4947
Szczegóły |
Tytuł |
4947 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4947 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4947 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4947 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Simon Hebd
Transkrypcja szeptu
In�ynierom dusz.
Czasami patrz� na tych wszystkich ludzi id�cych gdzie� obok mnie. Ich ma�e i wielkie sprawy s� tak daleko, a zarazem
tak blisko, �e m�g�bym je odmieni� jednym ruchem d�oni, jednym spazmem my�li. I wtedy w�a�nie wiem, czuj� to
najmocniej, �e jestem sam, nie mog� si� z nikim podzieli� tym, co w sobie nosz�, bo nawet ci, kt�rzy s� mi najbli�si, z
kt�rymi mo�na powiedzie�, �e ��czy mnie jakie� pokrewie�stwo - a mo�e w�a�nie szczeg�lnie ci - ju� sam� swoj�
obecno�ci� budz� samotno�� mroczn�, ju� nawet nie szar�, niech�tn� wszelkim doznaniom, po prostu pustk�, otch�a�.
I nios� ten skarb przekl�ty poprzez tych, kt�rzy mnie podobni, jak i przez tych, kt�rzy ode mnie odmienni,
przeklinaj�c, potem milkn�c, a p�niej jeszcze zaczynaj�c ponownie. I przynosz� im t� okropn� pomoc niechcian�,
ludziom, kt�rzy wybrali najkr�tsz� drog�, ten jeden skok, gest, ruch, te kilka spazmatycznych oddech�w lub jeden
kr�tki, spazmatyczny ruch krtani. Patrz� potem w ich twarze, widz� rozczarowanie, kiedy dociera do nich
nieskuteczno�� pr�by, widz� budz�cy si� w nich gniew i przyjmuj� go, bo trwanie moje tutaj ju� samo w sobie jest
blu�nierstwem.
A kiedy rozmawiam z niekt�rymi z nich, tymi odmie�cami, kt�rzy potrafi� jeszcze prowadzi� dialog patrz�c w oczy i
nie ucieka� wzrokiem, m�wi� o b�lu tak rozrywaj�cym, tak okropnym, �e nawet dla nich s�owa te s� tylko py�em;
kiedy gdzie� w ich wn�trzu dochodzi do g�osu pustka s��w, kt�re s� tylko �u�lem my�li, wtedy spogl�dam w ich dusz�
i dostrzegam desperacki strach przed tym, �e ten b�l mo�e jeszcze powr�ci�, s�ysz� p�acz duszy tak przejmuj�cy, �e nie
istnieje nic, co mo�e go wyrazi�.
Wtedy w�a�nie dzi�kuj�, �e nie narodzi�em si� cz�owiekiem.
***
Kraw�d� dachu. Kropki i przecinki poni�ej. Samochody i ludzie. Kolorowe reklamy oferuj�ce szcz�liwe �ycie.
Wszystko przes�oni�te mg�� b�lu i rozpaczy. Ot�pienie. Wisz�ca nad tym wszystkim decyzja. Wyrok. Jaki� g�os, czyje�
oczy.
Schody gna�y pode mn� tak szybko, jak tylko potrafi�em je goni�. Mia�em przed sob� jeszcze tylko sze�� pi�ter, kiedy
skoczy�. W ostatniej chwili wykr�ci�em na korytarz, rzucaj�c na drzwi jakiego� zaskoczonego biedaczyn�. Balkon
skoczy� w moim kierunku, jak gdyby odgadn�� moje zamiary. Spojrzenie w g�r�. Lecia�. Wybicie z por�czy i zderzenie
ze spadaj�cym meteorem zla�y si� w jedno, a potem by� tylko �omot i trzask �amanych ga��zi. Nie tylko. Kiedy kto� leci
z dziesi�tego pi�tra, fizyka przestaje by� jego sprzymierze�cem, cho�by nie wiem jak czu�� kochank� by�a wcze�niej.
