3638

Szczegóły
Tytuł 3638
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3638 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3638 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3638 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Jacek Pietrucha Tytul: Lepsza przesz�o�� Z "NF" 3/91 Nades�ane na konkurs "Fantastyki" Jechali�my poci�giem od strony Lwowa. Stara lokomotywa zasnuwa�a niebo k��bami dymu i pary, z trudno�ci� ci�gn�c rozklekotane wagony. Za oknem rozpo�ciera�y si� bezkresne pola zalane popo�udniowym skwarem, obrzydzaj�c monotoni� i tak ju� nudn� podr�. Nagle do przedzia�u wszed� konduktor, a za nim rosyjski �o�nierz w pe�nym umundurowaniu i pod broni�. �ysawy m�czyzna w wytartym kolejowym mundurku sprawdza� nasze bilety, a �o�nierz �ypa� ponurym wzrokiem spod czapki. - Kuda? - zapyta� ostro i nie czekaj�c na nasz� odpowied� zainteresowa� si� baga�em. - Pokazitie czemodan. Dok�adnie przetrzepa� wszystkie torby. Ju� my�la�em, �e na tym koniec, bo konduktor zbiera� si� do odej�cia, wtem �o�nierz poczerwienia� na twarzy i zablokowa� wyj�cie z przedzia�u. - Kto wy? Kuda wy jedietie? - krzykn�� i doda� �aman� polszczyzn�: - Ja choczu wasze dokumenty. Oddali�my mu wszystkie nasze papiery. Przejrza� je uwa�nie, ale bez zainteresowania. Pokr�ci� g�ow� i odda�: - Wam nada przepustka. Zacz�� zdejmowa� z ramienia karabin, za� konduktor jak gdyby nigdy nic cofn�� si�. Poczu�em, �e bledn� i oblewa mnie zimny pot. Na szcz�cie nagle z dzikim piskiem k� zacz�� hamowa� poci�g. Rozleg�y si� te� dwa st�umione strza�y. �o�nierz wyjrza� na korytarz i zaraz wr�ci� do przedzia�u. Nie wiedzia� teraz co ma robi�. Naraz zarepetowa� karabin i rzuci� si� p�dem tam, sk�d dochodzi�y strza�y. Natychmiast wyrzucili�my baga�e przez okno i potem wyskoczyli�my sami. Po godzinie dotarli�my do ma�ej stacyjki. Wsz�dzie kr�ci�o si� mn�stwo carskich policjant�w, ale nikt nas nie zaczepia�. Adam, m�j zast�pca, sprawdzi� nazw� stacji i chwil� studiowa� map�. - Nie jest �le - obwie�ci�. - To tylko dwa przystanki. Za dwie, trzy godziny b�dziemy na miejscu. - Towarzyszu poruczniku, obserwuj� nas - szepn�� szeregowy, kt�ry pierwszy raz bra� udzia� w akcji. - Tych dw�ch przy rozk�adzie jazdy. Dyskretnie odwr�ci�em wzrok. Rzeczywi�cie, przy rozk�adzie jazdy sta�o dw�ch facet�w w d�ugich, poplamionych p�aszczach. Wcale nie interesowa�y ich godziny odjazdu poci�g�w. - Mo�e tak, mo�e nie - powiedzia�em. - Ale lepiej nie ku�my licha. Chod�my st�d, wzbudzamy zbyt du�e zainteresowanie. Stacyjk� otacza�y lasy. Szli�my w�sk� przecink�, zgodnie z tras� wytyczon� przez Adama. By�o wczesne popo�udnie. Za oknem nisko wisia�y o�owiane chmury i miarowo si�pi� deszcz. Le�a�em na ��ku, na wp� spa�em, leniwie popatruj�c w telewizor. Na ekranie trwali w u�cisku Gierek i To�gonow. Gierek z g��boko osadzonymi, szklistymi oczami i obwis�ymi policzkami ton�� w pot�nych ramionach genseka o wygl�dzie ponurego sybiraka. Zadzwoni� telefon. Wy��czy�em foni� telewizora i podnios�em