White Karen - Zagubione godziny
Szczegóły |
Tytuł |
White Karen - Zagubione godziny |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
White Karen - Zagubione godziny PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie White Karen - Zagubione godziny PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
White Karen - Zagubione godziny - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Karen White
Zagubione godziny
The Lost Hours
Przełożyła Magdalena Słysz
Strona 3
KAREN WHITE
Współczesna pisarka amerykańska. Mieszka
niedaleko Atlanty; jej ukochaną bohaterką powieściową
jest Scarlett O’Hara z Przeminęło z wiatrem. Pomimo
literackich aspiracji, po ukończeniu college’u
zdecydowała się studiować zarządzanie na Uniwersytecie
Tulene; uczelnię ukończyła z wyróżnieniem. Świat
biznesu pochłonął ją na kolejnych 10 lat. W 2000
zadebiutowała jako pisarka, wydając In the Shadow of the
Moon. Łącznie napisała 16 powieści, m.in. After the Rain,
The Color of Light, The Memory of Water, The House on
Tradd Street, Zagubione godziny, On Folly Beach, Sea
Change i The Time Between W 2014 ukaże się Return to
Tradd Street. White jest finalistką kilku prestiżowych
nagród literackich: Romance Writers of America RITA
Award, SIBA Fiction Book of the Year i National
Readers’ Choice Award. Do swoich wielkich pasji zalicza
grę na pianinie, czytanie książek oraz unikanie gotowania.
www.karen-white.com
Strona 4
Mojej babci, Grace Biance,
w podziękowaniu za wspomnienia,
którymi się ze mną dzieliła
Strona 5
PODZIĘKOWANIA
Dziękuję mojej córce Meghan i jej trenerce Jen
Bishop za to, że przypomniały mi, czym jest miłość do
koni. I, owszem, Meghan, ja patrzę i widzę.
Dziękuję Andi Winkle za to, że poświęciła mi czas i
szczodrze dzieliła się ze mną swoją wiedzą o koniach. Nie
przeszkadza Ci, mam nadzieję, że zostałaś kierowniczką
stajni w Asphodel Meadows ani że napisałam o Twoim
złamanym nosie, ale w mojej wersji przynajmniej nie
zderzyłaś się ze szklaną ścianą. Wszelkie błędy dotyczące
koni i jeździectwa biorę na siebie.
Dziękuję też Wendy Wax i Susan Crandall, zdolnym
pisarkom, których wsparcie i inwencja są bezcenne.
Doceniam to, że zawsze jesteście szczere i wspieracie
mnie, gdy tego potrzebuję.
I, jak zwykle, dziękuję Timowi, Meghan i Connorowi
za to, że pozwolili mi realizować marzenia.
Strona 6
Złote chwile przepływają obok nas w strumieniu
życia, a my widzimy tylko piasek;
Nawiedzają nas anioły,
a my dostrzegamy je dopiero wtedy, gdy odchodzą.
George Eliot
Strona 7
ROZDZIAŁ 1
Gdy miałam dwanaście lat, pomogłam dziadkowi
zakopać metalowe pudełko w ogrodzie na tyłach naszego
domu w Savannah. Nie pytałam, co w nim jest. Pudełko
należało do babci, więc nie obchodziło mnie to. Na długo
przed tym, jak umysłem Annabelle zawładnął alzheimer,
jej ducha pokonał lęk przed życiem, dlatego nabrałam
przekonania, że nie ma do powiedzenia nic, co warte
byłoby słuchania.
Przykucnęłam na skraju płytkiego dołka wśród
babcinych peonii. Czułam zapach potu i rozgrzanej trawy.
Zagłębiłam palce w ciemną ziemię i wzięłam jej dwie
garście, potem rozwarłam zaciśnięte dłonie. Grudy
poleciały na leżące w dole pudełko niczym cienie. Ziemia
spadła na metal z cichym stukotem, jakby czyjeś piąstki
kołatały w wieko, domagając się ujawnienia ukrytych
sekretów. Ziewnęłam i się odwróciłam; o pudełku i tym,
co się w nim znajdowało, nie pamiętałam już w chwili,
gdy zatrzasnęły się za mną siatkowe drzwi na werandzie z
tyłu domu.
