5701

Szczegóły
Tytuł 5701
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5701 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5701 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5701 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Xavier Vertigo Obelisk Siedzia�em przed kominkiem i grza�em stopy. Pierwszy w tym roku �nieg pr�szy� delikatnie. Drzewa za oknem �piewa�y cicho. Ogie� trzaska� w kominku, ja popija�em ciep�� herbat�. Cisz� zburzy�o tupanie po schodach. Dox sapi�c wkroczy� do pokoju. W obj�ciach trzyma� wielki szary g�az, wygl�daj�cy jak obelisk z utrzaskanym czubkiem. Szeroki u podstawy przynajmniej na p� stopy, wysoki niemal na dwie, musia� ca�kiem sporo wa�y�. Na �ciankach gdzieniegdzie pob�yskiwa�y z�ocenia. Ch�opak postawi� go u mych st�p i u�miechn�� si� zadowolony. - Oto jest, wuju - powiedzia� , a ja roze�mia�em si� w duchu. "Wuju" m�wi� do mnie r�wnie� pradziadek jego dziadka... My, elfy, nie powinni�my zaprzyja�nia� si� z lud�mi. Ilo�� tego, co wnosz� do naszego �ycia, jest odwrotnie proporcjonalna do czasu trwania znajomo�ci z nimi. Przychodz� i odchodz�, zostawiaj�c wspomnienia i kolejne pokolenia. Nasza pami�� s�u�y podtrzymaniu pami�ci o nich. Tyle przynajmniej ja staram si� zrobi�, aby, gdy nadejdzie m�j czas, zamkn�� oczy ze spokojnym sumieniem i bez strachu oczekiwa� spotkania z tymi, kt�rzy przyja�ni� obdarzyli mnie wieki temu. - ... wyja�nisz, je�li tylko sobie przypomnisz. - Przepraszam, Dox... Nie s�ucha�em ci� przez chwilk�. Wybacz staremu elfowi. Gdyby� m�g� powt�rzy�... M�ody adept magii ponownie obdarzy� mnie u�miechem i odezwa� si� z udawan� nagan�. - Oj, wuju Yanie, z tob� od wiek�w to samo, tw�j umys� w�druje niezale�nie od cia�a. Jeste� z tego s�ynny. Niewa�ne z reszt�. Ten obelisk wynios�em z Akademii, z Wydzia�u Archeologii. M�j kolega jest tam asystentem. Pozwoli� mi go zabra� na kilka dni, poniewa� po przeczytani inskrypcji doszli�my z Zakiem i Ev� do wniosku, �e... W jaki� spos�b mo�e si� on wi�za� z histori� mojego rodu. I nie tylko mojego. Z reszt�, nie chc� spekulowa�. Przeczytaj te kartki. Spisano na nich odczytany tekst. Ciekawi mnie, co o tym my�lisz. Poda� mi dwa arkusze. Przeczyta�em je powoli, cho� widzia�em, �e si� niecierpliwi. Po raz kolejny mia�em okazj� przekona� si�, �e tak zwana Prawda Historyczna jest najbardziej pogi�t� z ga��zi wyrastaj�cych z drzewa nauki. Wydarzenia, spisane przez nieznanych autor�w z�otymi runami na tym ociosanym g�azie, by�y mi doskonale znane. W ten czy inny spos�b bra�em w nich udzia�. Od�o�y�em kartki na kolana i spojrza�em na Doxa. - I co? - zapyta�. - Dox... Nie bardzo wiem, co powinienem teraz powiedzie�. - Czy to prawda, czy tylko legendy, czy wypociny jakiego� pseudoproroka? - Sk�d�e! To wszystko wydarzy�o si� naprawd�, tylko... - urwa�em. Jego oczy zal�ni�y, zarumieni� si� podekscytowany, chocia� przypuszczam, �e takiej w�a�nie odpowiedzi si� spodziewa�. - Tylko?... - wykona� delikatny, ponaglaj�cy gest. - Tylko wygl�da�o troch� inaczej - urwa�em. Nie by�em pewien, czy chc� zn�w wraca�, do tych szcz�liwych i mniej wi�cej beztroskich dni, kiedy i �wiat i ja byli�my inni, a przede wszystkim m�odsi. Czy chc� przywo�a� tamte twarze, g�osy, spojrzenia, �miech?... Dox wyj�tkowo zrozumia� o czym my�l�. - Je�li nie chcesz... Nie musisz przecie�. Wspomnienia bol� prawda? - Dobre - nie. Przynie� du�y dzban piwa, dwa kufle, do�� drew, a potem usi�d� wygodnie. - Ju� lec� - poderwa� si� rozpromieniony i wybieg�. Na u�amek sekundy chwyci� drewnian� framug�, zatrzyma� si� i obr�ci� w moj� stron�. - Dzi�kuj�, wujku Yanie. *** W Widok zachwyca� i przera�a�, stoj�cym wydawa�o si�, �e na zachodzie ca�y �wiat p�onie. Na szerokim tarasie stali we dwoje, dopiero si� poznali, a ju� wtuleni wiedzieli, �e ona dla niego, a on dla niej. Tam si� poznali i odkryli. Tam zetkn�� ich Los i Przeznaczenie. A t�um w bawialni szala� i w ta�cach dzikich wirowa� pijany i szalony, aby �wi�towa� Dzie� U�udy. Ksi�yca blask b�yszcza� w jej w�osach, a w jego oczach