s�uchawk�. Skrzecza� w niej g�os szefa wydzia�u. - Jeste� wreszcie! Szukam ci� ju� dwie godziny. - Dzisiaj mam wolne. Od rana siedz� w domu. - Dobra - przerwa� mi. - Szkoda czasu na gadanie. Zapomnij o wolnym dniu. Postaraj zjawi� si� jak najszybciej. Od�o�y� s�uchawk�. W g�owie hucza�o jeszcze po wczorajszej popijawie. Tradycyjnej popijawie z okazji pomy�lnie zako�czonej akcji. Opad�em na ��ko. Nie nale�a�o odbiera� telefonu. Nic by si� nie sta�o, gdyby szukali mnie nast�pne dwie godziny. W telewizorze bij�ca czerwieni� Sala Kongresowa trz�s�a si� od oklask�w. Wzd�u� galerii bieg�y has�a maj�ce w sobie co� z szanta�u: "Nar�d z Parti�, Partia z Narodem" i dalej: "Witamy delegat�w na XII zjazd". Zwlok�em si� z ��ka i w �azience dwukrotnie zaci��em twarz nowym Polsilverem. W telewizorze facet o dr�twym wyrazie twarzy bezg�o�nie, jak ryba, porusza� ustami na tle styropianowych liter "Wszystko dla planu 1989-94". Szybko ubra�em si� i wyszed�em na ulic�. Wia� porywisty wiatr, targaj�c czerwone i bia�o-czerwone flagi na ka�dej latarni. Chodniki pe�ne by�y dzieci, �ci�gni�tych z okolicznych szk� na powitanie Najwy�szego Go�cia. Dzieci krzycza�y i powiewa�y kolorowymi chor�giewkami. Wychowawczynie na pr�no usi�owa�y je uspokoi�. Do siedziby wydzia�u dotar�em w�ciek�y i przemoczony. W swoim pokoju zrzuci�em wilgotny p�aszcz i z przyjemno�ci� rozsiad�em si� w fotelu. Si�gn��em po telefon. - Jest szef? - D�ugo czeka� na towarzysza - odpowiedzia� bezbarwny g�os. - Teraz jest zaj�ty. Prosz� si� zjawi� za p� godziny. Upi�em �yk gor�cej kawy. Na biurku le�a� egzemplarz "Trybuny Ludu". Wielkie zdj�cie przedstawia�o rytualny poca�unek przyw�dc�w dw�ch partii. Tytu� szeroki na stron� g�osi�, �e przyja�� mi�dzy naszymi narodami jest wzorcowa i wieczna. Ni�ej w oddzielnych kolumnach by�y przem�wienia To�gonowa i Gierka. Drug� stron� gazety zajmowa�o streszczenie za�o�e� planu na lata 1989-94. Wypi�em jeszcze �yk i zacz��em czyta� o rozpoczynaj�cym si� 17 listopada 1989 r. posiedzeniu komitetu politycznego pa�stw stron Uk�adu Warszawskiego. "Braterskie armie ludowe ZSRR, Austrii, Bu�garii, Czechos�owachi, Grecji, Albanii, Rumunii, W�gier, NRD, Jugos�awii i Polski b�d� sta�y na stra�y pokoju...". Ju� ponad godzin� obserwowali�my ten stary dom. Sta� w g��bokim cieniu; przed frontowym wej�ciem nerwowo przechadza�o si� dw�ch m�odzie�c�w. Czterech innych pilnowa�o pozosta�ych wej��, nast�pna czw�rka patrolowa�a park. Byli czujni jak stare psy. Ale nic dziwnego. Zaj�li�my stanowiska w zdzicza�ym i zaro�ni�tym ogrodzie, opl�tuj�c dom niewidzialn� sieci�. Micha� zamontowa� awaryjny tunel powrotny w opuszczonej posesji pod numerem 24, a ja wydawa�em ostatnie rozkazy. Teraz pozostawa�o tylko czeka�. Na przemian obserwowali�my wi�c przez lornetk� upstrzony oknami front domu. Za kt�rym� z tych okien obradowa�o kierownictwo Organizacji Bojowej PPS, z jej przyw�dc� J�zefem Pi�sudskim. Zacz�o si� �ciemnia�. W kilku oknach zapali�y si� �wiat�a. M�odzie�cy przy wej�ciu stawali si� coraz bardziej