1467

Szczegóły
Tytuł 1467
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1467 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1467 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1467 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Ron Goulart Tytul: Wszyscy mamy co� na sumieniu (Ex-Chameleon) Z "NF" 6/92 Nie wydawa� si� zanadto zdziwiony, gdy nagle m�oda kobieta przenikn�a przez �cian� pokoju, w kt�rym pracowa�. A mimo to wypad�a mu z r�k jedna z ceramicznych figurek snerg�w, kt�r� w�a�nie owija�, przygotowuj�c do wysy�ki. Ben Jolson pochyli� si� i zdo�a� pochwyci� trzydziestocentymetrow� statuetk�, zanim zd��y�a roztrzaska� si� o pod�og� jego niewielkiego magazynu. - Nadal masz cholernie dobry refleks - zauwa�y�a rudow�osa kobieta, otrzepuj�c z kurzu sw�j dwucz�ciowy, roboczy kombinezon z syntetycznej satyny. - A musisz ju� by� dobrze po czterdziestce, Ben. - Mam czterdzie�ci dwa lata, co wcale nie oznacza, �e jestem zgrzybia�ym starcem, Molly. Jolson postawi� uratowanego przed roztrzaskaniem snerga na stole, obserwuj�c przy tym szczup�� sylwetk� intruzki. - M�j system bezpiecze�stwa mia� gwarantowa� niemo�liwo�� naj�cia przez �cian�. - Taa, dlatego te� tak cieszy mnie ta nowa zabawka. Molly Briggs poklepa�a si� po brzuchu. Spod satynowego kombinezonu wydoby� si� metaliczny d�wi�k. - Nie tylko skutecznie przemienia atomy pozwalaj�c na przenikanie przez wszelkie materie sta�e, potrafi te� wy��czy� ka�dy istniej�cy system alarmowy. Standardowe urz�dzenie kosztuje 360 tysi�cy, chyba �e �yczysz sobie srebrne pokr�t�a zamiast normalnych... - Prawie p� miliona trubuks�w, by zamiast drzwiami wedrze� si� do mnie przez �cian� - stwierdzi� Jolson wskazuj�c na widoczne, zza sterty karton�w, podw�jne metalowe drzwi. - Mia�am ochot� wypr�bowa� to cacko, Ben. U�miechaj�c si�, zrzuci�a papier pakowy i trociny, by zrobi� sobie miejsce na stole. - Kupili�my sze�� tych urz�dze� dla Mi�dzyplanetarnego Biura Detektywistycznego Briggsa. Tatko i ja s�dzimy, �e... - To mi o czym� przypomina - wtr�ci� Jolson. - Pami�tam, �e odchodz�c w zesz�ym roku z Korpusu Kameleon�w, podpisa�em pewne... - Lepiej usi�d� - poradzi�a mu ruda Molly. - To, co chc� ci powiedzie�, mo�e ci� oszo�omi�... - Ale mo�e najpierw pozwolisz mi wyja�ni� pewn� spraw�. Wtedy zaoszcz�dzisz sobie zachodu, je�li wpad�a� tu, by zaoferowa� mi kolejne zlecenie dla MBDB... - Wiesz, zastanawia�am si� ostatnio, dlaczego, skoro potrafisz zmienia� swoje kszta�ty po wszechstronnym szkoleniu w Korpusie Kameleon�w Politycznej Agencji Szpiegowskiej, nie wykorzystasz swych zdolno�ci, by poprawi� w�asny wygl�d. - M�j wygl�d? - A� zmru�y� lewe oko. - Czy�by� sugerowa�a, �e... - Och, w porz�dku, jeste� atrakcyjnym m�czyzn� - zapewni�a go Molly, u�miechaj�c si� promiennie. - I - czy ju� ci o tym wspomina�am? - kocha�am si� w tobie nami�tnie, gdy by�am jeszcze smarkul�, a ty i tatko jako agenci Korpusu Kameleon�w szaleli�cie po ca�ym systemie barnumskim. - O swym zauroczeniu powtarza�a� mi ju� niejednokrotnie - zwr�ci� jej uwag� by�y agent Kameleon�w. - Po raz pierwszy wspomnia�a� o tym, gdy chcia�a� zatrudni� mnie w swej agencji w nieokre�lonym wymiarze godzin. Jolson ponownie wzi�� do r�ki figurk� snerga i powr�ci� do pakowania. - Chcia�am jedynie powiedzie�, �e bez tej siwizny na skroniach i �ysiny na �rodku czaszki wygl�da�by� o wiele przystojniej - a po chwili doda�a: - M�g�by� te� zrobi� co� z tymi drobniutkimi zmarszczkami pod oczami. Wybacz m�odzie�czy brak tolerancji, ale mam zaledwie dwadzie�cia pi�� lat... - Dwadzie�cia osiem. - Uwa�asz, �e by�abym na tyle nieostro�na, by ok�amywa� jednego z najlepszych detektyw�w? A w�a�ciwie, co to za paskudztwa? - zapyta�a wskazuj�c na pastelowe figurki. - Snergi. Ma�e istotki charakterystyczne dla planety Murdstone. Jest tam na nie teraz prawdziwy popyt. Co tydzie� wysy�am po dziesi�� tuzin�w. Dlatego te�, mi�dzy innymi, nie mam czasu, by zaj�� si� jakimkolwiek zadaniem detektywistycznym... - Czy� to nie nadzwyczajny zbieg okoliczno�ci? Bo okropna, przera�aj�ca wiadomo��, kt�r� ci przynosz�, dotyczy w�a�nie tej planety. - Poruszy�a si�, obmacuj�c si� po rozlicznych kieszeniach kombinezonu. W ko�cu znalaz�a to, czego szuka�a, wyjmuj�c z jednej z nich fiolk� z szarym proszkiem. - Przygotuj si� na wstrz�s, Ben. Spojrza� na trzyman� przez ni� fiolk� i spokojnie ko�czy� pakowanie. - Jestem got�w. - To Sam Paint - wyja�ni�a Molly, potrz�saj�c