6014
Szczegóły |
Tytuł |
6014 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6014 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6014 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6014 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jeffrey Deaver
Dar j�zyk�w
Prze�o�y�a: Agnieszka Fuli�ska
Wydanie oryginalne: 2000
Wydanie polskie: 2003
Dla Diany Kenne,
kt�ra jest natchnieniem wymagaj�cym krytykiem,
cz�ci� moich ksi��ek, cz�ci� mojego �ycia. Z mi�o�ci�...
Podzi�kowania
Pragn� szczeg�lnie gor�co podzi�kowa� Pameli Dorman z wydawnictwa Viking za redaktorski up�r i cierpliwo�� (nie m�wi�c ju� o odwadze), kt�re sk�aniaj� autor�w do d��enia do podobnego poziomu doskona�o�ci, jaki ona osi�gn�a w swojej pracy. Wyrazy wdzi�czno�ci kieruj� do Deborah Schneider, drogiej przyjaci�ki i najlepszej agentki na �wiecie. I do ca�ej ekipy Viking/NAL, zw�aszcza do Elaine Koster, Michaeli Hamilton, Joego Pitmana, Cathy Hemming, Matthew Bradleya (kt�ry setki razy zdoby� tytu� Combat Publicist) i Susan O�Connor. Moja wdzi�czno�� nie by�aby pe�na, gdybym nie wspomnia� o wspania�ych ludziach z wydawnictwa Curtis-Brown w Londynie, zw�aszcza Dianie Mackay i Vivienne Schuster, oraz ze znakomitego brytyjskiego wydawnictwa Hodder & Stoughton - Carolyn Mays, Sue Fletcher i Peterze Lavery. Dzi�kuj� r�wnie� Cathy Gleason z Gelfman-Schneider. Dzi�ki i �hej� dla Traccy, Kerry, Davida, Taylora, Lisy, Caseya oraz Bryana Du�ego i Bryana Ma�ego.
�RODA
Pierworodni
Na pocz�tku by�o S�owo, a S�owo by�o u Boga, a Bogiem by�o S�owo.
Ewangelia �w. Jana (1,1)
Rozdzia� 1
Po p�nocy niebo zakry� ca�un chmur, ale nie spad�a ani kropla deszczu.
Pod tym zadziwiaj�co ciep�ym kwietniowym niebem m�czyzna brodzi� w�r�d dzikiej marchwi i bladej turzycy. Zmierza� w stron� niewielkiego kamiennego budynku ze zwietrza�ego, cielistor�owego granitu, usadowionego na wzg�rzu poro�ni�tym r�nymi gatunkami sosen.
Zatrzyma� si� na chwil�, po czym podszed� do metalowych drzwi i wyci�gn�� z niewielkiej torby m�otek i d�uto, ogl�daj�c si� przy tym za siebie w kierunku polany. Nie by�o na niej nikogo, tylko dwie sowy dzioba�y co� na wp� zakopane w�r�d krokus�w, kt�rych kielichy wznosi�y si� w g�r� niczym d�onie w b�agalnym ge�cie. Odwr�ci� si� do budynku, przy�o�y� d�uto do kamienia i zacz�� stuka�. Raz, drugi, dziesi�ty. D�wi�czne uderzenia rozlega�y si� g�o�no w nocnej ciszy.
Przez p� godziny pracowa� m�otkiem i d�utem wzd�u� ca�ych drzwi. Kamie� kruszy� si�, kawa�ki odpada�y. Rozleg� si� grzmot. Wiosenne niebo rozjarzy�o si� j�zykami bia�ego ognia. St�umiony d�wi�k grzmotu przetoczy� si� powoli, po czym ucich�.
Deszcz wci�� nie pada�.
A gdy us�ysza�, �e �azarz nie �yje, Jezus wr�ci� do Betanii i uda� si� do grobu, i stan�� przed kamieniem zamykaj�cym gr�b. Spojrza� w niebo i rzek�: �Ojcze, dzi�kuj� ci, �e� wys�ucha� mych s��w�.
Aaron Matthews by� wysokim, szpakowatym m�czyzn� o silnym, szczup�ym, �ylastym ciele. Wygl�da� na jednego z tych ludzi, kt�rym nie sprawia przyjemno�ci ani jedzenie, ani alkohol, a� dziwne, co ich utrzymuje przy �yciu. Poci� si� obficie w panuj�cej duchocie, przerwa� wi�c prac�, by zdj�� koszul�, i zabra� si� na powr�t do obt�ukiwania kamienia, poszukiwania jego s�abych miejsc.
Wkr�tce granit wok� zawias�w by� na tyle os�abiony, �e m�g� u�y� �omu. Wywa�y� drzwi. Upad�y z trzaskiem i Matthews wszed� do �rodka.
Rozb�ys�o �wiate�ko zapalniczki; ruszy� wzd�u� szeregu niewielkich drzwi. Przez chwil� mia� wra�enie, �e trafi� wprost do Piek�a Dantego, �e to Wergiliusz przys�a� go do tej �a�obnej jaskini, upstrzonej celami oszo�omionych grzesznik�w, zgi�tych wp�, skazanych na wieczno�� w dusznym zamkni�ciu.
Wreszcie znalaz� to, czego szuka�: male�k� tabliczk� z wypisanymi drobnymi literami imieniem i nazwiskiem: Peter Matthews. Te drzwi r�wnie� by�y zamkni�te, ale pu�ci�y po kilkunastu uderzeniach m�ota.
Matthews popchn�� je, po czym wyci�gn�� ostro�nie r�k� i dotkn�� g�stych ciemnych w�os�w m�odzie�ca. Chwyci� go za r�ce i wyci�gn�� z krypty, po czym wzi�� mocno w ramiona. Przez kilka chwil le�eli na pod�odze, twarz przy twarzy, policzki ojca gor�ce, syna - zimne.
I nakaza� Jezus, �eby odsun�li kamie� z grobu, i zawo�a� dono�nym g�osem: ��azarzu, wyjd��.
Wzi�� ch�opca na r�ce i chwiejnym krokiem ruszy� ku furgonetce zaparkowanej na cmentarnej �cie�ce. Spojrza� na jego twarz. Czy�by si� poruszy�? Zastanowi�o go to. Nachyli� si�. Czy�by poczu� oddech na policzku?
��azarzu wyjd��
I tak, tak!
Cz�owiek, kt�ry by� zmar�y, o�y� zn�w.
Otworzy� furgonetk� i ostro�nie z�o�y� cia�o m�odzie�ca z ty�u samochodu.
Matthews przejecha� mi�dzy kamiennymi kolumnami u wej�cia na cmentarz i wkr�tce mkn�� ju� po szosie. Zmierza� przez dolin� Shenandoah w g��b masywu Blue Ridge, wje�d�aj�c coraz wy�ej na wzg�rza, a� �wiat�a miast, a p�niej odosobnionych domostw przygas�y. Kilka mil od cmentarza skr�ci� na bit� drog� i posuwa� si� powoli tunelem o �cianach ze szczwo�u i sosen.
Tu� za prze��cz�, gdzie droga przechodzi�a mi�dzy dwoma stromymi, poro�ni�tymi dzik� winoro�l� wzg�rzami, rozci�ga�a si� p�ytka czara doliny. Pomi�dzy chropowatymi pniami drzew wida� by�o gromadk� niskich, podniszczonych budynk�w.
Matthews zatrzyma� furgonetk� i rozejrza� si� ostro�nie w poszukiwaniu intruz�w, chocia� nie spodziewa� si� w�amania. Ogrodzenie by�o pod napi�ciem, kt�rego warto�� przekracza�a dozwolon�, a dziesi�ciu akr�w terenu strzeg�o pi�� pot�nych rottweiler�w, tak dzikich i z�ych, jak to tylko mo�liwe, o z�bach ostrych niczym z obsydianu. Polowa�y stadem i raz lub dwa razy w tygodniu rozszarpywa�y jelenie, kt�re zab��ka�y si� w pobli�u, gdy brama by�a otwarta.
Same zabudowania mia�y powierzchni� dziesi�ciu tysi�cy st�p kwadratowych i by�y zbieranin� rozpadaj�cych si� parterowych budynk�w, dormitori�w i kaplic, w wi�kszo�ci po��czonych ze sob�, zbudowanych z desek, gont�w, pustak�w i stiuk�w. Ca�o�� przypomina�a wymar�e miasto w Kolorado.
Katedra w�r�d Sosen - tak jego ojciec nazwa� to miejsce, gdy naby� je lata temu. I tak nadal g�osi�a zniszczona tabliczka. Mn�stwo niewielkich pokoi, gor�cych i dusznych latem, koszmarnie pos�pnych zim�. G��wna kwatera mieszkalna sk�ada�a si� z pi�tnastu n�dznych pokoi bez kanalizacji. By�a tu r�wnie� trzypi�trowa kaplica i pi��dziesi�t opuszczonych pokoi go�cinnych.
