4711
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 4711 |
Rozszerzenie: |
4711 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 4711 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 4711 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
4711 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
James Blish
�ycie w�r�d gwiazd
Prze�o�y�a Teresa Tyszowiecka-Tarkowska
ROZDZIA� PIERWSZY
Werbunek
Chris, siedz�c na nasypie nieczynnej od wielu lat trakcji kolejowej Erie � Lackawanna �
Pensylwania, obserwowa� w milczeniu, jak Scranton w stanie Pensylwania przygotowuje si� do
odlotu. W zadumie ssa� zerwane z nasypu bia�e i czerwone kwiaty koniczyny.
Podobnie jak samo Scranton, mia� by� �wiadkiem startu. Od dziecka � a liczy� sobie teraz lat
szesna�cie � wiedzia�, �e miasta opuszczaj� Ziemi�, nigdy jednak nie obserwowa� �adnego
w locie. Niewielu ludzi mia�o tak� okazj�; miasta koczownicze odlatywa�y raz na zawsze.
Interesuj�cy, ale niezbyt radosny widok. Scranton by�o jedynym miastem, jakie Chris
w �yciu widzia�, jedynym, kt�rego dotkn�� w�asn� stop�. Nie zanosi�o si� na to, �eby mia�
kiedykolwiek ogl�da� inne. Scranton stanowi�o uciele�nienie wszystkiego, co jego ojcu
i starszemu bratu udawa�o si� wydrze� z gard�a dolinie; tam zarabia�o si� pieni�dze i tam si� je
wydawa�o. Dziwnym trafem pieni�dze zawsze znika�y szybciej, ni� si� pojawia�y.
Zach�anno�� Scranton ros�a, w miar� jak pieni�dz traci� na warto�ci. Wzorem innych miast,
musia�o podj�� desperack� decyzj� i wyruszy� w przestrze�, by jako najemny robotnik w�drowa�
po�r�d gwiazd.
Dolina omdlewa�a w bezlitosnych promieniach lipcowego s�o�ca, dym z fabrycznych
komin�w szed� prosto do g�ry. Pracowa�o ich zaledwie kilka, a i one mia�y wkr�tce zosta�
wygaszone do chwili, kiedy miasto znajdzie planet�, na kt�rej b�dzie mog�o zarobi�. Nic � nawet
jeden papieros � nie mog�o dymi� w ograniczonej ilo�ci powietrza statku mi�dzygwiezdnego,
nawet je�li mia� on rozmiary miasta.
W dole, pod nasypem kolejowym, gdzie t�oczy�y si� kryte pap� baraki, ubrany
w podkoszulek i lewisy m�czyzna o spalonym s�o�cem karku grzeba� motyk� w warzywnym
ogr�dku. Chris zastanawia� si�, czy ten cz�owiek wie, co si� b�dzie dzia�o w dolinie. Wyra�nie
nie zwraca� na nic uwagi; mo�liwe, �e start miasta zupe�nie go nie obchodzi�. Ojciec Chrisa od lat
pozostawa� w podobnym stanie ponurej rezygnacji.
A jednak zastanawiaj�ce, �e Chris by� jedynym gapiem.
Kolisty pas wykarczowanej ziemi, wyschni�tej i rdzawej, otacza� miasto, oddzielaj�c je od
drewnianych wal�cych si� ruder, odrapanych przedmie�� i ca�ej reszty �wiata. Poza tym
wygl�da�o tak samo jak zawsze, nawet ha�dy �u�lu jak zwykle jarzy�y si� ��topomara�czowym
blaskiem. Scranton zostawia�o na Ziemi po�ow� zabudowa�, bra�o za to ze sob� ha�dy �u�lu.
Ha�dy by�y cz�ci� jego oferty handlowej. Gdzie� na gwiezdnym pograniczu mo�e si� znale��
planeta oczekuj�ca na obr�bk� swoich rud; gdzie indziej planeta maj�ca zapotrzebowanie na
�u�el czy kt�r�� z jego pochodnych. Trudno przewidzie� w szczeg�ach kt�r�, ale niczego nie
nale�y kr�tkowzrocznie wyklucza�. Cz�owiek natomiast w znacznej mierze by� bezu�yteczny;
w ostatecznym rozrachunku �u�el mia� wi�ksz� warto��.
Nadzieje nadziejami, tymczasem jedno by�o pewne: na Ziemi nie ma z�� wartych obr�bki.
Zach�anne drugie tysi�clecie, w podr�cznikach okre�lane mianem �ery marnotrawstwa�, zu�y�o
wszystkie zasoby �elaza z wyj�tkiem sztucznych z�� w rodzaju z�omowisk samochod�w i tym
podobnych pok�ad�w zardzewia�ego szmelcu. Scranton nie mia�o te� co liczy� na z�o�a
marsja�skie. Na Marsie wyl�dowa� ju� wyposa�ony w piece hutnicze i bro� Pittsburgh. Poza tym
Mars by� za ma�y, �eby utrzyma� wi�cej ni� jeden o�rodek metalurgiczny. Na Czerwonej
Planecie rud by�o pod dostatkiem, ale produkcja stali poch�ania�a wielkie ilo�ci tlenu.
Scranton mia�o szans� na prac� poza zasi�giem Uk�adu S�onecznego. Pok�ady �elaza na
Wenus i Merkurym by�y nieop�acalne dla o�rodk�w metalurgicznych. Pozosta�e sze�� planet,
z kt�rych pi�� by�o gazowymi olbrzymami, a odleg�y Pluton kul� lodu, nie zawiera�o wcale rud
�elaza.
M�czyzna w ogr�dku wyprostowa� si�, opar� motyk� o �cian� i wszed� do �rodka. Z chwil�
gdy znikn��, dolina za kr�giem go�ej ziemi wyda�a si� ca�kiem bezludna i nagle Chrisowi
przysz�o do g�owy, �e pozory niekoniecznie musz� myli�. Czy�by nadmierne zbli�anie si� do
zamkni�tego w polu wiratorowym miasta kry�o w sobie jakie� niebezpiecze�stwo? Mo�e obaj
z samotnym ogrodnikiem post�powali lekkomy�lnie?
Na razie wok� panowa�a cisza, zak��cana jedynie odleg�ym buczeniem samego Scranton,
By� pewien, �e z ty�u, od strony nasypu kolejowego nic mu nie zagra�a. Zerwane przed laty
szyny dawno wyl�dowa�y w piecach hutniczych. Po dolinie kr��y�a legenda; jakoby w spokojne
noce mo�na by�o us�ysze� stukot k� Phoebe Snow. Chris �mia� si� z ludzkiego bajdurzenia,
wiedzia� zreszt� od ojca, �e Phoebe by�a poci�giem dziennym. Znikn�y nawet podk�ady, zu�yte
przez mieszka�c�w barak�w podczas kolejnych surowych, pensylwa�skich zim.
Grzeba� w pami�ci, staraj�c si� przywo�a� szcz�tkowe wiadomo�ci, jakie mia� na temat zasad
dzia�ania wirator�w, ale nie m�g� sobie przypomnie� nic poza tym, �e by�y to maszyny i potrafi�y
d�wign�� najwi�ksze ci�ary. Cho� edukacja Chrisa by�a n�dzna i chaotyczna, czyta� nami�tnie;
je�li pod r�k� akurat nie mia� nic lepszego, poch�ania� nawet teksty etykiet na puszkach. Fizyka
lot�w mi�dzygwiezdnych jest dziedzin� niedost�pn� nawet dla student�w fizyki, o ile nie pracuj�
pod kierunkiem pierwszorz�dnego nauczyciela. A najlepsz� nauczycielk�, z jak� Chris mia�
w �yciu do czynienia, by�a pracownica biblioteki publicznej w Scranton, ale ta zacna kobieta
mimo najszczerszych ch�ci nie potrafi�a mu pom�c.
Zdecydowa� si� nie rusza� z nasypu. Nie ruszy�by si� zapewne r�wnie� wtedy, gdyby
wiedzia�, �e nara�a si� na niebezpiecze�stwo; w dolinie ka�da nowo�� by�a po��dan� odmian� �
nawet przera�aj�cy fakt, �e Scranton na zawsze mia�o znikn�� i sta� si� r�wnie niedost�pne, jak
na przyk�ad Betelgeusa. �ycie Chrisa up�ywa�o dot�d na �apaniu do work�w wiewi�rek,
podkradaniu jaj s�siadom r�wnie ubogim jak jego rodzina, wynajdywaniu szmelcu nadaj�cego
si� do sprzedania hucie. Poza tym pomaga� Bobowi opiekowa� si� ojcem podczas nawrot�w
choroby, kt�ra, gdyby w Ameryce trzydziestego drugiego wieku istnia� kto� zdolny do
postawienia odpowiedniej diagnozy, zosta�aby rozpoznana jako anemia z�o�liwa, kwasiorkor,
plaga gn�bi�ca Afryk� od niepami�tnych czas�w. Przegania� dziewczynki z poletka jagodowego.
