny rozmawiali cicho, w s�odkim powietrzu nocy ich glosy miesza�y si� z dolatuj�cym z p�l i �ywop�ot�w �wierkaniem �wierszczy. Lato R�y... � P�czek powtarza�a w my�li te dwa s�owa. Pod powiekami zamkni�tych oczu mia�a obraz starego krzewu Opactwa. Zazwyczaj o tej porze kwit� ju� w najlepsze, jednak w tym roku, z jakiego� nieznanego powodu, pod koniec czerwca mia� jedynie p�czki; zdarza�o si� to niecz�sto i zwiastowa�o na og� bardzo d�ugie lato. Stary Matuzalem w ca�ym swym d�ugim �yciu widzia� na w�asne oczy jedynie trzy takie przypadki. Poradzi�, by tegoroczne lato nazwa� w kronikach Opactwa �Latem R�y�. P�czek sk�oni�a g�ow� ni�ej i zasn�a. Stary w�z toczy� si� powoli suchym szlakiem, podnosz�c za sob� chmur� kurzu. Przejechali ju� przesz�o po�ow� drogi dziel�cej Opactwo od zrujnowanego ko�cio�a �wi�tego Niniana, w kt�rym mieszka� Jan Ko�cielny, podobnie jak jego dziadowie i pradziadowie. Maciej zapad� w drzemk�. Nawet Konstancji opada�y powieki. Ci�gn�a w�zek coraz wolniej i wolniej. By�o zupe�nie tak, jakby ona, male�ki w�z i jego pasa�erowie znale�li si� w magicznym kr�gu zaczarowanej letniej nocy. I nagle, bez ostrze�enia, czar ten prys�, a cisz� przerwa� t�tent ko�skich kopyt. Przebudzeni pasa�erowie, Konstancja i Maciej nie potrafili nawet okre�li�, sk�d dobiega ten d�wi�k, wype�niaj�cy, jak im si� zdawa�o, ca�y otaczaj�cy ich �wiat, i rosn�cy, a� dr�a�a ziemia. Jaki� sz�sty zmys� ostrzeg� Konstancj�; natychmiast zesz�a z drogi i ci�gn�c za sob� w�zek, przyspieszy�a w poszukiwaniu kryj�wki. Pot�na borsuczyca szarpa�a nim z ca�ej si�y, orz�c ziemi� ostrymi pazurami. Przebi�a si� przez �ywop�ot z g�ogu i zbieg�a do rowu, gdzie przyhamowa�a, zabezpieczaj�c w�zek, kt�rego ko�a pan Polny i pan Ko�cielny zablokowali kamieniami. Maciej a� sapn��, oszo�omiony i zdumiony widokiem galopuj�cego drog� konia o rozwianej grzywie, przewracaj�cego oczami w panicznym strachu, ci�gn�cego w�z z sianem, zataczaj�cy si� od brzegu do brzegu go�ci�ca. W�r�d siana wida� by�o szczury: niezwyk�e szczury, ogromne, gro�ne, o wiele wi�ksze, ni� zdarzy�o mu si� kiedykolwiek widzie�. W wytatuowanych �apach �ciska�y przer�n� bro�: dzidy, no�e, w��cznie, d�ugie, zardzewia�e szable. Na ko�le sta� dumnie najwi�kszy, najpotworniejszy szczur, jakby �ywcem wyj�ty z sennego koszmaru. W jednej �apie �ciska� d�ugi kij zwie�czony czaszk� kuny, w drugiej w�asny, gruby ogon, kt�rym trzaska� niczym z bicza. �mia� si� �miechem szale�ca, lecz ko�ysa� zgrabnie w rytm niekontrolowanych podskok�w wozu. I nagle, r�wnie szybko jak si� pojawi�y, gro�ne szczury znik�y. Trzymaj�c w d�oni jesionow� lask�, Maciej wyszed� na drog�, na kt�r� ci�gle opada� py� z siana. Nie potrafi� opanowa� dr�enia n�g. P�czek pomaga� mamie i pani