4209
Szczegóły |
Tytuł |
4209 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4209 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4209 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4209 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JERZY SZUMSKI
PAN SAMOCHODZIK I...
Z�OTO INK�W
TOM II
NIEDZICA
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WST�P
Ja, Wac�aw Benesz de Berzeviczy, Baro de Dondangen, przysi�gam wobec M�ki Pa�skiej, Prze�wietnej Rady Emisariuszy Ink�w i Ja�nie O�wieconego Strya mego Sebastyana, uczynionych dzisiaj uchwa� ostatnich Prze�wietnej Rady by� kuratorem i rzetelnym wykonawc�. W szczeg�lno�ci obliguj�:
Primo: Antonia Inkasa legitime Wnuka J.O. Strya mego Sebastyana, sierot� jedn� wiosn� licz�c�, dla uchowania go jak i edukacji przystojnej za swego wraz z ma��onk� m� przyj��, tako� do ksi�g wpisa�, jako� nazwisko nasze, tytu� i splendor rodu ma da�, by tem pewnej pochodzenie rzeczonego Antonia zakry�, a od po�cigu i prze�ladowc�w uchroni�. Tako� obliguj� si� wyda� rzeczonego Antonia na ka�de wezwanie Prze�wietnej Rady Ink�w albo Dziada Jego J.O. Sebastyana, uczynione mi koncesye sobie, jak przyrzeczono, zachowuj�c.
Secundo: Za obowi�zek sobie bior�, gdyby �adne poselstwo rzeczonego Antonia Inkasa nie odebra�o, a ten do swych leciech pe�nych szcz�liwie doszed�, wszystko o krwie i pochodzeniu jego obja�ni�, nale�ny mu testament bez �adnej opiesza�o�ci wy�o�y�. Szczeg�lnie obliguj� si� zamys�em i �yczeniem Prze�wietnej Rady Antoniowi Inkasowi wiernie wyjawi� powierzon� mi w owym jedynie celu tajemnic� testamentu Inkas�w, jako z trzech wiek�w i cz�ci z��czonego. A to jako manu propria dla pami�ci a konfirmacyj pod dyktat zapisuj�. Pierwszej od Inkasa Tupaka Amaru w Titicaca, dalej za spraw� Jego Pradziada pod Vigo zatopionej i ultimo przez Prze�wietn� Rad� Emisariuszy Ink�w z�o�onych tu sum. I tem w razie doj�cia do lecie� pe�nych rzeczonego Antonia tak si� obliguj� to przed�o�y�, by go cz�ci� tajemnicy, a wielk� i s�uszn� sperand� ca�o�ci tem �acniej dla testament odczytania a spadku odzyskania do ojczyzny jego zawie��. Tako� gdy jecha� b�dzie mia� wol�, za obowi�zek bior� spod w�adzy opieku�czej uwolni�, do drogi dopom�dz, jako� j� wskaza� i expens przystojny da�, a ostro�no�� o �ycie i testament bezpiecze�stwo zleci�.
Tertio: W razie, co Bo�e chro�, �mierci Antonia testamentu nie narusza�, tajemnicy wiernie dochowa�, a na poselstwo stosowne czeka�.
Quarto: Wol� Prze�wietnej Rady szanuj�c, wr�czony mi testament jako najwi�ksz� mie� relikwi�, a w pierwszym czasie sposobnym, statim, bez �adnego przetrzymywania, w miejscu z Prze�wietn� Rad� upatrzonym, pod ostatnim stopniem pierwszej bram g�rnego zamku, a nie k�dy� indziej, manu propria ukry�, tajemnicy jak �wi�to�ci strzec i nawet samemu Inkasowi Antoniowi tylko wzwy� wymienionych okazji jego leciech pe�nych zda�, a poszukiwa� �adnych na w�asn� r�k� nie czyni�.
Quinto: Gr�b Uminy, Sebastianowej c�rki a Antonia matki, pod baszt� kapliczn� w czujnej mie� opiece, wystawienie epitaphium do stosowniejszych dni zachowuj�c.
Sexto: Na czas absencyi Strya mego Sebastytana obliguj� si� mie� na ostro�nej uwadze, um�wiony i przyrzeczony przez Pan�wHorwath�w Paloczya�w w zamian za wypo�yczone im sumy, zwrot ongi bezprawnie rodzinie naszej odebranego gniazda naszego, zamku Dunajecz, kt�ren to zamek my Sebastyan i Wac�aw Berzevicze, jako syn�w nie posiadaj�cy, deklarujemy z krwi naszej pochodz�cemu Inkasowi Antoniowi na azyl bezpieczny, a akademij� uciekinierom i wygna�com z Jego ziemi i rodu zapisa�.
Septimo: Taki� dokument drugi, spisany w lingua kiczua podpisa� i tako� dotrzyma�, a zawierzony mi egzemplarz z najwi�ksz� trosk� i ostro�no�ci�, a nie w domu zachowywa�.
Zaprzysi�ony wobec wzwy� wymienionych
Anno Domini 1797 die 21 Juni
w kaplicy na zamku Dunajecz
Wac�aw Benesz de Berzeviczy
Baro de Dondangen manu propia
*
Wysoki blondyn o jakby wyblak�ych w�osach przechodzi� krakowskim Rynku G��wnym przed kamienic� Morsztynowsk�, gdzie mie�ci�a si� s�ynna restauracja �U Wierzynka�, gdy cicho odezwa� si� telefon kom�rkowy, niedbale wetkni�ty w kieszonk� jego d�insowej koszuli. Skr�ci� wi�c do restauracyjnego ogr�dka i usiad� przy wolnym stoliku. Dopiero wtedy si�gn�� po kom�rkowiec. Rozmowa, kt�r� przez niego przeprowadzi�, by�a kr�tka i ograniczy�a si� z jego strony do trzykrotnego powt�rzenia �Yes�. Wy��czy� telefon i w�o�y� go z powrotem do kieszeni. Skin�� na kelnerk�, kt�ra przygl�da�a si� mu dyskretnie ju� od chwili.
Nie ma si� tu czego dziwi� uroczej krakowiance, go�� m�g� bowiem poruszy� swym wygl�dem ka�de damskie serce. B��kitna koszula opina�a muskularny tors i ramiona. Mocno opalona twarz o regularnych rysach kontrastowa�a poci�gaj�co z kr�tko przyci�tymi blond w�osami. Z�by b�ysn�y w nieco wilczym, ale jak�e lubianym przez kobiety u�miechu. M�g� liczy� nieco powy�ej dwudziestu pi�ciu lat.
Niepok�j sympatycznej kelnerki budzi�o jedynie to, �e pomimo i� u�miecha� si� do niej, jego jasnob��kitne, prawie bia�e oczy pozostawa�y zimne.
�C� za tajemniczy facet - pomy�la�a stawiaj�c przed przyby�ym okryty ros� ch�odu kufel - ale fajny. Gdyby tak...�
Ale �adnego nadzwyczajnego �Gdyby tak...� nie by�o.
M�czyzna zap�aci� za piwo i si�gn�� do kieszeni po paczk� winston�w i zapalniczk�. Zapali� papierosa nie zwracaj�c uwagi na kr�c�c� si� w pobli�u stolika dziewczyn�.
Si�gn�� po piwo i poci�gn�� d�ugi �yk.
Przeci�gaj�c si� leniwie spojrza� na zegarek.
Mia� czas.
Min�a dopiero jedenasta, a samolot z Zurychu mia� wyl�dowa� na krakowskich Balicach o trzynastej trzydzie�ci pi��...
ROZDZIA� PIERWSZY
PORZUCONE BIA�E AUDI � WIʏNIOWIE MALINOWEJ � HISTORIA PORWANIA PROFESORA I JEGO ASYSTENTKI � NADINSPEKTOR KOWALCZYK � J�ZEF �UK ROZPOZNANY � WPADKA Z�ODZIEI WE FRANKFURCIE NAD MENEM
�Nie ma co �a�owa� rozlanego mleka� powiada przys�owie. I s�usznie! C� by przysz�o z rozpaczania nad z�otem Ink�w tak podst�pnie nam zrabowanym? A co do gr�b z�odziei, to absolutnie nie mia�em zamiaru si� nimi przejmowa�! Po�egna�em przyjaci�, jako �e Janusz pomimo swych najlepszych ch�ci nie m�g� i�� szybko ze strzaskan� przez pocisk Emilia szwedk� i pobieg�em przez dolin� Harczygrund do naszego pensjonatu, a �ci�lej do telefonu kom�rkowego, kt�ry nieopatrznie w nim zostawi�em.
