4552

Szczegóły
Tytuł 4552
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4552 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4552 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4552 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dariusz Filar � Zagl�daj�cy przez szpary � Dotyk Zagl�daj�cy przez szpary l. U progu lata, po p�roczu wyt�onej pracy, rozprawa Privatdozenta Wilhelma A. Schreibera o malarskich wyobra�eniach S�du Ostatecznego w�a�ciwie mog�a by� uznana za gotow�. Profesor (bo i tak, nieco na wyrost, tytu�owali go w�a�ciciele ksi�garenek i antykwariat�w g�sto rozsianych w otaczaj�cych uniwersytet uliczkach) skupi� si� w niej na rozwa�aniu tego, jak motyw finalnego oddzielenia zbawionych od pot�pionych ujmowali mistrzowie tworz�cy u schy�ku XV i w pocz�tkach XVI wieku. Do jego sieci badacza � starannie rozpi�tej w czasie i w przestrzeni; nad wieloma dziesi�cioleciami z obu stron przylegaj�cymi do owego prze�omu wiek�w i nad ca�� Europ� � wpad�o wszystko, co wpa�� powinno. Zmie�ci� si� w niej tryptyk Hansa Memlinga, kt�rym na p�nocy kontynentu zaowocowa�a jesie� �redniowiecza. Zmie�ci� si� te� fresk Luki Signorellego, ten ze �ciany katedry w Orvieto, kt�ry wiosna Renesansu przynios�a na po�udniu. Zmie�cili si� razem ze swymi dzie�ami van der Weyden i van der Goes, Bouts i Bruegel, i jeszcze wielu innych, nie a� tak s�awnych tw�rc�w... Rozprawa zdawa�a si� jej autorowi przedsi�wzi�ciem najzupe�niej udanym; uwa�a�, �e zdo�a� unikn�� drewnianego, belferskiego stylu, �e znalaz� tytu� � �Ali� Farben des Jlingsten Gerichts" � kt�ry b�dzie wzbudza� zaciekawienie czytelnik�w, i �e do sukcesu przyczyni si� graficzna oprawa dzie�a, bo od grozy p�yn�cej ze scen s�dnego dnia trudno oderwa� oczy, a powa�ny wydawca z samej Getyngi zapewnia�, �e reprodukcje malowide� omawianych w tek�cie osi�gn� doskona�o�� orygina��w. A przecie� znalaz�o si� co�, co wstrzymywa�o pi�ro uczonego od postawienia ostatniej kropki. Co�, co niemal�e od samego pocz�tku pracy uwiera�o go niczym gw�d� w bucie, a pod koniec pisania doprowadza�o go ju� do najprawdziwszego sza�u. Owym dokuczliwym drobiazgiem (Privatdozent Schreiber nieustannie przekonywa� samego siebie, �e to tylko drobiazg) by� obraz nazywany tradycyjnie �Niedoko�czonym S�dem Ostatecznym z Wurzheimu". Wyszed� on spod p�dzla Hansa Walddorfera, malarza wsp�czesnego Memlingowi, Signorellemu i innym mistrzom, ale � co do tego Privatdozent nie mia� najmniejszych w�tpliwo�ci � obdarzonego talentem bez por�wnania po�ledniejszym. Jeden rzut oka wystarcza�, by bez najmniejszych os�onek wychodzi�y na jaw jego potkni�cia, b��dy, a nawet oczywiste fuszerki. Na tle wyrafinowanej symetrii bezkresnych przestrzeni Memlinga razi� u Walddorfera brak kompozycji, nieporadno�� w odnajdywaniu rytmu i harmonii prowadz�ca a� po granice zupe�nego ba�aganu. Na tle sk��bionego t�umu wspania�ych, pysznie nagich cia� Signorellego musia�a niecierpliwi� niezdarno�� ludzkich sylwetek, kt�re w przypadkach skrajnych popada�y po prostu w �mieszno��. �Prowincjonalne, biedne beztalencie" � mrucza� pod nosem Privatdozent Schreiber. I mia� racj�. C� jednak w takim razie sprawi�o, �e nadesz�a chwila, od kt�rej �Niedoko�czony S�d Ostateczny z Wurzheimu" sta� si� jedyn� rzecz�, o jakiej Privatdozent Schreiber m�g� my�le�? Jaka� z�a moc tkwi�ca w obrazie zrodzi�a rozdra�nienie, gniew, a wreszcie w�ciek�o�� naukowca? Czym promieniowa�y i przyci�ga�y dwie deski pod�ug wszystkich znak�w przeznaczone na skrzyd�a o�tarza, kt�rego kwatera centralna z nieznanych przyczyn nigdy nie zosta�a namalowana? Odpowied� na wszystkie pytania zawiera�a dziwaczna wyj�tkowo�� za�wiat�w Walddorfera, fakt, �e nie przypomina�y one wyobra�e� raju i piek�a stworzonych przez jakiegokolwiek innego malarza i nie pasowa�y do �adnego znanego wzorca. A przede wszystkim nie pasowa�y do fundamentalnej tezy, na jakiej opiera�a si� ca�a rozprawa zatytu�owana �Ali� Farben des Jungsten Gerichts". Privatdozent Schreiber stara� si� bowiem dowie��, �e wszystkie bez wyj�tku malarskie prezentacje S�du Ostatecznego wywodzi�y si� z jednego �r�d�a, �e sprowadza�y si� w gruncie rzeczy do powiele� uj�� znacznie od nich starszych. Malarze nie musieli trudzi� w�asnej wyobra�ni. Wystarczy�o lepiej lub gorzej skopiowa� to, co ju� dwa albo i trzy stulecia wcze�niej wykute zosta�o w kamieniu � na p�askorze�bach zdobi�cych tympanony roma�skich i gotyckich katedr. To w�a�nie z katedr w Moissac i Autum do katedr w Chartres, Amiens i Bambergu, a dopiero stamt�d na obrazy w�drowa�y wci�� te same rozwi�zania kompozycyjne i detale: g�ruj�cy nad wszystkim tron sprawuj�cego s�d Chrystusa, dwa szeregi or�duj�cych �wi�tych, archanio� Micha� na wielkiej wadze starannie odmierzaj�cy zebrane przez pods�dnych grzechy i zas�ugi, otwieraj�ce si� mogi�y i p�kaj�ce sarkofagi, zmartwychwstaj�ce, jakby ze snu budz�ce si� cia�a, stada anio��w � polatuj�cych nad �wiatem i dm�cych w tr�by zdolne poderwa� na nogi nawet najg��biej �pi�cych, szerokie � kryszta�owe lub marmurowe � stopnie wiod�ce ku Bramie Niebios i poch�d uduchowionych golas�w, co ze z�o�onymi karnie r�koma pn� si� ku najwy�szemu podestowi, by otrzyma� d�ugie, fa�dziste szaty i sztywno stercz�ce na prostych �odygach kwiaty lilii, tyle� przera�aj�ce, co groteskowe postacie szatan�w � owe karykaturalne skrzy�owania czarnosk�rych, niedorozwini�tych kar��w z nietoperzami i koz�ami, ich szponiaste �apy �ciskaj�ce pejcze z �a�cuch�w i wid�y do czerwono�ci rozpalone w piekielnym ogniu, zniekszta�cone przez w�ciek�o�� i strach oblicza grzesznik�w, wytrzeszczone oczy, skrzywione grymasem usta i z�by zaci�ni�te tak mocno, �e nieomal s�yszy si� ich zgrzytanie, d�onie kurczowo zaciskaj�ce si� na kraw�dzi pe�nej ognia jamy albo we w�osach stoj�cych cho�by odrobin� wy�ej wsp�towarzyszy niedoli i nawet ten ma�y czarcik o motylich skrzyd�ach lekko nios�cy ku p�omieniom kobiet� i m�czyzn�, kt�rych cudzo�o�ne u�ciski utrwali� potr�jn� p�tl� z grubego sznura. Wszystko to � podkre�la� raz po raz w swej rozprawie Privatdozent Schreiber � powtarza�o si� z rze�by na rze�b� i z obrazu na obraz; koniec ko�cem ca�a Europa mia�a przed oczyma jedn� i t� sam� wizj�. I tylko Hans Walddorfer namalowa� sw�j S�d Ostateczny inaczej. Przede wszystkim nie by�o wida� na jego