4615

Szczegóły
Tytuł 4615
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4615 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4615 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4615 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Pawe� K�dziela "ludzie lasek" Biblioteka Tom 56 �WI�ZI' LUDZIE LASEK Opracowa� i wst�pem opatrzy� Tadeusz Mazowiecki Biblioteka �WI�ZI' Warszawa 2000 � Copyright by Biblioteka �Wi�zi" Projekt ok�adki i stron tytu�owych � s. Alberta Chor��yczewska FSK Redaktor ksi��ki � Pawe� K�dziela Indeks os�b opracowa� � Pawe� K�dziela ISSN 0519-9336 ISBN 83-88032-30-5 Biblioteka �Wi�zi", Warszawa, ul. Kopernika 34 Tel. (+4822)827-29-17 Fax (+49 22) 826-79-63 e-mail: [email protected] Wydanie II Sk�ad i korekta: �Nowy Dziennik" Sp. z o.o., Warszawa, ul. Lwowska 11 m. l Druk i oprawa: Drukarnia �Petit", Otwock, ul. Inwalid�w Wojennych 14 Cena 45 z� Printed in Poland Ka�dy domek, kt�ry wznoszono, powstawa� w wielkim trudzie. Wszystkie instytucje, kt�re tu powsta�y, mia�y przej�� przez ci�k� pr�b� do�wiadcze� i mi�o�ci. To wszystko wskazuje, jak wiele mo�e uczyni� samo spo�ecze�stwo. To trzeba by�o wzi�� z siebie i z siebie wydoby�. Taka praca wydobywania z siebie i nieczekania na gotowe ma ogromne znaczenie wychowawcze i kszta�c�ce. Spo�ecze�stwo wtedy dopiero staje na w�a�ciwym poziomie, gdy pracuje i gdy okazuje sw� pos�ug� spo�eczn� przez osobiste wyrzeczenie sic i trudy. �ycie laskowe i ziemia laskowa uprawiane s� trudem. W pocie czo�a zdobywa si� tutaj ziemi�. Dlatego ta ziemia, uprawiana ofiar�, mi�o�ci� i wyrzeczeniem, wyda�a owoc stokrotny. A na czele tego Dzie�a niewidomych, powsta�ego z ofiarnej pracy, pozostanie zawsze posta� lekko pochylona, ostro�nie st�paj�ca, z zamkni�tymi oczyma, z otwartym sercem i z d�o�mi wyci�gni�tymi do ludzi, kt�rzy potrze- buj� pomocy. Niech trwa w naszej �wiadomo�ci i pami�ci, niech wy- znacza �lady dla dalszego trwania i rozwoju Dzie�a. Z przem�wienia Kardyna�a Stefana Wyszy�skiego na pogrzebie Matki El�biety R�y Czackiej w Laskach 19 maja 1961 r. WST�P Ksi��ka ta jest opowie�ci� o ludziach i Dziele Lasek. Sk�adaj� si� na ni� obszerniejsze szkice, wspomnienia, poezje, listy, zapiski. Ma ona swo- j� histori�. W czasie kiedy nie by�o �atwo wyda� ksi��k� o Laskach, sios- tra Maria Go��biowska zacz�a zbiera� opublikowane w �Wi�zi" artyku- �y, oprawi�a je i tak powsta� niewielki zeszyt z napisem Ludzie Lasek. W p�niejszych rozmowach postanowili�my z Siostr� si�gn�� szerzej po rzeczy og�aszane w r�nych czasopismach i przygotowa� wydanie zbioru. Siostra Maria, kt�rej pietyzm dla przesz�o�ci Lasek by� �r�d�em tego zamierzenia, wydania ksi��ki ju� nie do�y�a, ale to ona j� zainicjowa�a i zgromadzi�a wi�kszo�� tekst�w. Rola redaktora ksi��ki polega�a na ze- braniu pozosta�ych, tak�e dot�d niepublikowanych, i stworzeniu kompo- zycji ca�o�ci. Ta kwestia mo�e by� najbardziej dyskusyjna. Nie�atwo bowiem stwo- rzy� ca�o�� z tekst�w tak rozmaitych i z tak r�nych okazji pisanych. Trze- ba by�o zawierzy� w�asnemu wyczuciu, jak je u�o�y�. Powsta�a ksi��ka, kt�ra jakby ci�gle na nowo, poprzez biografie, urywki wspomnie�, poezje czy innego rodzaju wypowiedzi, odtwarza dziej�c� si� wci�� histori� tego miejsca, a przede wszystkim to, co w nim najwa�niejsze, co stanowi o jego roli i g��bszym �yciu. My�l�, �e gdyby ta ksi��ka napisana zosta�a przez jednego autora, by�aby bardziej zwarta, ale i mniej bogata w to wszystko, co jest warto�ci� �wiadectwa; �wiadectwa o tych drogach �ycia i o tym Dziele, w kt�rym tak wiele si� sta�o i staje � przez Krzy�. Laski s�u�� niewidomym, zw�aszcza niewidomym dzieciom. Ale tak�e ludzie obdarzeni wzrokiem widz� tu wi�cej. Laski to jednocze�nie poj�cie we wsp�czesnej kulturze i historii chrze�cija�stwa w Polsce. I wreszcie, Laski to miejsce codziennej ci�kiej pracy wielu ludzi: si�str Franciszkanek S�u�ebnic Krzy�a, �wieckich, ksi�y, pracownik�w, wychowawc�w, nauczycieli. Wszystkie te w�tki s� w tej ksi��ce obecne, ale �aden z nich nie mo�e by� pojmowany oddzielnie � dopiero razem m�wi� o tym, co tu jest. M�wi� � �yciem ludzi. Nie wszystkich zreszt�, jacy powinni si� w tej ksi��ce znale��. Niekt�re wspomnienia mog� wy- da� si� zbyt emocjonalne czy pisane z niedostatecznego dystansu. Ale ksi��ka sk�adaj�ca si� ze �wiadectw i wspomnie� jest tak�e przekazem klimatu, warto�ci, refleksji; jest przekazem tego wszystkiego, co � naj- pro�ciej m�wi�c � p�ynie z prawdy i z mi�o�ci okazywanej cz�owiekowi potrzebuj�cemu pomocy. Zamyka ksi��k� programowy dla Lasek tekst Matki Czackiej, powsta�y pi��dziesi�t lat temu, w 1936 roku. Wyda�o mi si� s�uszne zamie�ci� go na ko�cu ksi��ki, a nie na jej pocz�tku, tak by odczytywany by� on w �wietle �ycia ludzi, o kt�rych w tej ksi��ce mowa. To, co sta�o u podstaw tego Dzie�a, wytycza mu i nadal drog�. Wspomnienia o ludziach zawsze, nie tylko w tym