6789

Szczegóły
Tytuł 6789
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6789 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6789 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6789 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Janusz Rolicki Edward Gierek : Przerwana Dekada Prolog - 5 wrze�nia 1980 roku nie przyjecha� Pan na posiedzenie Sejmu. Wkr�tce okaza�o si�, �e przebywa Pan w lecznicy rz�dowej w Aninie. Jak do tego dosz�o? - Pracowa�em ca�� noc, aby przygotowa� si� na posiedzenie Sejmu. Mia�em tam by� autorem wa�nego wyst�pienia. Nad ranem poczu�em bardzo silne b�le ko�o mostka. Zaczyna�o mi brakowa� tchu. Nie zemdla�em, ale mia�em wra�enie, �e zbli�a si� koniec. Prze�ycia ostatnich miesi�cy dawa�y zna� o sobie. Nie wpadaj�c w panik� zbudzi�em �on� i poprosi�em o sprowadzenie lekarza. P� godziny p�niej oficer dy�urny sprowadzi� karetk� reanimacyjn�. Do mego s�u�bowego mieszkania w Klarysewie pod Warszaw� przyjecha� profesor Januszewicz, a w chwil� p�niej profesor �liwi�ski. - Minister zdrowia? - Tak, profesor Sliwi�ski by� w�wczas ministrem zdrowia. Obaj profesorowie zbadali mnie, zrobili elektrokardiogram i bez chwili wahania zabrali do lecznicy w Aninie. Tam zosta�em po�o�ony w specjalnym pawilonie, pod specjaln�, jak si� p�niej okaza�o, opiek�. Obstawiono mnie monitorami i przez osiem dni le�a�em jak prawdziwy �azarz. A potem przez dalszych osiem tygodni by�em w tej lecznicy pod najlepsz� opiek� personelu lekarskiego, a g��wnie pani profesor Hoffmanowej i profesor�w Januszewicza i Gibi�skiego. - Rano, na wiadomo�� o Pa�skiej chorobie, mimo odbywaj�cej si� sesji Sejmu, po�piesznie zwo�ano posiedzenie Biura Politycznego KC PZPR. Ustalono na nim, �e pierwszym sekretarzem zostanie Stanis�aw Kania. Tego samego dnia wieczorem odbywa si� nag�e plenum Komitetu Centralnego, kt�re zatwierdza decyzj� Biura Politycznego. Czy kto� poinformowa� Pana o tym, co si� sta�o? - Nie. Nikt mi nic nie powiedzia� - ani o posiedzeniu Biura, ani Komitetu Centralnego. Nikt mnie te� nie odwiedzi�, aby dowiedzie� si� o m�j stan zdrowia. Dopiero nast�pnego dnia, dosy� wczesnym rankiem, zjawi� si� u mnie, najwyra�niej podniecony, Stanis�aw Kania. Mimo �lad�w niewyspania tryska� dobrym humorem, emanowa�o z niego zadowolenie z siebie. Zanim wszed� do mojego pokoju, us�ysza�em g�o�n� wymian� uwag pomi�dzy nim a profesor Hoffmanow�. Jej zdaniem wizyta Kani by�a niewskazana ze wzgl�d�w lekarskich. Le�a�em na ��ku niemal nieruchomo, s�aby jak niemowl�. Szczerze m�wi�c bardziej ws�uchiwa�em si� w miarowe pip, pip... dochodz�ce z g�o�nika monitora kontroluj�cego moje serce, ni� w to, co m�wi� cz�owiek, kt�rego przez ostatnich dziesi�� lat d�wiga�em na najwy�sze stopnie w hierarchii partyjnej. Na swoje i, niestety, nie tylko moje nieszcz�cie... - Przed Pa�sk� chorob� Stanis�aw Kania by� sekretarzem KC i cz�onkiem Biura Politycznego. A kim by� w dniu Pana wyboru na l sekretarza partii w grudniu 1970 roku? - Kierownikiem wydzia�u Komitetu Centralnego. - Czyli karier� zawdzi�cza Panu? - Z pewno�ci�. Wracaj�c do tamtej wizyty; pami�tam dobrze, jak z namaszczon� powag� poinformowa� mnie, �e postanowiono ul�y� mi w moich ci�kich obowi�zkach. A najwi�kszy ci�ar mia� spocz�� na jego barkach, bo wybrano go na moje miejsce pierwszym sekretarzem. Kiedy o tym m�wi�, nie umia� ukry� rado�ci, cho� przybra� min� �a�obnika. Gdy atmosfera sta�a si� nieprzyjemna - nie widzia�em bowiem powodu, by uczestniczy� w jego rado�ci - zapewni� mnie po�piesznie, �e skoro tylko wr�c� do zdrowia, to zgodnie z intencj� Komitetu Centralnego zostan� powo�any na przewodnicz�cego partii. Nigdy nie by�em zwolennikiem teorii Parkinsona, wi�c pomy�la�em w�wczas, nie bez ironii, �e w obecnej trudnej sytuacji kraju taka posada potrzebna jest jak dziura w mo�cie... I tak, prosz� pana, wygl�da�o moje ostatnie spotkanie ze Stanis�awem Kani�. Opu�ci� pok�j i energicznym krokiem pod��y� uzdrawia� parti�, ja za� pozosta�em sam na sam z monitorem. Wkr�tce zorientowa�em si�, �e jestem ju� persona non grata - wszelkie kontakty polityczne ze mn� zosta�y urwane. Gdy by�em rekonwalescentem, cz�stym go�ciem w pawilonie sta� si� J�zef Pi�kowski, ostatni premier z mojej nominacji. Odwiedza� swoj� chor� matk�. Oficer z mojej ochrony zaproponowa� mu kiedy�, by wpad� do mnie na chwil�, ale wym�wi� si� nadmiarem zaj��. - Jak Pan to znosi�: przed�u�aj�cy si� okres choroby i pustk� polityczn� wok� siebie? - Prosz� pana, moja choroba by�a naprawd� powa�na i lekarze przez pewien czas obawiali si� drugiego zawa�u. W takiej sytuacji, niezale�nie od okoliczno�ci, cz�owiek zamyka si� w sobie. Ale ja nie mia�em z�udze�: zdawa�em sobie spraw�, �e przysz�y dla mnie z�e czasy. Jednak kilka rzeczy dodawa�o mi otuchy. W czasie d�ugich nocnych rozmy�la� doszed�em do wniosku, �e co najmniej z dw�ch powod�w mog� by� dumny: po pierwsze, mimo wszelkich przeciwno�ci losu - a by�o ich doprawdy niema�o - doprowadzi�em do porozumienia ze strajkuj�cymi robotnikami; po drugie, mimo politycznej przegranej podtrzymywa�a mnie na duchu �wiadomo��, �e jako jedyny dot�d pierwszy sekretarz w Polsce nie skala�em sobie r�k krwi� rodak�w. Pozosta�em wierny obietnicy z�o�onej dziesi�� lat wcze�niej narodowi i sobie. - Jak d�ugo le�a� pan w lecznicy? - Po dziesi�ciu tygodniach zosta�em przewieziony, wraz z �on�, do pa�acyku w Spal�, nad Pilic�. - Jesieni� 80 roku widzia�em telewizyjny reporta� o tej Pa�skiej rezydencji. Autor opowiada� o bezcennym wyposa�eniu i drogocennych antykach. Wiele os�b po obejrzeniu audycji uzna�o, �e ma Pan stanowczo za du�o mieszka�. - Pa�acyku Mo�cickiego - a Spa�a jest by�� rezydencj� prezydent�w R P - nie wybudowa� Edward Gierek. Bezrobotnego w�wczas, ekspulsowanego z Francji, g�rnika nie by�oby na to sta�. M�wi�c serio, wkr�tce rzeczywi�cie nie mia�em gdzie w Warszawie mieszka�. Po opuszczeniu mej s�u�bowej rezydencji w Klarysewie powr�ci�em w lutym 1981 roku do mego mieszkania w Katowicach. - Czy by� Pan wi�niem stanu? - Nie, formalnie nie. W pierwszym okresie bardzo ci�ko chorowa�em, wi�c i tak nie mog�em wychodzi� z kliniki. By�em w ca�kowitej izolacji i przez pewien czas nie dopuszczano do mnie