4546

Szczegóły
Tytuł 4546
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4546 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4546 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4546 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dariusz Filar�Jeszcze jedna podr� Gulliwera �Nieostro�� Jeszcze jedna podr� Gulliwera Pe�ny tekst r�kopisu przez niekt�rych zaliczanego do apokryf�w, a przez innych z ca�� stanowczo�ci� przypisywanego Swiftowi i uwa�anego za nie opublikowany epilog jego s�ynnej ksi��ki; r�kopis ten odnaleziono w�r�d zbior�w biblioteki w Armagh w p�nocnej Irlandii w blisko dwa i p�l stulecia po �mierci pisarza. AUTOR PONOWNIE OPOWIADA O SWOIM POWROCIE DO ANGLII Z KRAJU WSPANIA�YCH HOUYHNHNM�W I ODRA�AJ�CYCH YAHOOS�W � JEGO NIESZCZʌCIA W OJCZY�NIE � POSTANAWIA WYRUSZY� W JESZCZE JEDN� PODRӯ � �EGLUJE KU NIEZNANYM L�DOM PRAWDOM�WNO�� AUTORA � JEGO OPOWIE�� O TYM, CZEGO OPOWIEDZIE� SI� NIE DA AUTOR, TYM RAZEM OSTATECZNIE I NAPRAWD�, �EGNA CZYTELNIKA I KRESU ZAKO�CZENIE � Gdy pi�tego grudnia 1715 roku, po szesnastu latach i ponad siedmiu miesi�cach strawionych na podr�owaniu, dotar�em o dziesi�tej rano do portu w Downs, a mniej wi�cej o trzeciej po po�udniu do mego domu w Redriff, s�dzi�em, �e oto dokona� si� ostatni z moich powrot�w do Anglii, bo nigdy ju� wi�cej nie wyrusz� na morze. Pragn��em odt�d jedynie siadywa� w moim ogr�dku i oddawa� si� rozwa�aniom o wspania�ych cnotach, kt�rych lekcj� dali mi m�drzy i szlachetni Houyhnhnmowie. Zamierza�em tak�e kszta�ci� cz�onk�w mojej rodziny, o ile oka�� si� dostatecznie poj�tni. Wiesz przecie�, Mi�y Czytelniku, jak trudne okaza�y si� dla mnie pierwsze chwile sp�dzone z m� �on� i dzie�mi. Odk�d, jeszcze w Houyhnhnmlandii, zacz��em widzie� ich (a tak�e mych przyjaci�, rodak�w i og�lnie gatunek ludzki) takimi, jakimi w rzeczywisto�ci s�: Yahoosami do szpiku ko�ci � z ogromnym wysi�kiem przychodzi�o mi cho�by pomy�le� o zbli�eniu si� do nich, a samo wyobra�enie ich ohydnego dotyku przyprawia�o mnie o md�o�d. Nic te� dziwnego, �e blisko�� wielkiego stada Yahoos�w, kt�rego rodzicem i zarazem pasterzem by� mia�em, napawa�a mnie najg��bszym wstr�tem, wstydem, a nawet przera�eniem. Wo� bij�ca od nich by�a dla mnie nie do zniesienia. Min�� rok, nim zacz��em spo�ywa� z nimi posi�ki w jednym pokoju, a i to tylko po uprzednim zatkaniu nosa rut�, lawend� lub tytoniem i zaj�ciu miejsca przy najodleglejszym kra�cu sto�u. Mimo wszystko oswaja�em si� z wolna i gdyby nie w�cibstwo pod�ych s�siad�w wytrwa�bym prawdopodobnie w postanowieniu osiad�ego �ycia. Niestety! Wbrew najszczerszym moim pragnieniom 'liczni przedstawiciele yahooskiego spo�ecze�stwa, a w pierwszym rz�dzie owi najbli�si s�siedzi nie zostawili mnie w spokoju. Nieszcz�cie zacz�o si� w momencie, gdy spr�bowa�em zapewni� sobie dobre i podnosz�ce na duchu towarzystwo. Za znaczn� sum� zakupi�em dwa pi�kne ogiery i wybudowa�em dla nich du�� Stajni�, gdzie mieszka�y nie znaj�c siod�a ni w�dzid�a. Rozmawia�em z nimi co dnia w ich j�zyku wznios�ych Houyhnhnm�w; pojmowali�my si� nawzajem doskonale i pozostawali�my w wielkiej za�y�o�ci. Rych�o podpatrzono mnie jednak i roznios�o si� po Anglii, �e umiem porozumie� si� z ko�mi. Wie�� ta, nie mieszcz�ca si� w ciasnym umy�le przeci�tnego Yahoosa, uczyni�a ze mnie nie lada atrakcj� mego ma�ego Redriff. Nie pomog�y pro�by i protesty, barykadowanie drzwi i spuszczanie z �a�cucha ps�w, a wreszcie wzywanie pomocy str��w publicznego porz�dku; stada wielkich pan�w, rzezimieszk�w, oficer�w, g�upc�w, polityk�w, �apownik�w, urz�dnik�w, z�odziei i innych im podobnych pragn�y ujrze� mnie za wszelk� cen� i ka�dego dnia na nowo szturmowa�y m�j dom. Rozd�ty pych� zlepek szpetoty oraz wszelkich chor�b cia�a i umys�u, jaki prawie nieustannie musia�em ogl�da�, burzy� wszelkie tamy mojej cierpliwo�ci i przywodzi� mnie na granic� szale�stwa. Wytrzymywa�em czas jaki�, ale w ko�cu przysz�o mi przekona� m� �on� i dorastaj�ce potomstwo, �e lepiej b�dzie dla wszystkich, je�li jednak opuszcz� Angli� i spr�buj� odkry� jak�� wysp�; nie zamieszkan�, lecz mog�c� mnie zaopatrzy� we wszystko, co konieczne do �ycia. Pragnienie trafienia na tak� wysp� i cieszenia si� w zupe�nej samotno�ci w�asnymi my�lami wype�nia�o mnie przecie� od chwili odp�yni�cia z Houyhnhnmlandii i w�a�ciwie tylko pojmanie i uprowadzenie mnie przemoc� na pok�ad portugalskiego okr�tu kapitana Pedra de Mendozy sprawi�o, �e znalaz�em si� w Lizbonie, a p�niej w Downs i Redriff. Gdy rodzina nie zatrzymywa�a mnie wi�cej, zacz��em przemy�liwa� o okr�cie, na kt�rym m�g�bym dop�yn�� do wymarzonego l�du. Poniewa� nie my�la�em skazywa� si� na wielotygodniow� kompani� za�ogi jakiego� kupieckiego �aglowca ani tym bardziej nara�a� na ujawnienie drogi ku. mojej przysz�ej kryj�wce, musia�em zdoby� okr�t, na kt�rym m�g�bym w t� ostatni� podr� wyruszy� sam. Pilnie s�uchaj�c mych �ycze� i wskaz�wek (postawa jak�e rzadka u Yahoosa!) mistrz James Robertson z Portsmouth zbudowa� dla mnie stateczek o trzech tonach pojemno�ci, kt�ry na pierwszy rzut oka wydawa� si� po��czeniem szalupy z miniaturow� hiszpa�sk� karak�, a urz�dzony by� tak sprytnie, �e bez niczyjej pomocy mog�em obs�ugiwa� zar�wno ster, jak i �agle, W szerokim na osiem st�p kubryku nie zabrak�o niczego, co mog�o u�atwi� i umili� mi podr�, a wi�c przytwierdzonych do pod�ogi sto�u i krzese�, szafy do. przechowywania bielizny oraz wygodnego hamaka. Na burcie poleci�em wymalowa� nazw� brzmi�c� �Salvation", bo zaiste wybawieniem by�a w moich oczach szansa ucieczki od �wiata, w kt�rym w�adza spoczywa w r�kach bydl�t tak g�upich i sk�onnych do wyrodnych wyst�pk�w jak Yahoosi. Rozwi�zawszy tak szcz�liwie problem okr�tu zgromadzi�em odpowiednie zapasy jad�a oraz napoj�w i dnia �smego wrze�nia 1720 roku opu�ci�em macierzysty port kieruj�c �Salvation" pocz�tkowo ku miejscu, w kt�rym wysuni�ty j�zor Konwalii wskazuje bezkresy oceanu. �egnano mnie t�umnie, przy czym jedni widzieli we mnie filozofa, drudzy samob�jc�, a jeszcze inni i zarazem najliczniejsi � pospolitego wa�ata. Nie s�dz� jednak, by ktokolwiek, �on� m� i nieszcz�sne potomstwo wliczaj�c, bola� nadmiernie z powodu rozstania. Ja zreszt� te� opuszcza�em m� ojczyzn� bez �alu i niepokoi� mnie jedynie los owych dw�ch ogier�w, kt�re niew�tpliwie nale�a�y do