6083
Szczegóły |
Tytuł |
6083 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6083 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6083 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6083 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eliza Orzeszkowa
Romanowa
Wi�c i ta nawet kobieta mia�a kiedy� nad g�ow� b��kit wiosenny, a w sercu s�o�ce szcz�cia! Wi�c i takie nawet pylinki ludzko�ci, malutkie i szare, posiadaj�
wspomnienia swe, o kt�rych z g�o�nym, rubasznym �miechem m�wi� dop�ty, dop�ki w oku ich nie zakr�ci si� �za. Prosz�! Kto by si� by� spodziewa�, �e ta Romanowa
wiod�a kiedy� �ycie szcz�liwe i weso�e, kt�remu nawet nie brakowa�o odrobiny poezji. Ona i poezja! Dziwny zwi�zek dwu sprzecznych z sob� sk�adnik�w, kt�ry
aby w retorcie �ycia m�c dostrzec, trzeba by chyba oko w drobnowidz uzbroi�.
Zna�am ju� j� od lat kilku, niemniej gdy opowiada�a mi przesz�o�� swoj�, przypatrywa�am si� bacznie i ciekawie ca�ej powierzchowno�ci jej, a szczeg�lnie
grze zmarszczek jej twarzy. Jakkolwiek od lat ju� kilkunastu przebywa�a w mie�cie, nie przyswoi�a sobie nigdy ca�kowitego ubrania miejskiego. Posiada�a
sztuk� wyszukiwania na rynkach miejskich owych sp�dnic grubych i sztywnych, kt�re z farbowanych na barwy r�ne lnu i konopi tkaj� na krosnach swych kobiety
wiejskie, a kt�re w j�zyku miejscowym nosz� nazw� samodzia�u. W samodzia�owej zatem sp�dnicy, sztywnej i mieni�cej si� czerwonymi i sinymi pr�gi, w grubym
i ci�kim obuwiu na ogromnych stopach, w kaftanie po miejsku ju� nieco skrojonym i perkalowej, kwiecistej chustce po wiejsku znowu zawi�zanej na g�owie
w ten spos�b, �e tworzy�a czepek ukazuj�cy z przodu dwa pasma siwiej�cych w�os�w, sta�a przede mn� rozgadana, �miej�ca si�, szcz�liwa tym, �e pozwolono
jej gada�... gada�... gada�. By�a mo�e kiedy� przystojn�, ale teraz twarz jej z ciemn� sk�r�, czo�em w�skim i pomarszczonym, z pomarszczonymi policzkami
i zwi�d�ymi usty przypomina�a zgniecion� kart� starego, z��k�ego papieru. Ma�y, zadarty nos rzuca� na twarz t� wyraz g�upowatej troch� weso�o�ci, a siwe,
ma�e oczy spod g�stych, wypuk�ych brwi b�yszcz�ce by�y i bardzo �ywe. R�ce jej objawia�y �ycie sp�dzone w ci�kiej i nieustannej pracy. Z dala na nie patrz�c
mo�na by�o mniema�, �e okrywa�y je r�kawiczki tego odcienia orzechowej barwy, kt�ra nosi nazw� koloru Bismarck. By�y one dziwnie grube w d�oniach, o w�z�owatych
palcach, wiecznie poznaczone czarnymi i czerwonymi bliznami �wiadcz�cymi o cz�stym ich stykaniu si� z ogniem i kipi�tkiem. R�ce te u piersi spl�t�szy i
siwymi oczami b�yskaj�c opowiada�a:
- Bywa�o, prosz� pani, zimow� por�, jak go smotrytiel po siano posy�a, za�o�y do sa� par� koni, do dyszla dzwonek przywi��e... i wo�a na mnie: "Ewka! chod�!
a �ywo! razem pojedziem!" Smotrytiel czasem z sieni krzyczy: "Roman! a po co ci ten dzwonek?" "�eby wilki w lesie nie napadli" - odpowiada. Ale ja wiedzia�am,
�e to wcale nie dla wilk�w, tylko dlatego �e ja strasznie lubi�am z dzwonkiem pocztowym je�dzi�. Drugiemu mo�e by i nie pozwolili �onki bra� z sob�, ale
jemu co innego. Drugiego takiego poczty liona na �adnej stancji (stacji) od naszej a� do samego Wilna nie by�o. Najlepsz� czw�rk� koni jemu zawsze dawali.
Kiedy gubernator albo jaki wielki genera� przeje�d�a�, nikt go nie wi�z�, tylko Roman. Kiedy pan jaki przyje�d�a�, to, bywa�o, smotrytiela prosi�: "Tylko�
Romana mnie dajcie!" Bo to, prosz� pani, wysoki by�, pi�kny, jak d�b m�czyzna, brunet taki, jakby jemu kto w�osy i w�sy smo�� posmarowa�, silny w r�ku
taki, �e niech Pan B�g broni, i niepij�cy. W�dki na Wielkanoc chyba pokosztuje albo czasem piwa szklank� wypije, ale nikt go nigdy pijanego, tak jak innych,
nie widzia�. Konie lubi� jak dzieci; po ca�ych dniach, bywa�o, to czy�ci zwierz�ta te, to karmi, to poi, a kiedy nic ju� ko�o nich do roboty nie ma, to
tak sobie przy nich w przeorynie stanie, grzywy im g�aszcze i gada do nich, jak do ludzi... Czasem i mnie od roboty odwo�a: "Ewka! a chod� no tu!" Co robi�?
cho� od gotowania albo od balii odejd�, a do stajni id�. On mnie za r�k� i do przeoryny ci�gnie. "Patrzaj no - m�wi - jakie u tej bestii oczy m�dre!" A
ko� patrzy si� na niego jak cz�owiek i pysk mu na ramiona k�adzie jak pies. "Przynie� no mu kawa�ek chleba" - m�wi. P�jd�, bywa�o, do cha�y i przynios�.
A co robi�? Kiedy on tak te zwierz�ta lubi�. Stoim tedy w przeorynie, on z jednej strony konia, ja z drugiej. "Daj mu chleb sama" - m�wi. Daj�. Kota tam
w stajni trzymali, takiego wielkiego, burego, co, bywa�o, jak zobaczy chleb w ludzkim r�ku, z g�ry po drabinie z�azi, na ��obie ko�skim siada, miauczy
i w oczy patrzy. "Daj�e kryszk� (troszk�) i kotu" - m�wi. Ja troszk� chleba to koniu dam, to kotu i �miej� si� jak wariatka, a on nie �mieje si�, tylko
to na mnie, to na te bestie patrzy i taki szcz�liwy, �e a� mu oczy b�yszcz�. Inne pocztyliony k��c� si�, bywa�o, na dziedzi�cu, albo w karczmie pij�,
albo bij� si� w swoich chatach z �onkami, a on ci�gle tylko mnie by przy sobie trzyma� i swoje konie pie�ci�... Strach, jak on te bestie lubi�...
I j� snad� lubi� on bardzo, a ona wiedzia�a i pami�ta�a o tym, tylko m�wi� nie chcia�a albo nie mog�a. Pewniej, �e nie mog�a; przygarbi�a si� troch�, na
w�skim jej czole zmarszczki poruszy�y si� jak fale,, ��te powieki mrugn�y kilka razy pr�dko... pr�dko...
- Ale c� tam by�o wtedy, jake�cie saniami razem po siano je�dzili?...
Wyprostowa�a si�, wilgotne oczy jej b�ysn�y, zacz�a znowu �mia� si�.
- Czysty to �miech by�, prosz� pani... cha, cha, cha, cha... Par� koni, bywa�o, za�o�y, t�ustych, wykarmionych, jak szk�o b�yszcz�cych, dzwonek do dyszla
przywi��e i krzyczy: "Ewka! chod� no tu, a �ywo!" Ja na to, jak na lato! Cap, �ap chustk� na g�ow�, przed chat� wylatuj� i starej Ka�ki wo�am, �eby dziecko
i strawy gotuj�cej si� dopilnowa�a...
- A kt� to by�a ta Ka�ka?
- Wdowa po kowalu, prosz� pani, taka stare�ka... stare�ka bardzo biedna... Jak jej m�� umar�, przy c�rce zam�nej, co za ch�opa wysz�a, mieszka�a, a� zi��
z chaty wyp�dzi�... do syna dowala mieszka� posz�a, a syn rozpi� si�, w �wiat poszed� i zgin�� bez wiadomo�ci �adnej... star� matk� porzuciwszy...
Pan B�g wie, co z nim sta�o si�... Czy zmar� gdzie pod p�otem, zwyczajnie jak pijak, czy mo�e i okrad� kogo, to go do turmy wzi�li i daleko zes�ali... To
ta Ka�ka, zwyczajnie, podzia� si� gdzie nie maj�c na naszej stancji �y�a... Smotrytielowi i pocztylionowym �onkom pos�ugiwa�a, a latem krowy pas�a... Oj,
pani moja... biedna� ta Ka�ka by�a na swoje stare lata, biedna!