Przyznam, �e na my�l o t�umaczeniach, kt�re nie mog�y mnie min��, poczu�em na sk�rze, pomimo upa�u, g�si� sk�rk�.
W�a�cicielka Pensjonatu �Widok�, pani Cecylia, przywita�a mnie zdziwionym:
- A co pan tu robi?! Mieli�cie wr�ci� z Niedzicy dopiero jutro!
Czyli Emilio oszuka� nasz� gospodyni� tak jak obieca�, by nie wszcz�a przedwcze�nie alarmu i nie zawiadomi�a policji o naszym znikni�ciu.
- Zmienili�my plany - machn��em r�k�.
- A gdzie pan Aleksander i Janusz?
- Nied�ugo tu b�d�. Podziwiaj� jeszcze krajobraz. A profesor z Mari� zapewne ju� tu przyjechali bia�ym audi, spakowali si� i odjechali?
(Nie uwa�a�em za stosowne denerwowanie pani Cecylii t�umaczeniem o z�odziejskim charakterze tej dw�jki i o powodach tak nag�ego jej znikni�cia.)
- A tak, byli bia�ym wozem, solidnie obci��onym. Przyjecha� z nimi Polak, kt�ry wyt�umaczy� mi, �e profesora wzywaj� nagle do Peru. On te� opowiedzia� mi o tym, �e panowie zostali na noc w Niedzicy u niespodziewanie spotkanych przyjaci�. Po�egnali�my si� z naszymi peruwia�skimi go��mi serdecznie. Ale ju� sporo czasu min�o od ich odjazdu.
Zakl��em w duchu na t� wiadomo��. Ale jakiej innej mog�em si� spodziewa�? �e Emilio i Silvia zrabowawszy nam skarb b�d� grzecznie czeka�, a� uda nam si� wydosta� z jaskini?
Poszed�em do naszego pokoju i si�gn��em po telefon.
Na �pierwszy ogie� poszed� nadinspektor D. z krakowskiej komendy, czyli dla przyjaci� Dzidek.
Pomimo p�nej pory (min�a ju� siedemnasta) zasta�em go w pracy. J�kaj�c si� lekko ze wstydu wyt�umaczy�em moj� pora�k�. Na szcz�cie nie by� w nastroju do naigrywania si� ze mnie. Zada� tylko kilka szczeg�owych pyta� o to, kogo nale�y szuka�, jakich samochod�w i o jakich numerach i kaza� mi si� wy��czy�, obiecuj�c, �e jakby co, to da mi zna�. Uprzedzi�em go grzecznie, �e mo�e trudz� go niepotrzebnie, bo od ucieczki drani min�o ju� du�o czasu i mogli znale�� sobie bezpieczn� kryj�wk� albo zmieni� samochody. Ale tym razem rugn�� mnie tylko solenniej i od�o�y� s�uchawk�.
Rozmowa z panem Tomaszem trwa�a d�u�ej i zacz�a si� dziwnie:
- Co ty tam robisz pod Zb�jeckimi Ska�kami? - spyta� szef.
- Ju� nic - odpowiedzia�em ponuro - ale dlaczego pan pyta?
- Bo przed chwil� otrzyma�em dziwny telefon: �Niech pan szuka Paw�a pod Zb�jeckimi Ska�kami, a reszty w Aninie na Malinowej 40�
�Czyli s� ju� bezpieczni - pomy�la�em - inaczej nie zawiadomiliby pana Tomasza. Z drugiej strony, to rzeczywi�cie �uczciwi� z�odzieje, jak si� nazwali, nie bandyci, bo dotrzymali s�owa i poinformowali szefa o miejscu naszej niewoli.�
- Pod Zb�jeckimi Ska�kami natkn�li�my si� na schowek ze z�otem Ink�w. Tak jak to przewidzia� Kobiatko. Niestety uzbrojeni z�odzieje odebrali nam skarb, a nas zamkn�li w jaskini licz�c, �e si� sami z niej nie wydostaniemy.
- Z�odzieje? Ten profesor i jego asystentka. Pozwoli�e� sobie odebra� z�oto?
Wzruszy�em ramionami.
- Bo to nie byli naukowcy. Prawdziwych znajdziemy pewnie w Aninie. A co do zgody na odebranie skarbu, to najszybszy cz�owiek jest wolniejszy od pistoletowej kuli. Poza tym, nie chcia�em ryzykowa� �ycia Aleksandra i Janusza.
- A nie m�wi�em ci, by� skontaktowa� si� z miejscow� policj�?
Milcza�em.
- Policja jest ju� zawiadomiona. Ale mo�e troch� za p�no...
- Lepiej p�no ni� wcale - udobrucha� si� nieco szef. - Teraz ja zawiadomi� tutejsz� policj� o uwi�zionych w Aninie. Sam pojad� tam z pierwszym patrolem.
- Szefie - poprosi�em - niech pan zaczeka na mnie. Ju� p�dz� do Warszawy. I, daj� s�owo, obejdzie si� bez policji!
- Poczeka�? A tam prawdziwy profesor de la Vega i doktor Ciera mo�e ju� nie �yj�.
- Nie s�dz�. Nam przecie� darowano �ycie. No i ten telefon do pana. Z�odzieje zadzwonili, jak obiecali. My�l�, �e s� ju� bezpieczni i r�wnie daleko od Anina jak od Zb�jeckich Ska�ek. A my, je�li uwolnimy wi�ni�w bez pomocy policji, zma�emy plam� na honorze naszej firmy.
- No dobrze. Tylko si� po�piesz.
Spakowa�em si� i napisa�em kartk� do Aleksandra, w kt�rej przeprasza�em za tak nag�e rozstanie. Zap�aci�em rachunek i t�umacz�c si� nag�ym telefonem z Warszawy po�egna�em si� z pani� Cecyli� i panem Jerzym, kt�ry tymczasem nadszed�.
- Czy wyjazd pana ma co� wsp�lnego z nag�ym odjazdem profesora? - zaciekawi� si� pan Jerzy.
- Jak najbardziej! - zawo�a�em biegn�c do furtki.
- Niech go pan pozdrowi ode mnie jak najserdeczniej - u�miechn�� si� w�a�ciciel pensjonatu - nie mia�em okazji si� z nim po�egna�...
- Ju� ja go pozdrowi�... ju� ja go pozdrowi� - mrucza�em przekr�caj�c kluczyk w stacyjce Rosynanta.
Ostrym zrywem, p�osz�c stadko kur, ruszy�em w�sk� uliczk�.
Skr�ci�em na skrzy�owaniu w prawo i pojecha�em prosto do szosy na Nowy Targ.
Min��em to miasto, nast�pnie Rabk�, a� przed My�lenicami odezwa� si� m�j telefon. Zjecha�em na pobocze i podnios�em s�uchawk�.
- Tak, s�ucham.
- No to s�uchaj... - pozna�em g�os Dzidka.
- ...twoi ukochani przyjaciele-z�odzieje rozdzielili si�. I to chyba na dobre. Bia�e audi znaleziono porzucone przy szosie przed przej�ciem granicznym Niedzica-Lysa nad Dunajcem. Czerwone audi stoi grzecznie zaparkowane na parkingu lotniska Balice...
- To znaczy...
- To znaczy, nasz Herkulesie Poirot, �e z�oto Ink�w wyw�drowa�o do S�owacji ukryte w jakim� kontenerze. A s�dz�, �e przez S�owacj� dalej. Zreszt�, zawiadomili�my ju� ich w�a�ciwe s�u�by. Chyba, �e to tylko dla zmylenia nas.
- No a samoch�d w Balicach?
- Ten pos�u�y� do prawdziwej ucieczki.
- A nie do przewozu skarbu?
- Mo�e. Ale pewnym jest, �e Emilio i Silvia nie zabrali go ze sob� opuszczaj�c nasz kraj. R�nie mo�na m�wi� o pracy celnik�w, ale takich jak opisane przez ciebie trzech skrzynek nie przepu�cili by na pewno!
- A sk�d wiesz, �e poszukiwani przez nas nie zaczaili si� gdzie� w Polsce?
- St�d, �e na li�cie pasa�er�w samolotu odlatuj�cego do Frankfurtu o 1550 s� nazwiska Miguela de la Vegi i Marii Ciera.
