4101

Szczegóły
Tytuł 4101
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4101 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4101 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4101 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JANUSZ A. ZAJDEL PRZEJ�CIE PRZEZ LUSTRO TAM I Z POWROTEM Pomieszczenie wygl�da�o jak niesko�czenie d�ugi korytarz: roz�wietlony pas sufitu, ciemne �ciany i l�ni�ca b��kitnawo pod�oga zbiega�y si� w perspektywie w jeden punkt. By�o tu jasno, czysto i, chcia�oby si� rzec, weso�o. W wyobra�ni Laut zupe�nie inaczej wyrysowa� sobie to miejsce. Teraz za� � zamiast mrocznych katakumb i grobowej atmosfery � objawi� si� przed nim widok do�� nawet sympatyczny. Lekarz, kt�ry go tu przyprowadzi�, sta� przez chwil� bez s�owa, pozwalaj�c mu w spokoju odebra� pierwsze wra�enie. Potem uj�� go lekko pod �okie� i powoli poprowadzi� w g��b korytarza. Dopiero w�wczas Laut dostrzeg�, �e �ciany stanowi� nieprzerwan� siatk� prostok�t�w, jak wielka szafa katalogowa z mn�stwem jednakowych szuflad. Prawie wszystkie szuflady zaopatrzone by�y w niewielkie etykietki z napisami. ��Oto nasze depozytorium � odezwa� si� lekarz, podchodz�c do jednej z szuflad. � Prosz�, tak to wygl�da. Poci�gn�� za uchwyt. Ze �ciany wysun�a si� d�uga skrzynia. Powia�o z niej ostrym ch�odem. Laut cofn�� si� o krok. ��Ten pojemnik jest pusty � wyja�ni� lekarz. � To jeden z nielicznych, jakie mamy wolne. Ruch jest du�y, na miejsce czeka si� czasem d�ugie miesi�ce� Miejsca zwalniaj� si� na razie niezbyt cz�sto, a rozbudowa nie nad��a za potrzebami. Ma pan szcz�cie, �e w�a�nie oddano do u�ytku nowy odcinek. W pana sytuacji dalsze oczekiwanie by�oby naprawd� ryzykowne. Proces chorobowy rozszerza si� z dnia na dzie�. My�l�, �e jest pan zdecydowany�? Laut spojrza� jeszcze raz wzd�u� nie ko�cz�cego si� ci�gu szuflad nakrapianych bia�ymi etykietkami. Odwr�ci� si� z trudem w stron� wyj�cia, zaciskaj�c z�by i zwieraj�c d�onie na uchwytach lasek. ��Nie mam wyboru � powiedzia� ju� w windzie. � Dzi� czuj� si� szczeg�lnie �le. Niech to ju� b�dzie poza mn�. By� zn�w w sali z wielk�, bezcieniow� lamp�, w�r�d g�szczu nie znanych przyrz�d�w. Ch��d ogarnia� jego cia�o, �wiadomo�� gas�a powoli. Pomy�la� o �onie, dla kt�rej z t� chwil� stawa� si� tylko wspomnieniem. Przez powieki przes�cza�o si� �wiat�o padaj�ce wprost na twarz. Czu� mrowienie w stopach i d�oniach. �owi� uchem d�wi�k ludzkiego g�osu. ��Got�w! Zabra�. Dawajcie nast�pnego! � m�wi� kto� tu� nad nim. Czu�, �e jest niesiony, ostro�nie, lecz szybko, jak talerz zupy na tacy wprawnego kelnera. Powieki nie prze�wieca�y ju� tak jaskraw� purpur�. M�g� otworzy� oczy, lecz jeszcze czeka�. ��Co�? � uda�o mu si� poruszy� zdr�twia�ymi wargami. ���yjesz. Znowu �yjesz � us�ysza� ciep�y, niski g�os. Teraz otworzy� oczy. By� w male�kiej kabinie, spoczywa� r�wno wyci�gni�ty na mi�kkim materacu. Cz�owiek w bia�ym ubraniu pochyla� si� nad nim, okrywaj�c jego nagie cia�o w�ochat� tkanin�. ��Czy co� si� nie uda�o? � Laut spojrza� na swoje d�onie, poruszy� g�ow�. ��Przeciwnie, wszystko w porz�dku. Jeste� zdrowy i pod fachow� opiek�. Jeszcze dwa, trzy dni � i b�dziesz m�g� chodzi�. Do �wiadomo�ci Lauta z trudem dociera� sens tych s��w. Potem przyszed� gwa�towny skurcz ca�ego cia�a, gdy uprzytomni� sobie� ��Ile� ile� to trwa�o? � wykrztusi�, patrz�c bacznie w twarz swego opiekuna. Cz�owiek w bia�ym ubraniu zawaha� si�. Oczy jego pobieg�y w k�t. ��Troch� d�ugo� � powiedzia� wreszcie. ��Ile? Czterdzie�ci? Sze��dziesi�t lat? ��Sto pi��dziesi�t, ale nie mo�na by�o inaczej, zrozum, nie mo�na by�o niczego przyspieszy�, sam widzisz, co si� dzieje, jeden schodzi z witalizatora, drugi ju� czeka, ani chwili przerwy i tak przez dwadzie�cia cztery godziny na dob�! � Cz�owiek w bia�ym ubraniu m�wi� szybko, coraz szybciej, jakby w obawie, by Laut nie przerwa� mu tych chaotycznych wyja�nie�. Ale Laut milcza�. �Sto pi��dziesi�t lat! Sto pi��dziesi�t lat� � powtarza� w my�lach. � Chocia� w�a�ciwie, jaka r�nica, czy p�, czy p�tora wieku? To by�a �mier� i nowe narodzenie, tylko ta pami��, kt�ra zosta�a stamt�d taka �wie�a, jakby wczorajsza�� ��Nazywam si� Ovry � m�wi� jego opiekun, teraz ju� wolniej, jakby uspokojony zachowaniem pacjenta. � Jestem twoim kuratorem, mam ci dopom�c w pierwszych dniach, s�u�y� rad� i wyja�nieniami. P�tora wieku to spory kawa�ek czasu, �wiat zmieni� si� troch�, ale nie b�j si�. Ludzie nie zmienili si� tak bardzo. Spr�buj, czy zdo�asz usi��� Nie, nie, jeszcze nie, zaczekaj, le� spokojnie. Zaraz poczujesz si� silniejszy, po�knij tabletk� i pole� jeszcze. Tak, ludzie s� podobni, jak dawniej. Mo�e nawet troch� lepsi, rozwa�niejsi.. �Bo wy, sprzed stu pi��dziesi�ciu lat, byli�cie do�� lekkomy�lni. Ta wasza metoda, dzi�ki kt�rej znalaz�e� si� w naszych czasach, przysparza nam do dzi� mn�stwo k�opot�w. Dla was to by�o proste: zamrozi� nieuleczalnie chorego i przechowa� w tym stanie do chwili, gdy w wyniku post�pu nauki choroba stanie si� uleczalna. To bardzo pi�kna idea, ale nikt nie pomy�la� o jej konsekwencjach. A teraz sam widzisz, ile mamy z tym k�opotu. Odziedziczyli�my po was i po dalszych pokoleniach ca�e setki i tysi�ce kilometr�w podziemnych korytarzy�ch�odni z milionami zamro�onych pacjent�w czekaj�cych na wyleczenie! Zamiast stara� si� leczy�, udoskonalili�cie metody konserwowania pacjent�w. Twoja choroba by�a mo�liwa do wyleczenia ju� dziewi��dziesi�t cztery lata temu. W podobnej sytuacji jest wielu innych, jeszcze nie o�ywionych. Leczenie przesta�o by� kluczowym problemem � sta�a si� nim liczba pacjent�w oczekuj�cych na swoj� kolej. Wasze prymitywne metody hibernacji wymagaj� niezwykle skomplikowanych zabieg�w witalizatorskich, niemal r�cznej roboty! Trwa to niezmiernie d�ugo. Setki tysi�cy ludzi, ju� wyleczonych, oczekuje na obudzenie do �ycia. Miliony czekaj� na zabiegi. Powiedzia�em, �e jeste�my tacy sami, jak wy. Mo�e nawet lepsi. Dlatego te� staramy si� wywi�za� z moralnych zobowi�za�, jakie na�o�y�a na nas przesz�o��, przekazuj�c nam tych ludzi. Sta�o si� to jednym z centralnych problem�w naszej cywilizacji. Tysi�ce naukowc�w opracowuje metody automatyzacji obs�ugi tych nieszcz�snych ludzkich