niespokojni. Zrobi�o si� zimno. Postawi�em ko�nierz kurtki. Bra�em udzia� w wielu tego typu akcjach, ale zawsze odczuwa�em to samo. Dla wi�kszo�ci ludzi historia to martwa, niezmienna przesz�o�� zapisana w ksi��kach. Dla mnie, jak chyba dla nikogo innego, jest ona zmienna, relatywna, pulsuj�ca i �ywa, krucha i �atwa do kszta�towania - podobna dziecku, bezw�adnie pod��aj�cemu w zadanym kierunku. Czy mog�em mie� jeszcze z a u f a n i e do historii? Je�eli teraz zabijemy Pi�sudskiego, to odt�d dla wszystkich ludzi ten fakt b�dzie oczywisty. Tak b�dzie si� pisa�o w podr�cznikach (je�eli ktokolwiek b�dzie o tym pisa�) i p r a w d � b�dzie, �e m�ody, obiecuj�cy przyw�dca socjalist�w zgin�� z r�k nieznanych zamachowc�w w 1905 r. Nikt nawet nie pomy�li, �e mog�oby by� inaczej. Nie trzeba fa�szowa� historii, wystarczy j� zmieni�. Ludzie nie wiedz�, �e gdzie� istnieje si�a, kt�ra mo�e nadawa� ich �wiatu nowe kszta�ty, a oni nawet tego nie zauwa��. Jak bezkszta�tna woda wype�ni� naczynie nowej rzeczywisto�ci. Przera�enie ogarnia mnie na my�l, �e m�g�bym sta� si� tak� wod�, bezmy�lnie wype�niaj�c� naczynia r�nych historii. Dlatego robi� to, co robi�, i pracuj� tu, gdzie pracuj�. Przebywaj�c w przesz�o�ci i dokonuj�c zmian wy��czony jestem z normalnej zale�no�ci przyczynowo-skutkowej, tak jak wy��czeni s� z niej wszyscy przyw�dcy partyjni i pa�stwowi przebywaj�cy w komorach nadczasowych. Po dw�ch kwadransach �l�czenia nad "Trybun�" wychodz� do szefa. Na drugim pi�trze wida� niezwyk�y ruch w wydziale teoretycznym. To zastanawiaj�ce, przecie� dopiero wczoraj sko�czyli realizowa� ostatni projekt, a po ka�dym zadaniu zwykli kilka dni odpoczywa�. Wydzia� teoretyczny opracowuje dokumentacj� ka�dej wyprawy. To oni planuj�, co, gdzie i kiedy nale�y zmieni� w przesz�o�ci, by tera�niejszo�� zaspokoi�a oczekiwania najwy�szego kierownictwa. To ich problem, by efekty uboczne ingerencji w przesz�o�� nie doprowadzi�y do niepo��danych zmian dzisiaj. Zwykle nad swoimi �a�cuszkami przyczynowo-skutkowymi �l�cz� i po kilka miesi�cy, mimo pomocy najnowocze�niejszych ameryka�skich komputer�w. A i tak do tej pory nie ingerowali�my dalej ni� dwadzie�cia lat wstecz. Szef siedzia� za swym ko�lawym biurkiem i z kwa�n� min� wygl�da� za okno. - Nie mamy czasu na pr�ne gadanie - zacz��. - Szykuje si� nowa akcja i jeste� nam potrzebny. Usiad�em w fotelu naprzeciw jego biurka. Kamienna twarz szefa nie wr�y�a wiele dobrego. - Wiem, co chcesz powiedzie� - stwierdzi�, mimo �e nie pr�bowa�em otworzy� ust. - �e dopiero co sko�czy�e�... Masz wolne... i tak dalej. Nic na to nie poradz�. Wy�sze instancje. Gdyby ode mnie zale�a�o, dosta�by� miesi�c urlopu. Ale wczoraj przysz�a z Moskwy komputereowa dokumentacja projektu "PSRR". Nasz wydzia� teoretyczny nie mia� tu nic do gadania, tym bardziej �e projekt zak�ada cofni�cie si� o osiemdziesi�t lat, w czym nie mamy �adnego do�wiadczenia. Patrzy� bezosobowym wzrokiem w punkt za moimi plecami. - Towarzysze radzieccy nalegaj�, by wykona� projekt jak