9164

Szczegóły
Tytuł 9164
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9164 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9164 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9164 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andrzej Drzewi�ski & Jacek Inglot Diament lady Wiolett Problem zastosowania �czarnych dziur� nadal nale�y uwa�a� za otwarty. Powszechnie wiadomo, �e za pomoc� takowej �dziury �mo�na: - zrobi� doktorat z fizyki teoretycznej; - zbudowa� elektrowni� (czy s�yszeli�cie o paruj�cych �czarnych dziurach�?); - przej�� do innego wszech�wiata (to mo�e chocia� s�yszeli�cie o teorii inflacji?); - wykona� straszliw� izb� tortur (co akurat ju� chyba wszystkim jest znane): si�y p�ywowe rozci�gaj� cz�onki skuteczniej ni� najgorliwszy oprawca. Ale to nie wszystko, je�li przypomnie� sobie, �e lata p�yn�, lecz nie wsz�dzie r�wnie szybko. Dzi�ki temu istnieje mo�liwo�� potraktowania �czarnej dziury� jako alibi - r�wnie pewne, jak wyci�gni�ta z kieszeni przed s�dem pi�eczka pingpongowa, kt�r� podobno mieli�my na oczach podekscytowanych t�um�w gra� o mistrzostwo �wiata w momencie, gdy pope�niano przypisywan� nam zbrodni�. A tak mi�dzy nami - najlepiej trzyma� si� od tego �wi�stwa tak daleko, jak to tylko mo�liwe. Taks�wka przysiad�a na resorach i, opryskawszy chodnik m�tnymi bryzgami b�ota spod k�, stan�a w ko�cu przy kraw�niku. Przez ca�� drog� z lotniska Stan Adison obserwowa� lej�cy deszcz. Jeszcze w czasie jego podr�y, a mo�e wcze�niej, w Nowym Jorku, pogoda popsu�a si� fatalnie, ale Stan, zbyt zaj�ty swoimi my�lami, nie zwraca� na to uwagi. Dziw, �e zdo�a� wsi��� do w�a�ciwego samolotu. Otworzy� drzwi i, ku zaskoczeniu taks�wkarza, bez wahania wyszed� prosto w ka�u��. Mokry asfalt odbija� kolorowy neon Yacht Club - Goat. Stan patrzy� przez chwil�, jak krople ta�cz� w�r�d �wietlnych refleks�w, potem, nie zwa�aj�c na ch��d, wciskaj�cy si� wraz z wod� za ko�nierz, przystan�� przy gablocie. Jaskrawy, naderwany w rogu plakat zaprasza� na prelekcj�, po�wi�con� historii yachtingu - zapowiadano te� projekcj� archiwalnych kronik. Przetar� szyb� i przyjrza� si� zdj�ciu. Flotylla jacht�w pod Salamin� i Pireusem - przeczyta� i wzruszy� ramionami. Z p�aszczem przewieszonym przez rami� wszed� do na wp� wype�nionej salki. Mimo cichych rozm�w po�r�d wyra�nie znudzonej widowni, prelegent z min� starego wyjadacza m�wi� swoje. W�a�nie t�umaczy�, dlaczego jacht z �aglem bermudzkim p�ynie o kilkana�cie stopni ostrzej ni� ��d� z o�aglowaniem gaflowym. Adison wybra� fotel przy oknie i mimochodem wyjrza� na zewn�trz. �wiat�o ulicznych lamp wy�apywa�o w mroku ruchliwe fr�dzle deszczu. Otar� twarz papierow� serwetk� i zd��y� trafi� kulk� do kosza, zanim przygaszono o�wietlenie. Rozmowy milk�y jedna za drug�. Czarno-bia�y obraz, w typowym dla amatora dygocie, skaka� z g�ry na d�. M�czy�ni, trzymaj�c pod ramiona kobiety w d�ugich sukniach, spacerowali po nabrze�u. Pomimo zamazuj�cych obraz drobnych uszkodze� kopii Adison rozpozna� port w Noir Beach. Na kilkudziesi�ciu jachtach rozk�adano �agle i wi�zano liny. - Nowojorski yacht club na prze�omie lat dwudziestych i trzydziestych wielokrotnie organizowa� regaty oceaniczne. Zawody na wodach wyspy Noir Beach dzi�ki wysokim nagrodom zawsze cieszy�y si� wielkim powodzeniem. - Prelegent wskaza� na ekran. - Widzimy tutaj przygotowania do wyp�yni�cia na ocean. Stan Adison nie s�ucha� dalszych wyja�nie�, szukaj�c po�r�d mrowia �odzi jachtu o nazwie �Red Sake�. Raptowne zmiany uj�cia wraz z tandetnym monta�em utrudnia�y obserwacj�, lecz w ko�cu odnalaz� smuk�� �agl�wk�. Prowadzi� j� tylko jeden cz�owiek - John Barley. W wi�kszo�ci artyku��w z tych lat Barleya zaliczano do czo��wki oceanicznego yachtingu. Od dnia, w kt�rym ustali� dok�adn� dat� kolizji �obiektu� z Ziemi�, Adison prze�l�cza� wiele dni w archiwum nad starymi gazetami. Musia� bra� pod uwag� ca�� pras� wschodniego wybrze�a. Jedyn� interesuj�c� wzmiank� znalaz� w �N.B. Dailly�. Wnioski, kt�re z niej wysnu�, zaprowadzi�y go na t� sal�. - Obecnie ogl�daj� pa�stwo scen� z dnia nast�pnego. Nocny sztorm rozproszy� za�ogi i jachty finiszowa�y w znacznych odst�pach czasu. Stan nie przygl�da� si� dw�m pierwszym jednostkom; trzeci by� �Red Sake�. W miar�, jak zbli�a� si� do g��wnego pomostu, oklaski s�ab�y. Stoj�cy na rufie Barley wykrzykiwa� co�, z czym ludzie na brzegu najwyra�niej nie chcieli si� zgodzi�. Nawet ch�opak z obs�ugi ze zdumienia nie zdo�a� z�apa� cumy. - To niezwyk�a historia - podj�� prelegent. - Barley sprawia wra�enie cz�owieka, kt�ry zwyci�y�, a przecie� przyp�yn�� dopiero trzeci. Kr�py �eglarz biega� gor�czkowo po pomo�cie i podtyka� ka�demu pod nos sw�j chronometr. Stuka� w szkie�ko i pokazywa� nienaruszone plomby. - Naturalnie mo�na uzna�, �e by� z niego �wietny