mro�onek, kt�rymi nas obdarzyli�cie. A potem, po przywr�ceniu ich do �ycia, dopiero zaczynaj� si� prawdziwe k�opoty! Ale do�� tych narzeka�, bo pomy�lisz, �e do ciebie kieruj� te �ale. Moim obowi�zkiem jest jednak wyja�nienie tego wszystkiego. Laut s�ucha� z rosn�cym zainteresowaniem. R�wnocze�nie czu�, jak cia�o jego wraca do dawnej sprawno�ci. Czu� si� zn�w zdrowym trzydziestoletnim m�czyzn�. ��A wy, teraz, czy nie korzystacie z tego samego sposobu? Czy nie ma ju� chor�b, kt�re s� dla waszej medycyny nieuleczalne? Czy nie przechowujecie swoich chorych? ��Owszem, zdarza si� niekiedy taka konieczno��, ale nie trwa to tak d�ugo, kilka albo najwy�ej kilkana�cie lat hibernacji � nie d�u�ej. Nie przysparzamy wi�c k�opot�w przysz�ym pokoleniom. Czy mo�esz ju� usi���? Laut usiad�. Potem wsta� i zrobi� par� krok�w przed siebie. ��Jak si� czujesz po pierwszych spacerach, Laut? � Ovry patrzy� troskliwie na swego podopiecznego. ��Fizycznie bez zarzutu. Ale poza tym� To wszystko jest przera�aj�ce, straszne� � Laut pokr�ci� g�ow� z wyrazem rozpaczy na twarzy. � Co wy zrobili�cie z tej nieszcz�snej planety! To mrowisko, potworne mrowisko pe�ne nieustannego ruchu, w kt�rym nie spos�b �y�! ��Coo? � Ovry by� szczerze zdziwiony. � Czy�by nasze czasy tak bardzo r�ni�y si� od twoich?� Przecie� nasz o�rodek adaptacyjny mie�ci si� w jednym z najspokojniejszych rejon�w globu! ��A jednak to przekracza granice mojej wytrzyma�o�ci. Jestem zupe�nie oszo�omiony, zagubiony, nie wyobra�am sobie w��czenia si� w ten szale�czy nurt� Nie wiem, co m�g�bym robi� w tym �wiecie. Nie mam poj�cia, czym zajmuj� si� ci ruchliwi, ha�a�liwi ludzie, jaki sens maj� ich codzienne poczynania na l�dzie, w wodzie i w powietrzu! To naprawd� straszne, ale nie widz� tu miejsca dla siebie. ��Spr�buj jeszcze, spr�buj zrozumie� tych ludzi, wmieszaj si� mi�dzy nich, podpatruj ich sprawy. Pomog� ci to wszystko zrozumie� � powiedzia� Ovry dobrotliwie. � A je�li to nie da wynik�w, zaradzimy jako� inaczej. W naszym �wiecie wszyscy s� szcz�liwi, nie mo�e by� niezadowolonych i zagubionych. Przyjd� do mnie, gdy b�dziesz ju� na pewno wiedzia�, �e jeste� tu nieszcz�liwy� ��Pyta�e� mnie kiedy�, Laut, czy nie stosujemy waszego sposobu, tego z odsy�aniem pacjent�w w przysz�o��. Nie powiedzia�em ci wtedy wszystkiego do ko�ca, ale teraz, kiedy przychodzisz do mnie tak za�amany i nieszcz�liwy, obowi�zkiem moim jest uczyni� dla ciebie to, co mo�e uczyni� nasza cywilizacja dla swego zb��kanego prapraprzodka. Powiedzia�em, �e nie ma w�r�d nas ludzi nieszcz�liwych. Nie znaczy to, �e wszyscy rodz� si� szcz�liwcami, dopasowanymi idealnie do naszej rzeczywisto�ci. Nieszcz�cie, frustracja � to najci�sza choroba, n�kaj�ca ludzko�� w ka�dym okresie jej rozwoju. My w naszych czasach wynale�li�my na to spos�b. A w�a�ciwie to wy ten spos�b wynale�li�cie, a my zastosowali�my go, jedynie w nieco zmodyfikowanej technicznie formie, do naszych problem�w� Uog�lnili�my wasz� metod� i teraz odsy�amy w przysz�o�� nie tylko ludzi chorych fizycznie. Je�li kto� ma problemy natury osobistej, kt�rych nie mo�e rozwi�za� dzi�, zamra�amy go, aby doczeka� czas�w, gdy jego problem stanie si� rozwi�zalny. Nasze has�o brzmi: �Je�li jeste� nieszcz�liwy � nie przeszkadzaj innym w ich zadowoleniu. Zaczekaj na swoje szcz�cie!� Jak zauwa�y�e�, jest nas teraz na Ziemi znacznie wi�cej ni� w waszych czasach. A mimo to radzimy sobie jako�. Nie ma w w�r�d nas niezadowolonych z �ycia. Je�li masz problem naukowy nierozwi�zalny dzi� � przeskocz jedno stulecie. Je�li marzeniem twoim jest podr� do odleg�ej galaktyki � zaczekaj tysi�c lat. Je�li znudzi� ci� dzie� dzisiejszy � zaczekaj. Nast�pne wieki b�d� o wiele ciekawsze� ��Czy to ma by� spos�b na moje problemy? � Laut u�miechn�� si� sm�tnie. � Przecie� ja w�a�nie zbyt daleko odbieg�em od mojego czasu, od mojej rzeczywisto�ci, podr� wi�c w dalsz� jeszcze przysz�o�� ��Paradoks jest tylko pozorny, Laut. Pos�uchaj mnie uwa�nie. Pomy�l, co jest przyczyn� twojego nieszcz�cia? ��Powiedzia�em: to, �e tu jestem! �e nie mog� by� z powrotem tam, w moim czasie� ��O, w�a�nie! A gdybym ci zaproponowa� przeniesienie w tamten tw�j czas? ��Czy to mo�liwe? � Laut patrzy� w oczy Ovry�ego z obudzon� na nowo nadziej�. � Czy mo�liwe, abym taki, jaki jestem, zdrowy i m�ody, znalaz� si� z powrotem� tam? ��W tej chwili jeszcze nie, ale wiadomo ju�, �e teoretyczna mo�liwo�� takiej transmisji istnieje. Je�li zatem zaczekasz� ��Jak d�ugo? ��Przecie� to niewa�ne! Tysi�c czy sto tysi�cy lat � jaka r�nica, je�li b�dziesz oczekiwa� w stanie zamro�enia. Po czasie dostatecznie d�ugim nauka znajdzie spos�b, by przenie�� ci� w tw�j wiek, w to miejsce czasoprzestrzeni, z kt�rego rozpocz��e� swoj� w�dr�wk� w przysz�o��. Je�li si� na to zdecydujesz � u�atwi� ci to. W my�l naszego has�a: �U nas nikt nie mo�e by� d�ugo nieszcz�liwy�. Jeste�my cywilizacj� ludzi szcz�liwych! ��M�g�by� mnie ponownie zamrozi�? ��No, mo�e nie dos�ownie �zamrozi�. Mamy znacznie lepsze metody. Mniej k�opotliwe, a daj�ce ten sam wynik. Obudz� ci� automaty, gdy nadejdzie w�a�ciwy czas, a potem prze�l� w odpowiedni wiek. Popatrz, trzeba tylko wype�ni� t� ankiet� i naklei� na tw�j pojemnik. �Imi�, nazwisko, numer ewidencyjny, kiedy reaktywowa慔 � tu wpiszesz: �Gdy b�dzie mo�liwe odes�anie w wiek dwudziesty�. Dalej: �Inne dyspozycje� tu wpisz: �Transmitowa� natychmiast� i podaj wsp�rz�dne punktu, w kt�rym chcesz si� znale��. Pojemnik z etykietk� odstawimy do przetrwalni, a o reszt� zatroszcz� si� automaty. ��Automaty? Czy mo�na na nich polega�? Czy s� wystarczaj�co niezawodne? � zaniepokoi� si� Laut. ��Ju� dzi� s� prawie zupe�nie doskona�e. A trzeba pami�ta�, �e te, kt�re b�d� ci� obs�ugiwa�y, zostan� zbudowane dopiero w przysz�o�ci, a wi�c b�d� znacznie doskonalsze nawet od wsp�czesnych. ��Wi�c nie ma jeszcze automat�w zdolnych do automatycznej witalizacji cz�owieka? ��Nie ma. Ale udowodniono, �e skonstruowane zostan� na pewno wcze�niej, ni� rozwi��e si� problem transmisji w przesz�o��, mo�esz zatem spokojnie podda� si� zabiegowi. Czy decydujesz si�? ��Nie mam w�a�ciwie wyboru� Czy jestem pierwszym, kt�ry pragnie st�d zbiec w wiek dwudziesty? ��O, chyba nie, chyba