Nie myślałam o tym upalnym popołudniu przez
ponad dziesięć lat; nie było to jakieś szczególne
wydarzenie w moim życiu, pełnym przyjaciół, przyjęć i
niekończącego się pasma sukcesów i wrażeń na grzbiecie
konia wyścigowego. Wierzyłam, że jestem niepokonana,
odporna na lęki i rozczarowania, które pozbawiły koloru
Strona 8
twarz mojej babci, tak jak zachodzące słońce pozbawia
świat barw. Wierzyłam, że jestem niepokonana, odporna
na lęki i rozczarowania, które pozbawiły koloru twarz
mojej babci, tak jak zachodzące słońce pozbawia świat
barw.
Dziadek rozumiał to moje złudne przekonanie, bo
znał jego źródło. W końcu to on mi powiedział, że Bóg
nie bez przyczyny ocalił mnie od śmierci w wypadku, w
którym stracili życie moi rodzice, że miał wobec mnie
jakieś plany. Uważałam, że doświadczyłam już wielkiej
tragedii i dlatego nic złego nie może mi się przydarzyć.
Babcia twierdziła, że tylko kuszę los. Ja jednak żyłam w
świecie złudzeń, czułam się niezniszczalna, aż do dnia, w
którym boleśnie przekonałam się, jak bardzo się myliłam.
Życie chyba właśnie takie jest: daje ci w twarz, gdy
najmniej się tego spodziewasz.
Rozległ się dzwonek u drzwi i zapach rozgrzanej
słońcem trawy oraz wilgotnej ziemi zniknął. Wstałam
powoli z fotela w salonie i spojrzałam na wysłużone
meble oczami kogoś, kto od ponad dwudziestu lat nie
przywykł do ich nędznego wyglądu. W domu wciąż
pachniało kwiatami, chociaż ostatnią ze zwiędłych
wiązanek pogrzebowych wystawiłam na chodnik razem z
resztą śmieci zeszłego wieczoru. Miałam nadzieję, że
kwiaty w domu pomogą mi wreszcie poczuć ból, który
czaił się gdzieś pod skórą. Do szóstego roku życia
nacierpiałam się tyle, że moje ciało chyba miało już dość.
Ponownie zadźwięczał dzwonek. Ruszyłam sztywno
Strona 9
do drzwi, choć moje plecy i prawe kolano zgłaszały
protest przy każdym kroku. Typowa dla Savannah wilgoć
wisiała w powietrzu niczym welon, co tak samo nie
sprzyjało mojemu zdrowiu jak zimno. Już dawno doszłam
jednak do wniosku, że żaden klimat nie służy moim
poturbowanym kościom, więc mogę równie dobrze zostać
w tym starym mieście i wiekowym domu, należącym do
rodziny mojej matki od czterech pokoleń.
Starałam się ukryć rozczarowanie, gdy otworzyłam
drzwi i ujrzałam za nimi naszego adwokata, o jakieś
dziesięć lat młodszego od dziadka, którego właśnie
pochowałam. Miał szarawą cerę, barwy wyschniętego
błota bagiennego, i spuszczony wzrok. Zawsze wydawało
mi się, że widzę w jego oczach niepokój.
– O, pan Morton – powiedziałam i usunęłam się na
bok, żeby wpuścić go do środka. – Co za miła
niespodzianka.
Miałam nadzieję, że to jakiś stary przyjaciel z
czasów, gdy uprawiałam jeździectwo, jeden z tych, którzy
w ostatnich latach odwiedzali mnie coraz rzadziej.
Wszystkich ich już zmęczyło pytanie mnie, kiedy znowu
zacznę jeździć, i przestali do mnie wpadać, jakby to, co
mi dolegało i nie pozwalało wskoczyć na siodło, mogło
być zaraźliwe. Nie miałam kolegów ze szkoły, bo głównie
uczyłam się w domu, i większość moich przyjaźni
wywodziła się z kręgów jeździeckich. Kilku dawnych
znajomych zjawiło się na pogrzebie dziadka, ale to
wszystko. Nawet Jen Bishop, moja najstarsza przyjaciółka
Strona 10
i rywalka, przysłała tylko wieniec i kartkę z
kondolencjami.
Pan Morton mruknął coś w odpowiedzi i ruszył
przede mną do salonu. Poprosiłam, żeby usiadł, dosłownie
sekundę po tym, jak zajął mój ulubiony fotel, ten sam, na
którym co wieczór z nieodłączną robótką na drutach
zasiadała babcia.
– Napije się pan czegoś?
