3608

Szczegóły
Tytuł 3608
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3608 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3608 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3608 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GRAHAM MASTERTON STUDNIE PIEKIE� (Prze�o�y�a: Danuta Dowjat) �My�l�, �e gdyby diabe� nie istnia� i mia�by go stworzy� cz�owiek, to stworzy�by go na sw�j obraz i podobie�stwo �. FIODOR DOSTOJEWSKI �Ku zgie�kliwej trzodzie, kt�rej stada �ywot sw�j wiod� na pastwisku Ziemi, Szatan spogl�da i na �o�u siada Z siarki wy�onion w�r�d brzasku promieni�. ROBERT SOUTHEY ROZDZIA� 1 Wszystko zacz�o si� pewnego rze�kiego, ch�odnego popo�udnia w Connecticut, gdy li�cie spadaj� z drzew, a niebo czysto�ci� i b��kitem przypomina oczy dziecka. Wje�d�a�em w�a�nie zakurzonym samochodem marki Country Squire na podjazd przy domu Bodine'�w i trz�s�o mn� niew�sko na wybojach. Zmru�y�em powieki przed s�o�cem �wiec�cym wprost w oczy przez korony drzew, na uszy mocno naci�gn��em czerwon� czapeczk� baseballow� i wysoko postawi�em ko�nierz ko�uszka. Z ty�u wozu narz�dzia i kawa�ki rur �omota�y, uderzaj�c o siebie, wierny kot Shelley u�o�y� si� na s�siednim siedzeniu i wyci�gn�� �apki. Jego wymyte do czysta uszy a� l�ni�y. Zatrzyma�em si� przed domem i wysiad�em z samochodu. - Idziesz? - zapyta�em kota, ale on tylko przymkn�� �lepia, jakby walczy� z migren�, co znaczy�o, �e jest zbyt zimno na dworze i zostanie w �rodku s�uchaj�c radia. C� za leniwy cholernik z niego. - Jak tam sobie chcesz - powiedzia�em wi�c tylko. Po warstwie szeleszcz�cych, wysuszonych li�ci podszed�em do werandy. Dom Bodine'�w by� du�ym wiktoria�skim budynkiem po�o�onym na niskim wzg�rzu mi�dzy New Milford i Washington Depot przy drodze numer 109. Woko�o rozci�ga�a si� cicha, wiejska okolica, wsz�dzie tylko zagajniki i ma�e osady. Gdy tury�ci i niedzielni wycieczkowicze powr�cili do Nowego Jorku, nieliczni stali mieszka�cy - nie przyby�o ich wielu od czas�w kolonizacji - szykowali si� do przyj�cia zimy. Jim Bodine grabi� li�cie za domem. By� m�odym m�czyzn�, najwy�ej dwudziestopi�cioletnim, czyli o ponad dekad� m�odszym ode mnie. Mia� jasne, wij�ce si� w�osy i du�e z�by, a w we�nianej kurtce przypomina� posta� wprost z obraz�w Normana Rockwella. - Cze��, Mason - powita� mnie i opar� si� na trzonku grabi. - Jak leci? - zagadn��em. - W porz�dku. Zimny ranek, co? Wci�gn��em ostre powietrze pachn�ce dymem. - Jeszcze jak. Mo�e wejdziemy do domu? - Jasne. Alison w�a�nie mia�a robi� kaw�. Opar� grabie o por�cz werandy z ty�u domu i otworzy� siatkowe drzwi chroni�ce przed muchami. Weszli�my do kuchni. Poczu�em ciep�o i mi�y zapach, zobaczy�em miedziane rondle na sosnowej p�ce, a na wszystkich parapetach stygn�ce foremki z ciastem. Alison Bodine w�a�nie wyjmowa�a blach� ciasteczek cynamonowych i pomy�la�em, �e chcia�bym umrze�, zad�awiwszy si� takim w�a�nie ciasteczkiem, kochaj�c si� z Raquel Welch na spr�ystym materacu. Alison wygl�da�a na starsz� od m�a, reprezentowa�a typ kobiety bardzo macierzy�skiej. Mia�a ciemne w�osy upi�te w kok, drobn�, mi�� twarz z szeroko rozstawionymi, br�zowymi oczami. By�a niepozorna, niskiego wzrostu, tak� kobiet� mo�na bez przykl�kania obj�� d�o�mi za szyj�, ale nigdy w pasie. - Co u ciebie, Mason? - powita�a mnie i przyni�s�szy trzy fajansowe kubki, nala�a do nich kawy. Usiedli�my przy starym, solidnym stole kuchennym i zajadali�my ciasteczka. Blade promienie s�o�ca z trudem przebija�y si� przez szyby. - Macie k�opoty ze studni�, co? - spyta�em. Jim w�o�y� do ust ciastko, kt�re si� pokruszy�o, gdy pr�bowa� je ugry��. - Tak - przytakn�� zbieraj�c okruszki. - �wie�a sprawa. Zacz�o si� jakie� dwa, trzy dni temu. Ale si� przestraszy�em, �e mog� by� wi�ksze k�opoty zim�, kiedy .ziemia zamarznie. - To dobrze, �e mnie wezwa�e� - powiedzia�em. - A tak w�a�ciwie to o co chodzi? - Od czasu do czasu p�ynie woda o dziwnym kolorze, ��tozielonkawa. Nie ma �adnego smaku, ale dziwnie wygl�da. - Jako� mi g�upio j� gotowa� - dorzuci�a Alison. - S�yszy si� tyle o przeciekach i nawozach sztucznych dostaj�cych si� do w�d gruntowych. - Je�li p�ynie d�u�ej, to w ko�cu robi si� czysta? - Tak, po jakich� dziesi�ciu, pi�tnastu minutach - wyja�ni� Jim. - A co z nalotem? Zostaj� �lady na zlewie? Mo�e co� w niej p�ywa? - Nie, tylko ten dziwny kolor. Pi�em kaw�. Chyba nic powa�nego, pomy�la�em. Najr�niejsze czynniki mog�y wp�yn�� na jako�� wody w studni: zwi�zki organiczne, minera�y, przecieki. Bodine'owie martwili si� tylko jednym: �e b�d� pili czyje� �cieki. Mieli�my mokry rok i ziemia bardzo nawilg�a. Kiedy poziom w�d gruntowych podnosi si� tak wysoko, jak w ostatnim czasie, mo�e si� zdarzy�, �e podziemne strumienie docieraj� do szamba, ale dochodzi do tego niezwykle rzadko. Z opisu Bodine'�w wynika�o raczej, �e woda przep�yn�a przez pok�ady minera��w lub szcz�tk�w ro�linnych i to w�a�nie zmieni�o jej zabarwienie. - Mog� wzi�� pr�bk� - zwr�ci�em si� do nich. - I zawie�� j� do New Milford jeszcze dzi� wieczorem, a je�li Dan Kirk szybko j� dla mnie przebada, to dam wam zna� jutro po po�udniu. Nie wygl�da mi to na powa�n� spraw�. Pami�tam, �e par� lat temu facet w Kent odkr�ci� kran i pop�yn�a woda czerwona jak krew. Okaza�o si�, �e do wody dosta�a si� odrobina zwi�zku potasu i wystarczy�o wykopa� studni� troch� g��biej. - Miejmy nadziej�, �e i u nas tak b�dzie. - Alison u�miechn�a si� nie�mia�o. - Ba�am si�, �e ta woda jest zatruta. - Chyba nie chorujecie, co? - spyta�em. - Nie, �adne z nas. - A Oliwer? - W porz�dku. Twardy jak rzepa. Doko�czy�em kawy i wsta�em. - Mogliby�cie mi po�yczy� s�oik po d�emie albo po czym� takim na pr�bk�? - Jasne. Alison si�gn�a do kredensu po s�oik. Wtedy ukrad�em kolejne ciasteczko i wepchn��em je do ust, gdy szed�em za ni� do pralni. I jak tu si� dziwi�, �e mam k�opoty z utrzymaniem linii. �eby spali� tyle s�odko�ci, trzeba by przebiec ze