szlachetnej rasy Houyhnhnm�w, a pod moj� nieobecno�� nara�one by�y na zwyrodnienie umys�u i charakteru spowodowane wp�ywem nowych w�a�cicieli. Od chwili podniesienia kotwicy podr� moja przebiega�a jak najpomy�lniej i dzi�ki wielce sprzyjaj�cemu wiatrowi ju� dwudziestego drugiego wrze�nia przybi�em do nabrze�a w Tenariffie. Uzupe�niwszy zapas s�odkiej wody i �wie�ego mi�sa pu�ci�em si� dalej na po�udniowy zach�d. I tak, Mi�y Czytelniku, przychodz� do tego fragmentu mojej opowie�ci, w kt�rym przekazywanie �cis�ego sprawozdania z mych przyg�d, jakiemu po�wi�ca�em si� do tej pory, napotyka rozliczne trudno�ci, a kt�ry we mnie samym budzi najbole�niejsze rozterki i g��bokie w�tpliwo�ci. Zawsze ho�dowa�em zasadzie, �e podr�nik opisuj�cy poznane kraje i dozaane w nich wra�enia bardziej winien dba� o surow� wierno�� faktom ni� o kwiedsto�� stylu czy o daj�c� poczytno�� i poklask barwno�� opisu. Oburza�a mnie �atwowierno�� publiczno�ci tak bezczelnie zniewa�anej bajaniem wielu podr�niczych ksi��ek i dlatego z ca�ego serca opowiada�em si� za wprowadzeniem prawa nakazuj�cego ka�demu autorowi, by przed og�oszeniem relacji z podr�y z�o�y� przysi�g� przed Lordem Kanclerzem, �e to, co pragnie wydrukowa�, wolne jest od zmy�le� i fa�sz�w. Pochlebiam sobie, �e w tym, co napisa�em o mych wyprawach do Lilliputu i Brobdingnagu, do Laputy, Balnibarbi, Glubbdubdrib, Luggnagg i Japonii, a wreszcie do Houyhnhnmlandii, a tak�e w tym, co pomie�ci�em dot�d na tych kilku ostatnich stronicach, nie ma nic poza najczystsz� prawd�. Ani na jot� nie wyszed�em poza to, co sam wyra�nie widzia�em i s�ysza�em. Nie doda�em niczego ani niczego �wiadomie nie przekr�ci�em. Lecz w przypadku, kt�ry sta� si� mym udzia�em na czwarty dzie� po odbiciu od nadbrze�a w Tenariffie, podporz�dkowanie si� wpojonej mi przez mego czcigodnego pana Houyhnhnma zasadzie, by w relacjach nie wykracza� nigdy ani s�owem poza oczywiste fakty, uniemo�liwia . w�a�ciwie przekazanie czegokolwiek. Dochowuj�c wierno�ci tej zasadzie m�g�bym jedynie powiedzie�, �e dwudziestego sz�stego wrze�nia zerwa�a si� burza, �e wielka fala wywr�ci�a m�j okr�cik i str�ci�a mnie w morze i �e nast�pnie znalaz�em si� zupe�nie nagi na �rodku rynku w mym mi�ym mie�cie. M�g�bym jeszcze co najwy�ej doda�, �e mi�dzy katastrof� a moim nieoczekiwanym i ze wszech miar niezwyk�ym przybyciem do Redriff min�� blisko rok. Lecz jaki� Czytelnik zechce si� zadowoli� opisem tak sk�pym i tak bez reszty pozbawionym szczeg��w? Kt�ry� nie spyta, co w�a�ciwie dzia�o si� ze mn� w owym okrytym mg�� tajemnicy roku? Pojmuj� to doskonale i raz jeszcze musz� si� przyzna� do n�kaj�cych mnie w�tpliwo�ci i rozterek. Za nic nie chcia�bym si� dopu�ci� napisania opowie�ci na wz�r tych, kt�re zw� utopijnymi lub fantastycznymi, a kt�rymi zniewa�aj� pras� drukarsk� tak liczni dzisiaj pisarze (czy te� raczej tak liczni bezczelni k�amcy, kt�rzy bez wyj�tku winni zosta� skazani na kar� zjedzenia zaczemionych przez siebie arkuszy i gaszenia pragnienia jedynie atramentem). Zarazem jednak otwarcie musz� o�wiadczy�, �e przekazanie czystej prawdy w tym przypadku r�wnie� przerasta me mo�liwo�ci. Nie wynika to bynajmniej z jakiego� ci���cego na mnie zobowi�zania dochowania sekretu czy te� z jakiej� nagle objawionej w�asnej mojej niech�ci do wyzna�. Prawda wymyka si� po prostu memu umys�owi i wymaga s��w, kt�rych nie znam. Poniewa� i to stwierdzenie mo�e si� wydawa� cokolwiek niejasne, w dalszym ci�gu spr�buj� je nale�ycie rozwin�� i zadowalaj�co uzupe�ni�. Pami�tasz pewnie, Czytelniku, �e opowiadaj�c poprzednio o moich pobytach w�r�d wielu odleg�ych narod�w �wiata musia�em cz�sto ucieka� si� do om�wie�, a jeszcze cz�ciej do por�wna�. Wspominaj�c na przyk�ad �yj�cego w Houyhnhnmlandii ptaka o nazwie lyhannh stwierdza�em, i� wygl�da on jak jask�ka, ale o wiele wi�ksza. Odmalowuj�c mechanizm nap�dowy lataj�cej wyspy wskazywa�em, �e g��wnym jego elementem jest wielki magnetyt, kt�ry kszta�tem przypomina cz�enko tkackie. A opisuj�c zachowanie dzikich Yahoos�w polegaj�ce na obrzucaniu nieczysto�ciami upad�ego ulubie�ca, przodownika stada, o�mieli�em si� zwr�ci� uwag�, i� jest to poniek�d podobne do obyczaj�w panuj�cych w�r�d niekt�rych elit rz�dz�cych Europy. Wszelkie bowiem postrzeganie i okre�lanie przez nas zjawisk oraz przedmiot�w nowych polega w gruncie rzeczy na zestawieniu ich z tym, co ju� znamy. Zatrzymuj�c si� tedy przed czym� �wie�ym i nigdy dot�d nie ogl�danym oddajemy si� natychmiast pospiesznym poszukiwaniom w pami�ci form i tre�ci pokrewnych, kszta�t�w zbli�onych i zastosowa� analogicznych, postaci, barw i porusze� gdzie� i kiedy� ju� napotkanych. Zasoby naszych skojarze� wyznaczaj� wi�c horyzont naszemu przyswajaniu nowego, jednocze�nie s� fundamentem tego dzie�a i najwa�niejszym jego ograniczeniem. K�opoty we w�a�ciwym odbiorze nie znanych nam dot�d przedmiot�w oraz zjawisk i w przekazywaniu innym nabytych do�wiadcze� pojawiaj� si� wtedy, gdy odzew wywo�any w nas przez nowe jest zbyt s�aby, gdy skojarzenia przychodz� z wysi�kiem, a podobie�stwa okazuj� si� z�udne. Nieprzezwyci�one niemal trudno�ci stawia�o przede mn� .wyja�nianie memu panu, najgodniejszemu z Houyhnhnm�w, czym s� w�adza, wojna, pieni�dze, prawo i kara, bowiem poj�cia te nie mia�y �adnych odpowiednik�w w jego j�zyku, a instytucji i rzeczy, co by je mog�y przypomina�, w otaczaj�cej go rzeczywisto�ci po prostu nie by�o. Rozwodzi�em si� szeroko o tych sprawach i podawa�em mn�stwo szczeg��w, lecz Jego Czdgodno��, mimo i� mia� wybitny umys� doskonale wykszta�cony rozmy�laniem i rozmowami, nigdy ca�kowicie ich nie poj��. Nie rozumia�, jak mo�na znajdowa� upodobanie w mordowaniu jednych i g�odzeniu innych, w gromadzeniu kawa�k�w ��tego metalu, kt�rych nie mo�na ani zje��, ani przeznaczy� na okrycie cia�a, w piciu p�yn�w o obrzydliwym zapachu i smaku po to tylko, by pogr��y� si� w chorob� i szale�stwo/W ko�cu stwierdza� te� zawsze, i� musi to wynika� z wyj�tkowej g�upoty i dziko�ci, jakie cechuj� natur� yahoosk�. Ot� zechciej przyj�� do wiadomo�ci, Mi�y Czytelniku, �e bariera, przed kt�r� zatrzyma� si� m�j naj�askawszy pan Houyhnhnm pr�buj�c poj�� �yde Europy, by�a niczym wobec tej, jaka pojawi�a si� przede mn� po morskiej katastrofie i pozosta�a nieporuszona przez rok, kt�ry min��, zanim powr�ci�em do RedrifT (o tym, �e trwa�o to rok, dowiedzia�em si� zreszt� dopiero na miejscu, bo wcze�niej bez reszty pozbawiony by�em poczucia czasu). Od chwili porwania mnie przez wielk� fal� dzia�o si� ze mn� co�, czego opisa� nie potrafi�, bo nie przypomina niczego, z czym kiedykolwiek si� zetkn��em. Nie umiem orzec, czy znikn��em pod wod�, czy p�ywa�em po powierzchni lub czy unios�em si� ponad ni�, bo sytuacja moja nie odpowiada�a �adnemu z tych trzech wariant�w. Otoczenie, w jakim si� znalaz�em, nie wywo�a�o we mnie �adnych skojarze�, nie nasun�o mi �adnych podobie�stw ani nie obudzi�o �adnych wspomnie�. Nie wiem, czy obcowa�em z dobrem, czy ze z�em, z pi�knem czy z brzydot�, z jakimi� barwami i kszta�tami czy z zupe�n� pustk�. Przychodz� momenty, kiedy nawet nie jestem pewien, czy w og�le cokolwiek zdo�a�em zauwa�y�. Znamienia Houyhnhnmowie uwa�aj�, �e niemo�liwo�ci� jest powiedzie� co�, czego nie ma. Ja za� wiem dzisiaj, �e jest co�, czego nie da si� powiedzie�. Mimo stara�, kt�rych nie szcz�dz� zn�caj�c si� nad w�asn� pami�ci�, nie mog� odnale�� pod powiekami najmniejszego strz�pu obrazu, nie potrafi� odtworzy� w sercu �adnego nastroju i nie udaje mi si� trafi� na ani jedno s�owo, co wyrazi�oby niewyra�alne. Pozostaj� fakty, od kt�rych zacz��em: w ubraniu wpad�em do oceanu, a po roku ca�kiem nagi stan��em na rynku swego miasta (nie wiem, jak do tego dosz�o; czy zlecia�em z nieba, czy wyros�em spod ziemi, czy te�, jak duch, wy�oni�em si� z powietrza; r�wnie� nikt ze �wiadk�w mego powrotu nie umia� rozstrzygn�� tej zagadki). Zdarzenie tak niecodzienne, jakim jest nagus paraduj�cy w miejscu publicznym, �ci�gn�o natychmiast t�umy gapi�w, kt�rzy naigrywali si� ze mnie, ja za� sta�em zupe�nie og�upia�y i bezradny, p�ki jaka� lito�dwsza dusza nie okry�a mnie opo�cz� i, poznawszy, kim jestem, nie odprowadzi�a do domu. Skandal, jaki wybuch�, sprawi�, �e moje �ycie sta�o si� jeszcze niezno�niejsze ni�li wprz�dy. Stada ciekawskich natr�t�w, pami�taj�ce wci�� o moich umiej�tno�ciach i dodatkowo zaciekawione okoliczno�ciami mego powrotu, nie pozostawia�y mi ju� nawet minuty spokoju, a ze smutkiem wyzna� musz�, �e nikt spo�r�d tych, co spotkali mnie wtedy, mej �ony i dziatek nie wy��czaj�c, nie chcia� da� wiary moim wyja�nieniom: tym samym, kt�re Tobie, Czytelniku, przedstawi�em wy�ej. Wszystko to zmusi�o mnie do sprzeda�y mego domu w Redriff i do osiedlenia si� na odludziu nie opodal Newark w Nottinghamshire. Tutaj przebywam nie oddalaj�c si� nawet na krok od domu i st�d prowadz� korespondencj� z mym kuzynem, Panem Richardem Sympsonem, kt�ry, jak mi doni�s�, czyni starania, by og�osi� drukiem me wspomnienia. Rodzina moja wd�� odnosi si� do mnie z niejak� nieufno�ci�, bowiem l�ka si�, �e pozostawiony sam sobie m�g�bym znowu pod��y� w jakie� ludne miejsce i publicznie si� obna�y�. Z tego te� wzgl�du przynajmniej jedno z moich Yahoos�w nieustannie ma mnie na oku, a je�li przypadkiem wszyscy naraz zmuszeni s� gdzie� si� oddali�, to zamykaj� mnie w mocnej drewnianej klatce, kt�r� specjalnie w tym celu zbudowali. Czytelnikowi, kt�ry na pewno uwierzy� mej relacji, nie musz� t�umaczy�, �e ich obawy s� najzupe�niej p�onne, a zabiegi maj�ce na celu zatrzymanie mnie w granicach naszej posiad�o�ci zbyteczne. Poddaj� si� im jednak bez sprzeciwu i wszystko wybaczam. Zreszt� chwile uwi�zienia nie s� mi przykre, bo moj� klatk� ustawiono w stajni, a ub�aga�em mego najstarszego syna, by odnalaz� i odkupi� dla mnie owe dwa ogiery, o kt�rych pozwoli�em ju� sobie wspomina�. Siedz�c wi�c pod kluczem rozmy�lam o przygodach, jakich dozna�em, o szale�stwach nieodmiennie wybieraj�cej fa�szywe drogi i niczego nie pojmuj�cej prawid�owo ludzko�ci i o tajemniczej sile, kt�rej opisa� nie potrafi�, a kt�ra nie pozwoli�a mi uton�� i dla jakich�, sobie tylko znanych powod�w, zanios�a mnie na powr�t do Anglii daj�c mi czas na spisanie tych pami�tnik�w. Niekiedy za� rozmawiam w j�zyku Houyhnhnm�w z mymi dwoma stoj�cymi przy pobliskich ��obach przyjaci�mi; gwarzymy o sprawach prostych i pi�knych i w�wczas jestem najzupe�niej szcz�liwy. Nieostro�� Zastyg�e gor�co, �ar nie wygaszony przez odej�cie dnia, martwota... Wielkie skrzyd�a uczepionego pod sufitem wentylatora w beznadziejnym trudzie kroj� g�ste powietrze. �wiat�o lamp ��tymi plamami si�ga jedynie otwartych drzwi na taras; tu� za nimi wsi�ka w bezdenn�, aksamitn� czer�. Go�cie hoteliku rozeszli si� ju� do swoich pokoi i w niewielkiej jadalni, nie licz�c �niadolicego kelnera, kt�ry w skupieniu i prawie bezszelestnie uprz�ta stoliki, pozostali�my tylko my dwaj. Od godziny nasze spojrzenia spotyka�y si� raz za razem, a teraz nieomal otwarcie przygl�damy si� sobie. Jego twarz � porysowana zmarszczkami, spalona przez s�o�ce, okolona brod�, w kt�rej, tak jak i w kr�dute�ko przyci�tych w�osach, obficie pl�cz� si� nitki siwizny � nie do ko�ca zdradza wiek. Mo�e nale�e� do m�czyzny czterdziestoletniego, ale i do jednego z tych dwudziestoparolatk�w, o kt�rych zwyk�o si� m�wi�, �e ,,wiele przeszli". Ubranie nosi w dobrym gatunku, czyste i starannie wyprasowane, lecz mocno ju� podniszczone (nawet st�d mog� dostrzec, �e jego p��cienna bluza jest wyp�owia�a i zacerowana w kilku miejscach, widoczne pod sto�em nogawki d�ins�w � b��kitnych kiedy�, a dzi� do bia�o�d spranych � strz�pi� si�, za� przyszwy i zel�wki grubych, traperskich but�w rozwarstwiaj� p�kni�cia i szpary). Gdy �amie chleb, dzieli na k�sy le��c� przed mm na talerzu ryb� albo si�ga po szklank� z winem, przyci�ga uwag� harmonijno�ci� ruch�w. Ka�dy > z nich znamionuje si��, spokojn� zr�czno��, pow�ci�gan� wewn�trzn� energi�. R�wne wra�enie wywiera jego g�os; nie zdo�a�em rozr�ni� poszczeg�lnych s��w, jakie kierowa� do kelnera, ale pochwyci�em ich ton � ani rozkazuj�cy, ani nadmiernie prosz�cy, lecz g��boki i d�wi�cz�cy nieugi�t� wol�. Najwa�niejsze jednak s� w tym cz�owieku oczy; pe�ne m�dro�ci i zm�czenia, kt�rym przysz�o za ni� zap�aci�, a r�wnocze�nie czujne, wd�� czego� poszukuj�ce i badawcze, zdaj�ce si� przenika� w g��b ludzi i przedmiot�w jak aparat Roentgena... Wzrokiem zadaje mi pytanie i nie czekaj�c odpowiedzi podnosi si� z miejsca. Idzie ku mnie. Z p�u�miechem otwiera usta - - - Czy pozwoli mi pan przysi��� si� do siebie? Dzi�kuj�, wiedzia�em, �e pan nie odm�wi. Sk�d mia�em pewno��? No