nawet moich syn�w. Na wszelki wypadek nie pyta�em te�, jakie polecenia otrzymali oficerowie z mojej ochrony. Bywaj� sytuacje w �yciu, gdy niewiedza jest lepsza od prawdy. - Czy czasem stosowa� Pan t� zasad� w polityce? - Pan raczy �artowa�. W dzisiejszym �wiecie, w pa�stwie tak du�ym i do tego tak specyficznym jak Polska, nikt, kto sprawuje w�adz�, nie mo�e sobie pozwoli� na chowanie g�owy w piasek, bo traci�by j� przed up�ywem roku. - Czy w nowej sytuacji zastanawia� si� Pan kiedy�, jak fascynuj�ca - z psychologicznego punktu widzenia - jest zmiana r�l Pa�skich oficer�w? Z �goryli�, czyli tzw. ochraniarzy, przemienili si� w stra�nik�w. Odczu� Pan t� r�nic�? - Jako psychoanalitykowi nie wr�y�bym panu kariery. Zapewniam pana, �e ci ludzie r�wnie� nie byli uszcz�liwieni odmian� swego losu. Ja natomiast nie mog� o nich powiedzie� z�ego s�owa. �aden nigdy nie by� moim �Cukierkiem� z powie�ci Warrena, ale tez dla nikogo, jak mniemam, nie by�em typem bezdusznego satrapy. - Przedstawiano Pana w �rodkach masowego przekazu jako cz�owieka - �agodnie rzecz ujmuj�c - g��boko nieuczciwego; przypisywano Panu wszystkie z�e cechy, zw�aszcza nepotyzm. �eby znie�� taki upadek polityczny i moralny, trzeba jednak szczeg�lnej si�y charakteru. Cz�sto zastanawia�em si�, podobnie jak wielu innych, jak mo�e znosi� t� wyj�tkow� sytuacj� cz�owiek Pa�skiego pokroju. - Prosz� pana, upadek polityczny zawsze powinien by� wkalkulowany w ryzyko sprawowania w�adzy. A co do moralnego... Po takiej kampanii nienawi�ci - i to z czyjej strony? Nie �Solidarno�ci�, a moich niedawnych towarzyszy partyjnych - ka�dy trze�wo my�l�cy cz�owiek musia� przyzna�, �e gdyby moi wrogowie mieli przeciwko mnie dostateczne dowody, zosta�bym posadzony na �awie oskar�onych. Doprawdy, to by� jeden z punkt�w programu Kani i Moczara! Pan mi nie wierzy? - Nie by�o jak dot�d takiego precedensu. Przypuszczam, �e Bre�niew po prostu nie pozwoli�by na to. - Prosz� pana, s�dz�, �e Bre�niew ch�tnie by si� zrewan�owa�. Zbyt d�ugo musia� przymyka� oko na istnienie �Solidarno�ci�, o kt�rej powstanie mnie obwinia�. Czym wobec spraw tak istotnych dla systemu by�by proces starego agenta francusko-ameryka�skiego? - Mam dowody, �e pr�bowano tak mnie okre�la�. W tamtym okresie jednak najbole�niejsza dla mnie by�a kampania nienawi�ci skierowana przeciwko mojej rodzinie. M�wi� tylko o �faktach� podawanych do wierzenia w gazetach i telewizji; �e �ona je�dzi�a do fryzjera do Pary�a, �e syn zosta� z mego polecenia profesorem, a synowa mia�a prywatn� klinik� itd., itp. Gdy wr�ci�em do zdrowia - a by�o to ju� w Katowicach - zadzwoni�em z telefonu rz�dowego, czynnego jeszcze w moim mieszkaniu, do Kani. O dziwo, po��czono mnie z nim bez przeszk�d. Powiedzia�em wtedy: �Chcecie walczy� ze mn�, to walczcie, ale odczepcie si�, do cholery, od mojej rodziny�. Pan wie, co us�ysza�em w odpowiedzi od pierwszego sekretarza KC PZPR? - �Towarzyszu Gierek, czy przypominacie sobie, jak wsp�lnie z Jaroszewiczem chcieli�cie mnie wyko�czy�? Wy mo�e o tym zapomnieli�cie, aleja pami�tam i teraz ja wam poka��, jak si� wyka�cza. B�dziecie mnie pami�ta� a� do �mierci�. Przyzna pan, �e zabrzmia�o to z�owrogo. Pyta� pan, dzi�ki czemu przetrwa�em to wszystko, a w dodatku, ku zmartwieniu mych przeciwnik�w, jak pan widzi, ca�kiem nie�le si� trzymam. Tajemnica tkwi w tym, �e jak wielu ludzi z mego pokolenia, musia�em w moim �yciu stawi� czo�o przeciwno�ciom losu. Po prostu zahartowa�o mnie �ycie! Rozdzia� pierwszy Dzieci�stwo i m�odo�� - Je�li nie liczy� oficjalnych �yciorys�w drukowanych w gazetach z okazji kolejnych zjazd�w czy innych imprez partyjnych. Pa�skie �ycie kryje w sobie wiele niewiadomych. - To jedna z istotnych cech naszej partyjnej liturgii. Gdy z perspektywy czasu patrz� na ten obyczaj, wydaje mi si� on z propagandowego punktu widzenia po prostu g�upi. Partyjny stylista upodobnia� nas do siebie w imi� komunistycznej skromno�ci. Walka z indywidualizmem by�a jedn� z wa�niejszych cech doktryny. G��wnym �r�d�em informacji o nas mia�y by� nasze przem�wienia i migawki z kuluar�w gmachu Komitetu Centralnego. - Spr�bujmy wi�c od pocz�tku napisa� Pa�ski �yciorys. Co Pan pami�ta z dzieci�stwa? - Moje najwcze�niejsze wspomnienia wi��� si� z szybami g�rniczymi. Urodzi�em si� w ich cieniu p�tora roku przed wybuchem pierwszej wojny �wiatowej. Mia�em cztery lata, gdy zosta�em p�sierot� - ojciec zgin�� w kopalni �Kazimierz-Juliusz�. Z naszych okien wida� by�o szyby tej kopalni, a gdy przychodzi� ni�, dym wydzielaj�cy si� z kopalnianej kot�owni wciska� si� do mieszkania wszystkimi szparami. Pami�tam doskonale, jak moczy�em �cierki w miednicy stoj�cej na pod�odze, a matka utyka�a nimi szpary w oknach, aby nie przepuszcza�y dokuczliwego sw�du. - Trudne dzieci�stwo, a ponadto robotnicze pochodzenie - niekt�rzy dzia�acze mogli Panu tylko pozazdro�ci�. Tu� po wojnie wielu inteligent�w szuka�o gor�czkowo proletariackich antenat�w... - Z tego punktu widzenia rzeczywi�cie by�em w lepszej sytuacji od innych. Gdybym nie zosta� dzia�aczem partyjnym i pa�stwowym, pan, jako dziennikarz szukaj�cy pozytywnego bohatera na Barb�rk�, m�g�by �mia�o do mnie przyjecha�. Jestem bowiem g�rnikiem w czwartym pokoleniu. M�j pradziadek ze strony matki by� ju� g�rnikiem, ojciec matki r�wnie� fedrowa� i zgin�� w tym�e �Kazimierzu� w kopalnianym wypadku. Nawet matka, po �mierci ojca, pracowa�a w kopalni i wychodz�c do roboty zostawia�a mnie z roczn� siostr� w mieszkaniu zamkni�tym na skobel. Pe�ni�em wi�c w wieku lat czterech odpowiedzialn� funkcj� piastunki, i tak by�o przez ca�e dwa lata, a� do wrze�nia 1919 roku, kiedy zosta�em uczniem pierwszej klasy. By� to pierwszy rok szkolny w Polsce niepodleg�ej. - By� Pan dobrym uczniem? - Swoich zeszyt�w nie pami�tam, ale pasjami lubi�em czyta�. W m�odo�ci matka strofowa�a mnie za marnowanie czasu nad ksi��k�. - W jaki spos�b trafi� Pan do Francji? - Wkr�tce po Trzecim Powstaniu �l�skim matka wysz�a za m�� za g�rnika Antoniego Jarosa i ojczym - nie pami�tam, czy w 22, czy te� 23 roku - wyjecha� do Francji w poszukiwaniu pracy. Znalaz� j� w Masywie Centralnym, dok�d nas wkr�tce �ci�gn��. �wiadectwo uko�czenia klasy czwartej dosta�em