obrazie ani jednego otwartego grobu; tak wa�ne z religijnego punktu widzenia zmartwychwstanie cia� � w og�le nie mia�o miejsca! Przypuszczenie za�, �e brak �w jest wynikiem czystego przypadku, bo wezwane do �ycia cmentarze mog�yby si� znale�� w �rodkowej, nie istniej�cej cz�ci o�tarzowego tryptyku, upada�o w obliczu innych niezwyk�o�ci wyst�puj�cych zar�wno po infernalnej, jak i po ede�skiej stronie dzie�a. Ca�ymi godzinami, w bezradnym zdumieniu, Privatdozent Schreiber wpatrywa� si� w szereg szatan�w, kt�rzy w swych kszta�tach zewn�trznych byli stuprocentowo ludzcy. I nie pastwili si� nad pot�pionymi, nie d�gali ich widiami (ten atrybut diabelstwa by� na obrazie zupe�nie nieobecny), nie wlekli ich pojedynczo w g��b piekielnej czelu�ci. Mi�dzy nagimi cia�ami pot�pionych a szatanami zachowany by� pewien dystans; ci ostatni trwali bez ruchu, stoj�c z za�o�onymi do ty�u r�koma oboj�tnie patrzyli na dokonywanie si� nieodwracalnych wyrok�w. Wia� od nich nie tyle �ar piekielnej w�ciek�o�ci, co mo�e jeszcze straszniejszy ch��d manekin�w, beznadziejna ponuro�� zmokni�tych strach�w na wr�ble. Tak�e odchodz�cy w piek�o r�nili si� od tych ukazywanych na wszystkich innych obrazach � nie pr�bowali si� przeciwstawia� bo�ym decyzjom, nie stawiali oporu czartom, nie podejmowali rozpaczliwej obrony. Byli martwi! Cia�a kaskad� spadaj�ce w otch�a�, wok� kt�rej rozstawi�y si� z�e duchy, nosi�y wyra�ne pi�tno trupiego bezw�adu; za widome znaki �mierci przychodzi�o te� uzna� wyostrzone rysy twarzy, blado�� sk�r i sine na nich cienie. Wobec wynios�ej bierno�ci przygl�daj�cych si� tylko lub nadz�r sprawuj�cych szatan�w, niezliczone zw�oki str�ca� w d� stw�r tak fantastyczny, �e bez reszty musia� zosta� pocz�ty w wyobra�ni artysty. Przypomina� troch� monstrualnych rozmiar�w �ab� czy te� mo�e raczej ��wia, smoka o garbatym, ciemnozielonym, po�yskliwym pancerzu i p�on�cych bia�ym blaskiem �lepiach. W pochmurny wilgotny poranek, pod ch�odnym okiem szatan�w � bestia toczy�a przed sob� zwa�y trup�w, pcha�a je pot�nymi �apami, grzeba�a na wieczno��... Tak wygl�da�o piek�o Walddorfera. Nie mniej zdziwie� budzi�o jego niebo. Nader nieliczni anio�owie (na ca�ym obrazie zmie�ci�o si� czterech) zdawali si� nie po�wi�ca� zbyt wielkiej uwagi zbawionym; nie latali wok� nich (zreszt� patrz�c na w�t�e niby-skrzyde�ka, jakimi zostali obdarzeni przez swego stw�rc�, nie spos�b by�o uwierzy�, by w og�le mog�y unie�� ich w g�r�) ani nie d�li w tr�by. Stoj�c w do�� niedba�ych pozach na wysokim przedpro�u Edenu trzej z nich grali na lutniach, czwarty za� bi� w wielki kocio�. Fakt, �e zwyk�a orkiestracja muzyki anielskiej � a wi�c tr�by, piszcza�ki, skrzypce, harfy i cymba�y � zast�piona zosta�a samymi tylko lutniami, nosi� dla Privatdozenta Schreibera znamiona niepoj�tej, blu�nierczej pikanterii, bo przecie� to w�a�nie lutnia by�a w �redniowieczu najpopularniejszym obok kobzy symbolem grzesznych uciech zmys�owych. W Bramie Niebios, kt�r� mieli za plecami czterej grajkowie, tylko przy wielkim nak�adzie dobrej woli mo�na by�o si� dopatrzy� typowego w tej roli motywu, a wi�c zawieszonego w przestworzach portalu gotyckie) katedry. To, co widnia�o na obrazie z Wurzheimu, nie potrafi�o zasugerowa� kamiennej masywno�ci mur�w, nie kojarzy�o si� z prawdziw� budowl�, lecz raczej z nieudoln� dekoracj� teatraln�. U innych malarzy identyczny motyw m�g� narzuca� widzowi rozwa�ania o rozleg�ych, cudownych obszarach, jakich wolno oczekiwa� za wysokim progiem. U Walddorfera nie podsuwa� niczego poza my�l� o ukrytym po drugiej stronie stela�u z drewnianych listew i zapomnianych, walaj�cych si� w kurzu rupieciach. Ale najbardziej zaskakiwali ci, kt�rzy dost�pili zbawienia � ani pogr��eni w modlitwie, ani pod��aj�cy po szerokich stopniach ku krainie wiecznej szcz�liwo�ci, ani nadzy... Siedzieli oni lub le�eli � nieliczni tak�e ta�czyli � na trawie porastaj�cej rozleg�� przestrze�, kt�ra amfiteatralnie nachylonym �ukiem otacza�a stref� najwi�kszej jasno�ci: stref� Bramy Niebios i muzykuj�cych przed ni� anio��w. Od zieleni trawy stroje zbawionych odcina�y si� niezwykle r�norodnymi i bardzo intensywnymi barwami. Od razu rzuca� si� tak�e w oczy ich kr�j � r�wnie daleki od typowych �redniowiecznych wyobra�e� o szatach niebia�skich, jak i od tego, co pod�wczas rzeczywi�cie noszono. Trudno by�o oprze� si� my�li, �e obraz przedstawia zebrany na wolnym powietrzu t�um rozbawionych przebiera�c�w. Akt wniebowst�pienia przeradza� si� u Walddorfera w jaki� szalony, zdumienie budz�cy karnawa�... Privatdozent Wilhelm A. Schreiber nigdy nie zdo�a� sobie poradzi� z wurzheimskim obrazem. Zbyt by� rzetelny, by � wzorem tylu innych autor�w najr�niejszych teorii � po prostu pomin�� niewygodny fakt. Z drugiej strony naprawd� nie potrafi� wyja�ni�, dlaczego drugorz�dny malarz odwa�y� su; wyst�pi� przeciwko kanonom, kt�re bez zastrze�e� respektowali wszyscy najwybitniejsi tw�rcy. Po d�ugim zwlekaniu uleg� jednak wreszcie naciskom wydawcy i przekaza� mu r�kopis. Spraw� Walddorfera pozostawi� otwart�; zas�oni� si� w odniesieniu do niego jedynie do�� mglistymi rozwa�aniami o nieobliczalno�ci artysty i o niezbadanych �r�d�ach jego natchnienia. Ostatecznie rozprawa pod tytu�em �Ali� Farben des Jungsten Gericht" wysz�a spod pras drukarskich w czerwcu 1914-roku. Poza w�skim kr�giem specjalist�w nie wzbudzi�a zainteresowania � �wiat zaprz�tni�ty by� innymi sprawami. Kapitan rezerwy W. A. Schreiber zosta� uznany za zaginionego na froncie pod Amiens wiosn� 1918 roku. W niespe�na trzydzie�ci lat p�niej, w czasie nalotu dywanowego na zlokalizowan� pod Wurzheimem fabryk� amunicji, ca�kowitemu zniszczeniu uleg�o r�wnie� muzeum miejskie, w kt�rym przechowywano obraz Walddorfera. 