- To zr�bcie co�! �apcie ich! Na pewno wsp�pracujecie z niemieck� policj�!
Dzidek za�mia� si� na moje b�aganie:
- Zapominasz, kt�ra jest godzina. Ten samolot wyl�dowa� ju� dawno, bo o 1730, we Frankfurcie. I jak ja mam teraz �apa� twoich pseudonaukowc�w? Zrobi�em wszystko co mog�em, by naprawi� tw�j b��d. A ty nawet nie potrafisz opisa� dok�adnie co by�o w tych skrzynkach. Cze��!
- Cze��! - z pokor� od�o�y�em s�uchawk�
Do Anina zajechali�my z szefem po dwudziestej trzeciej. Odnalaz�em uliczk� Malinow� i zaparkowa�em Rosynanta u jej pocz�tku. Wyj��em latark�, a panu Tomaszowi wr�czy�em kom�rkowiec.
- B�dzie m�g� pan w razie czego wezwa� policj�.
Pokr�ci� g�ow�.
- A nie lepiej zacz�� od tego? Przecie� nawet je�li z�odzieje prysn�li ju� z willi, to pozostawili odciski palc�w. Jeszcze je zatrzemy.
U�miechn��em si�.
- Nie b�dziemy przecie� dotyka� niczego bez potrzeby. Zreszt� wzi�li�my r�kawiczki. Uwolnimy tylko profesora i doktor Ciera, i b�dzie pan m�g� wzywa� policj� do woli.
- A je�li te �otry b�d� si� broni�? - wyrazi� rozs�dny niepok�j pan Tomasz.
- Po ich telefonie do pana nie s�dz�, aby czekali, a� z�o�ymy im wizyt�. Obejrzymy sobie najpierw will� dok�adnie. I obiecuj�, �e je�li tylko dostrze�emy jaki� ruch, sam pierwszy wezw� policj�.
Szli�my uliczk� odprowadzani szczekaniem ps�w pilnuj�cych stoj�cych przy niej willi i domk�w.
- Niedobrze - mrukn��em - trudno b�dzie podej�� niezauwa�enie pod will�.
Pan Tomasz zmartwi� si�.
- A co b�dzie, je�li i naszej willi pilnuje jaki� doberman?
Zastanowi�em si�.
- Nie s�dz�. M�wi� pan, �e willa jest wynajmowana. Trudno by�oby przyzwyczai� psa wci�� do nowych w�a�cicieli. Najwy�ej najemcy zamieszkuj� tu z w�asnymi.
- No tak. A je�li i nasi...
- W�tpi�. Jako� nie mog� sobie wyobrazi� szajki z�odziei w��cz�cej si� po kraju z psami. A nawet, je�li mieli tu jakie�, to zabrali je ju� ze sob�.
- Nadal uwa�asz, �e opr�cz biednego profesora i jego nieszcz�snej asystentki nie zastaniemy w willi nikogo?
- Ca�e dotychczasowe post�powanie z�odziei wydaje si� wskazywa� na to, �e si� st�d ulotnili jak tylko dostali cynk, �e Emilio i Silvia zdobyli ju� z�oto Ink�w.
- Ciekawe dlaczego ich tak bronisz?
- Nie broni�. Tylko od z�odziejstwa do morderstwa jest du�y krok. Po co nara�a� si� na najwy�szy wymiar kary, skoro �up ju� zdobyty?
- Cho�by po to, by pozby� si� �wiadk�w. �eby nikt nie rozpozna� oszust�w.
- Zgoda. Ale Emilio trzyma� nas na muszce. Wystarczy�o mu tylko trzy razy pocisn�� na spust. A jednak tego nie zrobi�. I telefon do pana. Gdyby z�odzieje zabili profesora i jego asystentk�, zale�a�oby im chyba na tym, aby zw�oki odnaleziono jak najp�niej.
Doszli�my do domu oznaczonego numerem 39. Na szcz�cie nie szczeka� tu na nas �aden pies. Nast�pna w kolejno�ci by�a interesuj�ca nas willa... Ma�a, p�askodacha przycupn�a za niskim �ywop�otem i kutym w metalu ostrokolcym ogrodzeniem.
Zatrzymali�my si� i rozejrzeli�my si� bacznie. Wszystkie okna willi by�y ciemne. Na ulicy przed ni� ani na podje�dzie nie by�o �adnego samochodu. Na trawniku sta�a okaza�a psia buda, ale nigdzie nie by�o wida� jej mieszka�ca. Ca�a posesja sprawia�a wra�enie opuszczonej.
- Mo�e z�odzieje k�ad� si� wcze�nie spa�? - za�artowa� pan Tomasz.
- Zaraz si� o tym przekonamy - odpowiedzia�em. - No, wk�adamy r�kawiczki i wchodzimy - ruszy�em w kierunku furtki. - Pan tu na razie zostanie. Jakby co� by�o ze mn� nie w porz�dku, niech pan dzwoni na policj�.
Nacisn��em klamk�. Furtka by�a otwarta. Staraj�c si�, mimo wszystko, i�� jak najciszej ruszy�em betonow� �cie�k� do willi. I tu przyznam si�, mimo wszystkich moich przewidywa�, do zaskoczenia: w zamku tkwi� klucz!
Chwil� trwa�o, nim och�on��em i zawo�a�em ze �miechem:
- Panie Tomaszu, prosz� do mnie! Ptaszki ju� wyfrun�y z przytulnego gniazdka!
Szef podszed� do mnie nieufnie.
- Czego tak si� wydzierasz?
Wskaza�em palcem klucz.
Teraz pan Tomasz wybuchn�� �miechem.
Przekr�ci�em klucz i otworzy�em drzwi. Cisza i ciemno��.
Zapali�em latark�. Zobaczy�em kontakt i w��czy�em �wiat�o. Ma�y hol by� pusty podobnie jak trzy pokoje i kuchnia. Ale wsz�dzie by�y �lady, �e kto� tu mieszka� i to d�ugo: nie umyte talerze i sztu�ce, szklanki z resztk� kawy na dnie, popielniczki pe�ne niedopa�k�w.
Pan Tomasz chcia� ruszy� na pi�tro, ale zatrzyma�em go.
- Przecie� najbardziej zale�y panu na uwolnieniu wi�ni�w, a trudno s�dzi�, by szajka trzyma�a ich na strychu. Raczej zajmijmy si� piwnic�.
Otworzy�em drzwi obok wej�cia do �azienki, zapali�em �wiat�o i zeszli�my po w�skich schodach.
Jak na swoje rozmiary to willa posiada�a raczej wielk� piwnic�. Pod lew� �ciany bieg� korytarz, a po prawej by�o wida� troje drzwi.
Przysz�o mi na my�l, �e kto� z szajki musia� ju� widzie� wcze�niej will� przed akcj� i dlatego j� wybra�.
- Hej, jest tam kto?! - zawo�a� pan Tomasz, zapominaj�c w zdenerwowaniu, �e Peruwia�czycy nie rozumiej� po polsku Ale jego wo�anie odnios�o po��dany skutek. Drugie drzwi zatrz�s�y si� od uderze� i dobieg� zza nich dwug�os:
- Help!
W zamykaj�cej je sztabie tkwi�a solidnych rozmiar�w k��dka, a w niej... klucz!
Otworzy�em k��dk� i drzwi jak mog�em najpr�dzej.
Zwisaj�ca u sufitu �ar�wka o�wietla�a niewielkie pomieszczenie bez okien. Le�a� w nim g�bkowy materac przykryty kocami. Jedynymi meblami by�y stolik i krzes�o. Na jednej ze �cian umocowano kran i zlew, a pod nim sta�o wiadro.
Dwoje uwi�zionych cofn�o si� pod �cian� na nasz widok. Zapewne spodziewali si� policji, a nas wzi�li za jeszcze jednych z szajki.
- Prosz� si� nie ba�, jeste�my przyjaci�mi - zawo�a�, tym razem ju� po angielsku, pan Tomasz. - Przyszli�my was uwolni�!
Tamci patrzyli na nas podejrzliwie, bez s�owa.
Rzuci�o mi si� w oczy uderzaj�ce ich podobie�stwo do Emilia i Silvii. Zrozumia�em, z jak� �atwo�ci� tamci mogli podawa� si� za de la Veg� i jego asystentk�.
