3458
Szczegóły |
Tytuł |
3458 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3458 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3458 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3458 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eugeniusz D�bski
Aa - a, kotki dwa, jeden potw�r...
McGuire dobrze zna� to spojrzenie - w niezrozumia�y spos�b oko Devey'a
stawa�o si� bardziej przejrzyste, jakby klarowa�o si� pod wp�ywem nag�ej
my�li. Dlatego lekko tylko si� zaj�kn�� i kontynuowa� dalej:
- ...nie da�o si� wytrzyma� - musia�em go poprosi�, �eby si� zatrzyma�
i sprawdzili�my w�z. I wiesz co si� okaza�o? - m�wi� w roztargnieniu dalej
rozgl�daj�c si� mo�liwie dyskretnie i nie czekaj�c na reakcj� sier�anta. -
Si� okaza�o... - Zgubi� tok perory, nerwowo omiata� spojrzeniem ulic�. I
nic nie zauwa�a�. - I si� okaza�o, �e - prosz� ciebie - �e w baga�niku
zosta�y cztery karasie i zacz�y si� psu�... Tak, psu�, kurza melodia... -
Sko�czy� mu si� koncept. Zerkn�� na Devey'a. - Co jest?
- Stop - mrukn�� Kat. Siedzia� od p� minuty nieruchomy i zamy�lony, w
jednym ze swych s�ynnych trans�w skojarzeniowych, kiedy widok czego�
uruchamia� sortowanie kawa�k�w innych widok�w, s��w, gest�w. Jak przyzna�
si� kiedy� w zaufaniu Stevowi sam nie wiedzia� co ma w g�owie i niemal
zawsze dziwi� si�, �e akurat TO tam by�o. - Aha! Cofnij do �mietnika, tam
obok hydrantu.
Pomin�� fakt, �e trzeba najpierw zatrzyma� w�z, Steve mi�kko wdusi�
peda� hamulca, prze�o�y� d�wigni� i zerkaj�c tylko w lusterka boczne
cofn�� czterdzie�ci metr�w, zatrzyma� przy dw�ch kub�ach, jeden przykryty
by� pokrywk�, drugi nie mia� kapelusza, zawarto�� wylewa�a si� na chodnik.
- Nikomu nie chce si� przenie�� pokrywki - powiedzia� Devey patrz�c
przed siebie, teraz wygl�da� jak cz�owiek, kt�ry widzi zupe�nie co innego
ni� inni okoliczni ludzie. McGuire, z poczuciem, �e po raz milionowy robi
z siebie idiot�, popatrzy� do przodu i - jak zawsze - nic przed mask� wozu
nie zobaczy�.
- W jednym jest pe�no, a w drugim pewnie pe�no miejsca - kontynuowa�
analiz� postawy spo�ecze�stwa wobec kub��w �mietnikowych.
Steve bezg�o�nie zgrzytn�� z�bami, nauczy� si� tej sztuczki w czwartym
dniu wizyty te�ciowej i szlifowa� wykonanie przez pozosta�e sze��dziesi�t
osiem dni jej pobytu. Devey opu�ci� szyb� leniwym ruchem wysun�� r�k�, nie
patrz�c si�gn�� do kub�a i przeni�s� do wozu jeden ze z�oto - karminowych
papierk�w. Foliowane od wewn�trz opakowanie s�ynnego batonika Paradiso,
dw�ch czekoladowych rurek wype�nionych r�nym nadzieniem, na �rodku jednej
rurki migda�, drugiej - orzeszek laskowy, oba mi�ciutkie i pachn�ce.
Opakowanie by�o rozdarte w spiral�, jakby kto� trzymaj�c jeden koniec
nerwowo, po�piesznie odwija� reszt� papierka okr�g�ymi regularnymi
ruchami.
Devey upu�ci� papierek i nagle si�gn�� po drugi, wygl�da� identycznie,
sier�ant chwyci� ca�� gar�� i podni�s� do g�ry.
- Takie same serpentyny - powiedzia� McGuire - jakby to ta sama osoba
odwija�a. Tylko kto jest w stanie zapakowa� si� tak� ilo�ci�...
Devey drgn��, sykni�ciem uciszy� Steve'a, wyrwa� mikrofon z gniazda.
- Dy�urny, tu Dwudziestka. Jestem w po�owie Hirsh Avenue, tu� za
skrzy�owaniem z Jedenast�, powiedz mi - w tej dzielnicy nie by�o jakich�
kradzie�y w marketach? Chodzi o �ywno��, a przede wszystkim s�odycze.
Odbi�r.
Czekali w milczeniu. McGuire pomy�la�: Gdyby tu kto� by�, to bym si� z
nim za�o�y�, �e sier�ant trafi� w dych�.
- Dwudziestka, uwa�aj - dwie ulice dalej w�a�cicielka sklepu zg�asza�a
kradzie�e s�odyczy, sprawdzali�my, ale nie by�o efekt�w; potem zacz�a
zg�asza� jakie� wariactwa - �e na ta�mie wida� znikanie baton�w Paradiso i
tak dalej. Sprawdzili�my r�wnie�, ale nic tam nie wida�. To tyle z tej
dzielnicy. Odbi�r.
- Dzi�kuj�, dy�urny. Bez odbioru. - Od�o�y� mikrofon i dopiero teraz
zaszczyci� spojrzeniem Steve'a. - Co� mi �wita�o z tymi batonami.
- No co? - mrukn�� ten. - Mamy z�odzieja albo z�odziei baton�w, a
dalej co? Wzi��e� mo�e te ma�e kajdanki, te specjalne na dzieci�ce
r�czyny?
Devey milcza�, rytmicznie pomrukiwa� silnik, McGuire nagle przydusi�
peda� gazu, �eby zmusi� sier�anta do jakich� dzia�a�, drgania silnika
przenios�y si� cz�ciowo na karoseri�, w�z si� wahn��, antena zako�ysa�a
si� i wykre�li�a na tle nieba kilkana�cie zygzak�w.
- Poczekaj - powiedzia� Devey i wyskoczy� z wozu. Steve rozpar� si�
wygodnie, poszuka� w pod�okietniku klawiszy steruj�cych u�o�eniem fotela i
wystuka� 99, co odpowiada�o bardzo relaksuj�cemu uk�adowi. - Zaraz
wracam...
- Yhy...
Spod na wp�przymkni�tych powiek wpatrywa� si� w pulsuj�cy dwoma
kropkami zegar, czas p�yn�� poszatkowany tymi mrugni�ciami, wypychany z
czasomierza rytmicznymi spazmami elektronicznego uk�adu. Rytm mrugni��,
niemal zbie�ny z biciem serca po kilkuset uderzeniach zacz�� mie�
hipnotyczne dzia�anie na McGuire'a, poczu� odp�ywanie, us�ysza� w�asne
posapywanie, obsun�� si� w fotelu przygotowany na kr�tk� smaczn� drzem...
- Steve! - "�eby ci� po�ama�o w krzy�u!" pomy�la� McGuire, gdy
wyskakuj�c ze snu uprzytomni� sobie gdzie si� znajduje i kto plasn��
d�oni� w dach radiowozu. - Dawaj, co� jest!
Nie czekaj�c na reakcj� partnera ruszy� do bramy pewien, �e tamten
pod��a za nim. Steve dogoni� go przy windzie.
- Wiarogodny �wiadek Numer Dwa powiedzia�a, �e te papierki mog�y by�
tylko z mieszkania numer osiem. Podobno widzia�a, jak zrzucano je przez
okno.
McGuire odruchowo rozejrza� si� chc�c zobaczy� wysuni�ty na korytarz
w�sz�cy nos Wiarogodnego �wiadka Numer Dwa, w gwarze policyjnej W�cibskiej
Staruszki, stworzenia nie wiadomo dlaczego zawsze ozdobionego w�skim
ostrym noskiem.
- Zrzucano tak celnie, �e wi�kszo�� jest w kuble? - podzieli� si�
w�tpliwo�ciami Steve wchodz�c za Deveyem do pokrytej wielowarstwowym
graffiti windy.
