3752
Szczegóły |
Tytuł |
3752 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3752 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3752 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3752 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jaros�aw Iwaszkiewicz
�TATARAK
Andrzejowi Brustmanowi
Tatarskie ziele ma dwa zapachy. Je�eli si� potrze w pal-
cach zielon� jego wst��k�, miejscami przymarszczon�, po-
czuj� si� zapach, �agodn� wo� �wierzbami ocienionej wo-
dy", jak m�wi S�owacki, troch� tylko zatr�caj�c� wschod-
nim nardem. Ale kiedy si� takie pasmo tataraku rozetrze,
kiedy si� w�o�y nos w bruzd�, wy�o�on� jak gdyby wat�,
czuje si� obok kadzidlanej woni zapach b�otnistego i�u,
gnij�cych rybich �usek, po prostu b�ota.
Zapach ten na pocz�tku mojego �ycia skojarzy� si�
z obrazem gwa�townej �mierci. W dzieci�stwie tatarakiem
wyk�adano pod�ogi sieni i balkonu, panowa� on niepodziel-
nie w dniach weso�ych i naprawd� Zielonych �wi�t. A jed-
nocze�nie przypomina mi on zawsze �mier� mojego pierw-
szego przyjaciela, kt�ry nosi� dziwaczne imi� Gracjan i uto-
pi� si� maj�c trzyna�cie lat.
To by�o o �witaniu mojego �ycia, we wczesnym dzieci�st-
wie. Ale i dzisiaj wywo�uje ten podw�jny zapach nieweso�e
my�li. Koniec ma jakie� tajemnicze zwi�zki z pocz�tkiem.
Ton, d�wi�k, wo� jak echo odpowiadaj� z ko�ca w koniec
�ywota. Zapach dzieci�stwa odnajduje odpowiednik w za-
pachu staro�ci, m�odo�� odbija si� w zielonym lustrze wieku
dojrza�ego. Tak� jest w moim �yciu historia tataraku.
Na og� ludzie si� dziwi�, �e aby uciec od zgie�ku miast
i podr�y, aby oderwa� si� od nu��cych i ja�owych zaj��,
sp�dzam cz�� lata (raczej p�nej wiosny) w ma�ym mias-
teczku Z., po�o�onym nad wielk� rzek�. Opr�cz rzeki i ��k
450
nadrzecznych, opr�cz nadbrze�nej wikliny, opr�cz lekkiej
konstrukcji mostu, kt�ry ��czy dwa brzegi � w miasteczku
nie ma dos�ownie nic. Zakurzony rynek, par� dom�w
i domk�w � owszem, jest du�o ogrod�w i sad�w, kt�re s�
jedyn� ozdob� osiedla. Dla mnie najwi�ksz� atrakcj� jest
to, �e mog� tam mieszka� (w przytu�ku dla starc�w!) nie
podaj�c nikomu mego adresu, nie m�czony telefonami
i depeszami, otrzymuj�c codziennie listy od �ony.
Mam te� jeszcze jedn� atrakcj�, kt�rej ludzie mniej mnie
znaj�cy przypisuj� wi�ksze ni� ma naprawd� znaczenie: jest
ni� przyja�� z doktorow� M. Jest to prawdziwa przyja��,
poparta wielkim argumentem tego, �e widujemy si� raz na
rok dwa lub trzy tygodnie, nie pisujemy do siebie i nie
jeste�my zupe�nie zainteresowani w naszych �ywotach. Po-
maga to zar�wno szczero�ci naszych wyzna�, jak te� pew-
nemu wzajemnemu egzaltowaniu swoich charakter�w. Jes-
te�my dla siebie zawsze czym� osobliwym, w ci�gu ca�ych
dwudziestu pi�ciu lat naszej znajomo�ci.
Doktorowa M. � p. Marta � straci�a w czasie okupa-
cji dw�ch syn�w i teraz jest zupe�nie samotna. M�� po-
twornie zapracowany. Opr�cz szpitala ma olbrzymi� prak-
tyk� wok� miasteczka. Dawniej widywa�em go na ch�ops-
kich furkach jad�cego po 15, 20 kilometr�w do chorych.
Teraz ma samoch�d i mo�e odwiedzi� w ci�gu dnia zna-
czn� ilo�� pacjent�w. Wp�ywa to dodatnio na poziom
codziennego �ycia doktorostwa. Mimo tego �poziomu",
pewnej �atwo�ci �yciowej, pani Marta odczuwa bardzo
swoje opuszczenie. Par� tygodni mojego pobytu w mia-
steczku Z. nie mo�e zaradzi� jej uczuciu zb�dno�ci istnie-
nia. Trzeba zreszt� doda�, �e pani Marta nigdy nie na-
rzeka, nie daje wyrazu swoim uczuciom. Pilnie zajmuje si�
domem, przyjmuje telefony, zapisuje pacjent�w i stara si�,
aby zziajany doktor przychodz�c do domu zastawa� �ad,
spok�j i zewn�trzny wygl�d mieszkania doprowadzony do
najwy�szego porz�dku.
29*
451
Dom doktorstwa � to staro�wiecki dworek, jakich jest
wiele w miasteczku. Niewygodny rozk�ad obszernych pokoi
sprawia, �e nikt nie mo�e tu mieszka� opr�cz doktorstwa.
Pok�j ch�opc�w zamkni�ty jest na klucz i nikt tam nie
zagl�da. A inne pokoje, niskie, ale jasne, zastawione s�
mn�stwem staro�wieckich mebli i doniczek z egzotycznymi
ro�linami.
Doktorowa przyjmowa�a mnie zawsze w salonie, gdzie
stoi garnitur simmlerowskich mahoniowych mebli, krytych
szafirowym pluszem, gdzie wisi na �cianie par� oleodruk�w
i portret pani Marty, sporz�dzony przez miejscowego mala-
rza, kt�ry pow�cha� kiedy� paryskiego powietrza. W czar-
nych �ardinierach g�sto zielenia�y ro�liny, jakby zrobione
z jedwabiu i blachy. Ogromny fortepian, przez nikogo od
wiek�w nie tykany, sta� tu tak�e. Na pod�odze le�a� czer-
wonawy dywan, przedstawiaj�cy kobiet� nios�c� dwa wiad-
ra wody na koromy�le.
Nie by� to pok�j stworzony do zwierze�. A jednak tu mi
opowiada�a pani Marta histori� swego �ycia. Tu te� �
ostatnio, kiedy skonstatowano u niej objawy chronicznej
a nieuleczalnej choroby � opowiedzia�a mi spraw�, kt�ra
jest przedmiotem niniejszej relacji. Oczywi�cie, spisa�em to
wszystko jak literat, uzupe�niaj�c, dodaj�c to, co sobie
wyobra�a�em � i nawet czasami, prawem od bardzo dawna
u�wi�conym, a w gruncie rzeczy nie umotywowanym, za-
gl�daj�c do wn�trza dzia�aj�cych os�b. By� mo�e potrak-
towa�em ca�� spraw� zbyt dramatycznie, jak gdyby by�o tu
co� wyj�tkowego. A przecie� to historia codzienna, jakich
tysi�ce zdarzaj� si� po naszych miastach i miasteczkach.
Pani Marta nigdy nie bywa na �przystani".
Tak si� nazywa do�� du�y drewniany budynek, stoj�cy
w pewnym oddaleniu od rzeki. Sk�ada si� on z dw�ch sal.
W jednej z nich stoi bufet, gdzie sprzedaj� papierosy, piwo
i znakomity tutejszy �p�ynny owoc" � gospodarcz� pod-
452
staw� tego pe�nego sad�w rejonu � a obok sal istnieje du�y
taras, a raczej drewniany pomost, na kt�rym odbywaj� si�
ta�ce. Wszystko to stoi jak chatka na kurzej n�ce na
wysokim podmurowaniu, kt�re zabezpiecza �przysta�"
przed porwaniem przez wezbrane wody powodzi.
� Ten taras w�a�nie jest najwi�ksz� atrakcj� miasteczka Z.
Tu przychodzi wyta�czy� si� i wyszumie� m�odzie� znudzo-
na monotoni� pracy czy nauki w po�o�onym daleko od
wszelkich centr�w kulturalnych mie�cie. Dzieje si� to zwyk-
le w soboty i niedziele. Przy czym w soboty obowi�zuje
ch�opc�w str�j bardziej swobodny, kolorowe kraciaste ko-
szule i potargane �egzystencjalistycznie" czupryny. W nie-
dziel� natomiast w�osy s� pobo�nie przyg�adzone, koszule
s� bia�e i marynarki ciemne. W jednym i drugim stroju
ch�opcy pij� �p�ynny owoc" i wbrew temu, co si� m�wi
o pija�stwie w Polsce, w�dki z sob� nie przynosz�. S� na to
za ubodzy. Graj� tak�e w brid�a, po p� grosza punkt.
Dziewcz�t jest zazwyczaj bardzo ma�o, tyle tylko, ile do
ta�ca potrzeba.
