3439
Szczegóły |
Tytuł |
3439 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3439 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3439 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3439 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andre Carneiro
W ciemno�ciach
Wladas p�niej ni� wszyscy zwr�ci� uwag� na to niezwyk�e zjawisko. By�
m�czyzn� samotnym; roztargnionym, ale nie pozbawionym zdrowego rozs�dku.
Dopiero drugiego dnia, kiedy ju� wszyscy m�wili, �e �wiat�o dzienne sta�o
si� mniej intensywne, a tak�e sztuczne o�wietlenie straci�o poprzedni�
jasno��, stwierdzi�, i� istotnie tak jest. Jaka� starucha krzycza�a
wniebog�osy, �e to koniec �wiata. Ludzie zbierali si� w grupy i
rozprawiali o fenomenie: t�umaczono go uciekaj�c si� do metafizyki,
podpieraj�c j� niekiedy wywodami naukowymi, zreszt� �ywcem wyrwanymi z
gazet. Jak zwykle poszed� do pracy. Jego szef, z regu�y nieosi�galny,
siedzia� przy okienku i rozmawia� z jakim� znajomym. Wi�kszo�� urz�dnik�w
nie przysz�a tego dnia do biura. Ogromna sala �wieci�a pustkami, co
jeszcze bardziej podkre�la�o niezwyk�o�� sytuacji. Naukowcy badaj�cy
problem czasu pierwsi rozpocz�li obserwacj� fenomenu. �wiat�o stawa�o si�
coraz s�absze, budynki i wszystkie przedmioty pogr��a�y si� w
rozprzestrzeniaj�cym si� stopniowo mroku. Na pocz�tku postawiono hipotez�,
i� jest to niewyt�umaczalne z�udzenie optyczne, ale odrzucono j�, poniewa�
�wiat�o elektryczne r�wnie� traci�o sw� jasno��. Kobiety m�wi�y, �e nie
spos�b nawet ugotowa� zupy, gdy� woda nie wrze i jarzyny i mi�so wci�� s�
twarde. Wladas podszed� do szefa, kt�ry w�a�nie cytowa� opinie pochodz�ce
z wiadomo�ci radiowych: By�y niekonkretne i przecz�ce sobie wzajemnie.
Ludzie, coraz bardziej zdenerwowani, ulegali panice: stacje autobusowe i
kolejowe wype�nia�y t�umy ka�dy ucieka�, cho� nie umia� wyja�ni�, dok�d.
W "Wiadomo�ciach z ostatniej chwili" poinformowano, �e cienie si�
rozprzestrzeniaj� i pog��biaj� coraz bardziej. Najpierw kto� zapali�
zapa�k� i wkr�tce wsz�dzie zacz�to robi� podobne do�wiadczenia. W��czono
latarnie elektryczne, zapalono pochodnie i umieszczono je na rogach ulic.
P�omyki ognia stawa�y si� coraz bardziej anemiczne i �ar�wki te� nie
�wieci�y jak poprzednio. Nie mog�a wi�c to by� zbiorowa halucynacja ani
epidemiczna choroba oczu. Przysuwano d�onie do p�omyk�w ognia, kt�re
przestawa�y parzy�. Ludzie zaczynali odczuwa� strach - nie sta� si� on
jednak udzia�em Wladasa. Nast�pi�o og�lne o�ywienie, dyskutowano tylko o
tej sprawie-to wydarzenie, wa�ne dla ca�ego spo�ecze�stwa, spowodowa�o, �e
ludzie zbli�yli si� do siebie i oderwali od zwyk�ych problem�w jutra.
Wr�ci� do domu po szesnastu godzinach. W��czono ju� o�wietlenie
elektryczne. Ale nie by�o ja�niej - wok� �arzy�y si� tylko czerwone kule
podobne do sygna��w �wietlnych semafor�w przestrzegaj�cych przed
niebezpiecze�stwem. W barze, w kt�rym zwykle jada� podano mu, jak
zauwa�y�, niedopieczone grzanki. W�a�ciciel lokalu i jedyny kelner wyszli,
zanim sko�czy� je��. Wladas bez trudu dotar� do swojego mieszkania; wraca�
zwykle do�� p�no i nie mia� zwyczaju zapalania �wiat�a na klatce
schodowej. Winda nie dzia�a�a, wi�c wszed� schodami na trzecie pi�tro.
