5565
Szczegóły |
Tytuł |
5565 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5565 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5565 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5565 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jacek Sobota
R�ka Diab�a
Michael Sontag spada� z wysoko�ci dziesi�ciu tysi�cy st�p i
bezwiednie pr�bowa� obliczy�, kiedy wreszcie osi�gnie
ziemi�. Mia� pecha - spadochron nie otworzy� si�, r�czka
wyzwalacza pozosta�a mu w d�oni.
Do r�czki przytroczona by�a karteczka z rysunkiem
czarnej, rozczapierzonej d�oni. Firmowy znak
terrorystycznych boj�wek R�ki Diab�a, na wp� mistycznej
organizacji anarchistycznej, za kt�r� kry� si� podobno
mi�dzynarodowy ruch Satanist�w. Tak czy inaczej, Michaelowi
Sontagowi - nihili�cie w �rednim wieku - by�o ju� wszystko
jedno. Przyj�� wyrok Opatrzno�ci z filozoficznym spokojem.
Trzydzie�ci metr�w pod stopami Sontaga opada� na ziemi�
jego przyjaciel - ekscentryczny milioner Ian von Paulus. Ten
traktowa� zawsze skoki spadochronowe jak rusk� rulet�. Jego
spadochron r�wnie� si� nie rozpostar�.
Jedyn� rzecz�, jakiej teraz �a�owa� Michael, by�o
pozostawienie ochronnych okular�w na pok�adzie starego
bombowca unosz�cego si� sto pi��dziesi�t st�p nad jego
g�ow�. Samolot nazywa� si� "Rekin Przestworzy" -
skoczkowie i piloci cz�sto zastanawiali si� nad
"toporowskim" poczuciem humoru autora tej nazwy.
Niepowstrzymany p�d powietrza wyciska� z oczu Sontaga s�one
�zy i b�yskawicznie je osusza�. A przy okazji zapiera� dech
w piersiach. Dopiero po chwili wype�nionej zmaganiami z
wiatrem Michael przypomnia� sobie o drugim z przyjaci�,
wci�� pozostaj�cym na pok�adzie "Jastrz�bia". By� nim
wybitny izraelski pisarz polskiego pochodzenia, Aaron
Herzel. Michael usi�owa� przekrzycze� wiatr i ostrzec
Herzla. Daremnie.
Tymczasem Herzel, kt�ry mia� w�a�nie opu�ci� pok�ad
samolotu, w ostatniej chwili spostrzeg� dziwne zachowanie
przyjaci�.
- Dlaczego nie wyzwalaj� czasz? - mrukn�� pod nosem. Po
chwili zrozumia� dlaczego.
Dwie�cie st�p ni�ej Michael Sontag pomy�la�, �e
uczestniczy w monstrualnie realistycznym �nie.
Ubranie by�o sztywne od soli z morskiej wody. Sontag
rozejrza� si� z niesmakiem. Wsz�dzie bezmiar w�d Atlantyku
zlewaj�cy si� w bezkresn� ca�o�� z o�lepiaj�cym b��kitem
pogodnego nieba. Zakl�� bezg�o�nie acz szpetnie - mogli
prze�y� bez wody i jedzenia najwy�ej tydzie�. Kawa�ek suchej
ska�y pozostawiony w tym w�a�nie miejscu przez jakiego�
niepoj�tego boga nie dawa� im szans na nic wi�cej. Ale trzy
tysi�ce pasa�er�w transatlantyku "Rekin Oceanu" mia�o
jeszcze mniej szcz�cia - wszyscy gry�li morskie dno.
Jak migawki z katastroficznego filmu przebieg�y
Michaelowi przez pami�� wydarzenia z ostatnich godzin:
panika wybuch�a po tym, jak megafony og�osi�y ��danie
ekstremist�w R�ki Diab�a. Chrapliwy g�os unosz�cy si� nad
pok�adami powtarzaj�cy dwukrotnie, �e je�li w ci�gu dwunastu
godzin nie zostan� spe�nione postulaty terroryst�w, statek
b�dzie zatopiony w akcie samob�jczym. Nawet nie zd��yli
owych postulat�w odczyta�, bo nieoczekiwanie "Rekinem
Oceanu" targn�a og�uszaj�ca eksplozja. Wszyscy rozbiegli
si� po pok�adzie. Odwa�ni skakali do wody, tch�rze i cynicy
t�oczyli si� przy szalupach ratunkowych. Jedynie nielicznym
uda�o si� wydosta� z dolnych pok�ad�w, b�yskawicznie
zalewanych wod�. Michael Sontag - podr�nik i dziennikarz na
zas�u�onym urlopie - zosta� dwukrotnie znokautowany i raz
stratowany, nim dopcha� si� do �urawia przepe�nionej
szalupy. W�a�nie opuszczano j� na wod�. W pewnym momencie
przeci��one sznury pu�ci�y i szalupa run�a do oceanu z
wysoko�ci trzeciego pi�tra.
