4229
Szczegóły |
Tytuł |
4229 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4229 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4229 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4229 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ARKADIJ I BORYS STRUGACCY
Drapie�no�� naszego wieku
Chiszcznyje Wieszczi Wika
(Prze�o�y�a Ewa Sk�rska)
2003 r.
Jest tylko jedyny problem,
Jeden jedyny na �wiecie -
Przywr�ci� ludziom duchow� tre��,
Duchowe troski.
A. de Eaint-Exup�ry
l
Celnik mia� poczciw� okr�g�� twarz wyra�aj�c� najlepsze uczucia. By� uprzejmy, serdeczny i pe�en szacunku.
- Serdecznie witamy - powiedzia� niezbyt g�o�no. - Jak si� panu podoba nasze s�o�ce? - Zerkn�� na paszport w mojej d�oni. - Pi�kny poranek, nieprawda�?
Poda�em mu paszport i postawi�em walizk� na bia�ej barierce. Celnik szybko przekartkowa� strony d�ugimi ostro�nymi palcami. Mia� na sobie bia�y mundur ze srebrnymi guzikami i srebrnymi sznurami na ramionach. Od�o�y� paszport i musn�� palcem walizk�.
- Zabawne - powiedzia�. - Pokrowiec jeszcze nie wysech�. Trudno sobie wyobrazi�, �e gdzie� mo�e pada� deszcz.
- U nas jest ju� jesie� - westchn��em, otwieraj�c walizk�. Celnik u�miechn�� si� wsp�czuj�co i z roztargnieniem zajrza� do �rodka.
- W naszym s�o�cu trudno wyobrazi� sobie jesie� - powiedzia�. - Dzi�kuj�, to w zupe�no�ci wystarczy... Deszcz, mokre dachy, wiatr...
- A je�li co� schowa�em pod bielizn�? - zapyta�em. Nie lubi� rozm�w o pogodzie.
Roze�mia� si� serdecznie.
- To tylko formalno�� - oznajmi�. - Tradycja. Lub je�li pan woli, odruch wszystkich celnik�w. - Poda� mi kartk� papieru. - A to jeszcze jeden odruch. Prosz� przeczyta�, to do�� niezwyk�e. I podpisa�, je�li nie sprawi to panu k�opotu.
Przeczyta�em. By�o to prawo o emigracji wydrukowane eleganck� czcionk� w czterech j�zykach. Imigracja by�a kategorycznie zabroniona. Celnik patrzy� na mnie.
- Ciekawe, prawda? - powiedzia�.
- W ka�dym razie intryguj�ce - odpar�em, wyjmuj�c d�ugopis. - Gdzie mam podpisa�?
- Gdzie i jak pan chce. Cho�by w poprzek.
Podpisa�em si� pod rosyjskim tekstem w poprzek linijki �z imigracj� si� zapozna�em (-am)�.
- Dzi�kuj� panu. - Celnik schowa� dokumenty do biurka. - Teraz pozna� pan praktycznie wszystkie nasze prawa. I przez ca�y czas... jak d�ugo planuje pan u nas pozosta�?
Wzruszy�em ramionami.
- Trudno przewidzie�. W zale�no�ci od tego, jak p�jdzie praca.
- Powiedzmy - miesi�c?
- Chyba tak. Niech b�dzie miesi�c.
- I w ci�gu ca�ego miesi�ca... - pochyli� si�, robi�c jak�� notatk� w paszporcie. - W ci�gu ca�ego tego miesi�ca nie b�dzie pan potrzebowa� �adnych innych praw. - Poda� mi paszport. - Nie m�wi� ju� o tym, �e mo�e pan przed�u�y� pobyt o dowolny rozs�dny czas. A na razie niech b�dzie trzydzie�ci dni. Je�li zechce pan zosta� d�u�ej, prosz� wst�pi� szesnastego maja na policj�, wp�aci� dolara... ma pan przecie� dolary?
- Tak.
- Doskonale. Zreszt� niekoniecznie musi to by� dolar. Przyjmujemy dowoln� walut�. Ruble, funty, cruseiro...
- Nie mam cruseiro - powiedzia�em. - Mam tylko dolary, ruble i troch� angielskich funt�w. Czy to wystarczy?
- W zupe�no�ci. W�a�nie, by�bym zapomnia�. Prosz� wp�aci� dziewi��dziesi�t dolar�w i siedemdziesi�t dwa centy.
- Z przyjemno�ci�. A w jakim celu?
- Taka jest zasada. W celu zabezpieczenia minimum potrzeb. Jeszcze nigdy nie przyje�d�a� do nas cz�owiek niemaj�cy �adnych potrzeb.
Odliczy�em dziewi��dziesi�t jeden dolar�w i on, nie siadaj�c, zacz�� wypisywa� pokwitowanie. W niewygodnej pozie szyja mu poczerwienia�a. Obejrza�em si�. Bia�a bariera ci�gn�a si� wzd�u� ca�ego pawilonu. Po tamtej stronie bariery, u�miechaj�c si� albo �miej�c, celnicy co� uprzejmie obja�niali turystom. Po tej stronie pstrokaci pasa�erowie niecierpliwie przest�powali z nogi na nog�, pstrykali zamkami walizek, rozgl�dali si� z podnieceniem. Ca�� drog� gor�czkowo przegl�dali prospekty reklamowe, robili na g�os wszelkie mo�liwe plany, po cichu i g�o�no delektuj�c si� przedsmakiem pe�nych s�odyczy dni, i teraz pragn�li jak najszybciej przekroczy� bia�� barier�. Zblazowani londy�scy urz�dnicy i ich narzeczone o sportowym wygl�dzie, bezceremonialni farmerzy z Oklahomy w kolorowych koszulkach, szerokich spodniach do kolan i sanda�ach, robotnicy z Turynu ze swoimi rumianymi �onami i gromadkami dzieci, drobni partyjni bossowie z Argentyny, drwale z Finlandii z grzecznie zgaszonymi fajeczkami w z�bach, w�gierscy koszykarze, ira�scy studenci, czarni dzia�acze zwi�zkowi z Zambii...
Celnik wr�czy� mi pokwitowanie i odliczy� dwadzie�cia osiem cent�w reszty.
- Oto i wszystkie formalno�ci. Mam nadziej�, �e nie zatrzyma�em pana zbyt d�ugo. �ycz� mi�ego dnia.
- Dzi�kuj�. - Wzi��em walizk�.
Celnik patrzy� na mnie, lekko przechylaj�c na bok g�adk�, u�miechni�t� twarz.
- Przez t� bramk�, bardzo prosz� - powiedzia�. - Do widzenia. Pozwoli pan, �e jeszcze raz z�o�� panu �yczenia wszystkiego najlepszego.
Wyszed�em na plac za w�osk� par� z czw�rk� dzieci i dwoma mechanicznymi baga�owymi.
S�o�ce wisia�o wysoko nad niebieskimi g�rami. Wszystko na placu by�o b�yszcz�ce, kolorowe i jaskrawe. Nieco zbyt kolorowe i jaskrawe, jak to zwykle bywa w kurortach. B�yszcz�ce czerwone i pomara�czowe autobusy, obok kt�rych ju� t�oczyli si� tury�ci. B�yszcz�ca glansowana ziele� skwer�w z bia�ymi, niebieskimi, ��tymi, z�otymi pawilonami, straganami i kioskami. Lustrzane p�aszczyzny, wertykalne, horyzontalne i pochy�e, rozpalaj�ce si� o�lepiaj�cymi, p�on�cymi zaj�czkami. G�adkie matowe sze�ciok�ty pod nogami ludzi i ko�ami pojazd�w - czerwone, czarne, szare, ledwie zauwa�alnie spr�ynuj�ce, t�umi�ce kroki... Postawi�em walizk� i za�o�y�em ciemne okulary.