jeszcze w Polsce, w maju 1923 roku. - Czy mocno prze�y� Pan rozstanie z krajem? - Wie pan, Polska i wtedy nie by�a krajem mlekiem p�yn�cym, a szczeg�lnie dla g�rnik�w. N�dza mi�dzywojnia to wcale nie wymys� propagandy komunistycznej. Nie mia�em wi�c czego �a�owa�, tym bardziej �e jecha�em do g�rniczej Ziemi Obiecanej. �e nie trafi�em do raju, przekona�em si� szybko. - Odczuwa� Pan ksenofobi� Francuz�w? - Przygniataj�ce by�o poczucie obco�ci. Mieszka�em w osiedlu polskim, chodzi�em do polskiej nauczycielki zatrudnionej tam przez rz�d polski i, m�wi�c szczerze, mog�em zasklepi� si� w swej polsko�ci. Szcz�liwie by�em jednak ciekawy nowego kraju, a ojczym wraz z matk� rzucili mnie na g��bok� wod� i pos�ali do szko�y francuskiej. Dzi�ki temu nie zosta�em j�zykowym niemow� i w ci�gu trzech lat zdobywa�em podstawy francuskiego. Pozna�em ten bardzo pi�kny, lecz trudny j�zyk przyzwoicie i nawet po latach, spotykaj�c si� z trzema kolejnymi prezydentami Francji, bez wstydu mog�em swobodnie rozmawia� bez t�umacza. - Zaskoczy� mnie Pan tym Masywem Centralnym. Nie wiem czemu zawsze wi�za�em Pana pobyt we Francji z p�noc� tego kraju. - Nie jest pan w tym oryginalny. Dzi�ki pewnej szczeg�lnej, jak na g�rnika, sk�onno�ci mego ojczyma - zapami�ta�ego w�drownika - w m�odo�ci zmienia�em wraz z nim, mam� i siostr� miejsce zamieszkania chyba kilkana�cie razy. Z Masywu Centralnego przenie�li�my si� pod Marsyli�, nast�pnie do Pas-de-Calais, p�niej do Alzacji, ponownie do Pas-de-Calais, a stamt�d do Pary�a, gdzie �y�em jak clochard sp�dzaj�c noce na bulwarach i w przytu�ku Armii Zbawienia. Jaki� czas mieszkali�my pod Belfortem, przy granicy szwajcarskiej, tam odtapiali�my star� kopalni� zatopion� przez Niemc�w. W Arenberg Valers rozpocz��em prac� w wieku 13 lat, a poniewa�, jak na przepisy francuskie, by�em za m�ody, wi�c postarzono mnie metrykalnie o jeden rok i pos�ano do kopalni. Od pierwszego dnia rozpocz��em prac� na dole. By�em wtedy niedu�y i wlok�em za sob� lamp� niemal po ziemi. Nieco d�u�ej zatrzymali�my si� ko�o Milhauzen, bo oko�o 2 lata. Ten d�u�szy pobyt by� spowodowany pogarszaj�cym si�, niestety, stanem zdrowia ojczyma. Pylica, przekle�stwo g�rniczego stanu, dawa�a si� mu coraz mocniej we znaki. Na prze�omie lat dwudziestych i trzydziestych ojczym powr�ci� do Polski, by umrze� na ojczystej ziemi, ja za� prowadzi�em ju� dojrza�e �ycie g�rnicze w Pas-de-Calais, w miejscowo�ci Laforest. Tam sp�dzi�em cztery lata i stamt�d zosta�em ekspulsowany w 1934 roku do Polski. - Jak do tego dosz�o? - To ju� si� wi��e z ide�, kt�ra sta�a si� tre�ci� mego �ycia. Gdy sko�czy�em 18 lat, a m�wi�c szczerze 17, pami�ta pan o mym francuskim metrykalnym postarzeniu, wst�pi�em do Komunistycznej Partii Francji. - Dlaczego wybra� Pan w�a�nie t� parti� i t� ideologi�? - Dla m�odego wra�liwego cz�owieka, o takim, jak m�j �yciorysie i rodowodzie, nie by�o innego wyboru. Tylko marksizm rysowa� przysz�o�� w lepszych barwach. T� lepsz� przysz�o�� trzeba by�o sobie dopiero wywalczy�, ale w m�odo�ci cz�owiek jest sk�onny przenosi� g�ry... Ponadto pochodzi�em z regionu aktywnego politycznie, z tak zwanego Tr�jk�ta Trzech Cesarzy. M�j ojciec, kt�rego nie pami�tam, by� zaciek�ym socjalist� i co� z jego ducha pozosta�o w atmosferze rodzinnej. - Socjali�ci, szczeg�lnie w Polsce, nie darzyli wtedy komunist�w zbyt wielk� sympati�. - O tym przekona�em si� po latach w Zag��biu. Jeden z przyjaci� ojca, gdy us�ysza�, �e jestem komunist�, za�ama� r�ce i powiedzia�: �Jezus Maria, stary Gierek chyba przewraca si� w grobie�. Wtedy jednak, we Francji, te sprawy by�y mi g��boko oboj�tne. Zreszt�, wie pan, by�em typowym samoukiem. Na przyk�ad wp�yw na m� edukacj� mia�a wspomniana miejscowo�� D'Arenberg Valers, gdzie nie tylko zacz��em prac� zawodow�, ale natrafi�em na wspania��, licz�c� dwa tysi�ce tom�w, bibliotek�. Czyta�em, a w�a�ciwie poch�ania�em ksi��k� po ksi��ce, dzi�ki czemu poczu�em zami�owanie do literatury i teatru. Ta pasja sprawi�a, �e w Laforest, w kt�rym sp�dzi�em cztery lata, zosta�em przewodnicz�cym k�ka dramatycznego i w jednej osobie aktorem, re�yserem, a nawet adaptatorem. - Co Pan adaptowa�? - Mi�dzy innymi Szwejka, grali�my go prawie dziesi�� razy. Na nasze przedstawienia przychodzili nawet Francuzi. Nic nie rozumieli, ale bardzo im si� podoba�o. - W wieku siedemnastu lat zosta� Pan cz�onkiem Komunistycznej Partii Francji. Jaki mia�o to wp�yw na Pa�ski �wiatopogl�d? - Poniewa�, jak panu m�wi�em, czytanie ksi��ek by�o jedn� z moich pasji �yciowych, a legitymacj� partyjn� traktowa�em bardzo serio, wi�c niejako z obowi�zku poch�on��em ksi��kowe abecad�o marksizmu. W rezultacie przyj��em tak zwany naukowy pogl�d na �wiat. Spowodowa�o to, jak pan si� domy�la, moje odej�cie od religii. - �rodowisko g�rnicze tradycyjnie nale�a�o do najbardziej religijnych. Jak zareagowali na to Pa�scy najbli�si? - No c�, matka nie by�a tym oczywi�cie zachwycona, lecz pewien liberalizm postaw i pogl�d�w by� bardzo charakterystyczny dla mej rodziny. Do czternastego, mo�e pi�tnastego roku �ycia bra�em udzia� w zbiorowych modlitwach przed obrazem Matki Boskiej. Ka�dy posi�ek w domu zaczyna� si� kr�tkim, tradycyjnym pacierzem. Matka by�a osob� g��boko religijn�, ale pozbawion� bigoterii, dlatego ze smutkiem, cho� z wyrozumia�o�ci�, przyj�a m� decyzj�. Uzna�a, �e jest to m�j w�asny wyb�r, do kt�rego nie ma prawa si� miesza�. Sw�j d�ug moralny wobec matki sp�aci�em dopiero kilkadziesi�t lat p�niej, gdy spe�ni�em dan� jej obietnic�, �e b�dzie mia�a pogrzeb katolicki. - Czy w realizacji tego zobowi�zania nie pom�g� Panu fakt, �e w dniu �mierci matki nie tylko nie by� Pan ju� przyw�dc� partii, ale nawet jej cz�onkiem? - Prosz� pana, komunist� pozostan� ju� do �mierci, i to niezale�nie od decyzji jakiegokolwiek gremium partyjnego. Mog� te� pana zapewni�, �e b�d�c pierwszym sekretarzem spe�ni�bym obietnic� dan� matce r�wnie starannie i sumiennie. - Tyle �e na pogrzeb nie przysz�oby wtedy 40 tysi�cy ludzi... - S�dz�, �e szlachetn� cech� naszego spo�ecze�stwa jest okazywanie �yczliwo�ci przegranym... - Pa�scy sympatycy, a s�dz�, �e jest ich jeszcze niema�o, twierdz�, �e tolerancja dla cudzych pogl�d�w i