Sontag zderzy� si� z pierwszym oficerem, kt�rym by� m�ody,
przystojny, b��kitnooki George Johnson.
- Czy s� tu inne �odzie? - krzykn�� Sontag.
W tym momencie zobaczy�, �e pierwszy oficer zatraci�
gdzie� czysty b��kit swojego spojrzenia. Oczy Johnsona
zdawa�y si� niezg��bionymi czelu�ciami ci�gn�cymi ku sobie
jak przepa�cie bez dna ci�gn� samob�jc�w. W dodatku oficer
u�miecha� si� lekko, z nieodpart� ironi� i...
- Ale� si� wpakowali�my - mrukn�� pod nosem Ian von
Paulus z pruskich von Paulus�w, wyrywaj�c tym samym Michaela
Sontaga z p�ytkiego zamy�lenia. Von Paulus wygl�da�
�miesznie, by nie rzec, groteskowo. Jego smoking przypomina�
zu�yt� do granic mo�liwo�ci i przyzwoito�ci prezerwatyw�.
Por�wnanie roz�mieszy�o Sontaga, wi�c za�mia� si� zara�liwym
�miechem, nikogo jednak tym razem nie zara�aj�c. Wci��
jeszcze �mia� si�, kiedy przysz�o mu na my�l, �e jest to
nerwowe odreagowanie stres�w ostatnich godzin.
- I z czeg� pan si� tak idiotycznie cieszy?! - warkn��
trzeci i zarazem ostatni z przymusowych rozbitk�w,
zabiedzony �yd Aaron Herzel. - Jeste�my zdani wy��cznie na
w�asne towarzystwo na tym skalnym wypustku oceanu sto na
pi��dziesi�t metr�w! Nie widz� w tej sytuacji nic zabawnego!
W tym samym momencie Michaela nawiedzi�o dziwaczne
skojarzenie, �e wysepka, na kt�rej si� znajduj�, jest
gigantycznym fallusem wyros�ym z dna morskiego, co wywo�a�o
u niego kolejny, dokuczliwy napad �miechu.
- A tak swoj� drog�, mia�em dziwaczny sen - von Paulus
pie�ci� ka�de s�owo z dziwaczn� estym�, dba� o dobitno�� i
akcentowanie odpowiednich sylab. Sontag ze zdziwieniem
skonstatowa�, �e zd��y� ju� znienawidzi� von Paulusa za jego
wrodzony arystokratyzm. I to r�wnie� go rozbawi�o, bo
zachowywa� si� jak dorobkiewicz i parweniusz z dziedzicznie
warunkowan� nienawi�ci� do klas wy�szych.
- By�em skoczkiem spadochronowym - kontynuowa� von
Paulus. - M�j spadochron nie otworzy� si� i spada�em na
ziemi� z rosn�c� szybko�ci�.
- Ja skoczy�em tu� po tobie! - przerwa� Sontag.
- A ja w ostatniej chwili powstrzyma�em si�, bo
zobaczy�em, �e wasze spadochrony s� zamkni�te! - krzykn��
Herzel.
- Samolot nazywa� si� "Rekin Przetworzy"!!!
- A pilot... Jorge Cabanias!!!
- Nawigatorem by� niejaki Simons...
Chwil� przerzucali si� szczeg�ami. Wreszcie zgodnie
wybuchn�li �miechem. Sontag tarza� si� po pla�y, Herzel sta�
si� purpurowy, za� von Paulus u�miecha� si� p�g�bkiem,
oszcz�dnie i z wrodzon� ironi�.
Kiedy troch� och�on�li, pierwszy odezwa� si� Aaron
Herzel:
- A jednak troch� to dziwne, �e wszyscy trzej mieli�my
podobne sny...