Tu r�k� podnios�a, policzek na d�oni wspar�a, a na twarzy jej odmalowa�o si� takie przera�enie, �e zmarszczki jej nawet jakby w nim os�upia�y. O przyczynie
przera�enia tego, kt�re j� ogarn�o, wiedzia�am dobrze.
- Pewno w tej chwili o Micha�ku swoim pomy�la�a�?
Twierdz�co wstrz�sn�a g�ow�.
- Moja droga pani, moja najdro�sza pani, co z nim b�dzie? co z nim stanie si�? Czy on tak samo zmarnuje si� jak ten syn Ka�ki?...
M�wi�c to patrza�a mi w oczy, a wzrok jej nieruchomy w�r�d znieruchomia�ych zmarszczek twarzy tak stawa� si� przenikliwym, jakby pragn�a do wn�trza duszy
mojej zajrze� i dowiedzie� si�, co ja o tym my�l�. Czy Micha�ek jej tak zmarnuje si�, jak ten syn Ka�ki? Pragn�am odpowiedzie� przecz�co, ale nie mog�am.
Wola�am zwr�ci� j� znowu ku jej przesz�o�ci.
- Wi�c wo�a�a� starej Ka�ki, aby ci dziecka i strawy dopilnowa�a...
Jak u wszystkich natur pierwotnych wra�enia i humory najsprzeczniejsze budzi�y si� w niej i zast�powa�y wzajem z szybko�ci� dla ludzi ucywilizowanych niepoj�t�.
S�oneczne wspomnienie rzuci�o znowu na twarz jej �yw� gr� rys�w i zmarszczek.
Znowu �miej�c si� m�wi� zacz�a:
- Taki, prosz� pani, z tego Romana mego by� psotnik i �miechulski, �e tylko jemu byle �mia� si� i dokazywa�... Bywa�o, ja w chustce na g�owie przed pr�g
wyskocz� i Ka�ki wo�am, a on przyskoczy, wp� mnie sclfwyci i jak ma�e dziecko na saniach posadzi... Chustka mi z g�owy spadnie, �miej� si� tak, �e a�
mi duch zabiera,! ani obejrz� si�, jak on na saniach stanie, na kom� krzyknie i haj! lec�m... Ja siedz�, on stoi, w jednej r�ce lejce trzyma, w drugiej
bat... ale bata on na konie nie u�ywa�, tylko wesprze si�, bywa�o, na nim, �eby mocniej sta�, bo stoj�c je�dzi� strasznie lubi� i tak, bywa�o, wyprostowany,
s�uszny, pi�kny, jak ten m�ody d�b, cc cho� wiatr dmie, jego ani ruszy, leci i ani drgnie... Czasem tylko na mnie spojrzy i zagada: ...A co, Ewka, nie
zimno tobie?" i zn�w na konie: "Hej, hej, dzieci, hej hej!", a� po drodze i polu rozlega si�... Najpierwiej, prosz� pani, to my tak drog� pocztow� trzy
wiorsty przelecim.. dzwonek dzwoni, kopyta ko�skie po �niegu czach-czach, czach-czach! S�o�ce, cho� to zima, �wieci, niebo wsz�dzie takie b��kitne, pole
z jednej strony i z drugiej strony takie bia�e, bia�e, �e a� oczy mrocz� si�, drzewa przy drodze migaj� i wr�ble krzycz�c zrywaj� si� przed ko�mi...
Oczy jej zaiskrzy�y si� i policzki zap�on�y. Z rubaszn� �ywo�ci� gestykulowa� i porusza� si� zacz�a r�kami ukazuj�c niby te pola, drzewa i wr�ble, o kt�rych
opowiada�a, a postaci� na�laduj�c to wyprostowan� postaw� Romana, to rwanie si� koni, to w�asne �wczesne rozweselenie i rozchichotanie.
- Potem, pani moja, brali�my si� z go�ci�ca na prawo, jak dzi� pami�tam, �e na prawo, i wje�d�ali�my w las, w kt�rym siennica sta�a. Tu ju� nie mo�na by�o
tak lecie�, jak przez go�ciniec, bo droga by�a w�ska i kr�ci�a si� mi�dzy drzewami. Roman do koni przem�wi: "Wolniej, dzieci, wolniej!" i cho� lejc�w ani
przyci�gnie, konie wolniej i�� zaczynaj�. Mow� jego bestie te rozumia�y. Wtedy, bywa�o, i on przy mnie na saniach si�dzie, nogi wyci�gnie, bat przy sobie
po�o�y i po lesie ogl�da si�. Strasznie las lubi�, bo synem le�nika by� w puszczy hodowanym i w osiemna�cie lat po ojcu osierociawszy pocztylionem zosta�.
Siedzi tedy, bywa�o, i ogl�da si�. "Patrzaj, Ewka - m�wi - jakie te drzewa wysokie, hej, a� pod niebo rosn�!" ..Aha" - m�wi�. A on zn�w: ,,Patrzaj, Ewka,
co �niegu na ga��ziach... ot, zdaje si�, �e z�ami� si� zaraz!" "Aha" - m�wi�. Patrz�, pani moja, i dziwuj� si�, �e drzewa takie wysokie i �niegiem oblepione...
A on zn�w: "Patrzaj, Ewka, jak tam s�o�ce przez g�szcze prze�wieca si� i �nieg b�yszczy". Prawda, �e b�yszcza�, a� oczy mru�y�y si�. A cicho tam by�o,
pani moja, jak makiem posia�. Ani wiaterku najmniejszego, ani g�osu ludzkiego znik�d nie s�ycha�... Czasem tylko sucha ga�� gdzie�ci� zatrzeszczy i z�amie
si� albo wrona zleci na drzewo i zakracze. Ko�skich kopyt nawet nie s�ycha�, tak po male�ku sobie st�paj� i sa� nie s�ycha�, tak sun� si� po �niegu jak
po puchu. A Roman do mnie: "�piewajmy!!" - m�wi. Ja na to, jak na lato: �piewajmy! Du�o on bardzo piosenek �licznych umia�, od swego ojca, co w wojsku
kiedy� s�u�y�, i od swej matki, co po dworach s�u�y�a, nauczy� si� i mnie ponaucza�. Jak zawiedziem tedy jednym g�osem: "St�j, poczekaj, moja duszko..."
albo: "Bywaj, luba, zdrowa", to te �piewanie nasze po ca�ym lesie rozlega si� i zdaje si�, �e a� pod niebo idzie, i zdaje si�, �e go te wysokie, takie
wyprostowane i �niegiem oblepione drzewa s�uchaj�. U Romana lejce tak wolno wisz�, �e a� ci�gn� si� po ziemi, konie jak dzieci pomale�ku, r�wniute�ko sobie
id�, a my obj�wszy si� wp� i po lesie patrzaj�c �piewamy i �piewamy, jak te, nie przymierzaj�c, dwa ptaki... Wtem jak oberwie si� z ga��zi kawa� �niegu,
jak spadnie jemu na g�ow�, a mnie na sam nos, jak rozsypie si� nam niby grad po plecach i po kolanach... ja w krzyk, on w �miech... i �piewanie nasze sko�czone.
Roman lejce w gar��, znowu na saniach stoi i na konie: "Hej! hej!" A tu i na polank� wje�d�amy, gdzie siennica sta�a. Wtedy oboje z sa� wyskoczym i do
roboty! Silna by�am, pani moja, jak ch�op... tote� kiedy m�� siano na sanie sk�ada, dobrze mu, bywa�o, ku pomocy jestem. On nosi i ja nosz�, on sk�ada
i ja sk�adam, a wci�� na wyprz�dki biegamy, to od sa� do siennicy, to z siennicy do sa�, a� u�o�ym fur� tak� jak wielka g�ra. Wtedy Roman do mnie: "No,
Ewka, a co teraz z tob� b�dzie?" - m�wi. Niby to straszy, �e ju� dla mnie miejsca nie ma. "Piechot� p�jdziesz do domu!" - m�wi. "To i p�jd� - m�wi� - wielka
bieda!" A on mnie wp� i na sianie posadzi, �e a� utopi� si� w nim i tylko g�ow� moj� wida�. "Sied�, babo, a trzymaj si�, �eby� z tej wysoko�ci nie spad�a"
- m�wi. Sam przy mnie si�dzie i tak ju�, pomale�ku, do chaty wracamy...
- A biedy wielkiej w chacie waszej nie by�o?
- Ej, nie, prosz� pani; bogactwa nie by�o, ale i biedy nie by�o. Statkowali�my i pracowali oboje, to i nie zaznali�my g�odu. Bywa�o, na obiad kapust� i
groch, albo barszcz i kartofle gotuj�, na wieczerz� zn�w kartofli albo bobu zwarz� i czasem s�onin� okrasz�. Wieprzaka co roku karmi�am, na Bo�e Narodzenie
by�y z niego kie�basy i kiszki, a na Wielkanoc Roman od ekonoma albo od ch�opa kt�rego prosi� kupowa� i za nogi trzymaj�c do chaty przynosi�... To i czeg�
wi�cej ��da� by�o?
