6128
Szczegóły |
Tytuł |
6128 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6128 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6128 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6128 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andre Norton
Kamie� nico�ci
Tytu� orygina�u: The Zero Stone
Przek�ad: Konrad Brzozowski
Data wydania polskiego: 2000
Data wydania oryginalnego: 1968
Rozdzia� pierwszy
W cuchn�cej odra�aj�co alei panowa� tak g�sty mrok, �e mo�na by�o niemal pochwyci� cienie i odgarn�� je na boki niczym zas�ony w oknie. Ten �wiat nie zna� ksi�yca, a na niebie migota�y jedynie ogniki gwiazd. Mieszka�cy Koonga ustawiali lampy tylko na wi�kszych ulicach miasta � siedliska wszelkiego plugastwa.
W powietrzu unosi� si� fetor r�wnie intensywny, co otaczaj�ce ca�e miasto ciemno�ci. �liski chodnik pokrywa�a warstwa mu�u i b�ota, i dlatego, cho� strach podpowiada� mi szybk� ucieczk� porusza�em si� powoli, ostro�nie badaj�c drog� przed sob�. Przebywa�em w tym mie�cie zaledwie od dziesi�ciu dni. Nie zd��y�em wi�c jeszcze zapozna� si� z jego topografi� i s�abo orientowa�em si� w terenie. Gdzie� przede mn�, je�li naprawd� sprzyja�o mi szcz�cie, powinny znajdowa� si� drzwi ozdobione wizerunkiem g�owy jednej z bogi� czczonych na tej planecie. W nocy oczy bogini wabi�y zapraszaj�cym �wiat�em, bo za drzwiami ustawiano lampy, kt�re pali�y si� przez ca�� noc. Ka�dy, kogo �cigano za jakiekolwiek przest�pstwo przez cho�by p� miasta, po przekroczeniu tych drzwi znajdowa� pewne schronienie i m�g� umkn�� swoim prze�ladowcom.
Szed�em, opieraj�c si� lew� r�k� o wilgotn� �cian� i czu�em, jak zimny szlam okleja mi palce. W prawej trzyma�em laser, kt�ry dawa� mi cie� szansy, �e si� obroni�, gdyby mnie teraz osaczono. Oddycha�em ci�ko. Ucieczka i koszmar, jaki zmusi� mnie do niej, przyt�oczy�y mnie i wyczerpa�y � tym bardziej, �e ani ja, ani Vondar nie zas�u�yli�my sobie na to.
Vondar � �wiadomie odsuwa�em od siebie wszystkie my�li z nim zwi�zane. Nie mia� szans ju� wtedy, gdy Zielone Szaty wesz�y chy�kiem do tawerny, ustawi�y sw�j ko�owrotek i pu�ci�y go w ruch. Z�owroga ig�a wiruj�ca na jego czubku mia�a wskaza� kolejn� ofiar�, demona, kt�rego przychylno�� nale�a�o sobie zjedna�. Wszyscy zbledli ze strachu.
Siedzieli�my bez ruchu, przykuci do ziemi os�upieniem, w jakie wprawia�y nas obrz�dy odprawiane w tym przekl�tym �wiecie. Ka�dy, kto podczas wirowania ig�y zrobi�by cho� najmniejszy ruch, zgin��by natychmiast, zgodnie z obowi�zuj�cym prawem, z r�ki najbli�ej znajduj�cej si� osoby. Okrutna loteria, od kt�rej nie ma ucieczki. Nie czuli�my jednak strachu, nigdy bowiem si� nie zdarzy�o, �eby ig�a obr�ci�a si� przeciwko przybyszowi z innego �wiata. Zielone Szaty wola�y nie zadziera� ze stra�nikami ani z pot�g� z innej planety. Wiedzia�y dobrze, �e b�g posiada najwi�ksz� moc tam, gdzie w niego wierz�, i �atwo mo�e ugi�� si� pod ciosem �elaznej r�ki niewiernych, zw�aszcza je�li �w cios spadnie z nieba.
Vondar odwa�y� si� nawet pochyli� troch� do przodu. Z w�a�ciw� sobie ciekawo�ci� studiowa� twarze zebranych. By� zadowolony, jak zwykle po udanym dniu: zdo�a� ustali� dost�p do �r�d�a kryszta��w i ubi� intratny interes, a potem zjad� obiad dobry na tyle, na ile pozwala�y kulinarne umiej�tno�ci tych barbarzy�c�w.
Poza tym uda�o mu si� wykry� oszustwo Hamzara, kt�ry pr�bowa� sprzeda� nam sze�ciokaratowy kamie� ze skaz�! Vondar zmierzy� kamie� i udowodni�, �e uszkodzenie jest nieodwracalne, a kryszta�, na kt�rym Hamzar, maj�c do czynienia z mniej do�wiadczonym kupcem, m�g�by zbi� maj�tek, nie jest wi�cej wart ni� nab�j do lasera.
Laser � �cisn��em go mocniej w d�oni. Odda�bym teraz ca�y worek drogich kamieni za jeden dodatkowy nab�j. �ycie cz�owieka, przynajmniej dla niego samego, zawsze warte jest wi�cej ni� os�awione skarby Jaccardy.
Vondar przygl�da� si� wi�c spokojnie tubylcom zebranym w tawernie, oni za� pilnie �ledzili ruch ig�y, kt�ra mog�a przynie�� �mier� ka�demu z nich. Chwil� p�niej ig�a zwolni�a obroty i zatrzyma�a si�. Nie wskazywa�a nikogo z zebranych; wymierzona by�a w w�ski prze�wit mi�dzy mn� a Vondarem. Vondar u�miechn�� si� tylko i rzek�:
� Wygl�da na to, �e ich demon nie mo�e si� dzisiaj zdecydowa�, Murdoc.
Powiedzia� to w j�zyku mi�dzygalaktycznym, ale kto� musia� go zrozumie�. Nawet wtedy jednak nie okaza� strachu, i nie si�gn�� po bro�, cho� wiedzia�em, �e zawsze by� czujny. Ka�dy handlarz drogimi kamieniami musi mie� oczy dooko�a g�owy, laser gotowy do strza�u i zmys�, kt�ry ostrzega go przed nadchodz�cym niebezpiecze�stwem.
Mo�e demon rzeczywi�cie by� niezdecydowany, ale nie jego wyznawcy. Zaatakowali nas. Wyci�gn�li ukryte w d�ugich r�kawach rzemienie, kt�rymi zazwyczaj kr�powali wi�ni�w rzucanych p�niej na po�arcie swemu panu. Pierwszego z Zielonych Szat uda�o mi si� trafi�. Strzeli�em przez st�, w kt�rym m�j laser wypali� dziur�. Vondar te� pr�bowa� si� broni�, ale zareagowa� o u�amek sekundy za p�no. Jak mawiaj� Wolni Kupcy, jego szcz�cie si� ulotni�o. M�czyzna po prawej rzuci� si� na niego, zepchn�� pod �cian� i unieruchomi� mu r�k� tak, �e Vondar nie m�g� wyci�gn�� broni. Wszyscy dooko�a pokrzykiwali na nas gniewnie. Zielone Szaty wycofa�y si�. Nie by�o sensu si� nara�a�, skoro m�g� nas obezw�adni� rozw�cieczony t�um.
Zobaczy�em kolejnego napastnika, kt�ry zbli�a� si� w�a�nie do Vondara. Ba�em si� strzeli�, bo nie wiedzia�em, czy nie trafi� przez przypadek mojego nauczyciela. W chwil� potem us�ysza�em krzyk Vondara zd�awiony przez krew wyp�ywaj�c� mu z ust. Napastnicy rozdzielili nas. Przeciska�em si� wzd�u� �ciany i pr�bowa�em namierzy� kt�rego� z Zielonych Szat. Nagle � nie znalaz�em za sob� oparcia, �ciana si� sko�czy�a, a ja zatoczy�em si� do ty�u i wypad�em przez boczne drzwi na ulic�.
Zacz��em biec na o�lep. Po chwili jednak przystan��em, skryty za jakimi� drzwiami. Za sob� s�ysza�em odg�osy po�cigu. Nie mia�em dok�d ucieka�, bo na drodze do portu kosmicznego znajdowali si� goni�cy mnie ludzie. Na kr�tk� chwil� przycupn��em na progu. Nic poza stoczeniem ostatniej, desperackiej walki nie przychodzi�o mi do g�owy.
I wtedy... zupe�nie nie wiem sk�d, za�wita�a mi w g�owie ta my�l. Przypomnia�em sobie o �wi�tyni, do kt�rej trzy lub cztery dni temu zabra� nas Hamzar. Wr�ci�a do mnie jego opowie�� o tym miejscu, cho� teraz nie bardzo wiedzia�em, w kt�rym kierunku i��.
