5701
Szczegóły |
Tytuł |
5701 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5701 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5701 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5701 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Xavier Vertigo
Obelisk
Siedzia�em przed kominkiem i grza�em stopy. Pierwszy w tym roku �nieg
pr�szy� delikatnie. Drzewa za oknem �piewa�y cicho. Ogie� trzaska� w kominku, ja
popija�em ciep�� herbat�. Cisz� zburzy�o tupanie po schodach. Dox sapi�c
wkroczy� do pokoju. W obj�ciach trzyma� wielki szary g�az, wygl�daj�cy jak
obelisk z utrzaskanym czubkiem. Szeroki u podstawy przynajmniej na p� stopy,
wysoki niemal na dwie, musia� ca�kiem sporo wa�y�. Na �ciankach gdzieniegdzie
pob�yskiwa�y z�ocenia. Ch�opak postawi� go u mych st�p i u�miechn�� si�
zadowolony.
- Oto jest, wuju - powiedzia� , a ja roze�mia�em si� w duchu. "Wuju" m�wi�
do mnie r�wnie� pradziadek jego dziadka... My, elfy, nie powinni�my
zaprzyja�nia� si� z lud�mi. Ilo�� tego, co wnosz� do naszego �ycia, jest
odwrotnie proporcjonalna do czasu trwania znajomo�ci z nimi. Przychodz� i
odchodz�, zostawiaj�c wspomnienia i kolejne pokolenia. Nasza pami�� s�u�y
podtrzymaniu pami�ci o nich. Tyle przynajmniej ja staram si� zrobi�, aby, gdy
nadejdzie m�j czas, zamkn�� oczy ze spokojnym sumieniem i bez strachu oczekiwa�
spotkania z tymi, kt�rzy przyja�ni� obdarzyli mnie wieki temu. - ... wyja�nisz,
je�li tylko sobie przypomnisz.
- Przepraszam, Dox... Nie s�ucha�em ci� przez chwilk�. Wybacz staremu
elfowi. Gdyby� m�g� powt�rzy�...
M�ody adept magii ponownie obdarzy� mnie u�miechem i odezwa� si� z udawan�
nagan�.
- Oj, wuju Yanie, z tob� od wiek�w to samo, tw�j umys� w�druje niezale�nie
od cia�a. Jeste� z tego s�ynny. Niewa�ne z reszt�. Ten obelisk wynios�em z
Akademii, z Wydzia�u Archeologii. M�j kolega jest tam asystentem. Pozwoli� mi go
zabra� na kilka dni, poniewa� po przeczytani inskrypcji doszli�my z Zakiem i Ev�
do wniosku, �e... W jaki� spos�b mo�e si� on wi�za� z histori� mojego rodu. I
nie tylko mojego. Z reszt�, nie chc� spekulowa�. Przeczytaj te kartki. Spisano
na nich odczytany tekst. Ciekawi mnie, co o tym my�lisz.
Poda� mi dwa arkusze. Przeczyta�em je powoli, cho� widzia�em, �e si�
niecierpliwi. Po raz kolejny mia�em okazj� przekona� si�, �e tak zwana Prawda
Historyczna jest najbardziej pogi�t� z ga��zi wyrastaj�cych z drzewa nauki.
Wydarzenia, spisane przez nieznanych autor�w z�otymi runami na tym ociosanym
g�azie, by�y mi doskonale znane. W ten czy inny spos�b bra�em w nich udzia�.
Od�o�y�em kartki na kolana i spojrza�em na Doxa.
- I co? - zapyta�.
- Dox... Nie bardzo wiem, co powinienem teraz powiedzie�.
- Czy to prawda, czy tylko legendy, czy wypociny jakiego� pseudoproroka?
- Sk�d�e! To wszystko wydarzy�o si� naprawd�, tylko... - urwa�em.
Jego oczy zal�ni�y, zarumieni� si� podekscytowany, chocia� przypuszczam, �e
takiej w�a�nie odpowiedzi si� spodziewa�.
- Tylko?... - wykona� delikatny, ponaglaj�cy gest.
- Tylko wygl�da�o troch� inaczej - urwa�em. Nie by�em pewien, czy chc� zn�w
wraca�, do tych szcz�liwych i mniej wi�cej beztroskich dni, kiedy i �wiat i ja
byli�my inni, a przede wszystkim m�odsi. Czy chc� przywo�a� tamte twarze, g�osy,
spojrzenia, �miech?... Dox wyj�tkowo zrozumia� o czym my�l�.
- Je�li nie chcesz... Nie musisz przecie�. Wspomnienia bol� prawda?
- Dobre - nie. Przynie� du�y dzban piwa, dwa kufle, do�� drew, a potem
usi�d� wygodnie.
- Ju� lec� - poderwa� si� rozpromieniony i wybieg�. Na u�amek sekundy
chwyci� drewnian� framug�, zatrzyma� si� i obr�ci� w moj� stron�.
- Dzi�kuj�, wujku Yanie.
***
W
Widok zachwyca� i przera�a�, stoj�cym wydawa�o si�, �e na zachodzie ca�y
�wiat p�onie. Na szerokim tarasie stali we dwoje, dopiero si� poznali, a ju�
wtuleni wiedzieli, �e ona dla niego, a on dla niej. Tam si� poznali i odkryli.
Tam zetkn�� ich Los i Przeznaczenie. A t�um w bawialni szala� i w ta�cach
dzikich wirowa� pijany i szalony, aby �wi�towa� Dzie� U�udy. Ksi�yca blask
b�yszcza� w jej w�osach, a w jego oczach si� odbija�, dodaj�c nieziemskiego
wdzi�ku jego spojrzeniu. Ona zadr�a�a lekko, niepewna jeszcze czy mi�o�� to czy
co� innego. On z ramion �ci�gn�� futro �nie�nobia�e i otuli� nim jej ramiona.
