Silverberg Robert - Przeciwko Babilonowi
Szczegóły |
Tytuł |
Silverberg Robert - Przeciwko Babilonowi |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Silverberg Robert - Przeciwko Babilonowi PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Silverberg Robert - Przeciwko Babilonowi PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Silverberg Robert - Przeciwko Babilonowi - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Silverberg Przeciwko Babilonowi
Carmichael przylecia� tego ranka z Nowego Meksyku i gdy tylko posadzi� sw�j ma�y samolot w Burbank, powiedziano mu, �e w ca�ej kotlinie Los Angeles wybuch�y po�ary, kt�rych nie uda�o si� dot�d opanowa�. Powiedziano mu, �e bardzo go potrzebuj�. By� koniec pa�dziernika, szczyt pory po�ar�w w po�udniowej Kalifornii. Znad pustyni wia� suchy, silny i gor�cy wiatr; ostatni raz pada�o pi�tego kwietnia.
Natychmiast zadzwoni� do rejonowego inspektora, a ten powiedzia� mu: - Mike, zbieraj dup� w troki i zasuwaj.
- Gdzie jestem potrzebny?
- Najgorzej jest powy�ej Chatsworth. Na lotnisku Van Nuys mamy za�adowane i gotowe do startu samoloty.
- Musz� si� odla� i zadzwoni� do �ony. B�d� na Van Nuys za pi�tna�cie minut, dobra?
Czu�, jak zm�czenie w�azi mu w ko�ci. By�a dziewi�ta rano, a lecia� od p� do czwartej. Drog� mia� ci�k�; miota� nim ten sam porywisty, wiej�cy z serca kontynentu wiatr, kt�ry teraz ni�s� ze sob� gro�b� rozszerzenia po�aru na Los Angeles. W tej chwili pragn�� jedynie domu, prysznica, Cindy i ��ka. Jednak�e dla Carmichaela udzia� w gaszeniu po�aru nie by� kwesti� wyboru. O tej porze roku ca�e to zwariowane miasto mog�o pogr��y� si� w morzu ognia. Niekiedy prawie t�skni� do czego� takiego. Nienawidzi�.tego zapylonego, krzykliwego miasta-Babilonu, niesko�czonej gmatwaniny autostrad, dom�w o dziwacznych kszta�tach, zasmrodzonego powietrza, g�stej, d�awi�cej, po�yskliwej i wsz�dobylskiej ro�linno�ci, narkotyk�w, alkoholu, rozwod�w, pr�niactwa, tandety, porno-shop�w, dom�w schadzek i salon�w masa�u, cudacznych ludzi o cudacznych fryzurach, nosz�cych cudaczne stroje i prowadz�cych cudaczne samochody. Jego zdaniem wszystko tutaj naznaczone by�o tandet� i szmir�. Nawet rezydencje i wyszukane restauracje by�y w�a�nie takie - puste jak malowane dekoracje filmowe. Niekiedy mia� uczucie, �e tandetno�� dr�czy go bardziej ni� sko�czone z�o. Je�li nie tracisz z oczu w�asnych warto�ci, mo�esz zmaga� si� ze z�em, ale tandeta ci� zalewa i przenika do duszy nawet bez twej wiedzy. Mia� nadziej�, �e pobyt w Los Angeles nie wp�ywa na niego w ten spos�b. Przyby� tu z Doliny, a dla niego oznacza�o to wielk� dolin� San Joaquin, a� za Bakersfield, a nie tutejsz�, ma�� i za�miecon� dolin� San Fernando. Ale Los Angeles by�o miastem Cindy i ona je kocha�a, a on kocha� Cindy i dla niej mieszka� tutaj przez siedem lat, w Laurel Canyon, w�r�d bujnych, zielonych zagajnik�w, i przez siedem pa�dziernik�w pod rz�d wylatywa� zrzuca� chemiczne substancje gasz�ce, by ochroni� mieszka�c�w miasta przed ich idiotyczn� beztrosk�. Carmichael uwa�a�, �e trzeba wywi�zywa� si� ze swoich obowi�zk�w.
Domowy telefon dzwoni� siedem razy, nim od�o�y� s�uchawk�. Nast�pnie zatelefonowa� do ma�ego warsztatu, gdzie Cindy pracowa�a nad bi�uteri�, ale i stamt�d nie odpowiada�a, a by�o za wcze�nie, by z�apa� j� w galerii. Dr�czy�o go, �e nie mo�e przywita� si� z �on� zaraz po trzydniowej nieobecno�ci, a teraz nie b�dzie mia� na to �adnej szansy przez najbli�sze osiem do dziesi�ciu godzin. Ale nic na to nie m�g� poradzi�.
Gdy zn�w wzbi� si� w g�r�, niedaleko, na p�nocnym zachodzie ujrza� po�ar - czarny, smolisty s�up na tle bladego nieba. A gdy par� minut p�niej wysiad� z samolotu na Van Nuys, uderzy� w niego nag�y podmuch gor�ca. W Burbank temperatura wynosi�a ze czterdzie�ci stopni - cholerny upa� jak na dziewi�t� rano ale tu by�o prawie pi��dziesi�t. S�ysza� odleg�y ryk ognia, trzaski i huk p�on�cych zaro�li oraz szczeg�lny, �wiszcz�cy d�wi�k, jaki wydaje zesch�a trawa, gdy obejmuj� j� p�omienie.
Lotnisko wygl�da�o jak centrum dowodzenia bitw�. Samoloty przylatywa�y i odlatywa�y jak zwariowane, a by�y to te� zwariowane samoloty: wszelkiego rodzaju antyki sprzed czterdziestu, pi��dziesi�ciu lat, a nawet starsze: przerobione Lataj�ce Fortece B-17, DC-3, jaki� Douglas Invader oraz - ku zdumieniu Carmichaela - Ford Trimotor z lat trzydziestych, kt�ry chyba zosta� wyci�gni�ty z jakiej� rekwizytorni filmowej. Niekt�re z nich wyposa�one by�y w zbiorniki z chemicznymi �rodkami ga�niczymi, inne w pompy wodne, jeszcze inne lata�y jako samoloty obserwacyjne: u dysz l�ni�y im czujniki elektroniczne. Zaganiani m�czy�ni i kobiety spieszyli tu i tam pokrzykuj�c do przeno�nych nadajnik�w i czuwaj�c nad przebiegiem za�adunku. Carmichael znalaz� drog� do pokoju operacyjnego pe�nego wyczerpanych ludzi wpatruj�cych si� w monitory komputer�w. Wi�kszo�� z obecnych zna� z poprzednich lat.
- Mamy dla ciebie DC-3 - powiedzia� jeden z kontroler�w. - Zrzucisz chemikalia wzd�u� tego �uku: od Ybarra Canyon na wsch�d do Horse Flats. Po�ar obj�� podg�rze Santa Susana; jak dot�d mamy wiatr ze wschodu, ale je�li zmieni si� na p�nocny, ogie� ogarnie wszystko od Chatsworth po Granada Hills i dalej do Ventura Boulevard. A to tylko jeden po�ar.
- Ile ich jest?
Kontroler uderzy� w klawisze. Z monitora znikn�a mapa doliny San Fernando; zast�pi� j� obraz ca�ej kotliny Los Angeles. Carmichael wytrzeszczy� oczy. Trzy wielkie, szkar�atne pr�gi wskazywa�y strefy ognia: najbli�sza wzd�u� Santa Susana, nast�pna, niemal r�wnej wielko�ci, oddalona nieco na wsch�d - na ��kach po p�nocnej stronie autostrady 210 wok� Glendory lub San Dimas, a trzecia ni�ej, we wschodnim Orange County, za Anaheim Hills. - Jak dot�d nasz jest najwi�kszy - powiedzia� kontroler. - Ale te dwa oddalone s� tylko o czterdzie�ci mil i je�li dojdzie do ich po��czenia...