proszkiem w szklanej fiolce. - A w�a�ciwie to, co zosta�o po jednym z najlepszych wywiadowc�w Agencji. Jolson pokiwa� g�ow�, nie przerywaj�c sobie pracy. - I co z tego? D�oni�, w kt�rej trzyma�a prochy Painta, otar�a niewidoczn� �z�, po czym odpowiedzia�a: - Nie musisz kry� swych prawdziwych uczu�. �mia�o p�acz. Nie poczytam ci tego za z�e. Jolson usiad� obok niej. - Sam Paint by� durniem - stwierdzi� - pajacem w Korpusie Kameleon�w i drugorz�dnym agentem twojego biura. Z sze�ciu by�ych Kameleon�w, kt�rych uda�o ci si� zatrudni�, by� najwi�ksz� pomy�k�. Agencja winna dzi�kowa� Bogu za to, �e go nie ma. Podobnie zreszt� jak ca�y nasz barnumski system. - Och - Molly spu�ci�a g�ow�. - To nie u�atwia mi zadania. - Mia�a� zamiar wys�a� mnie na Murdstone, bym naprawi� to, co uda�o mu si� popsu�, zanim da� si� zabi�. Przytakn�a. Jej d�ugie, rude w�osy zako�ysa�y si� w takt ruchu g�owy. - To intryguj�ca sprawa, Ben, pomimo twej niech�ci pomszczenia poleg�ego towarzysza walki - powiedzia�a. - Liczy�am troch� na to, �e tw�j honor prywatnego detektywa naka�e ci... - Prywatnego detektywa, m�wisz. Ale z pewno�ci� nie by�ego agenta Korpusu Kameleon�w, kt�ry cieszy si� zas�u�on� emerytur�, pozwalaj�c� mu na prowadzenie w�asnej hurtowni ceramicznej i dalekiego od podj�cia si� podejrzanej misji w jakim� zafajdanym zak�tku na... - Przykro mi, �e tak to odbierasz, bo zar�wno tatko jak i ja uwa�amy, �e ka�da nasza misja wymaga agenta posiadaj�cego zdolno�� zmiany wygl�du i kszta�tu w zale�no�ci od okoliczno�ci - odpar�a Molly. - I tacy w�a�nie agenci byli nam potrzebni, gdy chodzi�o o delikatne sprawy cudzo��stwa mi�dzy r�nymi gatunkami cz�onk�w elity przemys�owej. W obecnej sytuacji, gdy chodzi o implikacje powa�niejszej natury, potrzebny nam mistrz w�r�d Kameleon�w. Zwyk�y agent da�by si� �atwo zabi�... - Nie. Uwa�am, �e dziewi�� spraw, kt�rych podj��em si� dla ciebie, to a� nadto... - Zdaje si�, �e nieznane ci jest jeszcze orzeczenie Najwy�szego S�du Barnumskiego z po��czonego posiedzenia dla humano- i android�w - powiedzia�a z u�miechem. - A to dlatego, �e zako�czy�o si� zaledwie przed siedmioma minutami. W ka�dym razie rezultat jest taki... - Przed siedmioma minutami? Sk�d u licha wiesz o... - Och, bo tatko spowodowa�, by popchni�to nieco jego spraw�. Efekt jest taki, �e je�li chcia�by� renegocjowa� sw�j kontrakt, zostaniesz zes�any na Diabelsk� Wysp� numer 26 - to taka zrujnowana planetka orbituj�ca wok� drugiego ksi�yca Barafundy. Jak s�ysza�am, nie ma tam nawet bie��cej wody w celach i... - Dobra, dobra. Przyjmuj� zlecenie. Jolson zeskoczy� na pod�og�. - Ale gdy powr�c� - doda� - ty i ja, i tw�j najdro�szy tatko odb�dziemy d�u�sz� pogaw�dk� na temat mojej przysz�o�ci w MBDB. - Je�li powr�cisz - odparowa�a ze smutnym u�miechem. Jolson by� teraz wielki i zielony. Rozpi�� sw� neonow� kamizelk� i poklepa� po zielonym kolanie szefow� do spraw kulturalno-o�wiatowych turystycznego rancha na planecie Murdstone. - Co, malutka, ca�kiem zapomnia�em, �e obecnie miasto ma tyle do zaoferowania, je�li idzie o pokusy cielesne. Nie przestaj�c si� u�miecha�, m�oda kobieta grzecznie zdj�a jego d�o� z w�asnego kolana. Mia�a g�adk� sk�r� koloru szmaragdu. By�a z�otow�osym humanoidem, odzianym w kostium z w��kna szklanego. Jolson by� doskona�� replik� podstarza�ego jaszczurowatego multimilionera-playboya imieniem Pancho Burmah. By� koloru zielonych bagien, ca�y pokryty �uskami. Na oko wa�y� dobrze ponad sto kilogram�w. Ubrany by� w kraciast� apaszk� i szklany kapelusz o delikatnym lukrecjowym zabarwieniu, wielko�ci dziesi�ciogalonowej puszki. Turystyczne rancho os�ania�a kopu�a z przezroczystego szk�a. Zajmowa�o ono obszar trzech i p� akra piaszczystego terenu w samym sercu Strefy Rozrywki-3, stolicy najwi�kszego terytorium planety Murdstone. Z widokowych okien swego apartamentu Jolson m�g� obserwowa� kawa�ek pustyni, w�druj�ce po niej byd�o i kilka preriowych snerg�w. Zielona KO wskaza�a zach�caj�co na kilkana�cie broszurek le��cych na wodnym stoliku. - Jak si� to panu podoba? Je�li ma pan ochot� na tanie dziwki z Bordello w Strefie Grzechu-5... - Nic z tego, dziecinko, nie id� na tanioch� - wyja�ni�. - Rozumiesz, ma�a, nie po to oddali�em si� od domu, trz�s�cego si� Rancha B. i sze�ciu tysi�cy akr�w orbituj�cych... - A co pan powie na to? Pa�ac Grzechu pu�kownika Pandera w stylu dziewiczym. Ka�da z dziewcz�t gwarantu... - Te� co�, siostrzyczko - odpowiedzia� Jolson, podnosz�c �uskowat� �ap�. - Tak� koncesj� mo�na za�atwi� wsz�dzie, no nie? M�oda kobieta pozwoli�a, by z jej szmaragdowych ust wydoby�o si� westchnienie lekkiego zniecierpliwienia. - C�, tu mamy co� bardziej wyrafinowanego - Elektroniczny Burdel Komputerowej Mamy. Jolson podni�s� ze stolika wskazan� broszurk�. - O, kurwa - zakrzykn�� przegl�daj�c j�. - Chcesz powiedzie�, z�otko, �e �adna z tych dam nocy nie jest prawdziwa? - W�a�nie, panie Burmah - odpowiedzia�a wskazuj�c mu w�a�ciw� stron�. - Te niewiarygodne, pe�ne �ycia androidalne repliki najpi�kniejszych i najbardziej prowokacyjnych kobiet zamieszkuj�cych nasz bezkresny wszech�wiat potrafi� zadziwi� niejednego. I tak dalej i tak dalej... Dla mi�o�nik�w prawdziwej kobieco�ci w Skrzydle Masa�y znajdzie si� kilka autentycznych humanoidek, ale... - A niech mnie to kule bij�. Jestem pewien, �e chcia�bym wypr�bowa� jedn� z tych androidek - powiedzia� Jolson, poklepuj�c si� tym razem po w�asnym kolanie. - Nigdy w ca�ym swoim �yciu nie wsadza�em swego... to jest, nigdy nie baraszkowa�em sobie z maszyn�. - Czy mam pana um�wi�? Wsta�a z wodnej kanapy, kt�r� dzielili, zbieraj�c swoje broszurki. - Tak jest, psze pani. - Jolson r�wnie� wsta� i serdecznie trzepn�� j� w ty�ek. - Jeszcze dzisiaj. Im szybciej, tym lepiej. - Czy ma pan jakie� �yczenia co do symulacji? - Nie, niech im pani powie, �e Pancho Burmah zostawia wyb�r losowi. - Jak tylko za�atwi� spotkanie, poinformuj� pana o godzinie - to m�wi�c wysz�a z pokoju. Jolson usiad� ponownie na sofie, zacieraj�c dwe zielone �apy. - Ju� si� obawia�em, �e nie ma zamiaru zasugerowa� mi tego miejsca. Siedzia� wygodnie w odpowiednio du�ej, wpuszczonej w pod�og� wannie, zmywaj�c kurz prerii i szoruj�c sw�j szorstki kark neonow� g�bk�, kiedy malutki dzwoneczek zacz�� dzwoni� w jego lewym uchu. Wyskoczy� zwinnie, zalewaj�c wod� niemal ca�� �azienk�. Pochwyci� ��ty w�ochaty r�cznik i bro� le��c� na krze�le tu� przy wannie. Z r�cznikiem wok� swego wielkiego brzucha i z broni� w r�ku Jolson zbli�y� si� do lekko uchylonych drzwi �azienki. Prychaj�c wpad� do salonu. - Co u licha robisz na tej planecie? Molly Briggs od�o�y�a sw� plazmow� bro� na stolik do kawy. - Jestem twoim ubezpieczeniem - odrzek�a u�miechaj�c si� niezobowi�zuj�co. - Czy�by twej pami�ci umkn�� ten drobny szczeg�, o kt�rym uprzedzali�my ci� w trakcie roboczych narad w naszym biurze na Barnum? Przykro mi, je�li... - Nigdy nie wspomnia�a� ani s�owem o... - nagle podbieg� do niej. - Cicho - szepn�� - ani s�owa wi�cej. - Nie jest to, o ile pozwolisz zauwa�y�, najcieplejsze powitanie... - Cicho. Ani s�owa. Zerwa� jej z g�owy kapelusik bez ronda i wyci�gn�� z niego ma�y srebrny guzik, kt�ry rzuci� na ziemi� i tak d�ugo depta�, a� rozgni�t� go zupe�nie. - A niech to. - Molly zacz�a si� wycofywa�, a� wpad�a na metalowe krzese�ko. Siadaj�c zapyta�a: - Czy to by�a pluskwa? - Wy�awiacz g�os�w - odpowiedzia� oschle. - Co oznacza, �e ten, kto zainstalowa� go na twej bezmy�lnej, nic nie podejrzewaj�cej g�owie, wie ju�, �e tu jestem, wie, jak wygl�dam, i �e pracuj� dla ciebie. Z�o�y�a r�ce na kolanach. - Do diab�a. Poprawiaj�c r�cznik Jolson podszed� do swego neseseru i otworzy� go jednym szarpni�ciem. Wyci�gn�� z niego wykrywacz pluskiew, by ponownie zbada� sw�j czteropokojowy apartament. Od czasu ostatniego sprawdzania, tu� po przybyciu przed pi�cioma godzinami, nikt mu nic nie pod�o�y�. Str�j Molly te� nie kry� ju� wi�cej niespodzianek. - Gdzie by�a�, zanim nasz�a� mnie tutaj? Spojrza�a na niego. - Jeste� strasznie brzydki, to tak na marginesie. - Wed�ug standard�w istot cz�ekokszta�tnych. Dla jaszczurowatych jestem ca�kiem ca�kiem. Gestem wyra�aj�cym zniecierpliwienie uci�� t� dyskusj�. - Odpowiedz mi wreszcie, do diab�a. - No c�, wyl�dowa�am w porcie kosmicznym jakie� dwie godziny temu. Obawiam si�, �e podr�e mi�dzyplanetarne �le na mnie dzia�aj�, zw�aszcza gdy lata si� byle czym. - M�wi�a to staraj�c si� nie patrze� mu w oczy. - To mo�e t�umaczy� ten chwilowy brak uwagi. Zwykle jestem cholernie dobrym agentem operacyjnym. - Wiem - odpowiedzia� bez przekonania. - Gdzie by�a� po opuszczeniu portu? - Tylko w naszym Mi�dzyplanetarnym Biurze tu, w stolicy. I wiesz co, Ben? Nasze biuro by�o spl�drowane. Ten, kto to zrobi�, musia� mie� cholernie nowoczesne urz�dzenia. Dostali si� do naszych dysk�w g�osowych i do wi�kszo�ci akt bilarnych. - Powinni�cie wi�cej wydawa� na odpowiednie systemy zabezpiecze� zamiast