Wtedy ju� wiedzia�a. Przytulili si� do siebie i ca�y �wiat, kt�ry tego w�a�nie
dnia rozs�dek traci� pocz��, na chwil� istnie� dla nich przesta�. M�g� sp�on��.
Go�ci by�o mn�stwo, nie wiem dok�adnie ilu, je�li chodzi o mnie zapewne
wydawa�o mi si� �e wi�cej ni� w rzeczywisto�ci. Nie tyle dlatego, �e ci�gle
przybywali, ile z prozaicznego pija�stwa, kt�remu odda�em si� z ochot�, jak i
reszta obecnych. Widzia�em podw�jnie. Przynajmniej podw�jnie, wielokrotno��
przebiera�c�w zmienia�a momentami sw� warto��. Wieczerza Dnia U�udy, jak Vert
wpad� na taki pomys� i dlaczego, tego nie wiem. Przebrani w historyczne stroje
Pierwszego Imperium pili�my wino przegryzaj�c specja�ami przygotowanymi przez
maga. On lubi� gotowa� i nawet raczej nie�le mu to wychodzi�o. Raczej - bo lubi�
eksperymentowa�, a ka�dy chyba zna natur� eksperyment�w . Niekt�re si� nie
udaj�.
Tak czy inaczej wyszed�em na taras, odetchn�� �wie�ym, morskim powietrzem.
Wiosna, kt�ra wybuch�a upa�em w dzie�, ostyg�a na wiecz�r, nie posiad�a bowiem
si�y nast�pczyni. G�ow� mia�em ci�k� od wina, �o��dek od pask�w klusek w
pomidorach, zapiekanych z mi�sem, serem i zio�ami. A mimo to czu�em si�
�wietnie. Dziwna lekko�� opanowa�a moje cia�o, chcia�em, tak, pragn��em si� ni�
z kim� podzieli�. Rozejrza�em si� wko�o. Kilkana�cie krok�w dalej sta�a para,
przytuleni, obserwowali na zmian� ksi�yc i swoje oczy. Nag�a iskra zab�ys�a w
moim umy�le, ale szybko zgas�a, albo po prostu gdzie� umkn�a. Ko�o mnie, z
dzbanem w r�ku, stan�a wysoka elfka, Deve.
- Jak si� bawisz Yanie? - zapyta�a z tajemniczym u�miechem.
- Wspaniale, dzi�ki. Tylko... Z reszt� niewa�ne...
- To znaczy?
- Widzisz, takie uczucie...
Deve spojrza�a na par� obok nas.
- O tak, wiem nawet o jakie ci chodzi. Lhea i Monekus - u�miechn�a si�
tajemniczo, lecz znacz�co zarazem.
- Nie, nie o nich mi chodzi. To znaczy cz�ciowo o nich.
Wyj�a z d�oni m�j kubek i dola�a do� wina.
- Sprecyzuj Yanie, o co ci chodzi, a potem by� mo�e wyjawi� ci drobny sekret
dzisiejszego przyj�cia.
Musia�em si� skupi�, chocia� na chwilk�.
- Widzisz... Od jakiego� czasu, mam takie dziwne uczucie... Co� dziwnego
dzieje si� tu woko�o, a ja nie wiem co. Mam delikatne przeb�yski, jakbym ju�
wiedzia� o co chodzi, ale zaraz potem one gin�. Nie bardzo wiem co jest nie w
porz�dku, to znaczy wszystko jest dobrze, zabawa na ca�ego, zaraz wszyscy
zbiegn� si� tutaj ogl�da� sztuczne ognie nad miastem, ale co� jest inaczej. I
nie wiem co. Przed chwil� znowu to poczu�em, jak patrzy�em na nich.
Deve wybuch�a �miechem. Obr�ci�a si� w stron� otwartych drzwi do salonu.
- Vert! VEEERRRT!!! Chod� tu na chwil� stary zbere�niku! I we� sw�j kubek! -
spojrza�a na mnie wci�� rozbawiona. - Zaraz wszystkiego si� dowiesz.
Nie czekali�my na maga d�ugo. Ubrany jak imperator, pijany do granic, w
jednej d�oni trzyma� nape�niony puchar, drug� wymachiwa�, strzelaj�c kolorowymi
iskrami w powietrze. Obj�� Deve w pasie i uwodzicielskim tonem zapyta�.
- Czego moja bogini sobie ode mnie rzeczy? Na twoj� pro�b� podpal� ca�y
�wiat. Patrz!
Odst�pi� od jej boku, wyci�gn�� d�o� i wyszepta� zakl�cie. Pot�na
b�yskawica wystrzeli�a w powietrze, roz�wietlaj�c drobne chmury.
- Podoba�o ci si� najdro�sza?
Deve przybra�a nad�t� min�.
- Nie. Musisz wymy�li� co� lepszego. A tymczasem...
- Co tymczasem? Rzeknij tylko!
- Mam pro�b�... Widzisz, Yan swoim przenikliwym elfim umys�em wyczu� co�
niezwyk�ego, dziwne fluidy, przenikaj�ce opary alkoholu, kt�rymi przesycona jest
atmosfera twojego przyj�cia. Czy zdradzisz mu nasz sekret?
Mag zrobi� powa�n� min�.
- Yanie, po pierwsze, czy jeste� pewien, �e chcesz go pozna�?
Patrzyli na mnie we czworo i ci�ko by�o mi znie�� ich zdublowane
spojrzenia.
- Tak. Absolutnie.
- �wietnie. Jak si� czujesz? Tylko szczerze.
Pytanie wygl�da�o na niewinne i niezwi�zane z tematem. Ciekawy by�em co Vert
wymy�li� tym razem. Zamy�li�em si�.
- Troch� dziwnie. Pijany. Lekki. Otwarty. Tak bym co�... Sam nie wiem.
Deve i Vert u�cisn�li sobie d�onie.
- W porz�dku. To mo�e zaczniemy od pocz�tku, co ty na to najs�odsza?