- W�a�nie - w�a�nie - palec Devey'a zawis� na chwil� nad tablic�
steruj�c�, sier�ant obliczy�, na kt�rym pi�trze jest lokal numer osiem,
wdusi� tr�jk�. - Poza tym tam mieszka matka z c�rk�. Matka po wielokrotnym
leczeniu na oddzia�ach psychiatrycznych, c�rka z bezw�adem n�g. C�rka ma
nieca�e cztery latka, matki nie widziano od kilku tygodni.
Winda sapn�a, szcz�kn�a czym�, jakby w powolnym zdobywaniu wysoko�ci
musia�a rozsuwa� g�ow� jakie� zapory, zatrzyma�a si� i nagle obsun�a o
kilka centymetr�w w d�, wywo�uj�c nieprzyjemny ch�odny skurcz przepony.
Wyszli obaj i rozejrzeli si� po korytarzu: nieprzyjemny widok - zniszczony
trakt winda - mieszkanie, �lady wielokrotnego przypalania �cian, jakby
jaki� dociekliwy sadysta chcia� z nich wyci�gn�� potrzebne mu informacje.
Wyrwany w�� i kran hydrantu, we wn�ce z�o�one dwa czy trzy po�amane kije
bassebalowe i typowa opakowaniowa makulatura. Na suficie wisia�y
niezliczone ma�e czarne kr�tkie stalaktyciki. Devey zatrzyma� si� i
wpatrywa� chwil� w czarne str�czki. Wskaza� je McGuire'owi, a ten skin��
g�ow� i powiedzia� cicho:
- Spluwasz na tynk, zdrapujesz patyczkiem zapa�ki troch� mokrego tynku
i zapalaj�c strzelasz zapa�k� w g�r�, zapa�ka przyczepia si� tym tynkowym
klajstrem i wypala si� robi�c takie fajne czarne plamki na suficie.
- Ten kraj ma przesrane, je�li uwa�asz to za fajn� zabaw� - mrukn��
Devey wskazuj�c, �e powinni p�j�� w lewo. Min�li drzwi, na kt�rych zosta�
�lad po oderwanej dawno temu sz�stce, potem przebili si� przez fal�
ci�kiego smrodu emitowanego przez drzwi z wypisan� szerokim z�otym
mazakiem si�demk�. Zatrzymali si� pod drzwiami dziwnie czystymi, z
wycieraczk� pod drzwiami, plastykow� "posrebrzan�" �semk� na wysoko�ci
cz�. Nas�uchiwali chwil�, ale drzwi nie zdradza�y �adnej z domowych
tajemnic. Devey nacisn�� przycisk dzwonka, Steve poczu� nagle jaki� ch��d
na karku, zd��y� pomy�le�, �e jako� trzeba by�o inaczej to rozegra�. Za
drzwiami rozleg� si� g�o�ny i wyra�ny dzieci�cy g�osik:
- Kto ta - am?
- Otw�rz, dzieczynko - zawahawszy si� powiedzia� Devey.
- Ja jestem kotek, a ty?
Sier�ant rzuci� szybkie spojrzenie na Stecve'a.
- Ja si� nazywam Devey, a obok mnie stoi Steve McGuire, chcemy
porozmawia� z twoj� mamusi�... - I niespodziewanie Kat doko�czy�: - ...
kotku.
- Mamusia teraz �pi - odpowiedzia�a rado�nie ma�a - ale mog� pana
wpu�ci�.
Drzwi szcz�kn�y zamkiem, McGuire zako�ysa� si� wprawiaj�c g�rn�
po�ow� cia�a w ruch, podczas gdy stopy pozosta�y na miejscu poniewa� Devey
dziwnie drgn��, jakby chcia� uskoczy� za granic� framugi drzwi. Potem
zadziwi� Steve'a po raz drugi w ci�gu minuty wsadzaj�c kciuk za po��
marynarki i przeje�d�aj�c nim po kiraw�dzi paska. Robi� tak, i nie tylko
on, odruchowo sprawdzaj�c czy po�y odchylaj� si� g�adko i nie przeszkodz�
w wyj�ciu broni. McGuire przypomnia� sobie zimny powiew w plecy i odchyli�
po�� kurtki. Devey przekr�ci� klamk� i pchn�� wolno drzwi, spodziewali
si�, �e za nimi b�dzie jaki� w�zek z dzieckiem, ale ma�a zd��y�a ju�
odjecha�. Sier�ant wsun�� si� do d�ugiego kichowatego hallu, z kt�rego
kilkoro drzwi prowadzi�o do r�nych pomieszcze�.
- Gdzie jeste�? - zapyta�.
- Tu - u!
Devey cicho podszed� do otwartych drzwi, zatrzyma� si� z r�kami za
plecami. McGuire ze zdziwieniem zauwa�y�, �e splecione palce sier�anta
podryguj�. Od progu u�miechn�� si�.
- Dzie� dobry - powiedzia�. - Ja jestem Devey, a ty Kotek, tak?
- Kotek mnie nazywa mamusia - powiedzia�o dziecko. - I Sandra. Ona
mnie gimnastykuje, na zmian� z Conym, ale jego nie lubi�, bo zawsze chce
wszystko zobaczy� - co jest w safkach i szufladach i w og�le.
McGuire zrobi� p� kroku, ale Devey nie posun�� si� i Steve zrozumia�,
�e sier�ant nie chce, by i on pokazywa� si� ma�ej. Na palcach okr�ci� si�
wok� w�asnej osi usi�uj�c odgadn�� rozmieszczenie innych pomieszcze� i
ich przeznaczenie. Przy okazji chwyci� jaki� zapachowy trop, co�
specyficznie zapachnia�o. Chemicznie i s�odkawo. Narkotyki?
Zmarszczy� brwi i w�szy�, zobaczy�, �e Devey us�ysza� jego w�szenie i
sam, zachowuj�c u�miech, wci�ga powietrze przez nos.
- A mamusia �pi? - zapyta� sier�ant.
- Tak. Musis by� cicho - ostrzeg�a powa�nie ma�a.
Nie wiadomo dlaczego Steve uzna�, �e nale�y uszanowa�, koniecznie
uszanowa�, jej ��danie.
- Dobrze - powiedzia� Devey, cicho powiedzia�. - A gdzie mamusia �pi?
Mog� zobaczy�?
Kat, kt�ry nie pyta� burmistrza, czy mo�e zapali� w jego obecno�ci!
Kat, kt�ry nie pyta� trzymaj�cego go na muszce strzelca czy mo�e podrapa�
si� po nosie?! Kat zapyta� potulnie niespe�na czteroletni� dziewczynk� czy
mo�e popatrze� na jej mamusi�!
- Do - obze - przyzwoli�a ma�a. - Ale jej nie bud�!
- No co� ty! Pewnie �e nie - zapewni� j�.
Odsun�� si� z przestrzeni drzwi, kr�tkim trzepotem d�oni zatrzyma�
Steve'a w miejscu, a sam ruszy� zagl�daj�c do ka�dych drzwi. Pierwsze
prowadzi�y do �azienki, to wida� by�o z miejsca gdzie sta� McGuire, drugie
do kuchni, trzecie by�y uchylone i by�o za nimi ciemno, widocznie w tym
pokoju by�y opuszczone szczelne rolety czy �aluzje. Devey zerkaj�c do
�azienki i kuchni dotar� do ciemnego pokoju, d�ug� chwil� sta� z wychylon�
do przodu g�ow�, usi�uj�c dojrze� co� w mroku. Wygl�da�o, �e co� zobaczy�
bo zesztywnia�, potem wolno wsun�� r�k� i pstrykn�� w��cznikiem �wiat�a.
Chwil� p�niej odwr�ci� si� do Steve'a i t�po patrz�c gdzie� obok partnera
pokaza� trzy palce, co oznaczy�o konieczno�� wezwania pe�nej ekipy z
koronerem i labo na czele. Steve rzuci� si� do drzwi i pogna� do wozu.