Spr�bowa�em okie�zna� w�asny strach i uzmys�owi� sobie, gdzie si� obecnie znajduj�. Odpowiednie wyszkolenie wielokrotnie ratowa�o ludzi z tarapat�w i podobnie by�o teraz w moim przypadku. W czasie �mudnego treningu wy�wiczono mi pami��. Do�wiadczenie zdobyte przy moim ojcu i nauczycielu, Hywelu Jernie, zaprocentowa�o.
Stopniowo przypomnia�em sobie, kt�r�dy ucieka�em, i postanowi�em zawr�ci�. Wiedzia�em, i� �cigaj�cy mnie ludzie s� przekonani, �e maj� w r�ku wszystkie atuty i �e je�li tylko zdo�aj� utrzyma� mnie z dala od portu, stan� si� �atw� zdobycz� w labiryncie ulic wrogiego miasta.
Wyszed�em z cienia i ruszy�em w kierunku p�nocno-zachodnim, czyli dok�adnie w przeciwn� stron�, ni� spodziewali si� tego moi prze�ladowcy. Dotar�em do tej smrodliwej alei, brn�c przez przyprawiaj�cy o md�o�ci szlam.
Na pierwszy punkt orientacyjny wybra�em wie�� portow�. �wieci�a jasno na tle czarnego, bezksi�ycowego nieba. Stara�em si� mie� j� ca�y czas po prawej stronie. Drugim punktem by�a stra�nica Koonga, kt�ra co chwila ukazywa�a si� i znika�a mi�dzy budynkami. By�a niezwykle wysoka, a zbudowano j�, by ostrzega� mieszka�c�w miasta przed niespodziewanymi atakami dzikich morskich naje�d�c�w, kt�rzy w ci�kich czasach Wielkiej Zimy przybywali tu z p�nocy.
Aleja ko�czy�a si� murem. Z laserem w z�bach wspi��em si� na jego szczyt. Tam przykucn��em i rozejrza�em si� dooko�a, by w ko�cu stwierdzi�, �e teraz p�jd� po murze, kt�ry bieg� poza budynkami i cho� w�ski, pozwala� porusza� si� ponad poziomem ulicy. �wiat�a g�rnych pi�ter wskazywa�y mi drog�.
Gdy co jaki� czas przystawa�em, dobiega�y mnie odg�osy po�cigu. Napastnicy opu�cili ju� g��wne ulice miasta i rozbiegli si� po mniejszych alejkach. Poruszali si� jednak bardzo ostro�nie, poniewa� perspektywa napotkania �ciganego, kt�ry mo�e czai� si� gdzie� w ciemno�ciach z laserem gotowym do strza�u, nie by�a zbyt zach�caj�ca. Czas i tak pracowa� na ich korzy��. Je�li bowiem nie uda�oby mi si� dotrze� do sanktuarium przed �witem, zdradzi�by mnie m�j str�j i zosta�bym szybko schwytany. Mia�em na sobie zmodyfikowan� wersj� za�ogowego ubioru, dopasowanego do sezonowych lot�w kosmicznych i dostosowanego do warunk�w spotykanych w wielu r�nych �wiatach, cho� w innym kolorze ni� stroje za�ogi statku kosmicznego.
Vondar ubrany by� w tunik� w jednostajnie oliwkowozielonym kolorze. Odznaka na jego piersi m�wi�a, �e jest ekspertem od drogich kamieni. Ja mia�em podobn�, jednak moj� przecina�y dwa paski, kt�re potwierdza�y m�j uczniowski status. Ubrania, jakie nosili�my pod tunik�, by�y jednocz�ciowe, jak u cz�onka za�ogi w czasie s�u�by, a nasze buty, przystosowane do poruszania si� po statku kosmicznym, mia�y namagnesowane podeszwy. Dlatego �atwo by�o mnie rozpozna� w �wiecie, w kt�rym wszyscy nosili d�ugie, zdobione fr�dzlami szaty i kr�c�ce si�, ufarbowane czupryny. Niewiele mog�em teraz zrobi�, by upodobni� si� do mieszka�c�w Koonga, cho� wypada�o z pewno�ci� pozby� si� tuniki ze zdradzaj�cymi mnie dystynkcjami. Zrobi�em wi�c to. Balansuj�c ostro�nie na szczycie muru, ponownie przytrzyma�em laser w z�bach, poluzowa�em sprz�czk�, zdj��em tunik� i zwin��em j�. Zataczaj�c si� niebezpiecznie, wyrzuci�em zawini�tko w cierniste krzewy, do ogrodu poni�ej. Nast�pnie podpe�z�em po szczycie muru wzd�u� kolejnych czterech budynk�w, a� dotar�em do miejsca, gdzie m�j szlak ko�czy� si� �cian� jakiego� domu. St�d mog�em wybra� mi�dzy drog� w ogrodzie po jednej a kolejn� alejk� po drugiej stronie. Wybra�bym raczej alejk�, gdyby nie d�wi�k, kt�ry us�ysza�em w ciemno�ciach. Przywar�em do �ciany domu. Co� poruszy�o si� w mroku i na pewno nie by�a to grupa po�cigowa.
Us�ysza�em cz�apanie stopy lub st�p na zab�oconym chodniku i zdawa�o mi si�, �e s�ysz� nawet czyj� �wiszcz�cy oddech. Ostro�no��, z jak� zachowywa� si� �w kto� czaj�cy si� w ciemno�ciach alei, utwierdzi�a mnie w przekonaniu, �e nie ma on nic wsp�lnego z goni�cymi mnie lud�mi.
Zbada�em r�kami �cian� domu i poczu�em pod palcami wypuk�o�ci i wg��bienia. Zda�em sobie spraw�, �e dotykam geometrycznych wzor�w, kt�rymi ozdabiano co znamienitsze budowle. Gdy zacz��em bada� cz�� �ciany nade mn�, zorientowa�em si�, �e by� mo�e jej ozdobny fragment ci�gnie si� po sam dach, co otwiera�o przede mn� jeszcze jedn� drog� ucieczki.
Po raz kolejny ukl�k�em, zdj��em buty i przytwierdzi�em je do paska. Zanim zacz��em wspinaczk�, przystan��em na chwil�, by ponownie ws�ucha� si� w d�wi�ki dobiegaj�ce z alei. Oddala�y si�.
Zn�w przyda�y si� umiej�tno�ci nabyte podczas szkolenia. Pi��em si� w g�r�, wykorzystuj�c ka�d� szczelin� w murze. W ko�cu dotar�em do zdobionego parapetu, na kt�rym wyryto g�owy demon�w maj�cych odstraszy� wrogie si�y natury.
Znalaz�em si� na dachu. Po drugiej stronie budynku opada� on w d� w stron� wewn�trznego dziedzi�ca, gdzie trzy pi�tra ni�ej, ujrza�em niewielki zbiornik, do kt�rego wiosn� musia�a z dachu sp�ywa� woda przyniesiona przez burze. By u�atwi� deszcz�wce drog�, dach by� idealnie g�adki. Dlatego te� porusza�em si� po parapecie, przytrzymuj�c si� wystaj�cych element�w dekoracji. Porusza�em si� szybko i sprawnie. Co� mi m�wi�o, �e cel mojej w�dr�wki jest ju� bardzo blisko.
Z tej wysoko�ci widzia�em r�wnie� port kosmiczny. Sta�y w nim dwa statki. Pierwszy � pasa�ersko-handlowy, na kt�rym miejsca dla nas tego ranka za�atwi� Vondar, znajdowa� si� tak daleko, �e nie by�o szansy, aby tam dotrze�. Tym bardziej, �e napastnicy wiedzieli o naszych zamiarach i z pewno�ci� pilnie strzegli dost�pu do statku. Drugi prom, stoj�cy nieco z boku, nale�a� do Wolnych Kupc�w. Z nimi jednak nikt nie wchodzi� w �adne uk�ady i ja r�wnie� nie mia�em na to ochoty. Zreszt�, nawet je�li uda mi si� teraz dotrze� do sanktuarium, co dalej? Nie by�o sensu martwi� si� o to w tej chwili. Przyjrza�em si� wi�c uwa�niej drodze, kt�ra wiod�a do wr�t �wi�tyni. Wiedzia�em, �e b�d� musia� zej�� ni�ej, na o�wietlon� ulic�. �ciana budynku by�a bogato zdobiona i zej�cie po niej wydawa�o si� rzecz� �atw�, oczywi�cie pod warunkiem, �e nikt mnie nie zauwa�y. Niestety, w przeciwie�stwie do mniejszych alejek, w kt�rych kry�em si� do tej pory, ulica by�a o�wietlona tak jasno, �e przypomina�a poczekalni� portu kosmicznego na jednej ze znanych mi planet.