- Wi�c pan m�wi, �e jeste�cie przyjaci�mi? - zapyta� wreszcie powoli profesor. - A jak� mamy gwarancj�, �e wasze tu przyj�cie nie jest jeszcze jedn� pu�apk� wymy�lon� przez bandzior�w?
- A po c� jeszcze jedna pu�apka? - wtr�ci�em.- Z�odzieje uzyskali to co chcieli: wasze dokumenty i wasz� to�samo��. Teraz, kiedy z�oto Ink�w jest ju� w ich r�kach, zwracaj� wam wolno��.
- Wi�c jednak z�oto Ink�w by�o przechowywane w Polsce? - o�ywi� si� de la Vega. - I m�wicie, �e trafi�o w �apy z�odziei.
- Niestety - westchn��em.
- Jak panowie mogli do tego dopu�ci�? - oburzy�a si� doktor Ciera.
Zwiesi�em g�ow�.
- To moja wina. Zanadto zaufa�em swoim zdolno�ciom oceny ludzi i sytuacji. Zanadto uwierzy�em w siebie. Nazywam si� Pawe� Daniec i jestem podw�adnym obecnego tu pana Tomasza, z kt�rym pracujemy w Ministerstwie Kultury i Sztuki. To w�a�ciwie z nim mieli pa�stwo spotka� si� po przybyciu do Polski.
Wymienili�my u�ciski d�oni i wyszli�my z piwnicy do saloniku na parterze, gdzie rozsiedli�my si� na kanapie i fotelach.
- Tylko prosz� niczego nie dotyka� - uprzedzi� szef profesora si�gaj�cego po popielniczk�. - Nie mo�emy zatrze� odcisk�w palc�w, kt�re wi꿹cy pa�stwa na pewno tu zostawili.
Wyci�gn�� z kieszeni telefon i zadzwoni� na policj�, a nast�pnie do peruwia�skiej ambasady. Tu poda� s�uchawk� profesorowi, kt�ry co� d�ugo i zawile t�umaczy� po hiszpa�sku
- Przyjad� po nas - powiedzia� z wyra�n� ulg�, odk�adaj�c telefon.
- Jak to si� sta�o, �e wpadli pa�stwo w �apy opryszk�w? - spyta�em.
De la Vega pokr�ci� z niech�ci� g�ow�.
- Po przylocie i odprawie celnej wyszli�my przed budynek dworca lotniczego, na post�j taks�wek. Wsiedli�my do tej, kt�ra w�a�nie podjecha�a. Poda�em adres ambasady. Kierowca skin�� z u�miechem g�ow� i ruszyli�my. Dopiero po pewnym czasie zorientowa�em si�, �e jedziemy jakimi� bocznymi uliczkami. Ale mo�e tak trzeba by�o. Ostatecznie w Warszawie by�em po raz pierwszy. Zaniepokoi�em si� jednak i zwr�ci�em po angielsku uwag� kierowcy, ale jedno co us�ysza�em to: �Nie m�wi� po angielsku�. Nagle auto zatrzyma�o si� i do �rodka wskoczy�o dw�ch m�czyzn. Byli uzbrojeni w pistolety. Przynajmniej jeden z nich m�wi� po angielsku, bo us�yszeli�my, �e mamy siedzie� cicho i grzecznie, a nic nam si� nie stanie. Przywieziono nas tutaj i wsadzono o tej nory, odbieraj�c dokumenty. Na wszystkie moje pytania ten najwy�szy odpowiada�, �e nie mamy si� czego ba� i �e wkr�tce b�dziemy wolni.
- Czy m�g�by pan opisa� porywaczy? - poprosi� pan Tomasz.
- Taks�wk� prowadzi szczup�y blondyn z w�sikiem. Z pozosta�ych dw�ch jeden by� wysoki z w�osami zwi�zanymi w kitk�, drugi niski, kr�tko ostrzy�ony rudawy brunet. Ta tr�jka �opiekowa�a si� nami tutaj na zmian�, ale musieli tu bywa� i inni go�cie. Raz nawet, wyobra�cie sobie panowie, wydawa�o mi si�, �e s�ysz� j�zyk hiszpa�ski...
Tymczasem pod will� zajecha� radiow�z
Dow�dcy patrolu ani w g�owie by�o zbieranie odcisk�w palc�w z przedmiot�w w willi, co zreszt� zapowiada�o si� na nielich� robot�. Obieca� tylko, �e jutro zajmie si� tym specjalna ekipa. Sam ograniczy� si� do sporz�dzenia kr�tkiego protoko�u i zaprosi� nas na nast�pny dzie� do komendy.
- Tylko prosz� nie zapomnie� o t�umaczu dla naszych go�ci - zgry�liwie odezwa� si� pan Tomasz.
- Bez obaw - u�miechn�� si� policjant - teraz prosz� wszystkich pa�stwa na zewn�trz, bo musz� will� zamkn�� i opiecz�towa�.
Chwil� trwa�o, zanim uda�o si� wyt�umaczy� policjantowi, �e nie wypada, by nasi peruwia�scy go�cie oczekiwali na ulicy maj�cego przyjecha� po nich samochodu z ambasady.
Po kilku minutach nadjecha� mercedes z plakietk� �CD�. Kierowca pozosta� we wn�trzu wozu, z kt�rego wyskoczy� m�ody cz�owiek, �aman� polszczyzn� wyra�aj�cy gromko sprzeciw wobec takiego traktowania jego rodak�w.
- Czemu pan na nas tak si� z�o�ci? - policjant popatrzy� spokojnie spod daszka czapki na wygra�aj�cego pi�ciami Peruwia�czyka. - Przecie� to nie my uwi�zili�my t� dam� i pana profesora. �ywi� poniek�d nadziej�, �e pa�stwo nie maj� �adnego urazu do naszej i tak zapracowanej policji.
Nast�pi�a kr�tka wymiana zda� po hiszpa�sku pomi�dzy dyplomat� a naukowcem. Po czym ten pierwszy stwierdzi� z niejakim �alem, i� rzeczywi�cie oswobodzeni wi�niowie �adnego �alu do policji nie maj�. Ba, wdzi�czni jej s� za szybkie przybycie. I wiele sobie obiecuj� po dalszej z ni� wsp�pracy. Pani doktor Ciera u�miechn�a si� do policjant�w mile, a u�miech m�wi pono� wi�cej ni� s�owa.
Pogodzeni w ten spos�b rozjechali�my si� ka�dy w swoj� stron�. Profesor jeszcze d�ugo �ciska� d�o� pana Tomasza i moj�, dzi�kuj�c za rych�e wybawienie i zapraszaj�c na rozmow� o tajemnicach z�ota Ink�w, ukrytego pod Czorsztynem.
Nazajutrz, jak to ustalili�my z policjantem w Aninie, stawili�my si� o dziesi�tej w Komendzie G��wnej Policji. Tam, po wydaniu stosownych przepustek, skierowano nas do nadinspektora Kowalczyka.
Na nasze delikatne pukanie zza drzwi rozleg�o si� gromkie: �Prosz�!�
Pan Tomasz nacisn�� ostro�nie klamk� i otworzy� drzwi...
Za stanowczo zbyt ma�ym, jak na wymiary policjanta biurkiem garbi� si� pot�nej postury m�czyzna. Spod nastroszonych w�s�w stercza�a �faja nad fajami� o wielko�ci, z jak� si� jeszcze nie spotka�em. K��by jej burego dymu wdzi�cznie oplata�y umieszczony na �cianie plakat: �Tu nie palimy!� z rado�nie u�miechni�tym roznegli�owanym dziewcz�ciem.
- Tu si� nie pali - burkn�� nadinspektor - spogl�daj�c spode �ba na nas. - A co mam robi�, kiedy spraw zamiast ubywa� tylko przybywa? - waln�� pi�ci� w stos akt na biurku i dmuchn�� pot�nym k��bem dymu w stron� zawalonej papierzyskami szafy. - A tu teraz nasy�aj� mi bystrych na naukowc�w, kt�rzy nie do��, �e wiedz� o przest�pstwie nie powiadamiaj� o nim policji, to jeszcze pozwalaj�, by przest�pcy wymkn�li si� im z r�k i to z �upem nieoszacowanej warto�ci! To zdaje si� g��wnie pa�ska zas�uga? - kiwn�� na mnie cybuchem i po�o�y� przed sob� na biurku kartk� papieru i d�ugopis. - No, niech pan opowiada wszystko od pocz�tku. Oficjalny protok� od�o�ymy na p�niej. Mo�e pan pali�.