W��czy� na ca�y regulator ma�e radio na baterie i przystawi� ucho:
us�ysza� lekki szmer, ale nie by� pewnie, czy to g�os spikera, czy
zak��cenia. Siad� na kraw�dzi ��ka z przygn�biaj�cym uczuciem
osamotnienia. Otworzy� okno i pocieszy� go widok milion�w czerwonych
kulek, oznaczaj�cych okna wie�owc�w, kt�rych sylwetki wzbija�y si� wysoko
ku bezgwiezdnemu niebu. Po omacku poszuka� w szufladzie �wiecy i zapali�
j�. Nie czu� ciep�a male�kiego p�omyka, w kt�rego bledziutkim migotaniu
zaledwie dojrza� wskaz�wki zegarka. Poczu� si� �le i ogarn�� go jeszcze
wi�kszy smutek - by� mo�e z powodu braku ruchu na ulicy. Nie s�ycha� by�o
�adnego samochodu, natomiast wzmaga�y si� dobiegaj�ce z oddali wo�ania -
mo�e krzyczeli ludzie b��kaj�cy si� po mie�cie, ojcowie powracaj�cy pieszo
do swoich dom�w. Gdyby nie �w bledziutki p�omyk �wiecy, ch�tnie
uwierzy�by, �e elektrownia na chwil� wy��czy�a pr�d. Otworzy� lod�wk� i
wypi� troch� mleka. L�d odrywa� si� z suchym trzaskiem, agregat nie
dzia�a�. Nie m�g� te� spu�ci� wody w ubikacji - jeszcze troch� i zbiornik
w ca�ym budynku b�dzie pusty. Zatka� korkiem wann� i nape�ni� j� wod� po
brzegi. Znalaz� latark� kieszonkow� i w jej anemicznym �wietle zacz��
gor�czkowo przeszukiwa� swoje niewielkie mieszkanie. Na stole w kuchni
po�o�y� paczki mleka w proszku i cukier. Mia� jeszcze ciasteczka i pude�ko
cukierk�w. Inaczej jest kiedy si� ma rodzin�. Zawsze �atwiej o pomoc. A
cz�owiek samotny musi przygotowa� si� na najgorsze. Zamkn�� okna, z
przyzwyczajenia pogasi� �wiat�a i po�o�y� si�. Poczu� zimny dreszcz
przeszywaj�cy cia�o: teraz dopiero zrozumia� groz� sytuacji. Nigdy jeszcze
w przeci�gu ca�ej historii nad Ziemi� nie zapad�y takie ciemno�ci. Nie
tylko gas�o s�o�ce, ale przestawa�o funkcjonowa� wszystko, co wytwarza�o
�wiat�o i ciep�o: stan�y elektrownie i maszyny. Nie by�o ognia,
�atwopalne substancje chemiczne zatraci�y swoje w�a�ciwo�ci, kamie�
pocierany o kamie� nie dawa� iskry, pogas�y nawet nik�e �wiate�ka
robaczk�w �wi�toja�skich.
Spa� bardzo niespokojnie budz�c si� z koszmar�w i ponownie zasypiaj�c.
Z mieszkania obok dobieg� go g�os dziecka prosz�cego matk�, aby zapali�a
�wiat�o. Zerwa� si�. W �wiate�ku latarki elektrycznej, kt�r� trzyma� przy
sobie, zobaczy� �e jest �sma rano. Wyskoczy� z ��ka i podbieg� do okna.
Ciemno�ci by�y prawie absolutne. Na wschodniej cz�ci nieba po�yskiwa�o
okr�g�e czerwone s�o�ce, jakby zza grubego przydymionego szk�a. Po ulicach
przemyka�y si� ludzkie niezdarne cienie. Wladas z trudno�ci� zdo�a� si�
umy�, poszed� do kuchni, zjad� kilka ciasteczek i popi� skondensowanym
mlekiem. Si�� przyzwyczajenia pomy�la� o p�j�ciu do pracy. W tym momencie
doszed� do wniosku, �e nie wiedzia�by nawet, jak si� tam dosta�.