Go�� by� tylko w ciut lepszym stanie, ni� gdybym to ja sprawi� mu �omot. B�d� co b�d�, �omot sprawi�y mu tylko
drzewo i grawitacja, a zderzenie ze mn� za�atwi�em sam tak dobrze, jak tylko mog�em. A mog�em doskonale. Wk�u�em
si� w t�tnic� i pogoni�em ch�opczyk�w do roboty. Uwijali si�, a� mi�o by�o pos�ucha�. Niestety, kiedy kto� stara si�
dokona� transformacji w�asnego cielska w niezbyt radosne biologiczne puzzle, to z regu�y mu si� udaje, wi�c zamiast
ws�uchiwa� si� w radosne pokrzykiwania moich ch�opaczk�w zabra�em si� za sk�adanie mojego meteora. Zaparte os�y
bywaj� bardziej ch�tne do wsp�pracy ni� by� jego organizm. Na os�y, jak ucz� m�dro�ci ludowe, B�g da� ludziom kij i
marchewk�, na organizm za� da� mnie. Wybato�y�em wszystkie rozleniwione j�dra kom�rkowe, w niekt�re wlaz�em
bezpo�rednio i po chamsku, zamieniaj�c najbardziej oporne w najgor�tszych zwolennik�w wsp�pracy. Po drodze
zaznaczy�em kilku wrednych nowotworc�w, zostawiaj�c przy ka�dym swoj� osobist� wizyt�wk� i tabliczk�: "ZARAZ
WRACAM". Chyba ich to nie ucieszy�o, chocia� wygl�da�y na nieco znudzone. Mo�e za dobrze im sz�o. Wracaj�c na
zewn�trz odpi��em pacjenta od rzeczywisto�ci, tak dla wygody.
Podnios�em si� i popatrzy�em na le��cego. Bardziej meteora ni� Ikara. W jego wyprostowanych nogach i rozrzuconych
ramionach by�o co� religijnego, ale nic na to nie mog�em i, prawd� m�wi�c, nie chcia�em poradzi�. Nie pami�ta�em
rozci�gania i uk�adania go w�a�nie w takiej pozycji, ale by�o to zb�dne. Le�a� jak trzeba.
Ludzie stali wystarczaj�co daleko, abym nie m�g� ich dotkn��, a zarazem wystarczaj�co blisko, �eby mnie
ukamienowa�. Jad�ca ulic� karetka zwolni�a tylko na tyle, aby za�apa� mojego ida i wyra�nie przy�pieszy�a, kiedy
wzrok kierowcy odczyta� m�j skromny status. Ma�o kt�ry ludzki medyk pozwala sobie na konfrontacj� z niezale�nym
biotem. Kto� po�o�y� mi r�k� na ramieniu. B�d�c cz�owiekiem, wzdrygn��bym si� jak przy reanimacji. Nie by�em.
Jednak wygl�da�a tak, �e ludzka cz�� mojej osoby wyci�aby dla niej w pie� p� Europy. Nie my�l� o kobietach,
dzieciach i starcach. Je�li tak wygl�da�a Helena, to przepraszam Grek�w za moj� opini� o wojnie troja�skiej. By�o
warto.
Poza tym, nie ba�a si� mnie dotkn��. Jak cz�owieka. Wi�kszo�� ludzi dotyka nas jak maszyny, jak gdyby naciskali
klawisz z napisem "DIAGNOZA".
- Jak on si� czuje? - zapyta�a, a g�os pasowa� do reszty jak trzeba.
- Takie pytanie, to trzeba b�dzie jemu zada� - odpowiedzia�em, kln�c siebie w duchu. Jaka cholera we mnie wst�pi�a ?
T�um za ni� zbiera� si� coraz wi�kszy, i wielu by�o takich, co pierwsi chcieli rzuci� kamieniem.
- Pos�uchaj, ty pieprzona kukie�ko, albo odpowiesz, albo porozmawiamy inaczej.
Zastrzeli�a mnie na chwil� tak kr�tk�, �e nawet nie mog�a tego dostrzec, ale wiedzia�a o tym. Natychmiast
przypomnia�em sobie kim jestem, co ostatnio rzadko mi si� zdarza�o. A poza tym dosy� zdrowo rykn�a. By� mo�e
wiedzia�a.
- Pyta�am o co�! Odpowiadaj!