Czekaj�c na wind� usi�owa� zanalizowa� min� Devey'a i kogo wezwa�by, gdyby
sier�ant dodatkowo nie pokaza� um�wionego sygna�u. Bo �e chcia� �ci�gn��
jak najwi�cej ludzi to by�o pewne. Z jego miny mo�na by�o wyczyta�, �e
najch�tniej sprowadzi�by dwa bataliony komandos�w - kamikadze. Tylko po
co? Przecie� Kat nigdy i nikogo si� nie ba�.
Kapitan Horwits, gorliwy demokrata i radosny optymista niemal we
wszystkim co robi�, poruszy� si� na gigantycznej kanapie Chryslera, kt�rym
od kilku godzin jecha� w nieznanym kierunku. Poruszy� si� poniewa� w�z
zahamowa� �agodnie prowadzony przez mistrzowsk� r�k�, kt�rej Burt Horwits
podobnie jak pejza�u za oknami nie widzia� ani przez u�amek sekundy.
Wytracany rozp�d mi�kko pchn�� kapitana do przodu, w�z stan�� i mimo �e
pasa�er nadal nic nie widzia� za oknem - Horwits da�by sobie co� uci�� i
postawi�by to na pewno��, �e stoj� przed jak�� bram� i sprawdzane s� ich
przepustki. I zaraz los podes�a� mu sw�j malutki przychylny u�mieszek -
us�ysza� zbyt g�o�ne: "Dzi�kuj�, prosz� jecha� b��kitnym szlakiem". Aha,
pomy�la� Burt, du�a jednostka z kilkoma oznaczonymi poszczeg�lnymi
kolorami obiektami, bez nazywania ich jakkolwiek. Jaka� powa�na sprawa,
ale to wiadomo by�o od pocz�tku, od chwili kiedy do mieszkania wesz�a
tr�jka wyklonowanych z tego samego niezawodnego garnituru kom�rkowego
m�czyzn, wbitych w niemal identyczne garnitury, same garnitury
wyznaczaj�ce ich przynale�no�� zawodow�. �rodkowy mign�� jak�� wtopion� w
pancerny plastyk legitymacj� i zaprosi� do samochodu, Horwits nawet nie
pr�bowa� wr�ci� do szafy, do�wiadczenie nauczy�o go, �e gdzie� czeka na�
szczoteczka Reeder nr 4 i gruby lazurowy frotowy szlafrok, jakich zmieni�
w �yciu ju� kilkana�cie, cho� �adnego nie zd��y� nawet zaplami�.
Drgn�� gdy za�wierka� telefon. Na wszelki wypadek, gdyby kto� przez
pomy�k� prze��czy� rozmow� na ten aparat w wozie, odczeka� pi�� sygna��w i
dopiero wtedy podni�s� s�uchawk�.
- S�ucham?
- Kapitanie, ma pan tam straszne szambo do rozgrzebania. - Horwits
odskoczy� od s�uchawki - ponury mogilny i cholernie mocny bas genera�a
niemal bole�nie uderzy� w b�on� b�benka. Genera� zawr�ci� kiedy� przez
okno adiutanta uruchamiaj�c przy okazji dziewi�� z jedenastu alarm�w w
zaparkowanych trzy pi�tra ni�ej samochodach. Od tej pory "przypadkowo"
powtarza� wyczyn raz na jaki� czas, najch�tniej podczas wizyt znacz�cych
osobisto�ci. - S�yszysz mnie? - Si�a g�osu wzros�a i Burt podzi�kowa�
swojemu anio�owi str�owi za pomys� z odsuni�ciem od ucha s�uchawki.
- Tak, oczywi�cie generale.
- Dobrze, bo my�la�em, �e co� jest z ��czno�ci� - burkn�� bas
niezadowolony z uzyskanego efektu. - S�uchaj wi�c, nazwijmy operacj�...
Eee... Nazwijmy j�... O! Greenpeace! Akurat mam tych niedojeb�w na
ekranie. Wi�c tak - odpowiadasz za wszystko g�ow�, nie wiem za co, ale
odpowiadasz. Za dob� zameldujesz, najprawdopodobniej b�d� ju� na miejscu.
Gdyby co� si� dzia�o - masz tam kod do mnie. - Pauza. - Pytania!? - rykn��
na po�egnanie genera�a.
- Nie, sir.
Klikn�o co�. Ty durny wale, pomy�la� Burt grzebi�c czubkiem ma�ego
palca w uchu. Wyobra�am sobie, �e gdyby mia� du�� siln� d�o� to chodzi�by
po podleg�ych jednostkach i wali� ka�dego napotkanego po plecach, kretyn
jeden. No, prawie og�uch�em! O, chyba...
W�z wszed� w zakr�t i zaraz wyhamowa�. Kiwn�� si� na jakim� progu,
przejecha� jeszcze kilkana�cie metr�w i zatrzyma�. Nagle podw�jna b�ona
szyb opad�a ujawniaj�c, �e stoj� na �rodku podziemnego parkingu. Acha,
najpierw godzinna jazda, potem dwugodzinny lot w �adowni transportowca,
potem cztery godziny jazdy, policzy� Horwits, chocia� mog�em je�dzi� w
k�ko wok� w�asnego domu i lata� nad LA i w rezultacie znajdowa� si� trzy
kilometry od domu. Szyba mi�dzy salonem i kierowc� jednak nie opad�a,
kapitan zrozumia�, �e nie tam nale�y szuka� przewodnika. Tr�ci� klamk�
drzwi, j�drnie mlasn�y i otworzy�y si�, st�kn�� i wysiad� zaraz odchodz�c
za tyln� cz�� karoserii wozu. Skoro on nie widzia� twarzy kierowcy to i
tamten nie powinien widzie� jego. Opony pisn�y i zosta� sam. Po chwili
cierpliwego czekania zastuka�y czyje� obcasy i w nieokre�lonego kszta�tu
plam� jasno�ci wesz�a mocno zbudowana kobieta w szpitalnym uniformie -
blado��tych spodniach i takiego� koloru bluzie bez r�kaw�w z wyci�ciem w
kr�tki szpic. Widz�c, �e patrzy na ni� zatrzyma�a si� i rzuciwszy kr�tkie
"Prosz� za mn�" ruszy�a z powrotem. Przemaszerowali w sta�ym szyku
parking, w�ski piwniczny korytarz i wjechali dwie kondygnacje wy�ej.
Kobieta zatrzyma�a si� i wskazawszy kierunek r�k� powiedzia�a wyra�nie,
jakby widzia�a w Horwitsie obcokrajowca:
- Pok�j numer dwana�cie.
Nie zamierza�a odchodzi� ani zabiera� si� do �adnych innych swoich
obowi�zk�w zanim kapitan nie wykona dyskretnego polecenia. Skin�� g�ow�,
omin�� piel�gniark� i poszed� we wskazanym kierunku, ale omin�� drzwi z
dwunastk� na solidnej metalowe tafli, nas�uchuj�c reakcji poszed� a� do
ko�ca korytarza, i zajrza� za jego za�om. �luza albo co� dobrze j�
udaj�ce. Zawr�ci� i pchn�� drzwi.
W pokoju znajdowa�y si� dwie osoby, m�czy�ni. Jeden du�y, z garbatym
nosem i odci�ni�tym na ciemnoblond w�osach rowkiem od stale noszonego
kapelusza, znaczy policjant. Horwits kr�tko odnotowa�, by po�wi�ci� mu
wi�cej czasu, bo wyda� si� sk�de� znajomy i w tej samej chwili przypomnia�
sobie sk�d zna t� twarz. Gwizdn�� w duchu. Drugi by� szczup�ym niskim
brunetem o wyra�nie semickim pochodzeniu. Horwits spokojnie i metodycznie
rozejrza� si� po pomieszczeniu, oceni� cholernie szybki i pojemny
sze��dziesi�cioczterobitowy IBM, panoramiczny telebim z wyostrzonym
rastrem, cztery telefony i pi�ty pod kloszem z karboplexi. M�czy�ni nie
przeszkadzali mu w zaspokajaniu ciekawo�ci, policjant si�gn�� do kieszeni
i wyj�� paczk� cameli. Brunet skrzywi� si� zamierzaj�c protestowa�,
jednocze�nie drzwi otworzy�y si� potr�caj�c lekko Horwitsa. Kto� z ty�u
sykn�� "Przepraszam!". Za kapitanem sta� z w�adcz� min� grubas z ogolon�
matow� czaszk�. Sapn�� przez nos, omin�� Horwitsa i zwali� si� w fotel.
