7054
Szczegóły |
Tytuł |
7054 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7054 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7054 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7054 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
OLGA TOKARCZUK
SZAFA
SZAFA
Kiedy si� tu sprowadzili�my, kupili�my Szaf�. By�a ciemna, stara i kosztowa�a
mniej ni�
przewiezienie jej z komisu do domu. Mia�a dwoje drzwi ozdobionych ro�linnym
ornamentem, a
trzecie by�y oszklone i w szybie odbija�o si� ca�e miasto, gdy wie�li�my j�
wynaj�t� baga��wk�.
Trzeba j� by�o wi�za� sznurkiem, �eby nie otworzy�a si� w czasie jazdy. Wtedy po
raz pierwszy,
stoj�c przy niej z tym zap�tlonym sznurkiem, mia�am wra�enie w�asnej
niedorzeczno�ci. �
B�dzie pasowa�a do naszych mebli � powiedzia� R. i czule pog�adzi� jej drewniane
cia�o,
zupe�nie jak krow�, kt�r� kupuje si� do nowego gospodarstwa.
Najpierw postawili�my j� w korytarzu � to mia�a by� kwarantanna przed wej�ciem w
�wiat
naszej sypialni. Wstrzykiwa�am w ledwie widoczne dziurki terpentyn�, t�
niezawodn�
szczepionk� przeciwko okruchom czasu. W nocy Szafa, przesadzona w nowe miejsce,
j�cza�a
skrzypieniem. Lamentowa�y umieraj�ce korniki.
W ci�gu nast�pnych dni porz�dkowali�my nasze nowe stare mieszkanie. W szparze
pod�ogi
znalaz�am wci�ni�ty widelec z wygrawerowan� na uchwycie swastyk�. Zza drewnianej
boazerii
wystawa�y resztki zetla�ej gazety i w�a�ciwie rozpoznawalne by�o tylko jedno
s�owo:
�proletariusze�. R. otwiera� szeroko okna, �eby zawiesi� firanki i wtedy wpada�
do pokoju ha�as
g�rniczych orkiestr, kt�re ci�gn�y miastem ku wieczorowi. Pierwszej nocy, kiedy
Szafa sta�a si�
uczestnikiem naszych sn�w, nie mogli�my d�ugo usn��. R�ka R. bezsennie b��dzi�a
po moim
brzuchu. A potem mieli�my sen. Od tej pory zawsze miewamy wsp�lne sny. �ni�a si�
nam
absolutna cisza, i �e wszystko by�o w niej zawieszone jak dekoracje na wystawach
sklep�w, i �e
byli�my w tej ciszy szcz�liwi, poniewa� byli�my wsz�dzie nieobecni. Rano wcale
nie
musieli�my sobie opowiada� tego snu � wystarczy�o tylko jedno s�owo. I od tej
pory nie
opowiadamy sobie sn�w. Kt�rego� dnia okaza�o si�, �e nie ma ju� nic do roboty w
naszym
mieszkaniu. Wszystko sta�o na swoim miejscu, wyczyszczone i pouk�adane. Grza�am
plecy przy
piecu i przygl�da�am si� serwetkom. W ich nicianym wzorze nie by�o jednak
porz�dku. Kto�
szyde�kiem robi� dziury w ci�g�o�ci materii. Przez te dziury popatrzy�am na
Szaf� i przypomnia�
mi si� tamten sen. To od niej p�yn�a ta cisza. Sta�y�my naprzeciwko siebie i to
ja by�am tym, co
kruche, ruchliwe i przemijaj�ce. Ona stanowi�a po prostu sam� siebie. W spos�b
doskona�y by�a
tym, czym jest. Dotkn�am palcami wy�lizganej ga�ki i Szafa otworzy�a si� przede
mn�.
Zobaczy�am cienie swoich sukienek i dwa wytarte garnitury R. � wszystko mia�o w
ciemno�ci
taki sam kolor. W Szafie niczym nie r�ni�a si� moja kobieco�� od m�sko�ci R.
Nie mia�o te�
znaczenia, czy co� jest g�adkie czy chropowate, owalne czy kanciaste, dalekie
czy bliskie, obce
czy swojskie. Zapachnia�o stamt�d innymi miejscami i czasem, kt�ry by� mi obcy.
Bo�e, a jednak
co� przypomina�, co� tak znajomego, tak bliskiego, �e nie starczy�oby s��w, �eby
to nazwa�
(s�owa potrzebuj� przecie� dystansu do nazywania). Moja posta� trafi�a w zasi�g
lustra na
wewn�trznej stronie drzwi. Odbi�am si� w nim jako ciemny kszta�t, ledwie
r�ni�cy si� od
sukienki wisz�cej na wieszaku. Nie by�o r�nicy mi�dzy �ywym i martwym. Tym wi�c
by�am w
jednym lustrzanym oku Szafy. Teraz wystarczy�o tylko podnie�� nog� i wej�� do
�rodka.
Zrobi�am to. Usiad�am na reklam�wkach z w��czk� i us�ysza�am wzmocniony
zamkni�t�
przestrzeni� sw�j w�asny oddech.
Kiedy umys� zostaje ze sob� sam na sam, zaczyna si� modli�. Taka bowiem jest
natura
umys�u. �Aniele bo�y, str�u m�j� � zobaczy�am mojego anio�a z twarz� tak
pi�kn�, �e musia�a
by� martwa, �ty zawsze przy mnie st�j...� � jego woskowane skrzyd�a obejmuj�
mi�o�nie
przestrze� wok� mnie. �Rano� � zapach kawy i jasne okna rani�ce zaspany wzrok,
�wiecz�r�
� spowalniaj�cy si� czas, kiedy zachodzi s�o�ce, �we dnie� � bycie staje si� tym
samym co
do�wiadczanie, ha�asem, ruchem, milionem czynno�ci bez znaczenia, �w nocy� �
bezw�adne,
osamotnione w ciemno�ci cia�o, �b�d� mi zawsze do pomocy� � anio� strzeg�cy
dzieci, kt�re
id� nad przepa�ci�. �Strze�, bro� mojej duszy i cia�a mego� � tekturowe paczki z
napisem
OSTRO�NIE KRUCHE, �i doprowad� mnie do �ywota wiecznego, amen� � wisz�ce w
p�mroku Szafy sukienki.
I odt�d codziennie Szafa wci�ga�a mnie w siebie, by�a wielkim lejem w naszej
sypialni.
Najpierw przesiadywa�am w niej p�ne popo�udnia, kiedy nie by�o R. w domu. Potem
robi�am z
rana tylko najpotrzebniejsze rzeczy, zakupy, nastawienie prania, jaki� telefon i
wchodzi�am do
Szafy, cicho zamykaj�c za sob� drzwi. W �rodku nie mia�o znaczenia, jaka jest
pora dnia, jaka
pora roku, jaki rok. Zawsze by�o aksamitnie. Karmi�am si� w�asnym oddechem.
Kiedy� obudzi�am si� w nocy z jakiego� snu, ci�kiego jak duszne powietrze i
pragn�am
Szafy jak m�czyzny. Musia�am spl�ta� r�ce i nogi z cia�em R., musia�am trzyma�
si� go
kurczowo, �eby m�c zosta�. R. m�wi� przez sen, ale jego s�owa nie mia�y sensu. I
w ko�cu,
kt�rej� nocy obudzi�am go. Nie chcia� wychodzi� z ciep�ego ��ka. Poci�gn�am go
za sob� i
stan�li�my przed Szaf�. By�a niezmienna, pot�na i kusz�ca. Dotkn�am palcami
�liskiej ga�ki i
Szafa otworzy�a si� przed nami. By�o w niej do�� miejsca na ca�y �wiat.
Wewn�trzne lustro
odbija�o nas dwoje, wypl�tuj�c z ciemno�ci nasze kszta�ty. Nasze oddechy,
najpierw nier�wne i
urywane, znalaz�y jeden rytm i nie by�o mi�dzy nami �adnej r�nicy. Usiedli�my w
Szafie
naprzeciwko siebie. Twarze zas�oni�y nam wisz�ce ubrania. Szafa zamkn�a za nami
drzwi. Tak
w niej zamieszkali�my.
Na pocz�tku R. wychodzi� gdzie� na zewn�trz, jakie� zakupy, jaka� praca czy co�
w tym
rodzaju. Ale potem ten wysi�ek sta� si� zbyt bolesny. Dni zrobi�y si� d�u�sze. Z
ulic dochodzi
czasem przyt�umiona muzyka g�rniczych orkiestr. S�o�ce znika i wraca, a wtedy
okna pr�buj�
bezskutecznie wci�gn�� je do wewn�trz. Meble, serwetki i porcelan� pokrywa coraz
grubsza
warstwa kurzu, a nasze mieszkanie wci�� tonie w ciemno�ciach.