– Mógłbym dostać coś do picia, Piper?
Zamilkłam na chwilę, zastanawiając się, czy byłoby z
mojej strony nietaktem, gdybym mu zasugerowała
włożenie aparatu słuchowego.
– A na co miałby pan ochotę, panie Morton? Na
herbatę czy lemoniadę? – Zauważyłam, że przeciągnął
palcem po warstwie kurzu na stoliku. Ślad, który zostawił,
stanowił oskarżenie pod moim adresem jako pani domu. –
A może arszeniku? – dodałam cicho.
Zamrugał wolno i przez jedną okropną chwilę miałam
wrażenie, że usłyszał, co powiedziałam.
– Poproszę coca-colę. Taki gorący dzień.
Wróciłam do pokoju z dwiema szklankami coli w
dwóch trzecich wypełnionych lodem. Miałam już tylko
otwartą puszkę, więc zamiast próbować wytłumaczyć się
przed panem Mortonem, pomyślałam, że po prostu rozleję
to, co jest.
– Dziękuję, Piper. – Pociągnął duży haust,
zmarszczył nos i odstawił szklankę na podkładkę.
– Co mogę dla pana zrobić, panie Morton? –
Strona 11
zapytałam głośno i usiadłam na wytartej kanapie obok
jego fotela.
W odpowiedzi położył swoją teczkę na stoliku do
kawy, który stał przed nim, otworzył ją uroczyście i wyjął
dużą beżową kopertę.
– Musisz podpisać kilka dokumentów związanych z
majątkiem twojego dziadka. – Przesunął w moją stronę
plik papierów i podał mi gruby czarny długopis. – Mam
też dla ciebie dokumenty dotyczące dalszej opieki nad
babką, które musisz przejrzeć i podpisać.
Uniosłam głowę i spojrzałam na niego. Po raz
pierwszy uświadomiłam sobie, co naprawdę oznacza dla
mnie śmierć dziadka. Razem z domem, znajdującymi się
w nim meblami oraz buickiem leSabre z 1988 roku
najwyraźniej przeszła na mnie także opieka nad babcią,
która nawet mnie nie poznawała.
Podpisałam papiery we wskazanych miejscach i
oddałam je panu Mortonowi. On skrupulatnie je złożył, a
następnie schował do teczki. Ale zamiast wstać i wyjść,
poprawił się w fotelu, pociągnął kolejny łyk rozwodnionej
coli i spojrzał na mnie zza grubych szkieł.
– Coś jeszcze, panie Morton? – zapytałam.
Popatrzył na mnie nierozumiejącym wzrokiem.
Położył kościste ręce na kolanach obciągniętych czarnym
materiałem i oświadczył:
– Jest jeszcze jedna sprawa, Piper.
Nie zadałam sobie trudu, żeby odpowiedzieć.
– Jak wiesz, poznałem twoich dziadków, kiedy byłem
Strona 12
jeszcze gońcem w kancelarii mojego ojca. Zawsze byli
porządnymi ludźmi. – Opuścił na moment wzrok, jakby
próbował opanować wzruszenie, i pomyślałam, że choć
przez chwilę chciałabym zaznać cierpienia, którym
przepełniła go śmierć mojego dziadka. – Annabelle…
twoja babka… – ciągnął – była piękną młodą kobietą. Jej
ojciec prowadził praktykę lekarską i cieszył się wielkim
szacunkiem. Leczył ludzi niezależnie od ich pozycji
społecznej i koloru skóry… co było wówczas rzadkością.
– Pochylił głowę, jego krzaczaste brwi przypomniały mi
pikujące jastrzębie. – Annabelle była taka sama. Zawsze
myślała o innych, troszczyła się o wszystkich. – Głos mu
łagodniał, gdy wypowiadał jej imię. Zerknęłam na niego,
ale nic nie wyczytałam w jego oczach.
Spuściłam wzrok i podkurczyłam palce w butach,
żeby nie stukać stopami o podłogę ze zniecierpliwienia, że
panu Mortonowi zebrało się nagle na wspominki.
