1452
Szczegóły |
Tytuł |
1452 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1452 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1452 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1452 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Marek S. Huberath
Tytul: Absolutny powiernik Alfreda Dyjaka
Z "NF" 3/92
I By�o przykre, ciemnawe popo�udnie listopada. Przynajmniej
przesta�o pada�. Na razie. Jak co dzie� Alfred Dyjak
przemierza� �l�sk� zwyk�ym, szybkim krokiem, nieznacznie
pochylony do przodu. Na ramieniu mia� przewieszon� torb� z
br�zowego skaju, nieco rozerwan� wzd�u� zamka
b�yskawicznego. Z rozpi�tej torby wystawa�a butelka mleka z
aluminiowym kapslem zabezpieczonym plastykow� nak�adk�. Czu�
si� �le i wszystko wydawa�o mu si� jeszcze bardziej obce i
wrogie ni� zwykle. Nie lubi� siebie ani otoczenia, w kt�rym
si� obraca�: ludzi, przedmiot�w. Kac po wczorajszym
wieczorze wzmaga� t� niech��.
Mijaj�c ma�y sklepik, zdoby� si� na spostrze�enie, �e
obecnie nie sprzedaj� w nim p�yt gramofonowych, lecz nadali
mu zabawn� nazw� "Drewno".
Troch� wcze�niej o ma�o co nie zosta� przejechany przez
pomara�czowego malucha i w�a�nie teraz to sobie u�wiadomi�.
Brodaty kierowca wychyli� si� i krzykn��. Dyjak s�dzi�, �e
kierowca powinien by� w�saty, a fiat ��ty. Po chwili
zapomnia� o tym. Przeci�gn�� j�zykiem po suchych wargach.
By� wyko�czony, jakby nie spa� od niepami�tnych czas�w;
przynajmniej wszystkie lekcje przebieg�y spokojnie. Dyjak
uczy� starsze dzieci tak zwanych rob�t r�cznych, czyli
parodii pracy rzemie�lnika, za� najm�odszych nieszcz�nik�w
- tak zwanego nauczania pocz�tkowego, czyli wszystkiego po
trochu. Udr�ka by�a wzajemna, gdy� ostatnio szko�a otrzyma�a
w darze mikrokomputer "Meritum", kt�ry trafi� pod opiek�
Dyjaka, uznanego szkolnego specjalisty od techniki.
Niestety, instrukcje zosta�y napisane niezrozumiale i Dyjak
nie m�g� sobie z nimi poradzi�. To poni�a�o go; tym bardziej,
�e niekt�rzy z jego znienawidzonych podopiecznych umieli ju�
biegle obs�ugiwa� niezno�n� maszyn�.
Jego wyobra�ni� opanowa� natr�tny, wyrazisty obraz. Dyjak
poczu� rzadkie powietrze, zimne i czyste; jak w g�rach -
przypomnia� sobie ostatnie wczasy sp�dzone w Zakopanem i
instynktownie wch�on�� nozdrzami ci�kie i wilgotne
powietrze jesiennego miasta. Chodniki by�y jeszcze mokre po
deszczu.
Istnia�y dwie wsp�bie�ne rzeczywisto�ci: to ch�odne i
zat�ch�e popo�udnie i tamto r�wnie� ch�odne, lecz
roz�wietlone i rze�kie. W mro�nym, rozrzedzonym powietrzu
lekko opada�o niewielkie, brunatne ziarno, owalne i
pobru�d�one. Wydawa�o si� tak lekkie, �e gdyby dmuchn��,
zmieni�oby tor swego lotu. Blask zmienia� ziarno, wolno,
lecz zauwa�alnie: p�cznia�o i rozk�ada�o pomarszczone dot�d
pow�oki. Wkr�tce przesta�o spada�; szybowa�o na niedu�ych i
smuk�ych skrzyde�kach z po�y�kowanej i prze�wiecaj�cej
b�ony.
Dyjak przy�pieszy�, dok�adnie stawiaj�c stopy. Uwa�a�, �e
na chodniku s� miejsca, na kt�re powinien stawa�, by by�o
dobrze. Chcia� przeczeka� niezrozumia�e, natr�tne obrazy.
Obiekt widziany oczyma duszy pr�bowa� sterowa� swoim lotem:
nieporadnie zakr�ca�, zwalnia� lub przy�piesza�, jakby uczy�
si� manewrowania.
Wizja znik�a, ale to go nie ucieszy�o, gdy� nadal czu�
si� podle. Doszed� do skrzy�owania; zauwa�y�, �e drzewa na
skromnym pasku zieleni dziel�cym jezdnie Alej prawie
zupe�nie straci�y li�cie. Wszed� do sklepu spo�ywczego. W
kolejce sta�y dwie starsze kobiety z siatkami. Dyjak unika�
nieoczekiwanych ruch�w, boj�c si� naruszy� delikatn�
r�wnowag� �wiata. Spokojnie stan�� w kolejce. Wygl�d tego
sklepu zale�a� od Dyjaka. Gdy przysz�a jego kolej, zd��y�
jeszcze powiedzie�:
- Prosz� wino Regal - i rzeczywisto�� za�ama�a si�. Sklep
sta� si� ciemn�, pust�, zrujnowan� sal�. Szyby pot�uczone; z
sufitu zwiesza�y si� girlandy jakich� �ach�w czy paj�czyn.
Na p�kach py�, kawa�ki gruzu. Wok� panowa� p�mrok. Dyjak
zacisn�� szcz�ki, a� z�by zgrzytn�y; przymkn�� powieki.
Chcia�, aby to znikn�o i wiedzia�, �e zale�y to od jego
wysi�ku. Po chwili otworzy� oczy, ale ponury obraz znika�
opornie. Powoli, naprzeciw niego, za odtwarzaj�c� si� lad�
pojawi� si� widmowy kszta�t. Przypomina� szkielet, ale
wkr�tce potem sta� si� kobiet� w bia�ym cha�acie i czepku na
rudawych i pokr�conych w�osach. Sprzedawczyni poda�a mu
butelk�. Zawaha� si�.
Za du�o pij�... cholerne zwidy - pomy�la�, jednak si�gn��
do kieszeni swoich marmurkowych d�ins�w, z kt�rych by�
dumny; wyci�gn�� kilka zmi�tych banknot�w. Odliczy� i
po�o�y� je na ladzie. Marudzi� jeszcze chwil�, wi�c
sprzedawczyni spojrza�a na� wyczekuj�co. Dyjak przeci�gn��
spocon� d�oni� po przerzedzonej blond czuprynie. Zaprzeczy�
ruchem g�owy. Nie chcia� kupowa� niczego wi�cej. Wsadzi�
butelk� z Regalem do torby, obok butelki z mlekiem i wyszed�
ze sklepu. Stara� si� nie rozgl�da�, w zabobonnej obawie,
aby wizja nie powr�ci�a.
II Poszed� Alejami ku Pr�dnickiej. Po drodze wst�pi� do
sklepu z narz�dziami. Chcia� kupi� kilka ko�k�w rozporowych,
aby w swoim mieszkaniu zawiesi� na betonowej �cianie nowe
dzie�o. Przez mg�� przypomina� sobie, �e jego hobby to
malowanie obraz�w. Najta�szymi farbami olejnymi i zawsze w
tym samym formacie, poniewa� zawsze rozpina� p��tno na
rysownicy kre�larskiej. Gdy farby wysch�y, trudno by�o
oderwa� obraz od deski, gdy� oleje przesi�ka�y i p��tno
przykleja�o si�.
Mroczne wn�trze sklepu wygl�da�o zwyczajnie: kr�tka, a
pomimo to st�oczona kolejka rolnik�w z pobliskiego placu
warzywnego i bazaru na Kleparzu.
Ustawi� si� w kolejce, oczekuj�c na nast�pn� porcj�
udr�ki. Za nim stan�� zwalisty m�czyzna o czerwonej,
nabrzmia�ej twarzy i chucha� mu w kark odorem przetrawionej
w�dki. Dyjak podrapa� si� po prze�wituj�cym ciemieniu.
Wiedzia�, �e natr�ctwo powr�ci.
Tym razem wizja nie by�a przykra, emanowa�y z niej nieokre�lona
�yczliwo�� i ciep�o. Zn�w ten uskrzydlony przedmiot; znowu
zmieniony: d�u�szy, z niedu�ymi stabilizatorami - jak
samolot. To skojarzenie przywiod�o przed oczy panoram� wok�
lec�cego przedmiotu. Gdzie� nisko, gin�c w m�tnym b��kicie,
p�yn�y fantastycznie postrz�pione, bia�awe kszta�ty.
Dyjak raz w �yciu lecia� samolotem: do Warny. Wtedy
przypatrywa� si� chmurom. Te wygl�da�y podobnie. W samolocie
do Warny jad� szynk� z plastykowej rynienki, a stewardesa
mia�a oczy zbyt blisko siebie. Teraz czu� niezno�ny od�r
oddechu stoj�cego za nim m�czyzny. Wisz�ce lub le��ce na
p�kach narz�dzia wydawa�y si� nierealne: zbyt r�wne,
b�yszcz�ce; zbyt dobrze wykonane.