- Rzeczywi�cie - podchwyci� z gracj� von Paulus - to
dziwne, �e JA i pan mieli�my podobne sny...
Herzel zerwa� si� na r�wne nogi, jego ascetyczne oblicze
raz jeszcze spurpurowia�o, tym razem z w�ciek�o�ci.
- Pan jeste� antysemit�! - warkn��.
- Nic podobnego - spokojnie, lecz stanowczo zaprotestowa�
von Paulus.
- Wie pan... ja urodzi�em si� w Polsce, w kraju, w
kt�rym na ka�dego �yda przypada przynajmniej stu antysemit�w
- m�wi� szybko, na wydechu, z pasj�. - Oni sami tego nie
wiedz�, ale s� antysemitami. Dopiero okre�lona sytuacja
wyzwala zakodowan� w ich genach nienawi�� rasow�. Wtedy
niszcz�, tratuj�, pisz� na murach idiotyczne has�a.
- Pan cierpisz na maniakaln� psychoz�.
- Nie! Zapewniam pana, �e nie! Kiedy�, dawno temu,
jeszcze jako obywatel Polski, kocha�em si� z jedn� gojk�.
Kiedy zobaczy�a m�j obrzezany penis, krzykn�a jakby to by�
szczur czy paj�k. Wskoczy�a na stolik, wywracaj�c lampk�
nocn� i wrzeszcza�a wniebog�osy!
- Przepraszam, �e pytam, ale czy nie ma pan przypadkiem
czego� wsp�lnego z tym s�ynnym Herzlem?
- Nie. I zapewniam pana, �e nie jestem syjonist�!
Sontag s�ucha� sporu z lekkim rozbawieniem. Zna�
przyczyn� nieporozumienia, ale nie chcia� si� wtr�ca�. Uwaga
von Paulusa, kt�ra sprowokowa�a k��tni�, wcale nie odnosi�a
si� do narodowo�ci Herzla, lecz do jego statusu spo�ecznego.
Ca�kiem po prostu, bufon i arystokrata, von Paulus dziwi�
si�, jak kto� podr�uj�cy trzeci� klas� mo�e mie� te same
sny co i on.
Sp�r przycich� wraz z zapadni�ciem zmroku.
- Chyba si� prze�pi� - mrukn�� von Paulus.
- Weso�ych sn�w! - rzuci� Sontag.
Fale przyp�ywu leniwie obmywa�y piasek pla�y.
Biegli pustymi ulicami miasta, pukaj�c do zamkni�tych g�ucho
drzwi, wal�c w �elazne okiennice, przeklinaj�c podstawy, na
kt�rych opiera� si� ten �wiat.
Z czarnego nieba sypa�y si� ogromne, bia�e p�atki �niegu.
Za ich plecami dwie�cie, mo�e trzysta metr�w z ty�u, zbiera�
si� t�um. By�y to boj�wki nacjonalistycznej organizacji R�ka
Diab�a. Ulica rozwidla�a si� w dw�ch kierunkach, von Paulus
optowa� nosowym g�osem za kierunkiem prawym (pozostaj�c
przez to w zgodzie ze swoim �wiatopogl�dem), Sontag chcia�
biec w lewo i w ko�cu tam w�a�nie skr�cili. Byli
uczestnikami Mi�dzynarodowego Kongresu Intelektualist�w w
Warszawie. Wszyscy trzej stanowili wybitne indywidualno�ci w
swoich dziedzinach: Herzel - zesz�oroczny laureat Pokojowej
Nagrody Nobla za wspomaganie �yd�w w diasporze; von Paulus -
autorytet w dziedzinie fizyki atomowej; no i Sontag - pisarz
angielski o lewicowych odchyleniach. Obrady Kongresu
przeci�gn�y si� tego dnia ponad miar�.
- Luuuudzieee!!! Na pomoooc!!! - krzycza� Herzel
dobijaj�c si� do drzwi niewielkiej kamieniczki na Starym
Mie�cie.
- Tam! - krzykn�� von Paulus bez zwyk�ego opanowania i
wskaza� przed siebie wiotkim i d�ugim palcem wskazuj�cym.
Wszyscy poszli za jego spojrzeniem. Budka telefoniczna!