Spojrzałam za okno, na East Taylor Street i dalej, na
Monterey Square z pomnikiem bohatera wojny o
niepodległość, Kazimierza Pułaskiego. Ten widok
stanowił mój świat od szóstego roku życia, kiedy to
zamieszkałam u dziadków. Bicie dzwonów w kościele
Świętego Jana przy pobliskim Lafayette Square zlewało
się z cichą rozmową babci i dziadka na balkonie poniżej
mojej sypialni i tworzyło wieczorną kołysankę. Przez
krótki czas dzięki umiejętnościom jeździeckim
podróżowałam po świecie. Ale już dawno zsiadłam z
konia i znowu znalazłam się w miejscu, w którym
Strona 13
zaczynałam; patrzyłam na pomnik na Monterey Square i
surową twarz generała Pułaskiego.
– Kiedy się do nich przeprowadziłaś, twoja babka
zamierzała dać ci coś, co wiele dla niej znaczyło, gdy była
młodą kobietą. – Urwał na chwilę, a jego brwi uniosły się
jakby w wyrazie zdziwienia. – Ale chyba nie trafił się
odpowiedni moment, bo twój dziadek powierzył mi to,
gdy oddawał Annabelle do domu opieki. Pomyślałem, że
powinienem ci tę rzecz teraz przekazać.
Oderwałam wzrok od okna, świadoma, że czeka na
moją reakcję. Przez chwilę usiłowałam skupić się na tym,
co właśnie powiedział.
– Coś od mojej babci?
Pan Morton wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki
zaklejoną kopertę i mi ją wręczył. W środku było coś
wypukłego, a na kopercie widniało moje imię, wypisane
starannym pochyłym pismem. Zerknęłam na pana
Mortona, a on kiwnął głową zachęcająco, więc wsunęłam
paznokieć pod zagięcie koperty i ją rozerwałam.
Zajrzałam do środka, szukając jakiegoś listu, notki.
Podstawiłam rękę, odwróciłam kopertę i potrząsnęłam nią,
by coś, co utknęło na końcu, wypadło mi na dłoń.
Pan Morton pochylił się ku mnie i oboje spojrzeliśmy
na mój podarunek, złoty wisiorek w kształcie anioła
trzymającego otwartą książkę. Ponownie potrząsnęłam
kopertą, licząc, że wypadnie z niej jeszcze łańcuszek, ale
nic więcej w niej nie było.
– Nie ma nawet liściku – zauważyłam. Obróciłam
Strona 14
wisiorek w dłoni, zastanawiając się, dlaczego babcia nie
dała mi go wcześniej. Poczułam się dziwnie zawiedziona.
Pan Morton ujął moją rękę i uścisnął ją mocno,
niemal boleśnie.
– Nie, nie ma. Annabelle zamierzała dać ci to
osobiście. To część jej historii… część jej życia, które
miałaś poznać.
Wstałam, skrępowana przejęciem w jego głosie.
– Będę na niego uważała. I poszukam łańcuszka.
Może jest gdzieś w jej dawnym pokoju.
Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę i pomyślałam,
że nie zrozumiał, co powiedziałam. Gdy już miałam
powtórzyć wolno i wyraźnie, pan Morton odparł:
– Zrób tak, młoda damo. – Wstał i spojrzał na mnie
ze skupieniem na swojej pomarszczonej twarzy. – Może
coś znajdziesz.
Zakłopotana, czekałam, żeby wziął swoje rzeczy, a
potem pospiesznie odprowadziłam go do holu.
– Jesteś ładną młodą kobietą, Piper. Twój dziadek na
pewno chciałby, żebyś ruszyła naprzód. Znalazła
mężczyznę i wyszła za mąż. Założyła rodzinę.
– Sugeruje pan, żebym sprzedała ten dom?
Pan Morton wzruszył ramionami.
– To oczywiście wchodzi w rachubę. Nawet po
opłaceniu opieki nad babcią, z majątku twoich rodziców i
dziadków zostanie ci ładna sumka. Mogłabyś wybrać się
w podróż.
Otworzyłam drzwi frontowe i usłyszałam dalekie
Strona 15
bicie dzwonów.
– Nie mam ochoty nigdzie jechać. Poza tym z moim
kręgosłupem i kolanem daleka podróż to chyba nie
najlepszy pomysł.
Adwokat spojrzał na mnie spokojnie.
– Podróż nie zawsze oznacza pokonywanie
odległości. Czasami najlepsze podróże odbywa się w
granicach swojego serca. – Zanim zdążyłam zapytać, co
ma na myśli, dodał: – A skoro mowa o wyjeździe,
wybieramy się z Matildą na czteromiesięczną wycieczkę
po wybrzeżach Ameryki Południowej. Matilda marzyła o
tym od dłuższego czasu i doszedłem do wniosku, że to
równie dobry moment jak każdy inny. Będziesz mogła
kontaktować się ze mną e-mailem, ale pewnie nie zawsze.