aktor. Ale jakim cudem sprawi�, �e opiecz�towany zegar pokazywa� czas o ponad dwie godziny wcze�niejszy?! Tego nikt nie potrafi� logicznie wyt�umaczy�. Raz jeszcze operator ukaza� roze�miane twarze kibic�w, a potem ta�ma si� sko�czy�a. - Mimo g�os�w kilku dziennikarzy, twierdz�cych, �e mamy do czynienia z kolejnym oszustwem N.Y. Yacht Clubu, s�d odrzuci� oskar�enie o zmow�. Wiele os�b wierzy�o jednak Barleyowi, kt�ry nadal podtrzymywa�, i� przyp�yn�� dwie godziny wcze�niej. Nawet niezbyt mu przychylni koledzy m�wili o nim jako o cz�owieku z fenomenalnym wyczuciem czasu. - Prelegent roz�o�y� r�ce. - Nigdy nie wyja�niono tej zagadki. Na ekranie pojawi� si� kolejny obraz: start wielkich regat. Stoj�ca w tle Statua Wolno�ci uniemo�liwia�a pomylenie miejsca. Ale to ju� Adisona nie interesowa�o; wsta� z fotela i, pochylony, przeszed� mi�dzy rz�dami. Przejrza� si� w szybie w holu, w�o�y� p�aszcz i pchn�� drzwi, wychodz�ce wprost na ulic� wci�� zalewan� deszczem. Zawaha� si�, jakby sobie o czym� przypomnia�; wr�ci� do �rodka i na du�ym afiszu, gdzie wymieniono kolejne punkty prelekcji, przy zdaniu: Tajemnica Johna Barleya dopisa� jedno s�owo: wyja�niona. - Wi�c powiadasz, Stan, �e to cholerstwo b�dzie tutaj za tydzie�? - Ted Reynolds z lubo�ci� poci�gn�� �yk ginu z sokiem pomara�czowym i paroma kroplami bia�ego martini - obrzydliwej mieszanki, kt�rej nikt poza nim na wyspie nie pija�. Stan bardzo lubi� swego przyjaciela, ale nie w chwilach spo�ywania przeze� ulubionego trunku. Z trudem pohamowa� md�o�ci. - Tak s�dz� - odpar�. - Oczywi�cie, o ile moje przypuszczenia nie s� czyst� mrzonk�. Je�li nie s�, obiekt przeleci nad wysp� w sobot�, 29 czerwca oko�o 23.30. Siedzieli na tarasie kawiarenki z widokiem na przysta� yacht clubu. Sezon rozkwit� w pe�ni, tote� co chwila kto� wp�ywa� lub wyp�ywa�. Intensywnie trenowano przed zbli�aj�cymi si� regatami. Adison upi� troch� piwa - dzie� by� bardzo upalny. - Ostatni raz obiekt przelatywa� w 1978? - Na to wygl�da. Dotar�em do raportu kapitana Dowsona, kt�ry op�ywa� Noir Beach od zachodu na m/s �Hardman�. Donosi� o sp�nieniu wszystkich chronometr�w na statku o godzin� i pi��dziesi�t trzy minuty. By�o to w nocy z pi�tego na sz�stego czerwca. Na tej podstawie ustali�em czas obiegu na dwadzie�cia trzy lata, czterna�cie dni i osiemna�cie godzin. Jak �atwo obliczy�, brakuje jeszcze tygodnia. - Co zamierzasz z tym zrobi�? Mam nadziej�, �e pozwolisz mi to og�osi� w �New York Times�. Z ch�ci� napisa�bym o czym� naprawd� interesuj�cym, sprawozda� z regat mam ju� serdecznie dosy�... Adison w milczeniu obserwowa� przysta�. Do molo zbli�a� si� pi�kny jacht, dowodzony przez opalon� kobiet� w czerwonym bikini, na oko rycz�c� czterdziestk�. Otacza� j� r�j wysportowanych m�czyzn, kt�rym ra�no wydawa�a polecenia. - Kto to jest? - spyta�. Ted parskn�� z rozbawieniem. - Lady Willett, os�bka do�� znana na wyspie, posiadaczka nienasyconego apetytu seksualnego i czterdziestotrzykaratowego diamentu, wartego, po ostatniej zwy�ce cen, blisko cztery miliony - przerwa� na chwil�. - Ma wspania�� will� na Cyplu Hernera, to prawie pa�ac. Cz�sto urz�dza tam sex party, w czasie kt�rych dokonuje pub�icznego wyboru nowego kochanka. Co tu gada�, to istna Messalina albo i Cicciolina! - A diament? Trzyma go na wyspie? - To kolejny pow�d do chwa�y naszej lady. Diament jest na wyspie przez jeden dzie� w roku, po zako�czeniu regat. W�a�cicielka ma go na sobie przez godzin� na wydawanym przez siebie wielkim balu... - Zastanowi� si� i uwa�nie spojrza� na Stan�. - Wiesz, to dziwne, ale ten bal b�dzie w�a�nie w sobot� wieczorem, kiedy �to� ma przylecie�. Na taras wkroczy�a ha�a�liwa grupa z�o�ona z sze�ciu os�b - dw�ch pierwszych m�czyzn trzyma�o na ramionach platynow� blondynk� a la schy�kowa Marilyn Monroe. Lady Willett obrzuci�a astronoma i dziennikarza bezmy�lnym spojrzeniem, po czym ca�a grupa skierowa�a si� do baru. Adison odprowadzi� ich wzrokiem. - Ted, spa�e� z ni�? - Nnno... - Reynolds, zmieszany, zagl�da� do pustej szklanki. - Tylko raz, na szcz�cie. Kiedy� mia�a taki miesi�c, sypia�a wtedy tylko z dziennikarzami, a ja... by�em tu wtedy po raz pierwszy i nie mia�em poj�cia, �e to taka kosmiczna kurwa! Puszczanie si� z kim popadnie to chyba podstawa jej filozofii �yciowej. Dla tej nimfomanki facet jest workiem spermy do wydojenia. - Hm, mo�e tym razem, je�li b�dziemy mieli szcz�cie, to my j� wydoimy. - Co masz na my�li? Adison nie odpowiedzia�, zastanawiaj�c si� nad czym� intensywnie. Z baru dobieg�y wybuchy �miechu. Odruchowo spojrzeli w tym kierunku. Harem lady Willett bawi� si� doskonale - dw�ch m�czyzn polewa�o rozrywkow� dam� szampanem, reszta za� go z niej zlizywa�a. Lady wygl�da�a na zachwycon�, zrzuci�a nawet stanik, aby ch�opcy mogli si� bardziej wykaza�. Adison odwr�ci� z niesmakiem