wyrzuca� fors� na byle pierdu�ki... - Pos�uchaj, prosz�. - Wsta�a, zgarn�a sw� torebk� i wyj�a z niej plik prawdziwych papier�w. - Nie mieli poj�cia, �e Sam mia� zwyczaj robienia notatek normalnym pismem na staromodnym papierze. - Nie uda�o im si� tego znale��? - No, w�a�nie - odpowiedzia�a. - Bo widzisz, Sam mia� t� androidaln� sekretark� - Esme EP/LS-104. Biedactwo. - Czemu? - Och, oni, to jest ci dranie, kt�rzy si� w�amali, totalnie rozpracowali biedn�, lojaln� Esme. Ale nie wiedzieli, �e Sam kaza� zainstalowa� specjaln� skrytk� w jej, nazwijmy to, odw�oku. Te notatki by�y w�a�nie tam. Oddychaj�c g��boko i powoli Jolson zacz�� zmienia� kszta�t. W nieca�� minut� wr�ci� do swej normalnej postaci. Okr�caj�c si� szczelnie r�cznikiem usiad� naprzeciw Molly. - Pozw�l, niech je zobacz�... - Dlaczego przesta�e� by� Burmahem? - Bo ju� o tym wiedz�. - No tak, zapomnia�am. S�uchaj, Ben, nadal nie bardzo wiem, kiedy mi to za�o�yli. Ach tak, do licha. To ta Chinka. - Uliczna sprzedawczyni kwiat�w? - Taa, ale powinno mnie to zastanowi� - ci�gn�a Molly potrz�saj�c g�ow�. - Bo widzisz, co robi�a uliczna sprzedawczyni kwiat�w na siedemdziesi�tym drugim pi�trze budynku Barsona? Musia�am mie� chwilowe za�mienie umys�u. - Sprzeda�a bukiecik czerwonych kwiatk�w, kt�ry przypi�a ci do kapelusza. - Obawiam si�, �e tak. - Czy to by�o przed, czy po tym, jak znalaz�a� notatki Sama? - Po. W�a�nie wychodzi�am z biura. A wi�c nic o nich nie wiedz�. Nachyli� si� i wyj�� papiery z jej r�k. - Czy jest w nich jaki� �lad wyja�niaj�cy, dlaczego Sama zabito w�a�nie u Komputerowej Mamy? - Jasne, �e tak. I wiesz co, Ben? To wygl�da na co� wi�cej ni� normaln� spraw� rozwodow�. Zadanie przydzielone Jolsonowi jeszcze na Barnum wydawa�o si� wzgl�dnie proste. Istnia�o pewne zagro�enie, bo przecie� Paint op�aci� je �yciem, ale wygl�da�o na to, �e nie wchodz� w gr� jakie� specjalne komplikacje. Zawsze przecie� istnia�a mo�liwo��, �e wizyta Painta w komputerowym bordello, zatrudniaj�cym same androidki, nie by�a powi�zana ze �ledztwem. Zmar�y agent nie by� z tych, co to do burdelu wpadaj� jedynie z czysto zawodowych powod�w, przypomnia� sobie Jolson. Bardzo mo�liwe, �e opu�ci�o go szcz�cie i pr�d porazi� go �miertelnie, gdy akurat kopulowa� zawzi�cie z wyj�tkowo pe�n� �ycia, cho� wadliw� replik� osiemnastoletniej wenusja�skiej dziewicy. Z drugiej jednak strony jego �mier� mog�a by� wynikiem wsp�pracy z MBDB, dlatego te� Jolson przed udaniem si� do Komputerowej Mamy wola� przemieni� si� w znanego playboya. Sam Paint zosta� wynaj�ty przed dwoma tygodniami przez Pani� Natasz� Quarnaby, kt�ra podejrzewa�a swego m�a o romans z przedstawicielk� innego gatunku. Yvan Quarnaby okr�glutki, pi��dziesi�cioletni cz�owiek-ptak, by� prezesem PlazHartz Interplanetary. A PI to najwi�kszy i najpopularniejszy producent sztucznych serc w ca�ym barnumskim systemie planet. Ale, zgodnie z sugestiami zawartymi w pozostawionych przez Painta notatkach, ca�a sprawa kry�a w sobie co� wi�cej ni� niewinny flirt cz�owieka-ptaka z przedstawicielk� rasy ludzkiej. K�opot polega� na tym, �e trzy stronice notatek Painta, odzyskane przez Molly, nie rzuca�y na ni� zbyt wiele �wiat�a. Potwierdza moje podejrzenia - nagryzmoli� Paint. - Podmiot widywany (nieczytelne) nie tylko w sprawach czysto seksualnych. To sprawa powa�na i wchodzi w gr� (nieczytelne)... Mo�e i mnie uda si� przy okazji zarobi� co� na boku... Ale musz� by� stuprocentowo pewny, �e to faktycznie on (nieczytelne) jest, jak podejrzewam... Informacji ma mi dostarczy� Paulina (nieczytelne) ze Skrzyd�a Masa�y Komputerowej Mamy... Okr�g�a sumka za milczenie... Widocznie jednak uznano, �e milczenie Painta mo�na zapewni� sobie w inny spos�b. Paint nigdy nie otrzyma� interesuj�cych go informacji. W deszczowy wiecz�r, tu� po godzinie dziewi�tej, Jolson bez przebrania w jaszczurowatego multimilionera, pojawi� si� w l�ni�cej od szk�a i neometalu wie�y - siedzibie burdelu Komputerowa Mama. - Przykro mi, ale nie by� pan um�wiony na masa� - poinformowa� go grzecznie metalowy robot siedz�cy za biurkiem z prawdziwego drewna w owalnej recepcji na trzynastym pi�trze. Jolson sw� praw� d�o�, wygl�daj�c� jakby by�a zrobiona z miedzi, opar� o blat biurka. - Nawijasz, �e Johnny Mechanix wyjdzie z tej dziury bez masa�u? - O rany - zauwa�y� okr�g�og�owy robot. - Czy�bym mia� przyjemno�� z Johnnym Mechanixem, szefem zorganizowanej przest�pczo�ci na planecie Peregrine, wielokrotnie