c� � posiadam po trosze sztuk�, czytania w my�lach bli�nich. Ju� dawno odgad�em, �e nie ma pan jeszcze ochoty p�j�� na g�r� i po�o�y� si� spa�, �e pragnie pan towarzystwa i rozmowy. A �ci�lej � mojego towarzystwa... i ze mn� rozmowy. ... Zajmuje krzes�o naprzeciwko mnie i teraz, gdy znalaz� si� tak blisko, pr�d p�yn�cy z jego oczu przybiera na'sile; Ca�ym sob� czuj� niewidzialn� fal�, kt�ra wci�ga mnie i zewsz�d zamyka. Przez zam�t w mojej g�owie przebija si� nag�e podejrzenie � mocne i krystalicznie jasne, a przy tym jak gdyby obudzone gdzie� poza mn� i narzucone mojemu m�zgowi: oto wch�ania mnie cz�stka przestrzeni, kt�ra stanowi wy��czn� w�asno�� nieznajomego, oto wpadam do sfery, wewn�trz kt�rej dana mu jest nieograniczona w�adza. M�j rozs�dek pr�buje obrony. My�l�: z�udzenie!, autosugestia!, a w og�le to bzdura! I jednocze�nie spostrzegam, �e od paru chwil bezwiednie, w automatycznym na�ladownictwie powtarzam jego zachowanie i gesty.; wyprostowa�em si� �ci�gn�wszy �opatki, .w kszta�t namiotu sk�adam d�onie ��cz�c je tylko koniuszkami szeroko rozcapierzonych palc�w, tak samo jak on wolno przenosz� skupione spojrzenie z jednego punktu na drugi... Przenika mnie zimny strumie� prawdziwego niepokoju. Usi�uj� otrz�sn�� si� z uroku. Daremnie! Przeistoczono mnie w kukie�k�; twardy dr��ek usztywnia korpus i kark, a napi�te sznurki ci�gn� r�ce. Wbrew nim nie mog� zrobi� nic! Moje cia�o odzyskuje swobod� dopiero wtedy, gdy i on, odchyliwszy si� na oparcie krzes�a, rozlu�nia mi�nie i na mgnienie przymyka powieki, Nie na dosy� d�ugo, bym zd��y� g��biej si� zastanowi� albo choda� znale�� w�a�ciwe s�owa dla nurtuj�cych mnie pyta�. Zaraz jego spojrzenie ogarnia mnie na nowo, a ten sam co przedtem p�u�miech rozchyla mu wargi - - - Co pana. sprowadza do tej ziemi filozof�w, w�drowc�w, demon�w i b�stw? Nie, prosz� nie odpowiada�. Niech mi pan pozwoli zabawi� si� w detektywa. Zwyczajnym turyst� pan nie jest; nie nale�y pan do tego kolorowego i jak�e ha�a�liwego stadka, kt�re jeszcze przed kwadransem mogli�my tutaj ogl�da�. Alpinista r�wnie� odpada � brak w panu cech specyficznego stylu. Jaki wyr�nia to �rodowisko, A zreszt� b�d�c jednym z nich zatrzyma�by si� pan w kt�rym� z wy�ej po�o�onych schronisk. Badacz starych ksi�g? Kolekcjoner antycznych pos��k�w? A mo�e amator tanich narkotyk�w? Przecz�co kr�ci pan g�ow�... Dziennikarz? No, widz�, �e tym razem prawie trafi�em! .Ciep�o, ciep�o... Pisarz?! Oczywi�cie, mog�em wpa�� na to wcze�niej... Wi�c przyby� pan tutaj, by w egzotycznej scenerii i w�r�d tajemnic obcej kultury znale�� natchnienie do swej tw�rczo�ci... Prosz� wybaczy� to, co powiem, ale podej�cie takie cz�sto bywa w�a�ciwe autorom pocz�tkuj�cym lub te� uprawiaj�cym gatunki literatury zaliczane do po�ledniejszych. Ach, nie ma pan zwyczaju obra�a� si� o takie uwagi. To dobrze, to bardzo dobrze � zachowanie dystansu wobec siebie i swego dzie�a jest cnot�... Kto wie? Mo�e w pa�skim wypadku zostanie ona nagrodzona? Niewykluczone, �e moja historia to w�a�nie temat, jakiego pan szuka ... Z wyrazu jego twarzy odgaduj�, �e wraca pami�ci� w odleg�� przesz�o��. Nie �miem przerywa� tej zadumy. Zreszt� wszystkie pytania, kt�re ledwie co gor�czkowo chcia�em mu zadawa�, staj� si� teraz ma�o wa�ne. Ro�nie we mnie pewno��, �e przyobiecana historia oka�e si� o wiele ciekawsza od zwyk�ego ods�oni�cia przyczyn mego dziwnego prze�ycia, �e da mi wyja�nienia istotniejsze. Tote� zamieniam si� w s�uch, gdy tylko z ust nieznajomego padaj� pierwsze s�owa - - - Nazywam si� Ho�d. Marek Ho�d. O! Widz�, �e moje nazwisko nie jest panu ca�kiem obce. Obi�o si� panu o uszy? No, no � to znaczy, �e kto� je jeszcze czasami publicznie wspomni na p�nocny zach�d od tych g�r... A przyczyna tego rozg�osu? Dzie�a lub post�pki, kt�re go przynios�y? Tego pan ju� nie wie... C�, prosz� zgadywa� � ja rozszyfrowa�em pana, wi�c mo�e z kolei panu uda si� to samo zrobi� ze mn�. Nie, nie by�em aktorem. Re�yserem tak�e nie. Ani pisarzem, ani malarzem. Wykazuje pan niezwyk�y up�r w dobieraniu do mojej osoby profesji czysto artystycznych. W rzeczywisto�ci zaj�cie moje ��czy�o w sobie wiele pierwiastk�w � owocowa�o dzie�ami sztuki, ale i bie��cymi komentarzami politycznymi, w r�wnej mierze zale�a�o od mego talentu i od niezawodno�ci techniki, niekiedy zmusza�o mnie do wyczyn�w akrobaty... Doprawdy? Dopiero teraz sko�owa�em pana zupe�nie? Chce si� pan podda�? Ha, niech i tak b�dzie! Odkrywam karty � by�em fotografem, a dok�adniej bior�c � fotoreporterem. Wi�c napotykaj�c moje nazwisko musia� pan zetkn�� si� i ze zdj�ciami ...Jego ostatnie s�owa d�wi�cz� jeszcze w moich uszach, gdy pami�� podsuwa mi ogl�dan� przed laty ok�adk� kt�rego� z tygodnik�w (mo�e to by� �Newsweek"?, a mo�e �Time"?) o zasi�gu �wiatowym; na dole, w prawym rogu, wielki obiektyw staro�wieckiego, osadzonego na statywie aparatu, a zza niego wychylaj�ca si� twarz m�czyzny. Zbli�enie pozwala dostrzec ka�dy por jego sk�ry. Nie nosi brody, zmarszczek ma niewiele, a jego w�osy nawet nie zacz�y siwie�, lecz oczy � wpatrzone w niewiadomy cel, ku kt�remu wymierzony jest obiektyw, a wi�c i w bior�cego pismo do r�k czytelnika � s� takie jak dzi�; uwa�ne, skupione, przenikliwe... Marek Ho�d! Oczywi�cie! Teraz przypominam ju� sobie ca�kiem wyra�nie, �e portretem na ok�adce, d�ugim artyku�em wewn�trz numeru i paroma stronicami zdj�� czczono jedn� z jego s�ynnych wystaw � w nowojorskim Metropolitan Museum of Art albo w paryskim Centre Culturel przy ulicy Beaubourg. Ale przecie� widywa�em te czamo-bia�e fotogramy i w innych pismach... i w albumach... i przetworzone w plakaty... Wojny i pokazy mody, zwierz�ta i politycy, egzotyczne kwiaty i wy�cigowe samochody � wszystko pojawia�o si� na obrazach malowanych kamer� Holda. Przed pi�cioma czy sze�cioma laty wspi�� si� na szczyty, podbi� �wiat... Ale co, u diab�a, sta�o si� z nim p�niej?! Tymczasem Ho�d, dzisiejszy Ho�d � brodaty i siwow�osy, siedzi naprzeciwko mnie i milczy, jak gdyby daj�c mi czas na zebranie i uporz�dkowanie wszystkiego, co tylko wiem na jego temat. Trwa to tak d�ugo, �e wreszcie � przekopawszy pok�ady pami�ci do samego dna � zaczynam si� niecierpliwi�. Zbieram si� nawet na odwag�, by ponagli� go pytaniami, ale wtedy spostrzega m�j nastr�j i sam podejmuje przerwany w�tek - - -Tak, ca�e �ycie