Rzadko kto jednak przebywa� poza domem o tej godzinie, a w pobli�u nie s�ysza�em te� odg�os�w po�cigu. Widocznie szukano mnie bli�ej portu. Zreszt� zaszed�em ju� zbyt daleko, �eby si� teraz wycofa�. Po raz ostatni zerkn��em na pust� ulic� i ruszy�em w d�.
Szukaj�c oparcia dla r�k i n�g, powoli schodzi�em coraz ni�ej. Na wysoko�ci najwy�szego pi�tra dotar�em do okna, kt�rego parapet pos�u�y� mi za oparcie dla st�p. Sta�em tam, niepewnie przytrzymuj�c si� r�kami, i patrzy�em na ogarni�te ciemno�ci� wn�trze budynku. Nagle z pomieszczenia, do kt�rego zagl�da�em, dobieg� g�o�ny krzyk. Zaskoczy�o mnie to tak bardzo, �e o ma�y w�os spad�bym na ulic�.
Zanim dotar�o do mnie, jak bliski by�em upadku, krzyk rozleg� si� ponownie, a potem jeszcze raz. Przez g�ow� przemkn�o mi, ile mam czasu, zanim obudz� si� wszyscy domownicy i zanim ha�as przyci�gnie uwag� kogo� z ulicy. Skoczy�em w d� i potoczy�em si� po pustej alei. Nie trac�c czasu na za�o�enie but�w, pobieg�em najszybciej, jak mog�em. Nie ogl�da�em si� za siebie. Zamieszanie, kt�re wywo�a�em, ma�o mnie obchodzi�o.
Trzyma�em si� w cieniu, blisko �cian okolicznych dom�w. Za plecami s�ysza�em jakie� krzyki. Osoba, kt�r� przestraszy�em, musia�a, w najlepszym wypadku, obudzi� wszystkich mieszka�c�w budynku. Znalaz�em si� na rogu ulicy i okaza�o si�, �e pami�� mnie nie zawiod�a! Na drzwiach przed sob� zobaczy�em �wiec�ce w ciemno�ciach oczy bogini. Ci�ko dysz�c, pobieg�em w ich kierunku. W r�ku trzyma�em laser, a buty, wci�� przypi�te do pasa, obija�y mi si� o biodra. Przera�a�a mnie my�l, �e teraz, tak blisko celu, kto� nagle m�g�by wyrosn�� na mojej drodze. Tak si� jednak nie sta�o i po chwili dotar�em do drzwi, szukaj�c w ciemno�ci otwieraj�cego je pier�cienia. Gwa�townym ruchem przyci�gn��em go do siebie. Pocz�tkowo, wbrew moim nadziejom, drzwi ani drgn�y, w chwil� p�niej jednak ust�pi�y, a ja znalaz�em si� w korytarzu. Pali�y si� tu �wiece, kt�rych blask wida� by�o z zewn�trz w oczach bogini.
Zapomnia�em zamkn�� za sob� drzwi. My�la�em tylko o tym, �eby jak najszybciej znale�� si� w �rodku i zostawi� za sob� ha�asy ulicy. Potkn��em si� i upad�em na kolana, by jednak za moment b�yskawicznie odzyska� r�wnowag� i z laserem gotowym do strza�u rozejrze� si� dooko�a. Drzwi zamkn�y si� same, odgradzaj�c mnie od po�cigu.
Dysz�c ci�ko, przyjrza�em si� drzwiom, po czym usiad�em, by cho� przez chwil� odetchn��. Dopiero teraz, gdy wszystko przycich�o, poczu�em, jak bardzo wyczerpa�a mnie ta nag�a ucieczka. Poczu�em wielk� ulg� na my�l, �e nie musz� dalej biec.
W ko�cu odetchn��em na tyle, �eby za�o�y�, buty i rozejrze� si� dooko�a. Niewiele wiedzia�em o tym miejscu. Z tego, co powiedzia� mi Hamzar, wynika�o, �e nawet najgorszy �otr m�g� liczy� tu na pewne schronienie. Dlatego te� spodziewa�em si� znale�� za tymi drzwiami co� w rodzaju �wi�tyni. Zaskoczy�o mnie wi�c, �e znalaz�em si� teraz w zwyk�ym korytarzu, kt�ry w niczym nie przypomnia� �wi�tego miejsca. Nie by�o tu �adnych drzwi, opr�cz wej�ciowych, przy kt�rych dostrzeg�em kamienny postument z osadzonymi na nim �wiecami. To w�a�nie ich �wiat�o wida� by�o na zewn�trz w oczach bogini. Wsta�em i got�w na odparcie ataku ze strony tych, kt�rzy zapalili te �wiece, zbli�y�em si� do drzwi. Stan��em ty�em do �wiat�a i zerkn��em w g��b korytarza. Na jego odleg�ym ko�cu ta�czy�y cienie, kt�re mog�y kry� w sobie wszystko. Nie widz�c innej drogi, ruszy�em jednak przed siebie.
W przeciwie�stwie do r�nych �wi�ty�, jakie uda�o mi si� zwiedzi� w Koonga, �ciany tej nie by�y pomalowane. Mia�y naturalny, ��tawy kolor kamienia, jakim wyk�adano g��wne ulice miasta. Z podobnego materia�u wykonano r�wnie� pod�og� i, o ile wzrok mnie nie myli�, tak�e sufit.
Kamienie na posadzce by�y mocno wytarte, jakby kto� st�pa� po nich od wiek�w. Gdzieniegdzie na �cianach dostrzeg�em ciemne plamy o nieregularnych kszta�tach. Z przykro�ci� pomy�la�em, �e widocznie wi�kszo�� tych, kt�rzy znale�li tu schronienie, musia�a odnie�� jakie� rany podczas ucieczki, a ludzie sprawuj�cy piecz� nad tym miejscem nie widzieli wyra�nego powodu do usuni�cia tych ponurych �lad�w.
Dotar�em do ko�ca korytarza, kt�ry teraz gwa�townie skr�ca� w prawo. Po lewej stronie mia�em lit� �cian�. Za zakr�tem by�o prawie tak ciemno, jak w w�skich i nieo�wietlonych uliczkach miasta. Stara�em si� dostrzec co� w ciemno�ciach, �a�uj�c, �e nie mam przy sobie cho�by kaganka. W��czy�em laser na najmniejsz� moc. Jego promie�, cho� osmala� �ciany, dawa� nieco potrzebnego �wiat�a.
Nowy pasa� mia� zaledwie kilka metr�w d�ugo�ci. Gdy go przemierzy�em, znalaz�em si� w kwadratowym pomieszczeniu, gdzie w �wietle lasera dostrzeg�em wygaszon� �wiec�. Podpali�em j� i wy��czy�em laser. Pok�j przypomina� izby, jakie napotka� mo�na w tanich ober�ach. Przy jednej ze �cian sta�a kamienna misa, do kt�rej cienk� stru�k� s�czy�a si� woda. Jej nadmiar sp�ywa� niewielk� rynienk� do otworu w �cianie.
Poza tym w pokoju sta�o ��ko ze s�omianym materacem wy�cie�anym aromatycznymi li��mi. Niezbyt wygodne, ale zawsze lepsze od twardej posadzki. Dostrzeg�em te� niedu�y stolik i dwa sto�ki, a wszystko to pozbawione jakichkolwiek ozd�b i mocno zu�yte. W �cianie po przeciwnej stronie znajdowa�a si� niewielka nisza; ustawiono w niej metalowy dzban oraz wiadro i dzwonek. Pok�j nie mia� innych drzwi poza wej�ciem, przez kt�re tu trafi�em. Zacz��em zdawa� sobie spraw� z tego, �e tak naprawd� ta oaza by�a zakamuflowanym wi�zieniem dla kogo�, kto nie mia� do�� odwagi, by ponownie stawi� czo�o ludziom, kt�rzy zap�dzili go w to miejsce.
Wyj��em �wiec� z lichtarza na �cianie i zacz��em uwa�nie bada� ca�y pok�j � �ciany, sufit i pod�og�. W ko�cu, zrezygnowany, od�o�y�em j� na swoje miejsce. Moj� uwag� przyku� teraz dzwonek. Wzi��em go do r�ki. Z pewno�ci� nie umieszczono go tu przypadkowo, a jego d�wi�k mia� co� sygnalizowa�. By� mo�e przywo�ywa� kogo� lub co�, co da�oby mi odpowied� na pytania k��bi�ce si� teraz w mojej g�owie. Potrz�sn��em dzwonkiem najsilniej jak potrafi�em, jednak d�wi�k, kt�ry wyda�, by� s�aby i przyt�umiony. Powt�rzy�em t� czynno�� kilkakrotnie. Odpowied� nadesz�a dopiero wtedy, gdy zrezygnowany od�o�y�em go z powrotem na p�k�.
Tak mnie to zaskoczy�o, �e zerwa�em si� na r�wne nogi, z laserem gotowym do strza�u. Us�ysza�em g�os, kt�ry dobywa� si� gdzie� z pokoju, jakby tu� ko�o mnie.