postrzelonym i kontuzjowanym, zawdzi�czaj�cym swoje nazwisko cz�ciom zamiennym, przez kt�re sta� si� bardziej cyborgiem ni� cz�owiekiem, maszyn� gotow� niszczy� swych wrog�w? - Taa, jestem w�a�nie tym Johnnym Mechanixem - burkn�� Jolson skrobi�c si� po aluminiowym nosie - cho� nie u�y�bym tych zniewie�cia�ych okre�le�. - Z pewno�ci� uda si� nam znale�� co� dla pana... niech sprawdz�. Robot nacisn�� jaki� guzik na klawiaturze swego komputera. - No tak, Elana b�dzie wolna za... - Nie chc� tej dziwki. S�ysza�em, �e niejaka Paulina jest cycu�. - Pauline Kasshoku-No? - Taa, chc� w�a�nie j�. - Czy jest pan zorientowany, �e Pauline nie jest androidk�, lecz istot� ludzk�? A faktycznie bardzo przystojn� m�od� Japonko-Wenusjank�... - Daj se spok�j. Chc� j�. - Obecnie jest z klientem, ale jak tylko... - Gdzie jej le�e? - Apartament numer 3. Ale musi pan... - Nie p�kaj, stary. Jolson przeszed� obok biurka. Pchn�� drzwi z ko�ci s�oniowej. I ju� po chwili kroczy� po korytarzu wy�o�onym termodywanem. Po zlokalizowaniu apartamentu nr 3 waln�� sw� metalow� pi�ci� w drzwi. - Hej, Paulino, podci�gaj gacie i wpu�� mnie. I nic. Cisza. w pi�tna�cie sekund p�niej Jolson kopni�ciem lewej nogi otworzy� drzwi, kt�re, jak si� okaza�o, zrobione by�y z litego �elaza. Nagi cz�owiek-ma�pa orbitowa� tu� pod kamiennym sufitem pokoju. Paulina, niewielka, ciemnow�osa m�oda kobieta, przepasana jedynie ��tym r�cznikiem, patrzy�a w stron� Jolsona. - Prosz� pana - uda�o jej si� w ko�cu wykrztusi� - m�j typ masa�u wymaga pewnych mocy telekinetycznych i nie mo�e by� zak��cany przez prostak�w, kt�rzy... - Ej, ty - Jolson skierowa� sw�j miedziany palec w stron� orbituj�cego cz�owieka-ma�py. - Zabieraj swe szmaty i sp�ywaj. - Za kogo si� masz, co? - cz�owiek-ma�pa za��da� wyja�nie�. - Ja? Jestem Johnny Mechanix, a po tobie, je�li zaraz si� st�d nie ulotnisz, zostanie jedynie mokra plama. - Przepraszam, �e nie pozna�em pana od razu - b�agalnie wymamrota� cz�owiek-ma�pa. - Paulino, kochanie, opu�� mnie. - W porz�dku, ale ucierpi na tym tw�j b��dnik - powiedzia�a gestykuluj�c, gdy on stopniowo opuszcza� si� na pod�og�. W par� sekund p�niej cz�owiek-ma�pa znikn�� z pokoju, przyciskaj�c odzienie do swej ow�osionej piersi. - Wida�, �e a� palisz si� do masa�u - zauwa�y�a m�oda kobieta. - Pozw�l jednak, �e najpierw wyt�umacz� ci, na czym to polega... - Prawd� m�wi�c - powiedzia� Jolson zamykaj�c cz�ciowo zrujnowane drzwi - przyszed�em tu jedynie na ma�� pogaw�dk�. Z kieszeni wyj�� dyskietk� prawdy i r�k�, w kt�rej sk�ra i ko�ci nie zosta�y jeszcze zast�pione �adnym �elastwem, przytkn�� jej do gard�a. - Jeste� teraz ca�kowicie pod moj� kontrol�, panno Kasshohu-No, i masz obowi�zek odpowiedzie� na moje pytania. - Ty gnojku - odpar�a z pa�aj�cymi oczami. - Troszk� wi�cej szacunku, dobrze? - Tak, panie. - Ju� lepiej. Co si� sta�o z Samem Paintem? - Umar�. - Jak to si� sta�o? - Zaj�li si� nim w laboratorium naprawczym. Porazili go �miertelnie pr�dem tak, by wygl�da�o na wypadek w czasie sp�kowania z jedn� z androidek. - I wszyscy si� dali na to nabra�, gliniarze i w og�le? - Gliniarze nigdy nie zadaj� zbyt wielu pyta�. - Paint przyszed� tu na spotkanie z tob�. Dlaczego? - Kazano mi si� z nim spotka�. - Kto ci kaza�? - Sama doktor Lutz. - Co to za jedna? - Nigdy nie s�ysza� pan o doktor Heather Lutz, wybitnym ekspercie naurotroniki tu, na Murdstone? Jest cichym wsp�lnikiem tej ca�ej Komputerowej Mamy. - Paint oczekiwa� konkretnych danych. Co mu obieca�a�? - Poinstruowano mnie, bym nawi�za�a z nim kontakt i powiedzia�a, �e wiem co� na temat Eks-Kameleona, kt�rym tak si� interesowa�. Jolson zadr�a�. - By�y agent Korpusu Kameleon�w? Czy jeszcze kto� zamieszany jest w to... - Uwaga, Paulino! - zabrzmia� chrapliwy g�os z g�o�nika tu� przy drzwiach. - M�czyzna podaj�cy si� za Johnny'ego Mechanixa nie jest nim. W�a�nie via satelita rozmawiali�my z prawdziwym Johnnym. Zatrzymaj tego oszusta. - Ach, to s� w�a�nie negatywne strony improwizacji, zwi�zane z natychmiastow� konieczno�ci� zmiany to�samo�ci - mrukn�� Jolson zdzieraj�c ��te prze�cierad�o z le�anki stoj�cej pod �cian�. Gdy wchodzi� do holu, by� grubiutkim, bladolicym cz�owiekiem z siwymi, kr�conymi w�osami. Prze�cierad�em owin�� si� jak tunik�. Na twarz przywo�a� niemal boski wyraz. P� minuty p�niej dw�ch androidalnych goryli wysz�o zza zakr�tu korytarza. - Z drogi, przyjacielu - poradzi� jeden. - Bracia, nie odchod�cie - skierowa� swe s�owa do