8947
Szczegóły |
Tytuł |
8947 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8947 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8947 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8947 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
1. Niezwyk�a paczka
Lato 1925
Gdziekolwiek spojrza�, mia� wok� siebie postacie odziane w obficie drapowane czarne szaty, o zakrytych kapturami g�owach. Bez ustanku intonowa�y monotonne, rytmiczne d�wi�ki. Trwa�o to bez ko�ca i doprowadza�o do sza�u.
Rozejrza� si� w zalegaj�cej mgle, pr�buj�c ustali� swoje po�o�enie. By� �wit lub zmierzch. Nie mia� pewno�ci i dr�czy�a go ta �wiadomo�� w�asnej niewiedzy. Dostrzega�, i� znajduje si� wewn�trz swoistego rodzaju �wi�tyni. By�a okr�g�a i pozbawiona dachu, z ogromnymi kamiennymi s�upami, kt�re wygina�y si� w stron� ci�kiego, o�owianego nieba.
Nie nale�a� do tego miejsca; nie by� u siebie. Jego g�owa stercza�a nad pozosta�ymi i by� jedyn� osob� nie odzian� w czarn� szat�. Spojrza� na swoje cia�o i nagle zorientowa� si�, �e jest nagi. Dostrzeg� tak�e, �e stoi na p�askim kawale ska�y i dlatego jest wy�szy od pozosta�ych.
Co tutaj robi? I jak si� tu znalaz�?
Wszyscy patrzyli teraz na niego. Ka�da g�owa by�a zwr�cona w j ego kierunku. Monotonny �piew przybra� na sile i wznosi� si� tu� przy nim. Dlaczego zbli�ali si� ku niemu? Dlaczego jego stopy by�y unieruchomione? Dlaczego cia�o zdawa�o si� tak ci�kie, jak gdyby by�o z o�owiu?
Jeden z m�czyzn sta� na czele pozosta�ych. Wskaza� na niego.
- Jones, my wiemy, �e nadchodzisz. Wiemy, �e nadchodzisz.
To w�a�nie by�o to - �piew.
Rzucili si� na niego, ich szaty uderza�y o kostki, sprawiaj�c wra�enie morza czerni. Jak oszala�y rozejrza� si� woko�o, szukaj�c dro-
gi ucieczki. Jego ramiona gwa�townie bi�y powietrze. W dole widzia� jak przez mg�� zarys swoich st�p, ale wydawa�o si�, �e nie s� w stanie donik�d go zaprowadzi�. Ci ludzie z pewno�ci� nakarmili go �rodkami odurzaj�cymi; kim jednak byli?
Jego g�owa szale�czo odskakiwa�a na boki. Ludzie byli ju� tu�-tu� przy nim. Uciekaj. Uciekaj. Szybko. Powietrze eksplodowa�o w jego klatce piersiowej. Jaka� twarz o wyszczerzonych z�bach �ypn�a na niego z�o�liwie. Niebo si� obni�y�o. Kamienne s�upy lecia�y wprost na niego. I nagle si� przebudzi�. Jego ramiona lata�y nerwowo na boki, stopy dr�a�y i porusza�y si� gwa�townie, krzyk zamar� w gardle.
G��boko wci�gn�� powietrze i rozejrza� si� dooko�a. Wci�� jednak s�ysza� niezno�ne, jednostajne zawodzenie. Zamruga� oczami, ustalaj�c swoje po�o�enie. Poci�g. No, oczywi�cie. Wagony trz�s�y si�, p�dzi�y po torach z tym monotonnym odg�osem i kto� dobija� si� do drzwi jego przedzia�u. Usiad� prosto i przetar� d�o�mi mokre od potu czo�o.
- Kto tam?
Stukanie ucich�o. Drzwi otworzy�y si� i spojrza� zza nich szczup�y, siwow�osy Anglik w mundurze konduktora.
- Pan Jones? Przepraszam, je�li pana niepokoj�. Indy potar� twarz.
- W porz�dku. O co chodzi? Konduktor trzyma� w d�oni paczk�.
- Czeka�o to na pana na ostatniej stacji.
- Jest pan pewien, �e to dla mnie? - Indy wzi�� od niego p�askie, prostok�tne pud�o. By�o owini�te w bia�y papier, a na doczepionej kopercie napis g�osi�: �Indy Jones - prawdopodobnie jedyny w tym poci�gu". Podzi�kowa� konduktorowi, kt�ry u�miechn�� si� blado, skin�� g�ow� i wyszed�.
Indy obraca� pakunek w d�oniach. Wygl�da�o to jak pude�ko czekoladek. Grzechota�o, gdy nim potrz�sa�. Przytkn�� je do nosa; pachnia�o delikatnie czekolad�. Kto przys�a�by mi czekoladki? -zastanawia� si�, wyjmuj�c kartk� z koperty. Informacj� napisano na maszynie: ��ycz� udanej podr�y i powodzenia w nowej pracy. Henry Jones Sr."
Indy zamruga� oczami i ponownie przeczyta� kartk�. W jaki, u diab�a, spos�b jego ojciec dowiedzia�by si�, �e b�dzie podr�owa� tym w�a�nie poci�giem? I od kiedy to posy�a� mu pude�ka czekoladek? Ju� dwa lata min�y, jak nie zamienili ze sob� nawet s�owa. Sta�o si� to w�wczas, gdy Indy poinformowa� go o zmianie swego kierunku studi�w z lingwistyki na archeologi�, a ojciec uzna� to posuni�cie za g�upie i perfidne.
Nagle j ego zmarszczone brwi wyg�adzi�y si�, a na ustach zaigra� u�miech. To Shannon; to na pewno by� on. Jack Shannon wiedzia� wszystko o jego stosunkach z ojcem. Przesy�ka stanowi�a przewrotny dowcip, przynajmniej dla kogo� z poczuciem humoru Shannona. Indy potrz�sn�� g�ow� i po�o�y� kartk� na pude�ku.
Zapatrzy� si� przez okno na monotonn� szaro�� wiejskiego krajobrazu i cofn�� si� my�lami do ostatniego wieczoru w Pary�u. W nocnym klubie unosi�y si� opary niebieskiej mg�y, gdy na scenie �piewa�a i ko�ysa�a si� Murzynka. Mia�a niski, dono�ny g�os, kt�remu towarzyszy�y czyste d�wi�ki tr�bki, dochodz�ce z zacienionego miejsca w tyle sceny. Gdy ostatnie nuty piosenki przycich�y, przechodz�c w odg�osy aplauzu zgromadzonego t�umu, wysoki, niezdarny tr�bacz z kozi� br�dk� i potarganymi w�osami wsta� i zszed� ze sceny. Potrz�sn�� d�o�mi, skin�� g�ow� i u�miechn�� si�, przechodz�c mi�dzy stolikami. Wreszcie usiad� na krze�le przy stoliku stoj�cym w pobli�u k�ta najbardziej oddalonego od sceny.
- �wietnie ci idzie, Jack. Tobie i Louise - odezwa� si� Indy.
- Dzi�ki. Przez ostatnie p� roku naprawd� si� polepszy�o.
- B�dzie mi tego brakowa�o.
Shannon wpatrzy� si� uwa�nie w j ego twarz.
- Nie obwiniam ci� za to, �e wyje�d�asz. To si� robi zbyt m�cz�ce. Zmieni�y si� dekoracje. - Pochyli� si� i zapali� papierosa od stoj�cej na stole �wiecy. - Czasami rozgl�dam si� i ledwie zdo�am dostrzec w tej d�ungli jakiego� pary�anina. Sami tury�ci. Ka�dego wieczoru inny t�um. Stali bywalcy nie pokazuj� si� ju� teraz bli�ej ni� na ostatnich miejscach. Je�eli w og�le si� pokazuj�.
Indy w�o�y� swoj� fedor�.
- Wiesz, �e mo�esz przyjecha� w odwiedziny, kiedy tylko zechcesz.
- Pewnie b�d� ci� trzyma� za s�owo. Chcia�bym znowu zobaczy� Londyn.
Indy otrz�sn�� si� z zamy�lenia i popatrzy� na to, co go otacza�o. Typowo wiejskie widoczki zmieni�y si� w okopcone fabryki z ceg�y i wystaj�ce fabryczne kominy. W ci�gu najbli�szych dw�ch kwadrans�w znajdzie si� na Victoria Station. Po opuszczeniu Pary�a, nieca�y tydzie� temu, kilka dni sp�dzi� w Bretanii, gdzie by� zaj�ty badaniem niekt�rych, znajduj�cych si� w tamtym rejonie, ruin megalitycznych. A� wreszcie tego ranka wsiad� na prom, kt�ry przewi�z� go przez kana�, po czym znalaz� si� w tym oto poci�gu. Rozerwa� papier, w kt�ry opakowana by�a przesy�ka. Francuskie czekoladki prosto z Pary�a.