2. P�omienie podnios�y si� wy�ej i dobiegaj�ce spoza ich �ciany krzyki przesz�y w wysoki, przeci�g�y skowyt. Trwa� minut� lub dwie, a potem urwa� si� raptownie i s�ycha� ju� tylko by�o, jak huczy rozgrzane powietrze i trzeszcz� w ogniu �ywiczne dyle. Gawied� nie rozchodzi�a si� jeszcze; powszechne, kamienne, groz� i fascynacj� wyra�aj�ce milczenie ust�powa�o miejsca' szemrz�cym g�osom najwcze�niejszych komentarzy. Mistrz Hans nie chcia� w tym uczestniczy�. Prze�egna� si� machinalnie, odwr�ci� na pi�cie i jako pierwszy ruszy� ku miastu. Stos wzniesiono poza murami Wurzheimu i wraca� wypada�o w�sk� �cie�k� wzd�u� fosy, bacz�c, by stopy nie po�lizgn�y si� po�r�d b�ocka, w jakie przemieni� ziemi� topniej�cy, ostatni pewnie tej zimy �nieg. Zwodzony most by� opuszczony. Stra�nicy wsparci na broni spogl�dali ku pn�cemu si� w niebo s�upowi szarego dymu, �aden z nich nawet nie odwr�ci� g�owy w stron� mijaj�cego bram� malarza. W�sk� uliczk�, w kt�r� po chwili wkroczy�, tak�e wype�nia�a g�sta ma�; nieruchoma z brzeg�w � na samym �rodku sun�a leniwie nios�c ze sob� fekalia i �miecie, p�ki gnij�cej s�omy i rze�ne odpadki. Z pootwieranych piwnicznych okienek wion�� ci�ki, kwa�ny od�r. Pchn�� drzwi pracowni. Otoczy� go i oddzieli� od przykrych woni miasta zapach drewna, kleju i farb, wch�on�a go bezpieczna cisza. Usiad� na stoj�cej pod �cian� �awie, g�ow� odchyli� do ty�u i opar� o ch�odny mur, przymkn�� oczy... Ju� druga w tym roku czarownica sp�on�a u bram Wurzheimu; stara Ma�gorzata, s�u��ca od kupca Justusa. Ta pierwsza, wcze�niej oddana p�omieniom, by�a za to zupe�nie m�oda. Prawie dziewczynka. Lud ch�tnie s�ucha� ust�p�w z pisma, co zatytu�owane by�o �Malleus maleficarum", z owej gro�nej odezwy, kt�r� przynie�li do miasta zakapturzeni mnisi. W umys�ach i w sercach � t�a� prawdziwy m�ot, prawdziwy �elazny ci�ar gotowy spa�� na ka�d�, cho�by tylko odrobin� o czarnoksi�skie zamys�y podejrzan� g�ow�. Mistrz Hans w �adne czary nie wierzy�. Kobiety �ywcem p�on�ce na stosach takie same mia�y konszachty z diab�em, jak ka�dy inny mieszkaniec Wurzheimu. Ale ich nie zawiniona m�ka nie budzi�a w Mistrzu poczucia winy czy woli sprzeciwu; czy� winni byli ci, co nie przetrwali zarazy?, i ci, kt�rych zaraz potem zabra� g��d?, albo ci, kt�rych wyr�n�y zbrojne kupy zbuntowanych ch�op�w? �mier� grasowa�a na ca�ego. Stos by� r�wnie dobrym miejscem, jak cuchn�cy bar��g albo pole bitwy... My�l�c tak � nie robi� wyj�tku dla siebie. Jak dot�d wskazuj�cy palec losu wci�� go omija�, ale przecie� nieuchronnie nadej�� musia� dzie�, w kt�rym i na niego zapadnie jaki� wyrok. By� z tym pogodzony. Nie uwa�a�, by nale�a�o mu si� wi�cej ni� kt�remukolwiek z tych, co tworzyli otaczaj�c� go szar�, ludzk� mas�. I w kt�rej z wolna ton��. Dzieli� ich egzystencj� bez zastrze�e� i domagania si� ulg. A przecie� nie by� ca�kiem wolny od wewn�trznego buntu, od gniewnej pasji i nami�tnego pragnienia. Dawno min�y lata, kiedy pe�en m�odzie�czych si� i zuchwa�ej nadziei w�drowa� na p�noc � do Louvain, Haarlemu i Brugii, a stamt�d przez zielon� Szampani� i s�oneczn� Burgundi� ku po�udniowi, za o�nie�one Alpy � do Ferrary i Florencji... Kiedy odwiedza� warsztaty najs�ynniejszych mistrz�w, pr�bowa� przenikn�� ich tajemnice i ufa�, �e z czasem zdo�a im dor�wna�. Teraz osi�gn�� ju� wiek, w kt�rym artysta winien dawa� �wiatu swoje najwi�ksze dzie�a, te za�, co wychodzi�y spod jego p�dzla, wci�� dalekie by�y od wymarzonej doskona�o�ci. Na pr�no pracowa� dzie� w dzie� od �witu: po wielekro� przygotowywa� szkice, zamazywa� i przerabia� namalowane fragmenty, w niesko�czono�� poprawia� obrazy na poz�r gotowe. Wiedzia�, �e wszystko, co tworzy, nie mo�e r�wna� si� z ogl�danymi niegdy� pracami Flamand�w i Italczyk�w. Ze sprawiaj�c� b�l jasno�ci� dostrzega�, �e nie mo�e si�gn�� nawet tego, co rodzi�o si� dzi� i ca�kiem niedaleko � w pracowniach Norymberg!, Regensburga, Kolonii... Innych czeka�y uznanie i rozg�os; dla niego pozostawa� mizerny zaszczyt zajmowania pierwszego miejsca po�r�d artyst�w zapad�ego k�ta, jakim by� Wurzheim. Niekiedy ogarnia�a go w�ciek�o��. Kipi�c� fal� wybucha�a w nim nienawi�� do siebie, do nieudanych malowide�, do samego Boga. Z zaci�ni�tymi pi�ciami na przemian blu�ni� i rzuca� w niebo gorzkie pytania: �Dlaczego da�e� mi umiej�tno�� odr�niania ziarna od plew? Czy tylko po to, by tak ostro bi�o w moje oczy bogactwo dzie� cudzych i n�dza moich w�asnych? C� przyjdzie z tego, �e potrafi� w lot rozpozna� arcydzie�a, je�li nie obdarzy�e� moich oczu i r�k zdolno�ci� ich tworzenia? Dlaczego obudzi�e� we mnie pragnienie dotarcia na najwy�sze szczyty, chocia� wiedzia�e�, �e nie na moje si�y ta droga? Dlaczego tak okrutnie ze mnie drwisz?" Kiedy indziej korzy� si�. �lubowa� nigdy wi�cej nie narzeka� na los i w zamian b�aga� o jeden jedyny rozb�ysk prawdziwego natchnienia, o to tylko, by raz w �yciu dana mu by�a moc stworzenia majstersztyku. Wzni�s�szy oczy ku drewnianemu Zbawicielowi rozpi�temu na krzy�u pod sklepieniem wurzheimskiej katedry szepta�: �Raz jeden dopom� mi przekroczy� moj� w�asn� miar�. Pozw�l, by wype�ni�y mnie harmonia i lekko��. B�d� pracowa� bez po�ywienia i snu, ale spraw, bym w radosnym uniesieniu dojrza� wreszcie, jak pod dotkni�ciem mego p�dzla wy�ania si� z niebytu doskona�o��. Przecie� mo�esz to uczyni�..." Mistrz Hans otworzy� oczy. Przyniesiona pod powiekami wizja p�on�cego stosu szybko si� rozp�yn�a. Przed nim, oparte o przeciwleg�� �cian�, sta�y dwie wysokie i w�skie, bia�o zagruntowane tablice. Trzecia, tak samo wysoka, lecz znacznie szersza, le�a�a na pod�odze i nie by�a jeszcze przygotowana do malowania. Te puste, kszta�t�w i barw czekaj�ce p�aszczyzny, mia�y sta� si� o�tarzem. Wype�ni� je mia�o wyobra�enie S�du Ostatecznego, jakim sw� cechow� kaplic� zapragn�li ozdobi� kowale i p�atnerzy Wurzheimu. Chcieli patrze� na piek�o, co b�dzie ich przera�a�. Na niebo, co obiecywa� b�dzie radosne wyzwolenie od ziemskiego cierpienia. I na wag�, kt�rej szale b�d� ci�ko opada� pod chwalebnym balastem zas�ug i cn�t ludzi sprawiedliwych, a lekko unosi� beznadziejn� niewa�ko�� grzesznik�w. Starsi cechu, kt�rzy na samym pocz�tku Wielkiego Postu zjawili si� u Mistrza Hansa, zdawali si� doskonale wiedzie�, jakich malowide� oczekuj�. Bez trudu odgad�, co obejrzeli, nim postanowili uda� si� do niego, i kogo powinien na�ladowa�, by zadowoli� ich gusty. Wszystko uk�ada�o si� typowo i prosto. A przecie� teraz zwleka� z rozpocz�ciem pracy. Po raz setny od�ywa�a w nim nadzieja, powoli dojrzewa� nastr�j, w kt�rym zam�wienie jawi� si� mog�o jako wyzwanie i jeszcze jedna, ostatnia ju� mo�e, szansa. Znowu zaczyna� wierzy�, �e uchroni si� przed stworzeniem czego�, co b�dzie tylko krzywym, bladym odbiciem o wiele doskonalszych wzor�w. �e nareszcie uda mu si� wyrazi� wi�cej, wzbi� si� wy�ej. Wsta� i post�pi� dwa kroki w kierunku prawej tablicy. Tak samo jak