Ze wszystkich s�onecznych miast, w jakich kiedykolwiek zdarzy�o mi si� by�, to miasto by�o zapewne najbardziej s�oneczne. Zupe�nie niepotrzebnie. Wola�bym, �eby by�o tu brudno i d�d�y�cie, �eby tamten pawilon by� szary i mia� cementowe �ciany, �eby na mokrym cemencie kto� z nud�w wydrapa� jakie� �wi�stwo, sm�tne i bezmy�lne. Wtedy na pewno od razu poczu�bym ch�� dzia�ania. Takie rzeczy dra�ni� i popychaj� do roboty... Jednak trudno przywykn�� do tego, �e ub�stwo te� mo�e by� bogate... I dlatego nie czuj� zwyk�ego zapa�u, bynajmniej nie rw� si� do pracy, mam za to ch�� wsi��� do jednego z autobus�w, do tego czerwonego z niebieskim na przyk�ad, i pojecha� na pla��, pop�ywa� z akwalungiem, poopala� si�, um�wi� si� z jak�� fajn� dziewczyn�. Albo poszuka� Pecka, po�o�y� si� z nim w ch�odnym pokoju na pod�odze i powspomina� najlepsze czasy, i �eby on pyta� mnie o Bykowa i Transpluton, o nowe statki, na kt�rych znam si� ju� coraz mniej, ale i tak lepiej ni� on, i �eby m�wi� o buncie, chwali� si� bliznami i swoj� wysok� pozycj� spo�eczn�... To by by�o bardzo wygodne, gdyby Peck mia� wysok� pozycj� spo�eczn�. Nie zaszkodzi�oby, gdyby by�, powiedzmy, merem...
W moj� stron� szed� niespiesznie, ocieraj�c wargi chusteczk�, smag�y t�gi cz�owiek w bia�ym ubraniu i okr�g�ej bia�ej czapce na bakier. Czapka mia�a przezroczysty zielony daszek z zielon� ta�m� i napisem: �Serdecznie witamy�. Na p�atku prawego ucha b�yszcza� kolczyk-nadajnik.
- Witam - powiedzia� m�czyzna.
- Dzie� dobry - odpar�em.
- Serdecznie witamy. Nazywam si� Amad.
- A ja Iwan. Mi�o mi.
Skin�li�my sobie g�owami i zacz�li�my patrze�, jak tury�ci wsiadaj� do autobus�w. S�ycha� by�o weso�y gwar, a ciep�y wiaterek przewiewa� przez plac w nasz� stron� niedopa�ki i kolorowe papierki od cukierk�w. Na twarz Amada pada� zielony cie� daszku.
- Tury�ci - powiedzia�. - Beztroscy i g�o�ni. Zaraz wyl�duj� w hotelach i natychmiast pobiegn� na pla��.
- Z przyjemno�ci� poje�dzi�bym na nartach wodnych - zauwa�y�em.
- Naprawd�? Nigdy bym nie pomy�la�. Zupe�nie nie wygl�da pan na turyst�.
- I tak powinno by�. Przyjecha�em tu pracowa�.
- Pracowa�? C�, zdarzaj� si� ludzie, kt�rzy przyje�d�aj� do nas w tym celu. Dwa lata temu przyjecha� Jonatan Craise malowa� obraz. - Amad za�mia� si�. - Potem w Rzymie pobi� go jaki� nuncjusz papieski, nie pami�tam nazwiska.
- Z powodu obrazu?
- Nie s�dz�. Nic tu nie namalowa�. Ca�ymi dniami i nocami przesiadywa� w kasynie. Chod�my, napijemy si� czego�.
- Chod�my - powiedzia�em. - Poradzi mi pan co�.
- Doradzanie to m�j przyjemny obowi�zek.
Jednocze�nie si� nachylili�my do r�czki walizki.
- Nie trzeba, ja sam...
- Nie - sprzeciwi� si� Amad. - Pan jest go�ciem, a ja gospodarzem... Chod�my do tamtego baru. Teraz jest tam pusto.
Weszli�my pod b��kitny namiot. Amad usadzi� mnie przy stoliku, postawi� walizk� na pustym krze�le i ruszy� do baru. By�o ch�odno, da�o si� s�ysze� prac� klimatyzatora. Amad wr�ci� z tac�, na kt�rej sta�y dwie wysokie szklanki i p�askie talerzyki ze z�ocistymi od mas�a plasterkami.
- Niezbyt mocne - powiedzia� Amad - za to naprawd� orze�wiaj�ce.
- Ja te� nie lubi� mocnych trunk�w z rana.
Wzi��em szklank� i napi�em si�. Smaczne.
- �yk, plasterek - poradzi� Amad. - �yk, plasterek. W�a�nie tak.
Plasterki chrz�ci�y i rozp�ywa�y si� na j�zyku. Moim zdaniem by�y zupe�nie niepotrzebne. Przez jaki� czas milczeli�my, patrz�c spod namiotu na plac. Autobusy z nieg�o�nym szumem jeden za drugim wje�d�a�y w zadrzewione aleje. Wydawa�y si� ogromne i ci�kie, ale nawet w tym ich ogromie by�a pewna elegancja.
- Mimo wszystko zbyt tam g�o�no - rzek� Amad. - Wspania�e domki, wiele kobiet - na ka�dy gust, morze tu� obok, ale �adnej prywatno�ci. S�dz�, �e panu by to nie odpowiada�o.
- Tak - przyzna�em. - Ha�as mi przeszkadza. Poza tym nie lubi� tego rodzaju turyst�w, Amadzie. Nie znosz�, gdy ludzie wypoczywaj� z tak� gorliwo�ci�.
Amad skin�� g�ow� i ostro�nie w�o�y� do ust kolejny plasterek. Patrzy�em, jak gryzie. Skupione ruchy jego dolnej szcz�ki wygl�da�y niemal profesjonalnie. Prze�kn�� i powiedzia�:
- Jednak syntetyka nie wytrzymuje por�wnania z naturalnym produktem. Nie ta gama... - poruszy� wargami, cichutko cmokn�� i kontynuowa�: - S� jeszcze dwa luksusowe hotele w centrum miasta, ale moim zdaniem...
- Tak, to r�wnie� mi nie odpowiada - powiedzia�em. - Hotel poci�ga za sob� okre�lone zobowi�zania. I jeszcze nie s�ysza�em, �eby kto� zdo�a� napisa� w hotelu co� porz�dnego.
- Z tym bym si� nie zgodzi� - zaprotestowa� Amad, ogl�daj�c krytycznie ostatni plasterek. - Czyta�em pewn� ksi��k� i tam by�o napisane, �e powsta�a w�a�nie w hotelu. Hotel Floryda.
- Aha - powiedzia�em. - Ma pan racj�. Ale wasze miasto nie jest ostrzeliwane z armat.
- Z armat? Oczywi�cie, �e nie. W ka�dym razie z regu�y nie jest.
- Tak w�a�nie my�la�em. A tam wspomniano, �e porz�dn� ksi��k� mo�na napisa� tylko w hotelu pod obstrza�em.
Amad mimo wszystko wzi�� plasterek.
- Nie�atwo to zorganizowa� - stwierdzi�. - W naszych czasach trudno o armat�. No i by�aby to bardzo kosztowna impreza. Hotel m�g�by straci� klientel�.
- Hotel Floryda r�wnie� w swoim czasie straci� klientel�. Hemingway mieszka� tam sam.
- Kto?
- Hemingway.
- A... ale to przecie� by�o bardzo dawno temu, jeszcze za faszyst�w. Mimo wszystko czasy si� zmieni�y, Iwanie.
- Tak - odpar�em. - W naszych czasach pisanie w hotelach nie ma sensu.
- B�g z hotelami - powiedzia� Amad. - Wiem, czego pan potrzebuje. Pensjonatu. - Wyj�� notes. - Prosz� poda� warunki, spr�bujemy wybra� co� odpowiedniego.
- Pensjonat - powt�rzy�em. - Nie wiem. Nie s�dz�. Prosz� zrozumie�, nie chc� poznawa� ludzi, kt�rych poznawa� nie chc�. To po pierwsze. Po drugie, kto mieszka w tych pensjonatach? R�wnie� tury�ci, tylko tacy, kt�rym nie starczy�o pieni�dzy na osobn� will�. Tak samo gorliwie odpoczywaj�. Urz�dzaj� pikniki, walki klanowe i wieczorki przy muzyce. Nocami graj� na banjo. �api� ka�dego, kogo zdo�aj� dorwa�, i zmuszaj� do udzia�u w konkursie na najd�u�szy poca�unek. No i przede wszystkim - s� przyjezdni. A mnie interesuje wasz kraj, Amadzie. Wasze miasto. Wasi mieszka�cy. Powiem panu, czego potrzebuj�. Potrzebuj� przytulnego domku z ogrodem. Niezbyt daleko od centrum. Niezbyt g�o�na rodzina, szacowna gospodyni. Mile widziana m�oda c�rka. Rozumie pan?
Amad wzi�� puste szklanki, poszed� do baru i wr�ci� z pe�nymi. Teraz w szklankach by� bezbarwny p�yn, a na talerzykach - mikroskopijne wielopi�trowe kanapki.