si� odbija�, dodaj�c nieziemskiego wdzi�ku jego spojrzeniu. Ona zadr�a�a lekko, niepewna jeszcze czy mi�o�� to czy co� innego. On z ramion �ci�gn�� futro �nie�nobia�e i otuli� nim jej ramiona. Wtedy ju� wiedzia�a. Przytulili si� do siebie i ca�y �wiat, kt�ry tego w�a�nie dnia rozs�dek traci� pocz��, na chwil� istnie� dla nich przesta�. M�g� sp�on��. Go�ci by�o mn�stwo, nie wiem dok�adnie ilu, je�li chodzi o mnie zapewne wydawa�o mi si� �e wi�cej ni� w rzeczywisto�ci. Nie tyle dlatego, �e ci�gle przybywali, ile z prozaicznego pija�stwa, kt�remu odda�em si� z ochot�, jak i reszta obecnych. Widzia�em podw�jnie. Przynajmniej podw�jnie, wielokrotno�� przebiera�c�w zmienia�a momentami sw� warto��. Wieczerza Dnia U�udy, jak Vert wpad� na taki pomys� i dlaczego, tego nie wiem. Przebrani w historyczne stroje Pierwszego Imperium pili�my wino przegryzaj�c specja�ami przygotowanymi przez maga. On lubi� gotowa� i nawet raczej nie�le mu to wychodzi�o. Raczej - bo lubi� eksperymentowa�, a ka�dy chyba zna natur� eksperyment�w . Niekt�re si� nie udaj�. Tak czy inaczej wyszed�em na taras, odetchn�� �wie�ym, morskim powietrzem. Wiosna, kt�ra wybuch�a upa�em w dzie�, ostyg�a na wiecz�r, nie posiad�a bowiem si�y nast�pczyni. G�ow� mia�em ci�k� od wina, �o��dek od pask�w klusek w pomidorach, zapiekanych z mi�sem, serem i zio�ami. A mimo to czu�em si� �wietnie. Dziwna lekko�� opanowa�a moje cia�o, chcia�em, tak, pragn��em si� ni� z kim� podzieli�. Rozejrza�em si� wko�o. Kilkana�cie krok�w dalej sta�a para, przytuleni, obserwowali na zmian� ksi�yc i swoje oczy. Nag�a iskra zab�ys�a w moim umy�le, ale szybko zgas�a, albo po prostu gdzie� umkn�a. Ko�o mnie, z dzbanem w r�ku, stan�a wysoka elfka, Deve. - Jak si� bawisz Yanie? - zapyta�a z tajemniczym u�miechem. - Wspaniale, dzi�ki. Tylko... Z reszt� niewa�ne... - To znaczy? - Widzisz, takie uczucie... Deve spojrza�a na par� obok nas. - O tak, wiem nawet o jakie ci chodzi. Lhea i Monekus - u�miechn�a si� tajemniczo, lecz znacz�co zarazem. - Nie, nie o nich mi chodzi. To znaczy cz�ciowo o nich. Wyj�a z d�oni m�j kubek i dola�a do� wina. - Sprecyzuj Yanie, o co ci chodzi, a potem by� mo�e wyjawi� ci drobny sekret dzisiejszego przyj�cia. Musia�em si� skupi�, chocia� na chwilk�. - Widzisz... Od jakiego� czasu, mam takie dziwne uczucie... Co� dziwnego dzieje si� tu woko�o, a ja nie wiem co. Mam delikatne przeb�yski, jakbym ju� wiedzia� o co chodzi, ale zaraz potem one gin�. Nie bardzo wiem co jest nie w porz�dku, to znaczy wszystko jest dobrze, zabawa na ca�ego, zaraz wszyscy zbiegn� si� tutaj ogl�da� sztuczne ognie nad miastem, ale co� jest inaczej. I nie wiem co. Przed chwil� znowu to poczu�em, jak patrzy�em na nich. Deve wybuch�a �miechem. Obr�ci�a si� w stron� otwartych drzwi do salonu. - Vert! VEEERRRT!!! Chod� tu na chwil� stary zbere�niku! I we� sw�j kubek! - spojrza�a na mnie wci�� rozbawiona. - Zaraz wszystkiego si� dowiesz. Nie czekali�my na maga d�ugo. Ubrany jak imperator, pijany do granic, w jednej d�oni trzyma� nape�niony puchar, drug� wymachiwa�, strzelaj�c kolorowymi iskrami w powietrze. Obj�� Deve w pasie i uwodzicielskim tonem zapyta�. - Czego moja bogini sobie ode mnie rzeczy? Na twoj� pro�b� podpal� ca�y �wiat. Patrz! Odst�pi� od jej boku, wyci�gn�� d�o� i wyszepta� zakl�cie. Pot�na b�yskawica wystrzeli�a w powietrze, roz�wietlaj�c drobne chmury. - Podoba�o ci si� najdro�sza? Deve przybra�a nad�t� min�. - Nie. Musisz wymy�li� co� lepszego. A tymczasem... - Co tymczasem? Rzeknij tylko! - Mam pro�b�... Widzisz, Yan swoim przenikliwym elfim umys�em wyczu� co� niezwyk�ego, dziwne fluidy, przenikaj�ce opary alkoholu, kt�rymi przesycona jest atmosfera twojego przyj�cia. Czy zdradzisz mu nasz sekret? Mag zrobi� powa�n� min�. - Yanie, po pierwsze, czy jeste� pewien, �e chcesz go pozna�? Patrzyli na mnie we czworo i ci�ko by�o mi znie�� ich zdublowane spojrzenia. - Tak. Absolutnie. - �wietnie. Jak si� czujesz? Tylko szczerze. Pytanie wygl�da�o na niewinne i niezwi�zane z tematem. Ciekawy by�em co Vert