robi�em zdj�cia; pierwszego Rolleiflexa sprawi�em sobie jeszcze jako ch�opak, a p�niej przez prawie �wier� wieku nie wychodzi�em poza kr�g obiektyw�w i teleobiektyw�w, filtr�w i fleszy, b�on i chemikali�w. S�awa... Nie potrafi� wskaza� momentu, w kt�rym przysz�a. Po prostu fotografowa�em i posy�a�em swoje prace do najr�niejszych pism. Z pocz�tku bez �adnego widocznego efektu. Ale pewnego dnia na dalekiej stronicy ma�o znanego tygodnika napotka�em wreszcie d�ugo oczekiwany obraz � zdj�cie mojego autorstwa! Wci�ni�te mi�dzy rz�dki liter, sprowadzone do roli ozdobnika, pomniejszone i okrojone nie prezentowa�o si� najlepiej, lecz to nie mog�o w�wczas zmniejszy� mojego entuzjazmu. Fakt, �e nie otrzyma�em honorarium � r�wnie� nie. Zwielokrotni�em cz�stotliwo�� trzaskania migawk� i liczb� przesy�ek. I po jakim� czasie prawie wszystkie moje prace pocz�y trafia� na szpalty. Jednocze�nie z wolna awansowa�y � wdziera�y si� do pism o coraz wi�kszej poczytno�ci, torowa�y sobie drog� ku pierwszym stronom, pi�y si� na ok�adki... P�niej pojawi�y si� zam�wienia od najpot�niejszych agencji prasowych i zaproszenia do udzia�u w wystawach, posypa�y si� deszczem medale i grand prixy... A na koniec ca�y �wiat m�wi� o �czarodzieju obiektywu i migawki", o �wizjach bardziej rzeczywistych ni� rzeczywisto��", o �odr�bnym punkcie widzenia Marka Holda"... W widomy znak sukcesu rozros�o si� moje �ycie towarzyskie � politycy zapraszali mnie na przyj�cia, by przym�wi� si� o portrety, kt�re p�niej, jako transparenty, ko�ysa�y si� nad t�umami uczestnicz�cymi w kampaniach wyborczych, najwybitniejsi arty�ci nigdy nie zapominali zawiadomi� mnie o wernisa�ach, wschodz�ce gwiazdki filmu proponowa�y tete-a-tete marz�c o pokazaniu swych bu� i sylwetek na ok�adkach wielonak�adowych magazyn�w, sportowcy dzi�kowali za utrwalenie chwil ich zmaga� i tryumf�w, pisarze i dziennikarze namawiali mnie do wsp�lnej pracy nad ksi��kami... Obraca�em si� w tym barwnym �wiatku, stara�em si� by� mi�y dla wszystkich i zr�cznie powtarza�em plotki, a ostatecznie prawie zawsze robi�em to, o co mnie proszono... Ale moja popularno�� p�yn�a i z innego �r�d�a � powszechnie uwa�ano mnie za cz�owieka kipi�cego pomys�ami i obdarzonego umiej�tno�ci� inspirowania innych. Czy wie pan, �e z temat�w podsuni�tych przeze mnie scenarzystom i re�yserom narodzi�y si� a� trzy filmy? Naprawd� � najpierw �Plastyczna twarz", p�niej ..Wielki format", a wreszcie �Godziny Abaddona". Nie widzia� pan �adnego z nich? C�, mo�e jeszcze kiedy� trafi pan na nie w jakim� ma�ym kinie... Pozwalam sobie twierdzi�, �e nie nale�a�y do najgorszych. Ach. chcia�by pan pozna� ich tre�� ju� teraz? Dobrze, spr�buj� opowiedzie�. Pierwszy to jeszcze jedno przekszta�cenie nie�miertelnego motywu Pigmaliona i Galatei; fotograf pstrykaj�cy zdj�cia dla magazyn�w mody poznaje dziewczyn� pracuj�c�, jako sekretarka w jednej z redakcji. Z pocz�tku nie zwraca na ni� uwagi, bo wydaje mu si� zupe�nie przeci�tna. Ale pewnego dnia musi bardzo pilnie sfotografowa� now� kolekcj� sukien, a akurat nie ma w pobli�u �adnej z jego modelek. Rad nierad prosi o pomoc sekretark�. I wtedy przychodzi ol�nienie � makija� i str�j zupe�nie odmieniaj� dziewczyn� w oczach fotografa, odkrywaj� mu pe�ni� urody, kt�rej nie doceni�. Gdy wywo�uje zdj�cia, jest ju� po uszy zakochany; ca�uje l�ni�ce arkusze. P�niej nast�puj� jeszcze r�ne perypetie, ale oczywi�cie wszystko ko�czy si� happy endem... Drugi film nakr�ci� Guido Ciiiini. Jego tw�rczo�� nie mo�e by� panu ca�kiem obca � musia� pan widzie� co� z jego rzeczy, na pewno zna pan szczeg�ln� atmosfer� tych dzie�. No w�a�nie � groza, niedopowiedzenia, znaki zapytania, po kt�rych nie nadchodz� odpowiedzi... W ,,Wielkim formacie" nie zabrak�o �adnego z tych element�w. Akcja zawi�zywa�a si� w sali koncertowej przed recitalem s�ynnego pianisty. Zajmuj�ca miejsca w pierwszych rz�dach �mietanka towarzyska � wyfraczeni panowie i damy kapi�ce brylantami � poczyna�a nagle zdradza� nieopanowany l�k; grymasy wykrzywia�y twarze, dr�enie wstrz�sa�o cia�ami, z wielu ust wyrywa�y si� histeryczne okrzyki... Nikt jednak nie pr�bowa� ucieka�. Owe zadziwiaj�ce sceny utrwala� za pomoc� swej lejki m�ody fotoreporter. Kilkakrotnie zdejmowa� te� punkt ponad podium, w kt�ry wpatrywa�y si� wszystkie przera�one oczy. chocia� sam nie dostrzega� tam niczego. Po powrocie do � studia w�a�nie od klatek, w kt�re uchwyci� tajemnicze �r�d�o strachu, zaczyna� sporz�dzanie odbitek. Na pr�no jednak si�ga� po arkusze �wiat�oczu�ego papieru coraz wi�kszego formatu, na pr�no lustrowa� ka�dy skrawek tych ogromnych zdj�� przez szk�o powi�kszaj�ce; kadr by� pusty. Wtedy bra� si� za zbli�enia twarzy. Zafascynowany wpatrywa� si� w odmalowan� na nich gr� uczu�, podziwia� r�norodno�� w prze�ywaniu tego samego; rysy st�a�e i rozedrgane, oczy rozszerzone i patrz�ce przez szparki mi�dzy zmru�onymi powiekami, �ci�ni�te wargi i wyszczerzone z�by... Wybiera� wreszcie trzy portrety, na kt�rych pi�tno l�ku wydawa�o si� odci�ni�te najmocniej. W ci�gu kolejnych dni odnajdywa� owych trzech ludzi i przyst�powa� do ich �ledzenia. Fotografuj�c ich z ukrycia i przez teleobiektyw odkrywa� wkr�tce, �e wszyscy trzej maj� istotne, rzeczywiste powody do l�ku, �e w �yau ka�dego z nich tkwi nios�cy zagro�enie sekret. W ostatniej scenie filmu fotograf by� w swoim studio. Na matowej p�ycie szklanej, o�wietlonej od spodu, rozci�ga� rolki negatyw�w. Klatki ka�dej z trzech klisz sk�ada�y si� na historyjk� obrazkow� t�umacz�c� stany l�kowe podgl�danego przez teleobiektyw cz�owieka. Fotograf wpatrywa� si� w negatywy, duma� nad czym�, od czasu do czasu bra� do r�ki lup�, by dok�adniej pozna� jaki� szczeg�. W pewnej chwili jego skupienie pryska�o; gwa�townie podnosi� g�ow� i wbija� wzrok w jeden, le��cy gdzie� przed nim punkt. I natychmiast do jego rys�w przywiera�a maska panicznego strachu. Kamera odwraca�a si� wolno id�c �ladem jego oczu � napotyka�a tylko bia��, czyst�, zupe�nie pust� �cian�. Na tym tle z twardym stukiem, jakby przyniesiony i przybity si�� wystrza�u, pojawia� si� p�sowy napis: �Fine". Ca�y Ciiiini! Musi pan przyzna�, �e to bez reszty w jego stylu! �Plastyczna-twarz" i �Wielki format" powsta�y na moich oczach i przy moim wydatnym wsp�udziale; scenarzy�ci pierwszego filmu korzystali nieustannie