Podbiegli. Sontag zerwa� z r�k grube we�niane r�kawice i
wykr�ci� numer policji. Rozespany m�ski g�os powiedzia� co�
po polsku.
- Do you speak English? - spyta� Sontag i nie czekaj�c na
odpowied� rykn�� do s�uchawki: - Heeeeelp!!!
Herzel wyrwa� mu s�uchawk� i powiedzia� po polsku:
- Halo? Potrzebujemy pomocy! Jeste�my �cigani przez
oszala�y t�um! R�ka Diab�a!!!
- Na jakiej ulicy panowie si� znajduj�? - spyta� g�os z
leniw� rezygnacj�.
- Ulica! - krzykn�� Herzel do pozosta�ych
intelektualist�w.
- Co: ulica? - spyta� von Paulus przytupuj�c nog�.
- No, uliiicaaa!!!
Von Paulus i Sontag rozbiegli si�, szukaj�c tabliczki z
nazw� ulicy, lecz wszystkie pokryte by�y grub� warstw�
�niegu.
- Diab�a tam! - warkn�� Sontag.
- Opodal Starego Miasta! - wrzasn�� Herzel w s�uchawk�.
- Prosz� nie krzycze�. Nazwiska pan�w - g�os nabra�
stanowczo�ci.
- Oni ju� tu s���!!! - pisn�� Sontag. I rzeczywi�cie t�um
z transparentami wychyli� si� zza za�omu ulicy. Zn�w zacz�li
biec.
- Policjanci przyjad� po nas? - spyta� von Paulus.
- A chcesz na nich tu zaczeka�? - odpar� Herzel.
- Herzel! Herzel!!! - krzycza� Sontag z trudem �api�c
powietrze. - Jak b�dzie po polsku: "Nie jestem �ydem"?
Herzel nie odpowiedzia�.
- I pomy�le�, �e jeste�my w Europie �rodkowej! -
westchn�� von Paulus.
- W kategoriach geograficznych owszem! - warkn�� Sontag.
Wskoczyli w boczn� uliczk�. Zrazu pomy�leli, �e
niepoj�tym sposobem przenie�li si� w inn� stref�
klimatyczn�. By�o jasno jak w dzie�, ciep�o i nigdzie nie
wida� by�o �niegu, a jedynie g��bokie ka�u�e wody. Dopiero
po chwili zorientowali si�, �e zmiana dokona�a si� za spraw�
batalionu ludzi w granatowych mundurach wyposa�onych w
miotacze ognia.
- Pomocy!!! - rykn�� Herzel po polsku. Od umundurowanych
oderwa�a si� samotna posta� z oficerskimi pagonami.
- Kapitan Szatanowski ze Stra�y Miejskiej. O co chodzi?
- �cigaj� nas! Prosz� o pomoc!!!
- Niestety, to niemo�liwe! Mamy w stolicy zim� stulecia.
Jak panowie widz�, musimy zwalcza� jej niepo��dane skutki. -
Co powiedziawszy, kapitan Szatanowski dziarsko skierowa�
wylot miotacza w niebo i uruchomi� go. Z nieba miast �niegu,
pocz�� pada� deszcz.
- Do diab�a!!! - rykn�� Herzel i z�apa� kapitana za
rami�. Ich spojrzenia splot�y si�. Czarne czelu�cie oczu
Szatanowskiego parali�owa�y swoj� g��bi�, wci�ga�y w szalon�
gr�. Wargi kapitana rozszerzy� w�t�y, ironiczny u�mieszek.
- Ju� tu s���!!! - rykn�� Sontag wyrywaj�c Herzla z
hipnotycznego transu.
- Precz z �yd�akami!!!
- Polska dla Polak�w!!!
- Uciekajmy! - wrzasn�� von Paulus i rzuci� si� do
ucieczki.
- Tam s�! Uciekaj�! Bra� ich!!!
- Nie s�dzicie, �e t�um jest jak monstrualne, bezmy�lne
zwierz�?! - spyta� von Paulus.
- Oby spotka� go los dinozaur�w! - krzykn�� Sontag.
Okaza�o si�, �e uliczka jest �lepa. Prosty w swej wymowie
fakt wstrz�sn�� nimi do g��bi.
- Ja nie jestem �ydem!!! - wrzasn�� Sontag w stron�
zbli�aj�cego si� t�umu.
- Ja te� nie!!! - zawt�rowa� mu von Paulus.