postaw to jedna z g��wnych Pa�skich zalet. Ale w kr�gach partyjnych, i to zar�wno po Sierpniu, jak i przed nim, nie wychwalano tej cechy Pa�skiego charakteru. - Charakter ka�dego z nas kszta�tuje si� przez ca�e �ycie. Ale najwi�ksze pi�tno wywiera na nim m�odo��. Wyznam panu, �e �yj�c przez 11 lat w�r�d Francuz�w bacznie im si� przygl�da�em. Najbardziej przypad� mi do gustu ich brak zacietrzewienia w lansowaniu w�asnych pogl�d�w, a tak�e umiej�tno�� rozdzielania spraw prywatnych od publicznych. Na zebraniu potrafili oni na przyk�ad skaka� sobie do oczu, a po wej�ciu do bistra zostawiali spory za drzwiami. Zupe�nie inaczej ni� u nas. Po moim powrocie do Polski przez d�ugi czas nie mog�em pogodzi� si� z tutejsz� zapiek�o�ci�. Zakorzeni� si� u nas barbarzy�ski wr�cz obyczaj niepoznawania na ulicy przeciwnika politycznego, ostentacyjnego okazywania mu niech�ci itp., itd. Nie s�dz�, �eby wp�yw na takie w�a�nie postawy mia�a tylko nasza historia. Ludzie na po�udniu, a i zachodzie s� �yczliwsi i bardziej pogodni. Tej cechy nam zawsze brakowa�o i, niestety, brakuje nadal. - Nigdy nie mia�em w�tpliwo�ci, �e w systemie autorytarnym cechy osobowe przyw�dcy maj� zasadniczy wp�yw na lini� polityczn� pa�stwa. - Nie do mnie nale�y ocena efekt�w mego dzia�ania. Mog� pana jedynie zapewni�, �e nigdy nie chcia�em by� satrap� i nigdy nie znajdowa�em satysfakcji w upokarzaniu ludzi. 19 grudnia siedemdziesi�tego roku, gdy wyg�asza�em przem�wienie telewizyjne adresowane do spo�ecze�stwa, wiedzia�em, �e musimy sko�czy� z wszelkimi przejawami ksenofobii i to zar�wno narodowej, jak doktrynalnej czy �wiatopogl�dowej. Zapewniam te� pana, �e wyp�ywa�o to nie z wyrachowania, lecz z jak najg��bszej potrzeby wewn�trznej. - Wr��my jednak do Pa�skiej m�odo�ci i pierwszych do�wiadcze� politycznych. Czy by� Pan aktywnym cz�onkiem partii francuskiej? - Tak. Anga�owa�em si� we wszelkie formy dzia�alno�ci partyjnej. By�em m�ody, w g�owie mi buzowa�o i s�dzi�em, �e tylko id�c drog� Manifestu Komunistycznego mog� przyczyni� si� do powstania lepszego �wiata. - W czym przejawia�a si� ta aktywno��? - Nale�a�em, poza parti�, do komunistycznych zwi�zk�w zawodowych, do Czerwonej Pomocy, a tak�e do Towarzystwa Kulturalno-O�wiatowego, przypominaj�cego nieco polski OMTUR. W nim by�em najbardziej czynny, uczestniczy�em w wielu akcjach, m.in. w kilku strajkach. W dzia�alno�ci bardzo pomog�a mi dobra znajomo�� tak francuskiego, jak polskiego. W tym okresie bowiem w wielu kopalniach mojego okr�gu Polacy stanowili wi�kszo�� za��g g�rniczych, na przyk�ad w kopalni, gdzie pracowa�em - sze��dziesi�t procent. - Czy jako m�ody ch�opak marzy� Pan o wielkiej karierze politycznej? Na przyk�ad czy wyobra�a� Pan sobie, �e b�dzie kiedy� kierowa� pa�stwem, i to przez dziesi�� lat? - Absolutnie nie, przecie� po moim drugim powrocie do Polski kilkakrotnie zg�asza�em propozycj� podj�cia g�rniczej pracy na dole. Poza tym, gdy mia�em dwadzie�cia lat, nie wi�za�em swej przysz�o�ci z Polsk�. Od dziesi�ciu ju� lat mieszka�em we Francji, by�em aktywny zawodowo. W �yciu spo�ecznym mego �rodowiska mia�em wyraziste miejsce i szczerze m�wi�c nie rozwa�a�em sprawy powrotu do Polski. Tym zreszt� r�ni�em si� od mych rodzic�w. Matka i ojczym przez ca�y czas pobytu na obczy�nie przekazywali pieni�dze do kraju, licz�c na powr�t w strony rodzinne. Dzi�ki temu zreszt� - po wydaleniu mnie z Francji w 1934 roku - mia�em gdzie zamieszka� w Polsce. - Jak do tego dosz�o? - W 1934 roku by�em jednym z przyw�dc�w strajku w naszej kopalni. By� to ju� czwarty czy pi�ty strajk w moim �yciu i na nieszcz�cie w�adze policyjne postanowi�y ostro rozprawi� si� z jego przyw�dcami. Po czterech dniach nieustannego przebywania na dole, w warunkach bardzo trudnych - bezpiecze�stwo i tzw. dzi� higiena pracy nie by�y mocn� stron� tamtych kopalni - policja zgarn�a mnie prosto po wyj�ciu z szatni i pod konwojem skierowa�a na dworzec. Pozwolono mi si� jedynie umy�. Wobec Polak�w policjanci byli ca�kowicie bezkarni. Nie mieli�my bowiem obywatelstwa francuskiego i mojego wydalenia w�adze nie musia�y rozpatrywa� w kategoriach politycznych, lecz co najwy�ej ekonomicznych. Gorzej zreszt� potraktowano mego szwagra: przed wydaleniem zosta� on bowiem osadzony na p� roku w wi�zieniu, i bez tego jednak wymierzona mi kara by�a bardzo ostra - praktycznie do ko�ca �ycia zamyka�a mi wst�p na terytorium francuskie. 14 lat p�niej zawa�y�a te� na dalszych moich losach. - W ten spos�b unikn�� Pan wi�zienia. Czy jednak w p�niejszych latach, ju� wielkiej kariery politycznej, nie brakowa�o Panu w �yciorysie s�dowo-wi�ziennego epizodu? - Nigdy nie uwa�a�em, by w�tek wi�zienny by� niezb�dny dla polityka, chocia� niew�tpliwie w Polsce, i to zar�wno przed wojn�, jak i po wojnie, by� on w szczeg�lnej cenie. Niech pan sobie jednak nie wyobra�a, �e wi�zienie nie pozostawia g��bokich �lad�w w psychice. Pewne dewiacje wielu naszych polityk�w mia�y niew�tpliwie tam sw�j rodow�d. Dotyczy�o to moim zdaniem tak Pi�sudskiego, jak i Gomu�ki. - Czy nie obawia si� Pan opinii publicznej, zestawiaj�c w takim kontek�cie te dwa nazwiska? - Uwa�am, �e obaj maj� wybitne zas�ugi dla Polski, ale tak�e obaj pope�nili b��dy... - Wr�ci� Pan do Polski po jedenastu latach jako doros�y ju� cz�owiek. Jakie wra�enie sprawia�a ojczyzna z francuskiej perspektywy? - Niestety, jak najgorsze. Powr�ci�em do Zag�rza, dzi� dzielnicy Sosnowca, a nie do Por�bki, w kt�rej si� urodzi�em i �y�em przez pierwszych dziesi�� lat. Zamieszka�em w domku wystawionym za rodzinne oszcz�dno�ci. Zag�rze liczy�o w�wczas jakie� 12 tysi�cy mieszka�c�w, z tego 5 tysi�cy stanowili bezrobotni. Ko�o naszego domu by�y du�e pastwiska i ka�dego wieczora przypomina�y one wielki cmentarz w Zaduszki. P�on�o tam po zapadni�ciu zmroku dwie�cie, a mo�e trzysta ognisk i lamp o�wietlaj�cych wej�cia do biedaszyb�w. Ludzie pracowali tam dzie� i noc z nara�eniem �ycia, aby dzi�ki wyrwanym ziemi bry�om w�gla zapewni� n�dzn� wegetacj� sobie i rodzinom. Sytuacja zastana w kraju potwierdzi�a najgorsze opowie�ci o polskiej n�dzy s�yszane na obczy�nie. Pog��bi�a te� przekonanie, �e taka Polska, jak� widzia�em z progu naszego domu, nie ma przed