Przypomnia� sobie, jak bardzo si� ba�, kiedy go, jako ma�ego ch�opca,
zamkni�to w szafie. Brakowa�o mu wtedy powietrza, a ciemno�� parali�owa�a.
Podszed� do okna i odetchn�� g��boko. Na czarnym tle nieba odbija� si�
czerwony dysk s�o�ca. Zacz�� ch�odno analizowa� sytuacj�. Na pocz�tku
uczeni postawili kilka hipotez. Wtedy jeszcze dzia�a�o i radio, i
drukarnie, i g�o�niki na ulicach, wi�c wiadomo�ci i odkrycia naukowc�w
dochodzi�y do spo�ecze�stwa. Czy rz�d przedsi�wzi�� �rodki, ochrony kraju?
Czym nale�a�o t�umaczy� zjawisko zanikania promieni s�onecznych przy
r�wnoczesnym zachowaniu temperatury powietrza? Zapewne przyczyn� by�o
rozchodzenie si� jakiego� niewidzialnego gazu o nieznanym sk�adzie,
nieznanego pochodzenia. Wladas nie m�g� zebra� my�li. Ciemno�� powodowa�a
w nim pragnienie znalezienia sobie bezpiecznego miejsca.
Mia� zam�n� siostr�, kt�ra mieszka�a trzy ulice dalej. Potrzeba
porozmawiania z kim� zmusi�a go do wyj�cia. W�o�y� do kieszeni latark�
elektryczn�, cho� ju� nie mog�a by� przydatna Zamkn�� drzwi i zacz�� i��
korytarzem w kierunku schod�w opieraj�c si� ramieniem o �cian�. Tu� ko�o
niego otworzy�y si� drzwi i us�ysza� jaki� m�ski g�os, w kt�rym wyczu� ton
nadziei.
- Kto tam?
- To ja, Wladas, spod numeru 312 - odpowiedzia�.
Wiedzia�, �e to ten niesympatyczny s�siad, kt�ry ma �on� i dwoje
dzieci.
- Bardzo pana prosz� - odezwa� si� s�siad - niech pan b�dzie tak
uprzejmy i powie mojej �onie, �e nied�ugo zrobi si� jasno. Ona p�acze od
wczoraj i dzieci si� boj�.
Wladas zwr�ci� si� do nich po omacku. Zdawa�o mu si�, �e kobieta stoi
obok swojego m�a. Spr�bowa� si� u�miechn��, cho� i tak nikt by tego nie
m�g� zobaczy�.
Niech si� pani nie martwi. Jest wprawdzie ciemno, ale wci�� wida�
s�o�ce. Nie ma powodu do obaw, nied�ugo si� to sko�czy.
- S�ysza�a�-zawt�rowa� m�czyzna-to tylko ciemno�ci, nikomu nic si�
nie stanie, musisz si� uspokoi� cho�by ze wzgl�du na dzieci.
Sta� chwil�, po czym rzek� pospiesznie:
- Musz� teraz wyj��, ale je�liby�cie pa�stwo czego� potrzebowali...
Na schodach nic nie by�o wida�. Wladas zszed� trzymaj�c si� por�czy.
Zza drzwi r�nych mieszka� dochodzi�y do niego strz�pki rozm�w. Mo�e brak
�wiat�a zmusza� ludzi do g�o�niejszego wypowiadania s��w, a mo�e wyda�y
si� one g�o�niejsze w tak niezwyk�ej og�lnej ciszy.
Wyszed� na ulic�. S�o�ce sta�o wysoko, ale praktycznie nie dawa�o
�wiat�a, podobnie jak ksi�yc w czwartej fazie. Od czasu do czasu spotyka�
jakich� ludzi. Wszyscy rozmawiali bardzo g�o�no. Niekt�rzy potykali si� na
nier�wnej jezdni. Wladas szed� w kierunku domu siostry, odtwarzaj�c w
pami�ci drog�. Czerwonawa jasno�� zanika�a w cieniu budynk�w. Posuwa� si�
wzd�u� �ciany, aby unikn�� zderzenia z nadchodz�cymi z przeciwnej strony.
