4253

Szczegóły
Tytuł 4253
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4253 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4253 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4253 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JEREMI PRZYBORA UWIEDZIONY Mi�dzy pustymi jeszcze o tej wczesnej porze wieczornej stolikami sali dancingowej hotelu �Hadrian� snuli si� kelnerzy, nakrywaj�c je �nie�nymi obrusami, poprawiaj�c kwiatki w wazonikach, rozmieszczaj�c egzemplarze karty da�. Ma�tre d�h�tel (odpowiednik kierownika sali w lokalach ni�szej kategorii) automatycznie �ledzi� od baru ich ruchy, podczas gdy barman po tamtej stronie rozleg�ego l�ni�cego blatu chucha� w kieliszki, przeciera� je i ustawia� w pe�nych gotowo�ci szeregach. Instrumenty roz�o�one na podium dla orkiestry �wiadczy�y o niewidzialnej na razie obecno�ci jej cz�onk�w. Jedynie przy perkusji ozdobionej firmow� winiet� zespo�u czas sp�dza� nietrze�wy osobnik bez marynarki, nieporadnie zabawiaj�c si� pa�eczk� i �miote�k��. W chaotyczny takt jego mu�ni�� i uderze� pl�sa�o na parkiecie dw�ch mocno sfatygowanych pan�w, zapewne na delegacji. Ka�dy z nich jedn� r�k� kurczowo trzyma� si� partnera, gdy druga, zako�czona teczk�, balansowa�a swobodnie. Para ta ani nietrze�wy perkusista nie zaprz�tali uwagi personelu �Hadriana�, natomiast zaabsorbowa� go nagle do�� niecodzienny tu widok. Oto na sal� wkroczy� m�czyzna oko�o pi��dziesi�tki, popychaj�c przed sob� dzieci�cy w�zek z podniesion� budk�. Sun�� on w kierunku upatrzonego po przeciwleg�ej stronie sali stolika. Na widok m�czyzny z w�zkiem ma�tre d�h�tel os�upia�, o ma�o nie ud�awiwszy si� wyka�aczk�, kt�r� w�a�nie zacz�� by� d�uba� sobie w g��bi jamy ustnej. Po chwile otrz�sn�� si� z os�upienia i energicznym gestem przywo�a� jednego z kelner�w. Szepn�� mu kilka s��w na ucho, wskazuj�c wzrokiem nowo przyby�ego, kt�ry w�a�nie zajmowa� miejsce przy upatrzonym stoliku. By� to m�czyzna �redniego wzrostu, nader proporcjonalnej budowy cia�a. Bujna, srebrna czupryna przydawa�a regularnym rysom jego przystojnej twarzy godno�ci, �e nie powiemy � dostoje�stwa, a dobrze skrojony, cho� mo�e niezbyt modny, ciemny garnitur, ol�niewaj�co bia�a koszula i krawat przebity szpilk� z per�� nadawa�y szczup�ej sylwetce owego pana pi�tno niedzisiejszej, dyskretnej dystynkcji. Z niewymown� swobod� bywalca usiad� na nieco odsuni�tym od stolika krze�le, zak�adaj�c w spos�b niewymuszony nog� na nog�. Jedn� r�k� zacz�� wertowa� menu, gdy druga lekko ko�ysa�a w�zkiem, a z jego ust p�yn�o koj�ce: �Aaaa aaa aaa �� Na widok zbli�aj�cego si� kelnera obrzuci� go kr�tkim, badawczym spojrzeniem. A by�o kogo obrzuci�, bo i kelner wyr�nia� si� w�r�d swoich koleg�w z �Hadriana� zewn�trznymi warunkami cz�onka Izby Lord�w. Sk�oni� si� przed klientem i chwil� tkwi� tak milcz�c, jeden naprzeciw drugiego, jeden greckim, a drugi rzymskim profilem zwr�ceni ku sobie, i by�o w nich jakie� podobie�stwo, powinowactwo, pobratymstwo nawet niejako, kt�re sprawia�o, �e tak r�ni, jakby z jednego si� wywodzili� czego? Ot� to: czego? To dla nich jeszcze by�o niejasne, ale czuli to obaj, wyczuwali w pod�wiadomo�ci swojej, �e z czego� wsp�lnego si� wywodz�. ��Zacz��bym od odrobiny kawioru� czarnego nieprasowanego. � Starszy pan odsun�� menu i m�wi� dalej z pami�ci pi�knym, starannie moduluj�cym s�owa g�osem: � Do tego kieliszek czystej z lodu. Kawior zjad�bym na to�cie� �rednio podrumienionym� Nag�y spazm krtani zniekszta�ci� ostatnie s�owa m�wi�cego, a bolesny skurcz twarzy zm�ci� porz�dek jej rys�w w galimatias rozpaczy. Ukry� j� te� w d�oniach, a przez palce, d�ugie, bia�e, z migda�owymi paznokciami przeciek�y s�owa, niby krople b�lu: ��O Bo�e! Bo�e ! Bo�e! Nie, ja tego nie wytrzymam! Wytrzyma� jednakowo� na razie, bo po chwili d�onie jego ods�oni�y twarz po dawnemu spokojn�, a z ust p�yn�y rzeczowe instrukcje przerywane adresowanym do zawarto�ci w�zka nuceniem: ��Zupy nie b�d� jad�� Aaaa aaa aaa� W moim wieku zup na noc nale�y unika�. Natomiast co� lekkiego z ryb� Mo�e pstr�ga na niebiesko? Do pstr�ga bym� kieliszek chablis, ale nie macie pewno, wi�c mo�e jakie� bia�e jugos�owia�skie! Aaaa aaa aaa� I zn�w sk�ra twarzy, zn�w d�onie j� zas�aniaj�, a przez palce przecieka b�l, skroplony w s�owach: ��Jak ja to prze�yj�?! Jak?! O, m�j Bo�e!� O, m�j Bo�e!� Trwa�o to jeszcze kr�cej ni� poprzednio, a potem � spokojne wyja�nienie: ��Spotka� mnie cios przed chwil�, wie pan� Mnie i to oto male�stwo. Aaa� aaa� A kiedy spada na mnie nieszcz�cie, odczuwam natychmiastowy g��d. Wi�c i p�atek krwistej pol�dwicy� albo lepiej chateaubriant z kartofelkami paille. Aaa aaa aaa � Czy orkiestra tu nie gra? ��Gra � odpowiedzia� uprzejmie kelner, kt�rego najwyra�niej wzruszy�o wyznanie starszego pana, chocia� do wzrusze� na pewno nie by� skory. � Ale w tej chwili patrzy na mecz w telewizji. Zreszt� zabawa si� jeszcze nie zacz�a. ��A ci panowie? � spyta� starszy pan, ogarniaj�c perkusist� amatora i dw�ch pl�saczy z teczkami. ��To jest wczorajsza zabawa � wyja�ni� kelner. � Ona si� ju� ko�czy. Ma�tre d�h�tel, kt�ry uwa�nie �ledzi� dialog go�cia z obs�uguj�cym go kelnerem, przeni�s� wzrok na uczestnik�w wygasaj�cej zabawy, jakby dopiero teraz ich zauwa�y�. Oko jego rzuci�o z�owieszcze b�yski. Energicznym krokiem opu�ci� sal�, na kt�rej te� niemal natychmiast po jego wyj�ciu zgas�o �wiat�o. Z mroku da�y si� s�ysze� odg�osy jakby szamotaniny, prucia tkanin, j�k �Nie za nogi! Jestem prezesem!�, suwanie jakby cia� po posadzce itp. Po paru sekundach �wiat�a zn�w zap�on�y nad pustym ju� parkietem. Pan przy perkusji znikn�� r�wnie� bez �ladu. ��Co to by�o? � Starszy pan pr�no szuka� wzrokiem nieobecnych. ��Przerwa w dop�ywie pr�du � brzmia�o lakoniczne wyja�nienie kelnera. Ale tamten ju� go nie s�ysza�. Nowy, gwa�towny paroksyzm pogr��y� go ponownie w g��bokiej, cho� kr�tkotrwa�ej, jak zwykle, rozpaczy: ��Porzuci�a mnie! Mnie i to oto niewinne dzieci�tko!� Ja ju� si� z tego nie otrz�sn�! O, Bo�e, Bo�e, Bo�e!