z moich wskaz�wek, przy kr�ceniu drugiego Ciiiini potraktowa� moje w�asne studio jako pierwowz�r dekoracji zbudowanej w atelier. Natomiast z �Godzinami Abaddona" rzecz mia�a si� inaczej. W kilka tygodni po opublikowaniu mego albumu �Zdj�cia frontowe"... Zna pan ten album? Co?!, pami�ta pan nawet poszczeg�lne zdj�cia?! Pan mi doprawdy pochlebia... Wi�c po opublikowaniu tego w�a�nie albumu otrzyma�em list. Dwaj m�odzi filmowcy pisali, �e s� wstrz��ni�ci, �e otworzy�em im oczy, �e uwa�aj� za sw�j obowi�zek upowszechnia� moje � tak to pompatycznie okre�lali � �pos�anie do ludzko�ci". Szereg uwiecznionych przeze mnie epizod�w wojennych uwa�ali za gotowe fragmenty scenariusza. Zapowiadali rych�e nakr�cenie filmu, kt�ry postanowili mi dedykowa�. P�niej przez kilka miesi�cy panowa�a cisza, a� wreszcie otrzyma�em zaproszenie na uroczyst� premier�, pomy�l� si� pan chyba, z jak� ciekawo�ci� szed�em do kina. Do ostatniej chwili przed wygaszeniem lamp poczucie satysfakcji miesza�o si� we mnie z mn�stwem obaw. Na szcz�cie nie dozna�em zawodu � �Godziny Abaddona", dla mnie przynajmniej, okaza�y si� dzie�em wielkiej klasy. Przynosi�y wizj� wojny, kt�ra osi�gn�a etap nuklearny; zabrak�o zwyci�zc�w i zwyci�onych, popi� r�wn� warstw� zasypa� obszary wszystkich sk��conych pa�stw, ludzko�� umar�a. Tylko w g��bi odwiecznej d�ungli, daleko od .miejsc atomowych eksplozji, tli�o si� jeszcze �ycie. W samym j�drze zielonej ciemno�ci, na polanie otaczaj�cej �r�d�o, los po��czy� kilkudziesi�ciu ludzi; �o�nierzy z rozbitych oddzia��w obu walcz�cych stron, uzbrojonych w �uki i dzidy tubylc�w, grupk� .zagubionych cywil�w... Nikt nie mia� pewno�ci, co. wydarzy�o si� za grub� zas�on� drzew i lian, ale wszyscy pe�ni byli podejrze� i przeczu�. I wszystkich z wolna zamyka�o w swoich szponach szale�stwo. A p�niej op�tany pu�kownik zdoby� absolutn� w�adz�, ob��kany lekarz dokona� na chorych okrutnych eksperyment�w, zdziczali �o�nierze urz�dzili walki gladiator�w, oszala�e kobiety odprawi�y sabatow� noc... W�r�d d�unglowych rozbitk�w znalaz� si� tak�e fotoreporter: wojenny korespondent. Na poz�r wydawa� si� najbardziej normalny ze wszystkich � po prostu robi� zdj�cia. A jednak i t� wierno�� rzemios�u przesyca�a maligna: fotograficzne b�ony sko�czy�y si� i wn�trze aparatu od dawna by�o puste. Przyk�adanie oka do wizjera, manipulowanie pier�cieniami przes�ony i soczewki, naciskanie spustu migawki � wszystko to sprowadza�o si� do mechanicznego na�ladowania gest�w, co mia�y sens kiedy�, a teraz sta�y si� pr�nym rytua�em. By�o gor�czkowym, nieprzytomnym uleganiem nawykowi. Wype�niaj�c czas i tak mo�e chroni�c przed innymi objawami pomieszania zmys��w � te� pogr��a�o w wariacji... A ten fotograf... Wie pan, po dzi� dzie� nie potrafi� rozstrzygn��, czy realizatorzy filmu chcieli mnie w szczeg�lny spos�b uhonorowa�, czy te� leciute�ko ze mnie zakpili: ten fotograf by� moim doskona�ym sobowt�rem! Rol� gra� aktor niezwykle do mnie podobny i �wietnie ucharakteryzowany, a przy tym obznajmiony z moim sposobem bycia, poruszania si�, gestykulowania... Musia� sp�dzi� bardzo d�ugie godziny przed magnetowidem raz za razem ogl�daj�c fragmenty jakich� prezentuj�cych mnie kronik, ale .te� efekt osi�gn�� uderzaj�cy. Zw�aszcza w scenie fina�owej filmu � scenie bezzasadnej samozag�ady ma�ego �wiatka, powszechnej i wzajemnej, okrutnej rzezi, orgii �mierci � okaza� si� mistrzem. Zach�annie �api�c obrazy w obiektyw nie mog�cego ich utrwali� aparatu, �miej�c si� i p�acz�c na przemian, a nawet miotaj�c si� w m�ce agonii � ca�y czas by� najprawdziwszym szale�cem, pe�nym wcieleniem przera�aj�cego wariata ze starych rycin. A jednocze�nie nawet u�amkiem gestu nie sfa�szowa� w koncercie, jakim uczyni� odtwarzanie pierwowzoru postaci � nawet na moment nie przesta� by� mn�. By� wi�c szale�cem i by� Markiem Ho�dem... By� szalonym Markiem Ho�dem... Ju� wtedy... Wtedy, gdy jeszcze nikt nie podejrzewa� mnie o chorob� psychiczn� ...Przez jego twarz przep�ywa den goryczy czy smutku. Jego oczy wd�� patrz� na mnie, ale przestaj� widzie�. Wiem, �e Ho�d znowu oddala si� st�d, �e znowu b��dzi po obszarach przesz�o�ci. Jego duchowa nieobecno�� tym razem trwa jednak kr�tko; ju� po chwili gwa�towne wstrz��ni�de g�ow� sygnalizuje powr�t. Opowie�� zaczyna toczy� si� dalej - - - Nie znudzi�em pana? Nie do��, �e bajam o moim powodzeniu w wielkim �wiecie, ale jeszcze rozwlekle streszczam scenariusze zapomnianych film�w. �e na pa�sk� w�asn� pro�b�? No tak, to prawda. Ach, w dodatku wcale nie �a�uje pan tej pro�by? Dzi�kuj�, bardzo pan mi�y... Zreszt� mo�e i rzeczywi�cie dobrze, �e wys�ucha� pan tego wszystkiego. Znajomo�� szczeg��w u�atwia zrozumienie ca�o�ci obrazu, � ka�da ze wspomnianych przeze mnie scen przynale�y po trosze do g��wnego w�tku. Po prostu w moim �yciu, przynajmniej od pewnego momentu, nic nie dzia�o si� przypadkiem. Zdj�cia, kt�re robi�em, rozmowy z nieznajomymi i spotkania z przyjaci�mi, a nawet tre�� tych trzech film�w � wszystko zapowiada�o to, co mia�o nadej�� p�niej, otwiera�o drog�, jak� mi wytyczono. Jak wi�kszo�� ludzi wsp�czesnych by�em grubosk�rny i �lepy, wi�c dopiero poniewczasie, z perspektywy lat, dostrzeg�em te delikatne znaki i ulotne wsp�zale�no�ci. Dzi� ju� wiem, �e okres pokuty, jeden z trzech najwa�niejszych w moim �yciu, jeden z tych, kt�re nada�y mu prawdziwy sens, mia� g��bokie korzenie... Pan pyta, jakie by�y dwa pozosta�e okresy? Wtajemniczenia i misji; do nich dojdziemy tak�e, niech pan b�dzie spokojny. Na razie prosz� mi jednak pozwoli� zatrzyma� si� przy pokucie. Z samej jej istoty wynika uprzednia obecno�� wyst�pku, przewiny, grzechu... Pragn�, by poj�� pan dobrze sens tego, co ci��y�o na mnie i co przysz�o mi odkupi�. Nie chodzi�o wcale o moje i naszych czas�w grzechy najpowszedniejsze; o rozpust� czy nieumiarkowanie w po��daniu pieni�dza. Nie chodzi�o tak�e � przenosz�c rzecz w sfer� subtelniejszych roztrz�sa� etycznych � ani o nadmiern� i niezas�u�on� �atwo��, z jak� si�gn��em po sukces, ani o zrodzony z niego brak pokory, ani nawet o lekcewa�enie i wynios�o�� okazywane tym, kt�rym powiod�o si� gorzej. Moja g��wna zbrodnia by�a bez por�wnania ci�sza. Rozci�ga�a si� zarazem w paru warstwach i mo�e w�a�nie przez to pozostawa�a nieuchwytna dla okre�le� kr�tkich7, prostych i jednoznacznych. Nie