poprzedniego dnia, jak przed tygodniem i przed miesi�cem, wbi� wzrok w nie tkni�t� biel. Gdyby� m�g� poprzez ni� dostrzec cho�by zarys upragnionej kompozycji! Jak w�a�ciwie znajdowali j� ci najwi�ksi? W jaki spos�b odciskali pi�tno swego talentu w starych, znanych motywach? Nie pokazywali niczego nowego, bo przecie� nawet oni nigdy nie widzieli wylotu piekielnej otch�ani. Ani Bramy Niebios. Czy� jednak mistrzem najwi�kszym z najwi�kszych nie sta�by si� ten, co by je ujrza� naprawd�? Mija�y minuty i kwadranse, a on nie zmienia� pozycji. Nie dawa� wytchnienia oczom. Kr�tki zimowy dzie� dobieg� ko�ca i pracowni� wype�ni� szybko g�stniej�cy i wszystko poch�aniaj�cy mrok; tylko bia�a p�aszczyzna przysz�ego obrazu wci�� ostro odcina�a si� od otoczenia. Zdawa�a si� �wieci�. I oto nagle Mistrz Hans poj��, �e jasny prostok�t staje si� bram�, przej�ciem do rozleg�ych, w bezkresn� dal si�gaj�cych obszar�w. Przestrze� wzywa�a go ku sobie, przyci�ga�a go z niezwyk�� moc�. Zafascynowany zbli�y� si�, stan�� na jej progu. Zrazu nie dostrzeg� niczego; druga strona zia�a ciemn� pustk�. Potem zata�czy�y w tej pustce wielobarwne �wiat�a, a jednocze�nie w niewiadomy spos�b objawi�o si� Mistrzowi, �e punkt, w kt�rym si� znajduje, bardzo odleg�y jest od fundament�w czy te� ode dna owego �wiata. I nie stoi w miejscu, lecz ze straszliw� szybko�ci� dok�d� si� przesuwa. Nie potwierdza�o tego �adne doznanie zmys��w (rozta�czone �wiat�a ca�y czas utrzymywa�y si� na poziomie jego oczu i ani nie zbli�a�y si�, ani te� nie oddala�y od niego; nie czul r�wnie� najl�ejszego powiewu), a jednak dw�ch rzeczy by� ca�kowicie pewien � wysoko�ci i p�du. Tego, �e u st�p ma przepa��, i tego, �e jak strza�a nad ni� przelatuje. Nie uchwyci� momentu, w kt�rym szybko�� lotu zmala�a, a on sam opad� w d�. Sta�o si� teraz tak, jakby przyby� na wurzheimski zamek i ze szczytu najwy�szej wie�y patrzy� na lasy otaczaj�ce miasto. Dostrzeg� w�r�d nich rozleg�� polan�. Trwa� tam jaki� ruch, wi�c wyt�y� wzrok, a wtedy � z oddalenia i wysoko�ci, w s�abym �wietle pochmurnego poranka � zobaczy� to, czego nigdy nie mia� ju� zapomnie�: wielk�, wygrzeban� w ziemi jam�, stoj�cy nad ni� szereg wynios�ych sylwetek, sterty nagich albo prawie nagich cia� i zielonego smoka, besti� o po�yskliwym pancerzu i p�on�cych bia�ym �wiat�em �lepiach, kt�ra w�r�d ryku, zgrzyt�w i sapania spycha�a w d� doczesne ludzkie pow�oki. Mistrz Hans nabra� przekonania, �e ma przed sob� piek�o. Tylko przez kilka chwil dane mu by�o patrze� na okrutny pejza�. Zaraz potem osun�� si� w g�st� czer�, w g��bok� noc bez sn�w. Ockn�� si� na pod�odze pracowni. Le��c skulony pod bia�� desk� wci�� nie namalowanego o�tarzowego skrzyd�a przygl�da� si� smugom porannego blasku, kt�re wciska�y si� przez szpary w okiennicach i drzwiach. W jego g�owie k��bi�y si� strz�py obraz�w. Nurtowa�y go chaotyczne, niespokojne pytania: �Dlaczego diab�y nie mia�y rog�w i ogon�w? Jak tam w�a�ciwie dotar�em? Czy pot�pieni s� na wieki martwi? Czy tak wygl�da� smok, z kt�rym walczy� �wi�ty Jerzy? Czy w dole p�on�� ogie�? Jak stamt�d wr�ci�em?" Odpowiedzi nie nadchodzi�y i zda� sobie nagle spraw�, �e wcale ich nie potrzebuje. Wystarczy� mu widok, co z ka�d� chwil� pe�niejszy i wyra�niejszy wy�ania� si� z jego pami�ci. W�asna wizja! Skoczy� na r�wne nogi, porwa� kawa�ek w�gla i gor�czkowo pocz�� szkicowa� na desce ujrzan� wcze�niej scen�. W�asna wizja! Nie troszczy� si� ju� o to, co malowali inni, i nie pr�bowa� na�ladowa� ich dzie�. Nareszcie swobodny i uspokojony szed� jemu jednemu znan� drog�, tak jak umia�, odtwarza� piekielny kr�g. A przeczucie m�wi�o mu, �e nim uko�czy prac� przy pierwszym skrzydle o�tarza, zd��y jeszcze zerkn�� na niebo. 3. Od prawie dw�ch tygodni Dieter Sorge nie potrafi� opanowa� miotaj�cego nim podekscytowania. Pok�j, w kt�rym zwyk� pracowa�, zacz�� mu si� wydawa� za ma�y, obrotowy fotel przy biurku przesta� nagle by� wygodny, klawisze na desce komputera nabra�y podejrzanej �lisko�ci, a za oknem bez przerwy dzia�y si� jakie� ha�a�liwe, rozpraszaj�ce uwag� g�upstwa. Dieter t�uk� si� od �ciany do �ciany, nabija� tytoniem kolejne fajki, wypija� niezliczone fili�anki mocnej herbaty. Z przera�eniem spostrzeg�, �e marnuje czas, �e godziny i dnie przeciekaj� mu mi�dzy palcami jak woda. My�l�c o tym czu� si� winny. Winny bardziej ni� kiedykolwiek, bo spraw�, kt�ra wprawi�a go w ten stan, uwa�a� za co� naprawd� niezwyk�ego i donios�ego, za co�, co wr�cz domaga�o si� pilnego opracowania, wyja�nienia, zamkni�cia w jasnych s�owach. Ale na razie w �aden spos�b nie udawa�o mu si� podo�a� zadaniu. Wszystko zacz�o si� w�a�ciwie o wiele wcze�niej. Przed kilkoma miesi�cami. W ma�ym antykwariacie kupi� wtedy staloryt wykonany przed prawie wiekiem pod�ug obrazu starszego o dalszych czterysta lat. �H. WALDDORFER pinxit" � g�osi� rz�d drobnych literek w lewym dolnym rogu po��k�ego arkusza kartonu. �A H. PAYNE sc." � uzupe�nia�y go literki po stronie prawej. Powy�ej odbito r�wnolegle dwa pod�u�ne sztychy: jeden wyobra�aj�cy apokaliptyczn� besti�, zagrzebuj�c� w ziemi setki nagich cia�, i drugi, na kt�rym czterech skrzydlatych muzyk�w przygrywa�o t�umom zgromadzonym w rozleg�ym amfiteatrze. Z obja�nie� na odwrocie kartonu wynika�o, �e tre�ci� tych wizji s� piek�o i raj. Dieter pinezk� przypi�� obrazek do �ciany nad biurkiem. W�a�ciwie nie wiedzia�, czemu wci�� chce go mie� przed oczyma. Mo�e poci�ga� go staro�wiecki urok stalorytu? Mo�e fascynowa� smok � monstrualnych rozmiar�w �aba czy te� raczej ��w � dominuj�cy nad piekielnymi czelu�ciami? A mo�e podoba�a mu si� my�l o niebie, w kt�rym zbawieni b�d� s�ucha� muzyki i ta�czy�? Nie by� znawc� malarstwa; nie zdawa� sobie jeszcze w�wczas sprawy ze szczeg�lnych cech dzie�a Walddorfera. I niewiele umia�by powiedzie� o samym arty�cie. W�a�ciwie nic poza tym, �e mieszka� on kiedy� w mie�cie, kt�re by�o r�wnie� jego miastem � w Wurzheimie. Przed dwoma tygodniami stary obraz ukaza� si� w zupe�nie nowym o�wietleniu. Dieter przygotowywa� si� w�a�nie do napisania szkicu, w kt�rym zamierza� dokona� por�wna� mi�dzy zbrodni�, jakiej dopuszcza si� jednostka godz�c na �ycie innej jednostki, i zmasowanym � rzec by mo�na � uprzemys�owionym mordem, w jakiego niezliczone przypadki brzemienne by�o XX stulecie. Z my�l� o drugim w�tku przynosi� z