� Otrz�sn�� si� atoli i tym razem po kr�tkiej chwili. ��A dla tego male�stwa naturalnie co� lekkiego. � M�wi� ju� spokojnie, obrzucaj�c w�zek tkliwym spojrzeniem, cho� jeszcze w oku b�yszcza�y mu �zy. � Aaa� aaa� Wyst�py tu macie? ��Mamy tu bardzo atrakcyjny strip�tease w p�niejszych godzinach � uprzejmie poinformowa� go�cia obs�uguj�cy i doda� tonem szczerego wsp�czucia: � Niestety, dzieci, zw�aszcza niemowl�ta w w�zkach, nie mog� tu pozostawa�, prosz� szanownego pana. To jest nocny lokal dla doros�ych. Od �ez jeszcze wilgotnym, pe�nym wyrzutu wzrokiem spojrza� nieszcz�liwy ojciec na szlachetn�, �yczliw� twarz pracownika gastronomii. ��Ja rozumiem � rzek� cicho tonem, w kt�rym drga� jednakowo� wyrzut. � Ale skoro to nieszcz�cie zwali�o si� na nas obu w�a�nie noc�, to dok�d mamy si� uda�? Jak�e ja zostawi� synusia male�kiego bez opieki? Aaa aaa aaa� Do przepis�w trzeba podchodzi� po ludzku, bo s� dla ludzi. Aha! Do tej pol�dwicy oczywi�cie� czerwone. Mo�e by� w�gierskie cabernet. ��Tak jest. Dzi�kuj�. Jednak to male�stwo nie mo�e tu zosta� � �yczliwie, ale nieust�pliwie obstawa� przy swoim odbieraj�cy zam�wienie. � To nie dla niego lokal. Nie dla naszego milusi�skiego. Tu b�d� palili, pili i� gorzej jeszcze, prosz� pana szanownego. A u szatniarki male�stwu b�dzie dobrze, w pokoiku przy szatni. Ona kocha dzieciaczki. Pan B�g odm�wi� jej rado�ci macierzy�stwa, ale pokarmu ma zawsze pod dostatkiem. ��A, je�eli tak, to co innego � ust�pi� klient pod wp�ywem perswazji us�uguj�cego. � Wykazuje pan, musz� przyzna�, wyj�tkow� wprost wra�liwo�� na dol� dziecka. W pa�skim zawodzie zw�aszcza to rzadko spotykane, niestety. S�owa uznania mi�o po�echta�y zawodow� dum� �echtanego. ��Dzi�kuj� � odpar� i ci�gn�� pe�en szczerego wsp�czucia: � Pragn� ze swojej strony wyrazi� �askawemu panu ubolewanie, poniewa�, niestety, niczego z zam�wionych potraw nie b�d� m�g� poda�. Dzi� wolna sobota, wi�c tylko � zimna kuchnia. Gdyby pan szanowny uwa�nie przestudiowa� kart� da�, to tam wszystko na gor�co jest skre�lone, a z drugiej strony trudno mi by�o przerywa�, bo dzisiaj rzadko kto tak pi�knie uk�ada menu, jak pan szanowny. Natomiast ch�tnie s�u�� czyst� i pra�ynkami, bo mamy z lodu i �wie�e. Takt, z jakim przekaza� kelner klientowi t� w ko�cu nie najweselsz� wiadomo��, sprawi�, �e rodz�ca si� w sercu tego drugiego sympatia ku pierwszemu rozkwit�a na ustach drugiego u�miechem wdzi�czno�ci dla pierwszego, gdy drugi m�wi�, a pierwszy s�ucha� chciwie: ��Ja nie mam s��w dla pana. Zakomunikowa� mi pan rzecz raczej przykr�, ale w jak�e subtelnej formie! Ciesz� si�, �e w tak ci�kiej chwili spotka�em cz�owieka takiej delikatno�ci uczu�. Pozwoli pan, �e si� przedstawi�: Roz�upski. Maurycy Roz�upski. ��Z Roz�upia? � Na twarzy, kt�rej by si� nie powstydzi� cz�onek Izby Lord�w, odmalowa� si� wyraz radosnego zdumienia. ��Istotnie � odpar� Roz�upski, u�cisn�wszy d�o� rozm�wcy swego. � Tam si� urodzi�em. Sk�d zna pan t� miejscowo��? ��To� stryj m�j s�u�y� u ksi�cia Melchiora Baltazara Roz�upskiego w Roz�upiu jako kamerdyner Kacper! Niby w zwierciadle odbi� si� wyraz twarzy kelnera na obliczu Maurycego Roz�upskiego tym samym radosnym zdumieniem. ��U mego ojca! Pa�ski stryj, Kacper stary� jak�e mu by�o? ��Kuciepa. Kacper Kuciepa. ��Stary, wierny Kacper Kuciepa! U ojca mego stryj pa�ski rodzony! C� za spotkanie! �zy zaszkli�y si� w oku wzruszonego ojca niemowl�cia, a i w Kuciepowego bratanka �renicach. �zy radosnego wzruszenia. Poderwa� si� z krzes�a Maurycy i r�ce rozpostar�. Za chwil� chwyci w ramiona postawnego m�a w s�u�bowym fraku i do serca przyci�nie. Ale ten cofn�� si� nieco, w uniku. Jak�e to? Na s�u�bie? Nie wypada. Wysoko kwalifikowany by� w swoim zawodzie, znaj�cy obowi�zki swoje. Roz�upski zrozumia�. Opu�ci� ramiona, ale wzroku pe�nego tkliwo�ci nie sprz�tn�� z twarzy rozm�wcy. I tak stali chwil� naprzeciw siebie, a nad g�owami ich unosi�y si� ob�oczki wspomnie� jak ba�ki mydlane. Co jedna p�knie, to druga si� wzdyma, podlata, a w ka�dej inny obrazek daleki, zamglony, a bliski� * Aleja lipowa zwie�czona na ko�cu odrapanym portrykiem pa�acowym� Ogie� na wielkim kominku, a przy nim rodzice, ksi��� i ksi�na: on w monoklu i wytartym, starym szlafroku, ona w sfatygowanych koronkach, gipiurach� Stacyjka kolejowa w s�o�cu, stryj w bryczce po ksi�cia panicza wyjecha�, do Roz�upia go wiezie, a obok bratanek� �Z paniczem b�dziesz si� bawi�, z Mauryckiem ma�ym, a ksi�cia pana w r�k� ca�owa� i ksi�n� pani��� Palant na polanie parkowej: bratanek r�nie pi�k� Maurycka, �e si� blade dziecko ma�o nogami nie nakryje, ale to nic � w przyja�ni obaj, chocia� si�y nier�wne i sytuacja spo�eczna� Jaki to �adny ch�opiec i mi�y, ten bratanek Kacpra. M�g�by jada� z nami przy stole�� Je�eli ksi�na pani raczy pozwoli�, to w kredensowym b�dzie jada�, ze mn�. Ja tam mu przy pa�skim stole podawa� nie b�d�, za pozwoleniem ja�nie o�wieconej ksi�ny pani�. Oj, ten �miech, a plusk, a piski! W wymieszanej ze s�o�cem wodzie zielonej, przezroczej� tu ty�ek mignie dziewczynki, tam cycek zakwitnie niby nenufar r�owy, a oni, dwaj mali, przez a�ur krzak�w czeremchy ino okiem pog�adz�, poklepi� te s�odkie, niepokoj�ce kr�g�o�ci, wypuk�o�ci, wkl�s�o�ci, porosty j�drnych dziewek folwarcznych� A potem w maliniaku cienistym, pachn�cym � te marzenia, wspomnienia, masturbacje niewinne, ch�opi�ce� I znowu stacyjka, w deszczu teraz, chor�giewka wzniesiona, czerwona� Wraca� pora, matce w maglu pomaga� Maurycek na peronie powiewa chusteczk�, a w oknie wagonu czwartej klasy kolega usmarkany troch� od p�aczu� ��Nigdy bym ksi�cia nie pozna�� � Stary kelner wpatruje si� w twarz Maurycego niby w monet� wytart�, z kt�rej trudno odczyta� wyryty ongi wizerunek nast�pcy tronu. A Maurycy wpatruje si� w dostojne oblicze tamtego i ch�opczyka w nim wypatruje, Kacperka z lat dawnych, co wakacje z nim razem w Roz�upiu sp�dza�. I jakby z bruzd tej twarzy zarys dzieci�cej buzi wy�uskiwa� znajomej, cho� zapomnianej� ��A ja bym pana, Kacperku� ja bym pana dopatrzy� si�, wypatrzy�� Bo czego� ju�, patrz�c, si� dopatrywa�em, patrz pan!