- Prosz� bardzo. Lhea to moja przyjaci�ka, jeszcze z czas�w gimnazjum.
Ostatnio by�a sama.
- Jak d�ugo ja znam Monekusa nie musz� ci chyba przypomina� Yanie.
- W ka�dym razie rozmawiali�my o nich kiedy�...
- ... i wpadli�my na pomys�...
- ... �e mo�e by�oby fajnie...
- ... gdyby si� poznali. St�d ta impreza, Dzie� U�udy wyda� nam si�
doskona�� okazj�. Tym niemniej woleli�my mie� pewno��, �e przyj�cie si� uda, �e
wszyscy b�d� w odpowiednim nastroju.
- I wtedy Vert przypomnia� sobie o pewnej ro�linie.
- Takie zapomniane zio�o, rzadko u�ywane, chocia� niezmiernie proste w
hodowli, doskonale sprawdza si� w naszym klimacie. Ma�o kto zna jego
w�a�ciwo�ci. Smakuje ca�kiem nie�le, dawniej s�u�y�o nawet jako przyprawa, ale z
oczywistych wzgl�d�w, natury ehm...
- Natury demograficznej.
- W�a�nie, jako�... Wypad�o z obiegu. Ale sobie przypomnia�em, �e ro�nie u
mnie w rogu ogrodu.
- I doda� je do tych klusek kt�re wszyscy dzisiaj jedli.
- Konkretnie do sosu. I jak wida� podzia�a�o. To wszystko. St�d twoje
uczucie lekko�ci, kt�re... ehm...
- Radziliby�my ci jak najszybciej wykorzysta�! - sko�czy�a Deve i oboje
wybuchn�li �miechem. Chyba musia�em mie� bardzo g�upi� min�. Nagle na taras wla�
si� t�um. Niebo roz�wietli�y wybuchy. Wko�o mnie zrobi�o si� pe�no ludzi, gwar,
�miech piski i wrzaski. Huk i deszcz iskier opada� na okolice, o�wietlaj�c
cienie miejskich budowli po�o�onych nad brzegiem.
- Ceend i Erden daj� czadu... - us�ysza�em jeszcze komentarz Verta, kt�ry
stan�� przy balustradzie i przy��czy� si� do koleg�w z miasta. Patrzy�em jak
zauroczony na widowisko na niebie. Poczu�em, �e kto� przytula si� do mnie, by�a
to m�oda, niska dziewczyna. Spojrza�em w jej oczy i podj��em decyzj�. Dosy�
my�lenia, nie nale�y przesadza�... W ko�cu to Dzie� U�udy.
N
Jako oddech lodu zrodzony, wiatr nieujarzmiony ponad wody lustrem zmro�onym
i niczym g�az twardym p�dzi�. A drzewa do siebie si� tul�c po�r�d krainy
kamiennych zmarszczek l�du odzywa� si� nawet nie wa�y�y, czapami lodu
zakneblowane. Mag w czer� odziany, przy jednym z pni skulony, dr�a� i mrozu ju�
nie czu�, gdy ten ciep�o, moc i �ycie odbiera�. I przyszli do niego i zapytali.
"Dlaczego� zn�w tu przyszed�? Kt�rego� dnia nie odnajdziemy ci� na czas." A on
odpar� im. "Musz� uratowa� Ziemi� Wie�, a ta droga tam prowadzi." Spojrzeli na�,
ukucn�� przy nim jeden z nich i rzek�. "Istnieje inna droga i ty o tym wiesz."
"Nie wiem, jak j� odnale��... I chyba nie potrafi�bym ni� pod��a�...",
odpowiedzia�. "T� te� nie umiesz" os�dzili i zabrali go ze sob�.
Wiatr nie wia�. Raczej pi�dzi� jak pot�piony. Zostawili�my wi�kszo�� baga�y
przy smokach na polanie nad zmarzni�tym jeziorem. Zwierz�tka grzecznie zasn�y ,
jak zwykle. Teoretycznie pilnowa�y baga�y, chocia�, trzeba przyzna�, na tym
odludziu nie by�o chyba nikogo kto m�g�by je ukra��. Obok polany znale�li�my
pierwszy �lad Verta, okr�g�� ka�u�� pokryt� cienk� warstw� lodu. I g��bokie
�lady st�p, prowadz�ce pomi�dzy o�nie�onymi sosnami. G�siego ruszyli�my w g�r�,
omijaj�c po�acie piarg�w, aby nie spowodowa� lawiny. Vert nie by� tak ostro�ny,
szed� na wskro�, odciski but�w wskazywa�y na kolejny napad t�pej determinacji.
Szli�my tak przez jaki� czas, nie wiem, mo�e dwie godziny, mo�e trzy. Nie
rozmawiali�my ze sob� wiele. Mniej wi�cej te same my�li kr��y�y nam po g�owach.
Monekus szed� pierwszy, za nim Lhea. Ja zamyka�em poch�d. Niebo mia�o kolor
ko�ci s�oniowej, z mlecznej jasno�ci wyrywa�y si� jedynie szare, strzeliste
szczyty. Zatrzymali�my si� na kolejny, kr�tki post�j.
- Mo�e jeszcze raz spr�bujesz go zlokalizowa�... zasugerowa�a Lhea magowi.
Monekus westchn��.
- Nie s�dz�, �eby to mia�o jakikolwiek sens. Robi�em to godzin� temu i nic.
Uruchomi� jak�� barier�, niemo�liw� do przenikni�cia przez moje czary.
Przysz�o mi co� do g�owy.
- Monekusie... On mo�e s�abn��. Jest mr�z, wystarczy, �e usiad� gdzie� na
chwil�, gdziekolwiek, pod drzewem mo�e, i po prostu zasn��. Wtedy moc s�abnie,
by� mo�e na tyle, �e uda ci si� go odnale��, zanim... zanim b�dzie za p�no -
doko�czy�em cicho, przestraszony w�asnymi s�owami.