Istotnie, groch i kapusta, barszcz i krupnik, b�b i kartofle, raz w rok prosi� pieczone - czeg� wi�cej ��da� by�o mo�na? Romanowa z najg��bszym przekonaniem
twierdzi�a, �e nic nad to do �yczenia mie� nie mogli. Pami�� jej opowiada�a, �e przy tym sposobie �ywienia si� by�a ona w porze owej doskonale szcz�liw�.
Roman szcz�liwym by� tak�e, ale niedoskonale, bo stokrotnie pragn�� posiada� kawa�ek ziemi.
- Ot, tak, prosz� pani, ��da� on kawa�ka ziemi, �e mu to w dzie� ani w nocy z g�owy nie wychodzi�o. Raz powr�ci� sk�dci� i ledwie jarmiak zdj��, m�wi: "Ewka,
jak� ja chat� tam za miasteczkiem widzia�! tylko co, wida�, kto�ci� j� zbudowa�, bo nowiute�ka, dach jeszcze ��ty, cztery okienka z czerwonymi szlakami
naoko�o i drzwi na czerwono pomalowane, ganeczek, dziedziniec, p�otek z �ozy, ogr�d warzywny, kawa�ek pola - wszystko jest. Ot, �eby to my kiedykolwiek
tak� siedzib� mieli. Oj!" I mo�e pani nie uwierzy, ale jak Boga kocham, prawd� m�wi�. Z dziesi�� mil tego dnia ujecha�, zm�k� na ulewnym deszczu tak, �e
koszul�, w kt�rej je�dzi�, a� wykr�ca� musia�am, kieliszek w�dki nawet dla rozgrzania si� wypi�, a snu mu z powodu tej chaty nie by�o. Po�o�y� si� i z
pocz�tku zasn��, ale potem ci�gle mnie budzi�: "Ewka - odzywa si� - czy ty �pisz?" "Nie, a co?" - m�wi�. "�eby� ty widzia�a t� chat�! Ko�o okien czerwone
szlaki na �okie� szerokie, przy samym lesie stoi i jak miarkowa�em po miedzach, ze trzy morgi gruntu przy niej. Ot, �eby�my to mieli kiedy trzy morgi gruntu!
Oj!" Przewraca� si� i wzdycha� wci�� do tej chaty jakby, za pozwoleniem pani, do kochanki. Wieczorem, bywa�o, kiedy ju� wszystko oko�o koni zrobi, a nigdzie
nie jedzie, przychodzi ze stajni do domu, bierze Micha�ka na r�ce, po izbie go nosi a� po sufit hu�taj�c, tak �e ch�opiec r�czynami o belki za ka�d� ra��
opiera si�, albo znowu �piewa sam i jego �piewa� uczy, a potem zaczyna swoje, o w�asnej chacie i o gruncie. "�eby mi B�g da� - do ch�opca m�wi - we w�asnej
chacie ci� hodowa�! �ebym ja kiedy m�g� na w�asnym gruncie orania si� uczy�! �ebym ja oczy przy �mierci zamykaj�c my�la�, �e ty gospodarzem po mnie w swojej
chacie zostajesz! Oj!" Westchnie, bywa�o, ch�opca mnie odda, a sam w k�cie izby siada, twarz r�k� podpiera i chmurzy si� jak niebo na deszcz. Wtedy ja
z dzieckiem zawsze przy nim si�d� i pocieszam go m�wi�c: "Mo�e Pan B�g da!" "Mo�e!" - odpowiada i zaczyna r�ne projekty uk�ada�. Z�by tak gdzie lepsz�
s�u�b� dosta�; do wielkiego jakiego maj�tku na le�nika p�j�� czy co? �a�o�� mu pr�dko przechodzi�a, r�k nie opuszcza� i zawsze mia� nadziej�. "Jeszcze
my, Ewko, m�odzi - m�wi - byle statek pracowito�� by�y, wszystkiego dochrapa� si� mo�na." A ja w to i wierzy�am. Kiedy on tak m�wi�, wida� prawda by�a.
I sama, bywa�o, o w�asnej chacie rozgadam si�. �uczywo zapalone i w szczelin� pieca wetkni�te pali si� jasno niby pochodnia, przy piecu stara Ka�ka siedzi,
konopie kr�ci albo motki zwija i b�b gotowany �uje; my te� na �awie, za sto�em, nad mis� bobu siedzim, a ch�opak nasz, spory ju�, pucaty, rumiany, w koszulinie
czystej naprzeciw nas na sto�ku niby siedzi, a na stole le�y i z wytrzeszczonymi oczami s�ucha, co my gadamy. A my b�b jedz�c o naszej chacie, cha, cha,
cha! tej, do kt�rej jeszcze ani s�ominki nie by�o... Jak to my, prosz� pani, na w�asnym gruncie gospodarzy� b�dziem, wiele tego sia�, a wiele tamtego,
jak sobie dwie izby �adnie ustroim, wieprzak�w trzech karmi� b�dziem i owieczek kilka, dwie kr�wki, klacz ze �rebi�ciem... Czasem a� pok��cim si� z sob�
o nasze przysz�e gospodarstwo... Ja kur ��dam i kaczek, a on m�wi: "G�upstwo te twoje kury i kaczki! Ja ich trzyma� nie pozwol�, bo szkody robi�!" "Ot�
b�d� trzyma�!" - m�wi�. "Ot� nie b�dziesz!" "B�d�!" - krzycz�, a on jak stuknie ku�akiem w st�, to a� misa podskoczy i ch�opiec rozp�acze si�. Wiadomo,
m�czyzna, si�� swoj� zna�. A ja zn�w, bywa�o, ca�a struchlej� i tylko ch�opca p�acz�cego tul�, a na m�a ju� i spojrze� boj� si�. Ale u niego z�o�� pr�dko
mija�a. Krzyknie raz, drugi, przez kilka minut nachmurzony siedzi, a potem: "Ewka, daj no mi ch�opca!" I wszystko ju� sko�czone. Tylko kiedy czasem dzwonek
odezwie si� przed stancj�, a smotrytiel zawo�a: "Roman, konie zak�ada�!" Roman wstaje z �awy kln�c poczt� i pocztylionowskie �ycie. "�eby ich diabli porwali!
- m�wi - z �on� i z dzieckiem posiedzie� nie daj�! Wlecz si� teraz na ca�� noc, �eby ich...!" A ja mu jarmiak podaj�c i czerwonym pasem go przewi�zuj�c
z pociech�: "Poczekaj kryszk�! - m�wi� - z w�asnej chaty nikt ci� na ca�� no i wygania� nie b�dzie!" Aha! w�asna chata... komu j� Pan B�g daje, a komu
nie daje... i memu Romanowi da�... tylko bardzo ciasn�...
Po ciasn� istotnie chat� d��y� mia� pocztylion, gdy raz sze�� koni do karety przeje�d�aj�cej pani jakiej� za�o�ywszy wpad� do izby wo�aj�c:
- Ewka! paradny jarmiak w�o�y� kazali! Dawaj!
Ubiera� si� spiesznie, przeje�d�aj�c� pani� by�a �ona dygnitarza jakiego�; smotrytiel k�ania� si� jej uni�enie, a na pocztyliona o po�piech wo�a�. Noc zapada�a
jesienna, czarna, d�d�ysta i �wiszcz�ca wichrem. Stacja mia�a op�tanych mil cztery i przed przybyciem do drugiej rzek� du�� nie mostem, ale promem przebywa�
wypada�o. Romanowa wed�ug zwyczaju dopomagaj�c m�owi do spiesznego ubierania si� wzdycha�a. W tak� ciemn� noc! przez rzek�!" - "G�upstwo! - odpowiada�
- albo to ja pierwszy raz w ciemn� noc i przez rzek� pojad�! Ot, jedna tylko bieda! konie lejcowe, te, co to tydzie� temu kupione, r�ki mojej jeszcze nie
znaj� i na?owiste. Dali mi je do poprawienia, 8.1� bestie jak stawa�y d�bem, tak staj�. Je�eli cz�owiekowi d�ugiego czasu potrzeba, aby od z�ych na�og�w
odwykn��, to c� zwierz�ciu". Kiedy powiedziawszy to stan�� przed pal�cym si� w piecu ogniem ca�kiem ju� ubrany, to w d�ugim jarmiaku swym z czarnego aksamitu,
w czerwonym pasie, ze �wiec�cym medalem na piersi i futrzan� czapk� z fantazj� na krucze w�osy w�o�on� wydawa� si� tak wysokim, silnym i pi�knym, �e Ewka
o trwodze swej zapominaj�c wpatrzy�a si� w niego jak w cudowny obraz. Dobrze uczyni�a, �e d�ugo na niego patrza�a, bo nigdy wi�cej nie mia�a go ju� widzie�.