�owi� male�kie pstr�gi i �ledzi� ledwie s�yszalny ryk rakiet, kt�rymi najbogatsi mkn�li pod
g�uchym na niesprawiedliwo�� niebem.
Cz�sto my�la� o tym, �eby wyjecha�, ale nie mia� �adnego fachu i nie s�ysza� o takim miejscu
na �wiecie, gdzie m�g�by sprzeda� jedyny towar, jaki posiada�: zdolno�� do ci�kiej pracy nie
wymagaj�cej �adnych kwalifikacji. Zreszt� w osieroconej przez matk� rodzinie panowa�y
lojalno�� i mi�o��, dzi�ki kt�rym niejednokrotnie udawa�o si� prze�y� nawet okresy, kiedy za
ca�y pokarm musia�y wystarczy� zielone pomidory i placki, a wigilijne �niegi zastawa�y starszych
i m�odszych skulonych pod stert� �achman�w pe�ni�cych rol� ubrania. Z czasem przywi�zanie
Chrisa do rodziny sta�o si� r�wnie silne jak oddanie Boba. Na ca�ym wyludnionym globie nie
zna� miejsca, z kt�rym czu�by si� bardziej zwi�zany, ani miejsca, kt�re mia�oby mu wi�cej do
zaoferowania, a to s�aba po�ywka marze� o odej�ciu w �wiat, nawet dla ch�opca o tak pogodnym
i energicznym usposobieniu jak Chris. Jakie� sensowne plany na przysz�o�� m�g� uk�ada� syn
w �wiecie, gdzie ojciec � doktor ekonomii � nie m�g� znale�� ani jednego studenta czy
wykorzysta� wiedzy o fluktuacjach gospodarczych i jako tako si� urz�dzi�, w �wiecie, gdzie
pogo� za groszowymi zaj�ciami, z roku na rok coraz mniej pop�atnymi, nie zostawia�a czasu
nawet na piel�gnowanie grobu �ony. Odpowied� by�a, niestety, a� nadto oczywista. Przysz�o��
ma�ych si�str malowa�a si� w barwach jeszcze bardziej ponurych. W�drowne miasta nie
oferowa�y lepszych perspektyw. Chris czyta�, �e gwiezdni w��cz�dzy g�odowali pozbawieni
widoku b��kitnego nieba, kar�owatego lasu, czy cho�by zagonka ziemi pod rzep�.
Gdyby by�o inaczej, miasta powracaj�ce na Ziemi� nie stanowi�yby takiej rzadko�ci. Trudno
zaprzeczy�, �e Pittsburgh l�duj�c na Marsie wygra� los na loterii. C� to by� jednak za los �
siedzie� przez ca�e �ycie w mie�cie uwi�zionym w sercu rdzawoczerwonej pustyni, pozbawionej
powietrza, kt�rym da�oby si� oddycha�, na pustyni, gdzie cz�owiek zamarza� na �mier� w par�
minut zaledwie po zachodzie malutkiego S�o�ca. Ojciec twierdzi�, �e Pittsburgh pr�dzej czy
p�niej, dziel�c los wszystkich miast, b�dzie musia� opu�ci� Uk�ad S�oneczny. Nie z powodu
wyczerpania zasob�w �elaza i tlenu, ale dlatego, �e na Ziemi nie znajdzie dostatecznej liczby
odbiorc�w stali. Ju� w tej chwili zosta�o ich tak niewielu, �e temu zamro�onemu miastu nie
op�aca�o si� wraca� do dawnego Z�otego Tr�jk�ta, z kt�rego wyemigrowa�o przed trzydziestu
laty. Za swoje pieni�dze nie mog�o ju� dosta� na Ziemi nawet artyku��w pierwszej potrzeby. Idea
koczowniczych miast, jak wszystko, okaza�a si� kolejnym �lepym zau�kiem.
Chris przysiad� na nasypie i �ledzi� odlot po prostu dlatego, �e co� si� dzia�o. Je�eli nawet
zazdro�ci� miastu decyzji opuszczenia doliny, nie zdawa� sobie z tego sprawy. Przyszed� po
prostu popatrze�.
U st�p zbocza, po drugiej stronie nasypu, pojawi�a si� psia g�owa. Dziwnie niedorzeczna
po�r�d kielich�w tygrysich lilii, sprawia�a wra�enie podanej na tacy. Chris u�miechn�� si�.
� Cze��, Kelly. Uwa�aj na pszczo�y.
Pies fukn�� z niezbyt m�dr� min� i podbieg� do Chrisa. Wydawa� si� niezmiernie dumny
z siebie, do czego, jako n�dzny tropiciel, kt�ry z trudem znajdowa� drog� do domu, mia� pe�ne
prawo. Bob, oficjalny w�a�ciciel Kelly�ego, twierdzi�, �e pies jest krzy��wk� teriera kerryblue
z owczarkiem collie � st�d jego imi�. Chris wprawdzie nie widzia� nigdy na w�asne oczy czystej
krwi przedstawiciela �adnej z tych ras, mia� jednak dziwne wra�enie, �e Kelly wcale nie
przypomina �adnego psa, kt�rego ogl�da� na zdj�ciu. Prawd� m�wi�c, wygl�da� jak kud�aty
kundel i tak si� szcz�liwie sk�ada�o, �e jego wygl�d wiernie odpowiada� jego naturze.
� Co o tym s�dzisz, m�j mi�y? My�lisz, �e uda im si� to oderwa� od ziemi?
Kelly odegra� scenk� pod tytu�em: �Pies usi�uje my�le�, ale po chwili uzna� t� czynno�� za
zbyt uci��liw�. Dwukrotnie machn�� ogonem, k�apn�� pyskiem na motyla, po czym usiad�, ci�ko
zipi�c. Nikt nie mia� najmniejszych w�tpliwo�ci, �e uwa�a si� za w�asno�� Chrisa; Bob m�drze
nie pr�bowa� prostowa� jego pogl�d�w na ten temat. Wyja�nienie Kelly�emu r�wnie
abstrakcyjnej kwestii by�o zadaniem czasoch�onnym i skomplikowanym, i tak czy owak
beznadziejnym. Kelly zarabia� na swoje utrzymanie � �owi� kr�liki � co w pewien spos�b
rekompensowa�o fakt, �e od czasu do czasu upolowa� je�a, tak wi�c poza Chrisem nikogo
w rodzinie nie obchodzi�o, za czyj� w�asno�� pies si� uwa�a.
Wok� rozpra�onego miasta co� si� nareszcie zaczyna�o dzia�. Niewielkie grupki prawie
niewidocznych z powodu odleg�o�ci m�czyzn, �wiec�c jaskrawo��tymi hutniczymi kaskami,
patrolowa�y pas nagiej ziemi. Zapewne egzekwuj� jaki� przepis � doszed� do wniosku Chris � kto
wie, czy nie ostatni ziemski przepis obowi�zuj�cy w Scranton, cho� B�g jeden wie, ile ziemskich
zarz�dze� Ojcowie Miasta zabierali ze sob�. Ekipa wyra�nie poszukiwa�a ciekawskich, kt�rzy
zbli�yli si� do strefy na niebezpieczn� odleg�o��.
Chris wyobrazi� sobie patrol tak plastycznie, �e przez chwil� niemal s�ysza� g�osy m�czyzn.
Nagle zrozumia�, �e to wcale nie z�udzenie. Zerwa� si� z miejsca. B�ysk ��tych kask�w zdradzi�
jedn� z patroluj�cych grup, kt�ra przeciskaj�c si� miedzy barakami u st�p nasypu, zmierza�a
w jego stron�.
G��boko zakorzeniona, nabyta w k�usowniczym �yciu ostro�no�� kaza�a mu natychmiast
zanurkowa� w krzaki po drugiej stronie nasypu. By� tam niewidoczny, ale te� sam nic nie
widzia�, nadal jednak s�ysza� g�osy patroluj�cych.
� ...kogokolwiek w tych barakach. Moim zdaniem, to strata czasu.
� Szef kaza� szuka�, to szukamy i tyle. Osobi�cie uwa�am, �e lepiej by nam posz�o
w Nixonville.
� U tych w��cz�g�w? Uciekaj� od roboty jak od ognia. Po tej stronie miasta ludzie przywykli
szuka� pracy. Co nie znaczy, �e im si� to udaje.
Chris ostro�nie rozchyli� zaro�la i wyjrza�. Nadal nie widzia� tych m�czyzn, ale za to
z drugiej strony, po nasypie kolejowym nadci�ga�a kolejna grupa. Szybko zasun�� zaro�la.