Enklawa nawi�zywa�a do wielkiej tradycji zielono�wi�tkowych i fundamentalistycznych oboz�w odnowy religijnej rozrzuconych po ca�ej dolinie Shenandoah. Gdy WPA za�o�y�o tu park narodowy, wykupi�o wi�kszo�� ziemi od drobnych wsp�lnot ko�cielnych i zniszczy�o niekt�re zabudowania, ale nie wszystkie. Spaceruj�c po le�nym rezerwacie w Blue Ridge, mo�na by�o si� natkn�� na opuszczony ob�z, o kt�rym Departament Park�w Narodowych nie mia� nawet poj�cia. Namioty rozpad�y si�, a krzes�a i krucyfiksy le�a�y rozrzucone niczym �wiadectwo jakiego� �redniowiecznego pogromu. Taki widok powodowa�, �e cz�owiek tylko rzuca� okiem na swoich towarzyszy i rusza� szybko przed siebie, nie zatrzymuj�c si� dla nabrania oddechu, byle tylko wieczorem rozbi� namiot jak najdalej od tego miejsca.
Matthews pojecha� dalej, ku bramie, a jego wzrok spocz�� na makabrycznym, wysokim na osiem st�p pos�gu anio�a. Rze�b� t� wykona� jego ojciec wiele lat temu. Szalony starzec pokrwawi� sobie r�ce, naginaj�c winoro�l i ga��zki forsycji tak, by utworzy�y po��dany kszta�t. Teraz wszystko rozpada�o si�, obrzydliwe niczym korze� mandragory pokryty blad� paj�czyn� mchu i zgni�ych li�ci. Skrzyd�a opad�y, a twarz, niegdy� pi�kna, przypomina�a mask� ko�ciotrupa.
Zaparkowa� przed najwi�kszym budynkiem, wysiad� i otworzy� boczne drzwiczki furgonetki. Si�gn�� do �rodka i wyci�gn�� cia�o. B�yskawica zn�w przeci�a niebo, potem b�ysn�o si� jeszcze kilka razy, ale grzmoty nadal by�y dziwnie st�umione. Nios�c cia�o, popchn�� bram� ramieniem i pozwoli�, by zamkn�a si� za nim. Ostro�nie, upomnia� samego siebie.
Ostro�nie. Aaron Matthews wierzy�, �e umarli - podobnie jak ci, kt�rzy mieli nied�ugo umrze�, oraz ci, kt�rzy mieli wkr�tce powsta� z martwych - zas�uguj� na najwy�szy szacunek.
Rozdzia� 2
Zatrzymuj�c samoch�d na parkingu, dziewczyna poczu�a ulg�, �e gabinet znajduje si� poza centrum. Nikt nie b�dzie t�dy przechodzi� w drodze do sklepu albo szko�y, nikt nie zobaczy jej samochodu zaparkowanego przed gabinetem psychiatry.
Hej, sp�jrzcie no! Oto i nasza ulubiona wariatka...
Brawa dla Szalonej Megan.
Gdy silnik ucich�, spojrza�a na swoje ciuchy, swoje codzienne ciuchy: niebieskie levisy, ciemna d�insowa bluza, martensy. Ulga niespodziewanie znik�a. To ubranie nie wygl�da�o jak nale�y. Poczu�a za�enowanie i �al, �e nie w�o�y�a przynajmniej sp�dnicy. Spodnie za obszerne, koszula zbyt wymi�ta, r�kawy du�o za d�ugie, a skarpetki czerwone jak zupa pomidorowa.
Co on o mnie pomy�li?
�e jestem wariatk�.
Zdj�a z szyi drewnian� pacyf� i cisn�a j� na tylne siedzenie. Przeczesa�a w�osy palcami, odgarn�a je z twarzy. Czerwone knykcie wyda�y jej si� wielkie jak pi�eczki golfowe. Na palcach jednej d�oni mia�a cztery pier�cionki, na drugiej trzy. Zbyt m�odzie�owo. Zostawi�a tylko dwa, pozosta�e wrzuci�a do schowka na r�kawiczki.
Mo�e powinnam odjecha�? Wycofa� si�?
Westchn�a. Nic z tego. Megatarapaty.
Spoko. Wal przed siebie. Brawa dla Szalonej Megan.
Przycisn�a guzik domofonu i chwilk� p�niej drzwi zabrz�cza�y. Wn�trze gabinetu doktora Jamesa Petersa nie zrobi�o na niej wra�enia. By�o ciasne i duszne. Szczeg�y, powtarza� jej Joshua, Joshua artysta, Joshua, kt�ry namawia� j�, �eby powa�nie zaj�a si� malarstwem.
�Przygl�daj si� szczeg�om - powiedzia� na pierwszej lekcji. - Musisz patrze� jak artysta. Jak si� tego nauczysz, ca�a reszta przyjdzie sama�.
Tu by�o mn�stwo szczeg��w: sporo kopert z rachunkami do wys�ania przy drzwiach (pocieszaj�ce - znaczy, �e ma du�o pacjent�w). Tandetne meble (mo�e nie bierze bardzo du�o). Wiele ksi��ek wygl�daj�cych na nudne (pewnie jest inteligentny). Wzi�a kolorowe czasopismo sprzed trzech tygodni, kt�rego zawarto�� wcale jej nie interesowa�a, i usiad�a na podniszczonej kanapie.
Zanim zacz�a czyta� artyku� o Julii Roberts, otworzy�y si� wewn�trzne drzwi i stan�� w nich lekarz.
- Ty jeste� Megan? - spyta�, unosz�c brwi i posy�aj�c jej zawodowy u�miech. - Peters.
By� mniej wi�cej w wieku jej ojca, przystojny. G�ste w�osy. Spodziewa�a si�, �e b�dzie �ysy i z kozi� br�dk�.
- Hej. - �ciska�a rozpaczliwie zwini�te w rulon �People�.
- Wejd�. - Gestem wskaza� drzwi.
Wesz�a do gabinetu.
Pok�j by� pomalowany na ciemnozielono - przyjemny odcie�. Do wyboru mia�a jedno z kilku zwyk�ych krzese� lub sk�rzan� kozetk�.
Hmm... Szalona Megan wybiera krzes�o.
Usiad�a, a doktor tymczasem grzeba� przez chwil� w biurku, a� wreszcie znalaz� czyst� kart�.
- Nie jestem zbyt dobrze zorganizowany. Mo�e to oznaka wielkiego umys�u.
Megan czu�a si� w obowi�zku odpowiedzie�.
- Dzi�kuj�, �e mnie pan przyj�� tak szybko.
- Nie ma sprawy.
Zadzwoni�a wczoraj, �eby si� um�wi�. Po tym, co sta�o si� w poniedzia�ek (jak powinnam to nazwa�? wypadek, sytuacja, to co�?), Wydzia� Spraw Socjalnych Hrabstwa Fairfax skontaktowa� si� z jej ojcem i da� mu namiary na Petersa. Tatu� przekaza� informacje c�rce.
Lekarz roz�o�y� kart� i zacz�� pisa�.
- Panna Megan Collier?
- Nie, to m�j ojciec nazywa si� Collier. Ja u�ywam nazwiska matki. McCall. - Przechyli�a si� na krze�le, krzy�uj�c nogi. Pokaza�y si� pomidorowe skarpetki. Ustawi�a stopy r�wno na pod�odze, powtarzaj�c w my�li, �e ma ich nie rusza�.
Spojrza� na ni�.
- Na pocz�tek kilka szczeg��w. Bior� sto dziesi�� za sesj�. Wola�bym, �eby� p�aci�a osobno za ka�de spotkanie, je�li nie sprawi ci to k�opotu.
K�opotu nie sprawi, pomy�la�a Megan, ale to troch� chamskie.
- No, Bett da�a mi czek.
- Bett?
- Matka. - Megan si�gn�a po portfel.
- P�niej. Masz polis� ubezpieczeniow�?
Zn�w si�gn�a po portfel.
- W porz�dku. - Przygl�da� si� jej przez chwil� z lekkim u�miechem. - Oto plan gry. Zajrzymy dzi� wst�pnie do twojego umys�u i zobaczymy, co si� da zobaczy�. Je�li uznamy, �e chcemy dzia�a� dalej, zaczniesz regularne wizyty, gdy tylko wr�c� z konferencji w przysz�ym tygodniu.
Uk�ucie w sercu. Czyli jak si� oka�e, �e jestem ca�kiem chora lub co� takiego?