- Taa... - mrukn�� Carmichael. Jedna �ciana ognia p�dz�ca po wschodniej kraw�dzi kotliny Los Angeles. Je�li powieje wiatr z Santa Ana, poniesie p�omienie na zach�d, przez Pasaden�, �r�dmie�cie Los Angeles, Beveray Hills a� do wybrze�a, do Venice, Santa Monica, Malibu. Zadygota�. Laurel Canyon p�jdzie z dymem. Wszystko p�jdzie z dymem. Gorzej ni� Sodoma i Gomora, gorzej ni� upadek Niniwy. Nic tylko popio�y na tysi�cach mil.
- Wszyscy trz�s� si� ze strachu przed ruskimi atom�wkami, a jeden w�z pe�en g�upich dzieciak�w pal�cych papierosy mo�e r�wnie dobrze za�atwi� ca�� spraw�.
- Ale� to nie by�y papierosy, Mike - powiedzia� kontroler. - Nie?
A co, podpalenie?
- Nie s�ysza�e�?
- Przez ostatnie trzy dni by�em w Nowym Meksyku. - Wi�c tylko ty jeden nic nie wiesz.
- Na mi�o�� Bosk�, o czym nie wiem?
- O Kosmitach - powiedzia� kontroler ze znu�eniem. - To oni zapr�szyli ogie�. Trzy starki kosmiczne l�duj�ce o sz�stej nad ranem w trzech r�nych kra�cach kotliny Los Angeles. Wysch�a trawa zaj�a si� od �aru z ich silnik�w.
Carmichael nie u�miechn�� si�. - Ch�opie, masz dziwaczne poczucie humoru.
- Ja nie �artuj� - odpar� kontroler.
- Statki kosmiczne? Z innej planety?
- Ze stworami wysoko�ci pi�tnastu st�p na pok�adzie - powiedzia� kontroler przy s�siednim komputerze. - W�a�nie teraz spaceruj� sobie po autostradach. Maj� po pi�tna�cie st�p wzrostu, Mike.
- Z Marsa?
- Nikt nie wie, sk�d, do diab�a, przylecieli.
- Chryste Panie - j�kn�� Carmichael.
Gdy wzni�s� si� do g�ry, ci�g powietrza od buchaj�cego ognia szarpn�� samolotem i na chwil� Carmichael znalaz� si� w opa�ach. Ale odzyska� panowanie nad sterami dzia�aj�c spokojnie i automatycznie. Wierzy�, �e najwa�niejsze to posi��� instynktowne czucie w palcach, ramionach i udach, a niekoniecznie w �wiadomych partiach m�zgu. �wiadomo�� mo�e ci� zaprowadzi� daleko, ale w ko�cu trzeba dzia�a� instynktownie lub zgin��.
Czu�, jak samolot reaguje, i zdoby� si� na u�miech. DC-3 to stare, twarde sztuki. Uwielbia� na nich lata�, cho� nawet najm�odsze z nich wyprodukowano przed jego urodzeniem. Uwielbia� lata� na czymkolwiek. Nie dla zarobku, teraz nic nie robi� dla zarobku, ju� nie musia� - ale lata�. Miesi�cami sp�dza� wi�cej czasu w powietrzu ni� na ziemi albo te� tak mu si� wydawa�o, bo godziny na dole cz�sto przemyka�y nie zauwa�one, a czas w powietrzu by� bardziej intensywny, wyd�u�a� si�.
Nim skierowa� si� w stref� ognia przez Canoga Park, skr�ci� na po�udnie, nad Encino i Tarzana. Mgie�ka popio�u przes�oni�a s�o�ce. Patrz�c w d� m�g� dostrzec domki, baseniki k�pielowe i ludzik�w biegaj�cych to tu, to tam, rozpaczliwie staraj�cych si� przed nadej�ciem p�omieni nawil�y� dachy swych dom�w wod� z w�y ogrodniczych. Tyle dom�w, tylu ludzi wype�niaj�cych ka�dy cal przestrzeni mi�dzy wybrze�em a pustyni� i teraz to wszystko znalaz�o si� w niebezpiecze�stwie. Zau�ki na po�udniowym kra�cu Topanaga Canyon Boulevard by�y dzi�, p�nym rankiem, tak zapchane samochodami, jak hollywoodzka autostrada w godzinach szczytu. Gdzie oni wszyscy jad�? Tak, dalej od ognia, chyba w stron� wybrze�a. Mo�e jaki� kaznodzieja telewizyjny powiedzia� im, �e u brzegu Pacyfiku pojawi�a si� arka i czeka na nich, by zabra� ich w bezpieczne miejsce, podczas gdy B�g spuszcza� b�dzie deszcz siarki na Los Angeles. Mo�e na prawd� tam czeka. W Los Angeles wszystko jest mo�liwe, nawet naje�d�cy z Kosmosu spaceruj�cy po autostradach. Jezu, Jezu. Carmichael nie bardzo wiedzia�, jak si� w my�lach z tym upora�.
Zastanawia� si�, gdzie jest Cindy i co o rym wszystkim my�li. Najpewniej wydawa�o si� jej to bardzo zabawne. Cindy mia�a cudown� zdolno�� bawienia si� wszystkim. Lubi�a cytowa� linijk� z wiersza tego Rzymianina, Wergiliusza: narasta sztorm, statek przecieka, za jedn� burt� wodny wir, za drug� - morskie potwory, a kapitan zwraca si� do swojej za�ogi i m�wi: "Mo�e kt�rego� dnia b�dziemy to wspomina� i si� �mia�". Taka jest Cindy, pomy�la� Carmichael. Wieje wiatr od Santa Ana, p�on� trzy wielkie ogniska po�aru i jednocze�nie przybyli naje�d�cy z Kosmosu, ale kt�rego� dnia b�dziemy to wspomina� i si� �mia�. Serce przepe�ni�a mu mi�o�� i t�sknota za ni�. Nic nie wiedzia� o poezji, dop�ki nie pozna� Cindy. Zamkn�� na chwil� oczy i przywo�a� w pami�ci jej obraz: ci�kie sploty czarnych jak smo�a w�os�w, ol�niewaj�cy, �ywy u�miech, smuk�e, opalone cia�o rozb�yskuj�ce zadziwiaj�cymi pier�cieniami i naszyjnikami, kt�re projektowa�a i wyrabia�a. I oczy. �adna ze znanych mu os�b nie mia�a takich oczu jak ona: promienne, z dziwnie figlarnymi ognikami, potrafi�y patrze� na �wiat w jedyny, niepowtarzalny spos�b. To w�a�nie ukocha� w niej najbardziej. Do diab�a z tym po�arem, w�a�nie teraz, kiedy by�em daleko przez trzy dni. Do diab�a z tymi g�upkami z Marsa!
Tam gdzie ko�czy�y si� schludne rz�dy i zakola podmiejskich ulic, rozpo�ciera�a si� wielka otwarta, trawiasta po�a� ziemi, kt�r� d�ugie lato wypali�o na kolor lwiej sk�ry; dalej le�a�y g�ry, a mi�dzy nimi i ��k� p�on�� ogie�, niczym ogromna poprzeczna, czerwona gra� zwie�czona pi�ropuszem czarnego, �mierdz�cego dymu. Wygl�da�o na to, �e ogarn�� ju� setki, je�li nie tysi�ce akr�w. Carmichael s�ysza� kiedy�, �e sto akr�w p�on�cych zaro�li wydziela tak� ilo�� energii cieplnej, jak bomba atomowa, kt�r� zrzucono na Hiroszim�.
