14426
Szczegóły |
Tytuł |
14426 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14426 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14426 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14426 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Brian Jacques
Bitwa O Redwall
Prze�o�y� Krzysztof Soko�owski
Ten, kto powiada wam,
�e odszed�em w dal,
Nie wie, nie wie nic.
Ja � i ma, czym jest,
Dwie myszy Redwall.
Wojownika sen,
Mi�dzy Refektarzem a Nor�.
Ja � i ma, czym jest,
Zagraj najwi�ksz� z mych r�l.
Oto dla miecza okolica,
Gdzie bije �wiat�o ksi�yca.
Noc, o pierwszej dnia godzinie
P�noc wskazuje i przypomina.
Wyjrzyj ponad przeszkod�,
Szukaj, a odnajdziesz mnie.
Jestem � i ma, czym jest,
Czego dowodzi miecz.
(Wiersz ukryty pod gobelinem z Wielkiego Refektarza)
By� pocz�tek Lata R�y. Las Mossflower k�pa� si� w promieniach s�o�ca: o �wicie
obmywany
ros�, w po�udnie kwitn�cy w pe�nym blasku dnia, odpoczywaj�cy w d�ugie
popo�udnie, ko�cz�ce
si� szkar�atnym zmierzchem i mi�kk� ciemno�ci� czerwcowej nocy.
Masywne, pot�ne Opactwo Redwall sta�o przy starej po�udniowej granicy, z dw�ch
stron
otoczone nieprzebytymi lasami Mossflower, z dw�ch pozosta�ych ��kami.
Brama wychodzi�a na go�ciniec mijaj�cy je od zachodu.
Widziane z g�ry Opactwo przypomina�o fantastyczny klejnot, rzucony pomi�dzy
zwoje
jasnozielonego jedwabiu i czarnego aksamitu. Dawno, bardzo dawno temu myszy
zbudowa�y je
z czerwonego piaskowca, wydobywanego daleko, na p�nocnym wschodzie. Od
po�udniowej
strony mury zarasta� pow�j, kt�rego li�cie jesieni� czerwienia�y, przysparzaj�c
dodatkowej s�awy
legendzie i nazwie Redwall.
Ksi�ga Pierwsza
Obl�enie
Rozdzia� 1
Maciej wygl�da� po prostu komicznie w wielkich sanda�ach, uderzaj�cych go w
pi�ty przy
ka�dym niepewnym, chwiejnym kroku i w niezgrabnym, obszernym habicie nowicjusza,
spod
kt�rego zwoj�w ogon tylko z najwi�kszym trudem wydostawa� si� na �wiat. Podni�s�
wzrok na
b��kitne, bezchmurne niebo i oczywi�cie nast�pi� jednym sanda�em na drugi.
Orzechy laskowe,
kt�re ni�s� w wiklinowym koszu, rozsypa�y si�, a on sam, mimo i� dzielnie stara�
si� utrzyma�
r�wnowag�, fikn�� koz�a i rozci�gn�� si� jak d�ugi.
�up!
M�oda mysz pisn�a z rozpaczy. G�adz�c st�uczony, czu�y i wilgotny nos,
rozejrza�a si�,
sprawdzaj�c, gdzie tym razem wyl�dowa�a po upadku.
Oczywi�cie, u st�p opata Mortimera.
Maciej zacz�� na czworakach zbiera� rozsypane orzechy.
Niezdarnie wpycha� je do kosza, unikaj�c gniewnego spojrzenia opata i popiskuj�c
pospieszne
usprawiedliwienia:
� Wybaczcie, ojcze, prosz�... potkn��em si�. Nast�pi�em na koniec opata, ojcze
habicie, to
znaczy habitu... ojejejej!
Opat Redwall z powag� przygl�da� si� nowicjuszowi sponad zsuni�tych na czubek
nosa
okular�w. Maciej, oczywi�cie. Jego niezdarno�� niegodna by�a myszy! Zaledwie
wczoraj,
zapalaj�c �wiece, osmali� w�sy brata Matuzalema!
Nagle m�dre oblicze opata z�agodnia�o; m�ody nowicjusz tymczasem chwyta� g�adkie
orzechy
gar�ciami i, oczywi�cie, natychmiast gubi�. Potrz�saj�c surowo siw� g�ow�, lecz
jednocze�nie
kryj�c u�miech, opat Mortimer pochyli� si� i zacz�� mu pomaga�.
� Macieju, Macieju, m�j synu � powiedzia� z westchnieniem. � Kiedy wreszcie
zrezygnujesz
z nieprzystojnego po�piechu, nauczysz si� st�pa� godnie, cho� z pokor�?
Je�li chcesz zachowa� nadziej� na osi�gni�cie godno�ci myszy z Redwall, nie
mo�esz biega�
w k�ko, szczerz�c z�by jak jaki� zwariowany zaj�c.
Maciej wrzuci� kilka orzech�w do koszyka. Sta�, przest�puj�c z nogi na nog�,
wielkie sanda�y
klapa�y o pi�ty.
Nie wiedzia�, jak wyzna� g�o�no to, co le�a�o mu na sercu.
Opat po�o�y� �ap� na ramieniu nowicjusza. Wyczuwa� jego niewypowiedziane
t�sknoty,
rz�dzi� bowiem Opactwem m�drze, od lat wielu, i dobrze zna� sekrety �ycia.
U�miechn�� si� pogodnie.
� P�jd� ze mn�, Macieju � poleci�. � Czas, by�my porozmawiali.
Ciekawski drozd, siedz�cy w konarach starej, pokr�conej gruszy, obserwowa� dwie
postaci
id�ce powoli i godnie w kierunku Wielkiego Refektarza. [jadalnia klasztoru, tu:
g��wna sala zebra�] Jedna z nich
ubrana by�a w ciemny, zielonobr�zowy habit zakonu, druga w jasnozielony habit
nowicjusza.
Postaci toczy�y ze sob� cich� rozmow�. Drozd, syc�c si� swym sprytem, sfrun�� na
pozostawiony
przez myszy koszyk. Ale nie! W koszyku by�y wy��cznie orzechy twarde, zamkni�te
w skorupkach.
Udaj�c brak zainteresowania, by nie sta� si� obiektem kpin innych ptak�w,
zagwizda�
fragment swej letniej piosenki, wzlecia� na mury i rozpocz�� polowanie na
�limaki.
W Wielkim Refektarzu Opactwa by�o ch�odno. Promienie s�o�ca, ubarwione
wszystkimi
kolorami t�czy, pada�y na star�, kamienn� posadzk� z umieszczonych wysoko,
w�skich
witra�owych okien. W powietrzu ta�czy�y barwne k��bki kurzu, wzbijanie �apami
dw�ch myszy.
Ojciec opat zatrzyma� si� przy �cianie, na kt�rej wisia� d�ugi gobelin, duma i
rado�� Opactwa.
Najstarsz� jego cz�� utkali Ojcowie Za�o�yciele, ale nad tkanin� pracowa�y
kolejne pokolenia
zakonnik�w, przez co sta�a si� nie tylko bezcennym skarbem, lecz tak�e zapisem
dziej�w Redwall
z jego najwcze�niejszych czas�w.
Opat przygl�da� si� Maciejowi, wpatrzonemu w gobelin zachwyconymi oczami.
Zadawa� mu
pytania, na kt�re, dzi�ki wiekowi i do�wiadczeniu, doskonale zna� odpowied�.
� Na co patrzysz, synu?
Maciej wskaza� na jedn� z postaci: bohatersk� mysz z u�miechem na szlachetnym
pysku,
nieustraszon�, w zbroi, wspart� swobodnie na wielkim mieczu. Za ni� wida� by�o I
uciekaj�ce
w panice lisy, �biki i pomniejsze drapie�ne stworzenia. Nowicjusz nie kry�
podziwu.
� Och, ojcze opacie � westchn��. � Gdybym m�g� by� jak Marcin Wojownik,
bohaterska,
najdzielniejsza mysz w historii naszego plemienia!
Opat powoli przysiad� na pod�odze, wspieraj�c stare plecy o �cian�.
� Pos�uchaj, co mam ci do powiedzenia, Macieju. Od dnia, gdy jako osierocona,
le�na mysz
zapuka�e� do furty gobelin � dekoracyjna tkanina na�laduj�ca malowid�o Opactwa,
b�agaj�c, by ci�
wpu�ci�, by�e� dla mnie jak syn.
Podejd� i usi�d�, a ja spr�buj� wyja�ni� ci, czym jest nasz zakon.
Jeste�my myszami pokoju. O tak, wiem, Marcin by� wojownikiem, lecz �y� w dawnych,
trudnych czasach, wymagaj�cych odwagi i si�y; takiej odwagi i takiej si�y, jakie
mia� tylko on, nasz
obro�ca. Przyby� do nas w �rodku zimy, gdy Ojcowie Za�o�yciele bronili si� przed
atakiem wielu
drapie�nik�w, w tym lis�w i wielkiego �bika. By� wspania�ym wojownikiem, w�asn�
�ap� pokona�
napastnik�w i wypar� ich z Mossflower. Dowodzi� w wielkiej bitwie, w kt�rej,
cho� pozornie
skazany na kl�sk�, zwyci�y�, zabijaj�c �bika mieczem, p�niej s�awnym jak kraj
d�ugi i szeroki.