- Oj, ta mina spanikowanego pacjenta. My�lisz, �e znajdziemy co� okropnego, co� mrocznego? No c�, niewykluczone. Ale je�li tak si� zdarzy, rzucimy na to nieco �wiat�a i gdy sko�czymy, nie b�dzie ju� takie mroczne.
T�umaczy� jej dalej, �e nawet je�li nie zechce si� z nim spotyka�, b�dzie musia�a skorzysta� z jakiej� pomocy. Gdy znaleziono j� pijan� na pomo�cie miejskiej wie�y ci�nie� w poniedzia�ek wiecz�r, pope�ni�a wykroczenie.
- Du�e z�e wilki ze spraw socjalnych mog� kaza� ci si� leczy� z powodu nadu�ywania alkoholu. Albo pos�a� ci� do s�du dla nieletnich. A uwierz mi, �e nie masz na to ochoty.
Wypadek...
- W porz�dku - powiedzia�a cicho. Jej wzrok pad� na przewodnik le��cy na biurku. - Wybiera si� pan na zach�d?
- Na t� konferencj�, o kt�rej wspomina�em. W Kalifornii.
- Cudownie. Zawsze chcia�am tam pojecha�. Mam hopla na punkcie Janis Joplin. By� pan kiedy� w North Beach?
- Wiedzia�em, �e kogo� mi przypominasz. Takie same jasne w�osy. Oczywi�cie jeste� �adniejsza. �piewasz bluesa?
- Chcia�abym.
- North Beach? - ci�gn�� z entuzjazmem. - Grant Street? Jasne, �e tam by�em. Ta konferencja jest w Los Angeles, ale kocham p�noc. Hrabstwo Marin, Sausalito. Jestem w g��bi duszy hipisem. Ty nie mo�esz pami�ta� hipis�w.
- Za to - odpowiedzia�a z r�wnym entuzjazmem - widzia�am �Woodstock� osiem razy. - �a�owa�a teraz, �e zdj�a pacyf�.
Szalona Megan czuje si� nieco mniej szalona.
W tej chwili jego u�miech ga�nie i Peters zn�w staje si� lekarzem. Megan poczu�a rozczarowanie, jak wtedy gdy ten ch�opak w klubie unika� jej wzroku.
- Opowiedz mi teraz prawd�... o wie�y ci�nie�. Usi�owa�a� zrobi� sobie krzywd�?
Nag�a zmiana tematu j� zaskoczy�a. Prze�kn�a �lin� i poczu�a absolutn� pustk� w g�owie.
- Nie - odrzek�a w ko�cu.
- No wi�c co si� sta�o? Zaci�gn�li ci� tam piraci?
- No dobra, to by�o tak. Wysz�am z t� dziewczyn�, kt�r� pozna�am w barze. Mia�a ze sob� nieco towaru. Chyba wzi�am kilka tabletek, nie wiem, co to by�o. Nigdy tego nie robi�. Tak si� po prostu sta�o.
- Pi�a�?
- Odrobin� southern comfort, to wszystko. No, mo�e nieco wi�cej ni� odrobin�.
- Drink Joplin. Za s�odki dla mnie. - Spojrza� znowu na jej jasne proste w�osy.
Skin�a g�ow�, a gdzie� w jej wn�trzu rozleg�o si� kolejne cichutkie brz�kni�cie, tym razem wyra�aj�ce uspokojenie i zadowolenie.
Podni�s� palec.
- Niezgodno�� numer jeden. Tw�j ojciec m�wi�, �e nigdy nie pijesz.
- No, on to tak widzi. Ale fakt, nigdy nie by�am tak wstawiona.
Zapisa� co� i przez chwil� patrzy� jej w oczy.
- Na kogo patrz�? Kim jest ta Megan McCall, kt�ra siedzi naprzeciwko mnie? Kim jest prawdziwa Megan McCall?
Uczucie spokoju min�o.
- Czy nie powinnam le�e� na kozetce?
- Je�li tak b�dzie ci wygodniej.
Zobaczy pomidorowe skarpetki.
- Lepiej b�d� siedzie�. - Wci�gn�a g��boko powietrze i roze�mia�a si� nerwowo. - No dobra, moja tajemna opowie��... Rodzice si� rozwiedli. Mieszkam z Bett. Ona ma firm�. To firma remontowa, nic wi�cej, ale Bett m�wi, �e jest architektem wn�trz, bo to brzmi lepiej. Tate ma farm� w Prince William. Kiedy� by� znanym prawnikiem, ale teraz klienci do niego nie wal� drzwiami i oknami. Testamenty, sprzeda�e dom�w, takie tam. Zatrudnia ludzi do pracy na farmie.
- A jak uk�adaj� si� twoje zwi�zki z lud�mi? Zbyt gwa�townie, zbyt ch�odno czy w sam raz?
- W sam raz.
- Aha. - Skin�� g�ow�.
Zanotowa� kilka s��w na kartce, cho� r�wnie dobrze mog�o to by� po prostu bazgranie. Mo�e nudzi�a go. Mo�e robi� list� zakup�w. Co kupi� po spotkaniu z Szalon� Megan.
�eby wype�ni� cisz�, opowiedzia�a mu o dorastaniu, o �mierci obojga dziadk�w ze strony matki i dziadka ze strony ojca, o szkole, przyjacio�ach. O ciotce Susan, bli�niaczce matki, unieruchomionej w ��ku, odk�d Megan pami�ta. Nic z tego nie wydawa�o jej si� wa�ne, spodziewa�a si� wi�c, �e dla niego b�dzie jeszcze mniej istotne.
- Z Bett uk�ada mi si� nie�le. - Zawaha�a si�. - Tylko ona jest troch� �mieszna... przejmuje si� t� swoj� firm�, a r�wnocze�nie wierzy we wszystkie te bzdury z New Age. Wyluzuj, zrelaksuj si�, spoko. To wszystko jest do�� m�tne. Ale daje mi kas�, p�aci ubezpieczenie samochodu. Sporo matek tego nie robi. Nie k��cimy si�.
- Rozmawiacie ze sob�? Przetrawiacie r�ne sprawy, jak mawia�a moja babcia?
- Jasne... No, mo�e niezbyt cz�sto. To znaczy - ona du�o milczy. I cz�sto nie ma jej w domu.
- A jak z ojcem?
Wzruszy�a ramionami.
- W porz�dku. Zabiera mnie na koncerty. Rozumiemy si�. Ale nie mamy wielu temat�w do rozmowy. On by chcia�, �ebym z nim uprawia�a windsurfing, no wi�c pojecha�am raz, ale to strasznie bezsensowny spos�b sp�dzania czasu. Wol� poczyta� ksi��k� albo co� takiego. Zna pan Garci� Marqueza? W�a�nie czytam �Jesie� patriarchy�.
W jego oczach pojawi�a si� iskierka entuzjazmu.
- Rany. Zmy�lasz?
- Nie, ja...
- �Mi�o�� w czasach zarazy�. Najwspanialszy romans, jaki kiedykolwiek napisano. Czyta�em to trzy razy.
Kolejne przyjemne uk�ucie.
Szalona Megan ma jakie� punkty za normalno��.
- Opowiedz mi co� wi�cej o swoim ojcu.
- Hmm, no, on jest nadal bardzo przystojny... rozumie pan, jak na faceta po czterdziestce. Ma niez�� kondycj�. Spotyka si� z mn�stwem kobiet, ale nie wygl�da na to, �eby zamierza� si� ustatkowa�. Cho� m�wi, �e chcia�by mie� rodzin�.
- Naprawd�?
- No. Bez przerwy. Ale skoro tak, to czemu spotyka si� z dziewczynami o imieniu Barbie?
- �artujesz!
- �artuj�. Ale wygl�daj� jak Barbie. - Oboje si� roze�miali.
Chwil� p�niej u�miech znikn�� z twarzy lekarza; spojrza� na zegarek, a nast�pnie na czyj�� teczk� le��c� na biurku. Teczk� innego pacjenta, jak zauwa�y�a.
- Pewnie chcia�by pan wiedzie� - odezwa�a si� Megan ch�odno - czy kiedykolwiek dotyka� moich piersi albo dobiera� si� do mnie. - Z satysfakcj� dostrzeg�a, �e zn�w zwr�ci� na ni� uwag�.
- A robi� to?
- Nie. Zreszt� mo�e robi�, ale ja nie pami�tam.
- St�umiona pami��? Naogl�da�a� si� zbyt du�o Oprah Winfrey. Opowiedz mi o ich rozwodzie.
- W�a�ciwie to nie pami�tam, jak byli razem. Rozeszli si�, gdy mia�am trzy lata.
- Wiesz dlaczego?
- Za wcze�nie si� pobrali. Tak m�wi Bett. Potem okaza�o si�, �e nie pasowali do siebie.