Zdecydowanie czu� si� tu gospodarzem i zdecydowanie zamierza� czu� si�
tak, mimo go�ci, nadal.
- Dzie� dobry, panowie - zatoczy� g�ow� precyzyjnie odmierzon� cz��
�uku od policjanta do semity. - Sier�ancie, prosz� tu nie pali�...
Wywo�any spokojnie w�o�y� camela do ust i podni�s� zapalniczk�. Gdy
k��b dymu ulecia� w g�r� pokaza� go grubasowi:
- Wyci�g dzia�a znakomicie, a ja nie podpisywa�em zgody na odwyk.
Korpulentny gospodarz rzuci� okiem na wyci�gaj�c� si� ku g�rze wst�g�
dymu i oboj�tnie wzruszy� ramionami, jakby ust�powa� upartemu dzieciakowi.
- Sier�ant Devey - powiedzia� wskazuj�c palacza. - Policja miejska.
- Nie sprecyzowa� w jakim mie�cie prawa broni Devey. - Kapitan
Horwits, wydzia� SPT. - Uzna� s�usznie, �e wszyscy wiedz� o co chodzi i
nie trudzi� si� rozszyfrowywaniem skr�tu. Popatrzy� na bruneta i
przedstawi� go: - Emmerheldt. Ja si� nazywam Patchet i dowodz� operacj�
"Greenpeace". W danej chwili podzia� wiedzy jest taki, �e sier�ant wie
sk�d mamy obiekt i mniej wi�cej co potrafi, jest te� tu w roli dodatkowej
ochrony, doktor Emmerheldt utrzymuje go przy �yciu, kapitan zajmie si� za
chwil� grzebaniem w jego delikatnej maszynerii, a ja koordynuj� ca�o��. Do
mnie sp�ywaj� wszelkie zapotrzebowania, wszystkie pretensje, informacje i
hipotezy. Doktor Emmerheldt zajmuje si� obiektem od strony medycznej, ale
wie ma�o o prehistorii odkrycia jej, wi�c powinien z zainteresowaniem
wys�ucha� jak i dlaczego znalaz�a si� na orb... w orbicie naszych
zainteresowa�. - Wolno przyjrza� si� po kolei wszystkim obecnym, ka�demu
udzielaj�c tyle samo czasu i wagi spojrzenia. - Nale�a�oby zapyta� kto ma
pytania, ale my�l�, �e je�li nie ma bardzo istotnych, to powstrzymajmy si�
a� wszyscy b�d� wiedzieli mniej wi�cej tyle samo. Sier�ant przekona� mnie,
�e je�li zaczniemy przerywa� mu pytaniami, to jednocze�nie b�d� powstawa�y
hipotezy i rodzi�y si� spory. Tak wi�c...
Podarowa� ka�demu z obecnych identyczne pytaj�ce spojrzenie, kt�re
jednocze�nie zobowi�zywa�o do milczenia: "Ostatnia szansa na pytania. Nie?
To dobrze".
Odpowiedzia�o mu zdyscyplinowane milczenie. Horwits mia� ochot� je
z�ama�, ale czu� ju� gdzie� w �rodku sklepienia czaszki rodz�cy si� czerw
ciekawo�ci, zwierz� o niespo�ytej energii i absurdalnej mocy g�odzie,
zaspokojenie kt�rego sta�o si� mo�liwe tylko poprzez przyj�cie oferty
pracy w jednym z tych wydzia��w Zjednoczonego Dow�dztwa, kt�re ironicznie
okre�lane by�y przez konserwatywnych i nie rozumiej�cych "o co tu chodzi"
mundurowych jako Specjalne Przez Tajne. To ss�co - gryz�ce bydl� by�o na
tyle inteligentne, �e chwilami, kiedy w gr� wchodzi�o zaspokojenie jego
g�odu, pozwala�o nawet sob� sterowa�, to znaczy pozornie t�umi�. Teraz te�
- zadr�a�o, zadygota�o, zgrzytn�o z�bami i ucich�o. Horwits wi�c
zmilcza�. Patchet chrz�kn�� dyskretnie i popatrzy� na Devey'a. Sier�ant
strzepn�� popi� w kierunku kratki zasysaj�cej powietrze znad pod�ogi.
- Chronologicznie rzecz ujmuj�c pierwszym tropem by�y znikaj�ce
batoniki Paradise. W�a�cicielka sklepu zg�osi�a n�kaj�ce j� kradzie�e tych
w�a�nie baton�w, kilka razy policjanci odwiedzili ten sklep, ale poza jej
s�owami nic nie potwierdza�o notorycznych kradzie�y. Kobieta mia�a w
sklepie system kamer na podczerwie�, ustawi�a jedn� na kosz z batonami i
przynios�a nam kaset�, ale jej zawarto�� zamiast potwierdzi� jej s�owa
skierowa�y nas na fa�szywy trop. Kr�tko m�wi�c uznali�my, �e kobieta jest
niezr�wnowa�ona i prymitywnie nas usi�uje wykiwa�. Oto to nagranie.
- Wychyli� si� i wdusi� "play" w szczerz�cym jak z�by dziesi�tki
pod�wietlonych klawiszy Panasonicu. Na ekranie telebima pojawi� si� kosz z
setkami batonik�w w migotliwych z�otych i czerwonych opakowaniach. - To
jest nagranie z trzeciego czuwania, tu� przed p�noc�. - Devey odczeka�
chwil� wpatruj�c si� w w�yk cyferek z migoc�cym ogonkiem - setnymi i
dziesi�tnymi sekund. - Uwaga!
Kosz drgn��. To znaczy tak to wygl�da�o jakby drgn��, w rzeczywisto�ci
z obrazu na ekranie zosta�o wyszarpni�tych kilkana�cie batonik�w, kilka
innych, z tych kt�re pozosta�y, obsun�o si�, w g�o�nikach zaszele�ci�o.
Umilk�o i zestali�o si� i zn�w tylko migoc�cy ogonek w�yka zmienia� si�
na ekranie.
- Nic wi�cej. Powtarzamy w du�ym zwolnieniu - o�wiadczy� sier�ant. -
Obraz mign�� i znowu zobaczyli ten sam kosz, nieco jakby rozmazany i
wolno turlaj�ce si� cyferki w ko�c�wce, teraz mo�na by�o spokojnie
odczytywa�: siedemdziesi�t cztery, siedemdziesi�t pi��, siedemdziesi�t
sze��... - Na siedemdziesi�t osiem - ostrzeg� Devey.
Dwie sekundy p�niej z ekranu znikn�o, skokowo, bez �adnych smug,
mglenia, m�enia i innych efekt�w, kilkana�cie baton�w. Sier�ant g��boko
odetchn��. Zastopowa� magnetowid. Na ekranie zamar� wysoki stos
dwubarwnych beleczek.
- Ileby�my nie ogl�dali i nie zwalniali obrazu - nic nie ma. U�amek
sekundy wcze�niej batony by�y, klatk�, �e tak powiem, p�niej - nie ma.
Dlatego po pobie�nej analizie na posterunku uznano, �e w�a�cicielka sklepu
zmontowa�a po prostu ta�m�, nie wiadomo po co, gdzie i jak, ale
zmontowa�a. Ten etap sprawy by� poza mn�, dotar�em do� wstecznie, po
eee... zapoznaniu z pewnymi innymi elementami. - Sier�ant zaci�gn�� si�
ostatni raz papierosem i nagle, wywo�uj�c u Horwitsa nieprzyjemny skurcz
odrazy zgasi� papierosa w zag��bieniu lewej d�oni. Chwil� p�niej wyj�� z
konchy d�oni ma�y metalowy kapsel i cisn�� nim do kosza. - Trop drugi... -
zapowiedzia� sier�ant. - Przed jednym z dom�w ubo�szej cz�ci miasta
znajduje si� pojemnik na �miecie, w pojemniku odkrywamy kup� opakowa� po
batonach Paradiso, dok�adnie m�wi�c czterysta siedemdziesi�t sze��.