W dwie niespe�na godziny potem, jak u�cisn�wszy j� i dziecko wyszed� z izby ostrzegaj�c, aby pami�ta�a na noc drzwi chaty dobrze zamkn��, na kozie� karety
wskoczy�, lejce w gar�� schwyci� i na konie zawo�a�: "Hej! hej! dzieci, hej, hej, hej!"; w dwie niespe�na godziny potem, jak kareta �wiec�c zapalonymi
latarniami z g�uchym turkotem oddali�a si� od stacji i znikn�a w deszczowej i wietrznej ciemno�ci zalegaj�cej drog� pocztow�; w niespe�na dwie godziny
potem u przewozu, gdy prom przep�yn�wszy rzek� przybi� ju� mia� do brzegu, w deszczowej i wietrznej ciemno�ci powsta�y straszne krzyki. Co� si� tam okropnego
z promem, z ko�mi i z lud�mi stawa�o. Karet� jednak, jad�c� w niej pani� i jej lokaja uratowano. Dwa konie tylko zadusi�y si� i pocztylion uton��.
Romanowa splasn�a r�kami.
- Ot tobie i chata z czerwono pomalowanymi drzwiami! ot tobie i kawa�ek w�asnego gruntu! Wyci�gn�li go z rzeki, na czerwono pomalowali mu trumn� i w ��tym
piasku wykopali d�...
Ci�ka �za ciek�a po grubej i ciemnej sk�rze jej policzka; zgarbi�a si�, trz�s�a g�ow� i wilgotnymi oczami �a�o�nie patrza�a k�dy�, daleko... Nagle oczy
jej osch�y i b�ysn�y tak, jakby mia�a lat dwadzie�cia, jak b�yszcze� musia�y wtedy, kiedy to Roman konie do sa� za�o�ywszy wo�a�: "Ewka! razem pojedziem!"
Wyprostowa�a grub� kibi� sw� i r�ce pod fartuch zak�adaj�c, z widoczn� niecierpliwo�ci� pyta� mi� zacz�a, co ma na wieczerz� gotowa�. Z nogi na nog� przest�powa�a
i a� dr�a�a, tak jej si� chcia�o co pr�dzej za drzwi wyskoczy�. Jednak gaw�dzenie, opowiadanie, �alenie si� i chichotanie by�o jej nami�tno�ci�. Uszcz�liwia�
j� ka�dy, kto jej gaw�dzi� z sob� pozwala�. Dlaczego� teraz tak niecierpliwie rozmow� ze mn� przerwa� pragn�a? Zobaczy�a snad� przez okno kogo�, czyj
widok oczy jej osuszy�, kibi� zgarbion� wyprostowa� � nogi porywa� do szybkiego biegu. Zobaczy�a przez okno m�odego, wysokiego ch�opca, kt�ry w surducie
poplamionym, wysokich butach i czapce krzywo nieco na g�ow� w�o�onej dziedziniec przebywa� d���c ku wiod�cemu do kuchni, bocznemu gankowi domu.
Przez dziedziniec szed� krokiem zamaszystym, z g�ow� tak podrftesion� i takimi ruchami ramion, jakby ka�demu, kogo by spotka�, zapowiedzie� chcia�: "Do
trzech ze mn� nie gadaj!" Zawadiactwo i burda bi�y z ruch�w i miny jego. Gdy wchodzi� na wschody ganku, zachwia� si� par� razy i zakl�� grubym, rubasznym
g�osem. Twarz Romanowej zachmurzy�a sd� znowu i po chwili sta�a si� nawet bardzo pos�pn�. Wyraz b�lu nape�ni� szare jej oczy, trwoga z przera�eniem granicz�ca
zatrz�s�a wargami. Niemniej pilno jej by�o i��, pilniej jeszcze ni� przed minut�, gdy z dala tylko spostrzeg�szy nadchodz�cego dostrzec jeszcze nie mog�a,
w jakim przybywa� on usposobieniu.
W kilka minut potem w kuchni rozlega� si� i a� na dziedzi�cu s�ysze� si� dawa� grubia�ski, troch� ochryp�y, z �ajaniem i przekle�stwy pomieszany, o co�
u kogo� dopominaj�cy si� g�os m�ski, kt�remu od chwili do chwili g�os kobiecy odpowiada�:
- Cicho, Micha�ku, cicho, cicho!
* * *
Przy jednej z ulic Ongrodu wznoszono wielk� kamienic�. Wysoki parkan z desek odgradza� ulic� od �wie�ego i ju� prawie do wysoko�ci dachu zbudowanego muru.
Pomi�dzy parkanem a murem wznosi�y si� szkielety mularskich rusztowa�, stercza�y drabiny, na chodniku okrytym rozbitymi ceg�ami i wapiennym py�em sta�y
drewniane naczynia z rozrobion� glin� i wapnem. Do�� cz�sto, w porze dnia tak wczesnej, �e na ulicy znajdowa�a si� ma�a jeszcze liczba przechodni�w, przed
wznosz�c� si� kamienic� o par� krok�w od parkanu z desek stawa�a kobieta "wysoka, gruba, w ci�kim sk�rzanym obuwiu, w sztywnej samodzia�owej sp�dnicy
i szarej chustce zarzuconej na g�ow�. U ramienia jej wisia� kosz spory, zamkni�ty, nape�niony zapewne przedmiotami, nabytymi w rze�ni i na rynku. Stawa�a
przed parkanem z desek, twarz w g�r� podnosi�a i ku szczytowi rusztowa� patrza�a. U szczytu tego pracowa�o robotnik�w mularskich kilkunastu, uk�adaj�c
ceg�y i �ywo poruszaj�c kielniami i ramionami. Ale ona na jednego z nich tylko patrza�a. Odosobniony nieco od towarzyszy swych, w bia�ym fartuchu os�aniaj�cym
go doko�a od szyi a� do st�p, sta� on na rusztowaniu najwy�szym i gorliwie, zr�cznie. wprawnie pracowa�. Robota jego by�a tak�, �e spe�nia� j� stoj�c;
wysoka wi�c, silna i zgrabna jego posta�, jako te� g�owa czarnymi w�osami okryta z wypuk�o�ci� rze�by zarysowa�y si� na tle bia�awych ob�ok�w. Inni robotnicy
gwarzyli pomi�dzy sob�, z opuszczonymi r�kami co chwil� odpoczywali, czasem zawodzili kr�tkie, lecz dono�ne k��tnie. On nic do nikogo nie m�wi� i nie odpowiada�:
z niejakim wdzi�kiem, przez si�� i doskona�� wpraw� wytwarzanym nieustannie porusza� ramieniem w kie�ni� uzbrojonym i tylko czasem �piewa� sobie zaczyna�
g�osem silnym i czystym; rzuca� w powietrze kilka nut ra�nej piosenki i wnet j� urywa�.
Kobieta z du�ym koszem u ramienia, z podniesion� g�ow� wpatrywa�a si� w m�odego robotnika tego, a im d�u�ej patrza�a, tym rozkoszniejszy u�miech rozlewa�
si� po jej twarzy ciemn�, grub�, pomarszczon� sk�r� obleczonej, rozweselonej ma�ym, zadartym nosem, �wiec�cej dwojgiem oczu ma�ych, szarych, bardzo �ywych.
Gruba, du�a chustka, kt�r� by�a okryta, zsun�a si� jej ca�kiem na plecy ukazuj�c g�ow� w bia�ym, przybrudzonym czepku. Potem i czepek przekrzywi� si�
i zsun�� na ty� g�owy, a spod nieg-o na w�skie i w grube fa�dy pomarszczone czo�o rozsypa�y si� rudawe i mocno posiwia�e w�osy. Patrza�a wci�� i u�miecha�a
si� coraz szczerzej, dobroduszniej, rozkoszniej. Coraz liczniej ukazuj�cy si� na ulicy przechodnie zatrzymywali si� obok niej i za ni�, podnosili tak�e
g�owy i z rozwieraj�cymi si� od ciekawo�ci ustami poszukiwali w g�rze czego� nadzwyczajnego, czemu by ta kobieta tak uparcie przypatrywa� si� mog�a. Ona
zgromadzaj�cych si� doko�a niej ludzi nie widzia�a. Popychali j� oni i uderzali �okciami, ona tego nie czu�a. Patrza�a. Przez otw�r w parkanie wybieg�
niewielki pies, kundel w czarne i bia�e plamy, a ujrzawszy j� przybieg� uradowany, przednimi �apami wspi�� si� o jej kolana i r�k� jej poliza�. Psa tego
spostrzeg�a i wzrok ku niemu spuszczaj�c pog�aska�a go grub�, czerwonymi i czarnymi bliznami okryt� r�k�.
- �u�uk! �u�uk! - mrukn�a - pana swego pilnujesz! dobry �u�uk!