przypadku, napro- wadzaj� nas na �lady, kt�re staj� si� dla nas wa�ne. Przyzwyczajeni do my�li, �e historia sk�ada si� z wielkich wydarze�, nie dostrzegamy tego, �e ma ona sw�j nurt podsk�rny, niewidoczny, alba zgo�a wygl�daj�cy na to, �e toczy si� poza �yciem bie��cym. Je�li Laski dla ka�dego, kto si� z nimi zetkn��, staj� si� powodem do zastanowienia, to tak�e dlatego, �e s� zaprzeczeniem powierzchownego s�du o tym, jaki sens dla kultury i historii ludzkiej maj� dzie�a ciche, skromne i niewidoczne. Trudno na tak� drog� wej��; trudniej na niej wytrwa� konsekwentnie. Ale mo�e naj- trudniej tak j� ukszta�towa� i tak j� pojmowa�, by � nie przestaj�c by� sob� � by�a ona zwi�zana z �yciem spo�ecze�stwa i narodu, a nie czym� z jego ubocza. Laski s� cz�stk� chrze�cija�stwa i cz�stk� Polski, uformo- wan� przez cierpienie i przez otwarto�� wobec ludzi; s� jednym z tych miejsc w �wiecie, kt�rym dane by�o i jest � by� dla innych znakiem na drodze. Tadeusz Mazowiecki Laski, kwiecie� 1986 Emmanuela Jezierska CZ�OWIEK 18 pa�dziernika 1955 r. Dzi� napisa�am Krysi opowiadanie prowadz�ce j� do poznania nazwy: cz�owiek. Poprzednio ju� (od powrotu z wakacji) wypracowa�am z ni� og�lne poj�cia ro�liny i zwierz�cia. Wypracowanie tamtych poj�� nie by- �o obecnie zbyt trudne. Krysia posiada ju� du�y zapas wiedzy praktycznej o �wiecie, zna te� wiele nazw jednostkowych, co wszystko razem stanowi doskona�e pod�o�e pod zrozumienie dalszych etap�w, ��czenia zjawisk w pewne grupy, a dalej w wy�sze nadrz�dno�ci. Krysia o sobie wie ju� du- �o. Wie, �e jest dziewczynk�. Wie, �e si� nazywa Krystyna Hryszkiewicz. Wie, �e jest jakim� j a1. Karta o cz�owieku jest bardzo prosta. Stwierdza ona dobrze znane Krysi prawdy w formie s�d�w przecz�cych. Brzmi ona tak: �Ja dziewczynka nie jestem kwiat. Ja dziewczynka nie jestem owoc. Ja dziewczynka nie jestem warzywo. Ja dziewczynka nie jestem drzewo. Ja dziewczynka nie jestem �yto. Ja dziewczynka nie jestem trawa. Ja dziewczyn- ka nie jestem ro�lina". A dalej karta wymienia znane Krysi zwierz�ta, stwier- dzaj�c, �e ona, dziewczynka, nie jest nimi. W ko�cu og�lne: �Ja dziewczynka nie jestem zwierz�." I nareszcie ostatnie: �Ja dziewczynka jestem cz�owiek." Karta interesuje Krysi� bardzo. Czytaj� z nies�abn�c� uwag�. Wszystko to rozumie. Nie ma ani jednego wyrazu, kt�ry by jej by� nieznany (zawsze, gdy chodzi mi o tre��, o zrozumienie jakiej� podstawowej prawdy, podaj� Obserwacje nad rozwojem gtuchociemnej Krystyny Hryszkiewicz. j� w s�owach ju� dobrze Krysi znanych, by nie by�o kierowania my�li na rzeczy mniej wa�ne). Zdania s� �atwe i Krysia rozumie ich tre��. Po prze- czytaniu ka�dego zdania parska drobnym, cichym, dziewcz�cym �miesz- kiem. Mimika jej i znaki m�wi�: �Co? Ja mia�abym by� traw�? Krowa by mnie zjad�a. Co? �yto? Ale� �yto przerabia si� na chleb i si� je. Wyrywa- no by mnie jak warzywo? Ha-ha. Ja nie jestem warzywo. Ja nie rosn� na drzewie jak owoc." I tak bawi si� Krysia doskonale opowiadaniem i ka�dym jego zda- niem: �Ale� ja nie jestem owca. Ze mnie nie �cina si� we�ny i nie przera- bia si� jej na drutach. Ja nie ci�gn� wozu, ja nie jestem ko�." Dochodzi wreszcie do ostatniego zdania. Czyta je w skupieniu. Wyraz cz�owiek jest jej nieznany. Bior� j� za r�k�. Jeste�my przy niej obie z s. Ludwik�. Krysia ma twarz ogromnie zainteresowan�, i dziwnie powa�n�. Uwa�a z napi�ciem na moje znaki: �Ja tu napisa�am � t�umacz� jej powoli, bardzo jasnymi dla niej znakami � �e ty nie jeste� ro�lin� (znak siania, sadzenia i wzrostu), i �e ty nie jeste� zwierz�ciem (znak biegni�cia palcami, niby na czterech nogach), ale �e ty jeste� cz�owiek (znak: dotkni�cie palcami obu d�oni do czo�a i podniesienie palcami du�ymi g�owy do g�ry przez podparcie nimi brody, przez co twarz uj�ta jest jakby w ko�o ze wzniesieniem jej w g�r� i dotykiem do czo�a na znak my�lenia)". Zatrzymuj� si� sekund�. Krysia jest ca�a zamieniona w uwag�. �Ja, siostra � m�wi� do niej dalej �jestem cz�owiek". Teraz s. Ludwika bie- rze jej r�ce: �Ja, siostra � m�wi �jestem cz�owiek". Krysia milczy. �Kto jest mama?", pytam j� po chwili. �Cz�owiek", odpowiada Krysia b�yskawicznym ruchem, bez chwili namys�u. �A tata?" �Cz�owiek." �A babka?" �Cz�owiek." �A dziadek?" �Cz�owiek." �A Halinka?" �Cz�owiek." �A siostra Wawrzyna?" 