W tej ostatniej, krwawej walce odni�s� jednak powa�n� ran�. Myszy znalaz�y go
le��cego na
splamionym krwi� �niegu. Przynios�y go do Opactwa i opiekowa�y si� nim, a� rana
zagoi�a si�,
a rycerz odzyska� si�y.
I w�wczas sta�o si� co� wspania�ego, Marcin bowiem zmieni� si� tak bardzo, �e
okre�li� mo�na
to tylko jednym s�owem: cud. Zst�pi� z drogi wojny, od�o�y� miecz.
To w�wczas nasz zakon odnalaz� swe prawdziwe powo�anie. Myszy z�o�y�y uroczysty
�lub:
nigdy nie skrzywdzimy �ywego stworzenia, z wyj�tkiem tych, kt�rych brutalna si�a
zagrozi
naszemu Opactwu. �lubowa�y uzdrawia� chorych, leczy� rannych, wspomaga� biednych
i nieszcz�liwych. To przysi�g�y, to zapisano w regule, taki jest sens �ycia
naszego plemienia.
Dzi� cieszymy si� wielkim uznaniem i jeszcze wi�kszym szacunkiem. Gdziekolwiek
idziemy,
cho�by daleko poza Mossflower, wszystkie zwierz�ta nam si� k�aniaj�.
Nawet drapie�niki nie skrzywdz� myszy nosz�cej habit naszego zakonu. Wiedz�, �e
ona
uzdrawia i oferuje pomoc. Niepisane prawo g�osi, �e mysz z Redwall mo�e i��
wsz�dzie,
wkroczy� na ka�de terytorium i nikt nie zrobi jej krzywdy. Musimy dorosn�� do
opinii, jak� cieszy
si� zakon. Tacy jeste�my i takie jest ca�e nasze �ycie.
Opat m�wi� coraz g�o�niej i coraz bardziej uroczy�cie.
Maciej siedzia� nieruchomo, przykuty do miejsca jego surowym spojrzeniem,
oczarowany
s�owami. Stary zakonnik wsta� i po�o�y� pomarszczon� �ap� na ma�ej g�owie,
pomi�dzy
aksamitnymi uszami, stulonymi w tej chwili ze wstydu.
I zn�w serce ojca opata zmi�k�o. Z mi�o�ci� spojrza� na ma�ego nowicjusza.
� Szkoda mi ci�, Macieju. Szkoda mi twych ambicji.
Dni wojownik�w min�y, synu. �yjemy w spokojnych czasach, za co niebiosom niech
b�d�
dzi�ki. Twoim obowi�zkiem jest wy��cznie pos�usze�stwo opatowi i wykonywanie
jego polece�.
Przyjdzie czas, gdy odejd� na spoczynek, a wtedy ty b�dziesz wspomina� mnie i
b�ogos�awi� m�
pami�� jako pe�noprawna mysz zakonu. A teraz rozchmurz si� i chod�, m�j ma�y
przyjacielu.
Mamy przecie� Lato R�y, czeka nas jeszcze wiele ciep�ych, s�onecznych dni. Wr��
po koszyk
z orzechami. Dzi� przed nami wielka uroczysto��, bo jako opat obchodz� z�ote
gody. Kiedy
odniesiesz orzechy do kuchni, b�d� mia� dla ciebie specjalne zadanie. Do uczty
bowiem potrzebna
nam b�dzie ryba.
We� w�dk� i �y�k�. Powiedz bratu Alfowi, �e mo�e zabra� ci� na po��w w ma�ej
��dce. M�ode
myszy lubi� �owi� ryby, prawda? Kto wie, mo�e przyniesiecie pstr�ga albo kilka
ciernik�w?
Biegnij, m�ody bracie.
Szcz�cie przepe�ni�o Macieja od czubka nosa do ko�ca ogona. Pok�oni� si�
opatowi i pobieg�.
Opat obserwowa� go z �askawym u�miechem. Musz� porozmawia� z bratem Almonerem,
pomy�la�. Niech znajdzie temu m�odemu �obuzowi dobrze pasuj�ce sanda�y. Nic
dziwnego, �e
biedak ci�gle si� przewraca.
Rozdzia� 2
Kluny Bicz grza� si� w ciep�ych promieniach s�o�ca.
Kluny Bicz nadchodzi�!
By� wielki i mocny. By� z�ym szczurem o wytartym filtrze i wielkich, ostrych
z�bach. Na
jednym oku nosi� czarn� opask�. Straci� je w walce ze szczupakiem.
Kluny straci� oko.
Szczupak straci� �ycie.
Niekt�rzy m�wili, �e Kluny jest szczurem portugalskim. Inni twierdzili, �e
przyby� z d�ungli
l�du po�o�onego daleko, na drugim brzegu oceanu. Ale nikt nie wiedzia� na pewno,
sk�d pochodzi.
By� wielkim, najwi�kszym i najdzikszym gryzoniem, jaki kiedykolwiek zeskoczy� ze
statku na
l�d. Futro mia� czarne, sko�tunione, sk�r� poznaczon� na ca�ym smuk�ym ciele
ciemnymi
i r�owymi bliznami, ci�gn�cymi si� od czubka mokrego nosa za zielono��te
sko�ne �lepie
i obszarpane uszy, przez zapchlony grzbiet a� po wielki, ruchliwy ogon, kt�remu
zawdzi�cza�
przezwisko: Kluny Bicz. Siedzia� na wozie siana, a z nim przybywa�a armia
pi�ciuset szczur�w:
szczur�w z kana��w, z tawern i gosp�d, szczur�w z dok�w, szczur�w z nabrze�y...
a wszystkie
one ba�y si� go, lecz sz�y za nim. Zast�pca Klunego, Krwawy Kie�, trzyma� w r�ku
d�ugi kij
z czaszk� kuny na czubku, osobiste god�o wodza. Kluny zabi� kun�, Kluny nie ba�
si� �adnej �ywej
istoty.
Przewracaj�cy oczami, przera�ony do szale�stwa zapachem szczur�w ko� ci�gn�� w�z
bez
wo�nicy. Dok�d zmierzali? Klunego nic to nie obchodzi�o. Ko�, w panice,
galopowa� prosto;
min�li kamie� milowy [kamienny s�upek przy drodze, wyznaczaj�cy odleg�o�� jednej
mili, tak�e drogowskaz] wkopany
w ziemi� przy go�ci�cu, nie widz�c wyrytego na nim napisu: �Opactwo Redwall,
pi�tna�cie mil�.
Kluny dostrzeg� bawi�ce si� w polu dwa m�ode zaj�ce i splun�� na ziemi�. Takie
smaczne,
pomy�la�. Jaka szkoda, �e w�z jeszcze si� nie zatrzyma�.
Na razie k�pa� si� w promieniach s�o�ca, ale ka�da sekunda zbli�a�a go do celu.
Kluny by� Bogiem Wojny.
I nadchodzi�.
Rozdzia� 3
W Redwall, poni�ej Wielkiego Refektarza, w G��bokiej Norze, w �wiecznikach jasno
pali�y
si� �wiece.
Ach, co to mia�a by� za noc!
Maciejowi i bratu Alfowi uda�o si� z�apa� pi�knego pstr�ga. Walczyli z ryb�
blisko dwie
godziny, nim wyci�gn�li j� na p�ytk� wod�, a stamt�d na brzeg. Wa�y�a niemal dwa
funty; tylko
kto� tak zr�czny jak brat Alf razem z mysz� m�od� i dzieln� jak Maciej m�g�
dokona� podobnego
wyczynu. Kosztowa�o ich to zreszt� wiele si�.
Nie oby�o si� te� bez pomocy borsuczycy Konstancji.
To ona zanios�a w mocnych szcz�kach ryb� do kuchni, po czym po�egna�a ich,
zapowiadaj�c,
�e zobacz� j� wieczorem na jubileuszowej uczcie, na kt�rej mia�o pojawi� si�
wielu specjalnie
zaproszonych mieszka�c�w Mossflower.
Brat Alf i Maciej stali dumnie przy wielkiej rybie w zat�oczonej, zaj�tej
przygotowaniami do
uczty kuchni.
Zauwa�y� ich wreszcie braciszek Hugo, mimo i� bardzo by� zaj�ty. Gruby Hugo
(kt�ry nie
chcia� przyj�� �adnej godno�ci opr�cz tytu�u �braciszka�), oderwa� si� od swych
zaj��. Ocieraj�c
pot z czo�a li�ciem mlecza, kt�ry trzyma� ogonem, podbieg� przyjrze� si�
pstr�gowi.
� Tak, tak... l�ni�ca �uska, czyste oko, cudownie �wie�a... � U�miechn�� si�
promiennie, a�
pysk zmarszczy� mu si� w g��bokie fa�dy. Potrz�sn�� �ap� Alfa, Macieja klepn��
po plecach. �mia�
si� ze szcz�cia.