Gdzie� mog�a zaprowadzi� pani Marta przyby�� ze stoli-
cy przyjaci�k�? C� jej mia�a pokaza� w zrujnowanym
przez wojn� miasteczku? Oczywi�cie zaprowadzi�a j� na
�przysta�".
Ksi�yc �wieci�, rzeka po�yskiwa�a, czasami g�o�niej klap-
n�a fala o brzeg. Ale nikt nie patrzy� w tamt� stron�. Na
drewnianym tarasie ta�czy�y pary, chocia� megafon chry-
pia� niemi�osiernie. W �rodku prawie wszystkie stoliki by�y
zaj�te. M�odzie�cy grali w brid�a.
Panie zaj�y wolny stolik z boku i rozejrza�y si� po sali.
W k�cie za �szynkwasem" uprzejma blondyna sprzedawa�a
wod� sodow� i �w �p�ynny owoc", s�aw� miejscowej prze-
tw�rni. Trzeba by�o sobie samemu przynosi� te butelki.
Pani Marta skierowa�a si� do bufetu i wzi�a dwie butelki
jab�ecznego soku. Wracaj�c do swojego stolika mija�a grup�
graj�cych. Jeden z ch�opc�w, uderzaj�c kart� o st�, wysoko
453
podni�s� r�k� i tr�ci� butelk� niesion� przez pani� Mart�.
Butelka omal nie wy�lizn�a si� jej z r�k, a ch�opak podni�s�
na ni� oczy i przeprosi� uprzejmie.
Pani Marta usiad�a obok przyjaci�ki i milcza�a przez
chwil�. Potem rozla�a do szklanek p�yn o pi�knej, dojrza�ej
barwie i znowu si� zamy�li�a. Spojrza�a w stron�, gdzie
siedzia� �w ch�opiec, kt�ry j� potr�ci�. Zwr�cony do niej
bokiem, ukazywa� sw�j profil nieregularny, o zgniecionym
nieco, jak u boksera, nosie. Mia� obfite w�osy, zaczesane do
g�ry. R�ka, w kt�rej trzyma� karty, palce drugiej r�ki,
kt�rymi przebiera� po damach i waletach wahaj�c si�, czym
ma zabi� lew�, by�y pi�kne i smuk�e. Znajdowa�y si� one
w wyra�nym kontra�cie ze z�amanym nosem, do�� du��,
masywn� g�ow� i wulgarnie rze�bion� szyj�, wynurzaj�c�
si� z czerwonej koszuli (by�a sobota).
Pani Marta szybko spotrzeg�a, �e z ow� �przyjaci�k�"
niewiele maj� sobie do powiedzenia. ��czy�y je kiedy�
wspomnienia m�odo�ci, ale pani Marta zauwa�y�a, �e od
jakiego� czasu nie znosi wspomnie�. Postarza�y j� one �
i m�wi�y o wszystkim, co si� obr�ci�o w proch. A w pani
Marcie �y�y jeszcze jakie� niejasne nadzieje na dzie� dzisiej-
szy. S�ucha�a wi�c opowiada� przyjaci�ki, kt�ra mia�a
czworo dzieci rozsianych po wszystkich cz�ciach �wiata,
otrzymywa�a od nich paczki i listy i uwa�a�a za stosowne
poinformowa� pani� Mart� o tym wszystkim bardzo szcze-
g�owo. Doktorowa s�ucha�a pi�te przez dziesi�te, od czasu
do czasu zadawa�a jakie� pytanie, a nudz�c si� obserwowa�a
ch�opc�w graj�cych w karty.
W pewnej chwili zobaczy�a niezwykle urocz� dziewczyn�,
jak szybkim krokiem wesz�a na sal� (o ile tak mo�na nazwa�
niskie i drewniane pomieszczenie �przystani") i zatrzymu-
j�c si� przy tamtym stoliku po�o�y�a r�k� na ramieniu
ch�opca, kt�ry uderzy� w butelk� pani Marty. Ch�opiec si�
odwr�ci� � i wtedy pani Marta ujrza�a jego twarz en face.
Nie odpowiada�a ona zupe�nie � jak to czasem bywa �
454
jego profilowi. Szeroka, o wystaj�cych ko�ciach policz-
kowych, mia�a ta twarz w oczach jaki� specjalny b�ysk,
kt�ry zainteresowa� pani� Mart�.
Powiedzia� par� s��w do przyby�ej dziewczyny, potem
znowu zwr�ci� si� ku kartom. Ona posta�a chwilk� nad nim,
jakby si� waha�a. Potem powoli odesz�a.
Ubrana by�a w czarny sweter i kolorow� sp�dnic�. Mia�a
nawet w�osy upi�te w modny �ko�ski ogon" � a jednak
by�o w niej co� opuszczonego i zaniedbanego, jaka� omd-
la�o�� ruch�w, jakie� zniech�cenie w ca�ej postaci. Obci�-
ni�ty sweter ukazywa� pi�kne linie cia�a, ruchy mia�a troch�
kocie, skradaj�ce si� a oboj�tne. Mog�a bardzo interesowa�.
Ch�opak przerwa� gr� w karty i ku oburzeniu koleg�w
wybieg� za dziewczyn�. Zast�pi� go ma�y, chudy, przebieg�y
ch�opaczek, kt�ry kibicowa� przez ca�y czas przy brid�u
i widocznie tylko czeka� na nadarzaj�c� si� okazj�, aby
wpakowa� si� na opuszczone miejsce przy stoliku.
Pani Marta z przyjaci�k� tak�e wkr�tce wysz�y.
Nazajutrz posz�y na daleki spacer wa�ami ochronnymi
rozci�gaj�cymi si� wzd�u� rzeki na ca�e kilometry. Jedyn�
rzecz�, kt�ra mia�a w miasteczku jaki� charakter, by�a ta
rzeka. Jej pi�kno mog�o okupi� kurz, brud i pospolito��
ma�omiasteczkowych uliczek. Kiedy si� schodzi�o nad wo-
d�, zapomina�o si� nie tylko o domach, ale i o ludziach.
Szeroka i majestatyczna, p�yn�a rzeka wielkim �o�yskiem,
obrze�ona z obu stron zaro�lami wiklin. I to nawet, �e zaraz
z pocz�tkiem lata wy�ania�y si� z szarawej wody mielizny,
niby ob�e grzbiety potwor�w, nie pozbawia�o jej owego
majestatu. Gdy si� sta�o na brzegu, czu�o si� si�� i wartko��
pr�du, kt�ry po deszczach wzbiera� pian� i szybko po-
krywa� wy�onione piaski.
Widok rzeki by� zbyt pot�ny i jakby nieludzki. Pani
Marta wola�a, id�c wa�ami ochronnymi, po�o�onymi do��
daleko od g��wnego koryta, ogl�da� zielone ��ki wynurza-
455
j�ce si� spod wiklin jak inna, �agodniejsza woda. Wzd�u�
wa�u ci�gn�y si� nie zaro�la, ale gaiki wierzbowe, gdzie
odr�nia�o si� ju� poszczeg�lne osobniki. Od czasu do
czasu spo�r�d wierzb strzela� ku g�rze olbrzymi, stuletni
pie� bia�odrzewu. Gdy si� przechodzi�o ko�o takiego olb-
rzyma nawet w bezwietrzny pozornie dzie� � koron� jego
nape�nia� zawsze swoisty, muzykalny szelest, nie tak suchy,
jak szelest starych palm.
Zreszt� i tu tak�e znajdowa�y si� okr�g�e zaro�la wikliny
i iwy. To by�o w tych miejscach, gdzie na ��ce tworzy�y si�
du�e stawki, �oka" poro�ni�te rz�s� i trzcinami, pe�ne
wodnych lilii i gr��eli.
Pani Marta specjalnie lubi�a zatrzymywa� si� przy tych
wodnych zbiornikach, ciemnych i niezmiernie g��bokich.
Czasami na dnie takiego jeziorka bi�o podwodne �r�d�o,
zaznaczaj�c si� na powierzchni b�blami i kr�gami na
wodzie. Zw�aszcza poci�ga�y j� te �oka", kt�re, otoczone
g�st� gmatwanin� wiklin, na brzegach zaros�e tatarakiem,
ukryte jak gdyby przed cz�owiekiem, poci�ga�y go tajem-
niczo�ci� i tym, �e na ich brzegu osi�ga�o si� zupe�n�
samotno��. Zdawa�o si� nad takim jeziorkiem, �e si� jest
zupe�nie poza �yciem.
Kiedy pani Marta ze swoj� przyjaci�k� wysz�y na wa�,
by�o ol�niewaj�ce majowe popo�udnie. Niebo by�o bez-
chmurne, a wierzby sta�y nieruchomo. Tylko bia�odrzewy
szele�ci�y.
Przyjaci�ki sz�y w s�o�cu po mi�kko wygi�tej linii wa�u.