Przez trzaski zak��ce� radiowych dobieg� go g�os dow�dcy odcinka kieruj�cego operacj� z helikoptera zawieszonego w powietrzu na po�udniowym wschodzie. - DC-3, kto pilotuje?
- Carmichael.
- Carmichael, staramy si� zlokalizowa� go z trzech stron. Ty dzia�asz na wschodzie. Limekiln Canyon, poni�ej flanki Porter Ranch Park. Zrozumia�e�?
- Zrozumia�em - odpowiedzia� Carmichael.
Lecia� nisko, poni�ej tysi�ca st�p. Dzi�ki temu dobrze widzia� ca�� akcj�: drwale w kaskach i pomara�czowych kamizelkach r�bali p�on�ce drzewa tak, by pad�y w stron� ognia; za�ogi buldo�er�w usuwa�y zaro�la z zasi�gu p�omieni; koparki wycina�y przeciwogniowe zasieki; helikoptery pompowa�y wod� na pojedyncze j�zyki ognia. Podci�gn�� si� o pi��set st�p, by wymin�� jednosilnikowy samolot obserwacyjny, a nast�pnie jeszcze o pi��set, by unikn�� zawirowa� powietrza wywo�anych przez ogie�. Na tej wysoko�ci wyra�nie rysowa� mu si� obraz po�aru ci�gn�cego si� z zachodu na wsch�d, niczym krwawa szrama, szersza u zachodniego ko�ca. Dok�adnie na wsch�d od najdalej wysuni�tego kra�ca po�aru ujrza� kolist� stref� wypalonej jui trawy o powierzchni oko�o stu akr�w, a w samym jej �rodku sta�o co�, co wygl�da�o jak aluminiowy silos o rozmiarach dziesi�ciopi�trowego gmachu. W sporej odleg�o�ci otacza� go kordon wojskowych pojazd�w. Poczu� zawr�t g�owy. To co�, u�wiadomi� sobie, to musi by� statek Kosmit�w.
Przyby� w nocy z zachodu, pomy�la� Carmichael, szybuj�c jak ogromny meteor nad Oxnard i Camarillo, ze�lizguj�c si� w stron� zachodniego kra�ca doliny San Fernando, muskaj�c traw� ogniem odrzutu i pozostawiaj�c za sob� p�on�c� bruzd�. A potem osiedli �agodnie, w�a�nie w tamtym miejscu, i st�umili po�ar wok� siebie nie troszcz�c si� w og�le o ogie�, kt�ry rozniecili po drodze. B�g jeden wie, co za stwory wylaz�y z tego statku, by przyjrze� si� Los Angeles. Wychodzi�o na to, �e je�li Kosmici w ko�cu wyl�duj� otwarcie, zrobi� to w�a�nie tutaj. Prawdopodobnie wybrali to miasto, bo tak cz�sto ogl�dali je w telewizji - czy we wszystkich historiach o UFO nie twierdzono, ie oni zawsze maj� na podgl�dzie transmisje naszej TV? No to widzieli Los Angeles w ka�dym programie i prawdopodobnie doszli do wniosku, �e jest to stolica �wiata, znakomite miejsce na pierwsze l�dowanie. Ale dlaczego, zastanawia� si� Carmichael, skurwiele musieli wybra� szczyt okresu po�ar�w, �eby przyby� tutaj na swoich statkach.
Pomy�la� znowu o Cindy, o tym, jak fascynowa�y j� historie o UFO i Kosmitach, o ksi��kach, kt�re czyta�a, i o pomys�ach, kt�re przychodzi�y jej do g�owy; w jaki spos�b patrzy�a na gwiazdy, gdy pewnej nocy obozowali w Kings Canyon i gadali o istotach, kt�re musz� na nich �y�. - Tak bardzo chcia�abym je zobaczy� - powiedzia�a. - Tak bardzo chcia�abym je pozna� i dowiedzie� si�, co my�l�. - W Los Angeles pe�no by�o wariat�w, kt�rzy chcieli przelecie� si� w lataj�cym spodku albo twierdzili, �e ju� to maj� za sob�, ale gdy Cindy tak o tym m�wi�a, dla Carmichaela nie brzmia�o to jak wariactwo. To prawda, �e cechowa�o j� typowe dla mieszka�c�w Los Angeles upodobanie do egzotyki i dziwactwa, ale wiedzia�, �e jej duszy nigdy nie tkn�o tutejsze ob��ka�cze zepsucie, �e nie nadwer�y�o jej powszechne po��danie tego, co irracjonalne i cudaczne, sprawiaj�ce, �e czu� do tego miasta tak� odraz�. Je�li jej wyobra�nia kierowa�a si� ku gwiazdom, powodem by�a ciekawo��, nie szale�stwo. Ciekawo��, g��d nie do�wiadczonego, ch�� pochwycenia tego, co niepojmowalne, le�a�y po prostu w jej naturze. On wierzy� w Kosmit�w nie wi�cej ni� w jednoro�ce, ale ze wzgl�du na ni� powiedzia�, ie ma nadziej�, i� jej �yczenia si� spe�ni�. A teraz ufoludy naprawd� si� tu znalaz�y. M�g� sobie j� wyobrazi�, jak z b�yszcz�cymi oczyma stoi na skraju-kordonu wpatruj�c si� w statek kosmiczny. Szkoda, �e nie mo�e by� teraz razem z ni�, nie mo�e czu�, jak przep�ywa przez ni� podniecenie, rado��, ciekawo��, oczarowanie.
Ale ma przed sob� zadanie do wykonania. Skr�caj�c DC-3 na zach�d zapikowa� na tyle blisko skraju ognia, na ile starczy�o mu odwagi, i nacisn�� przycisk uwalniaj�cy �adunek. Rozpostar�a si� za nim wielka szkar�atna chmura: g�sta jak farba papka z siarczku amonowego i wody, z dodatkiem czerwonego barwnika, by mo�na by�o okre�li�, jakie obszary zosta�y spryskane. Krople przywr� do wszystkiego i zatrzymaj� wilgo� przez wiele godzin.
Szybko opr�ni� pi��setgalonowe zbiorniki i zawr�ci� na Van Nuys po nowy �adunek. W skroniach pulsowa�o mu od zm�czenia, a od�r mokrej, zw�glonej ziemi przenika� z do�u przez blachy starego samolotu. Nie min�o jeszcze po�udnie. Ca�� noc by� na nogach. Na lotnisku przygotowano kaw�, kanapki, tacos, burritos. Czekaj�c, a� obs�uga naziemna nape�ni zbiorniki, wszed� do �rodka i ponownie zadzwoni� do Cindy: zn�w nie by�o odpowiedzi z domu i z pracowni. Po��czy� si� z galeri�, a ch�opak, kt�ry tam pracowa�, powiedzia� mu, �e nie mia� z ni� kontaktu od rana.
- Je�li si� odezwie - poleci� mu Carmichael - powiedz jej, �e latam do po�aru z Van Nuys nad Chatsworth i b�d� w domu, jak tylko tu si� troch� uspokoi. Powiedz jej te�, �e t�skni� za ni�. I jeszcze, �e je�li trafi� na Kosmit�, to dam mu od niej ca�usa. Zapami�ta�e�? Powt�rz jej to w�a�nie.
Id�c przez g��wny hall zobaczy� t�um skupiony wok� kogo�, kto ni�s� przeno�ny telewizor. Carmichael przepcha� si� �okciami w�a�nie w chwili, gdy spiker powiedzia�: - Jak dot�d przybysze ze statk�w kosmicznych w San Gabriel i Orange County nie dali znaku �ycia. A oto przera�aj�cy widok, kt�ry zaszokowa� mieszka�c�w dzielnicy Porter Ranch mi�dzy dziewi�t� a dziesi�t� rano. - Ekran ukaza� dwie wyprostowane cylindryczne postacie, kt�re wygl�da�y jak ka�amarnice przechadzaj�ce si� na czubkach macek.