g�ow� i, przys�aniaj�c oczy, popatrzy� na niebo nad horyzontem. Znowu pomy�la� o diamencie, a tak�e o zbli�aj�cej si� ku Ziemi z szybko�ci� trzydziestu tysi�cy mil na sekund� czarnej dziurze. Adison by� zm�czony, ale Ted udawa�, �e tego nie zauwa�a. Sapa� z wysi�ku, lecz uparcie pi�� si� po zboczu jedynej g�ry na Noir Beach. Kiedy Stan ��da� wyja�nie�, macha� niecierpliwie r�k� i zwi�ksza� tempo. Zbli�ali si� do szczytu. Ocean w dole by� butelkowozielony. Mewy, szeroko rozpostar�szy skrzyd�a, kre�li�y w podniebnej pustce zawi�e linie. Pod nimi, w tej perspektywie niewiele wi�ksze od ptak�w, lawirowa�y w�r�d fal smuk�e �agl�wki. Intensywnie trenowano przed sobotnimi regatami. Zapatrzony w ocean Adison nie zauwa�y� nawet, kiedy wyszli na p�aski kawa�ek ska�y, sk�d wszystkie �cie�ki prowadzi�y ju� tylko w d�. Ci�ko opad� na zwichrzon� k�p� trawy. - Je�li powiesz - wysapa� - �e chcesz mi pokaza� widoki, to zrzuc� ci� na d�. Ted patrzy� przed siebie, szukaj�c czego� wzrokiem, i dopiero po chwili wyci�gn�� palec w kierunku czerwonego dachu, widocznego na kra�cu zachodniego cypla, wybiegaj�cego daleko w morze. - Tam mieszka to stare pr�chno. - Nie�le... I co? Bia�� wst��k� drogi mi�dzy drzewami jecha� czerwony samoch�d, z oddali podobny do ma�ego �uczka. Mo�liwe, �e to sama lady wraca�a z miasteczka, aby dokona� retuszu makija�u. Samo miasteczko, le��ce teraz za ich plecami, drzema�o sielsko w po�udniowym skwarze, jak zwykle w porze sjesty. Reynolds odwr�ci� g�ow� i spojrza� twardo na Adisona. - S�dz�, �e tam, na tarasie, pomy�leli�my o tym samym. Stan potar� podbr�dek, ale nic nie powiedzia�. Ted kopn�� w d� okruch skalny i chwil� �ledzili jego lot. - Powiedz co� wi�cej na temat tych r�nic w czasie - za��da�. - Obiekt, a raczej rodzaj mikro czarnej dziury, wielko�ci sto razy mniejszej od �ebka szpilki, przejdzie przez ocean oko�o pi�ciu mil na zach�d od wyspy, dok�adnie na przed�u�eniu cypla. - Astronom wsun�� r�ce w kieszenie. Na tej wysoko�ci by�o raczej ch�odno. - Dzi�ki nietypowemu rozk�adowi mas na styku p�yt kontynentalnych, gdzie w�a�nie le�y wyspa, dojdzie do zjawiska rezonansu grawitacyjnego, typu kolapsu... Umilk�, widz�c skwaszon� min� Teda. - Co� nie tak? - Kr�cej. - Dobra. - Wyci�gn�� r�ce i potar� zzi�bni�ty nos. - Ca�a ta cz�� wyspy, a przede wszystkim Cypel Hernera, znajdzie si� w strefie spowolnionego czasu. Przyk�adowo, gdy w miasteczku up�ynie p� godziny, tam dopiero kwadrans. Zjawisko zacznie si� oko�o jedenastej wieczorem. Chwytasz? Ted zapi�� szczelniej kurtk�. Wia�o coraz mocniej. Bujaj�ce si� po oceanie �agl�wki wyra�nie przy�pieszy�y. - O wp� do dwunastej, kiedy lady zacznie przywdziewa� diament, w miasteczku minie ju� godzina i b�dzie p�noc. - S�usznie. - Ted stan�� ty�em do wiatru, chuchaj�c na zgrabia�e palce. - A wi�c dobrze my�la�em: siedz�c w knajpie, gdzie� na oczach wszystkich do wp� do dwunastej, a potem jad�c na przyj�cie, zd��yliby�my na moment wk�adania diamentu. Tam dwudziesta trzecia trzydzie�ci dopiero by nast�pi�a. Wiesz, jak to si� nazywa? - Wiem. Alibi. - Pomagaj�c sobie r�k�, Adison wsta�. - Ty naprawd� chcesz r�bn�� jej ten kamyk? - A ty nie? U�miechn�li si� obydwaj szelmowsko. Stan jeszcze raz obr�ci� si� ku posesji lady Willett. Wcze�niej spostrze�ony samoch�d w�a�nie przeje�d�a� przez bram� i po chwili �elazne wrota zasun�y si� na powr�t. - Jeszcze tylko jeden problem, moja pani - pomy�la�, pocieraj�c zzi�bni�te r�ce. Sznur jacht�w wymin�� wschodni kraniec Noir Beach i powoli zmierza� w stron� portu. Niekt�re za�ogi, mniej, wida�, odporne na zmienny kierunek wiatru, p�yn�y obok wywr�conych �agl�wek. Ted, reaguj�c na w�ciek�y ryk porz�dkowego, skr�ci� kierownic� i motor�wka zacz�a �agodnym �ukiem oddala� si� od trasy regat. Adison wci�� uparcie szuka� lornetk� jachtu diamentowej lady. Przez moment wydawa�o mu si�, �e na jednym ze statk�w dostrzega kogo� w czerwieni. Ale to by�o chyba z�udzenie - pe�nym gazem p�yn�li ku otwartemu morzu i z ka�d� chwil� widzia� coraz mniej wyra�nie. - Gdzie w�a�ciwie p�yniemy? - spyta�. Reynolds nie odpowiedzia�, tylko jeszcze raz skr�ci�. Zmierzali teraz z powrotem ku wyspie, ukosem w stosunku do linii brzegowej. Op�ywali jej zachodni masyw. Po kilku minutach zza grupy ska� wynurzy� si� rozleg�y i p�aski cypel. U jego kra�ca, przy cudownej, bia�ej jak �nieg pla�y, sta�a rozleg�a willa w stylu hollywoodzko-hiszpa�skim, pokryta czerwon� dach�wk�. Dlaczego wszystkie dziwki lubi� w�a�nie ten kolor? - zastanowi� si� Adison. Ma�o kto nie ukrywa� swych upodoba� tak, jak nie ukrywa�a ich lady Willett. Podp�yn�li bli�ej pla�y i Ted wy��czy� silnik. - Oto teren naszej akcji - powiedzia�. - Pocz�tkowo my�la�em, �e wyl�dujemy na pla�y i dostaniemy si� do domu od ty�u, ale najszybsza motor�wka p�ynie tu z portu oko�o