Gdy opowiada�a o tym, jak ma�o wie o rozpadzie ich ma��e�stwa, zn�w uciek� gdzie� my�lami. Zabola�o j� to, g�os uwi�z� jej w gardle. W pokoju zapanowa�o milczenie.
- Chcia�by pan us�ysze� o moich fantazjach? - spyta�a nagle, zaskakuj�c sam� siebie.
Chwyci� przyn�t� niczym ryba. Natychmiast podni�s� wzrok.
- No pewnie.
- Ostrzegam tylko, �e mo�e pan by� zszokowany. To dotyczy seksu.
- Spr�bujmy - odpowiedzia�. - Nie tak �atwo mnie zaszokowa�.
G�adko obci�tym paznokciem lewej r�ki potar� z�amany paznokie� prawej. Dwa razy dotkn�� obr�czki. Pochyla� g�ow�, ale wci�� na ni� patrzy�.
- Dziwnie si� czuj� - powiedzia�a Megan - gdy pan tak na mnie patrzy.
- Spr�buj na kozetce. Stamt�d nie b�dziesz widzie� mojej paskudnej g�by.
Do diab�a ze skarpetkami. Po�o�y�a si� na twardej kanapie. Bluzka opi�a si� jej na piersiach. Mia�y stwardnia�e od zimna sutki. Doktor przechyli� lekko g�ow�: nie patrzy� na skarpetki.
Opar�a si�, wyginaj�c lekko plecy, �eby bawe�na opi�a si� na ciele.
Szalona Megan zamyka oczy.
- Jestem w ciemnym pokoju. Bardzo du�ym. Jak �wietlica w szkole albo co� w tym rodzaju. W �rodku jest m�czyzna. Starszy ode mnie. Ubrany na czarno. Jest wy�szy ode mnie i... silny. Nie niebezpieczny, ale bardzo silny. No, mo�e i jest niebezpieczny. To taka cz�� tej fantazji, o kt�rej niewiele wiem.
- Przypomina kogo�, kogo znasz?
- Nie. Nie widz� jego twarzy. Nie pozwala mi na to. Pozostaje w cieniu. Cz�ciowo dlatego to wszystko jest takie podniecaj�ce. Chowam si� przed nim. To gra. Jakby w chowanego. S�ysz�, jak podchodzi do mnie, czuj� dreszcze. Wie pan, dostaj� takiego...
- M�w dalej.
- Zakr�tu. Troch� wstyd mi o tym opowiada�.
- Nie ma problemu, Megan, m�w.
Zauwa�y�a u swoich st�p br�zow� lampk�, w kt�rej kloszu odbija�a si� twarz doktora. Siedzia� wychylony i wbija� w ni� spojrzenie.
- Ten facet zbli�a si� do mnie. I jakby wydziela� z siebie ciep�o czy co� takiego. Czuj� to wsz�dzie. Na piersiach, no wie pan, wsz�dzie. Wie pan, kiedy najcz�ciej zdarza mi si� tak fantazjowa�?
- Poddaj� si�.
- W nocy. W ��ku. Bett nie w��cza klimatyzacji. Zawsze jest strasznie gor�co, a ja �pi� bez przykrycia. I... - Megan utkwi�a wzrok w lampie u swoich st�p. Doktor wpatrywa� si� w jej twarz, trzymaj�c pi�ro nieruchomo w d�oni. - Mam wtedy na sobie to samo co w rojeniach. Na co dzie� nosz� byle jakie ciuchy. Takie jak dzisiaj. Ale to nie prawdziwa ja.
- Nie?
- Nie. Podobaj� mi si� seksowne ciuchy. Zazwyczaj mam na sobie halk� i majtki. Czasem tylko majtki. Satynowe albo jedwabne. Takie z Victoria�s Street. Lubi� ich dotyk. Niewa�ne, w ka�dym razie jak wyobra�am sobie, �e ten facet zbli�a si� do mnie, to... si� dotykam.
Utkwi�a wzrok w kulistym, poz�acanym odbiciu lekarza.
- M�w dalej - powiedzia� spokojnie.
- Dotykam wszystkich miejsc, a on mnie �ciga. - W swoim lustrze widzia�a, jak jego klatka piersiowa unosi si� i opada. Zapisa� co�, ale bez widocznego zainteresowania. - Dotykam piersi i wsuwam palce mi�dzy nogi. Potem wyobra�am sobie, �e on mnie obraca i ca�uje, rozumie pan, tak naprawd� g��boko, po czym podnosi moj� koszul� i �ci�ga mi majtki. Nadal go nie widz�, zas�ania mi oczy d�oni�. Nie da si� go powstrzyma�. Pragn� go, a on o tym wie. Jest ju� nagi i czuj� jego... wie pan co, napiera na mnie.
W zniekszta�conym jak przez rybie oko odbiciu w lampie dostrzeg�a, �e przesta� notowa�.
- A potem obraca mnie i patrz� w inn� stron� - szepn�a - a on obejmuje mnie i �ciska moje piersi, �ciska je mocno i ugniata. Nie robi nic wi�cej, po prostu nie puszcza mnie. Nie mog� si� poruszy�. Trzyma mnie i ociera si�. Czasami owijam si� prze�cierad�em i wtedy jest naprawd� ciasno. I my�l� o nim, jak jest tam tu� za mn�, o tym, jak mnie trzyma i ociera si�. Pieszcz� si� coraz intensywniej... jestem ju� gotowa, wystarczaj� mi dwie, trzy minuty, �eby doj��.
Megan unios�a d�onie i klepn�a si� lekko po d�insach.
- To wszystko - doda�a. - Okropne, prawda?
- Co okropne?
- Tak fantazjowa�. �e ten facet mnie �ciga.
- Mnie si� ca�kiem podoba�o. - U�miechn�� si�. - Uwa�asz, �e to okropne?
- No, niezbyt feministyczne.
- Fantazje rzadko s� poprawne politycznie.
- Ja czasami czuj� wstyd.
- Dlaczego?
- Nie wiem - odpowiedzia�a, spuszczaj�c wzrok. - Po prostu czuj�.
Doktor odchyli� si� na krze�le i przypatrywa� si� jej.
- Czy czujesz wstyd mi�dzy innymi dlatego, �e zmy�li�a� to wszystko?
Serce jej skacze. Oczy mru�� si�, jakby kto� wymierzy� jej policzek.
Szalona Megan przy�apana na gor�cym uczynku.
- Spokojnie - odezwa� si� doktor Peters. - W moim gabinecie nie ma �awki kar. Nigdy tak nie fantazjowa�a�, prawda? Nie podczas masturbacji.
Nie odpowiedzia�a. Mia�a ochot� wybuchn�� p�aczem, nie potrafi�a wykrztusi� s�owa. Potrz�sn�a g�ow� i usiad�a.
- Ej�e, ej�e... rozlu�nij si�, m�oda damo. - U�miechn�� si�.
- Jak...?
- A wi�c zmy�li�a� to wszystko, tak?
Potakn�a.
Doktor nie sprawia� wra�enia zaskoczonego ani zasmuconego.
- No, ju�. We� chusteczk�. To, co zrobi�a�, mo�e by� bardzo pomocne.
- To, �e nak�ama�am? - Poci�gn�a nosem.
- Czy nazwa�em ci� k�amczuch�? To przecie� jest fantazja. Wymy�lona przez ciebie opowie��. Nie mia�a na celu ci� podnieci� - jak wi�kszo�� fantazji - ale nie by�a pozbawiona celu. Jakiego, twoim zdaniem?
- Nie... nie wiem.
- Mo�e chcia�a� do mnie dotrze�? Nawi�za� jaki� kontakt?
- Mo�e.
Wr�ci�a m�awka i w gabinecie zrobi�o si� duszno. Czu�o si� ci�ki zapach wilgotnych w�os�w i ubra�, ale powietrze pozosta�o ch�odne. W pokoju pociemnia�o.
Megan gapi�a si� w sufit.
- Cofnijmy si� w czasie - zaproponowa�. - Do... kiedy to by�o? W poniedzia�ek? Do wie�y ci�nie�. Mia�a� jakie� szczeg�lne zmartwienie? Dlaczego posz�a� pi�?
- Mia�am kole�ank�. Przyja�ni�y�my si� w szkole. - Czu�a, jak wzbiera w niej p�acz, wi�c umilk�a.
- Tak? - Doktor Peters nie wyg�upia� si� ju�.
- Ann� Devoe.
Zmarszczy� brwi.
- Mam wra�enie, �e s�ysza�em to nazwisko. I co si� sta�o?
Megan przetar�a oczy.
- Pope�ni�a samob�jstwo w zesz�ym miesi�cu. W Great Falls.