biblioteki, a p�niej godzinami kartkowa� albumy prezentuj�ce zbiory amatorskich fotografii, na kt�rych utrwalone zosta�y przera�aj�ce, dantejskie sceny jednoczesnej �mierci setek, a niekiedy i tysi�cy ludzi. Albumy pochodzi�y z ca�ego �wiata i z r�nych lat. Ale sterty trup�w wsz�dzie wygl�da�y podobnie: zg�adzeni g�azem, zg�adzeni kulami, zg�adzeni trotylem i fosforem... �adnego znaczenia nie mia�a ju� sprawa, dla kt�rej zgin�li, i nikt nie pami�ta� m�tnych racji zab�jc�w; mord by� tylko mordem, a �mier� tylko �mierci�. Dlaczego nad tak wieloma jamami masowych grob�w pojawia� si� kto� uzbrojony w aparat? O czym my�la� naciskaj�c spust migawki? W�r�d innych by�a te� kolekcja zdj��, kt�re zrobiono w pierwszych dniach po zbombardowaniu Wurzheimu. Raz jeszcze przed oczyma Dietera monotonnie przesuwa�y si� prawie jednakowe, dobrze ju� mu znane widoki. A przecie� nagle co� sprawi�o, �e zaprzesta� kartkowania i szybko zacz�� odk�ada� przejrzane poprzednio arkusze. By� pewien, �e przed chwil� zamajaczy�a mu wizja szczeg�lna, �e scena, dopiero co widziana przez mgnienie, wyda�a mu si� znajoma nie przez swoje podobie�stwo do innych, lecz dlatego, �e kiedy� musia� j� � w�a�nie j�! � ogl�da� d�u�ej. Odnalaz� wkr�tce zdj�cie, kt�re nada�o delikatny sygna�: czo�g u�yty w roli spychacza zgarnia� do wykopu setki zw�ok, a kilkunastu ludzi przygl�da�o si� operacji bez ruchu stoj�c na usypiskach. Gdzie to ju� widzia�? Moment ustalenia �r�d�a skojarze� okaza� si� dla� prawdziwym wstrz�sem; Dieter poj��, .�e ma przed sob� obraz Walddorfera. Nie spos�b by�o d�u�ej nie dostrzega�, �e masowy gr�b to piekielna czelu��, ludzie na usypiskach � diab�y, a czo�g z zapalonymi reflektorami � smok. I jedynie g�ry nagich cia� by�y tylko g�rami cia�. Sporz�dzi� kserograficzn� odbitk� zdj�cia. Wzmocnienie kontrast�w, wyostrzenie granic mi�dzy biel� i czerni� � upodobni�o je do sztychu. Prawie nie wygl�da�o ju� na wynik pracy kamery, lecz na dzie�o grafika. A gdy odbitka spocz�a na biurku obok zdj�tego ze �ciany stalorytu, musia�y si� rozwia� ostatnie w�tpliwo�ci. TQ nie by�o z�udzenie. I nie m�g� to by� efekt czystego przypadku. W�a�nie od tej chwili opanowa�o Dietera nie daj�ce si� kontrolowa� podniecenie. Poj��, �e przez zbieg okoliczno�ci odkryte pokrewie�stwo mi�dzy licz�cym blisko p� tysi�ca lat malowid�em i fotografi� sprzed lat kilkudziesi�ciu ofiarowuje mu punkt wyj�cia do docieka�, wobec kt�rych wszystkie jego dotychczasowe intelektualne dokonania oka�� si� czcz� paplanin�. Jedno po drugim eksplodowa�y w jego g�owie pytania, z kt�rych ka�de mog�o sta� si� pocz�tkiem oddzielnego eseju: czy to mo�liwe, by dzie�o Walddorfera natchn�o jaki� ob��kany umys� do piekielnej inscenizacji?, czy kto� podj�� pr�b� skopiowania go w postaci �ywego obrazu, kt�ry nast�pnie utrwalono na kliszy?, a w�a�ciwie dlaczego pod czaszkami pewnych ludzi, pod czaszkami artyst�w takich jak Walddorfer, l�gn� si� wizje, kt�re � przynajmniej na poz�r � nie mog� by� odbiciem ich realnego do�wiadczenia?, wi�c mo�e jednak to, co w pierwszej chwili mo�e zda� si� przyczyn� � w rzeczywisto�ci jest nast�pstwem?, mo�e nale�y zgodzi� si� na odwrotn� kolejno�� wydarze� i przyj��, �e obdarzony proroczym zmys�em Walddorfer po prostu ujrza� scen�, kt�ra mia�a si� rozegra� w setki lat po jego zgonie?, czy to nie naturalne, �e wszyscy, co posiadaj� moc zagl�dania w przysz�o��, zawsze skazani s� na wypaczone jej pojmowanie, na nieudolne interpretacje, dzi�ki kt�rym, ujrzawszy rzeczy zupe�nie obce, chocia� troch� przybli�aj� je do spraw znanych � i tak niewyobra�alny czo�g przemienia si� w wyobra�alnego jeszcze smoka?, i w ko�cu czym jest przesz�o��, tera�niejszo�� i przysz�o��?, czy chwila miniona roztapia si� w nico�ci, a chwila przysz�a jeszcze si� z nico�ci nie wy�oni�a?, czy mo�e raczej pierwsza z nich, nie trac�c swego pe�nego kszta�tu, przesuwa si� tylko w jaki� inny wymiar, a druga w gotowym, pe�nym kszta�cie w jakim� innym wymiarze czeka?, bo mo�e czas to ciemny, biegn�cy przez niesko�czono�� i wiecznie trwaj�cy tunel, a tera�niejszo�� to jedynie jego male�ki odcinek przej�ciowo wyrwany z mroku przez szale�czo p�dz�ce �wiate�ko?, czy� wi�c nie mo�e si� niekiedy zdarzy�, �e b��dny, ostry promie� wybiegnie nagle naprz�d, a oczy wybra�c�w pod��� jego �ladem? Wiedzia�, �e jak najrychlej winien wzi�� si� za pisanie, �e jego spostrze�enia i skojarzenia tak wyra�ne dzisiaj � z up�ywem czasu przyblakn�, rozprosz� si� i dok�d� odp�yn�. Nic przecie� nie dor�wna najpierwszym, jak b�yskawica przeszywaj�cym m�zg my�lom. Przegapia� je i zarzuca� � to wyrzeka� si� jedynej szansy na powiedzenie �wiatu czego� naprawd� nowego i interesuj�cego. A jednak, sam siebie nie pojmuj�c, zwleka� z rozpocz�ciem pracy. I aby przed sob� jako� t� opiesza�o�� usprawiedliwi�, wype�nia� dni gromadzeniem materia��w o malarstwie sprzed wiek�w, o losach poszczeg�lnych dziel i ich tw�rc�w. Tak trafi� na star� ksi��k�, kt�ra w 1914 roku wysz�a spod pras jednej z gety�skich drukar�. Napisana by�a wyj�tkowo drewnianym, belferskim stylem, a jej tytu� � �Wszystkie barwy S�du Ostatecznego" � odstr�cza� pretensjonalno�ci�, ale za to autor, niejaki Privatdozent Wilhelm A. Schreiber. wyra�a� przekonanie o niezwyk�o�ci obrazu z Wurzheimu r�wnie silne jak jego w�asne. Widz�c ca�� rzecz w odmiennej nieco perspektywie � wype�niony by� identycznym przeczuciem blisko�ci nieprzeniknionej granicy, tak� sam� bezradno�ci� w obliczu zagadki wyrastaj�cej ponad zwykle my�lowe nawyki. Odkrywszy podobie�stwo w�tpliwo�ci Schreibera do swoich w�asnych niepokoj�w i waha� Dieter Sorge zapragn�� dowiedzie� si� czego� bli�szego o uczonym poprzedniku. Bez trudu odnalaz� jego nazwisko w �Meyers Biographisches W�rterbuch". Ale lektura kr�tkiej notatki zawieraj�cej dat� urodzenia, tytu�y najwa�niejszych dzie�, stanowiska piastowane w paru zak�adach naukowych i domniemane okoliczno�ci �mierci jedynie pomno�y�a liczb� pyta�. Bo mo�e zdarzy�o si� tak: Privatdozent i Reservehauptmann Schreiber nie poleg� nad brzegami Sommy, lecz w wyniku kontuzji utraci� pami��. Zagubi� si�, umkn�� sanitarnym patrolom, b��dnie zaszeregowano go w wojskowych ewidencjach. Wiedziony jakim� dziwnym, nadnaturalnym zmys�em przeby� setki kilometr�w i zaw�drowa� do Wurzheimu. �y� potem tutaj z ludzkiej �aski, a przynajmniej raz dziennie chodzi� do miejskiego muzeum i wbija� ci�kie spojrzenie kamiennych �renic w nie uko�czony obraz Walddorfera. Mo�e jeszcze dzisiaj da�oby si� odnale�� jaki� �lad starego dziwaka, kt�rego przesz�o�ci nikt nie zna�? Zako�czy� �ycie wraz z setkami innych tu� przed ko�cem kolejnej wielkiej wojny � w noc nalotu. Pochowany zosta� w masowym grobie, kt�rego kopanie utrwalono na zdj�ciu. Bo czy� nie by�o mo�liwe, �e ku namalowanemu przed wiekami piek�u od samego pocz�tku � od dnia, w kt�rym pierwszy raz wpad� na kilka godzin do Wurzheimu, by w naturze obejrze� obraz, co nie pasowa� do tez jego rozprawy � przyci�ga�a Schreibera si�a, z kt�rej dzia�ania nie zawsze zdajemy sobie spraw�, ale kt�ra drzemie w ka�dym z nas: pragnienie poznania zawczasu okoliczno�ci w�asnego ko�ca? Dieter nie wiedzia� ju�, czy tkwi w chaosie zbieg�w okoliczno�ci, w samym �rodku czystej gry przypadk�w, czy te� z wolna staje si� ogniwem pe�nego znacze� �a�cucha. Nie by� pewien, czy rzeczywi�cie odkry� ni� ��cz�c� Walddorfera ze Schreiberem, czy tylko wm�wi� sobie jej istnienie. Momentami zaciekle tropi� niekonsekwencje i luki swego rozumowania, w zniech�ceniu rozbija� mistern� konstrukcj� hipotez. Ale kiedy indziej poddawa� si� nieprzepartemu wra�eniu, �e wszystko, na co ostatnio trafi�, dopasowuje si� i spaja: przenikliwy wzrok malarza z przykutymi do jego obrazu oczyma uczonego, ulotna wizja artysty z surow� tkank� rzeczywisto�ci, to co mia�o nadej��, z tym co dawno minione... Czas i przestrze� oplata�y si� wtedy wok� niego, zamyka�y go w swoich zaw�leniach i sup�ach. W dniu, kt�ry mia� mu przynie�� najwi�kszy wstrz�s i najpe�niej ukaza� jego w�asne miejsce w�r�d przetasowanych pejza�y i chwil, Dieter wci�� pozostawa� w punkcie wyj�cia. Nie zdo�a� napisa� ani s�owa. I coraz mocniej czu�, �e dusi si� w pracowni. Zapragn�� wreszcie uciec z tej celi. w kt�rej sam siebie uwi�zi�. Znale�� si� na otwartym, rozleg�ym obszarze. Pod go�ym niebem. Po�r�d ludzi... Wywo�a� odpowiednie po��czenie i na monitorze komputera ukaza� si� lokalny program imprez i spektakli. Znalaz� w nim informacj� o wielkim koncercie organizowanym na g��wnym stadionie Wurzheimu. Nie m�g� wyobrazi� sobie niczego lepszego! Spojrza� na zegarek � by� ju� troch� sp�niony, ale to nie mog�o zmieni� jego wyboru; co� pcha�o go w tamt� stron�, m�wi�o mu, �e musi tam p�j��. Bez przeszk�d dotar� na miejsce. Kupi� bilet, a potem stan�� w najwy�szym punkcie rozleg�ych trybun. Na kocach i �piworach siedzia�y i le�a�y tysi�ce m�odych, kolorowo ubranych ludzi. Okrzykami i klaskaniem zach�cano do �ywszej gry muzyk�w: trzech gitarzyst�w i perkusist�, co wystroili si� w at�asowe, pow��czyste szaty, jakie zwyk�y nosi� anio�y ze �wi�tych obraz�w. Na samym dole, ju� na murawie boiska, zebra�o si� kilka grupek, kt�re pr�bowa�y ta�czy�. Estrad� ustawiono po�rodku stadionu. Z jednej strony zamyka� j� ogromny ekran, na kt�rym wy�wietlano towarzysz�ce muzyce obrazy. Gdy pojawi� si� na nim kamienny portal gotyckiej katedry, Dieterowi wyda�o si� nagle, �e wszystko to, co ma przed oczyma, widzia� ju� kiedy� wcze�niej, �e ca�a ta scena... �Walddorfer!" � szepn��. I w tej samej chwili poczu� na plecach jego zach�anny wzrok. Dotyk 1. Nie by�o sposobu na poruszenie tego cz�owieka. Na przedarcie si� przez mur jego ch�odnej uprzejmo�ci i sk�po odmierzanych s��w. Wyczerpa�a ju� wszystkie pomys�y; �aden nie przyda� si� na nic. A jednak nie umia�a si� powstrzyma� od jeszcze jednej pr�by. Chocia� wiedzia�a, �e jej pytanie zabrzmi dziwacznie. Mo�e nawet g�upio. Czuj�c, jak jej twarz ogarnia fala czerwonego gor�ca, zagadn�a go, czy jest szcz�liwy. Popatrzy� na ni� uwa�nie, ale nie od razu zdecydowa� si�-na odpowied�. A� do st�p wzg�rza schodzili w zupe�nym milczeniu. Dopiero tam, w chwili gdy wyci�ga�a ju� r�k�, by otworzy� klap� smugowca, wyrzuci� z siebie kilka zda�. � Mo�e to pani� zdziwi, ale ja... nie zastanawiam si�... nad szcz�ciem... � powiedzia�. � A przynajmniej nie pojmuj� go tak, jak zwyk�o si� to robi� ostatnimi czasy. Wyzwoli�em si� z tej gor�czki. Z tej nieustannej pogoni za coraz wspanialszymi wra�eniami i doznaniami... Teraz nie bawi� si� ju� w przebieranki, nie szukam nowych r�l... Po prostu �yj�. Znowu uwa�nie na ni� popatrzy�, jak gdyby zastanawiaj�c si� nad tym, czy zas�u�y�a na jego szczero��. Albo nawet nad tym, czy w og�le zdolna jest poj��, co do niej m�wi. � Uspokoi�em si� � doda�. � Pewnie dlatego przesta�em wierzy� w magiczne sposoby dotarcia do prawdy. W istnienie skutecznych wytrych�w do drzwi, za kt�rymi si� skry�a. Rozleg� si� t�tent, a po chwili zza zakr�tu piaszczystej drogi, na kt�rej skraju spoczywa� smugowiec, wy�oni�a si� kawalkada. Je�d�cy prosto trzymali si� w siod�ach. B�yszcza�y os�oni�te stalowymi p�pancerzami piersi, barwami szafiru i z�ota mieni�y si� kr�tkie pelerynki u ramion, powiewa�y p�ki pi�r na szerokoskrzyd�ych kapeluszach. Spod ko�skich kopyt wzbija�y si� k��by py�u. Kawalkada przemkn�a tu� obok, a mimo to �aden z je�d�c�w nie obdarzy� ich cho�by jednym spojrzeniem. Wszyscy patrzyli prosto przed siebie, zdawali si� wygl�da� jakiego� odleg�ego, dla �cz profan�w niewidzialnego celu. I tylko ma�y ch�opiec, kt�ry pozosta� nieco w tyle, zachowa� si� zupe�nie inaczej. Pow�ci�gn�� wierzchowca, uni�s� si� w strzemionach i wlepi� wzrok w smugowiec. Trwa� tak d�ug� chwil�; dostatecznie d�ug�, by mogli dok�adnie mu si� przyjrze�. Wygl�da� jak pa� z bardzo starych obraz�w. Z buzi okolonej si�gaj�cymi ramion w�osami da�o si� odczyta� wszystkie falami przep�ywaj�ce uczucia: zdumienie, zaciekawienie, l�k mieszaj�cy si� z t�umionym rozbawieniem. Pojecha� w ko�cu dalej, ale jeszcze kilkakrotnie si� obejrza�. Oni tak�e nie umieli powstrzyma� si� od �ledzenia go wzrokiem; patrzyli na ostatniego z je�d�c�w, p�ki nie sta� si� mniejszy od figurki ze sklepu z zabawkami. A nawet jeszcze d�u�ej; a� po chwil�, w kt�rej mogli ju� dostrzec jedynie ciemn� plamk� raz po raz gin�c� w chmurze py�u. � Zupe�nie jak w bajce Andersena � powiedzia�. � Doro�li nie zauwa�aj� tego, co mog�oby zak��ci� obraz �wiata, do jakiego przywykli. Tylko oczy dzieci s� otwarte naprawd�. Nie by�a pewna, o jak� bajk� mu chodzi. Ale nie poprosi�a o wyja�nienie. Zamiast tego spyta�a, czy s�dzi, �e ch�opak m�g� widzie� smugowiec