Powinien ju� znajdowa� si� w po�owie drogi. Zatrzyma� si� aby z�apa�
oddech. Ci�ko dysza� chwytaj�c powietrze, mi�nie mia� napi�te i czu� si�
bardzo zm�czony. Jedynym punktem odniesienia by�a ju� tylko plama s�o�ca
wci�� bledsza i bledsza. Przez chwil� wydawa�o mu si�, �e inni widz�
lepiej ni� on. A� nagle zewsz�d rozleg�y si� krzyki. Wladas odwr�ci� si�:
czerwony dysk s�o�ca zamigota� i znik�. Zrobi�o si� zupe�nie ciemno.
Wladas wyci�gn�� zapa�ki i ostro�nie potar� jedn� o brzeg pude�ka.
Us�ysza� charakterystyczny trzask, ale p�omienia nie by�o. Przystawi�
latark� do oczu - te� nic. Zacisn�� kilkakrotnie powieki i zobaczy�
ta�cz�ce jasne plamy. Co robi�? Je�li tak b�dzie sta�, ws�uchuj�c si� w
ch�r p�aczu przera�onych dzieci i krzyki zdesperowanych ludzi, kt�rzy
przestali nad sob� panowa�, sam got�w pope�ni� jaki� nieprzemy�lany czyn.
Ciemno�ci by�y absolutne. Pozbawiony widoku ledwo rysuj�cych si� kszta�t�w
budynk�w straci� orientacj�. Zacz�� przypomina� sobie drog�. Nie by�o
mo�liwe, �eby tam trafi�. Mo�e nale�a�oby znale�� drog� do domu. Kt�ra
mog�aby teraz by� godzina? Przystawi� zegarek do ucha. Nie uda�o mu si�
podwa�y� paznokciem szkie�ka - chcia� wyczu� palcem po�o�enie wskaz�wek.
Dotkn�wszy praw� r�k� �ciany i �uku sklepienia jakiej� bramy, odwr�ci� si�
i zacz�� i�� sun�c stopami po chodniku. Ten odcinek zna�; jego r�ce
rozpoznawa�y niekt�re wej�cia do budynk�w oraz witryny sklepowe. Poci� si�
i dr�a�, koncentruj�c wszystkie swoje zmys�y na odnalezieniu drogi
powrotnej do domu. Kiedy kr�ci� si� w k�ko, na jakim� rogu, us�ysza�
be�kotliwe s�owa m�czyzny nadchodz�cego z naprzeciwka. Tamten, by� mo�e
pijany, pochwyci� go, krzycz�c z ca�ej si�y. Wladas szamota� si� pr�buj�c
uwolni� si� z jego obj��, w ko�cu straci� cierpliwo�� i zacz�� wrzeszcze�
jeszcze g�o�niej ni� tamten. Wreszcie chwyci� go desperackim ruchem za
gard�o i popchn�� do ty�u. Cz�owiek upad�, po chwili zacz�� j�cze�.
Wyci�gaj�c do przodu r�ce w obronnym ge�cie, Wladas posun�� si� o par�
krok�w pr�buj�c rozpozna� najbli�sze otoczenie. Pijak p�aka� i j�cza�,
jakby go co� bola�o. Wladas chcia� si� do niego odezwa�, pom�c mu, ale
tamta szarpanina pozbawi�a go si�. W ko�cu zrezygnowa� i oddali� si�
pospiesznie zostawiaj�c za swoimi plecami p�acz�cego cz�owieka. Gdzie� raz
i drugi rozleg� si� �omot rozbijanych drzwi, z dom�w i mieszka� s�ycha�
by�o krzyki i ha�asy pozbawione swej naturalnej os�ony, na jak� sk�ada�y
si� warkot samochod�w, ryki odbiornik�w radiowych i inne odg�osy miasta. W
ciemno�ciach Wladas dotar� do swojego budynku. Jego r�ce maca�y po drodze
�ciany kolejnych dom�w i ich bramy rozpoznaj�c znane szczeg�y.