Po lewej stronie ku ��kom spada�o zbocze niebieskie od
niezapominajek, po prawej w kwitn�cych sadach sta�y
domki ogrodnik�w i b�yszcza�y okna inspekt�w. Pani
Marta znowu oboj�tnie s�ucha�a s��w swej dawnej kole-
�anki.
W pewnym momencie ujrza�a siedz�c� na skraju wa�u
par�. Byli to owi znajomi z przystani. Dziewczyna mia�a na
sobie jasn� sukienk�, ch�opiec koszul� koloru khaki, byli
456
codzienni, powszedni. Dziewczyna m�wi�a co� przekony-
waj�co, ch�opiec gryz� trawk� i odwraca� si� w stron� rzeki,
kt�ra w tym miejscu przebija�a niebiesko przez zaro�la
wikliny.
Pani Marta ujrza�a ich z daleka i zwr�ci�a uwag� na styl
ich rozmowy. Kiedy dwie kobiety zr�wna�y si� z siedz�cy-
mi, m�odzi zamilkli. Gdy panie wraca�y ze spaceru �ju� ich
na brzegu wa�u nie by�o. Pani Marta wiedzia�a, w jakim
miejscu siedzieli, i ujrza�a tam zgniecione koniczynki i nie-
zapominajki.
Po paru dniach przyjaci�ka wyjecha�a. Kt�re� z jej dzieci
mia�o przyjecha� z Ameryki, musia�a by� w Warszawie.
Pani Marta znowu zosta�a sama.
I pewnego popo�udnia wybra�a si� na przechadzk� wa-
�em. Zdawa�o jej si�, �e znowu spotka t� par�, kt�ra j�
fascynowa�a swoj� urod� i m�odo�ci�. I rzeczywi�cie, pra-
wie w tym samym miejscu, co wtedy, siedzia� �w m�odzie-
niec, ale bez dziewczyny. Pani Marta ju� wiedzia�a, jak si�
nazywa i co robi: by� to Bogus�aw K. i pracowa� od do��
dawna, cho� mia� mo�e dwadzie�cia pi�� lat zaledwie,
w zarz�dzie wodnym. Bogu� by� bardzo popularny w mie�-
cie i zna� go ka�dy. Pani Marta te� by�a wszystkim znana.
Tote�, kiedy uwa�nie popatrzy�a na ch�opca, ten zarumieni�
si� i pozdrowi� j�. Pani Marta zatrzyma�a si� przy nim.
� I c� to dzisiaj pan sam?
Bogu� zarumieni� si� jeszcze bardziej i chcia� wsta�.
� Niech pan siedzi, niech pan siedzi � powiedzia�a pani
Marta � ja te� usi�d�. To jest prze�liczne miejsce.
Usiad�a na trawie i popatrzy�a. Przed nimi sta� wysoki
roz�o�ysty bia�odrzew. Wiatr ukazywa� jasn� podszewk�
jego li�ci.
� Sam pan? � powt�rzy�a swe pytanie pani Marta.
� Halinka wyjecha�a � niech�tnie b�kn�� Bogu�.
Pani Marta z przyjemno�ci� skonstatowa�a, �e g�os ma
niski i bardzo uroczy.
457
By�o bardzo gor�co i Bogu� mia� na sobie tylko sportow�
koszulk�. Mia� pi�kne ramiona � ale twarz z za�amanym
nosem z bliska zdawa�a si� bardzo brzydka, a nawet dzika.
Pani Marta przygl�da�a si� uwa�nie Bogusiowi.
� Kto to jest Halinka? � spyta�a.
� To niewa�ne � powiedzia� Bogu� tym uroczym g�o-
sem, u�miechaj�c si�.
Mimo r�nicy wieku pani Marta, siedz�c obok Bogu-
sia, pocz�a my�le� o swoim ciele. Czy on by m�g� zna-
le�� jak� przyjemno�� w jej rozkwit�ej � i przekwit�ej �
urodzie? Odczu�a nagle, a tak dawno o tym nie my�la�a,
swoje biodra, uda; pomy�la�a o swoich piersiach. �On
nawet nie wie, jak ja wygl�dam." I przypomnia�a sobie,
�e na�ogowa po prostu mania gimnastykowania si� po-
zwoli�a jej zachowa� do dojrza�ego wieku pr�no�� mus-
ku��w i elastyczno�� sk�ry. Piersi mia�a zawsze niedu-
�e, st�pa�a szybko i r�wno. Czy to by si� jeszcze podo-
ba�o?
Zawstydzi�a si� swoich my�li, panowa�o mi�dzy nimi
chwilowe milczenie.
� Ona jest studentk� � powiedzia� nagle Bogu� nie
patrz�c na Mart� � i strasznie si� m�drzy. A ja przecie
jestem prosty ch�opak...
W g�osie jego brzmia� wyra�ny �al. Marta nie mia�a
ochoty wys�uchiwa� jego zwierze�.
� Czy pan ma rodzic�w? � spyta�a.
� Nie mam � odpowiedzia� � zgin�li w powstaniu.
Babcia mnie wychowa�a.
� Wychowa�a ch�opca na schwa� � powiedzia�a z prze-
konaniem pani Marta i zaraz si� po�apa�a. �Sk�d mi do
g�owy przychodz� takie g�upie rzeczy?"
� Gdzie si� pan uczy�? � spyta�a rzeczowo, dla zatarcia
tamtego niem�drego zdania.
Bogu� popatrzy� na ni� z niech�ci�. Wygl�da�, jakby
my�la�: �Przecie� nie jestem na egzaminie."
458
� W Elbl�gu � powiedzia� � na wodniaka.
� A nie chcia�by pan czego innego?
� Zaczyna pani � do�� niecierpliwie powiedzia� Bogu-
s�aw � jak Halina. Nic ze mnie innego nie b�dzie, rozumie
pani? Nic. Jestem urodzony na wodniaka � mierniczy
wodny i ju�.
� A ona czego chce od pana? � spyta�a Marta, ucieszo-
na ostrym tonem ch�opca. Nie zauwa�y� nawet tamtego
idiotyzmu.
� No, chce, �ebym czyta� ksi��ki i chodzi� z ni� nad
rzek� przy ksi�ycu.
� A pan woli brid�a?
� Pewnie.
� Widzia�am pana w�wczas na �przystani".
� No, w�a�nie.
Do�em, u st�p wa�u p�dzili krowy. Objedzone, z poziele-
nionymi wysok� traw� wymionami sz�y poma�u i nie
poddawa�y si� woli poganiaczy, wo�aj�cych co chwila:
�a nu!" Jedna z nich trzyma�a w pysku p�k niezapomina-
jek � i nie po�yka�a go.
Pani Marta po�o�y�a sw� d�o� na r�ce Bogusia.
� Ja bym te� chcia�a, �eby pan si� uczy�, �eby pan czyta�
ksi��ki.
Bogu� nie zabra� swej r�ki, komar gryz� go w rami�, pani
Marta zabi�a go, kropla krwi ukaza�a si� na pi�knej okr�g-
�o�ci musku�u.
� Ja czasem czytam � g��bokim basem powiedzia�
Bogus�aw � ale nie mam sk�d bra�. Kupowa� nie mog�.
Jeszcze babce musz� posy�a� fors� � doda� jak gdyby dla
wyja�nienia.
� Niech pan bierze ksi��ki ode mnie � powiedzia�a
niespodziewanie dla samej siebie Marta. � My mamy
troch� ksi��ek. M�j m�� sprowadza i kupuje w Domu
Ksi��ki, a sam nie ma czasu na czytanie. Le�� najcz�ciej
nie rozci�te.
459
� Dzi�kuj� � zmiesza� si� Bogu�, kt�ry bynajmniej do
ksi��ki si� nie pali�.
� Kiedy pan przyjdzie? � spyta�a Marta.
Nic jej nie powiedzia�. Siedzia� nachmurzony i gryz�
trawk�. Dotkn�a jego przedramienia. Nie zauwa�y� tego,
my�la� o swoim. Nagle wybuchn��:
� Bo jej si� zdaje B�g wie co. Ona b�dzie profesorem
uniwersytetu i powiada, �e jej wstyd takiego nieuka. Niech
sobie b�dzie nieuk. Mnie tam �adnej filozofii nie trzeba.
Mnie jest dobrze, jak jest. Chce i�� za mnie za m��, to
dobrze, a nie chce, to drugie dobrze.
Marta zdziwi�a si�:
� Pan jeszcze za m�ody na ma��e�stwo.
Bogu� spojrza� na ni� z pewn� irytacj�.
� Za m�ody, za m�ody � powt�rzy� � ona tak samo
m�wi. Ja inny nie b�d�.
� Niech pan przyjdzie jutro � powiedzia�a na to do��
natarczywie Marta i wsta�a. Bogu� te� si� zerwa�. � Pan
wie, gdzie my mieszkamy? Za Krakowsk� Bram�.
Poda�a mu r�k�. Widzia�a w wyci�ciu koszulki, jak mu
drga�a sk�ra na piersi.