wymy�li� tym razem. Zamy�li�em si�. - Troch� dziwnie. Pijany. Lekki. Otwarty. Tak bym co�... Sam nie wiem. Deve i Vert u�cisn�li sobie d�onie. - W porz�dku. To mo�e zaczniemy od pocz�tku, co ty na to najs�odsza? - Prosz� bardzo. Lhea to moja przyjaci�ka, jeszcze z czas�w gimnazjum. Ostatnio by�a sama. - Jak d�ugo ja znam Monekusa nie musz� ci chyba przypomina� Yanie. - W ka�dym razie rozmawiali�my o nich kiedy�... - ... i wpadli�my na pomys�... - ... �e mo�e by�oby fajnie... - ... gdyby si� poznali. St�d ta impreza, Dzie� U�udy wyda� nam si� doskona�� okazj�. Tym niemniej woleli�my mie� pewno��, �e przyj�cie si� uda, �e wszyscy b�d� w odpowiednim nastroju. - I wtedy Vert przypomnia� sobie o pewnej ro�linie. - Takie zapomniane zio�o, rzadko u�ywane, chocia� niezmiernie proste w hodowli, doskonale sprawdza si� w naszym klimacie. Ma�o kto zna jego w�a�ciwo�ci. Smakuje ca�kiem nie�le, dawniej s�u�y�o nawet jako przyprawa, ale z oczywistych wzgl�d�w, natury ehm... - Natury demograficznej. - W�a�nie, jako�... Wypad�o z obiegu. Ale sobie przypomnia�em, �e ro�nie u mnie w rogu ogrodu. - I doda� je do tych klusek kt�re wszyscy dzisiaj jedli. - Konkretnie do sosu. I jak wida� podzia�a�o. To wszystko. St�d twoje uczucie lekko�ci, kt�re... ehm... - Radziliby�my ci jak najszybciej wykorzysta�! - sko�czy�a Deve i oboje wybuchn�li �miechem. Chyba musia�em mie� bardzo g�upi� min�. Nagle na taras wla� si� t�um. Niebo roz�wietli�y wybuchy. Wko�o mnie zrobi�o si� pe�no ludzi, gwar, �miech piski i wrzaski. Huk i deszcz iskier opada� na okolice, o�wietlaj�c cienie miejskich budowli po�o�onych nad brzegiem. - Ceend i Erden daj� czadu... - us�ysza�em jeszcze komentarz Verta, kt�ry stan�� przy balustradzie i przy��czy� si� do koleg�w z miasta. Patrzy�em jak zauroczony na widowisko na niebie. Poczu�em, �e kto� przytula si� do mnie, by�a to m�oda, niska dziewczyna. Spojrza�em w jej oczy i podj��em decyzj�. Dosy� my�lenia, nie nale�y przesadza�... W ko�cu to Dzie� U�udy. N Jako oddech lodu zrodzony, wiatr nieujarzmiony ponad wody lustrem zmro�onym i niczym g�az twardym p�dzi�. A drzewa do siebie si� tul�c po�r�d krainy kamiennych zmarszczek l�du odzywa� si� nawet nie wa�y�y, czapami lodu zakneblowane. Mag w czer� odziany, przy jednym z pni skulony, dr�a� i mrozu ju� nie czu�, gdy ten ciep�o, moc i �ycie odbiera�. I przyszli do niego i zapytali. "Dlaczego� zn�w tu przyszed�? Kt�rego� dnia nie odnajdziemy ci� na czas." A on odpar� im. "Musz� uratowa� Ziemi� Wie�, a ta droga tam prowadzi." Spojrzeli na�, ukucn�� przy nim jeden z nich i rzek�. "Istnieje inna droga i ty o tym wiesz." "Nie wiem, jak j� odnale��... I chyba nie potrafi�bym ni� pod��a�...", odpowiedzia�. "T� te� nie umiesz" os�dzili i zabrali go ze sob�. Wiatr nie wia�. Raczej pi�dzi� jak pot�piony. Zostawili�my wi�kszo�� baga�y przy smokach na polanie nad zmarzni�tym jeziorem. Zwierz�tka grzecznie zasn�y , jak zwykle. Teoretycznie pilnowa�y baga�y, chocia�, trzeba przyzna�, na tym odludziu nie by�o chyba nikogo kto m�g�by je ukra��. Obok polany znale�li�my pierwszy �lad Verta, okr�g�� ka�u�� pokryt� cienk� warstw� lodu. I g��bokie �lady st�p, prowadz�ce pomi�dzy o�nie�onymi sosnami. G�siego ruszyli�my w g�r�, omijaj�c po�acie piarg�w, aby nie spowodowa� lawiny. Vert nie by� tak ostro�ny, szed� na wskro�, odciski but�w wskazywa�y na kolejny napad t�pej determinacji. Szli�my tak przez jaki� czas, nie wiem, mo�e dwie godziny, mo�e trzy. Nie rozmawiali�my ze sob� wiele. Mniej wi�cej te same my�li kr��y�y nam po g�owach. Monekus szed� pierwszy, za nim Lhea. Ja zamyka�em poch�d. Niebo mia�o kolor ko�ci s�oniowej, z mlecznej jasno�ci wyrywa�y si� jedynie szare, strzeliste szczyty. Zatrzymali�my si� na kolejny, kr�tki post�j. - Mo�e jeszcze raz spr�bujesz go zlokalizowa�... zasugerowa�a Lhea magowi. Monekus westchn��. - Nie s�dz�, �eby to mia�o jakikolwiek sens. Robi�em to godzin� temu i nic. Uruchomi� jak�� barier�, niemo�liw� do przenikni�cia przez moje czary. Przysz�o mi co� do g�owy. - Monekusie... On mo�e s�abn��. Jest