Niestety, Herzel nie m�g� o sobie powiedzie� tego samego.
I nie powiedzia�. Czekali.
- Deliryczny sen - westchn�� von Paulus przeci�gaj�c si�.
- Prosz� poczeka�, niech zgadn� - przerwa� mu Sontag. -
�ni�o si� panu, �e jest pan w Warszawie na Mi�dzynarodowym
Kongresie Intelektualist�w, razem ze mn� i Herzlem. �ciga�
nas ��dny krwi t�um i...
- Wszystko si� zgadza! - przerwa� Herzel.
Milczenie. W�a�nie zaczyna�o wschodzi� s�o�ce.
- Taaak. Troch� to wszystko dziwne. To, �e mamy wszyscy
te same sny i ich dziwny realizm... Mo�e ta wyspa jest bram�
mi�dzy �wiatami r�wnoleg�ymi albo w niepoj�ty spos�b
katalizuje nasze sny... - Sontag urwa�, by ju� po chwili
podj��: - Zastan�wmy si� spokojnie. Wszyscy mamy takie same
sny. Nie mo�e to wi�c by� przypadkiem. W gruncie rzeczy,
nawet nie wiem, kiedy zasn��em. By�em podniecony i oczy
piek�y mnie od s�onej wody... A poza tym nie cierpi�
spadochroniarstwa, cierpi� na l�k przestrzeni.
- A ja owszem - rozmarzy� si� Herzel. - Nie czu� twardej
ziemi pod stopami, si�ga� wzrokiem poza wszelkie granice,
gra� na nosie �mierci...
- Taaa... - westchn�� Sontag. - I by� niezale�nym
finansowo. Przecie� we �nie jeste� pan wybitnym pisarzem.
- No i zosta� pan na pok�adzie samolotu, podczas gdy my
walczymy beznadziejnie ze �mierci�... To m�g�by by� pa�ski
sen - powiedzia� von Paulus z zadum�.
- A Warszawa?! Kto� przecie� �ni� Warszaw�!!! - wrzasn��
Herzel. Wygl�da� w tym momencie jak goniony zaj�c. Odezwa�o
si� w nim genetyczne dziedzictwo jego rasy szczutej od
tysi�cleci.
- W�a�nie - mrukn�� oszcz�dnie von Paulus.
- W�a�nie, w�a�nie... Pa�ski odwieczny kompleks
arystokraty wobec nowoczesnej, zdobywaj�cej coraz to nowe
obszary �wiata inteligencji... To by� pa�ski sen - Sontag
zawiesi� g�os.
- Przypu��my, �e rzeczywi�cie by� to m�j koszmar - von
Paulus nie traci� spokoju. - Ale prosz� mi powiedzie�,
Sontag, jaka by�a pa�ska ulubiona lektura m�odzie�cza?
- "Robinson Crusoe". A dlaczego... - Zrozumia� i zamilk�.
Milczenie. S�o�ce grza�o i ironicznie �wieci�o, ocean
szumia� szyderczo. Pierwszy zauwa�y� butelk� Herzel. Zerwa�
si� i wbieg� do oceanu. Powr�ci� z butelk� po polskiej
w�dce. W �rodku, miast w�dki, by�a niewielka zwini�ta w
rulonik kartka. Widnia� na niej rysunek czarnej,
rozczapierzonej d�oni.
- R�ka Diab�a!!! - krzykn�� Sontag. - Zawsze i wsz�dzie
R�ka Diab�a!!! R�ka Diab�a dla ka�dego!!!
- Niesmaczny �art - mrukn�� z niesmakiem von Paulus.
"To gra" - my�la� Sontag bezskutecznie rozgl�daj�c si� za
jakim� cieniem. "Gra bez regu� i widocznego sensu, a mo�e
raczej zabawa... Tak! Przypomina to zabaw� niemowl�cia
wyrzucaj�cego nieustannie grzechotk� na ziemi�. To my
jeste�my ow� grzechotk�... Chocia� nie, za wiele w tym
wszystkim rozmy�lnej, i�cie diabelskiej z�o�liwo�ci. Sny s�
odbiciem naszych marze�, zdeformowanych, groteskowych i
przez to ukazuj�cych sw� �mieszno��. Jak w krzywym
zwierciadle".