� Pan p�ywa? � spyta�a.
� P�ywam, oczywi�cie � odpowiedzia� i poca�owa� j�
w r�k�.
� To mo�e spotkamy si� kiedy nad rzek�? � spyta�a.
Bogu� nic nie odpowiedzia�. By� troch� zdziwiony, ale nie
zmieszany.
Pani Marta okaza�a niez�y humor przy kolacji. Doktor
by� bardzo zm�czony, ale si� rozchmurzy�. M�wili o bie��-
cych sprawach, ale z pewnym o�ywieniem, kt�rego ju�
dawno nie by�o przy ich smutnym stole.
Wsp�lne ich po�ycie od dawna ju� nie mia�o sensu.
Pani Marta spe�nia�a wszystkie obowi�zki dobrej gospo-
dyni, ale w kuchni panowa�a stara Zosia, kt�ra wycho-
460
wywala ch�opc�w � i teraz jakby z lito�ci zosta�a przy
rodzicach. Uk�adanie kwiat�w w wazonach i przyjmowa-
nie telefon�w to nie by�a zbyt absorbuj�ca praca. Pani
Marta odczuwa�a t� pustk�, ale nie umia�a jej zaradzi�.
Od czasu do czasu sprowadza�a jak�� dawn� kole�ank�
ze stolicy, ale najcz�ciej taka osoba ucieka�a z domu
doktorostwa po kilku dniach. Jedna z nich pu�ci�a tak�
gadk� po Warszawie: �Nie mog� wytrzyma� w takim
ibsenowskim nastroju." I okre�leniem atmosfery domu pa-
ni Marty odp�dzi�a ch�tne jeszcze do tej wizyty przyja-
ci�ki. A doktor nie mia� wielkich wymaga�: lubi� dobrze
zje��, a niedzielami czyta� gazety i pisma medyczne.
Z �on� nie rozmawia� na �adne tematy, zreszt� by� tak
og�upiony nadmiern� prac� i zbijaniem pieni�dzy, �e po
prostu nie mia� do�� si� wieczorami, aby usta otwo-
rzy�.
Tego dnia jednak co� si� mi�dzy nimi odmieni�o. To
chwilowe o�ywienie obojgu sprawi�o niespodziank� � i sie-
dz�c naprzeciwko siebie jak gdyby ujrzeli siebie na nowo.
Doktora to bardzo zainteresowa�o. Ujrza�, jak Marta pod-
nosi obie r�ce do g�owy i poprawia sobie w�osy z ty�u. By� to
dawny, zapomniany gest m�odo�ci.
Doktor westchn��, odwr�ci� oczy i znowu patrzy� w ta-
lerz. Jedzenie dzisiaj wiecz�r by�o bardzo dobre: potrawka
z rak�w i krem przypalany. I nagle po kolacji pani Marta
wsta�a i wyj�a klucz z szuflady ma�ego stolika, stoj�cego
przy fortepianie. M�� popatrzy� na ni� zdziwiony. Ale ona
krokiem, kt�ry usi�owa�a uczyni� oboj�tnym (pomy�la�a,
�e Bogu� chodzi tak rytmicznie, jakby ta�czy�), podesz�a
do drzwi pokoju ch�opc�w, otworzy�a je kluczem i wesz�a
do �rodka. Zapali�a �wiat�o. Pok�j by� martwy i pusty
i ma�o w nim zosta�o z dawnej atmosfery. Pani Marta
usiad�a przy stole, kt�ry ch�opcom s�u�y� do nauki. Par�
lat temu sp�dza�a przy tym stole po par� godzin dzien-
nie, teraz nie przychodzi�a tu bardzo dawno.
461
Doktor nie ruszy� si� od sto�u i popija� na poz�r spo-
kojnie herbat�. Drzwi do pokoju ch�opc�w mia� przed
sob� i widzia� przy stole sylwetk� �ony. Po chwili ukry-
�a twarz w d�oniach i siedzia�a tak z �okciami wspartymi
na stole. Gdy wypi� herbat�, wsta� ci�ko i podszed� do
Marty.
� Chod� � powiedzia� k�ad�c jej r�k� na ramieniu �
nie sied� tutaj.
Marta drgn�a. Odwr�ci�a do niego twarz.
� Czy ty nie masz uczucia wstydu � powiedzia�a do
m�a � czy ty nie wstydzisz si�, �e �yjesz?
Doktor wzruszy� ramionami.
� Bo mnie jest wstyd mojego �ycia wobec wszystkich
zmar�ych � powiedzia�a Marta i wsta�a z miejsca. Zacz�a
chodzi� po obszernym i pustawym pokoju. � Mnie jest
wstyd wobec wszystkich zmar�ych, a c� dopiero wobec
naszych...
Doktor bezradnie sta� po�rodku pracowni ch�opc�w.
R�ce jak kamienne opad�y mu ku do�owi.
� I pomy�l sobie, taka masa jest m�odych � m�wi�a
Marta � a naszych nie ma.
� Nie byliby ju� tacy m�odzi � westchn�� stary lekarz.
� Jak my�lisz? Byliby ju� �onaci? � spyta�a.
� No, na pewno. Mieliby�my pr�cz nich m�ode kobiety
w domu.
� Och, to okropne � wzdrygn�a si�. � Nie cierpi�
m�odych kobiet � doda�a � to takie pretensjonalne.
Doktor znowu podszed� do niej. Wzi�� j� pod r�k�.
� No, chod� st�d � powiedzia� � niepotrzebnie si�
denerwujesz.
Marta podda�a si� jego namowom.
� Mnie zawsze ogarnia taki straszny wstyd, kiedy widz�
jakie� m�ode �ycie. Bo m�odo�� jest bezwstydna. Prawda? �
powiedzia�a id�c z m�em do sypialni.
Ale doktor zaprzeczy� g�ow�.
462
� Zapominasz o jednej rzeczy � powiedzia� � �e �ycie
tak �atwo mo�e si� sta� �mierci�.
Nazajutrz przyszed� Bogu�. Pani Marta nie zdawa�a sobie
nawet sprawy z tego, �e fakt ten bardzo j� ucieszy�. Po
chwili dopiero zrozumia�a, czego chcia� od niej: oczywi�cie
wzi�� na serio to wszystko, co mu wczoraj m�wi�a o ksi��-
kach. Chcia� po�yczy� co� do czytania. Nie umia� tylko
powiedzie� co. Powiedzia� tak dziwacznie: co� z polonistyki.
Pani Marta domy�li�a si�, �e chodzi�o o takie ksi��ki, jakimi
interesowa�a si� Halina.
Okaza�o si� jednak, �e nic nie czyta�, a je�eli czyta�, to
nawet nie pami�ta� tytu��w przeczytanych ksi��ek. Mo�na
mu by�o wetkn�� byle co w r�k�, ale pani Marta chcia�a
wreszcie wydoby� z niego jakie� wyznanie literackie. Pyta�a
go, co lubi czyta�, i nie bardzo chcia�a si� zorientowa�, �e on
nic nigdy nie czyta� i �e nie umie po prostu wyrazi� swego
�yczenia.
Siedzieli jaki� czas w tym saloniku z szafirowymi meblami,
znowu by�o pi�knie i znowu by� zach�d s�o�ca. Przed oknami
mieszkania od strony ulicy ros�y olbrzymie ja�miny, praw-
dziwe ja�minowe drzewa � jak mawia�a pani Marta. By�y
teraz w pe�nym kwiecie i zakrywa�y �wiat�o zachodz�cego
s�o�ca bia�o-zielonymi, na wp� przejrzystymi bukietami.
� Widzia� pan nasze ja�miny? � spyta�a pani Marta. �
Prawdziwe ja�minowe drzewa.
By�o to jedno z jej ulubionych powiedze�, powiedzenie jej
m�odo�ci. Wtedy ja�miny nie by�y takie wielkie, chocia� nie
bardzo uros�y przez tych dwadzie�cia lat. Ale i wtedy
nazywano je ja�minowymi drzewami.
Bogu� nie wiedzia�, zdaje si�, o jakich krzakach czy
drzewach mowa. Mia� w�a�ciwo�� niekt�rych prawdziwych
m�czyzn, �e nie umia� zapami�tywa� nazw kwiat�w
i drzew. Nie wiedzia� dok�adnie, co to s� ja�miny. Wiedzia�
tylko, co to jest bez � i to z powodu g�upiej a ordynarnej
elbl�skiej anegdotki.
463
� Rzeczywi�cie � powiedzia� i patrzy� na pani� Mart�
nie rozumiej�cymi oczami.
� Pan jest strasznie m�ody � powiedzia�a Marta nie-
spodziewanie dla samej siebie � ile pan ma lat?
� Ju� pani m�wi�em: dwadzie�cia pi��.
