3876
Szczegóły |
Tytuł |
3876 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3876 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3876 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3876 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jeremiej Parnow
Zbud� si� w Famagu�cie
przek�ad : S�awomir K�dzierski
1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13.
14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. 21. 22. 23.
Jeremiej Parnow Zbud� si� w Famagu�cie
. 1 .
Stary, przesi�kni�ty dymem palonego kiziaku mnich buddyjski zszed� z
wie�y. Przep�uka� usta �wiecon� wod� z wzorzystego nefrytowego flakonika,
z j�kiem rozprostowa� po�amane reumatyzmem plecy i podrepta� zameldowa�,
�e z prze��czy idzie pieszo obcokrajowiec. Oczywi�cie, ani samej
prze��czy, ukrytej za g�rami, ani tym bardziej tajemniczego piechura nie
widzia�...
Gdy MacDonald przekona� si�, �e prze��cz Lha-la zatkana jest �nie�nym
czopem, zmuszony by� zej�� do w�wozu. W g��boko wy��obionym rw�cym nurtem
kanionie, jak w tunelu aerodynamicznym rycza�a rzeka. By�o to zaledwie
tysi�c st�p w pionie, ale zej�cie by�o r�wnoznaczne z cofni�ciem si� o
tysi�c lat.
Minikomputer bez wyra�nego powodu po��czy� si� z satelit�
komunikacyjnym i wzi�� namiar. Na ekranie nieprzyja�nie zamigota�o
rubinowe �wiate�ko. Mo�na by�o nie sprawdza� - �r�d�o zak��ce� znajdowa�o
si� gdzie� za prze��cz�, kt�ra o tej porze roku powinna by� ju� dost�pna,
ale wci�� znajdowa�a si� w �nie�nych okowach.
Fort, a w�a�ciwie "rdzong" - ten tybeta�ski wyraz oznacza nie tylko
twierdze, lecz tak�e jednostk� administracyjn� - sta� na stra�y jedynej
drogi, kt�ra wiod�a przez prze��cz do zagadkowej doliny "Siedmiu
szcz�liwych klejnot�w". W promieniu setek mil by�o to jedyne zamieszka�e
miejsce, gdzie mo�na by�o doczeka� ko�ca pory monsunowej i pocz�tku
topnienia �nieg�w. MacDonald dysponowa� nie tylko szkicem topograficznym,
ale r�wnie� wyj�tkowo dok�adn� map� sporz�dzon� na podstawie danych
kosmicznej fotogrametrii. Nie wiedzia� jednak, co oczekuje go tam, za
pokrytym dach�wk� murem i basztom przypominaj�cymi nisko �ci�te piramidy.
Wynika�o to nie tylko ze sk�pych informacji, ale i z chronicznego
ba�aganu administracyjnego. Z prawnego punktu widzenia, rdzong, kt�rego
ludno�� liczy�a obecnie niewiele ponad sto os�b, by� suwerennym ksi�stwem,
zwi�zanym z s�siednim kr�lestwem Brug-jul wi�zami starej, feudalnej
zale�no�ci. Zgodnie z zawartym w siedemnastym, a mo�e w osiemnastym wieku
traktatem, miejscowy rad�a, czy jak go tam zwali, p�aci� rocznie w�adzom
centralnym trybut w wysoko�ci czternastu i p� juka suszonego sera, kt�ry
do niedawna uwa�any by� za podstawowy �rodek p�atniczy kraju. Poniewa�
"Wszechpoch�aniaj�ce �wiat�o" nie posiada�o przedstawicielstw
dyplomatycznych w �adnej ze stolic �wiata, wjazd do�, je�eli w og�le by�
mo�liwy, nie by� ograniczony radnymi przepisami prawnymi.
Gdy MacDonald min�� granice wiecznych �nieg�w i zacz�y pojawia� si�
sztywne krzewy rododendron�w, nagle, za zakr�tem �cie�ki otworzy�a si�
przed nim osza�amiaj�ca sceneria. Horyzont przecina�y ostre kontury nie
zdobytych siedmio-tysi�cznik�w. Dal bez ko�ca, w kt�rej matowe grzbiety
g�rskie o wszelkich odcieniach b��kitu pi�trzy�y si� stopniowo
narastaj�cymi falami, przekszta�ci�a si� w przepa��, pe�n� k��bi�cej si�
mg�y. �cie�ka wisz�ca tu� nad kraw�dzi� urywa�a si� u st�p lekko
odchylonego ku g�rze muru, u�o�onego starannie z ciemnych, p�askich g�az�w
pokrytych ��tymi liszajami porost�w. Przylepione do� niewysokie baszty i
widniej�ce nad ogrodzeniem kultowe stele sprawia�y wra�enie naturalnego
przed�u�enia g�r. Twierdza wygl�da�a jak dziwaczny, wyrze�biony przez
wiatr monolit. Obramowana piargami, statyczna panorama tchn�a
bezgraniczn� samotno�ci� i wiecznym spokojem.
Fort, na szkicu MacDonalda opatrzony niezbyt zrozumia�ym napisem
"Wszechpoch�aniaj�ce �wiat�o", wyra�nie rysowa� si� w pustce
miedziano-zielonego nieba. MacDonald dotkn�� szczeciny, kt�r� zaros�a jego
pokryt� zaschni�tymi strugami twarz i popatrzy� na siebie krytycznie.
Koszula pod pomara�czowym anorakiem by�a kiedy� niebieska, ale teraz
pociemnia�a od kopciu, pokryta krwawymi �ladami uk�sze� pijawek z
mglistego lasu, przypomina�a raczej szmat�, w kt�r� malarz wytar� swoje
p�dzle. Buty, szczeg�lnie za� getry, nap�cznia�e wilgoci�, pe�ne by�y
powbijanych kolc�w.
M�g� tylko mie� nadzieje, �e mieszka�cy "Wszechpoch�amaj�cego �wiat�a"
spotykali si� ju� z alpinistami, w ostatnich latach szerok� fal�
wdzieraj�cymi si� w dziewicze obszary "Mahalangur-Himal". W przeciwnym
razie wezm� go za w�ochatego, przynosz�cego nieszcz�cie "telme" i obrzuc�
kamieniami.
MacDonald rozwi�za� plecak i wyci�gn�� przeno�n� radiostacje. Gdy tylko
w��czy� zasilanie, w s�uchawkach zawy�a burza i zaskrzypia�a przerdzewia�a
blacha. Najwidoczniej nazwa "Wszechpoch�aniaj�ce �wiat�o" by�a prorocza.
Fala radiowe by�y poch�aniane prawie we wszystkich zakresach.
R�nica miedzy tutejszymi a bhuta�skimi prawami by�a do�� istotna.
Zdobycie przepustki do Brug-jul ry�o praktycznie niemo�liwe. MacDonald
m�g� si� cieszy�, �e odwiedziny zamkni�tego kr�lestwa nie le�a�y w jego
planach. Przecie� nawet w najgorszym przypadku, je�eli bhuta�skim
przepisom podlega r�wnie� "Wszechpoch�aniaj�ce �wiat�o", nikt nie mo�e
zabroni� samotnemu alpini�cie rozbicia namiotu pod �cianami rdzongu lub
ko�o tego zagajnika po drugiej stronie kanionu.
"Taki kompromis chyba nie zaszkodzi handlowi wymiennemu" - doszed� do
wniosku MacDonald. Mia� nadzieje, �e za rarytas, jakim by�a tu butelka
whisky i karton papieros�w uda mu si� dosta� co� do jedzenia.
MacDonald z�o�y� anten� teleskopow�, z�o�y� ramk� pelengacyjn� i na
wszelki wypadek, chc�c uchroni� baterie przed wilgoci�, schowa�
radiostacje do plastykowego worka. Papierosy na wysoko�ci prawie trzynastu
tysi�cy st�p zupe�nie nie smakowa�y, postanowi� wiec skr�ci� sw�j ostatni
post�j.