Doszli wsp�lnie do wniosku - co poprzedzi�a burzliwa,
przeradzaj�ca si� w k��tnie dyskusja - �e nie mog� poddawa�
si� snom. Jedynie Sontag zareplikowa�, �e je�eli wyspa jest
jego snem, to i tak nic si� nie stanie, je�li za�nie.
Stan�o na tym, �e von Paulus i Herzel b�d� si� nawzajem
pilnowa�, a Sontag b�dzie kontrolowa� ich obu.
Sontag b�yskawicznie wykorzysta� swoj� uprzywilejowan�
pozycj� i zasn��. Obudzi� si� dok�adnie w tym samym
momencie, tak samo �pi�cy.Dopiero wtedy zrozumia�, �e nie mo�e
przecie� zasn�� w swoim w�asnym �nie i za�mia� si�
niepowstrzymanym, szalonym �miechem cz�owieka dotkni�tego
czym� w rodzaju ob��du. Tymczasem von Paulus i Herzel co
jaki� czas nacierali si� wzajem s�on� wod�, policzkowali,
szczypali w najczulsze miejsca, �piewali spro�ne piosenki
straszliwie przy tym fa�szuj�c. Obaj czynili to nie bez
m�ciwej satysfakcji; Herzel - dotkni�ty w swym patriotyzmie,
von Paulus - zapami�ta�y w kastowym separatyzmie.
I kiedy tak Sontag �mia� si� swoim histerycznym,
wznosz�cym, to zn�w opadaj�cym �miechem, Herzel
nieoczekiwanie zerwa� si� i pobieg� w g��b wysepki.
- Go�my go!!! - von Paulus zatraci� gdzie� sw�
majestatyczn� niewzruszono��. - Je�eli za�nie... Przecie� on
jest bezpieczny w swoim �nie!!! - I pobieg� za Herzlem.
Tymczasem Sontag nieustannie zasypia� budz�c si� zarazem.
Ironicznie i sennie szumia� ocean.
Kiedy von Paulus zauwa�y� le��cego opodal Herzla, by�o
ju� o wiele, wiele za p�no.
Kiedy do ziemi zosta�o jakie� trzysta st�p, Michael Sontag
zako�czy� obliczenia i zrozumia�, �e strawi� ostatnie minuty
�ycia na czynno�ci tyle� idiotycznej, co daremnej. I
posmutnia� jeszcze bardziej, o ile w og�le by�o to jeszcze
mo�liwe. Spojrza� z nienawi�ci� w g�r�, na kr���cy po niebie
samolot.
- Uda�o ci si�! - warkn��, ale jego s�owa porwa� p�d
powietrza.
Jakie� trzydzie�ci metr�w pod stopami Sontaga von Paulus
bezskutecznie usi�owa� zasn��.
Tymczasem na pok�adzie "Rekina Przestworzy" Aaron Herzel
odetchn�� z widoczn� ulg� i otar� zimny pot z wysokiego
czo�a.
- Uda�o si� - szepn��.
W tym samym momencie drzwi do kabiny pilot�w otworzy�y
si� i stan�li w nich pilot i nawigator ze spadochronami na
plecach. Silniki "Rekina Przestworzy" zakaszla�y i zamilk�y.
Pierwszy opu�ci� pok�ad samolotu nawigator Simons.
- Co tu si� dzieje?! - warkn�� Herzel �api�c za rami�
pilota Cabaniasa, poczciwca w �rednim wieku. Ale poczciwiec
przesta� by� poczciwcem, jego czarne, niezg��bione oczy
wci�ga�y, poch�ania�y, obiecywa�y... piek�o? Pilot
u�miechn�� si� lekko, ze zjadliw� ironi� i wyskoczy�.
Herzel wyjrza� za nim. Na tle bezkresnego b��kitu
majestatycznie wykwit�y dwie ogromne czasze spadochron�w. Na
obu widnia�y gigantyczne, rozczapierzone, czarne d�onie.
- Ju� wiem, kto przy�o�y� do tego wszystkiego r�k� -
wyszepta�. Jego szept nie zd��y� przebrzmie�, kiedy ponad
dziesi�� tysi�cy st�p ni�ej von Paulus gwa�townie zderzy�
si� z g�azem narzutowym.
Herzlowi pozosta�y dwie, mo�e trzy minuty czasu na
przebudzenie.