NUMERY
W hotelu
�Capital� zatrzymuj� si� tylko ludzie bogaci. Dla nich istniej� portierzy w
liberiach,
smuk�onodzy, wyfraczeni kelnerzy z hiszpa�skim akcentem, dla nich bezszelestne
windy ca�e w
lustrach, dla nich mosi�ne klamki bez prawa zatrzymania odcisk�w palc�w, dwa
razy dziennie
pucowane przez drobn� Jugos�owiank�, dla nich wy�cie�ane dywanami schody,
kt�rych u�ywaj�
tylko wtedy, gdy dopada ich klaustrofobia windy, dla nich wielkie kanapy,
ci�kie, pikowane
kapy, �niadania w ��ku, klimatyzacja, bielsze ni� �nieg r�czniki, myd�a,
pachn�ce szampony,
d�bowe sedesy, �wie�e czasopisma, dla nich B�g stworzy� Angela od Brudnej
Bielizny i Zapat�
od Specjalnych Zam�wie�, dla nich �migaj�ce po korytarzach pokoj�wki w bia�o-
r�owych
mundurkach, a w�r�d nich ja. Ale by� mo�e �ja� to za wiele powiedziane, niewiele
zostaje ze
mnie, gdy w kantorku na ko�cu korytarza przebieram si� w pasiasty fartuszek.
Zdejmuj� przecie�
moje w�asne kolory, moje bezpieczne zapachy, ulubione kolczyki, m�j waleczny
makija� i buty
na wysokich obcasach. Zdejmuj� tak�e m�j egzotyczny j�zyk, moje dziwaczne imi�,
rozumienie
kawa��w, zmarszczki mimiczne, upodobanie do niebywa�ych tutaj potraw, pami��
drobnych
zdarze� � i staj� naga w tym bia�o-r�owym mundurku, jakbym stan�a nagle w
morskiej
pianie. I od tego momentu
Moje jest ca�e drugie pi�tro
w ka�dy weekend. Przychodz� na �sm� i nie musz� si� spieszy�, bo o �smej wszyscy
bogaci
ludzie jeszcze �pi�. Hotel ho�ubi ich w sobie, ko�ysze bezpiecznie, jakby by�
wielk� muszl� w
�rodku �wiata, a oni drogocennymi per�ami. Gdzie� daleko budz� si� samochody, a
podziemne
metro wprawia w delikatne dr�enie czubki traw. Hotelowe podw�rko zalega jeszcze
ch�odny
cie�.
Wchodz� drzwiami od podw�rza i od razu czuj� ten dziwny zapach zmieszanych ze
sob�
�rodk�w czyszcz�cych, wypranej bielizny i mur�w, kt�re poc� si� od nadmiaru
ci�gle
zmieniaj�cych si� ludzi. Winda, p� na p� metra, zatrzymuje si� przede mn�
gotowa do us�ug.
Naciskam guzik czwartego pi�tra i jad� do mojej prze�o�onej Miss Lang po
dyspozycje. Zawsze
mi�dzy drugim a trzecim pi�trem muska mnie w twarz co� podobnego do paniki, �e
winda
zatrzyma si� i �e zostan� na zawsze, jak bakteria, uwi�ziona w ciele hotelu
�Capital�. A gdy
Hotel si� obudzi, zacznie mnie niespiesznie trawi�, dobierze si� do moich my�li
i wch�onie
wszystko to, co jeszcze ze mnie zosta�o, po�ywi si� mn�, zanim bezg�o�nie
znikn�. Lecz winda
lito�ciwie wypuszcza mnie na zewn�trz.
Miss Lang siedzi za swoim biurkiem, a okulary trzymaj� si� jej na czubku nosa.
Tak powinna
wygl�da� kr�lowa wszystkich pokoj�wek, prezydentowa o�miu pi�ter, szafarka setek
prze�cierade� i poszewek, szambelanowa dywan�w i wind, koniuszy szczotek i
odkurzaczy.
Patrzy na mnie znad szkie� i wynajduje kartk� przeznaczon� specjalnie dla mnie,
a na niej w
rubrykach i okienkach diagnoza ca�ego drugiego pi�tra, stan ka�dego pokoju. Miss
Lang nie
zauwa�a go�ci w Hotelu. Mo�e s� wa�ni dla wy�szego jeszcze personelu, cho�
trudno sobie
wyobrazi�, �e mo�e by� kto� wa�niejszy, bardziej dystyngowany ni� Miss Lang.
Dla niej Hotel jest pewnie doskona�� struktur�, �yj�cym, acz nieruchomym bytem,
o kt�ry
my musimy dba�. Jasne, �e przelatuj�, przep�ywaj� przez niego ludzie, zagrzewaj�
miejsca w
jego ��kach, pij� wod� z jego mosi�nych sutk�w. Ale oni przemijaj�, odchodz�.
My i Hotel
zostajemy. Dlatego Miss Lang opisuje mi pokoje, jakby by�y miejscami
nawiedzonymi �
zawsze w trybie biernym: zaj�ty, brudny, opuszczony, wolny od kilku dni. Patrzy
przy tym z
niech�ci� na moje cywilne ciuchy, na �lad spiesznego makija�u. A ja ju� z
karteczk� zapisan�
pi�knym, nieco wiktoria�skim pismem Miss L. id� korytarzem, obmy�laj�c
strategie, rozk�adaj�c
si�y.
Wtedy to bezwiednie przechodz� z cz�ci gospodarczej do Cz�ci dla Go�ci.
Poznaj� to po
zapachu � musz� podnie�� g�ow�, �eby go rozpozna�. Czasem mi si� to udaje:
pachnie m�skim
armanim albo lagerfeldem, albo rozkosznie eleganckim boucheronem. Znam te
zapachy z tanich
pr�bek w �Vogue�, wiem, jak wygl�daj� flakoniki. Tak�e pudrem, kremem przeciw
zmarszczkom, jedwabiem, krokodyl� sk�r�, campari rozlanym na po�ciel,
papierosami marki
�Caprice� dla subtelnych szatynek. To jest w�a�nie ten swoisty zapach drugiego
pi�tra. A raczej
nie ca�y zapach; raczej pierwsza warstwa swoistego zapachu drugiego pi�tra,
kt�r� poznaj� jak
starego znajomego, gdy tak pod��am do mojej kanciapy, gdzie nast�puje
Przemiana
Ja w r�owo-bia�ym mundurku ju� inaczej patrz� na korytarz. Nie szukam zapach�w,
nie
przyci�gaj� mnie w�asne odbicia w mosi�nych klamkach, nie ws�uchuj� si� we
w�asne kroki.
Teraz w perspektywie korytarza interesuj� mnie ponumerowane prostok�ty drzwi. Za
ka�dym z
o�miu tych prostok�t�w jest pok�j � czworok�tna sprostytuowana przestrze�, kt�ra
co kilka dni
oddaje si� komu innemu. Okna czterech z nich wychodz� na ulic�, gdzie zawsze
stoi brodaty
facet w szkockim stroju i gra na kobzie. Podejrzewam, �e to fa�szywy Szkot. Za
wiele w nim
entuzjazmu. Przy nim � kapelusz i moneta, kt�ra ma przyci�gn�� sobie podobne.
Nast�pne cztery pokoje z oknami na podw�rko nie s� ju� tak s�oneczne i zawsze
k�pi� si� w
mroku. Wszystkie osiem pokoi tkwi w moim m�zgu, chocia� ich jeszcze nie widz�.
Moje oczy
dostrzegaj� tylko klamki. Na niekt�rych z nich wisi kartonik �Don�t disturb�.
Ciesz� si�, bo nie
jest w moim interesie przeszkadza� ani ludziom, ani ich pokojom, i wol�, �eby
oni nie
przeszkadzali mi w kontemplacji posiadania drugiego pi�tra na w�asno��. Czasem
kartonik
oznajmia: �The room is ready to be serviced�. Ten napis stawia mnie w stan
gotowo�ci. I jest
jeszcze trzeci rodzaj informacji: brak informacji. To mnie energetyzuje, nieco
niepokoi i w��cza
moj� u�pion� do tej pory inteligencj� pokoj�wki. Czasem, gdy cisza zza takich
drzwi jest zbyt
wyra�na, musz� przy�o�y� do nich ucho i s�ucha� w napi�ciu, a nawet zagl�dn��
przez dziurk� od
klucza. Wol� to ni� nag�e znalezienie si� z nar�czem r�cznik�w wewn�trz i
natkni�cie si� na
przera�onego, zas�aniaj�cego nago�� go�cia lub, co gorzej, ujrzenie go�cia
pogr��onego w
bezradnym �nie tak g��boko, �e a� wydaje si� go nie by�.