Nie skorzysta�em z propozycji. Ba�em si� o�mieszenia. Gdzie tam mojej fajeczce r�wna� si� z faj� nadinspektora!
Tymczasem nadinspektor zmieni� zdanie i wezwa� protokolantk�, aby�my, jak powiedzia�, �nie strz�pili g�b na pr�no�.
Jako pierwszy zeznawa� pan Tomasz. Opowiedzia�, jak to zg�osi�o si� do niego dwoje peruwia�skich naukowc�w. Wylegitymowali si� i okazali pisma polecaj�ce. Nie widzia� wi�c przeszk�d, �eby nie skontaktowa� ich ze mn�.
Teraz przysz�a kolej na moje zeznanie, moj� drog� �przez m�k�, przerywan� okrzykami oficera: �Ha, m�ody cz�owieku!� lub �To tak, m�ody cz�owieku!� (sam nadinspektor by� niewiele starszy mnie). Dowiedzia�em si�, �e w najlepszym wypadku, je�li s�d oka�e si� �agodny, grozi mi tylko kara za ukrywanie przest�pc�w. Brr!
Wszed� policjant w mundurze i co� po cichu zameldowa� Kowalczykowi, co spowodowa�o nowe uderzenie pot�nej pi�ci w akta na biurku.
- I tam nic! - zakrzykn�� nadinspektor, a widz�c nasze zdumione miny raczy� wyja�ni�:
- Ten peruwia�ski profesor i jego asystentka przegl�dali od rana nasze �albumy�. Mieli�my nadziej�, �e na kt�rym� ze zdj�� rozpoznaj� mo�e cho� jednego z tych, co ich przymkn�li, ale nic z tego. A panowie nie widzieli �adnego z opryszk�w?
- Nie - odpowiedzieli�my z �alem. Ale ja zaraz o�ywi�em si�:
- Chwileczk�! Ch�opiec, o kt�rym opowiada�em, �e by� ze mn�, bratanek Kobiatki, widzia� z bliska jednego z szajki, nawet mia� okazj� przyjrze� mu si� dok�adnie! - opowiedzia�em o lodziarzu.
- No to dawajcie tego ch�opaka - zatar� pot�ne d�onie Kowalczyk.
- Tak zaraz to si� nie da - spochmurnia�em. - B�d� go musia� �ci�gn�� a� z Czorsztyna, o ile w og�le jeszcze tam jest ze swoim stryjkiem. Czy mog� st�d zadzwoni� do Czorsztyna? - spyta�em. - Bo Janusz rusza ze stryjkiem w dalsz� w��cz�g� po kraju i d�ugo b�dziemy ich szuka�.
- No dzwo�, pan, dzwo�! - podsun�� mi telefon oficer.
Na szcz�cie zasta�em jeszcze Kobiatk� i jego siostrze�ca w Pensjonacie �Widok�; w�a�nie wybierali si� na przystanek PKS-u, by ruszy� w dalsz� drog�. Bez trudu przekona�em ich o potrzebie nag�ego przyjazdu do Warszawy. Obieca�em wyjecha� na dworzec i poda�em na wszelki wypadek m�j adres.
- Jutro ch�opak zamelduje si� u pana - powiedzia�em do Kowalczyka zaj�tego ponownym nabijaniem swej fai.
- To dobrze - wymamrota� przez ustnik - dopomo�e ze swym stryjkiem w sporz�dzeniu portret�w pami�ciowych tych peruwia�skich z�odziei.
Wybuchn�li�my z panem Tomaszem �miechem.
- Po co sporz�dza� portrety pami�ciowe, kiedy wystarczy przerysowa� fotografie prawdziwych naukowc�w. Nie wiem, jak to opryszkowie zrobili, zapewne pomog�a im w tym charakteryzacja, ale podobie�stwo jest ogromne! - pokiwa�em g�ow� w podziwie nad przemy�lno�ci� z�oczy�c�w.
Kowalczyk popatrzy� na nas ponuro.
- Trzeba b�dzie dzwoni� do Nowego S�cza, niech wy�l� ekip� do tego waszego pensjonatu. Niech zabezpiecz� odciski palc�w w pokoju, w kt�rym tamci mieszkali.
- Obawiam si�, �e mo�e to by� dzia�anie odrobin� sp�nione. W�a�cicielka pensjonatu, pani Plewa, jest osob� nader dbaj�c� o porz�dek. Jestem raczej tego pewien, �e pok�j ju� dok�adnie wyczyszczono, wysprz�tano, odkurzono, a meble przetarto �ciereczk�. Zreszt�, co do odcisk�w palc�w, to zabezpieczanie ich w miejscach, gdzie cz�sto zmieniaj� si� mieszka�cy, mija si� chyba z celem.
- Co panowie wi�c radz�? - przez pochmurn� twarz policjanta przemkn�� cie� u�miechu. - Mam kontaktowa� si� z Interpolem i peruwia�sk� policj�, przekazywa� im zdj�cia szanownego profesora i nie mniej godnej szacunku jego asystentki? I w dodatku t�umaczy� si�, �e umkn�a nam para bardzo do nich podobnych z�odziei?
- Trzeba b�dzie tak zrobi� - z powag� skin�� g�ow� pan Tomasz.
- Ale to wszystko wasza wina! - prychn�� dymem z fai nadinspektor.
Szef roz�o�y� szeroko r�ce.
- C�, mistyfikacja by�a znakomita! Niech pan nie zapomina, �e dali si� na ni� nabra� pracownicy peruwia�skiej ambasady, z kt�rymi nasza dobrana parka spotka�a si� kilkakrotnie.
- Taak - Kowalczyk przeci�gn�� si� w za ma�ym dla niego krze�le a� zatrzeszcza�o - ma pan racj�. I na tej racji chyba dzisiaj poprzestaniemy - wsta� zza biurka. - Jutro b�d� ch�tnie widzia� pana u mnie z ch�opcem. Mo�e zreszt� przy okazji pan sobie co� jeszcze przypomni - u�cisn�� mi r�k�, po czym zwr�ci� si� w stron� pana Tomasza.
- Pana nie b�d� fatygowa�. Pa�ski kontakt z przest�pcami by� kr�tki...
- Gdyby nalega� pan na sporz�dzenie portret�w pami�ciowych, to stryj Janusza, pan Kobiatko, te� b�dzie nader przydatny. Ostatecznie widywa� Emilio i Silvi� r�wnie cz�sto jak my dwaj z Januszem.
- To niech pan przyprowadzi i stryja - mrukn�� Kowalczyk i sadowi�c si� za biurkiem zaj�� si� swoj� faj�.
Janusz d�ugo i w skupieniu przegl�da� kartony ze zdj�ciami przest�pc�w. Wreszcie oczy mu zab�ys�y i zgi�tym palcem uderzy� w fotografi�.
- To ten!
- Nie mylisz si�? - spyta� nieufnie Kowalczyk.
- Jak mam� kocham! - ch�opak a� podskoczy� na krze�le. - Poznaj� go. To lodziarz z Czorsztyna!
- No dobra. Nareszcie mamy jaki� punkt zaczepienia - nadinspektor poklepa� Janusza z uznaniem po ramieniu.
- Jak to? - uchyli� si� ch�opak. - Pan wie, a my niczego si� nie dowiemy?
Przyznam, �e i mnie takie potraktowanie nas zbulwersowa�o.
- Chod�cie do mnie. Tam dowiecie si� wszystkiego, co wiemy o �lodziarzu�...
Weszli�my do pokoju nadinspektora, gdzie siedzia� wyra�nie znudzony Aleksander.
Kowalczyk przysun�� obrotowe krzese�ko do sto�u, gdzie sta� komputer z oprzyrz�dowaniem.
- No to sprawdzimy tego �lodziarza� - mrukn�� w��czaj�c monitor. Wystuka� na klawiaturze jaki� numer i przez ekran pobieg�y zielonkawe w�yki liter.