� ��S�ysza�em od stryja mego, �e starszy ksi��� pan przekl�� pana� � przerwa� stoj�cy siedz�cemu to patrzenie si�, wpatrywanie, wypatrywanie. � Ale za co? Ju� nie pami�tam� Stare wspomnienie zbudzi� tym zdaniem w duszy Maurycego, bolesne. Jak�e � kl�tw� ojcowsk�! A jednak pogodzi si� twarz by�ego przekl�tego na to wspomnienie i b�ogi u�miech rozchyla jego wargi, z�by ukazuj�c zdrowe jeszcze, w�asne. ��A przekl��, przekl�� ci mnie papo �wi�tej pami�ci. Za Jagusi� mnie przekl��, za Maryn�wn�. Niech�e pan si�dzie przy moim stoliku, to opowiem. ��Nie, si��� nie mog�. Na s�u�bie jestem. Ale w�zek z dzieci�tkiem odprowadz�. Czystej z lodu i pra�ynek �wie�ych przynios� i ch�tnie pos�ucham pana szanownego. A kiedy odprowadzi� i przyni�s�, rozpocz�� eks�ksi��� sw� opowie��. Niby kobierzec barwny, wzorzysty ta ��ka pod borem, z miriad�w trawek kwitn�cych utkany. Mieni si� to� to w s�oneczku czerwcowym, a gra �wierszczami, a dzwoni skowronkami, a owieczkami pobekuje, hej! A po�r�d � kwiat najpi�kniejszy, kwiat� niekwiat, motyl� niemotyl, Jagusia Maryn�wna! Oko niebieskie, kosa blond, sp�dnica falista, kwiaciasta, serdak wzorzysty, wyszywany, bluzka bufiasta, haftowana. A cienka w stanie, a bujna w piersi, a w biodra zasobna! Pasie owieczki i �piewa weso�o: Jesieni�, wiosn� i latem pasa�a g�ski siod�ate, pasa�a Mary� pod borem dwana�cie g�sek z g�siorem. A ja, maturzysta �wie�y, m�okos pryszczaty, na kasztanku narowistym z boru wyje�d�am� Ja� przysed, miele ozorem, jak to by� dobrze g�siorem. Po coraz innom se si�ga, dwana�cie g�sek mu g�ga. Najpierw rysi� przez ��k�, a potem galopem pomykam, do kopy siana si� zbli�am, a �piewaj�cej nie widz� jeszcze, tylko �piew s�ysz� Jesieni�, wiosn� i latem pasa�a g�ski siod�ate, Ja� jej pomaga� kosturkiem � zosta� siod�atym g�siorkiem� Teraz kasztanek zobaczy� Jagusi� i sp�oszony tym nag�ym widokiem, jak si� nie ods�dzi w bok! A ja r�wnowag� trac� i z siod�a � �bem w siano nurka daj�! Parskn�a Jagusia �miechem perlistym i na ratunek mi �pieszy, z siana odgrzebuje� ��Olaboga! � niby to zdziwiona wykrzyknie. � A dy� to ksi��� panicz! ��A ty kto taka? � pytam, otrzepuj�c jeszcze �d�b�a trawy z bryczes�w i koszuli i muszk� pod szyj� na widok �licznoty poprawiaj�c. ��Jagusia Maryn�w � odpowiada, ca�a w z�ocie i niebiesko�ci, mi�dzy innymi. Patrzcie, jakie to rezolutne, a i przymilne w tym Jagusia�, a i dumne w tym, �e �Maryn�w�. Maryna, wiadomo: ch�op bogaty, sumiasty, pierwszy gospodarz we wsi. Ch�op dzi� dzi�, dana dana, hej! ��Jagusia?� dziwuj� si�, bo pami�tam smarkul�, zasmarkan� smarkat� z wakacji dawnych w Roz�upiu. � Nigdy bym ci� nie pozna�� Uros�a�, wy�adnia�a�� Dawno ci� nie widzia�em. ��I kiedy to ksi��� panicz mia�by mnie widywa�? Na wie� ksi��� panicz nie chodz�, a mnie do pa�acu tatulo zabraniaj�: �Nie chod�, Jagu�, do pa�acu, bo ksi��� z�apie za co!� � zacytowa�a ojca przekornie, zaczepnie i parskn�a zn�w �miechem, co obna�y� dwa rz�dy z�bk�w ol�niewaj�cych drapie�nych. � Cha, cha, cha! I mnie si� udzieli�a weso�o�� Jagusi. ��Paradnie! � zawo�a�em i dalej�e rechta� z Maryn�wna: � Cha, cha, cha! Cha, cha, cha! A� �ciana lasu echem nam si� od�mia�a, a owieczki pyszczki podnios�y �uj�ce i przygl�da� nam si� zacz�y w komicznej powadze. A Jagu� z tego �miechu jak�e przysiad�a i na siedz�co za�miewa�a si�, roz�miewa�a, a� do cna si� wy�miawszy, r�bkiem halki, co si� spod sukienki wysun�a, �zy �miechu z policzk�w wyciera� zacz�a. A �e przy tym wysoko j� do twarzy, niby tak niechc�co, zadana, ukaza�y si� nogi Jagusine wysoko, wysoko, �e tylko, tylko, a � hej. A tak ci pi�knie te no�yska marmurem bia�ym na trawie zielonej biela�y, �e a� co� mnie w gardle od ich widoku �cisn�o. Dziewczyna za� wzrok m�j ukradkiem przechwyciwszy, zawo�a�a: ��Oj, chmury si� zbieraj� nad borem! Zmoknie ksi��� panicz! Nie bardzo deszczowe mi si� one zdawa�y, ale odpowiedzia�em bu�czucznie. ��Mo�e i zmokn�, ale co mi tam! Nie rozpuszcz� si�, bom nie z cukru. ��Nie wiadomo � nie da�a si� Jagusia zbi� z panta�yku. � Na g�busi panicz s�odki wygl�daj�� A pod burk� by si� nie schowa�? I chwyciwszy w r�czki burk�, co opodal le�a�a, burk� obszern�, ojcow� wida�, za�opota�a ni� nad moj� g�ow� i �miej�c si� �miechem jurnym, rubasznym, przykry�a ni� nas oboje. Ciemno mi si� zrobi�o w oczach i gor�co� Ale gor�co nie od burki, jeno od cia�a m�odego, bujnego, j�drnego upojnej blisko�ci. Run��em jak d�ugi pod jego s�odkim, lubym ci�arem, nie broni�c si� d�oniom bieg�ym, co z portek mnie i gatek, z koszuli i podkoszulka, z muszki mnie i ko�nierzyka wprawnie wy�uskiwa�y. Dopiero gdym go�y si� poczu�, zerwa�em si� � l�kiem i wstydem ch�opczy�skim, prawiczym zdj�ty � i rzuci�em si� do ucieczki. Ale te� zaraz, w burk� i spodnie zapl�tany, co na butach wysokich nie �ci�gni�tych zwis�y, znowu run��em, zadkiem bole�nie na oset trafiaj�c. Ale wnet ostu nie czuj�, w p�omieniach staj�c le��cy, co si� nimi od jej ognistych dotyk�w zaj��em, od ust i piersi, od ud i brzucha, jako i ja golute�kich. To tak, to siak, to wspak i owak, si�dy, ow�dy, tam i z powrotem, tam i z powrotem� I nagle� Och! och!� jakbym w otch�a� rozkoszn� zapada�, jakbym w gleb�, pragleb� �yzn� korzeniem wrasta�� Och! och! Pociemnia�o niebo nad lasem, srebrnymi kulami gwiazd na sito postrzelane, a ja ledwie do siebie przychodzi�em, rado�nie ugwa�cony, posi�dziony szcz�nie, mnogokrotnie, wypity jak kielich kwiatu z nektar�w wszystkich moich� Nie by�o Jagusi (owieczki sna� dawno ju� zagna� musia�a), kiedy si� z dna nocy owej podnios�em i, rozproszone po ��ce, odzie�y mej cz�ci zbiera� pocz��em. Kasztanek pas� si� opodal udaj�c, jakby nic z tego, co si� na oczach jego rozegra�o, nie widzia�, czu�em przez oci�a�o�� s�odk� mi�ni i cz�onk�w, �em nie wyrostek ju�, go�ow�s, �em na m�sk� stron� Jagusinymi r�czkami wywr�cony, m�czyzn� na wierzch, ojcem do g�ry. Tak � ojcem, tatulem, tatuniem, bo s�odkie poczucie ojcostwa, tatusiostwa, tatu�stwa roztkwi�o mnie, rozrzewnia�o, roze�zia�o od wewn�trz jako�� * Nie b�d� panu opowiada�, drogi panie Kacperku, wszystkich szczeg��w ci�gu dalszego romansu mego z Jagusi�, mi�o�ci naszej przecudnej, co po polach si� dzia�a i ��kach, po zagajnikach i w kniei, na murawie i w sianie, na wozie i pod wozem, a i na materacu, kiedy Jagu� do pokoju mego przez okno niby jask�ka nocna �miga�a. A� powiedzia�a raz �. p. ksi�na matka moja: ��Podobno z Jagn� Maryn�w romansujesz. Oj, Maurycy, Maurycy! �eby tylko dziecka z tego nie by�o! No, i wykraka�a �. p. j. o. ksi�na mateczka, wykraka�a dzieci�tko� Pami�tam dobrze ten dzie� s�otny, ponury, jeden z pierwszych dni nadchodz�cej jesieni. Pami�tam ten obiad, ten ros� z rur� i sztukami�s kruch�. Ksi��� ojciec m�j, jak zwykle, wyjmuje rur� z roso�u i o talerz ni� uderzaj�c, szpik z niej, tuk gor�cy wytrz�sa. A potem na chleb rozsmarowuje i na chlebie, sol� posypany, mi podaje. A mnie, com tak szpik lubi�, md�o�� nagle straszliwa do gard�a unosi. Zd��� czy nie zd��� odbiec od sto�u? Nie zd��y�em! ��Ah! Qu� est�ce qu�il a, le malheureux? � eksklamuje �. p. matka moja. � Il vomit dans son assiette!