10 �Cz�owiek." �A wujek?" �Cz�owiek." I tak przesuwa si� przed Krysi� szereg znanych jej os�b. Przestaj� j� pyta�, ale Krysia sama pisze do r�ki r�ne znajome osoby i opowiada: �Cz�owiek", �Cz�owiek". Pisz� jej do r�ki nazw�: �Cz�owiek". Krysia j� powtarza. Lekcja jest sko�- czona. Nie bior� z ni� nic wi�cej, by zosta�o tylko to jedno na dzie� dzisiejszy. Piszemy kartk� z kalendarza. Gdy Krysia pisze dat� na du�ej karcie, my�l�: Powiem jej, by napisa�a na tej karcie, jako wydarzenie z dnia �Ja dziewczynka jestem cz�owiek". Mo�e jest jednak ju� zbyt znu�ona? Mo�e ja jej sama to napisz�, a ona tylko przeczyta? Krysia wyjmuje kart� z tabliczki. Nie oddaje mi jej, jak zwykle, ale co� tam czyta i zabiera si� do m�wienia g�osem. Krysia czyta g�o�no to, co sama napisa�a na karcie kalendarza. � Ja dziewczynka jestem cz�owiek. Jestem wzruszona. Krysia sama uzna�a, �e nie potrzeba ju� dzi� czeka� na wi�ksze wydarzenie dnia, jak to, kt�re ju� si� sta�o. Krysia og�asza sama w swym kalendarzu-pami�tniku, �e ona dziewczynka jest cz�owiekiem. Musz� tu doda�, �e odk�d z Krysi� zapisujemy na karcie kalendarza wa�niejsze wypadki dnia, zwykle omawiam z ni� to, co si� w tym dniu dzia�o. Dzi� Krysia nie czeka na moj� inicjatyw�. Sama uznaje, �e wiado- mo�� o jej cz�owiecze�stwie jest tak wa�na, �e trzeba j� tu zapisa�. Gdy patrzy�y�my na Krysi� podczas tej lekcji i na jej uwag� i powag� w przyjmowaniu tej nazwy, mia�y�my obie wra�enie, �e Krysia rozumie to, �e ten wyraz: cz�owiek jest na jak�� inn� miar� ni� te wszystkie ro�liny i zwierz�ta, kt�re przesun�y si� ju� przez jej poznanie. Wida� ju� to by�o przy jej przyjmowaniu negatywnych zda� o tym, czym ona, dziewczynka, nie jest. Wydaje mi si�, �e Krysia ma g��bokie poczucie wielkiej r�nicy, jaka jest mi�dzy ni� a tym ca�ym �wiatem zewn�trznym, kt�ry podaje si� w jej r�ce. Tamto wszystko mo�na mie� lub nie mie�, mo�na mie� du�o czy ma�o, jest mi�e lub niemi�e, przydaje si� do czego�, s�u�y jej. Tamto wszystko warto ogl�da� i mie�, by tego u�ywa�, ale ona, dziewczynka Kry- sia, jest cz�owiekiem. Alicja Go�cimska DZIELNI Pocz�wszy od jesieni 1945 roku przez Zak�ad Specjalny w Laskach przesz�o ponad sto dzieci ociemnia�ych na skutek wojny. Pomn�my t� liczb� przez cztery (ilo�� Zak�ad�w tego typu w Polsce) i dodajmy tych, kt�rzy z r�nych przyczyn do Zak�ad�w si� nie dostali! Po latach od zako�czenia wojny lista jej ofiar nie by�a jeszcze bynajmniej zamkni�ta: w 1964 zn�w przyby�o do Lasek trzech ch�opc�w, kt�rzy stracili wzrok w zetkni�ciu ze znalezionymi materia�ami wybuchowymi... Stycze�, rok 1945. Niemcy opuszczaj� Polsk�. Zostawiaj� za sob� zaminowane tereny. W lasach, na ��kach, pastwiskach zostawiaj� wszel- kiego kalibru niewypa�y. Podrzucaj� specjalnie szereg materia��w wybu- chowych w kszta�cie zegark�w, o��wk�w, cygarniczek, zabawek... Wkr�tce po wej�ciu wojsk radzieckich ruszaj� poci�gi, poczta. Do Zak�adu w Laskach nap�ywaj� zewsz�d listy, zg�oszenia niewidomych dzieci i m�odzie�y. Kwestionariusz wysy�any z Zak�adu do rodziny ka�dego niewidome- go zawiera mi�dzy innymi pytanie: Z jakiej przyczyny utraci� wzrok. Kil- ka wypowiedzi zacytowanych ni�ej daje wystarczaj�cy obraz nieszcz�cia, jakie spad�o na setki dzieci. �By�em wtedy o�mioletnim dzieckiem1. Mamusia da�a mi obiad i wysz�a do cioci, kt�ra mieszka�a obok nas. Zamkn��em mieszkanie i wyszed�em na dw�r. Pobawi�em si� z Psotk� i poszed�em pod jab�o�, aby poszuka� jab�ka do zabawy (by� lipiec). Tymczasem w trawie znalaz�em lepsz� zabawk�: �wiec�c� jak cacko w kszta�cie wiecznego pi�ra. Podnios�em j� i zacz��em odkr�ca�. Nie udawa�o mi si�, gdy� by�a zardzewia�a. Chcia- �em pokaza� mamusi i zapyta�, co to jest... Mamusi nie znalaz�em... Wzi��em wi�c siekier�, po�o�y�em cacko na progu z cementu i uderzy�em w nie obuchem. Siekiera odbi�a si� z impetem i ostrze uderzy�o mnie w prawe oko. Rozleg� si� huk... ludzie si� zbiegli, jaka� kobieta zacz�a krzycze�... W drugie oko i policzek trafi�y mnie od�amki... te najwi�ksze ' Pisz�cy, a raczej dyktuj�cy wspomnienia maj� po 11, 12 lat. 12 posz�y do�em: po�cina�y kwiaty i ma�y orzech... Zamroczy�o mnie. Zacz�- �em i�� w kierunku domu cioci. Po drodze ros�a wi�nia o pochy�ym pniu, wpad�em prosto na ni�. Mamusia zobaczy�a to z okna i przybieg�a do mnie. Wyprzedzi�a j� ciocia i zanios�a mnie do mieszkania. Gdy mamusia zobaczy- �a mnie le��cego w sieni, zemdla�a na progu. Tatu� by� blisko, na robocie. Gdy dowiedzia� si� o wypadku, to zszed� ze s�upa (jest elektromonterem) i pojecha� rowerem do elektrowni po samoch�d. Zawieziono tego samego dnia do szpitala mnie i mamusi�, kt�ra zachorowa�a ze zmartwienia... Wyj�to mi prawe oko, kt�re wisia�o nad policzkiem... Chcieli mi usuwa� od�amki z okolicy m�zgu, ale tatu� na to si� nie zgodzi�, bo lekarze m�wili, �e mog� umrze� w czasie operacji. Tak zaniewidzia�em." �By�o to w zimie roku 1945. Mia�em siedem lat. Rano poszed�em do s�siada, gdzie by� m�j kolega � pi�tnastoletni Stefek. Przyni�s� on z lasu par� zapal- nik�w. Zatrzymali�my si� na drodze przed domem Stefka, kt�ry kaza� mi i�� do Janka. Obieca�em to zrobi�, je�eli Stefek da mi za to jeden zapalnik, utrzymawszy zapalnik schowa�em go do kieszeni. Bardzo mi si� podoba�, bo by� �wiec�cy. Zacz��em si� bawi� w kuchni u Stefka. Na kuchni si� pali- �o... Wyci�gn��em z ��ka s�omk�, w�o�y�em j� do dziurki w zapalniku. Sie- dzia�em sobie blisko pieca kuchennego. Zapalnik trzyma�em w lewym r�ku... Po paru sekundach... hukn�o. Og�uszy�o mnie... nie