- To mi�e, Shannon.
Ju� mia� zdj�� wieczko pude�ka i spr�bowa� jedn� z czekoladek, gdy nagle poci�g zahamowa� na kolejnej stacji i z siedzenia zsun�a si� ksi��ka. Indy schyli� si�, by j� podnie��. Ok�adka odchyli�a si�, ods�aniaj�c epigraf, znajduj�cy si� na pierwszej stronie osiem-nastowiecznego dzie�a. G�osi� on: Felix guipotuit rerum cognoscere causas.
- Szcz�liwy ten, kto potrafi pozna� wewn�trzne znaczenie rzeczy - powiedzia� g�o�no. Zamkn�� ok�adk�. Ksi��ka nosi�a tytu� Choir Gaur. Wielkie planetarium staro�ytnych druid�w, zwane powszechnie Stonehenge. Indy roze�mia� si�. Nie musia� ju� d�u�ej szuka� znaczenia swego snu. Przed za�ni�ciem czyta� w�a�nie t� ksi��k�.
- Ale dlaczego te czarne szaty? - zastanowi� si�. By� pewien, �e druidzi chodzili w bieli. Lecz kto powiedzia�, �e sny musz� by� sensowne?
Poci�g znowu ruszy�. Postuka� palcami w paczk�, po czym podni�s� wieko i si�gn�� po czekoladk�. Up�yn�a chwila, zanim zrozumia�, co ma przed oczami i co czuje. Co� czarnego i w�ochatego pe�za�o po j ego palcach i nie by�o wcale z czekolady. Indy wyda� z siebie kr�tki krzyk, potrz�sn�� r�k� i wbi� wzrok w pude�ko. By�o tam kilka czekoladek, ale reszt� przegr�dek wype�nia�y paj�ki wielko�ci orzech�w w�oskich.
Jego kolana wykona�y gwa�towny ruch, kopi�c pude�ko w przestrze�. Czekoladki i paj�ki opad�y na niego. Strz�sn��jez siebie i poderwa� si� na nogi. Stan�� na paj�kach, rozgniata� je wraz z czekoladkami, oczyszczaj�c ramiona, nogi i ca�e cia�o z pe�zaj�cych stworze�, pr�buj�c jednocze�nie nie my�le� o tym, jak ma�o brakuje, by jeden z nich go uk�si�.
Wreszcie sprawdzi� jeszcze siedzenie fotela i usiad� z powrotem, lecz w tej samej chwili poczu�, jak co� pe�znie wewn�trz jego nogawki i po wewn�trznej stronie ko�nierzyka. Indy wyskoczy� niemal z ubrania. Dziesi�tki malutkich, niedawno wyklutych paj�k�w �azi�o po jego nodze.
Zgrzytn�� z�bami, dr�a� na ca�ym ciele. Strzepn�� paj�ki, uderzaj�c je zwini�t� gazet�, po czym obejrza� dok�adnie nog�, by si� upewni�, �e �aden na niej nie zosta�. Podni�s� pude�ko i uwa�nie mu si� przyjrza�. Problem nie polega� na tym, �e paj�ki zal�g�y si� w pude�ku czekoladek. Kto� je tam umie�ci�.
- Shannon? - powiedzia� g�o�no Indy. Czy poni�s�by wszystkie niedogodno�ci zwi�zane z zaaran�owaniem �artu, kt�rego fina�u nie mia� nawet by� �wiadkiem? By� mo�e, ale to przecie� nie by� �art.
10
Indy ponownie spojrza� na kartk�. Mo�e to jego ojciec? Nie, niemo�liwe. Nie zrobi�by tego. Poza tym koperta zaadresowana by�a do Indy'ego Jonesa, a ojciec nigdy nie nazywa� go w ten spos�b. Ale Shannon o tym wiedzia�. Je�eli wpad� na pomys�, by zrobi� taki kawa�, dlaczego nie zaadresowa� przesy�ki do Henry'ego Jonesa, Jr., jak zawsze czyni� to ojciec w listach wysy�anych w czasach, gdy syn uczy� si� w college'u w Chicago i mieszka� w jednym pokoju z Jackiem Shannonem? Us�ysza� stukanie do drzwi.
-Tak?
Drzwi otworzy� konduktor.
- Poprosz� bilet do kontroli.
Indy ostro�nie si�gn�� do kieszeni p�aszcza i poda� m�czy�nie bilet.
- Nie sprawi to k�opotu, j e�li zmieni� przedzia� na reszt� podr�y? W tym s� paj�ki.
- Paj�ki? - konduktor przelecia� wzrokiem po przedziale, wzruszy� ramionami. Indy zrozumia� ten gest doskonale i wskaza� paj�ka pe�zaj�cego po ramie okiennej. Konduktor z powrotem wr�czy� mu bilet i wycofa� si� z przedzia�u.
- T�dy, prosz� pana.
Wzi�� jego baga�. Indy szybko pozbiera� swoje ksi��ki. W ostatniej chwili z�apa� puste pude�ko i opakowanie, maj�c nadziej�, �e jest tam ukryty jaki� klucz do. informacji o �r�dle, z kt�rego pochodzi� �w tak zwany podarunek. Gdy usadowi� si� ju� na nowym miejscu, spyta� konduktora, jak m�g�by si� dowiedzie�, sk�d pochodzi�a przesy�ka, kt�r� mu dor�czono.
- To proste. Niech pan tylko spojrzy na numer w rogu opakowania. Indy rozprostowa� papier.
- Dwana�cie.
- No w�a�nie. Zawsze stawiaj� na paczkach jaki� numer, �eby biuro telegraficzne mog�o powiadomi� nadawc� o dor�czeniu paczki, je�eli kto� prosi o t� us�ug�.
- Wi�c co oznacza dwunastka?
- To proste. Paczk� wys�ano z Londynu.
2. Nauczyciel
Przechodz�c przez bram� uniwersytetu, Indy spojrza� przez rami� i dostrzeg� wysokiego, ciemnow�osego m�czyzn�, kt�ry pod��a� tu� za nim. Cz�owiek ten chodzi� za nim przez trzy ostatnie poranki. Obejrza� si� znowu, ale m�czyzna znikn�� gdzie� w t�umie student�w. Mo�e by� to po prostu kto�, kto chodzi� t� sam� drog�.
Cho� od pierwszego dnia zaj�� min�o ju� sze�� tygodni, Indy nie by� w stanie zapomnie� o wypadku z paj�kami. Bardzo chcia� traktowa� to wszystko jako przypadek, w kt�rym pude�ko czekoladek trafi�o do niego przez pomy�k�. Wiedzia� jednak, �e by�o inaczej. Lecz nie rozumia� dlaczego. Przypuszcza�, �e jeszcze co� si� stanie, co�, czego zapowiedzi� by�o tamto pude�ko, nic si� jednak nie wydarzy�o.
Mimo w�o�onych wysi�k�w jego pr�by wy�ledzenia �r�d�a, z kt�rego pochodzi�a przesy�ka, nie przynios�y �adnych rezultat�w. Shan-non zaklina� si�, �e nie wie nic na ten temat i Indy mu uwierzy�. Ktokolwiek wys�a� paczk�, by� bardzo ostro�ny, nie zostawi� za sob� �adnych �lad�w.
Indy jednak nie mia� czasu na roztrz�sanie tego problemu. Codziennie dociera� na uczelni� przed �sm�, czyta� w biurze swoje notatki, po czym prowadzi� dwugodzinne zaj�cia o dziewi�tej i nast�pne o pierwszej. Chocia� zaj �cia ko�czy� ju� o trzeciej, by� to dopiero pocz�tek jego pracy. Wraca� do biura lub biblioteki, gdzie wyci�ga� program swoich zaj��, otwiera� ksi��ki i zaczyna� przygotowania do nast�pnego wyk�adu.
Ziewn��, wchodz�c do Petrie Hali. Du�a cz�� materia�u, kt�ry przekazywa� studentom, by�a dla niego zupe�nie nowa, Indy by� wi�c
12
jednocze�nie zar�wno studentem, jaki nauczycielem. W najlepszym wypadku wyprzedza� swych student�w zaledwie o tydzie�, a niekiedy nawet mniej. Zazwyczaj wiele zawdzi�cza� programowi, kt�ry zapewnia� mu og�lny zarys zagadnie�, jakie maj�by� poruszone na zaj�ciach w ci�gu tygodnia. Niekiedy jednak czu�, �e ten wykaz go ogranicza. Potrafi� ju� sformu�owa� sposoby ulepszenia zaj��, je�eli mia�by prowadzi� je ponownie, nie by�o jednak na to �adnej gwarancji. To, czy b�dzie tu uczy� tak�e jesieni�, oka�e si� dopiero po zako�czeniu sesji letniej.