mie�ci�a si� w nich. Z tej te� przyczyny nie obejdzie si� i teraz bez d�ugiego i zawi�ego t�umaczenia, a przyznam, �e czuj� dziwne zm�czenie na sam� my�l o nim. B�d� zmuszony si�gn�� po co najmniej dwa lub trzy obrazy ze wspomnie�, kt�re pos�u�� mi jako ilustracje, nie unikn� przytoczenia cudzych opinii o mnie, ze wstydem ods�oni� pewne nie najpi�kniejsze rysy niegdysiejszego stanu mego ducha... C� jednak pocz��? � innej drogi nie ma. Zaczynajmy! Czy pan wie, dowod�w jakiej umiej�tno�d dopatrzy� si� w moich pracach pewien znany krytyk? �Umiej�tno�ci wy�awiania z surowej rzeczywisto�d monopiktorialnych syntez". Rozbawi�o to pana? Fakt, krytycy posiadaj� wyj�tkowy dar udziwnionego formu�owania swoich spostrze�e�. Ale akurat w tym wypadku mamy do czynienia z czym� wi�cej ni� napuszonym be�kotem. Bo rzeczywi�de cz�sto udawa�o mi si� w jednym jedynym, nie wyre�yserowanym zdj�ciu uchwyci� pe�ni� prawdy, dla kt�rej inni bezskutecznie na�wietlali ca�e rolki negatyw�w. Na przyk�ad z wyprawy w obszary dotkni�te kl�sk� suszy i g�odu nie przywozi�em setek obrazk�w ze sp�kan� ziemi�, z wypalon� przez s�o�ce padlin� czy z szeregami �piesz�cych na pomoc ci�ar�wek Mi�dzynarodowego Czerwonego Krzy�a. Wraca�em za to z ow� �monopiktorialn�", z samotn�, w nag�ym przeb�ysku natchnienia dostrze�on� i instynktownie zarejestrowan� scen�, kt�ra m�wi�a wszystko. Oto wi�c zdj�cie zatytu�owane przeze mnie �G��d": niebrukowana droga biegn�ca �rodkiem jakiej� wsi, odra�aj�cy och�ap na po�y zagrzebany w piachu, po jednej jego stronie kilkuletnie dziecko, a po drugiej r�wnie jak ono wychudzony kundel; obserwuj� si� uwa�nie nawzajem i r�wnocze�nie nie spuszczaj� oka z przypuszczalnego �r�d�a syto�d, gotuj� si� do wy�cigu ku niemu i walki, czaj� si�... O tym, �e zamkn��em w kadrze tre��, jakiej potrzebowa�em, wiedzia�em od razu. Dzi�ki jakiemu� sz�stemu zmys�owi z g�ry odgadywa�em istnienie szczeg��w, kt�re w chwili wyzwalania migawki czu�em bardziej, ni� widzia�em, a kt�re w pe�ni ukaza�y mi si� dopiero na powi�kszeniach: blask rozszerzonych gor�czk� �renic dziecka, uniesiony, ods�aniaj�cy z�by i dzi�s�a fa�d sk�ry na pysku psa, napi�te mi�nie daj�ce si� zauwa�y� przez jego wylinia�� sier�� i muchy �a��ce po och�apie. To z tych przeczudem wynajdowanych i branych na cel szczeg��w moje zdj�cia czerpa�y wi�ksz� cz�� swej dramatyczno�ci i si�y wyrazu. I musz� panu powiedzie�, �e nie chybia�em prawie nigdy. W taki sam spos�b jak �G��d" zrobi�em �Aresztowanie"; trzej policjanci wlok�c wci�gaj� cz�owieka na platform� ci�ar�wki � dwaj wy�amuj� mu do ty�u r�ce, a trzeci trzyma go za w�osy, z chodnika przygl�da si� zdarzeniu t�umek przechodni�w. I szczeg�y: napi�ta sk�ra na czole aresztanta, jego nienaturalnie wytrzeszczone oczy obr�cone ku gapiom (mo�e z pro�b�?, a mo�e tylko z niemym po�egnaniem?), smutek i zak�opotanie na twarzach tych ostatnich, przekrzywiony he�m na g�owie jednego z policjant�w, pa�ka w r�ku drugiego, nabrzmia�e �y�y na zanurzonej we w�osach ofiary d�oni trzeciego... Tak te� powsta�a �Ka��" � wizerunek zwyci�zc�w odr�buj�cych d�onie je�com wojennym: zbryzgany krwi� pie�, stos d�oni, b�ysk wygi�tej, szerokiej klingi, krople potu na m�odej, otwartej twarzy kata, wygi�te grymasem b�lu usta �wie�ego kaleki, poddanie si� i rezygnacja w oczach czekaj�cych swojej kolejki nast�pnych wi�ni�w. W sumie sfotografowa�em w ci�gu kilku lat setki takich scen. Wiele spo�r�d nich pan zreszt� zna... Co? Nie rozumie pan nadal, na czym mia�aby polega� moja zbrodnia... Fotografowanie na pewno nie jest grzechem, powiada pan? A jednak nie ma pan racji. Wszystko zale�y od g��bi os�du. I od punktu widzenia, do ukazania kt�rego ca�y czas zmierzam. Ostrzega�em, �e m�j wyw�d b�dzie d�ugi i zawi�y. Niech�e wi�c pan zachowa cierpliwo��! Zd��y�em ju� panu przypomnie�, �e by�em r�wnie� autorem zdj�� zupe�nie odmiennych. Po ka�dej wyprawie do kt�rego� z przemienionych w piek�o zak�tk�w naszego globu odwiedza�em jedno z ulubionych miejsc wypoczynku wybra�c�w � Floryd� wiosn�, Riwier� w pe�ni lata, Krym w ,,aksamitnym sezonie" wczesnej jesieni, Alpy zim�... I pstryka�em tam tyle dla zarobienia pieni�dzy, ile dla sprawienia przyjemno�ci samemu sobie. Zdejmowa�em wi�c pi�kne dziewczyny, oblane potem cia�a zwyci�zc�w igrzysk sportowych, pe�ne szlachetnej zadumy oblicza intelektualist�w i namaszczone miny polityk�w, rasowe konie i psy, urzekaj�ce krajobrazy, a nawet, oddaj�c si� s�u�bie wszechpot�nej reklamy, mi�e dla oka przedmioty � najnowocze�niejsze samochody, wymy�lne w kszta�cie butelki koniak�w i w�dek, luksusowe meble i doskona�e zegarki... Moje �ycie p�yn�o tedy na przemian w dw�ch sferach, jak gdyby na dw�ch oddzielnych pi�trach �wiata. W�r�d koszmaru, w kt�ry zanurzy�em si� tak, jak bezpieczny za szk�em i �elazem batyskafu oceanograf opuszcza si� w g��bin�, w�r�d koszmaru, kt�ry obserwowa�em i fotografowa�em, ale bez poczucia mojej do� przynale�no�ci. I w�r�d najbarwniejszych wytwor�w dobrobytu, w�r�d ludzi korzystaj�cych z nich r�wnie ch�tnie i �atwo jak ja, w�r�d spraw, zaj�� i zabaw, kt�re uwa�a�em za sw�j �ywio�. Gdy przybywa�em na to wy�sze, szcz�liwsze pi�tro, koszmar pi�tra ni�szego traci� w moich oczach ca�� realno��, a jedyna wi� z nim wyra�a�a si� we wp�atach kierowanych na moje konto bankowe przez nabywc�w przera�aj�cych zdj��. Ha!, poczu� pan wreszcie niepokoj�cy powiew moralnej dwuznaczno�ci! Zapachnia�o panu czym� godnym kary, nieprawda�? Bo te� i dotarli�my ju� prawie do sedna mojej sprawy, do istoty mego wyst�pku. Ale zyski czerpane z handlu obrazami cudzego cierpienia to tylko dalszy punkt w akcie oskar�enia, co�, co od biedy da si� jeszcze usprawiedliwi�. Wa�niejsze by�y uczucia towarzysz�ce robieniu zdj��. Pi�kne portrety i kolorowe reklamy wykonywa�em dla w�asnej przyjemno�ci. A czego doznawa�em fotografuj�c m�k�, gwa�t, rany, zniszczenie i rozpacz? Ot� to! Niczego! Czy pan wie, co pomy�la�em utrwaliwszy scen� zatytu�owan� p�niej �Gt�d"? Pomy�la�em: ��wietne zdj�cie! Trafi�em! To jest to!" I na tym refleksja si� sko�czy�a, a ja odwr�ci�em si� i odszed�em. Nie odp�dzi�em psa, nie da�em dziecku paru groszy czy puszki konserw, w �aden spos�b � pozwol� sobie u�y� ogranego poj�cia, ale tutaj b�dzie ono na miejscu nie zaanga�owa�em si� w sytuacj�, kt�rej by�em �wiadkiem. Jeden z wybitniejszych umys��w naszego ko�cz�cego si� stulecia okre�li� techniczne wynalazki mianem ,,przed�u�aczy ludzkich zmys��w": telewizja to przed�u�acz zmys�u wzroku, radio � zmys�u s�uchu, radar � dotyku... .Up�yn�o sporo czasu, nim doszed�em do wniosku, �e w dobie moich najwi�kszych fotoreporterskich sukces�w odwr�ci�em t� zale�no��; w podr�ach do ziemskich piekie� sam sta�em si� przed�u�eniem mojej kamery � komputerem bezb��dnie naprowadzaj�cym j� na cele, ale przecie� pozostaj�cym tylko sprawn�, zimn� maszyn�. Poj�� pan ju�? Moja zbrodnia to utrata poczucia jedno�ci �wiata, �atwa, zbyt �atwa zgoda na cierpienie, kt�re nie mnie dotyka. I wygodna wiara we w�asn� bezsilno��. I wyzbycie si� przekonania o wsp�odpowiedzialno�ci; i potrzeby wsp�czucia. I jeszcze zachowanie zadziwiaj�co czystego sumienia... Za to wszystko przysz�o roi zap�aci�. I nie jestem jedynym, kt�ry na to zas�u�y� ...Patrzy na mnie uwa�nie, a ja wiem, ze ostatnie zdanie wcale nie wymkn�o mu si� przypadkiem. Czuj�, �e szuka w mojej twarzy nie tylko zrozumienia istoty jego przest�pstwa, ale i przyznania si� do tego, kt�re sam :^ pope�ni�em. I nagle z ca�� jaskrawo�ci� uzmys�awiam sobi^| w jaki spos�b przegl�dam tygodniki: te d�ugie chwile nad | podobizn� byle roznegli�owanej statystki czy l�ni�cym,; wyobra�eniem-kabrioletu i ledwie u�amki sekund nad fa okropno�ciami wsp�czesno�ci; towarzys.z�cy owym u�amkom stan gor�czkowej fascynacji pomieszanej z odraz� i p�yn�ca st�d taka sama zawsze decyzja � odwr�ci� :: kartk�!, nie szarpa� nerw�w tym, czego odmieni� nie gy mo�na!, zapomnie�! My�l�: grzech podobny, wi�c jaka b�dzie moja pokuta? Ale nie wypowiadam tego g�o�no, a Ho�dowi najwyra�niej nie zale�y na przypieraniu mnie do muru. Zbiera si� ju� do opowiadania o w�asnym zado��uczynieniu ...Pierwszy raz dopad�o to mnie na pokazie mody. Z pewno�ci� wie pan, jak wygl�da taki pokaz: westybul eleganckiego hotelu, podium, dyskretny zapach drogich perfum, alkoholi i tytoniu unosz�cy si� w powietrzu, przyciszona muzyka w tle i wsz�dzie rozgwarzony, beztroski t�umek. S�owem � milieu, jakie zawsze doskonale mi s�u�y�o. M�j wy�mienity nastr�j � a by�em w takim owego dnia, niech mi pan wierzy � ponad wszelk� w�tpliwo�� te� nie pozosta� bez znaczenia. Bo ten pierwszy cios � po p�niejszych do�wiadczeniach uzna�em go zreszt� co najwy�ej za ostrze�enie, za niewinny, lekki kuksaniec � musia� mnie dosi�gn�� wtedy, gdy cieszy�em si� zupe�nym spokojem, musia� wnie�� zagro�enia do sfery, kt�ra wydawa�a misie ca�kowicie bezpieczna. To logiczne... Pyta pan, co si� w�a�ciwie sta�o? Ju� o tym m�wi�: trwa pokaz, publiczno�� raz po raz nagradza brawami najciekawsze kreacje, ja obwieszony sprz�tem kr��� wok� podium poluj�c na niebanalne uj�cia i bawi� si� nie gorzej ni� inni. Wbiegaj� lekko trzy kolejne modelki. Pochylam si�, by szybko zmieni� obiektyw, a kiedy podnosz� g�ow�, pora�a mnie widok upiornie odmieniony � na podium gn� si� i wdzi�cz� trzy szkielety. I to nie czyste, niepokalanie bia�e, oswojone szkielety z lekcji anatomii, ale jakie� ohydne maszkary o ko�ciach oblepionych resztkami cia�a i g�st� paj�czyn�, o w�osach rozpaczliwie trzymaj�cych si� | czaszek, o patrz�cych t�po wyblak�ych oczach... M�j ;, | .pierwszy odruch jest na wskro� profesjonalny � naciskam migawk�. Jedno po drugim robi� par� nast�pnych zdj��: ' I dopiero wtedy zaczynam rozgl�da� si� po zebranych, szuka� na ich twarzach przera�enia i odrazy. Ale wszyscy s� najdoskonalej opanowani i nieodmiennie pogodni. Nie potrafi� tego zrozumie�, z niedowierzaniem raz jeszcze obrzucam spojrzeniem ca�e wn�trze. A potem cofam si�, machinalnym gestem przecieram oczy � doko�a siedz� same szkielety. Opuszczam wzrok na swoje r�ce. Nie zmieni�y si� na szcz�cie: sk�ra pozostaje g�adka, widoczna przez ni� pl�tanina naczy� krwiono�nych uk�ada si� w zwyk�y wz�r, paznokcie prze�wietla zdrowa r�owo��. Ja jestem �ywy. Ja jeden w�r�d tysi�ca. � nag�a opanowuje mnie nieposkromiona weso�o��, si�gaj�cy trzewi, szarpi�cy chichot. Krztusz�c si� i trz�s�c fotografuj� dalej ten diirerowski danse macabre. A �e nie w pe�ni kontroluj� swoje ruchy, w ko�cu jeden ze szkielet�w pr�buje mnie odepchn��, bo zas�aniam mu widok, a inny syka na mnie z w�ciek�o�ci�, gdy potykam si� o jego piszczele. Nie zwa�am na to. W transie zdejmuj� jeszcze fina� pokazu i tu� po nim, kra�cowo wyczerpany, rzucam si� ku wyj�ciu na ulic�... Pojecha�em do studia. Chyba nigdy w takim jak w�wczas napi�ciu nie czeka�em na wywo�anie b�on. I nie wiem, czego by�em bli�szy � ulgi czy rozczarowania? � gdy okaza�o si�, �e zawieraj� najnormalniejsze zdj�cia z najnormalniejszego pokazu (udane zreszt�; sprzeda�em je p�niej bez trudu). Szokuj�ca wizja rozwia�a si� bez siad�w. Przez d�u�szy czas dostarcza�o natomiast tematu do plotek moje zachowanie: m�wiono, �e przyszed�em do hotelu kompletnie pijany, �e przechodz� kryzys, �e si� ko�cz�... Ale wreszcie i plotki ucich�y. Nie zosta�o nic. W takiej sytuacji rych�o zapytywa�em sam siebie, czy w og�le co� mi si� przydarzy�o, czy nie wm�wi�em sobie dziwacznych halucynacji. Jeszcze troch�, a my�la�bym o tym coraz rzadziej lub nawet pocz��bym zapomina�. Nast�pi�o jednak drugie uderzenie. Le�a�em w s�o�cu na �r�dziemnomorskiej pla�y. Obok mnie wyci�gn�a si� na le�aku pi�kna dziewczyna, kt�ra przed dwoma dniami pozowa�a mi do akt�w, a poprzedniego wieczoru wprowadzi�a si� do mego pokoju w hotelu przy bulwarze. Ca�a pla�a petaa by�a pi�knych ludzi � m�odych^; wysportowanych, opalonych... Rozmawiano g�o�no, pokrzykiwano, �miano si�; morze szumia�o; w podmuchach bryzy �opota�y p��tna parawan�w i parasoli. Nagle rozleg�o si� i przyt�umi�o inne d�wi�ki basowe brz�czenie. Gdzie� w pobli�u dzieci�cy g�osik zawo�a�: �Look, mammy, there is a pian� up in the sky!" Mru��c przed blaskiem oczy obr�ci�em g�ow� w stron�, z kt�rej dolatywa� intensywniejszy z ka�d� chwil� pomruk silnik�w: srebrne ostrze kroi�o b��kit wlok�c za sob� szary pi�ropusz spalin. Zwyk�y widok w okolicy wielkich lotnisk. A jednak poczu�em zimne dotkni�cie niepokoju, twardy pier�cie� �cisn�� mi krta�. Nim zd��y�em g��biej odetchn��, samolot wykona� zwrot i pikuj�c run�� ku pla�y. Potem rozleg� si� huk, �wiat pociemnia� i wok� mnie rozp�ta�o si� piek�o. Ruda kurzawa podnios�a si� nad lepkim od krwi