Ko�cielnej pocieszy� szlochaj�ce ze strachu dzieci. Konstancja wyci�gn�a w�zek z rowu. Stali obok siebie, otoczeni ob�okiem opadaj�cego kurzu. � Widzia�e�? � Widzia�em, ale nadal nie wierz� w�asnym oczom. � Na niebiosa, co to by�o? � O to spytaj raczej piek�o. � Tyle szczur�w! I takie wielkie! A ten na ko�le? Wygl�da� jak wcielenie szatana. Widz�c, �e Maciej nadal oszo�omiony jest tym, co si� sta�o, Konstancja przej�a dowodzenie i zawr�ci�a w�z. � Najlepiej b�dzie, je�li wr�cimy do Opactwa � powiedzia�a kr�tko. � Opat natychmiast powinien si� o wszystkim dowiedzie�. Zdaj�c sobie doskonale spraw�, �e borsuczyca jest znacznie bardziej do�wiadczona od niego, Maciej natychmiast si� z ni� zgodzi�. � Oczywi�cie. P�czku, prosz�, zejd� do wozu i zajmij si� matkami i dzie�mi. Panie Polny, panie Ko�cielny, usi�d�cie na ko�le, dobrze? Jej polecenia wype�niono szybko i w milczeniu. Kiedy ruszyli w drog� powrotn� do Opactwa, Maciej siedzia� na wozie, nie z przodu, i �ciskaj�c w �apach lask�, obserwowa� uwa�nie drog�, kt�r� nadjecha� w�z z sianem... i szczurami. Rozdzia� 6 Ko� wyszed� z tej przygody bez szwanku. Najbardziej ucierpia� w�z. P�dz�ce nim beztrosko szczury nie zauwa�y�y dw�ch kamiennych podp�r bramy, stoj�cych po prawej stronie, w�z za� uderzy� w nie i rozpad� si� z dono�nym trzaskiem. Przera�ony ko� pop�dzi� dalej, ci�gn�c za sob� uprz�� i szcz�tki dyszla. B�yskawiczny refleks dobrze mu pos�u�y� � Kluny zd��y� zeskoczy� na ziemi� w chwili katastrofy. Wyl�dowa� niczym kot, na czterech �apach. Obok le�a� w rowie przewr�cony w�z z obracaj�cymi si� ko�ami. Ko�ysz�c si� lekko, zachwycony jazd� i niebezpiecze�stwem, z kt�rego ledwo uszed� ca�o, Kluny podszed� do granicy rowu. Us�ysza� piski rannych towarzyszy. Splun�� pogardliwie, rozejrza� si� dooko�a, jedyne �lepie b�yszcza�o mu szale�czo. � Wy�a�cie, wy ofermy, �arcie dla kot�w! � wrzasn��. � Krwawy Kie�! Szpon! Do mnie, albo zagram w kr�gle waszymi czaszkami! Dwaj zast�pcy Klunego wype�zli z rowu. Oszo�omieni potrz�sali �bami. �wist! Trzask! Ogon Wodza szybko doprowadzi� ich do przytomno�ci. � Trzy�apy i Zapchlony nie �yj�, Wodzu! � Nic z nich nie zosta�o, Wodzu. W�z ich zmia�d�y�. � Durnie, idioci � warkn�� Kluny. � Dobrze im tak. Co z reszt�? � Stary Robaczywy Ogon straci� �ap�. S� jeszcze inni ranni, powa�nie ranni. � Ach! Podlecz� si�, a potem gorzej b�d� cierpie�, zanim z nimi sko�cz�. � Kluny u�miechn�� si� okrutnie. � Na piek�o, czy�by a� tak przytyli i zdziadzieli? W sztormie, na statku, nie przetrwaliby pi�ciu minut. � Wy�a�cie, �ywe i p�ywe �az�gi! Do mnie! Z rozbitego wozu i z rowu zacz�y wype�za� szczury, staraj�c si� wype�ni� rozkaz najszybciej, jak to mo�liwe. Zgromadzi�y si� wok� nieuszkodzonego s�upa, na kt�ry wspi�� si� Kluny. �aden