Trac� poczucie rzeczywisto�ci... powinienem zg�osi� si�
do lekarza - kolejny raz przetar� d�oni� spocone czo�o.
Pasek rozlu�ni� si� i torba spad�aby mu z ramienia, ale
zdo�a� j� przytrzyma�. Jedynie klas�wki, kt�re ni�s� do
domu, do poprawy, sypn�y si� na pod�og�. Schyli� si� i
pozbiera� je z zab�oconego lastryka. Zdumia� si�: to by�y
wy��cznie podpisane, puste kartki, niekt�re pobrudzone
b�otem. Gor�czkowo przegl�da� kartk� za kartk�. Wszystkie
puste, bez wyj�tku, nawet te podpisane przez najlepszych
uczni�w.
Co to? Bunt? - zako�ata�o. - Przecie� tematy nie by�y
zbyt trudne...
- Dla pana?... - zamy�lenie Dyjaka przerwa� g�os
sprzedawcy w granatowym cha�acie. Sprzedawca by� wysokim i
przera�liwie chudym brunetem o siwiej�cych skroniach.
Dyjak podrapa� si� w bok. Mia� na sobie szar� bluz� z
wypuk�ymi, naszywanymi kieszeniami i nadrukowanym na prawej
kieszeni czarnym or�em z rozpostartymi skrzyd�ami i napisem
"Montana" oraz "Hamburg, Berlin, Paris, New York" poni�ej
or�a. By� dumny z bluzy, chocia� nieco mniej ni� z d�ins�w,
poniewa� by�a z butiku, a d�insy z importu. Sprzedawca
patrzy� na niego z ledwie zauwa�aln� odrobin� wy�szo�ci,
wynikaj�c� z przekonania, �e taki facet jak Dyjak nie
potrafi nawet fachowo nazwa� tego, co chce kupi�.
- Prosz� rurk� do umywalki... tak� w kszta�cie litery s -
powiedzia� Dyjak, potwierdzaj�c opini� sprzedawcy.
Przeci�gn�� d�oni� po przerzedzonej czuprynie. Bateria
ciek�a. Nale�a�o dokupi� do niej now� rurk�. Dyjak odruchowo
spojrza� na d�o�: by�y dwa w�osy.
- Chodzi panu o wylewk�?... - w g�osie sprzedawcy nuta
wy�szo�ci zabrzmia�a wy�ej o ton. Nazwa by�a umiarkowanie
cudaczna, ale nie�le oddawa�a rol� rurki, wi�c Dyjak
przytakn�� skinieniem g�owy. Zdo�a� przyzwyczai� si� do
najdziwniejszych nazw r�nych akcesori�w, cho� nie by�
pewien, czy to sprzedawca nie wymy�la tych nazw wy��cznie po
to, by gn�bi� klient�w.
Znowu ogarn�o go znajome uczucie. Przel�k� si�, �e wr�c�
halucynacje. Sprzedawca zawija� wylewk� w br�zowy papier
pakunkowy. Dyjak przypomnia� sobie o ko�kach rozporowych.
- Na stoisku narz�dziowym - sprzedawca wskaza� g�ow� na
drug� kolejk�. Dyjak stan�� w niej zrezygnowany. Wiedzia�,
�e nie wytrzyma i natr�tne wizje wr�c�. Kolejka by�a d�uga.
Stara� si� zaj�� my�li, aby nie wpa�� w sid�a wyobra�ni.
Poprawi� i nieco g��biej wetkn�� wylewk� pomi�dzy mleko i
wino Regal. Nie pomog�o. Obraz przed oczyma zafalowa� i
sklep znikn��. Dyjak sta� w miejscu otoczonym spi�trzonymi
belkami; pod fioletowym niebem, takim jak o zachodzie
s�o�ca. Wok� gruz, ziemia i te belki. Wprawdzie nie widzia�
ludzkich szcz�tk�w, ale obrazy rozpadu by�y bardzo przykre.
Powr�t do realno�ci zacz�� si� od czyjego� g�o�nego
kichni�cia. Zn�w sta� w mrocznym sklepie, zat�oczonym
m�czyznami o czerwonych twarzach i s�katych, masywnych
d�oniach. Poczu� si� niezbyt dobrze i opar� o stoj�cy obok,
mocno przerdzewia�y kaloryfer.
Cholerne majaki... Pij� za du�o, o wiele za du�o... -
pomy�la� i ju� pojawi� si� nowy obraz: skrzydlaty przedmiot
wolno szybowa� nad szar� powierzchni� ziemi, przypominaj�c�
nieregularn�, ale wyra�n� szachownic�. Na prostok�tnych lub
kwadratowych, szarych polach wznosi�y si� niewielkie,
nieregularne ruiny. Te kwadraty poprzedzielane w�skimi,
prostymi liniami ulic kojarzy�y si� z widokiem znanym i
czasem ogl�danym w telewizji.
Lec�cy przedmiot w kolejnych wizjach by� coraz wi�kszy i
bardziej rozbudowany. Je�li nawet nie mia� nap�du, to
potrafi� precyzyjnie sterowa� swoim lotem. Dyjak darzy� ten
przedmiot sympati�, ale i lekkim respektem. Wizja stopniowo
traci�a na intensywno�ci.
Przy drugim stoisku sprzedawa�a starsza, t�ga kobieta w
granatowym cha�acie.
- Sze�� ko�k�w rozporowych fi siedem... - powiedzia� z
wystudiowan� oboj�tno�ci�. Teraz i wylewk� m�g�by kupi� jak
fachowiec. Zap�aci� za ko�ki i wcisn�� je do torby obok
poprzedniego zakupu. Wyszed� ze sklepu.
Przysz�o mu do g�owy, �e w�a�ciwie zamiast od razu
wsiada� do tramwaju przy Kleparzu m�g�by najpierw zajrze� do
ksi�garni na rogu D�ugiej i Szlaku. My�l ta wywo�a�a w jego
m�zgu niech�� i sprzeciw, g�owa a� chcia�a p�kn��. Odczucie
pojawi�o si� nieoczekiwanie i gwa�townie jak uderzenie
pa�ki. Dopiero gdy Dyjak zrezygnowa� ze swego zamiaru,
nacisk ust�pi�.
To nie jest moja my�l. Zupe�nie, jakby w mojej g�owie
siedzia� kto� obcy...
Przejecha� d�oni� po karku. Namaca� co� lepkiego i
spojrza� na d�o�. - Osmarka� mnie skurwiel - pomy�la� z
odraz� i strzepn�� r�k�. Wyci�gn�� chustk� do nosa.
Po�piesznie po�ciera� szarawy �luz, w kt�rym wida� by�o
czarne kropki - skondensowane zanieczyszczenia wdychanego
powietrza. Zwin�� mokr� chustk� w ciasny t�umok i schowa� do
kieszeni. Podrapa� si� w ciemi�. Za paznokciami znalaz�y si�
porcje t�ustego �upie�u. Oboj�tnie mija� t�um stoj�cy na
przystanku autobusowym. Czu�, �e jego trasa stanowi
wytyczon� lini�, a pomimo to poszed� nieco inaczej ni� m�wi�
wewn�trzny nakaz. Potr�ci� wysok� dziewczyn� w jaskrawo
niebieskiej, ortalionowej kurtce i o d�ugich szaroblond
w�osach. Sta�a z niewiele wy�szym od niej m�czyzn� w
jasnobe�owej kurtce, trzymaj�cym bia��, plastykow� teczk�.
Potr�cona dziewczyna sykn�a z b�lu.
- Chyba pierdo�a idzie i �pi... - us�ysza� nie�yczliw�
uwag� m�czyzny.
Dyjak przeczuwa� nadej�cie kolejnych wizji. Wpatrywanie
si� w wilgotn� powierzchni� bruku nic nie mog�o zmieni�.
Ka�da my�l, �e jednak m�g�by wst�pi� do ksi�garni,
wywo�ywa�a udr�k�. Mog�em dosta� po mordzie za t� dziewczyn�
- zd��y� pomy�le� i zn�w wpad� w sid�a swoich schorowanych
my�li.
Znajomy przedmiot kr��y� bardzo nisko. Omija� wynios�o�ci
o nieregularnych kszta�tach, brunatne, porowate, sp�kane.
Zakr�ca� pomi�dzy nimi, czego� poszukiwa�, bada�. Widok tych
pag�rk�w by� przykry: przypomina�y ruiny, chocia� bez
drapie�nej, �wie�ej ostro�ci - znacznie �agodniejsze,
wyg�adzone przez czas.
Dyjak zacisn�� z�by, a� zazgrzyta�y. To pomaga�o. Wysi�ek
woli m�g� os�abi� natr�tne obrazy. Dyjak przeklina�
wczorajsz� popijaw�, przeklina� siebie i swoj� s�abo��. Od
dawna zamierza� sko�czy� z na�ogiem, bezskutecznie.