Do celu by�o ju� bardzo niedaleko - nale�a�o tylko przej�� po mo�cie z
pi�ciu bambus�w oplecionych lian� na drug� stron� rzeki. W blasku
fa�szywych s�o�c ta niepewna konstrukcja przypomina�a paj�czyn�,
pob�yskuj�c� kropelkami rosy. MacDonald dobrze wiedzia�, jak cz�sto
podobne k�adki si� za�amywa�y, zrzucaj�c ludzi w szalej�ce, bia�e od piany
potoki. Ale innego wyj�cia nie by�o - musia� zacisn�� z�by i wej�� na te
zielonkawe, o charakterystycznych kolankach s�omki. Mostek ko�ysa� si� i
wyra�nie ugina� pod nogami. Wilgotne podeszwy ze�lizgiwa�y si� co chwile,
bardzo przeszkadza� plecak. R�ce mimowolnie zaciska�y si� na "por�czach" -
identycznych, oplecionych lianami bambusach. Himalajskie mosty by�y
powa�n� pr�b� charakteru nawet dla tak do�wiadczonego alpinisty, za
jakiego s�usznie uwa�a� si� Charles MacDonald, doktor elektroniki i
obywatel australijski. O ile� pro�ciej by�oby przelecie� nad szalej�c� w
otch�ani ponur� rzek� po dobrze umocowanej "fiksami" linie.
Zapada� ju� zmrok, gdy MacDonald doszed� do zbitych z pot�nych
cedrowych bali wr�t, strze�onych przez par� straszliwych masek
uwie�czonych koronami z ludzkich czaszek o p�on�cych cynobrem oczodo�ach.
nast�pny
Jeremiej Parnow Zbud� si� w Famagu�cie
. 2 .
Pocz�tkowo przybysza uznano za "go�cia", cho� nie mia� on wcale prawa
do tak wysokiej i przynosz�cej zupe�nie wymierne korzy�ci rangi. Zreszt�,
to nieporozumienie wyja�ni�o si� natychmiast, gdy tylko zaprowadzono
MacDonalda do komnat najwy�szego lamy. Pocz�tkowo obaj byli rozczarowani
tym spotkaniem. Bariera j�zykowa by�a nie do pokonania. Co prawda
MacDonald zdo�a� wyja�ni� gestami, �e przyszed� z g�r, ale nie m�g� si�
zorientowa�, jak te pantomim� zrozumia� duchowy przyw�dca male�kiego
ksi�stwa. Zasuszony staruszek, przypominaj�cy pociemnia�� od staro�ci
figurk� z drzewa sanda�owego, zd��y� ju� jednak wyrobi� sobie opinie o
przybyszu.
- Kapo re?- zapyta�, zauwa�ywszy, �e bia�y barbarzy�ca nieprzystojnie
gapi si� na jedwabn�, pokryt� aplikacjami kap� z wyobra�eniem nauczyciela
m�dro�ci Padmasmbhawy.
MacDonald nie zrozumia� pytania, ale pokaza� lamie j�zyk. Ten gest
uwa�ano tu za co� w rodzaju przyjacielskiego pozdrowienia. Gdy alpinista
zauwa�y�, �e lama ma na sobie tak� sam� czapk� ze z�ot� ga�k� jak ten
wyhaftowany na jedwabiu jegomo��, gro�nie �ciskaj�cy w r�ku ber�o z
nanizanymi na nie czaszkami i szkieletem pochyli� z szacunkiem g�ow�. By�
mo�e kontemplacja �wi�tych atrybut�w sprawi�a, �e nagle dozna� daru
objawienia i kierowany przemo�nym impulsem uzna�, i� nale�y przej�� do
czynu. Podskoczy� do le��cego przy progu plecaka, wyci�gn�� pieczo�owicie
przechowywan� butelk� G and B" i z pe�nym szacunku u�miechem wr�czy� j�
gospodarzowi. By�a to najlepsza ze wszystkich mo�liwych decyzji.
Lama u�miechn�� si� mi�o i przywo�a� gestem kr�tko ostrzy�onego
nowicjusza w takiej samej, wyszarza�ej czerwono-br�zowej szacie,
ods�aniaj�cej prawe ramie. Ch�opiec pobieg� gdzie� za kolumny zaczepiaj�c
po drodze o poobwieszany pstrymi szarfami zielony b�benek i niema
audiencja trwa�a nadal.
M�ody mnich wr�ci� wkr�tce w towarzystwie t�umacza. MacDonald
natychmiast zorientowa� si�, �e ten korpulentny, o prawie czarnej
opaleni�nie m�czyzna, to Szerpa - przewodnik. Wszed� do komnaty nie
zdejmuj�c dawno zdefasonowanego filcowego kapelusza. Teraz tylko zrzuci� z
ramion i zwi�za� r�kawami w pasie sw� czub� - ciep�y tybeta�ski cha�at.
Na pot�nej Piersi Szerpy dumnie po�yskiwa� z�oty �eton "Tygrysa
�nieg�w" - najwy�sza alpinistyczna nagroda, przyznawana za zdobycie
o�miotysi�cznika. MacDonald wiedzia�, �e tylko bardzo bogatego cz�owieka
mo�e by� sta� na wynaj�cie takiego przewodnika.
- Jak si� pan ma? - odezwa� si� Szerpa zupe�nie przyzwoit�
angielszczyzn� i przedstawi� si�. Ang Temba... Pochodz� z Solo-kimbu w
Nepalu i pracuje na kontrakcie.
- Bardzo jestem rad, mister Temba - szczerze ucieszy� si� MacDonald i
wyci�gn�� r�k�. - O ile zrozumia�em, zgodzi� si� pan pe�ni� role
t�umacza?... To wspaniale! B�d� panu niezmiernie zobowi�zany. Zauwa�y�
pe�ne wyczekiwania spojrzenie swojego rozm�wcy i przedstawi� si�
pospiesznie. - Charles MacDonald z Sydney... To w Australii, mister Temba.
- �wi�tobliwy lama Ngagwan - Temba wskaza� staruszka - chce wiedzie�,
jak pan si� tu dosta�.
- Ch�tnie wyja�ni� - zacz�� szybko t�umaczy� MacDonald.- Pan, mister
Temba, zna g�ry o wiele lepiej ode mnie. O tym wymownie �wiadczy pa�ska
odznaka - wskaza� na �eton. - Nasza grupa mia�a przeprowadzi� wst�pne
rozpoznanie podej�� do Sijama Targi. By�a to cze�� przygotowa� do
przysz�orocznej pr�by wej�cia na szczyt. Razem z partnerem wyszed�em z
du�ego obozu, by zbada� trawers komina skalnego na styku lodowc�w w
odleg�o�ci trzech godzin marszu. Szli�my bez liny po idealnie r�wnym
p�askowy�u i nie spodziewali�my si� �adnych trudno�ci. Pogoda jednak si�
za�ama�a, ze �leb�w zacz�a unosi� si� mg�a i zas�oni�a wszystkie punkty
orientacyjne. Uznali�my, �e trzeba wraca� i wtedy w�a�nie nagle, bez
najmniejszego ha�asu zesz�a na nas lawina i rozrzuci�o nas w obie strony.
Lawina wlok�a mnie chyba z pia� albo i wi�cej minut. Kilka razy uderzy�em
o kamienie i tylko cudem pozosta�em przy �yciu. Gdy wszystko si� sko�czy�o
i uda�o mi si� w jaki� spos�b wydosta� spod �niegu, mg�a zg�stnia�a tak,
�e nie widzia�em nic na odleg�o�� wyci�gni�tej d�oni. Czeka�em prawie doba
zanim widoczno�� uleg�a poprawie, a potem ruszy�em, orientuj�c si� za
pomoc� kompasu. Wyszed�em jednak nie w okolice obozu, lecz na zupe�nie
nieznan� droga. Pr�bowa�em po��czy� si� z kolegami drog� radiow�, ale
wszystkie moje pr�by zako�czy�y si� niepowodzeniem. W eterze szala�a jaka�
burza elektromagnetyczna. Czy tutaj tak zawsze, mister Temba? A mo�e we
wskazania kompasu te� nie nale�y wierzy�?