trzy mile. - Najpierw my�la�em, �e to rdza z rur - zacz�� Jim, gdy pochylili�my si� nad zlewem. - Aha - wymamrota�em, rozpryskuj�c kaskad� okruch�w. - To by�o najprostsze wyt�umaczenie. Ale gdy si� przekona�em, �e we wszystkich kranach woda jest taka sama, uzna�em, �e to co� innego. I jak m�wi�em, �adnych drobin czy py�k�w. Odkr�ci�em kran i pozwoli�em wodzie p�yn��. Najpierw by�a czysta, ale po chwili zauwa�y�em zmian� koloru, cho� nie tak szokuj�c�, jak czerwie� krwi w Kencie. Woda nabra�a jasnego, nieprzyjemnego odcienia ��tego i m�wi�c prawd�, wygl�da�a jak mocz. Z namaszczeniem pobra�em pr�bk� do s�oika i unios�em go pod �wiat�o. - I co s�dzisz? - zapyta� Jim. - Trudno powiedzie�. - Wzruszy�em ramionami. - Troch� przypomina zwi�zki mineralne. Jest prawie przezroczysta. Pow�cha�em wod�, ale moim zdaniem nie wyr�nia�a si� �adnym szczeg�lnym zapachem. Poda�em s�oik Bodine'om, �eby te� sprawdzili. Jim potrz�sn�� g�ow�, a Alison kilkakrotnie poci�gn�a nosem i stwierdzi�a: - Ryba. - �e co? - Hmm, mo�e to i g�upie, ale czuj� zapach ryby. Przysun��em s�oik do nosa i g��boko wci�gn��em powietrze. - Ja nic nie czuj� - powiedzia�em do niej. - A ty, Jim? Spr�bowa� jeszcze raz, ale zn�w pokr�ci� g�ow�. - Masz bujn� wyobra�ni�, skarbie. A poza tym w naszej studni nie ma prawa by� �adnych ryb. Zakr�ci�em s�oik i schowa�em do kieszeni ko�uszka. - Dan Kirk wykryje, co to za cudo. Kiedy� znalaz� �rodek owadob�jczy, kt�ry pokonawszy osiem warstw litej ska�y, dotar� do podziemnego strumienia i sko�czy� w herbacie faceta mieszkaj�cego siedem mil dalej. To Sherlock Holmes w �wiecie H2O. - A ty kim jeste�? - spyta�a Alison. - Lataj�cym Holendrem w �wiecie rur? - To, �e mnie trudno z�apa�, nie oznacza, �e nigdy nie bywam w domu. - U�miechn��em si� szeroko. - Przecie� robi� u ludzi, nie? W tej chwili powinienem zak�ada� nowe kaloryfery u Harrison�w. S�yszeli�cie, �e maj� nowe kaloryfery? - Sara mi wspomina�a - przyzna�a Alison. - Nie masz jakich� �wie�szych ploteczek? - Ch�opaka Katz�w wywalili ze szko�y, je�li was to interesuje. - Te� ju� s�ysza�am. Wendy Pitman wspomina�a mi o tym w sklepie Northville'a. - Tak, sklep Northville'a - westchn��em, gdy przez kuchni� wyszli�my na podw�rko. - M�wi� o nim, �e je�li czego� tam nie ma na sk�adzie, to w og�le nie warto tego szuka�. Szczera prawda. W��czaj�c w to wszystkie plotki, kt�re stamt�d pochodz�. Na dworze by�o naprawd� zimno, wi�c g��biej wci�gn��em czapeczk�. S�o�ce ju� si� schowa�o za lini� lasu, a pomara�czowe promienie l�ni�y na czubkach drzew. Z ust ulatywa�y ob�oczki pary i zacierali�my d�onie, by nam nie zmarz�y. U s�siad�w zaszczeka� pies. - Zajrz� do was jutro, jak si� tylko czego� dowiem - zwr�ci�em si� do Jima. - Ale moim zdaniem nie macie si� o co martwi�. Pili�cie t� wod�, a czujecie si� normalnie i zajadacie ciasteczka, wi�c cokolwiek to jest, nie ma si� czym przejmowa�. - Chcesz par� do domu? - zaproponowa�a Alison. - Nie, dzi�kuj�. I tak ju� uty�em. Par� tygodni temu musia�em pe�zn�� rur� doprowadzaj�c� ciep�e powietrze i z trudem si� przez ni� przepchn��em. Niez�y spos�b na zgon, co? Zarurowany na �mier�. Jim i Alison towarzyszyli mi w drodze do samochodu. - Lepszy ni� utoni�cie - rzuci�a kobieta. - Utoni�cie? - zdziwi�em si�. - A kto m�wi o utoni�ciu? - Spytaj Jima - odpar�a. - Przez ca�y ubieg�y tydzie� tylko to mu si� �ni�o. - Mo�e nie powiniene� nape�nia� po brzegi wanny. Jim wygl�da� na zawstydzonego. - G�upstwo. To tylko sen. - Jaki? - Dlaczego mu to powiedzia�a�? - zwr�ci� si� do �ony. - G�upi sen i tyle. - Jestem znawc� sn�w o wodzie. Wiesz, �e jestem hydraulikiem, a wcze�niej zrobi�em po�ow� kursu uniwersyteckiego z psychologii. Kt� lepiej ode mnie potrafi zinterpretowa� sen o toni�ciu? Ju� ci m�wi�: spychasz w pod�wiadomo�� pragnienie, by i�� na dno razem z �Titanikiem�, gryzie ci� to, �e zaton�� ponad p� wieku temu. A mo�e mama dodawa�a za du�o wody do twojej oran�ady, gdy by�e� dzieckiem, i teraz cierpisz na obsesj� rozcie�czania? Jim wepchn�� d�onie w kieszenie kurtki i wzruszy� ramionami. - To tylko jeden z tych g�upich sn�w. �ni mi si�, �e jestem pod wod�, bardzo ciemn� wod�, i chc� si� wydosta�, ale nie mog�. - D�ugo to trwa? - Nie wiem. Mo�e par� sekund. Ale budz� si� zlany zimnym potem. I jest mi naprawd� bardzo zimno. Poza tym mam wra�enie, �e wypi�em ca�e litry lodowatej wody. Obszed�em samoch�d i otworzy�em drzwi. Shelley siedzia� w �rodku i s�ucha� Doi�y Parton. Zmierzy� mnie wynios�ym spojrzeniem. Czasem zachowywa� si� tak arogancko, �e mia�em ochot� mu przykopa�. Zastanawia�em si� niekiedy, kto, u licha, kieruje firm� �Mason Perkins, Naprawy Hydrauliczne i Ogrzewanie�, ja czy ten przekl�ty Shelley? Naprawd� m�g�bym mu przykopa�. Jim otar� nos wierzchem d�oni i powiedzia�: - Najbardziej przera�a mnie uczucie, �e ta woda si� nie ko�czy. Jest g��boko pod ziemi�, a nad ni� tysi�ce ton ska�. Wi�c nawet gdybym si� wynurzy�, to i tak nie zaczerpn� powietrza. Poklepa�em go serdecznie po ramieniu. - Wygl�da na to, �e masz na pie�ku z wod�. Mo�e za bardzo martwisz si� o studni�? - Te� mu to m�wi� - przyzna�a Alison. Wsiad�em do samochodu i uchyli�em okienko. - Je�li si� tym tak przejmujesz, to zrobi� wszystko co w mojej mocy, �eby� jak najszybciej dosta� wyniki bada�. - Powinien przesta� tak harowa� - wtr�ci�a jego �ona. - Mo�e to jeden z tych sn�w, kt�re miewaj� ludzie walcz�cy za wszelk� cen� o powodzenie? - Pos�uchaj: prawie sko�czy�em zaawansowany kurs psychoanalizy, zupe�nie zwyczajni ludzie opowiadali nam sny, od kt�rych ty by� z miejsca posiwia�. Tw�j sen to pestka. Rezultat niepokoju. Przed p�j�ciem do ��ka we� jak�� pigu�k� nasenn� i po koszmarach. - Czy liczysz sobie za porady lekarskie tyle samo, co za naprawy hydrauliczne? - spyta� z u�miechem Jim. - Licz� sobie za wszystko. Dlatego jestem taki bogaty. Ruszy�em, zatr�bi�em na po�egnanie i pomacha�em r�k�, gdy mija�em skrzynk� na listy