nie o�mieli� si� nawet pisn�� lub cho�by poskar�y� na ran�, nikt bowiem nigdy nie umia� przewidzie�, w jakim nastroju jest akurat W�dz. � W porz�dku, wci�gn�� brzuchy, unie�� g�owy. Po pierwsze, musimy odkry�, do jakiego portu przybyli�my. Wzi�� namiary... Krwawy Kie� podni�s� �ap�. � Do ko�cio�a �wi�tego Niniana, Wodzu � wtr�ci� nie�mia�o. � Tak jest napisane na desce, o, tam w g�rze. � Nazwa nic nie znaczy. To nabrze�e na razie nam wystarczy, potem znajdziemy sobie co� lepszego. Jadowity, Rabu�! � Jeste�my, Wodzu! � Rozejrzyjcie si� dooko�a. Sprawd�cie, czy w okolicy nie ma czego� lepszego od tej ruiny. Kierujcie si� na zach�d, mam wra�enie, �e po drodze widzia�em co� du�ego i na oko bardzo solidnego. � Tak jest, Wodzu! � �aba, Krzywy Nos! � Wodzu? � We�cie pi��dziesi�ciu �o�nierzy i spr�bujcie �ci�gn�� tu jakie� szczury znaj�ce okolic�. Przede wszystkim du�e i silne, no i przydadz� si� nam tak�e �asice, kuny, gronostaje. Tylko pami�tajcie, �adnych k��tni! Rozwalajcie im nory, �eby nie mia�y dok�d wr�ci�. Tych, kt�rzy odm�wi�, zabija� na miejscu. Zrozumiano? � Oczywi�cie, Wodzu! � W�cieklic, Kud�aty! We�cie dwadzie�cia szczur�w i zbierzcie �ywno��. Reszta do ko�cio�a. Krwawy Kle, Szponie, rozejrzyjcie si� dooko�a. Pewnie znajdziecie jak�� bro�, cho�by metalowe pr�ty ogrodzeniowe, w ko�cio�ach nigdy ich nie brakuje. Tylko �ywo! Kluny przyby� na miejsce. Rozdzia� 7 By�a to pierwsza w �yciu Macieja nieprzespana noc. Czu� zm�czenie, lecz tak�e niezwyk�e podniecenie. Przyniesione przez niego informacje poruszy�y wszystkich. Gdy tylko opat dowiedzia� si� o wozie, natychmiast zwo�a� wielk� rad� mieszka�c�w Redwall. I zn�w G��boka Nora zape�ni�a si�, cho� tym razem nie na uczt�. Konstancja i Maciej stan�li przed Rad� Starszych. Zewsz�d s�ycha� by�o szmer cichych g�os�w. Opat Mortimer uciszy� obecnych, uderzaj�c w ma�y dzwoneczek. � Prosz� wszystkich o uwag�! Konstancjo, Macieju, opowiedzcie nam o tym, co widzieli�cie na drodze do ko�cio�a �wi�tego Niniana. Borsuczyca i m�oda mysz opowiedzieli wszystko, co zapami�tali i o wozie, i o szczurach. Nast�pnie Rada zacz�a zadawa� im pytania.. � Wspomnia�e� o szczurach, Macieju. Jakie to by�y szczury? � spyta�a siostra Klemencja. � Wielkie. Niestety, nie wiem, jakiego rodzaju i sk�d przyby�y. � A ty, Konstancjo? � Ja? No tak, pami�tam, �e m�j dziadek staruszek spotka� kiedy� morskiego szczura. Z tego, co opowiada�, wnioskuj�, �e to na nie w�a�nie natrafili�my. � Ile ich by�o? � spyta� opat. � Na to pytanie nie potrafi� odpowiedzie�. Setki, ojcze. � Maciej? � Tak, ojcze. Zgadzam si� z Konstancj�. By�y ich setki. Co najmniej cztery setki. � Potrafisz powiedzie� o nich co� jeszcze, Konstancjo? � M�j borsuczy instynkt m�wi mi, �e to stworzenia z�e. Dog��bnie zepsute. S�owa te spowodowa�y �yw� reakcj�. Rozleg�y si� krzyki: �Nonsens! To spekulacje!