* Krzyk matki brzmi w uszach moich jak ostatni sygna� rodzinnej biesiady przed mrokiem bez�wiadomo�ci, w kt�rym si� pogr��y�em po wyrzyganiu si� w talerz, g��boki na szcz�cie. �le znosi�em ci��� Jagusi, zdecydowanie �le. Nic, tylko md�o�ci nieustanne i omdlenia. Omdlenia i md�o�ci. Podczas gdy ona, Jagu�, jak jab�o� kwit�a, pachnia�a, rozkonarza�a si�, rozdziupla�a i owocowa�a owocem ci�kim. Ju� po owym zas�abni�ciu pierwszym zwierzy�em si� ukochanej na stogu, �e chyba dzieci�tko b�dziemy mieli ch�opsko�pa�skie, ksi���tko�chami�tko rozkoszne, male�kie. A ona mi na to oboj�tnie, zdawkowo: ��Pewnikiem, a ino. Nic, tylko dziecko. Jak md�o�ci, to dziecko, ani chybi. I tyle. Ani w niej troski ociupiny o przysz�o�� male�stwa. W co ubra�, czym nakarmi�, rodzic�w da� �lubnych, metrycznych � jak? A i dla mnie czu�o�ci w niej brak bole�nie mnie dotkn��. Czu�o�ci za ojcostwo to moje pierwsze, za to wsp�lne, tajemne, co si� w niebycie mroku pocz�o. Aby jeno ��dz� zaspokoi�, cia�em mnie jurnym przywali�, wyobraca� na s�omie, posi��� i dalej�e lecie� � dok�d j� pop�d p�dz�cy pop�dzi! �A mo�e nie wierzy, �e si� z ni� o�eni�? � pomy�la�em z otuch� w�r�d nocy, co potem nast�pi�a, od �ez opuchni�te powieki susz�c rogiem poduszki. � Mo�e nie wierzy? Mo�e zbyt dumna, by o r�k� mnie prosi�, zbyt nie�mia�a, by na mo�ebn� arogancj� arystokraty si� narazi�? Tak. Nic, jeno to w�a�nie przyczyn� jej dziwnego zachowania. Nic, jeno to�. Nazajutrz dzie� wsta� pi�kny, s�oneczny, jeszcze ciep�y i rozrosiony obficie, rozpaj�czony babim latem. Siedzia� stary Maryna, ca�y w nitkach srebrnych, na przyzbie chaty malowanej, w portach pasiastych, koszuli bufiastej, serdaku wyszywanym, ch�op dzi� dzi�, dana dana! Ch�op, ch�op, hej�e ha! Siedzia� i z tej rado�ci, �e stodo�y, �e brzegi, �e komory, a i kobza nape�nione obficie, �piewa� se na ca�e gard�o: Oj, przekwit�y ju� wi�nie, ju� wi�nie! Oj, u�ci�niem si�, Mary�, u�ci�niem! Oj, u�niemy se, Mary�, o �wicie, kiej krzykajom przepi�recki, oj, w �ycie! ��Niech b�dzie pochwalony � pozdrowi�em roz�piewanego kmiecia, od go�ci�ca nadchodz�c. Garnitur na mnie by� czarny, uroczysty, spodnie sztuczkowe, ko�nierzyk i mankiety koszuli bia�ej sztywne, glansowane, kamizelka i getry kremowe, taki� kapelusz panama, a w butonierce � aster p�sowy. Podni�s� Maryna ci�k�, spracowan� d�o� do czo�a i, oczy od s�o�ca przys�aniaj�c, odpowiedzia� bez cienia czo�obitno�ci: ��Na wieki wiek�w. A c� to ksi�cia panicza przynios�o na moje gumno? ��Chcia�bym z wami pogada� na osobno�ci, Maryna � wyzna�em nie�mia�o, bo mnie ten ch�op hieratyczny sam� postur� swoj� zbi� nieco z panta�yku. ��Ano, to niech ksi��� panicz gadajom. Osobno�� tutaj ca�kiem osobna � za�artowa�, pierdn�� z ch�opska rubasznie, uni�s�szy si� nieco, i gestem szerokim wskaza� mi miejsce na przyzbie, podle siebie. Ale ja nie usiad�em. Na stoj�co, uroczy�cie m�wi�em: ��Mam zaszczyt prosi� was, Maryna, o r�k� c�rki waszej, Jagusi. ��Nie mo�e by�! � wykrzykn�� Maryna i d�o� do ucha przy�o�y�. � Dobrze s�ysz�? ��Chc� si� o�eni� z Jagusi� � potwierdzi�em z ca�� moc�. ��Jagna! � rykn�� Maryna. � A p�d��e tu ino! Wybieg�a z g��bi chaty Jagu� moja jedyna, ca�a w koronkach i wst��kach, �liczno�ci moje cycate, i tylko jej d�onie we krwi unurzane z�owr�bnie si� jako� czerwieni�y, szkar�atne d�onie oprawczyni� ��S�uchaj no, c�rko � ojciec do niej, szelmowsko oko mru��c. � Ksi��� panicz raczy� o r�k� twoj� mnie prosi�. Co ty na to? ��A co ja na to? � odburkn�a pytaniem na pytanie, obrzucaj�c mnie i str�j m�j uroczysty bezlitosnym, drwi�cym spojrzeniem. � Dy� tatula prosz�, to niech tatulo im powiedz�. Ja tam czasu ni mom, g�sk� zacinom. I, obr�ciwszy si� na pi�cie, znik�a w sieni. Maryna roze�mia� si� szeroko pod wiech� w�sisk sumiastych. ��Widzicie j�, jaka chytra! Sama nie chce da� kosza ja�nie paniczowi ksi�ciu, to na ojca zwala. Cha, cha, cha! ��Kosza? � ledwo mi przesz�o przez gard�o zd�awione wstydem s�owo. ��A ju�ci! A po co nam zi�� taki, z przeproszeniem ksi�cia panicza, jak ksi��� panicz? Jagusia panna posa�na, a panicz niby ksi���, a go�ym ty�kiem �wieci. Cha, cha, cha! ��Prosz� si� tak nie �mia�, Maryna! � krzykn��em ze �zami w oczach, do �ywego w dumie mojej ksi���cej dotkni�ty. � Jestem, b�d� co b�d�, jedynym dziedzicem Roz�upia! Nie powstrzyma�o to potoku s��w bezlitosnych, drwi�cych, co chlusn�� z ust wiejskiego bogacza. ��Na Roz�upiu tyle d�ug�w, co �at na portkach dziada odpustnego. Jak zlicytuj�, to i ksi��� panicz z torbami p�jdzie. Uha, ha, ha! Zebra�em si� w sobie, by zada� memu oprawcy cios bezlitosny, celny, co przerwie ten rechot jego okrutny. ��Jak wam co� powiem, to nie b�dzie wam do �miechu, Maryna! Na razie jakby poskutkowa�o. Przesta� szczerzy� wilcze z�by i spyta� podejrzliwie: ��O! A c� takiego? ��B�d� mia� z Jagusi�� dzieci�tko. Ale ju� pierwsza reakcja Maryny na to dopiek�a mi do �ywego: ��A bo to pirse? ��Jak �miecie zniewa�a� moj� godno�� m�sk�?! � oburzy�em si�. � Jeszcze z nikim nie mia�em dziecka! ��Ale dla Jagny to nie pirsyzna � t�umaczy� mi bezlito�nie m�j niedosz�y te��. � A bo to ona ksi�ciu paniczowi pirsemu dzieciaka zrobi�a? A dziedzicowi z Papra�ca? A staro�cie z Fujtaszewa? A wikaremu z Nadmuchowic? We�mie sobie ksi��� panicz dzieciaka swojego, jak oni, i p�jdzie! Papraniec! Fujtaszewo! Nadmuchowice! O, geografio ha�by! W oczach mi pociemnia�o, a na ustach od �ez zrobi�o si� gorzko i s�ono. �miertelnie raniony tym rykoszetem, kt�rym m�j pocisk z Marynowego odbicia w