sob� �adnych perspektyw. Ludzie, kt�rzy idealizuj� teraz Polsk� przedwrze�niow�, albo nie wiedz�, co m�wi�, albo nie chc� wiedzie�. Po powrocie do kraju przez trzyna�cie tygodni dostawa�em zapomog� dla bezrobotnych. �yj�c na �askawym chlebie dok�adnie pozna�em jego smak. Gdy zosta�em p�niej przyw�dc� kraju, w bardzo trudnej sytuacji lat pogrudniowych, zrobi�em wszystko, by do bezrobocia w Polsce nie dopu�ci�. W mojej dekadzie stworzyli�my przesz�o dwa i p� miliona miejsc pracy, i to nie byle jakich, bo w nowoczesnych ga��ziach przemys�u. Niech pan te� nie zapomina, ze nast�pi�o to bezpo�rednio po latach zastoju, gdy rozwa�ano na serio wprowadzenie niewielkiego bezrobocia w naszym kraju. - Wysoki by� ten zasi�ek, kt�ry Pan otrzymywa�? - Pi�tna�cie z�otych na tydzie�. Szcz�liwie nie mia�em jeszcze wtedy rodziny, ale gdyby nie pob�r wojskowy, kt�remu podlega�em, musia�bym z czasem �y� z wyprzeda�y zdobytego we Francji dobytku. - Czy na ten pob�r mia�a wp�yw Pa�ska przesz�o�� komunistyczna? - Chyba nie, chocia� przez tych trzyna�cie tygodni przed wojskiem mia�em obowi�zek meldowa� si� co tydzie� w komisariacie policji. By�a to szykana upokarzaj�ca, ale nieszkodliwa. Zreszt� s�dz�, �e staraniem policji wpisano mnie na list� poboru jesiennego. Trzeba nadmieni�, �e nas, repatriant�w z Zachodu, brano do wojska bardzo ch�tnie. Mieli�my bowiem lepsze od miejscowych przeszkolenie techniczne, byli�my uwa�ani za warto�ciowszy, �e tak powiem, materia� ludzki do szkolenia wojskowego. Mnie skierowano do pu�ku artylerii motorowej w Stryju, w dawnej Galicji Wschodniej. Tam zdoby�em prawo jazdy, kt�re przyda�o mi si� w p�niejszym �yciu, lecz jako niepewnego politycznie nie skierowano mnie do szko�y podoficerskiej, o co zreszt� nie zabiega�em. - My�la� Pan o ponownej emigracji? - W skryto�ci ducha z pewno�ci� tak, ale zdawa�em sobie spraw�, �e Francja jest, niestety, dla mnie zamkni�ta. Natomiast do kraju angloj�zycznego nie chcia�em absolutnie wyje�d�a�, zna�em bowiem z autopsji ca�� gam� upokorze� rodak�w maj�cych k�opoty z pokonaniem bariery j�zykowej. Dlatego te� raczej nastawia�em si� na �ycie w Polsce, pod warunkiem, �e znajd� prac�. �ycie w skrajnej n�dzy wcale a wcale mnie nie poci�ga�o. - Czy po sko�czeniu s�u�by wojskowej mia� Pan przed sob� lepsze perspektywy? - Niestety nie. Wyszed�em z wojska w pa�dzierniku 1936 roku i znowu czeka� mnie� chleb bezrobotnego. Po protekcj� uda�em si� do chrzestnego So�tysika - przyjaciela mego zmar�ego ojca. By� on chyba sztygarem lub jego pomocnikiem w kopalni �Kazimierz�, w kt�rej, jak pan pami�ta, dziewi�tna�ci� lat wcze�niej zgin�� m�j ojciec. Chrzestny zacz�� mnie wypytywa�, jak na spowiedzi: �Gdzie� ty by�, co� tam robi�, dlaczego wr�ci�e�?�. Wyzna�em mu, �e zosta�em ekspulsowany za dzia�alno�� partyjn�. �A w jakiej ty by�e� partii?� - spyta�. �A w komunistycznej - odpar�em - innej tam nie by�o�. Musi pan wiedzie�, �e tak jak i ojciec, So�tysik by� gorliwym dzia�aczem PPS. Jak on na mnie wtedy nie ryknie: �Gdzie� ty tam poszed�, gdyby tw�j ojciec �y�, tak by ci mord� obi�, �eby� ruski miesi�c popami�ta��. Gdy si� w ko�cu udobrucha�, obieca�, �e sprawdzi, co da si� zrobi�. Po pewnym jednak czasie okaza�o si�, �e na nic jego starania, bo w�a�nie zacz�y si� masowe zwolnienia. Jedyn� perspektyw� dla zwalnianych m�g� stanowi� wyjazd do Belgii. �wiat zawirowa� mi przed oczami, zdawa�o mi si�, �e oto stan��em znowu przed wielk� szans�. Chrzestny ostudzi� wkr�tce m�j zapa� m�wi�c, �e nie mo�e wpisa� mnie na t� list�, obieca� jedynie starania o audiencj� u dyrektora. - �atwe do uzyskania to chyba nie by�o? - Trzy miesi�ce min�y, zanim dyrektor mnie przyj��. Od pocz�tku wiedzia�em, �e b�dzie chcia� mnie sp�awi� jak najszybciej. Ale zdawa�em sobie dobrze spraw�, jak wiele zale�y od tej rozmowy, wi�c wysili�em ca�� sw� elokwencj�. W ko�cu za�atwi�em spraw� uciekaj�c si� do moralnego szanta�u: gdy odm�wi� mi przyj�cia do pracy, powo�a�em si� na pami�� ojca i dziadka, ofiar jego kopalni, i prosi�em o wpisanie na list� g�rnik�w wyje�d�aj�cych do Belgii. Musia�em sprawia� wra�enie cz�owieka rzeczywi�cie zdeterminowanego, zdecydowanego na wszystko, bo po chwili wahania obieca�, �e pro�b� m� za�atwi. Do obiecanego wyjazdu mia�o jednak min�� dobrych pi�� miesi�cy. Oczekuj�c na wyjazd o�eni�em si� z moj� obecn� �on� Stanis�aw� i znalaz�em prac� w cegielni. Nie p�acili mi tam pieni�dzmi, lecz ceg�ami, tak wi�c by je��, musia�em wpierw je sprzeda�. Nie by�o to wcale �atwe, w budownictwie by� zast�j, i tak, szczerze m�wi�c, znalaz�em si� na utrzymaniu matki. U niej te� mieszka�em wraz z �on� w ma�ym pokoiku. - Drugi pobyt w ojczy�nie nie nale�a� wi�c do udanych! - By� to jeden z najtrudniejszych okres�w mego �ycia. Przeszed�em wiele upokorze� i znalaz�em si� w n�dzy. Gdyby nie dwuletnia s�u�ba wojskowa, doprawdy nie wiem, co bym ze sob� zrobi�. - A dzia�alno�� komunistyczna? Czy Pan j� prowadzi� w tych latach? - Jak mog�em to robi�, skoro po przyje�dzie trzyna�cie tygodni pozostawa�em bez pracy, potem zabrali mnie do wojska, a po zako�czeniu s�u�by by�em g��wnie zaj�ty poszukiwaniem pracy i staraniami o wyjazd do Belgii. Mia�em jedynie nieliczne kontakty z cz�onkami partii. Spotka�em si� wtedy z dzia�aczem zag��biowskim, �widerskim. Poradzi� mi w�wczas, bym dzia�alno�ci nie prowadzi�, i to z dw�ch powod�w: po pierwsze, z racji niedalekiego wyjazdu, a po drugie, z powodu niejasnej sytuacji w polskiej partii - jak wiadomo, rzeczywi�cie fatalnej. By� to czas licznych prowokacji. Rok p�niej partia zosta�a rozwi�zana, a jej aktyw centralny na rozkaz Stalina wymordowano. S�dz�, �e KPP nale�a�a do najsro�ej do�wiadczonych przez histori� partii komunistycznych. - Czy przesz�o�� komunistyczna, udzia� w strajkach i w konsekwencji ekspulsowanie z Francji nie utrudni�y Panu emigracji do Belgii? - Nie. Oczywi�cie, �e ze zrozumia�ych wzgl�d�w nie chwali�em si� sw� przesz�o�ci�. Z drugiej strony fakt mego powrotu do Polski, kt�ry przypad� na czas pokryzysowy, m�g� si� wyda� Belgom zrozumia�y. Polskiej policji natomiast chyba by�o na r�k�, �e w sumie niepewny politycznie cz�owiek opuszcza kraj. I tak w wieku dwudziestu czterech lat znalaz�em si� w