Zrozumia�a, �e w�a�nie dlatego ur�n�a si� w poniedzia�kowy wiecz�r. Dziewczyna, z kt�r� pi�a, lubi�a zagl�da� do butelki, to jasne. A Bobby zadr�cza� j�, odk�d si� rozstali. A potem Bett nie wr�ci�a na noc do domu ani nie zadzwoni�a, jak obieca�a... tak, to wszystko by�o wa�ne. Ale to �mier� Anne wraca�a do niej. Ludzie, jak mo�na tak zrobi�? Rzuci� si� do wody? Wyobra�nia Megan wci�� powtarza�a t� scen�: Anne unosz�ca si� w krystalicznie czystej wodzie, o�wietlona od do�u b��kitnym �wiat�em, jej pi�kne w�osy otaczaj� nieruchom� g�ow� niczym dym.
�mier� posrebrzy�a jej oczy.
Szczeg�y...
- Megan?
- O co pan pyta�?
- Czy by�y�cie sobie bliskie.
- Dosy� bliskie. Wszyscy lubili Anne.
- Wpisujemy to na list�.
- List�?
- Spraw, o kt�rych musimy porozmawia�. Mia�a� jakie� inne przyjaci�ki? Jeste� typem towarzyskim czy raczej samotnikiem?
- Chyba raczej samotnikiem. Jest Amy Walker. Najbli�sza. To co� takiego jak mi�o�� po��czona z nienawi�ci�.
- Cz�sto z ni� rozmawiasz?
- Prawie codziennie. Przez pewien czas by�am na ni� w�ciek�a, bo odbi�a mi ch�opaka. Steviego Biggsa. - Roze�mia�a si�. - Ale on i tak by� dupkiem. Tak naprawd� nie obchodzi mnie to. Pogodzi�y�my si�.
- A co z ch�opakiem?
Megan zn�w si� roze�mia�a.
- To kr�tka historia. Przez jaki� czas spotyka�am si� z Joshu�. On mieszka w dystrykcie i jest superartyst�. Ale zerwali�my. No dobra, to on mnie rzuci�. W zesz�ym roku. Jest czarny i mia� jakie� problemy rasowe, tak mi si� wydaje. Pojawi� si� znowu, ale ja trzymam si� na dystans. A potem jakie� kilka tygodni temu zerwali�my z Bobbym.
- Bobby? A to kto?
Tym razem jej �miech by� gorzki.
- Tego to ja rzuci�am. Cho� zazwyczaj oni mnie rzucaj�.
- O co posz�o?
- Po prostu nie nadawa� si� dla mnie. To jest co�, co si� wie.
- Spotykasz si� z nim? Z tym Bobbym?
- Nie. By�o, min�o.
- Kto� inny na horyzoncie?
Potrz�sn�a przecz�co g�ow�.
- Jakie� szczeg�lne k�opoty z rodzicami?
- Nie - odpowiedzia�a lekko.
- A wi�c powiedz mi - przez jego twarz przebieg� lekki u�miech - czemu unikasz rozmowy o nich?
- Nie unikam. - Nagle poczu�a, �e zaraz spyta, czemu zaprzeczy�a, �e unika rozmowy o rodzicach. - Kocham ich - doda�a szybko. - Oni te� mnie kochaj�. Uk�ada nam si�, no, jak w pude�eczku.
- Jak w pude�eczku. Jakie s� twoje najwcze�niejsze wspomnienia zwi�zane z matk�?
- Co?
- Szybko.
Megan zamkn�a oczy i wybra�a jedno.
- Bett ubiera si� na randk�, maluje twarz, spogl�da w lustro i pstryka w zmarszczk�, jakby mia�a nadziej�, �e zniknie. Zawsze tak robi. Jakby twarz by�a dla niej najwa�niejsza.
- A co ty my�lisz, patrz�c na ni�? - W jego ciemnych oczach tli� si� ogie�. Wszystko w niej zamar�o. - Nie wahaj si�. M�w!
- Dziwka.
- Doskonale. A teraz wspomnienia zwi�zane z ojcem. Szybko.
- Nied�wiedzie. - Megan wci�gn�a powietrze i podnios�a r�k� do ust. - Nie... musz� pomy�le�.
Ale zanim zd��y�a zmieni� temat, doktor ju� odbi� pi�eczk�.
- Nied�wiedzie? W zoo?
- Nie. Niewa�ne.
- Opowiedz o tym.
- Nie...
- Opowiedz, Megan - zbeszta� j� �agodnie.
- To nie by�y prawdziwe nied�wiedzie.
- Zabawki?
- Nied�wiedzie w bajce.
- Dlaczego sprawia ci to taki k�opot?
Szalona Megan zrobi�a to. Teraz nie ma wyj�cia.
- Mia�am jakie� sze�� lat, chyba tak? - powiedzia�a w ko�cu. - Sp�dza�am weekend z tat�. On mieszka w takim du�ym domu, kt�ry wybudowali z Bett, gdy byli ma��e�stwem. S�siad�w nie ma w odleg�o�ci kilku mil. Dom stoi po�rodku p�l kukurydzianych, panuje tam cisza i jest do�� niesamowicie. Czu�am si� dziwnie, jakbym si� czego� ba�a. Poprosi�am, �eby poczyta� mi ksi��k�. Zrobi� �mieszn� min� i powiedzia�, �e nie ma �adnych ksi��ek dla dzieci. Zrobi�o mi si� strasznie przykro. Moja szkolna przyjaci�ka... Michelle... Jej rodzice te� si� rozwiedli, ale jej ojciec mia� mas� ksi��ek i zabawek. Rozp�aka�am si� i zapyta�am, czemu nie ma �adnych ksi��ek dla mnie. Wygl�da� na zak�opotanego i poszed� do starej stodo�y, gdzie mnie nawet nie wolno by�o chodzi�, poby� tam przez d�u�sz� chwil� i wr�ci� z ksi��eczk�. Mia�a tytu� �Szepcz�ce nied�wiedzie�. Tylko, �e to nie by�a naprawd� ksi��ka dla dzieci. Dowiedzia�am si� p�niej, �e to by�y europejskie ba�nie ludowe.
- Pami�tasz t� opowie��?
- Tak.
- Po tylu latach?
- Po tylu latach - powiedzia�a, uciekaj�c przed wzrokiem doktora, i spojrza�a na zegar.
Rozdzia� 3
Na skraju lasu znajdowa�o si� miasteczko. Jego mieszka�cy byli szcz�liwi, wie pan, o co chodzi, jak we wszystkich bajkach, zanim wszystko si� popsuje. Ludzie �a�� po ulicach, �piewaj�, id� na targ, jedz� obiad w rodzinnym gronie.
No i pewnego dnia z lasu wysz�y dwa wielkie nied�wiedzie, stan�y pod miastem ze spuszczonymi �bami i wydawa�o si�, �e co� do siebie szepcz�.
Z pocz�tku nikt nie zwraca� na nie uwagi. Potem jednak ludzie przerywali swoje zaj�cia i usi�owali pods�ucha�, co m�wi� nied�wiedzie. Ale nie mogli. W nocy nied�wiedzie wr�ci�y do lasu. Pewna kobieta oznajmi�a, �e wie, o czym rozmawia�y, �e na�miewa�y si� z mieszka�c�w miasteczka. I wtedy ka�dy zacz�� dostrzega�, �e wszyscy pozostali dziwacznie chodz�, �miesznie m�wi� i g�upkowato wygl�daj�; sko�czy�o si� na wzajemnym wy�miewaniu, no i wszyscy oszaleli.
Dobra, no wi�c nast�pnego dnia nied�wiedzie zn�w wysz�y z lasu i zacz�y szepta�. Bla, bla, bla, wie pan, o co chodzi. Po czym wr�ci�y do lasu. A pewien stary cz�owiek oznajmi�, �e wie, o czym m�wi�y. Plotkowa�y. Wyjawia�y sekrety mieszka�c�w. Tej nocy ludzie w miasteczku wr�cili do dom�w, pozamykali wszystkie okna i drzwi i wstydzili si� wyj�� na rynek, p�j�� do restauracji czy kawiarni, jak czynili to do tej pory.
No a trzeciego dnia nied�wiedzie zn�w wysz�y z lasu ze zwieszonymi g�owami. W ko�cu jaki� m�czyzna krzykn��: �Wiem, co one robi�! Zamierzaj� zaatakowa� wiosk�! Uciekajmy!�. I ludzie spakowali si� i uciekli. Rozeszli si� na cztery strony �wiata, a ich miasteczko opustosza�o.
Tate czyta� mi to tylko raz, ale wci�� pami�tam ostatnie zdania. Brzmia�y one tak: �A czy wiecie, o czym naprawd� szepta�y nied�wiedzie? No c�, o niczym. Nie domy�lili�cie si�? Przecie� nied�wiedzie nie umiej� m�wi�.
- Ta opowie�� ci� przygn�bi�a? - spyta� doktor.