Znalezienie tej pracy w tak kr�tkim czasie po napisaniu doktoratu by�o niespodziewane. W rzeczywisto�ci by�by zadowolony, pozostaj�c w Pary�u i znajduj�c sobie zaj�cie na jednym z tamtejszych uniwersytet�w. Jednocze�nie m�g�by pracowa� dorywczo w laboratorium archeologicznym na Sorbonie. To Marcus Brody, stary przyjaciel rodziny i kustosz jednego z nowojorskich muze�w, skierowa� go do tej pracy. Ten rodowity londy�czyk zadepeszowa� do Indy'ego z wiadomo�ci�, �e jeden z jego znajomych na Uniwersytecie Londy�skim poinformowa� go o poszukiwaniu nauczyciela archeologii na okres letni, z mo�liwo�ci� zatrudnienia na pe�nym etacie odjesieni.
Indy przypuszcza�, �e ma niewielkie szans�, zg�osi� si� jednak, pragn�c g��wnie pokaza� Brody'emu, �e docenia jego pomoc. Poniewa� praca obejmowa�a prowadzenie kursu wst�pnego, g��wny nacisk po�o�ono na megalityczne obiekty w Brytanii. By� to temat, kt�rym Indy w trakcie studi�w zajmowa� si� bardzo pobie�nie. W tydzie� p�niej poproszono go, by przyby� do Londynu na rozmow�, a po kilku dniach otrzyma� list z wiadomo�ci�, �e zosta� zaanga�owany. Chocia� rozmowa posz�a mu dobrze, Indy by� przekonany, �e Brody ma wi�ksze wp�ywy w ko�ach profesjonalnych, ni� to sobie wyobra�a�.
Po wej�ciu do klasy Indy podszed� do tablicy i drukowanymi literami napisa� dwa s�owa: CHODZENIE PO POLU, po czym zwr�ci� si� ku podium i po�o�y� sw�j notes. Na �cianach w sali wisia�y rz�dami drewniane gabloty, w kt�rych starannie u�o�ono wystawki ze skorup naczy�, fragment�w ko�ci i kilku czaszek. Na stole tu� przy katedrze pi�trzy�y si� ksi��ki do korzystania na miejscu i przyrz�dy archeologiczne, z ty�u za� znajdowa�a si� tablica oraz �ciana obwieszona fotografiami z wykopalisk, kt�re dokumentowa�y odkrycia lub ukazywa�y szczeg�owo metody techniczne.
Powita� student�w, zauwa�aj�c przy okazji blondynk�, zawsze przygryzaj�c� warg�, powa�nych, m�odych ludzi w we�nianych garniturach i krawatach oraz dziewcz�ta w swetrach, uczesane w ko�-
13
skie ogony i ze wst��kami we w�osach. Jego oczy spocz�y przez moment na �adnej, radej dziewczynie, kt�ra siedzia�a w �rodku przedniego rz�du. By�a jedyn� osob� ze wszystkich student�w, kt�ra najbardziej go zainteresowa�a, dziewczyna jednak trzyma�a go na dystans. Cz�sto zabiera�a g�os, zbyt cz�sto, przerywaj�c mu swym pytaniem lub komentarzem, lub odpowiadaj�c napytania, jakie Indy zadawa� klasie, jak gdyby by�a jedyn� jego s�uchaczk�. Nie by� to jednak jedyny pow�d, dla jakiego Indy si� jej wystrzega�. Dziewczyna nazywa�a si� Deirdre Campbell. By�a c�rk� doktor Joanny Campbell, zwierzchniczki ca�ego wydzia�u i prze�o�onej Indy'ego. Otworzy� notatnik na lekcji, kt�r� przygotowa� dwa dni wcze�niej .
- Archeologia to nauka umo�liwiaj�ca mi�e wycieczki na wie� -zacz�� - z jednoczesnym wykonywaniem pracy. Mamy nawet nazw� dla tego zjawiska. M�wi si� o tym �spacerowanie po polu".
Spojrza� na rz�dy pochylonych g��w student�w robi�cych notatki. Deirdre jednak siedzia�a prosto na krze�le, przygl�daj�c si� mu. Wyja�ni�, �e spacerowanie po polu obejmuje szukanie zmian w krajobrazie. Niewielkie pofa�dowanie terenu mo�e oznacza� pozosta�o�ci staro�ytnego kana�u lub �redniowiecznej wioski. Zmiany w kolorze gleby lub nasileniu ro�linno�ci s� kolejn� wskaz�wk�. Je�li brzeg pola unosi si� bez wyra�nego powodu lub linia brzegowa zbiornika wodnego biegnie zbyt prosto, mo�e to oznacza� obecno�� staro�ytnego mura. Podni�s� wzrok i dostrzeg� uniesion� r�k�. Wkroczenie do akcji nie zaj�o jej du�o czasu.
- Tak, panno Campbell?
- A co pan powie na temat Stonehenge?
M�wi�a ze szkock� �piewno�ci�, wymawiaj�c �Stoonheenge". Indy popatrzy� na ni� t�pym wzrokiem.
- To znaczy co?
- No c�, chodzenie po polu - (powiedzia�a �chodzeenie") - nie zrobi�o tam wiele dobrego. Ludzie chodzili po ca�ym Stonehenge i okolicy, ale nie dostrzegli �adnych zmian w krajobrazie, bo znajdowali si� zbyt blisko nich.
Dzi�ki Bogu, �e wiedzia�, o czym ta dziewczyna m�wi. W programie nie by�o �adnej wzmianki o wykorzystywaniu fotografii lotniczej, Indy jednak przygotowa� si� do p�niejszego wyk�adu o Stonehenge i przeczyta� o zdj�ciach, kt�re zrobiono ruinom.
- Dobra uwaga - powiedzia� i szybko wyja�ni�, co Deirdre mia�a na my�li. Pod koniec wojny w pobli�u ruin zbudowano lotnisko wojskowe i fotografie wykonane latem 1921 roku przez jeden ze
14
szwadron�w Kr�lewskich Si� Powietrznych odkry�y pewne zadziwiaj�ce szczeg�y. Stwierdzono nagle, �e ziemia na obszarze z dala od ruin jest ciemniejsza ni� ich bliskie otoczenie. Nie by�o to jednak mo�liwe do stwierdzenia podczas obserwacji prowadzonej z ziemi.
- Czy kto� wie, co mog�o to oznacza�? - zapyta� Indy. Oczywi�cie Deirdre wiedzia�a.
- Dowodzi to, �e na tych ciemniej szych obszarach ziemia zosta�a przekopana i korzenie ro�lin by�y w stanie przenikn�� tward� warstw� kredy, znajduj�c� si� tu� pod wierzchniow� warstw� gruntu.
- To prawda - stwierdzi� Indy. - We wrze�niu 1923 roku Craw-ford i Passamore zacz�li studiowa� te ciemniejsze obszary, traktuj�c jako jedyn� wskaz�wk� w�a�nie zdj�cia. Odkryli oni dok�adne wej�cie do ruin i prost� drog�, prowadz�c� niemal do Salisbury, pi�tna�cie kilometr�w na p�noc. Stonehenge jest prawdopodobnie pierwszym obszarem wykopalisk archeologicznych, gdzie wykorzystano technik� fotografii lotniczej. Jestem przekonany, �e w najbli�szym czasie b�dziemy �wiadkami znacznie szerszego jej wykorzystania. W ka�dym razie mo�emy by� wdzi�czni Kr�lewskim Si�om Powietrznym za poszerzenie naszej wiedzy o Stonehenge.
Indy rozejrza� si�, ponownie dostrzegaj�c uniesion� r�k� Deirdre. Wiedzia�, �e wi�kszo�� nauczycieli bardzo chcia�aby mie� w swojej klasie z tuzin tak b�yskotliwych student�w jak Deirdre, ta dziewczyna j ednak dzia�a�a mu na nerwy.
- A co pan powie na temat kontrowersji z w�adzami wojskowymi? - zapyta�a.
Nawet gdy zadawa�a jakie� pytanie, robi�a to takim tonem, i� nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e zna na nie odpowied�. Co ona, u diab�a, wyprawia, sprawdza go z polecenia matki? Tym razem Indy poczu� si� zagubiony. Pomimo ca�ego czasu, jaki po�wi�ca� na przygotowanie swych wyk�ad�w, zdawa� sobie spraw� z luk istniej�cych w j ego wiedzy i to w�a�nie musia�a by� jedna z nich.
- Przykro mi. Nie bardzo wiem, o czym pani m�wi.
- To zrozumia�e - stwierdzi�a Deirdre pewnym g�osem. - Przez d�ugi czas nie by�o pana w Anglii, a wiem, �e w tamtejszych gazetach nie relacjonuj� brytyjskich poczyna� zbyt dok�adnie. Tutaj jednak powsta� prawdziwy sp�r. Pod koniec wojny w�adze chcia�y zniszczy� Stonehenge, poniewa� uznano, �e g�azy mog� stanowi� zagro�enie dla lataj�cych nisko samolot�w.