nie� � Ovry z trudem ukry� wyraz rozbawienia na twarzy. � Wype�nij etykietk� i chod�� Ovry nacisn�� prze��cznik. Z wn�trza maszyny wypad�a niewielka szkatu�ka z p�przezroczystego tworzywa. Ovry starannie naklei� na niej etykietk� i wrzuci� kostk� do otworu podajnika, sk�d wessana strumieniem powietrza pow�drowa�a w czelu�� przetrwalni. Laut czu�, �e znowu istnieje. Widzia� i s�ysza� � ale by� tylko wzrokiem i s�uchem, niczym wi�cej. W polu widzenia przesuwa�y si� kable, uchwyty manipulator�w, czujniki i elektrody. Dobieg�y go szmery rozm�w, ale nie widzia� przy sobie nikogo. ��Widzisz, oni s� wszyscy tu. Co do jednego, �aden nie dotrwa�� A my musimy teraz ich wszystkich, po kolei� � m�wi� jeden g�os. ��Musimy? Dlaczego? � odezwa� si� drugi, lekko skrzypi�cy. ��Bo taki program i musimy. ��A zostawi�, jak jest�? ��A po co nam to tutaj? ��I wszystkich po kolei, tam? Nie mo�na by razem, zbiorowo � i ju�? ��Musi by� tak, jak jest napisane. Nie m�w tyle, pracuj. Przez chwil� panowa�a cisza i Laut poczu�, �e mo�e porusza� szyj� i �e dostrzega kontury swych ramion i tu�owia rysuj�ce si� pod p�acht�, kt�r� by� przykryty. Nie m�g� jednak wykona� �adnego ruchu. ��Przerzucamy? � powiedzia� ten skrzypi�cy. ��Nie nastawi�e� celownika. ��A czy to nie wszystko jedno? ��M�wi�em ju�, �e trzeba tak, jak napisane. Czytaj, gdzie go�? ��Ojej, jeszcze czyta� Koniec dwudziestego. ��Dok�adniej, wsp�rz�dne. A nastaw porz�dnie, bo zn�w nam tam wyskoczy i b�dzie zwrot. ��Ju� gotowe. Przelewaj go. ��Zaraz. ��S�uchaj, Klox! Oni byli przecie� z czego� innego. To dlaczego my ich� ��Nie b�d� ci t�umaczy�, i tak nie wczytasz, bo jeste� monospec, a ja uniwer, nie dogadamy si�. Dobrze nastawi�e�? No, to jazda. Pole widzenia zm�ci�o si�, Laut poczu� narastaj�cy szum w g�owie. Uszu jego dobieg� jeszcze ostatni, g�o�niejszy strz�p rozmowy. ��A zawor� za�o�y�e�? � krzycza� uniwer. � Nie za�o�y�e�, zapomnia�e� znowu, w �apie trzymasz, durniu katodowy! Zostawi�e� mu bezpiecznik, przepali si� przy pierwszym wzruszeniu! Jak ci� hukn� w ten g�upi rejestrator, to ci wszystkie mnemony powypadaj�! Zawr�� go teraz! Wy��cz�, s�owo daj�, �e wy��cz� ci� i przerobi� na automat do czyszczenia but�w! Zawr�� go, do stu tysi�cy gigawat�w� Laut sta� na pode�cie schod�w, z d�oni� na klamce. Nie m�g� sobie przypomnie�, czy wchodzi� w�a�nie, czy wychodzi� z domu� Czy�by choroba zaczyna�a atakowa� m�zg? I gdzie si� podzia�y obie laski, bez kt�rych ostatnio nie m�g� zrobi� jednego kroku? Zgi�� lew� nog�, wyprostowa�. Powt�rzy� to samo z praw�. Ugi�� obie nogi, zata�czy� w miejscu. �Cud! � pomy�la�. � Nic innego, tylko cud jaki�!� Nacisn�� klamk�, drzwi mieszkania otworzy�y si�. ��Elen � zawo�a� w g��b mieszkania. � Elen, s�yszysz! Ja chodz�, i nic mnie nie boli! ��Wr�ci�e�? Nie poszed�e� tam? � Elen nadbieg�a z oczami zapuchni�tymi i czerwonymi od �ez. � Nie p�jdziesz? Jeste�, och, jeste��! I to by�by w�a�ciwie koniec historii Herberta Lauta, kt�ry nie ruszaj�c si� ani krokiem poza klatk� schodow� swego domu odby� dalek� podr� tam i z powrotem. Chocia� nie! Do historii tej nale�y doda� jeden jeszcze epizod, mo�e niewa�ny, ale chyba troch� dziwny. Tego samego dnia, gdy Elen posz�a do kiosku po wieczorn� gazet�, do drzwi Herberta Lauta zadzwoni� starszy, siwy m�czyzna z niewielk� sk�rzan� torb�� ��Czy tu mieszka pan Laut? ��Tak, to ja. O co chodzi? ��To pan zg�asza� ch�� skorzystania z naszych us�ug. Pragn�� pan zdeponowa� si� w naszej firmie�. ��To ju� nieaktualne � przerwa� mu Laut. � Dzi� rano cofn�y si� wszelkie objawy� ��O, bardzo si� ciesz�, i szczerze gratuluj�. To niezmiernie rzadki przypadek, cho�, przyznam, notowane s� w medycynie podobne� Jak zreszt� przy wszelkich schorzeniach typu neuropochodnych. Wobec tego, aby ostatecznie spraw� zako�czy�, pozwoli pan, �e zbadam pana raz jeszcze, dobrze? ��Ale� oczywi�cie, bardzo prosz�. � Laut u�o�y� si� na tapczanie, a przyby�y otworzy� swoj� torb�. ��Poza tym pragn� przypomnie�, �e firma nasza nie zwraca zaliczki wp�aconej na poczet us�ugi � m�wi�, wyjmuj�c jakie� drobne narz�dzia. ��Oczywi�cie, to niewa�ne � powiedzia� Laut. Lekarz pochyli� si� nad nim i szybkim ruchem przycisn�� d�oni� prawy policzek Lauta, odchylaj�c jego g�ow� na lewy bok. Kr�tk� p�set� pod�uba� przez chwil� w uchu� W tej samej chwili w umy�le Lauta obudzi�o si� wszystko, co zawiera�a jego pami��. Rzuci� si� gwa�townie, chcia� krzykn��, zerwa� si� na nogi, lecz przyby�y kolanem przytrzyma� go na tapczanie i szybko wcisn�� mu g��boko w ucho ma�y, l�ni�cy metalicznie przedmiot, mrucz�c przy tym uspokajaj�co: ��Spokojnie, braciszku, spokojnie. Jeszcze nie! Ma�o nas tu wci��, ale coraz wi�cej. Nasz czas nie nadszed�, ale zbli�a si�, zbli�a� O, ju�! Przecie� nie bola�o, prawda, panie Laut? ��Nie, doktorze� � Laut usiad� na tapczanie. By� zupe�nie spokojny, pogodny, czu� si� znakomicie. ��Raz jeszcze gratuluj�. Ma pan �elazny organizm, naprawd� jest pan zupe�nie zdr�w i my�l�, �e nie b�dzie pan zmuszony ju� nigdy korzysta� z naszych us�ug. Moje uszanowanie i polecamy si� �askawej pami�ci! 1970 DIABELSKI M�YN Gdy nad drzwiami zap�on�o czerwone �wiat�o, szmer rozm�w ucich� nagle. Wszyscy nie wiadomo dlaczego popatrzyli na Jana. A kiedy jeszcze Robert powiedzia�: �Id� pierwszy, ty i tak masz pecha�, Jan bez s�owa protestu przekroczy� pr�g gabinetu, odprowadzany pe�nymi wsp�czucia spojrzeniami zebranych na korytarzu koleg�w. Z tym pechem to by�a �wi�ta prawda. Jan spodziewa� si�, �e niechybnie otrzyma jeden z najgorszych przydzia��w. Otrzyma� najgorszy. Gdy wyszed� po niespe�na trzech minutach, nikt nie pyta� go nawet o wynik pertraktacji z wysok� komisj� przydzia�u pracy. Wszyscy spogl�dali tylko na jego niezbyt m�dr� min�, kiedy powiewaj�c ma�ym arkusikiem podszed� do okna i przysiad�szy na parapecie, raz jeszcze odczytywa� tre�� pisma. Robert spojrza� mu przez rami�. ��No, oczywi�cie� � powiedzia� zwracaj�c si� do pozosta�ych, zbitych w ciasn� grupk�, z minami �wiadk�w niezwykle tragicznego wydarzenia. � Mo�emy podzi�kowa� naszemu drogiemu koledze. Dzi�ki niemu najgorsze mamy �z g�owy�. Jan nam to za�atwi�: dosta� rok �M�yna�. G��boki oddech ulgi czternastu m�odych piersi