mechanicznych postaci - bo jestem tu, by nawraca� wszystkich grzesznik�w... - Bo�e - westchn�� jeden z pot�nych android�w - dzisiaj a� roi si� od r�nych wariat�w. - P�niej si� tob� zajmiemy, padre - obieca� pot�niejszy z nich przebiegaj�c obok Jolsona. - Tymczasem mamy randk� z facetem, kt�ry wcale nie jest Johnnym Mechanixem. - Jestem wielebny Leon Tikiti-Maji - zawo�a� za nimi. - Powinni�cie wys�ucha� mnie. Tamci nawet si� nie obejrzeli. Nie przestaj�c bosko si� u�miecha� Jolson opu�ci� Komputerow� Mam�. Molly ponownie ca�kiem nie�wiadomie poci�gn�a nosem. Pocieraj�c go wierzchem d�oni zauwa�y�a: - Nie rozumiem, Ben, dlaczego zamiast korzysta� z komputer�w w naszym lokalnym biurze MBDB przyszli�my do tej n�dznej dziury w Strefie Slums�w-4. Wr�ciwszy ponownie do w�asnego wygl�du Jolson sta� oparty o �cian� ma�ego, zakopconego pokoju obserwuj�c cz�owieka- szczura, pochylonego nad nieco podejrzanym komputerem, zajmuj�cym �rodek szarego dywanu. - Bo przeciwnik ma je namierzone - odpowiedzia�. - Fakt, �e za�o�yli mi pods�uch na kapeluszu, nie oznacza wcale, �e... - Jestem wi�cej ni� pewien, �e ta m�oda dama ledwie mnie toleruje - powiedzia� cz�owiek-szczur. - Jestem do tego przyzwyczajony, Ben, i nie urazisz mych uczu�... - Ona nie ma nic przeciwko tobie, doktorze IQ. - To mi�e z twojej strony, �e usi�ujesz po�echta� moje ja - odpowiedzia� dotor IQ poruszaj�c w�sami. - Ale sp�jrzmy prawdzie w oczy. Wi�kszo�� ludzi, zw�aszcza istoty humanoidalne, nie lubi szczur�w. Mo�na im bez ko�ca powtarza�, �e szczur i cz�owiek-szczur to nie to samo... C�, kiedy istnieje to niefortunne podobie�stwo. - I te �mierdz�ce sery - odezwa�a si� Molly z mocno wys�u�onej sofy stoj�cej tu� obok p�ek pe�nych kr��k�w sera. - To istotnie prawda, panno Briggs - przyzna� IQ. - Szczury, te ma�e obrzydliwe szkodniki, rzeczywi�cie wykazuj� upodobanie do ser�w. Podobnie zreszt� jak wielu smakoszy. Czyta�em nie dalej jak wczoraj w ksi��ce "Jedz ser, a zwyci�ysz", szanowanego powszechnie autora, i to nie cz�owieka-szczura, lecz cz�owieka-ropuchy, o tym, �e... - Doktorze - przerwa� mu Jolson - p�ac� ci za dost�p do pewnych �r�de� informacji. Daj spok�j etnicznym... - Masz racj�, Ben. Cz�owiek-szczur poprawi� sw� w��czkow� czapk�. - Panienko, mo�e pani �mia�o pocz�stowa� si� gruyerem, schwarzenbergerem, camembertem, spitzkasem czy te� serem pimento. Osobi�cie przepadam za gorgonzol�. - Dzi�kuj�, nie mam ochoty. - Powr��my do zbierania danych. Doktor IQ zatar� swe �apy i nacisn�� co� na klawiaturze. - Prosz� bardzo, Ben. Spo�r�d by�ych cz�onk�w Korpusu Kameleon�w na ca�ym terytorium mieszka teraz trzech: Marianne Truscott, lat pi��dziesi�t jeden, Don Juan Thompson, lat osiemdziesi�t sze�� i Fergus MacWorthy, lat czterdzie�ci trzy. Jolson przez moment zastanowi� si� nad t� informacj�. - S�dz�, �e poszukujemy faceta - powiedzia� - i to prawdopodobnie m�odszego. Z tego, co pami�tam o MacWorthym, nie nale�a� do �wi�tych... - Wiesz, co mi przysz�o do g�owy? - powiedzia�a Molly drapi�c si� po nosie i z powrotem splataj�c r�ce na piersiach. - Dobra, doktorze, teraz zbierz mi wiadomo�ci na temat mieszkania doktor Lutz, jej domku na pla�y i, je�li to mo�liwe, prowadzonego przez ni� orbituj�cego sanatorium. - Ma�e piwo, jak m�wi�. Uderzy� w klawisze. - Zastanawiam si�, czy aby o czym� nie zapomnia�e� - powiedzia�a Molly. - Przypu��my, �e nie wzi��e� pod uwag� jeszcze jednego Eks-Kameleona? - Masz na my�li Sama Painta? - wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Nie ma obawy, w tej fiolce by� rzeczywi�cie Sam. - Sk�d ta pewno��? - Przed wyjazdem z Barnum kaza�em przeanalizowa� jego prochy. - Sk�d je wzi��e�?... - Odsypa�em troch� na d�o�. Molly mrukn�a z niezadowoleniem. - Nie powiniene� by� tego robi� bez uprzedniego... - A mo�e jednak kawa�eczek brie na krakersiku? - zapyta� cz�owiek-szczur przez rami�. - Nie dla mnie. - To nie ten p�ynny rodzaj sera. To nowy gatunek, robiony z mleka i... - Doktorku, do roboty - Jolson poklepa� go po okrytym p�aszczem ramieniu. - Przepraszam. Zaraz na ekranie uka�� si� dane, o kt�re prosi�e�. - Lepkim paluchem dotkn�� monitora. - Yvan Quarnaby odwiedza� j� wielokrotnie w przeci�gu ostatnich dziewi�ciu tygodni. A zgodnie z zapisem systemu bezpiecze�stwa, do kt�rego w�a�nie uda�o mi si� dosta�, pi�ciokrotnie odwiedzi� j� MacWorthy. - MacWorthy coraz bardziej wydaje si� by� tym Eks- Kameleonem, kt�rego poszukujemy - powiedzia� zamy�lony