- �artuje pani.
- Ani troch�. To by�a dosy� brudna sprawa.
Indy spostrzeg�, jak kilku student�w kiwa g�ow� na znak zgody.
15
- No c�, b�d� musia� do tego zajrze� - znowu odchrz�kn��. By� zawstydzony i z�y na Deirdre. Zachowywa�a si� tak, jak gdyby to ona prowadzi�a te zaj�cia. B�dzie musia� utrze� jej nosa... i to szybko.
Dziewczyna musia�a wyczu� j ego zak�opotanie, bo przez reszt� wyk�adu zabra�a g�os zaledwie dwa razy. Gdy zaj�cia dobieg�y ko�ca, Indy og�osi�, i� nast�pnym razem b�d� rozmawiali o Stone-henge.
- Om�wili�my ju� menhiry i dolmeny, teraz za� mo�emy jeszcze doda� do naszego s�ownictwa trylity. Waszym zadaniem jest zapoznanie si� ze wszystkimi artyku�ami Colonela Williama Hawleya zatytu�owanymi Wykopaliska archeologiczne w Stonehenge, kt�re opublikowano w �Przegl�dzie Archeologicznym", pocz�wszy od roku 1920. Hawley, jak wiecie, jest archeologiem odpowiedzialnym za obecne wykopaliska w Stonehenge. Porozmawiamy o tym, co Hawley znalaz� do tej pory i co z tego wynika. A przy okazji, czy ktokolwiek wie, co takiego znalaz� pod tak zwanym kamieniem rze�niczym?
Po up�ywie kilku sekund Deirdre podnios�a r�k�, tym razem jednak tylko do wysoko�ci ramienia. Indy czeka� przez chwil� na inne zg�oszenia, ale nie unios�a si� �adna inna r�ka.
- S�uchamy, panno Campbell.
- Hawley znalaz� kilka narz�dzi z krzemienia, skorup naczy� i ostrzy z jelenich rog�w, my�l� jednak, �e rzecz�, do kt�rej pan nawi�zuje, jest butelka porto, pozostawiona przez innego archeologa, Williama Cunningtona, sto dwadzie�cia lat temu.
Ca�a sala wybuchn�a �miechem.
- �wietnie. Ukrad�a mi pani dowcip. Prosz� zosta� przez chwil� po zaj�ciach, dobrze, panno Campbell? Klasa jest wolna. I prosz� nie zapomnie� - to do tych, kt�rzy jeszcze si� zastanawiaj�, a takich j est wielu - �e jutro mij a ostateczny termin zadeklarowania sw�j ego tematu pracy semestralnej.
Gdy studenci opuszczali sal�, Indy zebra� swoje notatki i zastanowi� si� przez chwil� nad tym, co ma powiedzie�. Kiedy wszyscy ju� wyszli z wyj�tkiem Deirdre, Indy pozosta� na swym miejscu za katedr�, jak gdyby mia� w dalszym ci�gu prowadzi� wyk�ad dla audytorium z�o�onego z j ednej osoby. Deirdre podesz�a do katedry z r�kami z�o�onymi przed sob� na notatniku. By�a niewysoka, drobnej budowy. Jej d�ugie, mahoniowe w�osy opada�y w lokach na ramiona. Mia�a blad� cer�, a oczy kolorem przypomina�y kwiat wrzosu. Jej makija� by� bardzo delikatny. Indy dostrzega� co� sprzecznego w wygl�dzie dziewczyny. By�a p�ocha, ale mia�a olej w g�owie; niewinna,
16
ale bardzo m�dra. Patrz�c na ni�, Indy, nie wiedzie� dlaczego, przypomnia� sobie pewien oksymoron, kt�ry jego ojciec zwyk� cytowa� za ka�dym razem, gdy matka agitowa�a za czym�, co uznawa� za trywialne: �O ci�ka p�ocho��, powa�na to marno��!"
- Pani jest Szkotk�, prawda, panno Campbell? - zacz��. -Tak.
- Tak jak ja. No, to znaczy m�j ojciec jest albo by�. Urodzi� si� w Szkocji. - Z�y pocz�tek. Wyzywaj�co patrzy�a mu prosto w oczy, na jej ustach pojawi� si� lekki u�miech.
- Czy prosi� pan, bym zosta�a po zaj �ciach, by rozmawia� o wsp�lnych przodkach?
Indy odchrz�kn��. By� zdenerwowany. To ona powinna czu� si� w ten spos�b, ale wcale na to nie wygl�da�o.
- Chcia�em zapyta�, je�li... Tak? - Indy spu�ci� wzrok na pulpit katedry. - Je�eli pani pozwoli... panno Campbell, dlaczego wybra�a pani te zaj�cia? To znaczy, wygl�da na to, �e zna pani ca�y ten materia�, a pani matka jest z pewno�ci� lepszym specjalist� od archeologii brytyjskiej ni� ja.
- Ale pan jest jedyn� osob� prowadz�c� zaj�cia. Ona nie. Nie umiem ci�gn�� korzy�ci z pochodzenia.
Wiedzia�, �e je�eli j� rozz�o�ci, mo�e to dotrze� do jej matki, a wtedy prawdopodobnie b�dzie musia� zapomnie� o ponownym anga�u jesiennym, musia� jednak co� powiedzie�.
- Panno Campbell...
- Mo�e pan m�wi� do mnie Deirdre. Ich oczy spotka�y si�.
- Pos�uchaj, Deirdre, by�bym wdzi�czny, je�eli da�aby� innym szans� wypowiadania si� na zaj�ciach.
Zamruga�a gwa�townie oczami.
- Co ma pan na my�li?
- Wydaje mi si�, �e mo�esz ich onie�miela�.
- Och? Ale� sk�d. Z pewno�ci� czuj� si� swobodni w wypowiadaniu tego, co my�l�.
- Taak. - Indy ponownie spojrza� w d� na katedr�, jak gdyby jego notatki mia�y zadecydowa�, co powinien powiedzie�.
- Czy mog� co� zauwa�y�, panie profesorze?
Co znowu? - pomy�la�, lecz g�o�no odpowiedzia�:
- Tak, s�ucham.
- Wydaje mi si�, �e pan spo�r�d nas jedyny czuje si� onie�mielony.
Indy wzruszy� ramionami.
Lajone!
17
- Nie onie�mielony, raczej troch� zirytowany.
- Dlaczego?
- Widzisz, to moja pierwsza praca w roli nauczyciela. Nigdy nie by�em tutaj zaanga�owany w �adn� dzia�alno�� zawodow�. Nie jestem Anglikiem.
- Nie musi pan usprawiedliwia� si� przede mn�. Prosz� pami�ta�, �e ja r�wnie� nie jestem tutejsza.
Indy nie do��czy� do jej �miechu. -1 twoja matka jest moja szefow�.
- Nie musi pan czyni� z tego zarzutu. Je�eli chce pan wiedzie�, podobaj� mi si� pa�skie zaj�cia. Uwa�am, �e doskonale daje pan sobie rad� i powiedzia�am o tym Joannie, mojej mamie.
- No c�, dzi�kuj�.
- Ona nie przestaje nagabywa� mnie o pana. - Deirdre u�miechn�a si� niezr�cznie, jej twarz poczerwienia�a. - Lepiej ju� p�jd�.
Indy obserwowa�, jak wychodzi�a. U�miechn�� si� do siebie. Prawdziwa studentka. Lubi t� dziewczyn�, zadecydowa�. Ale przecie� wiedzia� to ju� od pierwszego dnia zaj��.
3. Koledzy z pokoju
- Wiem, �e to gdzie� tutaj. Jad�em tu co� zaledwie tydzie� temu -powiedzia� Indy, gdy zatrzymali si� w po�owie drogi mi�dzy dwiema przecznicami w samym sercu Soho. Jack Shannon wsadzi� r�ce w kieszenie i rozejrza� si�.
- Nie przejmuj si�. Mog� co� zje�� w�a�nie gdzie� tutaj. Umieram z g�odu.
Shannon przyj echa� nieoczekiwanie kilka dni wcze�niej, korzystaj�c z zaproszenia, kt�re Indy z�o�y� mu tu� przed wyjazdem z Pary�a. Ale napi�ty plan Indy' ego sprawia�, �e przyjaciele ledwie mieli czas, by si� widywa�. Tego wieczoru po raz pierwszy rozmawiali ze sob� d�u�ej ni� kilka minut.
- To tam, po drugiej stronie ulicy - odezwa� si� Indy. - Chod�.
- Nie wygl�da zbyt �wietnie - prychn�� pogardliwie Shannon, gdy przechodzili przez ulic�.
- No to co? Jedzenie jest tak dobre jak wsz�dzie w Pary�u. No, prawie.