po raz pierwszy w �yciu. � Oczywi�cie � przytakn��. � Przyznam si� zreszt�, �e tego modelu ja sam dot�d nie widzia�em... Skwapliwie, niczym sprzedawca w prowincjonalnym salonie, zacz�a wylicza� zalety maszyny: szybko�� do tysi�ca mil na godzin�, automatyczny pilot, trzy miejsca pasa�erskie, ma�e zu�ycie paliwa... � Poza tym my�l�, �e to nie tylko smugowiec wyprowadzi� go z r�wnowagi � powiedzia� przerywaj�c jej w p� zdania. � Pani str�j te� musia� go przyprawi� o szok. Odruchowo pochyli�a g�ow� i szybko prze�lizgn�a si� spojrzeniem po w�asnym ciele; cieniute�ka warstwa przejrzystego blichtreksu g�adko przylega�a do ca�ej sk�ry, kr�tka sp�dniczka ze z�otych �a�cuszk�w uk�ada�a si� dok�adnie tak, jak powinna. Wygl�da�o to zupe�nie nie�le. Wyprostowa�a si� i obdarzaj�c go u�miechem powiedzia�a, �e by�aby szcz�liwsza, gdyby to on dozna� szoku na jej widok. Odwzajemni� u�miech, ale do wyg�oszenia komplementu sprowokowa� si� nie da�. Znowu zaleg�o mi�dzy nimi milczenie. Z ca�� moc�, jeszcze wyra�niej ni� niejednokrotnie w ci�gu minionego popo�udnia, u�wiadomi�a sobie, �e traci czas. Ten cz�owiek nie zamierza� jej pom�c. Wszystko, co pragn�a zrobi� � z jego perspektywy najwidoczniej wydawa�o si� pozbawione sensu. Nagle ogarn�o j� zniech�cenie. Dlaczego chcia�a �y� inaczej ni� miliony dziewczyn w jej wieku? W�a�ciwie po co podejmowa�a walk�? Poczu�a pod powiekami �zy. Ale w�a�nie ich mimowolne nap�ywanie raz jeszcze w jednej sekundzie odmieni�o jej nastr�j. Ogarn�� j� gwa�towny gniew. Z trudem panuj�c nad g�osem, prawie krzycz�c, rzuci�a mu w twarz, �e i tak napisze ksi��k� o nim. Czy b�dzie mu to odpowiada�o, czy nie. � Szkoda czasu � powiedzia�. � Pani wci�� my�li, �e si� kryguj�, �e to taka moja... kokieteria... Ale ja naprawd� uwa�am, �e nie warto, by pani w to brn�a. Sama pani... Nie s�ucha�a go ju�. Jednym susem w�lizgn�a si� do smugowca i zatrzasn�a za sob� klap�. Wystartowa�a gwa�townie. Silnik pracowa� ju� pe�n� moc�, gdy w��czy�a monitor wstecznej kamery. Zobaczy�a stok poro�ni�ty wysokimi trawami i krzewami g�ogu. I Paw�a Bossyna, kt�ry wspina� si� powracaj�c do swego domu na szczycie. 2. Dziewczyna nadesz�a od strony s�o�ca, kt�re min�o ju� zenit, i bia�ym blaskiem wype�nia�o zachodni� stron� nieba. Przez zmru�one powieki widzia� na tym tle tylko ciemny kontur jej sylwetki i w pierwszej chwili wyda�o mu si�, �e jest zupe�nie naga. Dopiero gdy si� zbli�y�a, spostrzeg�, �e nago�� jest pozorna, bo okryta przejrzyst� pow�ok� blichtreksowego kombinezonu. Po�r�d wszystkich stroj�w kobiecych nie by�o takiego, kt�ry lubi�by mniej. � Jestem Bella Hunt � powiedzia�a wyci�gaj�c ku niemu r�k�. � A pan jest Pawe� Bossyn, prawda? Skin�� g�ow� i uj�wszy d�o� dziewczyny lekko j� u�cisn��. Ale zaraz rozwar� palce i prawie ze wstr�tem cofn�� r�k�; dotkni�cie blichtreksowej r�kawiczki sprawi�o mu niewys�owion� przykro��. Wcale nie mniejsz� od tej, jak� sprawia�o dawniej. Dziewczyna najwyra�niej nie zauwa�y�a jego odruchu. Z niezm�con� pogod� trzepa�a grzeczno�ciowe, powitalne formu�ki, �mia�a si� i nieco wdzi�czy�a. Wci�� nie wiedzia�, po co do niego przysz�a. Przez chwil� zastanawia� si� nawet, czy wprost nie zapyta� jej o cel wizyty. Je�li ostatecznie tego nie zrobi�, to jedynie przez skr�powanie wynik�e z faktu, �e nie przychodzi� mu akurat do g�owy �aden trafny zwrot. �Czego pani ode mnie chce?" zabrzmia�oby obcesowo i niegrzecznie. �Czym mog� pani s�u�y�?" zbyt przypomina�oby wy�wiechtan� grzeczno�� kelnera albo sprzedawcy. � Od dawna podziwia�am pana prace � powiedzia�a. � Kiedy� polecia�am z Pary�a do San Francisco tylko po to, by w Worid Museum of Modern Art przej�� przez najd�u�szy z pa�skich tuneli. To by�o wspania�e! Po prostu nie potrafi� wyrazi� tego, co prze�y�am. Naprawd�! Wychodz�c po drugiej stronie by�am nowym cz�owiekiem. Nale�a�a tedy do wielbicielek jego talentu. Admiratorek jego dzie�. Oczywi�cie mog�o to stanowi� wyt�umaczenie nie zapowiedzianego przybycia, a jednak czu�, �e nie jest to wyt�umaczenie jedyne, �e w�a�ciwy pow�d oka�e si� g��bszy. Do przesz�o�ci nale�a�y ju� lata, w kt�rych jego tw�rczym poczynaniom towarzyszy� niejaki rozg�os. Od dawna nie szukano go tylko po to, by powiedzie� do�: �Mistrzu!". Albo chocia� z bliska mu si� przyjrze�. Dlatego monosylabami i skinieniami g�owy kwituj�c beztrosk� paplanin� dziewczyny, ca�y czas oczekiwa� momentu, w kt�rym ods�oni� si� wreszcie jej prawdziwe zamiary. � Urodzi�am si� i wychowa�am w strefie G��wnego Nurtu � m�wi�a dalej. � Moi rodzice... � zawaha�a si� � nie s� obdarzeni specjaln� wyobra�ni�. Strefa Pogranicza nie poci�ga�a ich nigdy... Enklawy tym bardziej nie... Ojciec zawsze powtarza�, �e wszystko, czego pragnie, to m�c u siebie robi� swoje. Jest prawnikiem, teraz ju� na emeryturze. Nawet na wakacje je�dzili�my wy��cznie do miejsc le��cych w obr�bie naszej w�asnej strefy... Wyrzuca�a z siebie mn�stwo s��w. Odmalowywa�a zdarzenia dopiero co minione i sytuacje sprzed lat, wprowadza�a go w szczeg�y w�asnej biografii, z powa�n� min� dopuszcza�a do tajemnic, kt�re nie mog�y mie� dla� najmniejszego znaczenia. Nie przerywa� jej, ale i tym razem jedyn� przyczyn� owej pow�ci�gliwo�ci by�a zupe�na pustka w g�owie: brak w�a�ciwej formu�ki. �Dlaczego mi pani o tym wszystkim opowiada?" musia�oby razi� nienaturalno�ci�, tchn�oby emfaz� � jak kwestia w staro�wieckim melodramacie. � Na pewno zastanawia si� pan, dlaczego o tym wszystkim opowiadam � powiedzia�a. � Bardzo mi zale�y, by poj�� pan w pe�ni motywy mojego post�powania. To, �e maj�c osiemna�cie lat wyjecha�am do strefy Pogranicza, by�o po prostu �lepym, szczeni�cym buntem. To, �e zacz�am studiowa� histori� sztuki w Pary�u � by�o ju� czym� wi�cej. I w�a�nie tam pierwszy raz us�ysza�am o panu... O tym, co nazywa� pan tuszyzmem. Pami�ta pan, jak brzmia� w j�zyku francuskim tytu� pa�skiego manifestu? � �Les phenomenes du touchisme"... Zdo�a�a rozbudzi� w nim wspomnienia: pomy�la�, �e urz�dzaj�c pierwszy pokaz dotykowc�w, by� chyba niewiele od niej starszy... Czeg� sobie w�wczas nie obiecywa�? Wierzy� nie tylko w to, �e dokona przewrotu w sztuce, lecz r�wnie� w narodziny nowego cz�owieka, do kt�rych przewr�t �w da impuls. Widzia� siebie jako reformatora ludzkiej natury, demiurga zmieniaj�cego kierunek rozwoju cywilizacji. Chcia� by� ska��, o