mr�z, wystarczy, �e usiad� gdzie� na chwil�, gdziekolwiek, pod drzewem mo�e, i po prostu zasn��. Wtedy moc s�abnie, by� mo�e na tyle, �e uda ci si� go odnale��, zanim... zanim b�dzie za p�no - doko�czy�em cicho, przestraszony w�asnymi s�owami. - Yanie, ceni� ciebie niezmiernie. Jako tresera smok�w. I jako przyjaciela. Ale... - Ale? - zapyta�a Lhea, kt�ra najwyra�niej r�wnie� nie wiedzia�a, gdzie kryje si� b��d w moim rozumowaniu. Monekus przybra� mentorski ton. - Zapominacie oboje, �e jego specjalno�ci� s� artefakty. T� barier� mo�e wytwarza� jeden z nich, na�adowany moc� uprzednio, a nie czerpi�cy jej systematycznie od posiadacza. Jestem prawie pewien, �e w�a�nie tak� zabawka pos�uguje si� Vert. Idziemy dalej i nie tra�my czasu. Monekus mia� racj�. Byli�my zdani na sw�j wzrok i w ko�cu si� uda�o. Dostrzegli�my go. Siedzia� w kucki, otulony grubym p�aszczem. Kaptur mia� nasuni�ty na czo�o, nie by�o wida� jego twarzy. �nieg opr�szy� jego ramiona, upodabniaj�c do jednej z ga��zi drzewa. Gdyby nie nik�y, pojedynczy b�ysk, rzucony przez metalow� sprz�czk� p�aszcza, pewnie bym go nie zauwa�y�. Podeszli�my do niego szybko, Lhea ukl�k�a przed nim i �ci�gn�a kaptur. Oczy mia� zamkni�te, spa�, a raczej popad� w odr�twienie spowodowane zimnem. Podci�gn�a w g�r� praw� powiek�. Wielobarwne oko by�o nieruchome. Dotkn�a opuszkami palc�w t�tnicy na szyi. - Zd��yli�my... Pom�cie mi go podnie��. - chwycili�my go pod ramiona i ustawili�my w pionie. Wyda� mi si� wiotki i ... p�ynny. Z trudem go utrzymywa�em, wydawa�o mi si�, �e przecieka mi przez r�ce, aby opa�� na �nieg. Monekus przej�� inicjatyw�. - Yanie, trzymaj go. Ja postaram si� troch� go ogrza�, a ty, Lheo... - Wiem co mam robi� - odpar�a szybko. Zabrali si� do dzie�a. Obserwowa�em, jak wymawiaj� zakl�cia, jedno po drugim, wykonuj� skomplikowane gesty. Poczu�em charakterystyczny zapach. Czystej magia, nieskrywana, dzika, prawdziwa moc. Nie wiem, jak d�ugo to trwa�o, w ka�dym razie Vert otworzy� w ko�cu oczy. Si�y zacz�y mu wraca�. Nie musia�em go ju� podtrzymywa�. By� jeszcze s�aby, lecz sta� o w�asnych nogach. Lhea nie zamierza�a go oszcz�dza�. - Dlaczego znowu to zrobi�e�? Czy my�lisz, �e nie mam nic lepszego do roboty, tylko od czasu do czasu szuka� ci� na odludziu? Znam lepsze rozrywki. Czy pomy�la�e� kiedy� o tym, co by by�o, gdyby�my nie odnale�li ci� na czas? Jak mo�esz si� tak zachowywa�, jeste� najwi�kszym egoist� jakiego znam! S��w mi brak! - Czu�em... Musia�em... - odpowiedzia� cicho. - Ziemia Wie� to mrzonka! Dobrze o tym wiesz! Nikomu nie uda�o si� jej odnale��. I nie uda, bo to jest niemo�liwe, bo jej nie ma! - krzycza�a, by� to niezmiernie rzadki widok. Nigdy wcze�niej jej takiej nie widzia�em. Odnios�em wra�enie, �e uratowa�a go tylko po to, �eby za chwil� zabi�. - Ta droga... Tam prowadzi. - odpar�. - Wiem o tym. Monekus spojrza� na Verta srogim i jednocze�nie bardzo pogardliwym wzrokiem. - Jeste� uparty, jak ostatni kretyn i a� mi wstyd za ciebie. Istnieje inna droga, i ty dobrze o tym wiesz. Zapad�o milczenie. Tylko wiatr gwizda�, dumny ze swej si�y. - Wiem. - przyzna� si� Vert. - Tylko... nie mog� jej znale��. I jestem prawie pewien, �e... �e nie umia�bym nie pod��a�. Postanowi�em si� wtr�ci� i zako�czy� to przedstawienie. Robi�o si� zimno, smoki mog�y si� obudzi� i zaniepokoi� nasz� nieobecno�ci�. Albo zg�odnie� i wyruszy� na �owy. Wola�em tego unikn��. - Przecie� t� te� nie potrafisz - powiedzia�em. I zabrali�my go, zawstydzonego, do domu. E ��d� rzadkiej pi�kno�ci wsun�a si� na piach, a ten zaskrzypia� lekko i dwoje na pla�y le��cy g�owy podnie�li. Kobieta wsta�a i zwiewn� szat� otrzepawszy podesz�a do�. �agiel �opota� lekko, d�oni� go odsun�a i zajrza�a do �rodka. Ujrza�a gnoma podr� wycie�czonego, kt�ry zemdlony i skulony na dnie le�a�. Jej towarzysz podszed� r�wnie�, ona w jego stron� si� zwr�ci�a. "Potrzebna mu pomoc", powiedzia�a. "Zabierzemy go do domu naszego przyjaciela", zadecydowa� on. Wzi�� go wi�c na r�ce. Kobieta w skupieniu lecz szybko pocz�a szepta� zakl�cie