umieszczon� przy wje�dzie na podw�rko. Skr�ci�em na zach�d i drog� 109 ruszy�em ku New Milford. Zapali�em reflektory, by lepiej widzie� szos� w zapadaj�cym zmroku. Jecha�em w g�r� i w d� pag�rk�w, a za mn� ta�czy�y li�cie unoszone p�dem powietrza. Zaciekawi� mnie sen Jima Bodine'a, ale nie chcia�em go interpretowa�. To w�a�nie podejrzliwy stosunek do analizowania sn�w sprawi�, �e przerwa�em w po�owie studia uniwersyteckie z psychologii Freuda i Junga. Mo�e nie traktowa�em �ycia na serio. A mo�e nie dla mnie by�a kozetka psychoanalityka, pod�wiadomo�� zbiorowa i odgrywanie autorytetu. Mo�e by�em zbyt samolubny i nie chcia�em zbawia� �wiata od jego obsesji i kompleks�w. Trudno powiedzie�, jakie przewa�y�y wzgl�dy, do�� �e przerwa�em studia w po�owie roku i pora�ony g�upot� tego post�pku wr�ci�em do domu, po czym zgoli�em brod� - w�a�nie w takiej kolejno�ci. Moja matka, drobna, dobra kobieta nosz�ca kwieciste podomki, rozp�aka�a si�; m�j ojciec, wprawdzie wy�szy, ale dor�wnuj�cy jej dobroci�, u�cisn�� mi d�o� i powiedzia�, �e najwy�szy czas, bym si� wzi�� do czego� po�ytecznego. Dlatego w�a�nie zacz��em pracowa� jako hydraulik i od tamtej pory jestem niczym wi�cej, tylko Masonem Perkinsem - hydraulikiem. Prawd� m�wi�c, to wygl�dam bardziej na hydraulika ni� na psychologa. Mam ponad sze�� st�p wzrostu, ciemne, faluj�ce w�osy, d�ug�, szczup�� twarz z wyrazem wiecznego zdumienia, tak charakterystycznego dla hydraulik�w. Gdybym pozosta� przy psychologii, moi pacjenci pewnie by si� zastanawiali, czy mam zamiar wyj�� klucz i przykr�ci� im g�owy we w�a�ciwym miejscu. A moje maniery zawsze bardziej nadawa�y si� do rur ni� do dusz ludzkich. Mia�em kiedy� �on�. Nasze ma��e�stwo nie przetrwa�o d�ugo, cho� ona by�a bardzo mi�a na sw�j spos�b. Mia�a na imi� Jane i marzy�a o schludnym domu na przedmie�ciach, telewizorze i l�ni�cym samochodzie, ja za�, je�li jeszcze potrafi�em marzy�, na pewno chcia�em czego� innego. Sp�dzili�my razem trzy lata, patrz�c w milczeniu na tapety, po czym ona wr�ci�a do domu rodzinnego w Duluth. Mo�e nie powinno si� wi�za� z lud�mi z Duluth? A ja zosta�em tutaj, w Connecticut, z moj� firm� i kotem Shelleyem, i ze wszystkich si� stara�em si� uwie�� kelnerk� z restauracji �Pod Ja��wk��, lecz udawa�o mi si� zaledwie rozpi�� jej wysokie buty kowbojskie. �y�o mi si� nie najgorzej, uwa�a�em, �e jako� sobie radz�, cho� wiele spraw zawali�em. Wjecha�em do New Milford. By�o to ma�e, senne miasteczko przy autostradzie, z tuzinem �licznych, dziewi�tnastowiecznych dom�w oraz g��wn� ulic� z du�ym skwerem i estrad�. Zaparkowa�em ko�o banku i wy��czy�em silnik. Shelley, kt�ry obudzi� si� z twardego snu, przeci�gn�� si� i ziewn�� szeroko. Wyj��em z kieszeni s�oik i sprawdzi�em, czy nie cieknie. Mo�e sprawi� to zapadaj�cy zmierzch, ale woda wyda�a mi si� ciemniejsza ni� wtedy, gdy j� nalewa�em. Odkr�ci�em pokrywk� i pow�cha�em zawarto��. W tym momencie kot zacz�� w�szy� i prychn�� tak przera�liwie, �e a� w�osy stan�y mi d�ba na g�owie. Wygi�� si� w pa��k, niemal z�o�y� na p� i nastroszy� ogon. Jego �lepia rozszerzy�o gwa�towne uczucie l�ku lub nienawi�ci. - Shelley, na mi�o�� bosk� - zacz��em. Dar� pazurami skajowe pokrycie siedzenia i nigdy wcze�niej nie s�ysza�em, by tak prycha�. Zwr�ci�em si� w jego stron�, ale tylko drapa� jeszcze mocniej i miaucza� przeszywaj�co: na taki d�wi�k w �rodku nocy ludzie rzucaj� butem z okna. Zakr�ci�em s�oik. Niemal natychmiast Shelley si� uspokoi� i przesta� je�y� sier��. Patrzy� na mnie podejrzliwie; koty doskonale wiedz�, w jaki spos�b w ludziach, kt�rzy je rozgniewali lub zaniepokoili, wzbudza� poczucie winy. Spojrza�em na niego marszcz�c brwi, po czym zn�w zerkn��em na s�oik. Przecie� to tylko woda; dlaczego wi�c kot niemal dosta� sza�u? Mo�e Alison mia�a racj� i woda pachnia�a ryb� lub czym� podobnym? W ko�cu obaj, Jim i ja, palili�my od czasu do czasu cygara i mo�e nasze powonienie nie by�o tak czu�e, jak jej. Ale przecie� Shelley nie reagowa� gwa�townie na zapachy, nawet ryby. Najbardziej lubi� resztki pizzy, mo�e by i oszala� na widok salami, ale szczerze w to w�tpi�. Wysiad�em z samochodu i zamkn��em drzwi, po czym jeszcze raz odkr�ci�em s�oik i pow�cha�em. Tym razem wyczu�em cie� jakiego� zapachu. Nieprzyjemna, ostra wo�, bardziej metaliczna ni� rybi od�r. Dziwnie si� poczu�em, jakbym zetkn�� si� z czym� nieznanym i wrogim. Gdy tak sta�em o zmierzchu po�rodku miasteczka, ogarn�o mnie niezwyk�e wra�enie samotno�ci. Za estrad� dzieci gra�y w pi�k�, ich okrzyki przypomina�y pisk ptak�w. Obszed�em skwer i po schodach ruszy�em ku wej�ciu do Okr�gowego Wydzia�u Zdrowia. W oknach na pi�trze si� �wieci�o, wi�c uzna�em, �e Dan Kirk i jego zesp� jeszcze pracuj�. Otworzy�em wysokie, czarne drzwi i po szerokich schodach wszed�em na pierwsze pi�tro. Wn�trze jasno o�wietla�y jarzeni�wki, �ciany pomalowano na burozielony kolor. Otworzy�em drzwi z napisem �Wydzia� Zdrowia. Biuro�. W pierwszym pomieszczeniu siedzia�a przy biurku pani Wardell, w okularach i z mocno umalowanymi ustami. - Cze��, Mason. Co ci� do nas sprowadza? - rzuci�a na powitanie. Unios�em s�oik z wod�. - Zatruwaj� studni� - odpar�em melodramatycznym tonem. - Dan jeszcze jest, czy si� wymkn�� wcze�niej? - Dan wymykaj�cy si� wcze�niej? To mia� by� dowcip? On uwa�a, �e je�li wyjdzie o �wicie, to si� wcze�niej wymkn��. W Sherman panika, bo wybuch�a zaraza w�r�d �wi�. - Mog� wej��? - spyta�em. Zapukawszy, wszed�em do laboratorium. Dan siedzia� przy d�ugim l�ni�cym stole i patrzy� w mikroskop. By� m�ody i zupe�nie �ysy, w bia�ym fartuchu przypomina� szalonego profesora lub, co gorsza, ugotowane na twardo jajko. Zauwa�y�em z rado�ci�, �e w pokoju jest r�wnie� Rheta Warren, asystentka Dana, kt�ra rozpocz�a u niego prac� po uko�czeniu biologii w Princeton. Na tle innych sikorek z okolic New Milton zdecydowanie rzuca�a si� w oczy. Mia�a d�ugie, faluj�ce blond w�osy, du�e