Wtem z g�ry rozleg� si� g�os m�ski:
- Czemu mama do domu nie idzie? Ludzie tylko schodz� si� tu przez mam� jak na widowisko jakie!
Znowu twarz sw� oblan� rajskim u�miechem w g�r� podnios�a.
- Przyjdziesz, synku, na obiad?
M�ody robotnik mularski zst�pi� by� po rusztowaniu o kilka �okci ni�ej i przechylony nieco ku do�owi rozmow� z matk� rozpocz��. �u�uk, ujrzawszy go, z radosnym
skomleniem rzuca� si� zacz�� na parkan.
- Niech mama b�dzie spokojn�, przyjd� z pewno�ci�...
- Przyjdziesz? - wahaj�cym si� g�osem zapytywa�a jeszcze.
Ale on schwyci� znowu kie�ni� sw� i ju� na ni� nie patrza�.
Raz tylko spojrza� jeszcze w d� i zawo�a�:
- �u�uk!
Pies zrozumia� rozkaz i z podwini�tym ogonem po�o�y� si� u st�p rusztowania. W k��bek zwini�ty le�a� on tam ca�ymi godzinami od czasu do czasu tylko podnosz�c
g�ow� i sennym wzrokiem szukaj�c w g�rze swego pana. Ilekro� m�ody robotnik bra� �wawy i d�ugotrwaj�cy udzia� w jakiej� dokonywaj�cej si� w mie�cie mularskiej
robocie, �u�uk mia� poz�r najszcz�liwszego pod s�o�cem psa. Wybornie snad� �ywiony i czule pieszczony, spokojnie wylegiwa� si� u st�p rusztowania i weso�o
potem, ze sor�ystymi skoki i zuchwa�ym szczekaniem bieg� ulicami miasta �lad w �lad za powracaj�cym od roboty wysokim, zgrabnym ch�opcem w bia�ym fartuchu
i czapce ubielonej wapnem, a zawsze z fantazj�, wi�c krzywo troch� w�o�onej na czarne w�osy. W tych porach, w kt�rych �u�uk do�wiadcza� niezm�conego dobrobytu
i szcz�cia, szcz�liw� te� bywa�a i kobieta owa, kt�ra we wczesnej i porannej godzinie z ci�kim koszem na ramieniu oddawa�a si� przed wznoszon� kamienic�
niewypowiedzianie b�ogim kontemplacjom. Zamieniwszy kilka s��w z synem i pog�askawszy �u�uka odchodzi�a krokiem tak �wawym i spr�ystym, jak gdyby mia�a
lat dwadzie�cia. Tu i �wdzie zatrzymywa�y j� znajome jej kobiety, kucharki, tak jak ona, albo �ony ubogich mieszczan, rzemie�lnik�w. Wtedy na chodniku
albo po�r�d rynku s�ycha� by�o rozhowory g�o�ne, �r�d kt�rych g�os Romanowej brzmia� weso�o�ci� rubaszn� i gadatliw�. �mia�a si� i rozmachiwa�a r�kami.
- Jak Boga kocham - dowodzi�a - najlepszy z niego w ca�ym mie�cie robotnik! Chlewi�ski, kiedy zaczyna co budowa�, ledwie go po r�kach nie ca�uje, �eby do
niego, nie za� do kogo innego szed� na robot�. Co drugi przez ca�y dzie� robi, to on w dwie godziny jak za siebie zarzuci. W ojca wrodzi� si�. Silny taki,
�e strach, i robota mu pali si� w r�ku. Za zwierz�tami, tak samo jak ojciec, przepada i taki zupe�nie ojcowska natura... dalib�g... ojcowska...
Jejmo�� chuda i ��ta, wielk� chustk� okryta piskliwym g�osem odpowiada�a:
- Daj, Bo�e! pani Romanowa! daj, Bo�e! Tylko �e podobno nieboszczyk w�dki nie zna�...
Romanowa czu�a si� tym napomkni�ciem kumy niemile dotkni�t�.
- I on tak samo zna� jej nie b�dzie - wo�a�a - jak Boga kocham! nie b�dzie! Ju� miesi�c min��, jak do ust nie wzi��... pracuje... Chlewi�ski p�aci mu po
rublu na dzie�... Czy to �arty? Pieni�dze te mnie do schowania oddaje... "Mama - m�wi - mnie pi�kny tu�urek kupi i palto... a potem jeszcze i zegarek srebrny...
b�d� sobie ubiera� si� jak pan!" Ot, zobaczycie, pani Wincentowo, �e on o swoich pieni�dzach pr�dko wiedzie� nie b�dzie... Wzbogaci si� strasznie, pierwszym
majstrem w Ongrodzie zostanie... Jak Chlewi�ski w�asne domy b�dzie mia�...
- Daj, Bo�e! daj, Bo�e! - piskliwym g�osem powtarza�a kuma, a z�o�liwie u�miecha�a si�. Ona, kt�rej m��, garncarz, pijakiem by�, wiedzia�a dobrze, co o
tych wielkich nadziejach Romanowej mniema� nale�a�o.
- Memu - powiada�a - nic nie pomaga... Ju� mu i emetyku do w�dki wlewa�am i proszek jaki�, co mnie kabalarka da�a, sypa�am... zawsze to samo... Co zarobi,
to w gorza�ce utopi... w domu taka bieda, �e cho� ty z dzie�mi gi� i przepadaj...
Ko�cem chustki otar�a za�zawione oczy; Romanowa patrza�a na ni� z obudzonym na nowo niepokojem, kt�ry jednak wkr�tce przemija�. �wietlany obraz silnej i
zgrabnej postaci syna wysoko, wysoko zarysowuj�cej si� na tle bia�awych ob�ok�w w oczach jej pozosta� i nie dopuszcza� do nich trwogi ani �ez. Garncarz
Wincenty i syn jej - co za por�wnanie! Tamten by� zawsze robotnikiem lichym, pracowa� nie lubi� i nie umia�. Ma�y, kr�py, z czerwonym nosem i wiecznie
mokrymi oczami wygl�da� na �ajdaka i by� nim od najm�odszych lat swoich. A jej Micha�ek taki s�uszny, pi�kny, do ojca, jak kropla wody do drugiej kropli,
podobny, tak jak ojciec, weso�y, i �mia�y, robotnik w ca�ym mie�cie najt�szy, psy i koty nawet jak dzieci lubi�cy, mia�by marnie przez w�dk� przepada�?
Ohft! jak B�g Bogiem, tego nie b�dzie! Bieda by�a i przesz�a. Ch�opiec pohula� troch� i ustatkowa� si� ju� na zawsze.
- Niech Pan B�g pocieszy! Niech Naj�wi�tsza Panna dopomo�e! - ze wsp�czuciem szczerym, ale te� i z wewn�trznym tryumfem �egna�a wy��k��, roz�alon� kum�
i bieg�a dalej. Wbiega�a do kuchni, kosz stawia�a na ziemi, chustk� zrzuca�a z g�owy i �wawo, z zapa�em bra�a si� do swych zaj��. Z natury i przyzwyczajenia
niepospolicie pracowit� by�a, a cho� jej ju� pi��dziesi�t lat �ycia przemin�o, zachowa�a jeszcze sporo tej si�y, z jak� niegdy� m�owi w ci�kich jego
robotach dopomaga�a. Wod� wiadrami cho�by z daleka nosi�, drzewa nar�ba�, w ka�dej chwili dnia i nocy, w mr�z piek�cy czy w deszcz ulewny, na drugi koniec
miasta zbiega�, by�o dla niej drobnostk� pe�nion� zawsze ra�nie i szybko. Po s�onecznym pocz�tku �ycia pozosta� jakby w jej duszy promie� weso�o�ci. W
porach owych, w kt�rych �u�uk i ona szcz�liwymi si� czuli, usta jej nie zamyka�y si� ani na chwil�. Krz�ta�a si� oko�o ognia i rondl�w, dolewa�a, dosypywa�a,
kosztowa�a, sieka�a mi�so, wa�kowa�a ciasto i z w�osami zebranymi pod bia�y czepek, z r�kawami kaftana zawini�tymi po �okcie, z policzkami od ognia rozczerwienionymi
gada�a, gada�a... Ktokolwiek z domownik�w, kt�rakolwiek z kum i znajomych, woziwoda, �yd�wka roznosz�ca owoce, ka�dy, s�owem, kto zjawia� si� w kuchni,
by� dla niej s�uchaczem po��danym. Mia�a bo te� opowiada� o czym i czym si� chlubi�. Kiedy w dwa lata po �mierci m�a do miasta z dzieckiem przyw�drowa�a,
ile to ona nacierpia�a si� n�dzy i t�sknoty serdecznej przenios�a. Ze wsi do miasta! Ani wy ludzie nie wiecie, ile w przenosinach takich utrapie� jest
i smutk�w wszelkiego rodzaju. Idzie sobie przez miasto kobiecina biedna, po �liskich albo piek�cych kamieniach w podartych trzewikach st�pa, strwo�enie
wielkie og�upia oczy jej, kt�re kiedy� mo�e i roztropne by�y, mi�dzy chudymi policzkami usta marszcz� si� do p�aczu, za r�k� skrzywione te� do p�aczu dziecko
prowadzi. Gdyby j� kto zapyta�: "Dlaczego i po co tu przyby�a?", odpowiedzia�aby, �e gdy m�a nie sta�o, n�dza j� gna�a z chaty do chaty, ze dworu do dworu,
a� tu przygna�y powie�ci ludzkie o lepszych losach, kt�re w mie�cie znale�� mo�na i pami�� na dawne rozmowy z m�em o tym, �e dziecko na cz�owieka wy kierowa�
trzeba. A jak�eby go ona tam na wsi na cz�owieka wykierowa�a? Pastuchem naprz�d, a potem parobkiem by�by i koniec! W mie�cie za�, o! wcale co innego. Tam
ojciec marzy� dla syna o w�asnej chacie i k�sie w�asnej ziemi. Tu matka w��cz�c si� po nieznanych zrazu ulicach miejskich g�odna, �le odziana, przel�kniona
i st�skniona przypatrywa�a si� kamienicom wysokim i my�la�a: "Ej! �eby tak on kiedy w�asn� kamienic� mia�!" Wi�c przede wszystkim do faktorki przez krewn�
jak�� w mie�cie mieszkaj�c� nastr�czonej z prost� o s�u�b�. S�u�ba znalaz�a ei�, z pensj� malutk�, z jedzeniem niedostatecznym, z okrutn� zale�no�ci� od
ludzi obcych i nieokrzesan�, nieumiej�tn� wie�niaczk� gardz�cych. Potem mo�e b�dzie lepiej.