rozpostar�szy ramiona. Wtedy rozbitek otworzy� oczy i mag dostrzeg� w nich pierwej zm�czenie, lecz rozb�ys�y wnet fioletow� rado�ci�. Mag u�miechn�� si�. "Wszystko b�dzie dobrze... Sk�d przybywasz?" "Ze wschodu" odpar� z wysi�kiem. "A jak ci� zw�?" "Cirrus" odrzek� i w tym momencie w o�lepiaj�cym b�ysku znikn�li. *** Siedzieli�my z Vertem w ma�ym salonie, popijaj�c orze�wiaj�cy, zio�owy kruszon. Przygl�da�em si� delikatnym kwiatom og�recznika zamro�onym w migocz�cych kostkach lodu. �wiat�o przenika�o przez wielokolorowe, smuk�e witra�e. Ca�a komnata wydawa�a si� zasypana od�amkami rozbitej t�czy. Vert, zadowolony z siebie, od�o�y� koszulkami do do�u wachlarz czterech kart na kamienny blat bia�ego sto�u. Nape�ni� ponownie sw�j kielich. Naczynie b�ysn�o niczym klejnot, kiedy przebi� je zb��kany, szmaragdowy promie�. Mag osun�� si� odrobin� w g��bokim fotelu z jasnej, t�oczonej sk�ry. By� wyra�nie zadowolony i rozlu�niony. - I co teraz? - zapyta� z szelmowskim u�miechem. - Wygra�e�, poddaj� si� - wznios�em kielich niczym do toastu. - A teraz, je�li mo�na, nie rozk�adaj si�, tylko przetasuj swoje karty. Gramy jeszcze raz. - Tak gor�co... - j�kn�� i udaj�c arystokrat� wierzchem prawej d�oni dotkn�� czo�a, przymykaj�c oczy. - Chyba zemdlej�... Nie dane nam by�o, ani rozpocz�� kolejn� gr�, ani zemdle�. Na �rodek sali teleportowa� si� Monekus z Lhea, oboje w strojach pla�owych. P� metra za wysoko. Ca�a tr�jka run�a na pod�og�. Nie to jednak by�o najdziwniejsze. Czarnow�osy trzyma� na r�kach bezw�adnego gnoma. Przeklina� pod nosem. Vert poderwa� si� z fotela, b�yskawicznie zapominaj�c o swoim hipotetycznym ataku migreny. Spojrza� na uzdrowicielk�. - Co mu jest? Lhea uda�a, �e nie s�yszy. Popchn�a Monekusa w stron� kanapy. - Po�� go, tylko delikatnie - i odwr�ci�a si� do Verta. - A ty nie zadawaj g�upich pyta�, tylko skocz po swoje zabawki. Te kt�re mog� si� przyda�. Vert widocznie zauwa�y�, �e zbyt wiele pyta� mo�e by� �le widziane. Nie zapyta� "po kt�re?". - A ja? - zapyta�em. - Przynie� mu wody, tylko letniej. I mo�liwie szybko. Gdy wr�ci�em, Monekusa i Verta nie by�o w pokoju. Gnom wci�� by� nieprzytomny, prawe skrzyd�o wysun�o mu si� spod plec�w i dotyka�o ko�c�wk� posadzki. Lhea by�a z�a. - Czy ty szed�e� po to do Lazurowego Strumienia czy jak? Pomin��em jej uwag� milczeniem. - Czy co� jeszcze mog�... - Tak - przerwa�a mi. - Mo�esz. Wyj��. Oni ju� s� na balkonie. Odda�em jej kielich i dzban. Szybko wyszed�em. Du�e s�o�ce grza�o coraz mocniej, mniejsze, na szcz�cie, o tej porze roku chowa�o si� za jego dyskiem. Magowie stali przy balustradzie i jak zwykle wymieniali przeciwstawne opinie. - Zwariowa�e�! - wykrzykn�� Monekus. - Przecie� to gnom! - Zdecydowa�em ju� i przesta� si� wysila�. Je�li tylko b�dzie chcia�, to pozwol� mu tu zosta�. Dobrze wiesz, �e je�li nie liczy� s�u�by, mieszkam raczej sam. - Regularnie ci� odwiedzamy... - Niezmiernie ciesz� mnie wasze wizyty. Ale to... to jest niepowtarzalna okazja, �eby si� czego� dowiedzie�. Pomy�l tylko, tak ma�o wiadomo o ich wyspie, ich �yciu, pochodzeniu... S� tylko pog�oski, hipotezy, legendy... - Oni nigdy o tym nie m�wi�! - A ilu pyta�e�? - odpar� Vert bezczelnie i Monekus zamilk� na chwilk�. Wystarczy�o mi to, �eby si� wtr�ci�. - Umkn�� mi pocz�tek. Monekusie, gdyby� m�g� by� tak uprzejmy i zacz�� sw� opowie�� od nowa... Vert obr�ci� si� do nas plecami i wsparty o masywn� kolumn� obserwowa� morze. Monekus usiad� na szerokiej balustradzie. - Le�eli�my z Lhe� na pla�y, wia� lekki zefirek, czy cokolwiek innego, nic specjalnego si� nie dzia�o. Nie wiem, kt�re z nas pierwsze dostrzeg�o ��d�, chyba Lhea. Tak, podnios�a si�, opar�a na �okciu i zupe�nie przypadkowo spojrza�a w tamt� stron�. *** - Zobacz, jaka dziwna ��dka. Sk�d ona mog�a przyp�yn��? - A sk�d jest wiatr? - Nie wiem. Prawie nie wieje. - No to si� nie dowiemy. Chyba �e kto� z niej wysi�dzie i ci powie. - Nie widz�, �eby ktokolwiek wysiada�. - Mo�e nikogo nie ma. - Sama chyba nie przyp�yn�a? Podnios�em si� i r�wnie� usiad�em. Bia�e