Uprzedzaj�c pytania powiem, �e dyskretnie zbadali�my inne sklepy i w
najbli�szej okolicy, w pewnym okre�lonym promieniu, stwierdzono zwi�kszony
popyt u m�odocianych z�odziejaszk�w na te w�a�nie batony. W domu
wspomnianym wcze�niej mieszka trzyip�letnia dziewczynka. Jest
sparali�owana od pasa w d�, nie ma ojca - pope�ni� samob�jstwo, a o matce
m�wi� w okolicy, �e jest niezr�wnowa�ona psychicznie i t� w�a�nie w opini�
podzielaj� lekarze. Kilka razy sp�dza�a od kilku dni do kilku tygodni w
miejskim o�rodku psychiatrycznym. Dziewczynka jest dobrze znana
pracownikom opieki spo�ecznej, trzy razy w tygodniu przychodzi do niej
przedszkolanka, �eby si� pobawi� i stymulowa� rozw�j. Dwa razy w tygodniu
za� - rehabilitantka. Tak z grubsza wygl�da ta rodzina. W chwili gdy
odkry�em kilkaset opakowa� i w�cibska s�siadka poinformowa�a mnie, �e
widzia�a jak ca�y k��b opakowa� spada� z okien do kub�a weszli�my z
partnerem do tego mieszkania, gdzie okryli�my to...
Wychyli� si� jak przedtem i tr�ci� palcem "play", ale teraz zrobi� to
z pewnym wahaniem, mo�e obrzydzeniem czy strachem. Ciekawo�� Horwitsa
zacz�a podskakiwa� w miejscu jak dziewczynka niecierpliwie czekaj�ca na
odmierzenie czterech ga�ek lod�w. Ekran mrugn�� kilka razy. Pojawi� si� na
nim korytarz mieszkania, jasne plamy po ma�ni�ciach halogen�w miesza�y si�
z smugami czerni, kilka razy obiektyw lizn�y bezpo�rednio �wiat�a i wtedy
jaskrawe powidoki smu�y�y przez moment. W polu widzenia kamery znalaz� si�
Devey, sta� ponuro oparty barkiem o �cian�, ruchem jednej brwi wskaza�
kamerzy�cie ciemny prostok�t drzwi, kamera podskakuj�c przysun�a si�
bli�ej, sier�ant wysun�� rami� i w��czy� �wiat�o, ale sam nie wchodzi� do
pokoju.
To by� ma�y pokoik z zasuni�tymi szczelnie �aluzjami. By�o w nim tylko
kilka mebli, tapczanik, szafka, ale gdyby nawet wype�nia�y go oryginalne
chippenddale i tak co innego przyku�oby uwag�. Od sufitu, od haka po
�yrandolu, zwisa�a cienka linka, na jej dolnym ko�cu nieruchomo wisia�a
mumia. Skurczona pomarszczona wyschni�ta czaszka zwr�cona by�a do
obiektywu tak zwanym p�profilem, wida� by�o wyra�nie jedn� ga�k� oczn�,
jasn� i b�yszcz�c�, co kontrastowa�o ze sk�r�, fa�dy kt�rej zachowa�y
naturaln� barw� na wypuk�o�ciach zmarszczek i pociemnia�y w za�omach,
przez co twarz wisielca wygl�da�a jakby kto� pomalowa� j� w zebrzasty
wz�r, nie wiadomo w jakim celu i jak. Kamerzy�cie zadr�a�a r�ka, obiektyw
zsun�� si� ni�ej, na szar� workowat� sukienk�, ca�� upstrzon� br�zowymi
pod�u�nymi smugami, z szerokich r�kaw�w wystawa�y chude jak oskurowane
r�ce, cho� pokryte cienk� warstw� suchej �uszcz�cej si� sk�ry. Zoom kamery
cofn�� si�, obj�� ca�� posta�, w raz z chudymi nogami, podobnymi do n�g
wi�ni�w oboz�w koncentracyjnych - okr�g�e wystaj�ce kolana, piszczele
obci�gni�te cienk� warstw� tkanki nad i pod kolanami, bose stopy z
rozwartymi we wszystkie strony palcami st�p. Nagle zw�oki poruszy�y si�,
wolno okr�ci�y na linie, ustawi�y b��kitnymi oczami, niepasuj�cymi do
reszty cia�a, wpatruj�c w kamerzyst�. W g�o�nikach kto� be�kotliwie
wyrzuci� z siebie d�ug�, ale niespecjalnie oryginaln� wi�zk� przekle�stw.
Sier�ant Devey odczeka� jeszcze chwil� i gdy cia�o okr�ci�o si� jeszcze
bardziej, ustawi�o do kamery w pe�ni en face wdusi� klawisz tym razem
"pause" i zostawi� na ekranie makabryczny widok. Jego milczenie zmusza�o
pozosta�ych do wpatrywania si� w ekran, w ko�cu Patchet poruszy� si�, ale
Devey znakomicie wyczu� jego intencje i powiedzia�:
- To jest w�a�nie matka dziewczynki, nie �y�a od pi�ciu tygodni, co
najmniej. Cia�o zosta�o zmumifikowane, spetryfikowane czy jeszcze co� tam,
samob�jstwo na sto procent. To jest tak zwany stan zastany - podsumowa�
intonacj� sier�ant. - Po przes�uchaniu rehabilitantki i pedagoga maluje
si� nast�puj�cy obraz - �adna z nich nie widzia�a od ponad p�tora
miesi�ca matki. Uzna�y - nie widz�c jej gdy przychodzi�y do ma�ej - �e
korzysta z ich obecno�ci i wychodzi na zakupy czy za�atwia� jakie� swoje
sprawy. Poniewa� ma�a ani razu nie poskar�y�a si� na nic, nie mia�y
podstaw do niepokoju. Dziewczynka by�a czysta, mia�a na sobie czyste
ubranka, zreszt�, jak m�wi�y, to bardzo samodzielne dziecko, mieszkanie
by�o w miar� czyste, czyli - jak zwykle. - Niespodziewanie policjant
pochyli� si� i z dziwn� min� trzasn�� w jeden z klawiszy, z ekranu
znikn�y zmumifikowane zw�oki i pojawi�a si� twarz dziecka, trzyletniej
dziewczynki, powa�nej, wyra�nie wyczekuj�co wpatruj�cej si� w obiektyw.
Dziewczynka mia�a wysokie czo�o, kt�re mia�a os�oni� grzywka, ale ta nie
spe�nia�a swojej roli, poniewa� w�osy by�y rzadkie cienkie, na dodatek
mia�y tak� md�� jasn� barw�, o kt�rych wi�kszo�� ludzi i protoko�y
policyjne m�wi�: "w�osy nieokre�lonego koloru". Cierpliwe oczy mia�y
podobn� do w�os�w nieokre�lon� barw� ni to jasnoniebiesk�, ni to
szaropopielat�. Poni�ej stercza� ma�y zadarty do g�ry nosek i blade
cienkie wargi. - A to jest Kotek, czyli Agnes Ramona Nascimento, piekielny
dzieciak...
- Sier�ancie! - wtr�ci� si� Patchet z tak� energi� jakby czeka� tylko
na jakie� uchybienie Devey'a, mo�e zreszt�, niezgodnie z tusz�, ale
dysponowa� naprawd� dobrym refleksem. Uni�s� do g�ry palec i nabra� tchu
do d�u�szej perory, Devey pochyli� g�ow� w jego kierunku. Andaluzyjski byk
szykuj�cy si� do szar�y, zd��y� pomy�le� Horwits. - Um�wmy si�...