najszybciej. Ma to by� prezent z okazji zjazdu. Akcj� rozpoczniemy ju� jutro o czwartej po po�udniu. O tej porze wszyscy cz�onkowie w�adz partyjnych znajd� si� w komorach nadczasowych. B�dziecie mieli 24 godziny na wykonanie zadania. - Odchyli� si� i wyj�� z szuflady grub� kartonow� teczk�. Podaj�c mi j� odwr�ci� wzrok do okna. - Tutaj masz ca�� dokumentacj�. Twoim zadaniem b�dzie zabi� Pi�sudskiego, zgodnie z tymi materia�ami, najlepiej w okresie rewolucji 1905 r. tu� przed roz�amem w PPS. Przerwa� na chwil�, pobawi� si� d�ugopisem i m�wi� dalej. - Akcja jest tylko cz�ci� projektu. Inne grupy w tym samym czasie zlikwiduj� mi�dzy innymi Dmowskiego, doprowadz� do rozszerzenia si� rewolucyjnych nastroj�w w 1917 roku w Zag��biu na kolejne regiony, zmieni� sk�ad i wzmocni� rz�d lubelski z 1918 r. I tak dalej. - No c� - szepn��em konspiracyjnie. - Kto rz�dzi tera�niejszo�ci�, rz�dzi r�wnie� przesz�o�ci�. Tak napisa� Orwell. - Nie wiem, czy s�ysza�e� - o�ywi� si� szef. - Maj� skasowa� tak�e Orwella. Nied�ugo nie b�dziemy wiedzieli, �e kto� taki w og�le istnia�. W swoim pokoju rozsiad�em si� wygodnie i otworzy�em teczk� poprzecinan� napisami "�ci�le tajne". Gruby stos kartek zapisanych maszynowym pismem. Przeczyta�em kilka pierwszych linijek: "Dzi�ki wielkiemu, historycznemu wynalazkowi maszyny czasu znakomitych radzieckich uczonych D. Priwina i K. Doktorowa otrzymali�my do r�ki now�, skuteczn� bro� przeciwko zakusom zachodniego imperializmu". Czeka� mnie ci�ki dzie�. Micha� potrz�sn�� moim ramieniem. - Jest �sma - sykn��. - Za dwadzie�cia minut b�d� ko�czy�. Powoli zapada�a zimna noc. Park ton�� ju� w ciemno�ciach, tylko od s�abo o�wietlonego domu p�yn�a blada stru�ka �wiat�a. - W porz�dku - powiedzia�em. - P�jd� zobaczy� co u ch�opc�w. Micha� powr�ci� do lornetki, przez kt�r� obserwowa� coraz bardziej senne grupki m�odych stra�nik�w. Powoli rozgrzewaj�c mi�nie zacz��em przedziera� si� przez rozro�ni�te krzaki otaczaj�ce wielkim p�kolem front domu. Nagle zast�pi�a mi drog� ciemna ruchoma sylwetka. Zamar�em w bezruchu. Ale z cienia wy�oni�a si� twarz Adama. - Dzieje si� co� dziwnego - wydysza�. - Na drodze. Po�piesznie zaprowadzi� mnie do punktu, sk�d jeden z ch�opc�w obserwowa� drog�. Wczo�ga�em si� pod �ywop�ot i wyjrza�em na zewn�trz. Mia�em idealny widok na ca�� ulic�. By�a ciemna i wyludniona, tylko dok�adnie naprzeciwko ogrodu, w bramie niskiej kamienicy sta�o dw�ch m�czyzn. Palili papierosy, co chwil� spogl�daj�c w nasz� stron�. Rozpozna�em grube, we�niane mundury carskiej policji. - Najciekawsze jest to - szepn�� le��cy obok Adam - �e oni wcale nie patrz� na will�. Od samego pocz�tku obserwuj� ogr�d. - W�tpi�, �eby w tych ciemno�ciach mogli dostrzec co� podejrzanego. - A jednak obserwuj� ogr�d. Jestem tego pewien. Mogli nas dostrzec, gdy tu wchodzili�my. Chcia�em odpowiedzie�, �e to niemo�liwe, ale nie zd��y�em. Do policjant�w stoj�cych w bramie do��czy�o kolejnych dw�ch, a po chwili jeszcze czterech. Nagle wszyscy znikn�li, jakby zapadli si� pod