- Tak.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Mo�e dlatego, �e wszyscy wynie�li si� z tego mi�ego miasteczka i zmarnowali sobie �ycie bez powodu.
- Co si� sta�o, gdy tw�j ojciec sko�czy� czyta�?
Megan zawaha�a si�.
- To wszystko. - Wzruszy�a ramionami. - Bett przyjecha�a i zabra�a mnie do domu.
- Dlaczego to wywar�o na tobie takie wra�enie? Je�li chcesz wiedzie�, co o tym my�l�, to nie uwa�am tego za najwybitniejsz� ba�� na �wiecie.
- Nie wiem. My�l�, �e by�am w�ciek�a, bo tak naprawd� to nie by�a bajka dla dzieci. - Bawi�a si� guzikiem bluzki.
- Nie idzie ci �atwo, Megan?
- Chyba nie.
- �atwiej by ci by�o spisywa� uczucia? Wielu moich pacjent�w tak robi. Tam jest papier. - Si�gn�a po kilka kartek i po�o�y�a je na broszurze, kt�r� jej podsun�� jako podk�adk�. Niech�tnie wzi�a do r�ki pi�ro.
Wpatrywa�a si� w kartk�.
- Nie wiem, co powiedzie�.
- Powiedz, jak si� czujesz.
- Nie wiem, jak si� czuj�.
- Ale� wiesz. Pomy�l o Amy. Co czu�a�, kiedy odbi�a ci ch�opaka? Co wtedy czu�a�?
Zamruga�a oczami.
- Spr�buj, Megan. Wyobra� sobie najgorsze mo�liwe uczucia, a potem zejd� g��biej. Nienawidzi�a� jej, prawda?
Megan roz�o�y�a r�ce i dotkn�a paciork�w na poduszce.
- M�wi�am ju�. To nie by�o nic wielkiego.
- Przesta� t�umi� to w sobie. W�ciek�a� si�?
Niech�tnie skin�a g�ow�.
- Opowiedz mi o tym.
- Tak, w�ciek�am si�! - Usta jej dr�a�y, z trudem �apa�a oddech. Zatrz�s�a si� ze z�o�ci.
- Co chcia�a� zrobi�?
- Ja...
- Nie przerywaj.
- Chcia�am wrzeszcze�. Nie chcia�am jej ju� nigdy widzie�.
- Co pragn�a� jej powiedzie�?
- Chcia�am wrzasn��: Ty suko! Jak mog�a� mi to zrobi�?
- �wietnie. Zapisz to.
Spojrza�a na kartk�. Papier wpatrywa� si� w ni� niczym wielkie zachmurzone okno. Je�li tam wejdzie, mo�e ju� nigdy nie wr�ci�.
- Powiedz jej to - szepn�� doktor Peters, nachylaj�c si�.
Megan nie rusza�a si� przez d�u�sz� chwil�. S�ysza�a oddech doktora i sw�j w�asny. A potem nagle s�owa zacz�y p�yn��, ca�y jej gniew na widok Amy flirtuj�cej ze Steviem; przypomnia�a sobie, jak przesta�a do niej dzwoni�, gdy zobaczy�a ich razem na meczu zesz�ej jesieni...
Dr��c� r�k� poda�a mu zapisan� kartk� i poczerwienia�a z zadowolenia na widok jego promiennej twarzy.
- �wietnie, Megan. Doskonale. Znakomicie. - Po czym znienacka wskaza� zn�w na papier. - A teraz rodzice. Ka�de z osobna. Najpierw matka. Zejd� jak najg��biej - szepn��.
- Nic mi nie przychodzi do g�owy!
- Wybierz co� konkretnego. Dlaczego tak si� na ni� gniewasz?
Zacisn�a pi��.
- Dlatego �e...
- Dlaczego?
- Nie wiem. Bo ona jest... Ona w��czy si� z tymi wszystkimi facetami. Jakby my�la�a, �e potrafi ich zauroczy�.
- No i co? Dlaczego ci� to denerwuje?
- Nie wiem!
- A ja my�l�, �e wiesz - odpar�.
- Ona jest po prostu kobiet� interesu, a bawi si� w ten szajs. Nie jest kr�lewn� z bajki, cho� bardzo by chcia�a.
- Udaje niezwyk��? Dlaczego, jak s�dzisz?
- �eby by� szcz�liw�. Chce na zawsze pozosta� pi�kna i m�oda. Wydaje jej si�, �e ten dupek Brad uczyni j� szcz�liw�. Ale tak nie b�dzie.
- Jest zach�anna? To chcesz powiedzie�?
- Tak! - krzykn�a Megan. - O to w�a�nie chodzi! Ja nic jej nie obchodz�. Mia�a do mnie zadzwoni� w niedziel�, ale pojecha�a do Brada...
- Swojego ch�opaka?
- Tak. Pojecha�a tam i nie zadzwoni�a. To Bobby przyszed� w poniedzia�ek wieczorem do szpitala, wtedy gdy zabrali mnie z wie�y. To on kaza� policji wezwa� Bett. Tak samo si� dzia�o, gdy by�am dzieckiem. Zawsze zostawia�a mnie sam�.
- Zupe�nie sam�?
- Nie, z kim�. Najcz�ciej z wujkiem.
- Wujkiem?
- M�em cioci Susan. Ona przez wi�kszo�� �ycia chorowa�a. Bett sp�dza�a mn�stwo czasu u niej w szpitalu, jak by�am ma�a. A wujek Harris opiekowa� si� mn�. By� ca�kiem mi�y, ale...
- Ale t�skni�a� za matk�?
- Chcia�am, �eby by�a ze mn�. M�wi�a, �e to tylko na jaki� czas, bo ciocia Susan jest naprawd� chora. To znaczy, �e nied�ugo umrze. M�wi�a, �e by�y sobie bardzo bliskie, tak bliskie, jak to tylko mo�liwe. S� bli�niaczkami. - Megan otar�a �zy. - Ale ja ci�gle zastanawia�am si�, dlaczego mia�a tyle uczu� dla niej? Pragn�am, �eby by�a tak blisko ze mn�.
- Czy on ci� kiedykolwiek dotkn��? - zapyta� �agodnie doktor. - Tw�j wujek?
- Nie. By� naprawd� mi�y. To wszystko przez to, �e chcia�am, by to moja mama albo tata byli przy mnie, bawili si� ze mn�, czytali mi ksi��ki. Czu�am si� taka samotna.
- Ale nie pozwala�a� sobie na gniew. Dlaczego?
- Bo mama robi�a co� dobrego. Moja ciocia jest �wietn� kobiet�. Kocham j�, a ona naprawd� jest bardzo chora, powinna mie� przeszczep serca, ale nie prze�y�aby operacji.
- Co jeszcze?
- Chcia�am, �eby mama by�a ze mn�, ale czu�am si� winna.
- Dlaczego?
- Ciocia bardziej jej potrzebowa�a. Wiesz, wujek Harris pope�ni� samob�jstwo.
- Naprawd�?
- By�o mi �al cioci, ale... - St�umi�a szloch.
- Ale co? M�w dalej, Megan, idzie ci �wietnie. Powiedz to.
- Ja prawie... prawie si� z tego ucieszy�am. To znaczy, nie tak naprawd�... Ale pomy�la�am, �e mo�e mama b�dzie teraz sp�dza� ze mn� wi�cej czasu. - Megan p�aka�a. - By�o mi �al cioci, ale bardzo potrzebowa�am matki. - Obla�a si� rumie�cem.
- Mia�a� wtedy trzy lata? I pami�tasz, �e w�a�nie tak si� czu�a�?
- Wiem tyle, �e by�am smutna i samotna. My�l�, �e p�niej wymy�li�am dlaczego.
Pi�ro spad�o jej z kolan na pod�og�. Doktor pochyli� si� i po�o�y� je z powrotem na kartce papieru. Wzi�a je w dr��ce palce. �zy kapa�y na papier.
- Powiedz jej to - odezwa� si� doktor. - Powiedz jej, �e jest zach�anna. �e odwr�ci�a si� od w�asnej c�rki, �eby zaj�� si� siostr�.
- Ale - zdo�a�a wydusi� z siebie Megan - to ja by�am zach�anna.
- Oczywi�cie, �e tak. By�a� dzieckiem, mia�a� prawo by� zach�anna. Rodzice s� po to, by zaspokaja� potrzeby dzieci. To ich zadanie. Powiedz jej, co czujesz. - Nachyli� si�, �cisn�� j� za r�k� i powiedzia� �agodnie: - Idzie ci �wietnie.
Czu�a, �e w mrocznym pokoiku kr�ci jej si� w g�owie - niezwyk�e ciemne oczy doktora wwierca�y si� w ni�, czu�a ch��d na sk�rze od emocji i wilgotnego ubrania, czu�a po��danie i strach.