MacDonald zamilk�. Wygl�da�o na to, �e jego wyja�nienia uznano za
przekonywaj�ce, a zadane na ko�cu pytania by�y dobr� puent�. Szerpa kr�tko
stre�ci� lamie emocjonuj�c� opowie�� go�cia. Staruszek najwidoczniej
przyj�� j� do wiadomo�ci i zada� jakie� kr�tkie pytanie
- �wi�tobliwy lama interesuje si� pa�skimi planami na przysz�o�� -
przet�umaczy� Szerpa
- Prosz� powiedzie� �wi�tobliwemu ojcu, szanowny kolego, �e chwilowo
nie mam �adnych okre�lonych plan�w. Chcia�bym najpierw doj�� do siebie i
nieco si� podleczy�... By� mo�e uda mi si� nawi�za� ��czno�� z kolegami
albo oni mnie znajd�...
W jaki spos�b znalaz� si� pan w lesie? - Ang Temba prze�lizn�� si�
wzrokiem po plamach, jakie na jego odzie�y pozostawi�y d�ugo krwawi�ce
ranki. - O tej porze prawie nie spos�b go przej�� ze wzgl�du na pijawki.
- �cie�ka ko�czy�a si� na p�ce skalnej, kt�ra wyda�a mi si� zbyt
w�ska... Musia�em szuka� okr�nej drogi. Mo�e d�u�szej, ale za to
bezpieczniejszej.
- Bezpieczniejszej? Mog�y pana wyssa� co do kropli. Gdzie pan zszed� ze
�cie�ki?
- Tu� obok kamiennej piramidy, na kt�rej przywi�zuje si� wst��ka i
k�adzie pieni�dze
- Darkszed - powiedzia� Temba zwracaj�c si� raczej do lamy, a nie do
tego na wp� szalonego w��cz�gi, kt�ry zdecydowa� si� i�� w porze
monsunowej przez las, kiedy to drzewa i trawy pokryte s� krwio�erczymi
pijawkami spadaj�cymi z g�ry i gotowymi wpe�zn�� do but�w przez
najdrobniejsz� szczelin�.
Oczywi�cie pa�ska ekspedycja mia�a licencje? - zapyta� Ang Temba i
MacDonald m�g�by przysi�c, �e pytanie to Szerpa zada� z w�asnej
inicjatywy, by poprze� jakie� swoje argumenty.
Oczywi�cie! Oto moje dokumenty - MacDonald odsun�� nieco suwak i
wyci�gn�� portfel. Jakby nieumy�lnie pokaza� jego lew� cze��, kt�ra
wypchana by�a najrozmaitszymi kartami kredytowymi i wyci�gn�� australijski
paszport z wizami s�siednich pa�stw.
Lama i Szerpa d�ugo kartkowali postemplowane strony, wymieniali co
chwila niespieszne i zupe�nie niezrozumia�e dla Australijczyka zdania.
MacDonald zdo�a� rozpozna� tylko trzy znajome s�owa. Kilka razy pad�y
s�owa: "alpinizm" i "Bhutan" oraz wspomniana przez Szerpe nie zdobyta
Sijama Tara. Lodowy tron siedmiookiej, mi�osiernej bogini udost�pniony
zosta� dopiero w ubieg�ym roku. Temba najwidoczniej powtarza� opowie��
alpinisty P�ynnym ruchem r�ki nakre�li� w powietrzu zarys grzbietu
g�rskiego i gwa�townym gestem zaznaczy� komin skalny. Mo�na ju� by�o nie
w�tpi�, �e sta� si� rzecznikiem cudzoziemca.
Lama raczej si� nie upiera�, ale i nie spieszy� si� z wyra�eniem zgody.
Obaj rozm�wcy tak dalece zg��bili si� w rozwa�anie wszelkich pro i contra,
�e MacDonaldowi wydawa�o si�, i� ca�kowicie ju� zapomnieli o co toczy si�
sp�r.
- Mo�e pan, rzecz jasna, mieszka� tu tak d�ugo, jak pan zechce -
oznajmi� Temba, przypomniawszy sobie wreszcie o czekaj�cym na decyzje
go�ciu. - Pozostaje tylko problem wy�ywienia.
- Przecie� mam na to wystarczaj�ce �rodki! - zawo�a� MacDonald i
potrz�sn�� portfelem.
- Sprawa jest do�� skomplikowana - Temba wzruszy� ramionami z
za�enowaniem. - Prze��cze, sam pan wie, s� zasypane �niegiem, a w og�le
drogi s� tu przez sze��-siedem miesi�cy w roku nieczynne... Kr�tko m�wi�c,
dow�z jest trudny, a miejscowych zapas�w starcza tylko dla tutejszych
mieszka�c�w. Jednym s�owem, nie s�dz�, by uda�o si� panu kupi� �ywno�� i
opa� sir... A mo�e ma pan jakie� przedmioty do wymiany?
MacDonald uda�, ze my�li intensywnie.
- Wszystko co mia�em, zosta�o w obozie podrapa� si� w g�owie - tu s�
tylko najniezb�dniejsze rzeczy... No c�, mam troch� papieros�w, jakie�
lekarstwa, grza�k� katalityczn�, bez kt�rej mog� si� obej��... W
ostateczno�ci got�w jestem rozsta� si� z namiotem, �piworem i... Zreszt�,
mog� po�wieci� wszystko - poza radiostacj� - to moja ostatnia nadzieja...
Gdy tylko Szerpa przet�umaczy� jego s�owa gospodarzowi, stary lama
skin�� g�ow� i zwr�ci� si� bezpo�rednio do MacDonalda.
- �wi�tobliwy lama powiada - Szarpa nie ukrywa� zadowolenia - �e
cz�owiek nie powinien rozstawa� si� ze swoimi narz�dziami pracy. Mo�e pan
bezp�atnie je�� wraz z mnichami dop�ty dop�ki nie zostan� otwarte drogi.
�wi�tobliwy lama chcia�by porozmawia� z panem o lekarstwach, ale nie
teraz, lecz p�niej, gdy b�dzie mia� wolny czas.
"No, pomog�a moja whisky!" - MacDonald spojrza� z wdzi�czno�ci� na
wielkiego Padmasambhaw�, kt�ry natchn�� go t� genialn� my�l� i zacz��
rozp�ywa� si� w podzi�kowaniach.
- Nie ma si� pan z czego tak cieszy� - po przyjacielsku ostrzeg� go
Temba. - Oni jedz� tylko dwa razy dziennie: o wschodzie s�o�ca i w
po�udnie. I co to za jedzenie! D�ugo pan na nim nie poci�gnie. Ry� i
suszone owoce s� tu tylko od �wi�ta, poza tym - wy��cznie gor�ca polewka z
rampy... Oczywi�cie, �e to lepsze ni� nic i z g�odu pan nie umrze, ale...
- jakby przecz�c w�asnym s�owom, Szerpa z pow�tpiewaniem wzruszy�
ramionami. - W porz�dku! - machn�� energicznie r�k�. - Spr�buje
porozmawia� z sahibem, na pewno nie odm�wi ziomkowi pomocy.
- Co? - zdziwi� si� szczerze MacDonald. - Jest tu jeszcze jeden
Australijczyk?
- Jest jeden - sprecyzowa� dok�adny Temba. - Ze Stan�w Zjednoczonych,
stan Filadelfia - i wskaza� gdzie� na p�noc.
nast�pny
Jeremiej Parnow Zbud� si� w Famagu�cie
. 3 .