dwudziestu pi�ciu minut, poza tym wok� cypla s� podwodne ska�y, w nocy zupe�nie niewidoczne. - A droga dojazdowa? - To bardziej realne. Przy �redniej pr�dko�ci sze��dziesi�ciu mil droga z miasta zajmie nie wi�cej ni� dziesi�� minut. Sprawdzi�em to wczoraj. Pi��dziesi�t jard�w przed domem jest du�y parking, gdzie mo�na zostawi� samoch�d. - Teren posiad�o�ci jest z pewno�ci� strze�ony... Ted bez s�owa wskaza� punkt na wybrze�u powy�ej pla�y. Adison uwa�nie popatrzy� tam przez lornetk�. K�pka krzak�w dotyka�a ogrodzenia, a, co wi�cej, po drugiej stronie, w ogrodzie tu� przy siatce, r�s� jaki� krzew ozdobny. - Ju� w zesz�ym roku, kiedy jeszcze u niej bywa�em, spostrzeg�em, �e te chaszcze stwarzaj� martwe pole dla kamer telewizyjnych. Powinni dawno wyci�� to cholerne zielsko. W��czy� silnik i zr�cznie zawr�ci�. P�yn�li teraz z powrotem do portu. Adison odetchn�� z ulg� - upa� da� mu si� porz�dnie we znaki. Z rozkosz� wystawi� twarz na ch�odny podmuch. - Co zrobimy z p�otem? - przypomnia� sobie. - Ma chyba z dziesi�� st�p! I zdaje si�, widzia�em jakie� izolatory... Jest pod napi�ciem? - Tylko trzy g�rne rz�dy drut�w kolczastych, ni�ej nie. Kiedy� by�o ca�e, ale jest tu troch� drobnej zwierzyny, kt�ra ci�gle �adowa�a si� na siatk�, i co chwil� wy� alarm. Do �rodka �odzi wpad�a nieoczekiwanie lataj�ca ryba. Adison, kt�ry morskich zwierz�t w og�le nie lubi�, wzdrygn�� si� z obrzydzeniem. Chwil� gania� plaskaj�c� ryb� po siedzeniach, w ko�cu z�apa� paskud� za skrzyd�a i wyrzuci� za burt�. Potem d�ugo p�uka� r�ce. - Jak w ko�cu przejdziemy przez p�ot? - zapyta�, zu�ywszy do wytarcia r�k ca�y pakiet papierowych r�cznik�w. - To ju� za�atwione - za�mia� si� Ted. - Wczoraj w nocy przez godzin� siedzia�em w tych krzakach i przecina�em siatk�. Wystarczy mocniej pchn�� i b�dzie dziura co najmniej na pi�� st�p. Pole martwe dzia�a, skoro mnie na tym nie capn�li. Zbli�ali si� do portu. Na horyzoncie dostrzegli ogon regatowego sznura. Byli to kandydaci na ostatnie miejsca - zwyci�zc�w znano ju� co najmniej od kwadransa. - A niech to! - j�kn�� Ted. - Sp�ni�em si� na finisz! I z czego napisz� korespondencj�? - Zosta� nam jeszcze jeden drobiazg: co b�dziemy robi� w �rodku i jak pry�niemy? - Adison nie wydawa� si� przej�ty jego dziennikarskimi k�opotami. Ted, zrezygnowawszy z ogl�dania ko�c�wki regat, zatrzyma� ��d�. Z kieszeni wyj�� kartk� papieru i, po�o�ywszy j� na desce rozdzielczej, przycisn�� jej r�g efektown� kapita�sk� czapk�. Szkic na kartce przedstawia� schemat domu, z�o�onego z kilkunastu pomieszcze�. Ted wskaza� na fragment na samym skraju. - To wej�cie do holu od strony basenu. Kiedy b�dziemy w ogrodzie, bez problemu wmieszamy si� w t�um go�ci. Strojem obowi�zuj�cym b�dzie kostium i maska, tak �e nikt nas nie rozpozna. W samym holu interesuj� nas te drzwi i korytarz za nimi. - Wskaza� odpowiednie miejsce na planie. - Prowadzi on do pokoju z sejfem, gdzie przechowuje si� diament przez ten ca�y, jedyny w roku dzie�, gdy jest na wyspie. O dwudziestej trzeciej trzydzie�ci lady Willett w towarzystwie goryla uda si� w�o�y� diadem, w kt�ry diament jest wmontowany. My musimy tam wej�� zaraz za nimi... - Tak na oczach wszystkich?! Ted machn�� lekcewa��co r�k� i prychn�� sarkastycznie. - Oni wszyscy b�d� w sztok pijani. W zesz�ym roku jedynym trze�wym by�em ja... St�d wiem to, co wiem. - Skoro tak, to pewnie wiesz te�, jak obezw�adnimy lady i jej goryla? Reynolds ponownie si�gn�� do kieszeni i wyj�� ma��, plastykow� buteleczk� z aerozolowym rozpylaczem. Poda� j� Adisonowi. - Gaz parali�uj�cy. Dzia�a szybko i skutecznie, wy��czaj�c ka�dego na blisko p� godziny. Niestandardowy, z zestawu antyterrorystycznego firmy Robson and Sons. Kupi�em to, gdy zajmowa�em si� jeszcze problemami mi�dzynarodowego terroryzmu. Schowa� plan domu do kieszeni bluzy na piersi i uruchomi� silnik. P�yn�li szybko w stron� portu. Dobija�a w�a�nie reszta jacht�w, za� na molo rozdawano ju� pierwsze nagrody. Kiedy zacumowali i wyszli na przysta�, ze zdumieniem zobaczyli lady Willett, tul�c� w ramionach z�oty puchar. Szczerzy�a rado�nie nienaturalnie bia�e z�by do grona adorator�w. Ted zaczepi� jakiego� gapia, ros�ego osi�ka w policyjnym mundurze. By� to sier�ant Webb, zast�pca szefa policji na wyspie. - Kto wygra� w klasie do pi�tnastu ton? - Nie wida�? - odpar� zagadni�ty. - Nasza Red Lady. Tym razem uda�o jej si� poderwa� paru prawdziwych zawodowc�w... Hukn�y pierwsze korki i szampan pop�yn�� obficie wraz z perlistym �miechem lady Willett. Bal ju� si� rozpoczyna�. - Tak - mrukn�� w zamy�leniu Adison. - To b�dzie upojna noc, moja pani. Zazwyczaj w porcie Noir Beach ka�dy mo�e zje�� kolacj� w warunkach, jakie mu odpowiadaj�, na przyk�ad w niewielkiej kafejce o przy�mionym �wietle, nocnym barze szybkiej obs�ugi, czy te� w luksusowej, nafaszerowanej