pier� mnie samego ugodzi�, odszed�em, s�aniaj�c si� i wymiotuj�c raz po raz (znowu mnie md�o�ci ojcowskie chwyci�y), �cigany okrutnym basem Maryny: ��My�wa ch�opy bogate, wolne z dziada pradziada! Nam dzieci trza ch�opskich, krzepkich, a nie cherlak�w z krwi ja�niepa�skiej! M�odzie�cza duma ksi�cia nie pozwoli�a mi wi�cej szuka� z Jagn� kontakt�w. Haniebnie przy ojcu mnie potraktowa�a. Zdesperowany do stawu rzuci� si� chcia�em, ale staw p�ytki by� w Roz�upiu i szlamisty, wiecem poniecha�. Ju�em o tej dziecinie coraz tkliwiej j�� rozmy�la�, co na ten �wiat bezbronna przyjdzie, we mnie jedynie, tatuniu swoim, maj�c or�downika, opiekuna, karmiciela i odziewacza� Widzi pan, jeszcze teraz �za mi si� �zi w oku na wspomnienie owych dni sromoty i przeczu� cichej rado�ci ojcostwa. Przez ostatnie ci��y Jagusinej miesi�ce czu�em si� lepiej. Wymioty usta�y, samopoczucie fizyczne si� poprawi�o. Na policzki wr�ci�y rumie�ce, oko rozb�ys�o otuch�, a pukle moje nabra�y zn�w dawnej po�yskliwo�ci i g�sto�ci. A kiedy p�n� jesieni� przysz�o rozwi�zanie (ci��e ch�opskie przebiega�y owymi czasy kr�cej, a za to bujniej, gwa�towniej), zabra�em, jak mi to zapowiedzia� Maryna, dzieci�tko p�ci m�skiej, ma�ego, rozkosznego Morysia, i ju� ani mi w g�owie by�o z nim pod poci�g, do rzeki, na postronek czy po trucizn�. Ukry�em si� z noworodkiem we wschodnim skrzydle pa�acu, z dala od rodzic�w, kt�rzy poza zachodnie skrzyd�o si� nie wydalali. Tam to, w zachodnim skrzydle, ojciec m�j, ksi��� Melchior Baltazar, ca�e dnie sp�dza� na zad�u�aniu, rujnowaniu Roz�upia, obci��aniu hipoteki d�br, przegrywaniu na gie�dzie, na wy�cigach, ba! nawet na loterii, w karty i w ruletk� (w t� ostatni� przegrywa� korespondencyjnie, bo na wyjazdy za granic� nie sta� go by�o). Po�r�d stos�w kategorycznie protestowanych weksli i resztek mebli zaj�tych przez komornika, zlicytowany i podupad�y, ale niezmiennie pi�kny jeszcze, ten starzec matk� moj� jedynie mia� u boku, kt�ra wytrwale mu towarzyszy�a, w podartych koronkach i gipiurach, futerkach wytartych, �ysawych. Ca�a pozosta�a rodzina bowiem odwr�ci�a si� od zrujnowanego, zdeklasowanego arystokraty. Pogr��eni w materialnych k�opotach, mn� interesowali si� rodzice do�� ma�o. Nawet chyba nie zwr�cili uwagi na to, �e nie wyjecha�em do stolicy na studia, w Roz�upiu pozostaj�c. Mog�em wi�c we wschodnim skrzydle oddawa� si� swobodnie rozkoszom ojcostwa. A �e jurny kucharz pa�acowy co i raz kt�r�� z dziewek folwarcznych w ci��� zap�dza�, mamek dla Morysia mia�em pod dostatkiem. Wyrodna bowiem matka jego ani zatroszczy�a si� o pier� dla male�stwa. Ucz�c francuskiego po chatach zamo�niejszych ch�op�w (chat� Maryn�w duma omija� mi, ma si� rozumie�, kaza�a), uzbiera�em fundusik na ochrzczenie Morysia. A jednak co� musia�o ze wschodu mego na zach�d, do rodzic�w przemija� W�a�nie cieszy�em si� nowiutkim chrzestnym synka mojego imieniem, to w buzi�, to w pupci� go ca�uj�c, baraszkuj�c z nim sobie, kiedy stryj pa�ski, Kacper, chrzestny ojciec dziecka, zjawi� si� w moim pokoiku. Ksi��� ojciec wzywa� mnie oto przed oblicze swoje. Z niedobrym jakim� przeczuciem szed�em przez kurytarze, kru�ganki i amfilady pa�acowe ku zachodniemu skrzyd�u. A� stan��em w komnacie przestrzennej, tym przestronniejszej, �e z mebli ju� bardzo ogo�oconej. Ogie� w niej trzaska� na wielkim, gotyckim kominku. Przed nim, na dw�ch kar�ach, kt�re jedyne wyposa�enie tej komnaty stanowi�y, siedzieli �. p. j. o. ksi�stwo rodzice, a u n�g ich pies lega� legawy, niestety, jak meble, i on � z piecz�ci� komorni na zadku. ��Maurycy, to ty, m�j synu? � zapyta� ojciec, uwa�nie mi si� przez monokl przygl�daj�c, gdy� rzadko mnie widuj�c, nie by� ju� mej to�samo�ci pewien. � Nie wyjecha�e� jeszcze? ��Ja, ojcze � rozwia�em jego w�tpliwo�ci. � Jeszcze nie wyjecha�em. ��A c� to za dziecko jakie�, co si� we wschodnim skrzydle, jak s�ysz�, chowa? � Nie spuszcza� ojciec ze mnie badawczego spojrzenia. ��Ch�opczyk� rozkoszny� � odpowiedzia�em wymijaj�co, ale ojca to nie zadowoli�o. ��Ale czyj to ch�opczyk? � nastawa�. ��M�j� � wyzna�em desperacko po chwili. ��Co takiego? � zdumia� si� ksi��� rodzic. � Chyba nie o�eni�e� si� bez naszej wiedzy? ��Nie� To jest m�j� nie�lubny ch�opczyk, ojcze, kt�ry� S�owa moje przerwa� bolesny j�k ksi�nej matki mojej, kt�ra wydawszy go, zemdla�a i tylnym mostkiem zwis�a przez por�cz fotela, puklami srebrnymi pod�ogi dotykaj�c. ��Z kim masz to dziecko? � zaindagowa� mnie ojciec, nie zwracaj�c uwagi na mostek matki. ��Wybacz, papo, ale nim ci odpowiem, wpierw mam� ocuc� � o�wiadczy�em mu nie bez wyrzutu, wyjmuj�c z kieszeni flakonik soli trze�wi�cych, z kt�rym nie rozstawa�em si� od czasu mych omdle�. Podsun��em go mamie, gdzie trzeba. Widz�c, �e si� mama ocyka, ojciec kontynuowa� indagacj�: ��A wi�c� z kim masz to dziecko? ��Z Jagusi�, c�rk� starego Maryny � odpowiedzia�em szczerze. ��Jezus, Maria! Z prost� ch�opk�! To matka wyznanie moje przyj�a bolesnym okrzykiem i przyp�aci�a kolejnym zemdleniem. Ojciec natomiast, gdym cuci� zn�w rodzicielk�, m�wi� spokojnie, bynajmniej nie wstrz��ni�ty moim wyznaniem: ��Wcale nie taka prosta ta Maryn�wna� Stary Maryna bogaty jak sam Lucyper. A gdyby� si� tak o�eni� z Maryn�wna? Nie jestem zacofany. Jam cz�owiek �wiat�y i wolnomy�lny. Dop�yw �wie�ej krwi i got�wki dobrze by zrobi� rodowi naszemu. No, pr�dzej cu�e t� matk� i gadaj, kiedy si� o�wiadczysz? Nie na d�ugo ksi�na, matczysko biedne moje, odzyska�a i tym razem zmys�y. Na tyle jeno, by us�ysze� odpowied� moj�, kt�ra kolejnym mimowolnym ciosem w przytomno�� jej by�a. ��Ju� to zrobi�em. Ojciec Jagusi na �lub si� nie zgodzi�, ani ona sama. Kosza dosta�em. �omot � ma� ksi�na na ziemi� tym razem z fotela, a ksi��� ojciec ryczy formalnie: ��Co takiego?!