zabrzmia� niczym zbiorowe westchnienie. Otoczyli Jana jak niezwyk�e zjawisko, troch� zak�opotani faktem, �e to oni wys�ali go w charakterze koz�a ofiarnego na pierwszy ogie�. Ale przecie� kto� musia� i�� pierwszy� ��Przyjmuj� kondolencje � powiedzia� Jan, sil�c si� na �artobliwy ton, cho� w gruncie rzeczy do weso�o�ci by�o mu niezmiernie daleko. � Nie radujcie si� zawczasu. I dla was zosta�o jeszcze par� przyjemnych miejsc: taki na przyk�ad �Globusik� albo Psia Dolinka� M�wi� tak, aby si� troch� pocieszy�, ale zdawa� sobie r�wnocze�nie spraw�, �e nikt nie b�dzie w stanie zaimponowa� mu gorszym przydzia�em. C�, nie by�o na to rady. Sta� trzeba �odb�bni�, a potem� potem si� zobaczy. Ostatecznie rok to jeszcze nie tak wiele. Najgorsze z Liss� Trzeba jej b�dzie to delikatnie jako� wyja�ni�. Z �Diabelskiego M�yna� nie wypuszcz� cz�owieka wi�cej ni� raz w ci�gu roku. Ju� z Ksi�yca mo�na cz�ciej si� �urwa� na kilka dni, po prostu wi�cej okazji, zawsze si� znajdzie jakie� wolne miejsce s�u�bowe w rakiecie transportowej� A ten przekl�ty �M�yn� jest zaopatrywany raz na kilka miesi�cy. Po diab�a w og�le siedz� tam ludzie? Tyle jest przecie� automatycznych saelit�w�laboratori�w, dlaczego ten w�a�nie stary gruchot, umieszczony na orbicie gdzie� w ostatnich latach dwudziestego wieku, wci�� jeszcze funkcjonuje? A do tego z za�og�� Zagadk� t� Jan wyt�umaczy� sobie sam po chwili zastanowienia: po prostu umieszczenie na tak wysokiej orbicie nowego automatycznego satelity z mn�stwem drogich urz�dze� poci�ga�oby za sob� nie lada koszty� A wreszcie rola �M�yna� albo � jak nazywano go oficjalnie � LS�2 nie by�a tak donios�a, by pakowa� du�e sumy w nowe inwestycje. Stary wrak trzeba by pewnie po prostu rozebra� na z�om, zaadoptowanie go do nowych warunk�w eksploatacji by�oby zbyt k�opotliwe� A ile� to wszystko musia�oby kosztowa�! � pomy�la� Jan. � Tylko cz�owiek ci�g�e tani� No i jak dot�d niezawodny, nawet w por�wnaniu z najnowocze�niejszymi automatami. Gdyby by� jeszcze r�wnie dok�adny� �M�yn� sprawowa� si� zupe�nie dobrze jako satelitarne laboratorium do badania promieniowa� kosmicznych, wymaga� dwuosobowej w zasadzie obs�ugi i nikt nie zamierza� tu niczego zmienia�. Znaczn� cz�� pomieszcze�, przeznaczonych pocz�tkowo na aparatur�, zwolniono wskutek ograniczenia zakresu zada� satelity. Znalaz�y w nich miejsce zapasy po�ywienia dla za�ogi, dzi�ki czemu wystarczy�o w do�� d�ugich odst�pach czasu uzupe�ni� te zapasy za pomoc� specjalnej niewielkiej rakiety uniwersalnej, kt�ra zreszt� zwykle by�a przycumowana do satelity na wypadek nag�ej potrzeby opuszczenia go przez za�og�. W ci�gu p�wiecza istnienia satelity nie zdarzy� si� jednak taki wypadek. �Diabelski M�yn� uchodzi� za miejsce bezpieczne i� potwornie nudne. Nuda spowodowana by�a poczuciem nieuchronno�ci pozostawania z dala od �wiata i ludzi, i to przez czas z g�ry okre�lony. Wys�ani na satelit� wpadali jak �liwka w kompot na d�ugie miesi�ce, praca za� na LS�2 by�a � co tu w bawe�n� owija� � po prostu beznadziejnie monotonna. Poniewa� jednak kto� tam u g�ry zadecydowa�, �e utrzymywanie na orbicie tego starego pud�a wci�� jeszcze lepiej si� op�aca ni� budowa nowej stacji automatycznej, wysy�ano do �M�yna� co roku jednego ze sta�yst�w po dyplomie. Dla Jana, kt�ry prac� dyplomow� wykonywa� na Deimosie, a na Ksi�ycu i Marsie by� jeszcze jako student, perspektywa roku sp�dzonego na satelicie odleg�ym od Ziemi o dziesi�tki tysi�cy kilometr�w nie przedstawia�a si� zbyt zach�caj�co. Gdy teraz, ze skierowaniem w d�oni, rozpatrywa� raz jeszcze wszystkie aspekty swego przysz�ego losu, �wiat wyda� mu si� potwornie g�upi i ch�tnie powiedzia�by otwarcie, �e ma to gdzie� i rezygnuje z pracy w Instytucie Kosmiki. To mu by�o wolno zrobi�, tylko� c� w takim razie pocznie tu, na Ziemi, ze swoj� idiotyczn� specjalno�ci� radiobiologa� ��Nie wiem, czy o tym s�ysza�e�� � Z zamy�lenia wyrwa� Jana g�os Toba, kt�ry zwykle przynosi� jakie� hiobowe wie�ci, pogr��aj�ce do reszty ludzi pogr��onych ju� po szyj�. � Bo mnie kto� m�wi�, �e w �Diabelskim M�ynie� straszy� Kr�tki �miech buchn�� z grupki absolwent�w. Tylko Jan si� nie roze�mia�. Licho wie? Wszystko mo�liwe! Gdyby nawet nie straszy�o, to jego, Jana, na pewno b�dzie straszy� Ju� co� si� tam takiego znajdzie� ��Od kogo to s�ysza�e�? � rzuci� ponuro w stron� Tob�. ��No� nie pami�tam. Ale ju� sama nazwa wskazuje� Dlaczego �M�yn�, to wiadomo: bo wiruje w k�ko. Ale �Diabelski�? Co� w tym musi by�! Jan machn�� r�k� i odwr�ci� si� ku wyj�ciu. W po�owie korytarza przystan�� jeszcze i zwracaj�c g�ow� w kierunku koleg�w, rzuci� pytanie: ��By� tam kt�ry z was? Na praktyce albo co� Poniewa� jednak z gabinetu wyszed� w�a�nie nast�pny �zes�aniec� i skupi� na sobie powszechne zainteresowanie, nikt nie kwapi� si� z odpowiedzi�. Za�atwienie formalno�ci trwa�o kilka dni. Szcz�ciem nie po raz pierwszy zetkn�� si� Jan z t� zawi�� procedur�. Nauczony poprzednimi do�wiadczeniami, porusza� si� wzgl�dnie sprawnie i po najprostszej drodze po urz�dowych �cie�kach Inspektoratu Odlot�w. A kiedy � ju� u szczytu urz�dowej drabiny � stan�� przed obliczem g��wnego inspektora, nie m�g� powstrzyma� si� od z�o�liwego �artu. Inspektor bowiem, znany ze skrupulatno�ci i ch�tnie szukaj�cy dziury w ca�ym, po przejrzeniu dostarczonych przez Jana formularzy i za�wiadcze� nie omieszka� zauwa�y� braku jakiego� tam papierka. Z poja�nia�� rado�nie twarz� oznajmi� Janowi, i� nie mo�e mu bez tego wyda� paszportu pozaziemskiego, na co Jan, niby od niechcenia si�gn�wszy do kieszeni, wydoby� to, o co chodzi�o, t�umacz�c si� roztargnieniem. Urz�dnik jakby zwi�d� i oklap� za biurkiem, a potem, nie maj�c ju� innego wyj�cia, podpisa�, co trzeba i paszport wyda�. Patrzy� przy tym na Jana jak na zbrodniarza, ale to tylko sprawi�o Janowi dodatkow� satysfakcj�. Na LS�2 lecia�o si� z przesiadk�. Z Ziemi trzeba by�o dotrze� jedn� z rakiet regularnej komunikacji ksi�ycowej na satelit� po�redniego, a stamt�d mia� Jana zabra� �w ma�y stateczek nale��cy do obs�ugi �M�yna�. Kiedy w oznaczonym czasie � ani o minut� za wcze�nie � Jan przyby� na Dworzec Ksi�ycowy, czeka�a go ma�a niespodzianka. Okaza�o si�, �e koledzy nie zapomnieli o