Sz�y ostro�nie przez parking centrum handlowego, zerkaj�c tu i �wdzie wielkimi jak talerze, ��tymi oczyma.
Co najmniej tysi�c gapi�w zdradzaj�cych zarazem fascynacj� i wstr�t przypatrywa�o si� im z bezpiecznej odleg�o�ci. Co i raz stwory zatrzymywa�y si�, by zetkn�� si� czo�ami, jakby nawi�zuj�c w ten spos�b ��czno��. Porusza�y si� bardzo zgrabnie, ale Carmichael zauwa�y�, �e przewy�szaj� latarnie uliczne: mia�y dwana�cie, mo�e pi�tna�cie st�p wysoko�ci. Powierzchnia ich purpurowych cia� przypomina�a wyprawion� sk�r�; z obu bok�w jarzy�y si� rz�dy fosforyzuj�cych punkt�w.
Telewizyjna kamera wysun�a si� pr�buj�c zbli�enia, potem podskoczy�a i zako�ysa�a si� gwa�townie, gdy niezwykle d�ugi i gi�tki j�zyk wystrzeli� z piersi jednej z istot i zaci�� po t�umie. Przez chwil� na ekranie wida� by�o tylko niebo, potem Carmichael zobaczy� uj�cie oszo�omionej dziewczynki w wieku mo�e czternastu lat, pochwyconej w pasie przez j�zyk Kosmity, kt�ry uni�s� j� w powietrze i niczym pobrany okaz wcisn�� do w�skiej zielonej torby. - Grupy olbrzymich stwor�w grasowa�y po mie�cie blisko godzin� - stwierdzi� komentator. - Ustalono ostatecznie, �e pochwyci�y one od dwudziestu do trzydziestu ludzi, nim wr�ci�y na w�asne statki. W tym samym czasie przy wietrze z Santa Ana trwa rozpaczliwa akcja przeciwpo�arowa w s�siedztwie trzech punkt�w l�dowania...
Carmichael potrz�sn�� g�ow�. Oto Los Angeles, pomy�la�. Co za ludzie tu mieszkaj�: wychodz� i pozwalaj�, by Kosmici po�erali ich tak jak �aby �ykaj� muchy.
Mo�e my�l�, �e to tylko kino i wszystko sko�czy si� dobrze na ostatniej rolce filmu. A potem przypomnia� sobie, �e Cindy nale�y do takich ludzi, kt�rzy z miejsca podeszliby do jednego z tych Kosmit�w. Cindy nale�y do gatunku, kt�ry zamieszkuje Los Angeles, powiedzia� sobie, tylko �e Cindy jest i n n a. Na sw�j spos�b.
Wyszed� na zewn�trz. DC-3 by� za�adowany i got�w do startu. Wygl�da�o na to, �e w ci�gu czterdziestu pi�ciu minut od chwili, gdy odlecia� z linii ognia, po�ar rozprzestrzeni� si� znacznie na po�udnie. Tym razem dow�dca odcinka poleci� mu zrzuci� chemikalia od w�z�a autostrady De Soto do p�nocnowschodniego rogu Porter Ranch. Gdy wr�ci� na lotnisko i zamierza� ponownie zadzwoni� do Cindy, m�czyzna w wojskowym mundurze zatrzyma� go, jak szed� przez pole startowe.
- Pan Mike Carmichael, zamieszka�y w Laurel Canyon?
- Tak.
- Mam dla pana niedobr� wiadomo��. Wejd�my do �rodka.
- Mo�e powie mi pan tutaj, dobra?
Oficer spojrza� na niego w osobliwy spos�b. - Chodzi o pana �on� - powiedzia�. - Nazywa si� Cynthia Carmichael?
- M�w pan - rzek� Carmichael.
- Jest jedn� z porwanych, prosz� pana. Zapar�o mu dech w piersi, jakby kto� go uderzy�. - Gdzie to si� sta�o? - zapyta�. - Jak j� dostali?
Przez twarz oficera przemkn�� dziwny, napi�ty u�miech. - To by�o w centrum handlowym, w Porter Ranch. Mo�e widzia� pan w telewizji.
Carmichael potwierdzi� ruchem g�owy. Dziewczynka poderwana olbrzymim gi�tkim j�zorem, lec�ca w powietrzu i wci�ni�ta do zielonej sakwy. A Cindy?...
- Widzia� pan t� cz��, gdy stwory spacerowa�y sobie, a potem nagle zacz�y chwyta� ludzi i wszyscy rzucili si� do ucieczki? Wtedy w�a�nie j� dostali. By�a na samym przodzie, gdy zacz�a si� �apanka i mo�e nawet uda�oby si� jej uciec, ale czeka�a z tym o sekund� za d�ugo. Przypuszczam, �e zacz�a ucieka�, a potem zatrzyma�a si�, spojrza�a za siebie na nich, mo�liwe, �e co� do nich krzycza�a... a wtedy... no c�, wtedy...
- Wtedy j� zgarn�li?
- Niestety, tak.
- Rozumiem - powiedzia� Carmichael z kamienn� twarz�. - Wszyscy �wiadkowie zgadzaj� si� co do tego, �e nie wpad�a w panik�, nie wrzeszcza�a. Okaza�a wiele odwagi, gdy te potwory j� schwyta�y. Nie rozumiem, na Boga, jak mo�na zdoby� si� na odwag�, gdy co� tak wielkiego trzyma cz�owieka w powietrzu, ale zapewniam pana, �e ci, kt�rzy to widzieli...
- Ja to rozumiem - powiedzia� Carmichael.
Odwr�ci� si�. Zamkn�� oczy na chwil� i z trudem g��boko zaczerpn�� rozgrzanego, pe�nego dymu powietrza.
Jasne, �e z miejsca pobieg�a tam, gdzie wyl�dowali. Je�li by� w Los Angeles kto�, kto chcia�by dosta� si� do Kosmit�w, zobaczy� ich na w�asne oczy, a mo�e przem�wi� do nich i nawi�za� jaki� kontakt, to by�a to z pewno�ci� Cindy. Nie ba�aby si� ich. Wydaje si�, �e nigdy nie ba�a si� niczego. Carmichael �atwo wyobrazi� j� sobie w spanikowanym t�umie na parkingu, spokojn� i promienn�, wpatruj�c� si� w gigantycznych Kosmit�w, u�miechaj�c� si� do nich ca�y czas, zanim j� pochwycili. W jakim� sensie by� z niej bardzo dumny. Ale przera�a�o go, gdy pomy�la�, �e maj� j� w niewoli.
- Jest na statku? - zapyta�. - Na tym tam z ty�u?
- Tak.
- Czy otrzymano jak�� wiadomo�� od zak�adnik�w albo od Kosmit�w?
- Nie mog� ujawni� tej informacji.
- A jest jaka� informacja?
- Przykro mi, ale nie wolno...
- Nie jestem w stanie uwierzy� - powiedzia� Carmichael �e ten statek tylko tam stoi, �e nic nie zrobiono, by nawi�za� z nimi kontakt...
- Powo�ano centrum dowodzenia, panie Carmichael, i podejmuje si� okre�lone starania. Tyle mog� powiedzie�. Mog� te� powiedzie�, �e w t� spraw� zaanga�owa� si� Waszyngton. Ale na razie wi�cej nie...
Nadlecia� biegiem m�odzik wygl�daj�cy na harcerzyka. Mike, samolot za�adowany i got�w do startu.