Pani Marta pomy�la�a, �e sprawia jej specjaln� przyjem-
no��, je�eli kto� w jej obecno�ci powiada, �e ma dwadzie�cia
pi�� lat. Sama ta liczba przyprawia j� o rado��. To, �e jest
kto� na �wiecie, kto ma tak� dziwn� i tak� pi�kn� liczb� lat.
Przez chwil� chcia�a powiedzie� o tym Bogusiowi, ale
wiedzia�a, �e on nic z tego nie zrozumie. Wi�c zaniecha�a
tego zamiaru.
Ale tematu do rozmowy nie brakowa�o. Znowu wr�cili
do kwestii p�ywania i do powodzi, kt�ra niedawno nawie-
dzi�a miasteczko Z. Jako� im sz�o dzisiaj g�adziej z rozmow�
ani�eli zesz�ym razem na wale. Jednak wspomnieli i wa�.
� Czy pan cz�sto tam chodzi? � spyta�a pani Marta.
� Nie mam z kim � powiedzia� Bogu� i zaczerwieni� si�.
� Jak to? � zdziwi�a si� Marta.
Bogu� nabra� oddechu i wypali�:
� Chyba �eby pani chcia�a ze mn� i�� na spacer.
Pani Marta zdziwi�a si�.
� Ale� bardzo ch�tnie � powiedzia�a, a potem doda-
�a: � C� to, Halinka wyjecha�a?
� Wyjecha�a do ciotki i wcale si� ze mn� nie po�egna�a �
powiedzia� Bogu� tonem dziecka. By� to u niego zupe�nie
nowy ton i pani Marta popatrzy�a na niego �yczliwie.
� No, chyba � powiedzia�a. � A wi�c dobrze. Jutro
o dwunastej w dzie� ma pan czas? To spotkamy si� na pla�y
nad rzek�, pod samym mostem. Spr�bujemy razem pop�ywa�.
Bogu� zgodzi� si� skwapliwie. Zaraz potem poszed� sobie.
I ostatecznie nie po�yczy� �adnej ksi��ki do czytania.
Nazajutrz pani Marta otrzyma�a list. By� to kawa�ek
papieru bez koperty, przyni�s� go jaki� ch�opaczek z za-
rz�du wodnego.
464
�Szanowna Pani,
Wczoraj by�em taki speszony, �e um�wi�em si� z Pani� na
po�udnie, ale ja przecie� pracuj�. Wolny b�d� dopiero ko�o
czwartej. Czy pani mo�e by� o tej godzinie na pla�y
w um�wionym miejscu? ��cz� wyrazy prawdziwego sza-
cunku
Bogus�aw K."
List by� napisany (przepisany?) starannym i dziecinnym
pismem i sformu�owany bez zarzutu. �Czy to Halinka
pisa�a?" � pomy�la�a pani Marta.
Oko�o czwartej posz�a wi�c na pla�� pod mostem. Pla�a
by�a niedu�a i o tej porze zupe�nie pusta. Bogusia nie by�o.
Pani Marta rozebra�a si� w krzaczkach � jak wszyscy to
robili bez wzgl�du na wiek i sytuacj� spo�eczn� � i w kos-
tiumie wesz�a do rzeki. Si�a wody by�a tak pot�na, �e
o p�yni�ciu pod pr�d nie mog�o by� mowy. Trzeba by�o p�y-
n�� jaki� czas z pr�dem, potem wychodzi�o si� na brzeg
i sz�o si� z powrotem ��k� i piaskiem. Doktorowa zrobi�a
par� takich przechadzek. Nie chcia�a si� przyzna� przed so-
b�, �e nieobecno�� Bogusia by�a dla niej du�� przykro�ci�.
Za trzecim razem pop�yn�a troch� dalej, za most, i wra-
caj�c piechot� zauwa�y�a na mo�cie, od przeciwnej strony
ni� le�a�a pla�a, znajom� sylwetk� i taneczny krok. Bogu�
szed� mostem razem z Halink� � wida� Halinka do cioci
jeszcze nie wyjecha�a. Szli w stron� stacji rozmawiaj�c
weso�o.
Pani Marta wr�ci�a do miejsca, gdzie zostawi�a swoje
ubranie, pod du�ym krzakiem je�yn, obok zaro�li wikli-
nowych. Usiad�a zmia�d�ona i nie mog�a oprzytomnie�.
Zda�a sobie spraw� z charakteru swoich uczu� do Bogusia
i skonstatowanie tego faktu spowodowa�o uderzenie jak
obuchem w �eb. Trz�s�a si� jak w febrze.
Tyle lat spok�j i smutek panowa�y w jej sercu. I teraz,
kiedy czu�a w sobie zarodek �miertelnej choroby, posta� (bo
30 Opowiadania
465
co innego?) m�odego ch�opca, kt�ry by� m�odszy od jej
dzieci, sprowadzi�a taki zam�t w jej duszy. Gotowa by�a
przeklina� Bogusia. Chocia� z drugiej strony powtarza�a
sobie: a co on winien?
Siedzia�a tak d�ugo. Przez pla�� przechodzi�y r�ne oso-
by, �o�nierze k�pi�cy si� w gaciach, dzieci. Ch�opcy nie�li
p�ki tataraku, stamt�d, z ��k, gdzie le�a�y ma�e relikty
wodne, resztki chronicznych powodzi. Jutro mia�y by�
Zielone �wi�ta, tatarak niesiono do umajenia dom�w.
Siedzia�a d�ugo. �I po tym trzeba b�dzie jeszcze �y�? �
my�la�a. � To straszne, lepiej umrze� od razu."
Nagle us�ysza�a jaki� g�os nad sob�:
� Prosz� pani, prosz� pani.
Spojrza�a w g�r�, na mo�cie sta� u�miechni�ty Bogu�.
� Przepraszam, �e si� sp�ni�em � wo�a� do niej prze-
chylaj�c si� przez krat� � ja zaraz zejd�. Narwiemy
tataraku.
Pani Marta skin�a ku niemu r�k�. Podnios�a zielone
pasmo wodnej ro�liny, kt�r� upu�ci�o przechodz�ce dziec-
ko. Pow�cha�a wonny li��. Przepada�a za tym zapachem.
Potem podnios�a si� i posz�a w stron�, sk�d mia� przyj��
Bogu�. Czeka�a chwilk�, a� wy�oni� si� spomi�dzy wiklin.
Zdo�a� si� ju� rozebra� i szed� ku niej swoim tanecznym
krokiem, zupe�nie nagi w malutkich slipach cytrynowego
koloru. Nie by� opalony i cia�o jego by�o bia�e i mi�kkie jak
jedwab. Mimo to spostrzeg�a, �e jest niebywale pi�knie
zbudowany. Harmonia linii opisuj�cej jego piersi i uda by�a
tak doskona�a, �e pani Marcie odebra�o mow�. W milczeniu
poda�a Bogusiowi r�k�, kt�rej ten nie uca�owa�. Patrzy� jej
prosto w oczy. Jego brzydka twarz, osadzona na tak
pi�knym ciele, nabiera�a innego wyrazu. �Byle tylko nic nie
m�wi�" � pomy�la�a Marta.
Ale Bogu� m�wi�.
� Przepraszam, �e si� sp�ni�em. Ale musia�em od-
prowadzi� Halink� na dworzec.
466
� Wi�c ona nie wyjecha�a?
� Nie mia�a pieni�dzy na bilet. Musia�em jej odda�
wszystko, co mia�em, i zosta�em bez grosza.
U�miechn�� si� tak promiennym u�miechem, �e twarz mu
si� odmieni�a. U�miech opromienia� ca�e cia�o.
:� Dam ci pieni�dzy � powiedzia�a Marta.
� Naprawd�? � ucieszy� si� Bogu�.
To by�o okropne.
Marta chcia�a jak najpr�dzej zamaza� t� pospolit�, stra-
szn� rozmow�. Chcia�a jego i siebie odosobni� od ca�ego
�wiata. Chcia�a go okry� zielonym namiotem li�ci. I �eby
milcza�. Nagle pla�a, most, wo�aj�ce przeci�gle dzieci,
k�pi�cy si� �o�nierze stali si� nie do zniesienia. Nie chcia�a
spojrze� na widoczne st�d domy miasteczka.
Gdzie� w dole rzeki wo�a�a wilga. Na bia�odrzewie,
niedaleko mostu, miga�a z�ota jej �uska. Pani Marta trzy-
ma�a Bogusia za r�k�.
� Chod�my, narwiemy na jutro tataraku � powiedzia-
�a i poci�gn�a go w stron� ��k. Wzd�u� rzeki, mi�dzy
brzegami poro�ni�tymi wiklin� a szerokimi po�aciami tra-
wy, pokrytymi w tej chwili g�st� sieci� stokroci � ci�gn�y
si� owe wi�ksze i mniejsze �oczka" stoj�cej wody. By�y to
resztki jakich� dop�yw�w, kt�rych uj�cia si� zamuli�y, lub
dziury, kt�re wype�nia�y wezbrane fale powodzi. W�r�d
tych �oczek" niekt�re tworzy�y prawdziwe jeziorka, malo-
wnicze, zaro�ni�te tatarakiem i okryte wachlarzami p�as-
kich li�ci lilii wodnych. Odbija�y si� w ich zielonawej wodzie
jak w lustrze wysokie, przystrzy�one wierzby, zaro�la wik-
linowe i bia�e ob�oki � w wodzie zabarwia�y si� one
zielonkawo � spokojnie sun�ce po wysokim niebie. Mijali
je w milczeniu.