�a�owa�, �e nie wspi�� si� wy�ej po stoku. Teraz by�o za p�no. Nowy patrol doszed� tak blisko,
�e Chris wyra�nie s�ysza� chrz�st krok�w. Gdyby si� teraz ruszy�, wykryliby go z pewno�ci�.
W dolinie rozleg�o si� nagle ciche buczenie, podobne do bzyczenia pszcz�, ale
niesko�czenie bardziej �agodne i niskie w brzmieniu. Chris w �yciu nie s�ysza� podobnego
d�wi�ku, nie mia� jednak najmniejszych w�tpliwo�ci, co oznacza: w��czono wirator Scranton.
Czy�by mia� w ukryciu przegapi� start? Przecie� miasto nie odleci, dop�ki ostatni patrol nie
znajdzie si� na pok�adzie!
G�osy zbli�a�y si� i Kelly zawarcza� cicho za plecami Chrisa. Ch�opiec chwyci� psa za sier��
na karku i potrz�sn�� delikatnie. Nie odwa�y� si� otworzy� ust. Kelly umilk�, ale nadal czai� si�
do skoku.
� Ej, patrzcie, kogo my tu mamy! Chris zamar� jak kr�lik, kt�ry wyczu� lisa. Zaraz jednak
rozleg� si� inny g�os.
� Wyno�cie si� st�d. To moja ziemia. Nic tu nie macie do roboty.
� Doprawdy? Czy�by� nie s�ysza� o obowi�zku opuszczenia doliny dzi� do dwunastej
w po�udnie? Zawiadomienie wisi na drzwiach do twojego domu. Nie umiesz czyta�, Jack, czy
co?
� Nie b�d� si� s�ucha� ka�dego �wistka papieru. Mieszkam tutaj, rozumiecie? To parszywa
buda, ale moja w�asna. Ani mi si� �ni z niej rusza� i tyle. A teraz zje�d�ajcie st�d, dobrze?
� Nie tak znowu dobrze, Jack. Prawo nakazuje ci� wysiedli�. Nam twoja buda niepotrzebna,
ale takie jest prawo.
� Obowi�zuje chyba prawo w�asno�ci?
� Masz tam jakie� k�opoty, Barney? � odezwa� si� nowy g�os jakie� pi�� metr�w od miejsca,
w kt�rym kuca� Chris z Kellym.
� Nielegalny lokator. Nie chce si� ruszy�, m�wi, �e jest w�a�cicielem tej ziemi.
� Dowcipni�. Ka� mu pokaza� akt w�asno�ci.
� E tam, co sobie b�d� g�ow� zawraca�. Nie ma czasu. Bierzmy go i chod�my.
� Nigdzie mnie nie...
Chris us�ysza� soczyste pla�ni�cie.� Te � wycharcza� jaki� g�os z niedowierzaniem. �
Widzieli�cie tego gbura! W porz�dku, m�j panie...
Rozleg�y si� odg�osy kolejnych uderze�, po nich brz�k t�uczonego szk�a albo talerzy �
domy�li� si� Chris � zreszt� mog�y to by� te� meble. Nagle Kelly wyda� z siebie wysoki
przeci�g�y skowyt. Chris rozpaczliwie usi�owa� go przytrzyma�, ale pies wyrwa� si�, wyskoczy�
z krzak�w i pomkn�� przez nasyp w stron� szamocz�cych si� m�czyzn.
� Uwa�aj! Te, sk�d si� tutaj wzi�� ten kundel?
� Wyskoczy� z tamtych krzak�w. Kto� tam jeszcze jest. Widz� rude w�osy. Dobra tam, rudy,
wy�a� z krzak�w i to biegiem!
Chris wsta� powoli, got�w walczy� albo pr�bowa� ucieczki. Kelly po drugiej stronie nasypu
przesta� szczeka� jak idiota. Uwag� mia� podzielon� mi�dzy b�jk� w baraku a grupk� otaczaj�c�
Chrisa.
� Dobra, rudy, widz�, �e z ciebie kawa� twardziela. Domy�lam si�, �e ty te� nie s�ysza�e�
o nakazie ewakuacji.
� Nie, nie s�ysza�em � odpowiedzia� Chris wojowniczo. � Mieszkam w Lakebranch.
Chcia�em tylko popatrze�...
� Lakebranch � powt�rzy� dow�dca patrolu, spogl�daj�c pytaj�co na jednego z ogorza�ych
towarzyszy.
� To taka pipid�wka, kawa� od miasta. Kiedy� to by�o letnisko. Teraz siedz� tam sami
k�usownicy i zbieracze szmelcu.
� Urocza miejscowo�� � stwierdzi� drugi, z u�miechem zsuwaj�c kask na ty� g�owy. �
Wygl�da na to, �e nikt po tobie nie b�dzie p�aka�, rudy. P�jdziesz z nami.
� Jakie zn�w �p�jdziesz z nami�? � Chris zacisn�� pi�ci. � Musz� by� w domu ko�o pi�tej.
� Uwa�aj, ch�opak ma niez�e bicepsy.
� P�kasz? � roze�mia� si� pogardliwie drugi m�czyzna. Wyra�nie przej�� dowodzenie. �
Przecie� to jeszcze dzieciak. Chod� ju�, rudy, nie mam czasu na dyskusje. Znalaz�e� si� tu po
dwunastej w po�udnie, mamy prawo ci� wzi��.
� Powiedzia�em przecie�, �e musz� wraca� do domu.
� Trzeba by�o pomy�le� o tym, zanim tu przyszed�e�. Rusz si�. I nie pr�buj z nami �adnych
numer�w, bo po�a�ujesz. Zrozumiano?
W dole trzech m�czyzn wysz�o z budy prowadz�c m�czyzn�, kt�rego Chris widzia�
wcze�niej z nasypu. Wygl�da�o na to, �e nie�le oberwali, ale teraz prowadzili pos�pnego prostaka
w �elaznym u�cisku.
� Sami z�apali�my tego tutaj. Oby�o si� bez waszej �aski. �adnie�cie nam pomogli!
� Z�apali�my drugiego, Barney. Idziemy, rudy.
Dow�dca oddzia�u werbunkowego uj�� Chrisa za �okie� niezbyt gwa�townym, ale
wystarczaj�co nieoczekiwanym ruchem, �eby w oci�a�ym m�zgu Kelly�ego, kt�ry jak na psa
by� niebywale g�upi, wreszcie zapad�a decyzja, co go bardziej interesuje. Zawarcza� tak, �e nawet
Chris si� przestraszy� � w �yciu nie s�ysza� r�wnie przera�aj�cego warczenia. Kelly �mign��
z powrotem przez nasyp i doskoczy� do n�g wielkiego m�czyzny.
W ci�gu nast�pnych trzydziestu sekund zamieszania Chris z �atwo�ci� m�g� uciec � przez
chaszcze prowadzi�y setki �cie�ek, po kt�rych patrol nie by�by go w stanie dogoni�, ale nie m�g�
przecie� zostawi� Kelly�ego. Tymczasem oddzia�, pos�uszny starym jak sama ludzko��
instynktom, bez zastanowienia rzuci� si� w stron� zwierz�cia, pozostawiaj�c ch�opca swojemu
losowi.
Chris nigdy nie trenowa� walki wr�cz, ale w nim r�wnie� zagra� instynkt. M�czyzna,
w kt�rego z�bami wczepi� si� Kelly, mia� ju� pe�ne r�ce roboty, wobec czego Chris zdzieli�
w szcz�k� jego towarzysza. Facet, jakkolwiek zaskoczony, nie upad�, wi�c ch�opak zdzieli� go
drug� pi�ci�. Cios nie wyl�dowa� dok�adnie tam, gdzie ch�opiec planowa�, niemniej m�czyzna
zachwia� si�, a to ju� by�o niema�ym sukcesem. Potem Chris zatraci� si� w wirze walki i dalsze
ciosy zadawa� na o�lep.
Po chwili le�a� na granitowych od�amkach nasypu kolejowego oboj�tny na los Scranton,
Kelly�ego, a nawet w�asny. Dzwoni�o mu w uszach. Nad jego g�ow� sypa�y si� siarczyste
przekle�stwa.
� ...wi�cej k�opotu, ni� jest tego wart. Przykopa� w �eb i w drog�.
� Nie, nie, �adnego zabijania. Mamy wzi�� na pok�ad ca�ych i zdrowych. Kt�ry� tam niech
wytrzaska Hugginsa po g�bie, �eby oprzytomnia�.
� Co tak nagle zacz��e� cyka�?
Dow�dca oddzia�u werbunkowego oddycha� chrapliwie. Kiedy Chrisowi poja�nia�o przed
oczami, zobaczy�, �e pot�ny m�czyzna siedzi, owijaj�c okrwawion� nog� w oddarty od koszuli
kawa�ek materia�u, mimo to odpowiada z ca�kowitym spokojem.