� Przyszed�e� do Noskalda, a G�os Jego trwa� b�dzie dop�ty, dop�ki nie wypali si� ostatnia z czterech �wiec.
Dopiero po chwili zorientowa�em si�, �e s�owa te wypowiedziano nie w przypominaj�cym seplenienie j�zyku Koonga, lecz w mowie mi�dzygalaktycznej. M�wi�cy musia� by� przybyszem z zewn�trz!
� Kim jeste�? Poka� si�! � moje s�owa, w przeciwie�stwie do s��w mego rozm�wcy, ponios�o echo.
Odpowiedzia�a mi cisza. Spr�bowa�em ponownie, obiecuj�c nagrod� w zamian za pomoc w dotarciu do portu. P�niej zagrozi�em konsekwencjami, jakie nast�pi�, je�li ktokolwiek skrzywdzi przybysza z zewn�trz, cho� zdawa�em sobie spraw�, �e m�j rozm�wca wiedzia�, jak puste s� te gro�by. Wci�� nie by�o �adnej odpowiedzi. By� mo�e g�os, kt�ry s�ysza�em, nagrano na ta�m�. Nie wiedzia�em, kto zarz�dza� tym miejscem, mo�e kap�ani? Albo sprzymierze�cy Zielonych Szat, kt�rych pomoc ogranicza�a si� jedynie do pewnych zasad narzuconych im przez odwieczn� tradycj�?
W ko�cu rzuci�em si� na ��ko i zasn��em. �ni�em bardzo wyra�ne sny, jednak nie by�y one fantazjami nieprzytomnego m�zgu, lecz wspomnieniami z przesz�o�ci. Przed oczami stan�o mi moje ca�e, niezbyt d�ugie �ycie. Tak zwyk�o si� mawia� o umieraj�cych. Z najwcze�niejszych lat pami�ta�em tylko Hywela Jema, kt�ry w swoim czasie znany by� na wielu planetach i kt�ry w miejscach, gdzie nawet cz�onkowie patrolu zachowywali najwy�sz� ostro�no��, cieszy� si� ogromnym powa�aniem.
M�j ojciec mia� przesz�o�� r�wnie m�tn�, jak m�tne s� wody Hawaki po letnich sztormach. W�tpi�, czy ktokolwiek opr�cz niego samego m�g�by z grubsza opisa� jego dzieje. My na pewno nie. Cho� od �mierci ojca min�o wiele lat, wci�� jeszcze odkrywam rzeczy, kt�re stawiaj� go w coraz to innym �wietle. Nawet w czasach mojej m�odo�ci, gdy jaki� nieznany impuls o�ywia� na moment jego serce, nawet wtedy, gdy opowiada� o przygodach, kt�re musia�y by� jego udzia�em, m�wi� o nich z perspektywy aktora, osoby stoj�cej z boku. Te opowie�ci mia�y zawsze pouczaj�cy charakter, a s�uchacze mogli zdoby� na ich podstawie nowe do�wiadczenia dotycz�ce handlu lub radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Wszystkie historie przez niego opowiadane traktowa�y raczej nie o ludziach, kt�rzy byli zawsze przypadkowi, ale o rzadkich i cennych przedmiotach, jakie sta�y si� ich w�asno�ci�.
W wieku lat pi��dziesi�ciu piastowa� urz�d g��wnego taksatora pod nadzorem wiceprezydenta Estampha oraz zarz�dza� jednym z sektor�w kontrolowanych przez Bractwo Z�odziei. Nigdy nie stara� si� ukry� swych powi�za� z tymi ostatnimi. W�a�ciwie by� raczej dumny z tych znajomo�ci. Dzi�ki swemu talentowi do oceny warto�ciowych d�br, talentowi, kt�ry rozwin�� poprzez samodoskonalenie, by� wyj�tkowo cenn� osob� dla ludzi zajmuj�cych si� nielegalnym handlem. R�wnocze�nie albo brakowa�o mu ambicji, by wspi�� si� wy�ej w tej hierarchii, albo te� by� na to zbyt m�dry i nie chcia� sta� si� celem w ambitnych planach innych.
P�niej jednak w Estampha natkn�� si� na pozbawion� kory ro�lin� z gatunku Wiertaczy. Kto�, kto ukry� j� w swej prywatnej kolekcji kwiat�w egzotycznych, w spos�b dosy� gwa�towny wyzion�� ducha. M�j ojciec zdecydowanie wycofa� si� wtedy z wszelkich uk�ad�w. Wykupi� si� z Bractwa Z�odziei i wyemigrowa� do Angkor.
Przez kr�tki czas, o ile pami�tam, �y� spokojnie. Jednak przez ca�y ten okres poznawa� zar�wno planet�, jak i kryj�ce si� tam mo�liwo�ci prowadzenia lukratywnych interes�w. By� to skromnie urz�dzony �wiat, na jednym z dopiero odkrywanych poziom�w. Nie przyci�ga� jeszcze wtedy uwagi ani mo�nych i bogatych, ani tych z Bractwa. By� mo�e jednak ju� wtedy m�j ojciec przewidywa� to, co mia�o nast�pi� p�niej.
Po jakim� czasie ojciec zainteresowa� si� jedn� z miejscowych kobiet. By�a c�rk� w�a�ciciela lombardu i le��cego tu� przy porcie sklepu, w kt�rym mo�na by�o kupi� prawie wszystko. Nied�ugo po �lubie ojciec panny m�odej zmar� na chorob�, przywiezion� na planet� przez statek, kt�ry rozbi� si� w jej pobli�u. Epidemia gor�czki wkr�tce przetrzebi�a r�wnie� szeregi tutejszych w�adz. Jednak Hywel Jern i jego �ona ocaleli i nadal prowadzili wsp�lny interes. Ich pozycja sta�a si� o wiele mocniejsza po, ni� przed epidemi�.
Pi�� lat p�niej Kartel Fortuna w��czy� galaktyk� Vultoria�sk� do mi�dzygalaktycznego handlu i Angkor nagle zat�tni�o �yciem jako port prze�adunkowy. Interesy mojego ojca sz�y dobrze, cho� nie zmieni� dzia�alno�ci, przez ca�y czas prowadz�c ten sam sklep. Dzi�ki szerokim pozaplanetarnym kontaktom, zar�wno legalnym, jak i poza prawem, radzi� sobie �wietnie, cho� na zewn�trz nigdy tego nie okazywa�. Wszyscy podr�nicy, pr�dzej czy p�niej, wchodzili w posiadanie przedmiot�w i warto�ciowych, i interesuj�cych. Zaufany i niezbyt ciekawski kupiec by� niczym skarb na planecie, gdzie sto�y do gry i inne uciechy szybko wyci�ga�y z kieszeni ostatnie pieni�dze.
Ten cichy dobrobyt trwa� przez d�ugie lata i zdawa�o si�, �e taki stan rzeczy odpowiada� mojemu ojcu najbardziej.
Rozdzia� drugi
Je�li nawet Hywel Jem zdecydowa� si� na ma��e�stwo z rozs�dku, to nale�a�o je uzna� za bardzo stabilne i udane. W domu, opr�cz mnie, by�o jeszcze dwoje dzieci � Faskel i Darina. Ojciec niewielk� uwag� po�wi�ca� c�rce, ale w�o�y� wiele wysi�ku w wykszta�cenie moje i brata, cho� Faskel nie wykazywa� nadzwyczajnych zdolno�ci w dziedzinie, kt�ra dla ojca by�a najwa�niejsza.
Wieczorami gromadzili�my si� w pokoju na zapleczu (mieszkali�my w pomieszczeniach nad i za sklepem), by wsp�lnie zje�� kolacj�. M�j ojciec pokazywa� nam w�wczas kt�ry� z klejnot�w i prosi�, aby�my ocenili jego warto��, wiek i zastosowanie. Klejnoty by�y najwi�ksz� pasj� ojca i dlatego uczyli�my si� o nich tak, jak inne dzieciaki zdobywa�y og�ln� wiedz� z film�w i podr�cznik�w. Ku uciesze ojca okaza�em si� bardzo poj�tnym uczniem. Wkr�tce te� ca�� swoj� uwag� zacz�� po�wi�ca� mnie, bo Faskel, albo z braku odpowiednich zdolno�ci, albo przez zwyk�� przekor�, nie m�g� poj�� pewnych rzeczy i pope�nia� b��dy, kt�re ca�kowicie studzi�y dydaktyczne zap�dy ojca.