ziemi�. Zobaczy�em dw�ch przebiegaj�cych ulic�; w ich d�oniach tkwi�o co�, w co w pierwszej chwili nie mog�em uwierzy�. By�y to d�ugie, ciemne kszta�ty karabin�w maszynowych. Poczu�em, jak serce podchodzi mi do gard�a. Sk�d karabiny maszynowe w r�kach carskiej policji z 1905 roku? Jeszcze nie dotar�y do mnie wszystkie konsekwencje tego odkrycia, gdy wieczorn� cisz� rozdar�y strza�y i wybuch granatu. Natychmiast wygrzeba�em si� spod �ywop�otu. Nad ogrodem zawis�a gorej�ca fosforycznie flara, zalewaj�c nas potokiem jaskrawego �wiat�a. Pad�em na ziemi� przy najbli�szym drzewie. - Co jest u diab�a! - zapyta�em sam siebie. Flara opad�a. Spowi�y mnie nieprzeniknione ciemno�ci. Gdzie� po drugiej stronie ogrodu rozszczeka� si� karabin maszynowy. Blisko rozleg�y si� dwa strza�y. Nie pojmuj�c, co si� dzieje, pocz��em czo�ga� si� w stron� zaro�li. Tam odnalaz�em Adama. Twarz mia� poblad�� i wymazan� ziemi�. Wpatrywa� si� zdezorientowanym wzrokiem w ciemn� �cian� lasu. - Gdzie jest reszta ch�opc�w? - spr�bowa�em przekrzycze� wystrza�y. Wzruszy� ramionami. - Sk�d mog� wiedzie�, co si� dzieje w tym bajzlu? Wiem tyle, co i ty. Czeka� na moj� decyzj�, wi�c powiedzia�em: - Odszukamy Micha�a, potem zdecydujemy, co dalej. Gdy przedarli�my si� przez krzaki, pierwsz� rzecz�, kt�r� dostrzegli�my, by�a le��ca na ziemi lornetka. W prze�wicie mi�dzy drzewami wida� by�o biegaj�cych w r�ne strony cz�onk�w Organizacji Bojowej. Nagle Adam z�apa� mnie za rami�, wskazuj�c le��ce bezw�adnie pod drzewem cia�o Micha�a. Us�ysza�em suchy, pojedynczy strza�. Kula min�a nas o milimetry. Natychmiast pad�em na brzuch i przetoczy�em si� za drzewa. Po chwili nabra�em odwagi, by podnie�� g�ow�. Adam strzela� na �lepo w krzaki. Za kt�rym� razem musia� trafi�, bowiem nikt ju� do nas nie strzela�. Adam s�dzi� chyba, �e nie �yj�, bo nie ogl�daj�c si� nawet skoczy� w ciemno��. Strzelanina nagle ucich�a, ale ogr�d pe�en by� wrzask�w i nawo�ywa�. Wyj��em zza pasa pistolet i odbezpieczy�em go. Waha�em si�, dok�d biec. W ciemno�ciach mi�dzy ogrodowymi krzakami i drzewami w ka�dej chwili kto� znienacka m�g� na mnie wyskoczy�. W trakcie walki na �lepo m�g�bym zabi� kogo� ze swoich. Wybieg�em na �cie�k� prowadz�c� do g��wnej bramy od frontowego wyj�cia. Pilnuj�cy go m�odzie�cy zdo�ali opanowa� panik� i teraz zaj�li znakomite stanowiska strzeleckie za balustradami schod�w i niskim murkiem okalaj�cym kwietniki. Zacz�li do mnie strzela�, ale mimo niewielkiej odleg�o�ci bardzo niecelnie. Nie czekaj�c, a� si� wstrzelaj�, przeskoczy�em p�ot i pop�dzi�em w d� ulicy. K�tem oka dostrzeg�em dwie m�skie sylwetki odrywaj�ce si� od schod�w i biegiem pod��aj�ce za mn�. Kilka razy strzeli�em za siebie, ale nie trafi�em. Nagle o ulic� zab�bni� grad pocisk�w. Natychmiast pad�em na chodnik. Moi prze�ladowcy tak�e le�eli nieruchomo na �rodku ulicy. Mo�e dostali? Kolejna seria pocisk�w gwizdn�a mi nad g�ow�. Strzelec znajdowa� si� w naro�nej posesji oznaczonej na wysokim p�ocie numerem 24. Wyt�umaczenie by�o jedno. Kto� broni� dost�pu