Dlatego ufam kartonikom na drzwiach. One s� wiz�, kt�ra daje wej�cie w
miniaturowy �wiat,
�wiat numer�w
Pok�j 200 jest pusty, ��ko pogniecione, troch� �mieci i gorzki zapach czyjego�
po�piechu,
przewracania si� na ��ku, gor�czkowego pakowania. Ten kto� musia� wyjecha�
wcze�nie rano,
zapewne spieszy� si� na lotnisko, mo�e na dworzec. Moim zadaniem jest usuni�cie
�lad�w jego
obecno�ci z ��ka, dywanu, szaf, szafeczek, �azienki, tapet, popielniczek,
powietrza. To wcale nie
jest proste. Nie wystarczy zwyk�e sprz�tanie. Resztki zostawionej tu osobowo�ci
poprzedniego
go�cia trzeba zwalczy� swoj� bezosobowo�ci�. Po to jest Przemiana. Resztki odbi�
tamtej twarzy
w lustrze nie tylko musz� zetrze� szmatk�, ale tak�e zape�ni� lustro moj� bia�o-
r�ow�
beztwarzowo�ci�. Tamten zapach zostawiony przez roztargnienie i po�piech musz�
zag�uszy�
moim bezzapachem. Po to tu jestem jako osoba oficjalna, a przez to w og�le ma�o
konkretna. I
w�a�nie to robi�. Najgorzej jest z kobietami. Kobiety zostawiaj� po sobie wi�cej
�lad�w i chodzi
nie tylko o to, �e zapominaj� drobiazg�w. One instynktownie pr�buj� przerabia�
hotelowe
pokoje na namiastki dom�w. Ukorzeniaj� si�, gdzie tylko mog�, jak niesione
wiatrem nasiona. W
hotelowych szafach wieszaj� jakie� zapiek�e t�sknoty; w �azienkach, w spos�b
bezwstydny,
zostawiaj� swoje po��danie i opuszczenie. Na szklankach i ustnikach papieros�w
lekkomy�lnie
porzucaj� �lad swoich ust; w wannie � w�osy. Pod�ogi zasypuj� talkiem, kt�ry,
jak zdrajca,
odkrywa tajemnic� �lad�w ich st�p. Niekt�re z nich, k�ad�c si� spa�, nie zmywaj�
makija�u i
wtedy poduszka, ta hotelowa chusta Weroniki, pokazuje mi ich twarze. Nie
zostawiaj� jednak
napiwk�w. Do tego potrzebna jest pewno�� siebie m�czyzn. Dla m�czyzny �wiat
jest bowiem
zawsze bardziej bazarem ni� teatrem. Oni wol� za wszystko zap�aci�, nawet na
zapas. Tylko
wtedy s� wolni, gdy p�ac�. Nast�pny jest
Numer 224,
w kt�rym mieszka para Japo�czyk�w
S� tutaj do�� d�ugo i w ich pokoju czuj� si� znajomo. Wstaj� wcze�nie rano,
zapewne by w
niesko�czono�� zwiedza� muzea, galerie, sklepy, zwielokrotnia� miasto w
fotografiach,
przemyka� cicho i grzecznie ulicami i ust�powa� miejsca w metrze.
Pok�j, kt�ry zajmuj�, jest eleganck� dw�jk�. Wygl�da jednak, jakby nie by�
zamieszkany w
jakimkolwiek sensie. Nic ma tu rzeczy zostawionych przez przypadek na komodzie
pod lustrem.
Nie u�ywaj� telewizji ani radia, nie ma �lad�w palc�w na mosi�nej tablicy z
prze��cznikami.
Nie ma te� wody w wannie, kropelek na lustrze, paproch�w na dywanie. Poduszki
nie ho�ubi�
kszta�tu ich g��w. Do mojego mundurka nie lgn� ich pogubione czarne w�osy. I, co
ju� niepokoi,
nie ma ich zapach�w. Pachnie tylko hotel �Capital�.
Przy ��ku widz� dwie pary sanda��w, czyste i schludne, porz�dnie ustawione, na
chwil�
zwolnione ze s�u�by stopom. Jedne du�e, drugie mniejsze. Na szafce le�y
przewodnik, biblia
ka�dego turysty, a w �azience u�o�one przybory toaletowe � funkcjonalne,
dyskretne.
Prze�cielam wi�c tylko ��ko i robi� przy tym tyle ba�aganu co oni przez
miesi�c.
Wzruszam si�, kiedy tu sprz�tam, bo zdumiewa mnie, �e mo�na by� w spos�b, jakby
si� w
og�le nie by�o. Przysiadam na kraw�dzi ��ka i ch�on� t� ich nieobecno��.
Wzrusza mnie tak�e
to, �e Japo�czycy zawsze zostawiaj� niewielki napiwek � porz�dnie u�o�one monety
na
poduszce, kt�re musz� wzi��. To rodzaj listu, informacji. To taka nasza
korespondencja: oni mi
ten napiwek, jakby przepraszali, �e mnie tak ma�o sob� zajmuj�, op�ata za brak
zgie�ku, �e nie
dostosowali si� do tego chaosu wok�. Martwi� si�, �e mo�e mnie to rozczarowa�,
rozgniewa�.
Ten ma�y napiwek jest wyrazem ich wdzi�czno�ci, �e pozwalam im by� tak, jak
umiej�, tak, jak
chc�. Staram si� doceni� ten ich spos�b spotykania si� ze mn� � �ciel� im to
��ko z mi�o�ci�.
Wyg�adzam poduszki, pieszcz� prze�cierad�a, kt�rych oni nie s� w stanie
pognie��, jakby ich
drobne cia�a by�y mniej materialne ni� cia�a innych.
Robi� to wolno, z namaszczeniem, czuj�, �e daj�. Rozp�ywam si� w dawaniu;
zapominam si�
w sobie. Pieszcz� ich pok�j, muskam czule rzeczy. I pewnie oni to czuj� na
swojej sk�rze teraz,
gdy jad� metrem do kolejnego muzeum, na nast�pn� wypraw� w nierozpoznawalne
miasto. W
oczach rozkwita im na chwil� obraz hotelowego pokoju, niejasna t�sknota, nag�a
ch�� powrotu,
lecz ani �ladu mnie. Moja mi�o��, kt�r� oni nazwaliby pewnie wsp�czuciem, nie
ma twarzy, nie
ma cia�a w bia�o-r�owym mundurku. Zostawiaj� wi�c napiwek nie mnie, ale
pokojowi, za jego
milcz�ce trwanie w przestrzeniach �wiata, za jego sta�o�� w niczym nie
wyt�umaczonej
niesta�o�ci. Dwie monety zostawione na poduszce przytrzymuj� do wieczora
z�udzenie, �e takie
pokoje istniej� nawet wtedy, gdy si� na nie nie patrzy. Dwie monety rozwiewaj�
jedynie istotny
l�k � �e �wiat istnieje tylko w patrzeniu na �wiat, a wi�cej nic nie ma.
Siedz� tak i w�cham ch��d i pustk� tego pokoju, pe�na szacunku dla pary
Japo�czyk�w,
kt�rych znam tylko z niematerialnego kszta�tu stopy w opuszczonych sanda�ach.
Zaraz jednak musz� odej�� z tej ma�ej �wi�tyni. Robi� to cicho, jakbym
wzdycha�a, i schodz�
na p�pi�tro, bo w�a�nie jest
Czas na herbat�
Bia�o-r�owe ksi�niczki innych pi�ter ju� siedz� na schodach, gryz�c ociekaj�ce
mas�em
tosty i popijaj�c je kaw�. Ko�o mnie siada Maria, kt�ra ma urod� Indianki, dalej
Angelo od
Brudnej Bielizny i Pedro � chyba od Czystej, bo jest taki powa�ny. Ma szpakowat�
brod� i
g�ste, czarne w�osy. M�g�by by� misjonarzem, zakonnikiem werbist�, kt�ry
przysiad� na
schodach w swoich natchnionych podr�ach. Na dodatek czyta W�adc� much i
podkre�la niekt�re
s�owa o��wkiem, a niekt�re popija kaw�.
� Pedro, jaki jest tw�j ojczysty j�zyk? � pytam.
Podnosi g�ow� znad ksi��ki, chrz�ka, jakby si� obudzi�, wida�, �e t�umaczy sobie
w g�owie
moje pytanie na ten sw�j j�zyk. Pozna� to po jego chwilowej nieobecno�ci. Musi
mie� czas, �eby
wr�ci� tam gdzie� g��boko w siebie, rozejrze� si�, nazwa� ten podstawowy w sobie
rytm,
okre�li� go jednym s�owem, przet�umaczy� s�owa i wreszcie je wypowiedzie�.
� To kastylijski.