� Przesta�e cuci� matk�, bo nigdy si� z tob� nie dogadam! Co� ty powiedzia�? Kosza! Syn m�j, Maurycy, ksi��� Roz�upski na Roz�upiu, herbu P�krzy�ak, od ch�opa, chama zwyk�ego kosza dosta�? ��Tak, kosza � potwierdzi�em z satysfakcj� jak�� przekorny, widz�c ojca mego poruszenie. � Powiedzia� mi, �e ze mnie ksi���, co go�ym ty�kiem �wieci. Po�a�owa�em s��w mych, tak straszny kolor, sinopurpurowy, na twarz ojca one sprowadzi�y. ��Go�ym ty�� ty�� � be�kota�, nie mog�c s�owa strasznego wym�wi�. � Przeklinam ci� za ha�b�, kt�r� na nasz r�d �ci�gn��e�! Przeklinam ci� i tego b�karta w karygodnym zwi�zku pocz�tego! Precz z mego domu! Razem z b�kartem przekl�tym! Precz! O, jak�e straszna by�a ta posta� ros�a, ta d�o� wzniesiona, ta g�owa s�pa �ysego w monoklu z�owrogie b�yski rzucaj�cym. Teraz ja, przekl�ty, pad�em obok matki mojej, j. o. ksi�ny pani, a �. p. ojciec m�j, j. o. ksi��� � �. p. stryja pa�skiego przywo�a� i, jak mi to stryj p�niej opowiedzia�, tak mu przykaza�: ��Ocuci Kacper ja�nie o�wiecon� ksi�n� pani� i na fotelu posadzi, a ja�nie o�wieconego ksi�cia panicza ocuci Kacper i na sanie z nim! Jeszcze dzisiaj ma si� wynosi� z ja�nie o�wieconym b�kartem swoim! * Jak �ycie moje m�odzie�cze, po grudzie sz�y sanie pierwszymi �niegami zimy przysypanej, wioz�c mnie wykl�tego i zawini�tko z przekl�t� zawarto�ci�, Morysiem moim male�kim. Droga na stacj� kolejow� bieg�a przez rozstaje, przy kt�rych karczma rozsiad�a si� przysadzista a obszerna, z dachem ogromnym, paru kolumnami kr�pymi u wej�cia podtrzymywanym. Ju� z daleka jarzy�y si� jej okna w zimowej pomroce, a z wn�trza dudnienie bas�w i piski g�li dochodzi�y. Raz po raz wrota si� otwiera�y, bucha�o z nich ci�b� sk��bion�, rozg�o�n�, pijan� i roz�piewan�, a ten i �w ch�op co i rusz z drugim na dw�r wylatywa�, to �ciskaj�c kamrata i ca�uj�c, to w ciemi� kuma k�onic� lub czym tam pod r�k�, w miar� potrzeby serca, zaprawiaj�c, a� krew szkar�atna na �nieg niepokalany sika�a. ��A c� to dzi� w karczmie za zabawa tak szumna? � spyta�em furmana. ��To ksi��� panicz nie wiedz�? Weselisko Jagny i Wojtka Pyciaka si� wyprawia. Na Trzech Kr�li si� po�enili. Przycisn��em do serca niemowl� male�kie w beciku i �zy, kt�re wiatr mro�ny na sople mi �cina�, posypa�y si� gorzkim kryszta�kiem z mych oczu. A tam, za mn� coraz ciszej, coraz dalej hucza�y basy, piszcza�y g�li, r�n�a kapela, wrzeszcza�y przy�piewki: Ch�op dzi� dzi�! Dana dana! Chlej�e, ha! Ch�op dzi� dzi�! Dana dana! Chlej�e, ha! Chlej�e, ha!� Stolica powita�a mnie smutn� zim� miejsk� i kryzysem, kt�ry zaczyna� chwyta� �wiat kapitalistyczny w gro�niejsze od mrozu okowy. Zim� jako� przewegetowa�em za drobne oszcz�dno�ci matczyne, kt�re mi j. o. �. p. ks. matka cichcem wsun�� zdo�a�a przed moim wyjazdem z Roz�upia. Ale gdy przysz�a wiosna, pora nadziei i weso�o�ci dla innych, ja znalaz�em si� bez dalszych �rodk�w do �ycia dla siebie, a przede wszystkim � dla male�kiego mojego Morysia. Za dumny, by ko�ata� o wsparcie do krewnych, co si� od ojca mego od�egnali, umy�li�em rozpaczne wyj�cie, kt�re by atoli chocia� dziecko ocali� mog�o od g�odowej �mierci. Wiecz�r by� ciep�y, wiosenny, buchaj�cy aromatem �wie�ej zieleni z pobliskiego parku, gdy szed�em eleganck� ulic� bogatej dzielnicy, z determinacj� tul�c do piersi zawini�tko z moim syneczkiem. Pora by�a p�na, ale okna kamienic przewa�nie szeroko otwarte. Niekt�re jarzy�y si� rz�sistym �wiat�em, rozbrzmiewa�y muzyk� i gwarem biesiad, inne s�czy�y przy�mione �wiat�o przez zapuszczone story. A gdy tam, za grubymi murami dostatnich domostw, syci ludzie za�ywali rozkoszy podniebienia, ucha i innych zmys��w, tu, w �wietle latar� ulicznych, co chwila cie� jaki� przemyka� smutny, miga�a twarz blada, wyn�dznia�a, sp�akana, posta� si� jaka� tuli�a pod oknem otwartym i, rozejrzawszy si�, czy kto nie widzi � szmyrg, ciska�a zawini�tkiem w ciemny lub roz�wietlony prostok�t okiennej framugi. Zam�t potem powsta� za oknem, p�aka�o dziecko, kto� si� z okna wychyla�, krzycz�c: �Podrzutek! Podrzutek!�, nierzadko policj� wzywaj�c. Ale ulica pusta ju� by�a, miotaczki niemowl�t ani �ladu. Jeno doro�ka klapotem po bruku przeci�ga�a leniwym lub rzadki w tych czasach samoch�d zaterkota�. Tak dzia�o si� na niejednej ulicy, w niejednej dzielnicy luksusu. Cienie nieszcz�snych, nierzadko uwiedzionych i porzuconych, broni�y przed g�odow� �mierci� swe male�stwa, ostatkiem si� miotaj�c je w okna bogaczy. A po�r�d legionu tragicznych matek ja by�em jedynym bodaj ojcem, kt�ry w ich �lady postanowi� wst�pi�. Mija�em w�a�nie bij�ce ciep�ym �wiat�em okno wysokiego parteru, gdy serce zacz�o mi uderza� przy�pieszonym rytmem. Z okna p�yn�y tony fortepianu, na kt�rym kto� gra� modny romans o bogatym paniczu i biednej dziewczynie z kwiatami� Przeczucie m�wi�o mi, �e w�a�nie to okno� Nagle o ma�o nie nadepn��em na drobn� posta�, tul�c� w ramionach becik podobny do tego, kt�ry ja nios�em. Spojrza�y na mnie oczy ogromne, ciemne i bezbrze�nie smutne, a z ust niemal dziewcz�cych pop�yn�� b�agalny szept: ��Pom� mi pan podrzuci� nie�lubne! Jestem nieszcz�liwa uwiedziona, bez �rodk�w do �ycia. ��Sama pani nie da rady podrzuci�? � zapyta�em z trosk�, bo z miejsca wzruszy� mnie wyraz tych oczu otch�annych. ��Nie � odpowiedzia�a, bezradnie patrz�c na graj�ce okno. ��To za wysoki dla mnie parter. Nie mam si�. ��Mo�e znajdzie si� okno na ni�szym parterze? Jeszcze nigdy nie podrzuca�em, wi�c boj� si�, �e nie trafi�. � Stara�em si� unikn�� powa�nej, b�d� co b�d�, odpowiedzialno�ci za podrzucanie cudzego podrzutka. ��Och, nie! � zaprotestowa�a �ywo ofiara nieszcz�liwego macierzy�stwa. � To bardzo korzystne okno bardzo zamo�nej, bezdzietnej wdowy. B�d� si� modli� za pana i trafi pan! ��A nie lepiej by, zamiast si� modli�, po�o�y� dzieci� pod drzwiami tej pani, na klatce schodowej? � pr�bowa�em ostatniego argumentu. ��Str� mnie nie wpu�ci � przekonuj�co odrzuci�a m� propozycj� matka potencjalnego podrzutka. ��Sam jestem, jak pani widzi, w podobnej sytuacji. � Postanowi�em si� zwierzy�, bo budzi�a moje zaufanie i, co tu gada�, wsp�czucie. � Te� mam nie�lubne, z uwiedzenia, i te� jestem bez �rodk�w. ��Och, to podrzu�my oba male�stwa! � Mizerne oblicze nieszcz�liwej rozja�ni�o si� jakby mgnieniem u�miechu. ��We dwoje b�d� si� lepiej chowa�y! ��Pozwoli pani wszak�e, �e najpierw podrzuc� mego Morysia. Zawsze co swoje, to swoje. Uca�owawszy tkliwie szczelnie opatulone niemowl�, zamachn��em si� i okr�ci�em, dyskobol rozpaczy, by celnym rzutem pos�a� je w ja�niej�cy otw�r okienny. Rozleg� si� brz�k fortepianu (Mory� m�j najwidoczniej wyl�dowa� na klawiaturze