kryszta�ami i francuskimi specja�ami, restauracji. Jednak tej nocy tylko zwolennicy wrzaskliwych zabaw i morza przelewanego alkoholu mogli znale�� co� dla siebie. W Noir Beach �wi�towano regaty. Z daleka musia�o to wygl�da� na pr�bne podej�cie do ko�ca �wiata. - Nie ma co - prychn�� Adison. - Niez�a zabawa. Najwyra�niej wszyscy dostali tropikalnego bzika. Mia� powody, aby tak twierdzi�. Tym razem kelner omal nie zwali� im ze stolika poka�nego zestawu pustych szklanek - efektu ponad godzinnego posiedzenia. Ted machn�� r�k�, �e nic si� nie sta�o, a kelner niepewnie po�eglowa� w g��b sali. Chwiejny krok jednoznacznie wskazywa� na g��bok� za�y�o�� powsta�� mi�dzy personelem a go��mi. Stan, lekko ju� zdenerwowany, zerkn�� na zegar, wisz�cy nad barem, a potem nachyli� si� do przyjaciela. - Zr�b co�, do cholery. Ju� kwadrans po jedenastej! Ted westchn�� chrapliwie i rozejrza� si�, jakby kogo� szuka�. - Nie panikuj, co� wymy�l�. Zabawa rozkr�ca�a si� i przybywali coraz to nowi go�cie. Stan powi�d� wzrokiem po sali, a� w ko�cu wy�owi� stoj�cego w rogu sier�anta Webba. Policjant pi� ten okropny pomidorowo-selerowy koktajl, pieszczotliwie zwany przez mi�o�nik�w �Krwaw� Mary�. - Mo�e kto� da mu w mord� i b�dziemy �wiadkami - powiedzia� z nadziej�. - My�l pi�kna, ale niecelowa. - Ted rozmaza� palcem plam� na blacie. - Przecie� to nas musz� zauwa�y�. Ryk, jaki niespodziewanie wydoby� si� z g�o�nik�w, sugerowa� niedwuznacznie, �e wzmacniacza dopad� ich znajomy kelner. Trudno powiedzie�, mo�e to w�a�nie wzrost decybeli o�ywi� wysok� czarnul� przy s�siednim stoliku. W ka�dym razie zerwa�a si� na r�wne nogi i ruszy�a na parkiet. Nieco przesadzi�a - zawadziwszy o krzes�o, machn�a r�koma i, przebiegaj�c par� krok�w, z impetem zwali�a si� na ich stolik. Ted w ostatniej chwili z�apa� szklank� z niedopitym koktajlem. Stolik z ca�ym nakryciem poszed� w rozsypk�. Stan, szarmancki jak zawsze, podni�s� dziewczyn� z pod�ogi i z trudem wypl�ta� j� z obrusu, ale szybko zrozumia�, �e mi�osierdzie nie pop�aca. Zirytowana �miechem go�ci czarnula odepchn�a go energicznie, wierzgaj�c przy tym nog�. Kopniak trafi� dok�adnie w dno szklanki, troskliwie trzymanej przez Teda. Naczynie wraz z zawarto�ci� wystrzeli�o w nadchodz�cego sier�anta Webba. - Niech pan zatrzyma t� wariatk�! - zaj�cza� Stan, bole�nie trafiony obcasem w �ydk�. - Jak kto� nie umie pi�... Webb, ocieraj�c twarz, popatrzy� na� z podejrzan� uwag�. - Cicho b�d�! - sykn�� Ted. - To jego c�rka. Wygl�da�o na to, �e poza Adisonem wszyscy o tym wiedzieli. Go�cie rozchodzili si�, a sier�ant z latoro�l� pod rami� ruszyli w stron� szatni. Najwyra�niej tym razem mia�o si� sko�czy� na �agodnej reprymendzie. - C�rka? - Stan raptownie odsun�� kelnera, niemrawo grzebi�cego w rumowisku. - To �wietnie. Na moment przykl�k�, a potem uni�s� d�o�. - Hej, panie w�adzo! Ta panienka buchn�a mi portfel! Zadziwiaj�ce, lecz mimo g�o�nej muzyki co najmniej p� setki os�b us�ysza�o ten okrzyk. Bez w�tpienia najci�sze i najbardziej ponure spojrzenie nale�a�o do sier�anta. - Pan sk�ada skarg�? - Pchn�� c�rk� za siebie. Stan z zadowoleniem dostrzeg� zdziwione spojrzenie Teda. Niby przypadkiem przest�pi� z nogi na nog�, a potem spojrza� w d�. - Najmocniej przepraszam - powiedzia�. - Pomyli�em si�. - Unosz�c le��cy pod jego stop� portfel, pu�ci� nieznacznie oko do Teda. - Panie sier�ancie. - Obj�� kumpla ramieniem. - Zapraszamy do baru na jednego. To dla wyr�wnania krzywd moralnych. Napi�cie znikn�o jak �nieg potraktowany wrz�tkiem. Obs�uga odsun�a ruin� stolika pod �cian�, a sier�ant zawo�a� kr�c�cego si� w pobli�u ch�opaka. Szepn�� mu co� do ucha i m�odzieniec znikn�� w drzwiach z na wp�pi�c� dziewczyn�. Potem energicznie zatar� d�onie. - Doskonale. - Szeroki, jowialny u�miech przeci�� jego nalan� twarz. - O wp� do dwunastej nadaj� sprawozdanie z baseballu, Or�y Bostonu kontra Jankeskie Wygi. Mamy jeszcze minut�. Krzaki po obu stronach drogi gin�y z oczu w zastraszaj�cym tempie - szybko�ciomierz wskazywa� momentami osiemdziesi�t mil. Ted Reynolds kurczowo trzyma� kierownic�, nigdy nie uwa�a� si� za kandydata do Formu�y 1. Nieznacznie zwolni� przed kolejnym zakr�tem, z ca�ej si�y powstrzymuj�c dr�enie r�k. Szcz�ciem, droga by�a zupe�nie pusta. - Mo�esz si� ju� przebiera� - powiedzia� do siedz�cego obok Adisona. - Z ty�u masz pud�o z kostiumami. B�dziemy hiszpa�skimi grandami z siedemnastego wieku. Astronom patrzy� zdumiony w przestrze� za oknem. - Dlaczego tu jest tak bia�o? Czy�by �nieg?! W �rodku lata!? Ted, nie zwalniaj�c, zerkn�� na pobocze i parskn�� �miechem. - Nie, to py� wapienny, nawiewany przy mocniejszej bryzie z dawnych wapiennych odkrywek. Znowu s� czynne. - Po co tu kamienio�om? Potrzebuj� kamienia na nagrobki? -Prawie. Na wschodnim wybrze�u ma by� wybudowana kolonia