3611

Szczegóły
Tytuł 3611
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3611 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3611 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3611 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JEFF NOON - WURT PRZE�O�Y� JACEK MANICKI -- Nickowi - ca�kowicie ju� poro�ni�temu w pi�rka. ustatkowanemu -- Ch�opiec wsuwa pi�rko w usta... -- Cz�� pierwsza Dzie� pierwszy "Czasami odnosi si� wra�enie, �e ca�y �wiat wysmarowany jest Vazem�. Skitrowcy Mandy wysz�a z ca�odobowej Wurtciarni, przyciskaj�c kurczowo do piersi torb� z towarem. Nieopodal siedzia� autentyczny pies, z krwi i ko�ci; z tych, co to si� ich ju� nie widuje. Istny kolekcjonerski okaz. Siedzia� przywi�zany do s�upka sygnalizatora ulicznego. Sygnalizator nakazywa�: STA�. Pod sygnalizatorem kuli� si� robosmutas. Mia� szop� dred�w na g�owie i trzyma� wy�wiechtan� karteczk� z nabazgranym odr�cznie napisem: "g�odny i bezdomny. prosz� o wsparcie". Mandy min�a go drobnym, paralitycznym kroczkiem, g�owa lata�a jej na wszystkie strony. Smutas podni�s� karteczk� ze swoim b�agalnym apelem troszeczk� wy�ej, a wychudzony pies zaskamla�. Zobaczy�em przez szyb� furgonetki, �e Mandy co� do nich m�wi; z ruchu jej warg odczyta�em: "A odchromolcie si�, smutasy. Dajcie �y�". Co� w tym stylu. Obserwowa�em to wszystko w aureoli nocnych �wiate�. Ostatnio wypuszczali�my si� w miasto tylko po zmroku. Na pok�adzie mieli�my Stwora, a to by�o ci�kie przest�pstwo; posiadanie �ywych narkotyk�w, pi�� lat pierdla nie wyj�te. Czekali�my w furgonetce na now� dziewczyn�. �uk siedzia� z przodu, w damskich r�kawiczkach naci�gni�tych na natarte Vazem d�onie. Lubi prowadzi� lekko nasmarowany. Ja przycupn��em z ty�u na os�onie lewego ko�a. Na os�onie prawego kima�a Bridget. Z jej sk�ry unosi�y si� pasemka rozrzedzonego dymu. Mi�dzy nami na tartanowym dywaniku wi� si� i podrygiwa� Stw�r-z-Kosmosu. Zapaskudzi� ju� ca�� pod�og� olejem i woskiem, i tapla� si� w ka�u�y w�asnych wydzielin. Zauwa�y�em jakie� poruszenie w powietrzu nad parkingiem. O, cholera! Widmoglina! Emituj�cy si� ze �ciany sklepu, uaktywniaj�cy swoje mechanizmy; mrugaj�ce �wiate�ka w dymie. I po chwili pomara�czowy rozb�ysk; z oczu widmogliny strzeli�a infowi�zka. Pad�a na Mandy. zacz�a zasysa� wiedz�. Mandy da�a nurka pod wi�zk� i z ca�ych si� za�omota�a pi�ci� w drzwi furgonetki. Pies. wystraszony �wiate�kami. zawarcza� na gliniarza. Uchyli�em drzwi na szeroko�� chudej dziewczyny. Mandy wcisn�a si� w t� szpar�. Pies skoczy� gliniarzowi do nogawek i oba jego k�y zatrzasn�y si� na pustce - nic tylko mg�a. Pies zbarania�! Mandy poda�a mi torb�. - Masz? - spyta�em. wci�gaj�c j� do �rodka. Mandarynkowy rozb�ysk na zewn�trz, pow�d� �wiat�a. - Mam troch� �licznotek - odburkn�a. przekraczaj�c rozwalonego na pod�odze Stwora. - A to masz? Mandy nic nie odpowiedzia�a; tylko na mnie patrzy�a. Na zewn�trz co� przera�liwie zawy�o. Zerkn��em przez rami�; biedny pies hajcowa� si� jak pochodnia. widmoglina szed� na nas. prze�adowuj�c bro�. Skupion� infowi�zk� kierowa� na nasz� tablic� rejestracyjn�. Numer stanowi� zbitk� przypadkowych cyfr. Nie znajdziesz go w swoich bankach. Drzwi Wurtciarni otworzy�y si� nagle z hukiem i wypad� z nich m�ody, spietrany m�czyzna. - To Seb- szepn�a Mandy. Za nim ze sklepu wyskoczyli dwaj gliniarze. Wersje z krwi i ko�ci. Cia�ogliny. Osaczali Seba. zaganiaj�c go na p�ot z drucianej siatki. kt�ry ci�gn�� si� wzd�u� jednego boku parkingu. Odwr�ci�em si� do �uka. - To kocio�! - krzykn��em. - Ruszaj. �uczek! Wyrywamy st�d! I wyrwali�my. Najpierw na wstecznym. od pacho�k�w. - Uwa�aj! - wydar�a si� Mandy, wkurzona jak diabli, bo w momencie, kiedy furgonetka rusza�a z kopyta w ty�, �ci�o j� z n�g i wyl�dowa�a na Stworze-z-Kosmosu. Ja trzyma�em si� parcianych uchwyt�w. Brid, wyrwana brutalnie z drzemki, wytrzeszcza�a p�przytomne oczy. Stw�r opl�t� sze�cioma mackami Mandy. Dziewczyna wrzeszcza�a. Furgonetka podskoczy�a na kraw�niku i wpad�a ty�em na trotuar. Przemkn�o mi przez my�l, �e �uk chce umkn�� wi�zkom, i mo�e tak w istocie by�o, ale my wyczuli�my tylko przyprawiaj�cy o md�o�ci g�uchy chrz�st i rozdzieraj�cy skowyt kolekcjonerskiego okazu, kt�remu tylne lewe ko�o skraca�o cierpienia. Ruszyli�my z piskiem opon do przodu, zostawiaj�c za sob� smutasa zawodz�cego nad swoim psem i przeszywaj�cego pi�ciami cie� widmogliny. Zarzuci�o nami i zanim �uk zdo�a� zapanowa� nad kierownic�, jeszcze raz przesun�a mi si� przed oczyma ca�a scenka - widmoglina, smutas, rozjechany pies. Mandy szamota�a si� ze Stworem-z-Kosmosu, kln�c go na czym �wiat stoi. Widzia�em ponad ramieniem �uka wybiegaj�cy nam na spotkanie p�ot z drucianej siatki. Seb zeskakiwa� w�a�nie na szyny tramwajowe po jego drugiej stronie. Dwaj cia�ogliniarze wdrapywali si� na p�ot. �uk zapali� reflektory, snopami d�ugich �wiate� przyszpilaj�c ich do drucianej siatki. Z okrzykiem: ,.Juhuuu! ! ! �mier� glinom! �mier� glinom!" wdepn�� gaz do dechy i Skitrow�z pomkn�� prosto na nich. Gliniarze odpadli od siatki. A� mi�o by�o patrze� na ich g�by sk�pane w blasku reflektor�w; cia�ogliny sraj�ce ze strachu w portki. Teraz oni rzucili si� do ucieczki przed szar�uj�c� furgonetk�, ale �uk im odpu�ci�; w ostatniej chwili, jak stary rajdowiec, skr�ci� kierownic�. Skitrow�z zawr�ci� z po�lizgiem i pomkn�� w kierunku bramy. Z klekotem i �omotem przewalaj�cych si� po pod�odze �mieci z tysi�ca eskapad weszli�my w ciasny nawr�t, wpadli�my w Albany, potem wira� w lewo, i ju� byli�my na Wilbraham Road. Mign�a mi jeszcze �ciana Wurtciarni, a na jej tle widmoglina nadaj�cy w eter komunikaty. Z robosmutasa pozosta�a dymi�ca kupka stopionego plastyku i cia�a. W ciemno�ciach wy�a gliniarska syrena. - Siedz� nam na ogonie, �uczek! - krzykn��em. - Daj po garach! �uk nie kaza� sobie tego dwa razy powtarza�. Kurcz�, wprost frun�li�my! Skitrowcy! Zje�d�aj�cy z pi�rkami na chat�! Przy�pieszenie wdusi�o Mandy jeszcze g��biej w lepkie obj�cia Stwora. - Odpierdol si� ode mnie! - wrzasn�a na niego. Czepiaj�c si� kurczowo parcianego uchwytu, wypu�ci�em z drugiej r�ki torb� z towarem, i schyliwszy si�, tr�ci�em Stwora w brzuch. Jedyne czu�e miejsce, wra�liwe na �achotki. Ale� on to uwielbia�! Gdzie� z g��bi cielska, z