- Yanie, ceni� ciebie niezmiernie. Jako tresera smok�w. I jako przyjaciela.
Ale...
- Ale? - zapyta�a Lhea, kt�ra najwyra�niej r�wnie� nie wiedzia�a, gdzie
kryje si� b��d w moim rozumowaniu. Monekus przybra� mentorski ton.
- Zapominacie oboje, �e jego specjalno�ci� s� artefakty. T� barier� mo�e
wytwarza� jeden z nich, na�adowany moc� uprzednio, a nie czerpi�cy jej
systematycznie od posiadacza. Jestem prawie pewien, �e w�a�nie tak� zabawka
pos�uguje si� Vert. Idziemy dalej i nie tra�my czasu.
Monekus mia� racj�. Byli�my zdani na sw�j wzrok i w ko�cu si� uda�o.
Dostrzegli�my go. Siedzia� w kucki, otulony grubym p�aszczem. Kaptur mia�
nasuni�ty na czo�o, nie by�o wida� jego twarzy. �nieg opr�szy� jego ramiona,
upodabniaj�c do jednej z ga��zi drzewa. Gdyby nie nik�y, pojedynczy b�ysk,
rzucony przez metalow� sprz�czk� p�aszcza, pewnie bym go nie zauwa�y�.
Podeszli�my do niego szybko, Lhea ukl�k�a przed nim i �ci�gn�a kaptur. Oczy
mia� zamkni�te, spa�, a raczej popad� w odr�twienie spowodowane zimnem.
Podci�gn�a w g�r� praw� powiek�. Wielobarwne oko by�o nieruchome. Dotkn�a
opuszkami palc�w t�tnicy na szyi.
- Zd��yli�my... Pom�cie mi go podnie��. - chwycili�my go pod ramiona i
ustawili�my w pionie. Wyda� mi si� wiotki i ... p�ynny. Z trudem go
utrzymywa�em, wydawa�o mi si�, �e przecieka mi przez r�ce, aby opa�� na �nieg.
Monekus przej�� inicjatyw�.
- Yanie, trzymaj go. Ja postaram si� troch� go ogrza�, a ty, Lheo...
- Wiem co mam robi� - odpar�a szybko.
Zabrali si� do dzie�a. Obserwowa�em, jak wymawiaj� zakl�cia, jedno po
drugim, wykonuj� skomplikowane gesty. Poczu�em charakterystyczny zapach. Czystej
magia, nieskrywana, dzika, prawdziwa moc. Nie wiem, jak d�ugo to trwa�o, w
ka�dym razie Vert otworzy� w ko�cu oczy. Si�y zacz�y mu wraca�. Nie musia�em go
ju� podtrzymywa�. By� jeszcze s�aby, lecz sta� o w�asnych nogach. Lhea nie
zamierza�a go oszcz�dza�.
- Dlaczego znowu to zrobi�e�? Czy my�lisz, �e nie mam nic lepszego do
roboty, tylko od czasu do czasu szuka� ci� na odludziu? Znam lepsze rozrywki.
Czy pomy�la�e� kiedy� o tym, co by by�o, gdyby�my nie odnale�li ci� na czas? Jak
mo�esz si� tak zachowywa�, jeste� najwi�kszym egoist� jakiego znam! S��w mi
brak!
- Czu�em... Musia�em... - odpowiedzia� cicho.
- Ziemia Wie� to mrzonka! Dobrze o tym wiesz! Nikomu nie uda�o si� jej
odnale��. I nie uda, bo to jest niemo�liwe, bo jej nie ma! - krzycza�a, by� to
niezmiernie rzadki widok. Nigdy wcze�niej jej takiej nie widzia�em. Odnios�em
wra�enie, �e uratowa�a go tylko po to, �eby za chwil� zabi�.
- Ta droga... Tam prowadzi. - odpar�. - Wiem o tym.
Monekus spojrza� na Verta srogim i jednocze�nie bardzo pogardliwym wzrokiem.
- Jeste� uparty, jak ostatni kretyn i a� mi wstyd za ciebie. Istnieje inna
droga, i ty dobrze o tym wiesz.
Zapad�o milczenie. Tylko wiatr gwizda�, dumny ze swej si�y.
- Wiem. - przyzna� si� Vert. - Tylko... nie mog� jej znale��. I jestem
prawie pewien, �e... �e nie umia�bym nie pod��a�.
Postanowi�em si� wtr�ci� i zako�czy� to przedstawienie. Robi�o si� zimno,
smoki mog�y si� obudzi� i zaniepokoi� nasz� nieobecno�ci�. Albo zg�odnie� i
wyruszy� na �owy. Wola�em tego unikn��.
- Przecie� t� te� nie potrafisz - powiedzia�em. I zabrali�my go,
zawstydzonego, do domu.
E
��d� rzadkiej pi�kno�ci wsun�a si� na piach, a ten zaskrzypia� lekko i
dwoje na pla�y le��cy g�owy podnie�li. Kobieta wsta�a i zwiewn� szat�
otrzepawszy podesz�a do�. �agiel �opota� lekko, d�oni� go odsun�a i zajrza�a do
�rodka. Ujrza�a gnoma podr� wycie�czonego, kt�ry zemdlony i skulony na dnie
le�a�. Jej towarzysz podszed� r�wnie�, ona w jego stron� si� zwr�ci�a.
"Potrzebna mu pomoc", powiedzia�a. "Zabierzemy go do domu naszego przyjaciela",
zadecydowa� on. Wzi�� go wi�c na r�ce. Kobieta w skupieniu lecz szybko pocz�a
szepta� zakl�cie rozpostar�szy ramiona. Wtedy rozbitek otworzy� oczy i mag
dostrzeg� w nich pierwej zm�czenie, lecz rozb�ys�y wnet fioletow� rado�ci�. Mag
u�miechn�� si�. "Wszystko b�dzie dobrze... Sk�d przybywasz?" "Ze wschodu" odpar�
z wysi�kiem. "A jak ci� zw�?" "Cirrus" odrzek� i w tym momencie w o�lepiaj�cym
b�ysku znikn�li.