Belgii flamandzkiej. Ze wzgl�d�w j�zykowych mia�o to z�e strony, ale dla mnie najwa�niejsze by�o, �e sam mog�em zarobi� na sw� rodzin�. Wkr�tce bowiem przyszed� na �wiat m�j starszy syn Adam i moje obowi�zki, co naturalne, by�y teraz znacznie wi�ksze. - Gdzie Panu si� lepiej �y�o: w Belgii czy we Francji? - Prosz� pana, Francja by�a krajem mej m�odo�ci. Belgia natomiast przygarn�a mnie jako cz�owieka dojrza�ego. Z tym �e w Limburgii, gdzie mieszka�em, m�wi si� j�zykiem flamandzkim, francuski natomiast zna�a w moich czasach jedynie inteligencja. Z nadzorem rozmawia�em wi�c po francusku, w komunikowaniu si� natomiast z Flamandami pomocny mi by� niemiecki. Dzi�ki temu w Belgii nie by�em j�zykowym niemow�. Ostrzej natomiast ni� we Francji zarysowa�y si� tutaj przeciwie�stwa religijne. Flamandowie, za spraw� pewnie wieloletnich wp�yw�w hiszpa�skich, s� bowiem gorliwymi katolikami. Duszpasterstwo w�r�d g�rnik�w by�o w tamtych czasach bardzo rozwini�te, ksi�a flamandzcy pracuj�cy w�r�d g�rnik�w polskich znali na przyk�ad j�zyk polski. St�d interesowali si� �yciem religijnym swych podopiecznych. Ja natomiast, jak panu ju� wspomina�em, od wczesnej m�odo�ci by�em ateist�. Nie wiem za czyj� rad�, wys�a�em jeszcze z Francji list do mej parafii w Por�bce, prosz�c o skre�lenie mnie z rejestru katolik�w. Przed wojn� nie by�a to czcza formalno��. Fakt taki by� oficjalnie og�aszany z ambony. - Po wojnie ko�ci� od tego odst�pi�. - To zrozumia�e. Niewiele jest w �wiecie organizacji tak �wiadomie i dobrze kierowanych. Po wojnie, pod rz�dami komunist�w, takie og�aszanie z ambony wszelkich fakt�w odst�pstwa religijnego nie spe�ni�oby swego odstraszaj�cego zadania, wr�cz przeciwnie, partyjni sekretarze z pewno�ci� skrupulatnie sprawdzaliby, czy nowy cz�onek spe�ni� ju� sw�j ideowy obowi�zek wypisania si� z ko�cio�a. S�dz�, ze dobrze si� sta�o dla obu stron, �e ksi�a odst�pili od tego zwyczaju. Ja w ka�dym razie by�em rad z tego, �e sprawa przynale�no�ci do ko�cio�a w czasach mojego sekretarzowania by�a prywatn� spraw� ka�dego obywatela. Wracaj�c do mego pobytu w Belgii, musz� powiedzie�, �e ksi�dz tak d�ugo chodzi� ko�o mej rodziny, �e w ko�cu przyzwoli�em, by babka zanios�a Adama do chrztu. Natomiast m�odszego, Jurka, kt�ry urodzi� si� kilka lat p�niej, ju� w czasie wojny, nie ochrzci�em. U�y�em wybiegu, powiedzia�em bowiem ksi�dzu, �e zaczekam z uroczystym obrz�dem do ko�ca wojny i tak ju� zosta�o... - Nie mia� Pan chwil zawahania, szczeg�lnie na dole, w trudnych sytuacjach, w my�l powiedzenia: jak trwoga, to do Boga... - Prosz� pana, ja mo�e naiwnie, mo�e troch� po neoficku wierzy�em w lepszy �wiat na ziemi. Tutaj za �ycia chcia�em przyczyni� si� do zbudowania lepszej przysz�o�ci dla swego i nast�pnych pokole�. Je�li natomiast chodzi o pomoc bosk� w kopalni, powiem szczerze, nie wierzy�em w ni�. M�wi�em ju� panu o �mierci ojca i dziadka. Z mojego pokolenia i pokolenia moich rodzic�w zgin�o jeszcze w r�nych kopalniach czterech bardzo bliskich krewnych: wujk�w i szwagr�w. Takie �niwo �mierci, nie spotykane w innych zawodach, mimo wszystko uczy dystansu wobec religii. Mnie przynajmniej nie zaspokaja�o s�yszane cz�sto na pogrzebach powiedzenie: �tak by� musia�o, bo tak si� podoba�o Panu naszemu�. Przeciwnie, uwa�a�em, �e trzeba walczy� do ko�ca, o ile to tylko mo�liwe, o popraw� warunk�w pracy. Z tym �e swego stosunku do tych spraw, w sumie bardzo intymnych i stanowi�cych sam� prywatno�� istoty ludzkiej, nigdy nie stara�em si� narzuca� innym. Nie znosi�em te� nigdy prze�miewania si� z wiary b�d� jej braku... - Po przybyciu do Belgii dalej uwa�a� si� Pan za komunist�? - Oczywi�cie. Ta doktryna w tamtych czasach zast�powa�a religi� i �wiatopogl�d. Partii nie zmienia�o si� jak r�kawiczek. - Kiedy wobec tego wst�pi� Pan do partii belgijskiej? - Pierwsze kontakty nawi�za�em wkr�tce po przybyciu, chyba ju� w 1938 roku. Potrzebowa�em kilku miesi�cy na zaaklimatyzowanie si� w zupe�nie nowym �rodowisku. Po flamandzku, dzi�ki miernej znajomo�ci niemieckiego, zacz��em m�wi� bardzo kulawo dopiero po d�u�szym czasie. - Czy nie mia�y na Pana wp�ywu do�wiadczenia i prze�ycia ostatnich lat? Ekspulsja z Belgii by�aby przecie� prawdziw� kl�sk�. W tej sytuacji o pewien naturalny oportunizm wobec partii nikt, zdrowo my�l�cy, nie m�g�by mie� do Pana pretensji. - Mo�liwo�� wydalenia z Belgii te� bra�em pod uwag�, z tym �e w razie wyrzucenia mnie z tego kraju by�em przygotowany na ucieczk� pod fa�szywym nazwiskiem do Francji. Nawet poczyni�em w tym kierunku pewne przygotowania, na szcz�cie nie by�y one potrzebne. - Na czym polega�a Pa�ska dzia�alno�� w Belgii? - Na pocz�tku 1938 roku nawi�za�em kontakt z flamandzk� grup� partyjn� w Eisden. Moje zadania by�y, powiem szczerze, �mieszne. Dostawa�em literatur� partyjn� po flamandzku i mia�em j� rozprowadza� w�r�d Flamand�w. Zadanie, przyzna pan, by�o banalne i nieco niewdzi�czne. Niewielu bowiem zna�em miejscowych ludzi, wi�c aby nie zawie�� towarzyszy, podrzuca�em gazetki na progi dom�w, w barach, a pieni�dze, bez wiedzy �ony, wp�aca�em do kasy z w�asnej kieszeni. W po�owie roku sytuacja poprawi�a si�, bo zawi�zali�my grup� polsk�. Byli w niej Wyka, Jan Olszewski, D�bek, Tomek Baran i kilku innych. Wydarzeniem, kt�re nas w�a�ciwie sparali�owa�o, by�o rozwi�zanie KPP. Kazano nam wierzy�, �e polscy komuni�ci byli prowokatorami i s�ugami imperialist�w. Cho� w polskiej partii, jak panu m�wi�em, nie dzia�a�em, to jednak podobnie jak koledzy by�em oburzony tymi wyja�nieniami. Nie chcieli�my wierzy� w prawdziwo�� tak absurdalnych zarzut�w. Wydarzenie to zrobi�o z nas bardziej klub dyskusyjny ni� aktywnie dzia�aj�c� grup�. Potem przysz�y fakty, kt�re przys�oni�y wszystko. A wi�c wrzesie� 1939 roku, a p�niej 17 wrze�nia. Dla nas by� to szok i tragedia. Ta druga data, zw�aszcza w kontek�cie p�niejszego najazdu Niemiec - sojusznik�w Stalina - na Belgi� i Francj�, sparali�owa�a r�wnie� komunist�w belgijskich. Sygna�em do dzia�ania dla nich i dla nas sta�a si� dopiero wojna niemiecko-radziecka. Po Stalingradzie natomiast spokojna i, szczerze m�wi�c, bez specjalnego wysi�ku spacyfikowana Limburgia pokry�a si� napisami: �Stalingrad i Hitler