g��boko�ci tysi�cy mil, doby� si� chichot. Zacz�� si�, skubany, skr�ca� ze �miechu i Mandy uda�o si� wreszcie wy�lizgn�� z jego u�cisku. - Ja chromol�! Jezu! - Ca�a by�a roztrz�siona po tych zapasach. Zobaczy�em przez tylne okno w�z gliniarzy z b�yskaj�cym na dachu kogutem. Rozleg�o si� g�o�ne, przeszywaj�ce zawodzenie syreny. �uk, nie zdejmuj�c nogi z gazu, skr�ci� ostro w Alexandra Road. Uwieszona uchwytu Brid, desperacko pr�bowa�a spa�. Sk�r� mia�a pe�n� cieni. Stw�r-z-Kosmosu rozpaczliwie stara� si� czego� uczepi�. Mandy ju� si� trzyma�a, a ja torb� z towarem mia�em z powrotem w wolnym r�ku. �uk dzier�y� kierownic�. Ka�dy niech si� �apie. czego mo�e. Za prawymi oknami majaczy�a ciemna d�ungla Alexandra Park. Mijali�my teraz Butelkowo, i bez w�tpienia park pe�en by� demon�w; alfonsy, kurwy i dealerzy - rzeczywi�ci, Wurtowi, albo robo. - Dyskoteka nas dochodzi, �uk! - zawo�a�em. - Trzymta si�, ludzie - powiedzia�, jak zawsze spokojny, skr�caj�c ostro wprawo, w Claremont Road. - Dalej nam depcz� po pi�tach - poinformowa�em go, obserwuj�c skr�caj�ce za nami �wiat�a radiowozu. �uk gna� na z�amanie karku. Przeci�li�my Princess Road i wpadli�my w labirynt Rusholme. Gliniarze nadal siedzieli nam na ogonie, ale pracowa�y przeciwko nim trzy czynniki: �uk zna� te ulice jak w�asn� kiesze�, wszystkie ruchome cz�ci silnika nasmarowane by�y Vazem, �uk by� uzale�niony od szybko�ci. Trzymali�my si� kurczowo, czego kto m�g�, a on skr�ca� raz po raz to w prawo, to w lewo. Z tym trzymaniem, to nie by�a taka prosta sprawa, ale co to dla nas. - Gazu, �uczek! - krzykn�a Mandy, kt�ra ub�stwia�a takie przygody. Po obu stronach ulicy przemyka�y staromodne, tarasowe budynki. Na jednej ze �cian kto� nagryzmoli� s�owa: "Das Uberpies". A pod spodem: "czysty to zaka�a". Nawet ja nie wiedzia�em ju�, gdzie jeste�my. To w�a�nie ca�y �uk. Pe�na orientacja. nabuzowany D�emem i Vazem. Teraz skr�ci� w jaki� w�ski prze�wit mi�dzy domami i p�dzi� dalej, zdrapuj�c lakier z obu burt Skitrowozu. No i w porz�dku. Furgonetka to prze�yje. Szybki rzut oka przez tylne okna- gliniarze przemkn�li za nami ulic� w pogoni za cieniem. Krzy�yk wam na drog�, pacany! Wypadli�my z prze�witu i ju� wiedzia�em gdzie jeste�my. Moss Lane East. �uk skr�ci� wprawo, w stron� domu. -Zwolnij troch�, �uczek -powiedzia�em. -Pieprz� powolno��! -odpar�, grzej�c dalej ile wlezie. -Jeste�my tu z ty�u jak jajka, �uk -powiedzia�a Mandy. I �uczek wreszcie troch� zbastowa�. Bo widzicie, jest Par� rzeczy, kt�re utemperuj� �uka; na przyk�ad, szansa na przypodobanie si� nowej kobiecie. Bridget musia�a to wyczuwa�; ciska�a nowej mordercze spojrzenia, tak si� stara�a dostroi� do my�li �uka, �e a� jej sk�ra dymi�a. Chyba nie za bardzo jej to wychodzi�o. Mniejsza z tym. Jechali�my teraz w miar� spokojnie, pu�ci�em si� wi�c uchwytu, wzi��em torb� z towarem i wysypa�em zawarto�� na tartanowy dywanik. Wyfrun�o z niej pi�� niebieskich pi�rek Wurta. Z�apa�em dwa wlocie i spojrza�em na drukowane etykietki. -Termoryba! -odczyta�em na g�os. -Bra�em to. -Sk�d mia�am wiedzie�? -zaperzy�a si� Mandy. Przeczyta�em nast�pn�. -Miodopijawki! No nie, kurwa! Gdzie to jest?! -Nast�pnym razem, Skrybo -powiedzia�a Mandy -ty p�jdziesz po zakupy. -Gdzie Angielskie Voodoo? Obieca�a� mi. My�la�em, �e masz doj�cia. -Mia� tylko to. Odczyta�em pozosta�e trzy etykietki. -Bra�em. Bra�em. Tego nie bra�em, ale z samej nazwy wida�, �e do dupy. -Z niesmakiem wypu�ci�em pi�rka z palc�w. Rozfrun�y si� po furgonetce. -S� bardzo pi�kne. -Wzrok Mandy przeskakiwa� nerwowo z pi�rka na pi�rko, kiedy to m�wi�a. -Gdzie reszta... ? -warkn��em. -Jaka reszta? -Nie wnerwiaj mnie. Gdzie to najwa�niejsze? Angielskie Voodoo? Dawaj. Jedno niebieskie pi�rko osiad�o na brzuchu Stwora-z-Kosmosu. Si�gn�� po nie mack�, chwyci� spiczastymi palcami i w jego ciele rozwar� si� ociekaj�cy lepk� wilgoci� otw�r. Obr�ci� pi�rko w czu�kach i wsun�� je sobie prosto do tego otworu. Zacz�� si� zmienia�. Nie mia�em pewno�ci, kt�re pi�rko za�adowa�, ale ze sposobu, w jaki porusza� teraz czu�kami, domy�li�em si�, �e p�ywa z Termoryb�. O, tak, zna�em to falowanie. Na odg�os fal �uk si� obejrza�. - Bierze sam! - krzykn��. - Nikt nie ma prawa bra� sam! �uk mia� obsesj� na punkcie Wurtowania w pojedynk�. Upiera� si�, �e po tamtej stronie potrzebny jest kto� do pomocy, potrzebni s� przyjaciele. A �ci�lej m�wi�c - on tam jest potrzebny. - Spoko, �uczek - powiedzia�em. - Patrz lepiej, jak jedziesz. �eby zrobi� mi na z�o��, doda� gwa�townie gazu, ale ja trzyma�em si� mocno uchwytu. Nie ze mn� takie numery. Spojrza�em znowu na Mandy. - Dawaj! - Chcesz? - spyta�a Mandy. - Chc�. Za�atwi�a� Voodoo? Skr�cali�my w�a�nie w prawo, w Wilmslow Road. Mandy si�gn�a za pazuch� denimowej kurtki i wyci�gn�a z jej zakamark�w skitrane tam pi�rko. By�o czarne. Bezwzgl�dnie nielegalne. - Nie. Ale za�atwi�am to... - Co to jest? - Seb powiedzia�, �e nazywa si� Czaszkowe Szambo. Jak my�lisz, uda�o mu si� zwia�? - A pies go tr�ca�! To wszystko, co masz? - Powiedzia�, �e jest cholernie trefne. Nie pasuje ci? - Jasne. Pasuje. Tylko, �e nie o to mi chodzi�o. - No to si� wypchaj. - Mandy! - Czu�em, �e je trac�. - Chyba nie zdajesz sobie... Jej p�omienno rude w�osy stawa�y w ogniu w blasku ka�dej mijanej latarni ulicznej; musia�em trzyma� si� od nich z dala. Ta nowa dzia�a�a na mnie. Mandy m�wi�a, �e jak si� dobrze trafi, to w Wurtciami mo�na kupi� spod lady lewy remiks. Handlowa� nimi Seb. Mandy nazywa�a go dostawc�. Sprzedawa� same legalne sztuki, a na boczku dorabia� sobie czarnorynkowymi snami. Tak m�wi�a Mandy. No wi�c wys�ali�my now� po Angielskie Voodoo. Dziewczyna wr�ci�a z pi�cioma tandetnymi B��kitami i niebezpieczn� Czerni�. To wszystko do kupy wzi�te nawet si� nie umywa�o do Voodoo. Dziewczyna nawali�a. Furgonetka wesz�a w ostry Wira� i wszystkich nas rzuci�o na �cian�. Czarne pi�rko wymkn�o si� Mandy z palc�w. Stw�r zamachn�� si� mack�, �eby je pochwyci�, ale by� tak rozfalowany, a do tego doci�ni�ty do �ciany furgonetki, �e straci� czucie w czu�kach i chybi�. Zgarn��em zakazane pi�rko w d�onie. Furgonetka znowu skr�ci�a, pewnie �eby omin�� jakich� durnych piechur�w. - Pieszochuje z�amane! - wrzasn�� przez okno �uk. - Samoch�d se kupcie! Prowadzi� jak owad - bez my�lenia, instynktownie. By� na haju. Na D�emie. Wiecie chyba, jak lata mucha? Zawsze z najwi�ksz� szybko�ci�, a mimo to omija bez trudu wszystkie przeszkody. Tak w�a�nie prowadzi� �uk. M�wi�, d�emowa�e�, nie jed�, ale my wierzyli�my bezgranicznie w jego mistrzostwo. D�emowa� zwyczajnie ze strachu, i to by�o pi�kne. Obr�ci�em czarne pi�rko, �eby odczyta� etykietk�. By�a wype�niona r�cznym pismem, co zawsze zapowiada�o dobr� zabaw�. - Czaszkowe Szambo... - To dobre? - spyta�a Mandy. - Czy dobre?! Oj, przesta�! - Nie chcesz? - spyta�a. - Bra�em je ju� kiedy�. - I co, do kitu? - Nie. W porz�dku. Nawet niez�e. - Seb mi powiedzia�, �e jest �wietne. - Owszem, �wietne - odpar�em. - Tylko �e to nie Voodoo. - I co, Skrybo, za�atwi�a? - zareagowa� na t� nazw� nad�emowany �uk. - Chuj tam, za�atwi�a. - Chamisko! - prychn�a Mandy. - A tak. Pieprzone chamisko! - warkn��em. - Hej, wy tam. �dziebko ciszej - wymamrota�a Bridget tym swoim przydymionym g�osem widmodziewczyny. - Tu niekt�rzy pr�buj� spa�. Bridget by�a kochank� �uka i chyba widzia�a ju� na swoim miejscu now�. - W grobie si� wy�pisz - odparowa�a jednym ze swoich slogan�w Mandy. - Ju� prawie jeste�my - oznajmi� zza kierownicy �uk. Jechali�my przez Rusholme, szlakiem curry. Mandy zacz�a opuszcza� szyb� r�czn� korbk�. Zdo�a�a j� uchyli� na jakie� p�tora centymetra, a potem pordzewia�y mechanizm si� zaci��. Ale bogata mieszanina woni rozmaitych przypraw, wdzieraj�ca si� przez t� w�sk� szpar� sprawi�a, �e �linka nap�yn�a mi do ust; kolendra, kminek, cynamon, kardamon - wszystko to genetycznie dopracowane do perfekcji. - Jezu! - westchn�a Mandy. - Wszama�abym co� z curry! Kiedy my ostatnio jedli�my? - W czwartek - odpar� �uk. - A jaki dzisiaj dzie�? - wymamrota�a Bridget z p�mroku �wiata Widm. - Kt�ry� z weekendowych - powiedzia�em. - Tak mi si� przynajmniej wydaje. Stw�r-z-Kosmosu stanowi� teraz rozmazan� plam� rozfalowanych czu�ek i wydawa�o mi si�. �e widzia�em p�yn�c� jego �y�ami Termoryb�. Budzi�o to we mnie zazdro��. - Mo�e mi kto� powiedzie�, po jakie licho wozimy ze sob� to obce �cierwo? - spyta�a Mandy. - Mo�e by go przehandlowa�? Albo zje��? - W furgonetce zapad�o milczenie. - A tak w og�le, to po co my si� uganiamy za pi�rkami? Przecie� mamy pod r�k� Stwora. Pi�rka nam niepotrzebne! - Stw�r je�dzi z nami wsz�dzie - powiedzia�em. - Nikt go nie tknie! - Ty si� zwyczajnie chcesz wymieni� - powiedzia�a Mandy. - Co� ci� gryzie w tym temacie, Mandy? - spyta�em. - Dojed�my wreszcie do tego domu. - W jej g�osie pojawi�o si� wyzwanie. - We�my co�. - We�miemy. - Nagle zacz�a mnie poci�ga�. By�a nowa, dwa dni w grupie, i tryska�a wol� przypodobania si�. Tylko trudno jej si� dostosowa�. - Wiem, �e da�am plam� w Wurtciarni. Nie wiedzia�am, czego szuka�. - Przecie� ci t�umaczy�em, nie? Jak ch�op krowie? - Powurtujmy dzisiaj przez ca�� noc - zaproponowa�a. - Przygotujemy sobie co� do �arcia z tych resztek, co si� walaj� w lod�wce. Nie k�ad�my si� spa�. - Tak zrobimy - obieca�em jej. Wszystko. byle uciec przed b�lem. Skr�cili�my ostro w Platt Lane, a zaraz potem jeszcze raz na miejsce postojowe za domem. Furgonetka gwa�townie zahamowa�a i zatrzyma�a si�. Rzuci�o nas wszystkich na tylne drzwi. - Jeste�my w domciu - oznajmi� �uk. Jakby�my nie wiedzieli. Tylko Stw�r pozostawa� w b�ogiej nie�wiadomo�ci; jego cia�o pe�ne by�o rozfalowanej wiedzy, wurtwiedzy. Wp�yn�� w drzwi, a potem od nich odp�yn��, spodoba�o mu si�. I nagle us�ysza�em g�os... - Skrybo... Skrybo... Skrybo... S�owa wzlatuj�ce w g�r� nie wiadomo sk�d, wywo�uj�ce moje imi�. - Skrybo... G�os Desdemony... Rozejrza�em si�, ciekaw, kto to si� wyg�upia. O, cholera. Przecie� to niemo�liwe, �eby kto� przemawia� tym g�osem. I naraz dozna�em kr�tkiego przeb�ysku wspomnie�, ujrza�em Desdemon� odp�ywaj�c� ode mnie w ��t� po�og�... - Kto to powiedzia�? - warkn��em. - Co powiedzia�, Skrybo? - spyta�a Mandy. - Moje imi�! Kto je, kurwa, wypowiedzia�? W furgonetce zaleg�a cisza. - Wypowiedzia�... g�osem Desdemony... - Musimy j� wci�� wspomina�? - burkn�a niech�tnie Mandy. - Tak. Tak, musimy. Wspomina� wci�� Desdemon�. Nie wolno nam nigdy o niej zapomnie�. Nie wolno, dop�ki jej nie odnajd�. I na zawsze b�dziemy ju� razem. Ws�uchiwa�em si� w zamieraj�cy szelest rdzy osypuj�cej si� z karoserii furgonetki. Skitrowcy patrzyli na mnie. Nawet �uk si� odwr�ci� i wlepia� we mnie zad�emowane oczy. - Nikt niczego nie m�wi�, Skrybo. Ale ja znowu go us�ysza�em, znowu dobieg� mnie ten g�os. - Skrybo... Skrybo... I ju� wiedzia�em, sk�d pochodzi: od Stwora. W jego cielsku otworzy�a si� szrama, ods�aniaj�c Par� czarnych dzi�se�, ob�a��cych z pr�chniej�cych z�b�w, i poruszaj�cy si� mi�dzy nimi mi�sisty j�zyk. - Skrybo... Ale tylko ja to s�ysza�em. Dlaczego tylko ja i dlaczego on przemawia� tym g�osem? Pi�knym g�osem... - Ruszmy si�! - zm�ci� nastr�j �uk. - Do �rodka! Od Platt Field s dolecia� krzyk sowy. Rzeczywistej, Wurtowej, albo robo - kto potrafi to jeszcze rozr�ni�? Mniejsza z tym. By�a w tym krzyku t�sknota. Kot Gracz W tym tygodniu same bezpieczne propozycje, kociaczki. Status: b��kitne i legalne. TERMORYBA. Wybrali�cie si� pop�ywa� w Morzu Smo�y. Ale teraz jeste�cie z powrotem na Ziemi i troch� was mdli. Lepiej nie b�dzie, mo�e si� tylko pogorszy�. Bo do waszego organizmu dosta�a si� Smolna Termoryba. W waszym krwioobiegu czuj� si� one jak w rodzimej rzece. Uwielbiaj� si� w nim p�awi�. Czujecie wewn�trzne ciep�o, parz�ce ciep�o. Wyj�cie jest tylko jedno; kupi� sobie Par� nanohaczyk�w, troch� smo�orobak�w na przyn�t� i pow�dkowa� przez tydzie�. Znacie Kota Gracza, wiecie, �e on nigdy nie k�amie. MIODOPIJAWKl postanowi�y was dopa��. Upatrzy�y was sobie na kolacj�. Sze�� n�ek, cztery skrzyde�ka, dwoje czu�k�w i demoniczne ��d�o. Obsiadaj� ca�ym rojem wasze cia�o i tn�. Ocali was tylko wydzielina kworka. Rozpuszcza Miod�weczki na papk�. Lepiej zdob�d�cie jej troch�, i to szybko, bo te insekty nadci�gaj�. S�k w tym, �e kworki �yj� na planecie Brz�k. Spryskajcie te pijawki, Kot dobrze wam radzi! Techniki cielesne Musieli�my si�� wywleka� Stwora-z-Kosmosu z furgonetki. Jego t�uste cielsko przylgn�o do wypa�kanego wydzielinami tartanowego dywanika i nie chcia�o si� od niego odklei�. �uk otworzy� tylne drzwi