do tunelu powrotnego. Mogli to by� zar�wno moi ch�opcy, jak i tajemniczy napastnicy w carskich mundurach. Powoli wyczo�ga�em si� ze strefy ognia. Kr�tk� przecznic� dotar�em do ulicy r�wnoleg�ej, by znale�� si� po drugiej stronie posesji, na ty�ach zrujnowanego domu. Tu� przy p�ocie dostrzeg�em le��cego cz�owieka i d�ug� luf� karabinu. Dzieli�o mnie od niego kilka metr�w. Le�a� spokojnie i wpatrywa� si� w ulic�. Nie spodziewa� si�, �e kto� mo�e go zaj�� od ty�u. Nagle odwr�ci� si�. Nie czekaj�c, a� mnie dostrze�e, strzeli�em kilka razy. Znieruchomia�, a lufa karabinu opad�a bezw�adnie. Podszed�em do niego. Mundur carskiej policji by� �le dopasowany. Przeszuka�em wszystkie kieszenie, ale nie znalaz�em niczego pozwalaj�cego rozszyfrowa� jego to�samo��. Obejrza�em karabin. D�uga lufa i tr�jnoga podp�rka. Nigdy takiego nie widzia�em. Kilka metr�w przede mn� r�s� wielki, roz�o�ysty d�b. Powietrze wok� drga�o po�yskliwie jak w upalny dzie�. Tunel powrotny. Min�o ju� prawie p� roku, ale wci�� nie potrafi� zapomnie� wra�enia pustki i niepokoju, jakie ogarn�o mnie, gdy zosta�em wyrzucony przez tunel powrotny w rok 1989. Nigdzie nie by�o transparent�w i flag. Z budynku, w kt�rym mie�ci� si� nasz wydzia�, zosta�em prawie wyrzucony. - Pan tutaj pracuje? - zapyta� podejrzliwie i agresywnie stary portier. - A w kt�rej sp�ce? - Sp�ce? - odpar�em zmieszany. - Przepraszam, widocznie pomyli�em budynki. W sklepie, do kt�rego zajrza�em, p�ki pe�ne by�y towaru, ale po horrendalnych cenach. Pieni�dze, kt�re mia�em w kieszeni, nie starczy�yby nawet na pude�ko zapa�ek. Godzinami zaszokowany chodzi�em po mie�cie. Potem zrozumia�em wszystko i przyzwyczai�em si�. Nic innego mi nie pozosta�o. Musia�em z�apa� jak�� prac�, co nie okaza�o si� proste. Kilka miesi�cy �y�em z zasi�ku. Ca�ymi godzinami siedzia�em przy telewizorze i ogl�da�em transmisje z obrad parlamentu, gdzie przedstawiciele r�nych opcji politycznych skakali sobie do oczu, wygaduj�c rzeczy, kt�rych jeszcze nie tak dawno nawet bym si� nie odwa�y� pomy�le�. Przyzwyczai�em si� do tego, podobnie jak do or�a w koronie, do codziennego kupowania "Gazety Wyborczej" i mn�stwa innych, drobnych, zdawa�oby si� niepozornych zmian, kt�re uczyni�y �wiat zupe�nie innym. Do tej pory nie wiem, kim byli naprawd� carscy policjanci, kt�rzy udaremnili nasz zamach na Pi�sudskiego. Ju� od 1987 roku pojawia�y si� plotki, �e nad w�asn� maszyn� czasu pracuj� Amerykanie, �ydzi, Chi�czycy, Niemcy i Arabowie. By� mo�e, nie by�y to tylko plotki. Maszyna mog�a tak�e wpa�� w r�ce kt�rej� z polskich grup opozycyjnych. Ktokolwiek to by�, zrobi� z maszyny dobry u�ytek. W ci�gu jednego dnia kompletnie odmieni� �wiat. I w�tpi�, by na tym poprzesta�. Najgorsze, �e kolejnej zmiany ju� nie odczuj�, podobnie jak miliony ludzi nie rejestrowa�y zmian przygotowanych przez m�j wydzia�. Prawdopodobnie nie b�d� wiedzia�, kim by�em kiedy�. �yj� w ci�g�ej niepewno�ci, nie wiedz�c, w jakim �wiecie obudz� si� nast�pnego dnia. Dlatego te� nie urz�dzam