A przede wszystkim rozpiera� j� gniew.
Sko�czy�a list i upu�ci�a kartk� na pod�og�. Spada�a jak blady li��. Doktor nie zwr�ci� na ni� uwagi.
- A teraz ojciec.
Megan zamar�a, potrz�sn�a g�ow�.
- Nast�pnym razem, prosz�.
- Nie. Teraz.
Mi�nie brzucha mia�a napi�te, twarde jak deska. W ko�cu zapyta�a cicho:
- Dlaczego on nie chce si� ze mn� widywa�? Nie walczy� nawet o warunki opieki. Widuj� si� z nim co dwa, trzy miesi�ce.
- W�ciekasz si� o to?
Pe�ne wahania dr�enie.
- Tak.
- Powiedz mu o tym.
- Ale...
- Powiedz!
Zacz�a pisa�. Zapominaj�c o gramatyce i ortografii, wylewa�a swoje my�li. W ko�cu pi�ro si� zatrzyma�o.
- O co chodzi, Megan? Dlaczego nic nie m�wisz?
- Eee nic.
- Co ja s�ysz�? Pasja min�a. Co� nie w porz�dku. Co� w sobie t�umisz. Szepcz�ce nied�wiedzie. To co� w zwi�zku z t� bajk�. Tak?
- Nic.
- Znajd� to miejsce, kt�re najbardziej boli. A potem zejd� g��biej.
Szalona Megan nie zniesie tego d�u�ej. Chce, �eby j� zostawiono w spokoju.
Ale doktor przybli�y� si�. Ich kolana si� zetkn�y.
- No, m�w dalej. O co chodzi? O t� bajk�, prawda? O nied�wiedzie.
- Nie. Sama nie wiem, o co chodzi...
- Chcesz mi to powiedzie�. Musisz mi to powiedzie�. - Ukl�kn�� i chwyci� j� za r�ce. - Dotknij tego, co najbardziej boli. Dotknij! Ojciec przeczyta� ci bajk�. Doszed� do ostatniego zdania. �Nied�wiedzie nie umiej� m�wi�. Odk�ada ksi��k�. Co si� teraz dzieje?
Megan wyprostowa�a si�. Dr��c, wpatrywa�a si� w pod�og�.
- Id� na g�r�, �eby si� spakowa�.
- Matka przyje�d�a, �eby ci� zabra�.
Zacisn�a powieki a� do b�lu.
- Ju� jest. S�ysz� samoch�d na podje�dzie.
- Wchodzi do domu. Ty jeste� na g�rze, a twoi rodzice na dole. Rozmawiaj�?
- Tak. M�wi� co�, czego z pocz�tku nie s�ysz�. Potem podchodz� bli�ej, przekradam si� na p�pi�tro.
- S�yszysz ich?
- Tak.
- Co m�wi�?
- Nie wiem.
- Co m�wi�? - G�os doktora wype�ni� ca�y gabinet. - Powiedz mi!
- M�wi� o tym, �e kto� umar�, o pogrzebie.
- Pogrzebie? Czyim?
- Nie wiem. Ale jest w tym co� z�ego. Co� bardzo z�ego.
- Jest co� jeszcze, prawda, Megan? M�wi� co� jeszcze.
- Nie! - krzykn�a z rozpacz�. - Tylko pogrzeb.
- Megan, powiedz mi.
- Ja...
- Prosz�. Dotknij tego miejsca, kt�re boli.
- Tate powiedzia�... - Megan czu�a, �e zaraz zemdleje. Stara�a si� powstrzyma� �zy. - Nazwa� mnie...
- Jak?
- M�wili o mnie. I m�j tata powiedzia�... - Wdycha�a ci�ko powietrze, kt�re pali�o ogniem jej gard�o i p�uca. Doktor zamruga� zaskoczony, gdy wrzasn�a: - Tato krzykn��: �Wszystko by�oby inaczej, gdyby nie ona, gdyby to cholerne dziecko nie zawadza�o. Wszystko zniszczy�a!�.
Megan z�o�y�a g�ow� na kolana i rozp�aka�a si�. Doktor obj�� j� ramieniem. Czu�a, �e g�adzi j� po g�owie.
- Co poczu�a�, gdy to us�ysza�a�? - Otar� gwa�towny potok �ez.
- Nie wiem. Rozp�aka�am si�.
- Czu�a� si� zdradzona?
Potakn�a.
- Porzucona?
- Tak! - za�ka�a.
- Chcia�a� uciec?
- Chyba tak.
- Chcia�a� mu pokaza�, tak? �Je�li tak o mnie my�li, to ja si� mu odp�ac�. Uciekn�. Tak w�a�nie my�la�a�, prawda?
Kolejne potakni�cie.
- Chcia�a� znale�� si� w jakim� miejscu, gdzie ludzie nie byliby zach�anni, kochaliby ci�, mieli dla ciebie odpowiednie ksi��ki, czytali ci i rozmawiali z tob�.
Wyp�akiwa�a si� w papierow� chusteczk�.
- Powiedz mu to, Megan. Wyrzu� to z siebie. Wyrzu� to tak, �eby� mog�a na to popatrze�.
Pisa�a, dop�ki �zy nie przys�oni�y jej ca�kowicie papieru. Wtedy mokra kartka spad�a na pod�og�, a ona opar�a si� o rami� doktora i p�aka�a.
- �wietnie, Megan - oznajmi�. - Doskonale.
�cisn�a go mocniej, ni� kiedykolwiek przytula�a kochanka, wcisn�a g�ow� w jego rami�. Przez chwil� oboje trwali w bezruchu. Ona zamar�a, przytulaj�c go z gor�czkow� intensywno�ci�. Jego mi�nie napi�y si� lekko i przez moment s�dzi�a, �e odczuwa ten sam smutek co ona - z tego powodu, �e nie zobacz� si� przez nast�pny tydzie�. Chcia�a si� uwolni�, �eby ujrze� zn�w jego �agodn� twarz, ale on wci�� trzyma� j� mocno, tak mocno, �e poczu�a b�l w ramieniu.
Niepokoj�ce, niemal podniecaj�ce ciep�o rozla�o si� po jej ciele.
Wtedy j� pu�ci�. U�miech zamar� na jej twarzy, gdy zobaczy�a jego dziwn� min�.
Wyraz przera�aj�cego triumfu.
- O co chodzi? - spyta�a. - Co jest nie tak?
Nie odpowiedzia�.
Chcia�a powt�rzy� pytanie, ale nie mog�a wykrztusi� s�owa. J�zyk wype�ni� jej opuchni�te usta. Naciska� na suche z�by. Wzrok zm�tnia�. Chcia�a zn�w co� powiedzie�, ale nie dawa�a rady.
Patrzy�a, jak doktor wstaje i otwiera p��cienn� torb� le��c� na pod�odze za biurkiem. Od�o�y� do niej strzykawk�.
- Co...? - zacz�a, po czym zauwa�y�a na ramieniu, w miejscu, sk�d rozchodzi� si� b�l, male�k� kropelk� krwi.
- Nie! - Chcia�a go zn�w b�aga�, �eby powiedzia�, co robi, ale s�owa gin�y w be�kocie. Usi�owa�a krzycze�, ale wychodzi� jej tylko szept.
- Nie jest pan doktorem Petersem...
- Jestem. Ale to nie jest moje prawdziwe nazwisko - odpowiedzia�.
- Kim... kim pan jest?
- Naprawd� nazywam si� Aaron Matthews. B�g przys�a� ci� do mnie. - Podszed� do niej i przykucn��, uj�� jej g�ow� w r�ce i po�o�y� na kozetce.
Szalona Megan przekroczy�a granic� szale�stwa.
- Za�nij - powiedzia� Matthews g�osem, kt�ry brzmia� �agodniej ni� kiedykolwiek g�os jej ojca. - Za�nij.
- Nie! - Usi�owa�a go kopn��, chcia�a wo�a� o pomoc.
I wtedy, w ostatnich chwilach przytomno�ci, zrozumia�a - tak jak czasem nagle pojmuje si� point� dowcipu - �e sta�o si� co� bardzo, bardzo z�ego.
Wyobra� sobie to, co najgorsze, i zejd� g��biej.
Otworzy�a usta do krzyku, ale wydoby� si� z nich tylko s�aby szept. Powieki ci��y�y jej teraz tak samo jak j�zyk. Czu�a, �e zapada si� w koszmar strachu, wyzwolony przez d�wi�czny g�os tego m�czyzny, kt�ry nachyli� si� nad ni� i zacz�� �piewa�. To by�a piosenka zapami�tana z dawnych lat. Jezus mnie kocha, to wszystko, co wiem.