***
Siedzieli�my z Vertem w ma�ym salonie, popijaj�c orze�wiaj�cy, zio�owy
kruszon. Przygl�da�em si� delikatnym kwiatom og�recznika zamro�onym w
migocz�cych kostkach lodu. �wiat�o przenika�o przez wielokolorowe, smuk�e
witra�e. Ca�a komnata wydawa�a si� zasypana od�amkami rozbitej t�czy. Vert,
zadowolony z siebie, od�o�y� koszulkami do do�u wachlarz czterech kart na
kamienny blat bia�ego sto�u. Nape�ni� ponownie sw�j kielich. Naczynie b�ysn�o
niczym klejnot, kiedy przebi� je zb��kany, szmaragdowy promie�. Mag osun�� si�
odrobin� w g��bokim fotelu z jasnej, t�oczonej sk�ry. By� wyra�nie zadowolony i
rozlu�niony.
- I co teraz? - zapyta� z szelmowskim u�miechem.
- Wygra�e�, poddaj� si� - wznios�em kielich niczym do toastu. - A teraz,
je�li mo�na, nie rozk�adaj si�, tylko przetasuj swoje karty. Gramy jeszcze raz.
- Tak gor�co... - j�kn�� i udaj�c arystokrat� wierzchem prawej d�oni dotkn��
czo�a, przymykaj�c oczy. - Chyba zemdlej�...
Nie dane nam by�o, ani rozpocz�� kolejn� gr�, ani zemdle�. Na �rodek sali
teleportowa� si� Monekus z Lhea, oboje w strojach pla�owych. P� metra za
wysoko. Ca�a tr�jka run�a na pod�og�. Nie to jednak by�o najdziwniejsze.
Czarnow�osy trzyma� na r�kach bezw�adnego gnoma. Przeklina� pod nosem.
Vert poderwa� si� z fotela, b�yskawicznie zapominaj�c o swoim hipotetycznym
ataku migreny. Spojrza� na uzdrowicielk�.
- Co mu jest?
Lhea uda�a, �e nie s�yszy. Popchn�a Monekusa w stron� kanapy.
- Po�� go, tylko delikatnie - i odwr�ci�a si� do Verta. - A ty nie zadawaj
g�upich pyta�, tylko skocz po swoje zabawki. Te kt�re mog� si� przyda�.
Vert widocznie zauwa�y�, �e zbyt wiele pyta� mo�e by� �le widziane. Nie
zapyta� "po kt�re?".
- A ja? - zapyta�em.
- Przynie� mu wody, tylko letniej. I mo�liwie szybko.
Gdy wr�ci�em, Monekusa i Verta nie by�o w pokoju. Gnom wci�� by�
nieprzytomny, prawe skrzyd�o wysun�o mu si� spod plec�w i dotyka�o ko�c�wk�
posadzki. Lhea by�a z�a.
- Czy ty szed�e� po to do Lazurowego Strumienia czy jak?
Pomin��em jej uwag� milczeniem.
- Czy co� jeszcze mog�...
- Tak - przerwa�a mi. - Mo�esz. Wyj��. Oni ju� s� na balkonie.
Odda�em jej kielich i dzban. Szybko wyszed�em. Du�e s�o�ce grza�o coraz
mocniej, mniejsze, na szcz�cie, o tej porze roku chowa�o si� za jego dyskiem.
Magowie stali przy balustradzie i jak zwykle wymieniali przeciwstawne opinie.
- Zwariowa�e�! - wykrzykn�� Monekus. - Przecie� to gnom!
- Zdecydowa�em ju� i przesta� si� wysila�. Je�li tylko b�dzie chcia�, to
pozwol� mu tu zosta�. Dobrze wiesz, �e je�li nie liczy� s�u�by, mieszkam raczej
sam.
- Regularnie ci� odwiedzamy...
- Niezmiernie ciesz� mnie wasze wizyty. Ale to... to jest niepowtarzalna
okazja, �eby si� czego� dowiedzie�. Pomy�l tylko, tak ma�o wiadomo o ich wyspie,
ich �yciu, pochodzeniu... S� tylko pog�oski, hipotezy, legendy...
- Oni nigdy o tym nie m�wi�!
- A ilu pyta�e�? - odpar� Vert bezczelnie i Monekus zamilk� na chwilk�.
Wystarczy�o mi to, �eby si� wtr�ci�.
- Umkn�� mi pocz�tek. Monekusie, gdyby� m�g� by� tak uprzejmy i zacz�� sw�
opowie�� od nowa...
Vert obr�ci� si� do nas plecami i wsparty o masywn� kolumn� obserwowa�
morze. Monekus usiad� na szerokiej balustradzie.
- Le�eli�my z Lhe� na pla�y, wia� lekki zefirek, czy cokolwiek innego, nic
specjalnego si� nie dzia�o. Nie wiem, kt�re z nas pierwsze dostrzeg�o ��d�,
chyba Lhea. Tak, podnios�a si�, opar�a na �okciu i zupe�nie przypadkowo
spojrza�a w tamt� stron�.
***
- Zobacz, jaka dziwna ��dka. Sk�d ona mog�a przyp�yn��?
- A sk�d jest wiatr?
- Nie wiem. Prawie nie wieje.
- No to si� nie dowiemy. Chyba �e kto� z niej wysi�dzie i ci powie.
- Nie widz�, �eby ktokolwiek wysiada�.
- Mo�e nikogo nie ma.
- Sama chyba nie przyp�yn�a?
Podnios�em si� i r�wnie� usiad�em. Bia�e burty �odzi b�yszcza�y w s�o�cu.