� Przynie�cie bia�e wino agrestowe! Potrzebuj� rozmarynu, tymianku, buczyny i
miodu.
Szybko! A teraz przyjaciele, teraz... � zamacha� li�ciem, kt�ry trzyma� ogonem �
...przyrz�dz�
wam pstr�ga a la Redwall, takiego, �e rozp�ynie si� w ustach myszy! �mietanka!
Potrzebuj� du�o
�wie�ej �mietanki! I li�ci mi�ty!
Pozostawili ojca Hugona szalej�cego z rado�ci. Poszli umy� si� i oczy�ci�:
przyczesa� w�sy,
nab�yszczy� ogony, wytrze� nosy. Myszy z Opactwa bardzo dba�y o higien�,
przygotowanie do tak
wielkiej uczy mia�o zabra� im mn�stwo czasu.
Krokwie podtrzymuj�ce dach G��bokiej Nory dr�a�y od �miechu i okrzyk�w
ucztuj�cych
stworze�, w�r�d kt�rych by�y je�e, krety, wiewi�rki, przer�ne zwierz�ta le�ne
oraz myszy
r�nych rodzaj�w, polne i domowe; nie zabrak�o tak�e ubogiej rodziny Ko�cielnych.
Ch�tni
pomocnicy krz�tali si�, dbaj�c, by nikomu niczego nie zabrak�o.
� Ach, dzie� dobry, pani Ko�cielna! Niech pani posadzi dzieci. Zaraz przynios�
im s�odki sok
malinowy.
� Panie Nornica, jak mi�o pana widzie�. Jak tam grzbiet? Lepiej? �wietnie.
Prosz� spr�bowa�
odrobink� brandy z brzoskwini i czarnego bzu.
Maciejowi a� zakr�ci�o si� w m�odej g�owie. W �yciu nie by� tak szcz�liwy.
Tr�ci�a go
Winifreda, wydra.
� Maciej, powiedz, gdzie ten wielki pstr�g, kt�rego z�apali�cie z Alfem? Ach, na
me pazury!
Szkoda, �e mnie nigdy nie trafi�o si� nic r�wnie wspania�ego. Mia� dwa funty,
prawda?
M�odzieniec puch� z dumy. Taka pochwa�a, i od kogo?
Mistrzyni w �owieniu ryb, wydry!
Tymoteusz i Tessa, bli�niaki pani Ko�cielnej, pomaca�y Macieja po twardych
bicepsach
i wyrazi�y sw�j zachwyt. Poda� im za to dwie porcje lod�w jab�kowo-mi�towych.
Jakie kochane
i m�dre dzieci, pomy�la�. Czy to nie im, zaledwie trzy miesi�ce temu, wraz z
siostr� Stefani� leczy�
krzywic� ogona? Jak�e uros�y!
Opat Mortimer siedzia� na rze�bionym, wierzbowym fotelu, dzi�kuj�c kolejnym
go�ciom,
kt�rzy sk�adali mu u st�p swe proste dary domowej roboty: wiewi�rki � kubek z
�o��dzia, wydry �
grzebienie z rybiej o�ci, krety � mi�kkie sanda�y z kory; by�o tego wiele, wiele
wi�cej, ni� mo�emy
tu wymieni�. Jubilat potrz�sa� g�ow� ze zdumieniem. A przybywa�y coraz to nowe
stworzenia!
Przywo�a� do swego boku braciszka Hugona. Przez chwil� dyskutowali szeptem.
Maciej
s�ysza� zaledwie urywki ich rozmowy.
� Nie b�j si�, ojcze opacie, niczego nie zabraknie.
� Jak tam z piwniczk�, Hugonie?
� Jej zawarto�ci� mogliby�my wype�ni� staw Opactwa.
� Orzechy? Przecie� nie mo�e nam zabrakn�� orzech�w!
� Mamy w br�d wszystkiego. Nawet orzech�w w cukrze i mielonych �o��dzi.
Mogliby�my
karmi� okolic� przez rok.
� Sery?
� Ach, sery! Jest cheddar tak wielki, �e nie mog�y go przetoczy� cztery borsuki,
i jeszcze
dziesi�� innych gatunk�w.
� Doskonale, doskonale. Jestem ci bardzo wdzi�czny, Hugonie. Ach, no tak, musimy
przecie�
podzi�kowa� Alfowi oraz m�odemu Maciejowi za wspania�y po��w. Co za rybacy! Ten
pstr�g
wy�ywi�by Opactwo przez tydzie�.
� Doskonale, myszy! Dobra robota.
Maciej zarumieni� si� a� po koniec ogona.
� Wydry! Wydry!
R�wnie g�o�nymi co radosnym okrzykami powitano trzy wydry, kt�re wpad�y do sali
w kostiumach klaun�w.
Wspania�e by�y z nich akrobatki! Skaka�y, kozio�kowa�y, wirowa�y po zastawionych
stolach,
nie tr�caj�c nawet najmniejszego rodzynka. Na ko�cu przedstawienia zwis�y z
belek pu�apu na
powoju! Otrzyma�y oklaski wr�cz og�uszaj�ce.
Po nich zaprezentowa� swe umiej�tno�ci Ambro�y Kolec, je�. Zdumia� wszystkich
sztuczkami:
wyjmowa� jajka z uszu wiewi�rek, ogon jednej z myszy wyprostowa� si� nagle i
rozta�czy�
w powietrzu jak w��, grupce ma�ych myszek polnych przedstawi� te�
nieprawdopodobn� sztuczk�
ze znikaj�c� muszl�.
� Ukry� j� w kolcach! � piszcza�y myszki.
Czy�by? Ambro�y uczyni� kilka tajemniczych gest�w i wyj�� muszl� z ust zdumionej
ma�ej
myszy.
Czy by�a to magia?
Ale� oczywi�cie!
Nagle wielki dzwon Opactwa, J�zef, zacz�� uroczy�cie wybija� godzin� �sm� i
wszyscy
natychmiast si� uciszyli.
Bezszelestnie wr�cili na swe miejsca przy stole. Przez chwil� stali w milczeniu
z opuszczonymi g�owami. Opat Mortimer wsta� i powoli roz�o�y� �apy, jakby
wszystkich
zgromadzonych chcia� przytuli� do serca.
Futra, z�by, w�s, pazury, Wiedz, kto wszed�e� w nasze mury.
Zio�o, owoc i orzechy, Ziele, korze�, ro�lin wiechy, Srebrna ryba, ju� bez �ycia,
Ona g�odnych
dzi� nasyca.
Wszyscy odpowiedzieli mu g�o�no i z wdzi�czno�ci�: �Amen�.
Teraz zewsz�d rozleg� si� ha�as przesuwanych krzese� i szelest odsuwanych
bilecik�w
wyznaczaj�cych miejsca.
Maciej usadzony zosta� mi�dzy Tymoteuszem i Tess� po jednej stronie i P�czkiem
Polnym po
drugiej. P�czek by�a spokojn�, m�od� mysz�, niew�tpliwie bardzo �adn�. Mia�a
najd�u�sze rz�sy,
jakie kiedykolwiek widzia�, najbardziej b�yszcz�ce oczy, najmi�ksze futerko,
najbielsze z�by...
Maciej bawi� si� kawa�kiem selera. Zmusi� si�, by zwr�ci� uwag� na bli�ni�ta. Z
ma�ymi
Ko�cielnymi zawsze by�y jakie� problemy.
Na stole pojawia�o si� danie za daniem. Brat Alf orzek� autorytatywnie, �e
braciszek Hugo
przeszed� samego siebie. By�y mi�kkie s�odkowodne ma��e ze �mietank� i li��mi
r�y, k�osy
j�czmienia na ostro w puree z �o��dzi, przek�ski z jab�ek oraz marchewki,
marynowane �ody�ki
kapusty wstawione w bia�y kalafior w �mietanie z ga�k� muszkato�ow�.
Radosne �achy� i �ochy� powita�y sze�� myszy pchaj�cych wielki w�zek, na kt�rym
spoczywa� pstr�g. G��bok� Nor� wype�ni� po brzegi aromat doskonale upieczonej
ryby. Za
w�zkiem kroczy� z dum� braciszek Hugo, o wiele energiczniej ni� zazwyczaj,
zwykle bowiem
porusza� si� chwiejnie jak ka�dy t�u�cioch. Ogonem zdj�� z g�owy kucharsk�
czapk� i zaanonsowa�,
r�wnie uroczy�cie, co piskliwie:
� M�j ojcze opacie, czcigodni go�cie z Mossflower, cz�onkowie naszego zakonu...
ehem...
pragn� zapowiedzie� piece de resistance...
� Och, daj sobie spok�j, Hugonie!
Niekt�rzy z obecnych, zgorszeni, pr�bowali dostrzec winnego, gdzieniegdzie
rozleg�y si�
st�umione chichoty, a ma�y, gruby braciszek nad�� si� i doko�czy�:
� ...Pstr�g a la Redwall!