orzechowe oczy i figur�, kt�rej pod �adnym pozorem nie powinna przys�ania� bia�ym fartuchem. Pomacha�em do niej szczeg�lnie serdecznie i podszed�em do Dana. - Oto nadchodzi hydraulik - powiedzia�em, stawiaj�c s�oik na blacie. Dan zerkn�� znad mikroskopu i zmierzy� naczynie ponurym spojrzeniem. Po czym przeni�s� wzrok na mnie. - M�j horoskop ostrzega, �e zapowiada si� g�upi tydzie�. - Dlaczego g�upi? To woda, najprawdopodobniej czym� zanieczyszczona. Chcia�bym, �eby� j� sprawdzi�. Uni�s� s�oik i popatrzy� na niego wnikliwie wy�upiastymi, kr�tkowzrocznymi oczami. - Sk�d to wzi��e�? - spyta�. - Ze studni Bodine'�w. Jim twierdzi, �e od paru dni z kran�w leci woda o dziwnym kolorze. Alison czuje zapach ryb, a Shelley najwyra�niej si� z ni� zgadza. - Shelley? Tw�j kot? - Tak. Kiedy zdj��em pokrywk�, niemal oszala�. Gdy j� zakr�ci�em, powr�ci� do zwyk�ego stanu ca�kowitej oboj�tno�ci. Dan zgasi� ostre �wiat�o nad mikroskopem i potar� zaczerwienione oczy. - Jak s�dzisz, czy Shelley zgodzi�by si� tu pracowa�? Mam wolny etat dla asystenta z dobrym nosem. - Dan, ja nie �artuj�. Prosz� tylko, �eby� to sprawdzi�. Dan Kirk u�miechn�� si� z wysi�kiem i skin�� g�ow�. - Wiesz, �e i tak musz�. Je�li chcesz, to zabierzemy si� do tego od r�ki. Na dzi� ju� mi starczy �wi�skiej zarazy. - A� tak �le? - Chyba gorzej by� nie mo�e. Biedny stary Ken Follard musia� wyr�n�� ca�e cholerne stado. A palonym mi�sem cuchnie a� do Roxbury. Wyj��em chustk� i przedmucha�em nos. W laboratorium by�o bardzo ciep�o, zw�aszcza po ch�odzie panuj�cym na dworze. Gdy Dan ruszy� do wir�wki, spojrza�em znad chusteczki na Rhet� i pu�ci�em do niej oko. Mo�e to niezbyt romantyczny gest, ale moim zdaniem trzeba korzysta� z ka�dej nadarzaj�cej si� okazji. - Mo�e mi powiesz co� jeszcze o tej pr�bce? - poprosi� Dan, zapalaj�c �wiat�o przy pomalowanym na szaro urz�dzeniu. - Z kt�rego kranu pochodzi? Inne szczeg�y? - Nala�em wody wprost z kranu w kuchni. Jim m�wi�, �e z pozosta�ych p�ynie taka sama. Dan odkr�ci� s�oik i pow�cha�. Przez chwil� analizowa� zapach, po czym zn�w pow�cha�. - Mo�e i Shelley ma racj� - zwr�ci� si� do mnie. - Uwa�asz, �e pachnie ryb�? - Mo�na to i tak okre�li�. - A jak inaczej? Zup� ��wiow�? Dan zanurzy� palec w wodzie i go obliza�. Zmarszczy� brwi i lizn�� po raz drugi. - Zdecydowanie ta woda pachnie i smakuje czym� niezwyk�ym, ale bardzo trudno to precyzyjnie okre�li�. W smaku nie przypomina �adnego ze zwi�zk�w mineralnych, kt�re si� trafiaj� w tych okolicach. Ani to mangan, ani potas. - Urwa� kawa�ek papierka lakmusowego i w�o�y� do wody. Gdy papierek powoli nasi�ka� p�ynem, jego kolor zmienia� si� z jasnofioletowego na czerwonawy. - Hmm, to wskazuje na obecno�� kwas�w. - Jakich kwas�w? - Nie wiem. B�dziemy musieli przeprowadzi� wszystkie badania. Najpierw wsadzimy pr�bk� do wir�wki i zobaczymy, czy si� co� wytr�ci. Widzia�e� jaki� osad na zlewie Bodine'�w albo w wannie? - Ani �ladu. W ko�cu to si� pojawi�o zaledwie par� dni temu, za ma�o czasu, by si� zd��y� od�o�y� osad. Dan w��czy� wir�wk� i patrzyli�my, jak si� w niej kr�ci woda ze studni Bodine'�w. - Ogl�da�e� mecz we czwartek? - Nie, u pani Huntley p�k�a rura. Dan masowa� sobie kark. - Te� nie widzia�em, siedzia�em p� nocy i sprawdza�em nawozy. Rheta przesz�a przez laboratorium, nios�c nar�cze dokument�w i teczek. Z bliska dobrze widzia�em jej oryginaln� urod�. Mia�a troch� za ma�y nos i zbyt szerokie usta, ale te drobne braki nadrabia�a uroczym u�miechem. - Lubi� m�czyzn, dla kt�rych praca jest wszystkim - powiedzia�a z udanym namaszczeniem, jakby mia�a zamiar wr�czy� nam medale. - �wiadczy to o odpowiedzialnym, uczciwym charakterze. - Ca�y ja. Najpierw rury, potem przyjemno�� - odpar�em. Dan wyj�� pr�bk� z wir�wki i w�o�y� j� do spektroskopu. Pracowa� powoli, metodycznie i wiedzia�em, �e sko�czy analizy najwcze�niej za cztery godziny. Gdy elektryczny zegar na �cianie laboratorium pokaza� si�dm�, m�j pierwotny entuzjazm zacz�� przygasa�, by�em coraz bardziej znudzony i g�odny, marzy�em o piwie. Na zewn�trz zapad�a ju� noc, tak �e w oknie widzia�em swoje odbicie, jak siedz� na wysokim sto�ku, z podbr�dkiem opartym na d�oniach. Rheta ju� niemal sko�czy�a porz�dkowanie prob�wek, pipet i innych przyrz�d�w. - Czy to naprawd� odpowiednia praca dla takiej dziewczyny jak ty? - spyta�em, gdy chowa�a palnik Bunsena. - Czemu nie zajmiesz si� czym� ciekawszym, cho�by ta�cem brzucha? Z tak� urod� mog�aby� zrobi� karier� w Playboyu. - Wierz mi - odpar�a, zamykaj�c szafk� - badanie pr�bek zarazy �wi�skiej jest o wiele ciekawsze ni� podawanie koktajli takim rozpustnikom jak ty. - Dlaczego od razu rozpustnik? Bo wyobra�am sobie, jak by� wygl�da�a w obcis�ym, at�asowym kostiumie z kr�liczym ogonkiem? Mo�e kolacja dzi� wieczorem? - Jaka kolacja? - spyta�a, rozpinaj�c fartuch. - Co tylko zechcesz. - Wzruszy�em ramionami. - Ryby i bia�e wino �U Fritza i Foxa� albo hamburgery w �Barze Conna�. - Taki to po�yje - powiedzia�a z dobroduszn� z�o�liwo�ci�. - No wi�c dzi�ki, ale nie. Um�wi�am si� na dziewi�t� z Kennym Packerem. - Tym pi�karzem? Twardzielem Packerem? - Tak, z nim. - On przypomina r�ow� g�r� mi�sa. - Ej wy! - zawo�a� Dan i nie podnosz�c oczu znad mikroskopu, skin�� na nas. - Chod�cie popatrze�. Odsun�� sto�ek tak, by�my mogli zajrze� w okular. Spojrza�em pierwszy i zobaczy�em pl�tanin� kszta�t�w p�ywaj�c� w morzu o�lepiaj�co jasnego �wiat�a. P�niej Rheta obserwowa�a preparat przez par� minut w milczeniu, poprawiaj�c ostro�� lub przesuwaj�c obiektyw w inn� stron�. W ko�cu si� wyprostowa�a i zmierzy�a Dana skupionym, pytaj�cym spojrzeniem. Dan pokr�ci� g�ow�, jakby nie wiedzia�, co powiedzie� czy zrobi�. - Mo�e by�cie mi wyja�nili, o co tu chodzi? - spyta�em niecierpliwie. - Widzia�em tylko male�kie, wij�ce si� przecinki. - Takie wij�ce si� drobiny trafiaj� si� nawet w najczystszej wodzie. - Dan pokiwa� g�ow�. - Filtrowanie i oczyszczanie nigdy nie