Odruchowo poprawi� pasek na ramieniu.
Zza zakr�tu, z Pr�dnickiej wyjecha�o d�ugie, nieporadne
cielsko autobusu. Z piskiem gumy w przegubie oraz wysilonym
rz�eniem silnika wtacza�o si� w Aleje. Pomy�la�, �e t�umek
na przystanku zostanie wch�oni�ty; mo�e wsi�dzie dziewczyna,
kt�r� potr�ci� i towarzysz�cy jej m�czyzna. Dyjak sta� na
przej�ciu dla pieszych, oczekuj�c na zmian� �wiate�. Zacz�o
nieco m�y� i ozi�bi�o si� jeszcze. Zapi��by zamek kurtki,
przypominaj�cej krojem kurtk� m�czyzny na przystanku, ale
chcia�, �eby czarny orze� na jego bluzie by� widoczny.
Dlatego jedynie skuli� si� z zimna i zgarbi�. Wkr�tce
�wiat�a zmieni�y si� na zielone i Dyjak z t�umem innych
ludzi przekroczy� ulic�, brudn� i mokr�. Zatrzyma�y go
kolejne �wiat�a, przy pierwszej nitce Alej. Strumie�
samochod�w szybko si� sko�czy�. Jezdnia by�a pusta, chocia�
nadal pali�o si� czerwone �wiat�o. Jaka� dziewczyna, niska
brunetka w obcis�ych spodniach do p� �ydki,
przypominaj�cych kalesony, przebieg�a ulic�. Dyjak
bezmy�lnie ruszy� za ni�.
Naraz dotar� do niego d�wi�k milicyjnego gwizdka. Stali
za budkami telefonicznymi, niewidoczni z przej�cia. Dopiero
teraz, gdy nie by�o ju� odwrotu, wyszli z ukrycia. Jeden z
nich skin�� r�k� na Dyjaka. Drugi pogrozi� palcem
przechodz�cej dziewczynie, kt�ra odwr�ci�a si�.
- Pani, to co?... daltonistka?... - rzuci� za ni�.
Dziewczyna odpowiedzia�a szerokim u�miechem uszminkowanych
ust, ale nawet nie zwolni�a.
Obaj milicjanci byli m�odzi, wysocy i barczy�ci.
Spogl�dali na drobnego Dyjaka z g�ry.
- Dowodzik, prosz�... - powiedzia� jeden z nich.
Dyjak z po�piechem wyci�gn�� czarny portfel i wyj�� z
niego sfatygowany dow�d osobisty, jeszcze starego typu, z
tward� ok�adk�. Milicjant odpisywa� dane personalne.
- Pan chyba dyrektor szko�y? - powiedzia� z
protekcjonaln� weso�o�ci� ten, co notowa�.
Dyjak niepewnie zaciera� r�ce.
- No, niezupe�nie - wyb�ka�.
- To co, p�acimy teraz, czy na kolegium? - zapyta� z
udan� surowo�ci� drugi z milicjant�w, a ten, co notowa�,
parskn�� �miechem.
- Kobiety to maj� szcz�cie - powiedzia� Dyjak. Mia�
jeszcze w zanadrzu stwierdzenie, �e szed� jako drugi, za t�
dziewczyn�.
- Takie ju� jest �ycie - zauwa�y� milicjant, kt�ry
notowa�.
- No, wie pan... - pl�ta� si� Dyjak - nie mam przy sobie.
W szkolnictwie p�ac� niewiele.
Milicjant sko�czy� notowa� i odda� mu dow�d. Obaj
zasalutowali, zawr�cili na pi�cie i skryli si� za budkami
telefonicznymi, aby �owi� nast�pc�w Dyjaka.
III Przy drugiej nitce Alej nie pr�bowa� przebiega�.
Zaczeka� na zielone �wiat�o. Gdy przypomnia� sobie o
planowanym wst�pieniu do ksi�garni przy Szlaku, b�l g�owy
wr�ci�. Ale nie zmieni�o to jego decyzji. Zewn�trzny nacisk
nasila� si�. Kto� obcy lub co� obcego, co wdar�o si� do
g�owy Dyjaka, domaga�o si�, aby nie szed� do ksi�garni. Mo�e
poprzednio w�a�nie to co� zmusza�o go do trzymania si�
�ci�le wytyczonej, cho� niewidocznej linii.
Przeszed� jezdni� i zaraz za ka�u�� i zniszczon� �awk�
mia� zamiar skr�ci� w lewo i stan�� na przystanku, by czeka�
na tramwaj jad�cy do centrum. Tak chcia�o to obce w jego
g�owie, kt�re mo�e zwa�o si� kac... Dyjak zmusi� swe nogi do
ruchu, przeszed� przez tory tramwajowe i skierowa� si� w
D�ug�, ku ksi�garni. Presja usta�a nagle, tak jak si�
pojawi�a. Zwyci�y�. Czu� si� lekko i rze�ko.
Pieprzone m�ki pijaka... - pomy�la�, a jego postanowienie
niepicia umocni�o si�. Min�� przystanek w kierunku
przedmie��. Jak zwykle, t�umek oczekiwa� na tramwaj. Od
czasu jak przed�u�yli lini� na Osiedle Trzydziestolecia,
tylu ich tu stoi, �e trudno przej�� - pomy�la� z niech�ci�.
Lawirowa� pomi�dzy stoj�cymi. Nie chcia� kogo� potr�ci�.
Znik�a linia, kt�rej winien si� trzyma�. Obce zosta�o
pokonane, a ta wolno�� by�a owocem zwyci�stwa.
Zatrzyma� si� przy kiosku, by kupi� �yletki. Obejrza�
uwa�nie witryn�, szukaj�c czasopism, kt�re zwykle czytywa�.
Kioskarka poda�a mu ma�e, jasnobr�zowo-ciemnobr�zowe
opakowanie Polsilver�w Iridium. Zap�aci� i niedbale schowa�
reszt� do kieszeni, �yletki wrzuci� do torby, naci�gn��
ko�nierz na kark i ruszy� szybkim krokiem, bo znowu zacz�o
si�pi�. Min�� mur oddzielaj�cy zapuszczony i rozleg�y ogr�d
przytu�ku od szarej, zab�oconej ulicy. Przeci�� ulic�
Helcl�w. Ka�da przecznica manifestowa�a si� w m�zgu sw�
nazw�. Dyjak z wysi�kiem weryfikowa� w pami�ci ich
poprawno��. Myli�y si� te nazwy, cho� przecie� by�a to jego
codzienna trasa.
Pomy�la� o swoich rojeniach i przywo�ane wr�ci�y. Wizja
by�a tak sugestywna, �e zatraci� poczucie rzeczywisto�ci.
Ukaza�o si� fioletowe niebo pogodnego, mro�nego wieczoru.
Zn�w sceneria zmursza�ych ruin lub przykrytych py�em
pag�rk�w. Atmosfera spokoju i ciszy miejsca, do kt�rego chce
si� uciec. Znany mu z poprzednich wizji, skrzydlaty
przedmiot czy mo�e �ywe stworzenie, kroczy� po ziemi na
kilku wysokich i cienkich, piszczelowatych odn�ach, z
zaznaczaj�cymi si� grubszymi przegubami. Ju� nie przypomina�
ma�ego samolotu, lecz owada, j�tk� lub z�otooka ze z�o�onymi
nad grzbietem skrzyd�ami i skrzyde�kami steruj�cymi. Na boki
od pod�u�nego korpusu wystawa� szereg szypu�ek czy
wyrostk�w. Niekt�re z nich, te przypominaj�ce brunatne
li�cie, kierowa�y si� ku �wiat�u; inne wysuwa�y si� do
przodu, gdy kroczy�. Tak ogromny owad m�g�by si� wyda�
odra�aj�cy, lecz Dyjak wiedzia�, �e jest przyjazny i to
pozwala�o nie odczuwa� obrzydzenia.
Zrozumia�, �e to co� w rodzaju udzielonej mu kolejnej
lekcji. Zgodnie z domys�em, wizja rozmy�a si� i znikn�a.
Dalej szed� brudn� i zab�ocon� ulic�. Min�� kapliczk�
stoj�c� w miejscu, gdzie ��cz� si� obie nitki ulicy D�ugiej,
obejmuj�ce bazar na Kleparzu. Pomy�la�, �eby p�niej p�j��
co� zje�� do obskurnego baru naprzeciwko ksi�garni. Jak
zwykle szed� do�� szybko ze zwieszon� g�ow�, patrz�c pod
nogi.
Nagle z ca�ej si�y uderzy� g�ow� o co� i odbi� si� tak
mocno, �e upad� na bruk. Podni�s� si�, my�l�c, �e przez
nieuwag� wpad� na s�up. Z rozbitej butelki wyla�o si� mleko.
Regal ocala�. Dyjak pr�bowa� jako� wytrze� swoje spodnie i
r�ce z b�ota w wilgotn� jeszcze chusteczk� do nosa.