Rozleg�y si� brawa, grzeczne, lecz �wiadcz�ce o pewnym zniecierpliwieniu
obecnych. Hugo
odkroi� pierwsz� paruj�c� porcj�, po�o�y� j� na talerzu i z uszanowaniem poda�
opatowi, kt�ry
grzecznie podzi�kowa�.
Teraz wszyscy obserwowali ojca opata, on za� wzni�s� pi�kny widelec z
niebezpiecznie
du�ym kawa�kiem ryby i ostro�nie podni�s� go do ust. Uni�s� oczy, po czym
zamkn�� je. �u�
pracowicie, w�sy mu drga�y, ogonem trzyma� serwetk�, kt�r� w ko�cu otar� sobie
usta. Otworzy�
oczy.
Promienia� ca�y, niczym s�o�ce w letni dzie�.
� Doskona�a, wr�cz niepor�wnana! � orzek�. � Braciszku Hugonie, jeste�
prawdziwym
mistrzem. Prosz�, pocz�stuj go�ci swym arcydzie�em.
Cho�by chcia�, nie m�g�by przemawia� d�u�ej, go�cie bowiem wznie�li radosne a
g�o�ne
okrzyki.
Rozdzia� 4
Kluny by� w z�ym humorze. Warcza� w�ciekle.
Ko� zatrzyma� si� w ko�cu, wyczerpany, a Kluny wcale tego nie pragn��. Diabelski
g�os
podpowiada� wielkiemu szczurowi, �e nie dotar� jeszcze na miejsce. Jedyne oko
l�ni�o mu
szata�skim b�yskiem.
Zbite w ciasn� grup� gryzonie z armii Klunego przygl�da�y si� swemu panu. Zna�y
go
wystarczaj�co dobrze, by trzyma� si� od niego z dala, gdy by� w takim humorze,
zachowywa� si�
bowiem w�wczas w spos�b r�wnie gwa�towny, co trudny do przewidzenia.
� Czerep � warkn��.
Siano poruszy�o si�. Wyjrza� spod niego w�ciek�y pysk.
� Tak, Wodzu? Wzywa�e� mnie?
Pot�ny ogon Klunego owin�� si� wok� cia�a nieszcz�nika, przyci�gn�� go.
� Skacz na jego grzbiet, ale ju� � rozkaza� Kluny, skinieniem �ba wskazuj�c
konia. � I ugry�,
ale mocno, tak, �eby ruszy�.
Czerep prze�kn�� gwa�townie, obliza� suche wargi.
� Ale... Wodzu... on te� mo�e mnie ugry��.
�wist! Trzask! Kluny trzyma� sw�j ogon jak pot�ny bat, a Czerep krzycza� z b�lu;
na chudym
grzbiecie mia� ran� od uderzenia.
� Bunt! Niesubordynacja! � wrzeszcza� Kluny. � Na k�y piek�a, rozsiekam ci� w
strz�py!
Czerep pop�dzi� na siedzenie wo�nicy, wyj�c z b�lu.
� Nie, nie! Nie bij mnie, Wodzu! Ju�, w tej chwili, widzisz?
� Hej, wszyscy! Trzyma� si� mocno! � ostrzeg� sw� hord� wielki W�dz.
Tymczasem Czerep skoczy�. Wyl�dowa� na ko�skim zadzie. Przera�one zwierz� nie
czeka�o
na ugryzienie. Gdy tylko poczu�o nienawistny zapach i pazury wbijaj�ce si� w
sk�r� na zadzie, gdy
tylko us�ysza�o cienki pisk, zar�a�o panicznie i skoczy�o przed siebie. Strach
doda� mu si�, p�dzi�o
w szale�czym tempie.
Czerep pisn�� raz jeszcze, kr�tko, cienko, przera�liwie... i spad�. Przejecha�o
po nim ko�o wozu,
drewniane, w �elaznej obr�czy. Le�a� na go�ci�cu, a �ycie uchodzi�o z niego wraz
z krwi�.
Ostatni� rzecz�, kt�r� zobaczy� na tym �wiecie, by� skrzywiony pysk Klunego,
ostatni�, kt�r�
us�ysza�, by� jego dziki wrzask:
� Powiedz diab�u, �e to ja ci� do niego wys�a�em, Czerepie!
I tak pojechali, byle dalej, jak najdalej przed siebie.
Kluny nadchodzi�.
Rozdzia� 5
Tymczasem w G��bokiej Norze atmosfera zdecydowanie si� rozlu�ni�a.
Zdecydowanie rozlu�ni�o si� tak�e wiele pas�w.
Myszy Opactwa Redwall i ich go�cie rozsiedli si� w krzes�ach, nasyceni ju� nie
tylko po
gard�o, lecz a� po czubki nos�w. A tymczasem na sto�ach pozosta�o mn�stwo
jedzenia.
Opat Mortimer przywo�a� do siebie Hugona.
� Braciszku � powiedzia� szeptem � zapakuj do wielkiego wora orzechy, ser, chleb
i ciasto;
wszystko, co wyda ci si� stosowne. Daj go pani Ko�cielnej tak dyskretnie, jak to
tylko mo�liwe.
Bieda to przera�aj�cy upi�r, kiedy tyle pyszczk�w wo�a o jedzenie. Aha, dopilnuj
jeszcze, by jej
m�� o niczym si� nie dowiedzia�. Jan Ko�cielny mo�e by� sobie biedny, lecz jest
tak�e dumny.
Obawiam si�, �e odrzuci dar serca.
Braciszek Hugo skin�� g�ow� i swym chwiejnym krokiem pospieszy� wype�ni�
polecenie
opata.
P�czek i Maciej zd��yli si� ju� zaprzyja�ni�. Byli m�odzi, mniej wi�cej w tym
samym wieku.
R�nili si� temperamentami, ale co� ich ��czy�o: oboje opiekowali si�
Tymoteuszem i Tess�,
bli�niakami Ko�cielnych. Sp�dzili bardzo mi�y wiecz�r; �artowali, �miali si� i
igrali z dzie�mi.
Tessa usiad�a na kolanach Macieja i zasn�a s�odko, za jej przyk�adem poszed�
Tymoteusz, kt�ry
u�o�y� si� do snu na kolanach P�czka. P�czek u�miechn�a si� do Macieja.
� Niech b�d� b�ogos�awione ich ma�e �apki � powiedzia�a. � Jakie spokojne s� te
dzieci.
Maciej skin�� g�ow� z ukontentowaniem.
Kolin Nornica zbli�y� si� do nich i powiedzia�, wcale nie najm�drzej:
� Och, tylko sp�jrzcie na Macieja i P�czka, jak to opiekuj� si� dzie�mi, niczym
stare
ma��e�stwo. No niech mnie piasek przysypie!
Brat Alf natychmiast przywo�a� go do porz�dku.
� Hej, pilnuj tego swojego g�upiego j�zora, Kolinie Nornica. Czy nie wiesz, �e
pewnego dnia
Maciej zostanie mysz� z Redwall? I nie chc� s�ysze� kpin z m�odego Paczuszka. To
przyzwoita
myszka z dobrej rodziny. Zapami�taj sobie moje s�owa, panie Nornica. M�g�bym
powiedzie� to
i owo twej mamie i tatkowi. Przecie� zaledwie wczoraj widzia�em, jak bawi�e� si�
w �z�ap m�j
li�cik� z t� m�od� poln� myszk�, zaraz... zaraz... jak jej na imi�?
Kolin zaczerwieni� si�, a� mu nos wysech�. Cofn�� si� o krok, potem dwa, b�kn��
co�, �e musi
zaczerpn�� �wie�ego powietrza, i wyszed�.
Maciej dostrzeg�, �e opat przyzywa go dyskretnym skinieniem g�owy i gestem.
Przeprosi�
P�czka, delikatnie z�o�y� �pi�c� Tess� na zwolnionym przez siebie krze�le i
podszed� do swego
prze�o�onego.
� Macieju, m�j synu, dzi�kuj�, �e przyszed�e� � powita� go opat. � Czy dobrze
bawi�e� si� na
jubileuszowej uczcie?
� Och, doskonale! Dzi�kuj� ci, ojcze.
� To �wietnie. To bardzo dobrze. � Opat Mortimer u�miechn�� si�. � Mia�em zamiar
prosi�
brata Alfa lub brata Edwarda o spe�nienie mego specjalnego polecenia, ale obaj
nie s� ju� m�odzi
i o tej p�nej godzinie sprawiaj� wra�enie bardzo zm�czonych. Wi�c pomy�la�em
sobie, �e r�wnie
dobrze mog� zwr�ci� si� z pro�b� do mojego g��wnego rybaka. Z niezwykle wa�n�
pro�b�.
Maciej mimowolnie wyprostowa� si�, by wyda� si� wy�szym.
� Powiedz tylko s�owo, a spe�ni� tw� wol�, ojcze.
Opat pochyli� si� ku niemu i powiedzia� cicho:
� Widzisz rodzin� Ko�cielnych? Mieszkaj� daleko, czeka ich d�uga droga do domu.