wiedzia�em, co si� sta�o. Nie widzia�em nic, ale nie rozumia�em, co to znaczy. Siostra Stefana wybieg�a przed dom, krzycz�c... Wyszed�em za ni� na dw�r... Moja siostra us�ysza�a krzyk z s�siedniego domu, przybieg�a i odnios�a mnie do domu. Szwagier, mamusia i bracia nie�li mnie po kolei do miasta (5 km). W szpitalu zaraz w nocy by�em operowany... Odj�to mi lew� d�o�, bo mia- �em urwane cztery palce i d�o� poszarpan�. Miesi�c le�a�em w szpitalu, a w domu trzy miesi�ce. Nied�ugo potem dowiedzieli�my si� o Zak�adzie w Laskach i przyjecha�em tutaj. Teraz mog� cz�ciowo u�ywa� lewej r�ki, po operacji, jak� zrobiono mi w Warszawie za staraniem Zak�adu, mog� chwy- ta� i trzyma� r�ne rzeczy." �Wojna uczyni�a ogromne straty: nie tylko rodzicom Micha�a2, lecz ca�ej wiosce. Najdotkliwiej ucierpia�a jednak jego rodzina, Najpierw sp�on�y - Ch�opiec napisa� w�asne wspomnienia brajlem w trzeciej osobie, zmieni�am imi� ch�opca. 13 zabudowania, a potem i chata. Matka Micha�a przenios�a si� do s�sia- d�w i tam gotowa�a posi�ki dla m�a i trzech syn�w, kt�rzy pilnowali dobytku w lesie. Micha� z m�odszym bratem nosili ojcu do lasu po�ywie- nie. Jako ch�opiec �ywy i sprytny, Micha� by� przez wszystkich lubiany. Posiada� przy tym si��, co zyskiwa�o mu mir i powa�anie w�r�d koleg�w. Starsi r�wnie� lubili Micha�a, gdy� gdy pracowa�, to uczciwie... Gdy leniuchowa�, to te� ca�kowicie, to znaczy le�a� bezczynnie, p�ki mu si� to nie znudzi�o, strzelaj�c z kulek, kt�rych mia� pe�ne kieszenie. Puszcza� te� rakiety, strzela� z karabinu po kryjomu, strzela� nieraz z prochu, kt�- rym nabija� butelki. Micha� marzy� o tym, jaki zaw�d obierze w przysz�o�- ci... Ale sta�o si� inaczej. Raz, gdy ni�s� obiad dla ojca i braci, Niemcy zacz�li strzela�. Ku�e przelatywa�y nad g�owami ch�opc�w, kt�rych by�o czterech. Si�a ataku wzrasta�a � ca�e serie pocisk�w przelatywa�y z pie- kielnym chichotem. �wist ku� miesza� si� z hukiem eksplozji, wybuch�w. Jeden z pocisk�w rozerwa� si� tu� przed ch�opcami. P�d powietrza zwali� Micha�a z n�g, zrobi�o si� ciemno... Czu�, �e co� sp�ywa mu po twarzy, b�lu nie czu�. Us�ysza� tupot n�g i krzyki. � To koledzy i brat biegn� do wody � pomy�la� Micha�. Poderwa� si� i bieg� za nimi. Lecz po kilku kro- kach upad�. Zabrak�o mu si�. Pocz�� wo�a� na ch�opc�w, lecz z trudem wydo- bywa� g�os � ochryp�. Usi�owa� jeszcze raz i�� w kierunku wody. My�la�, �e to ziemia tak mu zasypa�a twarz i oczy, �e nic zobaczy� nie mo�e. Pocz�� przeciera� oczy palcami. Bez skutku: ciemno�� nie ust�powa�a. Ch�opcy, kt�rzy uciekli, powiadomili rodzin� Micha�a. Przyby�a pomoc. Matk� chwyci�a rozpacz. Brat Micha�a p�aka� jak trzy bobry razem. Micha� si� jednak nie za�ama�. Mia� wtedy dziesi�� lat. Od szpitala do szpitala w�- drowa� dalej i dalej. Na koniec przyw�drowa� do szpitala w Warszawie i tutaj dowiedzia� si� o Laskach, dok�d wkr�tce przyjecha� po nauk�." �By�o to w ko�cu sierpnia 1946 roku. Mia�em lat dziesi��. Dnia tego pogoda by�a pi�kna. Mimo to dzie� wydawa� si� mi jaki� smutny od same- go rana. Mia�em jaki� wielki niepok�j. By�a niedziela. Poszed�em na dwu- nast� do ko�cio�a. Po sumie, wr�ciwszy na nasze podw�rze, rozgl�da�em si� i przygl�da�em wszystkiemu tak uwa�nie, jak gdybym nigdy nie wi- dzia� tych tak dobrze znanych miejsc. Wybra�em si� do mych starszych koleg�w, kt�rzy mieli zapalnik. Sied- li�my i zacz�li�my majstrowa�. Jeden z koleg�w wyd�ubywa� ��tawy pro- szek z zapalnika, a ja mu si� z bliska przygl�da�em... Nast�pi� nag�y 14 wybuch... W pierwszej chwili zdawa�o mi si�, �e ch�opcy zakryli mi czym� twarz, mia�em uczucie, �e co� le�y na twarzy... i nic nie widzia�em. A to ca�a twarz by�a zasypana prochem i zalana krwi�. Ch�opiec, kt�ry d�uba� w zapalniku zosta� zabity na miejscu... Zacz��em i�� do domu, w stron� drogi, kieruj�c si� chrz�kaniem �wini, kt�ra by�a na ok�lniku przy dro- dze. Siostra moja sz�a w�a�nie tamt�dy po jagody do lasu, spostrzeg�a mnie i zabra�a do domu. Najpierw pojecha�em do miasteczka, gdzie zro- biono mi tymczasowy opatrunek. Po czym zawieziono mnie do miasta wojew�dzkiego. Wydawa�o mi si� wtedy, nie wiem czemu, �e b�d� jeszcze kiedy� widzia�. Le�a�em dwa miesi�ce w szpitalu... twarz goi�a mi si� d�u- go. Gdy odje�d�a�em, kierowniczka szpitala powiedzia�a mamusi o tym Zak�adzie. Po powrocie do domu, ju� rozumia�em, �e nigdy widzie� nie b�d�, cho� nikogo o to nie pyta�em. W listopadzie tego� roku pojecha- �em do Zak�adu w Laskach." �Po wyj�ciu Niemc�w w styczniu 1945 roku w naszej okolicy zosta�o bar- dzo du�o materia��w wybuchowych. Zacz�li�my wraz z kolegami maj- strowa� ko�o tego. Z pocz�tku zbierali�my tylko naboje, kt�re k�adli�my w ogie�, ciesz�c si� g�o�nymi wybuchami. Ogie� rozpalali�my stale w tym samym miejscu, na ruinach starego zwalonego domu poza miastem. Zacz�li�my od kulek. Potem zabrali�my si� do granat�w i bomb. Pewnego dnia, a by�o to w niedziel� osiemnastego