Na pewno wiedzia�a.
- Wszystko dojdzie do normy za par� dni. Przez pi�� dni b�dzie j�cza� w dzie� i w nocy, ale tylko wtedy, kiedy nie
b�dzie spa�. A spa� b�dzie niemal na okr�g�o.
- S�uchaj, do jasnej cholery - nagle zacz�a rozumie�. Rozejrza�a si� i dostrzeg�a brak pogotowia. Przez chwil� patrzy�a
na moj� twarz i r�ce. Twarz wygl�da�a normalnie, oczy nadal by�y zielone, nie b�yska�em bia�kami, ani nie zrobi�em si�
szary. Za to ona tak.
- O Bo�e! - a jednak by�a religijna.
- Za godzin� b�dzie go mo�na podnie��.
Zebra�em ch�opczyk�w, kt�rzy wyp�yn�li z pierwszymi �zami. Wr�ci�em jednego, aby wpi�� meteora w rzeczywisto��.
Koniec urlopu. J�kn��, i dobrze. Ch�opczyk wiedzia�, co ma robi� przez najbli�sze kilka dni, ja troch� mniej. Po prostu
mia�em �y�. Do nast�pnego razu. A potem zn�w z kim� kona� i zmartwychwstawa�.
Sta�a nadal lekko pochylona nade mn�. Ulecia�a z niej ca�a hellada i by�a ju� tylko przeci�tn� �adn� dziewczyn�.
Zd��y�em jeszcze skonstatowa�, �e moje zielone oczy s� �adniejsze ni� jej, kiedy zapyta�a:
- Zrobi�e� mu co�? - Mia�a glos zachrypni�ty w ten spos�b, �e przy nieco innym budulcu przeszed�by mnie dreszcz.
Zda�em sobie spraw�, jak to musia�o dzia�a� na ludzi - aksamitny g�os, zachrypni�ty tym jedynym skurczem krtani
zwiastuj�cym mord, przenikaj�cy do samego wn�trza i odbieraj�cy dech. Przez g�ow� przemkn�a mi nostalgiczna
niemal my�l o tych wszystkich, kt�rzy go ju� s�yszeli - nigdy wi�cej bez niepokoju nie spojrz� na pi�kn� kobiet�.
A ja.? C�, jednak nadal nie by�em cz�owiekiem.
Pozwoli�em sobie na ma�� uwertur�.
- Wiem, k i m - �wiadomie u�y�em tego s�owa, tonu i modulacji g�osu - jestem i co do mnie nale�y.
Zgodnie z moimi oczekiwaniami zrobi�a si� zielona. Ze strachu.
- Nie m�w do mnie takim tonem.
Twarda by�a.
- Wzajemnie.
Podnios�em si�, a w meteorze ch�opczyk stopniowo przechodzi� w coraz bardziej zaawansowan� liczb� mnog�.
Nowotw�r tata i jego rodzina, kt�rzy raczyli si� wyhodowa� w jego organach, byli tak z�o�liwi, �e odpowiednia kuracja
bioteku by�a na pewno nie na kiesze� meteora. Chyba, �e mia�by moich ch�opaczk�w i mnie. Ci tymczasem rozsiali si�
w ca�ym organizmie i poczynali sobie wystarczaj�co sprawnie, abym by� z nich dumny. Rozpracowali kod meteora i
dokonali niezb�dnych poprawek w DNA. Zatrzymanie nowotworc�w nie jest mo�liwe, je�li nie zmieni si� ich stosunku
do �wiata. Przekonali ich wi�c, �e na tym ponurym, szarym �wiecie nie ma si� ju� czym cieszy�, a �e byli bardzo
przekonuj�cy - uwierzono im. Gdy wi�c nowotworcy stracili sw� ochot� do �ycia i radosnego rozwoju, moi malcy
pozwolili sobie na odrobin� szale�stwa i u�a�skiej fantazji. W granicach przyzwoito�ci, rzecz jasna. R�n�li a� mi�o. To
co� niesamowitego, jak takie male�stwa potrafi� si� bawi�...