furgonetki. - Wy�azi�, leniwe gnojki - krzykn��, zbieraj�c z pod�ogi upuszczone pi�rka. Jedno z nich, to czarne, wsun�� do swojego pude�ka po tytoniu. Mam ochot� wybra� si� gdzie� na wycieczk�. - Zmierza� ju� szybkim krokiem do domu. Mieszkanie znajdowa�o si� na ostatnim pi�trze budynku w Ogrodach Rusholme. Rusholme to to by�o, fakt, ale ani �ladu ogrodu. Po prostu staromodny blok mieszkalny u zbiegu Wilmslow i Platt. Kamwizjer zareagowa� mi�o�nie na obraz �uka, otwieraj�c bram� powolnym, uwodzicielskim wychy�em. Brid znowu by�a nacieniowana, sz�a jak lunatyczka, a wi�c do niesienia Stwora pozostawali�my tylko ja i Mandy. Przelewa� nam si� mi�dzy palcami jak Vaz. O, kurcz�, ale� ten Stw�r by� trefny; cholernie ryzykowali�my. Miejcie to na uwadze. - Nie utrudniaj, Wielki Stworze - mrukn��em. Wo�anie Desdemony usta�o. Stw�r be�kota� teraz w swoim w�asnym j�zyku. Ksa, ksa, ksa! Ksaza, ksaza! Co� w tym stylu. Mo�e przemierza� Wurtfale w poszukiwaniu nowego domu. Mo�e ze mnie jaki� romantyczny g�upiec, zw�aszcza kiedy we wspomnieniach zaczyna pada� manchesterski deszcz, a ja to po�piesznie zapisuj�, utrwalam tamte chwile. Bridget mawia�a, �e deszcz nad Manchesterem jest czym� szczeg�lnym, �e co� si� porobi�o z miejskim klimatem. �e cz�owiek ma wci�� wra�enie, �e za chwil� lunie, a przecie� ci�gle pada. Ja wiem tylko tyle, �e wracaj�c teraz wspomnieniami do tamtego okresu, czuj�, przysi�gam, �e czuj�, jak ten deszcz mnie moczy, jak zwil�a mi sk�r�. Deszcz jest dla mnie wszystkim, ca�� przesz�o�ci�, wszystkim, co odesz�o. Widz� wielkie krople deszczu rozpryskuj�ce si� na �wirze. Nad ulic� szepcz� i ko�ysz� si� czarne drzewa Platt Field s Park przyjmuj�ce z wdzi�czno�ci� dar deszczu. Ksi�yc jest no�em o cienkim, zakrzywionym ostrzu. Wiele mil stamt�d i ca�e lata p�niej, wci�� czuj� t� mozoln� w�dr�wk� do drzwi mieszkania. Stw�r-z-Kosmosu w rzeczywisto�ci nie pochodzi� wcale z Kosmosu. Mandy go tylko tak ochrzci�a, a my wszyscy podchwycili�my t� ksywk�. No bo jak inaczej nazwa� bezkszta�tny glut, kt�ry nie m�wi �adnym znanym j�zykiem i kt�ry trafi� na ten �wiat w wyniku niefortunnego zbiegu okoliczno�ci? Trudna sprawa, nie? - Przesta� go upuszcza�! - sykn�a Mandy, dysz�c z wysi�ku. Mokre od deszczu kosmyki rudych w�os�w lgn�y jej do czo�a. - A czy ja go upuszczam? - Szoruje �bem po ziemi! - To jest jego �eb? My�la�em, �e ogon. Mandy ogarnia�a coraz wi�ksza z�o�� na mnie, zupe�nie jakby uwa�a�a, �e taszczenie obcych istot po mokrym �wirze w ciemno�ciach, w deszczu, powinno sprawia� mi radoch�. �e powinienem mie� w ma�ym palcu rozmaite techniki noszenia obcych. - No, trzymaj�e go porz�dnie! - krzykn�a. - Za co mam trzyma�? Ca�y jest �liski. W tym momencie b�ysn�o i zobaczy�em widmoglin� emituj�cego si� z anteny na Platt Fields. Porusza� si� jak mg�a, dryfuj�c mi�dzy drzewami, a gwia�dziste �wiate�ka jego mechanizm�w zapala�y si� i gas�y, zapala�y i gas�y. Powiedzia�em do Mandy, �eby si� spr�y�a. - I kto tu m�wi o spr�aniu? - wysapa�a gniewnie. Musieli�my zwin�� stwora w jaki� dziwny kszta�t, w rodzaj wst�gi Mobiusa, �eby przeszed� nam przez drzwi domu. Stworowi nie robi�o to �adnej r�nicy; jego cielsko w obj�ciach Wurta i tak by�o superelastyczne. Zerkn��em przez rami� za siebie - widmo glina opu�ci� ju� park i zmierza� w stron� naszego bloku. Zatrzasn��em drzwi. Cisza. Przerwa na zaczerpni�cie oddechu. Ujrza�em determinacj� w oczach Mandy, oczach nagich w blasku lamp o�wietlaj�cych korytarz; napina�a mi�nie ramion, staraj�c si� utrzyma� ci�ar cielska obcej istoty. - Cholera! - burkn��em. - Zapomnieli�my dywanika. - Stw�r, kt�rego d�wigali�my, by� golusie�ki. - Jak my si� tu dostali�my? - spyta�a Mandy. - Co? - Dlaczego zawsze jest tak? - Niewa�ne. Ruszamy dalej. Nad nami, po pode�cie pierwszego pi�tra, dryfowa�a z cieniami Brid, wlok�c za sob� smu�ki dymu. - Id� za ni� - powiedzia�em. Przypomina�o to wtaszczanie koszmarnego snu po t�ustych od brudu, zapadaj�cych si� schodach. Czasami wydaje si�, �e ca�y �wiat wysmarowany jest Vazem. - Lecisz na �uka? - spyta�em j� w po�owie pierwszego skrzyd�a schod�w. - Na �uka? Nie wyg�upiaj si�. - Oj, to dobrze. Bo Bridget by ci� zabi�a. - Wiesz, Seb co� mi powiedzia�. - O, naprawd�? - uda�o mi si� wysapa� pomi�dzy dwoma ci�kimi oddechami. - Jutro ma by� nowa dostawa. - Czego? - Nowego towaru. Dobrego towaru, powiedzia�. Z przemytu. Same wyborowe czernie. - Voodoo nie jest czarne. M�wi�em ci przecie�. - Fakt, Angielskie Voodoo nie jest. Seb... - Ma je?! Mandy! - Jeszcze nie ma. Powiedzia�, �e jutro... - Mandy! To... - Uwa�aj stw�r... Obcy wy�lizgiwa� mi si� z r�k. Mia�em zbyt spocone d�onie. Traci�em kontakt ze �wiatem. Oczyma wyobra�ni widzia�em ju� pi�rko. Pi�kn�, wielobarwn� sztuk�. Prawie je mia�em! Wystarczy�o wyci�gn�� r�k�! - Skryba! - przywo�a� mnie do rzeczywisto�ci g�os Mandy. - Co z tob�? - Musz� je mie�, Mandy! Nie zalewam. Musimy znale�� Seba. - Nie jego. Poda� mi nazwisko kontaktu. Powiedzia�, �e t� now� dostaw� odbiera Ikarus. - Ikarus? - Ikarus Skrzyd�o. To jego �r�d�o. Dostawca Seba. Znasz go? Pierwsze s�ysza�em. - Mandy, dlaczego dopiero teraz mi to m�wisz? - Powiedzia�abym wcze�niej. Ale ci gliniarze... i w og�le... ten widmoglina... ten pies. Wylecia�o mi zupe�nie z g�owy. Przepraszam, Skrybo... Spojrza�em na ni�; mokre, potargane, t�uste, szkar�atne w�osy, ostatni zaciek szminki na dolnej wardze. Nie da�o si� ukry�, ostre �wiat�o klatki schodowej nie pada�o na �adn� pi�kno��, o�wietla�o twarz wykrzywion� z wysi�ku wk�adanego w d�wiganie och�apu obcego mi�cha, ale moje serce �piewa�o, chyba pie�� mi�o�ci. Na Boga, dawno tak nie �piewa�o. - My�lisz, �e Seb si� wymiga? - spyta�a. - Znajd� go, Mandy. Spytaj go o Angielskie Voodoo. - On chyba nie wr�ci ju� do pracy w tej Wurtciarni. - Nie wiesz, gdzie mieszka? - Nie. Jest bardzo tajemniczy... Skryba! - W jej oczach pojawi�o si� przera�enie. - Co? O co chodzi? - Tam! W k�cie... Byli�my ju� na pode�cie drugiego pi�tra. Sta� tam wpuszczony w �cian� kredens. Widnia� na nim napis ZAKAZ WST�PU. W ciemnej szparze mi�dzy nim a �cian� le�a� zw�j liny, fioletowo-zielonej liny. Ta lina porusza�a si�. Jasny gwint! - W��! - wrzasn�a Mandy. O, kurwa! I w tym momencie zgas�o �wiat�o. Ten skurczybyk administrator