� �Racja! Przecie� szczury musz� by� z�e!� Maciej podni�s� �ap�. Nie zastanawiaj�c si� wiele, powiedzia� g�o�no: � Konstancja ma racj�! Ja te� to czu�em! Widzia�em wielkiego szczura z czaszk� kuny na dr�gu! Przyjrza�em mu si� i wiem, �e patrzy�em na potwora. Zapad�a cisza. Opat Mortimer pochyli� si� lekko. Patrzy� Maciejowi wprost w oczy. � My�l, synu. Spr�buj wszystko sobie przypomnie�. Czy w tym szczurze by�o co� niezwyk�ego? Maciej milcza�. Wszyscy go obserwowali. � By� znacznie wi�kszy od innych, ojcze. � Co� jeszcze? � Pami�tam! Mia� tylko jedno oko! � Prawe czy lewe? � Chyba... tak, lewe. Z pewno�ci� lewe, ojcze. � Mo�esz co� powiedzie� o jego ogonie? � Oczywi�cie. By� to chyba najd�u�szy szczurzy ogon na �wiecie! Trzyma� go w �apie niczym bicz. Opat wsta�. Przeszed� kilka krok�w, zamy�lony, po czym odwr�ci� si� w stron� zebranych. � Dwukrotnie w mym d�ugim �yciu podr�ni opowiadali mi o tym szczurze. Nosi on imi�, kt�rego nawet lis nie wym�wi bez strachu ciemn� noc�... a imi� to brzmi: Kluny Bicz. W Norze zapad�a grobowa cisza. Kluny Bicz! Lecz... przecie� to niemo�liwe! Kluny Bicz to tylko legenda, okrutny potw�r, kt�rym matki strasz� niepos�uszne lub rozbawione nad miar� dzieci. �Id� spa�, bo dopadnie ci� Kluny�. �Zjedz grzecznie kolacj�, bo przyjdzie Kluny�. �Wracaj natychmiast, bo powiem Klunemu�. Wi�kszo�� stworze� nie wiedzia�a nawet, kim jest ten Kluny. By� dla nich potworem z sennych koszmar�w i najmroczniejszych zak�tk�w wyobra�ni. Tote� cisz� Nory przerwa�y pe�ne niedowierzania prychni�cia i kpi�ce �mieszki. Kosmate �okcie tr�ca�y mi�kk�, aksamitn� sk�r� na �ebrach; to myszy u�miecha�y si� z ulg�. Kluny! Te� mi co�! Speszeni, Maciej i Konstancja spojrzeli na starego opata, prosz�c go wzrokiem o pomoc. Opat Mortimer zgromi� zebranych spojrzeniem. Energicznie potrz�sn�� dzwonkiem, nakazuj�c cisz�. � Myszy Redwall, widz�, �e nie ufacie swemu opatowi. S�owa te, wypowiedziane spokojnym, lecz stanowczym g�osem, uciszy�y wszystkich, a za�enowa�y Rad� Starszych. Brat J�zef wsta�, odchrz�kn��. � Ehe... dobry ojcze opacie, wszyscy szanujemy twe s�owo, jeste� naszym przewodnikiem, ale doprawdy... to znaczy... Siostra Klemencja zerwa�a si� z miejsca, szeroko roz�o�y�a �apy. � Kluny przyszed� po nas, bo jest p�no, a my jeszcze nie �pimy! � krzykn�a. �art ten wywo�a� istny huragan �miechu. W�osy na grzbiecie Konstancji zje�y�y si� nagle. Borsuczyca prychn�a gniewnie. Myszy umilk�y, wymieni�y pe�ne obawy spojrzenia. Nikt nigdy nie widzia� rozgniewanego borsuka na zebraniu Rady. Konstancja wykorzysta�a t� chwil�, by powiedzie� par� s��w od siebie. � Kim jeste�cie, band� lekkomy�lnych