usunie wszystkich mikroorganizm�w. W sumie s� nieszkodliwe, co dzie� wypijasz ich miliony. - Co ty wyprawiasz? Chcesz mi obrzydzi� kolacj�? - W �adnym razie. Ale to, co widzia�e� w tej pr�bce wody, powinno obrzydzi� Bodine'om ich kolacj�. - Co to jest? Co� powa�nego? - Trudno stwierdzi�. - Pog�adzi� �ys� czaszk�. - Na pierwszy rzut oka wydaj� si� tylko niezwykle rozwini�tymi mikroorganizmami. Ale je�li im si� dok�adniej przyjrze�, wida�, �e s� znacznie bardziej z�o�one ni� normalne organizmy i mikroby �yj�ce w studniach. Wygl�daj�, jakby mia�y prosty uk�ad oddechowy i wydziela�y z siebie substancj�, kt�ra rozpuszcza si� w wodzie. Opar�em si� o jeden z wysokich sto�k�w. - I to ona zabarwia wod�? - Tak s�dz�. Tak, niemal na pewno. - I czym s� te przecinki? Widzia�e� takie ju� kiedy�? - A ty? - Dan zwr�ci� si� do Rhety. - Widzia�a� je ju� kiedy�? W milczeniu pokr�ci�a przecz�co g�ow�. - Mnie nie przypominaj� niczego znanego. To �adna z bakterii, kt�re zwykle trafiaj� si� w wodzie, i z tego, co do tej pory widzia�em, a nie mia�em do�� czasu, by prze�ledzi� ich pe�en cykl �yciowy, uwa�am, �e wiod� bardzo niezwyk�� egzystencj�. Produkuj� wr�cz ogromne ilo�ci tej zielono��tej substancji. Popatrz na nie jeszcze raz. Gdyby�my to my, ja czy ty, wydzielali co� takiego w tym tempie, to wylewa�oby si� z nas dwadzie�cia galon�w na godzin�. - Zrobi�em min� pe�n� obrzydzenia, ale Dan ci�gn��: - No, popatrz jeszcze raz. Pochyli�em si� nad mikroskopem i � uwag� wpatrywa�em w pr�bk� wody. Teraz, kiedy wiedzia�em czego szuka�, z �atwo�ci� dostrzeg�em organizmy, o kt�rych m�wi� Dan. By�y przezroczyste, ale wszystkie o podobnym kszta�cie, przypominaj�cym konika morskiego. Zauwa�y�em ich uk�ad oddechowy. Skrzelami wch�ania�y wod�, kt�ra przep�ywa�a przez przezroczyste cia�a, i wyp�ywa�a z drugiego ko�ca jako ��tawa ciecz. Zatem mo�e i mia�em troch� racji, gdy bior�c pr�bk� w domu Bodine'�w, por�wna�em p�yn do moczu. Kszta�t tych organizm�w bardzo mnie przerazi�. Cho� widzia�em je pod mikroskopem, to jednak sprawia�y wra�enie potwor�w. W cz�ci, kt�r� uzna�em za g�ow�, mia�y wyrostki przypominaj�ce skr�cone rogi, grzbiety by�y porowate. Przez ca�y czas, bez ko�ca, wi�y si�, gi�y i p�ywa�y. Wtem przypomnia�em sobie, �e obliza�em palec zanurzony w tej wodzie, i a� mnie zemdli�o. Wyprostowa�em si� i spogl�da�em to na Dana, to na Rhet�. - Mo�ecie je zidentyfikowa�? - spyta�em. - Znacie metody rozpoznawania czego� takiego? - Musimy spr�bowa� - odpar�a dziewczyna. - S� ca�e tysi�ce mikroorganizm�w i przejrzenie wszystkich podr�cznik�w zajmie sporo czasu. Ale tak si� sk�ada, �e to moja specjalno�� i na bie��co �ledz� wszystkie najnowsze odkrycia. Nie przypominam sobie, by kto� kiedykolwiek donosi� o takim znalezisku. Wyj��em z kieszeni cygaro i zgryz�em ko�c�wk� w celofanowej os�onie. - Niczego wam to nie przypomina? Dan pochyli� si� nad mikroskopem, by jeszcze raz si� przyjrze� preparatowi. Kilkakrotnie nastawia� ostro��, ale w ko�cu usiad� i przecz�co pokr�ci� g�ow�. - W tej chwili nie potrafi� powiedzie� niczego konkretnego. Gdyby to nie by�a absolutna bzdura, uzna�bym, �e przypominaj� jakie� �yj�tka morskie. - Te� tak pomy�la�em - wtr�ci�em. - Przypominaj� koniki morskie. - Nie wolno si� sugerowa� zewn�trznym podobie�stwem - zastrzeg�a Rheta. - Mo�e i wygl�daj� jak koniki morskie, ale pochodz� ze �r�d�a wykopanego wiele mil od oceanu. Zapewne z biologicznego punktu widzenia nie maj� z nimi nic wsp�lnego. - Czy to mo�na pi�? - spyta�em Dana. - Co mam powiedzie� Bodine'om? - Na wszelki wypadek poradzi�bym, �eby nie pili tej wody, p�ki nie zako�czymy bada�. - Westchn�� g��boko. - Uda�o mi si� wyodr�bni� kwas azotowy i nieco zwi�zk�w siarki, ale trudno przes�dzi�, czy ma to jaki� zwi�zek z tymi organizmami. To co� p�ywaj�ce w wodzie jest bardzo z�o�one i niezwyk�e. - Dobra, zadzwoni� do Bodine'�w i ostrzeg� ich, by sobie dali spok�j z wod� ze studni. - Wsta�em. - Jak s�dzisz, ile ci zajmie zidentyfikowanie tych przecink�w. Bodine'owie na pewno mnie o to zapytaj�. - Nie mam najmniejszego poj�cia. Czasem trwa to par� miesi�cy. Mo�e lat. Wyj��em pude�ko zapa�ek i zapali�em cygaro. - Mog� im powiedzie�, �e ze dwa tygodnie? Nie chcia�bym ich przerazi�. - Doskona�y pomys� - przytakn�� Dan. - I tak b�d� musia� sam tam pojecha� i pobra� pr�bki. Wspomnij Jimowi, �e wpadn� jutro. - Jasne. A mo�e by� teraz poszed� ze mn� na piwo? Dan spojrza� na zegar. - Dobrze. Mo�e skusz� si� na kanapk�. Chyba nic nie jad�em od �niadania. A b�d� tu musia� wr�ci� i sko�czy� bada� pr�bki �wi�skiej zarazy. - Potem mo�esz robi�, co ci si� �ywnie spodoba - rzuci�em zapinaj�c ko�uszek. - Ale w tej chwili marz� tylko o �yku zimnego schaefera. Wyszli�my razem i Dan zamkn�� drzwi na klucz. Pani Wardell te� si� zbiera�a do domu, przykry�a szarym pokrowcem maszyn� do pisania i porz�dkowa�a biurko. W ca�ym budynku gas�y �wiat�a. S�yszeli�my, jak na zewn�trz ludzie zapalaj� silniki samochod�w i �ycz� sobie dobrej nocy. - Dobranoc, Gina - Dan zwr�ci� si� do pani Wardell. - Dobranoc, panie doktorze. Czy pami�ta� pan o zastawieniu pu�apki na myszy? - Zrobi� to p�niej. Przed p�j�ciem do domu jeszcze wr�c� spojrze� na zaraz�. - Odwr�ci� si� do mnie i powiedzia�: - Za nic nie zgadzaj si� pracowa� w starym budynku. Ganiaj� po nich hordy myszy. W zesz�ym tygodniu Rheta nakry�a jedn�, jak zajada�a jej kanapk�. Ta cholernica przegryz�a plastikow� torebk�. Wyszli�my z budynku i ruszyli�my po skwerze ton�cym w mroku, z naszych ust ulatywa�y ob�oczki pary. Gwiazdy �wieci�y ostro i jasno, wi�c nad ranem mo�na by�o si� spodziewa� mrozu. Dla mnie to dobra wiadomo��, bo sp�dz� p� dnia reperuj�c p�kni�te rury i zamarzni�te kurki. - Najtrudniej poj��, co te organizmy robi� w wodzie - zacz�� Dan. - Wydaje si�, �e ich egzystencja niczemu nie s�u�y. Wch�aniaj� wod� i wydzielaj� ��ty p�yn. I po co to? - A po co s� inne rzeczy? Ludzie r�wnie� wch�aniaj� wod� i