Nagle czuj� si� onie�mielona.
� A gdzie jest ta Kastylia? � pyta Ana, W�oszka.
� Kastylia-Bastylia � m�wi filozoficznie Wesna, �liczna Jugos�owianka.
Pedro rysuje o��wkiem jaki� kontur i potykaj�c si� o s�owa, si�ga do
zamierzch�ych czas�w,
kiedy ludzie z jakich� powod�w przemierzali ogromne obszary tego, co dzi�
nazywamy Europ� i
Azj�. W swoich w�dr�wkach mieszali si� i osiedlali, a potem ruszali dalej,
nios�c ze sob� w�asne
j�zyki jak sztandary. Tworzyli wielkie rodziny, chocia� nie znali si� nawzajem,
a jedynymi
trwa�ymi rzeczami w tym wszystkim by�y s�owa.
Zapalamy papierosa, podczas gdy Pedro robi wykresy, udowadnia podobie�stwa i
wyci�ga
ze s��w rdzenie, jakby drylowa� wi�nie. Dla tych, co rozumiej� ten wyk�ad,
powoli staje si� jasne,
�e wszyscy, jak tu siedzimy na tych schodach, pij�c kaw� i jedz�c tosty, wszyscy
m�wili�my
kiedy� tym samym j�zykiem. No, mo�e nie wszyscy. Nie �miem pyta� o m�j j�zyk, a
i Myrra z
Nigerii udaje, �e nie rozumie. I gdy Pedro rozpo�ciera nad nami ciemn�,
sk��bion� chmur�
prehistorii, wszyscy chcemy si� pod ni� wcisn��.
� Niby jaka� wie�a Babel � sumuje Angelo.
� Tak mo�na by to uj�� � kiwa smutno g�ow� Kastylijczyk Pedro.
A oto i Margaret. Przybiega sp�niona, jak zwykle. Jej zawsze brakuje czasu,
zawsze jest
gdzie� w tyle. Margaret jest moja; m�wi tym samym j�zykiem, wi�c jej jasna,
zar�owiona
wysi�kiem twarz wydaje mi si� rado�nie bliska. Nalewam jej herbaty i smaruj�
tosta mas�em.
� Cze�� � szele�ci i to staje si� znakiem do rozpadu rozmowy na wszelkie mo�liwe
j�zyki.
I ju� wszystkie r�owo-bia�e panny szumi� po swojemu; s�owa jak klocki terkoc�,
spadaj�c
po schodach w d� do kuchni, pralni, magazyn�w z bielizn�. S�ycha�, jak wibruje
od nich
fundament hotelu �Capital�.
Niestety, przerwa ju� si� ko�czy i trzeba wraca� na swoje pi�tro, gdzie czeka
przecie�
Reszta pokoi
Rozchodzimy si� rozgadane, ale zaraz d�ugie korytarze narzucaj� nam milczenie. I
tak ju�
b�dzie. Milczenie � ta cnota pokoj�wek we wszystkich hotelach �wiata.
226 wygl�da na �wie�o zamieszkany. Walizki jeszcze nie rozpakowane, gazeta nie
ruszona.
M�czyzna (bo m�skie kosmetyki w �azience) jest pewnie Arabem (arabskie napisy
na walizce,
arabska ksi��ka). Ale zaraz my�l�: co mnie obchodzi, sk�d jest kolejny go��
Hotelu i co tu robi.
Ja si� spotykam z jego rzeczami. Cz�owiek jest ledwie powodem, dla kt�rego te
wszystkie rzeczy
znalaz�y si� tutaj, tylko figur�, kt�ra przemieszcza rzeczy w czasie i
przestrzeni. W gruncie
rzeczy wszyscy jeste�my go��mi rzeczy tak ma�ych jak ubrania i tak wielkich jak
hotel �Capital�.
Ten Arab i Japo�czycy, i ja, i nawet Miss Lang. Nic si� nie zmieni�o od czas�w,
o kt�rych
opowiada� Pedro. Inaczej wygl�daj� hotele i baga�e, ale podr� trwa dalej.
W pokoju nie ma wiele do roboty. Go�� musia� przyjecha� w nocy, nawet nie k�ad�
si� do
��ka. Teraz wyszed� pewnie w interesach, a rozpakuje si�, kiedy wr�ci. Albo
dalej pojedzie w
�wiat, daj�c si� zwodzi� podr�om swoich rzeczy. W �azience zauwa�am z
satysfakcj�, �e si� nie
my�, a zamiast papieru toaletowego u�ywa� serwetek do twarzy.
Musia� by� zdenerwowany albo nieuwa�ny, co na jedno wychodzi. Musia� nagle
poczu� si�
obco, gdy taks�wka przywioz�a go tu w nocy z lotniska. W takich razach
przychodzi znienacka
ochota na seks. Nic tak nie oswaja �wiata jak seks. Pewnie wymkn�� si� szybko na
poszukiwanie
cia� kobiecych czy m�skich, tych w�t�ych ��dek, kt�re bezbole�nie przewo�� przez
ka�dy
niepok�j, ka�dy l�k.
Pok�j 227 jest taki sam jak 226. Taka sama jedynka. Tylko tutaj go�� mieszka od
d�u�szego
czasu. Nie pami�ta�abym tego, gdyby nie ten sam zapach papieros�w, alkoholu i
ba�aganu. I to
samo pobojowisko, kt�re mnie przera�a. Porozstawiane wsz�dzie szklanki z nie
dopitymi
drinkami, popi� z papieros�w, rozlany sok, kube� na �mieci pe�en butelek po
w�dkach, tonikach,
koniakach. Zapach zamkni�tego kr�gu i beznadziejno�ci. Otwieram okno, w��czam
klimatyzacj�,
ale to pog��bia jeszcze bardziej atmosfer� sytuacji bez wyj�cia, pokazuje bowiem
kontrast
mi�dzy tym, co �wie�e i zdrowe, a tym, co zat�ch�e i chore. Ten facet
(kilkadziesi�t krawat�w
przewieszonych przez drzwi od szafy) jest inny ni� reszta go�ci. Nie tylko przez
to, �e pije i
ba�agani, ale przez to, �e si� zapomina. Nie pilnuje granic pokazywania si� i
wyra�ania przez
swoje rzeczy. Nie dba o pozory. Przelewa ca�y sw�j wewn�trzny rozgardiasz i
oddaje to w r�ce
kogo� takiego jak ja. Czuj� si� tu piel�gniark� i nawet to mi si� podoba.
Opatruj� ��ko zranione
nocn� bezsenno�ci�, zmywam rany od sok�w z blatu sto�u, wyci�gam butelki z cia�a
pokoju,
jakbym wyci�ga�a ciernie. Nawet odkurzanie to przemywanie ran. Na fotelu
porz�dnie uk�adam
nowiutkie i drogie zabawki, kupione pewnie wczoraj � pluszowe przejawy bolesnego
poczucia
winy. Ten facet musia� d�ugo sta� przed lustrem i przymierza� krawaty. Mo�e
nawet zmienia�
garnitury, lecz ka�da odmiana siebie by�a mu wstr�tna. Potem poszed� do �azienki
� na
umywalce stoi nie dopity drink. By� niezdarny i bezradny, wyla� szampon na
posadzk� i
pr�bowa� go zetrze� bia�ym r�cznikiem. Wybaczam mu to. Usuwam te jego
potkni�cia. Uk�adam
jego kosmetyki. Wiem, �e boi si� zestarze�. Oto krem przeciw zmarszczkom, puder,
woda
toaletowa najlepszej marki. Jest tak�e r� i kredka � do oczu. Codziennie rano,
przera�ony
obco�ci� swojej twarzy, musi stawa� przed lustrem i dr��cymi r�kami przywraca�
jej dawny
wygl�d. Chwieje si�, niedowidzi, przysuwa si� do lustra, ma��c je palcami.
Wylewa szampon,
klnie, chce go wytrze�, a potem po angielsku, francusku czy niemiecku m�wi:
�Sram na to�. I ju�
chce wyj�� na �wiat taki, jaki jest, ale kiedy widzi si� w lustrze, kapituluje,
wraca i ko�czy
makija�. Fluid skrywa zmarszczki rozczarowania wok� ust i ciemniejsze cienie
pod oczami,
znaki tego, �e nie sypia po nocach, i ciemniejsze plamy na brodzie, dow�d, �e
bierze leki. �lad
kredki do oczu fa�szuje czerwie� spoj�wek. W ko�cu udaje mu si� wyj��, a jak
wr�ci, powinien
zasta� �azienk� bez �lad�w swojego upadku. I ja jestem tu po to, �eby mu
wybaczy�. W pewnym
momencie przychodzi mi nawet do g�owy, �eby zostawi� kartk�, na kt�rej
napisa�abym tylko:
�Wybaczam ci�, a on przyj��by te s�owa, jakby je napisa�a sama Opatrzno��, i
wr�ci�by tam,
gdzie dzieci czekaj� na te pluszowe zabawki, gdzie krawaty maj� swoje miejsce w
szafach, gdzie
mo�na z zapuchni�t� od picia twarz�, z drinkiem w d�oni wyj�� na taras i
krzykn�� �wiatu
pe�nym g�osem: �Sram na ciebie!�
Ale to rzeczywisto�� jest Opatrzno�ci� i je�eli dzieje si� tak, jak si� dzieje,
to zapewne ma to
jaki� g��boki sens. Zostawiam pok�j gotowy na przyj�cie swojego zawsze
tymczasowego
lokatora.