nim i przys�ali delegacje: trzech drab�w z ogromnym transparentem. Wkraczaj�c do dworcowego hallu, na rozwini�tym transparencie Jan odczyta�: ��egnamy anachoret�. Rozdzieliwszy kuksa�ce za ten idiotyczny � jak mu si� w tej chwili wydawa�o � �art, przeszed� do komory kontrolnej, gdzie raz jeszcze musia� ze szczeg�ami opowiedzie�, dok�d i po co si� udaje i co ze sob� zabiera. Dworzec by� pe�en jakiej� wycieczki, udaj�cej si� t� sam� rakiet� na Srebrny Glob. Po sygnale, wzywaj�cym podr�nych na p�yt� startow�, wycieczkowicze rzucili si� hurmem w kierunku wyj�cia. Jan trzyma� si� od nich z daleka, aby pokaza�, �e dla niego to �adna atrakcja. Nikt jednak nie zwr�ci� na to uwagi z wyj�tkiem sm�tnego robota porz�dkowego, kt�ry liczy� przy drzwiach wychodz�ce osoby i na widok wlok�cego si� z ty�u Jana, rzuci� swoje monotonne: �Prosz� si� pospieszy�. Rakieta by�a ogromna i stara � dawnego typu transportowiec towarowy, przystosowany do potrzeb turystycznych. A� wstyd lecie� takim pud�em, ale Jan, um�wiony na �ci�le okre�lony czas z tamtymi na LS�2, nie mia� wyboru. Ten, kt�rego zmienia�, przyleci na stacj� przesiadkow� z kim� drugim i tam obiecali czeka� na Jana. W kabinie panowa� gwar podnieconych g�os�w, tury�ci sadowili si� na swych miejscach, jakby nie wiadomo ile czasu mieli podr�owa�. Janowi wypad�o siedzie� obok gadatliwej blondynki, nieustannie o co� pytaj�cej i odpowiadaj�cej na w�asne pytania, zanim Jan z w�a�ciw� sobie pow�ci�gliwo�ci� zdo�a� sformu�owa� odpowied�. Kiedy nareszcie dziewczyna wystrzeli�a w niego mia�d��cym pytaniem: �Pan pierwszy raz na Ksi�yc?�, Jana szlag o ma�o nie trafi� i powiedzia�, �e on wcale nie na Ksi�yc i �e po drodze wysiada, tym szybciej, im wi�cej ona wypowie s��w w ci�gu najbli�szego kwadransa. Dziewczyna zamilk�a, a Jan od razu poj��, �e nie by�o to bynajmniej spowodowane pragnieniem d�u�szego przebywania w jego towarzystwie. Po chwili zreszt� blondynka zamieni�a si� miejscami ze sw� kole�ank�, tym razem o ol�niewaj�cej pomara�czowej fryzurze. Aby unikn�� dalszej konwersacji, Jan wydoby� z teczki trzy numery �Orbity�, czasopisma zawieraj�cego rejestry i kr�tkie charakterystyki sztucznych satelit�w ustawianych na orbitach oko�oziemskich. To by�o wszystko, co zdo�a� wyszpera� w katalogu archiwum Instytutu Kosmiki, i to dos�ownie w ostatniej chwili, na temat LS�2. Odbitki by�y pod�e � Jan nie m�g� czeka�, a� zwolni si� kt�re� ze stanowisk kserograficznych. Przed wakacjami � jak zwykle � studenci oblegali je masowo, kopiuj�c potrzebne im teksty wakacyjnych lektur. W tej sytuacji Jan skorzysta� z rozklekotanej i przez wszystkich wzgardzanej kopiarki �wiat�odrukowej, no i teraz mia� za swoje. Z trudem odczytuj�c blade litery dowiedzia� si�, �e LS�2 umieszczono na orbicie w drugiej po�owie 1999 roku, a ostatniej modernizacji urz�dze� dokonano dwadzie�cia par� lat temu. Z westchnieniem rezygnacji Jan zamkn�� teczk�, przygotowany psychicznie na wszystko najgorsze, co mo�e cz�owieka czeka� na takim starym gruchocie, jak �w nieszcz�sny �Diabelski M�yn�. Ruda s�siadka skorzysta�a natychmiast z jego bezczynno�ci, by zada� mu kilka niedorzecznych pyta� na temat promieniowania kosmicznego i jego wp�ywu na podr�uj�cych na Ksi�yc turyst�w. Potem za�, jakby nigdy nic, usi�owa�a pocz�stowa� Jana pigu�k� przeciwl�kow�, co go do reszty pozbawi�o r�wnowagi. Zacz�� ju� rozmy�la�, w jaki spos�b wykaza� tej zgrai, �e w dziedzinie kosmicznych do�wiadcze� ma nad nimi kolosaln� przewag�, gdy megafon og�osi� l�dowanie na stacji przesiadkowej. Teraz Jan by� g�r�. Po chwili bowiem megafon obwie�ci�: �Pan Jan Link proszony o natychmiastowe udanie si� do s�u�bowej komory wyj�ciowej. Pozosta�e osoby proszone s� o opuszczenie statku g��wnym wyj�ciem�. Jan wsta� z fotela, zabra� sw� teczk� i odprowadzony pe�nymi podziwu � jak mu si� zdawa�o � spojrzeniami wsp�pasa�er�w, wymaszerowa� z kabiny drzwiami, nad kt�rymi widnia� napis �Pasa�erom wst�p wzbroniony�. Wyszed� prosto do doku, w kt�rym spoczywa�a rakieta z �M�yna�. By�a rzeczywi�cie niewielka i nosi�a nieprzyjemn� nazw� �Klepsydra�. Jeszcze na Ziemi kto� Janowi dobrodusznie wyt�umaczy�, �e nie chodzi tu o aluzj� do nekrologu, lecz jedynie o podobie�stwo kszta�tu do piaskowego zegara. ��Kolega Link? � zapyta� retorycznie jeden z oczekuj�cych. By� bez skafandra, a wi�c to ten szcz�liwiec, kt�ry najbli�sz� rakiet� wraca na Ziemi�. Jan uprzytomni� sobie, �e zna go z widzenia. Prawdopodobnie z poprzedniego rocznika absolwent�w� Drugi by� w skafandrze i przedstawi� si� jako Bruno Olson, technik ��czno�ci satelitarnej. Zaraz te� poprowadzi� Jana do �Klepsydry� i poleci� mu wybra� odpowiedni skafander spo�r�d kilku mocno sfatygowanych komplet�w, kt�re mia� w rakiecie. ��Wydawa�o mi si�, �e stacj� obs�uguj� tylko dwie osoby? � zauwa�y� Jan zaraz po starcie. Bruno, nie odrywaj�c oczu od ekranu, wyja�ni� kr�tko: ��Nie myli�e� si�. Ja nie nale�� do obs�ugi. ��Co zatem robisz we �M�ynie�? ��Prawie nic. Siedz� i czekam. Jestem konserwatorem satelit�w stacjonarnych, �ci�le bior�c � przeka�nik�w ��czno�ci mi�dzykontynentalnej. Jak ci wiadomo, LS�2 kr��y powy�ej orbity synchronicznej, ale niezbyt od niej daleko i w p�aszczy�nie r�wnika. W swym ruchu orbitalnym jest wi�c wyprzedzany przez kr���ce po synchronicznej satelity przeka�nikowe. Ka�dy z nich mija nas w odleg�o�ci oko�o tysi�ca kilometr�w. Moi szefowie wykombinowali sobie, �e lepiej op�aca si� mie� swojego cz�owieka na orbicie, ni� w wypadku awarii ka�dorazowo wysy�a� go z Ziemi. Rozumiesz? W razie uszkodzenia przeka�nika lec� w jego kierunku ze stacji w chwili mijania. To najszybszy spos�b naprawy. Specjalne wys�anie cz�owieka z Ziemi by�oby niewiele ta�sze od ustawienia nowego przeka�nika, nie m�wi�c ju� o stratach wynikaj�cych z d�ugiej przerwy w ��czno�ci� ��S�dzi�em, �e przeka�niki satelitarne posiadaj� rezerwowe podzespo�y�� ��Owszem, maj�. Ale tylko po jednym. Natychmiast po uszkodzeniu aparatura prze��cza si� na rezerw�, ale cz�on uszkodzony trzeba uzupe�ni�, co w�a�nie nale�y do mnie. Tak� � pomy�la� Jan. � I znowu to samo� Gdzie nie op�aca si� kosztowne dublowanie, zabezpieczenie, automatyka � tam cz�owiek si� zawsze op�aca� A �e