- Dobra - powiedzia� Carmichael. Ten ogie�, ten pierdolony ogie�! Uda�o mu si� niemal o nim zapomnie�. Niemal. Waha� si� chwil�, rozdzierany konfliktem lojalno�ci. Potem powiedzia� do oficera: - S�uchaj pan, musz� wraca� do po�aru. Mo�e pan tu troch� poczeka�?
- Hmmm...
- Jakie� p� godziny. Musz� zrzuci� chemikalia. Potem chcia�bym, �eby zabra� mnie pan do tego statku i przeprowadzi� przez kordon, tak bym m�g� sam pom�wi� z tymi stworami. Je�li ona tam jest, zamierzam j� zabra�.
- Nie wyobra�am sobie, jak mog�oby si� to uda�..
- No to spr�buj pan sobie wyobrazi� - powiedzia� Carmichael. - Spotkamy si� tutaj za p� godziny.
Gdy wzni�s� si� do g�ry, od razu zauwa�y�, �e ogie� si� rozszerzy�. Wiatr by� silniejszy i bardziej porywisty ni� poprzednio i wia� teraz ostro z p�nocnego wschodu spychaj�c p�omienie w stron� brzeg�w Chatsworth. W granice miasta zanios�o ju� sporo roz�arzonego popio�u i Carmichael ujrza� po lewej stronie kilka p�on�cych dom�w. B�dzie ich wi�cej, pomy�la�. Podczas akcji przeciwpo�arowej rozwija si� w cz�owieku sz�sty zmys�, kt�ry m�wi mu, jak toczy si� walka, czy wygrywasz z p�omieniami, czy przegrywasz; teraz ten zmys� podpowiedzia� mu, �e ca�y ten wielki wysi�ek ko�czy si� niepowodzeniem, �e po�ar rozszerza si� i �e o zmierzchu ca�a okolica zamieni si� w popi�.
Trzyma� si� mocno, gdy DC-3 wszed� w stref� po�aru. Pod wp�ywem ognia powietrze rozko�ysa�o si� jak szalone i powsta�y turbulencje o zadziwiaj�cej sile: czu�o si�, jakby pot�na r�ka schwyci�a samolot za dzi�b. Helikopter dow�dcy odcinka miota� si� w g�rze jak balon na uwi�zi.
Carmichael zwr�ci� si� po rozkazy i pos�ano go na stron� po�udniowo-zachodni�, blisko szeregu dom�w le��cego na zewn�trznej granicy. Na dole stra�acy �opatami przyduszali tryskaj�ce z ogr�dk�w p�ki p�omieni. Pali�y si� p�achty zesch�ych li�ci zwieszaj�cych si� z pni wynios�ych palm. Psy w okolicy zbi�y si� w oszala�e stado, uganiaj�ce si� rozpaczliwie w t� i z powrotem.
Pikuj�c w d�, tu� nad czubkami drzew, Carmichael rozpryska� czerwon� ciecz, kt�ra pokry�a wszystko, co wygl�da�o na materia� �atwopalny. Kopacze spojrzeli w g�r� i pomachali mu, a on da� im sygna� skrzyd�ami i skierowa� si� dalej na p�noc, doko�a zachodniego brzegu po�aru. Zauwa�y�, �e ogie� przesuwa si� coraz dalej na zach�d, przeskakuj�c g��bokimi kanionami w stron� granic Ventura County. Potem polecia� na wsch�d, wzd�u� podn�a g�r Santa Susana, a� po raz drugi zobaczy� statek kosmiczny stoj�cy samotnie w kr�gu sczernia�ej ziemi. Wydawa�o si�, �e kordon wojskowych pojazd�w poszerzy� si� jeszcze, jakby ca�� dywizj� pancern� rozmieszczono tu w koncentrycznych kr�gach, poczynaj�c na jakie� p� mili od statku.
Wpatrywa� si� usilnie w pojazd Kosmit�w, jak gdyby m�g� dostrzec poprzez jego b�yszcz�ce �ciany znajduj�c� si� w �rodku Cindy.
Wyobrazi� sobie, jak siedzi przy stole - lub przy czymkolwiek, czego u�ywaj� Kosmici; siedzi przy stole w towarzystwie siedmiu lub o�miu olbrzymich istot i spokojnie opowiada im o Ziemi, a potem prosi, by oni opowiedzieli jej o swojej planecie. By� ca�kowicie pewny, �e jest bezpieczna, �e nic z�ego jej si� nie stanie, �e nie torturuj� jej i nie kroj� na stole sekcyjnym, nie przepuszczaj� przez ni� pr�du tylko po to, by zobaczy�, jak na to reaguje. Wiedzia�, �e nic takiego nigdy si� Cindy nie przydarzy.
Ba� si� tylko tego, �e jej nie uwolni� i odlec� na sw� rodzinn� planet�. Przera�enie, jakie wzbudza�a w nim ta my�l, by�o silniejsze od wszystkich poznanych dot�d l�k�w.
Gdy Carmichael podlecia� do miejsca l�dowania Kosmit�w, ujrza�, jak lufy niekt�rych czo�g�w obracaj� si� w jego kierunku. W odbiorniku radiowym rozleg� si� szorstki g�os: - DC-3, zszed�e� z kursu. Wracaj do po�aru. To zamkni�ta strefa powietrzna.
- Przepraszam - powiedzia�. - Nie mia�em zamiaru. Jednak�e gdy rozpocz�� skr�t, opad� w d� jeszcze ni�ej, tak �e m�g� dobrze obejrze� statek. Je�li mia� iluminatory i Cindy wygl�da�a przez jeden z nich, chcia�, �eby wiedzia�a, i� jest w pobli�u; �e obserwuje, �e czeka na jej powr�t. Ale pow�oka statku by�a jednolita i ciemna na ca�ej przestrzeni.
Cindy? Cindy?
Pomy�la�, �e zawsze szuka�a tego, co dziwne, tajemnicze, niecodzienne.
Ci ludzie, kt�rych przyprowadza�a do domu: jaki� Nawaj, oszo�omiony turecki wycieczkowicz, dzieciak z Nowego Jorku. Ta muzyka, kt�r� gra�a, i towarzysz�ce jej inkantacje. Kadzid�a, �wiat�a, medytacje. - Poszukuj� - lubi�a m�wi�. Wci�� pr�bowa�a odnale�� trakt, kt�ry poprowadzi j� w to, co jest poza ni�. Pr�bowa�a sta� si� kim� innym, ni� by�a. I tak oto zakochali si� w sobie od pierwszego wejrzenia, nieprawdopodobna para: ona w sanda�ach i paciorkach, on ze swym powa�nym, trze�wym pogl�dem na �wiat. Dawno temu, tego dnia, gdy znalaz� si� w sklepie p�ytowym w Studio City, a B�g tylko jeden wie, co tam robi�, podesz�a do niego i zapyta�a o co�, i zacz�li gada�, i gadali, gadali, gadali przez ca�� noc; ona chcia�a si� dowiedzie� o nim wszystkiego, co tylko mo�na, a gdy nadszed� �wit, byli wci�� ze sob� i od tego czasu rzadko si� rozstawali. Nigdy nie by� w stanie zrozumie�, dlaczego go wybra�a - ogorza�ego, podstarza�ego pilota z Doliny - ale wiedzia� z pewno�ci�, �e kry� si� za tym jaki� rzeczywisty pow�d, �e zaspokaja� jak�� jej potrzeb�, tak jak ona jego, i w braku lepszego s�owa mo�na to by�o nazwa� mi�o�ci�. Ona tak�e zawsze tego szuka�a. Kt� nie szuka? Wiedzia�, �e kocha go prawdziwie i mocno, cho� nigdy nie m�g� poj�� dlaczego. Mi�o�� jest zrozumieniem - mawia�a. - Zrozumienie jest mi�o�ci�. - Czy w�a�nie w tej chwili pr�bowa�a m�wi� Kosmitom o mi�o�ci? Cindy, Cindy, Cindy.