- Nic z tego - mam ju� wszystkie soboty w tym miesi�cu zaj�te. -
Wypali� policjant. - Zreszt� nie jest pan w moim typie.
Horwits przechwyci� szybkie spojrzenie Emmerheldta, tamten jakby
chcia� mu powiedzie�: "No to mamy za darmo cyrk, cho� nienajwy�szego
lotu".
- Niech pan zachowa ten sw�j posterunkowy dowcip na chwil�, kiedy
b�dzie pan z powrotem w swoim bagienku, sier�ancie. Z tego co wiem - lubi
pan babra� si� w jakich� takich g�wnach.
- Aha. Przecie� tu jestem!?
Patchet wbija� przez chwil� jadowite spojrzenie w Devey'a, ale na
sier�ancie nie sprawia�o to widocznego wra�enia.
- Prze�ywasz tu przygod� swojego �ycia - wycedzi� w ko�cu Patchet.
- W�a�nie, brakuje mi jeszcze �eby� kupi� nam po lodzie - natychmiast
zaripostowa� sier�ant.
- Proponuj� �eby�my spotkali si� za godzin� - wtr�ci� si� Horwits,
kt�rego przesta�o bawi� to s�owne ok�adanie si� dwu uczestnik�w spotkania,
a przypomnia�o mu si�, �e tajemniczy pow�d ich spotkania tu nie zosta�
jeszcze wyjawiony. - Chyba sprawa na tym nie ucierpi? - doko�czy�
zjadliwie.
- Niech pan ko�czy! - warkn�� Patchet.
- Wnioski s� nast�puj�ce: matka nie �yje od pi�ciu tygodni, a kto� -
co� udawa�o, �e jest inaczej. To co� - kto� sprz�ta�o mieszkanie, ale
dziwnie: pod�oga jest odkurzona czy wymieciona dok�adnie wok� mebli, ale
ani o milimetr nie przekraczaj�c ich granicy, na przyk�ad pod ��kami -
warstwa kurzu. Kto� - co� krad�o w nieznany spos�b batoniki Paradiso,
kt�rymi �ywi�a si� dziewczynka. R�wnie� to co� - kto� doprowadzi�o do
mumifikacji zw�ok Sylwii Nascimento.
- Zaraz - wtr�ci� si� Horwits. - Chce pan po...
- To co� - kto�... - podni�s� g�os policjant i Horwits pos�usznie
zamilk� - ...spowodowa�o, �e gdy trzy czy cztery razy fizykoterapeutka
zapyta�a o mamusi� ta odzywa�a si� z sypialni m�wi�c, �e ma straszn�
migren�, �e niczego nie potrzebuje, �e za chwil� b�dzie jej lepiej i �eby,
bro� Bo�e, nie wchodzi� do sypialni, co �wiat�o i najmniejszy ha�as j�
dobijaj�. - Sier�ant odetchn�� w widoczny spos�b i powiedzia� jeszcze:
- Chc� przez powiedzie� - zwr�ci� si� do Horwitsa - �e nasz ma�y kotek
w jaki� spos�b robi� to wszystko, przy pomocy jakiej� psychotelekinezy czy
innego szajsu. - Wyci�gn�� r�k� i wystawi� kciuk: - Zna ten sklep bardzo
dobrze, wi�c stamt�d krad�a w nocy batony, a potem wyrzuca�a ca�e k��by
opakowa� dok�adnie do kub�a. Wiedzia�a, �e trzeba posprz�ta�, ale nie do
ko�ca zna�a metodyk� tej dzia�alno�ci. Spowodowa�a jako�, �e matka
przesta�a si� rozk�ada�, mo�e za bardzo �mierdzia�o? I - w ko�cu -
wiedz�c, �e gdy �wiat dowie si� o jej �mierci zmieni si� jej �ycie,
symulowa�a w razie potrzeby g�os matki.
W pokoju zapanowa�a przejmuj�ca wielomegawatowa cisza. Horwits si��
powstrzyma� si� od otwarcia ust, by� przekonany, �e jakiekolwiek pytanie
zada oka�e si�, �e Devey z Patchetem ju� je zadali. Nie wytrzyma�
Emmerheldt:
- Chce pan powiedzie�, �e to dziecko da�o popis telekinezy o takiej
mocy? Tak r�norodnej? Z jakim� brzuchom�wstwem przy okazji?
- Ja? - teatralnie zdziwi� si� policjant. - Ja wola�bym niczego
takiego nie m�wi�!
- To jest hipoteza do�� w�t�a, w �wietle przedstawionych okoliczno�ci
- powiedzia� w ko�cu Horwits chc�c wyci�gn�� jak najszybciej i jak
najwi�cej z policjanta, kt�ry - by� tego pewien - mia� jeszcze jakiego�
asa w r�kawie.
- W �azience odkryli�my pralk� ze �wie�oupran� bielizn� - powiedzia�
wolno sprowokowany sier�ant. - Wtyczka tej pralki praktycznie nie
istnieje, i to od dawna, tymczasem bielizna by�a wyprana i odwirowana
rankiem tego dnia, kiedy weszli�my do mieszkania.
Kapitan zastanawia� si� chwil�.
- Je�li si� umie mo�na i bez wtyczki pod��czy� pralk� do pr�du -
powiedzia� wolno.
- Pod warunkiem, �e jest pr�d, a w tym mieszkaniu od dwunastu dni nie
by�o, poniewa� od p� roku nie p�acono - zosta� od��czony. Tymczasem ja
sam widzia�em w kuchni ekspres z ciep�� jeszcze cho� sple�nia�� kaw�, i
ogl�da�em zw�oki matki przy �wietle; dopiero przed samym przyjazdem ekipy
nagle �wiat�o zgas�o. Kaza�em nawet usun�� awari� technikom, ale
musieli�my ci�gn�� kable z korytarza.
- Tak, panowie - wtr�ci� si� Patchet. - Nie ma w�tpliwo�ci, �e stoimy
oko w oko z najwi�kszym fenomenem wszechczas�w.
- �eby ju� wszystko by�o jasne - przerwa� mu bezceremonialnie,
wzbudzaj�c niestarannie maskowan� w�ciek�o��, Devey - kiedy pierwszy raz
zjawili�my si� pod mieszkaniem rozmawiali�my z dziewczynk� pod samymi
drzwiami, by�em przekonany, �e podjecha�a pod nie jakim� w�zkiem,
tymczasem ona siedzia�a w specjalnym foteliku bez k�ek, a jednocze�nie
kilkana�cie sekund wcze�niej otworzy�a nam drzwi. Je�li s�owo lewitacja
mo�e co� odda�, to chyba w�a�nie to...
Patchet prze�kn�� z�o��, wyprostowa� zaci�ni�te wcze�niej palce a�
trzasn�o w jakim� stawie. Sapn�� i powr�ci� do roli koordynatora i szefa:
- Fenomen �w, jak widzimy z tej opowie�ci, sk�ada si� z zestawu
paranormalnych zjawisk, nieobserwowanych dotychczas w takim nasileniu i -
rzecz jasna - w takiej eskalacji. - Zamilk� i - tak to widzia� Horwits
- zacz�� odmierzanie starannie zaplanowanej efektownej pauzy. Kiedy
uzna�, �e nale�y zako�czy� j� nagle odezwa� si� Emmerheldt:
- Podsumowuj�c, �ebym kiedy� nie wyszed� na g�upka, matka zmar�a, a
malutka Agnes dokona�a nieumiej�tnej mumifikacji cia�a, tak?
Patchet niech�tnie skin�� g�ow�, to on powinien prowadzi�
podsumowania. Devey prychn��: - Nieumiej�tnej?! Nie widzia� pan tych
�wie�utkich oczu przy wyschni�tej i pomarszczonej jak stare wierzchy but�w
dziadka sk�rze?