kaputt�. - Czy wtedy, gdy komuni�ci podj�li aktywn� walk� z Niemcami, mia� Pan jakie� konkretne zadanie do wype�nienia? - Moje zadanie nie by�o zbyt trudne, ale za to niebezpieczne. Za wpadk� zap�aci�bym z pewno�ci� g�ow�, by�em po prostu bezimiennym bojownikiem antyhitlerowskim. Takich jak ja by�y tysi�ce w ca�ej okupowanej Europie. Z racji mego zawodu, a by�em g�rnikiem - specjalist� rob�t kamiennych, ka�dego tygodnia zu�ywa�em kilkana�cie kilogram�w materia��w wybuchowych, g��wnie trotylu i dynamitu. Na pocz�tku 1942 roku przyby� do mnie zakonspirowany towarzysz z Brukseli, Terf b�d� Vandenbranden - wtedy lepiej by�o nie zna� nazwiska emisariusza - i poprosi�, abym gromadzi� materia�y wybuchowe do akcji sabota�owych. Mia�em przekazywa� je wyznaczonemu towarzyszowi, a on przewozi� je dalej, i tak przez z g�r� dwa lata by�em trybikiem w machinie ruchu oporu. Gdy rozchodzi�y si� wiadomo�ci o udanych aktach sabota�u, mog�em tylko domniemywa�, �e dokonano tego przy mojej pomocy. Odk�adanie dynamitu nie by�o trudne, ryzykowne by�o wynoszenie go do miasta. Mieli�my sta�e punkty kontaktowe, by�y to trzy kafejki - precyzyjniej by�oby nazwa� je pubami - mego ��cznika rozpoznawa�em po rowerze. Wypijali�my piwo w bezpiecznej odleg�o�ci i tyle by�o mego bohaterstwa. Nie wiem, czy w�adze kopalni wiedzia�y co� o mojej dzia�alno�ci, ale urz�dnicy kopalni ostrzegali mnie co najmniej cztery razy o zamierzonych rewizjach w moim domu. Te rewizje by�y dosy� gwa�towne, ale dzi�ki ostrze�eniom zawsze ko�czy�y si� szcz�liwie. Przy takich okazjach nie oszcz�dzano nawet mojej kozy. Po wybuchu wojny kupi�em koz� i zbudowa�em jej kom�rk�. Dwukrotnie wywr�cono mi j� do g�ry nogami... Wsp�pracowa�em r�wnie� z katolick� organizacj� Witte Brigade (Bia�a Brygada), da�em im kilkakrotnie materia�y wybuchowe. Z tym �e dla nich nie wynosi�em pa�eczek dynamitu do miasta, tylko chowa�em je w oznaczonym z g�ry miejscu. - Komuni�ci sw� dzia�alno�� zintensyfikowa�i pewnie po wojnie? - Wkr�tce po wyzwoleniu Limburgii przez Amerykan�w, a by�o to w po�owie 1944 roku, przyby� do mnie z Brukseli kierownik wydzia�u Komitetu Centralnego partii belgijskiej i zaproponowa� zorganizowanie kom�rki partyjnej w kopalni. Odpowiedzia�em, �e ja mog� utworzy� grup� polsk�, lecz belgijsk� ju� musz� sami Belgowie, i tak si� sta�o. W naszej polskiej kom�rce byli mi�dzy innymi bracia Poprawowie, Jan Lewandowski, kt�ry jako kamieniarz wsp�pracowa� ze mn� i pomaga� gromadzi� materia�y wybuchowe, oraz inni koledzy, z kt�rymi wsp�pracowa�em przez ca�� wojn�. - Niech Pan mi powie, gdzie podzia�y si� Pa�skie uprzedzenia wobec Zwi�zku Radzieckiego i komunist�w wyniesione po 17 wrze�nia. Czy�by po Stalingradzie znikn�y jak za dotkni�ciem magicznej r�d�ki? - W moich ustach mo�e zabrzmi to zaskakuj�co, ale zapewniam pana, �e na Zachodzie Polacy, w ka�dym razie zdecydowana ich wi�kszo��, orientowali si� na Londyn i rz�d genera�a Sikorskiego. Z nim wi�zali�my wszelkie nadzieje na lepsz� pomy�lno�� Polski. Sytuacja zacz�a si� zmienia� na prze�omie 1944 i 45 roku, a po Ja�cie tylko ludzie pozbawieni realizmu politycznego mogli wierzy�, �e rz�d londy�ski zainstaluje si� po wojnie w Warszawie. Ponadto na nasz� wyobra�ni� zacz�� dzia�a� program ekonomiczny i socjalny PKWN. Szybko te� zdali�my sobie spraw�, �e klucz do Ziem Zachodnich spoczywa w r�kach Stalina. Stalina prezentowano w�wczas, nie tylko w prasie komunistycznej, jako zbawc� Europy. Ponadto niech pan we�mie pod uwag�, ze my, g�rnicy, nie �ywili�my do Rosjan niech�ci, a tak�e, o czym nie musz� przekonywa�, nie mieli�my uprzedze� klasowych. St�d wi�c by� ju� tylko male�ki krok do akceptacji rz�du lubelskiego i przyj�cia jego programu za w�asny. Takie by�y przes�anki ideowe naszej dzia�alno�ci na rzecz PKWN. Natomiast w owym czasie nie�li�my pomoc Polakom zagubionym w Belgii. Wielu pomogli�my powr�ci� do kraju. W tej pracy spo�ecznej mieli�my spore do�wiadczenie. W czasie okupacji nie�li�my bowiem pomoc wi�niom radzieckim przymusowo pracuj�cym w kopalniach, uratowali�my te� wtedy wielu Polak�w wzi�tych do niewoli w radzieckich mundurach. W czasie wojny w Limburgii by�o oko�o 7 tysi�cy je�c�w z Armii Czerwonej, w�r�d nich kilkuset Polak�w. Odejmuj�c sobie od ust uratowali�my �ycie wielu z nich. Co najmniej kilkudziesi�ciu wyprowadzili�my z kopalni i przeprowadzili�my przez zielon� granic�, oczywi�cie w cywilnych ubraniach, do Francji. - Wkr�tce po wyzwoleniu Belgii przesta� Pan by� aktywist� szczebla lokalnego, a sta� si� jednym z najwa�niejszych dzia�aczy polskich w Belgii. - Rzeczywi�cie, zacz�y si� na mnie sypa� przer�ne awanse. S�dz�, �e zawa�y�o na tym kilka spraw. Po pierwsze, by�em prawdziwym g�rnikiem do�owym z przyzwoit� kart� okupacyjn�. Po drugie, by�em wieloletnim komunist�, kt�ry nigdy nie mia� ostrego konfliktu z central�, a by� to czas renesansu komunizmu w Europie Zachodniej. Ponadto, co nie mniej wa�ne, w 1945 roku mia�em zaledwie 32 lata. Zna�em dobrze francuski i jako tako m�wi�em po flamandzku, co bardzo u�atwia�o mi kontakty z Belgami. A wi�c by�em cz�owiekiem, na kt�rego w tamtej sytuacji lewica propekawuenowska mog�a stawia� bez zbytniego ryzyka i bez obawy kompromitacji. Szczeble mojej kariery wygl�da�y nast�puj�co. W 1945 roku zosta�em w Limburgii przewodnicz�cym Okr�gowego Zarz�du Zwi�zku Patriot�w Polskich. Nazwa naszego zwi�zku by�a, jak dzi� stwierdzam, nietrafna. Wszyscy kojarz� j� ze Zwi�zkiem Patriot�w Wandy Wasilewskiej. Nie mieli�my z nim nic wsp�lnego. Chcieli�my jedynie zjednoczy� si�, by dzia�a� na rzecz kraju i tysi�cy Polak�w tu�aj�cych si� w owym czasie po Belgii. By�y to przecie� czasy prawdziwej w�dr�wki lud�w, musieli�my ratowa� wielu rozbitk�w b��kaj�cych si� po morzu nieszcz��, jakim by�a �wczesna Europa. Gdy zosta�em dzia�aczem og�lnokrajowym, przesta�em pracowa� w swej kopalni. Na pocz�tku 1946 roku uczyniono mnie osob� odpowiedzialn� za komunistyczne grupy polskie. W nieca�y rok p�niej, bo pod koniec 1946 roku, funkcja moja zosta�a zniesiona, w Belgii powsta�a Polska Partia Robotnicza i 75 procent cz�onk�w polskich grup KPB, w�r�d kt�rych i ja by�em, przenios�o si� do PPR. W Polskiej Partii Robotniczej