Jolson. - Sprawd�, czy te wizyty Quarnaby'ego odpowiadaj� jego innym wyj�ciom i przyj�ciom. - S�ucham? - Czy zgadzaj� si� z jego wyj�ciami z domu i z PlazHartz. - Powinny, no nie? - Sprawd�. - �aden problem. To proste jak upadek z goudy. Molly podnios�a si� z krzes�a, ponownie pocieraj�c nos. - Ben, powiedz, co w�a�ciwie podejrzewasz? Wzruszy� ramionami. - Co�, co warte jest zabijania ludzi. - To bardzo dziwne - zauwa�y� cz�owiek-szczur pochylaj�c si� nad monitorem. - Dane nie potwierdzaj� si�, Ben. W ka�dym razie nie przy okazji dw�ch pierwszych wyj��. Widzisz? Wtedy Quarnaby by� r�wnocze�nie w swej fabryce syntetycznych serc. - Mo�liwe, �e MacWorthy zmienia� si� w niego, zanim pozbyli si� prawdziwego Quarnaby i zast�pili go kim� innym. Molly zamruga�a oczami. - Ben, czy podejrzewasz, �e... - Sami si� o to prosili�cie. Ca�kiem niespodziewanie przez zakopcon� �cian� mieszkania doktora IQ wtargn�� kr�py cz�owiek o blond w�osach. By� to m�czyzna oko�o pi��dziesi�tki, ubrany w dwucz�ciowy, nienagannie skrojony garnitur. Trzyma� gotow� do strza�u bro�. - Strasznie si� ciesz�, �e depta�em pani po pi�tach, panno Briggs. - Do licha - zawy�a Molly. - To porucznik Warwork z policji terytorialnej. - Gdzie pa�ski nakaz? - zapyta� Jolson. - Nie mo�e pan nachodzi� ludzi przez �cian� bez odpowiedniego... - W przypadkach takich jak ten niepotrzebny jest �aden nakaz, staruszku. - Prze�ladowanie szczur�w - zamrucza� dr IQ. - Wr�cz przeciwnie - odrzek� policjant - jeste� jedynie niefortunnym �wiadkiem, doktorze. I cho� zostaniesz wyeliminowany razem z t� nazbyt ciekawsk� pann� Briggs i zatrudnionym przez ni� Eks-Kameleonem, to jednak... - A niech to! - Brwi Jolsona podjecha�y a� do linii w�os�w, a szcz�ka opad�a prawie na pier�, gdy tak sta� wpatruj�c si� w monitor komputera. - Te informacje o doktor Lutz zmieni� wszystko, Warwork. - Ej? Co jest... och! Sprzedajny policjant pope�ni� b��d pozwalaj�c na kilka sekund odwr�ci� sw� uwag�. Jolson skoczy� i pochwyci� go stosuj�c pe�nego nelsona. - Przyjrzyj si� dok�adnie - zasugerowa� uderzaj�c jego czaszk� o metalow� cz�� komputera. - Spokojnie, spokojnie. To delikatne urz�dzenie. - Wy�lesz Molly rachunek za napraw�. Jolson pu�ci� Warworka, kt�ry nieprzytomny upad� na pod�og�. Rozbroi� go, a nast�pnie przewr�ci� na plecy i jednym szarpni�ciem rozpi�� mu koszul� na piersiach. - Co robisz? - zainteresowa�a si� Molly. - Zauwa�y�a� blizn�? - Aha. Obrzydliwy zygzak na wysoko�ci serca. - To blizna po transplantacji w PlazHartz. - Jolson wsta� i odszed� od le��cego na pod�odze cz�owieka. - Zdoby�em troch� informacji na ten temat. - Co wsp�lnego ma sztuczne serce tego drania z... - Wyja�ni� ci wszystko po wizycie u doktor Heather Lutz - odpar� Jolson. - Czy mo�esz mi powiedzie�, doktorze, gdzie obecnie przebywa? - Jasne - odpowiedzia� dr IQ. - Ale co powiesz na ma�� przek�sk�? Ca�e to zamieszanie sprawi�o, �e zg�odnia�em. M�g�bym skoczy� do serowarskiego i wybra�... - Adres! Jolson pozosta� nadal istot� ludzk�, zmieni� jedynie wygl�d i kolor w�os�w. By� teraz niewysoki i du�o m�odszy. Znad jednocz�ciowego stroju s�u�b medycznych wystawa�a czupryna koloru piasku pustyni. Gdy wyl�dowa� prom, kt�rym dotar� do orbituj�cego sanatorium doktor Lutz, przepchn�� si� mi�dzy pasa�erami i wysiad� jako pierwszy. Po�pieszy� do windy, wskoczy� do niej i niemal natychmiast znalaz� si� na poziomie 3, gdzie by�o sanatorium. Z udan�, lecz przekonuj�c� zadyszk� zbli�y� si� do kauczukowej recepcji, pochwyci� za po�y fartucha piel�gniark�, kobiet�-ptaka, i zakrzykn��: - O, Gjensidig! Czy przyby�em na czas? Pi�rko wypad�o z g�owy siostry i sfrun�o na porozk�adane przed ni� papiery. - S�ucham? - Nigdy bym sobie nie wybaczy� sp�nienia! Dwukrotnie mrugn�� do piel�gniarki, nast�pnie zrobi� kilka krok�w do ty�u i szeroko rozpostar� ramiona. - Czy�by� mnie nie pami�ta�a? Jestem doktor Floyd Christmas. Zaklekota�a dziobem i podrapa�a si� po zielonych pi�rkach. - Wygl�da pan dziwnie znajomo, doktorze. Ale sk�d...? - Sk�d si� znamy?! Czy nie ogl�dasz wideo-�ciany? Czy nie czytasz Galactic TimeLife? - Cofaj�c si� jeszcze trzy kroki zamacha� r�kami. - Jestem doktor Floyd Christmas! Cudowne dziecko neurotroniki! - Och, tak... to pan przed miesi�cem na Barafundzie wszczepi� plastykowy m�zg gorylowi. Chocia� do czego akurat gorylowi potrzebny... - Mam nadziej�, �e nie sp�ni�em si�, o Gjensidig, na spotkanie z doktor Lutz! Czy pan Quarnaby nadal jest w�r�d �yj�cych, czy