burty �odzi b�yszcza�y w s�o�cu. Nie wygl�da�y na drewniane, ich powierzchnia by�a jednolita i g�adka, nie dostrzeg�em �adnych po��cze�, nic. �agiel te� by� bia�y, �opota� delikatnie na metalowym maszcie. Sama ��d� nie by�a du�a, wygodnie mog�y ni� podr�owa� co najwy�ej dwie osoby. Nigdy wcze�niej takiej nie widzia�em. Gdybym by� wie�niakiem, zapewne ucieka�bym teraz krzycz�c "statek widmo, statek widmo", albo co� w tym rodzaju. Lhea si� zniecierpliwi�a. Wsta�a i szybko pokona�a niewielk� odleg�o��, kt�ra dzieli�a nas od ��dki. Ruszy�em za ni�. �agiel by� nieruchomy i zas�ania� wn�trze. Lhea odsun�a go i wtedy zobaczyli�my gnoma. Le�a� na drewnianym pok�adzie, najwyra�niej wycie�czony. Tak naprawd� nie by�o nawet wiadome, czy �yje. Dotkn�a jego szyi i wyczu�a s�aby puls. Nie zastanawia�a si� d�ugo. - Musimy go st�d natychmiast zabra�, bo d�ugo to on nie poci�gnie. Podnie� go, ja nas teleportuje do Verta. - Mo�e lepiej... - Nie. Po pierwsze, potrafi� nas tam przenie��, a po drugie, ja go nie utrzymam. Podnios�em gnoma. By� lekki, ale jego skrzyd�a odrobin� mi przeszkadza�y. Lhea stan�a naprzeciw mnie i powoli otworzy�a teleport. Zrobi�a to powoli, ale wzgl�dnie dok�adnie. Spojrza�em na twarz przybysza. Widocznie obecno�� magii musia�a na niego wp�yn�� o�ywczo, bo otworzy� oczy. Zmru�y� je, delikatnie omi�t� otoczenie w zasi�gu swych fioletowych t�cz�wek. Spojrza� na mnie i cho� jego grymas si� nie zmieni�, widzia�em �e si� ucieszy�. Wiedzia�, �e cokolwiek planowa�, uda�o mu si�. Chcia� co� powiedzie�. U�miechn��em si� do niego. - Nic nie m�w. Pomo�emy ci. Wytrzymaj jeszcze troch�. Kimkolwiek jeste�... - Przybywam ze wschodu... - wyszepta� ledwo dos�yszalnie. - Nazywaj� mnie... - Cicho... p�niej nam powiesz. Wyschni�te usta wygi�y si� w g�r�. - ...Cirrus... - doko�czy� i z powrotem zemdla�. W tym momencie Lhea nas przenios�a. Reszt� sam widzia�e�. *** Monekus sko�czy� opowiada�. Zapad�a cisza. Na balkonie pojawi�a si� Lhea. By�a zm�czona. Przytuli�a si� do Monekusa. Ten obj�� j� i delikatnie g�aska� po g�owie. - Co z nim? - zapyta� Vert, w dalszym ci�gu kontempluj�cy widok jaki roztacza� si� w dole. Ogr�d, pe�en kwitn�cych kwiat�w, las, ska�y, pla��, morze, sosny... - Ju� dobrze. Na razie jest os�abiony, ale my�l�, �e szybko wr�ci do siebie. Nie mam poj�cia jak regeneruj� si� ich organizmy... - �pi? - Tak. Mag ul�y� kolumnie i wszed� do komnaty. Usiad� delikatnie na brzegu sofy. Gnom otworzy� oczy. - Dzi�kuje - powiedzia� cicho. - I przepraszam. Nie wiem w kt�rej kolejno�ci... - Oboj�tnie, nie ma za co. Teraz �pij. Porozmawiamy wieczorem, przy kolacji. - Wieczorem... chcia�bym wyruszy� dalej. Nie powinienem... - Nawet o tym nie my�l. Na razie zostaniesz tutaj. Gnom spojrza� badawczo na cz�owieka. - Ale... magu... - Powiedzia�em ju�, �pij. P�niej b�dzie czas na dyskusje. Mn�stwo czasu - wsta�. - A na imi� mam Vert. S Odnalaz�szy nieba �rodek pomara�czowy s�oneczny dysk zamar� jak gdyby i z miejsca si� nie rusza�, drugi zas�oniwszy. Cie�, jak ziemia wyschni�ty, wok� st�p si� kurczy�. Fale rozgrzanego powietrza, niczym pociski skrzyd�ami gada o �uskach grafitowych miotane w stoj�cych uderza�y. A stali tam we dw�ch, znani niewielu jeszcze wtedy. Elf, czarnow�osy i smuk�y, zwinnie z siod�a na grzbiecie potwory zeskoczy�. "Czy jestem na czas?", upewni� si� zapragn��. "Tak", odpowiedzieli. "Czy Wyrocznia kierunek wam wskaza�a?" "Tak", potwierdzili ponownie. "Na dole pocz�tek, na szczycie koniec, gdzie W�� ogon po�knie i otworzy si� zamkni�te." "Czy to dobra wr�ba?" dopytywa� si� elf. "Tego jeszcze nie wiemy" odparli, dosiedli smoka by wr�ci� do domu. Nie wiedzieli, �e w chwili owej w�a�nie karty rozdawa� los. Lubi� lata�. Zazdro�� rzadko kiedy jest buduj�cym uczuciem, ale budzi�o si� ono we mnie za ka�dym razem, gdy obserwowa�em krajobraz umykaj�cy szybko w dole, szybuj�c na grzbiecie zwierz�cia. Oboj�tnie, smoka, pegaza czy gryfa. Zazdro�ci�em gnomom. Tego, �e posiadaj� skrzyd�a i same mog� lata�. Wolne. By� pocz�tek lata. Gor�co. Poczu�em