� Chcesz zabi� dzieciaka za to, �e pr�bowa� ci odda�? W �yciu nie s�ysza�em r�wnie
wszawej wym�wki, �eby zabi� kogo�, w dodatku dziecko. B�dziesz mi �adowa� taki kit, to ci�
sam szturchn�.
� Stul ju� pysk, dobrze? � grubia�skim tonem odparowa� drugi. � Grunt, �e�my za�atwili tego
psa...
� Zamknij si�, paplo!
Dwaj m�czy�ni z dw�ch stron chwycili Chrisa, kt�ry zerwa� si� na nogi. Walczy� za�arcie,
ale si�a ducha stanowi�a ju� jego jedyny or�.
� Banda pyskaczy! Nic dziwnego, �e nie mo�ecie sobie poradzi� z dzieciakiem. Huggins,
zak�adaj kask. Rudy, nie s�uchaj tego pleciugi, ca�e �ycie by tylko mieli� ozorem. Tw�j pies
uciek� i tyle.
Jego nieporadne, cho� p�yn�ce z dobroci k�amstwo na nic si� nie zda�o. Chris widzia�
wyra�nie le��ce nie opodal zw�oki Kelly�ego. Pies zrobi�, co m�g�; teraz szansa ucieczki si� nie
powt�rzy.
Serce ch�opca, kt�ry ku�tykaj�c wl�k� si� z oddzia�em werbunkowym w stron� Scranton,
by�o ci�kie jak kamie�.
ROZDZIA� DRUGI
Smuga wrz�cego py�u
Miasto w obr�bie pasa nagiej ziemi zdawa�o si� nierealnie falowa�. Buczenie wprawdzie
ucich�o, za to miasto spowi� zagadkowy cie�, chocia� lipcowe s�o�ce nadal �wieci�o o�lepiaj�co.
Ciekawo�� wzi�a g�r� nad smutkiem i gniewem; Chris zacz�� si� zastanawia�, sk�d to
falowanie. W ko�cu uzna�, �e chyba wie. Unosz�ca si� nad Scranton fala cieplna spowi�a miasto
czym� na kszta�t kopu�y. A w�a�ciwie nie kopu�y, tylko ba�ki, kt�rej cz�� zanurza�a si� w ziemi,
przecinaj�c powierzchni� dok�adnie na linii wykarczowanego kr�gu.
Nad miastem rozpostar�o si� pole wiratorowe. Jakkolwiek niewidzialne, nie dopuszcza�o ju�
ziemskiego powietrza.
Scranton by�o gotowe do odlotu.
Z winy znalezionych maruder�w patrol by� powa�nie sp�niony, tote� dow�dca prowadzi�
ludzi przez wyboiste, bezludne przedmie�cie, nie oszcz�dzaj�c poranionej nogi. Chris z ponur�
satysfakcj� obserwowa�, jak twarz wielkiego m�czyzny co krok wykrzywia si� z b�lu, jednak
dow�dca nie dopuszcza� do tego, �eby jego kontuzja czy obra�enia innych cz�onk�w oddzia�u
op�nia�y marsz.
Przej�cie przez os�on� pola odby�o si� niezauwa�alnie. Gdzie� w po�owie
stupi��dziesi�ciometrowego pasma go�ej ziemi dow�dca si�gn�� do pasa i wydoby� przedmiot,
w kszta�cie owocu awokado. Obraca� nim tak d�ugo, a� instrument zacz�� wydawa� j�kliwy
sygna�. M�czyzna pos�a� oddzia� przodem g�siego, przed�u�eniem linii, kt�r� czubkiem buta
zakre�li� w suchej, rdzawej ziemi. Kiedy obaj towarzysz�cy mu stra�nicy zostawili go w tyle,
Chris instynktownie spr�y� si� do skoku. Tych dw�ch nie musia� si� ju� obawia�, a dow�dca
wyra�nie nie nad��a� za reszt�. Ale ten nieznaczny ruch nie uszed� uwagi olbrzyma.
� Na twoim miejscu bym tego nie robi�, rudy � powiedzia� cicho. � Gdziekolwiek by�
ucieka�, i tak wylecisz w powietrze, jak tylko wy��cz� t� zabawk�. Popatrz za siebie na ten py�.
Wa�ysz ciut wi�cej, to i polecisz odpowiednio wy�ej. Radz� ci, daj sobie spok�j.
Chris obejrza� si� na rzekom� granic�, kt�r� dopiero co przekroczy�. Faktycznie, po horyzont
bieg�a cienka jak w�os zakrzywiona linia. Wyschni�ta ziemia, gdzie indziej nieruchoma, tu
przesypywa�a si� nieustannie. Mia� wra�enie, �e stoi wewn�trz kr�gu kipi�cego py�u.
� W�a�nie o tym m�wi�. A teraz popatrz. � Dow�dca patrolu schyli� si� i podni�s� z ziemi
kamie� wielko�ci w�asnej pi�ci � a by�a to pi�� niecodziennych rozmiar�w � i cisn�� go
w stron�, z kt�rej nadeszli. Gdy kamie� znalaz� si� nad granic� wrz�cego py�u, podskoczy�
z g�o�nym �wistem jak odbita rykoszetem kula. W u�amku sekundy znikn�� z pola widzenia.
� Nie�le �mign��, co? Polecia�by� jeszcze wy�ej. Za par� minut to co� uniesie ca�e miasto.
Jak widzisz, pozory myl�. Miejsce, w kt�rym stoisz, ju� nie nale�y do Ziemi.
Chris pos�a� spojrzenie g�rom, po czym raz jeszcze rzuci� okiem na lini� wrz�cego py�u.
Odwr�ci� si� i podj�� marsz w stron� Scranton.
Tymczasem mimo wszystko znale�li si� na ulicy, kt�r� Chris przemierzy� w �yciu mn�stwo
razy, to �ciskaj�c w gar�ci p�dolar�wk� na og�oszenie: �szukam pracy� w niedzielnym wydaniu
gazety, to zn�w pchaj�c przed sob� taczk�, w kt�rej telepa�o si� par� zardzewia�ych kawa�k�w
z�omu, czy wracaj�c do domu z chud� paczuszk� ko�skiej mielonki najpodlejszego gatunku.
R�nica polega�a tylko na tym, �e tu� za znajomym naro�nikiem miasto urywa�o si�, ust�puj�c
miejsca kr�gowi go�ej ziemi. Na budynki k�ad� si� zakrzywiony cie�, kt�ry zreszt� nie by� wcale
cieniem.
Dow�dca patrolu przystan�� i obejrza� si� za siebie.
� Nie ma szans, �eby�my zd��yli � zawyrokowa� w ko�cu. � Musimy si� kry�. Barney, pilnuj
naszego kmiotka. Ja wezm� ch�opaka. Nie s�dz�, �eby mia� wyci�� jaki� numer.
Barney zacz�� co� m�wi�, ale jego odpowied� zag�uszy�o wycie o mocy pi��dziesi�ciu
decybeli. �ciany dom�w zatrz�s�y si� potwornym echem. By� to najstraszliwszy ha�as, jaki Chris
s�ysza� w �yciu; zdawa�o si�, �e ryk nie ma ko�ca. Dow�dca oddzia�u wepchn�� Chrisa do bramy.
� To jest alarm. Schylcie g�owy, ch�opcy. St�j spokojnie, rudy. Nic nam raczej nie grozi, ale
co� si� mo�e obsun�� i spa��, wi�c lepiej os�o�cie g�owy.
Ryk usta�, a jego miejsce zaj�o buczenie, dla odmiany tak przenikliwe, �e Chrisa zacz�y
sw�dzie� z�by w dzi�s�ach. Cie� pog��bi� si�, wrz�cy py� w strefie go�ej ziemi zacz�� tryska� do
g�ry fontannami w kszta�cie paproci.
Drzwi zako�ysa�y si� i otwar�y na o�cie�. Chris w sam� por� chwyci� si� framugi. W chwil�
p�niej drzwi polecia�y w drug� stron� i jeszcze raz wahn�y si� z, powrotem. Stopniowo dr�enie
sta�o si� coraz s�absze i rzadsze.
Po pierwszym wstrz�sie panika Chrisa zacz�a stopniowo przechodzi� w os�upienie.
Trz�sienie ziemi by�o niczym w por�wnaniu z widokiem, jaki teraz si� przed nim roztacza�.
Miasto ko�ysa�o si� gwa�townie jak okr�t targany burz�. W jednej sekundzie ulica celowa�a
prosto w niebo, w nast�pnej przed oczami Chrisa wyrasta�a �ciana nagiej ziemi, nachylaj�c si�
stromo nad nowymi granicami miasta; zaraz potem z powrotem wy�ania�o si� g�adkie niebo...