To, �e Indy znalaz� tu francusk� restauracj�, kt�ra przypomina�a mu paryskie bistra, nie by�o niczym zadziwiaj�cym. Nie w Soho. Tysi�ce hugenot�w z Francji osiedli�o si� w tej okolicy pod koniec siedemnastego wieku, podobnie jak p�niej zrobili to Szwajcarzy, W�osi, Chi�czycy, Hindusi oraz przedstawiciele innych nacji. Ulice tutaj stanowi�y wrzaskliwy galimatias, z otwartymi stoiskami i sklepami, kt�re oferowa�y wszystko, co Marco Polo przywi�z� ze swej dalekiej podr�y, i jeszcze wi�cej. G��wn� atrakcj� by�y r�norodne tanie, cudzoziemskie restauracje, noc�jednak oferty czynione wzd�u� niekt�rych ulic by�y nastawione na zaspokojenie innych potrzeb.
Kelner zaprowadzi� ich do stolika i Indy zam�wi� butelk� wina.
19
- Dzisiaj ja zapraszam na obiad. To ma by� prawdziwa uroczysto��.
Shannon u�miechn�� si� i pog�aska� sw� rud� kozi� br�dk�.
- Ciesz� si�, �e patrzysz na to w ten spos�b. Mam nadziej�, �e to nie wygl�da na narzucanie si�. Mog� znale�� sobie pok�j gdziekolwiek.
-Nie martw si� o to. Prawie nie bywam w domu, a je�eli b�dziesz zawadza�, to ci powiem. A teraz opowiadaj, jak dosta�e� t� prac�?
- Szed�em w�a�nie Oxford Street z moj� tr�bk� i zobaczy�em, �e drzwi piwnicy tego klubu s� przyparte i stoj� otworem. Pomy�la�em sobie, co u diab�a, i wszed�em. Wzi��em w�a�ciciela na milutk� pogaw�dk�, troch� jak z South Side Chicago, i zagra�em mu par� kawa�k�w. Powiedzieli, �ebym zacz�� ju� dzisiaj.
- �wietnie. Ale co z Pary�em i z D�ungl�?
- Jak to co? Najwy�szy czas co� zmieni�, Indy. Band �wietnie da sobie rad� beze mnie. W ka�dym razie daj � komu� innemu szans� grania na rogu. Facetowi Louise z Nowego Orleanu. Gra� z Kingiem Oliverem i kr�ci� si� w pobli�u. Jest strasznie zapalony.
Przyniesiono wino i przyjaciele wznie�li toast za swoj� przysz�o�� i za Londyn. Indy m�wi� z nadziej� o swych szansach pozostania w Londynie przez nast�pny rok. Doskonale czu� si� w tym mie�cie i m�g� st�d podr�owa� dok�dkolwiek. Anglicy byli aktywnie zaanga�owani w prace wykopaliskowe od Gwatemali a� po Egipt.
- Wiesz, to jest prawdziwa metropolia.
Shannon s�czy� wino i uwa�nie, z kwa�nym wyrazem twarzy przypatrywa� si� Indy'emu.
- Brzmi to tak, jak gdyby Angole poprzestawiali ci w g�owie. Nast�pnym razem b�dziesz m�wi� o rozwoju wspania�ych starych kolonii.
- Jack, ja po prostu obserwuj �. Londyn to centrum, to kosmopolityczna metropolia.
- My�l�, �e nie znam tego s�owa. Jak to jest po francusku? Indy roze�mia� si�.
- Jeste� pewien, �e chcesz tu pracowa�? Shannon wzruszy� ramionami.
- Jaki� czas. Przypuszczam, �e moje granie na tym skorzysta. Wszystko stawa�o si� dla mnie zbyt sztywne w D�ungli. Potrzebuj� troch� wariacji na temat.
Shannon wydaje si� po prostu rozczarowany jak zwykle, pomy�la� Indy. Tak samo jak ju� wcze�niej w Chicago i przez wi�kszo�� czasu sp�dzonego w Pary�u. Wygl�da�o to tak, jak gdyby kultura jazzowa nadawa�a �yciu pewnego rodzaju zjadliw� perspektyw�.
20
Dysonans. Rytm synkopowany, nacisk po�o�ony celowo nie na swoim miejscu.
Sko�czyli ju� przystawki i podano dania g��wne, gdy Shannon podj�� temat, kt�ry Indy ju� od jakiego� czasu pr�bowa� wymaza� z pami�ci.
- Dosta�e� j eszcze co� od tego fraj era, kt�ry przys�a� ci to pud�o z paj�kami?
- Nie. Nic, o czym bym wiedzia�.
- Kiedy otrzyma�em tw�j list, my�la�em najpierw, �e to �art. Indy wzi�� do ust k�s gotowanego dorsza.
- Ja te� my�la�em, �e to �art, dop�ki nie otworzy�em pude�ka. Shannon zrobi� min� i potrz�sn�� g�ow�.
- Paj�ki. Dosta�bym �wira, gdyby mnie to spotka�o. Ale kto, do cholery, m�g� to zrobi�?
- Nie mam poj ccia. Ale ktokolwiek to by�, mia� kiepskie poczucie humoru. Te paj�ki to by�y czarne wdowy i gdyby kt�ry� mnie uk�si�, prawdopodobnie wcale bym tu nie siedzia�.
Shannon d�ga� no�em zielon� fasolk�, spi�trzon� wysoko tu� przy jego rostbefie.
- Sk�d wiesz, �e to by�y czarne wdowy?
- Z rysunku w encyklopedii.
- Ciekaw jestem, gdzie w Londynie ten kto� zdoby� czarne wdowy? - zaduma� si� Shannon.
- Nie wiem. Gdybym mia� troch� czasu, tobym si� tym zaj��. Shannon skin�� g�ow� w zamy�leniu.
- Cholernie proste. Je�eli Belecamus wci�� jeszcze si� gdzie� kr�ci, jestem pewien, �e ona za tym stoi.
- Jej tu nie ma - odpar� kr�tko Indy, ucinaj�c rozmow� na ten temat. Dorian Belecamus by�a jego pierwszym profesorem archeologii na Sorbonie w Pary�u. Nam�wi�a go na towarzyszenie j ej w wyprawie do Delf, w Grecji, gdzie mia� pracowa� jako jej asystent. Ta kobieta nie tylko pozwoli�a mu nabra� do�wiadczenia w pracach wykopaliskowych, da�a mu tak�e zakosztowa� zdrady. Intrygowa�a przeciwko Indy' emu, wykorzystuj�c go w spisku na �ycie kr�la Grecji, czego Indy omal nie przyp�aci� �yciem. Indy jednak dokona� w Delfach znacz�cego odkrycia. Odnalaz� i odnowi� staro�ytny �wi�ty przedmiot, zwany omfalos, kt�ry obecnie znajdowa� si� w Nowym Jorku, na wystawie w muzeum archeologicznym Marcusa Brody'ego. Pomimo perfidii Belecamus, jej gwa�townej �mierci oraz tego, �e sam cudem tylko unikn�� podobnego losu, ca�e to do�wiadczenie utwierdzi�o Indy'ego w przekonaniu, �e archeologia jest w�a�nie tym celem �yciowym, do kt�rego b�dzie d��y�.
21
- Jak smakuje ryba? - spyta� Shannon.
- Dobrze. A jak tw�j obiad? Nie odezwa�e� si� jeszcze na ten temat ani s�owem.
- Do przyj�cia. Wo�owina jest surowa, ale sos dobry.
- Jack, wo�owina powinna w�a�nie taka by�. Gdyby zbyt d�ugo j� przygotowywano, straci�aby ca�y smak. Ale od kiedy to sta�e� si� znawc� dobrej kuchni?
Shannon od�o�y� widelec.
- Co si�, do cholery, z tob� dzieje? By�e� jak nieobecny przez ca�y wiecz�r, a teraz si� na mnie w�ciekasz.
- Nie, to nic takiego.
- Co� siedzi ci na g�owie. Pozw�l, �e zgadn�, to kobieta, prawda? Indy s�czy� przez chwil� wod� z kieliszka.
- Dosta�em dzisiaj list od Leelanda Milforda.
- Bo�e, od tego zwariowanego staruszka. Jak mu si� wiedzie?
- Przypuszczam, �e dobrze, i wcale nie jest zwariowany. Po prostu troch� ekscentryczny.
Shannon roze�mia� si�.
- Taak. Troch�.
Milford by� emerytowanym profesorem, uznanym autorytetem w dziedzinie �redniowiecznej Anglii, oraz przyjacielem ojca In-dy'ego. Shannon pozna� go w czasach, gdy wraz z Indym chodzi� do college'u i mieszka� razem z nim w pokoju, Milford za� zatrzyma� si� w campusie, by wyg�osi� wyk�ad. Wywar� on na Jacku wra�enie dziwaka, jako �e podczas obiadu dwukrotnie zapomnia�, kim jest Shannon; po raz pierwszy gdy ten ostatni wr�ci� do sto�u z kaw�, i p�niej gdy m�ody cz�owiek wyci�gn�� swoj� tr�bk�. Za ka�dym razem Indy musia� ponownie przedstawia� Shannona czcigodnemu go�ciowi.