kt�r� roztrzaska si� fala zdarze�. Jak�e si� myli�! Jak�e przeceni� w�asne mo�liwo�ci! Sta� si� zaledwie kropl�, kt�r� fala wch�on�a. Tylko maj�c dwadzie�cia par� lat mo�na si� a� tak myli� co do samego siebie... � Pozna�am wszystko, co pan zrobi�. Uda�o mi si� nawet zebra� nieco informacji o pana ostatnich pracach. O tych, kt�re zniszczy� pan przed uko�czeniem. Ja wiem, wiem, �e w jakim� momencie uzna� pan kierunek swoich poszukiwa� za fa�szywy... Ale chocia� przez pewien czas �y� pan inaczej ni� wszyscy! Mia� pan doznania, jakich wi�kszo�� z nas nawet nie potrafi sobie wyobrazi�. Tak bardzo chcia�abym wiedzie�, co si� czuje b�d�c w takim stanie! My�l�, �e nie tylko ja. Na pewno s� miliony ludzi, kt�rzy marz� o tym samym... W�a�nie dlatego... Dlatego chcia�abym to wszystko z pana wydoby�... Napisa� ksi��k� o panu. Pomo�e mi pan? Przyszed� na koniec moment, w kt�rym dowiedzia� si�, do czego jest jej potrzebny. Znacznie p�niej mia� si� zastanawia�, czy jego pierwsz�, mglist� i mo�e nawet tylko po cz�ci �wiadom� reakcj� nie by� dreszcz rado�ci, mi�e ciep�o delikatnego o�ywienia. Mia� sobie r�wnie� przypomina�, �e w�a�nie w tym momencie tysi�ce s��w dziewczyny przesta�y mu si� wydawa� beztrosk� paplanin�. Dostrzeg�, �e m�wi�c tak wiele od pocz�tku zmierza�a do przekonania go, i� jej zainteresowanie tuszyzmem wyp�ywa z najg��bszych, naprawd� powa�nych pobudek, �e ca�a sprawa wynik�a z biegu jej �ycia, by�a jej przeznaczeniem. A przecie� nie uleg� wtedy kie�kuj�cej w nim przychylno�ci; po sekundach wewn�trznego rozlu�nienia, kt�re trwa�o zbyt kr�tko, by na zewn�trz objawi� si� s�owem, gestem lub cho�by u�miechem, natychmiast na powr�t zamkn�� si� w swojej skorupce. Nie m�g� dopu�ci�, by przelotne nastroje zmienia�y decyzje, kt�re podj�� kiedy� po d�ugich rozmy�laniach. Pewien rozdzia� jego los�w zosta� podsumowany; nie by�o nic, co mo�na by dopisa�. Zupe�nie ju� opanowany powiedzia� dziewczynie, �e docenia uwag� okazan� jego osobie i tw�rczo�ci. �e jest zaszczycony i szczerze wdzi�czny, ale nie s�dzi, by ksi��ka o nim mog�a si� komukolwiek na cokolwiek przyda�. Dobrze wszystko rozwa�y�, nim porzuci� swoj� poprzedni� drog�. To naprawd� by�y manowce i najlepiej o wszystkim zapomnie�. I nie zdaj�c sobie sprawy, �e jego s�owa mog� by� odczytane jako lekcewa��ce i wynios�e, doda� jeszcze uwag� o ciekawych zaj�ciach, kt�rych nie brak w �wiecie, o atrakcjach, kt�re satysfakcjonuj�ce i bez reszty mog� wype�ni� �ycie m�odej kobiety. � Oczywi�cie! � g�os dziewczyny na�adowany by� gorzk�, gniewn� ironi�. � Pcham si� tam, gdzie nie trzeba! Powinnam bawi� si� w jakiej� enklawie albo by� pracowit� pszcz�k� w G��wnym Nurcie, albo wegetowa� na Pograniczu. Ouartum non datur, malutka! To chcia� mi pan u�wiadomi�, czy tak?! Jej wybuch zaskoczy� go. Pr�bowa� za�agodzi� sytuacj� �artuj�c, �e nigdy nie posun��by si� do takiej poufa�o�ci, by zwr�ci� si� do niej per �malutka". I �e kiepsko zna �acin�... Ale dziewczyna nie mog�a si� uspokoi�. � Pan uwa�a, �e �ycie na serio zarezerwowane jest wy��cznie dla wielkich uczonych i najwybitniejszych artyst�w. Pan gardzi zwyk�ymi lud�mi. To dlatego nie chce ich pan dopu�ci� do swoich tajemnic. Przez ca�e popo�udnie pr�bowa� j� potem przekona�, �e jego niech�� do zwierze� wynika z zupe�nie innych powod�w. I �e jest uzasadniona. Ona za� za wszelk� cen� chcia�a go sk�oni�, by zmieni� swoje postanowienie. Odprowadzaj�c j� ku drodze, przy kt�rej zostawi�a sw�j smugowiec, by� ju� tym wszystkim naprawd� zm�czony. Poczu� ulg�, gdy wreszcie zdecydowa�a si� odlecie�. , 3. Smugowiec mi�kko opad� w g��bi hangaru. Wysiad�a i skierowa�a si� ku korytarzowi prowadz�cemu do wind. W blasku wype�niaj�cym jego przeciwleg�y wylot mign�a jej jaka� przyczajona posta�. Zbli�ywszy si� zobaczy�a niem�odego m�czyzn�. Nosi� si� z wyszukan� i mo�e nawet nieco przesadn� elegancj� sprzed p�tora stulecia: mia� na sobie ciemnopopielaty �akiet, w kt�rego butonierce pyszni�a si� du�a, bladokremowa r�a, gors jego �nie�nobia�ej koszuli przecina� jedwabny fonta� umocniony brylantow� spink�, sztuczkowe spodnie opada�y na l�ni�ce lakierki, a uzupe�nia�y str�j r�kawiczki, cylinder i bambusowa laseczka z ga�k�. Gdy go mija�a, owion�� j� delikatny zapach wody kolo�skiej. Spostrzeg�a r�wnie� w tym momencie, �e w�sy m�czyzny s� starannie przy czernione, a kosmyki wystaj�cych spod cylindra w�os�w by�y brylantynowane. Nie usz�a dziesi�ciu krok�w, gdy zda�a sobie spraw�, �e nieznajomy pod��a za ni�. Przyspieszy�a, ale on natychmiast tak�e przyspieszy�. � Mademoiselle! Ou allez-vous, Mademoiselle? � zapyta�, a jego francuszczyzna brzmia�a chropawo i sztucznie. � Je voudrais aller avec vous... W pierwszym odruchu przysz�o jej do g�owy, �e mog�aby podj�� gr� i da� mu odrobin� satysfakcji. Wystarczy�oby mu pewnie, gdyby odrzuci�a zaczepk� m�wi�c: Je n'ai pas le temps! Albo: Je suis pressee! Jednak�e jej my�li powr�ci�y zaraz do nieudanego spotkania z Bossynem i w tej samej sekundzie dosz�a do wniosku, �e nie ma powodu dba� o satysfakcje innych, je�li jej w�asne nie obchodz� nikogo. � Z�y adres, wujku! � rzuci�a przez rami�, gdy rozsun�y si� przed ni� przejrzyste drzwi windowej kabiny. � Pa! � doda�a odwr�ciwszy si� i napotkawszy po drugiej stronie zasuni�tej ju� na powr�t szyby jego zawiedzione, beznadziejnie smutne spojrzenie. Stan�a przed drzwiami swojego apartamentu. Przy�o�y�a opuszk� kciuka do czarnego oka daktyloskopu i zamki ust�pi�y z �agodnym, st�umionym szcz�kni�ciem. Wesz�a do korytarza. W garderobie �ci�gn�a i wrzuci�a do pojemnika na �miecie blichtreksowy kombinezon. Wzi�a prysznic. Zawini�ta w k�pielowy r�cznik usiad�a w fotelu ustawionym na wprost �ciany ekranowej. Wsun�a na skronie opask� z opadaj�cym na czo�o pude�eczkiem sensotransmitera. Jak zawsze przy tej czynno�ci przypomnia� si� jej Bendit Stein, z kt�rym studiowa�a w Pary�u. Rozmawiali kiedy� o przyjemno�ciach niedost�pnych na Pograniczu, a zupe�nie powszednich, gdy �yje si� w G��wnym Nurcie (z Benditem mo�na by�o pogada� na takie tematy, bo � podobnie jak ona � urodzi� si� i wychowa� w Kanadzie, a na Pogranicze przyjecha� dopiero w celu odbycia studi�w). Sensotransmiter niezwykle przypomina mi tefilin, powiedzia� wtedy. To takie pude�eczko, wyja�ni� widz�c pytanie w jej oczach, pude�eczko ze s