Pot�ne ko�ysanie powinno by�o obr�ci� miasto z �oskotem w jedno wielkie rumowisko
kamienia i stali, tymczasem odczuwa�o si� jedynie coraz s�absze drgania gruntu. W gigantycznej
zas�onie py�u, przez kt�r� Chris widzia� przesuwaj�cy si� statecznie krajobraz, miasto wraca�o do
pionu. Wstrz�sy ust�pi�y bez �ladu; a nieodparte wra�enie, �e dolina wiruje wok� miasta,
przyprawia�o o zawr�t g�owy.
Teraz wiem, sk�d bierze swoj� nazw� pole wiratorowe � pomy�la� Chris. � Ciekawe, czy
podczas lotu ca�y czas b�dziemy wirowa� dooko�a w�asnej osi? A je�li tak, to w jaki spos�b
wyznaczymy kierunek lotu?
W tej samej chwili kraw�d� doliny zacz�a si� obni�a�. W u�amku sekundy odleg�y nasyp
kolejowy znalaz� si� na poziomie ulicy, zaraz potem u jej wylotu wyros�o zbocze g�ry, mign�y
wierzcho�ki drzew... wreszcie zosta�o jedynie b��kitne, ciemniej�ce gwa�townie niebo.
Pot�ny dow�dca oddzia�u odetchn�� z nag�� ulg�.
� D�wign�li�my je, do pioruna � o�wiadczy�. Sprawia� wra�enie lekko oszo�omionego. �
Nigdy do ko�ca nie wierzy�em, �e to naprawd� mo�liwe.
� Ja i dot�d nie za bardzo wierz� � o�wiadczy� m�czyzna nazywany Barneyem. � Trzeba
rusza�, korzystaj�c z tego, �e nic nam nie leci na g�ow�. Szef i tak got�w pourywa� nam �by za
sp�nienie.
� Racja, trzeba rusza�. Miej troch� oleju w g�owie, rudy, i nie r�b ju� �adnych numer�w.
Chyba widzisz, �e nie ma dok�d ucieka�.
To ostatnie nie ulega�o w�tpliwo�ci. Niebo u wylotu ulicy, podobnie jak niebo nad g�ow�,
spowija�a g��boka czer�; na oczach Chrisa, jedna po drugiej, zacz�y zapala� si� gwiazdy �
najpierw tylko garstka najja�niejszych, p�niej tysi�ce innych. Znajdowa�y si� w tych samych
miejscach, z czego Chris wywnioskowa�, �e miasto przesta�o wirowa� wok� w�asnej osi. To go
troch� uspokoi�o. Buczenie te� usta�o, a mo�e zaton�o w odg�osach miasta.
�wiat�o s�oneczne, o dziwo, nie utraci�o nic ze swej intensywno�ci. Od tej chwili �dzie�
i �noc� mia�y by� na pok�adzie miasta poj�ciami umownymi. W Scranton zapanowa� nie
ko�cz�cy si� dzie�.
Oddzia� przemaszerowa� dwie przecznice i stan��. Wielkolud wypatrzy� automat do
wzywania taks�wek. Si�gn�� po s�uchawk�. Barney sprzeciwi� si� ostro.
� Trzeba eskadry taks�wek, �eby nas dowie�� do ratusza � o�wiadczy� zrz�dliwie. � Do
taryfy nie wejdzie tylu, �eby sobie da� rad� z je�cem, jakby mu co� strzeli�o do g�owy.
� M�j ch�opak nie b�dzie wstawia� �adnych numer�w. Mo�ecie sobie i�� z waszym
cz�owiekiem na piechot�. Ja nie zrobi� kroku wi�cej na tej nodze.
Barney zawaha� si�, ale chybotliwy ch�d wielkoluda stanowi� niepodwa�alny argument.
Wzruszy� ramionami i znikn�� za rogiem z reszt� oddzia�u. Dow�dca pos�a� Chrisowi
porozumiewawczy u�miech, ale ch�opiec odwr�ci� wzrok.
Taks�wka sp�yn�a z nieba na skrzy�owanie i z niepodwa�aln� precyzj� wykona�a przy
kraw�niku manewr l�dowania. W �rodku nie by�o naturalnie nikogo; jak ka�de urz�dzenie,
kt�rego obs�uga wymaga ilorazu inteligencji poni�ej stu pi��dziesi�ciu, by�a sterowana
komputerowo. Ojciec Chrisa cz�sto mawia�, �e zalew tego typu maszyn przyczyni� si� do
powstania sytuacji permanentnego kryzysu; w gospodarce i technologii pojawienie si� maszyn
obdarzonych cz�ciow� inteligencj� wywo�a�o drug� rewolucj� przemys�ow�, w wyniku czego
jedynie tw�rcze b�d� administracyjne uzdolnienia stanowi�y towar, za kt�ry ktokolwiek sk�onny
by� p�aci�. Chris studiowa� pojazd z �ywym zainteresowaniem. Cz�sto widywa� taks�wki, nigdy
jednak, oczywi�cie, nie siedzia� w �adnej z nich. Okaza�o si�, �e w �rodku nie ma zbyt wiele do
ogl�dania. Taks�wka by�a owaln� kapsu�� z plastiku i lekkich metali pomalowan� w bia�o-
czerwon� szachownic�. Dooko�a pojazdu bieg� rz�d okien. W �rodku poza dwoma siedzeniami
dla czterech os�b i siatk� g�o�nika nie by�o niczego � ani pulpitu sterowniczego, ani �adnych
urz�dze�, ani nawet czego�, co wygl�da�oby jak otw�r do wrzucania pieni�dzy. Pot�ny dow�dca
wskaza� Chrisowi przednie siedzenie, sam usadowi� si� na tylnym. Drzwi zasun�y si�, jak
zamykaj�ca si� g�ba � od g�ry i od do�u. Taks�wka zacz�a wznosi� si� �agodnie, po czym
zawis�a dwa metry nad poziomem ulicy.
� Kierunek? � zagadn�� pojazd rado�nie.
Chris a� podskoczy�,
� Ratusz.
� Numer legitymacji ubezpieczeniowej?
� Jeden-pi��-sze��-jeden-jeden-kreska-zero-dziewi��-siedem-pi��-kreska-zero-sze��-
dziewi��-osiem-dwa-jeden-siedem.
� Dzi�kuj�.
� Stul pysk.
� Witam pana na pok�adzie.
Taks�wka poderwa�a si� do lotu. Kapitan rozsiad� si� wygodnie. Z pob�a�liw� przyjemno�ci�
obserwowa�, jak Chris ch�onie przez okno widok ogromnych wie�owc�w. M�czyzna rozlu�ni�
si� wyra�nie, ale nadal pozostawa� czujny.
� B�d� musia� paln�� ci ma�e kazanko, rudy � odezwa� si� po chwili. � Nie wzywa�em
taks�wki z powodu mojej nogi, bo nie takie trasy zalicza�em w gorszym stanie. Jeste� w nastroju,
�eby mnie wys�ucha�?
Chris zesztywnia�. Chocia� gubi� si� w nat�oku nowych wra�e�, cho� poch�ania� go zew
nieznanego, uwaga dow�dcy oddzia�u przypomnia�a mu natychmiast o Kellym. W jednej chwili
ogarn�� go wstyd. Jak m�g� zapomnie�? Z w�ciek�o�ci� uprzytomni� sobie, �e zosta�
uprowadzony i teraz Bob sam b�dzie musia� opiekowa� si� ojcem i siostrami. Roboty by�o dosy�
dla dw�ch. Nie do��, �e nie mia� ju� nigdy zobaczy� Annie, Kate, Boba i ojca, to jeszcze
pozbawia� ich swoich r�k, wsparcia i mi�o�ci. Najgorsze, �e nigdy nie poznaj� prawdy.
Dziewczynki pomy�l� najwy�ej, �e zawieruszy� si� gdzie� z Kellym. B�d� si� gubi�
w domys�ach, pomartwi� si� troch�, a potem zapomn�. Natomiast Bob z ojcem mog� uzna�, �e
ich porzuci�... najprawdopodobniej pomy�l�, �e sam zaczepi� si� w Scranton i odlecia�,
zostawiaj�c ich samym sobie.
Nie zrobi� tego z w�asnej woli, ale ani ojciec, ani Bob, ani malutkie siostry nigdy si� o tym
nie dowiedz�. Swoj� drog� nigdy by do tego nie dosz�o, gdyby nie jego zgubna ciekawo��. �y�by
te� biedny Kelly, kt�ry co gorsza � przypomnia� sobie Chris � by� psem Boba.
Olbrzym w kasku dostrzeg� zmartwienie na twarzy ch�opca.