- Co takiego pisze? A mo�e nie rozgryz�e� jeszcze jego �wi�skiej �aciny? - zagadn�� Shannon.
- To �redniowieczny angielski, nie �wi�ska �acina, i wcale nie napisa� listu w tym j�zyku. - Poza swym roztargnieniem Milford mia� tak�e denerwuj�cy zwyczaj wtr�cania podczas rozmowy zda� w �redniowiecznej angielszczy�nie, je�eli nawet temat konwersacji pozostawa� bez zwi�zku z dziedzin�, w kt�rej by� ekspertem. - Wspomina, �e tatu� jest jeszcze ci�gle z�y za moje zaj�cie si� archeologi�. Uwa�a, �e marnuj� sobie �ycie oraz wszystko, czego mnie nauczy�. Innymi s�owy, nic nowego.
-1 co mo�esz zrobi�? Masz przed sob� swoje w�asne �ycie, kt�rym musisz kierowa�.
22
- Spr�buj to wyt�umaczy� mojemu ojcu. W ka�dym razie dosta�em list w sam� por�. Milford jutro tu przyje�d�a i chce si� ze mn� widzie�.
- Szcz�ciarzu - odezwa� si� Shannon - nie b�dziesz mia� nic przeciwko, je�eli ja przepuszcz� t� okazj�?
Indy roze�mia� si�.
- Uzna�em, �e m�g�by�. Wyjd� po niego jutro na dworzec i p�jdziemy na lunch, czy co� takiego.
- Lepiej od�wie� sw�j �redniowieczny angielski przed spotkaniem tego profesorusa.
Indy nie odpowiedzia�. Wzrok utkwi� w wej�ciu do restauracji, sk�d dwie kobiety poprowadzono do jednego z naro�nych stolik�w. By�y to Joanna Campbell i Deirdre. Oczy Indy'ego przyci�gn�a ta m�odsza. Nawet na tak� odleg�o��, w poprzek ca�ej sali, wygl�da�a porywaj�co. Mia�a na sobie granatow� dziewcz�c� sukienk� z du�ym, bia�ym marynarskim ko�nierzem i kokard� z przodu. Sukienka �ci�le opasywa�a dziewczynie biodra i si�ga�a do po�owy �ydek, ko�cz�c si� u do�u bia�� lam�wk�. Deirdre na g�owie mia�a dopasowany, mi�kki kapelusz z rondem opuszczonym w d�, a mahoniowe, wij�ce si� w�osy opada�y jej na ramiona. Shannon spojrza� za wzrokiem przyjaciela.
- Znasz j�?
- Obydwie. To moja szefowa i jej c�rka. Lepiej przejd� si� i powiem cze��.
- Spotkamy si� na zewn�trz. Deirdre dostrzeg�a go pierwsza.
- Profesor Jones. Co za niespodzianka - wyci�gn�a r�k� i Indy przytrzyma� j� przez chwil�. By�o wok� niej co� tajemniczego, czego nie m�g� do ko�ca okre�li�, co� ukrytego, co uzupe�nia�o jej urod�, �r�d�o jej si�y. Wytrzymanie spojrzenia by�o niemal wysi�kiem, gdy Deirdre u�cisn�a jego r�k�. Doktor Campbell wyci�gn�a ku niemu smuk��, wypiel�gnowan� d�o�. Jej czarne w�osy by�y poprzetykane srebrnymi nitkami. Rysy twarzy, podobnie jak c�rki, zosta�y wyrze�-bione z du�� staranno�ci�. Jak zwykle wygl�da�a dystyngowanie, a tego wieczoru tak�e nieco tajemniczo, ubrana w czarn� sukni�, peleryn� oraz czerwony jedwabny szal, si�gaj�cy a� do ud. Gdy wymienili ju� oficjalne uwagi na temat restauracji i okolicy, Indy zmusi� si� do wysi�ku, by skupi� si� na tym, co m�wi�a doktor Campbell. Dzia�o si� tak, jak gdyby jaka� nieznana si�a przyci�ga�a jego oczy i my�li ku Deirdre. Zastanawia� si�, co powie do niego za chwil�.
- Wi�c jak? - zapyta�a doktor Campbell.
23
- Przepraszam. Co� musia�o uj�� mej uwagi.
Pani profesor u�miechn�a si� i spojrza�a na c�rk�, po czym zn�w popatrzy�a na Indy'ego.
- Pyta�am, co s�dzi pan o brytyjskiej archeologii w por�wnaniu z greck�.
- Uwa�am, �e istniej e pewna r�nica w j �zykach. Ale gdy nabierze si� wprawy, mo�na swobodnie przechodzi� od jednej do drugiej.
- A pan j est bieg�y w tym, co nazywa pan formacj� brytyj sk�?
Indy zastanawia� si�, ile Deirdre opowiedzia�a matce o prowadzonych przez niego zaj�ciach i czy wspomnia�a jej o upomnieniu za zdominowanie dyskusji podczas lekcji.
- Pracuj� nad tym.
- To w�a�ciwa odpowied� na niew�a�ciwe pytanie, w ka�dym razie niew�a�ciwe, gdy pochodzi ode mnie - stwierdzi�a doktor Campbell.
- Ale� sk�d - odpar� Indy i zacz�� usilnie my�le� nad tym, co ma teraz powiedzie�, by kulturalnie m�c opu�ci� obydwie panie.
- A propos - odezwa�a si� doktor Campbell, pochylaj�c si� ku niemu - dosz�y mnie plotki, �e jakie� dziwne rzeczy dziej� si� ludziom, kt�rzy trzymali omfalos. A� do tego stopnia, i� zabroniono komukolwiek go dotyka�. Czy nic takiego nie zdarzy�o si� panu, gdy znalaz� go pan w Delfach?
Indy u�miechn�� si� i wzruszy� ramionami.
-No c�, wyobra�nia prowadzi ludzi do szale�stwa. My�l� �e dotykaj� wyroczni delfickiej czy czego� takiego i maj� zam�t w g�owie.
Spojrza� na sal�, nie przygl�daj�c si� jednak niczemu w szczeg�lno�ci. Z do�wiadcze� swoich i innych z omfalosem wiedzia�, i� ludzie, kt�rzy trzymaj� kamie�, przechodz� pewnego rodzaju transformacj� uczu� i my�li. Je�li o niego chodzi, to widzia� sw� przysz�o��, jak gdyby prze�ywa� j�na przy�pieszonych obrotach, i cz�� z tego, co w�wczas ujrza�, ju� si� do tej pory wydarzy�a. Pomimo rozbudzonej ciekawo�ci Indy nigdy nie pragn�� ponownie dotyka� omfalosa. Zgodnie z powszechn� opini� rzeczy tego typu nie dziej� si� naprawd�, a poza tym w czasie tych dozna� i bezpo�rednio po nich Indy czu� si� tak, jak gdyby traci� rozum. Z pewno�ci� nie ma zamiaru rozmawia� o tym z Joann� Campbell.
- Profesorze Jones, dobrze si� pan czuje? - spyta�a Deirdre. Indy ockn�� si� z zamy�lenia.
- Przepraszam. Pr�bowa�em sobie przypomnie�, co si� ze mn� w�wczas dzia�o i, szczerze m�wi�c, niewiele pami�tam.
- C�, potrafi� to zrozumie� - odpar�a doktor Campbell - zwa�ywszy na okoliczno�ci. - Zwr�ci�a si� do Deirdre: - O ile wiem,
24
pr�bowano w�wczas zrzuci� z tronu kr�la Grecji i jeden z greckich archeolog�w by� w pewien spos�b w to wmieszany. Czy� nie tak?
- By�o kilka ci�kich chwil. No c�, czeka na mnie przyjaciel. Powinienem ju� p�j�� - wsta� i skin�� g�ow� w kierunku doktor Campbell, potem ku Deirdre.
- Profesorze Jones - odezwa�a si� doktor Campbell, zanim uda�o mu si� odej�� -jeszcze jedno. Czy wie pan co� na temat zwi�zk�w pomi�dzy Grekami a wczesnymi mieszka�cami tej wyspy?
Indy u�miechn�� si� z przymusem.
- Nie bardzo wiem, co ma pani na my�li, doktor Campbell. Przypatrywa�a mu si� przez chwil�.
- Prosz� o tym pomy�le�, Jones. Jestem pewna, �e pan to wie. To cz�� pa�skiego wykszta�cenia. Mi�o by�o pana spotka�.
- Do zobaczenia jutro - odezwa�a si� Deirdre i twarz jej rozja�ni� radosny u�miech.