Sam meteor le�a� wci�� z religijnie roz�o�onymi r�kami. Co� si� we mnie u�miechn�o. Mo�e nawet i na twarzy - t�um
poruszy� si� z napi�ciem na twarzach.
- Teraz odejd� - powiedzia�em nadal tonem adekwatnym do sytuacji - a wy pozostaniecie na swoich miejscach i
pozwolicie mi odej��. Je�li nie.
- To co?
- Zamieni� was. W �aby.
�abulka zrobi�a si� bardziej zielona ni� trzeba, jednak nie wiedzia�em - albo nie by�em zainteresowany - czy ze strachu,
czy ze z�o�ci.
- Nie odwa�y�by� si�!
Us�ysza�y to ju� tylko moje plecy. Tylko inteligentna - pomy�la�em ponuro.
Odwa�y�bym si�. Tylko po co ?
Powstali�my jako... W�a�nie, jako kto...? Nieistotne. Jeste�my, bo takie by�o wasze �yczenie. Teraz istniejemy, albo
raczej trwamy i niesiemy pomoc. Tym nielicznym, kt�rych nie dogoni nikt inny w ich ostatniej ucieczce od
rzeczywisto�ci. Jeste�my ich ostateczn� pomoc�. I jeszcze jedn� szans�. Zawracamy ich na tej krzywej rozpaczy
opadaj�cej ku wiecznemu pot�pieniu duszy.
I za to nas przeklinaj�.
Grzmot. I obraz jak rozpalana w ciemno�ciach zapa�ka: b�ysk �wiat�a na szybie samochodu, �wiat wiruje niczym
szalona karuzela i ciemno��. I ciemno��. I jeszcze raz to samo. "Za ma�o szczeg��w, za ma�o..."
Jeszcze raz. Teraz wyra�niej. Drzewa. Kasztan osmalony przez piorun. Zaraz, to tu� za rogiem...!
Szybki marsz. Kolejny obraz, szybciej...! Bieg... Nast�pny: ciemnow�osa dziewczynka bawi�ca si� du�ym k�kiem...
Jest! Sto metr�w, k�ko wypada z r�k i toczy si� przez ulic�. Sportowy samoch�d wpadaj�cy na ulic�. K�ko, zderzak,
dziecko... Skok. Za p�no.
Dziecko le�y na ulicy, samoch�d zwalnia i po chwili ucieka nabieraj�c pr�dko�ci. Czyj� krzyk. Ma�e, niczego niemal
nie�wiadome dziecko. Cztery lata, rasa bia�a, zesp� obra�e� ...
Przykl�k i r�ce na czole. Na skroniach. Kciuki na oczach. Kontakt. Pierwsze ostrze�enie, jeszcze tylko dla organizmu:
"B�dzie bola�o". Przej�cie cz�ci funkcji kierowniczych, czyli kolejny kontakt. Coraz szybciej. Poszczeg�lne dzia�ania
zaczynaj� si� zlewa� w jedno. Aktywizacja mi�ni oko�okr�gowych. Ledwie wyczuwalne szarpni�cie ca�ego cia�a.
Rekonstrukcja uk�adu kr�g�w szyjnych. Kom�rkowy. G��biej. Kolejne szarpni�cie, s�absze, ale wyczuwalne.
Subkom�rkowy. Rekonstrukcja rdzeniowa. Wskrzeszanie neuron�w - kolejne blokady znoszone z pogwa�ceniem praw
przyrody. Wej�cie w organizm: przenikanie przez poszczeg�lne organy. Rozb�yski wch�anianych wylew�w, zsuwanie
si� p�kni�tych naczy�. Przej�cie przez spektrum barwne, redukcja zanieczyszcze�, wzmocnienie organ�w.
Szmer my�li: "Mamo, co si� sta�o ?" "Spokojnie, male�ka, jak si� czujesz?" "Ojej ! Ja ci� s�ysz� w g�owie ! Jejku ! Czy
ja ju� umar�am ?!" "Nie, kruszyno." "Hi, hi, kruszyno... Ale zabawnie m�wisz.... Jaka ja jestem �pi�ca..."
Dobrze, �pi...