Nigdy nie widzia�em, by Hywel Jern straci� panowanie nad sob�, ale jego niezadowolenie by�o ju� wystarczaj�c� kar�. Nie ba�em si� jednak krytyki, bo rzeczy, kt�rych mnie uczy�, naprawd� mnie fascynowa�y. Ju� w dzieci�stwie wolno mi by�o ocenia� warto�� zastawu przynoszonego przez klient�w. A gdy kt�rykolwiek z nich pojawia� si� w sklepie, ojciec zawsze przedstawia� mnie jako swego najzdolniejszego ucznia.
Tak wi�c z up�ywem lat nasz dom podzieli� si� na dwa fronty. Po jednej stronie sta�a matka wraz z Faskelem i Darin�, po drugiej ojciec i ja. Z innymi dzie�mi r�wnie� mia�em ograniczony kontakt. Ojciec wola�, bym wolny czas sp�dza� na nauce rzemios�a w sklepie. W ci�gu tych lat przez nasze r�ce przewin�o si� wiele dziwnych i pi�knych przedmiot�w. Cz�� z nich zosta�a sprzedana oficjalnie, inne trzymano w specjalnych skrytkach. Przeznaczone by�y bowiem do prywatnych transakcji. W tych ostatnich rzadko mia�em okazj� uczestniczy�.
By�y to przedmioty wydobyte z ruin i grobowc�w obcych, wykonane jeszcze zanim nasza galaktyka pojawi�a si� we wszech�wiecie. Widzia�em rzeczy zagrabione w krajach, kt�re zgin�y w mroku historii tak dawno, �e nie istnia�y ju� nawet planety, na kt�rych niegdy� �yli ich mieszka�cy. By�y te� nowe klejnoty z fabryk w wewn�trznym systemie, gdzie wszystko produkuje si� po to, by zwr�ci� uwag� kt�rego� z nieprzyzwoicie bogatych wiceprezydent�w.
M�j ojciec najbardziej lubi� jednak te starsze klejnoty. Cz�sto bra� do r�ki naszyjnik lub bransolet�, kt�ra ze wzgl�du na swe rozmiary nie mog�a raczej s�u�y� cz�owiekowi, i d�ugo zastanawia� si� nad jej pochodzeniem i poprzednimi w�a�cicielami. Od ludzi, kt�rzy dostarczali mu precjoza, oczekiwa� w miar� mo�liwo�ci dok�adnych informacji odno�nie ich pochodzenia. Informacje te skrupulatnie gromadzi� na ta�mach.
My�l�, �e sama kolekcja ta�m by�a niezwykle cenna dla poszukiwaczy i mi�o�nik�w tej dziwnej wiedzy. Zastanawiam si�, czy Faskel kiedykolwiek zda� sobie spraw� z jej warto�ci. Niewykluczone, �e do czego� mu si� przyda�a; by� z natury praktyczniejszy od ojca.
Podczas kt�rego� z naszych wieczornych spotka� ojciec pokaza� nam jedn� z takich tajemniczych ciekawostek. Tym razem jednak nie da� nam jej do r�k. Zamiast tego po�o�y� j� na g�adkim, ciemnym blacie sto�u i wpatrywa� si� w ni� niczym fakir, kt�ry z uk�adu rozsypanych ziaren stara si� przepowiedzie� przysz�o�� gospodyni domowej.
By� to pier�cie� lub raczej co�, co przypomina�o go swym kszta�tem. Jego obw�d m�g� spokojnie pomie�ci� dwa ludzkie palce. Metal, z jakiego go wykonano, mia� jednolity kolor i by� chropowaty, jakby pier�cie� liczy� sobie wiele lat.
Przytwierdzono do niego klejnot wielko�ci ludzkiego paznokcia, kt�ry wymiarami pasowa� do obr�czy. Kamie�, podobnie jak ca�a reszta, by� jednostajnie bezbarwny i jakby martwy � nie odbija� si� w nim ani jeden promie� �wiat�a. Im d�u�ej si� w niego wpatrywa�em, tym bardziej przypomina� mi zaledwie pow�ok�, martwy cie� tego, czym m�g� by� wcze�niej � symbolem �ycia i pi�kna. Gdy ujrza�em ten pier�cie� po raz pierwszy, my�l o dotkni�ciu go napawa�a mnie wstr�tem, cho� zawsze lubi�em bada� wnikliwie wszystkie przedmioty, kt�re podsuwa� mi ojciec.
� Kolejny skarb z grobowca? Wola�abym, �eby� nie stawia� ich na stole! � g�os matki zabrzmia� o wiele ostrzej ni� zwykle. Uderzy�o mnie natychmiast to, �e nawet ona, odporna na wszelkie przes�dy i wymys�y, r�wnie szybko jak ja skojarzy�a ten artefakt ze �mierci�. Ojciec ani na chwil� nie spu�ci� wzroku z pier�cienia. Odezwa� si� natomiast do Faskela tonem ��daj�cym natychmiastowej odpowiedzi.
� Co o tym my�lisz?
M�j brat wyci�gn�� r�k� w stron� klejnotu, po czym szybko j� cofn��.
� Pier�cie�, zbyt du�y, aby go nosi�. Mo�e to ofiara z�o�ona w �wi�tyni jakiemu� b�stwu.
Ojciec nie odpowiedzia�. Zamiast tego zwr�ci� si� do Dariny.
� A ty co powiesz?
� Zimny... jest taki zimny... � cienki g�os uwi�z� jej w gardle. � Nie podoba mi si� � doda�a, odsuwaj�c si� od sto�u.
Na ko�cu ojciec zwr�ci� si� do mnie.
� A ty?
Niewykluczone, �e stworzono ten pier�cie� z my�l� o wizerunku jakiego� boga w �wi�tyni. Podobne rzeczy widzia�em ju� wcze�niej u ojca w sklepie. Niekt�re z nich mia�y w sobie co� nieprzyjemnego, ale ten... ten pier�cie� by� inny. Nie wierzy�em, �eby stworzono go z my�l� o pos�gu jakiego� boga. Poza tym Darina mia�a racj�, by� zimny i kojarzy� si� ze �mierci�. Im bardziej mu si� jednak przygl�da�em, tym bardziej mnie fascynowa�. Chcia�em go dotkn��, ale wci�� odczuwa�em dziwny l�k. I cho� na poz�r przypomina� jedynie zniszczony przez czas kawa�ek metalu z martwym kamieniem, to zafascynowa� mnie bardziej ni� wszystkie klejnoty, kt�re dotychczas pokaza� mi ojciec.
� Nie wiem � odpar�em � ale wydaje mi si�, �e kryje w sobie jak�� moc!
Powiedzia�em to g�o�niej ni� zamierza�em i moje ostatnie s�owa dono�nym echem rozesz�y si� po pokoju.
� Sk�d pochodzi? � zapyta� szybko Faskel, pochylaj�c si� i wyci�gaj�c r�k� w kierunku pier�cienia. Jego palce przesun�y si� nad klejnotem, ale go nie dotkn�y. Pomy�la�em, �e na�ladowa� teraz zachowanie handlarzy, kt�rzy k�ad� r�k� na towarze tylko wtedy, gdy zamierzaj� go kupi�. Faskel natychmiast cofn�� d�o�.
� Z kosmosu � odpar� ojciec.
Istniej� we wszech�wiecie klejnoty, za kt�re prymitywne narody gotowe s� zap�aci� wysok� cen�. Nie wiadomo jednak, kto tworzy te przedmioty. Og�lnie przyj�ta teoria m�wi, �e powstaj� w wyniku zderzenia jakiego� meteorytu o odpowiednim sk�adzie z atmosfer� kt�rejkolwiek planety. W�r�d kosmicznych kapitan�w panowa�a moda na pier�cienie z takiego materia�u. Widzia�em kilka tego rodzaju starych ozd�b, kt�re musieli nosi� jeszcze pierwsi kosmiczni podr�nicy. Ten klejnot, je�li w og�le nim by�, nie przypomina� jednak �adnego z nich. Nie by� ani ciemnozielony, ani br�zowy, ani czarny, lecz krystalicznie bezbarwny, o chropowatej powierzchni, jakby porysowanej przez piach.
� Nie wygl�da na kawa�ek meteorytu... � powiedzia�em nie�mia�o.
Ojciec potrz�sn�� g�ow�.
� Kosmos nie uformowa� go, a jedynie tam go znaleziono � rozpar� si� wygodnie na krze�le i popijaj�c w zamy�leniu herbat�, przygl�da� si� pier�cieniowi. � Dziwna historia...
� Nied�ugo mamy go�ci, radnego Sandsa z ma��onk� � przerwa�a mu matka tak, jakby zna�a t� opowie�� bardzo dobrze i nie chcia�a s�ucha� jej po raz kolejny. � Robi si� p�no. � Zacz�a zbiera� naczynia ze sto�u i unios�a r�ce, by kla�ni�ciem przywo�a� Staffl�, nasz� s�u��c�.