dzieci? Powinni�cie si� wstydzi�! Wszyscy! Chichoczecie jak g�upie ma�e wydry, kt�rym uda�o si� z�apa� �uka. Nie s�dzi�am, �e kiedykolwiek zobacz� Starszych Redwall zachowuj�cych si� w ten spos�b. � Obrzuci�a zgromadzonych spojrzeniem tak w�ciek�ym, �e a� zadr�eli ze strachu. � Jedno wam powiem: wys�uchajcie uwa�nie s��w waszego opata. Ten, kto cho�by pi�nie, b�dzie mia� ze mn� do czynienia. Rozumiecie? � Skin�a godnie pot�n� �ap�. � Ojcze opacie, prosz� m�wi�. � Dzi�kuj� ci, Konstancjo, dobra i wierna przyjaci�ko. � Opat rozejrza� si� dooko�a, potrz�sn�� siw� g�ow�. � Nie chc� m�wi� d�ugo, lecz widz� przecie�, �e wielu spo�r�d was nie przekona�em. Oto moja propozycja: wy�lijmy dwie myszy na furt�... zaraz, zaraz, no tak... Bracie Rufusie, bracie Grzegorzu, prosz� was, zast�pcie brata Matuzalema. Przy�lijcie go do mnie i powiedzcie mu, �e potrzebuj� ksi�g� go�ci, nie t� bie��c�, lecz z dawnych lat. Rufus i Grzegorz, myszy powa�ne i rozs�dne, sk�oni�y si� ojcu opatowi i wysz�y. Przez wysokie, w�skie okna Maciej widzia� pierwsze r�owoz�ote promienie poranka, w�lizguj�ce si� do G��bokiej Nory. �wiece dopala�y si�, zaczyna�y dymi�. Rozpocz�t� uczt� noc zako�czy�o zdumiewaj�ce wydarzenie, a on gra� jedn� z g��wnych r�l i w jednym, i w drugim. Najpierw ten imponuj�cy pstr�g, potem w�z z sianem; zdarzenia stanowczo zbyt donios�e dla m�odej, ma�ej myszy. Stary brat Matuzalem prowadzi� kronik� Opactwa od czas�w tak dawnych, �e nie dosi�ga� ich pami�ci� nikt z obecnych. By�a ona dzie�em jego �ycia i jednocze�nie najwi�ksz� pasj�. Obok oficjalnej kroniki prowadzi� tak�e w�asne zapiski, w kt�rych mn�stwo by�o interesuj�cych informacji. Rozmaici podr�ni, w�drowne ptaki, lisy, gadatliwe wiewi�rki i k��tliwe zaj�ce... wszyscy oni ch�tnie rozmawiali ze starcem, korzystali z jego go�cinno�ci i nigdy nikomu do �ba nie strzeli�o, by go zrani� lub skrzywdzi�. Poza tym Matuzalem mia� dar j�zyk�w, rozumia� wszystkie stworzenia, nawet ptaki. Starzec �y� swymi ksi�gami i furt�, nadzwyczajnie ceni� sobie samotno��. Teraz zasiad� w fotelu opata, wyj�� okulary z pude�ka z kory i ostro�nie osadzi� na nosie. Otworzy� ksi�g� i przem�wi� cienkim, ledwie s�yszalnym g�osem do tych wszystkich, kt�rzy otoczyli go ciasnym kr�giem. � Hm... hm... Ojcze opacie Cedriku... nie pomyli�em imienia? Ach tak, pomyli�em, ty, ojcze, jeste� Mortimer, nowy opat, kt�ry po nim przyszed�. Tylu ich ju� widzia�em, �e nie dziw si� mojej pomy�ce. Hm... hm... ojcze opacie Mortimerze i wy wszyscy, m�wi� o zapisku z zimy, sprzed sze�ciu lat. � Matuzalem przez d�ug� chwil� przerzuca� strony le��cej przed nim ksi�gi. � Ach tak, znalaz�em. � �Koniec listopada, Rok M�odych S�odkich Orzech�w... przylecia� z p�nocy zmarzni�ty krogulec...