zainstalowa� czasowy wy��cznik o�wietlenia, a do najbli�szego przycisku mieli�my jeszcze jakie� p� metra. P� metra to kawa� drogi, kiedy d�wiga si� obcego, jest ciemno i w mroku czai si� zjawow�� na wolno�ci. - Nie panikuj! - powiedzia�em w mroku. - Zapal to kurewskie �wiat�o! - Nie ruszaj si�! Mandy pu�ci�a Stwora. Ja trzyma�em go dalej od spodu z drugiej strony, i pot�ne szarpni�cie, z jakim cielsko r�bn�o o posadzk� podestu o ma�o nie wyrwa�o mi r�k ze staw�w. Mandy bieg�a ju� do przycisku. W�e, w odr�nieniu od nas, widz� w ciemno�ciach. No, wciskaj go, nowa! Poci�em si� ze strachu i Stw�r zaczyna� mi si� wy�lizgiwa� z palc�w. �wiat�o zapali�o si� znowu, ale to nie Mandy nacisn�a wy��cznik. Ubieg�a j� kobieta spod 210, kt�ra wysz�a sprawdzi�, co to za ha�asy. Oto, co zobaczy�a: Mandy zastyg�� w bezruchu, z palcem pi�� centymetr�w od przycisku, mnie trzymaj�cego zawzi�cie pulsuj�c� mas� czu�k�w i smaru, szybki jak bicz fioletowo-zielony splot wpe�zaj�cy w najbli�szy cie�. Poczu�em dojmuj�cy b�l w lewej nodze, w miejscu, w kt�re zosta�em uk�szony. Ale to by�o przed czterema laty. A wi�c dlaczego boli? Pami�� potrafi czasami p�ata� i�cie kurewskie figle. Kobieta wyba�usza�a na nas oczy przez dwie sekundy, a potem zacz�a si� drze�: "Iiiiiiiiiii! ! ! ! ! !". By� to g�o�ny, rozdzieraj�cy pisk. Poni�s� si� korytarzem, gro��c wywo�aniem masowego wysiewu lokator�w. Mandy uderzy�a kobiet�. Nigdy dot�d nie by�em naocznym �wiadkiem aktu przemocy. Wyobra�a�em go sobie tylko. Kobiet� zatka�o. Ju� widzia�em, jak wszyscy lokatorzy, s�ysz�c jej krzyk, podskakuj� w ��kach, i truchlej�, kiedy ten urwa� si�, jak no�em uci��. Ca�a nadzieja w tym, �e strach we�mie g�r� nad ciekawo�ci�. - Co to jest? - wykrztusi�a w ko�cu kobieta. Mandy spojrza�a na mnie. Ja spojrza�em na Mandy, potem na Stwora w swoich s�abn�cych r�kach, potem na kobiet�. - To rekwizyt - powiedzia�em. Gapi�a si� na mnie. - Jeste�my z awangardowej trupy teatralnej. Nazywamy si� Teatr Na Zasi�ku. �e co?! Pracujemy nad nowym przedstawieniem pod tytu�em ,.Angielskie voodoo"... - No w�a�nie - podchwyci�a Mandy, otrz�saj�c si� z szoku. - Jeste�my bardzo eksperymentalni i ekstrawaganccy. To... eee... tego... stwora... zam�wili�my u takiego jednego zwariowanego artysty. Wykona� go ze starych opon i tony zwierz�cego sad�a. W�a�nie go odebrali�my. - Podoba si� pani? - wtr�ci�a Mandy. Kobieta nie odzywa�a si�. Patrzy�a tylko, gotuj�c si� by� mo�e do wyemitowania kolejnej serii pisku. - Mieszkamy pod 315- podj��em. - Mo�e by pani wpad�a? Jest tam ju� paru naszych przyjaci�. B�dziemy mieli pr�b�. Reflektuje pani? - Bo�e, co za ohydztwo! - powiedzia�a z odraz� kobieta i wsun�a si� z powrotem do mieszkania, zatrzaskuj�c za sob� drzwi. U�miechn�li�my si� z Mandy. U�miechali�my si�. I co� si� mi�dzy nami nawi�za�o. Nie pytajcie co. - Nie ma ju� w�a? - spyta�a Mandy. Zjawow�e bior� si� z paskudnego pi�rka o nazwie Takshaka. Ilekro� ginie w Wurtcie co� ma�ego i bezwarto�ciowego, w zamian wype�za stamt�d jeden z tych w�y. Wsz�dzie ich ju� pe�no, przysi�gam. Spotyka si� je na ka�dym kroku. - Nie ma. Naci�nij jeszcze raz ten wy��cznik. Idziemy dalej. *** Wst�pili�my znowu na schody. Dwoje ludzi taszcz�cych mi�dzy sob� bezw�adne cielsko obcego. Ledwie wdrapali�my si� na podest trzeciego pi�tra, �wiat�o znowu zgas�o. Z rumorem pocz�apali�my korytarzem. Mandy, staraj�c si� desperacko podtrzymywa� jedn� r�k� o�liz�e cielsko, drug� maca�a za przyciskiem. Bez powodzenia. Wci�� ten brak powodzenia! Stw�r r�bn�� o pod�og� jak w�r mielonego mi�cha. Ciemno�ci by�y g�ste, pe�ne oddech�w. - Zapalaj to �wiat�o, nowa. - Nie mog�... - Zapalaj. - Nie mog� znale��. - Odsu� si�. I w tym momencie natrafi�a palcami na przycisk. �wiat�o zapali�o si� na chwil� i zaraz zgas�o z suchym pykni�ciem. Przepali�a si� �ar�wka. W tym kr�tkim rozb�ysku oboje ujrzeli�my b�yskawiczne migotanie fioletu i zieleni. - W��! - wrzasn��em. - Szybciej! Szybciej! D�wign�li�my Stwora z pod�ogi i ponie�li�my go, a w�a�ciwie powlekli�my ku azylowi mieszkania numer 315. Napar�em barkiem na drzwi, pewien, �e napotkam op�r, ale by�y otwarte i wpadli�my do �rodka ca�� tr�jk� - m�czyzna, kobieta, obcy. Mandy zd��y�a jeszcze zatrzasn�� drzwi pi�t� i zwalili�my si� roztrz�sionym stosem na dywan w przedpokoju. Drzwi przytrzasn�y w�owi g�ow�, i z kuchni nadszed� �uk z no�em do chleba. Odci�� temu skurwielowi �eb. Kot Gracz W tym tygodniu czarna propozycja: CZASZKOWE SZAMBO to co� prawdziwie zajebistego. Nie podchod�cie do tego w pojedynk�, kiciusie. Ten Wurt was rozniesie. B�dziecie podr�owali �cie�kami w�asnego umys�u, a to istny labirynt Jego centrum zamieszkuje bestia, i to w�ciek�a. Tylko wybrani wiedz� jak wygl�da, bo tylko wybrani dotarli a� tam. Kot tam, rzecz jasna, by� i prze�y�, by niniejszym opisa� wra�enia, ale wola�bym oszcz�dzi� tego widoku w�asnym dzieciom (gdybym takowe posiada�). No, chyba �e by�yby arcyupierdliwe, w kt�rym to przypadku...mia�bym je czym straszy�. Czaszkowe Szambo, inaczej Synapsowi Mordercy, Pierdo�eb, �wi�tynia Wymiocin, Rze�nik Id. Nazywajta to, jak chceta, r�bta, co chceta; pami�tajta zasad�: B�d�cie ostro�ni. B�d�cie bardzo, ale to bardzo ostro�ni. To odjazd nie dla s�abeuszy. Uwaga: posiadanie tej �licznotki mo�e was kosztowa� dwa lata odsiadki. To dla gracza mn�stwo czasu wyrwanego z �yciorysu, a wi�c: z umiarem. Nie wychylajcie si�. Kot was ostrzeg�. (Pewne powa�ne) Czaszkowe Szambo Brid, skulona na kanapie, wpatrywa�a si� sennie w numer Kota Gracza sprzed dw�ch tygodni. �uk sta� przy oknie i szpera� w skitrytce na pi�rka. �eb w�a przypi�� sobie szpilk� do klapy kurtki. Ja, z prawym policzkiem przytulonym do blatu sto�u i lewym okiem utkwionym w ma�ej grudce d�emu jab�kowego, dochodzi�em powoli do siebie. To by� ci�ki wypad. Stw�r-z-Kosmosu le�a� na pod�odze i wi� si� jak naj�ty, ochlapuj�c swoimi wydzielinami turecki kobierzec Bridget. Mandy by�a w kuchni i smarowa�a sobie chleb miodem. Tak, pewnie! A Kr�l przebywa� w swoim skarbcu i liczy� pieni�dze. Bez w�tpienia. Z tym, �e przeputali�my w�a�nie tygodniowy zasi�ek na pi�� wszawych B��kit�w i jedn� przerabian� ju� Czer�. Jasne, �uk m�g� opyli� jaki� Wurt niskiego poziomu robosmutasowi. Mnie ewentualnie uda�oby si� nak�oni� Brid