- Znam taki przytulny domek - oznajmi�. - Wdowa ma czterdzie�ci pi�� lat, c�rka dwadzie�cia, syn jedena�cie. Wypijemy i pojedziemy. My�l�, �e tam si� panu spodoba. Op�ata zwyczajowa, chocia� oczywi�cie dro�ej ni� w pensjonacie. Na d�ugo pan przyjecha�?
- Na miesi�c.
- M�j Bo�e! Tylko miesi�c?
- Nie wiem, jak si� wszystko u�o�y. Mo�liwe, �e zostan� d�u�ej.
- Niech pan koniecznie zostanie - powiedzia� Amad. - Widz�, �e nie do ko�ca pan rozumie, dok�d przyjecha�. Zwyczajnie nie wie pan, jak tu u nas weso�o. Nie trzeba o niczym my�le�.
Wypili�my i poszli�my pod pal�cym s�o�cem do postoju samochod�w. Amad szed� szybko, lu�nym krokiem, nasuwaj�c zielony daszek na oczy i niedbale wymachuj�c walizk�. Z pawilonu celnik�w wysypa�a si� kolejna porcja turyst�w.
- Chce pan, to powiem szczerze - odezwa� si� nagle Amad.
- Chc�. - C� mog�em odpowiedzie�? Czterdzie�ci lat �yj� na tym �wiecie i ci�gle nie nauczy�em si� uprzejmego uniku przed tym nieprzyjemnym pytaniem.
- Nic pan tu nie napisze - oznajmi� Amad. - B�dzie panu trudno cokolwiek napisa�.
- Napisanie czegokolwiek nigdy nie jest �atwe - zauwa�y�em. Dobrze, �e nie jestem pisarzem.
- Ch�tnie wierz�. Ale u nas jest to po prostu niemo�liwe. Przynajmniej dla przyjezdnego.
- Zaniepokoi� mnie pan.
- Prosz� si� nie ba�. Po prostu nie b�dzie mia� pan ochoty pracowa�. Nie usiedzi pan przy maszynie. B�dzie panu przykro siedzie� przy maszynie. Wie pan, co to takiego rado�� �ycia?
- Jak by to panu powiedzie�...
- Nic pan nie wie, Iwanie. Na razie nic pan o tym nie wie. Przejdzie pan przez dwana�cie kr�g�w raju. To �mieszne, ale zazdroszcz� panu...
Zatrzymali�my si� przed d�ugim kabrioletem. Amad rzuci� na tylne siedzenie walizk� i otworzy� przede mn� drzwi.
- Prosz� - powiedzia�.
- Pan, jak rozumiem, ju� przeszed� - zauwa�y�em, wsiadaj�c.
Zaj�� miejsce za kierownic� i w��czy� silnik.
- Co takiego?
- Dwana�cie kr�g�w raju.
- Ja, Iwanie, ju� dawno wybra�em sobie ulubiony kr�g - odpar� Amad. Samoch�d ruszy� bezszelestnie. - Pozosta�e od dawna dla mnie nie istniej�. Niestety. To jak staro��. Ze wszystkimi jej przywilejami i wadami.
Samoch�d mkn�� przez park, jecha� po zacienionej ulicy. Rozgl�da�em si� z zainteresowaniem, ale niczego nie poznawa�em. By�em g�upi, my�l�c, �e cokolwiek rozpoznam. Wysadzali nas noc�, la� deszcz, siedem tysi�cy zn�kanych turyst�w sta�o na pirsach, patrz�c na dopalaj�cy si� liniowiec. Miasta nie widzieli�my - by�a tylko czarna mokra pustka mrugaj�ca czerwonymi �wiate�kami. Wewn�trz pustki trzeszcza�o, hucza�o, zgrzyta�o. �Wyt�uk� nas w tej ciemno�ci jak kr�liki� - powiedzia� Robert i ja pogoni�em go z powrotem na prom do wy�adunku samochodu opancerzonego. Trap si� z�ama�, samoch�d wpad� do wody. Peck wyci�gn�� Roberta, kt�ry - siny z zimna - podszed� do mnie i dzwoni�c z�bami, powiedzia�: �Przecie� panu m�wi�em, �e jest ciemno�.
Amad powiedzia� nagle:
- Jak by�em ch�opcem, mieszka�em obok portu i przychodzili�my tutaj bi� tych z fabryki. Wielu z nich mia�o kastety i z�amali mi nos. Chodzi�em z krzywym nosem, a� wreszcie naprawili mi go w zesz�ym roku. W m�odo�ci lubi�em si� bi�. Mia�em kawa�ek o�owianej rury, raz odsiedzia�em nawet p� roku, ale i tak nie pomog�o.
Na jego ustach b��dzi� u�mieszek. Odczeka�em chwil� i powiedzia�em:
- Nie mo�na ju� zdoby� porz�dnej o�owianej rury. Teraz w modzie s� gumowe pa�ki. Kupuj� je od policjant�w.
- Dok�adnie tak - przyzna� Amad. - Albo kupi� hantle, odpi�uj� jedn� kul� i u�ywaj�. Ale to ju� nie te same ch�opaki. Teraz za to wysy�aj�.
- Tak. Czym jeszcze zajmowa� si� pan w m�odo�ci?
- A pan?
- Chcia�em zosta� astronaut� i trenowa�em przeci��enia. Poza tym urz�dzali�my zawody, kto zanurkuje g��biej.
- My te�. Na dziesi�� metr�w - po automaty i whisky. Tam, za pirsami, le�a�y ca�e skrzynie. Z nosa p�yn�a mi krew... A gdy zacz�a si� wojna, zacz�li�my znajdowa� tam trupy z szynami na szyi, i rzucili�my to w diab�y.
- Nieprzyjemny widok taki trup pod wod� - powiedzia�em - zw�aszcza gdy jest pr�d.
Amad u�miechn�� si� krzywo.
- Nie takie rzeczy widzia�em. Pracowa�em w policji.
- Ju� po wojnie?
- Du�o p�niej. Gdy wysz�o prawo o gangsterach.
- U was te� m�wi� na nich �gangsterzy�?
- A jak maj� m�wi�? Przecie� nie rozb�jnicy. �Banda rozb�jnik�w, uzbrojonych w miotacze ognia i bomby gazowe, zaatakowa�a zarz�d miejski� - powiedzia� z emfaz�. - To nie brzmi, czuje pan? Rozb�jnik to top�r, ki�cie�, w�sy, pa�asz...
- O�owiana rurka - podsun��em.
Amad zachichota�.
- Co pan robi dzi� wieczorem? - zapyta�.
- Wypoczywam.
- Ma pan tu znajomych?
- Mam. A co?
- To zmienia posta� rzeczy.
- Dlaczego?
- Chcia�em panu co� zaproponowa�, ale skoro ma pan znajomych...
- A w�a�nie - powiedzia�em. - Kto jest u was merem?
- Merem? Diabli wiedz�, nie pami�tam. Wybrali kogo�...
- Nie Peck Zenay przypadkiem?
- Nie wiem - powiedzia� Amad z �alem. - Nie chc� k�ama�.
- A nie zna pan cz�owieka o takim nazwisku?
- Zenay... Peck Zenay... Nie, nie znam. Nie s�ysza�em. A co, to pa�ski przyjaciel?
- Tak, stary przyjaciel. Mam tu jeszcze innych znajomych, ale samych przyjezdnych.
- Jednym s�owem tak - podsumowa� Amad. - Je�li b�dzie si� panu nudzi�o i do g�owy zaczn� przychodzi� r�ne my�li, niech pan wali do mnie. Ka�dego bo�ego wieczoru od si�dmej siedz� w �asuchu. Lubi pan smaczne jedzenie?
- Pewnie.
- �o��dek w porz�dku?
- Jak u strusia.
- No to niech pan przyjdzie. B�dzie weso�o i nie trzeba b�dzie o niczym my�le�.
Amad wyhamowa� i ostro�nie skr�ci� do bramy, kt�ra otworzy�a si� bezszelestnie. Samoch�d wjecha� na podw�rze.
- Jeste�my na miejscu - oznajmi� Amad. - Oto pa�ski dom.
Dom by� pi�trowy, b��kitno-bia�y. Okna od wewn�trz zas�oni�te roletami. Czy�ciutkie podw�rko wy�o�one kolorowymi p�ytkami by�o puste, wok� owocowy sad, ga��zie jab�oni drapa�y �ciany.