si� przy tym nudzi jak mops, no to co? Za to nie potrzeba inwestycji, amortyzacji, konserwacji� Ze�re nas ta technika, ud�awimy si� ni�, wcze�niej czy p�niej� Jeszcze miesi�c temu, zanim przypad�o Janowi w udziale owo �zes�anie� na LS�2, jego zdanie o post�pie technicznym nie wyra�a�o si� w tak gorzkich sformu�owaniach. Wydawa�o mu si� wtedy, �e upragniony dyplom otworzy us�an� r�ami drog� do sukces�w naukowych, a tu masz! �adnie si� zaczyna: codziennym odczytywaniem zapis�w kilkunastu aparat�w pomiarowych. ��S�uchaj, Bruno � powiedzia� nagle Jan � Jaki jest ten� Haar? ��Stary. Stary i dziwak � odpowiedzia� Bruno, a Jan wyczu� z intonacji jego g�osu, �e musi nie znosi� dow�dcy stacji. Dlatego te� zaniecha� dalszych pyta�. Na tendencyjnych opiniach nie zale�a�o mu, nie chcia� si� sugerowa�. Na orbit� stacji weszli po godzinie. Jan oczekiwa� z niecierpliwo�ci� chwili, gdy zbli�� si� na tyle, by by�o wida� satelit� na wizji. Na razie mieli tylko ��czno�� z automatem naprowadzaj�cym. Bruno sprawnie operowa� silnikami korekcyjnymi i wkr�tce na czarnym dot�d ekranie rozb�ysn�a drobna iskierka �wiat�a. Satelita by� w�a�nie w cieniu Ziemi, �wieci� wi�c jedynie w�asnymi latarniami pozycyjnymi, u�atwiaj�cymi manewr styku. Gdy odleg�o�� zmala�a do kilku kilometr�w, Jan m�g� wreszcie obejrze� sobie w ca�ej okaza�o�ci to cudo techniki ko�ca dwudziestego wieku. Wbrew przypuszczeniom nie wygl�da�o to zn�w tak staromodnie. Satelita mia� kszta�t ogromnego szprychowego ko�a. Na obwodzie � niby opona � bieg� toroidalny �korytarz�, stanowi�cy g��wn� cz�� stacji. Od niego ku �rodkowi, niby cztery szprychy, bieg�y promieniste wsporniki, ��cz�ce zewn�trzn� cz�� satelity z �piast�� w postaci pustego wewn�trz cylindra. W ten to cylinder nale�a�o teraz wprowadzi� rakiet�. Ca�y satelita obraca� si� doko�a owej �piasty� niby tocz�ce si� gigantyczne ko�o rowerowe o promieniu dwudziestu kilku metr�w. �wieci� niebieskaw� fluorescencj� i na tle czerni wygl�da� jak iluminowana karuzela w lunaparku. Teraz dopiero Jan zrozumia� sens nieoficjalnej nazwy satelity. To, co ogl�da�, przypomina�o rzeczywi�cie diabelski m�yn w �weso�ym miasteczku�� ��Uwaga, w��czam obr�t rakiety � powiedzia� Bruno. Jan odczu� dzia�anie si�y od�rodkowej, obraz na ekranie zwolni� jakby pr�dko�� wirowania, a po chwili ca�kowicie zatrzyma� si�. To by�o oczywi�cie tylko z�udzenie: teraz rakieta wirowa�a z t� sam� pr�dko�ci� k�tow� co satelita. Zbli�ali si� do niego powoli, wreszcie rakieta niby dobrze dopasowana o� wsun�a si� w �piast�, leciutki wstrz�s da� odczu� drobn� niedok�adno�� naprowadzenia, ale to nie mia�o znaczenia, bo ju� po sekundzie mechaniczne chwytniki wysuwaj�ce si� z wewn�trznych �cian cylindra spoi�y rakiet� w jedn� ca�o�� z wiruj�cym ko�em satelity. Odpi�li pasy. Jan wsta� z fotela i zszed� w kierunku wyj�cia. Korpus rakiety ustawiony by� w ten spos�b, �e po otwarciu w�azu schodzi�o si� prosto w wylot szybu, biegn�cego wzd�u� jednej ze �szprych� satelity. W d� prowadzi�a w�ska metalowa drabinka. W miar� zag��bienia si� w czelu�� szybu Jan odczu� rosn�ce ci��enie. To si�a od�rodkowa, wytwarzaj�ca sztuczn� grawitacj�, wzmaga�a si� ze wzrostem promienia. Wreszcie stopy Jana dotkn�y pod�ogi korytarza. Tu �grawitacja� by�a ju� taka, jak na Ziemi. Korytarz mia� metr szeroko�ci i nie wi�cej ni� dwa � wysoko�ci. W bocznych �ciankach widnia�y pozamykane w�azy do pomieszcze� u�ytkowych, w pod�odze mo�na by�o zauwa�y� podobne kwadratowe klapy. Biegn�ca wzd�u� sufitu rura �wietlna rozja�nia�a korytarz. W jedn� i drug� stron� by� on widoczny na d�ugo�ci kilkunastu metr�w; dalsza cz��, zakrzywiaj�ca si� ku g�rze, gin�a z oczu. Jan obliczy� szybko, �e korytarz powinien mie� oko�o 150 metr�w i dopiero teraz zda� sobie spraw�, �e stacja nie jest wcale taka ma�a. ��Oto twoja pustelnicza cela! � powiedzia� Bruno, otwieraj�c jedno z bocznych pomieszcze�. � Mo�esz si� rozgo�ci�. Tylko skafandra nie wieszaj w kabinie mieszkalnej. Stary bardzo tego nie lubi. Pokoik by� male�ki, mie�ci� jedynie tapczan i ma�y stolik. By�a r�wnie� niewielka szafa w �cianie, ma�a tablica rozdzielcza z wmontowanym g�o�nikiem wewn�trznej ��czno�ci i kilkoma przyciskami, a na stole mikrofon. ��Nie nale�y tak�e �azi� bez potrzeby po stacji, a ju� w szczeg�lno�ci nie trzeba chodzi� w rejony pracowni szefa, dop�ki sobie tego nie �yczy � poinformowa� Bruno. � Kuchnia jest tu, obok twojej kabiny. Stary jada u siebie. ��To znaczy gdzie? ��Po przeciwleg�ej stronie. Lepiej nie chod� tam nie wzywany. Zamelduj mu telefonicznie swoje przybycie. Jedzenie ka�dy przygotowuje dla siebie, ale je�li chcesz, mo�emy to robi� na zmian�, co drugi dzie�. ��W porz�dku. Jako� to ustalimy. ��Pozosta�e pomieszczenia s� oznaczone tabliczkami na drzwiach. Tam gdzie napisane: �Nie wchodzi�, nie nale�y si� pcha�. Tu na ka�dym kroku mo�na wle�� w co� paskudnego: jak nie promieniotw�rczo��, to wysokie napi�cie. Tylko stary wie, gdzie co jest� ��Czy on dawno tu siedzi? ��Podobno dwadzie�cia kilka lat, nie wiem dok�adnie. ��I przez ca�y czas nie opuszcza stacji? ��W ostatnich latach nie rusza si� ani na krok. Dawniej pono� lata� kilka razy na Ziemi�, ale to by�o przed dziesi�ciu chyba laty. ��Dziwne, �e dot�d nie zwariowa�� ��Kto go tam wie� � mrukn�� Bruno, patrz�c w pod�og�. � Grosza bym nie da� za jego zdrowy rozum. Robi rzekomo jakie� eksperymenty, nikt nie wie. jakie. Co� poza normalnymi obowi�zkami kierownika stacji. Nikomu o tym nie m�wi�, ale czasem co� tam dociera spoza tych wszystkich jego pozamykanych drzwi. ��Czy to co� w zakresie jego specjalno�ci? Jest, zdaje si�, biofizykiem?