- Tak wi�c �lodziarz� nazywa si� ca�kiem pospolicie J�zef �uk. Syn Antoniego i Klementyny. Urodzony 28 pa�dziernika 1973 roku w Nowym Targu. Ojciec zgin�� w wypadku w kopalni, gdy ch�opiec mia� dwa lata. Wychowany przez matk�. Pomimo to J�zek z wyr�nieniem sko�czy� szko�� �redni� i Uniwersytet Jagiello�ski: iberystyka. Specjalno��: literatura iberoameryka�ska. �uk zosta� �wietnie zapowiadaj�cym si� t�umaczem. Zbiera� liczne nagrody, podr�owa� po Ameryce Po�udniowej. Niestety - nadinspektor westchn�� - jedna z tych podr�y sko�czy�a si� dla naszego bohatera bardzo �le: w 1993 roku uj�to go na pr�bie przemytu kokainy z Peru i skazano na dwa lata wi�zienia. Wyrok skr�cono do po�owy za dobre sprawowanie. Od tego czasu �uk nie by� notowany w naszych kartotekach.
- Nie ma nawet jego adresu? - wtr�ci�em.
- Jest - odpowiedzia� Kowalczyk - ale z dopiskiem: nieaktualny. Widocznie �uk, jak wielu pocz�tkuj�cych w samodzielnym �yciu m�odych ludzi, wynajmowa� gdzie� pok�j czy kawalerk�. Jest tylko adres matki: Nowy Targ, �niwna 8.
Powt�rzy�em kilkakrotnie w pami�ci adres pani Klementyny �uk, aby go dobrze zapami�ta�.
- No c� - nadinspektor si�gn�� po swoj� ulubion� faj� - sporo narozrabiali�cie panowie - zerkn�� na mnie - przez swoj�, nazwijmy to delikatnie, nierozwag�. A teraz my musimy ugania� si� po antykwariatach i sklepach jubilerskich (cho� nie wierz�, �eby z�oto Ink�w mia�o sko�czy� w gablocie polskiego jubilera). Musimy zaj�� si� tropieniem niejakiego J�zefa �uka... Ech! Zacznijcie jeszcze raz od pocz�tku swoj� relacj� od momentu spotkania fa�szywych peruwia�skich naukowc�w. Poprosz� tylko pann� Krysi�, �eby spisa�a pa�sk� - uk�oni� si� Kobiatce - relacj�, no i oczywi�cie opowie�� naszego m�odego cz�owieka. Pan niech za� s�ucha - to by�o do mnie - i w razie czego uzupe�ni swych towarzyszy. Mo�e te� przyjdzie panu ich poprawi�.
Pomny na wczorajsz� zgod� nadinspektora na palenie, ostro�nie wydoby�em z kieszeni sw� fajeczk� i nabiwszy porz�dnie zapali�em j� i wypu�ci�em pod sufit pierwsze misterne k�ko dymu. Ale natychmiast zosta�o ono zgniecione przez bure kolisko dymu z fai Kowalczyka. Odebra� mi ten widok ochot� do dalszego palenia. Schowa�em fajeczk� do kieszeni nawet jej nie gasz�c.
Tymczasem Aleksander i Janusz m�wili i m�wili. Od czasu do czasu tylko ich wypowiedzi by�y przerywane pytaniem oficera b�d� pro�b� panny Krysi o powt�rzenie. A przed mymi oczyma przesuwa�y si� kolejno obrazy z naszego tak, dzi�ki mojemu zadufaniu, niefortunnego spotkania z dw�jk� peruwia�skich z�odziei.
Nagle zadzwoni� jeden z telefon�w na biurku. Kowalczyk si�gn�� leniwie po s�uchawk�.
- S�ucham. Przy aparacie.
W miar� jednak s�uchania twarz jego o�ywi�a si�. Ba, zacz�� si� nawet u�miecha�.
- Jasne. Tylko tak. To by�oby �wietne - zako�czy� monolog swego rozm�wcy z drugiego ko�ca przewodu. - Cze��!
Faja buchn�a dymem niczym Wezuwiusz, a Kowalczyk zatar� z chrz�stem swe pot�ne d�onie.
- Taak! Nosi� wilk razy kilka, ponie�li i wilka! Wasi peruwia�scy znajomi wpadli najg�upiej jak mo�na! Podczas rutynowej kontroli drogowej!
Poderwa�em si� z krzes�a.
- Jak to?! Przecie� odlecieli do Frankfurtu samolotem o 1550 przedwczoraj!
Nadinspektor za�mia� si�:
- A czyja powiedzia�em, �e wpadli w Polsce? Sk�d�e! Dorwano ich na autostradzie pod Frankfurtem. Jeden z funkcjonariuszy drog�wki zapami�ta�, �e dzie� wcze�niej policja z Krakowa narobi�a szumu wok� peruwia�skich naukowc�w, kt�rzy pono� s� z�odziejami. Nazwisko de la Vega jest do�� �atwe do zapami�tania, widz�c wi�c prawo jazdy wystawione na nie skojarzy� od razu i na wszelki wypadek po��czy� si� kr�tkofal�wk� z prze�o�onymi, a ci ju� wiedzieli, �e chodzi o znanych w mi�dzynarodowym �wiecie z�odziei dzie� sztuki Silvi� Masco i Miguela Quarante. Siedz� teraz w niemieckim areszcie i skracaj� sobie i tamtejszej policji czas sypaniem. W polskiej akcji ich szefem tutaj by� facet, kt�rego nazywaj� Jose, pasuj�cy opisem do �uka. Zwerbowani zostali podczas jednego ze swych wypad�w do Zurychu, ale przez kogo? Tu maj� dziwnie kr�tk� pami��. Mo�e jak ich przetransportuj� do Polski, to co� z tej pami�ci odzyskaj�.
Zdziwi�em si�:
- Do Polski. A co na to w�adze Peru?
- W�adze Peru nie maj� nic przeciwko temu, by ta dobrana dw�jka przed powrotem do ojczyzny odwiedzi�a nasz kraj. Wydaje mi si�, �e w og�le pozbyto by si� ich z Peru na d�u�ej i na cudzy wikt i opierunek! Ha! Ha! - za�mia� si� Kowalczyk.
- No a z�oto Ink�w? - nie wytrzyma� Aleksander i tak jak ja przed chwil� poderwa� si� z krzes�a.
- A, z�oto - uda� znudzenie nadinspektor. - Pono� zabra� je Jose, czyli �uk. Oni dostali tylko z g�ry okre�lone wynagrodzenie, dwadzie�cia pi�� tysi�cy dolar�w na g�ow�. Ale nie mieli tych pieni�dzy przy sobie w momencie aresztowania, bo pono� okradziono ich na lotnisku. C�, tego ju� si� nie sprawdzi. Moim zdaniem za ca�� t� afer� kryje si� kto� o wiele pot�niejszy ni� �uk. Przecie� oni mieli fortun� w gar�ci! Mogli zabi� was, �uka, nie bawi� si� w �adne telefony o uwi�zionych w Aninie, tylko pryska� gdzie oczy ponios�! Wysoce ceni� sobie polskie rybo��wstwo, ale wydaje mi si�, �e za kilka kamyczk�w z tych, kt�re tak pi�knie opisa� tu pan Pawe�, niejeden szyper wzi��by dodatkowy �adunek w postaci naszej dw�jki i dowi�z� go bezpiecznie do Szwecji.
Postuka� faj� o popielniczk�.
- No, ale ta wiadomo�� z Frankfurtu zwalnia was, panowie, od dalszych wizyt u mnie, oczywi�cie do czasu konfrontacji z Emiliem i Silvi�...
ROZDZIA� DRUGI
Z WIZYT� U PANI �UKOWEJ � �PAMI�TKOWY� KRZY� � JOANNA ZAG��WEK I �INDIA�SKIE PAMI�TKI� � PO�EGNANIE Z PROFESOREM DE LA VEGA I DOKTOR CIERA
- Wybior� si� jutro do Nowego Targu - powiedzia�em, gdy wieczorem siedzieli�my z Aleksandrem, panem Tomaszem i Januszem u mnie popijaj�c kaw� i herbat�.
- A co tam ci� niesie? - zaciekawi� si� Aleksander.
- Mam ochot� z�o�y� wizyt� pani �ukowej - odpowiedzia�em nabijaj�c fajk�.
- Zn�w chcesz w�azi� w drog� policji - mrukn�� pan Tomasz.
Uda�em oburzenie:
- Nikomu w drog� nie w�a��. Chc� tylko naprawi� co spapra�em.
- I my�lisz, �e policja nie by�a jeszcze u niej? - nie ustawa� szef.
Nala�em sobie �wie�ej herbaty.