Gdzie tam! D�ugo by�o bardzo �le. Nacierpia�a si� strasznie: i z�ego obej�cia si�, i obel�ywych wyraz�w, i ci�g�ych z domu do domu przenosin, i przymusowego
bezrobocia po��czonego z g�odem, ch�odem, trwoga o przysz�o�� w�asn� i dziecka. Wspomnienia, o, te wspomnienia znik�ego szcz�ci?, w�asnego ogniska, rodzinnych
stron... Chocia� ich tym imieniem nazwa� nie umia�a, chocia� znaczenia wyrazu wspomnienie nie zrozumia�aby nawet, piek�y j� one. tak samo, jak piek�yby
tego, kto by by� w stanie opisa� je �licznym wierszem. Nic a nic nie wiedzia�a o W�ochu Alighierim, kt�ry ten rodzaj m�ki ludzkiej okre�li� nie�miertelnym
wierszem, ale kiedy stukana i now� zmian� miejsca zagro�ona, troch� g�odna, samotna jak ten bocian, kt�remu piorun gniazdo roztrzaska�, w ciasnej i zimnej
kuchence przy lampce pal�cej si� blad� i cuchn�c� iskr� siedzia�a �okciami o st� wsparta i na wz�r wszystkich ludzi �a�osnych ko�ysa�a si� to w ty�, to
naprz�d, wtedy my�l Alighierego wypowiada� by�a zwyk�a j�zykiem w�asnym, strof� piosnki, kt�rej j� jeszcze matka, ubogiego ogrodnika �ona, w dzieci�stwie
nauczy�a. Nie �piewa�a przecie�, tylko wzdychaj�c m�wi�a, a raczej mrucza�a:
- Oj, dolo moja, dolo, gdzie�e� si� podzia�a,
Czy� w wodzie uton�a, czy z wiatrem zlecia�a?
- W wodzie uton�a, oj, w wodzie, w wodzie dola moja uton�a!
Za piecem co� zaszele�ci�o, senny g�os jaki� zamrucza�. Zn�kana kobieta zrywa�a si� ze sto�ka, chwyta�a lampk� i bieg�a za piec. Tam na ziemi le�a� siennik,
a na sienniku spa�o dziecko, ch�opak spory ju�, z cer� bladaw�, �adnymi rysami twarzy i g�stwin� czarnych w�os�w rozrzucon� doko�a g�owy. Z mocno �ci�ni�tymi
pi�ciami, w grubej koszuli u piersi rozwartej, z bosymi nogami wysuni�tymi spod jakiej� starej sukiennej szmaty, spa� jak kamie�. Kobieta schyla�a si�
nad u�pionym ch�opcem i przy�wiecaj�c sobie lampk� przypatrywa�a si� mu oczami, kt�re pr�dko osycha�y z �ez, a nape�nia�y si� uczuciem zachwycenia.
Lata przechodzi�y, los jej poprawia� si� nieco. Jakim sposobem zdo�a�a nauczy� si� sztuki kucharskiej nigdy si� jej nie ucz�c? Ani ona, ani nikt powiedzie�
by nie potrafi�. Zmieni�a, co prawda, z powodu nieumiej�tno�ci swej miejsc z dziesi��, ale tu zobaczy�a to, tam owo, dochodzi�a sama, odgadywa�a, kombinowa�a,
z ksi��ek uczy� si� nie mog�a, bo czyta� nie umia�a. Tak, nie umia�a czyta� i w og�le nic wcale nie umia�a. Jednak nauczy�a si� sztuki swej jako tako i
otrzymywa�a s�u�b� w domach nieco zamo�niejszych, lepiej op�acan�, u ludzi te� lepiej wychowanych i wi�cej ludzkich. A wtedy ju� i Micha�ek dorasta� zaczyna�
i do szk�ki miejskiej ucz�szcza�. Potem u garncarzy Wincentostwa na chrzcinach mia� niewys�owione szcz�cie pana Chlewi�skiego, pierwszego w mie�cie majstra
mularskiego, napotka� i pozna�. Majster Chlewinski przychodzi� do garncarza na chrzciny ju� z �aski tylko, albowiem by� to cz�owiek ubieraj�cy si� w cienki
surdut i srebrny �a�cuch od zegarka, posiadaj�cy dwa domy, drewniane wprawdzie, ale w�asne i w jednym z nich zajmuj�cy mieszkanie z bawialnym pokojem ozdobionym
kanap� i firankami u okien. Mularstwem przecie� trudni� si� jeszcze gorliwie znaczne zyski ze� ci�gn�c. Do tego wspania�ego majstra baba przyczepi�a si�
jak smo�a. Chodzi�a za nim, b�aga�a, j�cza�a, ca�e dzieje swoje w najpatetyczniejszy spos�b mu opowiada�a, do �ony nawet jego posz�a i w r�ce uca�owa�a,
a� dopi�a swego. Majster Micha�ka jej za ucznia mularskiego przyj��. Ona oczami wyobra�ni widzia�a ju� ch�opca swego w takim cienkim surducie, w jakim
Chlewi�ski chodzi�, i posiadaczem dw�ch w�asnych dom�w. P�nymi wieczorami, kiedy sama we wp�ciemnej kuchni siedzia�a, przed oczami jej stawa� wysoki,
pi�kny pocztylion, w czarnym, d�ugim jarmiaku i czerwonym pasie, a ona ze z�ami w oczach, a szerokim u�miechem na ustach do niego m�wi�a: "A co, widzisz,
jak ja synka naszego �licznie wychowa�a i wykierowa�a! Nie doczeka�e� si� ty chaty w�asnej, b�dzie j� mia� on!"
Niewielka kuchnia, kt�rej blisko po�ow� zajmowa�a maszyna kuchenna, a jedyne okno wychodzi�o na w�skie przej�cie, �mieciem spi�trzone, a wysokim p�otem
od s�siedniego dziedzi�ca odgrodzone, bywa�a widowni� scen rozmaitych, pomi�dzy kt�rymi zdarza�y si� i weso�e. Ze zgrabn� postaw� i czarnymi w�osami ojca
syn Romana wzi�� po matce ma�e i szare jej oczy, kt�re szpec�c go troch� wyrazem swym zdradza�y zachodz�ce w nim samym sprzeczno�ci. By�y one b�yszcz�ce
i �ywe, ale nie jak u matki dobroduszne i troch� g�upowato weso�e, lecz nami�tne i hulaszcze. Malowa� si� w nich burzliwy niepok�j po��czony z wielk� chciwo�ci�
uciech. Mo�na by rzec, �e w tych b�yszcz�cych, wci�� zm�conych i niespokojnie od oczu ludzkich uciekaj�cych �renicach przejrza�y si� m�ty miejskie i obraz
sw�j w nich pozostawi�y. W zamian u�miech jego by� szczery, �wie�y, odkrywaj�cy dwa rz�dy bia�ych z�b�w, rzucaj�cy mu na twarz wyraz s�odyczy i uczciwo�ci.