� szczeg�lne stworzenie, m�wi� takim dziwnym akcentem, wyleczy�em mu lotk� prawego skrzyd�a Informacja o wypadku w kopalni, spowodowanym przez wielkiego, dzikiego szczura morskiego o d�ugim ogonie. Wydaje si�, �e szczur ten, imieniem Kluny, chcia� osiedli� si� tam wraz ze sw� hord�. Borsuki oraz inne stworzenia, do kt�rych nale�a�a kopalnia, pokona�y go i przegoni�y. Kluny wr�ci� noc�, jego szczury przegryz�y drewniane stemple, nast�pnego dnia dosz�o do zawa�u, w kt�rym zgin�li w�a�ciciele�. Brat Matuzalem zamkn�� ksi�g�. Spojrza� na zgromadzenie sponad okular�w. � Nie musz� czyta�, pozosta�e fakty dobrze pami�tam. W ci�gu ostatnich sze�ciu lat horda przesuwa�a si� na po�udnie, do mnie za� dociera�y kolejne informacje: o spalonej farmie, o ca�ym miocie prosi�t ze�artych �ywcem, o chorobach i zarazach roznoszonych w�r�d stad przez szczury Klunego. Od oswojonego psa dowiedzia�em si�, �e Kluny wywo�a� nawet panik� w�r�d stada byd�a, kt�re wpad�o do wioski, wywo�uj�c chaos i powoduj�c ogromne zniszczenia. Matuzalem umilk�. Zamruga� zm�czonymi oczami. � A wy w�tpicie w s�owo opata? Nie wierzycie, �e Kluny istnieje? Ach, jakimi jeste�cie g�upcami! S�owa Matuzalema zaskoczy�y zgromadzonych i wywo�a�y powszechne zamieszanie. W g�r� podnios�o si� nagle kilkana�cie �ap. Nikt nie w�tpi�, �e m�wi prawd�, by� przecie� stary i m�dry ju� wtedy, gdy wi�kszo�� cz�onk�w dzisiejszej Rady nie poros�a jeszcze futrem, tylko piszcz�c tuli�a si� do mam w poszukiwaniu jedzenia. � Na me w�sy, jaka straszna nowina... � Lepiej spakowa� si�, ucieka�...? � A mo�e Kluny nas oszcz�dzi... � Niebiosa, niebiosa, co my teraz zrobimy...? M�ody Maciej poderwa� si� jak na spr�ynach. Kijem wymachiwa� tak srogo, �e zdumia� sam siebie. � Co zrobimy, pytacie?! � krzykn��. � Odpowiem wam! B�dziemy gotowi! Opat nie potrafi� si� powstrzyma�. Pokiwa� g�ow� z podziwem. W g��bi serca m�odego Macieja kry�y si� pok�ady m�stwa. � Oczywi�cie, dzi�kuj� � powiedzia� g�o�no. � Sam nie uj��bym tego lepiej. Tak w�a�nie post�pimy. B�dziemy gotowi. Rozdzia� 8 Kluny Bicz miewa� koszmary. Po�o�y� si� w �o�u pa�stwa Ko�cielnych na dobrze zas�u�ony odpoczynek, podczas gdy jego �o�nierze wykonywali wydane im rozkazy. Oczywi�cie nie powinien i�� spa� z pustym brzuchem, ale zm�czenie okaza�o si� silniejsze od g�odu. W jego �nie �wiat ton�� w czerwonej mgle. Krzyki ofiar gin�y w trzasku p�on�cych zabudowa�, po wzburzonym krwawym oceanie p�yn�y wielkie statki. Byd�o rycza�o z b�lu. Walczy� ze szczupakiem, kt�ry wy�ar� mu oko. We �nie bi� si� i zabija�, zabija� i bi� si�. Nagle dostrzeg� jak�� niewyra�n� posta�. Pocz�tkowo wydawa�a si� ma�a; tak naprawd� by�a to tylko mysz w d�ugim p�aszczu z kapturem. Nie chcia� z ni� walczy�, cho� nie wiedzia� dlaczego, ona