Nad jednym z tych jeziorek, po�o�onym daleko od drogi
i oddalonym nieco od innych, sta� wielki bia�odrzew. Kiedy
przechodzi�o si� ko�o niego, nawet w bezwietrzny dzie�,
li�cie drzewa szele�ci�y bezustannie.
M* 467
By�a to osobliwa muzyka, kt�r� nade wszystko lubi�a
pani Marta.
Tam si� wi�c skierowa�a teraz z Bogusiem. W jednym
ko�cu d�ugiego, ciemnego i zapewne bardzo g��bokiego
jeziorka na brzegu by�o nieco bia�ego piasku � taka ma�a
pla�a. Tam rzucili zabrane ze sob� ubrania i zostali w kos-
tiumach. Dzie� by� gor�cy, ale �wie�y. By�a ju� jaka� sz�sta
po po�udniu.
Bogu� mia� na sobie tylko te w�skie slipy cytrynowego
koloru. Pani Marta wci�� by�a wstrz��ni�ta doskona�o�ci�
jego kszta�t�w, do kt�rych tak nie pasowa�a twarz per-
gamo�skiego barbarzy�cy z ma�ym, wzniesionym w g�r�
nosem. Bogu� le�a� p�asko na piasku, patrz�c na rzadkie
ob�oki, wyp�ywaj�ce nad jeziorko. �aby skrzecza�y gwa�-
townie, ale w innych jeziorkach, troch� dalej. W wiklinach
nad rzek� bez �adnej przerwy kwili�y z przesadnym patosem
s�owiki. Milczeli.
� O czym my�lisz? � spyta�a pani Marta.
� O niczym � z nieprzyjemnym po�piechem powiedzia�
Bogu�.
� O Halinie? � powiedzia�a ona.
� O Halinie � potwierdzi� ch�opak i usiad�.
� Masz ca�e plecy w piasku � oburzy�a si� Marta. �
Daj, oczyszcz� ci�. � I zacz�a otrzepywa� sk�r� Bogu-
sia.
� Przecie� zaraz si� o p �uk � � zniecierpliwi� si� Bogu�.
Marta nie s�ucha�a i starannie g�adzi�a plecy ch�opca.
Potem mocno przytuli�a do nich policzek.
� Co pani robi? � zaniepokoi� si� Bogus�aw. Szybko si�
odwr�ci�. Marta cofn�a g�ow� i odchyli�a si� w ty�. Przez
chwil� patrzyli sobie w oczy, a� wreszcie Bogu� przyci�gn��
g�ow� Marty do siebie i poca�owa� w usta. Poca�unek trwa�
d�ugo.
Kiedy oderwali wargi od warg, z kolei pani Marta
powiedzia�a:
468
� Co ty robisz, Bogu�?
Bogu� u�miechn�� si� i powiedzia� leciutko:
� Pani jest taka dobra.
Marta zap�on�a rumie�cem. Zirytowa�o j� to powiedze-
nie.
:� M�czyzna nigdy nie powinien m�wi� kobiecie, �e jest
dobra...
� A co ma m�wi�? � naiwnie, ale z pewnym zniecierp-
liwieniem powiedzia� Bogu�.
� Nic � przez z�by sykn�a pani Marta i odwr�ci�a si�.
Siedzieli przez chwilk� naprzeciwko siebie w milczeniu.
Wreszcie Bogu� westchn��.
� Trzeba nabra� tego zielska � zdecydowa�.
Zerwa� si� i wskoczy� do jeziorka. Z miejsca by�a tutaj
g��bina. Nurkowa�, wyp�yn�� na �rodek i po chwili znaj-
dowa� si� ju� w drugim ko�cu, gdzie ros�y zielone p�dy
wonnej ro�liny.
Pani Marta zosta�a sama na brzegu. Serce jej �cisn�o si�
rozpacz�. W�a�ciwie, tak przynajmniej my�la�a, nie zosta�o
jej nic innego, jak pope�ni� samob�jstwo. Wszystko przepa-
d�o. Kiedy Bogus�aw przep�yn�� jeziorko z powrotem i zja-
wi� si� przed ni� z p�kiem tataraku, spojrza�a na niego jak
na jak�� obc�, nie znan� istot�.
�Jedno z nas musi umrze�" � pomy�la�a. I wyobrazi�a
sobie, jak niesko�czon� ulg� uczu�aby, gdyby tego ch�opca
nie by�o. Nie by�oby wtedy cz�owieka na ziemi, kt�ry by
zna� jej tajemnic�. Piek�ca m�ka i piek�cy wstyd ust�pi�yby,
nie istnia�yby po prostu.
� Niech pani trzyma � zawo�a� Bogu� weso�o i bynaj-
mniej nie zmieszany tym, co zasz�o. � Ja jeszcze przynios�.
I rzuci� do st�p Marty ca�y p�k zielonych p�d�w.
�Przyzwyczajony do takich rzeczy" � z gorycz� pomy�-
la�a Marta i nie chcia�a spojrze� na Bogus�awa. Patrzy�a na
snop zielonej ro�liny le��cy na piasku.
� Chyba b�dzie dosy� � powiedzia�a.
469
� Nie, za ma�o. Potem pani b�dzie narzeka�, �e jestem
leniwy � za�mia� si� Bogu� i nagle obj�� j� za szyj� i lekko
musn�� wargami jej wargi. Marta chcia�a go zatrzyma�.
� Zaraz, zaraz � powiedzia� porozumiewawczo �
tylko przynios� jeszcze tego �wi�stwa.
Oderwa� si� od niej i z rozbiegu skoczy� do ciemnej wody.
Znik� pod ni� i d�ugo si� nie wynurza�. Wreszcie Marta
ujrza�a jego g�ow� w samym �rodku wodnego oka. Posuwa�
si� naprz�d powoli i jak gdyby z trudem.
� Co mu jest? � powiedzia�a do siebie Marta.
Ale Bogu� dop�yn�� spokojnie do ko�ca. Jego ramiona
klasycznie wynurza�y si� z wody i d�onie elegancko klepa�y
powierzchni�. Drobne bryzgi wylatywa�y spod jego palc�w.
Marta widzia�a, jak osi�gn�� dno, stan�� przy tatarakach
i wyrywa� d�ugie pasma. Oczywi�cie z zielonym snopem
trudno mu by�o p�yn�� z powrotem. M�g� wios�owa� tylko
jedn� r�k�. Tote� posuwa� si� powoli.
� Co mu jest? � powt�rzy�a Marta.
Nagle w �rodku jeziorka poszed� pod wod�.
� Po co on nurkuje? � zaniepokoi�a si� doktorowa.
G�owa Bogusia wynurzy�a si� na chwil� z topieli. By�o to
do�� daleko, ale Marta spostrzeg�a w jego oczach co� jakby
przestrach. Zerwa�a si� na r�wne nogi.
Bogu� znowu si� schowa�. A kiedy si� wynurzy�, uczyni�
r�k� w stron� Marty gest przera�aj�cy. Ton��.
Marta wskoczy�a do wody i p�yn�a w jego kierunku. Nic
nie wida� by�o nad wod�. Na samym �rodku jeziorka Marta
zanurzy�a si� w g��bok�, zimn� wod�. Otworzy�a oczy
i ujrza�a owo zielonawe, m�tne �wiat�o, jakie zazwyczaj
widzi si� nurkuj�c. R�kami falowa�a tu i �wdzie staraj�c si�
natkn�� na cia�o topielca. Ale nic nie znajdowa�a.
Posz�a jeszcze g��biej. Nie mog�a wytrzyma� bez oddechu
i ju� sz�a ku g�rze zamkn�wszy powieki, kiedy o cia�o jej
musn�y bezwiednie i bezsensownie przebieraj�ce r�ce. Po-
d��y�a za nimi i chwyci�a jakie� cia�o. W tej chwili dwa
470
mocne ramiona otoczy�y jej szyj�. Chcia�a wraz z nimi
wyp�yn�� na powierzchni�. Ale ramiona ci��y�y, cisn�y
i ci�gn�y j� w d�, na dno. Traci�a oddech i za chwil� mog�a
si� napi� wody.
W�wczas jednym uchy�em g�owy w d� wyci�gn�a szyj�
z d�awi�cych ramion i podbiwszy si� lekko w g�r� wy-
p�yn�a. By�a pod samym brzegiem. Nie pami�ta�a, jak
wyskoczy�a na piasek. Obejrza�a si� na jeziorko: po�rodku
czerniej�cej wody bulgota�o co� przez chwil� i pojawi�y si�
p�cherze. Zakry�a oczy r�kami. Gdy je odj�a, woda by�a
g�adka.