Kiedy id�c do matki przechodzi� przez dziedziniec w mularskim fartuchu swym i ubielonej czapce albo w niedziel� i �wi�ta w czystym surducie i za kolana
d�ugim obuwiu, z ruch�w jego zgrabnych i dziarskich i twarzy ja�niej�cej zadowoleniem pozna� w nim by�o mo�na pracowitego i uczciwego robotnika, kt�remu
nie brakowa�o ani chleba, ani zapracowanej i pewno�� siebie budz�cej niezale�no�ci. Id�c pogwizdywa� sobie, a nieodst�pny �u�uk bieg� obok niego lub przed
nim w weso�ych podskokach. Gdy przekracza� pr�g kuchni, rozlega� si� w niej zaczyna�y dono�ne �miechy. Ani matka, ani syn nie umieli �mia� si� p�g�osem,
a ten pocieszny �u�uk nabawia� ich zawsze weso�o�ci niepomiernej. Wpad�szy za panem swym do kuchni rozpoczyna� on naprz�d z miejscowym kotem przezabawne
gonitwy i walki, kt�re jednak ko�czy�y si� pr�dko, bo Micha�ek za psami przepadaj�c lubi� tak�e koty i nad dobrym swoim znajomym mruczkiem ulubie�cowi
swemu d�ugo zn�ca� si� nie pozwala�. Owszem, siad�szy na �awce i kota na kolana swe wzi�wszy psu za kar� na dwu �apach sta� rozkazywa�. �u�uk sta� na dwu
�apach i o lito�� wzywaj�cymi oczami doko�a kuchni wodzi�, a Romanowa z warz�chwi� lub durszlakiem przy maszynie kuchennej stoj�c k�ad�a si� niemal od
�miechu. W gruncie rzeczy �miech ten jej nie tyle by� obudzanym przez �u�uka, ile stanowi� wyraz doskona�ego jej w tej chwili uszcz�liwienia; uszcz�liwienie
wzrasta�o jeszcze, gdy po uko�czeniu obowi�zkowych zaj�� zasiada�a z synem do obiadu.
Przy bia�ym sosnowym stole u okna umieszczonym zasiadali oboje, a Micha�ek �u�ukowi siada� te� rozkazywa�. "Siadaj jak pan!" - wo�a�. Kundel w bia�e i czarne
�aty siada� na sto�ku jak pan, plecami o �cian� wsparty, z pyskiem zadartym dumnie; lecz by�o to na kr�tko, bo mu w tej pozycji zapach potraw d�ugo utrzyma�
si� nie pozwala�. Wci�ga� w nozdrza mi�y ten zapach i wspania�� postaw� pana na pokor� psa zmieniaj�c, wyprostowany jak struna i z b�agaj�cym wyrazem oczu
na dw�ch �apach stawa�. Z drugiej strony bury kot siedzia� na ramieniu Micha�ka i patrz�c w jego talerz g�o�no mrucza�. Romanowa, z pe�nymi jedzenia usty,
od sto�u do maszyny kuchennej i na powr�t biega�a us�uguj�c synowi. Karmi�a go jak wr�blica ma�e wr�bl�tko w usta mu niemal jedzenie wk�adaj�c.
W szarej godzinie pod p�yt� maszyny ogie� kuchenny dogasa� czerwonymi iskrami, a je�eli to by�o w niedziel� lub �wi�to, Micha�ek wyci�ga� si� jak d�ugi
na porz�dn� po�ciel� zas�anym ��ku matczynym. Ona na sto�ku siada�a przy nim, pies u n�g jej usypia� i kot na ciep�ej jeszcze p�ycie spa� mrucz�c g�o�no.
Matka i syn gaw�dzili. W g�owie m�odego robotnika roi�y si� r�ne szlachetne ambicje. Do wojska go nie wezwano, bo by� u starej matki jedynakiem. Wi�c
przysz�o�� ca�a przed nim by�a wolna i obiecuj�ca mn�stwo rzeczy, kt�rych pragn�� tak, �e na wspomnienie ich a� dr�a� z niecierpliwo�ci. Przede wszystkim
za rok najdalej postara si�, aby cech mularski udzieli� mu urz�dowo tytu�u czeladnika. Dot�d prostym i najemnym robotnikiem by�; gdy czeladnikiem zostanie,
do godno�ci majstra ju� tylko krok jeden. Cechmistrz Chlewi�ski zr�czno�� jego w rzemio�le zna, lubi go bardzo i jedn� tylko rzecz ma mu do zarzucenia.
No! ale tej rzeczy nigdy ju� nie b�dzie... Co by�o, to przesz�o, a teraz nie b�dzie on my�la� o g�upstwach, tylko o tym, aby jak najpr�dzej wyzwoli� si�
na majstra. Majstersztyk, czyli jak�� doskona�� robot� mularsk� b�d�c� niby egzaminem wyzwalaj�cego si� czeladnika, zrobi on taki, jakiego panowie cechowi
nigdy jeszcze nie widzieli. B�dzie to piec z mechanizmem i ozdobami w�asnego jego pomys�u. Z twarz� ku sufitowi zwr�con� i nogami na por�cz ��ka zarzuconymi
le��c, a r�kami szeroko rozmachuj�c d�ugo i z zapa�em opowiada� o piecu tym matce, kt�ra nic wcale ani mechanizmu, ani ozd�b wymy�lonego przez syna majstersztyku
nie rozumiej�c z podziwu i uwielbienia dla synowskiego rozumu szeroko otwiera�a oczy i usta. On na jej �ono wylewa� dalej b�ogie rojenia swoje. Kiedy ju�
majstrem zostanie, b�dzie mu wolno posiada� w�asne swe narz�dzia, na swoj� r�k� robotnik�w najmowa� i podejmowa� si� wielkich rob�t. Kamienice bogatym
ludziom i urz�dowe budynki na swoj� r�k�, tak jak teraz Chlewi�ski, budowa� zacznie i zarabia� ogromne pieni�dze. Pi�� lat nie minie, a domek sobie, cho�
drewniany, kupi, o�eni si� i matk� do siebie we�mie. O�eni si� za� nie z kim innym, tylko z c�rk� majstra Chlewi�skiego, kt�ra teraz podlotkiem jeszcze
jest i do guwernantki chodzi. Ta Zo�ka Chlewi�ska czterna�cie lat mo�e ma teraz, czy co? a taka ju� pi�kna, �e cz�owiekowi a� �mi si� w oczach, kiedy na
ni� patrzy. Swawolnica te� straszna; ile razy przyjdzie on do jej ojca, szczebioce z nim jak sikorka i z �u�ukiem jego bawi�c si� �mieje si� do rozpuku.
Figle mu te� stroi r�ne: czapk� chowa, do fartucha kokardki kolorowe przypina, a jak j� onegdaj matka za to strofowa� zacz�a, �zy jej w oczach zakr�ci�y
si�. "Widzi mama - odpowiedzia�a - ja pana Micha�a bardzo lubi�!"
S�uchaj�c opowiadania tego Romanowa taja�a z rado�ci. Spiesznym szeptem i z ci.chym, rajskim chichotem zapytywa�a:
- A matka co jej na to? co na to? a ba�ko (ojciec) co jej na to?
- Matka akurat wtedy nale�niki w kuchni sma�y�a, za�mia�a si� i m�wi: "To mo�e pana Micha�a na nale�niki zaprosi�, kiedy ty jego tak lubisz?" A Chlewi�ski
przez kuchni� do domu wtedy powracajacy poklepa� mnie po ramieniu i odpowiedzia�: "�eby�, panie Michale, rad moich s�ucha� i dobrze sprawowa� si�, mo�e
by� kiedy zi�ciem moim i zosta�. Czemu nie? C�rek mi Pan B�g da� cztery. Za graf�w ich nie powydaj�, a z ciebie, je�eli tylko sam zechcesz, pierwszy w
guberni majster kiedy� by� mo�e!" Dziewczyna us�yszawszy to jak koza za pr�g skoczy�a, ale kiedym mimo ich domu przechodzi�, to przez okno tak za�mia�a
si� do mnie, �e mnie a� zachcia�o si� p�aka�...
I teraz westchn�� ci�ko.
- Ot - rzek� - puste s�owa! Albo to Chlewi�ski c�rk� swoj� mnie da!
Romanowa, kt�ra z zachwycenia wielkiego zsun�a si� ze sto�ka i na ziemi siad�a, oburzy�a si�:
- Oho! nie da! - z przek�sem zawo�a�a - czemu by nie mia� da�? Wielka figura! Ty, �eby� chcia�, m�g�by� i z ksi�niczk� jak� o�eni� si�!
W g�osie jej brzmia�o g��bokie przekonanie o prawdzie tego, co wypowiada�a.
- Bardzo edukowana b�dzie! do guwernantki chodzi!
Baba z zapa�em trzepa� zacz�a:
- A ty nie edukowany? a ty nie chodzi� do szko�y? Czyta� i pisa� po polsku i po rusku umiesz, liczy� umiesz i - Bo�e� m�j, Bo�e�, czego ty nie umiesz! Wszystko
umiesz!