zosta�em cz�onkiem egzekutywy, by�em te� ca�y czas w Zarz�dzie G��wnym Zwi�zku Patriot�w Polskich. Poniewa� polskie grupy i organizacje by�y w�wczas w Belgii bardzo rozproszone, postanowili�my, nie uszczuplaj�c w niczym ich suwerenno�ci, utworzy� Rad� Narodow� Polak�w w Belgii. Jej zadaniem by�a koordynacja prac wszystkich polskich organizacji i grup stoj�cych na gruncie wsp�pracy z krajem. Najlapidarniej mo�na by nasz program okre�li� w zdaniu: interes kraju dobrem najwy�szym wszystkich Polak�w. Przewodnicz�cym owej Rady Narodowej Polak�w w Belgii wybrano mnie. Funkcj� t� pe�ni�em a� do mego wyjazdu z Belgii, to jest do po�owy roku 1948. - Co by�o przyczyn� Pa�skiego powrotu do kraju? - W maju 1948 roku przyby� do Belgii Ostap D�uski, zast�pca kierownika Wydzia�u Zagranicznego PPR. Przed wojn�, o ile si� nie myl�, by� on dzia�aczem Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Odby� ze mn� d�ug� rozmow�, w kt�rej sondowa� moje pogl�dy. Przypad�y mu widocznie do gustu, bo w pewnej chwili powiedzia�: �Zabieram was do kraju po to, aby p�niej przenie�� was do Francji na stanowisko sekretarza Polskiej Partii Robotniczej we Francji�. Decyzj� sw� uzasadnia� fal� ekspulsji, kt�ra dotkn�a nad Sekwan� wielu dzia�aczy pepeerowskich. Wys�uchawszy jego propozycji stwierdzi�em, �e moim zdaniem pomys� jest nie do zrealizowania, bowiem raz ju�, w 1934 roku, by�em ekspulsowany z Francji, a Francuzi, o ile wiem, nie stosuj� w takich przypadkach przedawnienia. �Nie martwcie si� o to, to ju� nasza g�owa, aby rzecz ca�a si� uda�a� - odpowiedzia�. - I postawi� na swoim? - Partia, zw�aszcza w tamtym okresie, by�a czym� podobnym do zakonu czy organizacji kastowej. Polecenia wy�szego szczebla by�y rozkazem, i tak w po�owie 1948 roku znalaz�em si� w Polsce wraz z �on� i dwoma synami. �ona z dzie�mi zamieszka�a w jednym pokoju w domu mojej matki w Zag�rzu, ja za� czeka�em w Warszawie na decyzj� wyjazdu. - Dlaczego nie wzi�to pod uwag� Pa�skich zapewnie� o konsekwencji ekspulsji z Francji przed dwudziestu z g�r� laty? - Chyba by�o to podyktowane zasad�, �e kierownik zawsze wszystko wiedzia� lepiej od nie kierownika. W ka�dym razie w swym gabinecie w Komitecie Centralnym PPR Ostap D�uski wyja�ni�, jakim sposobem dostan� si� do Francji. Glejt mia�a mi zapewni� dokonana przez niego moja nominacja na delegata PCK we Francji. Jako delegat mia�em mie� status p�dyplomatyczny, pozwalaj�cy mi na swobodne dyrygowanie Komitetem Obwodowym PPR. Wkr�tce jednak okaza�o si�, �e tak nie b�dzie. Francuzi bowiem o�wiadczyli, �e pan Gierek zosta� ju� raz wydalony z Francji i nie zasz�y �adne okoliczno�ci, kt�re pozwoli�yby na cofni�cie tamtej decyzji. - I co dalej? Chyba nie mia� Pan najlepszego samopoczucia, gdy pokazano Panu t� decyzj� francuskiego MSZ? - Co gorsza, towarzysz D�uski zaproponowa� mi, bym wraca� do Belgii i stamt�d, do czasu a� ca�a sprawa si� wyja�ni, kierowa� PPR we Francji. Tego dla mnie by�o ju� za du�o. Uzna�em, �e tego nawet dla zgodnego cz�owieka, jakim niew�tpliwie by�em, jest za wiele. Odm�wi�em wi�c stanowczo powrotu do Belgii. Wtedy towarzysz D�uski o�wiadczy� mi, �e w takim razie, skoro on nie mo�e sobie ze mn� poradzi�, mo�e b�d� bardziej spolegliwy wobec decyzji przekazanej mi osobi�cie przez towarzysza Zambrowskiego. I tak po raz pierwszy mia�em okazj� rozmawia� z cz�onkiem Biura Politycznego i zarazem sekretarzem polskiej partii. - Jakie wra�enie sprawi� na Panu? - By� pewnym siebie biurokrat� partyjnym. W jego postawie nie znajdowa�em ani cienia zmieszania z powodu tarapat�w, w kt�re mnie wp�dzi�. Powt�rzy� argumenty D�uskiego i poleci� mi powr�ci� do Belgii. Odpowiedzia�em, �e tego nie uczyni�. Powiedzia�em wprost: �Nie b�d� z siebie robi� po�miewiska�. Dla poparcia tej tezy stwierdzi�em, �e m�j szybki powr�t wywrze fatalne wra�enie na Polakach w Belgii, b�dzie dowodem niekompetencji Warszawy i mo�e skomplikowa� sytuacj� polityczn� w�r�d Polonii. Ten ostatni argument wywar� na nim jakie� wra�enie, bo godz�c si� jakby z moj� decyzj� o�wiadczy�: �Ale my, towarzyszu, nie mamy dla was �adnego specjalnego miejsca w kraju�. Odpowiedzia�em na to, �e na nic szczeg�lnego nie licz�, mam bowiem sw�j zaw�d g�rnika do�owego i mog� go wykonywa� tak samo w rodzinnym Zag��biu, jak poprzednio czyni�em to w Belgii. - Potraktowa� to jako niesubordynacj� czy te� mo�e jaki� szanta�? - Nie, nie uzna� tego za szanta�. W ka�dym razie po moich s�owach zreflektowa� si�, bo powiedzia�, pami�tam to doskonale: �No nie b�jcie si�, towarzyszu Gierek, i w kraju jeste�cie potrzebni. My was tu zagospodarujemy, przydacie si� partii w samym Komitecie Centralnym�, i tak wr�ci�em po raz drugi do kraju, tym razem na sta�e. Mia�em wtedy 35 lat, z tego 22 lata sp�dzi�em na obczy�nie, we Francji i w Belgii... Rozdzia� drugi Droga na szczyt: od instruktora do pierwszego sekretarza Lata 1948-1970 - Po przyje�dzie do Polski, jakie stanowisko zaproponowano Panu w Komitecie Centralnym? - Zosta�em przez Zambrowskiego skierowany do Wydzia�u Organizacyjnego, podlegaj�cego osobi�cie jemu. Kierownikiem wydzia�u by� w�wczas Mazur, jego zast�pcami Motia Oks i Antoni Alster plus pi�ciu instruktor�w, ja zosta�em sz�stym. Szar� eminencj� wydzia�u, chocia� formalnie tylko instruktork�, by�a Romana Granas. - Te czasy obros�y pewn� legend� i starzy pepeerowcy ch�tnie nazywaj� je okresem bohaterskim. - Rzeczywi�cie, wtedy by�o trudno, i to pod ka�dym wzgl�dem. Ja na przyk�ad mieszka�em na najwy�szym pi�trze gmachu Komitetu Centralnego w jednym pokoju wraz z czterema kolegami. Mieli�my tam pi�� ��ek pod �cianami, w �rodku st� i z boku, ko�o drzwi, szaf�. Moi koledzy byli lud�mi nie obarczonymi rodzin�, ja natomiast �on� z dzie�mi mia�em w Zag��biu, w Zag�rzu. Sytuacja ta doskwiera�a mi bardzo. Odczeka�em wi�c spokojnie kilka miesi�cy, po czym zdecydowa�em si� p�j�� do Mazura, by wyja�ni� swoj� sytuacj�. Spyta�em go: �Towarzyszu Franciszku, powiedzcie mi, czy mog� liczy� na mieszkanie w Warszawie. Rozumiem, �e nie dzi�, mo�e nie jutro, ale za p� roku czy za rok, chcia�bym si� ustabilizowa�. Mam rodzin�, dzieci i nie mog� tak �y� bez nich�. Podrapa� si� w g�ow� i m�wi: �Synu, widzisz, jaka ta Warszawa zn