Podnosz� si�, czuj�c, jak m�j w�asny organizm wraca do normy. Gdzie� znikn�o niewyczuwalne fizycznie napi�cie
czasu i przestrzeni, �wiat traci swoj� przekontrastowan� form�. Cie� jest znowu cieniem, oczy widz� ju� normalnie.
Ludzie zebrani wok�. Ciche szepty. Oczekiwanie.
- �pi. Prosz� jej przypilnowa�, powinna tak pole�e� jeszcze chwil�, a� sama si� poruszy, wtedy b�dzie mo�na j�
przenie��.
- Czy ona...- matka, g�os na pograniczu za�amania i resztek nadziei.
- B�dzie zdrowa . Tak jak przedtem... Nie b�dzie ju� potrzebowa�a lekarzy.
B�ysk w oczach matki : O Bo�e !
Oczekiwanie : Atak ? Krzyk ? P�acz... ? Histeria...? Prawie elektryczne napi�cie otoczenia. Ulga na twarzy matki i moje
zaskoczenie ukryte pod kamienn� twarz� ...
- Nie wiem...
- Nie trzeba ...
- Ale...
- Nie trzeba - Spokojny, opanowany ton, nieco cieplejszy ni� po ka�dym innym wypadku.
To, co posiadamy, to nie dar. To czarnowidztwo: dostrzeganie nieszcz��, kt�re maj� si� wydarzy�. U�amki sekund,
nim si� zdarz�, cho� tylko w pobli�u, a i to bywa koszmarnie wzgl�dne. Szansa, tylko dla nas, na zmian�
rzeczywisto�ci, nim zaistnieje. Bywa, �e tylko szansa.
Wbrew opinii wi�kszo�ci ludzi umieranie za nich nie sprawia nam przyjemno�ci. Nie jest te� zado��uczynieniem za
jakie� nasze urojone grzechy. Robimy to. A twoj� spraw� jest, �e chcesz o tym napisa�. Tak, mo�e to chwyci.
Nieszcz�cia przecie� przyci�gaj� ludzi bardziej ni� mi�o��, dobro� i pi�kno. Zagadka, niemal zrozumiana, lecz jednak
tajemnica, bo tego nie potrafimy. Bywaj� wi�c jednak takie stany, kt�re mo�na zrozumie� nie dotykaj�c ich sedna, nie
odczuwaj�c ich. Dlaczego w�a�nie to was przyci�ga? B�l, p�acz i l�k...? Dlaczego najwi�cej zbiegowisk bezmy�lnych,
patrz�cych i kontempluj�cych swoje przera�enie ludzi jest przy wypadkach, po�arach, nieszcz�ciach ? Dlaczego nie
potraficie ju� popatrze� w g�r� i zachwyci� si� chmurami id�cymi nad miastem, li�ciem opadaj�cym tanecznie z
drzewa w powiewach �agodnego wiatru, pi�knem mijanego cz�owieka, kroplami deszczu uganiaj�cymi si� za sob� na
szybie...?
Reakcja mojego cia�a wyprzedzi�a to, co j� spowodowa�o, w ka�dym razie z mojego, subiektywnego punktu widzenia.
Nie by�e� na pewno nigdy w sytuacji, kiedy biegniesz, a tw�j umys� dopiero po chwili m�wi ci, �e tak si� dzieje. Nie
jest to zbyt denerwuj�ce, kiedy si� ma charakter �wi�tego.
Zasadniczym problemem jest jednak to, i� ja takowego charakteru nie mam.
Goni�em wi�c po schodach, zaskakuj�c siebie kolejny ju� raz mo�liwo�ciami wyrabiania na zakr�tach. Nigdy nie
potrafi�em tego powt�rzy� na trze�wo. Z w�asnej woli, rzecz jasna. By�em ju� na p�pi�trze, kiedy si� zacz�o. Sta�
przy drzwiach. W normalnej sytuacji ma�o kto cieszy si� z utraty g�owy, a on nie wygl�da� na wyj�tek w tej kwestii.