Z ka�d� nut� jej przera�enie ros�o, a� z �aski narkotyku albo l�ku w pokoju zapanowa�a ciemno��, a Megan opad�a w ramiona m�czyzny.
Rozdzia� 4
Sto trzydzie�ci lat temu Martwy Reb w�drowa� przez to pole.
By� mo�e t� sam� �cie�k� szed� dzi� ten wysoki, szczup�y m�czyzna. Tate Collier poczu� dreszcz i obejrza� si� przez rami�. Potem roze�mia� si� w duchu i mia�d��c mokre od deszczu kolby i �odygi kukurydzy - pozosta�o�ci po ubieg�orocznych zbiorach - przedziera� si� dalej przez pole, przygl�daj�c si� drobniute�kim p�kni�ciom w rurze nawadniaj�cej, kt�ra mia�a da� znacznie wi�cej wody ni� w zesz�ych latach. Uzna�, �e trzeba j� b�dzie wymieni� w przysz�ym tygodniu, i zastanawia� si�, ile to mo�e kosztowa�.
Tate mia� na sobie pr��kowany garnitur od Brooks Brothers, ��t� kurtk� przeciwdeszczow� i kalosze, jako �e przyjecha� tu prosto ze swojej kancelarii w centrum, gdzie sp�dzi� w�a�nie godzin�, t�umacz�c Mattie Howe, �e wytaczanie sprawy gazecie �Advocate� z Prince William tylko dlatego, �e dok�adnie opisa�a jej aresztowanie za prowadzenie pod wp�ywem alkoholu, by�o przedsi�wzi�ciem z g�ry skazanym na niepowodzenie. Pozby� si� jej grzecznie i pop�dzi� na swoj� dwustuakrow� farm�.
Spojrza� na zegarek. Jedenasta czterdzie�ci pi��. P� godziny do przybycia go�ci. I znowu pojawi�o si� uczucie niepokoju. Mo�e wr�ci do domu i odbierze wiadomo��, �e odwo�ali wizyt�. W�lizgnie si� wtedy na powr�t do swojego biura, gdzie b�dzie mia� �wi�ty spok�j, w�o�y do odtwarzacza now� p�yt� Mary-Chapin Carpenter i napisze kodycyl, kt�ry obieca� przygotowa� na zesz�y tydzie�.
Szed� wzd�u� plastikowej rury a� do Zak�tka Jacksona po�o�onego w ni�szej cz�ci farmy i przypomnia� sobie, jak dziadek, S�dzia, opowiada� mu o Martwym Rebie, ko�ysz�c si� w fotelu stoj�cym na werandzie jego domu w Burke, ubrany w farmerskie spodnie khaki, bia�� koszul� i szerokoskrzyd�y s�omiany kapelusz.
M�ody szeregowiec, uczestnik wielkiego eksperymentu armii Konfederacji, dosta� kul� z muszkietu mi�dzy oczy w pierwszej bitwie pod Bull Run. Wedle wszelkich praw mi�osierdzia i fizjologii powinien by� pa�� trupem na linii ognia. Ale on tylko odrzuci� muszkiet, wsta� i ruszy� na wsch�d, a� dotar� do wielkiego lasu otaczaj�cego zakurzone miasteczko Manassas. Tam mieszka� przez p� roku, pozbawiony zmys��w, niechlujny, jego sk�ra sta�a si� ciemna niczym niewolnika, �ywi� si� wysysanymi jajkami i dzie�mi porywanymi z ko�ysek (to, �e od�ywia� si� ludzkim mi�sem, by�o tylko legend�, zaznaczy� S�dzia w ustnym przypisie, zanim poci�gn�� opowie�� dalej). Martwy Reb by� osobi�cie odpowiedzialny za to, �e tego lata i jesieni w lasach Centreville po zmroku ca�kowicie usta� ruch pieszy - a� wreszcie go odnaleziono, ca�kiem nagiego i rzeczywi�cie martwego; siedzia� sztywno w miejscu, kt�re kiedy� mia�o si� sta� farm� Colliera.
Tate pomy�la� o Martwym Rebie dlatego, �e widzia� jego widmo tego ranka, gdy wygl�da� spomi�dzy pachn�cych kwa�no bukszpanowych desek niedaleko od domu.
Wielmo�ny pan C. Tate Collier, radca prawny, nie uznawa� zabobon�w. Ale farmer Tate Collier rzuca� sol� przez lewe rami� i odczuwa� nienaturalny niepok�j, gdy jego dzier�awcy siali przy pe�ni ksi�yca. M�g�by przysi�c, �e widzia� ducha zagl�daj�cego przez okno salonu. Kiedy wyszed� na werand�, duch oczywi�cie znikn��.
Wyprostowa� si� i przetar� szkie�ko zegarka.
Dwadzie�cia minut do spotkania.
Rozlu�nij si�, powiedzia� sobie. Rozlu�nij si�.
Wpatruj�c si� w mglist� m�awk�, Tate dostrzega� w odleg�o�ci mili dom, kt�ry zbudowa� prawie dwadzie�cia lat temu. Wygl�da� jak miniaturowa Tara, bia�y niczym ob�ok, z dwiema kolumnami doryckimi. By�a to jedyna s�abostka w �yciu Tate�a, op�acona pieni�dzmi ze spadku; mia� nadziej�, �e b�yskotliwo�� i talent m�odego prokuratora zostan� w ko�cu odpowiednio wynagrodzone, mimo �e n�dzne pensje prawnik�w stanowych s� powszechnie znane. Dom o sze�ciu sypialniach wci�� j�cza� pod jarzmem hipoteki.
Kiedy dwadzie�cia lat temu s�dzia Charles Collier zapisa� �yzn� piedmondzk� ziemi� Tate�owi, opuszczaj�c w testamencie z nigdy nieujawnionych powod�w ojca Tate�a, m�ody cz�owiek uzna�, �e pragnie rodzinnej posiad�o�ci. Przez jeden sezon nie uprawia� dwuakrowej dzia�ki i w kolejnym roku wybudowa� na niej dom. Budynek stan�� mi�dzy dwiema stodo�ami, w samym �rodku ��ki usianej k�pkami rudbekii i koniczyny, pomi�dzy kilkoma hikorami o gorzkich orzechach, pi�knymi ameryka�skimi bukami i sosnami.
Patrz�c na takie dopiero co zaorane pola, niekt�rzy ludzie wyobra�aj� sobie centra handlowe lub miejskie zabudowania, inni za� g�ry pieni�dzy, kt�re mo�na wycisn�� z ziemi w porze �niw, niekt�rzy natomiast zapewne po prostu przeje�d�aj� obok, nie zwracaj�c na nie uwagi. Tate Collier dostrzega� w tym widoku zbawienny spok�j; co�, czego dokona� - cho� nie by�o jego dzie�em - co�, co pozwoli mu wie�� spokojn� egzystencj�: w ciszy rosn�cej ro�liny. Sprawia�o mu to przyjemno��, ale i uczy�o pokory. A tak�e - zw�aszcza przez ostatnie kilka lat - przyprawia�o o rozpacz. By� bowiem cz�owiekiem, kt�ry pragn��, �eby go zostawiono w spokoju; chcia� po�wi�ci� si� wy��cznie uprawie ziemi. I nawet gdy to szwankowa�o - susza, grad, zawirowania na rynku - Tate spa� spokojnie, pewien, i� w sercu ziemi nie istnieje z�o.
A to ju� nie byle co.
Kwietniowy wiatr chwyci� peleryn� i szarpn�� ni�. Tate zapi�� dwa guziki i spojrza� akurat w stron� domu, gdy zgas�o �wiat�o na schodach.
Megan przyjecha�a. To by by�o tyle, je�li chodzi o odwo�anie wizyty.
Zerkn�� raz jeszcze na rur� i ruszy� w stron� domu, pow��cz�c nogami w ci�kich kaloszach na niezaoranym polu.
Jak Martwy Reb.
Nie, pomy�la�, nie tak dramatycznie. Raczej jak nieruchawy czterdziestoczterolatek, kt�rym si� sta�.
Entymemat jest wa�nym narz�dziem u�ywanym w oficjalnych debatach.
Jest to rodzaj sylogizmu (�Wszystkie koty widz� w ciemno�ci. P�noc jest kotem. A zatem P�noc widzi w ciemno�ci�), ale skr�conego. Do�wiadczeni negocjatorzy, tacy jak Tate Collier, cz�sto pos�uguj� si� tym �rodkiem, ale dzia�a on tylko w sytuacji, gdy m�wca i jego publiczno�� si� rozumiej�. Musz� wiedzie�, �e mowa jest o kocie, musz� uzupe�nia� brakuj�ce informacje, �eby nie zaburzy� logiki.
Jakie porozumienie mo�e istnie� mi�dzy mn�, moj� by�� �on� i Megan? - zastanawia