Starannie wytrzepa� z teczki rozlane mleko. Zn�w przed oczy
nasun�y mu si� zawalone klas�wki.
Po�ciera� z nich mleko i wepchn�� je do torby. W ko�cu
doprowadzi� si� do jako takiego porz�dku. Za�o�y� na rami�
skajow� teczk� i ruszy� dalej. Tym razem uderzy� z
mniejszym impetem. Zachwia� si�, lecz nie upad�. A� serce
skoczy�o mu do gard�a: uderzy� w pustk�. Przed nim nie by�o nic
opr�cz powietrza, �adnego s�upa, �adnej przeszkody, a jednak
nie da�o si� przej��. Wyci�gn�� r�ce: niewidzialna zapora
przegradza�a chodnik. By�a spr�ysta i elastyczna. Dyjak
maca� w powietrzu jej przebieg. Szed� w poprzedk jezdni,
zgodnie z przegrod�. Powierzchnia by�a wsz�dzie r�wna,
p�aska i dawa�a si� minimalnie ugina�. To by�a
rzeczywisto��, nie efekt kaca. Biega� po jezdni jak szczur
po klatce, wodz�c wyci�gni�tymi r�koma po przeszkodzie. Nie
zwraca� uwagi na przeje�d�aj�ce samochody, jako� nie
zauwa�aj�c, �e dla nich bariera nie istnia�a. Ju� do p�
�ydki ochlapa� swoje marmurkowe d�insy. Po drugiej stronie
ulicy znalaz� miejsce, w kt�rym bariera dochodzi�a do muru i
nie bacz�c na to, �e paprze sobie r�ce i r�kawy kurtki,
odkry�, �e si�ga od bruku, przynajmniej tak wysoko, jak
zdo�a� sprawdzi� w podskoku r�kami. Za�o�y� na rami�
nieod��czn� torb�, kt�r� odstawi� w czasie podskakiwania.
Ub�ocone denko torby zostawi�o na jego jasnoszarej kurtce
brunatn� pr�g�. Brudnymi r�kami przejecha� wzd�u� bariery,
wracaj�c tam, gdzie zderzy� si� z ni� pierwszy raz. Jego
d�onie zostawi�y w powietrzu kresk�, brunatny �lad
wyznaczaj�cy zasi�g �wiata; �lad kre�li� si� tak d�ugo, jak
starczy�o b�ota na upapranych d�oniach. Zaraz potem bez
najmniejszego wysi�ku przeci�� kresk� nieogolony, szary
facet na rowerze.
Kolejna wizja da�a wytchnienie od zdumiewaj�cej
rzeczywisto�ci. Przyj�� nadchodz�ce z g��bi m�zgu obrazy jak
ulg�. Znajoma sceneria: �agodne �wiat�o, pogodny wiecz�r i
brunatne, podobne do owada stworzenie. Jego skrzyd�a
zmieni�y si� w talerzowate anteny uniesione ku �wiat�u.
Sta�o nieruchomo na szczud�owatych, zakotwiczonych w gruncie
odn�ach i brunatnymi, smuk�ymi ramionami powoli,
metodycznie rozgarnia�o jeden z kopc�w. Pomimo przesadnej
smuk�o�ci ramiona by�y wystarczaj�co silne, aby przenosi�
spore, brunatne grudy. Zag��bia�o si� coraz bardziej w
br�zow� gleb�. Wizja otrze�wi�a Dyjaka.
Postanowi� dzia�a�. Pobieg� w boczn� przecznic�, w ulic�
Helcl�w, w nadziei, �e mo�e tamt�dy uda mu si� wydosta�. Po
kilkunastu metrach jego wyci�gni�te r�ce trafi�y na
identyczn� przeszkod�. Niewidzialna powierzchnia rozci�ga�a
si� od kamienicy po prawej stronie ulicy do muru
otaczaj�cego ogr�d przytu�ku po lewej stronie. Postanowi�
pr�bowa� przy ka�dej przecznicy. Aby zyska� na czasie,
chcia� nieco podbiec, ale potkn�� si� o kraw�nik i run�� na
bruk, tym razem na wyci�gni�te d�onie. Silny b�l st�uczonego
kolana upewni�, �e to jawa, nie koszmarny sen. Wino Regal
przetrwa�o i ten upadek, chocia� klas�wki nadawa�y si� ju�
tylko do wyrzucenia. Wr�ci� z powrotem do bariery id�cej w
poprzek Helcl�w i zaznaczy� w powietrzu jej istnienie,
wycieraj�c sobie w ni� r�ce.
- Przyda�a si� do czego� - szepn�� z satysfakcj�.
IV Z dum� pomy�la�, jak wielka jest jego odporno�� nerwowa.
�wiadomo�� znajdowania si� w klatce i pewno��, �e to ponura
jawa, nie zdo�a�y wywo�a� u niego ob��dnego strachu, lecz
tylko zdumienie. Sta� go by�o nawet na �arty.
Wraca�, aby poszuka� wyj�cia ze swej klatki od strony
Alej lub Pr�dnickiej. Z drgnieniem niepokoju min�� kiosk, w
kt�rym poprzednio kupowa� �yletki. Co� w tym kiosku dojrzane
k�tem oka, zaintrygowa�o go, nie da�o spokoju. Przyjrza� si�
uwa�niej i zamar� z rozdziawion� g�b�: kiosk nie mia� jednej
ze �cian, tylnej. Og�upia�y Dyjak podszed� bli�ej i zajrza�
do �rodka. Wewn�trz kiosku nie by�o nic. To znaczy, �ciany
od wewn�trz istnia�y, ale powiela�y dok�adnie kszta�t kiosku
widziany od zewn�trz. To tak, jakby kto� w miejsce kiosku
postawi� jego kopi� odci�ni�t� w niezwykle cienkiej folii i
pomalowa� j� odpowiednimi farbami, kt�re przesi�kn�y na
wewn�trzn� stron� folii. Jedynie w miejscu pod�ogi by�a
m�tna, k��bi�ca si� szaro��. W odbiciu frontowej �ciany co�
porusza�o si�. Dyjak przyjrza� si� uwa�niej i tym razem nogi
si� pod nim ugi�y: to by�a odci�ni�ta, ruchoma forma g�rnej
po�owy kioskarki. W miejscu, gdzie kobieta mia�a usta,
pojawia� si� wystaj�cy nieco kszta�t w chwili, gdy co�
m�wi�a do klient�w. By�o to widoczne wynicowane wn�trze jej
ust. Tego by�o Dyjakowi za wiele, cofn�� si�, czuj�c groz�.
Wszystkie poznane w m�odo�ci niesamowite historie o�y�y,
wywo�uj�c g�si� sk�rk� na grzbiecie, przykrytym bluz�
"Montana". Obszed� kiosk i od frontu ujrza� zwyk�� kolejk�
klient�w i krz�taj�c� si�, niem�od� kobiet� wewn�trz. Znowu
zajrza� od ty�u - tam nadal wida� by�o wynicowane wn�trze.
Wr�ci� i stan�� w kolejce za �adn� dziewczyn�, do�� wysok�.
Chcia� sprawdzi�, czy wydr��ona kioskarka obs�u�y go
normalnie. Obserwowa� witryn�. Wzrokiem omi�t� wn�trze cal
po calu, ale wszystko by�o w porz�dku. Tytu�y czasopism,
kt�re widziane od wewn�trz, wydawa�y si� odbite
zwierciadlanie, obecnie m�g� czyta� normalnie. Wszystko
zdawa�o si� wskazywa�, �e jest to zwyczajny, brudny kiosk.
Uwag� jego przyku� policzek dziewczyny. Mia�a drugi
podbr�dek nie harmonizuj�cy ze zgrabn� sylwetk�. Intrygowa�o
co� innego: od strony kiosku granica pomi�dzy ko�nierzem
kurtki i w�osami by�a zamazana, jako� tak niewyra�nie
zarysowana. Gdy odwr�ci�a si� do okienka, Dyjak poczu�
dreszcz: jej prawy policzek i w�osy ponad nim stanowi�y
rozmazan�, niewyra�n� plam� z ledwie zarysowanym, nieco
ciemniejszym okiem. W�a�nie tak Dyjak wyobra�a� sobie ducha.
- Ma pani jeszcze "Echo"? - zapyta�a niskim altem. Gdy
us�ysza�a przecz�c� odpowied�, zamierza�a odej��, ale Dyjak
by� szybszy: musia� to wyja�ni�. Tak b�yskawicznie, jak na to
pozwoli�a dyndaj�ca na ramieniu torba, doskoczy� do
dziewczyny i z�apa� j� za ramiona. Odwr�ci�a ku niemu
zdumion�, lew� stron� twarzy. Dyjak wyczuwa� przez materia�
kurtki jej kr�g�e, w�skie ramiona, ale wykona� gwa�towny
ruch, jakby pr�buj�c przez ni� przej��. Zderzy� si� z ni�
gwa�townie, trafiaj�c podbr�dkiem w jej nos.