willowa dla milioner�w, zakochanych w Noir Beach starych pryk�w z Kalifornii i Chicago... Ostro zahamowa� i skr�ci� z przecinaj�cej wysp� autostrady w boczn� drog�, bezpo�rednio wiod�c� do rezydencji lady Willett. Spojrza� na zegarek - mieli zupe�nie niez�y czas. Drgn��, tkni�ty nag�� my�l�. - Stan - zwr�ci� si� do Adisona. - Jakie mog� by� jeszcze skutki przej�cia w pobli�u czarnej dziury, pr�cz, rzecz jasna, spowolnienia czasu? - Hm, r�ne, na przyk�ad zanik ��czno�ci radiowej, zagi�cie �wiat�a, zaburzenia magnetyczne... - A je�li ona, ta dziura, przez co� przejdzie? - Zale�y przez co. W materii sta�ej, jak �elazo czy kamie�, pozostawi po sobie mikroskopijny kanalik, tak samo w przypadku cia�a cz�owieka czy zwierz�cia... - Doje�d�amy - przerwa� Ted. Zajecha� swoim audi na obszerny parking, w dw�ch trzecich zape�niony pojazdami najrozmaitszych i przewa�nie drogich marek. Reynolds ustawi� w�z z samego skraju, tu� przy wyje�dzie. Sprawdzi� czas. - Znakomicie, jechali�my tylko osiem i p� minuty. Wyskoczy� z wozu i si�gn�� po le��ce na tylnym siedzeniu pud�o. Zacz�li si� gor�czkowo przebiera�. Kiedy sko�czyli, przyjrzeli si� sobie krytycznie i zbaranieli. Adison otrze�wia� pierwszy. - Kto ci powiedzia�, �e to str�j hiszpa�skiego granda? - Nikt, tak mi si� wydawa�o, kiedy to krad�em w Teatrze Letnim... Tak czy owak, przepad�o, musimy lecie�. - Ted poprawi� kapelusz i mask�, biegn�c ju� w stron� rezydencji. Kln�c brzydko pod nosem, Stan pu�ci� si� - za nim. Reynolds zbieg� z drogi i, kryj�c si� ostro�nie za krzakami, okr��a� ogrodzenie. Wreszcie odnalaz� w�a�ciwy punkt i gestem przywo�a� Adisona. Ostro�nie podpe�zli pod sam� siatk�. Ted rozejrza� si� wok� i delikatnie pchn�� wybrany fragment. Drut ust�pi� z cichym trzaskiem i w ogrodzeniu utworzy�a si� poka�na dziura. Ted przeszed� pierwszy. Za p�otem przeczo�ga� si� z dziesi�� jard�w, po czym wsta�, otrzepa� si� i spokojnie podszed� do najbli�szej o�wietlaj�cej ogr�d latarni. Tam poczeka� na Adisona, kt�ry do��czy� po niespe�na minucie. Zabawa trwa�a ju� na ca�ego, z willi dolatywa�y pijackie wrzaski, zmieszane z torturuj�c� uszy rockow� muzyk�, puszczan� na przesterowanym sprz�cie. Poszli w stron� basenu, udaj�c rozbawionych balowicz�w. Po drodze min�li kilka par, mi�tosz�cych si� w ciemno�ciach, oraz jednego grubasa we fraku i peruce a la Jan Sebastian Bach. Facet tuli� w ramionach wielk� flaszk� bourbona. Na ich widok czkn�� i wybe�kota�: �Zorro? W dw�ch egzemplarzach? Ciotko delirko, znowu� przy mnie?� Za�ka� rozpaczliwie, a potem zach�annie przyssa� si� do butelki, niczym niemowl� do piersi matki. Ted przy�pieszy� kroku. - Cholera - warkn��, roze�lony. - Naprawd� s�dzi�em, �e to str�j hiszpa�skiego szlachcica. - Trzeba by�o w dzieci�stwie ogl�da� wi�cej telewizji - odpar� zgry�liwie Stan. Doszli do basenu, w kt�rym weso�o pluska�o si� par� miejscowych dziewczynek do wynaj�cia w towarzystwie dw�ch leciwych dziadk�w w pasiastych strojach k�pielowych, przypominaj�cych uniformy pensjonariuszy Sing Sing. Nikt nie zwraca� na nich uwagi, a ju� na pewno nie pijany klaun, kt�ry obok trampoliny pracowicie zrzuca�, zdaje si�, krewetki. Gdy sko�czy�, wstrz�sn�� si� i zrobi� kilka krok�w, wpadaj�c do basenu, gdzie zosta� rado�nie powitany przez dziewczyny. Adison zatrzyma� si� na moment przy stoliku, na kt�rym dostrzeg� porzucony niedbale zegarek. Na cyplu by�a w tej chwili 23.28. - Szybciej - sykn�� ponaglaj�co. - Ju� czas! Wpadli do holu, gdzie w kolorowym �wietle p�awi� si� t�um przebiera�c�w, w wi�kszo�ci nie�le wstawionych. Stan zupe�nie straci� orientacj� i musia� zda� dalsz� akcj� na Reynoldsa, kt�ry pewnie pru� do przeciwleg�ego kra�ca sali. Kiedy wynurzyli si� z t�umu, dostrzegli ros�ego m�czyzn� w stroju w�ochatego goryla, holuj�cego z lekka pijan� lady Willett. Ubrana by�a, a jak�e, w krwistoczerwon� sukni� balow� o hiszpa�skim kroju. Z daleka i w przy�mionym �wietle naprawd� wygl�da�a jak Marilyn Monroe w okresie romansu z JFK i Adison poczu� co� na kszta�t podniecenia. Ted bez wahania pod��y� za t� par�. Dotarli do niczym niewyr�niaj�cych si� drzwi, kt�re cz�owiek z ochrony otworzy� szarmancko przed dam�. Wesz�a pierwsza, goryl zaraz za ni�, �ypi�c podejrzliwie dooko�a. Ted i Stan odczekali chwil� i cicho wsun�li si� do �rodka. Goryl sta� kilka krok�w za drzwiami i, jak gdyby nigdy nic, pali� papierosa. Lady znikn�a w g��bi korytarza. Reynolds natychmiast si�gn�� do kieszeni i skoczy� do stra�nika. Biedak nie zd��y� nawet wypu�ci� z ust papierosa, kiedy osun�� si� pod �cian� z p�ucami pe�nymi niezawodnego gazu firmy Robson i Synowie. Potem chwyci� m�czyzn� za goryle futro i odci�gn�� do niszy z fotelami, gdzie u�o�y� cia�o w fantazyjnej pozie na pufie. - Kolej na ciebie - powiedzia� do Adisona. - Nie ka� damie czeka�. Stan ruszy� w g��b korytarza, chwiejnym chodem symuluj�c nietrze�wo��. Zza za�omu korytarza wysz�a lady Willett, u�miechni�ta i radosna. Stan te� si� arcysympatycznie u�miechn��, zauwa�aj�c przytomnie, i� kobieta ma na g�owie diadem, przypominaj�cy kunsztown�, tkan� jakby przez paj�ki, koron�, z wprawionym w �rodek du�ym diamentem. Podszed� do lady i przycisn�� j� do �ciany, podnosz�c jednocze�nie do g�ry jej sukni�. R�k� wyczu� j�drne jeszcze uda. Popracowa� chwil� d�oni� - kobieta sapn�a z zadowoleniem. Drug� r�k� unosi� powoli w g�r�, a lady Willett rozwiera�a si� coraz bardziej, mrucz�c niskim, gard�owym g�osem: �wi�cej, wi�cej...