Rozradowany, �� wreszcie sko�czy�a si� jego w�dr�wka, zmniejszy� czujno��
i potkn�wszy si� o pierwszy napotkany stopie� upad�. Us�ysza� czyj� g�os:
-Kto tam?
- To ja, Wladas, z trzeciego pi�tra.
Odr�ni� jeszcze inny g�os:
- Wychodzi� pan na zewn�trz? Czy wsz�dzie jest tak samo?
- Wsz�dzie. Wsz�dzie jest tak samo.
Zapad�a cisza, wi�c zacz�� wspina� si� po omacku. Wraca� wreszcie do
swojego mieszkania. Zna� jego rozk�ad, rozmieszczenie mebli i r�nych
przedmiot�w, kt�re by�y mu bliskie. M�g� je dotyka� i nad nimi czuwa�,
dop�ki nie sko�czy si� ten koszmar. Poruszaj�c si� ostro�nie otworzy�
drzwi, po czym pad� na ��ko. Odpoczynek by� przyjemny, ale trwa� kr�tko.
Nie m�g� opanowa� dr�enia cia�a ani uspokoi� my�li. Wszed� do kuchni i
wreszcie za pomoc� no�a zdo�a� podwa�y� szkie�ko zegarka. Pomaca�
wskaz�wki. By�a jedenasta albo dwunasta. Nie czu� g�odu, ale otworzy�
lod�wk� i zjad� kanapk�, kt�ra zosta�a mu z kolacji. Z zamra�alnika ciek�a
woda. L�d rozpu�ci� si� ca�kowicie. Powoli rozmiesza� mleko w proszku z
wod� i wypi� je. Wr�ciwszy do pokoju, zn�w si� po�o�y�. Us�ysza� stukanie.
Serce zabi�o mu mocno. Krzykn��, �eby poczekano i zanim doszed� do drzwi
zapyta�, kto puka. Z odpowiedzi wynika�o, �e by� to ten sam s�siad, z
kt�rym rozmawia� wychodz�c. Prosi� o wod� dla dzieci. Wladas powiedzia�
mu, �e ma pe�n� wann� i poszed� z nim, �eby pom�c przyprowadzi� �on� i
dzieci. Czemu� wi�c pos�u�y�a jego zapobiegliwo��. Wszyscy wzi�li si� za
r�ce i przesuwaj�c rz�dem przeszli przez korytarz. Dzieci uspokoi�y si�,
nawet kobieta przesta�a p�aka� i powtarza� "dzi�kuj�, bardzo dzi�kuj�".
Wladas zaprowadzi� ich do kuchni i posadzi� na sto�kach. Malcy obj�li
matk� za szyj�. Odnalaz� kredens, ale rozbi� szklank�, wymaca� blaszany
dzbanek, nape�ni� go wod� z wanny i postawi� na stole. Wk�ada� po kolei
szklank� z wod� w r�ce, kt�re napotka�, woda wylewa�a mu si�, kiedy nie
do�� dobrze wyczu� po�o�enie palc�w. Pomy�la�, �e powinien pocz�stowa� ich
czym� do jedzenia, ch�opczyk przecie� powiedzia�, �e jest g�odny. Poszed�
poszuka� wi�kszej paczki z mlekiem w proszku i zacz�� ostro�nie
przygotowywa� nap�j. M�wi� g�o�no, �e w�a�nie otwiera paczk�, liczy�
�y�eczki proszku i wo�a�, �e miesza go z wod�. Wszyscy odpowiadali mu z
o�ywieniem przestrzegaj�c, �eby mu co� nie spad�o i chwalili jego
zr�czno��. Trwa�o to ponad godzin�. Cieszy�a go �wiadomo��, �e sta� si�
komu� potrzebny.
Kiedy za�artowa�, kt�re� dziecko si� roze�mia�o. Us�ysza� �miech po
raz pierwszy, od kiedy zaczyna�y zapada� ciemno�ci i zacz�� wierzy�, �e
wszystko dobrze si� sko�czy. Pr�bowa� argumentowa�, �e ten dziwny cie�
utrzyma si� tylko przez jaki� czas, a kiedy gubi� si� w swoich wywodach i
twierdzi� co� wr�cz przeciwnego, szli mu w sukurs s�siad i jego rodzina,
podtrzymuj�c w�a�nie te dedukcje, kt�re on sam uwa�a� za b��dne.