to, gdy tylko wyl�dowa�em. Plac by� niemal zupe�nie pusty, prawie wszyscy schowali si� przed skwarem po�udnia. Zeskoczy�em z grzbietu smoka, chwyci�em go za uzd� i ruszy�em w kierunku przysadzistego gmachu �wi�tyni jakiego� lokalnego b�stwa. Dojrza�em tam moich towarzyszy. Jak zawsze, gdziekolwiek si� pojawili, wywo�ywali zamieszanie. Wida�, nawet wyj�tkowy skwar, kt�ry wi�kszo�� istot usypia�, na nich nie dzia�a�. A mo�e wr�cz przeciwnie, dzia�a� pobudzaj�co. Przystan��em kilka krok�w od schod�w, �eby przypadkiem nie by� pos�dzonym o profanacj�, nieznane b�stwo mog�o na przyk�ad nie tolerowa� smok�w. Pocz��em przygl�da� si� scenie w znanym mi stylu. Tym razem opr�cz dw�ch mag�w udzia� bra�a w niej stara krasnalka. - Wiem i powiem, od pokole� mamy dar! - wykrzykiwa�a. - Nie powiesz bo nie wiesz! - odpar� Vert. - Jasne, �e nie wie, przesta� si� z ni� wyk��ca�, Yan ju� tutaj jest, wracamy. - Za niedowiarstwo wysoka cen� czasem trzeba zap�aci� m�j panie - roze�lona ju� nie�le wr�bitka wyci�gn�a oskar�aj�cy palec w stron� Monekusa. Mag spojrza� przez ni� na wylot, jak przez powietrza o niebo czystsze od tego kt�re aktualnie wdychali�my, westchn�� g��boko i zszed� o stopie� ni�ej. Spojrza� na Verta. - Idziesz czy nie? - Ju� id�. Dobrze kobieto, ile chcesz za wr�b�? Ta prychn�a i splun�a na kamienne stopnie. - Trzy meksle. Wtedy prychn�� Monek. - Wariatka! Za to mo�na pi� przez tydzie�, albo dwa. Ty tego nie prze�yjesz... - Odejd� do swego znajomego wyp�osz� z lasu, co tam na ciebie czeka i nam nie przeszkadzaj - machn�a niedbale w moj� stron�. - Ja negocjuj� z twoim rozs�dnym znajomym. Vert wytkn�� do nas j�zyk i u�miechn�� si� sympatycznie. - P�. - Co p�? - P� meksla. - A w �yciu! Od dawna nikt mnie tak nie obrazi�! Ja nie jestem pierwsza lepsza szarlatanka, ja si� na tym znam. Monekus tym razem darowa� sobie k��liwy komentarz. - Vert przesta�, ja ci za �wier� mog� opowiada� brednie przez p� nocy. Masz za du�o pieni�dzy? - P� to za ma�o, zdecydowanie za ma�o. Za p�tora nie obejrza�abym nawet twojej r�ki, a co tu dopiero m�wi� o po��wce. - Wcale nie chce, �eby� ogl�da�a moje r�ce. P�. - Lito�ci dobry panie! Dwa za projekcj� mojego wewn�trznego oka. Monekus zrezygnowany zszed� do mnie, odpi�� sk�rzany buk�ak i otworzy� go wci�� obserwuj�c przedstawienie. - Jakie wewn�trzne oko, oszala�a�? Jak wewn�trzne to co ty nim widzisz? - Przysz�o��! - Daruj sobie miernoto... - Id� do �a�ni g�wniarzu i w lustro sp�jrz, to dopiero miernot� zobaczysz. - Do �a�ni powiadasz? O sk�d ty wiesz jak �a�nia wygl�da? Kto� ci opowiedzia�? - Cicho! - policzki Vert lekko drga�y, chocia� zachowywa� powag�. - Trzy czwarte. Co za to dostan�. - Nic sk�pcze! Jeden meksel i dostaniesz esencj�, przepowiedni� bez interpretacji. Bawi�o mnie to wszystko chyba tak jak Verta, ale nie mieli�my ju� zbyt wiele czasu, Lhea czeka�a na nas w domu. Cirrus nie czu� si� jeszcze specjalnie dobrze, samotna eskapada przez ocean, kt�rej celu jeszcze nam nie wyjawi�, straszeni go wycie�czy�a. Musieli�my dowie�� sk�adniki do nowych eliksir�w, kt�rym Lhea, uzdrowicielka, chcia�a go uraczy�. Wyj��em z kieszeni srebrn� monet� i rzuci�em w stron� niskiej oszustki. Niech ma, zarobi�a na ni� tym kabaretem. Meksel zawirowa� podkr�cony w powietrzu i �ukiem polecia� w jej stron�, pochwyci�a go niczym nadrzewna �aba much�, tyle �e nie j�zorem. Mnie za to zignorowa�a. Krasnoludzka, nietolerancyjna dziwka. Vert spojrza� na mnie smutnym wzrokiem. Popsu�em mu zabaw�. Tymczasem tamta zacz�a wymachiwa� r�kami, dr�e�, szcz�ka� z�bami, piana wycieka�a jej k�cikiem ust. Monekus podni�s� buk�ak do ust i poci�gn�� spory �yk. Drugi mag za�o�y� r�ce i czeka�. Monek otar� usta r�kawem i poda� mi sk�rzane naczynie. Wino by�o ciep�e, ale dobre. Kiedy sko�czy�em pi� krasnalka akurat sko�czy�a pantomimiczne preludium i wychrypia�a. - Na dole pocz�tek, na szczycie koniec, gdzie W�� ogon po�knie i otworzy si� zamkni�te. Ga�ki oczne wr�ci�y jej na w�a�ciwe miejsce. Vert udawa� rozczarowanego. - To wszystko? - Oczywi�cie, �e