No i, na
niebiosa, to spora gromadka. Pomy�la�em wi�c, �e dobrze by by�o, gdyby kto�
odwi�z� rodzin�
w�zkiem naszego Opactwa. A tak�e innych go�ci, zmierzaj�cych w tym kierunku.
Borsuczyca
Konstancja oczywi�cie poci�gnie w�zek, ale potrzebuje przewodnika i stra�nika.
Nie zapomnij
o dobrej, twardej lasce.
M�odej myszy nie trzeba by�o prosi� dwa razy. Wyprostowa�a si� na ca�� sw�
wysoko��.
Zasalutowa�a.
� Zostaw to mnie, ojcze opacie. Stara Konstancja nie nale�y do najbystrzejszych
zwierz�t.
Wszelk� odpowiedzialno�� bior� na siebie.
Opat trz�s� si� od wstrzymywanego �miechu, obserwuj�c Macieja, wychodz�cego z
Nory
�o�nierskim krokiem. Nadal postukiwa� zbyt wielkimi sanda�ami i przy trzecim
kroku oczywi�cie
si� przewr�ci�.
� Och, nie � szepn�� opat i po raz drugi tego dnia pomy�la�: Musimy znale�� mu
sanda�y, kt�re
nie b�d� dla niego za du�e.
No i prosz�, co za szcz�cie! Zamo�na, rodzina P�czka, Polni, mieszkali
niedaleko
Ko�cielnych. Maciej z wielk� rado�ci� zaoferowa� im pomoc i podwiezienie do domu.
Spyta�, czy panna Polna nie zechcia�aby usi��� obok niego na ko�le.
Panna Polna nie mia�a oczywi�cie nic przeciwko temu.
Jej rodzice rozsiedli si� w w�zku obok Ko�cielnych; mama pomaga�a pani
Ko�cielnej
opiekowa� si� jej licznym potomstwem, tata dyskutowa� z panem Ko�cielnym,
dziel�c si� z nim
fajk� z ga��zi orlicy. Pojawi� si� braciszek Hugo. Wrzuci� do w�zka wielki worek.
� Opat dzi�kuje za po�yczenie mis i obrus�w � powiedzia�, puszczaj�c oczko.
� Czy wszyscy siedz�? � krzykn�� Maciej. � Tak?
� W drog�, Konstancjo!
W�r�d g�o�nych po�egnalnych okrzyk�w wielka borsuczyca ruszy�a, bez wysi�ku
ci�gn�c za
sob� w�zek. Skin�a �bem Matuzalemowi, wiekowemu furtianowi Opactwa. Jechali
starym
go�ci�cem, a z usianego gwiazdami nieba przygl�da� im si� sierp z�otego ksi�yca.
Maciej spojrza�
na�, czuj�c si� niczym najwspanialsze stworzenie wszech�wiata. Wok� panowa�
doskona�y
spok�j. Ma�e myszki popiskiwa�y cicho, �ni�c swe dzieci�ce sny, Konstancja
powoli par�a przed
siebie, jakby wybra�a si� na nocn� przechadzk�, a nie ci�gn�a ci�ki w�zek.
Gruby jesionowy kij
le�a� pod koz�em, zapomniany.
P�czek drzema�a oparta o rami� Macieja. Panowie Polny i Ko�cielny rozmawiali
cicho,
w s�odkim powietrzu nocy ich glosy miesza�y si� z dolatuj�cym z p�l i �ywop�ot�w
�wierkaniem
�wierszczy.
Lato R�y... � P�czek powtarza�a w my�li te dwa s�owa. Pod powiekami zamkni�tych
oczu
mia�a obraz starego krzewu Opactwa. Zazwyczaj o tej porze kwit� ju� w najlepsze,
jednak w tym
roku, z jakiego� nieznanego powodu, pod koniec czerwca mia� jedynie p�czki;
zdarza�o si� to
niecz�sto i zwiastowa�o na og� bardzo d�ugie lato.
Stary Matuzalem w ca�ym swym d�ugim �yciu widzia� na w�asne oczy jedynie trzy
takie
przypadki. Poradzi�, by tegoroczne lato nazwa� w kronikach Opactwa �Latem R�y�.
P�czek sk�oni�a g�ow� ni�ej i zasn�a.
Stary w�z toczy� si� powoli suchym szlakiem, podnosz�c za sob� chmur� kurzu.
Przejechali
ju� przesz�o po�ow� drogi dziel�cej Opactwo od zrujnowanego ko�cio�a �wi�tego
Niniana,
w kt�rym mieszka� Jan Ko�cielny, podobnie jak jego dziadowie i pradziadowie.
Maciej zapad�
w drzemk�. Nawet Konstancji opada�y powieki. Ci�gn�a w�zek coraz wolniej i
wolniej. By�o
zupe�nie tak, jakby ona, male�ki w�z i jego pasa�erowie znale�li si� w magicznym
kr�gu
zaczarowanej letniej nocy.
I nagle, bez ostrze�enia, czar ten prys�, a cisz� przerwa� t�tent ko�skich kopyt.
Przebudzeni
pasa�erowie, Konstancja i Maciej nie potrafili nawet okre�li�, sk�d dobiega ten
d�wi�k,
wype�niaj�cy, jak im si� zdawa�o, ca�y otaczaj�cy ich �wiat, i rosn�cy, a�
dr�a�a ziemia.
Jaki� sz�sty zmys� ostrzeg� Konstancj�; natychmiast zesz�a z drogi i ci�gn�c za
sob� w�zek,
przyspieszy�a w poszukiwaniu kryj�wki. Pot�na borsuczyca szarpa�a nim z ca�ej
si�y, orz�c
ziemi� ostrymi pazurami. Przebi�a si� przez �ywop�ot z g�ogu i zbieg�a do rowu,
gdzie
przyhamowa�a, zabezpieczaj�c w�zek, kt�rego ko�a pan Polny i pan Ko�cielny
zablokowali
kamieniami.
Maciej a� sapn��, oszo�omiony i zdumiony widokiem galopuj�cego drog� konia o
rozwianej
grzywie, przewracaj�cego oczami w panicznym strachu, ci�gn�cego w�z z sianem,
zataczaj�cy si�
od brzegu do brzegu go�ci�ca.
W�r�d siana wida� by�o szczury: niezwyk�e szczury, ogromne, gro�ne, o wiele
wi�ksze, ni�
zdarzy�o mu si� kiedykolwiek widzie�. W wytatuowanych �apach �ciska�y przer�n�
bro�: dzidy,
no�e, w��cznie, d�ugie, zardzewia�e szable. Na ko�le sta� dumnie najwi�kszy,
najpotworniejszy
szczur, jakby �ywcem wyj�ty z sennego koszmaru. W jednej �apie �ciska� d�ugi kij
zwie�czony
czaszk� kuny, w drugiej w�asny, gruby ogon, kt�rym trzaska� niczym z bicza.
�mia� si� �miechem szale�ca, lecz ko�ysa� zgrabnie w rytm niekontrolowanych
podskok�w
wozu.
I nagle, r�wnie szybko jak si� pojawi�y, gro�ne szczury znik�y.
Trzymaj�c w d�oni jesionow� lask�, Maciej wyszed� na drog�, na kt�r� ci�gle
opada� py�
z siana. Nie potrafi� opanowa� dr�enia n�g. P�czek pomaga� mamie i pani
Ko�cielnej pocieszy�
szlochaj�ce ze strachu dzieci. Konstancja wyci�gn�a w�zek z rowu. Stali obok
siebie, otoczeni
ob�okiem opadaj�cego kurzu.
� Widzia�e�?
� Widzia�em, ale nadal nie wierz� w�asnym oczom.
� Na niebiosa, co to by�o?
� O to spytaj raczej piek�o.
� Tyle szczur�w! I takie wielkie!
A ten na ko�le? Wygl�da� jak wcielenie szatana.
Widz�c, �e Maciej nadal oszo�omiony jest tym, co si� sta�o, Konstancja przej�a
dowodzenie
i zawr�ci�a w�z.
� Najlepiej b�dzie, je�li wr�cimy do Opactwa � powiedzia�a kr�tko. � Opat
natychmiast
powinien si� o wszystkim dowiedzie�.
Zdaj�c sobie doskonale spraw�, �e borsuczyca jest znacznie bardziej do�wiadczona
od niego,
Maciej natychmiast si� z ni� zgodzi�.
� Oczywi�cie. P�czku, prosz�, zejd� do wozu i zajmij si� matkami i dzie�mi.
Panie Polny,
panie Ko�cielny, usi�d�cie na ko�le, dobrze?
Jej polecenia wype�niono szybko i w milczeniu. Kiedy ruszyli w drog� powrotn� do
Opactwa,
Maciej siedzia� na wozie, nie z przodu, i �ciskaj�c w �apach lask�, obserwowa�
uwa�nie drog�,
kt�r� nadjecha� w�z z sianem... i szczurami.