� Adison, nie maj�c w sumie ochoty na wi�cej, nacisn�� guzik rozpylacza. Lady ca�ym ci�arem opad�a na niego i m�g� si� przekona�, �e z jej biustem te� jeszcze nie jest najgorzej. Zawl�k� nieprzytomn� kobiet� do niszy i u�o�y� na gorylu. Tworzyli �adn� par�, uzna�, grup� erotyczn� godn� wr�cz d�uta Fidiasza. Zdj�� kobiecie diadem i jednym ruchem rozgni�t� go o �cian�, krusz�c delikatn�, srebrn� paj�czyn�. W r�ku zosta� mu tylko s�awny diament lady Willett. Ted sycza� w�ciekle od drzwi, �eby si� po�pieszy�. Przez chwil� my�la� nad tym, gdzie schowa� kamie�. Na stoliku obok foteli dostrzeg� zastaw� do herbaty. Opr�ni� metalow� cukiernic� i wrzuci� do �rodka diament. Cicho opu�cili korytarz, niepostrze�enie wtapiaj�c si� w rozbawiony t�um. Ted k�tem oka zarejestrowa� dw�ch m�czyzn o ponurych twarzach, rozgl�daj�cych si� uwa�nie. Byli to niew�tpliwie agenci ochrony, zaniepokojeni przed�u�aj�c� si� nieobecno�ci� gospodyni. - Pryskamy! - rykn�� Adisonowi do ucha, przekrzykuj�c przesterowane wycie Rolling Stones�w. - Za par� sekund og�osz� alarm. Wymkn�li si� g��wnym wej�ciem, kryj�c si� w cieniu za krzewami. Nagle op�ta�czo zarycza�y syreny alarmowe i teren zaroi� si� od wystraszonych go�ci, kt�rzy falami wyp�ywali z domostwa. Wsz�dzie ganiali uzbrojeni stra�nicy, �api�c na chybi� trafi� co bardziej podejrzanych. Ted wychyli� si� zza krzaka i zawo�a�: �Uciekli na pla��, widzia�em!� Wszyscy bez zastanowienia ruszyli hurmem we wskazanym kierunku. Ted i Stan odczekali jeszcze chwil�, p�ki nie wywia�o na pla�� stra�nika, pilnuj�cego wr�t wej�ciowych, po czym najspokojniej w �wiecie wyszli i pobiegli na parking, przez nikogo nie �cigani. Tam zrzucili kostiumy i w�o�yli je do pud�a, w kt�rym Ted umie�ci� bomb� benzynow� z op�nionym zap�onem. Wskoczyli do wozu i Reynolds ruszy� z kopyta. Ca�y odcinek do autostrady przeby� osiemdziesi�tk�, nie zapalaj�c �wiate� - Adison w tym czasie odmawia� g�o�no modlitw� za dusze w czy��cu cierpi�ce. Na delikatn� uwag� Teda, �e przecie� jeszcze �yj�, odpar�: �Innej nie znam�. Wpadli na autostrad� i wreszcie mogli w��czy� �wiat�a. Par� chwil p�niej min�� ich p�dz�cy na sygnale w�z policyjny. Skr�ci� w stron� rezydencji. Adison obejrza� si� za nim i dostrzeg� w oddali czerwony blask, tak jakby pali� si� parking. - Z t� bomb� to by�a chyba lekka przesada - mrukn��, ale z zadowoleniem poklepa� si� po kieszeni. Czu� tam obiecuj�c� wypuk�o��, kt�ra w przysz�o�ci mia�a si� zamieni� w sute konto w jakim� dyskretnym szwajcarskim banku. Zbli�ali si� do miasta. - Pami�taj! - Ted stukn�� palcem w tors przyjaciela. - Ca�y czas w porcie ogl�dali�my nocne wy�cigi jolek. Adison po�lini� zadrapanie, jakiego nabawi� si� u nasady kciuka, a potem wsun�� d�o� do kieszeni. Ob�y kszta�t cukiernicy do�� wyra�nie wypycha� kiesze�, ale nie chcia� teraz rozstawa� si� z kamieniem. Skin�� potakuj�co g�ow�. - Jest minuta po p� do pierwszej, transmisja pewnie si� sko�czy�a. Pchn�li drzwi baru, gdzie przed p� godzin� tutejszego czasu zostawili sier�anta Webba. Dw�ch go�ci ci�gn�o przez pr�g zalanego w sztok kelnera. U�miecha� si� tak promiennie, jakby dopisa� komu� do rachunku dat� bitwy pod Waterloo. W atramentowym �wietle stroboskopowych migaczy podrygiwa�o niemrawo kilkana�cie par. W por�wnaniu z uczestnikami przyj�cia u lady byli trze�wi jak niemowl�ta. - Jak tam Or�y Bostonu, wygra�y? - Ted, pstrykaj�c w stron� barmana, pochyli� si� nad Webbem. Sier�ant okr�ci� si� na sto�ku i popatrzy� na nich badawczo. - D�ugo was nie by�o. - Tylko godzink�. - Stan si�gn�� po szklank�. - Nocne wy�cigi szalup to mocna rzecz. Napije si� pan? Butelka w r�ku barmana zawis�a nad naczyniem Webba. - Godzin�? - No, oczywi�cie. - Adison wyszczerzy� z�by w u�miechu, gdy wtem poczu�, jak mokra, gor�ca �cierka zsuwa mu si� po plecach. Na zegarze, wisz�cym obok stoj�cego za barem telewizora, dochodzi�a druga po p�nocy. - Nie. - Webb odsun�� szklank�. - Na dzisiaj wystarczy. - Panie sier�ancie! - zawo�a� kto� z zaplecza. - Znowu telefon od lady Willett. Obrzucaj�c ich na odchodnym d�ugim, nieco za d�ugim nawet, spojrzeniem, Webb zlaz� ze sto�ka i znikn�� na zapleczu. - Hej! - Ted skin�� na