marca, w�o�yli�my do ogniska bomb� i pra�yli�my j� przez dwie godziny, czekaj�c cierpliwie na wy- buch ukryci za ruinami starej cegielni, w odleg�o�ci stu metr�w od ogniska. Zacz�o si� �ciemnia� i trzeba by�o wraca� do domu. Nie mogli�my jednak zostawi� bomby w ognisku w obawie, aby jej wybuch nie zrani� kogo z przechodz�cych. Miejsce to by�o wprawdzie odleg�e i puste, ale przypadkiem m�g� kto� tamt�dy przechodzi�. Koledzy bali si� usuwa� bomb� z ognia. Pobieg�em wi�c z dwumetrowym kijem w r�ku. Jeden z koleg�w odwa�y� si� i�� o dziesi�� krok�w za mn�. B�d�c w odleg�o�ci dw�ch metr�w od ogniska, pchn��em kijem w czterokilow� bomb�... i w tej sekundzie resztki zrujnowanych �cian starego domu rozsypa�y si� w py�... Huku �adnego nie s�ysza�em, tylko szum sypi�cych si� na mnie sproszkowanych cegie�... Czerwone plamy zacz�y mi lata� przed oczy- ma; nie mog�em ruszy� si� z miejsca, ani poruszy� r�k� czy nog�... Potem ju� nic nie pami�tam. Oprzytomnia�em dopiero w domu, gdy wszyscy z krzykiem si� zbiegli, ale zaraz zn�w straci�em przytomno��. Odzyska- 15 �em j� po trzech dniach dopiero. Zosta�em wprawdzie raniony tylko w g�ow�, ale bardzo ci�ko. P�niej dowiedzia�em si�, �e tatu� odwi�z� mnie zaraz do szpitala... �e lekarz powyjmowa� mi wi�ksze od�amki z g�owy, te kt�re by�y bardziej na wierzchu i powiedzia� wtedy do tatusia � czy pan chce mie� syna niewidomego, g�uchego i anormalnego, czy woli pan, by ten ch�opiec nie �y�? � Tatu� by� tak zrozpaczony i bezradny, �e odpowiedzia�: Niech pan doktor robi, co chce! Tatu� by� zupe�nie opuszczony i odszed� ze szpitala w rozpaczy. Mamusia by�a wtedy chora, a siostra wyjecha�a na kilka dni z domu. Tatu� przychodzi� co dzie� do szpitala sprawdzi�, czy jeszcze �yj�. Wtedy w naszej okolicy zdarza�o si� bardzo du�o podobnych wypadk�w. Wszystkich zwo�ono do szpitala, w kt�rym brak�o ju� miejsc � le�a�em na korytarzu. Mo�e to usprawied- liwia troch� doktora i jego stosunek do rannych, kt�rych uwa�a� za ska- zanych na pewn� �mier�. Obs�uga szpitala by�a ju� oboj�tna na te masy poszarpanych cia�, gniewa� ka�dy j�k i krzyk b�lu. Mnie jednak ten sto- sunek razi� i bola� bardziej ni� wszystko inne i nigdy tego nie zapomn�. Gdy � odzyskawszy przytomno��, skar�y�em si� na b�l w oczach, lekarz powiedzia� tylko: �Po co� w�o�y� bomb� do ognia�. Siostra moja wr�ci�a w cztery dni po wypadku do domu i zdecydowa�a sama o moim leczeniu: zawioz�a mnie do okulisty w tym samym mie�cie, kt�ry wyda� wyrok i skierowa� mnie do miasta wojew�dzkiego celem wyj�cia od�amk�w tkwi�- cych g��boko nad okiem. Sprawa by�a pilna, gdy� grozi�o mi zapalenie m�z- gu. Leczy�em si� jeszcze dwa tygodnie w mie�cie wojew�dzkim. W czerwcu wr�ci�em do domu, a za kilka miesi�cy by�em ju� w Laskach. To �e �yj�, �e jestem zdrowy i mog� si� uczy�, zawdzi�czam mojej siostrze.3" �Wiecz�r mia� si� ku ko�cowi. By�a godzina 21 dnia 19 stycznia 1945 roku. Mieszkali�my w K. (mia�em wtedy lat 9). Siedzieli�my w naszym domu we czw�rk�: mamusia, tatu�, brat i ja. By�o to w kilka dni po wy- j�ciu Niemc�w i wkroczeniu wojsk radzieckich do miasta. Tatu�, us�yszawszy cichy warkot motoru w g�rze, wsta� z krzes�a i skierowa� si� ku drzwiom. Otworzy� je i wyszed� z mieszkania. Uszed� kilka krok�w i przystan��, s�uchaj�c uwa�nie. Dom nasz by� parterowy. Po prawej stronie ulicy, naprzeciw nas znajdowa�a si� fabryka Erdal. I oto 3 Ch�opiec ten wyr�s� na dzielnego uspo�ecznionego cz�owieka; sko�czy� wy�sze stu- dia i jest dzi� na odpowiedzialnym stanowisku. 16 �w nieznany samolot zrzuci� kilka bomb na fabryk�. Mamusia odezwa�a si�: dziewi�ta godzina... Ledwo to wyrzek�a, nagle... ciemno�� w oczach, potem � gwiazdy i zn�w ciemno��... huku ani krzty. My�l�c, �e to �wiat- �o zgas�o, zawo�a�em: tatusiu, za�wie� zapalniczk� (mieli�my naftow� lamp�, gdy� elektryczno�� by�a zniszczona). Nie ma odpowiedzi. Cicho i ciemno... Tumany kurzu opadaj� powoli... Od strony studni dochodz� j�ki ci�ko rannego tatusia. Zacz��em odwala� gruz i ceg�y z n�g, aby si� wydosta� z mieszkania i i�� z pomoc�. Posuwa�em si� wolno w stron� schronu, macaj�c resztki pozosta�ych �cian. Zrozumia�em, �e nasz dom si� zawali� (tylko my sami byli�my w mieszkaniu, wszyscy s�siedzi zostali jeszcze w schronie). Doszed�em do schod�w schronu. Tam spotka� mnie s�siad W., sprowadzi� na d� i po�o�y� na �awce. Powiedzia�em, aby poszli ratowa� mamusi�. Po pi�tnastu minutach zabrano mnie wraz z tatusiem do szpitala, kt�- ry by� odleg�y o kilometr. W drodze nie zdawa�em sobie sprawy, �e ten ci�ko ranny, nieprzytomny cz�owiek, kt�rego wioz� wraz ze mn� � to m�j tatu�. By�bym si� z nim przecie� jako� po�egna�... W szpitalu tatu� j�kn�� tylko niewyra�nie �ratunku� i umar� w trzy godziny po wypadku. Zw�oki mamusi i brata odkopano dopiero na drugi dzie� rano. W szpita- lu le�a�em blisko rok. Lekarzy prawie nie by�o. Szpital te� by� zbombar- dowany. Operacj� robiono