do za�piewania paru ckliwych kawa�k�w w kt�rym� z lokali, ze mn� w roli akompaniatora na klawiszach i deckach, ale widmogliny by�y wsz�dzie. Wi�kszo�� pub�w mia�a swojego: emitowa� si� znad Wurtkolumny, wy�awiaj�c infowi�zk� element niepo��dany. Te infowi�zki potrafi�y w p� nanosekundy dopasowa� twarz do danych przechowywanych w Gliniarskich bankach. Widmoglin bali si� wszyscy. Kr��y�a plotka, �e potrafi� wci�� si� wi�zk� w sam m�zg, odczytywa� stamt�d my�li, tak jak widmodziewczyna. Nieprawda. Byli zwyczajnymi robowidmami; odbierali tylko to, co widzia�a wi�zka, czyli wierzchnie pow�oki. Nie wierzcie plotkom, widmogliny nie maj� duszy. DROGI PANIE, MAMY PODSTAWY PRZYPUSZCZA�, �E OTRZYMUJE PAN AKTUALNIE ZAPOMOG� NA ZASPOKOJENIE PODSTAWOWYCH POTRZEB. A kto, do kurwy n�dzy, nie jest dzisiaj na zasi�ku? MAMY NADZIEJ�, �E NIE OTRZYMUJE PAN WYNAGRODZENIA ZA DZISIEJSZY WYST�P. Spojrza�bym na bar, szukaj�c wsparcia u w�a�cicielki. A ona ukry�aby twarz w s�oju z Fetyszem. BY�OBY TO JAWNYM POGWA�CENIEM DEKRETU 729. PROSIMY O WYLEGITYMOWANIE SI�. Oczywi�cie, panie w�adzo. Ju� si� robi. Ani my�l�. D�em jab�kowy wygl�da� apetycznie. O rany, ale� by�em g�odny! Mandy wr�ci�a z kuchni z kanapk�. Klapn�a na poduch� rzucon� na pod�og�. Byli�my w komplecie, ca�a pi�tka, Skitrowcy w takiej czy innej formie �ycia. �uk odwr�ci� si� przodem do nas. Mia� w r�ku pi�� b��kitnych pi�rek. Bra� te pi�rka jedno po drugim do wolnej r�ki, i po wymienieniu na g�os nazwy ka�dego wypuszcza� je z palc�w, by osiad�o na dywanie. - Termoryba. Krakwiaty. Wenusja�ski py�. Skrzyd�a Burzy. Miodopijawki... - Obserwowali�my opadaj�ce pi�rka. �uk zwr�ci� si� bezpo�rednio do Mandy: - Dziadowskie B��kity - powiedzia�. - Nie u�ywamy dziadowskich B��kit�w... - Musia�am co� kupi� - krzykn�a Mandy. - Nie mo�na wej�� sobie, ot tak, do sklepu i poprosi� o czarne pi�rka! Seb by mnie ob�mia�... - Przejmujesz si� tym sklepikarzem? - spyta� �uk. Mandy bez s�owa odwr�ci�a si� plecami do niego. �uk otworzy� puszk� po tytoniu i wyj�� z niej czarne pi�rko. Ruszy� ku nam, wymachuj�c Wurtem jak biletem do snu. - A wi�c, prosz� szanownej publiki, w programie na dzisiaj... Czaszkowe Szambo. - U�miecha� si�. By� to wredny u�mieszek. Mandy odwr�ci�a si� i spojrza�a na niego. - Jezu, gdybym wiedzia�a, �e tak b�dzie... - Ty, Skryba, jeste� ch�tny, prawda? - spyta� �uk, nie zwracaj�c na ni� najmniejszej uwagi. - To nie Voodoo, �uczek - mrukn��em. - Nie wierz� wam! - Mandy nie dawa�a si� zby�. - Nie, to nie Voodoo - przyzna� �uk. - Ale nic innego nie mamy. A �uk potrzebuje kogo� do pomocy. Jakie� pi�rko trza wzi��! Mandy natychmiast otworzy�a usta, jakby chcia�a czego� w ten spos�b dowie��. �uk wepchn�� jej pi�rko w usta tak g��boko, �e za�askota�o j� w prze�yk. Nowa przyj�a je niczym gwiazda Pornowurta i oczy zacz�y jej si� szkli�. - Widzieli�cie j�, jak bierze? - zachwyci� si� �uk. - G�adko i bez mrugni�cia. Grzeczna dziewczynka. - Cofn�� pi�rko i zwr�ci� si� do Bridget. Brid z twarz� przykryt� numerem Kota Gracza le�a�a na kanapie. - Mog� sobie odpu�ci�? - spyta�a sennie. - Nie chce mi si�, Zuk. Wola�abym pozosta� przy Ulicy Kooperacyjnej. Ulica Kooperacyjna by�a mydlanym Wurtem najni�szego poziomu. Mo�na j� by�o kupi� w ka�dy poniedzia�ek, �rod� i pi�tek. Przenosi�a do ma�ego miasteczka na p�nocy, dawa�a dach nad g�ow�, dawa�a m�a albo �on�, i mo�na by�o obcowa� interaktywnie ze wszystkimi s�awnymi postaciami, w miar� jak rozwija�y si� ich epickie �yciorysy. Chyba ca�y �wiat oszala� na punkcie tego pi�rka. Naturalnie, z wyj�tkiem Dodo - tych nielicznych biednych nielot�w, kt�re cho�by wsadzi�y sobie pi�rko do samego brzucha, niczego nie poczuj�. Oficjalnie okre�lano tych ludzi jako Wurtowo Uodpornionych, ale dzieciaki wo�a�y na nich Dodo, i ta nazwa si� przyj�a. Przed laty spotka�em jednego takiego, i nigdy nie zapomn� wyrazu rozpaczy w jego oczach. - Nikt sobie niczego nie odpuszcza - powiedzia� �uk, zrywaj�c gazet� z twarzy Brid i si�� wciskaj�c jej pi�rko w usta. Cholera! To by� gwa�t na twarzy! Ale czu�em si� zbyt os�abiony, �eby zareagowa�. Nast�pnie �uk pochyli� si� nad Stworem i wsun�� mu pi�rko w pierwszy lepszy otw�r. Stw�r tarza� si� po dywanie; przysi�gam, �e niemal s�ysza�em, jak popiskuje z rado�ci. Teraz przysz�a kolej na mnie. - Skryba... - dobieg�o mnie poprzez lata wo�anie �uka. - Ja nie wchodz�, �uczek- powiedzia�em. - Mnie rajcuje tylko Voodoo... - Nikt si� nie wy�amuje - odpar�. - Desdemona... - Znajdziemy j�. - Jutro ma przyj�� jakie� Voodoo... Mandy mi powiedzia�a. Zaczekajmy... - Pieprz� czekanie! Bierz! Zmusi� mnie do otwarcia ust; �ciskaj�c policzki palcami jednej r�ki, drug� wepchn�� mi pi�rko g��boko, a� po prze�yk. Poczu�em je tam, za�askota�o, przyprawi�o o odruch wymiotny. I zaraz potem Wurt zaskoczy�. I ju� mnie nie by�o. Poczu�em rozwijaj�ce si� wurtanonse, a potem czo��wk�. Chata zafalowa�a i zd��y�em jeszcze pomy�le�: Czemu my to robimy? Czaszkowe Szambo? Jakie� to przyziemne, ma nawet wurtanonse. Powinni�my mierzy� wy�ej, szuka� utraconej mi�o�ci. A my zamiast tego po prostu si� bawimy, bawimy si� w... *** Krzyk nios�cy si� tunelami m�zgowej tkanki, sk�adanie my�li, budowanie s��w i wrzask�w, wrzask�w p�yn�cych z g��bi serca. Prowadz� mnie impulsy elektryczne, sala o �cianach wyklejonych tapet� w czerwono-r�owe desenie, krew �ciekaj�ca z sufitu. Brid kryje si� za kozetk�. �uk bierze Mandy od ty�u na tureckim kobiercu. Stw�r-z-Kosmosu unosi si� w powietrze, l�duje mi�kko na stole. Brn� poprzez grz�zawisko cia�a ku drzwiom kuchni po p�atki �niadaniowe. Przekraczam �uka i Mandy, stwierdzam, �e drzwi do kuchni s� zamkni�te na klucz i zabarykadowane, �e wygl�daj� zupe�nie jak �ciana z wo�owiny. Krew bluzga rytmicznie przez dziurk� od klucza. Brid wychodzi zza kozetki z no�em do chleba w gar�ci. Stw�r odnajduje grudk� d�emu na blacie sto�u. Zlizuje j�. Sam mia�em chrapk� na ten d�em. D�em zmienia si� w gniew, jab�kowy gniew. Zlizuj�cy go Stw�r. Odwracam si� do kopuluj�cej pary. Brid odkrawa plastry z zadu Stwora, pr�buje mnie nimi karmi�. Odwracam g�ow� od r�owego mi�sa. Nie wiem dlaczego. Kwiatowy zegar wskazuje za dwadzie�cia p�atk�w jedenast�. �uk tryska jab�kow� sperm�. Ta rozpryskuje si� po moim posterze z