Robert Smith z Filadelfii przebywa� we "Wszechpoch�aniaj�cym �wietle"
ju� drugi tydzie�. W przeciwie�stwie do swego niespodziewanego "ziomka",
przez ca�y czas my�la� w jaki spos�b, legalny lub nie, dosta� si� do
tajemniczego kr�lestwa. Po nieudanej pr�bie dostania si� do Brug-jul z
Kalimpongu, zastosowa� manewr obej�cia i czeka� na otwarcie dr�g, by
pos�a� nowe podanie do Thimpchu. Oczywi�cie, prawie nie liczy� na
pozytywn� decyzje, ale przypuszcza�, �e wraz z o�ywieniem ruchu od�yje
miejscowy rynek. Smith by� z wykszta�cenia chemikiem, by� r�wnie�
weteranem wodny wietnamskiej i par� ostatnich lat zajmowa� si� badaniami
rytualnych br�z�w lamajskich, kt�re wci�� pi�trzy�y przed nim kolejne
zagadki.
Wszystko zacz�o si� od �wi�tynnego dzwoneczka dril-bu, kt�rego
zadziwiaj�co czysty i delikatny d�wi�k nie milkn�� przez d�ugie minuty.
Smith zidentyfikowa� w stopie srebro, z�oto i nawet iryd, pr�bowa�
zrekonstruowa� recept�, ale bez rezultatu. Dzwoneczek odlany wed�ug
woskowego modelu orygina�u �adnymi szczeg�lnymi w�a�ciwo�ciami
akustycznymi si� nie odznacza�. To samo spotka�o Smitha, gdy pr�bowa�
wytapia� metal do male�kich tybeta�skich talerzyk�w cin-lin. Orygina�,
ozdobiony przedziwnie posplatanym wzorem "nici �ycia" d�wi�cza� jedena�cie
minut od momentu uderzenia go srebrn� wad�r�, kopia natomiast milk�a w
ci�gu kilku sekund. Nie pomaga�o ani dok�adne kopiowanie stopu, ani
badanie pod mikroskopem elektronowym struktury krystalicznej, ani nawet
oksydowane zreprodukowanie magicznej "nici �ycia", kt�r� Tybeta�czycy z
niejakim brakiem szacunku nazywali kiszkami Buddy". A� nagle, gdy
uniwersytet podj�� decyzje, by temat skre�li� z planu i Smith prawie
popad� w czarn� rozpacz, analiza dokonana spektrografem masowym wykaza�a
�e w stopie znajduj� si� wyra�ne �lady pierwiastka o liczbie atomowej
43-technetu. �atwo poj�� zaskoczenie badaczy, gdy we�mie si� pod uwag�, �e
do niedawna na Ziemi nie istnia� ani jeden atom tego pierwiastka. Mo�na
by�o tylko zgadywa�, w jaki spos�b w odlewie pochodz�cym najp�niej z
ko�ca osiemnastego wieku pojawi� si� technet.
Temat natychmiast zosta� reanimowany i solidne dotacje posypa�y si� jak
z rogu obfito�ci. Smith natomiast otrzyma� stosowne stypendium i pomkn�� w
Himalaje, by kupowa� stare wyroby z br�zu. W ka�dym razie tak� wersje
usi�owa� przedstawi� alpini�cie z pi�tego kontynentu.
Smith przyby� do "Wszechpoch�aniaj�cego �wiat�a" karawan� z�o�on� z
dziesi�ciu jak�w i zorganizowan� przez Ang Temba. Umowa, kt�r� Smith
zawar� z Szerp� w Katmandu by�a, jak do tej pory, jedynym sukcesem chemika
z Filadelfii.
MacDonald siedzia� na sk�rze himalajskiego nied�wiedzia naprzeciwko
Amerykanina i co chwila pochyla� si�, by z bambusowej rurki poci�gn�� �yk
gor�cego piwa cz'ang - miejscowej egzotyki.
- O'kay, Charlie - zgodzi� si� Amerykanin, gdy tylko wys�ucha� smutnej
opowie�ci o blaskach i cieniach alpinizmu.
- Mog� panu odst�pi� troch� �ywno�ci.. Oczywi�cie za cen�, jak�
p�aci�em w Katmandu.
- Ale nie jeste�my w Katmandu... - zacz�� protestowa� uradowany
MacDonald, Smith jednak przerwa� mu stanowczo.
- Ani centa wi�cej! To moja ostateczna decyzja, Charlie. Je�eli za�
chodzi o zwierz�ta, to boje si�, �e w niczym nie mog� panu pom�c. Nawet
je�eli odpowied� z Thimpchu b�dzie pozytywna, to nie oddam panu ani
jednego jaka. Kt� mo�e wiedzie�, co mnie spotka w takim kraju jak Shutan?
Mam nadzieje, �e nie ma mi pan tego za z�e?
- Ale� sk�d! I tak jestem panu niezmiernie zobowi�zany.
- Co innego, je�eli zgodzi si� pan p�j�� ze mn�. Przetniemy, mam
nadzieje, Bhutan z p�nocnego wschodu na po�udniowy zach�d i wr�cimy do
cywilizowanego �wiata. Prosz� si� nie spieszy� z odpowiedzi�. Niech si�
pan rozejrzy, zastanowi... Czasu mamy, niestety, a� nadto.
MacDonald nie spieszy� si� z odpowiedzi�, cho� doskonale zdawa� sobie
spraw�, �e do zakazanego kr�lestwa, bez wzgl�du na okoliczno�ci, nie ma
prawa wst�pu.
- A dlaczego nie spr�buje pan szcz�cia w dolinie "Siedmiu szcz�liwych
klejnot�w"? - pr�bowa� delikatnie zasugerowa� mn� marszrut�. - Prze��cz
Lha-la uwolni si� od �niegu lada dzie� i tam mo�na by chwilowo poszuka�
br�z�w.
- To niemo�liwe - pokr�ci� g�ow� Smith. Przysun�� si� bli�ej rozm�wcy i
powiedzia� szeptem: Niech pan o tym wi�cej nie wspomina.
- Ale dlaczego? - MacDonald pos�usznie �ciszy� g�os.
- Niekt�rzy s�dz�, �e za prze��cz� rozpoczyna si� droga do cudownej
krainy wszelkiej szcz�liwo�ci. Lepiej nie kusi� licha.
- Pan powa�nie?
- Gdyby pan wiedzia�, co ja wycierpia�em przez ten br�z! - Smith
gwa�townie zmieni� temat. Przywlok�em si� tu po to, by zdoby� bhuta�skie
br�zy, rozumie pan - w�a�nie bhuta�skie! Ale oni nic, dos�ownie nic nie
chc� sprzeda�. Nawet za dwie butelki "Canadian Club" nie mog�em dosta�
dw�ch mizernych muzycznych talerzy! A na ulicy Tybeta�skiej w Katmandu
jest ich do licha i troch�.
- No wiec o co chodzi?
- Przecie� mnie s� potrzebne bhuta�skie.
- A je�eli spr�bowa� za prze��cz�? Cho� zerkn�� jednym okiem -
MacDonald pr�bowa� poprowadzi� rozetowe w interesuj�cym go kierunku. - W
raju nawet mnisi b�d� przyst�pniejsi..
- Psst! - Smith uni�s� ostrzegawczym gestem palec. - Ani s�owa wi�cej.
- Nawet pan nie podejrzewa, jak fanatyczni s� tutejsi mnisi - Czerwone
Czapki". Jednym s�owem, niech pan trzyma j�zyk za z�bami, bo skomplikuje
pan �ycie sobie i mnie. A ja, doprawdy, nie szukam dodatkowych k�opot�w.