mi zaraz po przywiezieniu, przy elektrycznej latarce. Opiekowa� si� mn� wtedy m�j brat najstarszy, kt�ry by� �onaty i nie mieszka� z rodzicami. Ci�gle pyta�em o mamusi�, bo przeczuwa�em, �e jest zabita. Nie chciano mi tego powiedzie� i ukrywano przede mn�, �e mamusia le�y w innym szpitalu. Lewe oko �wyp�yn�o� mi od razu na miejscu wypadku. Prawe operowano kilka razy... Tak jednego dnia stra- ci�em rodzic�w, brata i wzrok..." Powierzono mi w Laskach grup� tzw. �redni� (ch�opc�w od 11-15 lat). I do tej w�a�nie grupy przyje�d�a od razu siedmiu ch�opc�w ociem- nia�ych na skutek eksplozji materia��w wybuchowych, w ci�gu roku szkolnego liczba ta zwi�ksza si� do trzydziestu kilku. Czy te nad wiek powa�ne twarze, oszpecone bliznami, czarnoszare od prochu, kt�ry zo- sta� pod sk�r�, twarze o zniekszta�conych zrostami powiekach, przypo- minaj� okr�g�e buzie dzieci�ce? Czy to usta dziecka � te rozci�te, uk�adaj�ce si� cz�sto w jaki� bolesny wyraz wargi?... 17 Czupryny nie strzy�one kr�tko, jak zwykle u wiejskich ch�opc�w, lecz bujne, starannie utrzymane... Cera raczej blada, a ci, kt�rzy wyszli �wie- �o ze szpitala � nawet mizerni. Jedynie silna, muskularna, harmonijnie rozwini�ta budowa cia�a wskazuje na normalny, zdrowy fizycznie orga- nizm. Jedynie u�miech, w kt�rym b�yskaj� bia�e z�by, rozja�nia twarz i nasuwa refleksj�: jak�e mi�� buzi� mia� ten ch�opiec zanim... Ju� po kilku minutach rozmowy z ch�opcem wychowawca zapomina 0 wszystkich dotychczasowych w�tpliwo�ciach: tak normalnie, tak swo- bodnie toczy si� ta rozmowa. O wszystkim: o szczeg�ach przebytej po- dr�y, o domu, o dotychczasowej nauce, o ksi��kach, zaj�ciach, kole- gach... Tylko ani s�owa o kalectwie. Z o�ywionej rozmow� twarzy dziecka znika wyraz przedwczesnej powa- gi. Mimika tej twarzy harmonizuje z tre�ci� wypowiadanych s��w. Ch�opiec interesuje si� wszystkim, tylko nie swoim kalectwem. Swej strasznej przygo- dy nie uwa�a wida� za co� tak niezwyk�ego, o czym by warto m�wi� zaraz na wst�pie. Niczym nie stara si� zwraca� na siebie uwagi. Wobec tej dzielnej, weso�ej postawy dziecka znika gdzie� skr�powa- nie wychowawcy. I ca�y personel przystosowuje si� intuicyjnie do tej postawy: milczy dyskretnie o tym, co wydawa�oby si� najistotniejsze 1 bezwiednie zaczyna traktowa� ch�opca tak, jak gdyby nale�a� do �wiata widz�cych. Grupa dzieci ociemnia�ych na skutek dzia�a� wojennych otworzy�a przed wychowawc�-obserwatorem perspektywy wzbogacaj�ce dotych- czasowe �rodki wychowawcze w nowe mo�liwo�ci. Ch�opcy przedstawiali typ dzieci wyj�tkowo aktywnych, inteligentnych, dzieci, kt�re i przed utrat� wzroku wybija�y si� na czo�o zespo�u r�wie�nik�w. Wi�kszo�� � to silne indywidualno�ci, jednostki stoj�ce na czele wszystkiego, co zor- ganizowano w internacie... Mo�e zawdzi�czaj� sw� dzielno�� i wytrwa- �o�� trudnemu dzieci�ctwu? A mo�e wszystkie te warto�ci by�y im ju� wrodzone? Prawdopodobnie oba czynniki: zewn�trzne wp�ywy i wewn�trzne da- ne uformowa�y ten typ ch�opca, kt�ry sw� dzielno�ci� przewy�sza niejed- nego z ch�opc�w widz�cych. Wielka odwaga, pozwalaj�ca im spe�nia� obowi�zek mimo gro��cego niebezpiecze�stwa, sta�a si� przecie� w wie- lu wypadkach powodem utraty wzroku. 18 Przytocz� teraz charakterystyczne wypowiedzi ociemnia�ych ch�op- c�w w wieku 11-13 lat z ankiety o dzielno�ci przeprowadzonej po prze- czytaniu im ksi��ki Aleksandra Kami�skiego Narodziny dzielno�ci. � Czy cz�owiek rodzi si� ju� z dzielno�ci�, czy musi j� w sobie wyrobi�? � Cz�owiek zasadniczo nie przychodzi na �wiat z dzielno�ci�, lecz zdobywa j� w �yciu codziennym. � Czy cz�owiek s�aby fizycznie mo�e by� dzielny? � Mo�e by� bardzo dzielny. Nie posiada on si�y do pracy fizycznej, ale mo�e mie� wielk� si�� duchow�. Dzielno�� nie zale�y od du�ej si�y fizycznej, ale wymaga wielu lat �wi- czenia swej woli i zwalczania swych trudno�ci. Cz�owiek silny fizycznie cz�sto jest dzielny, gdy� jemu przeszkody ziemskie nie sprawiaj� wi�kszej trudno�ci, ale naprawd� dzielny jest ten cz�owiek, kt�remu wiele rzeczy nie przychodzi �atwo i musi si� przezwyci�a�. Mieli�my mo�no�� stwierdzi�, �e wypowiedzi te nie s� go�os�owne. Dzielno�� tych ch�opc�w niejednokrotnie budzi�a nasz podziw. Dziel- no�� granicz�ca nieraz z bohaterstwem: my�l� w tej chwili o ch�opcu ociemnia�ym i pozbawionym obu d�oni. Doskona�e protezy, jakie otrzy- ma� dzi�ki staraniom Zak�adu pozwoli�y mu po cz�owieczemu je�� i pra- cowa�. Nie mog�y jednak zast�pi� zmys�u dotyku, kt�rego g��wnym narz�dziem s� palce. Ch�opak sprawdza� wargami prac� wykonan� przez siebie na maszynie trykolarskiej. Co wi�cej � czyta� wargami brajlowski druk, mimo zakaz�w ze strony wychowawc�w. Nie wystarcza�a mu g�o�na lektura. Chcia� poznawa� wi�cej i wi�cej. Nic to, �e poranione wargi stale krwawi�y. Co za si�a ducha w tak okaleczonym ciele! Czy dzielne dzieci spotykamy jedynie w�r�d tych, kt�re zaniewidzia�y wskutek dzia�a� wojennych? Z ka�dym rokiem � po dzie� dzisiejszy � nap�ywaj� do Lasek zg�o- szenia niewidomych dziewcz�t i ch�opc�w, kt�rzy stracili wzrok niezale�- nie od wojny. Odpowiedzi na pytanie � z jakiej przyczyny straci� wzrok � m�wi� o dramacie m�odziutkiego �ycia: ...nie widzi od urodzenia... po zapaleniu opon m�zgowych... nowo- tw�r m�zgu (lub ga�ek ocznych)... zanik nerw�w wzrokowych... prze- dawkowanie tlenu w inkubatorze zniszczy�o nerwy wzrokowe... wyla� na siebie garnek wrz�cej wody... wpad� do do�u z wapnem... przeprowadza� do�wiadczenie chemiczne i spowodowa� wybuch... 