wydzielaj� ��ty p�yn, a nikt nie twierdzi, �e brak im sensu istnienia. - �le mnie zrozumia�e�. - Dan pokr�ci� g�ow�. - Gdyby ten p�yn by� wydalan� wod�, to wiele by wyja�nia�o. Ale z tego, co zaobserwowa�em, wnosz�, �e zmiana koloru p�ynu spowodowana jest pojawieniem si� w nim substancji, kt�r� prawdopodobnie wytwarzaj� jakie� wewn�trzne gruczo�y, je�li oczywi�cie nie jest przesad� okre�la� tak cz�� mikroskopijnego organizmu. Te stworzenia po�wi�caj� mn�stwo czasu i energii na wydzielanie tej substancji - w�a�ciwie tak wiele czasu i energii, �e wydaje si� to nadrz�dnym celem ich istnienia. Szli�my wzd�u� starej linii kolejowej. Rheta po�egna�a si� z nami i ruszy�a do swojego volkswagena zaparkowanego po drugiej strome ulicy, przes�a�em jej poca�unek w powietrzu i razem z Danem pow�drowali�my do hotelu i restauracji Stanleya, kt�re mie�ci�y si� w budynku pomalowanym w zielono-czerwone pasy. Mo�na tam by�o dosta� uczciwy stek i zno�n� whisky. Przez frontowe drzwi weszli�my do korytarza wy�o�onego przykurzonym dywanem i dalej, do s�abo o�wietlonej sali restauracyjnej. W rogu mie�ci� si� zadymiony, w tej chwili niemal pusty bar, nad kt�rym srebrzy�cie miga� ekran telewizora. - Dobry wiecz�r, Henry - powita�em drobnego m�czyzn� stoj�cego za czarnym kontuarem. - Pan profesor i ja prosimy o dwa du�e piwa, tylko migiem. - Ale� zi�b dzisiaj, co? - zagadn�� Henry nalewaj�c dwa schaefery. - Chcecie co� mocniejszego? - Jeszcze wracam do pracy, musz� mie� jasny umys�, ale dzi�ki - odpar� Dan. - A ja ju� sko�czy�em, podaj mi Jack daniela - rzuci�em. - S�yszeli�cie o ma�ym Denton�w? - spyta� Henry. - A c� on znowu spsoci�? - Tym razem nic poza tym, �e znikn��. Nie ma go ju� od rana. Policja wsz�dzie go szuka. - Kiepsko - powiedzia�em. Zna�em Denton�w, spokojna, biedna rodzina, kt�ra mieszka�a niedaleko Bodine'�w. Ich syn, Sam, gania� w wiecznie po�atanych na kolanach portkach, ale by� niezwykle mi�ym i grzecznym ch�opcem. To jeszcze dziecko, mia� zaledwie dziewi�� lat, �le, gdyby mu si� co� przytrafi�o. W taki zi�b lepiej si� nie gubi�. - Pojecha� gdzie� rowerem i tyle go widziano - opowiada� Henry. - Znale�li rower jak�� mil� od domu, mi�dzy drzewami, ale ani �ladu Sama. Jego rodzice si� zamartwiaj�. W milczeniu popija�em piwo. Dan cichym g�osem zaproponowa�: - Mo�e by�my wypili za jego odnalezienie? Pogadali�my chwil� z Henrym, a p�niej wr�cili�my do tematu wody ze studni Bodine'�w i mikrob�w. Dana najwyra�niej irytowa�a tajemnicza ��tozielona substancja i d�ugo wylicza� na palcach, czym na pewno nie jest i czym ewentualnie mog�aby by�, ale nadal nic z tego nie wynika�o. - Nie rozumiem, czemu si� tak przejmujesz - przerwa�em mu. - Przecie� wiesz, �e w ko�cu to wykryjesz. Po paru miesi�cach cierpliwych bada� stwierdzisz, �e po prostu parz� sobie kawk� na podwieczorek. Pierwszy mikroorganizm produkuj�cy na w�asn� r�k� napoje. - Czy ty kiedykolwiek jeste� powa�ny? - spyta� Dan. - Te organizmy mog� si� okaza� najbardziej sensacyjnym odkryciem ostatnich lat. Dzi�ki nim m�g�bym sta� si� s�awny. - Moim zdaniem nie jeste� typem ambitnego naukowca. Za chwil� pewnie mi wyznasz, �e marzysz o Nagrodzie Nobla w dziedzinie badania nawoz�w. Dan si� lekko zaczerwieni�. - Ka�dy do czego� d��y - odpar� najwyra�niej zawstydzony. - A ja nie - waln��em prosto z mostu. - Mo�e kiedy�, jak by�em m�odszy. Ale poradz� ci co� z czystej przyja�ni. Ambicja prowadzi donik�d. Je�li si� b�dziesz ni� kierowa�, to sp�dzisz ca�e �ycie goni�c za czym� tylko po to, by w ko�cu stwierdzi�, �e wcale nie to chcia�e� znale��. - I w ten spos�b niedouczony psycholog usprawiedliwia to, �e pracuje jako hydraulik? Spu�ci�em wzrok. - Mo�e w ten spos�b douczona istota ludzka ma szans� na spokojne i szcz�liwe �ycie. - Naprawd� jeste� szcz�liwy i spokojny? - Naprawd� chcesz si� sk�pa� w blaskach s�awy? - Uwa�am, �e powiniene� si� zakocha� - o�wiadczy� i napi� si� piwa. Zam�wili�my jeszcze po kuflu i przez chwil� obserwowali�my mecz koszyk�wki na ekranie telewizora nad barem. W ko�cu zostawi�em na kontuarze dolara dla Henry'ego i wyszli�my w mrok. Odprowadzi�em Dana na skraj skweru i przez chwil� stali�my rozmawiaj�c o wodzie. - Wiesz - powiedzia� w ko�cu - musz� sprawdzi� te pr�bki. Zadzwoni� do ciebie jutro, jak wr�c� od Jima. Si�gn��em do kieszeni po cygaro, ale by�a pusta. Musia�em zostawi� t� cholern� paczk� w barze albo w laboratorium. - Pami�tasz, czy zostawi�em u ciebie cygara? - spyta�em. - Nie, ale przecie� mo�esz ze mn� p�j�� i sprawdzi�. Dan otworzy� g��wne drzwi w�asnym kluczem. W budynku by�o mroczno, kroki odbija�y si� g�o�nym echem, nigdzie ani �ywej duszy. Weszli�my po schodach i korytarzem ruszyli�my w stron� Wydzia�u Zdrowia. - Kiedy tu pracujesz do p�na, nie dostajesz g�siej sk�rki? - zagadn��em. - Nie wi�kszej ni� we w�asnym mieszkaniu - odpar�. - W�a�cicielka domu, podgl�da przez dziurk� od klucza, czy nie przyjmuj� kobiet w pokoju. - A przyjmujesz? - Tajemnica zawodowa. - Aha. S�dzi�em, �e jak przysta�o na szanuj�cego si� naukowca, uwarzy�e� jaki� nap�j, po kt�rym �adna ci si� nie oprze. Dan otworzy� drzwi Wydzia�u Zdrowia. Min�li�my biurko pani Wardell, zmierzaj�c ku wej�ciu do laboratorium. Weszli�my do �rodka. Jarzeni�wki b�ysn�y par� razy, nim si� zapali�y na dobre. - Chyba zostawi�e� cygara gdzie� ko�o mikroskopu - powiedzia�. - Gdyby� mnie potrzebowa�, to id� do lod�wki wyj�� pr�bki zarazy �wi�skiej. Przyjrza�em si� l�ni�cym sto�om i na jednym z nich pod arkuszami papieru z jakimi� danymi znalaz�em moje cygara. Wyj��em jedno z nich i zapali�em, czekaj�c na powr�t Dana. Chcia�em si� z nim po�egna�. Woko�o panowa�a cisza, s�ycha� by�o tylko delikatny szmer jarzeni�wek. Zakaszla�em, w ciemnym oknie odbija�a si� moja posta�. Zastanawia�em si�, czy zd��� zam�wi� stek przed zanikni�ciem restauracji. Potrzebowa�em solidnej porcji jedzenia po dw�ch piwach i podw�jnej whisky. Wtem us�ysza�em