Par� minut p�niej na lotnisku Van Nuys wyda�o mu si�, �e wszyscy ju� wiedz�, i� jego �ona jest w�r�d zak�adnik�w. Znikn�� gdzie� oficer, kt�rego Carmichael poprosi� o pozostanie. Nie zdziwi�o go to. Przez chwil� my�la� o tym, by przedosta� si� samemu do statku, przedrze� si� przez kordon i zrobi� co�, by uwolni� Cindy, ale u�wiadomi� sobie, �e to beznadziejnie g�upi pomys�. Spraw� przej�o wojsko i nie pozwoli ani jemu, ani komukolwiek podej�� do statku bli�ej ni� na mil�, a on tylko wpadnie w sieci telewizyjnych reporter�w szukaj�cych rozdzieraj�cych serca historyjek o rodzinach porwanych os�b.
G��wny kontroler zszed� na d� i odnalaz� go na lotnisku; wygl�da�, jakby zaraz got�w by� wybuchn�� wsp�czuciem. Pogrzebowym tonem powiedzia� do Carmichaela, �e nic nie szkodzi, je�li sko�czy ju� na dzisiaj i pojedzie do domu, by czeka� na to, co si� wydarzy. Carmichael odrzuci� jednak t� propozycj�. - Nie wydostan� jej stamt�d siedz�c w pokoju na kanapie - powiedzia�. - A ten po�ar te� nie wyga�nie sam z siebie.
Przepompowanie chemicznej papki do zbiornik�w DC-3 zaj�o obs�udze naziemnej dwadzie�cia minut. Carmichael sta� przy naszynie popijaj�c col� i spogl�daj�c na odlatuj�ce i przylatuj�ce samoloty. Ludzie gapili si� na niego, a ci, kt�rzy go znali, machali do� z daleka; trzech czy czterech pilot�w podesz�o i w milczeniu u�cisn�o mu r�k� lub poklepa�o wsp�czuj�co po ramieniu. Czarne od sadzy niebo na p�nocy stopniowo ku wschodowi i zachodowi przechodzi�o w szaro��. Powietrze by�o gor�ce jak w saunie i przera�liwie suche. Mo�na by, pomy�la� Carmichael, podpali� je strzelaj�c palcami. Kto� przebiegaj�cy obok rzuci� w po�piechu, �e w Pasadenie, blisko laboratorium lotniczych materia��w p�dnych wybuch�o nowe ognisko po�aru, a jeszcze inne - w Griffith Park. A wi�c wiatr zacz�� przenosi� �agwie. Kto� powiedzia�, �e p�onie stadion Dodger, a kto� inny - �e tor wy�cigowy w Santa Anita. Ca�e to przekl�te miejsce p�jdzie z dymem, pomy�la� Carmichael. A moja �ona siedzi w statku kosmicznym z innej planety.
Gdy samolot by� ju� gotowy, poderwa� go i spu�ci� �wie�y �adunek niemal prosto w twarze stra�ak�w pracuj�cych na peryferiach Chatsworth. Zbyt byli zaj�ci, by mu pomacha�. Aby powr�ci� na lotnisko, musia� zrobi� wielk� p�tl� za lini� ognia: nad wzg�rzami Santa Susana a� do odnogi autostrady Golden State. Tym razem ujrza� po�ar na wschodzie: dwa pot�ne skupiska ognia znacz�ce miejsca, w kt�rych strumienie odrzutu z innych statk�w musn�y wysch�� traw�, oraz kilka mniejszych ognisk na linii od Glendale lub Burbank a� po �rodek Orange County.
R�ce mu si� trz�s�y, gdy dotkn�� p�yty Van Nuys. Nie spa� ju� od trzydziestu dw�ch godzin i czu�, �e wkracza w obszar �lepego, bia�ego wyczerpania, kt�ry le�y daleko poza zwyk�ym zm�czeniem.
Wysiad� z samolotu. G��wny kontroler zn�w czeka� na niego. - Dobra - powiedzia� z miejsca Carmichael. - Odwal� si� na pi��, sze�� godzin i przekimam troch�, a potem mog� wraca� do...
- Nie o to chodzi.
- A o co?
- Przyszed�em ci to powiedzie�, Mike. Zwolnili niekt�rych zak�adnik�w.
- Cindy?
- Tak s�dz�. Samoch�d z wojsk lotniczych zabierze ci� do Sylmar. Za�o�yli tam kwater� g��wn�. Kazali ci� odnale��, jak tylko wr�cisz, i tam pos�a�, �eby� m�g� porozmawia� z �on�.
- Wi�c jest wolna - powiedzia� Carmichael. - Jezu, jest wolna!
- Id� ju�, Mike. Chyba przez jaki� czas poradzimy sobie z po�arem bez ciebie.
Samoch�d wojskowy wygl�da� jak generalska limuzyna: d�ugi, niski i b�yszcz�cy, z szoferem o kwadratowej twarzy za kierownic� i dwoma m�odymi oficerami, z wygl�du twardzielami, na tylnym siedzeniu obok niego. Niewiele m�wili i wygl�dali na tak znu�onych, jak znu�ony czu� si� Carmichael. - Jak si� czuje moja �ona? - zapyta�, a jeden z nich odpowiedzia�: - Z tego co wiemy, to nie zrobiono jej krzywdy. - Powiedzia� to w sztywny i osobliwy spos�b. Carmichael wzruszy� ramionami. Dzieciak, powiedzia� sobie, obejrza� za du�o starych film�w.
Wydawa�o si� teraz, �e ca�e miasto p�onie. W �rodku klimatyzowanej limuzyny wyczuwa�o si� tylko s�abiutki zapach dymu, ale niebo na wschodzie wygl�da�o przera�aj�co: smugi czerwieni rozpryskiwa�y si� jak meteory na tle czerni. Carmichael zapyta� o to oficera lotnictwa, ale w odpowiedzi us�ysza� tylko: - Z tego co wiem, wygl�da to fatalnie. - Gdzie� na autostradzie do San Diego, pomi�dzy Mission Hills a Sylmar, Carmichael zapad� w sen i odzyska� �wiadomo�� dopiero wtedy, gdy zbudzono go �agodnie i wprowadzono do przestronnego, ponurego, przypominaj�cego hangar budynku w pobli�u zbiornika. By� tu ca�y labirynt przewod�w i ekran�w, w�r�d kt�rych wojskowy personel obs�ugiwa� chyba z tysi�c komputer�w i dziesi�� tysi�cy telefon�w. Da� si� wprowadzi� do pokoju biurowego w �rodku; wl�k� nogi za sob� i porusza� si� jak automat ledwie zdolny skupi� wzrok na czymkolwiek. W pokoju siwy pu�kownik dawa� z siebie wszystko, by powitanie wygl�da�o tak, jak w momencie szczytowego napi�cia na filmie.
- Panie Carmichael - powiedzia� - to mo�e by� najtrudniejsze spo�r�d wszystkich pa�skich zada�.
Carmichael nachmurzy� si�. W rym przekl�tym mie�cie, pomy�la�, wszystko dzieje si� jak w Hollywood.
- Powiedziano mi, �e uwolniono zak�adnik�w - odezwa� si�. - Gdzie jest moja �ona?
Pu�kownik wskaza� na ekran telewizora. - Zaraz damy panu z ni� porozmawia�.