- Aaaa! - krzykn�a g�o�no. - Prosz� mnie zostawi�!
Chuligan! Pu�� mnie! - jej krzyk przypomina� kole�ank�
ucz�c� j�zyka rosyjskiego.
- Na pomoc! Zboczeniec napastuje kobiet�! Pomocy! -
krzycza�a przera�liwie kioskarka.
Dw�ch m�czyzn z pobliskiego przystanku ruszy�o ku nim,
g�o�no krzycz�c i wygra�aj�c. Nie zwa�aj�c na szarpanie si�
dziewczyny i jej krzyki, Dyjak zdo�a� ponowi� pr�b�. Jedn�
r�k� trzyma� j� nadal, za� drug� wsadzi� w ten jej rozmazany
policzek. Tym razem nie omyli� si�. Jego d�o� przenikn�a do
wn�trza g�owy nieznajomej. Wyczu� te� od wewn�trz jej w�osy,
ciep�� sk�r� twarzy, nawet poruszaj�c� si� szybko, wkl�s�� i
wilgotn� ga�k� oczn�. Cofn�� z obrzydzeniem r�k� i odepchn��
dziewczyn�.
Jeden z m�czyzn by� ju� blisko. Dyjak nie pr�bowa�
ucieka�. M�czyzna by� wyra�ny tylko od jednej strony.
Drugiej r�ki ani drugiego ramienia nie mia� wcale, a pomimo
to pr�bowa� walczy� jak kto�, kto ma obie r�ce. Dyjak
wykorzysta� to i po pierwszym, zreszt� niezbyt silnym ciosie
w szcz�k�, kt�rego nie da�o si� unikn��, przeszed� do ataku,
pomimo �e napastnik by� wy�szy. Kilka razy mocno trafi�
tamtego, a na dodatek pi�� Dyjaka kilka razy przenikn�a do
wn�trza m�czyzny. Drugi z nich nie w��cza� si� do starcia,
widz�c niepowodzenia pierwszego. Istnia� podobnie: tylko z
jednej strony. Kioskarka, widz�c nieoczekiwany rozw�j
sytuacji, ucich�a i skry�a si� w kiosku. Dziewczyna uciek�a.
Gdy Dyjak przesta� bi�, m�czyzna wycofa� si� na bezpieczn�
odleg�o��, krzycz�c co� pod jego adresem. Razem z tym drugim
wzywali na pomoc milicjant�w. To sp�oszy�o Dyjaka - sprawa
musia�a sko�czy� si� na kolegium. Pozosta�a ucieczka.
Poprawi� teczk� na ramieniu.
Zaraz jednak ich zauwa�y�, biegn�cych po�piesznym
truchtem. Ci sami dwaj milicjanci, kt�rzy go wcze�niej
spisali. Za nim byli: pobity i ten drugi m�czyzna. Te�
zauwa�yli nadbiegaj�cych. Dyjak stwierdzi�, �e nie ma szans i
biegiem rzuci� si� do ucieczki tam, gdzie nie by�o
przeciwnik�w - na jezdni�, wprost pod doje�d�aj�cy do
przystanku tramwaj.
Uderzy� g�ow� w burt� wozu, ale opar� si� r�k�. Nawet go
nie zamroczy�o i by�by si� odbi� jak pi�ka, wychodz�c bez
szwanku, jednak�e r�kawem kurtki zahaczy� o drucian� kratk�
��cz�c� oba wagony. Szarpni�cie by�o tym razem straszne. I
niestety kurtka mimo �e rozpi�ta nie zsun�a mu si� z ramion.
Tramwaj wl�k� go przez moment i Dyjak zd��y�
jeszcze zobaczy� obu milicjant�w stoj�cych z rozdziawionymi
ustami, a jego wzrok spotka� si� z ich przera�onym wzrokiem.
Zaraz potem druga r�ka wpl�ta�a si� w co� i Dyjak poszed�
pod ko�a. Poczu� najpierw jedno, potem drugie bolesne
uderzenie. Zdo�a� jeszcze us�ysze� przera�liwy zgrzyt
hamulc�w wozu i przelecia� na drug� stron�.
Towarzyszy� temu kr�tki, ��ty b�ysk jak przy nokaucie i
na tym si� sko�czy�o. Dyjak le�a� na zab�oconej jezdni po
drugiej stronie stoj�cego wagonu. Kurczowo obmacywa� swoje
cia�o. By� ca�y i zdrowy. Nieco szumia�o w g�owie po
uderzeniu o burt� wagonu. Spojrza� na stoj�cy tu� obok
tramwaj i dopiero teraz zrobi�o si� mu niedobrze. To by�
taki sam obiekt jak kiosk: cienka powierzchnia na�laduj�ca
rzeczywisty tramwaj, za� od drugiej strony ukazuj�ca jego
wynicowane wn�trze z przera�aj�cymi odbiciami postaci
pasa�er�w i wygl�daj�cymi szczeg�lnie obrzydliwie,
poruszaj�cymi si�, wkl�s�ymi ga�kami oczu. Ka�dy z woz�w
tramwaju mia� ko�a tylko po jednej stronie i sta� tylko na
jednej szynie. Przypomina� groteskow� dekoracj� teatraln�,
ruchom� i �yw�. Dyjak ze wstr�tem patrzy�, jak odbicia
pasa�er�w t�ocz� si� przy oknach, �eby zobaczy� ofiar�
wypadku. Zebra� si� i za�o�y� nieod��czn� torb� na
rami�. Wino Regal przetrwa�o i t� katastrof�.
Ostatnie wydarzenie wytr�ci�o go z r�wnowagi. Pobieg�
przez bazar na Kleparzu, roztr�caj�c k��bi�cy si� t�um
kupuj�cych i straganiarzy. S�ysza� lec�ce za sob� wi�zanki
przekle�stw. Z jednego ze stoisk potoczy�y si� ��te,
dorodne jab�ka.
- B�dziesz p�aci� za ka�de z osobna, gnoju! - rozleg� si�
w�ciek�y krzyk przekupki. Na pierwszy rzut oka ona i inni,
kr�c�cy si� po placu, nie sprawiali wra�enia wydr��onych
pow�ok. Jednak�e wystarczy�o, by przebieg� kilkana�cie
metr�w, a ca�e to skupisko krz�taj�cych si� i zaj�tych
praktyczn� dzia�alno�ci� ludzi ukaza�o sw� prawdziw� natur�:
postaci uformowanych z powierzchni cie�szych ni� skorupki
jajka. Jedne z postaci bra�y le��ce na fantomach stragan�w
wydr��one skorupy owoc�w. Inne pakowa�y wydr��onymi, pustymi
w �rodku r�koma te puste skorupy do fantom�w toreb lub
plastykowych reklam�wek. Jedynie odbicia pustych,
plastykowych reklam�wek nieco przypomina�y normalny wygl�d,
to znaczy taki, jaki jest dany do widzenia zwykle. Jedynie
napisy reklamowe by�y zwierciadlanie odbite. Dyjak roztr�ca�
w panice przeklinaj�cych go ludzi, kt�rzy zaraz potem, z
drugiej strony stawali si� tak cienkimi, �e ledwie
zarysowanymi w powietrzu sylwetkami. Za wszelk� cen� chcia�
wyrwa� si� z tego. Bieg� w dziwacznych podskokach; kula�,
gdy� uderzaj�c o burt� wagonu rozbi� kolano, kt�re teraz
piek�o coraz bardziej. Wyciekaj�ca leniwie krew przemoczy�a
ju� spodnie. W ko�cu osi�gn�� murek po drugiej
stronie bazaru. Postawi� na nim nog� i zeskoczy� z wysi�kiem
na chodnik drugiej nitki ulicy D�ugiej. Jak i wszystko inne,
niewysoki murek istnia� tylko z jednej strony. Dyjak by�
pewien, �e gdyby kl�kn�� na bruku, schyli� si� i zajrza� pod
sp�d, to ujrza�by od drugiej strony negatyw zwykle
ogl�danej pow�oki. Min�� inny kiosk istniej�cy jedynie jako
tylna �ciana i jeden z bok�w i wybieg� na jezdni� Alej.
Widzia� przed sob� przesuwaj�ce si� znajome ju� sylwetki
wydr��onych samochod�w z fragmentarycznymi wydr��eniami
sylwetek pasa�er�w. Dyjak zatoczy� niemal pe�ne ko�o na swej
drodze. Po drugiej stronie Alej przedzielonych skwerem by�
przystanek autobusu. Szed� w poprzek jezdni, nie zwa�aj�c,
�e przez niego przeje�d�aj� widmowe samochody. Wiedzia� ju�,
�e gro�ne mog� by� jedynie od tej strony, od kt�rej istniej�
naprawd�, a on w�a�nie szed� od przeciwnej. Omin�� sylwetki
drzew, kt�re od drugiej strony wydawa�y si� drzewami i fantom
�awki, kt�ra od drugiej strony wygl�da�a zwyczajnie.