chrz�st. Z pocz�tku nie zwr�ci�em na niego uwagi my�l�c, �e zsun�y si� poruszone przeze mnie kartki. Ale po chwili d�wi�k rozleg� si� ponownie i cho� dochodzi� od strony arkuszy, to jednak nie przypomina� szelestu kartek. By� zbyt gwa�towny, ostry. Pomy�la�em, �e pod kartkami schroni�a si� mysz. - Dan! - zawo�a�em. - Ju� id�! - odkrzykn��. - Chyba zdyba�em z�odziejk� kanapek! Zobaczy�em, �e kartki zadr�a�y, podszed�em na palcach i przykry�em d�o�mi miejsce, w kt�rym dojrza�em ruch. Po sekundzie ciszy stworzonko zapiszcza�o, a ja jednym ruchem odrzuci�em arkusze i schwyci�em gryzonia mi�dzy z�o�one d�onie. Mysz zn�w zapiszcza�a dono�nie i nawet pr�bowa�a mnie ugry��, ale trzyma�em j� mocno. Dan zjawi� si� z tack� pe�n� pr�bek, postawi� je na blacie. - Oto i ona - o�wiadczy�em. - Obgryzaczka kanapek we w�asnej osobie. - Z�apa�e� j�? Dobra robota. I co teraz z ni� zrobisz? Popatrzy�em na z�o�one d�onie. - Nie wiem. Chyba zgniot� na �mier�. - Naprawd� m�g�by� to zrobi�? - Popatrzy� na mnie z niedowierzaniem. - Chyba nie. - Pokr�ci�em g�ow�. - No to j� pu��. I tak wcze�niej czy p�niej wpadnie w pu�apk�. - Mo�e powinienem zawie�� j� do granicy i uwolni� w Kanadzie? - No, ju�, puszczaj - roze�mia� si� Dan. Stopniowo rozchyla�em d�onie. Zobaczy�em r�owy nosek, br�zowe w�siki, r�owe uszy i pokryty sier�ci� kark. A p�niej ujrza�em co� takiego, �e gwa�townie roz�o�y�em r�ce, zachwia�em si� i ramieniem str�ci�em prob�wki ze sto�u. - Dan! Na mi�o�� bosk�! - zakrzykn��em. Dan si� odwr�ci� i spojrza� na pod�og�, gdzie spad�a upuszczona mysz. W pierwszej chwili nie zauwa�y� niczego dziwnego, ale ju� po sekundzie wpatrywa� si� przera�ony w stworzenie, kt�re sta�o dr��ce na wyfroterowanej pod�odze, niezdolne do wykonania ruchu. - Co jej si� sta�o? - zapyta� zduszonym szeptem. Ukl�kn�� obok myszy i przyjrza� si� jej uwa�niej. Pisn�a, ale nie pr�bowa�a ucieka�. Od po�owy cia�ka w d� by�a oblepiona czym� ciemnym, pomarszczonym, przez co przypomina�a wielkiego, czarnego chrz�szcza. Nawet tylne �apki uleg�y przemianie i teraz wygl�da�y jak kleszcze. Ty� i boki cia�a pokrywa�a zielono--czarna, matowa �uska o porowatych wyrostkach. Wsta�em i na mi�kkich nogach podszed�em do zlewu, gdzie d�ugo szorowa�em r�ce. Gdy chwyci�em mysz, wyczu�em �usk�, ale uzna�em, �e to ostre pazurki. W gardle poczu�em ostatnie piwo, ale nie zwr�ci�em go wy��cznie dzi�ki temu, �e kilkakrotnie g��boko zaczerpn��em powietrza. Dan kl�cza� i plastikow� linijk� delikatnie dotyka� myszy. - Widzia�e� ju� co� takiego? - spyta�. - Mam nadziej�, �e nigdy wi�cej nie b�d� musia� tego ogl�da�. - Pokr�ci�em g�ow�. Dan przewr�ci� mysz na wznak, le�a�a piszcz�c i machaj�c �apkami w powietrzu. Brzuszek wygl�da� jeszcze gorzej ni� grzbiet. Poni�ej klatki piersiowej jej cia�o przypomina�o tu��w robaka, r�owej stonogi lub liszki. Mniejsze kleszcze mia�y ostro zako�czone brzegi i porusza�y si� z odra�aj�cym chrz�stem. - Hmm, biedaczko, i czym ty teraz jeste�? - zagadn�� Dan. Mysz pisn�a i nerwowo kr�ci�a �ebkiem. - Czy m�g�by� mi poda� t� metalow� klatk� stoj�c� przy oknie? - poprosi� Dan. - Zamkniemy nasz� przyjaci�k�, �eby nam nie uciek�a. - To nie jest moja przyjaci�ka - stwierdzi�em, id�c po klatk�. Nios�c j� Danowi, spojrza�em na kuwet�, w kt�rej znajdowa�a si� znaczna cz�� pr�bki wody ze studni Bodine'�w. By�a niemal pusta, a obok widnia�y mysie odchody. Poda�em Kirkowi klatk�. Nie wiedzia�em, co powiedzie�. Ale gdy ostro�nie wsun�� za druciane drzwiczki mysz wisz�c� niemal bez �ycia na ko�cu linijki, prze�kn��em �lin� i odezwa�em si�: - Dan... ROZDZIA� 2 Wykr�ca�em numer Bodine'�w czterokrotnie. Za ka�dym razem telefon d�ugo dzwoni�, ale nikt go nie odbiera�. Spojrza�em na zegar �cienny: min�a dziewi�ta wieczorem i kto� powinien by� w domu. Przecie� Oliver ju� powinien le�e� w ��ku i je�li nawet Jim z Alison gdzie� wyszli, to na pewno kogo� z nim zostawili. Czeka�em bardzo d�ugo, w ko�cu od�o�y�em s�uchawk�, kr�c�c g�ow�. - Albo ich nie ma, albo nie podnosz� s�uchawki. Dan nadal uwa�nie obserwowa� chitynow� mysz, kt�ra pr�bowa�a dope�zn�� do drugiego ko�ca klatki. Widok by� tak groteskowy, �e odwr�ci�em wzrok, ale ci�gle s�ysza�em, jak �uski i owadzie kleszcze drapi� o druty. - W tej sytuacji musimy tam pojecha� i sami ich ostrzec - powiedzia� Dan. - Przed doko�czeniem bada� nie mog� z ca�� pewno�ci� stwierdzi�, co spowodowa�o zmian� wody. Ale nie wolno ryzykowa�, zw�aszcza gdy chodzi o ludzkie �ycie. - Mog� ci� zawie��. Obrzuci�em mysz jeszcze jednym, pe�nym obrzydzenia spojrzeniem, po czym zamkn�li�my laboratorium na klucz i zeszli�my na d�. Szybkim krokiem przemierzyli�my skwer, a p�niej niemal biegiem udali�my si� do samochodu. By�o tak zimno, �e przedni� szyb� pokry�y gwiazdy i li�cie namalowane przez mr�z, a plandeka l�ni�a zielono w �wietle lamp ulicznych. Otworzy�em drzwi i wsiedli�my do �rodka. Shelley z bardzo nad�san� min� przesun�� si� na tylne siedzenie. - Pachnie tutaj kotem i kitem - zauwa�y� Dan, gdy zapala�em silnik. - Jak ty to mo�esz wytrzyma�? - To s� przynajmniej porz�dne zapachy - odpar�em, zawracaj�c na g��wn� ulic�. - A jakie s� nieporz�dne? Pojecha�em wzd�u� skweru i zakr�ciwszy obok cmentarza, znalaz�em si� na drodze 202. Ruszy�em na p�noc. Nagrobki wydawa�y si� bielsze i bardziej z�owrogie ni� normalnie. Dan wyj�� notes i zacz�� kre�li� t�pym, obgryzionym o��wkiem jakie� hieroglify. - A je�li to wina tej wody? - zapyta�em. Popatrzy� na mnie, jego twarz pociemnia�a. - Co je�li? - No, je�li co� takiego sta�o si� z mysz�... to jak zareaguje organizm cz�owieka? - Nie mam poj�cia. Czasem ma�e zwierz�tka, jak myszy czy szczury, reaguj� na substancje chemiczne czy mikroorganizmy, kt�re ludziom nie szkodz�. We� cho�by afer� z sacharyn�. Dawana w du�ych ilo�ciach szczurom laboratoryjnym spowodowa�a u nich raka, ale nie ma niepodwa�alnego dowodu, �e podobnie dzia�a na ludzi. To samo dotyczy wielu