te� zatopi� si� w bezkresie... - On? Jest w prywatnym apartamencie doktor Lutz. Gdy zagl�da�am tam ostatnio, tak kopci� cygara, �e o ma�o nie popali� sobie pi�rek - poinformowa�a go siostra. - A co to za Gjensidig, kt�r� pan tak ci�gle przywo�uje? - Takie bardzo obecnie modne b�stwo na naszej planecie. A teraz musz� si� przygotowa� do operacji na... - Chyba nic si� nie sta�o... - Heather nie wzywa�aby mnie tu, gdyby sytuacja nie by�a kryzysowa. Czy wiesz, ile wynosi moje honorarium za godzin�? Obszed� recepcj� i ruszy� korytarzem. Z planu zdobytego przez doktora IQ na jego trefnym komputerze doskonale wiedzia�, gdzie znajduje si� apartament doktor Lutz. - Gjensidig, b�d� b�ogos�awiona! - W porz�dku, ale... Przed drzwiami apartamentu doktor Lutz zatrzyma� si� i wyj�� z kieszeni ma�e urz�dzenie do pods�uchu. Przylepi� je tu� obok dzwonka. - ...jak na razie jeden z najlepszych tygodni - g�os m�wi�cego by� g�osem Fergusa MacWorthy'ego, towarzysza broni z Eks-Kameleon�w. - Sta� nas na jeszcze wi�cej, Fergie. - G�os kobiecy by� wysoki i nosowy. - S�uchaj, kotku, tylko w tym tygodniu zainstalowali�my siedemna�cie tych twoich zmodyfikowanych PlazHartz�w, powi�kszaj�c o t� liczb� kolekcj� kontrolowanych przez nas urz�dnik�w. A s� w�r�d nich Mer Sunspa-3, drugi wiceprezydent Banku Hydroponic Farmers, szef telewizyjnego programu "Ropucha Dnia", komisarz policji z... - Tak, wiem. Ale gdy po raz pierwszy przyszed� mi do g�owy pomys�, by dzi�ki drobnej modyfikacji serca PlazHartz wpompowywa� do systemu krwiono�nego, a nast�pnie do m�zgu lek pozwalaj�cy na przej�cie kontroli nad cz�owiekiem, chodzi�o mi nie tylko o kontrol� nad jak�� mizern� planetk�, lecz nad ca�ym systemem barnumskim. - Pami�taj, Heather, �e jeden snerg sam nie zbuduje sobie nory. Najpierw musia�em zwabi� tu prawdziwego Quarnaby'ego, nast�pnie... - Co, u diab�a, znaczy ta ca�a gadanina o snergach? - To takie powiedzonko ludowe. Nie udawaj, �e go nie znasz. Chodzi o to, �e potrzebna jest cierpliwo��... - Powy�ej uszu mam tych snerg�w. I nie lubi� tych snergowskich powiedzonek - poinformowa�a MacWorthy'ego. - I nienawidz� tego idiotycznego ceramicznego snerga, kt�rego podarowa�e� mi na ostatnie urodziny. Jolson a� drgn�� na odg�os roztrzaskuj�cej si� o pod�og� statuetki. Odetchn�� g��boko i otworzy� drzwi do salonu. - Zabawa sko�czona, kochani - wyja�ni� wyci�gaj�c swe dwa specjalne pistolety. - A c� to znaczy? - zapyta�a doktor Lutz ze swego szklanego fotela. MacWorthy sta� w swej niezmienionej postaci krzepkiego, piegowatego m�czyzny. - To takie kolejne powiedzenie. Ten oto cz�owiek, kt�ry, jak przypuszczam, jest Benem Jolsonem, moim starym kumplem, usi�uje ci wyja�ni�, �e gra sko�czona i �e przegrali�my. - Do kro�set snerg�w - waln�a doktor. - Jest w sercu mego dominium. Nie na darmo op�acam setki drani, gangster�w i rewolwerowc�w! Ju� wkr�tce dobior� mu si� do... - Obawiam si�, �e nie - odpowiedzia� Jolson z urwisowskim u�miechem pasuj�cym do m�odzie�czej postaci doktora Christmasa. - Prawo, to znaczy przedstawiciele interplanetarnego aparatu sprawiedliwo�ci, a nie jego miejscowi, skorumpowani pseudoobro�cy, s� ju� w drodze. - Niczego nam nie udowodni�. - Przekazywa�em im wasz� rozmow�. MacWorthy westchn��. - Balon p�k�. - Fergie, czy sko�czysz wreszcie przytacza� te chore po... - Do czasu przybycia w�adz prosi�bym, by�cie siedzieli spokojnie. Jolson usiad� na sto�ku i trzyma� ich na muszce. MacWorthy obserwowa� go przez d�u�sz� chwil�. - Nie masz zamiaru wyg�osi� mi kazania, Ben? - zapyta� zaintrygowany. - No wiesz, palnij m�wk� o moralno�ci i kodeksie etycznym Kameleon�w i o tym, jak go pogwa�ci�em. - Do diab�a - powiedzia� Jolson wzruszaj�c ramionami. - Wszyscy co� mamy na sumieniu. Prze�o�y�a Jolanta Tippe RON GOULART Po raz pierwszy na �amach naszego pisma prezentujemy Pa�stwu tego poczytnego ameryka�skiego autora �redniego pokolenia. Poza utworami SF pisze on r�wnie� opowie�ci niesamowite (za kt�re otrzyma� nagrod� Edgara Allana Poe'go), a tak�e scenariusze komiks�w. Na u�ytek swoich utwor�w stworzy� system barnumski i potrafi�cego zmienia� w�asn� posta� Bena Jolsona z Korpusu Kameleon�w. W pierwszej powie�ci Goularta pt. "The Sword Swallower" (1968) Jolson rozwik�uje zagadk� na planecie zamieszka�ej przez postacie komiksowe. W opowiadaniu "Wszyscy mamy co� na sumieniu" Eks-Kameleon Jolson zmuszony jest wr�ci� do s�u�by w Mi�dzyplanetarnym Biurze Detektywistycznym. D.M.