wszystko. Dasz jeszcze jednego to zinterpretuje. - Ani mi si� wa�! - Monekus straci� cierpliwo��. Jazda st�d, Lhea czeka, opieprzy nas jak si� sp�nimy na obiad. - Widzisz sama... - Vert bezradnie roz�o�y� r�ce. - Nast�pnym razem. Do zobaczenia. - Niech was �lizgun capnie - odpar�a uprzejmie, splun�a jeszcze raz i odesz�a. Vert podszed� do nas. - Witaj Yanie. Wszystko za�atwione? - Tak. Kupi�em co trzeba. Wy r�wnie�? - Oczywi�cie. Jak oceniasz wr�b�? - Jako be�kot - uprzedzi� mnie Monek. - Nie wiem, czemu w tym wieku dajesz si� tak nabiera�. Vert po�o�y� przyjacielowi d�o� na ramieniu. - Widzisz, drogi Monekusie, nigdy nie wiadomo gdzie kryj� si� znaki. Czasem przypadek zsy�a takie indywiduum, po to tylko, �eby zmusi� nas do my�lenia. Nic nie jest bezsensu. Mo�e znaczenie tego zdania odkryjemy po latach, mo�e jego jedynym celem by�o op�nienie naszego powrotu do domu? - Dobrze, nie filozofuj, wsiadaj i lecimy st�d. - Fakt, ju� czas - odrzek�em. - Ale swoj� drog�... My�l� przyjacielu, �e Vert mo�e mie� troch� racji. Prawda cz�sto ma poplamion� szat�. Jeszcze cz�ciej k�amstwo i z�o skrywa si� pod jedwabiem. Jak si� p�niej okaza�o, obaj z Vertem mieli�my racj�. *** Za oknem czerni�a si� noc, a ca�y �wiat spowity by� bia�� szat�, kiedy sko�czy�em opowiada�. Ci�ko by�o mi powr�ci� do rzeczywisto�ci. Smutek, czy mo�e raczej nostalgia zago�ci�y w moim sercu. Dox siedzia� wpatrzony w ogie�. Zapad�a cisza. Tak wiele jak d�wi�k�w, tyle odmian ciszy mo�na us�ysze�. Jest cisza przed burz�, cisza po bitwie, cisza przed porannym brzaskiem, w spokojnej nocy i w �rodku leniwego dnia. M�cz�ca i raduj�ca serce. I taka jak ta. Ale nie wiem, jak j� okre�li�. W ka�dym razie m�ody adept sztuki j� przerwa�. Ludzka niecierpliwo��... - D�ugo m�g�by� jeszcze opowiada�, prawda wujku? - Tak. - Nie zastanawia�e� si� kiedy�, nad tym, �eby swoje wspomnienia opisa�. - Tak - odpar�em ponownie. - I?... - Dox... Moim ulubionym narz�dziem by�y wodze. Lejce. Nigdy nie pi�ro. Mog� siedzie� tutaj z tob�, w zimowy wiecz�r i opowiada�, jeste� bardzo dobrym s�uchaczem. - Bo mi zale�y. Bo twoje opowie�ci s� dla mnie wa�ne. I wiem, �e ich nie ubarwiasz. - Nie trzeba ich ubarwia� ch�opcze. Wbrew pozorom te fragmenty, kt�re dzisiaj ci opowiedzia�em to tylko drobne okruchy. Niewielkie, ale wa�ne, z dw�ch powod�w. Wa�ne, je�li chcia�by� kiedy� us�ysze� reszt� i j� zrozumie�. Jak Monekus pozna� Lhe�, sk�d wzi�� si� Cirrus, jak naprawd� wygl�da�a os�awiona dzi� przepowiednia, kt�r� us�yszeli... To tylko wst�p. A mo�e nawet tylko pocz�tek wst�pu do historii jednego z najg�o�niejszych wydarze� tamtych lat. Ja zna�em ich wszystkich, byli moimi przyjaci�mi, nie bohaterami kart podr�cznik�w. Nie b�d� podawa� ci dat, interpretowa�. Po drugie sam obelisk... To lekcja dla ciebie, Dox. Widzisz, dzi�ki temu mog�e� si� przekona�, �e cz�sto niewielk� cze�� prawdy kryje po latach to, co uznajemy za fakty. I dla odmiany, jak wiele by�o jej w tym, co swego czasu wi�kszo�� uznawa�a za legend�. - Szesna�cie Artefakt�w i Portal? - Tak. Ch�opak zamy�li� si�. Nagle jego twarz poja�nia�a. Zna�em t� min�. - Wujku... Ko�cz� zdawanie ostatnich egzamin�w w tym trymestrze. B�d� mia� dwa tygodnie ferii. Nie masz ochoty wybra� si� nad morze? W�a�ciwie, kiedy pokaza� mi obelisk przypuszcza�em, �e ten wiecz�r mo�e si� sko�czy� w ten spos�b. Zaproszeniem do wywiadu rzeki... - Do Zaka i Evy? - Sk�d wiedzia�e�? - zapyta� szczerze zdumiony. - Domy�li�em si�. - Oni te� na pewno ch�tnie by pos�uchali. Szkoda... Naprawd� by�oby szkoda, gdyby te wszystkie wspomnienia mia�y zosta� utracone. Pojedziemy? Spojrza�em prosto w jego oczy, kt�re patrzy�y na mnie z nadziej�. Mo�e ma racj�? I w ko�cu c� ja, stary elf, mam innego do roboty? Tak dawno nie by�em nad morzem... - Tak. Po raz ostatni, dzi� m�wi� tak. A teraz id� spa�. Dobranoc. - Dobranoc wujku. Wsta�em i poszed�em na g�r�. Dox siedzia� wci�� przy kominku, ogl�daj�c obelisk i kartki, kt�re przypomnia�y mi tamte chwile. Pojad�. Z tego co wiem, rodzice Zaka i Evy hoduj� gryfy.