� Pos�uchaj, rudy. � Niecierpliwie machn�� r�k�. � Wiem dobrze, co sobie my�lisz. Moje
przeprosiny na nic si� tu nie zdadz�. Co si� sta�o, to si� nie odstanie. Lecisz z nami i b�dziesz
dalej lecia�. Nikt ci� nie porwa�. Sam sobie jeste� winien, �e nie wiedzia�e� o przymusowym
werbunku.
� Zabi�e� mojego psa.
� Nie, nie zabi�em. Wprawdzie pod t� szmat� mam jedn� czy dwie paskudne rany, za kt�re
mia�em prawo go zabi�, ale ani tego nie zrobi�em, ani bym nigdy czego� takiego nie zrobi�. Co
si� jednak sta�o, to si� nie odstanie. Teraz usi�uj� ci pom�c i mam na to jeszcze trzy minuty, wi�c
lepiej si� zamknij i pos�uchaj, bo mo�e by� za p�no. Potrzebujesz pomocy, nie rozumiesz?
� A c� to pana obchodzi? � odburkn�� Chris z gorycz�.
� Obchodzi, bo bystry z ciebie ch�opak i bitny, a ja takich lubi�. Ale to nie wystarczy na
pok�adzie w�drownego miasta, wierz mi na s�owo. Znalaz�e� si� w nowym �wiecie i je�li oka�e
si�, �e potrafisz co�, co ma tutaj jak�kolwiek warto��, b�d� tylko mile zdziwiony. Scranton
z pewno�ci� nie zafunduje ci wykszta�cenia. Masz dosy� oleju w g�owie, �eby mnie pos�ucha�?
Jak nie, to szkoda mojego zachodu. Zostawiam ci minut� do namys�u.
W s�owach olbrzyma kry�a si� gorzka prawda, ale wygl�da�o na to, �e kapitan wie, co m�wi.
Chyba kierowa�y nim uczciwe pobudki... inaczej, po co by si� wysila�? Chrisem targa�y jednak
mieszane uczucia. Nie odwa�y� si� otworzy� ust, skin�� tyko g�ow� w milczeniu.
� Zuch ch�opak. No wi�c najpierw chc� ci� wzi�� do szefa. Nie do burmistrza, bo ten si�
specjalnie nie liczy, tylko do Franka Lutza, mena�era miasta. Mi�dzy innymi b�dzie chcia�
wiedzie�, co robisz i co umiesz. Zanim dojdziemy na miejsce, powiniene� sobie przemy�le�
odpowied�. Oboj�tne, co mu powiesz, co� musisz wymieni�. I lepiej, �eby to by�o co�, na czym
si� naprawd� znasz, bo na pewno solidnie ci� przepyta.
� Nie znam si� na niczym poza polowaniem i robot� w ogrodzie � o�wiadczy� ponuro Chris.
� Nie, chodzi mi o wiedze ksi��kow�. Co�, co si� mo�e przyda� podczas lotu. Inaczej Lutz
wy�le ci� do wygarniania �u�lu, a na ha�dach d�ugo nie poci�gniesz.
Taks�wka zwolni�a i zacz�a opada�.
� Nie pr�buj zmienia� tematu, je�eli nie wyrazi zainteresowania. Przyzwoity specjalista,
zw�aszcza w twoim wieku, zna si� tylko na jednej dziedzinie. Trzymaj si� tego, co ju�
powiedzia�e�, i przekonuj go, �e mo�esz si� na co� przyda�. Zrozumia�e�?
� Tak, ale...
� Nie ma czasu na �adne �ale�, i jeszcze jedno: powiniene� wiedzie�, do kogo si� zwr�ci�,
gdyby� wpakowa� si� w jak�� kaba�� na pok�adzie tej mie�ciny. Nie radz� ci chodzi� do Franka
Lutza. Nazywam si� Frad Haskins... nie Fred, tylko Frad, F-R-A-D.
Taks�wka zako�ysa�a si�, zaszura�a podwoziem po kocich �bach. Drzwi si� rozsun�y. Chris
rozmy�la� gor�czkowo na tyle temat�w naraz, �e w pierwszej chwili nie zrozumia�, co usi�uje mu
da� do zrozumienia dow�dca, podaj�c swoje nazwisko. W ko�cu do niego dotar�o. Niesk�adnie
usi�owa� jednocze�nie wyb�ka� podzi�kowania i si� przedstawi�.
� Jeste�my na miejscu, prosz� pan�w � oznajmi�a taks�wka rado�nie.
� Stul pysk. Chod�my, rudy.
Frank Lutz, mena�er lec�cego Scranton, ju� na pierwszy rzut oka nasun�� Chrisowi my�l
o sukcesie. Ale to, co kojarzy�o si� Chrisowi z sukcesem, odbiega�o daleko od wyobra�e�
ch�opak�w z miasta. Niski, pulchny, przystojny, g�adko ulizany Lutz nawet za biurkiem wygl�da�
troch� niezdarnie. S�ucha� relacji Haskinsa o obydwu pojmanych, wodz�c kr�tkowzrocznym
spojrzeniem poczciwej pliszki. Ledwie jednak kapitan sko�czy�, mena�er podni�s� oczy i Chris
nie mia� najmniejszych w�tpliwo�ci, �e siedzi przed nim okaz niebezpiecznego gatunku... tym
bardziej niebezpiecznego, im bardziej �agodne sprawia� wra�enie.
� Ca�y ten przepis o przymusowym werbunku to nawracanie g�owy. Ale obawiam si�, �e
b�dziemy musieli utrzyma� naszych przygodnych pasa�er�w, dop�ki nie wydostaniemy si�
w rejony s�abiej naszpikowane gliniarzami.
� Nie ma dla nich lek�w � zauwa�y� Haskins niejasno.
� To nie jest temat do rozm�w w miejscach publicznych � uci�� Lutz lodowatym tonem.
Chris poj�� w lot, �e m�tna uwaga Haskinsa z jakich� powod�w przeznaczona by�a dla jego
uszu. Z ka�d� chwil� przekonywa� si�, �e olbrzym jest o wiele przebieglejszy, ni�by to
sugerowa�y jego nied�wiedzia postura i prostoduszno��.
� Ci dwaj nie wygl�daj� na takich, co umiej� cokolwiek. Tacy nigdy nic nie umiej�.
Zwodniczo �agodne piwne oczy, poczciwe i za�zawione, spocz�y nieoczekiwanie na twarzy
wie�niaka.
� Nazwisko?
� Kto pyta, je�li mo�na wiedzie�. Nie macie prawa...
� Nie stawiaj mi si� tutaj, w��cz�go, bo nie mam na to czasu. Rozumiem, �e nie masz
nazwiska. A zaw�d masz?
� Ja nie w��cz�ga, ja pudlarz � oburzy� si� wie�niak. � Hutnik-pudlarz.
� Na jedno wychodzi. Co� jeszcze?
� Robi�em jako pudlarz dwadzie�cia lat. Jestem mistrzem pudlarskim... mistrzem pudlarskim
i ju�. Starszym cechu, rozumiesz? Mam zaw�d i znam go lepiej ni� kto inny.
� Pracowa�e� ostatnio? � spyta� zarz�dca, nie podnosz�c g�osu.
� Nie. Ale jestem starszym cechu. Mam kart� pracy. Nie w��cz�ga, rzemie�lnik, rozumiesz?
� Cho�by� by� arcymistrzem pudlarstwa, nie m�g�bym ci� zatrudni�, kolego... nawet kiedy
trafimy na jakie� �elazo, co wcale nie jest pewne. W tym mie�cie, kiedy by�e� jeszcze
czeladnikiem, stosowa�o si� technologi� Bessemera. Nie wiedzia�e�, twoja strata. Barney,
Huggins, na ha�dy z nim.
Wykonanie rozkazu nie oby�o si� bez kolejnej porcji wrzask�w i kuksa�c�w. Lutz spu�ci�
z powrotem wzrok na dokumenty. Wygl�da� jak nieszkodliwe, skunksowate stworzonko, kt�re
malutkimi �apkami obmacuje ostro�nie ptasie jajo, �eby sprawdzi�, czy zdobycz nie gryzie.
� Mam nadziej�, �e ty mia�e� wi�cej szcz�cia, Frad � odezwa� si�, kiedy ha�as ucich�. � Jak
twoje sprawy stoj�? Znasz si� na czym�, synu?
� Tak � odpowiedzia� b�yskawicznie Chris. � Na astronomii.
� Co? W twoim wieku? � Lutz przeni�s� wzrok na Haskinsa. � Czy to zn�w kt�ra� z twoich
akcji charytatywnych, Frad? Z dnia na dzie� masz coraz gorszy gust.
� Pierwsze s�ysz�, szefie � broni� si� Haskins najzupe�niej szczerze. � My�la�em, �e to jeden
z tych zbieraczy z�omu. Nic mi nie m�wi�.