19 Dzieci, o kt�rych teraz mowa, w wi�kszo�ci nie widz� od urodzenia lub od niemowl�ctwa, pozbawione s� ca�ego bogactwa dozna� i wra�e�, jakie da�o �minerom"4 pierwszych dziesi�� lat �ycia, kiedy to oczy ich poznawa�y pi�kno �wiata. Obserwuj�c te dzieci od wczesnego dzieci�ctwa, jeste�my �wiadkami ich postawy w uczeniu si� sztuki �ycia po niewidomemu, w cierpliwym pokonywaniu trudno�ci, jakie niesie ze sob� brak wzroku po��czony nie- jednokrotnie z dodatkowym kalectwem. Dzielno�� ich to przede wszyst- kim wytrwa�o�� w nabywaniu orientacji w terenie, w poznawaniu �wiata ro�lin, zwierz�t, przedmiot�w, w nauce i przygotowaniu do zawodu. Do przyswojenia sobie tych umiej�tno�ci wiod� d�ugie, �mudne a nieefek- towne drogi. Przygotowuj� si� do udzia�u w �yciu ludzi widz�cych poprzez prac� spo�eczn�, realizowanie dewizy � dawa� co� spo�ecze�- stwu, nie tylko bra�. Niewidomy �...nie skazany na to, aby tylko otrzymy- wa� od innych, ale ma mo�no�� r�wnie� dawa� innym dobra duchowe oraz intelektualne" pisze Matka El�bieta Czacka w artykule pt. Dziecko niewidome5. Dobra wy�szego rz�du s� dziedzin�, w kt�rej niewidomy ma r�wne szans� z widz�cym. (1965) Tadeusz �ychiewicz OTWORZY� LUDZIOM �WIAT Na p�ocie siedzi kos. Przest�puje �miesznie z jednej patykowatej nogi na drug�. Drgaj� mu lekko opuszczone skrzyd�a i drga wyd�te gardzio�- ko. �piewa. G�owa odrzucona w ty�, mieni�ca si� metalicznie czer� pi�r. Tokuje � zapami�ta�y wiosenny ptak. 4 �Minerami" nazywali samych siebie ch�opcy, kt�rzy utracili wzrok wskutek dzia�a� wojennych lub manipulacji materia�ami wybuchowymi. 5 Matka El�bieta Czacka, Dziecko niewidome, �Ku szczytom" (dwumiesi�cznik) Wil- no 1938 nr X/XI. 20 Twarz jaka� zamkni�ta, zwr�cona do wewn�trz, skupiona. Oczy podob- ne do znieruchomia�ej tafli wody. Cierpliwy u�miech ludzi, kt�rzy nie widz�. 0 par� krok�w jest g�os � niecierpliwy g�os pierzastego stwora, kt�- rego nie b�dzie mo�na zobaczy� wyczulonym dotykiem palc�w. 1 jednak � jest u�miech. Trudno mi by�o zrozumie�. Bo przecie� tutaj obowi�zuj� specjalne normy. �wit: czas, gdy w gi�tkich ga��zkach krzew�w rajcuj� zadziorne wr�b- le g�osy. To one str�caj� na ciekaw� twarz ch�odne krople, zawieszone na li�ciach nocn� ulew�. S�o�ce: fala ciep�a wlewaj�ca si� przez uchylone okno, ogarniaj�ca zewsz�d, gdy wyjdzie si� poza prostok�tn� ram� drzwi. Zmierzch: uciszone, nieruchome powietrze. Noc: tylko cisza. I ciemno��. Ciemno��, o kt�rej si� nie wie, gdy� zatraci�a swoj� odr�b- no��. Gdy nie istnieje nic, co mo�na by przeciwstawi� ciemno�ci � c� mo�- na o niej powiedzie�? Jest nieuchwytna, bezimienna. Po prostu jest. To zmienia posta� �wiata. Tyle jest s��w, kt�re na pewno co� znacz�, ale w jakim� innym wymiarze. Nie tu. Tutaj zawieszone s� w pr�ni dziwno�ci wszystkie �wiat�a, barwy i odcienie. Nie ma czerwieni mak�w; s� tylko wiotkie, wilgotnawe, cierp- ko pachn�ce p�atki. Nie ma tak�e beznadziejnej szaro�ci s�oty, jest tylko be�kotliwy werbel wody w blaszanej rynnie i zapach rozpylonej mg�y. Tu liczy si� dotykalny konkret. Licz� si� d�wi�ki. Tak�e wonie. I ciem- no�� wy�aniaj�ca z siebie istnienia, formuj�ca tre�� poj��. Odart� z pstro- kacizny barw, inn�. I kto wie, czy nie bardziej prawdziw�. A z ca�� pew- no�ci� inn� i nieprzeczuwan�. Jakiej wagi nabiera przestrze�, kt�r� trzeba pokona�, pozna�. Kt�rej trzeba si� nauczy�. I jakiej wagi nabiera g�os. Ka�dy. Nawet g�os zwario- wanego kosa. A przede wszystkim g�os ludzki. T�umacz�cy �wiat, kt�ry jest do zdobycia. Pomocny. Przyjazny. G�os, kt�ry tak wiele mo�e. Wy- starczy, gdy �pi�cego obudzi ci� g�os siostry dy�urnej. Nie zmieni�o si� przecie� nic. Zrozum � a oto min�a noc i zaczai si� dzie�. A sprawi� to tylko g�os. Czy jest inne miejsce, w kt�rym g�os m�g�by wi�cej? Tu k�ama� jest trudno. I mo�e nawet k�ama� si� nie da. Wyczekuj�ce, leciutkie dotkni�cie na wierzchu mej d�oni. Niech pan powie. Wi�c m�wi�. O patykowatych nogach kosa i o tym, �e dziobem cien- kim jak szewskie szyde�ko � celuje w sosn�. O tym, �e jest nad�ty, czarny 21 i �e pi�ra mu sic mieni� zieleni�, szafirem i fioletem. I �e tak pociesznie przest�puje z nogi na nog�. Zupe�nie jakby nie wiedzia� ju�, co w�a�ciwie ma ze sob� zrobi�. Taki wa�niak. Oczy s� wci�� g�adkie, nieruchome, ale usta rozchylaj� sic najzwyk- lejszym, swobodnym