Na korytarzu mijam Angela nios�cego worki z brudn� bielizn�. U�miechamy si� do
siebie.
Otwieram drzwi pokoju 223 i pierwszy rzut oka pozwala mi stwierdzi�, �e w pokoju
tym
mieszkaj�
M�odzi amerykanie
�adna z nas nie lubi bowiem sprz�ta� pokoi, w kt�rych mieszkaj� m�odzi
Amerykanie. Nie
s� to �adne uprzedzenia. Nie mamy nic przeciwko Ameryce, nawet j� podziwiamy i
t�sknimy do
niej, cho� wiele z nas nigdy jej nie widzia�o. Ale m�odzi Amerykanie, kt�rzy
zatrzymuj� si� w
hotelu �Capital�, robi� bezmy�lny, g�upi ba�agan, ba�agan, w kt�rym nie ma
sensu, nie ma
prawdziwego znaczenia. Jest to ba�agan nieuczciwy, bo nie daje �adnej
satysfakcji ze
sprz�tni�cia go. W�a�ciwie nie mo�na go sprz�tn��; nawet gdy poustawia si�
wszystko porz�dnie
i po kolei, gdy wymyje si� plamy i �lady b�ota, gdy wyg�adzi si� wszystkie
zmarszczki na kapach
i poduszkach, gdy wywietrzy si� sk��bione zapachy, to ten ba�agan zniknie tylko
na chwil�, a
raczej schowa si� gdzie� pod sp�d i tam b�dzie czeka� na powr�t swoich
w�a�cicieli. Obudzi go
po prostu zgrzyt klucza w zamku i wtedy rzuci si� na pok�j.
Taki ba�agan mog� zrobi� tylko dzieci: obrana do po�owy pomara�cza na po�cieli,
kubki do
mycia z�b�w pe�ne sok�w, rozdeptana tubka pasty na dywanie. �cinki papier�w
porozk�adane
jak kolekcja, metki od ubra� z najlepszych sklep�w, poduszki wci�ni�te do szafy,
z�amany na p�
hotelowy o��wek, rzeczy z walizki wysypane na fotel, zaadresowane widok�wki bez
tekstu
pozdrowie�, w��czony telewizor, zawini�te firanki, skarpety i majtki susz�ce si�
na klimatyzacji,
wysypane papierosy, popielniczki pe�ne pestek od arbuza.
Pok�j, w kt�rym mieszkaj� Amerykanie, jest o�mieszony, odarty ze swej powagi,
protekcjonalnie niby-zaprzyja�niony. W�a�nie pi�kny r�owo-be�owy 223 jest
sprofanowany w
ten spos�b. Wygl�da jak powa�ny starszy d�entelmen przebrany za pajaca.
Kiedy tu wchodz�, boli mnie. Stoj� przez chwil� bez ruchu i oceniam rozmiary
tego
pogromu. Pok�j wygl�da jak ma�e pole walki. Te jedwabne drogie sukienki
przerzucone niedbale
przez por�cze fotela, zapach luksusowych perfum, beztroski, bogactwa, t�yzny
fizycznej,
zapach metra dziewi��dziesi�t osiem, nieliczenia si� z porz�dkiem, kt�ry jest
integraln� cz�ci�
rzeczy. Ca�a ta nerwowa aktywno��, niezauwa�anie tera�niejszo�ci i brak
zrozumienia, �e to ona
jest zal��kiem �wi�tej przysz�o�ci � budzi we mnie l�k. To jest jedna strona w
tej walce. Po
drugiej stronie jest stabilny, konkretny, tera�niejszy i niezmienny pok�j 223. I
ja staj� po stronie
pokoju.
Powoli i systematycznie zabieram si� do uk�adania rzeczy, ale Rzeczy Prywatnych
nie
ruszam. By� mo�e s� ju� przyzwyczajone do bycia nie na swoich miejscach.
Czas p�ynie tu skokami i robi� si� coraz bardziej niespokojna. Telewizor
brz�czy, stacja
CNN zarzuca mnie wiadomo�ciami z brz�cz�cego �wiata, a �wiat zapewnia stacj�
CNN, �e
gdzie� tam istnieje, zawsze pe�en m�odych Amerykan�w. M�j niepok�j ro�nie, gesty
staj� si�
zamaszyste i wyczerpuj�ce, zaczynam si� spieszy�, zaczynam patrze� na zegarek,
zaczynam
wychodzi� z momentu �teraz� i stawa� ju� jedn� nog� w momencie �potem�. Kln�
sama do
siebie: �Shit!�. �piewam: Yankee Doodle went to town... Zostawiam mokr� �cierk�
na
drewnianym blacie stolika. To straszne zaniedbanie, drewno odbarwia si� od
wilgoci. Zaczynam
si� zara�a�. Musz� ucieka� do �azienki, gdzie ju� nie czu� tego zgie�ku, a kiedy
powoli udaje mi
si� ogarn�� porozrzucane r�czniki, g�bki, myd�a i flakony, kiedy mog� zamkn��
drzwi do
�azienki i skupi� si� na szczeg�ach, robi si� ca�kiem cicho.
�azienka jest podszewk� pokoju, spodni� stron� �ycia. W wannie po k�pieli
zostaj� w�osy,
zmyty ze sk�ry brud osiada na �ciankach. Kosz jest pe�en zu�ytych tampon�w,
serwetek i
wacik�w. Oto golarka do golenia n�g, oto lusterko do wyciskania w�gr�w i
robienia makija�u
kryj�cego wszystkie niezdecydowania. Oto talk przeciw poceniu si� st�p, oto
przyrz�dzik do
robienia lewatywy i kosmetyczka z prezerwatywami. �azienka nie potrafi
przemilcze� tej drugiej
strony �ycia. Uprz�tam �azienk� z grubsza, bo mo�e nawet boj� si� zniszczy� te
sakralne dowody
przemijalno�ci ludzi, kt�rzy tu mieszkaj�. Mo�e powinni wiedzie�. Mo�e nie mieli
okazji tego
zobaczy� w telewizji, w dziennikach, kt�re mieszaj� wszystko ze wszystkim, k�ad�
jedno na
drugie, jak w hamburgerze, mo�e nie uczono ich tego w szkole, nie by�o tego w
filmach,
Armstrong nie znalaz� tego na Ksi�ycu. �e rozpadamy si� z ka�d� chwil�. �yj�c
umieramy. Tak
samo oni, jak i ja.
To mnie do nich zbli�a, do tych bogatych, energicznych Amerykan�w, tak ode mnie
r�nych.
Maj� przecie� sw�j niewyobra�alny kraj, inny rytm, pomara�czowy sok na ka�de
�niadanie i
j�zyk, kt�rym m�wi ca�y �wiat. Dwa tysi�ce lat temu byliby Rzymianami, a ja
mieszka�abym na
prowincji, odleg�ych rubie�ach Imperium, w jakiej� Galii, w jakiej� Palestynie.
Ale oni i ja mamy
cia�o z tej samej gliny, a mo�e z tego samego prochu, cia�o, kt�re gubi w�osy,
starzeje si� i
marszczy, i zostawia na g�adkich kraw�dziach wanny wianuszek brudu. Kiedy k�ad�
czyste
r�czniki i wieszam nowe p�aszcze k�pielowe, mam tak g��bokie poczucie wsp�lnoty
w naszej
marno�ci, �e a� zastygam w bezruchu. To samo zdarza mi si�, gdy na przyk�ad w
��ku bogatej i
pewnej siebie kobiety, kt�ra przyjecha�a na wa�ny kongres naukowy, znajduj�
wytartego, starego
misia ubranego w niemowl�ce ciuszki. Albo gdy w apartamencie jakiego� Wielkiego
Cz�owieka
Sukcesu po�ciel jest wilgotna od potu. To Strach �ciele im ��ka � ta ko�cista
pokoj�wka.