Nie wygl�da�y na drewniane, ich powierzchnia by�a jednolita i g�adka, nie
dostrzeg�em �adnych po��cze�, nic. �agiel te� by� bia�y, �opota� delikatnie na
metalowym maszcie. Sama ��d� nie by�a du�a, wygodnie mog�y ni� podr�owa� co
najwy�ej dwie osoby. Nigdy wcze�niej takiej nie widzia�em. Gdybym by�
wie�niakiem, zapewne ucieka�bym teraz krzycz�c "statek widmo, statek widmo",
albo co� w tym rodzaju. Lhea si� zniecierpliwi�a. Wsta�a i szybko pokona�a
niewielk� odleg�o��, kt�ra dzieli�a nas od ��dki. Ruszy�em za ni�. �agiel by�
nieruchomy i zas�ania� wn�trze. Lhea odsun�a go i wtedy zobaczyli�my gnoma.
Le�a� na drewnianym pok�adzie, najwyra�niej wycie�czony. Tak naprawd� nie by�o
nawet wiadome, czy �yje. Dotkn�a jego szyi i wyczu�a s�aby puls. Nie
zastanawia�a si� d�ugo.
- Musimy go st�d natychmiast zabra�, bo d�ugo to on nie poci�gnie. Podnie�
go, ja nas teleportuje do Verta.
- Mo�e lepiej...
- Nie. Po pierwsze, potrafi� nas tam przenie��, a po drugie, ja go nie
utrzymam.
Podnios�em gnoma. By� lekki, ale jego skrzyd�a odrobin� mi przeszkadza�y.
Lhea stan�a naprzeciw mnie i powoli otworzy�a teleport. Zrobi�a to powoli, ale
wzgl�dnie dok�adnie. Spojrza�em na twarz przybysza. Widocznie obecno�� magii
musia�a na niego wp�yn�� o�ywczo, bo otworzy� oczy. Zmru�y� je, delikatnie
omi�t� otoczenie w zasi�gu swych fioletowych t�cz�wek. Spojrza� na mnie i cho�
jego grymas si� nie zmieni�, widzia�em �e si� ucieszy�. Wiedzia�, �e cokolwiek
planowa�, uda�o mu si�. Chcia� co� powiedzie�. U�miechn��em si� do niego.
- Nic nie m�w. Pomo�emy ci. Wytrzymaj jeszcze troch�. Kimkolwiek jeste�...
- Przybywam ze wschodu... - wyszepta� ledwo dos�yszalnie. - Nazywaj� mnie...
- Cicho... p�niej nam powiesz.
Wyschni�te usta wygi�y si� w g�r�.
- ...Cirrus... - doko�czy� i z powrotem zemdla�.
W tym momencie Lhea nas przenios�a. Reszt� sam widzia�e�.
***
Monekus sko�czy� opowiada�. Zapad�a cisza. Na balkonie pojawi�a si� Lhea.
By�a zm�czona. Przytuli�a si� do Monekusa. Ten obj�� j� i delikatnie g�aska� po
g�owie.
- Co z nim? - zapyta� Vert, w dalszym ci�gu kontempluj�cy widok jaki
roztacza� si� w dole. Ogr�d, pe�en kwitn�cych kwiat�w, las, ska�y, pla��, morze,
sosny...
- Ju� dobrze. Na razie jest os�abiony, ale my�l�, �e szybko wr�ci do siebie.
Nie mam poj�cia jak regeneruj� si� ich organizmy...
- �pi?
- Tak.
Mag ul�y� kolumnie i wszed� do komnaty. Usiad� delikatnie na brzegu sofy.
Gnom otworzy� oczy.
- Dzi�kuje - powiedzia� cicho. - I przepraszam. Nie wiem w kt�rej
kolejno�ci...
- Oboj�tnie, nie ma za co. Teraz �pij. Porozmawiamy wieczorem, przy kolacji.
- Wieczorem... chcia�bym wyruszy� dalej. Nie powinienem...
- Nawet o tym nie my�l. Na razie zostaniesz tutaj.
Gnom spojrza� badawczo na cz�owieka.
- Ale... magu...
- Powiedzia�em ju�, �pij. P�niej b�dzie czas na dyskusje. Mn�stwo czasu -
wsta�. - A na imi� mam Vert.
S
Odnalaz�szy nieba �rodek pomara�czowy s�oneczny dysk zamar� jak gdyby i z
miejsca si� nie rusza�, drugi zas�oniwszy. Cie�, jak ziemia wyschni�ty, wok�
st�p si� kurczy�. Fale rozgrzanego powietrza, niczym pociski skrzyd�ami gada o
�uskach grafitowych miotane w stoj�cych uderza�y. A stali tam we dw�ch, znani
niewielu jeszcze wtedy. Elf, czarnow�osy i smuk�y, zwinnie z siod�a na grzbiecie
potwory zeskoczy�. "Czy jestem na czas?", upewni� si� zapragn��. "Tak",
odpowiedzieli. "Czy Wyrocznia kierunek wam wskaza�a?" "Tak", potwierdzili
ponownie. "Na dole pocz�tek, na szczycie koniec, gdzie W�� ogon po�knie i
otworzy si� zamkni�te." "Czy to dobra wr�ba?" dopytywa� si� elf. "Tego jeszcze
nie wiemy" odparli, dosiedli smoka by wr�ci� do domu. Nie wiedzieli, �e w chwili
owej w�a�nie karty rozdawa� los.
Lubi� lata�. Zazdro�� rzadko kiedy jest buduj�cym uczuciem, ale budzi�o si�
ono we mnie za ka�dym razem, gdy obserwowa�em krajobraz umykaj�cy szybko w dole,
szybuj�c na grzbiecie zwierz�cia. Oboj�tnie, smoka, pegaza czy gryfa.
Zazdro�ci�em gnomom. Tego, �e posiadaj� skrzyd�a i same mog� lata�. Wolne.
By� pocz�tek lata. Gor�co. Poczu�em to, gdy tylko wyl�dowa�em. Plac by�
niemal zupe�nie pusty, prawie wszyscy schowali si� przed skwarem po�udnia.