- To znaczy, �e si� z ni� nie zobacz�?
- Nie od razu.
- Dlaczego nie? Dobrze si� czuje?
- O ile wiemy - tak.
- Wi�c nie zosta�a zwolniona? Powiedziano mi, �e zak�adnik�w wypuszczono.
- Pozwolono odej�� wszystkim opr�cz trojga - powiedzia� pu�kownik. - Dwoje ludzi, zgodnie z tym co m�wi� Kosmici, dozna�o obra�e�, gdy ich chwytano, i teraz przechodz� leczenie na pok�adzie statku. Trzeci� osob� jest pa�ska �ona. Nie chce opu�ci� statku.
Jakby zapad� si� w dziur� powietrzn�. - Nie chce?...
- Utrzymuje, �e zamierza lecie� ochotniczo na planet� Kosmit�w. Twierdzi, �e b�dzie naszym ambasadorem czy te� specjalnym wys�annikiem. Panie Carmichael, czy pa�skiej �onie zdarza�y si� w przesz�o�ci przypadki zachwiania r�wnowagi umys�owej?
Carmichael rzuci� na niego w�ciek�e spojrzenie i powiedzia�: Jest absolutnie normalna. Prosz� mi wierzy�.
- Ma pan �wiadomo�� faktu, �e nie okaza�a �adnych objaw�w strachu, gdy tego ranka Kosmici schwytali j� podczas wydarze� w centrum handlowym?
- Tak, wiem o tym. To nie znaczy, �e jest szalona. Owszem - inna. Ma niezwyk�e pomys�y. Ale nie jest szalona. Nawiasem m�wi�c - ja te� nie. - Przy�o�y� r�ce do twarzy i przycisn�� lekko czubki palc�w do oczu.
- W porz�dku - powiedzia�. - Pozw�lcie mi z ni� pom�wi�.
- S�dzi pan, �e da si� j� przekona�, by opu�ci�a ten statek? - Na pewno b�d� cholernie mocno pr�bowa�.
- Nie pochwala pan tego, co ona robi, prawda? - zapyta� pu�kownik.
Carmichael uni�s� wzrok. - Owszem, pochwalam. To inteligentna kobieta, kt�ra z w�asnej i nieprzymuszonej woli robi to, co uznaje za wa�ne. Dlaczego, do cholery, mia�bym tego nie popiera�? Ale zamierzam wybi� to jej z g�owy i to jeszcze jak. Kocham j�. Pragn� jej. Kto� inny mo�e zosta� tym cholernym ambasadorem na Betelgeuse. Dacie mi z ni� pom�wi�?
Pu�kownik skin�� d�oni� i wielki ekran telewizyjny o�y�. Przez chwil� jaki� tajemniczy, kolorowy dese� rozb�yskiwa� na nim w denerwuj�cy, przypadkowy spos�b; nast�pnie Carmichael ujrza� przelotnie okryte cieniem wisz�ce k�adki, pogmatwan� sie� zastrza��w krzy�uj�cych si� co chwil� pod osobliwymi k�tami, a potem ukaza� si� na moment jeden z Kosmit�w. ��te, tackowate oczy patrzy�y na niego z b�ogim samozadowoleniem. Carmichael poczu�, �e ockn�� si� ca�kowicie.
Twarz Kosmity znikn�a i pojawi�a si� Cindy. W chwili, gdy j� ujrza�, wiedzia�, �e j� utraci�.
Jej twarz p�on�a. Cicha rado�� w jej oczach bliska by�a ekstazie. Wiele razy wygl�da�a podobnie, ale teraz by�o to co� innego. Tym razem dost�pi�a wizji boskiego szcz�cia.
- Cindy?
- Cze��, Mike.
- Mo�esz mi powiedzie�, co si� tam w �rodku dzieje?
- To niewiarygodne. Kontakt, porozumienie.
No tak, pomy�la�. Je�li ktokolwiek m�g� nawi�za� kontakt z istotami z Kosmosu, to w�a�nie Cindy. By�a w niej jaka� magia: dar otwierania wszystkich zamkni�tych drzwi.
- Oni rozmawiaj� bezpo�rednio my�lami - powiedzia�a bez �adnych przeszk�d. Przyjechali tu pokojowo, by nas pozna�, po��czy� si� z nami w harmonii, by wprowadzi� nas do konfederacji planetarnej.
Zwil�y� wargi. - Cindy, co oni ci zrobili? Pranie m�zgu czy co?
- Nie! Nic z tych rzeczy! Nic mi nie zrobili, Mike! Po prostu zacz�li�my rozmawia�.
- Rozmawia�!
- Pokazali mi, jak przylgn�� umys�em do ich umys��w. To nie pranie m�zgu. Jestem wci�� sob�, jestem Cindy. Czuj� si� dobrze. Czy wygl�dam, jakby mnie skrzywdzono? Oni nie s� niebezpieczni. Uwierz mi.
- Wiesz, �e podpalili p� miasta ogniem odrzutu?
- To ich smuci. To by� wypadek. Nie zdawali sobie sprawy, jak sucho jest w g�rach. Gdyby znale�li spos�b na st�umienie ognia, uczyniliby to, ale po�ar jest za du�y nawet dla nich. Prosz� nas o przebaczenie. Chc�, �eby wszyscy wiedzieli, jak im przykro. - Przerwa�a na chwil�. Potem bardzo �agodnie powiedzia�a: Mike, czy przyjdziesz na pok�ad? Pragn�, by� ich do�wiadczy� tak, jak ja ich do�wiadczy�am.
- Cindy, nie mog� tego zrobi�.
- Oczywi�cie, �e mo�esz! Ka�dy mo�e! Po prostu otwierasz sw�j umys�, oni ci� dotykaj� i...
- Wiem. I nie chc�. Cindy, wychod� stamt�d i jedziemy do domu. Prosz�. Prosz�. To ju� trzy dni, nie - teraz cztery... Chc� ci� u�cisn��, chc� ci� trzyma�...
- Mo�esz mnie obj�� tak mocno, jak tylko chcesz. Wpuszcz� ci� na pok�ad. Mo�emy razem pojecha� na ich planet�. Wiesz, �e zamierzam polecie� do nich?
- Nie masz zamiaru. Naprawd� nie.
Uroczy�cie skin�a g�ow�. Wygl�da�a bardzo powa�nie. - Odjad� za par� tygodni, jak tylko uzyskaj� mo�liwo�� wymiany dar�w z Ziemianami. Widzia�am obrazy ich planety - jak na filmie, tylko �e dzi�ki ich umys�om. Mike, nawet sobie nie wyobra�asz, jaka ona jest pi�kna! Jak gor�co sobie �ycz�, bym z nimi pojecha�a!
Krople potu sp�ywa�y mu z w�os�w do oczu; mruga�, ale nie �mia� ich otrze�: obawia� si�, i� pomy�li, �e on p�acze.
- Cindy, nie chc� polecie� na ich planet�. I nie chc� te�, �eby� ty polecia�a.
Przez jaki� czas milcza�a.
Potem u�miechn�a si� subtelnie i powiedzia�a: - Wiem, Mike.
Zacisn�� pi�ci, rozlu�ni� je i zacisn�� ponownie. - Nie m o g � tam polecie�.
- Tak. Nie mo�esz. Rozumiem to. My�l�, �e nawet Los Angeles jest dla ciebie zbyt obce. Musisz by� w swojej Dolinie, w swoim w�asnym, rzeczywistym �wiecie, a nie w drodze ku odleg�ej gwie�dzie. Nie chc� ci� namawia�.
- Ale ty i tak polecisz? - zapyta� i tak naprawd� nie by�o to pytanie.
- Przecie� wiesz, co zrobi�.