Chwa�a Bogu, �e istnieje. Bez niej byliby jak starzy bogowie � silni, pewni
siebie, pyszni i
g�upi. A teraz, kiedy tak le�� w swoich ��kach po dniach pe�nych interes�w,
pieni�dzy,
wycieczek, zakup�w, wa�nych spotka� i nie mog� usn��, i kiedy wpatruj� si� w
skomplikowany
wz�r tapety na �cianie, ich zm�czone oczy zaczynaj� dostrzega� w tym rytmicznym
wzorze jak��
rys�, dziur�, niekonsekwencj�. Zaczynaj� widzie� tam zadrapanie, odbarwienie,
ten rodzaj kurzu,
kt�rego nie da si� zetrze�, brudu, kt�rego nie da si� zmy�. W takich momentach
dywany �ysiej�
jak chore kobiety, a w doskona�o�ci tiulowej firanki tkwi wypalona papierosem
dziurka. At�as
poduszek roz�azi si� w szwach, rdza dobiera si� do klamek i oku�. Kraw�dzie
mebli �cieraj� si�,
pl�cz� si� fr�dzle przy zas�onach. Wtedy pled traci sw� spr�ysto�� i flaczeje
ze staro�ci. Cuchnie
kurzem. Nawet wiem, co ci ludzie wtedy robi�. Wstaj�, potrz�saj� g�ow� i
wypijaj� mocnego
drinka lub �ykaj� tabletk� na sen. Le��c z zamkni�tymi oczami, licz� barany, a�
ich zagro�one
my�li wybawi sen. Rano ta chwila z nocy wyda im si� nierealna i nieodr�nialna
od m�cz�cych
sn�w. Czy� ka�dy nie miewa ich co jaki� czas?
Stoj� oparta o �azienkowe drzwi. Praca sko�czona. Chce mi si� pali�.
Mam teraz do wyboru dwa pokoje: 228 i 229. Decyduj� si� na 229, kt�rego
kabalistyczna
suma cyfr wynosi
Trzyna�cie
To cyfra nadmiaru i oszustwa, i taki te� jest ten pok�j, bowiem pok�j 229 ma
w�a�ciwo�ci.
Przyci�ga, obiecuje, niesie niespodzianki. Sam w sobie jest niby podobny do
innych: z prawej
strony �azienka, kr�tki korytarzyk i ca�a reszta z ��kiem nakrytym br�zow�
kap�, z tapetami w
odcieniach szaro�ci, kwiecistymi zas�onami, komod� i lustrem. A jednak sprawia
wra�enie
bardziej pustego ni� wszystkie inne. Tutaj s�ysz� m�j w�asny oddech, widz� moje
d�onie
nap�cznia�e od wody, mniej przypadkowo odbijam si� w lustrach. Zawsze gdy
wchodz� do tego
pokoju, sztywniej� z napi�cia. W zesz�ym tygodniu mieszka�a tu para kochank�w,
mo�e m�odych
ma��onk�w. Wzburzyli ��ko, porozrzucali r�czniki, rozlali szampana. Zosta�y po
nich ��te
plamy na prze�cieradle, ogromny kosz kwiat�w, �wiadectwo mi�osnych przysi�g. Z
�alem
musia�am go wyrzuci�. Ten pok�j trudniej jest doprowadzi� do stanu nag�ej
gotowo�ci, bo ma on
swoj� twarz. Przyjmuje ludzi z zamys�em. Podejrzewam, �e po pierwszej sp�dzonej
w nim nocy
�apie ich w swoje sid�a, niepokoi snami, przytrzymuje na d�u�ej, wzbudza
pragnienia i burzy
plany. Dwa tygodnie temu jego mieszka�cy zapomnieli zakr�ci� kurki w �azience.
Woda wyla�a
si� na korytarz, zala�a puszyste dywany, podmy�a z�ocone tapety. Przera�eni
go�cie stali
zawini�ci w prze�cierad�a, a personel lata� ze �cierkami.
� Nic si� nie sta�o! Nic si� nie sta�o! � powtarza� Zapata, wykr�caj�c mokre
�cierki, lecz
jego twarz m�wi�a co innego � �e sta�o si� straszne � g�upi, bezmy�lni ludzie
podnie�li r�k� na
hotel �Capital�.
I zawsze od takich wydarze� jest w�a�nie 229.
Ten pok�j jest inny, to pewne. My�l�, �e wiedz� o tym w recepcji, bo cz�ciej
pozwalaj� mu
zosta� pustym. Ca�y ruch kieruj� na pokoje o ni�szych numerach, na pocz�tek
korytarza, �eby
by�o bli�ej windy, bli�ej schod�w, bli�ej �wiata.
Gdy pok�j stoi pusty, ja musz� tylko sprawdzi�, czy wszystko jest w nim w
porz�dku, czy
nie zebra� si� kurz na meblach, czy dzia�a klimatyzacja. Robi� to szczeg�lnie
uwa�nie.
Wyg�adzam kap�, sprawdzam kraw�dzie boazerii, wietrz�, a potem przysiadam na
chwilk� w
fotelu i ws�uchuj� si� we w�asny przyspieszony oddech. Pok�j otacza mnie sob�,
obejmuje. Jest
to najczulsza, niedotykalna pieszczota, tak mo�e pie�ci� tylko zamkni�ta
przestrze�. W takich
momentach czuj� wyra�nie, �e moje cia�o istnieje i wype�nia po brzegi r�owo-
bia�y mundurek.
Czuj� ko�nierzyk na szyi i zimno b�yskawicznego zamka mi�dzy piersiami. Czuj�,
jak troki
fartuszka ciasno opasuj� mnie w talii. Czuj� moj� sk�r�, jak �yje, ma sw�j
zapach, paruje, i czuj�
w�osy, jak muskaj� uszy. Lubi� wtedy wsta� i zobaczy� si� w lustrze, i nigdy nie
jest tak, �ebym
si� nie dziwi�a. To ja? To ja? Dotykam palcami twarzy, naci�gam sk�r� na
policzkach, mru��
oczy, mocniej �ci�gam gumk� w�osy. Tak si� sobie zreszt� �ni� � zawsze w
lustrze, zawsze z
inn� twarz�.
Stoj� i marz�, �eby si� wyk�pa� w sterylnie czystej wannie, wytrze� w te bia�e
ciep�e
r�czniki, a potem wyci�gn�� si� na br�zowej kapie i s�ucha� w spokoju, jak
oddychamy � ja i
pok�j, pok�j i ja.
Ale dzi� 229 jest zamieszkany i na klamce wisi karteczka, �e pok�j jest gotowy
do
sprz�tania. Otwieram moim kluczem drzwi i wchodz�, taszcz�c ze sob� pude�ko z
przyborami. I
staj� kompletnie zaskoczona, bo pok�j nie jest pusty. Przy biurku siedzi facet
nad klawiatur�
notebooka. Odzyskuj� g�os, przepraszam i chc� wyj��, my�l�c, �e to pomy�ka, �e
�le powiesi�
karteczk�. On jednak zaprasza i przeprasza, i prosi, �eby si� nim nie
przejmowa�.
To si� czasem zdarza. Bardzo tego nie lubi�. Musz� si� wtedy spieszy� i robi�
swoje pod
okiem go�cia. Teraz go�� staje si� gospodarzem, a ja go�ciem. Wieczny porz�dek
zostaje
postawiony na g�owie. Moje sprz�tanie nie jest ju� wszechw�adne, niewiele
znaczy. Pokoje nie s�
obliczone na sprz�taj�cego i go�cia � przeszkadzamy sobie nawzajem. Musz� szybko
i zgrabnie
prze�cieli� ogromne, dwuosobowe ��ko, kt�re w tym celu trzeba odsun�� od
�ciany. Jest ma�o
miejsca. Facet, kt�ry siedzi przy komputerze, jest wystarczaj�c� przeszkod� w
sprawnym
�cieleniu. Ju� wiem, �e go nie lubi�. Jest przera�aj�co �ywy.
Najpierw �ci�gam stare prze�cierad�o i poszewki z czterech poduszek. K�ad�
pierwsze czyste
prze�cierad�o i �eby je wyg�adzi�, musz� naoko�o obej�� odsuni�te ��ko. Czuj�,
�e m�czyzna
mnie obserwuje. Nie mam odwagi spojrze� na niego, �eby nie spotka� jego wzroku.
Musia�abym
si� u�miechn��, on by o co� zapyta�, musia�abym odpowiedzie�. Staram si� by�
cicho, nie
szele�ci�. Teraz k�ad� drugie prze�cierad�o i przeciskam si� mi�dzy meblami,
podk�adaj�c pod
materac jego brzegi. Kiedy przechodz� ko�o wyci�gni�tych n�g m�czyzny, ca�a
spinam si�,
�eby ich nie musn��, i spiesz� si�, bardzo si� spiesz�. Facet ju� teraz jawnie
na mnie patrzy.