Interaktywn� Madonn� na Woodstock Siedem. Mandy dochodzi razem z nim. Brid wbija n� w szyj� �uka. Z szyi �uka tryska krew. Zlizuj� t� krew. Smakowa�a jak d�em jab�kowy. Smakowa�a zupe�nie jak Wurt. Zupe�nie jak sen. Smakowa�a jak sen. To by znaczy�o... o, cholera! Krzyk. Cholera! Nawiedza�o mnie! To by oznacza�o... oznacza�o, �e jeste�my w Wurtcie! Teraz to obcy kocha� si� z Mandy. A �uk le�a� na stole pokryty od st�p do g��w jab�kowym d�emem. Kwasowym d�emem. D�em go pali�. �uk dar� si� wniebog�osy przygl�da�em si� temu oboj�tnie. Brid przyk�ada�a sobie ostrze no�a do nadgarstka. A do mnie to dociera�o. Tego wszystkiego jest jakby za wiele. One nie mog� by� realne. Tego rodzaju odczucia. Odskok! Gdzie� tam istnieje inne �ycie. To, nie jest tym jedynym! "To nie jest rzeczywisto��, �uczek" krzykn��em chyba. �uk tylko patrzy na mnie, wargi ma wysmarowane d�emem jab�kowym, ten ironiczny u�mieszek na jego twarzy... - �uk! S�uchaj! Jeste�my w Wurtcie! Nawiedza mnie! Nawiedzanie by�o uczuciem, kt�rego doznaje si� czasami w Wurtcie: �wiat rzeczywisty wzywa do powrotu. �ycie na tym si� nie ko�czy. To tylko gra. �uk dalej delektowa� si� d�emem, przetaczaj�c go sobie po j�zyku. Wyci�gn�� r�k�, �eby pog�aska� po ramieniu Mandy, podcinaj�c� sobie no�em �y�y. Krew opryska�a Interaktywn� Madonn�, mieszaj�c si� z rozpa�kan� ju� na posterze sperm�. Ta nie�yj�ca ju� gwiazda teraz chyba rzeczywi�cie reagowa�a interaktywnie. I nagle zauwa�y�em, �e Mandy ma twarz Desdemony, i to Desdemona krzyczy. Krew leje jej si� z pi�knych ust. Tego by�o ju� dla mnie za wiele. Musia�em si� st�d wydosta�. Gwa�towny odskok! W ty�! Duch chwyta mnie pod pachy, wyrywa z powrotem do rzeczywisto�ci, i realny �wiat otwiera si� z trzaskiem. Zamkni�te na klucz drzwi wyr�bywane siekier�. Wrzeszcz� za siebie, w cyferblat zegara. Chwytaj� mnie dwa palce czasu, obie wskaz�wki, godzinowa i minutowa... * * * Fotel przyjmuje moje cia�o jak trupa. Krew wsi�ka z powrotem w zasklepiaj�ce si� rany na �cianie. Pok�j to jeden krzyk b�lu. Szklany wazon z kwiatami zebranymi przez Brid rozbity w kawa�ki przez zryw. Z lustra na�ciennego dobiega wo�anie... - Kto to, do kurwy n�dzy?! To g�os �uka. - Kto to, do kurwy n�dzy?! Kto, kurwa, odskoczy�? Nikt nie odpowiada. �uk przesuwa� po naszych twarzach oczami pokrytymi wci�� warstwami cia�a, cia�a z gry. Piekli� si� z w�ciek�o�ci i wymachiwa� t� w�ciek�o�ci� jak flag�. - Kto to, do kurwy n�dzy?! Odpowiada�! Cisza. Brid na kozetce, Kot Gracz porwany w strz�py. Mandy na pod�odze obok poduchy rozprutej dwoma bestialskimi ci�ciami. W powietrzu fruwa pierze. - Dobrze si� tam bawi�em! - warkn�� �uk. Siedzia�em uwi�ziony w fotelu. W mgie�ce pi�r i cia�a, desperackich kszta�t�w Wurta czepiaj�cych si� nadal �ycia, zaczyna�em rozr�nia� Stwora-z-Kosmosu. Obserwuj�c opadaj�ce pierze z poduchy, wrzeszcza�, dygota� i wywija� czu�kami w szalonym ta�cu; bra� je za pi�rka Wurta. Upchn�� kilkana�cie naraz w rozmaite otwory, kt�re otworzy�y mu si� w cielsku. I zaraz wyplu� je wszystkie. Kurcz�, on cierpia�, i dopiero teraz zauwa�y�em, �e te otwory w jego ciele to rany od no�a. Wurt zawsze cholemie silnie dzia�a� na Stwora. Ale te rany ju� si� goi�y, regenerowa�y. To by�a szczeg�lna umiej�tno�� Stwora; ca�kowita wymiana cia�a. Jednak mimo to cierpia�. Wszystko wychodzi nie tak. Wszystko w ko�cu wychodzi nie tak. Nadal nie mog�em si� poruszy�, s�ucha�em tylko tego zawodzenia. Stw�r chcia� po prostu wr�ci� do domu i odnale�� tam spok�j. I co my, cholera, mieli�my z nim pocz��? - Kto si�, kurwa, wycofa�? - To nie ja, �uczek - wykrztusi�em. Sk�ama�em. Ba�em si�. - Kurewsko dobrze si� bawi�em! Nikomu nie wolno mi tak przerywa�! Nikomu! Milczenie. Patrzymy wszyscy na niego. Opada ze�, z nas wszystkich, ostatnia warstwa Wurta, i w pokoju robi si� nagle zimno, zimno i nieprzytulnie, wype�niaj� go jeszcze skutki wstrz�su. Wycofywanie si� by�o nieprzyjemne. Bardzo nieprzyjemne. Scenariusze niskiego poziomu mia�y wbudowan� tak� opcj�, ale nikt nie lubi� z niej korzysta�. Bo to praktycznie oznacza�o przyznanie si� do pora�ki. �e niby nie by�o si� dostatecznie silnym, �e nie sprosta�o si� wyzwaniu. Kto wa�y�by si� do czego� takiego przyzna�? Co gorsza, razem ze sob� wycofywa�o si� pozosta�ych graczy. I by�o to bolesne. Jak obdzieranie ze sk�ry. - To ja. - Samotny g�os Brid. - Przestraszy�am si�, �uczek. - Takiego chuja, przestraszy�a�! - �uczek! - W tym w�a�nie rzecz. No, powiedzcie sami. Czy nie w tym rzecz? - W tym rzecz, �uk - przytakn�a Mandy. - Skryba? - W tym rzecz, �uczek. Na tym polega Czaszkowe Szambo. Na walce ze strachem. Wstydzi�em si�... �uk uderzy� Brid prosto w usta. P�aka�a teraz w k�cie i gdybym tylko m�g� wsta� z fotela, to mo�e zrobi�bym w zamian jaki� dobry uczynek. Mo�e zabi�bym tego skurwysyna. ...wstydzi�em si� w�asnej s�abo�ci. ..Mo�e" jest szerokie i g��bokie. Ko�czy si� na niczym. �uk pozbiera� z dywanu wszystkie pi�rka Wurta, jakie uda�o mu si� znale��, i ca�� ich gar�� wepchn�� Stworowi do gard�a. Przynajmniej jedno z nas b�dzie mia�o dzisiaj zabaw�. Potem �uk zostawi� nas, trzaskaj�c za sob� drzwiami do sypialni. Ja, widmo, nowa, obcy. I wszystko idzie nie tak, a z oddali dolatuje pohukiwanie sowy. Skoro Potrafi� zremiksowa� po �mierci Madonn�, to dlaczego nie mog� zremiksowa� tamtego wieczoru? Kto to wie? Kot Gracz Na jawie wiecie, �e sny istniej�. We �nie wydaje wam si�, �e sen jest rzeczywisto�ci�. We �nie nie wiecie nic o �wiecie jawy. Tak samo jest z Wurtem. W realnym �wiecie wiemy, �e Wurt istnieje. W Wurtcie wydaje nam si�, �e Wurt to rzeczywisto��. Nie wiemy nic o realnym �wiecie. NAWIEDZENIE. To kurewska inkarnacja. Kiedy ten duch raz was dopadnie, musicie za nim i��. Wraca� do �ycia, wraca� do nudy. Tak to odczuwacie, prawda? Z tym, �e Nawiedzenie, to nie taka z�a rzecz. �e jak? Co ten Kot wygaduje? Nawiedzenie nie jest z�e? Kurcz�, Kotu co� si� pokie�basi�o! Nastawta ucha, kociaczki. Tylko wybrani doznaj� Nawiedzenia. To gracze balansuj�cy na linie. Ci dziwni ludzie nie Potrafi� si� zdecydowa� - jaki w�a�ciwie jestem? Oto dr�cz�ce ich pytanie. Wurtowy czy realny? Nawiedzeni egzystuj� na granicy dw�ch �wiat�w; jeden i drugi przyci�ga ich jak p�omie� �m�. Czym s�? Owadami czy p�omieniem? Jednym i