- A gdzie wdowa? - zapyta�em.
- Wejd�my do domu - zaproponowa� Amad.
Wszed� na werand�, kartkuj�c notes. Rozgl�daj�c si�, poszed�em za nim. Sad mi si� spodoba�. Amad znalaz� w�a�ciw� stron�, wybra� kombinacj� cyfr na malutkiej tarczy obok dzwonka i drzwi si� otworzy�y. W domu pachnia�o ch�odnym �wie�ym powietrzem. By�o ciemno, ale ledwie weszli�my do holu, zap�on�o �wiat�o. Amad, chowaj�c notes, powiedzia�:
- Po prawej strome jest po�owa gospodarzy, po lewej pa�ska. Prosz�... tutaj jest pok�j go�cinny. To bar, zaraz si� napijemy. Prosz� dalej. To pa�ski gabinet. Ma pan fonor?
- Nie.
- Zreszt� to nieistotne. Tutaj jest wszystko. Przejd�my dalej. To sypialnia. Tu jest pilot ochrony akustycznej. Umie si� pan nim pos�ugiwa�?
- Zorientuj� si�.
- Dobrze. Ochrona jest trzystopniowa, mo�e pan tu sobie urz�dzi� gr�b albo burdel, wedle �yczenia. Tu jest sterowanie klimatyzacj�. Troch� niewygodnie zrobione - sterowa� mo�na tylko z sypialni.
- Jako� to wytrzymam.
- Co? Aha... tam jest �azienka i toaleta.
- Interesuje mnie wdowa. I c�rka.
- Zd��y pan. Podnie�� rolety?
- Po co?
- S�usznie, nie ma po co. Chod�my si� napi�.
Wr�cili�my do go�cinnego i Amad po pas zanurkowa� w barku.
- Co� mocnego? - zapyta�.
- Przeciwnie.
- Jajecznic�? Kanapk�?
- Raczej dzi�kuj�.
- Nie - powiedzia� Amad. - Jajecznic�. Z pomidorami. Nie wiem dlaczego, ale ten automat przygotowuje doskona�� jajecznic� z pomidorami. Ja te� co� przek�sz�.
Wyci�gn�� spod lady tac�, postawi� na niziutkim stoliku przed p�okr�g�ym tapczanem. Usiedli�my.
- A co z wdow�? - przypomnia�em. - Chcia�bym si� przedstawi�.
- Pokoje si� panu podobaj�?
- W porz�dku.
- No, wdowa te� jest w porz�dku. C�rka, przy okazji, r�wnie�. - Z bocznej kieszeni wyj�� p�aski sk�rzany futera�. W futerale jak pociski w magazynku le�a�y ampu�ki z r�nokolorowymi p�ynami. Amad poszpera� w nich palcem, w skupieniu pow�cha� jajecznic�, zawaha� si�, wybra� ampu�k� z czym� zielonym, ostro�nie nad�ama� i kapn�� na pomidory. W pokoju rozszed� si� zapach. Nie by� nieprzyjemny, ale jak na m�j gust mia� niewiele wsp�lnego z jedzeniem. - Ale teraz jeszcze �pi� - ci�gn�� Amad. Jego spojrzenie sta�o si� roztargnione. - �pi� i �ni�...
Popatrzy�em na zegarek.
- Ale�...
Amad jad�.
- Ju� wp� do jedenastej - powiedzia�em.
Amad jad�. Czapeczka zsun�a mu si� na kark, a zielony daszek stercza� pionowo, niczym grzebie� rozdra�nionego mimikrodona. Oczy mia� przymkni�te.
Prze�kn�� kolejny plasterek pomidora, od�ama� sk�rk� bia�ego chleba i starannie wyczy�ci� ni� patelni�. Patrzy� przytomniej.
- Co pan m�wi�? - zapyta�. - Wp� do jedenastej? Jutro pan te� wstanie o wp� do jedenastej. A mo�e nawet w po�udnie. Ja na przyk�ad wstaj� w po�udnie.
Przeci�gn�� si� z przyjemno�ci�, trzeszcz�c stawami.
- Uf - sapn��. - Mo�na wreszcie pojecha� do domu. To moja wizyt�wka, Iwanie. Prosz� j� postawi� na biurku i nie wyrzuca� a� do odjazdu. - Podszed� do p�askiej skrzynki obok baru i wsun�� do szczeliny drug� wizyt�wk�. Rozleg� si� g�o�ny szcz�k. - A to - powiedzia�, ogl�daj�c wizyt�wk� pod �wiat�o - prosz� przekaza� wdowie z moimi najserdeczniejszymi �yczeniami.
- O co chodzi? - zapyta�em.
- O pieni�dze. Mam nadziej�, �e nie jest pan amatorem targ�w? Wdowa poda panu sum� i nie powinien si� pan targowa�. To nie jest przyj�te.
- Postaram si� - powiedzia�em. - Chocia� ciekawie by�oby spr�bowa�.
Amad uni�s� brwi.
- Skoro pan tak chce, prosz� bardzo. Niech pan zawsze robi tylko to, na co ma pan ochot�, a nie b�dzie pan mia� �adnych k�opot�w z trawieniem. Zaraz przynios� walizk�.
- Potrzebne mi foldery - zauwa�y�em. - Potrzebne mi przewodniki. Jestem pisarzem, Amadzie. B�d� potrzebowa� broszur o sytuacji gospodarczej mas, statystyk. Gdzie m�g�bym to wszystko dosta�? I kiedy?
- Przewodnik dam panu od razu - powiedzia� Amad. - W przewodniku jest statystyka, adresy, telefony i tak dalej. Co si� tyczy mas, u nas takich g�upot chyba nie wydaj�. Mo�na oczywi�cie wys�a� zam�wienie przez UNESCO, tylko po co? Sam pan wszystko zobaczy... Prosz� poczeka�, przynios� walizk� i przewodnik.
Wyszed� i szybko wr�ci�, z walizk� w jednej r�ce i opas�ym tomikiem w drugiej. Wsta�em.
- S�dz�c po pa�skiej minie - powiedzia� z u�miechem - zastanawia si� pan, czy wypada da� mi napiwek.
- Szczerze m�wi�c, tak - przyzna�em.
- No i jak? Chcia�by pan to zrobi� czy nie?
- Szczerze m�wi�c, nie - powiedzia�em.
- Ma pan zdrow�, mocn� natur� - zauwa�y� z aprobat� Amad. - Niech pan nie daje. Nigdy nikomu nie daje napiwk�w. Mo�na dosta� w mord�, zw�aszcza od dziewcz�t. Ale za to niech si� pan nigdy nie targuje. Te� mo�na oberwa�. Zreszt� to bez znaczenia. Sk�d mog� wiedzie�, mo�e lubi pan dostawa� po g�bie, jak ten Jonatan Craise na przyk�ad... Wszystkiego dobrego, Iwanie. Niech pan si� bawi. I niech pan zajrzy do �asucha. Ka�dego wieczoru po si�dmej. A przede wszystkim niech pan o niczym nie my�li.
Pomacha� mi r�k� i wyszed�. Usiad�em, wzi��em spotnia�� szklank� z koktajlem i otworzy�em przewodnik.
2.
Przewodnik by� wydrukowany na papierze kredowym ze z�oconym brzegiem. Opr�cz pi�knych zdj�� zawiera� r�wnie� ciekawe informacje. W mie�cie mieszka�o pi��dziesi�t tysi�cy ludzi, p�tora tysi�ca kot�w, dwadzie�cia tysi�cy go��bi i dwa tysi�ce ps�w (w tym siedemset medalist�w). By�o tu pi�tna�cie tysi�cy samochod�w osobowych, pi��set helikopter�w, tysi�c taks�wek (z kierowcami i bez), dziewi��set automatycznych �mieciarzy, czterysta sta�ych bar�w i kawiarni, jedena�cie restauracji, cztery hotele klasy mi�dzynarodowej i kurort obs�uguj�cy co roku do stu tysi�cy ludzi. By�o tu te� sze��dziesi�t tysi�cy telewizor�w, pi��dziesi�t kin, osiem park�w, dwa salony dobrego nastroju, szesna�cie salon�w pi�kno�ci, czterdzie�ci bibliotek i sto osiemdziesi�t automat�w fryzjerskich. Osiemdziesi�t procent doros�ej ludno�ci pracowa�o w sektorze us�ug, pozostali - w dw�ch prywatnych cukierniczych syntez-kombinatach i jednej pa�stwowej remontowni statk�w.