"Ten Jankes wcale nie jest takim prostaczkiem na jakiego wygl�da przy
pierwszym zetkni�ciu" pomy�la� MacDonald.
Smith opar� si� plecami o juki, odsun�� ostyg�e ju� piwo, nabra�
powietrza w p�uca i wyci�gn�� sk�d� nowiutki kornet. Pop�yn�a
przejmuj�ca, troch� urywana melodia. Potem Amerykanin za�piewa� ochryp�ym
i do�� mi�ym g�osem. Jedynie piosenka by�a do�� dziwna.
Za�nij z dziewczyn� na rosistej ��ce,
Zbud� si� pod krzy�em w Famagu�cie...
Famagusta?
MacDonald trafi� kiedy� do tego miasteczka, przesyconego zapachem
sma�onej makreli. Wyra�nie przypomnia� sobie grecki cmentarz, wysypane
o�lepiaj�co bia�ym koralowym t�uczniem alejki i zakurzone, oblepione
brudn� paj�czyn� cyprysy. Kontrast z rosist� ��k� by� uderzaj�cy.
MacDonald wsta�, op�uka� r�ce wod� z wysokiej, bambusowej butli i po
pochy�ej k�odzie z wyci�ciami zamiast szczebli zszed� na d�.
nast�pny
Jeremiej Parnow Zbud� si� w Famagu�cie
. 4 .
Male�ki oddzia�ek z przemycan� heroin� pe�z� po grani na niewielkiej,
jak na Himalaje, wysoko�ci. Przez jedena�cie d�b strza�ka lotniczego
wysoko�ciomierza drga�a przewa�nie wok� kreski oznaczaj�cej 3000 metr�w.
Potem rozpocz�o si� stopniowe podej�cie. Po mini�ciu bez trudno�ci
chi�skich posterunk�w granicznych, kt�rych usytuowanie by�o dobrze znane,
dow�dca da� sygna� do kr�tkiego odpoczynku.
Pakista�czyk Abbas Rahman po�o�y� automatyczny karabin "M-16" i zacz��
rozwi�zywa� plecak. Nale�a�o ju� wyci�gn�� dywanik, by powita� wsch�d
s�o�ca pierwsz� modlitw� prawowiernego muzu�manina - as-subh. Sad�ad -
dywanik, kt�ry Abbas przywi�z� z pielgrzymki do Mekki, le�a� pod zestawem
wysoko�ciowym i ochrania� plastykowe woreczki z drogocennym proszkiem. Do
tego, wa��cego oko�o dziesi�ciu kilogram�w kompletu nale�a� dwumiejscowy,
nylonowy namiot, dwa ocieplane �piwory, nadmuchiwane materace i lekka
kuchenka spirytusowa z plastykowymi naczyniami. �ywno�� i amunicje ni�s�
partner Abbasa, jednooki Muslim, kt�ry zna� g�ry nie gorzej od giaur�w
Szikari - przewodnik�w oddzia�u. Wieloletnia praktyka dowiod�a, �e
niesiony na plecach ci�ar nie powinien przekracza� trzydziestu dw�ch
kilogram�w i dlatego, nie licz�c broni, ka�dy ni�s� dziewi��- dziesi��
kilogram�w narkotyk�w. Wed�ug cen czarnorynkowych �adunek ten mia� warto��
oko�o o�miu milion�w dolar�w. Tak dochodowy interes usprawiedliwia� ka�de
ryzyko i wszelkie straty.
A ryzyko by�o spore. Rozproszone oddzia�y powsta�c�w z plemienia Khampa
zmuszone by�y zej�� z g�r i szuka� schronienia w�r�d s�siednich plemion.
Pojedyncze grupki, zap�dzone w g�uche pustynie, ustronne pieczary i na
trudno dost�pne prze��cze, zmuszone by�y czasowo zaprzesta� otwartej
walki. Doprowadzeni do rozpaczy ludzie tylko z rzadka wychodzili na szlaki
karawan, by w poszukiwaniu �ywno�ci, broni i lekarstw zaatakowa� transport
wojskowy lub po prostu �ci�gn�� danina z kupc�w.
Khampa, wychowani w lamaistycznych tradycjach poszanowania wszelkich
przejaw�w �ycia, nie d��yli do przelewu krwi i gdy otrzymali to, co by�o
dla nich najniezb�dniejsze, na d�ugo znikali w g�rach. Ale dla mafii,
wp�ywowej i wspaniale zaopatrzonej w opium, stali si� prawdziwym biczem
bo�ym Wolni od wielu przes�d�w m�odzi powsta�cy, cho� nosili na swych
wojskowych kapeluszach z szerokimi rondami kokardy z podobizn� dalajlamy,
wcale nie chcieli powrotu dawnych czas�w. Znali prace Marksa i Sun
Jat-sena, a ka�dy z nich mia� krewnych, kt�rzy zaprzedali cia�o i dusze
dym owi przynosz�cemu cudowne sny. Nic wiec dziwnego, �e Khampa wyj�tkowo
surowo rozprawiali si� z handlarzami "bia�� �mierci�" .
Dop�ki muzu�manie - stra�nicy odprawiali salat, a kulisi podgrzewali
duszone mi�so z ry�em, przyw�dca oddzia�u - szczu�y lecz silny starzec
niewiadomej narodowo�ci - rozmawia� o czym� szeptem z dwoma Szikari. Byli
om ubrani w bawe�niane koszule, wypuszczone na przepaski biodrowe i mimo
�e nogi mieli ca�kiem go�e, wcale nie odczuwali ch�odu. Nalegali, by
ruszy� w dalsz� drog�. Jednog�o�nie radzili sahibowi, by obszed� Wielkie
Jezioro od p�nocy t� star� dawno ju� nieu�ywan� �cie�k� po kt�rej
Tybeta�czycy p�dzili kiedy� na himalajskie bazary kozy, objuczone
woreczkami z sol�. Mimo przew�e�, kt�re trzeba by�o przechodzi� parami i
z asekuracj� linow�, by�a to zupe�nie bezpieczna droga, prowadz�ca
bezpo�rednio do Niebieskiego W�wozu, gdzie mo�na by�o przenocowa� w
opuszczonej gompie.
I w�a�nie tam, przed samym zej�ciem w d�, kiedy oddzia� min�� ska�a
ca�� w �wi�tych zakl�ciach, za� na dole wida� ju� by�o drzewce z
modlitewnymi flagami i ogonami jak�w, przemytnik�w czeka�a zasadzka.
Poniewa� wisz�cy most zosta� zerwany przez przyb�r wody i oddzia� musia�
przeprawia� si� po w�ziutkiej grobli, kontrabandzi�ci szli powi�zani
linami w pary. W tym miejscu uderzy�a w nich salwa.
Gdy Abbas i Muslim zobaczyli, �e id�cy przed nimi kulisi padli twarz� w
�nie�ny py�, pokrywaj�cy ga��zki rododendronu, natychmiast rzucili si� na
ziemie, wgnieceni w rozmi�k�y grunt ci�arem plecak�w.
Abbas uwolni� si� z szelek plecaka i ukrywszy si� za nim, gor�czkowo,
zdzieraj�c sk�r� z palc�w odbezpieczy� karabin. Strzeli� na o�lep,
przetoczy� si� w bok i, pochylony, zacz�� wycofywa� si� w g�r� zbocza po
osypuj�cych si� i wilgotnych od topniej�cego �niegu kamieniach. Na dobr�
spraw� napastnicy wtedy w�a�nie powinni go wyko�czy�, gdy nagle Muslim,
kt�ry wci�� jeszcze nie zrzuci� swego niewygodnego baga�u rozrzuci� r�ce i
upad� pod nogi partnera. Abbas upu�ci� karabin i run�� w �nieg. Wczepieni
w siebie potoczyli si� w d� sk�onu.