Spokojniejszy, zatrzyma� si� przy �awce, na skwerze
oddzielaj�cym obie jezdnie Alej.
Cholera - pog�adzi� si� po przerzedzonym ciemieniu -
zaczynam rozumie� to wszystko... Dawno podejrzewa�em, �e tak
naprawd� to istniej� tylko ja. �e inni s� jedynie odbiciem
moich my�li... stworzonym przeze mnie.
I to jest tak naprawd�... oni wszyscy istniej� tylko od
jednej strony, tak, �ebym ich widzia� przechodz�c.
W�a�ciwie, �ebym ich widzia�, kiedy szed�em poprzednio na
przystanek tramwajowy. Ale kac spowodowa�, �e w por� nie
stwarzam ich obr�conych we w�a�ciw� stron�. To znaczy,
w�a�ciw� stron� ku mnie.
Wszystko: ludzie, rzeczy... ma natur� powierzchni.
Istnieje bardzo oszcz�dnie, tylko tak, abym ja widzia�...
jest stworzone dla mnie. Ja... ja jestem podmiotem! To tylko
cienie moich my�li... Wi�c musz� by� stworzone przeze mnie!
Bo kt� inny ni� ja stworzy�by to w�a�nie dla mnie, a nie
dla siebie? Ja sam stworzy�em to wszystko!
Zrozumienie pozwoli�o mu och�on��. Usiad� na �awce.
- Je�li tak jest, je�li taki jest �wiat, to trzeba go
umiej�tnie u�ywa�. Jestem przecie� jego panem i stw�rc�...
jedynym prawdziwym cz�owiekiem...
Z�apa� si� na tym, �e odruchowo przeciera ciemi� i
sprawdza, ile w�os�w mu wypad�o. Tym razem trzy. Zapi��
ub�ocon� kurtk�. W zwi�zku ze swoim odkryciem nie mia�
potrzeby dba� o wygl�d zewn�trzny. Przecie� to on narzuca�
kryteria pi�kno�ci. Zawsze narzuca�, sam nie wiedz�c...
Jedynie rozbite kolano pulsowa�o i mrowi�o. Postawi� sobie
na kolanach torb� i zajrza� do �rodka. Na pierwszy ogie�
posz�y klas�wki.
- Przecie� to nie ma sensu - pomy�la� i zacz�� nimi wyciera�
swoje ub�ocone kolejny raz, d�onie. - Ale� zrobi�em dla
siebie niewygodny �wiat. Nigdy ju� nie b�d� poprawia� tego
syfa... - rozrzuci� woko�o kartki - chyba mam natur�
masochisty, �e wymy�li�em sobie takich kretynowatych
uczni�w... przecie� nie jestem z�ym nauczycielem. Jestem
najlepszy. Ja! B�g ich wszystkich, Alfred Dyjak.
W�a�ciwie jestem jak w domu... dlaczego nie tu?... -
pomy�la�, obracaj�c flaszk� w d�oniach - ale jak to
otworzy�?... Wymy�l� sobie scyzoryk.
Wpad� jednak na inny pomys� i wyci�gn�� z kieszeni p�k
kluczy. Spr�bowa� jednym z nich podwa�y� plastykowy
kapturek. Tworzywo broni�o si� i stawia�o op�r,
rozci�gaj�c si� i bielej�c. W ko�cu p�k�o.
No pewnie - pomy�la� - przecie� musia�o, przecie� jest
tylko dzie�em moich my�li. Oderwa� palcami kapturek do
ko�ca. Du�ego korka nie by�o, a jedynie pozosta� w �rodku
do�� p�ytki, plastykowy wyst�p uszczelniaj�cy butelk�.
Korka nie mog�o by�, bobym sobie z nim nie poradzi� -
pomy�la� z uznaniem o swojej pomys�owo�ci. Pow�cha� butelk�
i wyczu� delikatny aromat wina, kontrastuj�cy z prostack�
etykietk�. Poci�gn�� �yk. Wino by�o bardzo s�odkie
i bardzo mocne. Poprawi� drugim �ykiem i obtar� usta
r�kawem. Lubi� wina tego typu, chocia� zawsze mia� po nich
kaca. By�o samo przez si� zrozumia�e, �e wino jest dobre,
przecie� musia�o takie by�.
Ogl�da� uwa�nie bia�� etykietk� z soczy�cie czerwonym
napisem Regal na czarnym pasku. Ciekawe, sk�d mi si� to
wzi�o w g�owie... - namy�la� si�. - Taka cudaczna nazwa?...
Mo�e to od rega�u?
Dyjak od�o�y� ju� prawie na ca�y rega�, gdy nagle og�osili
mo�liwo�� zakup�w na raty. Poczu� si� tym oszukany, gdy�
jego wysi�ek niejako poszed� na marne. Obecnie m�g� dorobi�
si� rega�u bez tak starannego kolekcjonowania wizerunk�w na
banknotach. Wniosek ten go zdemobilizowa� tak, �e dot�d nie
zdoby� si�, aby co� wybra� w "Gigancie" albo innym sklepie
meblowym. "Gigant" jest najlepiej zaopatrzony... - pomy�la�.
- Bez sensu... ten b�dzie najlepiej zaopatrzony, kt�ry ja
zechc�. W og�le to wymy�l� sobie jaki� rega� ju� w
mieszkaniu.
Przesta�o go to interesowa�, znowu poci�gn�� �yk i
obejrza� etykietk� do ko�ca. Powinno ju� zmierzcha�, ale
by�o jeszcze do�� jasno, aby m�g� czyta�. Prosz�, prosz�...
Centralne Piwnice Win... na Kamiennej... - zdziwi� si�. - To
tu� obok... Inteligentnie to wymy�li�em. Niez�a
pod�wiadomo��. Wpadn� tam potem po wi�cej. Przecie� to te�
moje.
Si�gn�� do torby po numer "Problem�w", po�yczony z
biblioteki szkolnej. Na ok�adce by� powtarzaj�cy si� wz�r z
butelek. Pokiwa� g�ow� z aprobat�.
Zdrowie redakcji! - wychyli� kolejny �yk.
Egzemplarz ten wcisn�a mu kole�anka ucz�ca rosyjskiego;
by� w nim pasjonuj�cy, wed�ug niej, artyku� o p�ci. Dyjak
kartkowa� czasopismo, ale co innego rzuci�o mu si� w oczy.
Na stronach po�wi�conych przedrukom przeczyta� tytu�:
"Wskrzeszanie ja�ni - przed�u�anie istnienia". By�o tam
napisane, �e �lady przebieg�w pr�d�w czynno�ciowych kory
m�zgowej w sprzyjaj�cych warunkach zostaj� zapisane jako
stabilna modyfikacja struktury tkanki kostnej formuj�cej
sklepienie czaszki. Mo�e to mie� miejsce, gdy impulsy
czynno�ciowe osi�gaj� wysokie warto�ci, w szoku albo przy
�mierci osobnika. Dodatkowym warunkiem zapisu jest
zachodzenie wzgl�dnie szybkiej wymiany materia�owej
organizmu, przynajmniej jaki� czas po �mierci. Nast�pnie
autor snu� rozwa�ania, �e analiza mikroskopowych defekt�w
struktury kostnej czaszki pozwoli czyta� my�li.
- To jakie� brednie - skwitowa� i wyrzuci� "Problemy" za
siebie. Nie zwr�ci� uwagi na szybko��, z jak� przyswoi�
sobie tre�� artyku�u. Znowu kolejny �yk. Dyjakowi nie by�o
ju� zimno. Si�gn�� teraz do torby po wylewk� i ko�ki
rozporowe.
- No to lecimy... w sin� dal! - Wylewka, a za ni� ko�ki
poszybowa�y na trawnik. Zajrza� do �rodka. Torba by�a ju�
pusta.
- Mog� ci� przenicowa�! - zwr�ci� si� do niej. - Nie
jeste� mi ju� potrzebna... stara torba... - roze�mia� si� i
szerokim zamachem wyrzuci� torb� w �lad za wylewk� i ko�kami
rozporowymi. My�l jego skierowa�a si� na temat kobiet i
obliza� si� oble�nie. Jako� dot�d nie mia� do nich zbyt
wiele szcz�cia.
To ta moja pieprzona, masochistyczna natura - pomy�la�,
znowu wypi� �yk i dumnie wypi�� indycz�, w�sk� pier�. -
Wszystkie b�d� moje... jak tylko zechc�. Bo to tylko moje
wymys�y. A naprawd� istniej� tylko ja.
Nabra� odwagi i pewno�ci siebie.
V Postanowi� dostosowa� si� do sytuacji, to znaczy u�ywa�
�ycia w pe�ni. Wsta�, obci�gn�� kurtk� i przyg�adzi� w�osy.
Zatka� butelk� ma�ym dekielkiem pozosta�ym po odarciu
kapturka i wcisn�� j� w kiesze� kurtki. Przechodz�cy obok
staruszek z lask� uwa�nie mu si� przygl�da�. Dyjak
zainteresowa� si� nim.