Zeskoczy�em z grzbietu smoka, chwyci�em go za uzd� i ruszy�em w kierunku
przysadzistego gmachu �wi�tyni jakiego� lokalnego b�stwa. Dojrza�em tam moich
towarzyszy. Jak zawsze, gdziekolwiek si� pojawili, wywo�ywali zamieszanie.
Wida�, nawet wyj�tkowy skwar, kt�ry wi�kszo�� istot usypia�, na nich nie
dzia�a�. A mo�e wr�cz przeciwnie, dzia�a� pobudzaj�co. Przystan��em kilka krok�w
od schod�w, �eby przypadkiem nie by� pos�dzonym o profanacj�, nieznane b�stwo
mog�o na przyk�ad nie tolerowa� smok�w. Pocz��em przygl�da� si� scenie w znanym
mi stylu. Tym razem opr�cz dw�ch mag�w udzia� bra�a w niej stara krasnalka.
- Wiem i powiem, od pokole� mamy dar! - wykrzykiwa�a.
- Nie powiesz bo nie wiesz! - odpar� Vert.
- Jasne, �e nie wie, przesta� si� z ni� wyk��ca�, Yan ju� tutaj jest,
wracamy.
- Za niedowiarstwo wysoka cen� czasem trzeba zap�aci� m�j panie - roze�lona
ju� nie�le wr�bitka wyci�gn�a oskar�aj�cy palec w stron� Monekusa. Mag
spojrza� przez ni� na wylot, jak przez powietrza o niebo czystsze od tego kt�re
aktualnie wdychali�my, westchn�� g��boko i zszed� o stopie� ni�ej. Spojrza� na
Verta.
- Idziesz czy nie?
- Ju� id�. Dobrze kobieto, ile chcesz za wr�b�?
Ta prychn�a i splun�a na kamienne stopnie.
- Trzy meksle.
Wtedy prychn�� Monek.
- Wariatka! Za to mo�na pi� przez tydzie�, albo dwa. Ty tego nie
prze�yjesz...
- Odejd� do swego znajomego wyp�osz� z lasu, co tam na ciebie czeka i nam
nie przeszkadzaj - machn�a niedbale w moj� stron�. - Ja negocjuj� z twoim
rozs�dnym znajomym.
Vert wytkn�� do nas j�zyk i u�miechn�� si� sympatycznie.
- P�.
- Co p�?
- P� meksla.
- A w �yciu! Od dawna nikt mnie tak nie obrazi�! Ja nie jestem pierwsza
lepsza szarlatanka, ja si� na tym znam.
Monekus tym razem darowa� sobie k��liwy komentarz.
- Vert przesta�, ja ci za �wier� mog� opowiada� brednie przez p� nocy. Masz
za du�o pieni�dzy?
- P� to za ma�o, zdecydowanie za ma�o. Za p�tora nie obejrza�abym nawet
twojej r�ki, a co tu dopiero m�wi� o po��wce.
- Wcale nie chce, �eby� ogl�da�a moje r�ce. P�.
- Lito�ci dobry panie! Dwa za projekcj� mojego wewn�trznego oka.
Monekus zrezygnowany zszed� do mnie, odpi�� sk�rzany buk�ak i otworzy� go
wci�� obserwuj�c przedstawienie.
- Jakie wewn�trzne oko, oszala�a�? Jak wewn�trzne to co ty nim widzisz?
- Przysz�o��!
- Daruj sobie miernoto...
- Id� do �a�ni g�wniarzu i w lustro sp�jrz, to dopiero miernot� zobaczysz.
- Do �a�ni powiadasz? O sk�d ty wiesz jak �a�nia wygl�da? Kto� ci
opowiedzia�?
- Cicho! - policzki Vert lekko drga�y, chocia� zachowywa� powag�. - Trzy
czwarte. Co za to dostan�.
- Nic sk�pcze! Jeden meksel i dostaniesz esencj�, przepowiedni� bez
interpretacji.
Bawi�o mnie to wszystko chyba tak jak Verta, ale nie mieli�my ju� zbyt wiele
czasu, Lhea czeka�a na nas w domu. Cirrus nie czu� si� jeszcze specjalnie
dobrze, samotna eskapada przez ocean, kt�rej celu jeszcze nam nie wyjawi�,
straszeni go wycie�czy�a. Musieli�my dowie�� sk�adniki do nowych eliksir�w,
kt�rym Lhea, uzdrowicielka, chcia�a go uraczy�. Wyj��em z kieszeni srebrn�
monet� i rzuci�em w stron� niskiej oszustki. Niech ma, zarobi�a na ni� tym
kabaretem.
Meksel zawirowa� podkr�cony w powietrzu i �ukiem polecia� w jej stron�,
pochwyci�a go niczym nadrzewna �aba much�, tyle �e nie j�zorem. Mnie za to
zignorowa�a. Krasnoludzka, nietolerancyjna dziwka. Vert spojrza� na mnie smutnym
wzrokiem. Popsu�em mu zabaw�. Tymczasem tamta zacz�a wymachiwa� r�kami, dr�e�,
szcz�ka� z�bami, piana wycieka�a jej k�cikiem ust. Monekus podni�s� buk�ak do
ust i poci�gn�� spory �yk. Drugi mag za�o�y� r�ce i czeka�. Monek otar� usta
r�kawem i poda� mi sk�rzane naczynie. Wino by�o ciep�e, ale dobre. Kiedy
sko�czy�em pi� krasnalka akurat sko�czy�a pantomimiczne preludium i wychrypia�a.
- Na dole pocz�tek, na szczycie koniec, gdzie W�� ogon po�knie i otworzy si�
zamkni�te.
Ga�ki oczne wr�ci�y jej na w�a�ciwe miejsce. Vert udawa� rozczarowanego.
- To wszystko?
- Oczywi�cie, �e wszystko. Dasz jeszcze jednego to zinterpretuje.
- Ani mi si� wa�! - Monekus straci� cierpliwo��. Jazda st�d, Lhea czeka,
opieprzy nas jak si� sp�nimy na obiad.