Ch�opiec nie odpowiedzia�. My�la�a, �e zasn��, i po cichutku wstawszy z ziemi na palcach odesz�a zamierzaj�c tak�e do chwilowego spoczynku na �awce si�
u�o�y�. Ale on dalekim by� od snu.
Podni�s� si� wkr�tce i usiad�.
- P�jd�, mamo - rzek�.
S�owa te, zda si�, poderwa�y Romanowa z �awki, na kt�rej ju� le�a�a. Siad�a tak�e i wyprostowa�a si� jak struna.
- P�jdziesz, synku? a dok�d?
Wahaj�cym si� g�osem odpowiedzia�:
- Tak sobie... p�jd�... przej�� si�...
Przyskoczy�a do niego.
- Nie id�, synku; no, nie id�! posied� jeszcze troch�... Samowar zaraz nastawi� i herbaty ci zrobi�. Jak Rozalia pa�stwu kolacj� poda, przyjdzie tu z nami
siedzie�... W gospodarza i wo�� gra� b�dziem... a potem wy�pisz si� dobrze na moim ��ku i jutro rano st�d do roboty p�jdziesz...
Obejmowa�a go ramionami, b�aga�a, aby zosta�. W zmroku nape�niaj�cym kuchni� wida� by�o trwo�ne migotanie jej oczu. On sta� nieruchomy i chmurny. Spu�ci�
g�ow�, zamy�li� si�. Po chwili przecie� podni�s� twarz i z zuchowat� rubaszno�ci� zawo�a�:
- Ot, p�jd� i koniec! Czy to ja dziecko jestem, �ebym mia� trzyma� si� maminej sp�dnicy. Niech mi mama z moich pieni�dzy trzy ruble da!
Kobieta splasn�a r�kami.
- Zn�w! - krzykn�a.
Wtem do ciemniej�cej kuchni przyp�yn�y basowe, powolna d�wi�ki ko�cielnych dzwon�w. Na Romanow� jakby natchnienie jakie� sp�yn�o.
- Ot i na nieszpory dzwoni�! prosi�am o pozwolenie, �eby p�j�� dzi� na nieszpory! P�jd�! chod� ze mn�, synku, na nieszpory!
Milcz�cy i chmurny wzi�� z �awki czapk� swoj� i gdy matka stary, watowany paltot i du�� chustk� spiesznie na siebie zarzuca�a, szerokimi krokami ku drzwiom
zmierza�. Ona pewn� by�a, �e ju� bez niej wyjdzie, ale brakowa�o jej w gardle g�osu, aby go wo�a� i wstrzymywa�. Dzwony ko�cielne hucza�y wci�� powa�nym
basem, do kt�rego wmiesza� si� d�wi�k wiolinowy, jasny, wo�aj�cy, wo�aj�cy... Micha�ek oderwa� r�k� od klamki i oko�o g�owy i piersi uczyni� gest szybki
i szeroki. W zupe�nej prawie ciemno�ci sta� i zaledwie domy�le� si� by�o mo�na, �e prze�egna� si�. Romanowa to spostrzeg�a.
- A widzisz! - zawo�a�a. - Diab�a od siebie krzy�em �wi�tym odp�dzasz! Pan B�g wo�a! S�yszysz, jak Pan B�g wo�a!
Wskazuj�cy palec wyci�ga�a w stron�, z kt�rej dochodzi�y d�wi�ki dzwon�w.
- No, chod�cie, mamo, razem!
Razem wychodzili na ulic� i do ko�cio�a d��yli. �aden z wielkich tryumfator�w ludzko�ci nie pyszni� si� tak ze zwyci�stw swoich, jak pyszni�a si� wtedy
Romanowa. Sz�a chodnikiem zamaszysto i pr�dko, �okciami i ca�� sw� grub� osob� niemi�osiernie szturchaj�c i rozpychaj�c przechodni�w, na ca�e gard�o �miej�c
si� i gadaj�c. On tak�e na ulicy fantazji i zuchowato�ci nabiera�. Pogwizdywa� sobie i �miechowi matki rubasznym swym, ale d�wi�cznym, bo m�odym �miechem
wt�rowa�. Czasem �okciem w bok j� uderzy�.
- Niech mama patrzy. Zo�ka Chlewi�ska z matk� i starsz� siostr�...
Usta sobie d�oni� zakrywa� i oczy wytrzeszcza� tak, jakby zgrabnego i �adnego istotnie podlotka po�re� chcia� nimi. Pani majstrowa z c�rkami sz�y tak�e
na nieszpory. By�y to panie ju� kapeluszowe, ale zreszt� skromne w ubraniu i nos�w do g�ry nie zadzieraj�ce. Mi chatek usi�owa� zaj�� im drog� przed ko�cio�em
i bardzo nisko, nie bez pewnych jednak zamiar�w elegancji czapk� przed nimi zdejmowa�. Spod skromnego kapelusika szafirowe oczy podlotka figlarnie i serdecznie
ku niemu zerka�y, pani majstrowa za� uprzejmym kiwaniem g�owy Romanow� wita�a. Pomi�dzy ni� a kuchark� zachodzi�a wprawdzie wielka r�nica spo�ecznej pozycji,
ale Chlewi�ska niezupe�nie jeszcze zapomnia�a, �e by�a c�rk� ubogiego doro�karza, a m�� jej w chwili za�lubienia jej znajdowa� si� na niskim hierarchicznym
stopniu mularskiego czeladnika. Romanow� wst�powa�a na wschody ko�cio�a powoli ju�, powa�nie, z podniesion� g�ow�. Wydyma�a j� ca�� duma niezmierna. Ot,
kto ona taka! najlepsza s�uga w ca�ym Ongrodzie; w bogatych domach s�u�y, takiego syna ma, i takie majstrowe przyja�ni� si� z ni� jak z r�wn�! Ot, co ona
za jedna! Ale w ko�ciele przed bocznym o�tarzem na kolana pada�a i bez ksi��ki do nabo�e�stwa (nie unra�a czyta�) modli�a si� pokornie, �arliwie, ze �zami
w oczach i g�o�nymi westchnieniami. Czo�em uderza�a o ko�cieln� pod�og� albo jak d�uga rozci�ga�a si� na niej krzy�em. "Ojcze nasz, kt�ry� jest w niebie",
m�wi�a i przez chwil� p�aczliwe chlipanie dalszemu ci�gowi pacierza przeszkadza�o. Z ramionami rozpostartymi le��c twarz sw� ciemn�, pomarszczon�, g�upowat�
znad cegie� pod�ogi podnosi�a i w g�r� s�a�a spojrzenie pe�ne takiej wiary i takiego nami�tnego b�agania i takich wielkich, przy �wietle �wiec woskowych
srebrnie gorej�cych �ez, �e zdawa�o si�, i� musi ono przebi� kopu�� ko�cieln� i wedrze� si� do �wiec�cego nad ni� wieczornymi gwiazdami nieba. Za ni� Micha�ek
czasem sta� i pacierze szepc�c z widoczn� jednak dystrakcj� po ko�ciele zerka�, u�miechami i kiwaniem g�owy witaj�c znajomych p�ci m�skiej i �e�skiej;
czasem za� kl�ka�, modli� si� z �arliwo�ci� od matczynej nie mniejsz�, bi� si� co moment pi�ci� w piersi i nawet troch� p�aka�. W pierwszym wypadku, pr".wie
na pewno wnosi� mo�na by�o �e przez tydzie� jeszcze, dwa albo nawet trzy tygodnie co dzie� on b�dzie po gorliwej pracy do matki przychodzi�, z ni� i pokojow�
Rozali� wieczorami w gospodarza gra�, �u�uka pie�ci� i dla Zosi Chlewi�skie;, koty i koguty z gliny lepi� odpowiednio je z wierzchu maluj�c. Ale kiedy
p�g�osem i z ferworem wielkim trzepa� pacierze, a od bicia si� jego w piersi a� echo rozchodzi�o si� po ko�ciele, by� to aiak z�y. Ogarnia�y go snad�
wtedy pot�ne pokusy, od kt�rych broni� si� w ko�ciele �arliw� modlitw� i skruch�. "Wtedy te� z twarzy jego znika� ten u�miech szczery i �wie�y, kt�ry
j� czyni� m�odzie�cz�, i poci�gaj�ce, szare, m�tne �renice ucieka�y od ludzkich oczu, pos�pnia� i cz�sto bez przyczyny w z�o�� wpada�. Kipia�o w nim co�,
z czym walczy� usi�owa�, a Romanow� z r�kami splecionymi u piersi, z warg� dr��c�, z mrugaj�cymi szybko powiekami patrza�a na niego i ci�gle, ci�gle my�la�a
o w�skim, b�otnistym zau�ku, po�r�d kt�rego ��,to �wieci�y szklanne, mu�linow� firank� z wewn�trz zas�oni�te drzwi.
* * *
Drzwi te i obok nich znajduj�ce si� okno �wieci�y wieczorami jak dwoje ��ty