Czuj� to. Te jego wyci�gni�te nogi s� prowokacj�, przeszkadzaj� mi i
onie�mielaj�. Z po�piechu i
przej�cia robi mi si� gor�co. Napi�te mi�nie �ydek bol�, kiedy podnosz� ci�ki
materac. Teraz
oblekam poduszki w czyste poszewki. Co� mi nie wychodzi, poduszka wysuwa mi si�
z r�k,
spada na pod�og�. Potykam si� o ni� i trac� r�wnowag�. Osuwam si� prosto w
spojrzenie
zaciekawionych oczu.
� Jeste� Hiszpank�? � pyta.
� Och nie, nie.
� �yd�wk�?
Zaprzeczam.
� A sk�d jeste�?
Odpowiadam, a on wygl�da na rozczarowanego. Uk�adam poduszki i bior� si� za
kap�. On
patrzy z zainteresowaniem, jak m�cz� si� z po�o�eniem ci�kiej narzuty. Znowu
jestem ko�o
niego. Teraz ty�em. Kiedy uk�adam poduszki, czuj� jego wzrok na moich �ydkach.
Przesuwam si�
pod �cian� i chowam nogi za ��ko. Nagle robi mi si� wstyd za moje p�askie
czarne pantofle i
mimowolnie staj� na palcach. I zaraz �a�uj�, �e jestem w tym nie�adnym,
nietwarzowym
mundurku z fartuszkiem i kluczami u pasa, a nie w jednej z tych eleganckich
sukienek, kt�re
widzia�am u Amerykan�w. Czuj� si� nie�wie�a, mokra od potu, zm�czona. Wiem, �e
teraz
m�czyzna przy komputerze przygl�da mi si� bezczelnie. Jego wzrok dotyka mnie
gdzie� w
okolicach ko�nierzyka, zamka b�yskawicznego, ale ja ju� jestem po drugiej
stronie ��ka. Jeszcze
raz powinnam przej�� ko�o niego i po�o�y� ma�e poduszeczki, ale znowu musia�abym
stan��
ty�em do tego drapie�nego wzroku, wi�c rzucam po prostu poduszeczki na ��ko.
Kucaj�c po
brudn� po�ciel, po�ciel tego faceta, kt�ry na mnie patrzy, czuj�, �e moje cia�o
nap�cznia�o i chce
wyskoczy� z mundurka. Czy mia�abym si� t�umaczy�? I jakim tonem, j�zykiem,
dlaczego?
Wycofuj� si� do drzwi ze spuszczonym wzrokiem. Zbieram pude�ko z moimi p�ynami,
g�bkami i
jestem przy drzwiach.
� Dzi�kuj� bardzo � m�wi� i wiem, �e wcale nie mam za co dzi�kowa�. To on
powinien
uk�oni� si� szarmancko i poca�owa� mnie w r�k�. A ja dygn�abym czy co� w tym
rodzaju.
Widz�, jak facet rozgrzeszaj�co kiwa g�ow�, i w tym jego ledwie zaznaczonym
u�miechu jest
co� takiego, �e z ulg� dotykam klamki.
� Do zobaczenia � m�wi, ale ja nie chc� go widzie� nigdy wi�cej.
Jestem ju� za drzwiami.
Stoj� jeszcze chwil� i nads�uchuj�. Ca�a jestem zgrzana, bol� mnie nogi, mi�nie
dr�� ze
zm�czenia. Tak si� spieszy�am, �e zaoszcz�dzi�am mn�stwo czasu. Dobrze by�oby
wi�c och�on��
na dole.
Zostawiam wi�c pude�ko pod �cian� i id� na trzecie pi�tro, tam gdzie jest ma�e
przej�cie na
squar, kr�t�, boczn� klatk� schodow� i gdzie zaczyna si�
Tajemnicza cz�� Hotelu
dla sta�ych go�ci. Schodz� po kilku schodkach, mijam jedne i drugie drzwi i
wreszcie staj�
przed barierk� g��bokiej na trzy pi�tra klatki schodowej. Patrz� w d� i widz�
st�d parter. I � jak
zwykle � nikogo.
Tylko p�mrok i spok�j. Tak si� najlepiej odpoczywa, patrz�c w d�, gdzie
wszystko staje si�
coraz mniejsze i odleglejsze, mniej wyra�ne i zwodnicze.
Squar to naprawd� najbardziej tajemnicza cz�� hotelu, Trzeba by� bardzo
bystrym, �eby tu
nie zab��dzi�. Same schodki, przej�cia, p�pi�tra i zakr�ty. Jest to rodzaj
wie�y z przyleg�o�ciami,
na kt�r� sk�adaj� si� trzy kondygnacje, na ka�dej za� z nich s� dwa pokoje z
numerem
zaczynaj�cym si� od siedem. Wiem, �e w sumie jest tam osiem pokoi, ale nie
potrafi� sobie
wyobrazi�, w jakich zakamarkach znajduj� si� te dwa pozosta�e. Mo�e zamieszkuj�
je mizantropi
albo niewygodne �ony, niebezpieczni bracia bli�niacy, mroczne kochanki. Mo�e
wynajmuje je
mafia do nielegalnych transakcji albo g�owy pa�stw, �eby tu, w zamknieciu
spiralnej przestrzeni,
poby� kim� zwyczajnym.
Na squarze pokoje wygl�daj� inaczej, to w�a�ciwie apartamenty. S� mo�e mniej
eleganckie,
albo mo�e eleganckie w zupe�nie innym stylu. Szafy ukryte w �cianach, werandy,
dziwaczne
meble i sztuczne ksi��ki. Ca�e p�ki zastawione sztucznymi ksi��kami: Szekspir,
Dante, Donne,
Walter Scott. Gdy wzi�� tak� do r�ki, oka�e si�, �e to tekturowe puste
pude�eczko udaj�ce
ok�adk�. Biblioteki pustki.
Kiedy schodzi si� squarem do toalet dla personelu na dole, trzeba by� bardzo
uwa�nym, �eby
nie zab��dzi�. Zdarza�o mi si� to na pocz�tku. Otwiera�am znajome drzwi, ale one
nie prowadzi�y
tam, gdzie powinny, zostawia�am pude�ko z przyborami na jakich� schodach, ale
potem nie
umia�am go znale��. Podziwia�am wisz�ce na �cianach reprodukcje martwych natur,
a potem
my�la�am, �e mi si� �ni�y. Tu dzieje si� co� dziwnego z przestrzeni�. Przestrze�
nie lubi
spiralnych schod�w, komin�w i studni. Ma wtedy tendencj� do degenerowania si� w
labirynty.
Najlepiej trzyma� si� barierki studni, tak jak ja teraz. Nie patrze� w d� ani
do g�ry, lecz tylko
przed siebie.
Nagle przy�apuje mnie jaki� d�wi�k, gdzie� ni�ej dzieje si� co�, co brzmi
podejrzanie
rytmicznie � puff, puff i skrzypni�cie. Schodz� na palcach pi�tro ni�ej, napi�ta
jak kot.
St�kni�cie, skrzypienie, st�kni�cie, skrzypienie. Co to jest? Zbli�am si� do
drzwi, kt�re
wygl�daj� jak wszystkie drzwi w Hotelu. Tylko w szparze przy pod�odze widz�
metalowe
klamerki i wyra�niej s�ysz� te dziwne d�wi�ki i do tego sapanie. Ostro�nie
przyk�adam ucho do
drzwi i teraz sapanie robi si� coraz szybsze, gwa�towniejsze, a skrzypienie
przera�liwsze.
Odskakuj� przera�ona, robi mi si� gor�co, brz�kaj� klucze u pasa.
Z tamtej strony wszystko ustaje. Cichutko wbiegam na schody i pi�tro wy�ej
podchodz� do
barierki. Pstrykaj� odpinane klamerki, drzwi pokoju uchylaj� si� i m�czyzna w
samych
majtkach wystawia g�ow� na korytarz. W r�ku trzyma jakie� pe�ne spr�yn
urz�dzenie, co� jak
skomplikowany ekspander. Cofam si� szybko pod �cian�. Trudno mi uspokoi�
rozhu�tan�
wyobra�ni�.
Schodz� po ciemnych kr�tych schodach do piwnic, gdzie znajduj� si� nasze
toalety. Jest tutaj
jasno od wulgarnych jarzeni�wek. Dopadam ubikacji i zamykam za sob� drzwi.
Chlapi� si�
zimn� wod�, myj� twarz i r�ce, ale to nie daje och�ody. Siadam na sedesie. Nie
dochodzi tu �aden
d�wi�k. Sterylnie, cicho, bezpiecznie. Szczeg�owo i w skupieniu ogl�dam proszek
do mycia
sanitariat�w, papierowe r�czniki, wielk� bel� papieru toaletowego i pisane r�k�
Miss Lang
og�oszenia � Kr�tk� Histori� Cywilizowania Personelu.