Wskoczy�a na wa� nadbrze�ny i bieg�a nim krzycz�c:
� Ratujcie, ratujcie!
Zza wierzb wylecia�o dw�ch ch�opak�w, kt�rzy tam
kosili ��k�. Krzykn�a do nich, wskazuj�c na jeziorko.
� Tam, pod wysokim drzewem! Bogu� si� utopi�! �
wo�a�a.
Ch�opcy biegli pr�dzej od niej i kiedy dolecia�a do
jeziorka, ju� si� rozebrali i skakali do wody. Zacz�li nur-
kowa�, systematycznie obszukuj�c dno. Wynurzaj�c si�
pohukiwali na siebie.
� Po samym �rodku, po samym �rodku! � wo�a�a
Marta.
Ch�opcy przemierzyli ca�e �oko" wodne do ko�ca i po-
tem ruszyli z powrotem. Nagle jeden z nich, Stasiek,
zakrzykn�� wynurzaj�c si�:
� Jest, jest!
� Ci�g za w�osy, ci�g! � wo�a� drugi.
Obaj zanurzali si� i wynurzali w jednym miejscu, a�
potem razem p�yn�li ku Marcie ci�gn�c pod wod� jaki�
ci�ar. Dobili do brzegu i wylaz�szy na wierzch wyci�gn�li
Bogusia. Przewalili go przez cembrowin� i wyci�gn�li ze
strasznym trudem na piasek. Trwa�o to wszystko z p�
godziny.
Zacz�li mu robi� sztuczne oddychanie.
471
'�
Woda wylewa�a si� z ust topielca, ale nie dawa� znaku
�ycia.
� Czekaj� powiedzia� Stasiek � polet� po ch�opak�w,
trzeba go pobuja�.
� Ja z tob� � krzykn�� drugi, niepewnie zerkaj�c na
cia�o. Widzia� chyba, �e daremne ich trudy. Bogu� by�
zreszt� dobrym p�ywakiem. Musia�o go chwyci� serce.
A wtedy wszelkie �bujanie" by�o zb�dnym trudem.
� Pani tu popilnuje � powiedzia� Stasiek.
Wrzucili na mokre cia�a bielizn� i pognali. S�ycha� by�o
jeszcze przez chwil� ich pokrzykiwania. Bose ich stopy
dudni�y po ubitej powierzchni ochronnego wa�u.
I oto nad jeziorkiem zapanowa�a �miertelna cisza, kt�rej
nie m�ci�y okrzyki oddalaj�cych si� ch�opc�w. Cia�o Bo-
gusia le�a�o na piasku obok p�k�w tataraku, tak jak je
porzucili ratownicy. Ramiona mia� rozrzucone na krzy� i na
w�osach pod pachami b�yszcza�y okr�g�e, zielonawe krople.
Otwarte oczy nie patrzy�y i by�y matowe jak u staro�ytnych
pos�g�w. Z rozdziawionych ust wycieka� w�ski strumie�
wody czy �luzu.
Pani Marta siedz�c w kucki w pobli�u cia�a przypatry-
wa�a mu si� z napi�ciem, jakby na wieki chcia�a zawrze�
w oczach zarysy nieprawdopodobnej pi�kno�ci. Ca�a posta�
topielca powleka�a si� jakby celofanem obco�ci i sztywno-
�ci, cia�o to z minuty na minut� przestawa�o by� cz�owie-
kiem.
W jasnym s�o�cu czerwcowego dnia b�yszcza�y ostrym
kolorem ��te, szczelnie obci�ni�te k�piel�wki, kt�rych
barw� tylko nieco prze�amywa� zielony nalot zgni�ej wody.
�Dlaczego nie utopi�am si� z nim razem? � my�la�a po-
chylaj�c si� nad cia�em. � Czy chcia�am �y�? �y� dalej �
po co?"
I bez przerwy powraca�a w jej pami�ci chwila, gdy
jednym gwa�townym ugi�ciem wy�lizn�a szyj� z jego d�a-
wi�cych u�cisk�w.
472
� �y�? � powtarza�a. � �y�!
Zrazu ostro�nie dotkn�a jego piersi. Sk�ra topielca
szybko wysycha�a, cho� s�o�ce zni�y�o si� ju� ku zachodo-
wi. Poczu�a pod palcami co� zimnego, jak gdyby marmur.
�ci�gni�te mi�nie wypina�y sk�r�. Ka�da linia przeprowa-
dzona po tych wypuk�o�ciach by�a sko�czenie pi�kna. Pani
Marta przy�o�y�a usta w miejscu, gdzie na prze��czy pomi�-
dzy dwoma wzg�rkami porasta� delikatny puszek. Ju� i on
wysech�.
Kobieta stopniowo przenios�a swoje wargi poni�ej piersi,
gdzie przebiega�y najpi�kniejsze mi�nie gorsu, a potem
nag�ym poruszeniem zacz�a ca�owa� piersi, przepon�,
brzuch, p�pek i w gwa�towno�ci poca�unk�w, kt�rymi
obsypywa�a zmar�ego, schodzi�a coraz ni�ej. Ca�e to zimne
i kszta�tne jak rze�ba cia�o pachnia�o tatarakiem.
Ale kiedy pani Marta poczu�a pod wargami r�bek ��-
tych slip�w, do nozdrzy jej dolecia� zapach b�otnistego i�u,
gnij�cych rybich �usek i wo� b�ota � aromat �mierci, kt�ra
mia�a si� sta� niebawem r�wnie� jej udzia�em.
1958
TATARAK
Andrzejowi Brustmanowi
Tatarskie ziele ma dwa zapachy. Je�eli si� potrze w pal-
cach zielon� jego wst��k�, miejscami przymarszczon�, po-
czuj� si� zapach, �agodn� wo� �wierzbami ocienionej wo-
dy", jak m�wi S�owacki, troch� tylko zatr�caj�c� wschod-
nim nardem. Ale kiedy si� takie pasmo tataraku rozetrze,
kiedy si� w�o�y nos w bruzd�, wy�o�on� jak gdyby wat�,
czuje si� obok kadzidlanej woni zapach b�otnistego i�u,
gnij�cych rybich �usek, po prostu b�ota.
Zapach ten na pocz�tku mojego �ycia skojarzy� si�
z obrazem gwa�townej �mierci. W dzieci�stwie tatarakiem
wyk�adano pod�ogi sieni i balkonu, panowa� on niepodziel-
nie w dniach weso�ych i naprawd� Zielonych �wi�t. A jed-
nocze�nie przypomina mi on zawsze �mier� mojego pierw-
szego przyjaciela, kt�ry nosi� dziwaczne imi� Gracjan i uto-
pi� si� maj�c trzyna�cie lat.
To by�o o �witaniu mojego �ycia, we wczesnym dzieci�st-
wie. Ale i dzisiaj wywo�uje ten podw�jny zapach nieweso�e
my�li. Koniec ma jakie� tajemnicze zwi�zki z pocz�tkiem.
Ton, d�wi�k, wo� jak echo odpowiadaj� z ko�ca w koniec
�ywota. Zapach dzieci�stwa odnajduje odpowiednik w za-
pachu staro�ci, m�odo�� odbija si� w zielonym lustrze wieku
dojrza�ego. Tak� jest w moim �yciu historia tataraku.
Na og� ludzie si� dziwi�, �e aby uciec od zgie�ku miast
i podr�y, aby oderwa� si� od nu��cych i ja�owych zaj��,
sp�dzam cz�� lata (raczej p�nej wiosny) w ma�ym mias-
teczku Z., po�o�onym nad wielk� rzek�. Opr�cz rzeki i ��k
450
nadrzecznych, opr�cz nadbrze�nej wikliny, opr�cz lekkiej
konstrukcji mostu, kt�ry ��czy dwa brzegi � w miasteczku
nie ma dos�ownie nic. Zakurzony rynek, par� dom�w
i domk�w � owszem, jest du�o ogrod�w i sad�w, kt�re s�
jedyn� ozdob� osiedla. Dla mnie najwi�ksz� atrakcj� jest
to, �e mog� tam mieszka� (w przytu�ku dla starc�w!) nie
podaj�c nikomu mego adresu, nie m�czony telefonami
i depeszami, otrzymuj�c codziennie listy od �ony.
Mam te� jeszcze jedn� atrakcj�, kt�rej ludzie mniej mnie
znaj�cy przypisuj� wi�ksze ni� ma naprawd� znaczenie: jest
ni� przyja�� z doktorow� M. Jest to prawdziwa przyja��,
poparta wielkim argumentem tego, �e widujemy si� raz na
rok dwa lub trzy tygodnie, nie pisujemy do siebie i nie
jeste�my zupe�nie zainteresowani w naszych �ywotach. Po-
maga to zar�wno szczero�ci naszych wyzna�, jak te� pew-
nemu wzajemnemu egzaltowaniu swoich charakter�w. Jes-
te�my dla siebie zawsze czym� osobliwym, w ci�gu ca�ych
dwudziestu pi�ciu lat naszej znajomo�ci.