Mena�er zab�bni� leciutko palcami o blat biurka. Chris wstrzyma� oddech. Jego k�amstwo
by�o �a�osne.
Zdawa� sobie z tego spraw�, ale nie przychodzi�o mu do g�owy nic, czym mia�by szans�
zainteresowa� szefa koczowniczego miasta. Wieczorami, po zachodzie s�o�ca czytywa� wszystko
po trochu. Najlepiej utkwi�y mu w pami�ci fakty i teorie historyczne, ale Haskins uprzedzi� go, �e
powinien wykaza� si� czym�, co mog�oby by� przydatne na pok�adzie Scranton. Historia
odpada�a. Odpowiedniejsze by�yby sk�pe elementy ekonomii, z kt�r� zapoznawa� go ojciec, zbyt
nieliczne niestety i nie powi�zane z najnowsz� histori�, bo kiedy Chris wkroczy� w wiek
m�odzie�czej dociekliwo�ci, stan zdrowia nie pozwala� ju� doktorowi na prowadzenie aktualnych
bada�. Nie mia� innego wyj�cia, jak tylko obstawa� przy astronomii, kt�rej lizn�� troch�
z ksi��ek, w wi�kszo�ci wydanych przed jego urodzeniem, a troch� nauczy� si� le��c po nocach
w pachn�cym koniczyn� polu i licz�c meteory. Frank Lutz po raz pierwszy wydawa� si� lekko
poruszony.
� Ch�opak z Lakebranch podaje si� za astronoma! � wycedzi� powoli. � No, no, tego jeszcze
nie by�o. Frad, ten dzieciak wcisn�� ci chyba swoje hobby. Zjem tw�j kask z farb� i czym tam
jeszcze, je�eli w og�le sko�czy� podstaw�wk�.
� S�owo daj�, szefie, nic nie wiem na ten temat.
� Hmm. Skoro tak, synu, to wymie� wszystkie planety, zaczynaj�c od le��cej najbli�ej
S�o�ca.
Pytanie by�o �atwe, niemniej nale�a�o si� spodziewa�, �e po nim przyjd� trudniejsze.
� Merkury, Wenus, Ziemia, Mars, Jowisz, Saturn, Uran, Neptun, Pluton, Prozerpina.
� Wydaje mi si�, �e co� po drodze zgubi�e�.
� Owszem, oko�o pi�ciu tysi�cy � odpowiedzia� Chris najspokojniej, jak potrafi�. � Kaza� mi
pan wymieni� planety, a nie satelity czy asteroidy.
� Zgadza si�. Jaki jest wobec tego najwi�kszy satelita? I najwi�ksza asteroida?
� Tytan. I Ceres.
� Najbli�sza gwiazda sta�a?
� S�o�ce.
� Owszem. � Mena�er u�miechn�� si� nieweso�o. � Niestety, tylko do czasu. Przestanie ni�
by� lada chwila. Ile miesi�cy ma rok �wietlny?
� Dwana�cie, jak ka�dy inny. Rok �wietlny nie jest miar� czasu, tylko miar� odleg�o�ci...
odleg�o�ci, kt�r� �wiat�o przebywa w ci�gu roku. Nie ma nic wsp�lnego z miesi�cami. M�g�by
mnie pan r�wnie dobrze pyta�, ile cal ma tygodni.
� Cal ma pi��dziesi�t dwa tygodnie... sam dojdziesz do tego w moim wieku. � Lutz
ponownie zab�bni� palcami o biurko. � Gdzie� si� na�yka� tych wiadomo�ci? Nie b�dziesz mi
chyba wmawia�, �e chodzi�e� w Lakebranch do szk�?
� M�j ojciec przez wi�ksz� cz�� �ycia wyk�ada�, dop�ki nie zamkni�to uniwersytetu �
wyja�ni� Chris. � By� znakomitym naukowcem. Wi�kszo�� tego, co wiem, wiem od niego. Reszt�
sam zaobserwowa�em i wyliczy�em z o��wkiem i kartk� papieru.
Chris poczu�, �e stoi na pewnym gruncie, o ile uda mu si� przemyci� jedno k�amstwo:
zast�pi� ekonomi� astronomi�. Nie przej�� si� nast�pnym pytaniem, bo si� go spodziewa�.
� Jak si� nazywasz?
� Crispin deFord � odpowiedzia� niech�tnie.
S�uchaj�cy zar�eli z nag�ej uciechy. Chris stara� si� nie zwraca� na nich uwagi. Zap�aci� za
swoje komiczne imi� tyloma b�jkami z r�wie�nikami z s�siedztwa, �e nauczy� si� znosi� je
z pokor�, acz bez zachwytu. Zdziwi� si� jednak, widz�c, �e Haskins unosi krzaczaste, wyp�owia�e
brwi i przygl�da mu si� kolejny raz z wyra�nym zainteresowaniem. Chris nie mia� poj�cia, co to
mo�e znaczy�; zd��y� ju� solidnie nadwer�y� moce spekulacyjne swojego umys�u.
� Niech kt�ry� z was to sprawdzi � poleci� mena�er. � Mamy przecie� paru facet�w
z dawnego Uniwersytetu Scranton. Na Hoff�, Boyle Warner by� przecie� kiedy� profesorem,
prawda? Sprowad�cie go tutaj i sko�czmy ju� z t� spraw�.
� Co znowu, szefie, czy�by� wyczerpa� zas�b podchwytliwych pyta�? � pozwoli� sobie na
szyderstwo Haskins, u�miechaj�c si� od ucha do ucha.
Lutz odpowiedzia� lodowatym u�miechem.
� Jakby� zgad� � przyzna� z zaskakuj�c� szczero�ci�. � Zobaczymy jednak, czy ch�opakowi
uda si� okpi� Warnera.
� Chocia� raz stary �obuz przyda si� na co� � mrukn�� kto� za plecami Chrisa.
G�os by� cichy, ale dotar� do uszu mena�era; m�czyzna wysun�� szcz�k� i znienacka waln��
gro�nie pi�ci� w blat biurka.
� Przyda si� do tego, �eby was dowie�� na miejsce, radzi�bym nie zapomina�! Stal swoj�
drog�, a gwiazdy swoj�... bez Boyle�a mo�emy w �yciu nie zobaczy� wi�cej ani rudy �elaza, ani
sztaby stali. Przy nim wszyscy jeste�my pudlarzami, jak tamten kmiotek. Kto wie, czy to samo
nie odnosi si� do tego ch�opaka.
� Dobra tam, szefie, bez przesady. Co taki mo�e wiedzie�?
� W�a�nie usi�uj� to ustali� � wycedzi� Lutz z zimn� furi�. � Kt�ry z was wie, co to jest
odcinek? Zapad�a cisza.
� A ty wiesz, rudy?
Chris prze�kn�� �lin�. Zna� odpowied�, ale nie m�g� poj��, dlaczego mena�er o tak�
drobnostk� podnosi rwetes.
� Tak, prosz� pana. Jest to najkr�tsza odleg�o�� mi�dzy dwoma punktami.
� Tylko tyle? � spyta� kto� z niedowierzaniem.
� Dok�adnie tyle, ile dzieli nas od �mierci g�odowej � o�wiadczy� Lutz. � Frad, zabierz
ch�opaka na d� i zobacz, co o nim powie Boyle; albo nie, lepiej go nie wyci�ga�
z obserwatorium. Ma teraz urwanie g�owy z nanoszeniem poprawek kursu. Dorwij go w wolnej
chwili. Dowiedz si�, czy by� jaki� profesor deFord na Uniwersytecie Scranton, i ka� przepyta�
solidnie ch�opaka. Ale to solidnie. Je�eli da sobie rad�, mo�e zosta� asystentem Boyle�a. Jak nie,
to pow�druje na ha�dy. Do�� ju� tego zawracania g�owy.
ROZDZIA� TRZECI
Wymiana
Nawet miasto, kt�re, strz�sn�wszy z siebie slumsy, odlecia�o w kosmos, ma swoje kryj�wki.
Chris wiedziony naturalnym instynktem tropionego zwierz�cia niezw�ocznie wyszuka� sobie
w�asn�. Nikt dot�d na niego nie polowa�. G�os wewn�trzny m�wi� mu jednak, �e to tylko kwestia
czasu. Astronom miasta, doktor Boyle Warner, przyj�� go wprawdzie bardzo mi�o, nie omieszka�
jednak starannie zbada� zakresu jego wiadomo�ci; pytania ujawni�y a� nadto wyra�nie, �e wiedza
astronomiczna Chrisa, cho� zaskakuj�ca u tak s�abo wykszta�conego ch�opca, by�a zbyt skromna,
�eby cokolwiek znaczy� dla doktora Warnera czy dla miasta. Pe�en skrywanych w�tpliwo�ci,
przyj�� Chrisa na asystenta i zawiadomi� o decyzji mena�era miasta.