� Dziwna historia � powt�rzy� ojciec, nie zwracaj�c na ni� uwagi. Jego pozycja w domu by�a tak silna, �e matka nie przywo�a�a Staffli. Zamiast tego usiad�a niespokojnie, wyra�nie niezadowolona.
� Ale prawdziwa, tego jestem pewien � ci�gn�� ojciec. � Przyni�s� to dzisiaj pierwszy oficer z �Astry�. Mieli awari� instalacji elektrycznej i zatrzymali si�, by dokona� naprawy. Okaza�o si�, �e to nie wszystko. Znale�li te� dziur�, kt�r� zrobi� spadaj�cy od�amek meteorytu. Musieli wi�c za�ata� poszycie.
Opowiada� to inaczej ni� zwykle, m�wi� monotonnym g�osem, w spos�b bardzo oszcz�dny relacjonuj�c fakty.
� Kjor naprawia� w�a�nie poszycie, gdy zobaczy� co�, co unosi�o si� na wodzie. Wy��czy� kr�tkofal�wk� i wyci�gn�� cia�o na brzeg. To co�... � ojciec zawaha� si�, gdy� Kjor powiedzia� mu, �e nigdy wcze�niej nie widzia� takiej rasy � ...nosi�o kombinezon. Musia�o le�e� tam od d�u�szego czasu. Na d�oni okrytej r�kawic� mia�o ten klejnot.
Jern wskaza� na pier�cie�.
Na r�kawicy skafandra � dziwna rzecz. R�kawice przystosowane by�y do prac naprawczych poza statkiem lub do podr�y po planetach o toksycznej atmosferze. Po co wi�c kto� mia�by nosi� tego rodzaju ozdob� nie pod, lecz na r�kawicy? Chyba musia�em zapyta� o to g�o�no, bo ojciec zn�w zacz�� m�wi�:
� W�a�nie, po co? Z pewno�ci� nie dla ozdoby. Wydaje si�, �e pier�cie� mia� dla w�a�ciciela ogromn� warto��. Cho�by z tego powodu chcia�bym wiedzie� o nim co� wi�cej.
� Mo�na go zbada� � zaproponowa� Faskel.
� To szlachetny kamie�, ale jaki, nie wiem. W skali Moha dosta� dwana�cie...
� Diament ma dziesi��...
� A Jawsit wart jest jedena�cie � kontynuowa� ojciec � do dzisiaj to on by� wyznacznikiem skali. Nasza wiedza nie wystarcza, by oceni� ten pier�cie�.
� Instytut... � zacz�a matka, ale ojciec wyci�gn�� r�k� i zabra� pier�cie�, jakby kryj�c go przed nami. Wsun�� go do niewielkiej torby, kt�r� schowa� w wewn�trznej kieszeni tuniki.
� Ani s�owa o tym! � powiedzia� ostrym tonem.
Wiedzia�, �e od tej chwili nikt w domu nawet nie wspomni o pier�cieniu. Wychowa� nas bardzo dobrze. Jednak ani nie wys�a� pier�cienia do instytutu, ani, tego jestem pewien, nie stara� si� na w�asn� r�k� zdoby� o nim jakich� dodatkowych informacji. Wiedzia�em jednak, �e zbada� go na wszystkie mo�liwe i znane sobie sposoby, a by�o ich wiele.
Przywyk�em ju� do tego, �e ojciec cz�sto siedzia� przy biurku w pracowni i wpatrywa� si� w roz�o�ony na czarnym materiale pier�cie� tak, jakby si�� w�asnej woli chcia� przenikn�� sekret klejnotu. Je�li ozdoba ta nale�a�a kiedy� do pi�knych, ca�y jej urok musia� znikn�� wraz z up�ywem czasu i licznymi podr�ami kosmicznymi, w kt�rych pier�cie� zapewne uczestniczy�.
Tajemnica owego klejnotu frapowa�a r�wnie� i mnie. Od czasu do czasu ojciec wspomina� co� na temat r�nych teorii, kt�re z nim wi�za�. Wyra�a� przekonanie, �e klejnot nie by� tylko ozdob� i �e pe�ni� r�wnie� jak�� inn� wa�niejsz� rol�. To w�a�nie stanowi�o klucz do zagadki.
Od chwili gdy ojciec przej�� sklep, wybudowa� w jego wn�trzu rozmaite skrytki. Z czasem, poniewa� sklep coraz lepiej prosperowa�, ros�a r�wnie� ich liczba. Wi�kszo�� by�a nam znana i otwiera�a si� za dotkni�ciem d�oni kt�regokolwiek z domownik�w. Jednak o kilku skrytkach wiedzieli�my tylko ojciec i ja. W jednej z nich, w pracowni, znajdowa� si� pier�cie�. Ojciec zmieni� jej kod, by reagowa�a jedynie na jego i m�j kciuk. Wielokrotnie te� kaza� mi otwiera� i zamyka� ow� skrytk�, zanim uzna�, �e potrafi� j� obs�ugiwa�. P�niej przywo�a� mnie do siebie.
� Jutro przyb�dzie tu Vondar Ustle � zacz�� dosy� zaskakuj�co. � Ma oficjalne pozwolenie na przyj�cie ucznia. Chc�, �eby� do niego przysta�...
Nie wierzy�em w�asnym uszom. Jako najstarszy syn nie mog�em terminowa�, chyba �e u ojca. Je�li mo�na by�o kogo� wys�a�, powinien to by� Faskel. Zanim jednak zd��y�em o cokolwiek zapyta�, ojciec po�pieszy� z wyja�nieniami, jak zawsze sk�pymi.
� Vondar piastuje urz�d starszego znawcy klejnot�w. Jednak zamiast osi��� na kt�rej� z planet, du�o podr�uje. Nie znajdziemy w tej galaktyce dla ciebie lepszego nauczyciela. Wiem, co m�wi�. Pos�uchaj mnie uwa�nie, Murdoc, ten sklep to nie miejsce dla ciebie. Masz talent, a kto�, kto nie wykorzystuje swego talentu, jest jak osoba jedz�ca suchy chleb, gdy przed ni� suto zastawiono st�, lub jak kto�, kto ma na wyci�gni�cie r�ki diament, a wybiera cyrkonie. Sklep zostaw Faskelowi...
� Ale on...
Ojciec u�miechn�� si� nieznacznie.
� Nie, on z pewno�ci� nie nale�y do najzdolniejszych w tej dziedzinie, zna si� jedynie na najprostszych sprawach. Handlarz to handlarz, to zaj�cie nie dla ciebie. D�ugo czeka�em na nauczyciela, kt�remu bez obaw b�d� m�g� ci� odda� na praktyk�. Za moich czas�w znano mnie jako specjalist� od wyceny, wda�em si� jednak w podejrzane interesy. Ty nie mo�esz wi�za� si� w ten spos�b. Jedyne, co powiniene� teraz zrobi�, to odci�� si� od nazwiska, pod kt�rym znaj� ci� tu, w Angkor. Powiniene� te� podr�owa�, zobaczy� inne �wiaty, je�li masz zosta� tym, na kogo si� zapowiadasz. Wiadomo, �e pola magnetyczne planet maj� istotny wp�yw na ludzkie zachowanie i powoduj�, �e zmienia si� nasza psychika. Zmiany te wyostrzaj� zmys�y i wra�liwo��, usprawniaj� pami�� i od�wie�aj� umys�. Chc� wiedzie� o wszystkim, czego dowiesz si� w ci�gu pi�ciu lat sp�dzonych z Ustle�em.
� Wszystko z powodu pier�cienia?...
Przytakn��.
� Jestem ju� za stary, �eby podr�owa�, ty � przeciwnie. Zanim umr�, chc� wiedzie�, jaki sekret kryje w sobie ten pier�cie� i co robi lub m�g�by zrobi� cz�owiekowi, kt�ry go za�o�y!
Po raz kolejny wsta�, wyci�gn�� torb� z pier�cieniem, wyj�� klejnot i obraca� go w d�oni.
� Jest taki stary przes�d � powiedzia� z namys�em � i� zostawiamy cz�stk� siebie na przedmiotach, kt�re nale�a�y do nas za �ycia, pod warunkiem jednak, �e mia�y sw�j istotny udzia� w budowaniu naszego losu. �ap...
Nagle ojciec rzuci� pier�cie� w moim kierunku. Zaskoczy� mnie tym zupe�nie, ale zdo�a�em z�apa� klejnot. Wtedy te�, cho� przedmiot ten znajdowa� si� ju� u nas od paru �adnych miesi�cy, dotkn��em go po raz pierwszy.