Rozdzia� 6
Ko� wyszed� z tej przygody bez szwanku. Najbardziej ucierpia� w�z. P�dz�ce nim
beztrosko
szczury nie zauwa�y�y dw�ch kamiennych podp�r bramy, stoj�cych po prawej stronie,
w�z za�
uderzy� w nie i rozpad� si� z dono�nym trzaskiem. Przera�ony ko� pop�dzi� dalej,
ci�gn�c za sob�
uprz�� i szcz�tki dyszla.
B�yskawiczny refleks dobrze mu pos�u�y� � Kluny zd��y� zeskoczy� na ziemi� w
chwili
katastrofy. Wyl�dowa� niczym kot, na czterech �apach. Obok le�a� w rowie
przewr�cony w�z
z obracaj�cymi si� ko�ami. Ko�ysz�c si� lekko, zachwycony jazd� i
niebezpiecze�stwem,
z kt�rego ledwo uszed� ca�o, Kluny podszed� do granicy rowu.
Us�ysza� piski rannych towarzyszy. Splun�� pogardliwie, rozejrza� si� dooko�a,
jedyne �lepie
b�yszcza�o mu szale�czo.
� Wy�a�cie, wy ofermy, �arcie dla kot�w! � wrzasn��. � Krwawy Kie�! Szpon! Do
mnie, albo
zagram w kr�gle waszymi czaszkami!
Dwaj zast�pcy Klunego wype�zli z rowu. Oszo�omieni potrz�sali �bami.
�wist! Trzask! Ogon Wodza szybko doprowadzi� ich do przytomno�ci.
� Trzy�apy i Zapchlony nie �yj�, Wodzu!
� Nic z nich nie zosta�o, Wodzu. W�z ich zmia�d�y�.
� Durnie, idioci � warkn�� Kluny. � Dobrze im tak. Co z reszt�?
� Stary Robaczywy Ogon straci� �ap�. S� jeszcze inni ranni, powa�nie ranni.
� Ach! Podlecz� si�, a potem gorzej b�d� cierpie�, zanim z nimi sko�cz�. � Kluny
u�miechn��
si� okrutnie.
� Na piek�o, czy�by a� tak przytyli i zdziadzieli? W sztormie, na statku, nie
przetrwaliby
pi�ciu minut. � Wy�a�cie, �ywe i p�ywe �az�gi! Do mnie!
Z rozbitego wozu i z rowu zacz�y wype�za� szczury, staraj�c si� wype�ni� rozkaz
najszybciej,
jak to mo�liwe.
Zgromadzi�y si� wok� nieuszkodzonego s�upa, na kt�ry wspi�� si� Kluny. �aden
nie o�mieli�
si� nawet pisn�� lub cho�by poskar�y� na ran�, nikt bowiem nigdy nie umia�
przewidzie�, w jakim
nastroju jest akurat W�dz.
� W porz�dku, wci�gn�� brzuchy, unie�� g�owy. Po pierwsze, musimy odkry�, do
jakiego
portu przybyli�my.
Wzi�� namiary...
Krwawy Kie� podni�s� �ap�.
� Do ko�cio�a �wi�tego Niniana, Wodzu � wtr�ci� nie�mia�o. � Tak jest napisane
na desce, o,
tam w g�rze.
� Nazwa nic nie znaczy. To nabrze�e na razie nam wystarczy, potem znajdziemy
sobie co�
lepszego. Jadowity, Rabu�!
� Jeste�my, Wodzu!
� Rozejrzyjcie si� dooko�a. Sprawd�cie, czy w okolicy nie ma czego� lepszego od
tej ruiny.
Kierujcie si� na zach�d, mam wra�enie, �e po drodze widzia�em co� du�ego i na
oko bardzo
solidnego.
� Tak jest, Wodzu!
� �aba, Krzywy Nos!
� Wodzu?
� We�cie pi��dziesi�ciu �o�nierzy i spr�bujcie �ci�gn�� tu jakie� szczury
znaj�ce okolic�.
Przede wszystkim du�e i silne, no i przydadz� si� nam tak�e �asice, kuny,
gronostaje. Tylko
pami�tajcie, �adnych k��tni! Rozwalajcie im nory, �eby nie mia�y dok�d wr�ci�.
Tych, kt�rzy
odm�wi�, zabija� na miejscu. Zrozumiano?
� Oczywi�cie, Wodzu!
� W�cieklic, Kud�aty! We�cie dwadzie�cia szczur�w i zbierzcie �ywno��. Reszta do
ko�cio�a.
Krwawy Kle, Szponie, rozejrzyjcie si� dooko�a. Pewnie znajdziecie jak�� bro�,
cho�by metalowe
pr�ty ogrodzeniowe, w ko�cio�ach nigdy ich nie brakuje. Tylko �ywo!
Kluny przyby� na miejsce.
Rozdzia� 7
By�a to pierwsza w �yciu Macieja nieprzespana noc. Czu� zm�czenie, lecz tak�e
niezwyk�e
podniecenie. Przyniesione przez niego informacje poruszy�y wszystkich.
Gdy tylko opat dowiedzia� si� o wozie, natychmiast zwo�a� wielk� rad�
mieszka�c�w Redwall.
I zn�w G��boka Nora zape�ni�a si�, cho� tym razem nie na uczt�. Konstancja i
Maciej stan�li przed
Rad� Starszych. Zewsz�d s�ycha� by�o szmer cichych g�os�w.
Opat Mortimer uciszy� obecnych, uderzaj�c w ma�y dzwoneczek.
� Prosz� wszystkich o uwag�! Konstancjo, Macieju, opowiedzcie nam o tym, co
widzieli�cie
na drodze do ko�cio�a �wi�tego Niniana.
Borsuczyca i m�oda mysz opowiedzieli wszystko, co zapami�tali i o wozie, i o
szczurach.
Nast�pnie Rada zacz�a zadawa� im pytania..
� Wspomnia�e� o szczurach, Macieju. Jakie to by�y szczury? � spyta�a siostra
Klemencja.
� Wielkie. Niestety, nie wiem, jakiego rodzaju i sk�d przyby�y.
� A ty, Konstancjo?
� Ja? No tak, pami�tam, �e m�j dziadek staruszek spotka� kiedy� morskiego
szczura. Z tego, co
opowiada�, wnioskuj�, �e to na nie w�a�nie natrafili�my.
� Ile ich by�o? � spyta� opat.
� Na to pytanie nie potrafi� odpowiedzie�. Setki, ojcze.
� Maciej?
� Tak, ojcze. Zgadzam si� z Konstancj�. By�y ich setki. Co najmniej cztery setki.
� Potrafisz powiedzie� o nich co� jeszcze, Konstancjo?
� M�j borsuczy instynkt m�wi mi, �e to stworzenia z�e. Dog��bnie zepsute.
S�owa te spowodowa�y �yw� reakcj�. Rozleg�y si� krzyki: �Nonsens! To
spekulacje!� �Racja!
Przecie� szczury musz� by� z�e!�
Maciej podni�s� �ap�. Nie zastanawiaj�c si� wiele, powiedzia� g�o�no:
� Konstancja ma racj�! Ja te� to czu�em! Widzia�em wielkiego szczura z czaszk�
kuny na
dr�gu! Przyjrza�em mu si� i wiem, �e patrzy�em na potwora.
Zapad�a cisza. Opat Mortimer pochyli� si� lekko. Patrzy� Maciejowi wprost w oczy.
� My�l, synu. Spr�buj wszystko sobie przypomnie�.
Czy w tym szczurze by�o co� niezwyk�ego?
Maciej milcza�. Wszyscy go obserwowali.
� By� znacznie wi�kszy od innych, ojcze.
� Co� jeszcze?
� Pami�tam! Mia� tylko jedno oko!
� Prawe czy lewe?
� Chyba... tak, lewe. Z pewno�ci� lewe, ojcze.
� Mo�esz co� powiedzie� o jego ogonie?
� Oczywi�cie. By� to chyba najd�u�szy szczurzy ogon na �wiecie! Trzyma� go w
�apie niczym
bicz.
Opat wsta�. Przeszed� kilka krok�w, zamy�lony, po czym odwr�ci� si� w stron�
zebranych.
� Dwukrotnie w mym d�ugim �yciu podr�ni opowiadali mi o tym szczurze. Nosi on
imi�,
kt�rego nawet lis nie wym�wi bez strachu ciemn� noc�... a imi� to brzmi: Kluny
Bicz.
W Norze zapad�a grobowa cisza.
Kluny Bicz!
Lecz... przecie� to niemo�liwe! Kluny Bicz to tylko legenda, okrutny potw�r,
kt�rym matki
strasz� niepos�uszne lub rozbawione nad miar� dzieci.
�Id� spa�, bo dopadnie ci� Kluny�.
�Zjedz grzecznie kolacj�, bo przyjdzie Kluny�.
�Wracaj natychmiast, bo powiem Klunemu�.
Wi�kszo�� stworze� nie wiedzia�a nawet, kim jest ten Kluny. By� dla nich
potworem
z sennych koszmar�w i najmroczniejszych zak�tk�w wyobra�ni. Tote� cisz� Nory
przerwa�y
pe�ne niedowierzania prychni�cia i kpi�ce �mieszki. Kosmate �okcie tr�ca�y
mi�kk�, aksamitn�
sk�r� na �ebrach; to myszy u�miecha�y si� z ulg�. Kluny! Te� mi co�!