- Tak.
- Przykro mi. Ale tak naprawd�, to nie.
- Kochasz mnie? - powiedzia� i zaraz tego po�a�owa�. U�miechn�a si� smutno. - Wiesz, �e tak. I wiesz, �e nie chc� ci� opu�ci�. Ale gdy dotkn�li mnie swoim umys�em, gdy ujrza�am, jakie to s� istoty - wiesz, o co mi chodzi? Nie musz� tego t�umaczy�, prawda? Ty zawsze mnie rozumiesz.
- Cindy...
- Och, Mike. Tak bardzo ci� kocham.
- I ja ci� kocham, dziecino. I chc�, �eby� zesz�a z tego przekl�tego statku.
- Nie pro� mnie o to. Bo mnie kochasz. A ja nie b�d� ci� zn�w prosi�a, �eby� przyszed� na pok�ad, bo naprawd� ci� kocham. Rozumiesz to, Mike?
Pragn�� si�gn�� za ekran telewizora i j� pochwyci�. - Tak, rozumiem - zmusi� si� do s��w.
- Kocham ci�, Mike.
- Kocham ci�, Cindy.
- Powiedzieli mi, �e podr� tam i z powrotem trwa czterdzie�ci osiem lat, ale dla mnie b�dzie to jak par� tygodni. Och, Mike! Do widzenia, Mike! Niech ci� B�g b�ogos�awi! - Przesy�a�a mu poca�unki. Na palcach ujrza� swoje trzy ulubione, wysadzane ma�ymi szafirami pier�cienie, kt�re zrobi�a, gdy po raz pierwszy zacz�a projektowa� bi�uteri�.
Szuka� w my�lach jakiego� sposobu, by j� przekona�; jakich� nowych racji, kt�re do niej przem�wi�, i nie m�g� niczego znale��. Czu�, jak rozprzestrzenia si� w nim bezmierna pustka, jakby wiruj�ca brzytwa wycina�a mu wn�trze. Jej twarz ja�nia�a. Nagle wyda�a mu si� obca. Wygl�da�a jak kto� z Los Angeles, jak jedna z os�b zagubionych w fantazjach i mrzonkach; by�o to tak, jakby nigdy jej nie zna� lub jakby udawa�, �e jest ona kim� innym, ni� naprawd� jest. Nie. To nie tak. Ona nie jest takim kim�, to naprawd� Cindy. Jak zwykle pod��a za w�asn� gwiazd�.
Nagle nie m�g� ju� d�u�ej patrze� na ekran i odwr�ci� si�, zaciskaj�c wargi; poruszy� lew� r�k�, jakby co� odpycha�. �o�nierze lotnictwa mieli zak�opotany wyraz twarzy, jakby mimowolnie pods�uchali kogo� podczas najbardziej intymnych chwil i teraz udawali, �e nic nie s�yszeli.
- Ona nie jest szalona, pu�kowniku - powiedzia� porywczo Carmichael. - Nie chc�, aby kto� my�la�, �e to jaka� wariatka.
- Oczywi�cie, panie Carmichael.
- Ale ona nie zejdzie z tego statku. S�ysza� j� pan. Zostanie na pok�adzie i wraca z nimi tam, sk�d przylecieli. Nic nie mog� na to poradzi�. Nic jej stamt�d nie wyci�gnie, chyba �e poszed�bym tam i wywl�k� j� si��. A tego nigdy nie uczyni�.
- Naturalnie, �e nie. W ka�dym razie rozumie pan, �e nie mogliby�my pozwoli� panu na wej�cie na statek, nawet gdyby chodzi�o o wyprowadzenie jej stamt�d.
- No i dobrze - powiedzia� Carmichael. - Nawet o tym nie marzy�em. O tym, by j� wyprowadzi� lub przy��czy� si� do niej. Niech leci: by�o to jej przeznaczone na tym �wiecie. Ale nie mnie. Nie mnie, pu�kowniku. To po prostu nie moja rzecz. - Odetchn�� g��boko. Pomy�la�, �e chyba dygocze. - Pu�kowniku, nie ma pan nic przeciwko temu, �e wynios� si� do diab�a? Mo�e poczuj� si� troch� lepiej, je�li wr�c� st�d i zrzuc� jeszcze troch� b�ota na po�ar. S�dz�, �e mi to pomo�e. Tak my�l�, pu�kowniku. Dobrze? Pu�kowniku, ode�le mnie pan z powrotem na Van Nuys?
Wystartowa� po raz ostatni na DC-3. Chcieli, �eby zrzuci� chemikalia wzd�u� zachodniej p�aszczyzny ognia, ale zamiast tego polecia� na wsch�d, w stron� statku, i zatoczy� wok� niego szerokie ko�o.
G�os przez radio poleci� mu opu�ci� t� stref�, a on odpowiedzia�, �e tak zrobi.
Gdy zakr�ca�, w boku statku otworzy� si� w�az i pojawi� si� tam jeden z Kosmit�w. Wygl�da� pot�nie nawet z wysoko�ci, na kt�rej znajdowa� si� Carmichael. Ogromny, purpurowy stw�r zst�pi� ze statku, rozpostar� macki i zdawa� si� wdycha� pe�ne dymu powietrze.
Carmichael pomy�la� mgli�cie, by zlecie� ni�ej i zrzuci� ca�y �adunek na t� istot� pogr��aj�c j� w czerwonym b�ocie i wyr�wnuj�c rachunek z Kosmitami za to, �e zabrali mu Cindy. Potrz�sn�� g�ow�. To szale�stwo, powiedzia� sobie. Cindy by zemdli�o, gdyby dowiedzia�a si�, �e cho�by zastanawia� si� nad czym� takim. Ale w�a�nie taki jestem, pomy�la�. Pospolity, wstr�tny, m�ciwy Ziemianin. I to dlatego nie mam zamiaru polecie� na t� obc� planet�; i to dlatego ona poleci.
Zawr�ci� po �uku nad statkiem i skierowa� si� prosto przez Granada Hills i Northridge na lotnisko Van Nuys. Gdy znalaz� si� na ziemi, siedzia� przez d�ug� chwil� nieruchomo za sterami. W ko�cu jeden z kontroler�w wyszed� i zawo�a� do niego: " Dobrze si� czujesz, Mike?
- Tak. Doskonale.
- To co ci strzeli�o do g�owy, �eby nie wrzuci� �adunku i wr�ci�?
Carmichael zerkn�� na wska�niki. - Tak zrobi�em? Pewnie naprawd� tak zrobi�em.
- Ty chyba �le si� czujesz?
- My�l�, �e zapomnia�em go wyrzuci�. Nie, nie zapomnia�em, ale nie chcia�em.
- Mike, wy�a� z tego �amolotu.
- Nie chcia�em go wyrzuci� - powt�rzy� Carmichael. - Po co, do diab�a; si� tym przejmowa�? To zwariowane miasto - i tak nie zosta�o tu nic, co chcia�bym ocali�. - W ko�cu opu�ci�o go panowanie nad sob� i w�ciek�o�� zaw�adn�a nim jak ogie� wspinaj�cy si� po zboczach wysch�ego kanionu. Rozumia� to, co ona robi, i uszanowa� to, ale nie musia�o mu si� to podoba�. W og�le mu si� to nie podoba�o. Straci� Cindy i czu�, �e przegra� wojn�, kt�r� toczy� z Los Angeles. - Chuj mu w dup� - powiedzia�. - Niech p�onie. To ob��kane miasto. Zawsze go nienawidzi�em. Zas�uguje na ten los. By�em tu tylko dla niej. Tylko ona si� liczy�a. A teraz odlatuje. Niech p�onie to pierdolone miasto.
Kontro