W mie�cie by�o sze�� szk� i jeden uniwersytet, znajduj�cy si� w starodawnym zamku rycerza krzy�owego Ulricha de Kazy. Funkcjonowa�o osiem towarzystw obywatelskich, w tym: Towarzystwo Gorliwych Degustator�w, Towarzystwo Znawc�w i Koneser�w i towarzystwo �O Star� Dobr� Ojczyzn�, przeciwko Szkodliwym Wp�ywom�. P�tora tysi�ca ludzi nale�a�o do siedmiuset jeden k�ek, gdzie �piewali, odgrywali skecze, uczyli si� meblowania domu, karmienia dzieci piersi� i leczenia kot�w. Pod wzgl�dem spo�ycia napoj�w alkoholowych, naturalnego mi�sa i tlenu na osob� miasto zajmowa�o w Europie odpowiednio sz�ste, dwunaste i trzynaste miejsce. W mie�cie by�o osiem m�skich i pi�� damskich klub�w oraz kluby sportowe Byki i Nosoro�ce. Merem miasta zosta� (z przewag� czterdziestu sze�ciu g�os�w) niejaki Flim Gao. W�r�d cz�onk�w rady miasta Pecka nie by�o...
Od�o�y�em przewodnik, zdj��em marynark� i przyst�pi�em do szczeg�owych ogl�dzin swoich w�o�ci. Pok�j go�cinny mi si� podoba�. By� w kolorze b��kitnym, a ja lubi� ten kolor. Bar okaza� si� wype�niony butelkami i jedzeniem, m�g�bym nawet w tej chwili przyj�� tuzin wyg�odzonych go�ci.
Wszed�em do gabinetu. Pod oknem sta�o du�e biurko z wygodnym fotelem. Pod �cianami ci�gn�y si� p�ki szczelnie zastawione ksi��kami. Czyste kolorowe grzbiety zosta�y ustawione z wielk� znajomo�ci� rzeczy i tworzy�y przyjemn� gam� kolorystyczn�. G�rn� p�k� zajmowa�a pi��dziesi�ciotomowa encyklopedia UNESCO, a na dolnej pstrzy�y si� krymina�y w b�yszcz�cych mi�kkich ok�adkach.
Na biurku przede wszystkim rzuci� mi si� w oczy telefon. Podnios�em s�uchawk� i przysiadaj�c na fotelu, wykr�ci�em numer Rimeiera. W s�uchawce rozleg� si� sygna�. Czeka�em, obracaj�c w r�ku zostawiony przez kogo� malutki dyktafon. Rimeier nie odpowiada�. Od�o�y�em s�uchawk� i obejrza�em dyktafon. Ta�ma by�a przewini�ta do po�owy, cofn��em i w��czy�em.
- Cze��, cze�� i jeszcze raz cze��! - powiedzia� weso�y m�ski g�os. - �ciskam d�o� lub ca�uj� w policzek, w zale�no�ci od twojej p�ci i wieku. Mieszka�em tu dwa miesi�ce i za�wiadczam, �e by�o mi bardzo dobrze. Pozwol� sobie da� ci kilka rad. Najlepsza restauracja w mie�cie - Hoyty Toyty w Parku Marze�. Najfajniejsza dziewczyna w mie�cie - Basia z Domu Modelek. Najfajniejszy ch�opak - ja, ale ju� wyjecha�em. W telewizji warto ogl�da� program dziewi�ty, reszta to syf. Nie zadawaj si� z intelami i trzymaj si� jak najdalej od Nosoro�c�w. Nie bierz nic na kredyt - b�dziesz mia� fur� k�opot�w. Wdowa to dobra kobieta, ale lubi sobie pogada� i w og�le... Wuzi nie zasta�em, by�a u babci za granic�. My�l�, �e jest milutka, wdowa mia�a w albumie zdj�cie, ale wzi��em je ze sob�. Jeszcze jedno. Przyjad� tutaj w przysz�ym roku w marcu, wi�c b�d� przyjacielem i je�li zdecydujesz si� wr�ci�, wybierz inny termin. No, �ycz� mi�ej zabawy...
Zabrzmia�a muzyka. Pos�ucha�em troch� i wy��czy�em dyktafon. �adnego tomu nie uda�o mi si� wyci�gn��; albo by�y tak mocno wbite, albo sklejone. Pr�cz tego w gabinecie nic interesuj�cego nie widzia�em, wi�c poszed�em do sypialni.
W sypialni by�o szczeg�lnie ch�odno i przytulnie. Zawsze chcia�em mie� tak� w�a�nie sypialni�, ale nigdy nie starczy�o mi czasu, �eby si� tym zaj��. ��ko by�o du�e i niskie. Na szafce nocnej sta� bardzo elegancki fonor i ma�y pilot do telewizora. Ekran telewizora wisia� na wysokim oparciu w nogach ��ka. A nad wezg�owiem wdowa powiesi�a obraz z naturalistycznymi �wie�ymi kwiatami polnymi w kryszta�owym wazonie. Obraz �wieci� si� kolorami, krople rosy na p�atkach po�yskiwa�y w p�mroku sypialni.
Po�o�y�em si� i w��czy�em telewizor. ��ko by�o mi�kkie i jednocze�nie jakby spr�ynuj�ce. Telewizor wrzasn��. Z ekranu wyskoczy� nietrze�wy m�czyzna, z�ama� jak�� por�cz i spad� z du�ej wysoko�ci do dymi�cego si� naczynia. Us�ysza�em g�o�ny plusk, z fonora zapachnia�o. M�czyzna skry� si� w bulgocz�cym p�ynie, a potem wynurzy� si�, trzymaj�c w z�bach co� przypominaj�cego rozgotowany but. Niewidoczne audytorium zareagowa�o r�eniem... wyciemnienie. Cicha liryczna muzyka. Z zielonego lasu wyszed� na mnie bia�y ko� zaprz�ony do bryczki. W bryczce siedzia�a �liczna dziewczyna w kostiumie k�pielowym. Wy��czy�em telewizor, wsta�em i zajrza�em do �azienki.
W �azience pachnia�o sosn� i migota�y bakteriob�jcze lampy. Rozebra�em si�, wrzuci�em bielizn� do utylizatora i wszed�em pod prysznic. Potem niespiesznie ubra�em si� przed lustrem, uczesa�em i zacz��em goli�. Na p�ce sta�y rz�dy flakonik�w, pude�ka z higienicznymi przyssawkami i sterylizatorami, tubki z pastami i mazid�ami. A na brzegu le�a�a g�rka p�askich pude�ek z kolorow� etykietk� �Devon�. Wy��czy�em golark� i wzi��em jedno opakowanie. W lustrze migota�a bakteriob�jcza rurka. Dok�adnie tak samo migota�a wtedy i ja dok�adnie tak samo sta�em przed lustrem i starannie ogl�da�em identyczne opakowanie, bo nie chcia�em wychodzi� do sypialni, gdzie Rafka Rejman g�o�no k��ci� si� o co� z lekarzem, a w wannie jeszcze ko�ysa�a si� zielona oleista woda, nad ni� unosi�a si� para i rycza�o radio powieszone na porcelanowym haczyku na r�czniki, wy�o, hucza�o i charcza�o, dop�ki Rafka nie wy��czy� go rozdra�niony... To by�o w Wiedniu i tam, tak samo jak tutaj, dziwne wra�enie sprawia� le��cy w �azience devon, popularne panaceum odstraszaj�ce komary, moskity, meszki i innych krwiopijc�w, o kt�rych dawno temu zapomniano i w Wiedniu, i tutaj, w nadmorskim kurorcie... tylko w Wiedniu by� jeszcze strach.
Pude�ko, kt�re trzyma�em w r�ku, by�o prawie puste, zosta�a tylko jedna tabletka. Pozosta�e opakowania nie by�y otwarte. Sko�czy�em golenie i wr�ci�em do sypialni. Znowu poczu�em pragnienie zadzwonienia do Rimeiera, ale wtedy dom o�y�. Z lekkim �wistem zwin�y si� rolety, szyby okienne w�lizn�y si� w szczeliny i do sypialni wpad�o ciep�e, przesycone zapachem jab�ek powietrze. Kto� gdzie� co� m�wi�, nad moj� g�ow� rozleg�y si� lekkie kroki i surowy kobiecy g�os powiedzia�: �Wuzi! Zjedz chocia� piero�ka, s�yszysz?...�. Szybko nada�em ubraniu pewn� niedba�o�� (zgodnie z obecn� mod�), przyg�adzi�em skronie i wyszed�em do holu, bior�c ze sob� wizyt�wk� Amada.