Potem by�o urwisko, upadek. Abbasowi wydawa�o si�, �e to ju� koniec,
ale po uderzeniu, po o�lepiaj�cym b�lu i wstrz�sie nast�pi� d�ugi lot w
dusz�cych k��bach piasku i �niegu, przy akompaniamencie trzasku ga��zek i
�omotu kamiennej lawiny. Ockn�� si� p�n� noc�. Dygota� z zimna. Ka�dy
ruch powodowa� eksplozje b�lu. Zagryz� wargi by nie j�cze� i starannie
obmaca� ca�e cia�o. Podnios�o go to nieco na duchu. Wbrew oczekiwaniom,
wszystko wskazywa�o na to, �e ko�ci mia� ca�e. No, mo�e z wyj�tkiem �eber,
bowiem co� straszliwie kpi�o go w boku. Abbas zebra� cale swe si�y i
energie, by si� podnie��. Wyci�gn�� r�k� i dotkn�� czego� twardego. Jak
oparzony cofn�� palce.
Jednak�e ch��d i nieomal odczuwalne wra�enie nadci�gaj�cej �mierci
zmusza�y do dzia�ania. Abbas obmaca�, najpierw ostro�nie, potem w
gor�czkowym po�piechu, le��ce obok cia�o i wreszcie odnalaz� to, czego
szuka�. Poza plastykowymi woreczkami z narkotykiem i puszkami z
konserwami, znalaz� w plecaku Muslima koc z wielb��dziej we�ny, zmian�
bielizny i materia� wybuchowy. Kryj�c si� pod kocem i pr�buj�c rozgrza�
si� w�asnym oddechem, przemytnik w��czy� latark�. Widmowe �wiat�o
hipnotyzowa�o spojrzenie, odwraca�o uwag� od mrocznych my�li.
Cz�owiek prze�y� i m�g� dzi�kczynn� modlitw� powita� wsch�d s�o�ca, by
p�niej rozgrzany jego pal�cymi promieniami, zn�w pob�ogos�awi� niebiosa.
Lecz nie nale�a�o modli� si� obok trupa. Nieboszczyk jest zawsze
nieczysty, nawet je�eli by� przyjacielem. Najpierw nale�a�o odda� cia�o
ziemi i dokona� ablucji. Z trudem przewr�ci� ci�kie zw�oki na wznak.
Pier� Muslima by�a przestrzelona w trzech miejscach. Z trudem, pomagaj�c
sobie z�bami i bagnetem, Abbas zdo�a� zdj�� z nieboszczyka skafander,
moherow� kamizelk� i szerokie-wojskowe spodnie. Ostro�nie przespa� heroin�
do kieszeni skafandra Muslima i schowa� wszystko do plecaka. R�wnie
starannie i bez po�piechu zdj�� ze sztywnej, martwej r�ki zegarek
elektroniczny, a sw�j , uszkodzony, rozdusi� obcasem. Zebra� stercz�ce
spod �niegu kamienie i byle jak przykry� nimi zw�oki. Nast�pnie posta�
chwile nad samotnym kurhanem, odm�wi� modlitw� za zmar�ych i podni�s�szy z
ziemi karabin, zacz�� oddala� si� od prawie pionowej, zape�nionej �niegiem
szczeliny skalnej, kt�ra ocali�a mu �ycie.
Na szkicu Muslima od Wielkiej Grani prowadzi�y tylko dwie, oznaczone
punkcikami, �cie�ki. O p�nocnej, na kt�rej poleg�a wczoraj wi�ksza cze��
oddzia�u, trzeba by�o zapomnie�. Pozostawa�o wi�c tylko jedyne wyj�cie:
omin�� Niebieski W�w�z od po�udnia i doj�� grani� do prze��czy, za kt�r�
znajdowa�a si� droga do Bhutanu. Innej szansy na szybkie dotarcie do
zamieszka�ych miejsc nie by�o.
nast�pny
Jeremiej Parnow Zbud� si� w Famagu�cie
. 5 .
Na ceremonie ofiarowania wszech�wiata przybyli wszyscy mieszka�cy
fortu. Opr�cz bezpo�rednio uczestnicz�cych w ceremonii testu siedmiu
mnich�w, przed wej�ciem do �wi�tyni t�oczyli si� ch�opi, kupcy i czterej
�o�nierze, kt�rzy tworzyli garnizon fortu. Ich bezpo�redni dow�dca i
�ywiciel, piastuj�cy rang� komendanta rdzongu, zosta� dopuszczony do
o�tarza, przy kt�rym naczelny lama obsypywa� ziarnem schodkowy,
inkrustowany turkusami i koralami dysk, kt�rego poszczeg�lne,
koncentryczne stopnie by�y symbolem otoczek �wiata iluzorycznego.
Mnisi, odziani w szkar�atne, od�wi�tne stroje czytali �wi�te teksty.
Ich umy�lnie niskie, dudni�ce basem g�osy zlewa�y si� w monotonny,
przyt�umiony �oskot, jakby rozbrzmiewaj�cy z obna�onego brzucha Majtrei -
Buddy Przysz�o�ci.
Umilk� mrucz�cy ch�r. D�wi�k gong�w obwie�ci� kulminacyjn� chwile
nabo�e�stwa - wyniesienie mandali. Starsi lamowie, trzymaj�c si� za r�ce
wypowiedzieli zakl�cia, po�o�yli dysk na jedwabny r�cznik i wyszli na
zewn�trz.
Garstka �wieckich rozsypa�a si�, ludzie padli na ziemie i pe�zli za
odrodzonym wszech�wiatem, ca�uj�c �lady swoich m�drych pasterzy i
zbieraj�c rozsypane ziarna. J�czmie� i proso, kt�re pozosta�y po obrz�dzie
karmienia ptak�w, uzyskiwa�y cudowne w�a�ciwo�ci leczenia stu o�miu
chor�b.
Na tym nabo�e�stwo si� zako�czy�o i wszyscy mogli wr�ci� do swoich
zaj��. Jednak mieszka�cy "Wszechpoch�aniaj�cego �wiat�a" nie rozchodzili
si�. Nie wiadomo sk�d rozesz�y si� s�uchy, �e minionej nocy w Niebieskim
W�wozie wybuch�a krwawa walka i tu� przy gompie le�y ca�a g�ra trup�w Z
ust do ust przekazywano straszliwe szczeg�y rzezi. Najwi�kszy niepok�j
wywo�a�a wie��, �e podobno mia� miejsce przypadek rollangu O�y�
nieboszczyk i natchniony z�ymi mocami, kieruje si� obecnie w stron�
rdzongu Gdy dotrze do �wiata �ywych, mo�e sta� si� przyczyn� niezliczonych
nieszcz��.
Przes�dni g�rale szeptali zakl�cia, kt�re mia�y ich broni� i ze
wszystkich si� kr�cili modlitewne m�ynku odp�dzaj�c nieszcz�cie od siebie
i swego domu.
- Co robi� z demonem, kt�ry do nas idzie, nauczycielu?
- Zosta�cie na miejscu - uspokaja� lama, kt�ry naucza� niezr�wnanej
sztuki pisania. - Nieul�kniony duch, to najwi�ksza z cn�t.