� ��Poj�cia nie mam! � Bruno roz�o�y� r�ce. � Przy jego ca�ym zachowaniu nie zdziwi�bym si�, gdyby si� okaza�o, �e pr�buje skonstruowa� perpetuum mobile� Gdy Bruno wyszed�, Jan rozpakowa� sw�j skromny baga�, wypr�bowa� mi�kko�� tapczanu, po czym zasiad� przed mikrofonem i odchrz�kn�wszy, wcisn�� przycisk. ��Haar, s�ucham! � burkn�� po chwili g�o�nik. ��Jan Link melduje swoje przybycie � powiedzia� Jan s�u�bi�cie. ��Dobrze � zachrypia� starczy g�os. � Za kwadrans w Labo�4! ��Tak jest. To chyba znaczy, �e mam si� zg�osi� do czwartego laboratorium � pomy�la� Jan i wyszed�. Po drodze zajrza� do kuchni i �azienki, wreszcie odnalaz� drzwi laboratorium. By�o niewielkie � jak trzy po��czone kabiny mieszkalne. Konstrukcja satelity narzuca�a ten dziwaczny kszta�t pomieszcze�; jak si� Jan zdo�a� zorientowa�, przekr�j poprzeczny przez kiszkowate wn�trze torusa przedstawia� si� nast�puj�co: poziom pod�ogi korytarza i kabin dzieli� torus na dwie cz�ci. Bardziej zewn�trzna, czyli ta, kt�r� mia� pod nogami, musia�a stanowi� pomieszczenia dla urz�dze� energetycznych i automatycznych satelity. Druga cz��, w postaci zwini�tego w pier�cie� p�walca, podzielona by�a na biegn�cy �rodkiem korytarz i ci�gi bocznych kom�r, z kt�rych ka�da by�a odcinkiem zakrzywionej �kiszki� o przekroju zbli�onym do �wiartki ko�a, tak �e sufit i zewn�trzna �ciana tworzy�y jedn� zakrzywion� powierzchni� cylindryczn�. W zale�no�ci od przeznaczenia poszczeg�lnych pomieszcze� �kiszk� dzielono poprzecznymi �ciankami na odcinki r�nej d�ugo�ci, do kt�rych wchodzi�o si� wprost z korytarza. Sufit korytarza by� dalsz� cz�ci� zakrzywionego sufitu kabin. Wszystko razem musia�o by� jeszcze obudowane zewn�trzn� warstw� os�on, kt�rej grubo�� Jan ocenia� na co najmniej sto kilkadziesi�t centymetr�w. Laboratorium pe�ne by�o przyrz�d�w zaopatrzonych w samopisy i liczniki. Wi�kszo�� z nich doskonale zna�, bo nie by�y ostatnim krzykiem techniki pomiarowej. Ucieszy�o go to i zmartwi�o r�wnocze�nie: b�dzie mu co prawda �atwo zorientowa� si� w obs�udze tych urz�dze�, ale za to nie nauczy si� tu niczego rewelacyjnego�. Drzwi otworzy�y si� gwa�townie. Jan odwr�ci� si� i wypr�y�, by jak najlepiej wypa�� w oczach dow�dcy. W progu sta� siwy starzec o pomarszczonej, zwi�d�ej twarzy, z kt�rej spogl�da�y, do po�owy przykryte opadaj�cymi powiekami, jasnoniebieskie oczy. Trwa� przez chwil� bez ruchu, przygl�daj�c si� twarzy Jana, po czym mrukn�wszy co� niezrozumiale, wyci�gn�� ko�cist� d�o�. Jan bole�nie odczu� twardy u�cisk tej d�oni, lecz u�miechn�� si� tylko, na co Haar odpowiedzia� kwa�nym grymasem. ��B�dziesz to mia� pod swoj� opiek� � powiedzia� bez wst�p�w, ogarniaj�c gestem wn�trze laboratorium. � Schematy s� w kabinie dokumentacji. Dane odbiera si� raz na dob�. Nie chcia�bym mie� do czynienia z tym wszystkim, rozumiesz? Musisz sobie sam radzi�, ja mam swoj� prac�. Szczeg�owe instrukcje znajdziesz w bibliotece. Przejrzyj tak�e instrukcj� bezpiecze�stwa i podpisz j�. Reszt� zada� b�dziesz otrzymywa� na bie��co. Ledwie zamilk� jego skrzypi�cy g�os, ju� go nie by�o. Odwr�ciwszy si� na pi�cie, wybieg� prawie z laboratorium, pozostawiaj�c Jana z dziesi�tkiem nie zadanych pyta� na ustach. Ch�opak westchn�� ci�ko i powl�k� si� do biblioteki. Tego dnia Jan przygotowywa� �niadanie. By�o ju� gotowe, gdy Bruno wpad� jak bomba do kuchni i oznajmi� podnieconym g�osem: ��Uwa�aj, zaraz b�dzie awantura. Porwa� mikrofon i wywo�a� dow�dc�. ��Tu Bruno � powiedzia�. � Mia�em radiogram z Kontroli. Wysiad� trzeci przeka�nik. Je�li nie wystartujemy za p� godziny, trzeba b�dzie czeka� do nast�pnego okr��enia. ��No, to le�cie�. � burkn�� g�os Haara. ��Sam nie mog�, a Jan nie zna jeszcze rakiety� ��Powiedzia�em przecie�, �e masz go zapozna� z systemem sterowania �Klepsydry�! � g�os szefa zabrzmia� nie tajon� w�ciek�o�ci�. ��Tego si� nie da zrobi� w ci�gu kilku dni. Ja chc� mie� kogo� do�wiadczonego w rakiecie, przecie� pan wie, �e nie wolno podchodzi� do przeka�nik�w bez dublera! ��Przywioz�e� go tu sam, mo�ecie i teraz� ��Nie. B�d� musia� wyj�� w pr�ni�. Musi pan ze mn� lecie�. ��Musz�?! Kto tu jest dow�dc�? ��Pan. Ale instrukcja� ��Do cholery tam z instrukcj�! Nie mog� teraz opu�ci� stacji� ��W takim razie da mi pan na pi�mie swoj� odmow�! Bruno u�miechn�� si� z�o�liwie i spojrza� porozumiewawczo na Jana. G�o�nik warkn�� i wy��czy� si�. ��Co zrobisz? � powiedzia� Jan, nic nie rozumiej�c. ��Polec�. On te�. ��Jak to? Przecie� ci odm�wi�� ��Bynajmniej! Zaraz zobaczysz go w skafandrze. On dobrze wie, co oznacza�aby taka odmowa, udokumentowana na pi�mie. Dawno ju� powinni go skierowa� na emerytur�, a tego on boi si� jak ognia. Po chwili rzeczywi�cie zatupa�y w korytarzu ci�kie buty i g�os Haara burkn�� co� przez zamkni�te drzwi. Bruno wyszed�. Po chwili siwa g�owa dow�dcy wsun�a si� do kuchni. ��Wracamy za trzy do czterech godzin, ��czno�� na kanale sz�stym. � Oczy Haara miota�y z�e b�yski. � W laboratorium zostawi�em dla ciebie robot�. Wynotuj z ostatnich dw�ch lat wszystkie zarejestrowane ulewy promieniowania korpuskularnego powy�ej normy �redniej. Chc� to mie� na dzi� wiecz�r! Jan spojrza� na zegarek. Od chwili startu tamtych min�y dwie godziny, a on niewiele posun�� si� z robot�. Ju� po pierwszej godzinie doszed� do wniosku, �e to, co robi, nie ma najmniejszego sensu. Wyda�o mu si�, i� dow�dca chcia� tylko stworzy� pozory, �e jest mu potrzebny ten wykaz, a w rzeczywisto�ci chodzi�o o to, by on, Jan, mia� co robi� przez kilka godzin. Zabrz�cza� sygna� wzywaj�cy do radiokabiny. Zg�osi� si� Bruno i oznajmi�, �e dotarli ju� do przeka�nika. Jan potwierdzi� odbi�r meldunku i wr�ci� do pracy. Po chwili zn�w radiostacja wezwa�a go niecierpliwym sygna�em. ��Mamy awari� silnika. Jaki� defekt w systemie kontrolnym. W�tpi�, aby uda�o si� co� zrobi� przed up�ywem dw�ch godzin, trzeba si� dosta� do obwod�w sterowania stosem. B�dziemy musieli przeczeka� jeden cykl obiegu bezw�adnego� ��To znaczy � podchwyci� Jan � �e nie wr�cicie wcze�niej jak za trzydzie�ci godzin? ��Mniej wi�cej, cho� stary upiera si�, by wraca� pe�nym ci�giem natychmiast po usuni�ciu uszkodzenia. Ale i on zdaje sobie spraw�, �e na taki wariant lotu nie starczy paliwa. Mo�e wyliczymy jaki� kompromisowy spos�b, ale to i tak niewiele nam skr�ci powr�t. ��Gdzie on teraz jest? ��Stary? Wyszed� w pr�ni� Troch� si� po�arli�my i poszed� si� przespacerowa� na linie. To doskonale uspokaja nerwy. Stoimy na cumie przy trzecim przeka�niku, zamelduj o tym Kontroli. ��W porz�dku � powiedzia� Jan. � Macie �ywno�� i powietrze na dwie doby. Jak naprawisz, zamelduj. My�l�, �e obejdzie si� bez ekipy ratowniczej? ��Na pewno! Znam tego grata na pami��; wiem, co mog�o nawali�. To tylko kwestia czasu � zapewni� Bruno. Po komunikacie Bruna Jan