Emmerheldt min� przyzna� si� do zarzuconej mu ignorancji i
kontynuowa�: - Poza tym dziewczynce nie przysz�o do g�owy nic innego jak
ukrywanie �mierci matki poprzez emitowanie z jej pokoju g�osu i sprz�tanie
mieszkania? - zaakcentowa� wypowied� prostuj�c wskazuj�cy palec. - Pr�cz
tego dziewczynka mo�e teleportowa� do siebie przedmioty o nieustalonej,
ale znacznej, jak na stan naszej wiedzy, wadze, na dodatek troch�
lewituje... Czy co� opu�ci�em?
- Nie, do diab�a - teatralnie plasn�� d�oni� w kolano Patchet.
- Jest ukochany jeszcze kot, kt�remu Agnes zapewnia�a mleko i �wirek
tak jak sobie batony - wtr�ci� si� sier�ant.
- Tak - niecierpliwie przyklasn�� Patchet - Ale to detal. - Odwr�ci�
si� ponownie do kapitana: - Co do podsumowania - wy�o�y� pan wszystko, jak
mawia m�j syn: doszcz�tnie. Mamy ten fenomen tu, w stanie oszo�omienia, na
razie, ale jak najszybciej trzeba by to przerwa�. Bro� Bo�e by�my
uszkodzili t� na pewno kruch� struktur�. Musimy dokona� z naszym kotkiem
kilku rzeczy - po pierwsze, zapewni� sobie jej wsp�prac�. To powinno by�
�atwe - dziecko: lody, chipsy, Barbie i tak dalej. Damy jej ciep�o i
opiek�, to j� do nas przekona. - Wy�apa�, bo by� na to przygotowany, lekki
ruch brwi Horwitsa: - Oczywi�cie b�d� w to wci�gni�te kobiety, zdaj� sobie
spraw�, �e stado "wujk�w" niekoniecznie jest najle -
pszym towarzystwem dla niej.
- P�ki pami�tam - bezceremonialnie przerwa� mu Devey. - To, �e ona
ukrywa�a �mier� matki o czym� �wiadczy, prawda? Nie lekcewa�my jej oceny
doros�ych, nie ufa nam, co da�o si� zauw...
- O tym za chwil�! - zdecydowanie i z naciskiem przerwa� mu Patchet i
Devey, o dziwo, nie zareagowa�. - Ale dzi�kuj�, za przypomnienie.
Rzeczywi�cie - to bardzo delikatna sytuacja, wszyscy musimy chodzi� jak na
linie. I dalej - testy z tymi wszystkimi paranormalnymi efektami. -
Odwr�ci� si� do Horwitsa: - To pana dzia�ka. Propozycje? - rzuci� tonem,
podpatrzonym na jakim� gangsterskim filmie postukuj�c w st�.
Zapytany my�la� chwil� nie przejmuj�c si� ponaglaj�cym werblem trzech
palc�w grubasa.
- Widzia� pan film "Poltergeist"? - zapyta� z lekkim u�miechem. - Tam
jest taka scena, gdzie fachowcy od efekt�w paranormalnych opowiadaj� z
�arem o ju� udokumentowanych zjawiskach, �e niby sfilmowali pude�ko
zapa�ek, kt�re przesun�o si� podczas nocy o chyba osiem centymetr�w, a
pan domu prowadzi ich z dziwn� min� po schodach i nic nie m�wi�c otwiera
drzwi do pokoju c�rki, gdzie wiruj� w powietrznym ta�cu jej zabawki i
meble. Przepraszam, za przyd�ugi wtr�t, ale czuj� si� mniej wi�cej tak
w�a�nie: ja widzia�em drgni�cie, drgni�cie! znakomicie wywa�onego �mig�a,
kt�re poruszy� zm�czony do granic wytrzyma�o�ci telekineta, widzia�em
troch� innych r�wnie efektownych pokaz�w i setki oszustw, a pan... -
U�miechn�� nie�mia�o si� do Devey'a - ... mi m�wi, �e dziewczynka
przenosi si� si�� woli, �e kradnie na odleg�o�� batoniki... - Wzruszy�
ramionami. - Wystarczy�o by poruszenie jednego. Skala zjawiska mnie -
przyznaj� - osza�amia. Musz� mie� troch� czasu na przemy�lenia. Naprawd� -
jestem w sytuacji faceta, kt�ry modli� si� o �r�de�ko, a stan�� przed
oceanem.
Zastanawia� si� d�ug� chwil�, w�a�ciwie czeka� a� kto inny zabierze
g�os, co pozwoli mu si� wy��czy� i odda� przetrawianiu us�yszanego. W
ko�cu, widz�c, �e i tak wszyscy czekaj� na jego s�owa u�miechn�� si� i
min� zasygnalizowa� koniec wypowiedzi. Potem spu�ci� spojrzenie na pod�og�
i zamy�li� porzucaj�c duchem zebranych. Patchet do�� g�o�no zebra� nadmiar
�liny z jamy ustnej, prze�kn��.
- Dalej wi�c, to ju� ja opowiem, dziewczynka znalaz�a si� najpierw w
sieroci�cu, potem, gdy potwierdzi�y si� informacje ze �ledztwa, a to sta�o
si� bardzo szybko, zabrali�my j�, ju� w utajnionej os�onie, do szpitala.
Dokonano ca�ej serii bada�, nie b�d� o tym m�wi�, wszystkie dane dzier�y
doktor Emmerheldt. Ale potem uznali�my, �e lepiej b�dzie odizolowa�
obiekt. - Horwits, uwa�nie przys�uchuj�cy si� jego s�owom, nie mia�
w�tpliwo�ci, �e w tym miejscu mog�y, a nawet powinny si� znale��
dok�adniejsze wyja�nienia, ale nie znalaz�y. - Teraz w tej grupie
zaczniemy prowadzi� kolejne badania i - przede wszystkim - testy. - Pos�a�
znacz�ce spojrzenie Horwitsowi: - Tu na pana licz�.
- Czy mog� liczy� na jakie� wsparcie? - szybko zapyta� kapitan.
- Mmm... Na razie - nie... Mo�e pan do woli wykorzystywa� nas i dwie
piel�gniarki. Z tym, �e one maj� pod opiek� pacjentk� bez tego
sprecyzowania sytuacji, jakie pan ju� posiad�. I niech tak zostanie.
- Rozumiem. Dobrze.
- Doktorze? - Patchet wywo�a� Emmerheldta.
Tamten wzruszy� ramionami.
- Na razie nie mam niczego, czym m�g�bym zaskoczy� pan�w. Badania w
podstawowym zestawie nie wykaza�y najmniejszych odst�pstw od normy.
Dopiero teraz zaczniemy wg��bia� si� w szczeg�y, a w�a�nie tam, jak
wiadomo, siedzi diabe�. - Odchrz�kn��. - Przepraszam za g�upi� analogi�.
Horwits zapanowa� nad twarz�, ale we wn�trzu zadr�a�, jak dobry ogar
zwietrzy� tajemnic� i nerwowo teraz wypatrywa� jej ogona, by si� we�
wczepi� i nie pu�ci�, nie pu�ci�, nie pu�ci�!
- Szczeg�y za chwil� - szybko wtr�ci� si� Patchet usi�uj�c ca�ym
swoim du�ym cia�em zas�oni� ten ogonek od Horwitsa, kt�remu - jak widzieli
wszyscy - rozb�ys�y oczy. - Jeszcze kilka minut cierpliwo�ci. Teraz... -
Rozejrza� si� po pokoju. - Mo�e jakie� pytania, na gor�co?
Po chwili Horwits wolno pokr�ci� g�ow�. Nie widzia� potrzeby
strzelania na o�lep i podstawiania si� pod pe�ne politowania spojrzenia
bardziej wtajemniczonych "koleg�w", szczeg�lnie, �e mia� czas.
- Nie mam pyta� - powiedzia� Devey, a Horwits zrozumia�, �e sier�ant
powiedzia� to umy�lnie, by sprowokowa� Patcheta.
I niemal mu si� to uda�o, zw�aszcza, �e zaj�� si� zapalaniem drugiego
papierosa, Patchet poruszy� ustami, ale opanowa� si� i nawet zdo�a�
ironicznie podzi�kowa� policjantowi skinieniem g�owy. Popatrzy� na
lekarza, Emmerheldt pokr�ci� g�ow�. A potem mrukn�� co� przypomniawszy
sobie jak�� kwesti�.