mieszkania, nie zak�adam rodziny, �yj� z dnia na dzie�, jak p�dzi�em swoim mercedesem z Lwowa do Wilna, gdzie mia�em wa�ne spotkanie z Litewsk� Misj� Handlow� w Polsce. Mimo �e w�z wjecha� ju� na nier�wne podwile�skie szosy, wci�� mia�em na liczniku powy�ej setki. Grozi�o to po�amaniem resor�w. Kiedy w bocznej szybie zauwa�y�em przyczajony w le�nej przecince ��to-niebieski w�z policji drogowej, by�o ju� za p�no. Zmniejszy�em pr�dko�� i poczeka�em, a� policyjny krakus, najnowszy produkt COP-u, dogoni mnie. Zatrzyma�em samoch�d, opu�ci�em boczn� szyb� i poczeka�em, a� podejdzie policjant w granatowej bluzie i wysokiej czapce z daszkiem. Ju� pogodzi�em si� z tym, �e b�d� musia� p�aci�. - Dokumenty - za��da�. Wyci�gn��em z kieszeni dow�d i wysun��em za okno. Policjant zacz�� go przegl�da� i jednocze�nie m�wi�: - Przekroczy� pan szybko�� o trzydzie�ci kilometr�w na godzin�. M�g� si� pan zabi�. Przyjrza� si� zdj�ciu i odczyta� nazwisko. - Pan Grzegorzewski, z Niemieckiego Towarzystwa W�glowego, tak? Kiwn��em g�ow�. - B�dzie to wynosi�, jak dla pana, pi�� z�otych. Wiedzia�em, �e normalnie za takie przewinienie nie powinienem zap�aci� wi�cej ni� dwa z�ote. Ale nie mia�em czasu na k��tnie. Poza tym powoli przyzwyczaja�em si� ju� do tego, �e wsp�pracownicy Niemc�w nie s� mile traktowani przez moich rodak�w. Bez s�owa zap�aci�em i policjant wr�ci� do krakusa. Zapali�em silnik i nacisn��em gaz. Aby nadrobi� stracony czas, jecha�em jeszcze szybciej. Dopiero na przedmie�ciach Wilna w��czy�em radio. W sam� por�. Spikerka odczyta�a kolejn� wiadomo��: - Dzisiaj rano stan�y wszystkie kopalnie na polskim �l�sku nale��ce do Niemieckiego Towarzystwa W�glowego. Jest to strajk solidarno�ciowy z niemieckimi g�rnikami kopal� z Gleiwitz i Hindenburga, kt�rzy od tygodnia bezskutecznie domagaj� si� wzrostu zarobk�w. W odpowiedzi dyrekcja NTW odwo�a�a ca�� polsk� administracj�. Zatrzyma�em samoch�d na niewielkim parkingu przed pomnikiem Pi�sudskiego. Bezmy�lnie zacz��em wpatrywa� si� w witryn� ksi�garni. Prawdopodobnie by�em zrujnowany. maj 1990 Jacek Pietrucha JACEK PIETRUCHA Urodzi� si� 30.08.1969 r. w Katowicach. Studiuje na Akademii Ekonomicznej (teori� ekonomii) i na Uniwersytecie �l�skim (dziennikarstwo) wed�ug indywidualnego programu ��cz�cego obie specjalno�ci. Pisze recenzje i reporta�e do prasy studenckiej; od maja'90 wydaje z kolegami w�asne pisemko. Zainteresowania: literackie konwencje r�nych epok, niespodzianki historii i bezradno�� zwyk�ych ludzi wobec jej mechanizm�w oraz oczywi�cie ekonomia, kt�ra wed�ug Pietruchy jest nasz� now� utopi�. Wszystkie te pasje (w po��czeniu z lekcj� prozy Orwella, Strugackich i Zajdla) spotka�y si� w opowiadaniu "Lepsza przesz�o��". Dostali�my od Jacka Pietruchy tekst przewrotny, obrazoburczy, dobrze alegoryzuj�cy nasze niedawne do�wiadczenia, podejrzenia i obsesje. Jednocze�nie stanowi opowiadanie wr�cz modelow� ilustracj� spiskowej teorii fantastyki (wy�o�onej w dyskusji redakcyjnej "Na wira�u" z "Nowej Fantastyki" nr 4/90). (mp)