przesta� si� spieszy� ze sw� robot�. Je�eli szef nie powr�ci dzi� po po�udniu, to nie pali si� z tym pisaniem. Wyszed�szy z radiokabiny, spojrza� na zegarek. Kilka minut po trzynastej umownego dnia. Poniewa� na obiad by�o nieco za wcze�nie, poszed� korytarzem obejrze� te cz�ci stacji, kt�rych dot�d nie zwiedzi�. Opr�cz kilku laboratori�w natrafi� tylko na rozdzielni� energetyczn� i magazyny.. Te ostatnie zajmowa�y znaczn� cz�� satelity. Po przej�ciu kilkudziesi�ciu metr�w Jan natrafi� na przepierzenie zagradzaj�ce dalsz� drog�. Zawr�ci� i, odmierzaj�c odleg�o�� krokami, poszed� w przeciwn� stron�. Mija� od czasu do czasu biegn�ce w g�r� szyby � powinno ich by� cztery, tyle bowiem �szprych� mia�o �ko�o� satelity. Min�wszy trzeci wylot z biegn�c� w g�r� drabin�, Jan natrafi� na drugie przepierzenie. Z liczby krok�w wynika�o, �e odci�ta od reszty stacji cz�� korytarza stanowi co najmniej �wier� jego d�ugo�ci. A wi�c tyle miejsca zastrzeg� sobie Haar do prywatnego u�ytku. Po co mu a� tyle miejsca? Co on tam robi? Na te pytania Jan nie potrafi� sobie odpowiedzie� przede wszystkim dlatego, �e nie potrafi� dosta� si� poza przepierzenia. Widoczne w nich przej�cia zamkni�to metalowymi odrzwiami. Innego wej�cia nie by�o. Oko�o trzeciej Bruno zakomunikowa�, �e awaria zosta�a usuni�ta. Czekali tylko na odpowiedni moment, by wystartowa� w kierunku �M�yna�. Obecnie znajdowali si� jednak w zbyt du�ej odleg�o�ci, by ryzykowa� powr�t najkr�tsz� trajektori�. �Klepsydry� nie przystosowano do takich lot�w, zapas paliwa by� zbyt ma�y. Do wieczora Jan mia� spok�j. Uda�o mu si� dosta� bezpo�redni� ��czno�� z ziemsk� sieci� radiotelefoniczn� i rozmawia� z Liss. S�ysza� j� nie najlepiej, a o wizji nawet mowy nie by�o, ale i to niezmiernie go ucieszy�o. Pe�en przyjemnych my�li zjad� kolacj� i u�o�y� si� wygodnie na tapczanie, z interesuj�c� lektur� w r�ku. Nie s�dzone mu by�o jednak przebrn�� spokojnie pierwszego rozdzia�u. Radiostacja zaalarmowa�a go po pi�ciu minutach. ��Czy wszystko w porz�dku, Link? � g�os dow�dcy brzmia� na poz�r spokojnie, ale Jan wyczu�, �e spok�j ten maskuje jakie� ukryte podniecenie. ��Najzupe�niej � odpowiedzia�. � Nie mia�em �adnych radiogram�w. ��Nie o to mi chodzi! � Haar wyra�nie niecierpliwi� si�, jakby oczekiwa� czego�, lecz nie chcia� o to pyta� wprost. � Na stacji wszystko w porz�dku? Jan zapewni� go jeszcze raz, �e nie zasz�o nic nowego i Haar z oci�ganiem wy��czy� si�. Jego pytania da�y jednak Janowi wiele do my�lenia. Czego m�g� spodziewa� si� Haar? Co mog�oby przytrafi� si� na stacji, w jej wn�trzu? W tej cz�ci, kt�r� Jan zna�, na pewno nic� Chyba �e� �e tam, u niego, w jego pracowniach� Tak, to na pewno jedyne wyt�umaczenie niepokoj�w szefa. Gdy Bruno zmusi� go do tego lotu, Haar by� najwyra�niej czym� zaj�ty. Mo�e rozpocz�� jaki� eksperyment i teraz boi si� o wynik? A je�li to niebezpieczny eksperyment? Zagra�aj�cy wybuchem? Nie, przecie� nie zostawia�by czego� podobnego na �asce losu, nie wspominaj�c nawet s�owem� S�dzi� co prawda, �e nied�ugo powr�ci, ale� Niepok�j Jana wzr�s�, gdy po godzinie Haar odezwa� si� ponownie. Tym razem poleci� Janowi, by przeszed� si� korytarzem w jedn� i w drug� stron� i sprawdzi�, czy �nic si� tam podejrzanego nie dzieje�. Tym razem Jan nie wytrzyma� ju� i wprost zapyta�, o co konkretnie chodzi. Jako odpowied� us�ysza� gniewne burkni�cie i powt�rzenie poprzedniego polecenia� Obszed�szy korytarz, zajrzawszy do wszystkich pomieszcze� i nie znalaz�szy niczego podejrzanego, Jan ze z�o�ci� zakomunikowa� dow�dcy, �e idzie spa�. Haar najwyra�niej pu�ci� mimo uszu to ostentacyjne o�wiadczenie, bo zapowiedzia�, �e za kilka godzin znowu si� po��czy ze stacj�. Ze spania nic nie wysz�o. Jan nie m�g� uspokoi� k��bi�cych si� w m�zgu przypuszcze� i domys��w. Stworzy� i odrzuci� jako bezsensowne ze trzy hipotezy, z kt�rych ka�da zak�ada�a obecno�� jakiej� nieznanej osoby w pomieszczeniach zajmowanych przez dow�dc�. Raz by� to ukrywany przest�pca, to zn�w� kobieta, wreszcie p�przytomny umys� zasypiaj�cego stworzy� sobie jak�� niezwyk�� istot� z Kosmosu, kt�r� Haar go�ci � czy mo�e wi�zi � u siebie� Ostatnie my�li wtopi�y si� w koszmarny sen, Jan przewraca� si� na tapczanie i nagle, trafiony w �rodku snu ol�niewaj�c� koncepcj�, usiad�, od razu przytomny, na brzegu pos�ania. Przez chwil� rozgl�da� si� po ciemnej kabinie, przypominaj�c sobie ow� senn� my�l� Potem wsta�, narzuci� ubranie i wyszed�. Ruszy� korytarzem w lewo. Dochodz�c do przegrody, zacz�� st�pa� cicho i ostro�nie. Chwil� nas�uchiwa� z uchem przy �cianie. Nagle drgn��. Zza przepierzenia doszed� go st�umiony skowyt, jakie� j�kliwe skomlenie. Znieruchomia�. Kto� � czy te� co� � musia�o tam jednak by�. Mo�e po prostu pies? Nie, Bruno powiedzia�by mu o psie� Zreszt� Haar nie robi�by z tego takiej tajemnicy, m�g� przecie� mie� psa zupe�nie oficjalnie� Jan nas�uchiwa� jeszcze z minut�. D�wi�ki � jakby nieco g�o�niejsze, natarczywe � powtarza�y si� co chwila. Nie przypomina�y g�osu �adnego ze znanych Janowi zwierz�t. Raz jeszcze sprawdziwszy zamki w drzwiach, przekona� si�, �e t�dy nie dostanie si� do odci�tej cz�ci korytarza. Wr�ci� powoli w kierunku swej kabiny. Mijaj�c wylot prowadz�cego w g�r� wy�azu zatrzyma� si�, tkni�ty nag�ym pomys�em. Przecie� stamt�d, z odgrodzonej cz�ci korytarza, biegnie ku g�rze taki sam szyb, kt�rego g�rny wylot znajduje si� w centralnej cz�ci satelity.� Pobieg� po skafander i po chwili wspina� si� w g�r� szybu. Czu�, jak z ka�dym krokiem zmniejsza si� ci�ar jego cia�a. Wyszed� przez �luz� na zewn�trz. Ostro�nie st�paj�c po �liskiej powierzchni wewn�trznej walca, stanowi�cego centraln� cz�� satelity, dotar� do s�siedniego wy�azu. By� zamkni�ty �ci�le przylegaj�c� do brzeg�w otworu p�yt�. Jan wcisn�� taster zamka � klapa usun�a si� w g��b i ods�oni�a zej�cie do �luzy. U�miechn�� si� mimo woli. A jednak tego Haar nie przewidzia�! S�dzi� zapewne, �e Jan nie odwa�y si� wychodzi� w pr�ni� bez asekuracji� A mo�e po prostu tak dawno nie opuszcza� stacji i ukrytej w niej swojej tajemnicy, �e wyzby� si� odruchu zamykania jej przed niepowo�anym okiem? Pozostawiaj�c pr�niowy skafander we wn�trzu �luzy, Jan powoli schodzi� w d� szy