- S�dz�, �e jeszcze nie zd��y�a. Ostatecznie dopiero od dzisiaj wiadomo, �e �lodziarz� to J�zef �uk. Zreszt� je�li nawet byli na �niwnej, to czego wi�cej mogli dowiedzie� si� od kochaj�cej matki jak tego, �e swego syna dawno ju� nie widzia�a?
- A tobie powie co innego? - za�mia� si� Aleksander.
Pykn��em z fajeczki.
- Mo�e. Spr�buj� podej�� j� �na przyjaciela�. Nawet je�li niczego si� nie dowiem, to mo�e sp�osz� �lodziarza�, a przestraszeni ludzie �atwo pope�niaj� b��dy. W ten spos�b przys�u�� si� policji.
- Panie Pawle - wtr�ci� si� Janusz b�agalnym g�osem - pojad� z panem.
Skin��em fajk�.
- Dobrze. Pojecha� mo�esz, ale pod warunkiem, �e Nowym Targu b�dziesz siedzia� grzecznie w Rosynancie i nie b�dziesz pr�bowa� �ledztwa na w�asn� r�k�.
- Harcerskie s�owo honoru!
- Przecie� ty nigdy harcerzem nie by�e� - zachichota� Aleksander.
- Ale harcerskie s�owo mog� szanowa�, nie? - obruszy� si� jego bratanek.
- To szanuj - do��czy� si� do �miechu Tomasz. - Jak na jeden Nowy Targ to wystarczy g�upstw, jakie ma zamiar pope�ni� jeden Pawe�!
Na stacji benzynowej w Nowym Targu dowiedzia�em si�, �e �niwna jest ma�� peryferyjn� uliczk� odbiegaj�c� od szosy na Lud�mierz.
Przy wje�dzie w uliczk� na niewielkim placyku sta� sklep spo�ywczy, a przed nim, pod rozpi�tym parasolem reklamuj�cym coca col�, plastikowy stolik i krzese�ka. Zatrzyma�em Rosynanta.
- Ale do sklepiku b�d� m�g� wyskoczy�? - spyta� Janusz.
- Ju� ci� nosi? A gdzie harcerskie s�owo? - roze�mia�em si�.
- S�owo s�owem - odpar� powa�nie - ale napi�bym si� czego�. Poza ten placyk krokiem si� nie rusz�!
- No dobrze - odpar�em i wysiad�em z samochodu.
Na uliczk� �niwn� sk�ada�o si� kilkana�cie mniejszych i wi�kszych domk�w w podhala�skim stylu. Numer �smy nale�a� do tych mniejszych. Lekko ju� chyli� si� ze staro�ci nad zaniedbanym ogr�dkiem. Na podw�rku zanosi� si� ochryp�ym szczekaniem uwi�zany na sznurku kundelek, daleki krewny podhala�skiego owczarka.
Gdy zatrzyma�em si� przed furtk�, drzwi domku otworzy�y si� i stan�a w nich starsza kobieta. Wysoka, ale ju� przygarbiona, ci�ko wspiera�a si� na rze�bionej lasce. D�ugi siwy warkocz opada� jej na rami�.
- Dzie� dobry. Mog� wej��? - stara�em si� m�wi� jak najuprzejmiej.
Zmru�y�a niebieskie wyblak�e oczy.
- Tak.
Postanowi�em zaryzykowa�:
- Przysy�a mnie J�zek...
W oczach kobiety dostrzeg�em jakby b�ysk.
- Tak?
Prze�kn��em �lin�.
- Tak. Mam zabra� skrzynki.
- Tak? - w�skie wargi �ukowej skrzywi� ironiczny u�miech.
Mimo to nie ustawa�em:
- No te trzy. Co je J�zek przedwczoraj przywi�z�!
- Tak - kr�ciutkie s��wko, ale ile w nim z�o�ci.
�ukowa ostrym ruchem wskaza�a mi lask� furtk�. Odwr�ci�a si� i wesz�a do domku zatrzaskuj�c za sob� drzwi. Zgrzytn�a zasuwa.
Nie mia�em tu czego szuka�!
Jak niepyszny wr�ci�em do Rosynanta, przy kt�rym zasta�em Janusza pogr��onego w o�ywionej rozmowie z grupk� r�wie�nik�w.
- Co� si� tak rozszczebiota�? - warkn��em. - Wsiadaj, jedziemy.
- To cze�� - po�egna� Janusz swych rozm�wc�w i wsiad� do wozu.
Zawraca�em Rosynanta na placyku, gdy zza zakr�tu wyskoczy� ford, daj�c kierunkowskazem znak, �e chce skr�ci� w �niwn�, ale, jakby na widok mego auta, lekko przyhamowa� i pojecha� dalej. Siedzia�o w nim trzech m�czyzn, a numery rejestracyjne by�y krakowskie.
- Go�my za nim - krzykn�� Janusz - to musi by� nasz znajomy �uk!
Bez s�owa docisn��em peda� gazu wyje�d�aj�c z placyku i... i o ma�o nie wpakowa�em si� na g�ralsk� furk� z sianem, kt�ra skr�caj�c do zagrody tarasowa�a przejazd. Zanim j� wreszcie omin��em ford znikn�� gdzie� w pl�taninie nowotarskich uliczek.
- To nic! - Janusz by� w zadziwiaj�co dobrym humorze. - Co si� odwlecze, to nie uciecze.
- A co� ty taki wes�? - sarkn��em. - O ma�y w�os, a mieliby�my �uka.
Janusz przeci�gn�� si�.
- Ciekawe, jakby go pan zatrzyma�? Pro�b� czy gro�b�? Nie jeste�my przecie� policj�.
- Teraz si� wym�drzasz, a przed chwil� dar�e� si�: �Go�my!�
- To by� odruch, za kt�ry pana przepraszam.
Zerkn�� na mnie spod oka.
- Co� mi si� wydaje, �e nie posz�o panu z pani� �ukowa?
Waln��em pi�ci� w kierownic� na wspomnienie tego �Tak�, kt�rym za�atwi�a mnie matka �lodziarza�.
- A �eby� wiedzia�, �e nie posz�o!
Janusz poprawi� si� na siedzeniu.
- To mo�e przyda si� informacyjka - m�wi� ob�udnie spokojnym tonem, a wida� by�o, �e w �rodku a� w nim kipi - kt�r� uda�o mi si� zdoby� od tubylczej braci, nie szcz�dz�c, co zaznaczam, wydatk�w na gum� do �ucia, za kt�r� nie przepadam...
U�miechn��em si�.
- Za gum� ci zwr�c�. Ale pod warunkiem, �e zaraz mi powiesz, czego� si� dowiedzia�, bo inaczej wysadz� ci� z Rosynanta w tym szczerym polu.
Odchrz�kn��.
- Ot� dowiedzia�em si�, �e przedwczoraj zajecha�o pod domek pani �ukowej bia�e audi, z kt�rego wysiad� znany nam J�zef �uk. Co� tam nosi� do domku, a potem odjecha�.
A� mnie zatka�o ze zdumienia.
- A sk�d ty to wszystko wiesz?
Janusz nad�� si� dumnie.
- Z kr�tkiej, bo przerwanej przez powr�t pana, dyskusji og�lnie o motoryzacji, a w szczeg�lno�ci o zaletach Rosynanta, sk�d ju� blisko do dowiedzenia si�, jakie to markowe samochody odwiedzaj� cich� uliczk� �niwn�. Co teraz?
- Teraz - zjecha�em na pobocze - spr�bujemy skontaktowa� si� z nadinspektorem Kowalczykiem. Niech zorganizuje, by �ukowa odwiedzi�a policja i to jak najszybciej (ten ford mi �le wr�y), i niech nie zapomn� nakazu rewizji. Mo�e jakim� cudem te skrzynki s� wci�� jeszcze u niej - si�gn��em po telefon.
Jak by�o do przewidzenia Kowalczyk obsztorcowa� mnie jak �wi�ty Micha� diab�a, ale akcj�, i to mo�liwie jak najszybciej, obieca� zorganizowa�.
Ca�a nasza dobrana czw�rka siedzia�a przy kolacji w kawalerce pana Tomasza, gdy zadzwoni� telefon.
Gospodarz podni�s� s�uchawk� i wida� by�o, �e zmieni� si� na twarzy...
- Dzie� dobry... Ale� tak, bardzo ch�tnie... siedzimy w�a�nie u mnie... b�dzie bardzo mi�o... adres pan zna? Do widzenia zatem...