Metal by� ch�odny i chropowaty. Im d�u�ej go trzyma�em, tym wydawa� si� zimniejszy. Podnios�em pier�cie� do oczu i uwa�nie przyjrza�em si� kamieniowi. Jego m�tna powierzchnia by�a r�wnie chropowata jak powierzchnia samej obr�czy. Je�li kiedykolwiek w sercu tego kamienia p�on�� ogie�, musia�o to by� bardzo dawno temu. Zastanawia�em si�, czy nie mo�na by odczepi� klejnotu od obr�czki, przepo�owi� i sprawdzi�, czy wewn�trz zachowa� dawny blask. Wiedzia�em jednak, �e ojciec nigdy by si� tego nie podj��. Ja zreszt� te�. Wszystko w tym pier�cieniu zdawa�o si� by� tajemnic�. Nie sam pier�cie� jednak, lecz to, co kry�o si� w nim, stanowi�o jej istot�. Plany mojego ojca co do mnie nabra�y teraz sensu. Mia�em rozwi�za� t� ��cz�c� nas obu tajemnic�.
I tak zosta�em uczniem Ustle�a. Okaza�o si�, �e ojciec mia� racj�. Takiego nauczyciela nie spotyka�o si� co dzie�. M�j mistrz bez wysi�ku m�g�by zbi� olbrzymi maj�tek, gdyby tylko zdecydowa� si� osi��� na jednej z bogatszych planet i zaj�� si� projektowaniem lub sprzeda�� klejnot�w. Zamiast sprzedawa�, wola� je jednak odnajdywa� w najrozmaitszych zakamarkach galaktyki. Czasami projektowa�, g��wnie w czasie podr�y, a swoje pomys�y sprzedawa� innym, mniej uzdolnionym ludziom. Jednak jego najwi�ksz� pasj� by�o odkrywanie tajemnic nowo poznanych �wiat�w i handel z tubylcami, od kt�rych kupowa� rozmaite, cz�sto �wie�o wykopane, kamienie i bry�y.
Wy�miewa� fa�szerzy, kt�rych uda�o mu si� zdemaskowa�. Zanurzali oni niewiele warte kamienie w zio�ach i chemikaliach, aby upodobni� je do najcenniejszych klejnot�w, albo opalali w ogniu, �eby zmieni�y kolor. Nauczy� mnie wielu dziwnych rzeczy, dzi�ki kt�rym mo�na by�o zjedna� sobie szacunek u prostak�w i czerpa� z tego korzy�ci. Dzi�ki niemu wiedzia�em na przyk�ad, �e ludzki w�os owini�ty dooko�a szmaragdu nie spali si�, nawet je�li przy�o�y� do niego zapalon� zapa�k�.
Czas na planetach mierzy si� latami. W kosmosie sprawa nie jest ju� tak prosta. Cz�owiek, kt�ry podr�uje po wszech�wiecie, starzeje si� wolniej od ludzi mieszkaj�cych w jednym miejscu. Nie wiedzia�em dok�adnie, jak stary by� Vondar, ale je�li mierzy� jego wiek zakresem wiedzy, kt�r� posiada�, to musia� by� sporo starszy od mojego ojca. Opu�cili�my Angkor, udaj�c si� w dalek� drog�. Powr�cili�my tu jednak po jakim� czasie, cho� nie mia�em �adnej, nawet najdrobniejszej, informacji o pier�cieniu.
Nie up�yn�� nawet dzie� od mojego powrotu do domu, gdy zorientowa�em si�, �e co� jest nie tak. Faskel postarza� si�. Gdy patrzy�em w g�adko wypolerowanym lustrze mojej matki na swoj� i jego twarz, wydawa�o mi si�, �e to on urodzi� si� pierwszy. Sta� si� te� bardziej pewny siebie. Jako pomocnik ojca cz�sto podejmowa� decyzje bez konsultacji z nim. A Hywel Jern nie robi� nic, �eby wybi� mu z g�owy t� zarozumia�o��.
Moja siostra by�a ju� m�atk�. Dzi�ki poka�nemu posagowi zosta�a synow� radnego, co zreszt� bardzo ucieszy�o matk�. Cho� Darina wynios�a si� z domu tak, jakby nigdy tu nie mieszka�a, matka ca�y czas m�wi�a o niej, wci�� powtarzaj�c, �e c�rka jest ��on� syna radnego�.
Ja r�wnie� nie by�em ju� cz�ci� tego domu. Chocia� Faskel nigdy nie da� mi wprost do zrozumienia, �e nie cieszy go m�j powr�t, usilnie stara� si� pokaza�, �e to on zarz�dza sklepem. Ba� si�, �e straci swoj� pozycj�, cho� nigdy nie uczyni�em nic, co mog�oby o tym �wiadczy�. Kiedy� uwa�a�em sklep za najwa�niejsz� rzecz w moim �yciu, ale po podr�ach z Vondarem otworzy�o si� dla mnie tyle dr�g, �e teraz zaj�cie to wydawa�o mi si� wyj�tkowo nudne i zastanawia�em si�, dlaczego ojciec obra� tak� drog�.
Hywel zarzuci� mnie pytaniami o miejsca, kt�re odwiedzi�em. Dlatego te� wi�kszo�� czasu sp�dza�em w jego gabinecie, opowiadaj�c mu o tym, czego si� nauczy�em.
Szybko jednak zorientowa�em si�, �e ojciec pr�bowa� us�ysze� rzeczy, kt�rych nie powiedzia�em. Cho� by� zainteresowany tym, co mia�em mu do powiedzenia, wyczu�em, �e w g��bi ducha zajmowa�o go co�, co nie mia�o nic wsp�lnego ani ze mn�, ani z moimi odkryciami. Nie wspomnia� ani s�owem o pier�cieniu z kosmosu, a ja nie porusza�em tego tematu, czuj�c ku temu wyra�n� niech��. Ani razu te� nie wyci�gn�� klejnotu, by przyjrze� si� mu dok�adnie, jak zwyk� czyni� to wcze�niej.
Dopiero po czterech dniach zacz��em dostrzega� powody napi�cia, kt�re wyczu�em natychmiast po powrocie. Nasz sklep, podobnie jak inne, by� zamkni�ty w czasie �wi�t. Tradycja nakazywa�a rodzinom spotyka� si� z krewnymi i przyjaci�mi. Moja matka z dum� m�wi�a, �e jeste�my zaproszeni do Dariny, gdzie b�dziemy bawi� si� z rodzin� i znajomymi radnego na jego prywatnej barce. Gdy o tym wspomnia�a, ojciec potrz�sn�� g�ow� i powiedzia�, �e zostaje w domu. Nigdy wcze�niej nie widzia�em, by matka sprzeciwi�a mu si�, jednak przez ostatnie lata musia�a sta� si� bardziej pewna siebie, bo teraz nie wytrzyma�a. Powiedzia�a ojcu, i� to jego wyb�r, ale reszta rodziny uda si� na przyj�cie. Ojciec zgodzi� si� z tym i zda�em sobie spraw�, �e przede mn� kolejna nudna impreza. Poza tym matka mia�a r�wnie� sw�j ukryty cel. Od dawna ju� Faskel interesowa� si� siostrzenic� radnego, cho� z moich obserwacji wynika�o, �e panna rzuca�a spojrzenia kilku m�odzie�com, a do mojego brata trafia�y te najmniej czu�e. Zgodnie jednak z �yczeniem matki towarzyszy�em jej na spotkaniu i chyba by�a nawet ze mnie do�� zadowolona, bo radny, wiedz�c o moich podr�ach, raz czy dwa wzi�� mnie na stron� i zapyta� o to i owo.
Barka pod��a�a w d� rzeki, a ja nie mog�em opanowa� niepokoju i przesta� my�le� o ojcu. Przed wyj�ciem wyzna� mi, �e zostaje w domu, bo chce spotka� si� z kim� bez �wiadk�w. Zastanawia�em si�, kim by�a ta tajemnicza osoba.
Od kiedy pami�tam, ojciec przyjmowa� w sklepie klient�w, kt�rych nie znali�my. Niekt�rzy z nich przychodzili ubrani tak, �eby nikt ich nie rozpozna�. W�adze musia�y wiedzie�, �e nie wszystkie towary, kt�rymi handlowa� ojciec, pochodzi�y z legalnego �r�d�a. Jednak nikt nigdy o nic go nie oskar�y�. R�ce Cechu Z�odziei si�ga�y bardzo daleko, a ojciec znajdowa� si� pod jego ochron�. Co prawda oficjalnie wycofa� si� z rady wiceprezydent�w, ale czy ktokolwiek mo�e zerwa� ca�kowicie z Cechem Z�odziei? Podobno to niemo�liwe.
Ale tym razem w zachowaniu ojca dostrzeg�em co� dziwnego, jakby czeka� na to spotkanie i zarazem l�ka� si� go. Im d�u�ej o tym my�la�em, tym wyra�niej dociera�o do mnie, �e Jern bardziej ba� si� ni� cieszy� z tajemniczej wizyty. By� mo�e, tak jak przewidywa� ojciec, podr�e kosmiczne wyostrzy�y moje zmys�y tak, �e zdolny by�em dostrzec wi�cej ni� inni domownicy.