Jednym s�owem, w przeddzie� przybycia Abbasa Rahmana, sytuacja w
rdzongu "Wszechpoch�aniaj�ce �wiato" by�a do�� napi�ta. Ale wbrew mro��cym
krew w �y�ach plotkom i mrocznym przepowiedniom pod wrota twierdzy
podjecha� wcale nie ten, kogo si� spodziewali. Zamiast ludojada z
okrwawionymi ustami i pustymi oczodo�ami wszyscy ujrzeli czaruj�c�,
z�otow�os� dam�. Jecha�a na srokatym mule na czele wielkiej karawany. Tu�
za ni� pod��a�, ko�ysz�c si� w siodle w�saty m�czyzna w nepa1skiej
czapeczce "topi", procesje za� zamyka� w�drowny jogin z posochem w
kszta�cie tr�jz�bu. Zgodnie z obyczajem szed� boso, przez ramie, na szat�
w�drownego mnicha, zarzucon� mia� sk�r� lamparta, kt�ra najwidoczniej
s�u�y�a mu jako mata do �wicze�. Nikt z go�ci ani bhuta�skich poganiaczy
nie przypomina� piekielnej zjawy. Wr�cz przeciwnie, z�otow�osa kobieta
pierwsza bia�a lady, kt�ra zaszczyci�a swym przybyciem
"Wszechpoch�aniaj�ce �wiat�o" od pocz�tku jego istnienia, przypomina�a
raczej niebia�sk� dziewic� - apsare.
Ju� na samym pocz�tku wyja�ni�o si� �e w�saty jegomo�� w nepalskiej
czapeczce swobodnie m�wi po tybeta�sku i nie potrzebuje us�ug t�umacza,
wsz�dobylskiego Szerpy Ang Temba Wiadomo�� o tak wielkim cudzie zosta�a
przyj�ta nie tylko ze zrozumia�ym zachwytem ale i z pewn� doz� niepokoju.
Do tej pory wszyscy biali podr�nicy, kt�rzy dotarli do rdzongu - i ci, o
kt�rych wspomina�y stare kroniki, i ci dwaj ostatni - bili ca�kowitymi
niemowami.
Czy nie kryje si� w tym jakie� perfidne czarnoksi�stwo? A je�eli
karawana i pi�kno��, jad�ca w m�skim siodle to tylko omam, rezultat czar�w
ludojada, kt�ry przybra� posta� Europejczyka? A mo�e to karmiczne widzenie
narzucone psychiczn� moc� jogi w sk�rze lamparta?
- Zaufajcie mi - odpowiada� na pytania wartownik�w w�saty jegomo�� -
Jeste�my takimi samymi lud�mi z krwi i ko�ci jak wy. Nie jeste�my duchami,
demonami, niewolnikami, ani dzie�mi niewolnik�w. Nazywam si� Tommaso
Valenti i przyby�em do was z pismem jego wysoko�ci kr�la Bhutanu
potrz�sn�� w powietrzu zwojem papieru z woskow� piecz�ci� - A oto moja
�ona Joy- p�ynnym, aktorskim gestem wskaza� pi�kn� kobiet�. - Za ni�
natomiast, jak widzicie, stoi �wi�tobliwy Norbu-rin-po-cz'e z klasztoru
"Tygrysie le�e", kt�ry ma pismo do wielce �wi�tobliwego naczelnego lamy.
- To znaczy, �e idziecie z Bhutanu? - z zaskoczeniem zawo�a� komendant
rdzongu i dotkn�� amuletu na piersi, by zabezpieczy� si� przed urokiem.
- Z samej stolicy Thimpchu - odpowiedzia� cz�owiek, kt�ry podawa� si�
za Tommasa Valentiego. Prosimy o chwilow� go�cin� i zapewniam was, �e
udzielicie jej godnym ludziom...
Ci, kt�rzy stali na g�rze zd��yli ju� dok�adnie obejrze� przybysz�w od
st�p do g��w i musieli przyzna�, �e sprawiali oni korzystne wra�enie. Lama
Ngagwan-rin-po-cz e postanowi�, �e najpierw wybada poganiaczy S� rdzennymi
Bhuta�czykami, prostodusznymi i szczerymi. Potem mo�na b�dzie porozmawia�
z przyby�ym lam� kt�ry w dodatku ma ze sob� list. I dopiero p�niej, kiedy
wyrobi ju� sobie pogl�d na spraw�, przyjmie kr�lewskiego go�cia i jego
�on�.
nast�pny
Jeremiej Parnow Zbud� si� w Famagu�cie
. 6 .
Mimo ascetycznej surowo�ci regu�y klasztornej Ngagwan-rin-po-cz'e
przyj�� swego w�drownego brata z kr�lewskim przepychem. Lecz wszystkie te
prowincjonalne pr�by zaimponowania �wiatowym szykiem spali�y na panewce.
Jogin przyzwyczajony do zimna i zahartowany podczas swych w�dr�wek,
usiad� daleko od rozsnuwaj�cych wonny dym grza�ek i prawie nie tkn��
postawionych przed nim potraw. Spr�bowa� jedynie kwa�nego mleka, kt�rego
odrobin� nala� sobie do nieod��cznej, �ebraczej miseczki z orzecha
kokosowego. Nieco p�niej wyssa� kilka owoc�w, pozostawiaj�c nienaruszone
pestki z zal��kami nowego �ycia i tylko pi� du�o herbaty szczodrze
przyprawionej t�uszczem, sol� i lekko podrumienionej j�czmienn� m�k�.
- Jakie s� twe zamiary, �wi�tobliwy? - okaza� uprzejmie
zainteresowanie naczelny lama, cho� z przywiezionego przez Norbe listu
wiedzia� ju�, �e ma on zamiar odby� pielgrzymk� do doliny.
- P�jd� na spotkanie �wiat�o�ci - go�� u�y� najprostszego eufemizmu.
- Jeszcze jedna dolina na twojej drodze - skin�� z aprobat� g�ow� lama
Ngagwan. Alegoria umy�lnie mia�a dwuznaczny charakter, gdy� s�owo "dolina"
mo�na by�o pojmowa� zar�wno jako tajemny kraj za prze��cz�, jak te� i
jeden z etap�w "samadahi".
- Jestem got�w - odpowiedzia� po prostu jogin, odgaduj�c
niedopowiedzenie.
- Jak�e si� tam dostaniesz, bracie? - zapyta� z ledwo wyczuwaln� nutk�
dezaprobaty starzec. Wyra�nie dawa� do zrozumienia, �e nie b�dzie pomaga�
cz�owiekowi, kt�ry, niestety, nie potrzebuje niczyjej pomocy.
- Bogaty sahib kt�ry przyby� z daleka z przepi�kn� apsar�, wzi�� mnie
do swojej karawany.
- Co? - szepn�� oszo�omiony lama Ngagwan, z trudem panuj�c nad sob�. -
Czy biali ludzie r�wnie� chc� przedosta� si� do doliny?
Spe�ni�y si� jego najgorsze przypuszczenia. Obcy ludzie mieli zamiar i
to zupe�nie otwarcie, zej�� z prze��czy Lha-la na zielone niziny!
Bezpo�rednich zakaz�w, oczywi�cie, nie by�o. Lecz przez stulecia
dojrzewa�a i wyra�nie skrystalizowa�a si� w �wiadomo�ci pokole� tradycja,
kt�rej naruszenie r�wna�oby si� �wi�tokradztwu.
Zaszczyt przej�cia przez prze��cz m�g� spotka� tylko bezinteresownego
poszukiwacza prawdy, kt�ry przez ca�e swe �ycie przygotowywa� si� do tego
heroicznego czynu. Jak�e mog�o by� inaczej? Ca�kiem mo�liwe, �e w�a�nie
�ycie by�o jedyn� zap�at� z zuchwa�� pr�b�. Nie na pr�no w kronikach
"Wszechogarniaj�cego �wiat�a", kt�re dok�adnie opisywa�y trzyna�cie
minionych stuleci, nie by�o ani s�owa o tym, czy kto� z tych, kto poszed�
w dolin�, wr�ci�, czy te� wszyscy pozostali w "Krainie obraz�w". (By�o to
jeszcze jedno om�wienie stosowane przez kronikarzy).
- Czeka was marny koniec, str�cenie w mrok z�ych reinkarnacji.
- Dojd� - nieustraszenie zaoponowa� Norbu.
- Nikt nie zna dr�g tam, w nizinie.
- Wyczuwam przyci�ganie, jak ig�a magnes.