Rzuci�em si� i stara�em go odepchn��, kiedy drzwi wybuch�y. Kawa� blachy, kt�ry ro�ci� sobie prawa do dekapitacji
petenta, niezadowolony z mojej akcji poszed� mi na r�k�. A raczej w r�k� - i wylecia� gdzie� za mn�. Po drodze zabra�
wystarczaj�co du�o, by zacz�o mi czego� brakowa�. Go�� jednak poca�owa� klamk�, kt�ra obdarzy�a go u�miechem,
jaki rzadko widuje si� na ludzkiej twarzy. C�, ma�o jest serdecznych u�miech�w, gdy co� znienacka oszpeca twarz.
Nie obserwowa�em go dalej, tylko wpad�em do �rodka. Jak na ironi�, g��wna fala uderzeniowa omin�a jej pok�j.
Otworzy�em okna najszybciej jak mog�em - rzucaj�c w nie sto�em, kt�ry �yczliwie wskoczy� mi pod r�k�. Ch�opczyki
ju� gromadzi�y si� pod paznokciami. Przykl�kn��em i zadrapa�em g��boko w szyj�. �lad trzyma� si� tylko przez chwil�
- ch�opczyki s� na tyle dyskretne, i� sprz�taj� ju� na wej�ciu. S�ysza�em jedynie, jak przednie stra�e a� zagwizda�y z
zaskoczenia widz�c robot�, kt�r� mieli przed sob�. Kiedy pochyla�em si� nad m�czyzn�, dosz�y mnie jakie� echa na
temat imprezowego �ycia, czy konserwacyjnych w�a�ciwo�ci etanolu, popularnie przez obecn� populacj� zwanego
spirytem. G�os, kt�ry wydawa�, nie by� bynajmniej operow� ari�, ale i tak a� mi�o by�o pos�ucha�. Dlatego, �e �y�.
Pomimo wszystko nie uda�o mi si� jednak odepchn�� go na tyle delikatnie, by nie dokona� uszkodze�. Zgadzam si�,
bywam zbyt narwany. Jednak nie tylko ja mia�em w tym udzia�.
Rozp�aka�em si� w�a�nie nad jego twarz�, kiedy otworzy�y si� drzwi obok. Pracowa�em, wi�c moja twarz nie mog�a
by� mi�a dla m�czyzny, kt�ry si� pojawi�. Pono� brunatnoszara twarz o w�ciekle ��tych oczach nie nale�y do
najprzyjemniejszych widok�w. Ten te� nie by� wizualnym koneserem. Zzielenia�, wezwa� najwy�sz� instancj� i
zamkn�� drzwi. C�, ludzie dziwnie reaguj�, kiedy widz� nas przy pracy. Powr�ci�em do p�aczu. Ta bardzo
spektakularna procedura mia�a sprawi�, �e �zy pokryj� ca�� twarz petenta, wi�c musia�em si� naprawd� mocno
wzrusza�. Kiedy wytworzona przeze mnie sztuczna tkanka zacz�a ��czy� si� z jego osmalon� fizis, a ch�opcy usuwali
zniszczone resztki, zaj��em si� sob�. R�ka odnowi�a si� we w�a�ciwym dla mnie tempie. Ci, kt�rzy to kiedykolwiek
widzieli, m�wili co� o grozie i md�o�ciach.
Pierwotnie b�yszcz�ca tkanka zaczyna�a matowie�, kiedy us�ysza�em g�os ze �rodka. Niewiasta wewn�trz zaczyna�a
wraca� do siebie. Chcia�em odej��, trzeba by�o to jednak doko�czy�. Ubranie mia�em mocno poszarpane, pod spodem
za� gdzieniegdzie rado�nie �wieci�a nowa, zast�pcza sk�ra. Pomy�la�em nostalgicznie, i� przy moim trybie �ycia nie
b�dzie mia�a zbytniego czasu, aby si� zestarze� i wszed�em z powrotem do mieszkania.
Sta�a w przedpokoju, wyj�tkowo przytomna, jak na odurzenie gazem. Ch�opcy mieli naprawd� smyka�k� do
serwisowego rzemios�a. Kiedy spojrza�a mi w oczy, usilnie stara�em si� przywr�ci� im ludzki wyraz, jednak jej twarz
sprawi�a, �e da�em sobie spok�j.