mikroorganizm�w, kt�re mog� spowodowa� chorob� lub zabi� gryzonie, a ludziom nie szkodz�. Skr�ci�em w prawo na drog� 109. Szosa by�a pusta i pokryta suchymi li��mi, pobielona przymrozkiem. - Och, �eby oni odebrali ten telefon - westchn��em. - Wtedy bym wiedzia�, �e nic im si� nie sta�o. Przecie� powinni byli podnie�� s�uchawk�. Jechali�my oko�o dziesi�ciu minut przez mrok i ch��d, nim dotarli�my do domu Bodine'�w. Skr�caj�c na podjazd, kilkakrotnie nacisn��em klakson, ale stary, roz�o�ysty dom sprawia� wra�enie zupe�nie opuszczonego. W �adnym z okien si� nie �wieci�o, b�yszcza�a tylko �ar�wka na werandzie, a okna w salonie by�y ods�oni�te. Zatrzyma�em samoch�d i wysiedli�my. Shelley z rado�ci� powr�ci� na przednie siedzenie, wyci�gaj�c si� w ciep�ym zag��bieniu pozostawionym przez Dana. - Jim! Alison! - zawo�a�em. Odpowiedzia�o mi milczenie. Z domu i jego otoczenia nie dobiega� �aden d�wi�k poza szelestem suchych li�ci. Obszed�em budynek, ale na podw�rku nie by�o �ywego ducha. Grabie Jima spoczywa�y tam, gdzie je zostawi� po po�udniu, oparte o pomalowan� na br�zowo por�cz. Drzwi z siatki otworzy�y si� z piskiem, po czym uderzy�y o framug�. - Mo�e gdzie� wyszli - powiedzia� Dan. - Mo�e gdzie� wyjechali i zostali tam na noc. - Nic mi o tym nie wspominali. - Ludzie nie musz� ci� prosi� o zezwolenie, by wyj�� wieczorem do restauracji. Jeste� tylko hydraulikiem. Nie mia�em ochoty na �arty. W pustce domu Bodine'�w kry�o si� co� niepokoj�cego. Okna by�y ciemne niczym oczy starego cz�owieka, a wiatr wy� w drutach telefonicznych. Dan chrz�kn��, zaszele�ci�y li�cie pod jego stopami. Po schodkach wszed�em na werand� i stan��em przy drzwiach kuchennych. Otworzy�em ram� i nacisn��em klamk�, kt�ra ku memu zdumieniu ust�pi�a. Uchyliwszy drzwi, zawo�a�em w lodowaty mrok pomieszczenia: - Jim? Alison? - Mason, tracisz czas - odezwa� si� Dan. - Ich tam nie ma. Mo�e pojechali do Clark�w w Washington? Wyt�aj�c wzrok, stara�em si� dojrze� co� w p�mroku. Widzia�em brzeg sto�u, kraw�d� sosnowej p�ki, ale w pomieszczeniu chyba nikogo nie by�o. Zawo�a�em raz jeszcze: - Jim? - Ale zn�w odpowiedzia�a mi cisza. - Jim nie zostawi�by wszystkiego otwartego na o�cie� - rzuci�em. - Mo�e zapomnia� zamkn��. - Dan wzruszy� ramionami. - Mo�e my�la�, �e zamyka, a nie zamkn��. - Sam ju� nie wiem - powiedzia�em z namys�em. - Ale to nie w stylu Jima. Otworzy�em szerzej drzwi i wszed�em do kuchni. By�o w niej ciemno, a po k�tach majaczy�y dziwne cienie. Us�ysza�em pisk i a� zmartwia�em, s�dz�c, �e to kolejna potworna mysz. Po chwili d�wi�k si� powt�rzy� i zda�em sobie spraw�, �e to skrzypi� deski w pod�odze. Z jednego z kran�w ciek�a woda, rozlega�o si� rytmiczne kap, kap. Na palcach przemierzy�em pomieszczenie, obi�em si� przy tym o r�g sto�u, i zakr�ci�em kran. �aden hydraulik nie �cierpi kapania. Przez moment sta�em, nas�uchuj�c i rozgl�daj�c si� dooko�a. Dan wszed� do kuchni, siatka zatrzasn�a si� za nim. - Ciiii - wyszepta�em. - Co to? - spyta� zduszonym g�osem. - Nie wiem. S�yszysz co�? - Chyba nic. Mo�e by� tak zapali� �wiat�o? Lubisz si� ba�? Odwr�ci�em si� do niego, marszcz�c brwi. - A kto tu si� boi? Czekali�my w milczeniu niemal ca�� minut� i tylko ci, kt�rzy czekali w milczeniu minut�, wiedz�, jak to d�ugo. By�em pewien, �e gdzie� w domu rozlega si� kapanie. - S�yszysz wod�? - spyta�em Dana. - Wod�? - zdziwi� si�. - O czym ty m�wisz? - Pos�uchaj. Wyt�yli�my s�uch i tym razem d�wi�k dobieg� wyra�niej. Bez w�tpienia gdzie� krople rytmicznie spada�y na dywan. Nie mia�em cienia w�tpliwo�ci: dywan by� przemokni�ty do cna. - I co o tym s�dzisz? - zapyta�em. - Nic. To ty jeste� specjalist� od tych spraw, hydraulikiem. Mo�e p�kni�ta rura? Znalaz�em na �cianie kontakt. Gdy go nacisn��em, na moment zab�ys�o m�tne �wiat�o, po czym zgas�o. Z kontaktu posypa�y si� b��kitne iskry i zapachnia�o palonym plastikiem. Najwyra�niej woda zala�a przewody. - W skrytce w samochodzie mam latark� - szepn��em. - Mo�e by� po ni� poszed�, a ja spr�buj� odkry�, sk�d si� bierze ta woda? - Jasne. Ale uwa�aj. Ca�y ten dom cieknie. Dan wyszed� przez kuchenne drzwi, siatka zn�w za�omota�a. Ja za� poczeka�em chwil� w mrokach pomieszczenia, po czym zapu�ci�em si� g��biej w korytarz. Panowa�y w nim niemal zupe�ne ciemno�ci, jedynie przez p�koliste okienko nad wej�ciem wpada�a odrobina niebieskawej po�wiaty od pobielonego mrozem trawnika na zewn�trz. W mroku b�yska�a stara patelnia z miedzi, na przeciwleg�ej �cianie wisia� obraz przedstawiaj�cy jezioro Candlewood. Kiedy na palcach szed�em korytarzem, niemal dosta�em ataku serca, bo niespodzianie dotkn��em p�ku wysuszonych traw stoj�cych w wazonie. Ale w ko�cu dotar�em do d�bowych schod�w i spojrza�em w g�r�. - Jim? Jeste� tam? - zawo�a�em z obaw�, cho� dobrze wiedzia�em, �e go tam nie ma. Chcia�em po prostu us�ysze� d�wi�k ludzkiego g�osu. Z ciemno�ci jednak nie nap�yn�a �adna odpowied�, nie rozleg� si� �aden szept. Dobiega� tylko szmer i kapanie wody oraz chlupot nasi�kaj�cych dywan�w. Gdy postawi�em but na pierwszym stopniu, plusn�o. Pochyli�em si� - chodnik na schodach by� ca�kowicie przemoczony. Najwyra�niej woda sp�ywa�a w d� schod�w ma�ymi wodospadami, a ca�y podest pierwszego pi�tra r�wnie� musia� by� zalany. W tym momencie w drzwiach kuchennych pojawi� si� Dan z latark�. - Po�wie� tutaj - zwr�ci�em si� do niego. � Wszystko tu p�ywa. O�wietli� czerwony, wzorzysty chodnik, kt�ry a� l�ni� od wilgoci. Mokra plama rozci�ga�a si� ju� na korytarz. - To nie p�kni�ta rura - stwierdzi� Dan - bardziej to przypomina wodospad Niagara. Rozejrza�em si� dooko�a. Wkr�tce woda wyp�ynie przez korytarz i zaleje salon, niszcz�c dywany i meble Bodine'�w. - Chcia�bym si� dowiedzie�, gdzie s� Jim i Alison. Je�li to z p�kni�tej rury, to musi tak ciekn�� od wielu godzin. Chyba nie s�dzisz, �e wyszli gdzie� wieczorem, zostawiaj�c zalany dom. Co� tu nie gra. Dan popatrzy� z oci�ganiem na schody.