Najpierw Miss Lang napisa�a: �Jak my�lisz, dlaczego Hotel sprowadza torebki
jednorazowego u�ytku?� i podpis: �Miss Lang�. Lecz prawdopodobnie �adna z
dziewcz�t nie
potrafi�a odpowiedzie� na to pytanie, bo pod spodem jest nast�pna kartka: �Czy
mog�aby�
u�ywa� papierowych torebek do pozbycia si� wszelkich zu�ytych �rodk�w
opatrunkowych?�.
Ale i ta pro�ba nie da�a rezultatu, bo ni�ej czerwonym atramentem Miss Lang
dopisa�a
kategorycznie: �Prosz� nie wrzuca� podpasek i tampon�w do muszli!�.
Siedz� jeszcze przez chwil� i kontempluj� kszta�t ka�dej litery. Potem spuszczam
wod�,
poprawiam w�osy i ruszam na moje pi�tro, bo przecie� zosta� mi jeszcze jeden
pok�j,
Ostatni pok�j
Jest ju� po drugiej i zacz�� si� ruch. Oficjalna winda je�dzi w g�r� i w d�,
trzaskaj�
zamykane i otwierane drzwi. Go�cie wybieraj� si� do miasta, �o��dki domagaj� si�
lunchu.
Angelo od Brudnej Bielizny rozgo�ci� si� w mojej kanciapie i zbiera po�ciel do
swoich wor�w.
� Ile ci jeszcze zosta�o? � pyta.
� Jeden � m�wi� i po raz kolejny widz�, �e miejscem Angela nie powinien by�
nawet tak
elegancki hotel jak ten, ale Pie�� nad pie�niami. Tam m�g�by sobie chodzi�,
skacz�c po g�rach, i
by�by jak jelonek m�ody. Bowiem Angelo jest pi�kny i okaza�y jak g�ry w jego
Libanie.
Kiwa g�ow� i pokazuje mi, �e z pokoju 228 wychodzi para staruszk�w. Widzia�am
ich ju�
kiedy� w drodze do windy. On jest wysoki i siwy, lekko przygarbiony i trzyma si�
lepiej ni� ona.
Mo�e jest m�odszy, a mo�e zawar� jaki� pakt z czasem. Ona � male�ka, wysuszona,
rozdygotana, ledwie chodzi.
� To Szwedzi. Ona przyjecha�a tu umrze� � m�wi Angelo, a on wie wszystko.
Angelo chyba �artuje, ale kiedy patrz� za nimi, widz�, �e ten starzec wi�cej ni�
j�
podtrzymuje, on j� prawie niesie. Gdyby si� odsun��, upad�aby na ziemi�, jak
pusta sukienka.
Ubrani s� zawsze w be�e i pastelowe br�zy, kolory Hotelu. Oboje s� zupe�nie siwi
tym rodzajem
siwizny, kt�ra zapomnia�a ju� wszystkie grzechy.
Gdy znikaj� w windzie, wchodz� do ich pokoju. Lubi� sprz�ta� ten pok�j. Nie ma
tu wiele do
roboty: rzeczy stoj� na swoich miejscach, jak wro�ni�te korzeniami. W powietrzu
nie ma z�ych
sn�w, sapa�, podniecenia. Lekko wgniecione poduszki �wiadcz� o spokojnym �nie. W
�azience
porz�dnie powieszone r�czniki, u�o�one szczoteczki do z�b�w, wymyte kubki
podw�jnie
odbijaj� si� w lustrze. Podstawowe kosmetyki � to zwyczajny krem, p�yn do
p�ukania ust,
dyskretne perfumy i woda toaletowa. Kiedy �ciel� ��ko, uderza mnie brak
konkretnego zapachu.
Tak pachn� dzieci. Ich sk�ra sama z siebie nie wydziela �adnych woni, �apie
tylko i zatrzymuje
zapachy z zewn�trz: powietrza, wiatru, trawy rozgniecionej �okciem i cudowny,
s�ony zapach
s�o�ca. Tak w�a�nie pachnie ta po�ciel. Kiedy si� �pi bez grzechu, bez
dalekosi�nych plan�w,
bez buntu i rozpaczy, kiedy sk�ra staje si� coraz cie�sza, bardziej papierowa,
kiedy z cia�a
powolutku ucieka �ycie, jak z dziwacznej gumowej zabawki, kiedy widzi si�
przesz�o�� raz na
zawsze dokonan� i zamkni�t�, kiedy w nocy zaczyna si� �ni� B�g, wtedy cia�o
przestaje
zaznacza� �wiat swoim zapachem. Sk�ra przyjmuje zapachy z zewn�trz i smakuje je
po raz
ostatni.
Na stoliku obok ��ka le�� obok siebie dwie ksi��ki. Nads�uchuj�, czy nikt nie
kr�ci si� po
korytarzu, i robi� co�, czego mi nie wolno zrobi�. Otwieram pierwsz� z nich, to
gruby zeszyt,
chyba pami�tnik, bo na ka�dej stronie jest data, a pod ni� dr��ce, okr�g�e pismo
w zupe�nie
niezrozumia�ym dla mnie j�zyku. Zeszyt jest zapisany prawie do ko�ca, zosta�o
tylko kilka
pustych stron. Druga ksi��ka to Biblia po szwedzku. Nie rozumiem nic, a jednak
wszystko
wydaje mi si� znajome. Czerwona wst��ka za�o�ona jest tam, gdzie zaczyna si�
Ksi�ga
Eklezjasty. Przelatuj� wzrokiem wiersze i mam wra�enie, �e zaczynam rozumie�
wszystko.
Najpierw znajome staj� si� pojedyncze s�owa, a potem ca�e zwroty wyp�ywaj� z
pami�ci i
mieszaj� si� z drukiem. �To, co jest, by�o ju� dawno, a to, co b�dzie, te� ju�
jest od dawna; bo
B�g przywraca to, co przemin�o.� Najbardziej tajemnicze s�owa �wi�tej Ksi�gi.
Gdy sprz�tanie jest ju� sko�czone, przysiadam jeszcze na �wie�o po�cielonym
��ku. Mi�o
jest tak siebie zawiesi� na chwil� w istnieniu. Potem patrz� na swoje r�ce
wytrawione p�ynami do
mycia wanien, na moje wyra�nie ju� spuchni�te stopy w czarnych pantoflach. Ale
moje cia�o
�yje i wype�nia sk�r� po brzegi. W�cham r�kaw mojego mundurka � pachnie
zm�czeniem,
potem, �yciem.
Z rozmys�em zostawiam troch� tego zapachu w pokoju 228.
Zamykam drzwi i id� do kanciapy. Chowam odkurzacz, pude�ko z przyborami, a potem
zdejmuj� r�owo-bia�y mundurek i przez chwil� stoj� naga, bez w�a�ciwo�ci. �eby
Przemiana
mog�a si� odby� w drug� stron�, musz� w�o�y� kolczyki, kolorow� sukienk�,
zmierzwi� w�osy i
zrobi� makija�.
Gdy wychodz� na zalan� s�o�cem ulic�, mijam przebieraj�cego si� w bramie Szkota.
Kraciasta sp�dniczka le�y na kobzie, a on zapina modne dziurawe d�insy.
� Wiedzia�am, �e jeste� fa�szywy � m�wi�.
U�miecha si� tajemniczo i robi do mnie oko.
1989
DEUS EX
D. by� prawdziwym geniuszem komputerowym, cho� �y� z zasi�ku. Czasem przyjmowa�
jakie� zlecenia, a wszystko po to, �eby nie musie� wychodzi� ze swojego
mieszkania, ma�ego
zagraconego pokoju i tego miejsca przed o�tarzem klawiatury, gdzie toczy�o si�
ca�e �ycie, �ycie
jego i �wiata.
Zawsze pierwsze wysiada�y mu oczy, zaczyna�y szczypa�, �zawi�, wi�c niech�tnie
wstawa� i
szed� do okna, za kt�rym zia�a g��bi� ruchliwa, w�ska ulica. Unosi� si� nad ni�
kurz spieczonej
upa�ami ziemi, zmieszany ze spalinami. W tej przestrzeni D. prostowa�, jak
skrzyd�a, zm�czony
wzrok. Widzia� tylko �cian� kamienicy naprzeciwko i prostok�ty okien, za kt�rymi
porusza� si�
czasem jaki� cie�. W dole przesuwa�y si� wyp�owia�e samochody. To mniej wi�cej
widzia� D.,
kiedy patrzy� przez swoje okno, ale dla D. taki widok mia� t� sam� konsystencj�
co sen �