Wdowa okaza�a si� kobiet� w sile wieku, nieco omdlewaj�c�, ale o �wie�ej, przyjemnej twarzy.
- Jak mi�o! - powiedzia�a na m�j widok. - Ju� pan wsta�? Dzie� dobry, nazywam si� Wajna Tuur, ale mo�e pan m�wi� po prostu Wajna.
- Bardzo mi mi�o - sk�oni�em si�. - Nazywam si� Iwan.
- Jak mi�o! - powt�rzy�a ciocia Wajna. - Jakie oryginalne, mi�kkie imi�! Jad� pan ju�, Iwanie?
- Za pani pozwoleniem, planowa�em zje�� �niadanie na mie�cie - powiedzia�em i poda�em jej wizyt�wk�.
- Ach! - Ciocia Wajna ogl�da�a wizyt�wk� pod �wiat�o. - Ten Amad... gdyby pan wiedzia�, jaki to mi�y, czaruj�cy cz�owiek! Ale prosz�, lunch zje pan na mie�cie, a teraz pocz�stuj� pana moimi grzankami. Genera� pu�kownik Tuur mawia�, �e nigdzie na �wiecie nie mo�na zje�� takich grzanek.
- Z przyjemno�ci�. - Uk�oni�em si� ponownie.
Drzwi za plecami cioci Wajny otworzy�y si� i do holu, d�wi�cznie stukaj�c obcasikami, wpad�a �liczna dziewczyna w kr�tkiej niebieskiej sp�dnicy i bia�ej bluzce z dekoltem. W r�ku trzyma�a kawa�ek ciastka, pod nosem nuci�a modn� piosenk�. Na m�j widok przystan�a, zr�cznie przerzuci�a przez rami� torebk� na d�ugim pasku, pochyli�a g�ow� i prze�kn�a.
Ciocia Wajna zacisn�a wargi.
- Wuzi, to Iwan.
- Niez�y! - zawo�a�a Wuzi. - Cze��!
- Wuzi! - wykrzykn�a karc�co ciocia Wajna.
- Przyjecha� pan z �on�? - zapyta�a Wuzi, podaj�c mi r�k�.
- Nie - odpar�em. Palce mia�a ch�odne i delikatne. - Sam.
- Wszystko panu poka�� - oznajmi�a. - Wieczorem. Teraz musz� lecie�, ale wieczorem p�jdziemy.
- Wuzi! - powt�rzy�a z wyrzutem ciocia Wajna.
- Koniecznie - powiedzia�em.
Wuzi wsun�a do ust resztk� ciastka, cmokn�a mam� w policzek i pomkn�a do wyj�cia. Mia�a g�adkie opalone nogi, d�ugie i zgrabne, i ostrzy�ony kark.
- Ach, Iwanie - westchn�a ciocia Wajna, te� patrz�c w �lad za ni� - w naszych czasach tak trudno post�powa� z m�odymi dziewcz�tami! Tak wcze�nie dojrzewaj�, tak szybko nas porzucaj�... Odk�d pracuje w tym salonie...
- Jest krawcow�? - zapyta�em.
- O nie! Pracuje w salonie dobrego nastroju, w dziale dla starszych pa�. I wie pan, jest tam ceniona. Ale w zesz�ym roku raz si� sp�ni�a i teraz musi bardzo uwa�a�. Sam pan widzi, nie mia�a ani chwili na rozmow�, ca�kiem mo�liwe, �e ju� na ni� czeka klientka. Mo�e pan nie uwierzy, ale ona ma ju� swoje w�asne klientki... ale dlaczego my stoimy? Grzanki ostygn�...
Przeszli�my na po�ow� gospodarzy. Ze wszystkich si� stara�em si� zachowywa� jak nale�y, cho� mia�em bardzo niejasne poj�cie, co w�a�ciwie nale�y. Ciocia Wajna usadzi�a mnie przy stoliku, przeprosi�a i wysz�a. Rozejrza�em si�. To by�a dok�adna kopia mojego pokoju go�cinnego, jedynie �ciany nie by�y b��kitne, lecz r�owe, a za werand� nie by�o morza, tylko niskie ogrodzenie oddzielaj�ce podw�rze od ulicy. Ciocia Wajna wr�ci�a z tac�. Postawi�a przede mn� fili�ank� ze �mietank� i talerzyk z grzankami.
- Wie pan, ja te� zjem - powiedzia�a. - Lekarz nie zaleca mi jadania �niada� w og�le, a �mietany wr�cz zabrania, ale tak przywykli�my. To ulubione �niadanie genera�a pu�kownika. Staram si� wynajmowa� dom jedynie m�czyznom, ten mi�y Amad doskonale mnie rozumie. On wie, jakie mi to potrzebne, cho� od czasu do czasu posiedzie� tak, jak siedzimy teraz z panem, przy fili�ance �mietanki...
- Pani �mietanka jest zdumiewaj�co dobra - zauwa�y�em szczerze.
- Ach, Iwanie! - ciocia Wajna odstawi�a fili�ank� i lekko klasn�a w r�ce. - Powiedzia� pan to prawie tak samo jak genera� pu�kownik... i o dziwo, jest pan nawet do niego podobny. Tylko on mia� w�sz� twarz i zawsze jad� �niadanie w mundurze...
- Tak - powiedzia�em z �alem. - Munduru niestety nie mam.
- Ale kiedy� pan mia�! - pogrozi�a mi filuternie palcem. - To przecie� wida�! Jakie to wszystko bez sensu! Ludzie musz� wstydzi� si� swojej wojskowej przesz�o�ci. Prawda, �e to g�upie? Ale zawsze zdradza postawa, ta szczeg�lna m�ska postawa. Tego nie da si� ukry�, Iwanie.
Zrobi�em skomplikowany nieokre�lony gest, powiedzia�em �hmm� i wzi��em grzank�.
- Jakie to wszystko g�upie, prawda? - ci�gn�a z o�ywieniem ciocia Wajna. - Jak mo�na miesza� tak kompletnie r�ne poj�cia jak wojna i wojsko! Wszyscy nienawidzimy wojny. Wojna to koszmar. Moja matka opowiada�a mi, by�a wtedy m�od� dziewczyn�, ale wszystko pami�ta: nagle przychodz� �o�nierze, obcy, chamscy, m�wi� w obcym j�zyku, bekaj�, oficerowie s� bezceremonialni i niekulturalni, �miej� si� g�o�no, obra�aj� pokoj�wki i za przeproszeniem �mierdz�... i jeszcze ta bezsensowna godzina policyjna... ale to przecie� wojna! Wojna godna jest najwy�szego pot�pienia! A wojsko to zupe�nie co innego. Wie pan, Iwanie, pan powinien pami�ta� ten widok - wojska, ustawione batalionami, surowo�� linii, m�skie twarze pod he�mami, b�yszczy bro�, b�yszcz� akselbanty, potem dow�dca specjalnym wojskowym samochodem obje�d�a front, wita si�, a bataliony odpowiadaj� pos�usznie i kr�tko, jak jeden m��!
- Niew�tpliwie - powiedzia�em. - Niew�tpliwie, na wielu ludziach robi�o to wra�enie.
- Tak! Na bardzo wielu! U nas zawsze m�wiono, �e trzeba si� natychmiast rozbroi�, ale czy mo�na niszczy� wojsko? T� ostatni� ostoj� m�sko�ci w naszych czasach wszelkiego upadku obyczaj�w?... To dzikie, to �mieszne - pa�stwo bez wojska...
- �mieszne - przyzna�em. - Nie uwierzy pani, ale od podpisania aktu nie przestaj� si� �mia�.
- Rozumiem pana - powiedzia�a ciocia Wajna. - Nic innego nam nie pozosta�o. Mo�emy si� tylko sarkastycznie �mia�. Genera� pu�kownik Tuur - wyj�a chusteczk� - tak w�a�nie umar�. Z sarkastycznym u�miechem na ustach... - przy�o�y�a chusteczk� do oczu. - M�wi� nam: �Przyjaciele, mam jeszcze tylko nadziej� do�y� dnia, gdy to wszystko si� rozwali�. Z�amany, pozbawiony sensu istnienia... nie zni�s� pustki w sercu. - Nagle drgn�a. - Prosz� spojrze�, Iwanie...