- Tam, gdzie zdo�a ocale� taki jak ty, bracie - Ngagwan nie w�tpi�, �e
lama m�wi� prawd� i zdawa� sobie spraw�, �e zdo�a on pokona� wszelkie
przeszkody - tam, gdzie ty zdo�asz przej��, cudzoziemiec zginie. Czy nie
l�kasz si�, �e wiedziesz innych na pewn� �mier�? - spr�bowa� innych
argument�w.
- Nikogo nie wiod� - odpar� bez cienia boja�ni Norbu. - Zmierzamy t�
sam� drog�, lecz ku r�nym celom. Ka�dy ma prawo i�� swoj� drog� i nikt za
nikogo nie odpowiada.
- Trudno by�o si� z nim nie zgodzi�. Norbu-rin-po-cz'e ani na jot� nie
odszed� od ducha i litery buddyjskiej etyki.
- Lecz je�eli cudzoziemcy kieruj� si� z�� wol�? - starzec zdecydowa�
si� podzieli� swymi obawami. Je�eli sprowadz� oni �mier� na wiele
niewinnych istot?
- Nie poczu�em tego - odpad twardo jogin.
- Ale to obcy ludzie.
- On zna nasz j�zyk.
- Dusza nie potrzebuje jezyka.
- Zna pasze prawo.
- Zna�, to znaczy �y�. To za ma�o - tylko pami�ta� cztery wielkie
prawdy. Przecie� nawet ptaki zapami�tuj� s�owa... Jak ci ludzie �yj�?
- Po swojemu... Ale szanuj� nasze obyczaje i z ca�ego serca t�skni� za
nasz� przesz�o�ci�, Jego droga jest d�uga i godna szacunku. Jak i wasza
�wi�tobliwo��, szuka zas�ug w uczono�ci. Znany mu jest tajny j�zyk
Kalaczakry, mandale i znaki na naszych kamieniach czyta jak wielki pandit.
Przez trzy lata �y� w klasztorze Spittug, gdzie otrzyma� �wiecenia i tajne
imi�, aby m�g� je wymieni�, gdy nadejdzie czas opu�ci� wal�cy si� dom.
- Czy znasz ju�, bracie, czas? - spyta� cicho Ngagwan.
- Wkr�tce - beznami�tnie odpar� Norbu. - Biali ludzie znikn� lekko i
szcz�liwie, jak ob�oczek w promieniach s�o�ca.
nast�pny
Jeremiej Parnow Zbud� si� w Famagu�cie
. 7 .
Profesor Tommaso Valenti sp�dzi� kilka lat w Ladakh i otrzyma� w
najstarszym klasztorze Spittug najwy�szy stopie� lha-rams-pa metafizyki
buddyjskiej.
Do ekspedycji w dolin� "Siedmiu szcz�liwych klejnot�w" szykowa� si�
d�ugo i starannie, mo�na powiedzie�, ca�e �ycie. Gdyby nie zaskakuj�cy,
wedle opinii przyjaci� i znajomych, o�enek z m�odziutk� aspirantk�,
wyprawa mog�aby odby� si� o wiele wcze�niej. Ale co zosta�o zapisane w
g�rze, to musi si� spe�ni� - Valenti mimo wszystko dosta� si� do
legendarnego rdzongu "Wszechpoch�aniaj�ce �wiat�o ". Fakt, �e sta�o si� to
w�a�nie teraz, w roku Wody i Psa, a nie w zesz�ym, czy jeszcze wcze�niej,
by� bez znaczenia.
Valenti potraktowa� spotkanie z naczelnym lam� jako wydarzenie o
niezwyk�ej wadze. Zbli�aj�c si� do ostatecznego celu swych bada� utraci�
niezaprzeczalne prawo badacza do b��du. Naprawi� lub zmieni� cokolwiek ju�
nie by�o mo�na. Dlatego te� Valenti okaza� stanowczo�� i pozostawi� �on� u
st�p wzg�rza, cho� Joy straszliwie chcia�a odwiedzi� klasztor. Wyj�tkowo
tolerancyjni buddy�ci oczywi�cie dla bia�ej lady zrobiliby wyj�tek, lecz
zgodnie z regu�� kobieta nie powinna by�a przekracza� zakazanej granicy i
to przewa�y�o szale.
Wielce �wi�tobliwy Ngagwan przyj�� go�cia w bibliotece, okazuj�c w ten
spos�b szacunek jego zas�ugom naukowym. Stary lama przywita� Valentiego
przy samych drzwiach. Po wymianie powsta� wskaza� mu uprzejmie honorowe
miejsce przy p�nocnej �cianie, wisia�a na niej wspania�a Yang-ka, na
kt�rej wyobra�ono W�adc� demon�w Dankana, galopuj�cego po falach krwi na
ko�le o spiralnych rogach. Zgodnie z tradycj� Valenti poda� �wi�tobliwemu
lamie hadak - niebiesk�, jedwabn� szarf� z hieroglificznymi znakami
szcz�cia i d�ugiego �ycia, na kt�rej z trudem m�g� utrzyma� troskliwie
dobrane dary - zegarek elektroniczny, blaszane pude�ko z kandyzowanymi
owocami, wod� kwiatow� i bursztynow� broszk�, zakupion� na moskiewskim
lotnisku Szeremietiewo. Bursztyn, kt�rym w Tybecie leczono przerost
tarczycy, ceniono tu o wiele wy�ej od z�ota.
Starzec podzi�kowa� i na chwil� wyszed� do przylegaj�cego do biblioteki
pokoiku. Wyszed� z niego z bia�ym tkanym w domu r�cznikiem i figurk� z
br�zu. Valenli z zapartym tchem rozpozna� P'rad�njaparamitre - opiekunka
uczonych mnich�w. Poz�acany odlew zachwyca� elegancj� linii i precyzj�
wykonania detali.
- Przecie� to prawdziwe arcydzie�o! - zawo�a� Valenti. - Ma co najmniej
dwie�cie lat! - Nie wiem - lama potar� broszk� o cha�at. - Niech
przyniesie panu szcz�cie.
Valenti dyskretnie spojrza� na stela�e zape�nione deskami drukarskimi i
owini�tymi w cenne tkaniny ksi��kami - plikami nie zszytych kart,
ozdobionych niejednokrotnie wykwintnymi miniaturami. Na pewno by�y tu i
stare, by� mo�e nikomu jeszcze nie znane manuskrypty pisane na li�ciach
palmowych i paskach bambusa grawerowane na p�ytkach z ko�ci s�oniowej,
z�ota i srebra. "Czy przed wypraw� uda mi si� zapozna� z tym skarbcem
starej m�dro�ci? - przemkn�a przez g�ow� my�l. - To niemo�liwe, by nie
znalaz� si� tu cho� kr�tki opis kraju za prze��cz�...
- Jak si� podoba� panu Bhutan? - uprzejmie spyta� lama.
- Ta wspania�a kraina przekroczy�a wszelkie moje wyobra�enia -
sztampowo, lecz zupe�nie szczerze odpowiedzia� Valenti.
Po wymianie og�lnych uwag i charakterystycznych dla Wschodu zapyta� o
rodzinne miejsca, zdrowie bliskich os�b i widziane w drodze osobliwo�ci,
stopniowo zacz�li si� zbli�a� do g��wnego tematu rozmowy
- Bardzo chcia�bym odwiedzi� dolin� za prze��cz� Lha-la - otwarcie
wyjawi� swe najgor�tsze pragnienie Tommaso Valenti.
- Nie ma tam nic godnego uwagi - odpar� ostro mnich.
- C� wiec jest? - z delikatn� natarczywo�ci� dopytywa� si� W�och. -
Pustynia, na kt�rej b��dz� obrazy. Nic wi�cej.
- No, a za ni�?
- Pustka - westchn�� lama i nagle doda�. - Tego nikt nie wie...
- A wiec ni