� Obawiam si�, �e trudno mi b�dzie znale�� dla ciebie co� po�ytecznego do roboty, Crispinie
� uprzedzi� otwarcie Chrisa. � Je�eli ka�� ci tylko zamiata� obserwatorium, kt�ry� z zausznik�w
Franka Lutza pr�dzej czy p�niej nas nakryje. Frank mo�e s�usznie uzna�, �e nie potrzebuj� do
tej roboty a� tak ros�ego ch�opaka jak ty. Dop�ki jeste� ze mn�, musi wygl�da� na to, �e ca�y czas
si� uczysz.
� B�d� si� uczy� � zapewni� Chris. � O to mi w�a�nie chodzi.
� Doceniam tw�j zapa� � pochwali� doktor Warner ze smutkiem � Rozumiem ci� bardzo
dobrze. Ale ta sytuacja nie potrwa wiecznie. Ani ja, ani nikt inny w Scranton nie jest w stanie
w ci�gu dw�ch lat uzupe�ni� dziesi�cioletnich zaleg�o�ci w twoim wykszta�ceniu; nie mog� ci
przekaza� wiedzy, kt�r� sam zdobywa�em przez lat trzydzie�ci. Zrobi� co w mojej mocy, czyli
b�d� ci� kry�... ale pr�dzej czy p�niej nas przy�api�.
Chris wiedzia�, �e kiedy nadejdzie ta chwila, wyl�duje na ha�dach �u�lu � st�d zrodzi� si�
pomys� kryj�wki. Zastanawia� si�, czy doktora te� ze�l� na ha�dy. Nie wydawa�o si� to zbyt
prawdopodobne. W�t�y, brzuchaty astrofizyk nie poci�gn��by d�ugo przy �opacie, nie m�wi�c ju�
o tym, �e by� jedynym nawigatorem miasta. Chris napomkn�� ostro�nie Haskinsowi o swoich
w�tpliwo�ciach.
� Nie masz si� co �udzi� � o�wiadczy� Haskins cynicznie. � Prawda jest taka, �e nie mamy
�adnego nawigatora. Oczekiwa� od astronoma, �e b�dzie nawigatorem, to tak jakby� spodziewa�
si�, �e kura usma�y ci jajko. Nasz doktorek nadaje si� najwy�ej na asystenta g��wnego
nawigatora, o czym Frank Lutz dobrze wie. Jak tylko trafimy na miasto, kt�re b�dzie mia�o
prawdziwego nawigatora na wymian�, Frank mo�e bez mrugni�cia okiem odes�a� Warnera na
ha�dy. Nie m�wi�, �e musi, ale mo�e.
Haskins niew�tpliwie zna� swojego szefa. A Chrisowi wystarczy�o jedno spotkanie z Lutzem,
�eby w zupe�no�ci zgodzi� si� z kapitanem. Oficjalnie Chris zamieszka� w malutkim
jednoosobowym pokoiku w akademiku uniwersyteckim. Zakwaterowano go jako asystenta
doktora Warnera. Trzyma� tam jednak tylko po�yczone od doktora ksi��ki, przyrz�dy
matematyczne, wreszcie mapy i wykresy, nad kt�rymi rzekomo mia� pracowa�; do tego mniej
wi�cej �wier� zapas�w prostej odzie�y i niewielkiego przydzia�u �ywno�ci, jaki wydano mu
z chwil�, gdy uzyska� oficjalny status mieszka�ca. Pozosta�e trzy czwarte zadekowa� w kryj�wce.
Nie zamierza� da� si� przy�apa� pod oficjalnym adresem, kiedy szpicle Franka Lutza rusz�
w pogo�.
W kryj�wce studiowa� r�wnie pilnie jak w obserwatorium czy w akademiku. By� absolutnie
zdecydowany do�o�y� wszelkich stara�, �eby doktor Warner nie musia� p�aci� za swoj�
ryzykown� dobro�. Frad Haskins, cho� rzadko odwiedza� ch�opca, bo nie mia� �adnych powod�w
bywa� na uniwersytecie, od pierwszego wejrzenia przejrza� taktyk� Chrisa.
� Wiedzia�em, �e nie poddasz si� bez walki � powiedzia� tylko.
Przez blisko rok Chris by� przekonany, �e robi post�py. Dzi�ki ojcu stosunkowo �atwo by�o
mu poj�� zasady gospodarki miasta. Rozumia� je zapewne lepiej ni� kt�rykolwiek
z mieszka�c�w Scranton, a ju� na pewno lepiej ni� Frad Haskins czy doktor Warner. Miasto, od
kiedy unios�o si� w przestworza, przerzuci�o si� na typ gospodarki charakterystyczny dla �ci�le
izolowanych pasterskich plemion koczowniczych; funkcjonowa�o teraz jako wsp�lnota, w kt�rej
ka�dy mo�e o�ywa� wszystkiego, czego potrzebuje w zwi�zku ze swoj� pozycj� zawodow�.
Kiedy na przyk�ad Frad Haskins musia� gdzie� lecie� taks�wk�, wsiadaj�c podawa� automatowi
numer legitymacji ubezpieczeniowej. Gdyby jednak przy rozliczaniu roku finansowego wysz�o
na jaw, �e jego konto obci��a wi�cej przejazd�w, ni� to wynika z obowi�zk�w s�u�bowych,
otrzyma�by nagan�. A gdyby jemu, czy komukolwiek, wpad�o do g�owy ukrywa� zapasy �
oboj�tne szampon czy bochenki chleba � nie sko�czy�oby si� to tylko na naganie, gdy� jedno
i drugie na pok�adzie miasta koczowniczego z konieczno�ci wyst�powa�o tylko w �ci�le
okre�lonych i ewidencjonowanych ilo�ciach. Kary za magazynowanie d�br by�y surowe
i wymierzane bezzw�ocznie.
Miasto wioz�o ze sob� walut�, ale �aden ze zwyk�ych obywateli nigdy jej nie ogl�da�, bo te�
nie potrzebowa�. Waluty u�ywano wy��cznie w handlu zagranicznym, p�ac�c za prawo postoju
i inne zezwolenia oraz towary, kt�rych ograniczony polem wiratorowym mikrokosmos miasta nie
m�g� pomie�ci�. W tym samym celu pasterze staro�ytni przechowywali pewn� ilo�� z�ota
i drogich kamieni. Ekwiwalentem z�ota na pok�adzie Scranton by� german, lecz w skarbcu
miejskim spoczywa�y nieliczne sztaby tego metalu. Chocia� w tej cz�ci galaktyki powszechnie
bito monety z germanu, miasto z chwil� podj�cia decyzji o odlocie przerzuci�o si� na banknoty
papierowe � �dolar koczowniczy�, kt�rym obracano w handlu z koloniami.
Chocia� konkretna sytuacja, w kt�rej si� znalaz�, stanowi�a dla Chrisa nowo��, og�lnie
orientowa� si� w zasadach funkcjonowania miasta. Na razie jednak jego pozycja w Scranton by�a
zbyt ma�o znacz�ca, �eby m�g� w jakikolwiek spos�b wykorzysta� swoj� wiedz�. Pami�ta�
n�dz�, w jakiej przysz�o �y� ojcu, i nie mia� �adnej pewno�ci, czy kiedykolwiek zrobi ze swoich
wiadomo�ci u�ytek,
Mija� rok, mija�y ich kolejne gwiazdy. Haskins m�wi�, �e mena�er zdecydowa� wydosta� si�
z Grupy Lokalnej � umownej kuli o �rednicy pi��dziesi�ciu lat �wietlnych, kt�rej �rodek
stanowi�o S�o�ce. Jego systemy planetarne zosta�y g�sto zasiedlone podczas wielkiego exodusu
kolonizacyjnego w latach dwa tysi�ce trzysta siedemdziesi�t pi�� � dwa tysi�ce czterysta g��wnie
przez przedstawicieli schy�kowej cywilizacji ziemskiego Zachodu, szukaj�cych schronienia przed
rz�dami wszechw�adnej biurokracji. Lutz domy�la� si�, a jego domys�y zosta�y wkr�tce
potwierdzone wezwaniami kierowanymi do Scranton drog� radiow�, �e starych miast
w�drownych jest zbyt wiele, �eby mog�y dopu�ci� do konkurencji przybysza.
Chris stara� si� rozpoznawa� mijane gwiazdy na podstawie ich widma. By� to jedyny spos�b
identyfikacji, gdy� ich po�o�enie b�yskawicznie si� zmienia�o. R�wnie� konstelacje, chocia�
o wiele wolniej, znajdowa�y si� w coraz to innym miejscu w stosunku do lec�cego miasta.
Zadanie nie by�o �atwe i Chris cz�sto miewa� powa�ne w�tpliwo�ci, czy