W razie pilnej sprawy dzwoń do biura. George na pewno
chętnie ci pomoże.
– Dziękuję. – Starałam się nie wzdrygnąć na
wzmiankę o George’u. Nie mogłam się już doczekać,
kiedy pan Morton wyjdzie. Jego słowa wzbudziły we
mnie niepokój i jedyne, czego pragnęłam, to wrócić do
ciemniejącego salonu i rozmyślań o tym wszystkim, co
straciłam.
Pan Morton wyszedł na ceglane schody i wyjął z
kieszeni staroświecki złoty zegarek, na dewizce dyndał
breloczek w kształcie klucza. Starszy pan spojrzał na
tarczę zegarka i marszcząc czoło, schował go z powrotem.
– Jeszcze jedno. Matilda chciałaby wiedzieć, czy
drzewo genealogiczne jej rodziny jest już gotowe.
Strona 16
Grzebanie się w drzewach genealogicznych i
rozwikływanie tajemnic cudzych koligacji rodzinnych
było najbardziej ryzykownym zadaniem, jakiego się
podjęłam od czasu upadku z konia przed sześcioma laty.
Ściągnęłam brwi, wiedząc, że moja odpowiedź nie
spodoba się pani Morton.
– Prawie. Ale wbrew temu, co mówiła pańska żona,
nie udało mi się znaleźć żadnych związków między jej
rodziną a brytyjskim rodem królewskim. Znalazłam
natomiast powiązania z hodowcami owiec w Yorkshire.
Przez moment patrzył na mnie bez wyrazu. W końcu
odparł:
– Sama jej to powiedz.
– To już lepiej rzućcie mnie aligatorom na pożarcie –
mruknęłam pod nosem, gdy się odwrócił. Wyobraziłam
sobie jego apodyktyczną żonę, której pretensje
dorównywały tylko pogardzie dla mojej osoby, bo
wykazałam się złym smakiem i przyszłam na świat na
północ od linii Masona–Dixona, choć moi rodzice urodzili
się i wychowali w Savannah.
Pan Morton odwrócił się do mnie tak gwałtownie, że
się przestraszyłam.
– Słyszałem to.
Uśmiechnęłam się, odnosząc wrażenie, że moja twarz
nienaturalnie się rozciąga, jakby nie była przyzwyczajona
do unoszenia kącików ust.
– Do widzenia, panie Morton – rzuciłam, zamykając
ciężkie drzwi z wiszącym na nich czarnym wieńcem.
Strona 17
Patrzyłam za nim przez szyby witrażowe i
usiłowałam przywołać łzy na myśl o dziadku, który
wychowywał mnie, od kiedy miałam sześć lat. Z
roztargnieniem obróciłam w dłoni mały wisiorek i mocno
zamrugałam, żeby zmusić się do płaczu. Ale tylko stałam
z suchymi oczami i śledziłam wzrokiem pana Mortona,
który szedł powoli chodnikiem w stronę placu z posągiem
poległego bohatera wojennego. I zaczęłam się
zastanawiać, zresztą nie po raz pierwszy, czy śmierć dla
chwały nie jest znacznie lepsza niż życie z widocznymi
śladami porażki.
Strona 18
ROZDZIAŁ 2
Obudziłam się z zesztywniałym karkiem, w bok
wbijało mi się coś małego i twardego. Znowu zasnęłam na
kanapie, bo nie było już dziadka, który by mi kazał pójść
na górę i położyć się do łóżka. Usiadłam, kręcąc szyją, i
sięgnęłam ręką pod biodro, żeby wydobyć to, co mnie
uwierało. Mały złoty wisiorek. Podniosłam go i poczułam
dreszcz podniecenia, choć nie wiedziałam dlaczego. Być
może liczyłam, że poszukiwania łańcuszka pomogą mi
zapomnieć na jakiś czas o reszcie mojego życia.
Powlokłam się do kuchni; kolano i kręgosłup
dołączyły się do protestów zgłaszanych przez kark.