K�tem oka sp�yn�a jej �za. Wzdrygn�a si�, kiedy delikatnie star�em j� palcem i obliza�em. Znajoma eskadra z
sentymentem przywita�a znane terytoria i uda�a si� na sobie w�a�ciwy wypoczynek. Milcza�em, ona przez d�ug� chwil�
te� nie przejawia�a zbytniej ochoty na rozmowy o pogodzie.
- Pewnie chcesz wiedzie�... - zacz�a.
- Jestem wyj�tkowo kiepskim spowiednikiem - mrukn��em. - Mam specjalizacj� serwisow�.
Szybko zrozumia�a aluzj�. Milcza�a przez chwil�, patrz�c w drzwi. Kiedy us�ysza�a g�os z korytarza, dreszcz, jaki po
niej przeszed�, przywi�d� mi na my�l pora�enie elektryczne.
- Przyszed�. Je�li nie pomyli� drzwi, to do ciebie...
Patrzy�a na mnie chwil�, nie potrafi�c zrozumie� otch�ani mojego humoru.
- Mog� go zobaczy�?
- Oczy masz w porz�dku.
Prawda. By�em okrutny. Naprawd� potrzebowa�em odpoczynku. A ona szoku. S� chwile, kiedy ch�opcy zbytnio si�
staraj�. Przecie� nie mo�na sprz�ta� nawet nastroju, kt�ry to niesie... A ona zamiast gazu powinna troch� pospa�.
Uspokoi�em si�, kiedy pochyli�a si� nad nim. Nie on by� powodem. Obawiam si� nawet, �e robi�a to w�a�nie dla niego.
- A kiedy zrobisz to po raz kolejny.
Wiedzia�a. Mo�e to nie b�d� ja, nie biot, by� mo�e nikt obcy, ale bardziej ni� ona ucierpi on i ka�dy z jej bliskich. I nie
b�dzie por�wnania pomi�dzy jej b�lem a b�lem tych, kt�rzy j� strac�.
Wszed�em do parku i zanurzy�em r�k� w �ywop�ot. Id�c czu�em li�cie ocieraj�ce si� o d�o�, pod nogami porusza�y si�
kamienie alejki. Opadaj�cy li�� otar� delikatnie policzek, a wiatr, kt�ry go przyni�s�, lekko sch�odzi� twarz. Niski,
zm�czony ch�opak patrzy� t�po w pie� drzewa. Popatrzy�em na niego z u�miechem, odpowiedzia� t�pym wyrazem
oczu.
Stworzyli�cie tak wiele, �e nie potraficie tego dostrzec. Nie widzicie ju� ludzkiego geniuszu tworzenia ani w zwyk�ym
domu, ani te� w ca�ej otaczaj�cej was cywilizacji, tak, jak nie potraficie dostrzec doskona�o�ci w�asnego cia�a, jego
gracji poruszania, sobie tylko w�a�ciwej. Nie pr�buj� ju� nawet prosi� o to, by�cie dostrzegli doskona�o�� drzewa i jego
pi�kno trwania, istnienia, bycia... balet spadaj�cego li�cia.
Po�o�y�em si� na trawie, z dala od ludzi. Poczu�em ci�ar swojego cia�a, ws�ucha�em si� w szept krwi w �y�ach. �y�em
i oddycha�em. �d�b�a trawy �askota�y palce, na policzku usiad� owad. Popatrzy�em na jego ogromne oko.
U�miechn��em si�.
M�wicie o nas: istoty stworzone przez Nauk� i Cz�owieka. Maszyny do Ratowania. Bioty... To w�a�nie za to
STWORZENIE Was przeklinam, a przekle�stwem moim jest pomoc skuteczniejsza ni� ta, o kt�rej mo�ecie marzy�. A
ka�dy niepowtarzalny gest, jaki wykonasz, posiada� b�dzie alternatyw�. I na wszystko, co powiesz, b�dzie
kontrargument. By� mo�e nie tylko w nas. Mo�e bardziej w...