- Dziadek, napij si� ze mn�.
- Nie. Ja nie mam czasu. Musz� si� zaj�� swoimi sprawami
- broni� si� staruszek zupe�nie jak jeden z rodzic�w na
ostatniej wywiad�wce. Dyjak silnie z�apa� go pod rami� i
przemoc� posadzi� na �awk�.
- Jak ci�, dziadek, wymy�li�em, �eby� tu przyszed�, to
sied�... - taka logika zdawa�a si� Dyjakowi nieodparta.
Tamten by� zbyt przera�ony, �eby oponowa�. Przypomina�
kogo�. Dyjak otworzy� z�bami butelk�.
- To jest wino Rega�, wyko�czenie ciemny orzech... -
roze�mia� si� z w�asnego dowcipu, a nast�pnie wci�gn��
nozdrzami zapach z szyjki butelki - ten bukiet to te� m�j
pomys�. No, dziadek, teraz twoja kolej - doda�, p�ucz�c
usta kolejnym �ykiem wina.
Starzec odpycha� butelk� s�ab� d�oni�. Ka�de spojrzenie
na niego przywodzi�o Dyjakowi kogo� na my�l. Pr�bowa�
t�umaczy� si�, �e nie mo�e, �e jest chory.
- Nic ci nie b�dzie, dziadek. Pij, jak daj�. Bez mojej
woli nic ci si� nie stanie. Ja jestem tw�j w�adca. Stw�rca
prawdziwy...
Staruszek broni� si� z uporem, co w ko�cu rozz�o�ci�o
Dyjaka. Ponownie zatka� butelk� i wcisn�� na stare miejsce
do rozepchanej kieszeni.
- No, spadaj, dziadek. Nie chcesz, to nie... Ty
bezsensowny wymy�le - szturchn�� starego ze z�o�ci�. Powsta�
z �awki i kopn�� kosz na �mieci. Blaszane pud�o zadudni�o,
wywracaj�c si� i rozsiewaj�c odpadki. Starzec kuli� si� na
�awce, nie usi�uj�c nawet wzywa� pomocy. By� ma�y i
zasuszony.
- Ty! - pogrozi� mu Dyjak i odwr�ci� si�. Nitk� Alej
sun�� korow�d widmowych samochod�w.
- Za szybko chodzisz, Fredziu i wyobra�nia nie nad��a z
wytwarzaniem tych skorupek - podsumowa� sytuacj� Dyjak;
�wiat zn�w odwr�ci� si� do� stron� nie przeznaczon� do
ogl�dania. Skierowa� si� w stron� staruszka, kt�ry zdo�a�
powsta� i zamierza� odej��.
- No, nie tak szybko, dziadek - powiedzia� i wyrwa� mu z
r�ki lask�. - B�dziesz wolniej chodzi�, �eby si� nie
po�lizgn�� - zachichota� i kilkakrotnie z ca�ej si�y uderzy�
lask� w drzewo, �eby j� z�ama�. Nie uda�o si�, gdy� zrobiono
j� z twardego i spr�ystego drewna. Obszed� wi�c drzewo i z
drugiej strony wrzuci� lask� w pusty obszar. Powoli, nie
ca�kiem w zgodzie z grawitacj�, laska opada�a w szar�,
mglist� nico��. Przypatrywa� si� jej majestatycznemu lotowi
jak urzeczony.
- Fizyka. He... he... - zarechota� - atomy se wymy�li�em.
- Bez sensu. A fizyczka t�oczy to w g�owy tych biednych
g�upoli. Albo to przelewanie ze szklanki do szklanki -
chemia... Ci�kie bzdury. Substancja. A naprawd� to
skorupki. Moje my�li obleczone w powierzchni�. Pofa�dowana,
kolorowa folia... Tylko po to, �ebym �y� w ciekawej
scenerii.
Znudzi� si� filozoficznymi rozwa�aniami, wi�c zn�w
przyczepi� si� do starego, kt�ry sta� obok �awki i bezradnie
kiwa� si� na boki. Dyjak podszed� do niego, z�apa� za
ramiona i ponownie posadzi� na �awce.
- Masz szcz�cie, dziadek, bo istniejesz ze wszystkich
stron. Dzi�kuj mi za to, swojemu stw�rcy.
Przycisn�� starego do �awki.
- Teraz sied� tu grzecznie i obserwuj kreatora, jak sobie
chodzi.
- B�d� obserwowa� kreatur�, jak chodzi - powiedzia� cicho
staruszek.
Dyjak pogrozi� mu palcem.
- Ty, dziadek, uwa�aj, bo ja jestem nie z takich. I
rozumiem twoje aluzje. Wrzuc� ci� w drzewo i po zabawie.
Odfruniesz, jak twoja laska.
- Ja i tak stoj� nad drewnian� trumn�. Drzewem mnie nie
przestraszysz. Chuliganie jaki�!
Dyjak przyjrza� mu si� z uwag�. Ura�ona godno�� starego
cz�owieka? Te� co�!
- Dobra, dobra - machn�� r�k�. - Teraz zajm� si�
kobietami. Co mi tam jaki� strupiesz... Ciep�a, mi�kka baba,
nie z ekranu - to jest co�.
Poszed� przez trawnik ku przystankowi autobusu. Lekko
zatacza� si�. Barierka z �a�cucha zachowywa�a si� do��
niesfornie, w ko�cu przelaz� przez ni�. Przez jezdni�
kroczy� z r�koma wyci�gni�tymi do przodu jak �lepiec. By�
przekonany, �e zdumiewaj�ce, nienormalne samochody jad�ce
ci�g�� strug� nie mog� mu zrobi� nic z�ego, lecz pami�ta�
b�l zderzenia z tramwajem i nieco obawia� si� tych wkl�s�ych
kszta�t�w.
Skierowa� si� ku t�umowi na przystanku. Znowu si�
zatoczy�. Wino dzia�a�o.
Przecie� wsiadali do 164 - pomy�la�, widz�c tych samych
ludzi, kt�rych wcze�niej mija�. - No, ale s� przecie� w mej
w�adzy... wida� chcia�em, �eby zostali. T�um na chodniku
sta� nieruchomo. W oczy wpad�a mu naj�adniejsza na przystanku
wysoka blondynka, kt�r� poprzednio potr�ci�. Skierowa� si� ku
niej. Szed� r�wno i stara� si� zaj�� j� od ty�u. Tymczasem
ona i jej towarzysz przypatrywali mu si� uwa�nie.
- Zaraz zobaczymy, z kt�rej strony nie istniejesz,
s�odkie wymy�l�tko... - mrukn�� pod nosem Dyjak.
Dziewczyna istnia�a jedynie z przodu i obu bok�w, za�
wewn�trz by�a pusta. Dyjak wsadzi� jej r�d� do �rodka i
wyci�gn�� z obrzydzeniem. W miejscu piersi, dziewczyna mia�a
niewielkie poduszeczki z mi�kkiej i ��tawej masy, kt�ra
przyklei�a mu si� do d�oni. Nagle poczu�, jak czyja� r�ka
chwyta go za ko�nierz. Gwa�towne pchni�cie rzuci�o nim o
mur. M�czyzna stoj�cy obok dziewczyny z pewno�ci� istnia� z
ka�dej strony, a mur te� by� a� nadto realny. Dyjak upad�
�le: uderzy� �okciem w mur, a potem st�uczonym
kolanem o bruk. Skuli� si� od gwa�townego b�lu, �ciskaj�c
praw�, rozbit� r�k�.
- Co za cholerna menda przypieprzy�a si� do ciebie -
powiedzia� m�czyzna, ogl�daj�c nie istniej�ce plecy
dziewczyny. - Zupe�nie wybrudzi� ci kurtk� t� wyb�ocon�
�ap�. Jak chcesz, to go jeszcze kopn� w dup�. Takie g�wno, a
taki agresywny.
Pierwsze podej�cie do kobiet zako�czy�o si�
niepowodzeniem. Dyjak zbiera� si� z wysi�kiem, przyciskaj�c
do piersi bol�c� r�k�, przygotowany do ucieczki w razie,
gdyby tamten ponowi� atak. Oni jednak ju� si� nim nie
interesowali. M�czyzna wykonywa� dziwne ruchy chusteczk�,
czyszcz�c z b�ota nie istniej�ce plecy dziewczyny. Dyjak
szed� wzd�u� muru, oddalaj�c si� od przystanku co tchu. Od
strony muru widzia�, kt�ry spo�r�d przechodni�w jest
wydr��ony, kt�ry nieco zm�tniony, a kto istnieje i od tej
strony. Gdyby wraca� wzd�u� tej samej linii jak przed
godzin�, a nie przemyka� pod murem, to wszyscy ci ludzie
mieliby normalny wygl�d. Byli stworzeni tak, aby wygl�da�
normalnie jedynie od strony poprzedniej drogi Dyjaka.
Mam oszcz�dn� natur� - pomy�la� - a chodz� za szybko. Nie
nad��aj�cy za sob� stw�rca - u�miechn�� si�.