drugim! Wierzcie mi. Nawiedzeni to specjalna kasta. Tylko �e oni jeszcze o tym nie wiedz�. Kot im radzi: opierajcie si� pokusie, nie odskakujcie. Odskok to rezygnacja. Rezygnacja. Rezygnacja z waszego prawdziwego powo�ania. Nawiedzenie to zew: chod�cie, chod�cie! Dajcie si� wci�gn�� dalej. Wurt was wzywa. Kot was wzywa. Bezsenno�� Tak. Nie spa�em. Zamkni�ty w swoim pokoju wstukiwa�em w podo�kowca kronik� wydarze� tamtych dni. Zapracowywa�em na swoj� ksywk� Skryby. Pr�bowa�em szuka� w tym wszystkim jakiego� sensu i bard w si� stara�em znale�� jakie� wyj�cie. Teraz spogl�dam wstecz i my�l�. I nu�y mnie to my�lenie. To utrata rzeczy nas zabija. A z czworga ludzi w tamtym mieszkaniu, tamtego wieczoru, �yje jeszcze tylko dwoje, i tak ziszcza si� z�y sen. Wi�cej nie powinno do tego doj��. Wurt powinien by� zebra� wszystkie nasze z�e sny i przekszta�ci� je w teatr, wspania�y teatr. Do p�na wstukiwa�em swoj� relacj� w podo�kowca, s�uchaj�c jednym uchem trzeszczenia ��ka za �cian�. To �uk kocha� si� z Brid, ze �pi�c� Brid. Wiedzia�em, �e do tego dojdzie pomimo awantury, zna�em ten scenariusz. I nagle rozleg�o si� ciche pukanie do moich drzwi. Uchyli�em je i w szparze, ku swemu zaskoczeniu, zobaczy�em nikogo innego, jak tylko Brid, a przecie� z s�siedniego pokoju nada� dochodzi�y odg�osy uprawiania mi�o�ci. - Skryba? - powiedzia�a. Powieki mia�a ci�kie, g�os przydymiony. - Pracuj�, Brid. - Tyle tylko, maj�c wci�� w uszach tamte odg�osy, zdo�a�em z siebie wydusi�. - �uk jest z Mandy � powiedzia�a. - To s�ycha�. - Stara�em si� jak mog�em zachowa� dystans, ale zmi�kczy� mnie ten widmowy wyraz jej oczu. - Mog� wej��? - spyta�a, wi�c wpu�ci�em j� do pokoju. Zwali�a si� na ��ko i zacz�a na nim zwija� jak p�atki kwiatu, kiedy zajdzie s�o�ce. Wr�ci�em do sto�u, �eby zasi��� znowu do pisania. Brid oddycha�a ju� s�odko, zagubiona we �nie. Przekuwa�em to wszystko w s�owa, ma�a biurkowa lampa oblewa�a mnie cieniem. W mi�kkiej po�wiacie ekranu podo�kowca sk�ada�em zdania w relacj�. - Co piszesz, Skrybo? By�em �wi�cie przekonany, �e �pi, spojrza�em wi�c na ni� zaskoczony. I rzeczywi�cie spa�a w najlepsze, zwini�ta na ��ku w k��bek. Nie zauwa�y�em, �eby porusza�a ustami i nagle dotar�o do mnie - Brid m�wi�a przez sen, przekazuj�c my�li wprost do mojej g�owy, bo Widma maj� taki dar. Widma potrafi� czyta� w my�lach. Rodz� si� z darem telepatii i ich umys� jest w stanie przesy�a� s�owa, z pomini�ciem strun g�osowych, bezpo�rednio do g�owy rozm�wcy, jak r�wnie� wykrada� stamt�d sekrety, kt�re cz�owiek uwa�a za swoje i tylko swoje. Widmogliniarze s� tacy sami, ale wi�cej w nich robo ni� �ywego cia�a, a wi�c nie maj� a� takiej mocy; nie potrafi� wnikn�� tak g��boko w dusz�. Mimo to r�wnie� wzbudzaj� respekt, zw�aszcza kiedy cz�owiek jest nawalony. Ludzkim Widmom najlepiej pracuje si� we �nie, a wi�c tak si� je zazwyczaj znajduje, �ni�ce swoje sny o wiedzy. - Nie b�j si�, Skrybo - pomy�la�a Bridget. - Nie boj� si�. - Zastanawia�am si� w�a�nie... ty wci�� piszesz. O czym? - O wszystkim - odpar�em na g�os. - Nie musisz m�wi� - powiedzia�a, z tym, �e jej s�owa ukszta�towa�y si� od razu w moim umy�le. Spojrza�em na ni� znowu, na jej pogr��on� we �nie twarz, i domy�li�em si�, co przez to rozumia�a. - Niesamowite - pomy�la�em. Tylko pomy�la�em! - Jak to, o wszystkim? - O wszystkim, co si� dzieje. - Z nami? - Tak. Ze Skitrowcami. To �uk tak nas ochrzci� i nazwa si� przyj�a. Podejrzewam, �e traktowa� �ycie jak przygod�. Jak dzieciak, ale c� w tym z�ego? Ten film o Korowych D�emowcach - oni te� chcieli by� z powrotem dzie�mi. - Prowadz� nasz� kronik� - pomy�la�em. - Fajnie- odpar�a. I zapad�a g��boka cisza. Tylko jej oddech w mojej g�owie i mi�kkie p�atki opadaj�ce z budzika zrzucaj�cego pozosta�e do �witu minuty. Powr�ci�em do pisania, ale nic mi nie wychodzi�o, straci�em koncept, przerwa�em wi�c, zapali�em papierosa z filtrem napalmowym i obserwowa�em przez jaki� czas smu�k� dymu. A z budzika opada�y p�atki. Nic doda�, nic uj��. W s�siednim pokoju panowa�a ju� cisza. W mojej g�owie odezwa� si� znowu g�os Brid: - Nie przeszkadza ci, �e tu �pi�, Skrybo? - Masz w�asne ��ko. - Nie dzisiaj, Skrybo. Nie dzisiaj. Wzi��em Par� g��bokich sztach�w, formu�uj�c w my�lach s�owa. - W porz�dku, Skrybo. To nawet przyjemne. Cholera! Przez g�ow� przemkn�o mi troch� prawdziwie kosmatych my�li na temat Brid. Kiedy widmodziewczyna zapuszcza si� tak g��boko, nic si� przed ni� nie ukryje. - Zgadza si�, Skrybo. Nic. - Odpu�� mi, Brid! - powiedzia�em na g�os, bez zastanowienia. W mojej g�owie znowu odezwa� si� g�os Brid: - To dociera do mnie pod postaci� obraz�w. Obraz�w i kszta�t�w. - Wola�bym porozmawia� zwyczajnie. - Jasne. Nie przeszkadza ci, �e tu �pi�? Niby czemu mia�oby przeszkadza�? We �nie wygl�da�a naprawd� pi�knie, a �wiat nie m�g� si� doczeka�, kiedy si� wreszcie przy niej po�o��, zwin� w k��bek i zatrac� w tym dryfuj�cym dymie. - Dzi�kuj�- pomy�la�a. Jak ju� wspomnia�em, nic si� przed ni� nie mog�o ukry�. - To ja chcia�em ci podzi�kowa� - powiedzia�em, patrz�c na jej �pi�c� twarz. - Za to, �e pod�o�y�a� si� za mnie. No wiesz, �ukowi w Czaszkowym Szambie. - Wszystkim nam zdarza si� czasami odskakiwa�. - Wzi�a� na siebie win�, Brid. - Chyba ci� lubi�. - Bardziej ni� �uka? - Nie pytaj. Zabola�oby ci�. - Widzia�em tam Desdemon�. W Wurtcie. - Domy�la�am si�. - Strasznie cierpia�a. Nie wytrzyma�em i wycofa�em si�. Ale nie potrafi�bym si� do tego przyzna�. Zw�aszcza przed �uczkiem. - Za bardzo lubisz tego faceta, Skrybo. - Ty te�. - Znowu o niej my�lisz. - Chodzi�o jej o Desdemon�. S�owa Bridget ws�cza�y si� do mojej g�owy niczym mgie�ka nad bladym kszta�tem Desdemony. - Nie potrafisz o niej zapomnie�, Skrybo? - Musimy j� odnale��, Brid! - Odnajdziemy, Skrybo - zapewni� mnie g�os Brid. - Chcesz spa� przy mnie? Nie by�o to pytanie. Bo i tak ma�a odpowied�. I mgie�ka okry�a tumanami b��kitu to wszystko oraz mnie, spadaj�cego po�r�d niej w krain� Bridget, kt�r� zw� krain� Widm, krain� snu. * * * Obudzi�em si� wcze�nie, trzymaj�c w ramionach widmodziewczyn� niewinny gest, za niewinn� noc. Ekran podo�kowca jarzy� si� wci��, zalewaj�c nasze cia�a niebieskaw� po�wiat�. Wy��czy�em go i przeszed�em do living roomu. Stw�r-z-Kosmosu spa� na kobiercu z g�b