instrumentu), kt�ry przerwa� p�yn�c� z niego melodi�. Spojrza�em w stron� uwiedzionej, ale nie zobaczy�em jej ju�, natomiast za plecami us�ysza�em gwizd policyjnego gwizdka i tupot nadbiegaj�cych st�p w ci�kim obuwiu. Czyja� d�o� chwyci�a mnie za ko�nierz paltota. Jednocze�nie w oknie ukaza�a si� posta� kobieca z Morysiem na r�ku. ��Dzieciaka podrzuci� pani dobrodzice, sam widzia�em � zwr�ci� si� do damy w oknie trzymaj�cy mnie za ko�nierz policjant. � Ale z�apa�em ptaszka! ��Prosz� mi go przyprowadzi�, panie dzielnicowy � powiedzia�a dama. W chwil� potem, wprowadzeni przez pokoj�wk�, stali�my, ja i trzymaj�cy mnie za ko�nierz policjant, w pokoju pe�nym pluszowych mebli, haftowanych poduszek, tiulowych zas�on, jedwabnych aba�ur�w, parawan�w japo�skich, mi�kkich puf�w i puszystych dywanik�w. Patrzy�a na mnie wzrokiem bynajmniej nie gro�nym postawna, t�ga blondynka, w �rednim wieku, o poci�gaj�cej, zmys�owej twarzy i bujnych kszta�tach, kipi�cych kobieco�ci� z licznych wyci��, rozci��, dekolt�w i a�ur�w zwiewnego peniuaru. Na r�ku trzyma�a nadal becik ze �pi�cym, na szcz�cie twardo, Morysiem. ��To w�a�nie ten facet podrzuci� pani dobrodzice tego podrzutka � m�wi� dzielnicowy, wyra�nie pod wra�eniem b�d�c cielesnej obfito�ci blondyny w peniuarze. ��Przyznaje si� pan? � spyta�a mnie �agodnie dama, nie spuszczaj�c z mojej twarzy leciutko jakby rozbawionych oczu. ��Przyznaj� si� � odpowiedzia�em smutno. ��Prosz� nas zostawi� samych, panie dzielnicowy� zwr�ci�a si� masa kobieco�ci do funkcjonariusza, kt�ry dopiero teraz przesta� mnie trzyma� za ko�nierz. ��Wola�bym zabra� go na komisariat � zaprotestowa� s�abo. � Got�w zrobi� jak� krzywd� pani dobrodzice. ��Nie wygl�da na to � u�miechn�a si� dama, obrzucaj�c mnie lustruj�cym spojrzeniem od st�p do g��w. � Zreszt� da�abym sobie rad�. Dzi�kuj� panu za szybk� interwencj�. Odwdzi�cz� si� przy okazji. Umie�ciwszy dzieci� me na kanapie, poda�a r�k� policjantowi, kt�r� ten uca�owa� z szacunkiem. ��Do us�ug pani dobrodziki. Nie wyjd� jeszcze ze wszystkim. Gdyby pani dobrodzika mnie potrzebowa�a, prosz� tylko gwizdn��. � Trzasn�wszy obcasami, wyszed�. ��To pa�skie dziecko? � zapyta�a, gdy zostali�my sami. ��Moje � przyzna�em si� bez trudu w tej atmosferze przychylno�ci, jak� zacz�a roztacza�. ��Dlaczego pan to zrobi�, m�ody cz�owieku? � W jej g�osie brzmia� �agodny wyrzut. ��Nie mam �rodk�w na utrzymanie� � wyzna�em ze �ci�ni�t� krtani�. Sarnie oczy bujnej blondyny zaszkli�y si� mgie�k� wsp�czucia. ��Jak si� pan nazywa? � musn�a mnie kolejnym pytaniem. ��Maurycy, ksi��� Roz�upski � przedstawi�em si�, nie k�ad�c specjalnego nacisku na tytu�. A jednak wsp�czucie ust�pi�o natychmiast miejsca zdumieniu, a z jej ust wymkn�� si� gwizd podziwu. ��Da� mu w mord�? � rozleg� si� okrzyk policjanta, kt�ry jak burza wpad� do pokoju. ��Nie � powstrzyma�a wzniesion� prawic� str�a porz�dku s�owem i gestem. � Gwizdn�am z podziwu. To ksi���! ��K�amie! � warkn�� policjant. � Wylegitymowa� si�! Polecenie to by�o, oczywi�cie, do mnie zwr�cone. Kiedy si� jednak wylegitymowa�em, dzielnicowy zaniem�wi� z os�upienia, a po chwili zaczai be�kota�: ��Rzeczywi�cie� Ksi��� pan wybaczy� Ja na s�u�bie� Nie wiedzia�em� S�u�ba nie dru�ba� Mam �on�, dzieci� Jedno si� j�ka� Pr꿹c si�, obcasem o obcas potrzaskuj�c i salutuj�c, ty�em zmierza� ku drzwiom, podczas gdy ona, pani tego zacisznego buduaru, r�wnie� ty�em � ku kanapie, ma�o dziecka nie przysiad�szy, dos�ownie pora�ona tytu�em moim� ��M�j Bo�e! � szepta�a w zachwycie, opadaj�c na kanap�, z kt�rej ja dzieci� zd��y�em w ostatniej chwili usun��. � Ksi��� pan raczy� osobi�cie ksi���tko mi swoje podrzuci�. I dlaczego to mnie w�a�nie zaszczyci� ksi���? ��Prosz� mnie tak ustawicznie nie tytu�owa�. To kr�puje. A podrzuci�em pani z przypadku czystego. Ojciec mnie przekl��, bo nie�lubne ono, z mezaliansu� Zapad�a chwila milczenia, zak��cona rozg�o�nym gruczeniem w moim pustym �o��dku. ��Ksi��� sk�onny do mezaliansu, wi�c mo�e nie wzgardzi skromnym posi�kiem u prostej mieszczanki? � nawi�za�a figlarnie. � Co� pewnie na zimno znajdzie si� w spi�arni. By�em, co tu ukrywa�, porz�dnie g�odny. Udko kurcz�cia z kieliszkiem wina nie ca�kiem ten g��d nasyci�o, ale uspokoi�o go na tyle, �e kiedy powr�cili�my do saloniku, �o��dek m�j zachowywa� przyzwoit� cisz�. Nie chcia�o mi si� st�d wychodzi�, z tego pluszowego zacisza, z tej szkatu�ki wymoszczonej at�asem uroczej go�cinno�ci, w kt�rej tak bezpiecznie si� poczu�o moje sko�atane serce. Mo�e wyczu�a w mych oczach l�k przed utrat� tego schronienia, bo powiedzia�a: ��Wyzna� mi ksi���, �e jest bez �rodk�w. Czy mo�na wi�c co� zaproponowa�? Mam na my�li posad� u� mnie. Posad� wypalacza. Nie s�ysza�em o takim zawodzie, wi�c, po chwili gubienia si� w domys�ach, zapyta�em: ��Wypalacza? Jakiego wypalacza? Na wiwat? ��Nie � roze�mia�a si� melodyjnie. � Wypalacza fajek. Jestem w�a�cicielk� dobrze prosperuj�cej trafiki. Jak wiadomo, nowa fajka nie jest smaczna, dop�ki nie zostanie wypalona. Niekt�rzy powa�niejsi klienci moi wymagaj�, by fajka spe�nia�a ten warunek ju� w momencie nabycia. To znaczy, �eby by�a dobrze wypalona. Ksi��� pal�cy? ��Nie � przyzna�em si�. � Ale przecie� to nie takie trudne. Spr�buj�. ��Ch�tnie udziel� lekcji� wypalania. Powiedziawszy to, podesz�a do stolika, na kt�rym le�a�a fajka sporych rozmiar�w. ��To fajka �wi�tej pami�ci m�a mojego, dobrze ju�, oczywi�ci6� wypalona, a nawet przepalona, ale do �wicze� dobrze si� nada. Ze szkatu�ki o wzorze orientalnym doby�a szczypt� tytuniu i w przedziwnie zmys�owy spos�b, rzek�bym, pieszcz�c j� bia�ymi paluszkami o d�ugich, karminowych paznokciach, pocz�a nabija� fajk�. Nast�pnie usiad�a przy mnie na kanapce i wprowadzi�a cybuch mi�dzy wydatne, p�sowe wargi. Przytrzyma�a go z�bkami i szepn�a, podaj�c mi zapa�ki: ��To b�dzie nasza fajka pokoju, a ja � nargile ksi�cia� Przytkn��em p�omyczek do tytuniu, a ona, wci�gn�wszy pot�ny haust dymu, ustami swoimi do ust mi nim wion�a, woln� od fajki r�k� za kark przyci�gaj�c m� g�ow�. A �e p�uca mia�a pot�ne, nape�ni�a mnie dymem tak obficie, �e zach�ysn��em si� nim i zakrztusi�em. D�ugo potem jeszcze musia�a mnie ratowa�. Le�a�em