- Jutro? Ach tak, na zaj�ciach. Oczywi�cie. - Ponownie skin�� g�ow� obydwu kobietom, odwr�ci� si� i pod��y� ku drzwiom.
Shannon czeka� na zewn�trz.
- Przepraszam. Chod�my st�d.
Pod��yli przed siebie szerok� alej�, toruj�c sobie drog� w�r�d zgromadzonego na rogu t�umu, w kt�rym wszyscy rozmawiali po w�osku. Niezale�nie od godziny ulice Soho wype�nia�o mn�stwo ludzi i wydawa�o si�, jak gdyby wraz z ulicami zmienia�y si� j�zyki. W chwil� p�niej przeci�li Greek Street i Indy by� prawdziwie zdziwiony, nie s�ysz�c nikogo, kto by m�wi� po grecku. W tym czasie Shannon obraca� si� w zupe�nie innym �wiecie. Co drugi krok strzela� palcami, jak gdyby po g�owie kr��y�a mu jaka� melodia.
- To naprawd� �adna babka, w�a�nie ta. Indy rozejrza� si�.
- Kt�ra?
- Ta ruda.
- Och, Deirdre. Ona jest kim� wi�cej, Jack. To jedna z moich studentek, najzdolniejsza z ca�ej zgrai. W�a�ciwie wygl�da to prawie tak, jak gdyby wsp�zawodniczy�a ze mn� podczas zaj��.
- To znaczy?
-Nie wiem. Zachowuje si� tak, jak gdyby wiedzia�a tyle, ile ja, je�li nie wi�cej.
- Mo�e to prawda.
- Dzi�ki, stary.
Shannon klepn�� go w rami� pi�ci�.
- Tylko �artuj�. Ale skoro ona tyle wie, to po co chodzi na zaj�cia?
25
- O to w�a�nie j� zapyta�em. Uwa�a, �e potrzebuje potwierdzenia. Ale ja zastanawiam si�, czy ona mnie nie szpieguje.
- Szpieguje, dla kogo?
Shannon omin�� m�czyzn� w zniszczonym p�aszczu. By� z kobiet�. Mia�a na sobie kr�tk�, zwiewn� sukienk�, a jej oczy by�y tak intensywnie pomalowane, i� zdawa�y si� zajmowa� po�ow� twarzy. Troch� dalej kolejna prostytutka z Soho kiwn�a na Indy'ego. Patrzy� na ni� przez chwil�, po czym odwr�ci� wzrok.
- Oczywi�cie dla matki. Przechodz� okres pr�bny. A� do wrze�nia nie dowiem si�, czy dostan� pe�ny etat.
- My�l�, �e twoja wyobra�nia pracuje zbyt intensywnie. Ta dziewczyna jest prawdopodobnie po prostu dobr� studentk�. Odk�d mia�e� to przej�cie z Dorian Belecamus, nie ufasz �adnej kobiecie, spotykanej na swej drodze.
- To nieprawda. I przesta� wypowiada� jej imi�, jak gdyby� macha� mi przed oczami czerwon� flag�.
- Wiesz, co powiniene� zrobi�? - powiedzia� Shannon, nie zwracaj�c uwagi na wybuch z�o�ci przyjaciela.
-Co?
- Um�wi� si� z ni�. Lepiej j� pozna�. Ta dziewczyna mo�e powiedzie� na twoj� korzy�� co� dobrego. Do diab�a, skoro ona wychodzi na obiad z matk�, prawdopodobnie nikogo innego nie widuje.
- Jack, na mi�o�� bosk�, to chyba najgorsza rzecz, jak� m�g�bym zrobi�. Randki ze studentk� mog� dowodzi� wszystkiego, z wyj�tkiem moich ch�ci na dostanie pracy.
Shannon nie wydawa� si� przekonany. Szli dalej w milczeniu, ka�dy pogr��ony we w�asnych sprawach. Indy celowo stara� si� nie my�le� o Deirdre. Zamiast tego przez chwil� zastanowi� si� nad pytaniem, jakie doktor Campbell postawi�a mu, zanim wyszed�. Nie by� nawet pewien, czy mia�a na my�li Celt�w, czy te� ich poprzednik�w, i nie mia� najmniejszego poj�cia o ich powi�zaniach z Grekami. Kolejna luka w jego wiedzy. Ale jaki by� cel tego pytania? Sprawdzenie go? Mo�e by�o to co� wa�nego, o czym powinien wiedzie�. Najlepiej b�dzie, je�eli to sprawdzi. Zastanawia� si�, czy doktor Campbell by�a w�a�nie tym profesorem, kt�rego zna� Marcus Brody, t� osob�, od kt�rej Marcus dowiedzia� si� o pracy dla nauczyciela. W istocie to ona w�a�nie podj�a ostateczn� decyzj � o zatrudnieniu. Do�� dziwne, �e punkt zwrotny podczas rozmowy kwalifikacyjnej mia� zwi�zek z jego nazwiskiem.
- Indy Jones - powiedzia�a doktor Campbell i u�miechn�a si�. Dwaj pozostali profesorowie zachichotali i jeden z nich zapyta�, czy m�odego cz�owieka ��cz�jakie� powi�zania z In-e-go.
26
In-e-go co? - omal nie zapyta�, ale w por� si� opami�ta�.
W ci�gu kilku dni, poprzedzaj�cych t� rozmow�, ca�e godziny sp�dzi� na studiowaniu dzie� dotycz�cych zabytk�w Brytanii i przypomina� sobie, �e czyta� o Inigo Jonesie, g��wnym architekcie kr�l�w Jakuba I i Karola I.
- Och, nie s�dz�. Jest bardzo wiele Jones�w i �aden z moich krewnych nie pomy�la�by, �e Stonehenge zosta�o zbudowane przez Rzymian. Oczywi�cie to by�o trzysta lat temu i od tej pory tyle si� zmieni�o w tym, co wiemy o staro�ytnych. - Uwaga ta, jak przypuszcza�, zadowoli�a doktor Campbell i utwierdzi�a jej decyzj�.
W ko�cu doszli do klubu. Wiecz�r jazzowy by� w�a�nie tym, czego potrzebowa�. B�dzie to jego pierwszy wiecz�r poza domem, odk�d przyjecha� do Londynu. Jak bardzo zmieni� si� od czas�w, gdy on i Shannon sp�dzali sw�j ostatni rok na uniwersytecie w Chicago. Byli tak poch�oni�ci odkryciem podziemnego �wiata jazzu, kt�ry nagle rozwin�� si� w Chicago, i� obydwaj omal nie wylecieli z uczelni. Dla Indy'ego ca�e do�wiadczenie stanowi�o spe�nienie ��dzy przyg�d; dla Shannonaby�o to powa�niejsze zamierzenie, kt�re zmieni�o go ju� na zawsze i w rezultacie wp�yn�o najego przysz�o��. Zrezygnowa� z pewnej posady ksi�gowego w rozwijaj�cej si� firmie przewozowej na rzecz niepewno�ci �ycia muzyka jazzowego.
Gdy schodzili po schodach do nocnego klubu mieszcz�cego si� w suterenie, Indy poczu�, i� kto� go obserwuje, i spojrza� przez rami�. Na chodniku spostrzeg� jakiego� m�czyzn� pod��aj�cego w jego kierunku. By� wysoki i szczup�y, o ciemnych w�osach, g�adko zaczesanych do ty�u, i w�skich oczach, mniej wi�cej w tym samym wieku co Indy. By� to ten w�a�nie cz�owiek, o kt�rym Indy my�la�, i� chodzi za nim na uniwersytet. M�czyzna min�� wej�cie do klubu i pod��y� dalej ulic�, nie ogl�daj�c si� za siebie.
- Widzia�e� tego faceta? - spyta� Shannon, otwieraj�c drzwi. Owion�� ich zapach st�ch�ego piwa i dymu, gdy tak stali w przej�ciu. Indy us�ysza� brz�k szklanych naczy� i gwar rozm�w.
- Bo co?
- Zauwa�y�em go na ulicy przed restauracj�, gdy czeka�em na ciebie, i jestem pewien, �e widzia�em go, jak si� kr�ci� po Russell S�uare, pod naszymi oknami.
Indy spojrza� w kierunku, w kt�rym znikn�� nieznajomy.
- To pewnie nic takiego, po prostu zbieg okoliczno�ci - powiedzia�, wzruszaj�c ramionami. A jednak wcale w to nie wierzy�.
4. Pomi�dzy p�kami
Ca�y ranek Indy kl�� siebie samego za zbyt d�ugie zasiedzenie si� w nocy. Chocia� tego dnia nie prowadzi� �adnych zaj��, urz�dowa� w swym gabinecie. Zgodnie z za�o�eniami kursu poproszono go, by z g�ry zaaprobowa� temat pracy semestralnej ka�dego studenta i ju� niemal dwie godziny siedzia� i s�ucha� wszystkich po kolei. Czu� si� wyczerpany, a wcale nie by� to jeszcze koniec dy�uru. Mimo �e przez ostatnie trzy tygodnie dopingowa� student�w do spotykania si� z nim jak najszybciej, prawie po�owa czeka�a z tym a� do ostatniego dnia. Popatrzy� na stoj�cego przed nim drobnego dzieciaka.