- Ewentualnie kiedy i do ilu os�b mo�na b�dzie poszerzy� personel?
- To zale�y od wynik�w, ale - zapewniam - nigdy nie b�dzie to -
Patchet szeroko si� u�miechn�� zadowolony z wymy�lonego tekstu - tematem
konferencji prasowej czy doktoratu w ONZ - ecie. Od razu wi�c
ograniczajcie si�, panowie, do niezb�dnego minimum.
- Ja te� mam jednak pytanie - wtr�ci� si� Devey. - Jakie s�
przewidywane zastosowania dziewczynki?
Zapytany d�ug� chwil� wpatrywa� si� w policjanta. Pulchne wargi wyd�y
si� i wr�ci�y do normy. Ma�e oczka zmru�y�y si�, ich w�a�ciciel wyostrza�
spojrzenie. Potem poruszy�a si� grdyka.
- To nie jest pa�ska sprawa - wycedzi� w ko�cu wolno Patchet. -
Podzia� zada� jest tu ju� znany, prawda? I pan nie jest przewidywany do
kreowania linii post�powania... Nie przysz�o panu do g�owy, �e mog�aby
szkoli� innych telekinet�w? - Wyr�ni� ostatnie s�owa kr�tk� pauz�. -
No. Inne kwestie? - zapyta� innym tonem, przyw�dczym, podkre�laj�cym
koniec niemrawego zebrania.
Odpowiedzia�a mu ca�kowita cisza. Patchet opar� si� o pod�okietniki i
wybi� z fotela. Z g�ry popatrzy� na zebranych. Tylko tak, pomy�la�
Horwits, mo�e nam nami g�rowa�, kurduplowaty nasz dow�dca.
- W takim razie mo�emy i�� odwiedzi� obiekt.
Zabrzmia�o to sztucznie i do�� fa�szywie. Pierwszy zareagowa� Devey:
- Poka�emy panu kotka, kapitanie.
- Sier�ancie! - wrzasn�� wyprowadzony z r�wnowagi Patchet. - Wypraszam
sobie pa�skie g�upie uwagi! Nie zosta� pan tu oddelegowany do prowadzenia
n�dznego kabaretu!
- Agnes powiedzia�a nam, �e mama zawsze do niej m�wi "kotku" i
dobitnie pokaza�a, �e tego w�a�nie sobie �yczy, nieprawda�? - wycedzi�
niezra�ony krzykiem Patcheta policjant. - Kapitan powinien o tym wiedzie�.
�eby nie sko�czy�o si�...
- Dobrze. Odwied�my j�, a potem wyja�nimy do ko�ca reszt� kwestii -
przerwa� Patchet i zdecydowanie wskaza� drzwi. Ma�e oczka patrzy�y teraz
przenikliwie i ostro. M�g�by strzeli� do cz�owieka, zdecydowa� Horwits.
By�a to jego prywatna ocena zdecydowania i po�wi�cenia dla jakiej� sprawy.
- Reszta informacji po odwiedzinach obiektu. Chod�my.
Skierowa� si� do drzwi i wyszed� pierwszy, Emmerheldt po�pieszy� za
nim, Devey nie�piesznie grzeba� niedopa�kiem w zaimprowizowanej
popielniczce upewniaj�c si�, �e nic tam si� ju� nie jarzy. Kapitan
poczeka� na niego, pos�a� u�miech, kt�ry mia� upewni� sier�anta, �e
Horwits go rozumie i mu sprzyja. Devey kr�tko spenetrowa� spojrzeniem
kapitana. Oj, nie rzuci mi si� na szyj�, pomy�la� weso�o Horwits. Na
korytarzu poczeka� na Devey'a.
- Nie ma pan �adnych w�tpliwo�ci? - zapyta�.
Sier�ant od razu zrozumia� co ma na my�li: - Nie. Najmniejszych.
Jeszcze dziesi�� dni temu postawi�bym swoje p�roczne uposa�enie, �e co�
takiego nie jest mo�liwe... Nawet... - zawaha� si� i umilk�.
- Dziwnie si� wszystko czasem splata - powiedzia� na tyle cicho, by
id�cy przed nimi Patchet i Emmerheldt nie us�yszeli. - Pan prze�y� t�
zabaw� z przybyszem z B�g jedyny wie sk�d, najwi�ksz� przygod� ludzko�ci z
kosmosem, teraz trafi� pan na drug� najwi�ksz� przygod�. Niekt�rzy to maj�
szcz�cie, co?
- A tak. Mam tyle fartu, �e rzucam posmarowan� kromk� w g�r� i zawsze
spada z plasterkiem szynki, kt�ry akurat przelatywa� w pobli�u. Podeszli
do czekaj�cych przy windzie Patcheta i Emmerheldta, w milczeniu zjechali
pi�tro ni�ej. Zaraz po wyj�ciu z kabiny okaza�o si�, �e stoj� w szklanej
klatce - korytarz z obu stron szczelnie zamyka�y niew�tpliwie pancerne
�luzy ozdobione okularami obiektyw�w kamer. Patchet ruszy� pierwszy,
wsun�� w szczelin� czytnika wyj�ty z kieszeni identyfikator, odsun�� si� i
przepu�ci� wszystkich przez otwarte ju� drzwi. Teraz prowadzi� lekarz, ale
nied�ugo cieszy� si� przyw�dztwem, bo doszli do jeszcze jednych drzwi,
przeszli przez nie i znale�li si� w pokoiku, gdzie za biurkiem z dziwaczn�
szklan� konstrukcj� siedzia�a kobieta w fartuchu piel�gniarki. Powita�a
ich wyczekuj�cym spojrzeniem, r�ce kryj�c pod blatem biurka. Klasyczna
mundurwa, pomy�la� Horwits, fartuch le�y na niej jak na mnie bikini!
Emmerheldt min�� jej biurko, pozostali pod��yli za nim. Znale�li si� przed
grub� szklan� �cian� dziel�c� du�e pomieszczenie na dwie cz�ci, w tej
w�skiej pierwszej w jednym ko�cu, tym odleglejszym od wej�cia sta�a na
pod�odze du�a klatka z chudym pr�gowanym zaciekawionym wizyt� kotem, w
drugiej cz�ci, tej za szyb�, sta�o szpitalne ��ko otoczone tak� ilo�ci�
aparatury medycznej, �e sam jej widok m�g� przyprawi� sercowca o zawa�.
Horwits wpi� si� wzrokiem w le��c� na ��ku posta�, ale ma�e cia�o
przykryte by�o a� do szyi pledem. W kilku miejscach wysnuwa�y si� spod
niego r�nokolorowe przewody i plastykowe rurki. Blad� twarzyczk� otacza�y
r�wnie� przewody, czo�o pokrywa�a w ca�o�ci opaska z odrostami w postaci
kilkunastu pstrych kabelk�w. Podczas gdy wpatrywali si� w milczeniu w
dziewczynk� ��ko poruszy�o si�, ca�a posta� zafalowa�a, zadr�a�a.
- Pneumatyczny materac - wyja�ni� Emmerheldt cho� nikt o nic nie
pyta�.
- D�ugo jest w u�pieniu? - zapyta� Horwits.
- Osiemnasty dzie�.
- Co?!
- Osiemnasty dzie� - powt�rzy� niech�tnie lekarz.
- Narkoza?
- Nie, sk�d. - Westchn�� przeci�gle. - Najpierw - rzeczywi�cie,
narkoza, ale tylko przez kilka godzin. Potem zostawili�my j� na dwa dni
pod lekk� dawk� ebrytenalu, wie pan co to jest? - Horwits skin��
ponaglaj�co g�ow�. - Nast�pnie przeszli�my po prostu na hipnoz�, pan
Patchet okaza� si� zdolnym hipnotyzerem i to on utrzymuje j� we �nie.
- Ale, na Boga, dlaczego?
Porus