�wawo pobieg�a do s�siedniego pokoju i przynios�a ci�ki staromodny album. Od razu spojrza�em na zegarek, ale ciocia Wajna nie zwr�ci�a na to uwagi i siadaj�c obok mnie, otworzy�a album na pierwszej stronie.
- Oto genera� pu�kownik.
Genera� pu�kownik wygl�da� niczym orze�. Mia� w�sk� ko�cist� twarz i przezroczyste oczy. Jego d�ugi tu��w by� usiany orderami. Najwi�kszy order, w kszta�cie wieloramiennej gwiazdy obramowanej wie�cem laurowym, b�yszcza� w rejonie wyrostka. W lewej r�ce genera� zaciska� r�kawiczki, prawa spoczywa�a na r�koje�ci kordu. Wysoki ko�nierz ze z�ot� lam�wk� podpiera� doln� szcz�k�.
- A to genera� pu�kownik na manewrach.
Genera� pu�kownik tutaj te� by� or�em. Wydawa� rozkazy oficerom pochylonym nad map� roz�o�on� na pancerzu gigantycznego czo�gu. Po kszta�cie �lad�w i zarysach wie�yczki pozna�em ci�ki szturmowy czo�g Mamut przeznaczony do pokonywania strefy dzia�a� atomowych, a obecnie z powodzeniem wykorzystywany przez podwodniak�w.
- A to genera� pu�kownik w dniu pi��dziesi�tych urodzin.
Genera� pu�kownik by� or�em r�wnie� tutaj. Sta� przy nakrytym stole z kieliszkiem w r�ku i s�ucha� toast�w na swoj� cze��. Lewy dolny r�g zdj�cia zajmowa�a rozmyta �ysina z elektrycznym odb�yskiem flesza, a przy generale, wpatruj�c si� w niego zachwyconymi oczami, siedzia�a bardzo m�oda i bardzo �adna ciocia Wajna. Spr�bowa�em ukradkiem oceni� grubo�� albumu.
- A to genera� pu�kownik na urlopie.
Nawet na urlopie genera� pu�kownik pozostawa� or�em. Szeroko rozstawiaj�c nogi, sta� na pla�y w tygrysich slipkach i przez lornetk� polow� spogl�da� na zamglony horyzont. Pod jego nogami bawi�o si� w piasku dziecko w wieku trzech czy czterech lat. Genera� by� �ylasty i muskularny, najwyra�niej grzanki i �mietanka nie zepsu�y mu figury. Zacz��em g�o�no nakr�ca� zegarek.
- A to... - Ciocia Wajna znowu przewraca�a stron�, ale wtedy do pokoju wszed� bez pukania niewysoki grubawy m�czyzna, kt�rego twarz i ubranie (zw�aszcza ubranie) wyda�y mi si� niezwykle znajome.
- Dzie� dobry - powiedzia�, lekko przechylaj�c na bok g�adk� u�miechni�t� twarz.
To by� ten sam celnik, w tym samym bia�ym mundurze ze srebrnymi guzikami i srebrzystymi sznurami na ramionach.
- Ach, Peti! - wykrzykn�a ciocia Wajna. - Ju� przyszed�e�? Poznajcie si�, to Iwan... Iwanie, to Peti, przyjaciel naszego domu.
Celnik mnie nie pozna�. Pochyli� g�ow� i trzasn�� obcasami. Ciocia Wajna prze�o�y�a album na moje kolana i wsta�a.
- Siadaj, Peti - powiedzia�a - przynios� ci �mietank�.
Peti jeszcze raz trzasn�� obcasami i usiad� obok mnie.
- Mo�e chcia�by pan obejrze�? - zapyta�em od razu, przek�adaj�c album na jego kolana. - Oto genera� pu�kownik Tuur. Tutaj jest tak po prostu - opowiada�em. W oczach celnika pojawi� si� dziwny wyraz. - A tu genera� pu�kownik na manewrach, widzi pan? A tutaj...
- Dzi�kuj� panu - wyj�ka�. - Prosz� nie robi� sobie k�opotu, poniewa�...
Ciocia Wajna wr�ci�a z grzankami i �mietank�. Ju� od progu oznajmi�a:
- Jak przyjemnie widzie� cz�owieka w mundurze, prawda, Iwanie? - Postawi�a tac� na stole. - Peti, wcze�nie dzi� przyszed�e�. Co� si� sta�o? Pi�kna pogoda, takie s�o�ce...
�mietank� dla Petiego nalano do specjalnej fili�anki, na kt�rej widnia� monogram - litera T otoczona czterema gwiazdkami.
- W nocy budzi�am si� i wiem, �e pada� deszcz - ci�gn�a ciocia Wajna. - A teraz, prosz� spojrze�, nawet jednego ob�oczka... Iwanie, jeszcze fili�ank�?
Wsta�em.
- Dzi�kuj� bardzo. Pozwoli pani, �e pa�stwa opuszcz�. Mam wa�ne spotkanie.
Ostro�nie zamykaj�c za sob� drzwi, us�ysza�em, jak wdowa m�wi: �Nie s�dzisz, �e jest zdumiewaj�co podobny do sztab-majora Pola?...�.
W sypialni rozpakowa�em walizk�, prze�o�y�em ubrania do szafy i znowu zadzwoni�em do Rimeiera. I znowu nikt nie odebra� telefonu. Wtedy usiad�em przy biurku w gabinecie i zacz��em przegl�da� zawarto�� szuflad. W jednej znalaz�em przeno�n� maszyn� do pisania, w drugiej znaczki i koperty oraz pust� butelk� po smarze do arytmicznych silnik�w. Pozosta�e szuflady by�y puste, je�li nie liczy� paczki pogniecionych pokwitowa�, zepsutego d�ugopisu i niedbale z�o�onej kartki, na kt�rej by�y namalowane twarze. Roz�o�y�em kartk�. Wygl�da�o to na brudnopis telegramu. �Grin umar� u rybak�w odbierz cia�o niedziela kondolencje huger marta ch�opcy�. Przeczyta�em tekst dwukrotnie, odwr�ci�em kartk�, przyjrza�em si� narysowanym twarzom i przeczyta�em po raz trzeci. Widocznie Huger i Marta nie wiedzieli, �e normalni ludzie, powiadamiaj�c innych o �mierci, m�wi� przede wszystkim, dlaczego i jak umar� cz�owiek, a nie u kogo umar�. Ja bym napisa�: �Grin umar� w czasie po�owu ryb�. Pewnie by� pijany. A w�a�nie, jaki ja mam teraz adres?
Wr�ci�em do holu. Przed drzwiami prowadz�cymi na po�ow� gospodarzy siedzia� w kucki chudziutki ch�opiec w kr�tkich spodenkach. Zaciskaj�c pod pach� d�ug� srebrzyst� rurk�, sapi�c i sycz�c, pospiesznie rozkr�ca� k��bek sznurka.
- Cze�� - powiedzia�em.
Nie mam ju� tego refleksu co kiedy�, ale mimo wszystko zd��y�em si� uchyli�. D�ugi czarny strumie� przelecia� tu� obok mojego ucha i pacn�� na �cian�. W zdumieniu popatrzy�em na ch�opca, a on patrzy� na mnie, le��c na boku i wystawiaj�c przed siebie swoj� rurk�. Twarz mia� mokr�, usta otwarte i wykrzywione. Obejrza�em si�. Po �cianie sp�ywa� czarny p�yn. Znowu spojrza�em na ch�opca. Powoli wstawa�, nie opuszczaj�c rurki.
- Co� ty, bracie, taki nerwowy? - zapyta�em.
- Niech si� pan nie rusza z miejsca - wychrypia� ch�opiec. - Nie wymienia�em pa�skiego nazwiska.
- Co ty powiesz - odpar�em. - Ty te� si� nie przedstawi�e�, a strzelasz do mnie jak do tarczy.
- Niech si� pan nie rusza - powt�rzy� ch�opiec. - Niech pan stoi. - Cofn�� si� i nagle zacz�� bardzo szybko m�wi�: - Odejd� od w�os�w moich, odejd� od ko�ci moich, odejd� od mi�sa mojego...
- Nie mog�. - Usi�owa�em zrozumie�, czy to wyg�up, czy on naprawd� si� mnie boi.
- Dlaczego? - zapyta� stropiony ch�opiec. - Przecie� m�wi� wszystko jak trzeba.