Zaraz potem obejrza� si� z obaw�, ale odetchn��, widz�c,
�e tamten nie zamierza go �ciga�, tylko zajmuje si� swoj�
wydr��on� znajom�.
Ale� ja jestem skomplikowany... - pomy�la� z sarkazmem,
�ciskaj�c bol�cy �okie�. - Ca�kiem porozbija�em si� o ten
m�j kochany �wiat. Cholerny intelekt, cholerna
pod�wiadomo��. Gdybym by� prymityw, to i �wiat by�by
prostszy. Bez takich...
VI Rozmy�lania przerwa�a kolejna wizja. Pot�nia�a
jak brudna, spieniona woda, nie wr�c nic dobrego. Zn�w to
samo znajome stworzenie. Niewiele si� zmieni�o: wystawione
do g�ry, du�e, talerzowate anteny; smuk�e, lecz silne,
podzielone wieloma stawami odn�a; brunatny, pod�u�ny, nieco
pomarszczony korpus. Sko�czy�o ju� rozkopywa� brunatny
pag�rek i wzrok Dyjaka spocz�� na trzymanym przez stworzenie
ob�ym przedmiocie, dziwnie przykrym i pod�wiadomie znajomym.
Zaraz potem ukaza�y si� spr�chnia�e nadkruszone oczodo�y,
otw�r na nozdrza, pojedyncze z�by trzymaj�ce si� jeszcze w
g�rnej szcz�ce. Dyjak nieraz widzia� czaszk� ludzk�, cho�by
w gabinecie biologicznym z nieod��cznie narysowanym przez
uczni�w krzy�em lub gwiazd� na czole i zakiepowanym
papierosem pomi�dzy szcz�kami. Ta jednak przyci�ga�a wzrok z
nieodpart� si��. Dyjak patrzy� i �zy cisn�y mu si� pod
powieki. Zrozumienie przysz�o samo jakby z wn�trza m�zgu: to
by�a jego czaszka, jego w�asna. Nikt mu tego nie powiedzia�,
ale by� tego pewien. I to by�o nie do zniesienia.
- Nie! Nie chc�! - krzykn�� i wizja prys�a wraz z jego
krzykiem. My�li nadlatywa�y nat�okiem nie do wytrzymania.
- Ja nie �yj�! Wi�c to tak jest... To namiastka �wiata,
jaka mi zosta�a. Dlatego lud�mi nie w�adam. To jasne. -
Ukl�k� na bruku, skr�cony jak embrion i �ciska� skronie. -
Teraz wiem: ten dziadek to by� m�j nauczyciel. On uczy� mnie
rob�t r�cznych... Pami�tam go. On ju� nie mo�e �y�. Ju�
wtedy by� bardzo stary. Widzia�em ducha... Aaa! - krzykn��
przera�ony.
- Te nazwy minione, ten dawny sklepik, ca�a ta mieszanina
detali z r�nych lat...
- Wi�c jak? To inni te� s� duchami? Ten facet, co mi
przy�o�y�... On te� tu trafi�. A inni? Ci pu�ci? - wkrad�a
si� w�tpliwo��. - Mo�e dostali kar� za to, jak �yli. A ta
dziewczyna, za co?... Sam nie wiem.
Od jego strony samochody wygl�da�y zwyczajnie. Podni�s�
si�. Nie wypada�o tarza� si� po bruku.
- No jasne - pomy�la� - to dlatego trzyma�o mnie, �ebym
szed� wytyczon� tras�, �eby wszystko wygl�da�o normalnie.
�ebym nic nie zauwa�y�. Mia�em wsi��� do tramwaju. To
jest moja kara: widz� drug� stron� rzeczy znanych. Ale za co?
Po szarym, bezbarwnym �yciu... taka sama wieczno��. Szara i
bezbarwna. A jak si� wychyl�, to kara na raty. Jak rega� na
raty.
Dyjak przypomnia� sobie o butelce. Wiernie tkwi�a w
kieszeni. Poci�gn�� dwa pot�ne �yki, do dna. Z ca�ej si�y
rzuci� pust� butelk� w szyb� sklepu spo�ywczego, w kt�rym
przed godzin� kupi� wino. Odbi�a si� od szk�a jak od �ciany
i poszybowa�a na jezdni�.
- Dlaczego ta szyba nie trzasn�a?! - krzykn�� przez �zy.
- Przecie� powinna! �adna szyba nie wytrzyma takiego
uderzenia. Te� jaki� substytut szk�a. N�dzne piek�o
cholernej mendy... ma�ego g�wna. Po zasranym �yciu i piek�o
z zast�pczych materia��w. Za co? Nie chc� tak.
Postanowi� wr�ci� do sklepu i wzi�� inn� butelk�. Ta my�l
uspokaja�a, cho� dalej analizowa� swoje �ycie, by odkry�, za
co trafi� w�a�nie tu.
- Przecie� nie bi�em uczni�w. Tylko raz jeden uderzy�em
tego z �smej ce. To za to? Tylko za to?
W sklepie kilka kupuj�cych kobiet obrzuci�o go wzrokiem,
w kt�rym miesza�y si� niech�� i obawa. Wygl�da� ma�o
atrakcyjnie, ub�ocony i pokrwawiony po tylu upadkach i
starciach. Wino Regal czeka�o na ladzie. Kobiety
rozst�powa�y si� w milczeniu. Sprzedawczyni te� nic nie
m�wi�a. Dyjak wcisn�� r�k� do kieszeni spodni w poszukiwaniu
pieni�dzy, ale zaraz wyj�� z powrotem: przecie� p�acenie nie
mia�o sensu.
- Za co tu siedzisz, siostro? - zwr�ci� si� do
sprzedawczyni, kt�ra ignorowa�a go milczeniem.
- A wy co? Tak mnie wpuszczacie do kolejki? Pieprzone
skorupki... Mo�e jaki� tek�cik, �e si� wpycham na chama?
Kobiety milcza�y, t�oczy�y si� jak kury na
grz�dzie, jakby staraj�c si� zej�� mu z pola widzenia.
- Cholerna dekoracja! Jeste�cie tylko cholern� dekoracj�
mojego w�asnego piek�a, a nie lud�mi! - krzykn��. -
Istniejecie tylko z jednej strony.
Pi�ci� str�ci� rz�dek r�nych s�oiczk�w z aromatami i
przyprawami.
- Nie wiecie nawet, co m�wi�, bo si� wasze istnienie
sko�czy�o, jak wyszed�em z tego sklepu przed godzin�. Kuk�y
cholerne!
Wzi�� butelk� z lady i skierowa� si� ku wyj�ciu. Nie
zamierza� p�aci�.
- Pani Stasiu, prosz� zadzwoni� na milicj�. Ten typ mo�e
si� wr�ci� - us�ysza� przyciszon� uwag�.
Wzruszy� ramionami. Wetkn�� butelk� w kiesze� kurtki,
wyszed� ze sklepu i skr�ci� w prawo. Po nieca�ych dwudziestu
metrach mocne uderzenie g�ow� w barier� u�wiadomi�o mu, �e w
tym kierunku �wiat ko�czy si� bole�nie blisko sklepu. Obiema
r�kami opar� si� o niewidzialn� przegrod� i zacz�� p�aka�.
Si�pi� drobny, listopadowy deszczyk.
I wtedy obraz ulicy i dom�w za barier� zacz�� si�
zmienia�. Domy obni�a�y si� i zapada�y. Wkr�tce ulica
przypomina�a ju� tylko niewyra�ne pag�rki czy zerodowane
ruiny. Widzia� je w poprzednich wizjach. Tylko niebo sta�o
si� inne, pogodne, mo�e wiosenne. Widok ten nie trwa� d�ugo.
Dyjak nadal p�aka�.
- Rozumiem Ci� - powiedzia�, spogl�daj�c w niebo - to
mia� by� taki przerywnik, chwila wytchnienia. Ukaza�e� mi na
chwil� piek�o przeznaczone dla kogo� innego. �ebym pomy�la�,
�e gdzie indziej, w innych piek�ach mo�e by� jeszcze
gorzej... bo tylko ruiny.
To znaczy, �e �mier� jest taka w�a�nie? - zapyta� sam
siebie. - Niby normalnie �yjesz, robisz to, co zwykle, nagle
wpadasz pod tramwaj i otaczaj�cy �wiat pokazuje ci si� jako
kupa nonsensownych dekoracji. Po �mierci prze�ywasz jeszcze
raz to samo co wcze�niej, ale z innego punktu widzenia?... A
tam stoi dw�ch przechodni�w, dw�ch milicjant�w, kioskarka
spogl�da z okienka i razem obserwuj� le��ce pod wagonem
zmasakrowane zw�oki Alfreda Dyjaka?... A ten sam Alfred
Dyjak trafia do piek�a, kt�re polega na uwi�zieniu w
namiastce resztki �wiata z ostatnich minut �ycia?
VII Refleksja przysz�a natychmiast: przecie� na