jednak zbli�a�a si� ku niemu nieub�aganie. Po raz pierwszy w �yciu odwr�ci� si� i uciek�! Bieg�, jak potrafi� najszybciej, a gdy obejrza� si� za siebie, dostrzeg� ca�y ogrom b�lu i nieszcz��, kt�rych sprawc� by� w swym dotychczasowym �yciu. Roze�mia� si� �miechem szale�ca i jeszcze przyspieszy� kroku. Bieg� w�r�d czerwonej mg�y przez �wiat, kt�rego zniszczenie spowodowa�, a mysz dotrzymywa�a mu kroku bez najmniejszego wysi�ku. Nienawidzi� jej. Wydawa�a si� coraz wi�ksza, wzrok mia�a ponury, oczy zimne. W g��bi serca Kluny doskonale zdawa� sobie spraw� z tego, �e nie w jego mocy jest przestraszy� to przedziwnie ubrane stworzenie. Mysz mia�a w �apie miecz, star� bro�, r�wnie gro�n�, co pi�kn�. Na b�yszcz�cym, cho� wyszczerbionym w bitwach ostrzu widnia�o s�owo, kt�rego nie potrafi� odczyta�. Z pazur�w wielkiego szczura sp�ywa� pot jak �r�cy kwas. Potkn�� si� w ucieczce raz, potem drugi. Goni�ca go posta� zbli�a�a si� i jednocze�nie ros�a, by�a ju� gigantyczna! Kluny Bicz mia� wra�enie, �e zaraz mu p�kn� p�uca. U�wiadomi� sobie, �e zwalnia, �e mysz jest tu�, tu�. Pr�bowa� przyspieszy�, ale nogi odmawia�y mu pos�usze�stwa, stawa�y si� coraz ci�sze. Przeklina� je najstraszliwszymi kl�twami; nagle poczu�, �e zapadaj� si� w lodowate b�oto. Po raz pierwszy w �yciu pozna�, czym jest panika, bezrozumny strach. Obr�ci� si�. Zbyt wolno. Wr�g ju� go dop�dzi�, a on sta�, nieruchomy, bezradny. Pot�na mysz unios�a miecz, w opadaj�cym ostrzu rozb�ys�o jasne �wiat�o... Bang... St�umiony odleg�o�ci� d�wi�k J�zefa, wielkiego dzwonu Opactwa Redwall, przywo�a� go z krainy koszmaru do rzeczywisto�ci. Szczur dr�a�, dr��c� �ap� ociera� pot z futra. Ocali� go dzwon! Nie wiedzia�, co o tym my�le�. C� znaczy sen, nawet przera�aj�cy? Nigdy nie wierzy� w przepowiednie, ale teraz... teraz... ta przepowiednia by�a tak �ywa, tak prawdziwa, �e a� zadr�a�. Nie�mia�e pukanie zaskoczy�o Klunego i przerwa�o jego rozwa�ania. Wr�cili W�cieklic i Kud�aty, wys�ani po �ywno��. Weszli do pokoju, pr�buj�c kry� si� jeden za drugim. Wiedzieli, �e n�dzne rezultaty ich misji rozbudz� zapewne w�ciek�o�� Wodza. I nie mylili si�. W�dz przygl�da� im si� jednym w�ciek�ym �lepiem, podczas gdy jego gi�tki ogon rozk�ada� przyniesion� przez nich zdobycz: kilka martwych �uk�w, dwie du�e d�d�ownice, jakie� nieznane mu, przywi�d�e ro�liny i �a�osne zw�oki dawno zdech�ego wr�bla. U�miechn�� si�. W�cieklic i Kud�aty odpowiedzieli mu pe�nymi wdzi�czno�ci u�miechami. W�dz by� w dobrym humorze! Z szybko�ci� b�yskawicy Kluny chwyci� ich �apami za uszy i bole�nie zacisn�� pazury. G�upie stworzenia, okrutne, lecz przywyk�e �lepo wykonywa� rozkazy, piszcza�y przera�liwie, W�dz bowiem uni�s�szy je z pod�ogi, ko�ysa� nimi, a potem, w napadzie