barmana. - Kt�ra godzina? - Pierwsza pi��dziesi�t - odpar� oboj�tnie facet, zakr�ci� shakera i zacz�� nim miota� na wszystkie strony. Ted zerkn�� nerwowo w stron� zaplecza. - Co si� sta�o, do diab�a?! - Pieprzona dziura - warkn�� Adison, wychylaj�c duszkiem ca�y nalany przed chwil� gin. - Musia�a przej�� tu� ko�o rezydencji, mo�e nawet przez sam dom. Dlatego r�nica w up�ywie czasu zwi�kszy�a si� przesz�o dwukrotnie. - Wcze�niej nie mog�e� powiedzie�? - Co ty my�lisz, �e mam teleskop Kerka na swoje us�ugi? Moje dane z za�o�enia by�y orientacyjne... - S�dzisz - Ted nerwowo prze�kn�� �lin� - �e sier�ant co� wyw�cha�? Stan ponownie przetar� piek�ce zadrapanie na r�ce. Musia� w czasie przeprawy przez p�ot nadzia� si� na drut lub co� podobnego. Wygl�da�o na to, �e przebi� sobie r�k� na wylot i z nadmiaru emocji wcale tego nie zauwa�y�. - Niedobrze, ta stara zdzira zacz�a wszystkich nakr�ca�, ca�� policj� i cholera wie, kogo jeszcze. - Pstrykn�� w stron� barmana. - Dwie... albo trzy herbaty prosz�. I jaki� plaster. Zam�wienie by�o na tyle niecodzienne, �e zostali obdarzeni kolejnym taksuj�cym spojrzeniem. - Zasch�o mi w gardle - wyja�ni� Stan i przyci�gn�� rami� Teda. - Powiemy, �e byli�my na dziewczynkach. O dziwo, sier�ant zamiast wyj�� z zaplecza wynurzy� si� od strony drzwi wej�ciowych i, lawiruj�c w�r�d par na parkiecie, podszed� prosto do nich. - M�wicie, �e ogl�dali�cie zawody w porcie? Ted za�mia� si� lekko histerycznie. - Prawd� m�wi�c, tylko na pocz�tku, potem spotkali�my dwie niczego sobie Szwedki i wybrali�my si� na przeja�d�k�. Z t�giej twarzy Webba nie mo�na by�o nic odczyta�. - Rozumiem. - Policjant wolno za�o�y� kciuk za pas. - A mo�e wybrali�cie si� w stron� Cypla Hernera? Stan chcia� zaprzeczy�, lecz Ted zdo�a� go uprzedzi�. - W�a�nie, co� si� sta�o w rezydencji lady Willett? - Wskaza� na zaplecze. - S�yszeli�my, jak pana wo�ano. - Dw�ch bli�ej nieznanych osobnik�w wdar�o si� podczas przyj�cia na teren posesji, ukrad�o diament i podobno zgwa�ci�o w�a�cicielk�. Ted zagwizda�, a Stan zrobi� g�upi� min�, pomy�lawszy o gorylu, kt�rego skojarzyli na kanapie z lady. O to akurat chyba nie powinna mie� pretensji. - O kt�rej to si� zdarzy�o? - O wp� do dwunastej. - Dzi�ki Bogu - za�mia� si� Ted, nie ukrywaj�c ulgi. - Byli�my tutaj i mamy alibi. Sier�ant Webb bynajmniej nie odwzajemni� u�miechu. - Tam wszyscy s� pijani i trudno co� ustali�. - Zacisn�� d�onie na pasie. - Niekt�rzy podaj� tak absurdalne godziny, �e kradzie� przypuszczalnie mia�a miejsce p�niej. Nic nie mo�na wykluczy�. Przybra� min� rozmarzonego buldoga, uraczonego po d�ugim po�cie kurczakiem na surowo. Stan wzdrygn�� si�, tkni�ty niedobrym przeczuciem. - Mo�ecie powiedzie�, dlaczego na waszym samochodzie s� �lady wapiennego py�u? Takiego, jaki mo�na spotka� tylko na drodze na cypel? Dobrze, �e �wiat�o ponownie zacz�o migota�, gdy� z trudem przysz�oby im zachowa� kamienny wyraz twarzy. Ten prowincjonalny glina wyra�nie zgrywa� porucznika Columbo. - Dziewczyny - wykrztusi� w ko�cu Ted s�abym g�osem. - Pan rozumie, bara bara, a tam spok�j. Niewiele to pomog�o - Webb, mo�e wiedziony jakim� sz�stym zmys�em, mia� ju� swoj� koncepcj�. Nast�pne pytanie dowodzi�o, �e by� r�wnie� bystrym obserwatorem. - Czy m�g�by mi pan pokaza�, co jest w tej kieszeni? Os�ab�y ze strachu Stan u�wiadomi� sobie, �e sier�ant wskazuje na wypychaj�c� kiesze� cukiernic�. Machinalnie odsun�� si� od kontuaru, kiedy kelner stawia� fili�anki z herbat�. - To cukier - wydusi�, rzucaj�c rozpaczliwe spojrzenie Tedowi. - Specjalny s�odzik, jestem diabetykiem. Reynolds rozgl�da� si� gor�czkowo, jakby szuka� czego� ci�kiego, co pozbawi�oby Webba przytomno�ci, a ich chocia� chwilowo k�opot�w. - M�g�bym obejrze�? - Sier�ant u�miechn�� si� samymi ustami. - Tak z ciekawo�ci. Nie mieli wyj�cia. Stan, obezw�adniony mia�d��cym poczuciem kl�ski, zdr�twia�ymi palcami wyci�gn�� cukiernic� i poda� sier�antowi. Webb u�miechn�� si� pod nosem, a potem odemkn�� wieczko. Zdziwienie na jego twarzy by�o do�� intensywne. - Rzeczywi�cie - mrukn�� i odda� cukiernic� Stanowi. - Dosy� dziwny. Omal nie rozbili sobie g��w, zagl�daj�c z Tedem do �rodka. W miejscu czterdziestotrzykaratowego diamentu na dnie naczynia przesypywa� si� mia�ki, krystaliczny proszek. Stan, uderzony nag�ym skojarzeniem, zerkn�� na plaster na r�ce, a potem uni�s� cukiernic� pod �wiat�o. Zar�wno wieczko, jak i dno metalowej puszki posiada�y teraz ledwo widoczn�, zapewne idealnie okr�g�� dziurk�, na oko sto razy mniejsz� ni� �ebek szpilki. - �eby j� szlag trafi� - wyszepta� powoli Ted i wyj�� cukiernic� z r�k Stan�. Si�gn�� po �y�eczk� i, nabieraj�c krystalicznego py�u, wsypa� troch� do fili�anki z herbat�. Mocno zamiesza�. - Mo�e pan si� napije, sier�ancie. Gwarantuj�, �e czego� takiego nigdy pan jeszcze nie pr�bowa�.