Otworzyłam lodówkę, żeby wyjąć moją poranną colę, i
przypomniałam sobie, że poprzedniego wieczoru
skompromitowałam się jako gospodyni, częstując pana
Mortona resztkami z ostatniej puszki, wydobytej z głębi
chłodziarki. Małą przestrzeń lodówki wypełniały
zapiekanki, sałatki, duża szynka, a to za sprawą źle
pojętego poczucia obowiązku sąsiadów, byłych
współpracowników dziadka i członków Kościoła. Tak w
Savannah wyglądała żałoba, jakby cierpienie po czyjejś
śmierci wymagało dodatkowych kalorii. Do tej pory nie
uchyliłam nawet folii przykrywającej pojemniki, bo
miałam poczucie, że nie zasłużyłam na te dary. Nie
uroniłam jeszcze ani jednej łzy.
– Niech to szlag – powiedziałam do pustej kuchni i
Strona 19
zatrzasnęłam drzwi lodówki.
Coś upadło na drewnianą podłogę i poniewczasie
zorientowałam się, że trzaskając drzwiami, upuściłam
wisiorek, który wciąż trzymałam w dłoni. Z
nieuzasadnionym przerażeniem padłam na podłogę i
zapomniawszy, że powinnam uważać na kolano, zaczęłam
na czworakach szukać zguby.
Ozdobę znalazłam obok przepełnionego plastikowego
kubła na śmieci, jakby to miało mi przypomnieć, że
należy go opróżnić. Podniosłam ją, a potem wyciągnęłam
do światła, które wpadało przez okno. Mrużąc oczy,
przyjrzałam się okładce otwartej książki, bo zauważyłam
wygrawerowane na niej cienkie czarne linijki. Zbliżywszy
się jeszcze bardziej, stwierdziłam, że to rzeczywiście
pismo, ale słowa były za małe, abym mogła je odczytać. Z
największym zapałem, jaki mogłam z siebie wykrzesać,
przeszłam przez hol do gabinetu dziadka; przystanęłam
przed drzwiami, gdy poczuwszy zapach fajki,
pomyślałam, że powinnam zapukać.
Przejrzałam szuflady biurka, ale w końcu znalazłam
lupę na blacie, tam gdzie dziadek odłożył ją po
przeczytaniu niedzielnej gazety. Poczułam lekki smutek i
zatrzymałam się na moment, czekając, żeby zamienił się
w ból. Ale pozostałam równie otępiała i bezsilna, jak
przez ostatnich sześć lat, i nawet ta myśl nie wywołała łez,
które tak chciałam uronić. Ujęłam lupę za metalową
rączkę, mając nadzieję, że jest jeszcze ciepła od dotyku
dziadka. Ale była zimna i bezduszna, gdy podeszłam z nią
Strona 20
do okna, żeby lepiej widzieć.
Podniosłam wisiorek oraz lupę i zbliżyłam je do oka.
Odwróciwszy ozdobę, żeby zobaczyć okładkę książki,
przeczytałam głośno: Perfer et obdura; dolor hic tibi
proderit olim. Popatrzyłam w górę, słysząc słowa, które
padły z moich ust. Czy to nie była łacina? Przeczytałam
tekst jeszcze raz, wysilając umysł, żeby przypomnieć
sobie język, który od czasów szkoły zdążyłam zapomnieć.
Odłożyłam lupę na biurko dziadka i podeszłam do
regału z książkami w nadziei, że uchował się wśród nich
mój stary podręcznik do łaciny. Dziadek nie zamierzał
mieć nic wspólnego z komputerami, a mnie nie chciało się
iść po schodach na piętro, żeby włączyć własny. A
przetrząsając bibliotekę, miałam gwarancję, że
poszukiwania zajmą mi większość i tak jałowego
przedpołudnia.
Zapomniawszy o śniadaniu, przez godzinę
przeglądałam książki dziadka, ale nie znalazłam nic, co
mogłoby mi pomóc przetłumaczyć sentencję. Już miałam
opuścić gabinet, gdy pod jednym z okien zauważyłam
stary kufer kapitański.
Babcia trzymała w nim kiedyś swoje robótki ręczne,
między innymi wydziergane dla mnie swetry i szaliki,
które albo na mnie nie pasowały, albo mi się nie podobały
i ich nie nosiłam. Nigdy wcześniej nie interesowała mnie
zawartość tego kufra, ale teraz coś kazało mi zatrzymać
się obok niego – ulotne wspomnienie babci, która klękała
przed nim z trzaskiem w kolanach, żeby schować coś do