u�miechem rozbawienia. � To �adne. I strasznie �mieszne, prawda? Przyznaj� lojalnie, �e tak. Strasznie �mieszny by� ten wagabunda na p�ocie. �By�" � bo ju� uciek�. Urwa� w po�owie strofy, zerkn�� okr�g�ym �lepiem nieufnie, badawczo, przekrzywi� �ebek, podrapa� si� finezyjnie tam, gdzie ludzie miewaj� ucho, zadzieraj�c wysoko nog� z rozczapierzo- nymi paluchami. �wisn�� � i znik�. Szkoda. � Pan jeszcze przyjdzie do nas? Oczywi�cie, �e przyjd�. Ale nie zaraz. Bo musz� jeszcze by� tak�e w innych miejscach. Wi�c � wi�c �egnaj�c si� �na razie" podajemy sobie r�ce. Szczup�a, na po�y dzieci�ca r�ka ujmuje moj� d�o� zdecydowanym, ale jednocze�nie dziwnie jako� �wiedz�cym" chwytem. W przelotnym u�amku sekund powstaje wra�enie: tak, ta r�ka b�yskawicznie badaj�ca obc� d�o� � naprawd� jako� �widzi". A potem figurka w granatowym, szkolnym fartuchu podnosi si� i odchodzi. Omija kamienne ogrodzenie, skr�ca na prawo. Wysypana szutrem dr�ka chrz�ci pod podeszwami; chrz�st ustanie, je�li zboczy si� z drogi. Wi�c kroki s� pewne i szybkie. Tylko r�ce pozostaj� nieruchome, z nawyku czujne � jak radarowe anteny. Mo�e niepotrzebnie, bo prze- cie� od razu si� wie, �e po lewej jedzie z taczkami Maciek (na pewno on) � a te klapi�ce z daleka sanda�y to b�dzie � siostra Marta. Niebieskie kokardy znik�y za drzewami. I na mnie tak�e czas. Etap pierwszy: przedszkole � najzwyczajniejsze. Misie, �yrafy, dom- ki z klock�w, lalczyne w�zki. Ma�e krasnoludy w ci�g�ym ruchu, bardzo zaaferowane swoimi sprawami. Ale przyszed� kto� obcy, kto� inny. Lokalna sensacja: kto to mo�e by�? Ciekawe paluszki badaj� �od podstaw". Znaczy � od but�w. Buty s� du�e, buty s� na gumowej podeszwie, buty s� inne. Takich but�w nie ma ani Pan Antoni, ani ksi�dz Tadeusz, nie m�wi�c ju� o siostrach. Wi�c palce krasnoluda w�druj� dalej. Ale krasnolud jest ma�y, zdo�a� zaw�dro- wa� tylko na wysoko�� kieszeni od spodni. Dziwi si�: � Jej, jakie pan ma d�ugie nogi. Dlaczego? 22 Trzeba si� przecie� wyt�umaczy�, wiec m�wi�, �e nie wiem dlaczego, ale takie mi ju� wyros�y � d�ugie jak tyczki i jeszcze zagi�te na ko�cu. Krasnolud jest jednak nieust�pliwy. � A za rok to b�d� jeszcze d�u�sze, prawda? � Ju� chyba nie b�d� d�u�sze. � A dlaczego? � Bo jestem stary ko�. Ju� nie urosn� � ani ja, ani moje nogi. � �Ko�"...? Krasnolud p�onie z ciekawo�ci. Wi�c kucam na ziemi. I ju� jestem otoczony, ju� jestem znajomy. W kieszeni marynarki � o��- wek. Drewniany. D�ugi. Graniasty. A to jest ko�nierz od koszuli. A to twarz. Taki d�ugi stercz�cy nos. I okulary � ojej, okulary! Tu szk�o. Tu pewnie ko�eczki. Zimne, metalowe. Wszystko si� zgadza. Okazuje si�, �e ten kto� to �adna sensacja, zupe�nie zwyczajny cz�owiek. A m�wi�, �e �ko�". Bujanie. Mimo to krasnoludy nie puszczaj�. Przynosz� sto�ek � sw�j w�asny, niski. Ka�� siada�. Musz� zobaczy� wszystko, musz� koniecznie wzi�� do r�ki misia i lalk� i to co si� wylepi�o albo wystrzyg�o z papieru. I musz� pos�ucha� b�ka. B�k jest du�y, g�adki, ch�odny � i gra. S�yszysz? Ma�y krasnoludek w sukienczynie ma nogi uj�te w stalowe ruszto- wanie uchwyt�w. Heine-Medina. Ale ju� chodzi � nawet po schodach. Chce chodzi�. I b�dzie chodzi� coraz lepiej. Teraz w skupieniu naciska okr�g�� ga�k� b�ka � szybko, coraz szybciej. Ju� do��, ju� gra, ko�ysz�c si� dostojnie na boki. Wi�c twarz nachylona nad zabawk�, zas�uchana i taka powa�na, jakby w graniu blaszanego b�ka odbywa�o si� jakie� nie- s�ychane misterium. �epetyny podsuwaj� si� pod r�k�; krasnoludy s� mi�e, rozgadane, �przylepne", bezpo�rednie � i pe�ne zaufania dla �wiata i dla d�ugiego jegomo�cia, kt�remu na niskim sto�ku kolana podjecha�y pod brod�. Jak�e to idzie dalej, w nast�pnych latach? Tu m�wi si� prawd� i tylko prawd�. Nie ukrywa si� faktu, �e brak wzroku jest powa�n� przeszkod� w �yciu. M�wi si� otwarcie, �e wiele spraw pozostanie praktycznie niedost�pnych, a w zdobycie swojego miej- sca w�r�d ludzi trzeba b�dzie w�o�y� ogromn� sum� wysi�ku, cierpliwo�ci i woli. Ale m�wi si� tak�e, �e �wiat � je�li nawet w pewnym stopniu pozostanie zaw�ony � jest do zdobycia. I �e zdoby� go trzeba. Ka�demu z nas � je�li wydarzy si� �nieszcz�cie", cho�by tak zwy- czajne i codzienne jak oplucie przez kochanych bli�nich (nie m�wi�c ju� 23 o sprawach bardziej istotnych) � wydaje si�, �e to w�a�nie jego w�asne cierpienie jest jedyne, niepor�wnywalne i wa�ne. To nieprawda � i o tym tak�e m�wi si� ludziom niewidomym. Nie musi si� by� niewidomym, aby wielu spraw i rzeczy nie dostrze- ga�, a posiadanie wzroku nie chroni ani przed g�upot�, ani przed nie- szcz�ciem. I to tak�e jest prawda. To ustala w�a�ciw� skal�. Bo i nam widz�cym � trzeba otwiera� �wiat. Utrata wzroku zaw�a w pewnym sensie skal� dozna� i pi�trzy trud- no�ci. Tak, ale nie zaw�a inteligencji i woli. Jest tak�e, cho� trudno to zrozumie�, kapita�em, kt�ry mo�na zatraci�, albo obr�ci� na dobro�jak wszystko i