Od�o�y� s�uchawk� i popatrzy� na nas zdumiony.
- Pan nadinspektor Kowalczyk wybiera si� z wizyt�...
Wszystkich nas poruszy�a ta wiadomo��. Snuli�my �artobliwe przypuszczenia, czy mo�e znaleziono ju� z�oto Ink�w i aresztowano �uka, czy te� to w�a�nie mnie i Janusza maj� aresztowa� za utrudnianie pracy policji.
Gdy pot�ny w�adz� i postur� nadinspektor wszed� do kawalerki, i tak ju� ciasnawej, zrobi�o si� w niej bardzo ciasno. Ale Janusz upchn�� si� pod rega�, ja usiad�em na taborecie w drzwiach kuchni i jako� wszyscy pomie�cili�my si�.
Po kr�tkim powitaniu Kowalczyk, nie wyjawiaj�c celu wizyty, si�gn�� po sw� faj�. Ja schowa�em swoj�, a pan Tomasz po�pieszy� szerzej otworzy� okno. Janusz zakaszla� ostentacyjnie, za co zosta� ukarany przez swego stryja szturcha�em pod �ebro.
Faja zosta�a szczodrze nabita i z odpowiednim szacunkiem zapalona.
Zamarli�my w oczekiwaniu: co b�dzie dalej?
- Kt�remu to z pan�w - sapn�� wraz z pierwszym k��bem dymu Kowalczyk - mam zawdzi�cza� �nadanie nam� matki �uka? Bo pomys� wyjazdu do Nowego Targu by� pana? - skin�� na mnie pot�nym cybuchem.
- Tak - odruchowo unios�em si� z taboretu. - Ale informacje o przyje�dzie �uka do matki bia�ym audi zdoby� on - wskaza�em na Janusza.
- Zuch ch�opak - pochwali� go nadinspektor. - Jak�e� tego dokona�?
Janusz odkaszln�� skromnie:
- Ot, pogada�em troch� z miejscowymi o samochodach: jakie je�d�� gdzie indziej, a jakie u nich. Pochwalili si� wi�c, �e ich uliczk� te� odwiedzaj� superwozy. No i st�d wiem o audi.
- Ha! Ha! - za�mia� si� gromko Kowalczyk i wypu�ci� z fai jeszcze obfitsze k��by dymu.
- Przepraszam, �e si� wtr�c� - odezwa� si� nie�mia�o Aleksander - ale czy pa�ska wizyta tutaj nie oznacza, �e z�oto Ink�w zosta�o odzyskane, a ten, jak mu tam, �uk uj�ty?
Policjant przez chwil� celebrowa� ubijanie tytoniu.
Wreszcie odezwa� si�, wolno cedz�c s�owa:
- Nasza akcja w Nowym Targu zako�czy�a si� po�owicznym sukcesem. Z�ota Ink�w niestety nie odzyskali�my, ani te� nie pochwycili�my J�zefa �uka. Ale podczas przeszukania domu pani �ukowej, czyli jak to si� nie�adnie m�wi, rewizji, stwierdzono po �ladach w kurzu na strychu, �e stawiano tam i przeci�gano trzy skrzynki o rozmiarach mniej wi�cej odpowiadaj�cych tym, jakie panowie podawali. Ale to jeszcze nic. Jeden z funkcjonariuszy zwr�ci� uwag� na domowy o�tarzyk. Ot, oleodruk przedstawiaj�cy Matk� Bosk� Cz�stochowsk�, krucyfiks po�r�d nie�miertelnik�w, dwa �wieczniki, ksi��eczka do nabo�e�stwa, a na niej r�aniec... I w�a�nie ten r�aniec zwr�ci� uwag� policjanta. Niby prosty, o du�ych drewnianych paciorkach, robota domoros�ego snycerza. Ale jak�e odmienny by� krzy� przy r�a�cu! Wielko�ci prawie d�oni, wykonany ze z�ota i misternie grawerowany. Ozdabia�y go turkusy, a na wst�dze wyryto jaki� napis najprawdopodobniej po hiszpa�sku, ale jaki - nie wiem, bo krzy� jest dopiero przewo�ony do Warszawy. Aha, jest te� na nim data: 1568.
- A niech to! - klasn�� w r�ce Janusz.
- Oczywi�cie pani �ukowa wcale nie mia�a zamiaru przyzna�, �e krzy� ten dosta�a zaledwie dwa dni temu w prezencie od syna. Wed�ug niej by� on star� pami�tk� rodzinn�, ale wystarczy�o pokaza� krzy� kilku jej s�siadkom, a �adna go dotychczas u �ukowej nie widzia�a. C�, na razie z�oto Ink�w nam si� wymkn�o, ale dzi�ki akcji w Nowym Targu wiemy, �e skarb nadal jest w Polsce i porzucenie audi pod przej�ciem granicznym by�o tylko pr�b� skierowania nas na fa�szywy trop.
Nadinspektor starannie oczy�ci� faj� z resztek popio�u.
- To chyba b�dzie na tyle, je�li chodzi o Nowy Targ. Nie zdradzi�em tu panom wielkiej tajemnicy s�u�bowej. Ale s�dzi�em, �e winny jestem opowiedzenie, jak sko�czy�a si� akcja, kt�rej rozpocz�cie panom zawdzi�czamy.
- Ale z�oto? Co ze z�otem? - j�kn�� Aleksander. - Duchy Ink�w b�d� mnie prze�ladowa�!
Kowalczyk u�miechn�� si�.
- Je�li b�dzie prze�ladowa�, to przyzna pan, �e b�d� mie� troch� racji. Gdyby zachowa� pan wi�cej dyskrecji i nie opowiada� bez potrzeby o swym zwariowanym wykrywaczu metali i sam nie sugerowa�, �e mo�e to mie� co� wsp�lnego z legendarnym skarbem, z�oto Ink�w trafi�oby do w�a�ciwych r�k i by�oby teraz bezpieczne.
- Taak - westchn�� pogn�biony Kobiatko ku wielkiej uciesze swego bratanka.
Policjant podkr�ci� dumnie w�sa.
- No tak. A co dzisiaj dzieje si� ze skarbem Ink�w? Mo�e wie o tym tylko J�zef �uk. A mo�e nawet nie. Zreszt� przyznam, �e obawiam si� nieco o zdrowie i �ycie naszego �lodziarza�. Ogromne bogactwa, zw�aszcza te zdobyte nielegalnie, maj� to do siebie, �e niedobrze jest za du�o o nich wiedzie�.
Milczeli�my przez chwile.
Wreszcie odezwa� si� ponownie Kowalczyk:
- Nie zamartwiajmy si�. Naszego z�ota szuka ju� policja ca�ej Polski, oczywi�cie na miar� swych skromnych mo�liwo�ci, kt�re ju� niejednokrotnie okazywa�y si� skuteczne. Ja ze swej strony mam do pan�w pro�b�: co pierwsze wzbudzi�o wasze podejrzenia? Nie m�wi� tu oczywi�cie o pr�bie wykradzenia nieistniej�cych plan�w Zb�jeckich Ska�ek od u�pionego pana Paw�a. Pr�bie, jak wiem, nieudanej, do kt�rej zd��y�a si� ju� zreszt� przyzna� panna Silvia Masco.
- Chyba - zacz�� ostro�nie Aleksander - chyba to dziwne og�oszenie o pami�tkach �india�skich�.
O�ywi�em si�.
- Tak. A potem te dziwne reakcje na telefony w Tarnowie. No i wreszcie wizyta pod podanym w og�oszeniu adresem, gdzie nikt o �adnych pami�tkach nie s�ysza�.
Kowalczyk popatrzy� na nas uwa�nie.
- Tak. Trzeba b�dzie ten Tarn�w sprawdzi�. Cho� osobi�cie nie wierz� w band� zwo�uj�c� si� przez og�oszenie w gazetach - zerkn�� na mnie.
Przyznam si�, zrobi�o mi si� niewyra�nie. Fakt, �e ca�a �sprawa Tarnowa� wydawa�a mi si� od pocz�tku podejrzan�, ale ostatecznie sam j� pr�bowa�em rozwik�a� i namawia�em do tego innych!
Janusz poruszy� si� w swym k�cie pod rega�em.
- Skoro ju� jeste�my przy niewyja�nionych rzeczach, to mo�e kt�ry� z pan�w wyt�umaczy mi, dlaczego w�adaj�cy �wietnie hi