- Stonehenge.
- To znaczy? - spyta� Indy.
- To m�j temat.
- Prosz� usi���. Nie mo�na tak po prostu pisa� o Stonehenge. Prosz� to u�ci�li�.
- W porz�dku - uwa�nie wpatrywa� si� w Indy'ego - napisz� o pierwszych badaczach.
- Wci�� zbyt og�lnie. Prosz� poda� wiek.
- Siedemnasty.
- W porz�dku. Prosz� teraz wybra� dw�ch badaczy �yj�cych w siedemnastym wieku, por�wna� i zestawi� to, do czego doszli.
- Musz� wybiera� ich teraz? -j�kn��. - Wola�bym troch� odczeka� i to przemy�le�.
Indy u�miechn�� si� i potar� sobie kark. Najwyra�niej dzieciak nie zna� �adnych nazwisk.
- Po prostu upewnij si�, �e tych dw�ch, kt�rych wybierzesz, prowadzi�o badania w tym samym wieku.
28
- Rozumiem - wsta� i po�piesznie wyszed� z pokoju.
Indy masowa� sobie skronie, czekaj�c na kolejnego studenta.
- Nast�pny! - krzykn��, po czym pochyli� si� i wyci�gn�� szyj �, patrz�c w stron� zewn�trznej sali. Poniewa� nikt si� nie pojawia�, z powrotem wygodniej rozpar� si� na krze�le.
- Hura - powiedzia� cicho. Spojrza� na wisz�cy na �cianie zegar. W�a�nie tyle potrzebowa� czasu. Pojedzie metrem do Kings Cross Station i poczeka na poci�g, kt�rym ma podr�owa� Leeland Mil-ford. Zasun�� teczk�, wsta� i mia� w�a�nie wychodzi�, gdy w drzwiach pojawi�a si� Deirdre Campbell. Jej twarz roz�wietli� u�miech.
- Mam nadziej�, �e nie przysz�am zbyt p�no, �eby om�wi� temat swojej pracy.
Indy z powrotem usiad� na krze�le. Czu� si� rozczarowany, �e nie uda�o mu si� wyj��. By�o mu jednak mi�o, �e to w�a�nie Deirdre go zatrzymuje.
- Usi�d� prosz� i m�w.
Jej obecno�� jak gdyby roz�wietla�a ca�y pok�j; wydawa�o si�, �e to jej blada cera lub l�ni�ce, mahoniowe loki promieniuj� w�asnym �wiat�em. A mo�e by�a to jej inteligencja. Po wys�uchaniu wielu student�w, podobnych do ostatniego, kt�rzy byli zadowoleni, mog�c zrobi� jak najmniej, byle tylko zaliczy� przedmiot, Deirdre przynosi�a ze sob� orze�wiaj�c� zmian�. Docenia� jej entuzjazm i by�o mu teraz przykro, �e nakaza� jej, by si� kontrolowa�a.
- Dzi�kuj� - odpar�a i usiad�a na krze�le stoj�cym naprzeciwko jego biurka. -To by�a prawdziwa niespodzianka, spotka� pana wczoraj wieczorem.
- Taak. Niespodzianka - powiedzia� Indy. Deirdre spojrza�a w d� na swoje d�onie.
- Opowiedzia�am mamie o tym, co powiedzia� mi pan po wczorajszych zaj�ciach, i ona przyzna�a panu racj�. Chyba w pewnym sensie si� popisywa�am - (popisywaa�am). - Powiedzia�a mi, �e powinnam by� odrobin� bardziej blate podczas zaj��.
- Blate?
- To szkockie s�owo, znaczy nie�mia�a.
Indy popatrzy� na dziewczyn� ponad swymi okularami w drucianej oprawce.
- Rozumiem.
- Mo�e m�wi� tyle dlatego, �e niekt�rzy Anglicy patrz� na Szkot�w z g�ry, jak gdyby ci z p�nocy byli ignorantami - podnios�a wzrok i u�miechn�a si� - ale mo�e znowu chcia�am po prostu zrobi� na panu wra�enie - to wypowiedziane cicho wyznanie by�o tak rozbrajaj�ce,
29
�e Indy nie m�g� oderwa� od dziewczyny oczu. By�a jak rozkwitaj�cy kwiat, kt�ry stara si� przeprasza� za swe urzekaj�ce pi�kno.
- Nie k�opocz si� o pr�bowanie zauroczenia mnie - odpar�. -Jestem zauroczony.
Znowu na niego spojrza�a i ich oczy si� spotka�y. Indy mia� ch�� si�gn�� po jej r�k� i podnie�� dziewczyn� z krzes�a. Zastanawia� si�, jak mog� smakowa� jej usta, jak czu�aby siew jego ramionach. Uspok�j si�, stary, nakaza� mu jaki� g�os wewn�trz, chcesz dosta� t� prac�, czy nie?
- Wi�c pozw�l mi zgadn�� - odchrz�kn��, przybieraj�c oficjalny ton - piszesz o Stonehenge, podobnie jak wi�kszo��.
- Nie. O jaskini Ninian w Szkocji. Indy powt�rzy� t� nazw�.
- Wydaje mi si�, �e nie m�wili�my o tym na zaj�ciach. Co ci� tak zainteresowa�o?
- Tam w�a�nie zosta� pochowany Merlin. Indy spl�t� r�ce na karku i u�miechn�� si�.
- Doprawdy?
- Tak - wydawa�a si� wcale nie �artowa�.
- Merlin, doradca kr�la Artura?
- W�a�nie tak.
- Merlin to posta� legendarna, Deirdre. To zaj�cia z archeologii, a nie z mitologii.
- Mam dow�d.
- Naprawd�? Jakiego rodzaju dow�d? Dziewczyna u�miechn�a si� skromnie.
- B�dzie pan musia� przeczyta� moj� prac�. Przypuszczam, �e wyda si� panu interesuj�ca.
- Je�eli to, co m�wisz, jest prawd�, uznam, �e jest wi�cej ni� interesuj�ca. Raczej zdumiewaj�ca.
- Wi�c aprobuje pan ten temat? Indy szeroko si� u�miechn��.
- To, co proponujesz, to wi�cej ni� temat pracy semestralnej. Deirdre. To si�a nap�dowa kariery. Je�eli potrafisz udowodni�, �e Merlin naprawd� istnia�, zdob�dziesz wi�ksze uznanie ni� wi�kszo�� archeolog�w w ci�gu swej kariery.
Wdzi�cznym ruchem podnios�a si� z krzes�a.
- Natychmiast zabieram si� do pracy.
Indy obserwowa�, jak wychodzi�a z gabinetu. Mo�e nie by�a tak wybitna, jak przypuszcza�. Gdyby chodzi�o o ka�dego innego studenta, natychmiast wyrazi�by swoj� dezaprobat�. Problem wykra-
30
cza� znacznie poza zakres pracy semestralnej na wst�pnym kursie. By� to temat pracy doktorskiej i nawet w takim wypadku bardzo ambitny. Skoro do tej pory nikt jeszcze nie dowi�d� istnienia Merli-na, c� mog�a wiedzie� ta dziewczyna, co by�oby wystarczaj�ce do radykalnej zmiany pogl�d�w? By� bardzo ciekawy. Gdy wyszed� z biura i po�pieszy� w stron� metra, dopad�a go gorzka my�l. Deir-dre musia�a powiedzie� matce o tym tak zwanym dowodzie na istnienie Merlina. Cokolwiek to by�o, Joanna Campbell prawdopodobnie nie zgadza�a si� z c�rk�. Ogarn�o go nieprzyjemne przeczucie, �e by� mo�e znajdzie si� w �rodku batalii mi�dzy matk� a c�rk�. Cholera! To mu tylko by�o potrzebne.
Poci�g jad�cy z Portsmouth, dok�d przybi� statek Leelanda Mil-forda, przyjecha� o czasie, Indy jednak si� sp�ni�. Gdy dotar� na peron, wi�kszo�� pasa�er�w ju� wysiad�a. Indy dostrzeg� jak�� m�od� par� z dwojgiem dzieci, m�czyzn� w szkockiej sp�dniczce oraz grup� uczennic w mundurkach. Nagle zauwa�y� Milforda spaceruj�cego po peronie i trzymaj�cego w ka�dej r�ce sk�rzan� torb�.
Mia� na sobie d�ugi ciemny p�aszcz, zupe�nie nieodpowiedni na t� por� roku. Jego g�owa by�a pozbawiona w�os�w, z wyj�tkiem krza