na dywanie, a ona sztucznym oddychaniem opr�nia�a mi p�uca z dymu. Ka�de z�o�enie ramion mych na piersiach przyprawia�o mnie o istny dymotok z ust, nosa, nawet z uszu chyba. Jeszcze nazajutrz mia�em ataki kaszlu z dymem. Wiktoria Kawaleria, bo tak nazywa�a si� dobrodziejka moja, by�a pi�kn�, zmys�ow�, nad wyraz zacn� kobiet�. Nawet teraz, z dystansu lat, z�ego s�owa nie mog� o niej powiedzie�. I mnie, i dziecku memu wiele okaza�a serca. A �e m�j tytu� dzia�a� na ni� w spos�b, kt�ry snobizmem tr�ci�, to c�? Takie to by�y czasy i takie w nich owych tytu��w znaczenie. Posada wypalacza by�a oczywi�cie pretekstem, pod kt�rym Wiktoria trzyma�a mnie przy sobie, cieszy�a si� mn�, otacza�a dostatkiem, a nawet zbytkiem. Lubi�a si� te� chwali� mn� przed mieszcza�skim �wiatkiem, popisywa� si� mitr� m�j � ksi���c� wobec oniemia�ych z podziwu petits bourgeois. Sama te�, ilekro� znale�li�my si� w zaciszu jej domu, lubi�a bawi� si� moim klejnotem, ogl�da� go po tysi�ckro�, bra� go w r�czki, podrzuca� i �apa� w�r�d kaskad perlistego �miechu. Ten nieustanny, tak publiczny, jak i prywatny, ekshibicjonizm herbowy zacz�� mnie m�czy� po pewnym czasie, a honor kaza� mi si� upomina� u Wiktorii o spe�nienie jej obietnicy. Mam na my�li obiecan� posad� wypalacza. Nie chcia�em d�u�ej korzysta� z jej szkatu�y bez �adnych wzajemnych �wiadcze� z mej strony. No, i w�a�nie sprawa tych �wiadcze�, tyle �e szerzej nieco poj�tych, mia�a da� wkr�tce nowy obr�t moim z Wiktori� stosunkom. By�a ona przecie� kobiet� w ka�dym calu i fakt ten spowodowa�, �e same niewinne igraszki z tytu�em moim przesta�y jej wystarcza�. Ja za� do tych igraszek doda� mej partnerce nie by�em w stanie niczego� Sk�ada�em to na kark bujnej szczeg�lnie kobieco�ci pani Kawaleria, kt�ra to kobieco�� przyt�acza�a mnie rozleg�o�ci� swoich obszar�w, nadmiarem niejako bod�c�w po nich rozsianych. Czasem jednak s�dzi�em, �e to kl�twa rodzica mego, j. o. ks. Melchiora Baltazara, demobilizowa�a gotowo�� moj� w godzinie pr�by. Tego uroku, jaki rzuci�a na mnie Jagusia, nie�wiadomy, po jakiej� tam z kolei pora�ce, opu�ci�em na zawsze �o�e Wiktorii, pozostawiaj�c j� szlochem wstrz�san� i wo�aj�c�: ��Id� sobie! Do wypalania fajek si� bierz, skoro� z niczego innego wypali� niezdolny! Wyno� mi si�! Dalsze stosunki moje z madame Kawaleria ustalone zosta�y na p�aszczy�nie pracodawczyni�pracobiorca. Przenios�em si� z Morysiem do wynaj�tego pokoju, a na ty�ach trafiki palarni� mia�em, gdziem fajki wypala�. Praca to by�a ci�ka, p�uca zadymiaj�ca, za to dobrze p�atna: p� grosza od k��bu. A �e nieraz do dziesi�ciu tysi�cy k��b�w dochodzi�em, dawa�o mi to niez�y dochodzik, z kt�rego mog�em sobie co� nieco� od�o�y� na maj�cy wkr�tce nast�pi� gorszy okres w mym �yciu. Wiktoria bowiem pod pretekstem, i� zbytnio dymi� przy pracy, a dym przedostaj�cy si� do trafiki utrudnia za�atwianie klient�w, zaproponowa�a mi prac� na �wie�ym powietrzu, w warunkach wiejskich. Niedaleko miasta wynaj�a mi star� will�. By�a to rudera do�� pod�a, ale otoczona pi�knym, zaniedbanym ogrodem, w kt�rym mog�em wypala� do woli. Mory� m�j mia� przy tym doskona�e wiejskie warunki: czyste powietrze, mleko od pobliskiej krowy, �wie�e jaja i jarzyny. Ogrodnik, kt�ry strzeg� willi i zaniedbywa� ogr�d, mia� �on�, mi�� kobiecin�, kt�ra mi gotowa�a posi�ki i opiekowa�a si� Morysiem. Pewnego dnia, a by� to chyba koniec lata lub mo�e pocz�tek pi�knej, pogodnej jesieni, zjawi�em si� w trafice z kompletem �wie�o wypalonych przeze mnie fajek. Zasta�em Wiktori� jeszcze opalon� s�o�cem lata (wr�ci�a niedawno z urlopu) i eleganckiego oficera kawalerzyst�. By� to m�czyzna m�ody, przystojny, smag�y i �mig�y. ��Rotmistrz D�ugolubski, ksi��� Roz�upski � przedstawi�a nas sobie Wiktoria, po czym doda�a: � Musz� panu zwierzy� tajemnic� firmy, panie rotmistrzu. Nie ma lepszego wypalacza ni� ksi���. ���atwo w to uwierzy�, �askawa pani, patrz�c na ksi�cia � grzecznie znalaz� si� rotmistrz. Z niepor�wnywalnym wdzi�kiem porusza� si� po sklepie, podzwaniaj�c ostrogami i postukuj�c trzcink� o l�ni�ce cholewy wysokich but�w. Ogl�da� fajki, raz po raz rzucaj�c kr�tkie, zmys�owe spojrzenie przez monokl w kierunku w�a�cicielki firmy. Wiktoria dziwnie by�a podniecona obecno�ci� oficera i roztargniona. Kilkakrotnie myli�a si� przy przeliczaniu wypalonych przeze mnie fajek i wyp�aceniu mi nale�no�ci. W kilka dni p�niej (pogoda by�a nadal pi�kna) pracowa�em w moim ogrodzie przy wypalaniu, kiedy us�ysza�em t�tent zbli�aj�cych si� wierzchowc�w. Skrzypn�a furtka i ukazali si� w niej: Wiktoria w pi�knej, czarnej amazonce i rotmistrz D�ugolubski. Przywi�zane do p�otu konie �u�y w�dzid�a. ��Serwus, Maurycy! Jak ci si� pyka? � pozdrowi�a mnie weso�o by�a narzeczona moja, rozpraszaj�c d�oni� w r�kawiczce glace k��by spowijaj�cego mnie niebieskiego, fajczanego dymu. � Przywozimy ci z rotmistrzem atrakcyjne zam�wienie. ��Nie wiedzia�em, �e je�dzisz konno � zdziwi�em si�, po przywitaniu obojga, nie bez odcienia zazdro�ci. Sam przecie� kiedy� dosiada�em ch�tnie wierzchowc�w, i to z nie najgorszymi wynikami, wyj�wszy �w upadek z kasztanka, kt�rego to upadku nie �a�owa�em wszelako nigdy� ��Bo nie je�dzi�am, p�ki mnie rotmistrz nie rozmi�owa� w pozycji je�d�ca � odpar�a pi�kna amazonka, zmys�owo patrz�c na swego partnera, kt�ry odp�aci� jej takim� spojrzeniem. Przelatuj�ca ni� babiego lata po��czy�a na chwil� ich oboje, a mnie si� zda�o, �e ni� ta, roz�arzona natychmiast do czerwono�ci, sp�on�a. Bardzo do twarzy by�o Wiktorii w stroju do jazdy konnej. Czarny �akiet i taka� sp�dnica (je�dzi�a po damsku) uwysmukli�y i uszlachetni�y jej nieco pe�n� sylwetk�, uczyni�y j� wytworniejsz� ni� zazwyczaj, a czer� p�cylinderka pi�knie kontrastowa�a z bujnym z�otem jej w�os�w. Jeszcze nigdy nie wyda�a mi si� tak �adn�. ��Jak tam ma�y Mory�? � zapyta�a. ��Dzi�kuj�, zdr�w � odpowiedzia�em i chcia�em si� uda� po dziecko, ale zatrzyma�y mnie s�owa rotmistrza: ��Naby�em komplet angielskich fajek u pani Wiktorii i chcia�bym zam�wi� u ksi�cia ich wypalenie. Otworzy�em wr�czone mi pude�ko z fajkami. ��A� dwana�cie? � przeliczy�em. ��Tak, to powa�ne zam�wienie � przyzna� kawalerzysta. � Tym trudniejs