Speszeni, Maciej i Konstancja spojrzeli na starego opata, prosz�c go wzrokiem o
pomoc. Opat
Mortimer zgromi� zebranych spojrzeniem. Energicznie potrz�sn�� dzwonkiem,
nakazuj�c cisz�.
� Myszy Redwall, widz�, �e nie ufacie swemu opatowi.
S�owa te, wypowiedziane spokojnym, lecz stanowczym g�osem, uciszy�y wszystkich,
a za�enowa�y Rad� Starszych.
Brat J�zef wsta�, odchrz�kn��.
� Ehe... dobry ojcze opacie, wszyscy szanujemy twe s�owo, jeste� naszym
przewodnikiem, ale
doprawdy... to znaczy...
Siostra Klemencja zerwa�a si� z miejsca, szeroko roz�o�y�a �apy.
� Kluny przyszed� po nas, bo jest p�no, a my jeszcze nie �pimy! � krzykn�a.
�art ten wywo�a� istny huragan �miechu.
W�osy na grzbiecie Konstancji zje�y�y si� nagle. Borsuczyca prychn�a gniewnie.
Myszy
umilk�y, wymieni�y pe�ne obawy spojrzenia. Nikt nigdy nie widzia� rozgniewanego
borsuka na
zebraniu Rady.
Konstancja wykorzysta�a t� chwil�, by powiedzie� par� s��w od siebie.
� Kim jeste�cie, band� lekkomy�lnych dzieci? Powinni�cie si� wstydzi�! Wszyscy!
Chichoczecie jak g�upie ma�e wydry, kt�rym uda�o si� z�apa� �uka. Nie s�dzi�am,
�e kiedykolwiek
zobacz� Starszych Redwall zachowuj�cych si� w ten spos�b. � Obrzuci�a
zgromadzonych
spojrzeniem tak w�ciek�ym, �e a� zadr�eli ze strachu. � Jedno wam powiem:
wys�uchajcie uwa�nie
s��w waszego opata. Ten, kto cho�by pi�nie, b�dzie mia� ze mn� do czynienia.
Rozumiecie? �
Skin�a godnie pot�n� �ap�. � Ojcze opacie, prosz� m�wi�.
� Dzi�kuj� ci, Konstancjo, dobra i wierna przyjaci�ko. � Opat rozejrza� si�
dooko�a,
potrz�sn�� siw� g�ow�. � Nie chc� m�wi� d�ugo, lecz widz� przecie�, �e wielu
spo�r�d was nie
przekona�em. Oto moja propozycja: wy�lijmy dwie myszy na furt�... zaraz, zaraz,
no tak... Bracie
Rufusie, bracie Grzegorzu, prosz� was, zast�pcie brata Matuzalema. Przy�lijcie
go do mnie
i powiedzcie mu, �e potrzebuj� ksi�g� go�ci, nie t� bie��c�, lecz z dawnych lat.
Rufus i Grzegorz, myszy powa�ne i rozs�dne, sk�oni�y si� ojcu opatowi i wysz�y.
Przez wysokie, w�skie okna Maciej widzia� pierwsze r�owoz�ote promienie poranka,
w�lizguj�ce si� do G��bokiej Nory. �wiece dopala�y si�, zaczyna�y dymi�.
Rozpocz�t� uczt� noc
zako�czy�o zdumiewaj�ce wydarzenie, a on gra� jedn� z g��wnych r�l i w jednym, i
w drugim.
Najpierw ten imponuj�cy pstr�g, potem w�z z sianem; zdarzenia stanowczo zbyt
donios�e dla
m�odej, ma�ej myszy.
Stary brat Matuzalem prowadzi� kronik� Opactwa od czas�w tak dawnych, �e nie
dosi�ga� ich
pami�ci� nikt z obecnych. By�a ona dzie�em jego �ycia i jednocze�nie najwi�ksz�
pasj�. Obok
oficjalnej kroniki prowadzi� tak�e w�asne zapiski, w kt�rych mn�stwo by�o
interesuj�cych
informacji. Rozmaici podr�ni, w�drowne ptaki, lisy, gadatliwe wiewi�rki i
k��tliwe zaj�ce...
wszyscy oni ch�tnie rozmawiali ze starcem, korzystali z jego go�cinno�ci i nigdy
nikomu do �ba
nie strzeli�o, by go zrani� lub skrzywdzi�. Poza tym Matuzalem mia� dar j�zyk�w,
rozumia�
wszystkie stworzenia, nawet ptaki. Starzec �y� swymi ksi�gami i furt�,
nadzwyczajnie ceni� sobie
samotno��.
Teraz zasiad� w fotelu opata, wyj�� okulary z pude�ka z kory i ostro�nie osadzi�
na nosie.
Otworzy� ksi�g� i przem�wi� cienkim, ledwie s�yszalnym g�osem do tych wszystkich,
kt�rzy
otoczyli go ciasnym kr�giem.
� Hm... hm... Ojcze opacie Cedriku... nie pomyli�em imienia? Ach tak, pomyli�em,
ty, ojcze,
jeste� Mortimer, nowy opat, kt�ry po nim przyszed�. Tylu ich ju� widzia�em, �e
nie dziw si� mojej
pomy�ce. Hm... hm... ojcze opacie Mortimerze i wy wszyscy, m�wi� o zapisku z
zimy, sprzed
sze�ciu lat. � Matuzalem przez d�ug� chwil� przerzuca� strony le��cej przed nim
ksi�gi. � Ach tak,
znalaz�em. � �Koniec listopada, Rok M�odych S�odkich Orzech�w...
przylecia� z p�nocy zmarzni�ty krogulec...� szczeg�lne stworzenie, m�wi� takim
dziwnym
akcentem, wyleczy�em mu lotk� prawego skrzyd�a Informacja o wypadku w kopalni,
spowodowanym przez wielkiego, dzikiego szczura morskiego o d�ugim ogonie. Wydaje
si�, �e
szczur ten, imieniem Kluny, chcia� osiedli� si� tam wraz ze sw� hord�.
Borsuki oraz inne stworzenia, do kt�rych nale�a�a kopalnia, pokona�y go i
przegoni�y. Kluny
wr�ci� noc�, jego szczury przegryz�y drewniane stemple, nast�pnego dnia dosz�o
do zawa�u,
w kt�rym zgin�li w�a�ciciele�.
Brat Matuzalem zamkn�� ksi�g�. Spojrza� na zgromadzenie sponad okular�w.
� Nie musz� czyta�, pozosta�e fakty dobrze pami�tam. W ci�gu ostatnich sze�ciu
lat horda
przesuwa�a si� na po�udnie, do mnie za� dociera�y kolejne informacje: o spalonej
farmie, o ca�ym
miocie prosi�t ze�artych �ywcem, o chorobach i zarazach roznoszonych w�r�d stad
przez szczury
Klunego. Od oswojonego psa dowiedzia�em si�, �e Kluny wywo�a� nawet panik� w�r�d
stada
byd�a, kt�re wpad�o do wioski, wywo�uj�c chaos i powoduj�c ogromne zniszczenia.
Matuzalem umilk�. Zamruga� zm�czonymi oczami.
� A wy w�tpicie w s�owo opata? Nie wierzycie, �e Kluny istnieje? Ach, jakimi
jeste�cie
g�upcami!
S�owa Matuzalema zaskoczy�y zgromadzonych i wywo�a�y powszechne zamieszanie. W
g�r�
podnios�o si� nagle kilkana�cie �ap. Nikt nie w�tpi�, �e m�wi prawd�, by�
przecie� stary i m�dry ju�
wtedy, gdy wi�kszo�� cz�onk�w dzisiejszej Rady nie poros�a jeszcze futrem, tylko
piszcz�c tuli�a
si� do mam w poszukiwaniu jedzenia.
� Na me w�sy, jaka straszna nowina...
� Lepiej spakowa� si�, ucieka�...?
� A mo�e Kluny nas oszcz�dzi...
� Niebiosa, niebiosa, co my teraz zrobimy...?
M�ody Maciej poderwa� si� jak na spr�ynach. Kijem wymachiwa� tak srogo, �e
zdumia� sam
siebie.
� Co zrobimy, pytacie?! � krzykn��. � Odpowiem wam! B�dziemy gotowi!
Opat nie potrafi� si� powstrzyma�. Pokiwa� g�ow� z podziwem. W g��bi serca
m�odego
Macieja kry�y si� pok�ady m�stwa.
� Oczywi�cie, dzi�kuj� � powiedzia� g�o�no. � Sam nie uj��bym tego lepiej. Tak
w�a�nie
post�pimy.
B�dziemy gotowi.
Rozdzia� 8
Kluny Bicz miewa� koszmary.
Po�o�y� si� w �o�u pa�stwa Ko�cielnych na dobrze zas�u�ony odpoczynek, podczas
gdy jego
�o�nierze wykonywali wydane im rozkazy. Oczywi�cie nie powinien i�� spa� z
pustym brzuchem,
ale zm�czenie okaza�o si� silniejsze od g�odu.