- Nie mog� odej��, nie ruszaj�c si� z miejsca. - Wyja�ni�em. - I stoj�c.
Znowu rozchyli� buzi�.
- Huger - powiedzia� niepewnie. - M�wi� ci, Huger, zgi�!
- Dlaczego Huger? - zdumia�em si�. - Mylisz mnie z kim�. Nie jestem Huger, jestem Iwan.
Wtedy ch�opiec zamkn�� oczy i z pochylon� g�ow� ruszy� w moj� stron�, wystawiaj�c przed siebie rurk�.
- Poddaj� si� - uprzedzi�em. - Uwa�aj, �eby� nie wystrzeli�.
Gdy rurka opar�a si� o m�j brzuch, ch�opiec wypu�ci� j�, r�ce mu obwis�y i jako� tak oklap�. Pochyli�em si� i zajrza�em mu w twarz. Teraz by� ca�y czerwony. Podnios�em rurk�. To by�o co� w rodzaju automatu zabawki - z wygodn�, �ebrowan� r�koje�ci� i p�askim prostok�tnym balonem umocowanym od do�u jak magazynek.
- Co to jest? - zapyta�em.
- Chlapnik - wyja�ni� pos�pnie. - Niech pan to da.
Odda�em zabawk�.
- Chlapnik - powiedzia�em - kt�rym si�, jak rozumiem, chlapie. A gdyby� tak trafi� we mnie? Tego si� ju� nie da zmy�, trzeba b�dzie wymieni� ca�� �cian�.
Ch�opiec popatrzy� na mnie z niedowierzaniem.
- Przecie� to chlapa.
- Naprawd�? A ja my�la�em, �e lemoniada.
Jego twarz nabra�a w ko�cu normalnego koloru. Wykazywa�a pewne podobie�stwo do m�skich rys�w genera�a pu�kownika Tuura.
- Nie - powiedzia�. - To chlapa.
- No i...?
- Wyschnie.
- I dopiero wtedy nic nie da si� z ni� zrobi�?
- Sk�d. Po prostu nic z niej nie zostanie.
- Hmm - mrukn��em. - Pewnie wiesz lepiej. Ale mimo wszystko ciesz� si�, �e to nic zostanie na �cianie, a nie na mojej twarzy. Jak si� nazywasz?
- Zygfryd - rzek� ch�opiec.
- A po zastanowieniu?
- Lucyfer.
- Jak?
- Lucyfer.
- Lucyfer - powt�rzy�em. - Belial. Astaroth. Belzebul i Azazel. Nic kr�tszego nie masz? Bardzo niepor�cznie wo�a� na pomoc cz�owieka o imieniu Lucyfer...
- Przecie� drzwi s� zamkni�te - rzek� i cofn�� si� o krok. Jego twarz poblad�a.
- No to co?
Nie odpowiedzia� i dalej si� cofa�. Przywar� plecami do �ciany, sun�� bokiem, przeciskaj�c si� do drzwi i nie spuszczaj�c ze mnie wzroku. Zrozumia�em wreszcie, �e wzi�� mnie za z�odzieja albo zab�jc� i chce uciec, ale z jakiego� powodu nie wzywa pomocy. Nie pobieg� do pokoju matki, tylko przekrada� si� pod jej drzwiami i nadal skrada� si� pod �cian� do wyj�cia.
- Zygfrydzie - powiedzia�em. - Zygfrydzie-Lucyferze, jeste� strasznym tch�rzem. Za kogo ty mnie bierzesz? - Specjalnie nie rusza�em si� z miejsca i tylko odwraca�em si� w jego stron�. - Jestem waszym nowym mieszka�cem, twoja mama napoi�a mnie �mietank� i nakarmi�a grzankami, a ty omal mnie nie ochlapa�e� i teraz jeszcze si� mnie boisz. To ja powinienem ba� si� ciebie.
Bardzo przypomina�o to scen� w internacie w Anjudinie, gdzie przywieziono mi prawie takiego samego ch�opca, syna ch�ysta. M�j Bo�e, czy ja naprawd� tak bardzo przypominam gangstera?
- Wiesz, do kogo jeste� podobny? - m�wi�em dalej. - Do pi�maka Czuczundry, kt�ry przez ca�e �ycie p�aka�, bo nie starczy�o mu odwagi, �eby wyj�� na �rodek pokoju. Tw�j nos ze strachu zrobi� si� niebieski, uszy sta�y si� zimne, a spodnie mokre i teraz zostawiasz za sob� mokr� stru�k�...
W takiej sytuacji mo�esz m�wi� cokolwiek. Chodzi o to, �eby m�wi� spokojnie i nie robi� gwa�townych ruch�w. Twarz ch�opca nie zmienia�a wyrazu, ale gdy powiedzia�em o stru�ce, on na sekund� zrobi� zeza, �eby popatrze� - tylko na sekund�. Potem skoczy� do drzwi wyj�ciowych, miota� si� przy nich, szarpi�c zasuw�, i wypad� na podw�rko. Mign�y brudne podeszwy sanda��w. Wyszed�em za nim.
Sta� w krzaku bzu i widzia�em tylko blad� buzi�. To tak jakby uciekaj�cy kot zatrzyma� si� na chwil�, �eby zerkn�� przez rami�.
- No dobrze - powiedzia�em. - Wyja�nij mi, prosz�, co mam zrobi�. Musz� poda� rodzinie sw�j nowy adres. Adres tego domu. Domu, w kt�rym teraz mieszkam. - Patrzy� na mnie w milczeniu. - Do twojej mamy niezr�cznie mi i��. Po pierwsze, ma go�cia, po drugie...
- Druga Podmiejska siedemdziesi�t osiem - rzek�.
Bez po�piechu usiad�em na werandzie. Dzieli�o nas dziesi�� metr�w.
- Ale masz g�osik! - zauwa�y�em poufale. - Jak pewien m�j znajomy barman w Mirza Charle.
- Kiedy pan przyjecha�? - zapyta�.
- Dopiero co. - Spojrza�em na zegarek. - P�torej godziny temu.
- Przed panem mieszka� tu taki jeden - odezwa� si� i zacz�� patrze� w bok. - �ajdak. Podarowa� mi slipki w paski. Poszed�em si� wyk�pa�, a one si� rozpu�ci�y w wodzie.
- Ajajaj. Potw�r, a nie cz�owiek. Trzeba go by�o utopi� w chlapie.
- Nie zd��y�em. Chcia�em, ale ju� wyjecha�.
- To by� ten Huger? - zapyta�em. - Z Mart� i ch�opcami?
- Nie. Dlaczego? Huger mieszka� p�niej.
- Te� �ajdak?
Nie odpowiedzia�. Opar�em si� plecami o �cian� i przypatrywa�em ulicy. Z bramy naprzeciwko wyjecha� samoch�d, wykr�ci�, rykn�� silnikiem i odjecha�. Zaraz za nim pomkn�� jeszcze jeden, identyczny. Zapachnia�o benzyn� aromatyczn�. Potem samochody jecha�y jeden za drugim. Poczu�em, �e mieni mi si� w oczach. Na niebie pojawi�o si� kilka helikopter�w. To by�y tak zwane bezg�o�ne helikoptery, ale poniewa� lecia�y do�� nisko, nie da�o si� rozmawia�. Zreszt� ch�opiec nie mia� zamiaru rozmawia�. Nie mia� r�wnie� zamiaru wychodzi� z krzak�w. Co� tam majstrowa� przy swoim chlapniku w krzakach i od czasu do czasu zerka� w moj� stron�. �eby tylko nie chlapn�� stamt�d we mnie, pomy�la�em. Helikoptery lecia�y i lecia�y, a samochody jecha�y i jecha�y, i mia�em wra�enie, �e ca�e pi�tna�cie tysi�cy samochod�w osobowych wyjecha�o na Drug� Podmiejsk�, i wszystkie pi��set helikopter�w zawis�o nad domem numer siedemdziesi�t osiem. Trwa�o to z dziesi�� minut i ch�opiec zupe�nie przesta� zwraca� na mnie uwag�, a ja siedzia�em i my�la�em, jakie pytania zada� Rimeierowi. A potem wszystko wr�ci�o do normy - ulica opustosza�a, rozwia� si� zapach benzyny i niebo sta�o si� czyste.
- Dok�d one tak wszystkie jednocze�nie? - zapyta�em.
Ch�opiec zaszele�ci� w krzakach.
- A co, nie wie pan? - zdziwi� si�.
- Sk�d mam wiedzie�?