Doktorowa M. � p. Marta � straci�a w czasie okupa-
cji dw�ch syn�w i teraz jest zupe�nie samotna. M�� po-
twornie zapracowany. Opr�cz szpitala ma olbrzymi� prak-
tyk� wok� miasteczka. Dawniej widywa�em go na ch�ops-
kich furkach jad�cego po 15, 20 kilometr�w do chorych.
Teraz ma samoch�d i mo�e odwiedzi� w ci�gu dnia zna-
czn� ilo�� pacjent�w. Wp�ywa to dodatnio na poziom
codziennego �ycia doktorostwa. Mimo tego �poziomu",
pewnej �atwo�ci �yciowej, pani Marta odczuwa bardzo
swoje opuszczenie. Par� tygodni mojego pobytu w mia-
steczku Z. nie mo�e zaradzi� jej uczuciu zb�dno�ci istnie-
nia. Trzeba zreszt� doda�, �e pani Marta nigdy nie na-
rzeka, nie daje wyrazu swoim uczuciom. Pilnie zajmuje si�
domem, przyjmuje telefony, zapisuje pacjent�w i stara si�,
aby zziajany doktor przychodz�c do domu zastawa� �ad,
spok�j i zewn�trzny wygl�d mieszkania doprowadzony do
najwy�szego porz�dku.
29*
451
Dom doktorstwa � to staro�wiecki dworek, jakich jest
wiele w miasteczku. Niewygodny rozk�ad obszernych pokoi
sprawia, �e nikt nie mo�e tu mieszka� opr�cz doktorstwa.
Pok�j ch�opc�w zamkni�ty jest na klucz i nikt tam nie
zagl�da. A inne pokoje, niskie, ale jasne, zastawione s�
mn�stwem staro�wieckich mebli i doniczek z egzotycznymi
ro�linami.
Doktorowa przyjmowa�a mnie zawsze w salonie, gdzie
stoi garnitur simmlerowskich mahoniowych mebli, krytych
szafirowym pluszem, gdzie wisi na �cianie par� oleodruk�w
i portret pani Marty, sporz�dzony przez miejscowego mala-
rza, kt�ry pow�cha� kiedy� paryskiego powietrza. W czar-
nych �ardinierach g�sto zielenia�y ro�liny, jakby zrobione
z jedwabiu i blachy. Ogromny fortepian, przez nikogo od
wiek�w nie tykany, sta� tu tak�e. Na pod�odze le�a� czer-
wonawy dywan, przedstawiaj�cy kobiet� nios�c� dwa wiad-
ra wody na koromy�le.
Nie by� to pok�j stworzony do zwierze�. A jednak tu mi
opowiada�a pani Marta histori� swego �ycia. Tu te� �
ostatnio, kiedy skonstatowano u niej objawy chronicznej
a nieuleczalnej choroby � opowiedzia�a mi spraw�, kt�ra
jest przedmiotem niniejszej relacji. Oczywi�cie, spisa�em to
wszystko jak literat, uzupe�niaj�c, dodaj�c to, co sobie
wyobra�a�em � i nawet czasami, prawem od bardzo dawna
u�wi�conym, a w gruncie rzeczy nie umotywowanym, za-
gl�daj�c do wn�trza dzia�aj�cych os�b. By� mo�e potrak-
towa�em ca�� spraw� zbyt dramatycznie, jak gdyby by�o tu
co� wyj�tkowego. A przecie� to historia codzienna, jakich
tysi�ce zdarzaj� si� po naszych miastach i miasteczkach.
Pani Marta nigdy nie bywa na �przystani".
Tak si� nazywa do�� du�y drewniany budynek, stoj�cy
w pewnym oddaleniu od rzeki. Sk�ada si� on z dw�ch sal.
W jednej z nich stoi bufet, gdzie sprzedaj� papierosy, piwo
i znakomity tutejszy �p�ynny owoc" � gospodarcz� pod-
452
staw� tego pe�nego sad�w rejonu � a obok sal istnieje du�y
taras, a raczej drewniany pomost, na kt�rym odbywaj� si�
ta�ce. Wszystko to stoi jak chatka na kurzej n�ce na
wysokim podmurowaniu, kt�re zabezpiecza �przysta�"
przed porwaniem przez wezbrane wody powodzi.
� Ten taras w�a�nie jest najwi�ksz� atrakcj� miasteczka Z.
Tu przychodzi wyta�czy� si� i wyszumie� m�odzie� znudzo-
na monotoni� pracy czy nauki w po�o�onym daleko od
wszelkich centr�w kulturalnych mie�cie. Dzieje si� to zwyk-
le w soboty i niedziele. Przy czym w soboty obowi�zuje
ch�opc�w str�j bardziej swobodny, kolorowe kraciaste ko-
szule i potargane �egzystencjalistycznie" czupryny. W nie-
dziel� natomiast w�osy s� pobo�nie przyg�adzone, koszule
s� bia�e i marynarki ciemne. W jednym i drugim stroju
ch�opcy pij� �p�ynny owoc" i wbrew temu, co si� m�wi
o pija�stwie w Polsce, w�dki z sob� nie przynosz�. S� na to
za ubodzy. Graj� tak�e w brid�a, po p� grosza punkt.
Dziewcz�t jest zazwyczaj bardzo ma�o, tyle tylko, ile do
ta�ca potrzeba.
Gdzie� mog�a zaprowadzi� pani Marta przyby�� ze stoli-
cy przyjaci�k�? C� jej mia�a pokaza� w zrujnowanym
przez wojn� miasteczku? Oczywi�cie zaprowadzi�a j� na
�przysta�".
Ksi�yc �wieci�, rzeka po�yskiwa�a, czasami g�o�niej klap-
n�a fala o brzeg. Ale nikt nie patrzy� w tamt� stron�. Na
drewnianym tarasie ta�czy�y pary, chocia� megafon chry-
pia� niemi�osiernie. W �rodku prawie wszystkie stoliki by�y
zaj�te. M�odzie�cy grali w brid�a.
Panie zaj�y wolny stolik z boku i rozejrza�y si� po sali.
W k�cie za �szynkwasem" uprzejma blondyna sprzedawa�a
wod� sodow� i �w �p�ynny owoc", s�aw� miejscowej prze-
tw�rni. Trzeba by�o sobie samemu przynosi� te butelki.
Pani Marta skierowa�a si� do bufetu i wzi�a dwie butelki
jab�ecznego soku. Wracaj�c do swojego stolika mija�a grup�
graj�cych. Jeden z ch�opc�w, uderzaj�c kart� o st�, wysoko
453
podni�s� r�k� i tr�ci� butelk� niesion� przez pani� Mart�.
Butelka omal nie wy�lizn�a si� jej z r�k, a ch�opak podni�s�
na ni� oczy i przeprosi� uprzejmie.
Pani Marta usiad�a obok przyjaci�ki i milcza�a przez
chwil�. Potem rozla�a do szklanek p�yn o pi�knej, dojrza�ej
barwie i znowu si� zamy�li�a. Spojrza�a w stron�, gdzie
siedzia� �w ch�opiec, kt�ry j� potr�ci�. Zwr�cony do niej
bokiem, ukazywa� sw�j profil nieregularny, o zgniecionym
nieco, jak u boksera, nosie. Mia� obfite w�osy, zaczesane do
g�ry. R�ka, w kt�rej trzyma� karty, palce drugiej r�ki,
kt�rymi przebiera� po damach i waletach wahaj�c si�, czym
ma zabi� lew�, by�y pi�kne i smuk�e. Znajdowa�y si� one
w wyra�nym kontra�cie ze z�amanym nosem, do�� du��,
masywn� g�ow� i wulgarnie rze�bion� szyj�, wynurzaj�c�
si� z czerwonej koszuli (by�a sobota).
Pani Marta szybko spotrzeg�a, �e z ow� �przyjaci�k�"
niewiele maj� sobie do powiedzenia. ��czy�y je kiedy�
wspomnienia m�odo�ci, ale pani Marta zauwa�y�a, �e od
jakiego� czasu nie znosi wspomnie�. Postarza�y j� one �
i m�wi�y o wszystkim, co si� obr�ci�o w proch. A w pani
Marcie �y�y jeszcze jakie� niejasne nadzieje na dzie� dzisiej-
szy. S�ucha�a wi�c opowiada� przyjaci�ki, kt�ra mia�a
czworo dzieci rozsianych po wszystkich cz�ciach �wiata,
otrzymywa�a od nich paczki i listy i uwa�a�a za stosowne
poinformowa� pani� Mart� o tym wszystkim bardzo szcze-
g�owo. Doktorowa s�ucha�a pi�te przez dziesi�te, od czasu
do czasu zadawa�a jakie� pytan