W jego �nie �wiat ton�� w czerwonej mgle. Krzyki ofiar gin�y w trzasku
p�on�cych
zabudowa�, po wzburzonym krwawym oceanie p�yn�y wielkie statki. Byd�o rycza�o z
b�lu.
Walczy� ze szczupakiem, kt�ry wy�ar� mu oko. We �nie bi� si� i zabija�, zabija�
i bi� si�.
Nagle dostrzeg� jak�� niewyra�n� posta�.
Pocz�tkowo wydawa�a si� ma�a; tak naprawd� by�a to tylko mysz w d�ugim p�aszczu
z kapturem. Nie chcia� z ni� walczy�, cho� nie wiedzia� dlaczego, ona jednak
zbli�a�a si� ku niemu
nieub�aganie. Po raz pierwszy w �yciu odwr�ci� si� i uciek�!
Bieg�, jak potrafi� najszybciej, a gdy obejrza� si� za siebie, dostrzeg� ca�y
ogrom b�lu
i nieszcz��, kt�rych sprawc� by� w swym dotychczasowym �yciu. Roze�mia� si�
�miechem
szale�ca i jeszcze przyspieszy� kroku. Bieg� w�r�d czerwonej mg�y przez �wiat,
kt�rego
zniszczenie spowodowa�, a mysz dotrzymywa�a mu kroku bez najmniejszego wysi�ku.
Nienawidzi� jej. Wydawa�a si� coraz wi�ksza, wzrok mia�a ponury, oczy zimne. W
g��bi serca
Kluny doskonale zdawa� sobie spraw� z tego, �e nie w jego mocy jest przestraszy�
to przedziwnie
ubrane stworzenie. Mysz mia�a w �apie miecz, star� bro�, r�wnie gro�n�, co
pi�kn�. Na
b�yszcz�cym, cho� wyszczerbionym w bitwach ostrzu widnia�o s�owo, kt�rego nie
potrafi�
odczyta�.
Z pazur�w wielkiego szczura sp�ywa� pot jak �r�cy kwas. Potkn�� si� w ucieczce
raz, potem
drugi. Goni�ca go posta� zbli�a�a si� i jednocze�nie ros�a, by�a ju� gigantyczna!
Kluny Bicz mia� wra�enie, �e zaraz mu p�kn� p�uca.
U�wiadomi� sobie, �e zwalnia, �e mysz jest tu�, tu�. Pr�bowa� przyspieszy�, ale
nogi
odmawia�y mu pos�usze�stwa, stawa�y si� coraz ci�sze. Przeklina� je
najstraszliwszymi kl�twami;
nagle poczu�, �e zapadaj� si� w lodowate b�oto. Po raz pierwszy w �yciu pozna�,
czym jest panika,
bezrozumny strach.
Obr�ci� si�. Zbyt wolno. Wr�g ju� go dop�dzi�, a on sta�, nieruchomy, bezradny.
Pot�na mysz
unios�a miecz, w opadaj�cym ostrzu rozb�ys�o jasne �wiat�o...
Bang...
St�umiony odleg�o�ci� d�wi�k J�zefa, wielkiego dzwonu Opactwa Redwall, przywo�a�
go
z krainy koszmaru do rzeczywisto�ci. Szczur dr�a�, dr��c� �ap� ociera� pot z
futra. Ocali� go
dzwon!
Nie wiedzia�, co o tym my�le�. C� znaczy sen, nawet przera�aj�cy? Nigdy nie
wierzy�
w przepowiednie, ale teraz... teraz... ta przepowiednia by�a tak �ywa, tak
prawdziwa, �e a� zadr�a�.
Nie�mia�e pukanie zaskoczy�o Klunego i przerwa�o jego rozwa�ania. Wr�cili
W�cieklic
i Kud�aty, wys�ani po �ywno��. Weszli do pokoju, pr�buj�c kry� si� jeden za
drugim. Wiedzieli, �e
n�dzne rezultaty ich misji rozbudz� zapewne w�ciek�o�� Wodza. I nie mylili si�.
W�dz przygl�da� im si� jednym w�ciek�ym �lepiem, podczas gdy jego gi�tki ogon
rozk�ada�
przyniesion� przez nich zdobycz: kilka martwych �uk�w, dwie du�e d�d�ownice,
jakie� nieznane
mu, przywi�d�e ro�liny i �a�osne zw�oki dawno zdech�ego wr�bla.
U�miechn�� si�.
W�cieklic i Kud�aty odpowiedzieli mu pe�nymi wdzi�czno�ci u�miechami. W�dz by�
w dobrym humorze!
Z szybko�ci� b�yskawicy Kluny chwyci� ich �apami za uszy i bole�nie zacisn��
pazury. G�upie
stworzenia, okrutne, lecz przywyk�e �lepo wykonywa� rozkazy, piszcza�y
przera�liwie, W�dz
bowiem uni�s�szy je z pod�ogi, ko�ysa� nimi, a potem, w napadzie sza�u, zacz��
wali� o siebie ich
g�owami! Na p� przytomne, odrzuci� wreszcie pod drzwi z rykiem, kt�ry d�wi�cza�
im echem
w obola�ych czaszkach:
� Robale! �uki! Zgni�y wr�bel! Ja chc� mi�sa!
M�odego, �wie�ego, czerwonego mi�ska! Je�li jeszcze raz o�mielicie si� przynie��
mi
obrzydliwe odpadki, to was nadziej� na ro�ny i upiek� w sosie w�asnym! Jasne?
Kud�aty wyci�gn�� �ap�, wskazuj�c W�cieklica.
� Wodzu... b�agam... to jego wina! Gdyby�my poszli polami, nie drog�...
� Nieprawda! Kud�aty ��e! To on chcia�, �eby�my szli drog�...
� Wynosi� si�!
Dwa przera�one szczury wykona�y rozkaz z takim zapa�em, tak bardzo zale�a�o im,
�eby uj��
z r�k Wodza, �e a� zderzy�y si� w drzwiach i przepycha�y przez d�u�sz� chwil�,
nim uda�o im si�
uciec. Kluny rzuci� si� z powrotem na ��ko. Prychn�� gniewnie.
Nast�pni w kolejno�ci pojawili si� �aba i Krzywy Nos.
Przyniesione przez nich wie�ci pocieszy�y Klunego, przynajmniej do pewnego
stopnia, uda�o
im si� bowiem znale�� przesz�o setk� nowych rekrut�w, przewa�nie szczur�w, ale
by�o w�r�d nich
tak�e troch� kun i �asic oraz kilka gronostaj�w. Niekt�rych trzeba by�o najpierw
przekona�, �e
najm�drzej zrobi�, przy��czaj�c si� do hordy; �aba sprawia� im w�wczas lanie, co
w po��czeniu
z gro�b� okrutnej �mierci czyni�o cuda. W wi�kszo�ci by�y to jednak zwierz�ta
w�drowne, g�odne
i obszarpane, a� nazbyt skore przy��czy� si� do s�ynnego Klunego, zabija� i
�upi�, by wreszcie, jak
s�dzi�y, znale�� si� po stronie zwyci�zc�w.
Ustawiono je w szyku przed ko�cio�em, uzbrojone przez Krwawego K�a i Szpona.
Oczekiwa�y
inspekcji Wodza.
Kluny z zadowoleniem skin�� g�ow�. Chude szczury, drapie�ne kuny, chytre �asice,
par� z�ych
gronostaj�w...
Tego w�a�nie by�o mu potrzeba.
� Zapoznaj ich z naszymi zasadami, Kle � warkn��.
Krwawy Kie�, przechadzaj�c si� przed szeregiem po bruku ko�cielnego dziedzi�ca,
wyrecytowa�:
� Baczno��, w prawo patrz! Znale�li�cie si� dzi�, mi�czaki, w s�u�bie Klunego
Bicza!
Dezercja karana jest �mierci�. Odwr�t w bitwie karany jest �mierci�. Odmowa
wykonania rozkazu
karana jest �mierci�. Ja jestem Krwawy Kie�, prawa r�ka Klunego. B�dziecie
wykonywali rozkazy
waszych kapitan�w. Kapitanom wydaj� rozkazy ja.
Kluny wydaje rozkazy mnie. Macie to sobie zapami�ta�!
A teraz, je�li kto� z was, sam albo w grupie, chce spr�bowa� pobi� Klunego i
przewodzi�
hordzie, ma sw� pierwsz� i ostatni� szans�. Mo�ecie spr�bowa� wszyscy.
Nagle, bez ostrze�enia, Kluny zaatakowa� rekrut�w, wal�c na prawo i lewo swym
d�ugim
ogonem. By� tak silny, �e przewraca� ich i tratowa�, a� uciekli za nagrobki w
obawie przed jego
wyszczerzonymi z�bami i w�ciek�ym spojrzeniem zmru�onego �lepia. Kluny odrzuci�
�eb
i roze�mia� si� dziko.
� S�abe charakterki, co? Dobrze, doskonale. Nie chc� was zabija�, bo kt