Tak czy inaczej, wyszed�em ze spotkania u radnego wcze�niej. Matka nie uwierzy�a, �e musz� spotka� si� Vondarem. Zreszt� nie mia�o to wcale znaczenia. Wynaj��em jedn� z ma�ych ��dek i kaza�em wio�larzowi, aby najszybciej jak potrafi p�yn�� z powrotem do portu. Niestety, pr�d by� tak silny, �e posuwali�my si� w �limaczym tempie. Siedzia�em jak na szpilkach, mocno zaciskaj�c d�onie na deskach burty.
Ju� na brzegu przepycha�em si� niecierpliwie przez zat�oczone ulice. Kto� obrzuci� mnie przekle�stwami, kto� inny ochlapa� wod�. Frontowe drzwi sklepu zamkni�to jeszcze przed naszym wyj�ciem. Wszed�em wi�c od ty�u, w�skimi drzwiami od strony ogrodu.
Przy�o�y�em kciuk do czytnika w zamku, �eby otworzy� drzwi, i dopiero wtedy, z ca�� si��, poczu�em strach, kt�ry wyr�s� z trapi�cego mnie przez ca�y czas niepokoju. W domu by�o ch�odno i panowa�a ciemno��. Nas�uchuj�c, zatrzyma�em si� przy drzwiach prowadz�cych do sklepu. Wiedzia�em, �e ojcu nie spodoba si�, je�li przeszkodz� mu w spotkaniu z tajemniczym klientem. Nie s�ysza�em jednak �adnych odg�os�w rozmowy. Gdy zapuka�em g�o�no do drzwi pracowni, odpowiedzia�o mi jedynie echo.
Popchn��em drzwi, kt�re ust�pi�y tylko nieznacznie, tak �e musia�em otworzy� je, u�ywaj�c ca�ej si�y. Us�ysza�em odg�os drewna sun�cego po pod�odze. Zajrza�em do �rodka i zorientowa�em si�, �e drzwi blokowa�o odwr�cone do g�ry nogami biurko ojca. Wdar�em si� gwa�townie do pokoju.
W fotelu siedzia� ojciec. Liny, kt�rymi go skr�powano, ocieka�y krwi�. Wpatrywa� si� we mnie, jakby nie wierz�c w to, co go spotka�o. Jego wzrok by� jednak martwy, podobnie jak i on sam. W pokoju panowa� straszny ba�agan, po pod�odze wala�y si� porozbijane pud�a. Kto�, kto szuka� tutaj czego�, musia� wy�adowa� na nich z�o��.
Na r�nych planetach istnieje wiele przes�d�w i wierze� dotycz�cych �mierci i tego, co p�niej dzieje si� z cz�owiekiem. Sk�d wiadomo, �e cz�� z nich nie jest prawd�? Nie mo�na ani potwierdzi�, ani podwa�y� ich wiarygodno�ci. M�j ojciec nie �y� ju�, gdy do niego podszed�em. Zosta� zamordowany. Jednak albo si�a jego woli, albo ch�� zemsty unosz�ce si� w tym pokoju podpowiedzia�y mi, co kryje si� za tym zab�jstwem, r�wnie wyra�nie, jakby to on sam o wszystkim mi opowiedzia�.
Przeszed�em wi�c ko�o niego i znalaz�em niewielkie naci�cie w �cianie. Przy�o�y�em do niego kciuk tak, jak nauczy� mnie tego ojciec. Otworzy�a si� niewielka szufladka, pokonuj�c pewien op�r; ojciec musia� d�ugo nie korzysta� z tej skrytki. Wyj��em ze schowka torb�. Przez materia� czu�em kszta�t pier�cienia. Z zawini�tkiem w r�ce stan��em przed ojcem tak, jakby wci�� m�g� zobaczy�, �e je zabieram. Obieca�em mu, �e b�d� dalej szuka� tego, czego on szuka� i �e, by� mo�e, uda mi si� przy okazji odnale�� ludzi odpowiedzialnych za jego �mier�. Jednego by�em pewien. Pier�cie� stanowi� klucz do rozwi�zania zagadkowej �mierci Hywela.
Nie by�o to jedyne przykre i szokuj�ce do�wiadczenie, jakie spotka�o mnie na Angkor. Gdy zjecha�y si� w�adze i rodzina poddana zosta�a przes�uchaniu, ta, kt�r� zawsze uwa�a�em za matk�, wskaza�a na mnie i tonem nie znosz�cym sprzeciwu rzek�a:
� Od dzi� rz�dzi tu Faskel. On jest moim prawdziwym dzieckiem i potomkiem mego ojca, pierwotnego w�a�ciciela tego sklepu. Tak przysi�gn� przez trybuna�em.
O tym, �e zawsze faworyzowa�a Faskela, wiedzia�em od dawna, ale teraz w jej g�osie us�ysza�em co�, co mnie przerazi�o, a czego nie zrozumia�em. Wyja�ni�y mi to jej dalsze s�owa.
� Jeste� dzieckiem z urz�du, Murdoc. Cho� nikt nie zarzuci mi, �e opiekowa�am si� tob� gorzej ni� innymi. Nikt!
By�em dzieckiem z urz�du � jednym z tych sprowadzonych na t� ma�o zaludnion� planet� z innego, przeludnionego �wiata, by urozmaici� materia� genetyczny. Na ka�dej planecie znajdowa�o si� wielu takich jak ja. Nigdy jednak nie zaprz�ta�em sobie nimi g�owy. W sumie nie mia�o dla mnie wi�kszego znaczenia, �e to nie ona mnie urodzi�a. Jednak zabola�o mnie okrutnie to, �e nie by�em dzieckiem Hywela! Wydaje mi si�, �e odgad�a moje my�li, bo odsun�a si� ode mnie. Nie powinna mie� powod�w do obaw. Odwr�ci�em si� i opu�ci�em ten pok�j, potem dom i w ko�cu t� planet�, zabieraj�c ze sob� jedynie swoje dziedzictwo � pier�cie� zrodzony gdzie� w kosmosie.
Rozdzia� trzeci
Gdy si� obudzi�em, �wieca, kt�r� zapalono w sanktuarium jeszcze przed moim przybyciem, dopala�a si� w�a�nie. O czym m�wi� g�os? �e mog� pozosta� tu, dop�ki nie wypal� si� cztery �wiece. Spojrza�em na posadzk�. Le�a�y tam jeszcze trzy �wiece. Wsta�em, by wyj�� dogasaj�c� i umie�ci� na jej miejscu now�.
Co si� stanie, gdy pozosta�e trzy si� wypal�? Co potem? Czy zostan� po raz kolejny wyrzucony na ulice Koonga? Stopniowo bada�em �ciany pomieszczenia. Przeszuka�em je dwukrotnie, szukaj�c jakiego� zmy�lnie ukrytego wyj�cia. Czu�em narastaj�c� gorycz i frustracj�. Wed�ug mojego zegarka sp�dzi�em tu ju� spor� cz�� nocy i troch� dnia. Cztery �wiece powinny w sumie, jak wynika�o z oblicze�, pali� si� przez oko�o trzy doby. Statek, kt�rym mieli�my podr�owa� wraz z Vondarem, odlatywa� du�o wcze�niej. A kapitan nie b�dzie si� zbytnio przejmowa� brakiem dw�ch pasa�er�w. Gdy statek nie by� w powietrzu, pasa�erowie odpowiadali sami za siebie. Kapitan m�g�by wyci�gn�� z tarapat�w kogo� z za�ogi, kt�ra z regu�y by�a z�yta niczym rodzina, ale nie obcych. Nie, im nie musia� pomaga�.
Jakie wi�c mia�em szanse? Czy mnie obserwowano? Sk�d ludzie opiekuj�cy si� tym miejscem b�d� wiedzie�, �e dopali�a si� ostatnia �wieca? Mo�e z up�ywem lat doszli ju� do takiej wprawy, �e potrafi� oceni� to na oko? Jakie jednak maj� zamiary? Jakie korzy�ci przynosi im taka s�u�ba? Sanktuarium z pewno�ci� przyj�oby dar dla boga. A dla mnie miejsce to wci�� mia�o jaki� religijny charakter.
Wr�ci�em do ��ka i po�o�y�em si� twarz� do �ciany. Nieznacznie poruszy�em r�kami. Wierzy�em, �e kto� mnie obserwuje. Gdyby nie to, zupe�nie straci�bym nadziej�. Namaca�em dwie kieszonki w pasie bezpiecze�stwa. W palcach wyczu�em g�adko�� klejnot�w, kt�re mia�em przy sobie. Ukry�em je w d�oni i le�a�em bez ruchu. Chcia�em, by my�leli, �e usn��em.
Vondar najcenniejsze okazy zamkn�� ju� w skrytce na st