sza�u, zacz�� wali� o siebie ich g�owami! Na p� przytomne, odrzuci� wreszcie pod drzwi z rykiem, kt�ry d�wi�cza� im echem w obola�ych czaszkach: � Robale! �uki! Zgni�y wr�bel! Ja chc� mi�sa! M�odego, �wie�ego, czerwonego mi�ska! Je�li jeszcze raz o�mielicie si� przynie�� mi obrzydliwe odpadki, to was nadziej� na ro�ny i upiek� w sosie w�asnym! Jasne? Kud�aty wyci�gn�� �ap�, wskazuj�c W�cieklica. � Wodzu... b�agam... to jego wina! Gdyby�my poszli polami, nie drog�... � Nieprawda! Kud�aty ��e! To on chcia�, �eby�my szli drog�... � Wynosi� si�! Dwa przera�one szczury wykona�y rozkaz z takim zapa�em, tak bardzo zale�a�o im, �eby uj�� z r�k Wodza, �e a� zderzy�y si� w drzwiach i przepycha�y przez d�u�sz� chwil�, nim uda�o im si� uciec. Kluny rzuci� si� z powrotem na ��ko. Prychn�� gniewnie. Nast�pni w kolejno�ci pojawili si� �aba i Krzywy Nos. Przyniesione przez nich wie�ci pocieszy�y Klunego, przynajmniej do pewnego stopnia, uda�o im si� bowiem znale�� przesz�o setk� nowych rekrut�w, przewa�nie szczur�w, ale by�o w�r�d nich tak�e troch� kun i �asic oraz kilka gronostaj�w. Niekt�rych trzeba by�o najpierw przekona�, �e najm�drzej zrobi�, przy��czaj�c si� do hordy; �aba sprawia� im w�wczas lanie, co w po��czeniu z gro�b� okrutnej �mierci czyni�o cuda. W wi�kszo�ci by�y to jednak zwierz�ta w�drowne, g�odne i obszarpane, a� nazbyt skore przy��czy� si� do s�ynnego Klunego, zabija� i �upi�, by wreszcie, jak s�dzi�y, znale�� si� po stronie zwyci�zc�w. Ustawiono je w szyku przed ko�cio�em, uzbrojone przez Krwawego K�a i Szpona. Oczekiwa�y inspekcji Wodza. Kluny z zadowoleniem skin�� g�ow�. Chude szczury, drapie�ne kuny, chytre �asice, par� z�ych gronostaj�w... Tego w�a�nie by�o mu potrzeba. � Zapoznaj ich z naszymi zasadami, Kle � warkn��. Krwawy Kie�, przechadzaj�c si� przed szeregiem po bruku ko�cielnego dziedzi�ca, wyrecytowa�: � Baczno��, w prawo patrz! Znale�li�cie si� dzi�, mi�czaki, w s�u�bie Klunego Bicza! Dezercja karana jest �mierci�. Odwr�t w bitwie karany jest �mierci�. Odmowa wykonania rozkazu karana jest �mierci�. Ja jestem Krwawy Kie�, prawa r�ka Klunego. B�dziecie wykonywali rozkazy waszych kapitan�w. Kapitanom wydaj� rozkazy ja. Kluny wydaje rozkazy mnie. Macie to sobie zapami�ta�! A teraz, je�li kto� z was, sam albo w grupie, chce spr�bowa� pobi� Klunego i przewodzi� hordzie, ma sw� pierwsz� i ostatni� szans�. Mo�ecie spr�bowa� wszyscy. Nagle, bez ostrze�enia, Kluny zaatakowa� rekrut�w, wal�c na prawo i lewo swym d�ugim ogonem. By� tak silny, �e przewraca� ich i tratowa�, a� uciekli za nagrobki w obawie przed jego wyszczerzonymi z�bami i w�ciek�ym spojrzeniem zmru�onego �lepia. Kluny odrzuci� �eb i roze�mia� si� dziko. � S�abe charakterki, co? Dobrze, doskonale. Nie chc� was zabija�, bo kt