- Widzisz sama... - Vert bezradnie roz�o�y� r�ce. - Nast�pnym razem. Do
zobaczenia.
- Niech was �lizgun capnie - odpar�a uprzejmie, splun�a jeszcze raz i
odesz�a.
Vert podszed� do nas.
- Witaj Yanie. Wszystko za�atwione?
- Tak. Kupi�em co trzeba. Wy r�wnie�?
- Oczywi�cie. Jak oceniasz wr�b�?
- Jako be�kot - uprzedzi� mnie Monek. - Nie wiem, czemu w tym wieku dajesz
si� tak nabiera�.
Vert po�o�y� przyjacielowi d�o� na ramieniu.
- Widzisz, drogi Monekusie, nigdy nie wiadomo gdzie kryj� si� znaki. Czasem
przypadek zsy�a takie indywiduum, po to tylko, �eby zmusi� nas do my�lenia. Nic
nie jest bezsensu. Mo�e znaczenie tego zdania odkryjemy po latach, mo�e jego
jedynym celem by�o op�nienie naszego powrotu do domu?
- Dobrze, nie filozofuj, wsiadaj i lecimy st�d.
- Fakt, ju� czas - odrzek�em. - Ale swoj� drog�... My�l� przyjacielu, �e
Vert mo�e mie� troch� racji. Prawda cz�sto ma poplamion� szat�. Jeszcze cz�ciej
k�amstwo i z�o skrywa si� pod jedwabiem.
Jak si� p�niej okaza�o, obaj z Vertem mieli�my racj�.
***
Za oknem czerni�a si� noc, a ca�y �wiat spowity by� bia�� szat�, kiedy
sko�czy�em opowiada�. Ci�ko by�o mi powr�ci� do rzeczywisto�ci. Smutek, czy
mo�e raczej nostalgia zago�ci�y w moim sercu. Dox siedzia� wpatrzony w ogie�.
Zapad�a cisza. Tak wiele jak d�wi�k�w, tyle odmian ciszy mo�na us�ysze�. Jest
cisza przed burz�, cisza po bitwie, cisza przed porannym brzaskiem, w spokojnej
nocy i w �rodku leniwego dnia. M�cz�ca i raduj�ca serce. I taka jak ta. Ale nie
wiem, jak j� okre�li�. W ka�dym razie m�ody adept sztuki j� przerwa�. Ludzka
niecierpliwo��...
- D�ugo m�g�by� jeszcze opowiada�, prawda wujku?
- Tak.
- Nie zastanawia�e� si� kiedy�, nad tym, �eby swoje wspomnienia opisa�.
- Tak - odpar�em ponownie.
- I?...
- Dox... Moim ulubionym narz�dziem by�y wodze. Lejce. Nigdy nie pi�ro. Mog�
siedzie� tutaj z tob�, w zimowy wiecz�r i opowiada�, jeste� bardzo dobrym
s�uchaczem.
- Bo mi zale�y. Bo twoje opowie�ci s� dla mnie wa�ne. I wiem, �e ich nie
ubarwiasz.
- Nie trzeba ich ubarwia� ch�opcze. Wbrew pozorom te fragmenty, kt�re
dzisiaj ci opowiedzia�em to tylko drobne okruchy. Niewielkie, ale wa�ne, z dw�ch
powod�w. Wa�ne, je�li chcia�by� kiedy� us�ysze� reszt� i j� zrozumie�. Jak
Monekus pozna� Lhe�, sk�d wzi�� si� Cirrus, jak naprawd� wygl�da�a os�awiona
dzi� przepowiednia, kt�r� us�yszeli... To tylko wst�p. A mo�e nawet tylko
pocz�tek wst�pu do historii jednego z najg�o�niejszych wydarze� tamtych lat. Ja
zna�em ich wszystkich, byli moimi przyjaci�mi, nie bohaterami kart
podr�cznik�w. Nie b�d� podawa� ci dat, interpretowa�. Po drugie sam obelisk...
To lekcja dla ciebie, Dox. Widzisz, dzi�ki temu mog�e� si� przekona�, �e cz�sto
niewielk� cze�� prawdy kryje po latach to, co uznajemy za fakty. I dla odmiany,
jak wiele by�o jej w tym, co swego czasu wi�kszo�� uznawa�a za legend�.
- Szesna�cie Artefakt�w i Portal?
- Tak.
Ch�opak zamy�li� si�. Nagle jego twarz poja�nia�a. Zna�em t� min�.
- Wujku... Ko�cz� zdawanie ostatnich egzamin�w w tym trymestrze. B�d� mia�
dwa tygodnie ferii. Nie masz ochoty wybra� si� nad morze?
W�a�ciwie, kiedy pokaza� mi obelisk przypuszcza�em, �e ten wiecz�r mo�e si�
sko�czy� w ten spos�b. Zaproszeniem do wywiadu rzeki...
- Do Zaka i Evy?
- Sk�d wiedzia�e�? - zapyta� szczerze zdumiony.
- Domy�li�em si�.
- Oni te� na pewno ch�tnie by pos�uchali. Szkoda... Naprawd� by�oby szkoda,
gdyby te wszystkie wspomnienia mia�y zosta� utracone. Pojedziemy?
Spojrza�em prosto w jego oczy, kt�re patrzy�y na mnie z nadziej�. Mo�e ma
racj�? I w ko�cu c� ja, stary elf, mam innego do roboty? Tak dawno nie by�em
nad morzem...
- Tak. Po raz ostatni, dzi� m�wi� tak. A teraz id� spa�. Dobranoc.
- Dobranoc wujku.
Wsta�em i poszed�em na g�r�. Dox siedzia� wci�� przy kominku, ogl�daj�c
obelisk i kartki, kt�re przypomnia�y mi tamte chwile. Pojad�. Z tego co wiem,
rodzice Zaka i Evy hoduj� gryfy.