Wygl�da�o, jakby to on mia� jak�� tajemn� moc i od niego zale�a�o, czy
wszystko powr�ci do normy. Ca�e popo�udnie sp�dzili w jego mieszkaniu,
pr�buj�c podtrzymywa� rozmow�, cho� w�a�ciwie nie bardzo mieli o czym
m�wi�: starali si� stoj�c przy oknie dostrzec jaki� ja�niejszy punkt,
czasem co� widzieli i krzyczeli rozradowani, ale szybko przekonywali si� o
swoim b��dzie, by� to bowiem tylko kr�tkotrwa�y b�ysk, kt�ry natychmiast
znika�. Wladas sta� si� najwa�niejsz� osob� w tej rodzinie. Dawa� im je��,
oprowadza� po swojej male�kiej w�o�ci, kt�rej przedmioty rozpoznawa� "z
zamkni�tymi oczami"... Byli zaj�ci ca�e popo�udnie, nic nie robi�c,
przeznaczaj�c wiele czasu na wykonywanie najprostszych czynno�ci:
podniesienie przedmiotu, kt�ry w�a�nie spad�, a kt�rego oczywi�cie nie
mo�na by�o zobaczy�, przesuni�cie krzes�a w inne miejsce... By�a
dziewi�ta, a mo�e dziesi�ta wieczorem kiedy Wladas pom�g� s�siadom po�o�y�
dzieci spa�. Zachowywa�y si� tak, jakby w mieszkaniu przepali�y si�
bezpieczniki: �mia�y si� i skaka�y w ciemno�ciach, podczas gdy inne,
gdzie� tam w czerni nocy, cierpia�y chore, pozbawione opieki lekarzy,
g�odne i spragnione. Na ulicach zrozpaczeni ojcowie krzykiem b�agali o
po�ywienie. Wladas zamkn�� okno, by nie s�ysze� tych lament�w. Zapasy,
jakie mia� w domu, mog�y wystarczy� dla nich pi�ciorga na dzie� lub dwa.
Jego s�siad poprosi� go, aby sp�dzi� noc w ich mieszkaniu - dzieci b�d�
czu�y si� pewniej. Zgodzi� si�. Wr�ci� do siebie, umy� si� i w�o�y� now�
pi�am�, cho� wiedzia�, �e i tak nikt go nie zobaczy. Zamkn�� drzwi na
klucz na wypadek gdyby kto� chcia� tu wtargn��. Bardzo mu by�o mi�o, kiedy
wszed� i dzieci zacz�y krzycze� z rado�ci.
- Mamo! Wujek Wladas przyszed�!
By� wzruszony. W ciemno�ciach nie musia� tego ukrywa�. Pami�� wzrokowa
nie jest dobra. Wladas ledwie sobie przypomina� jak wygl�daj� jego nowi
przyjaciele, kt�rych prawie nie dostrzega� przy codziennych spotkaniach.
Zaprowadzono go do ogromnej sofy po przeciwnej stronie salonu. Rozmawiali
le��c w ��kach tylko po to, �eby czu� swoj� obecno��. Wreszcie zasn�li
uczepieni poduszek jak rozbitkowie, kt�rzy pochwyciwszy p�yn�c� desk�
s�ysz� jeszcze wok� wo�ania o ratunek, ale nikomu nie s� w stanie
udzieli� pomocy. Przez okno dobiega�y g�osy z ulicy. Czasem s�ycha� by�o
okrzyki: "Ludzie pom�cie, nie mamy co je��!" Wladas stara� si� nie my�le�
o tym, co s�ysza�. Nakrywa� g�ow� poduszk� powtarzaj�c sobie, �e nie jest
w stanie nic zrobi�. �nili o jutrze: b��kitne niebo poranka, promienie
s�o�ca zalewaj�ce pok�j, wszystkie barwy �wiat�a w oczach. Wladas usiad�
na sofie, a jego s�siad szepn��:
- Panie Wladas, nie �pi pan?
N� zostawi� na krze�le, aby m�c otworzy� zegarek. Nabra� wprawy.
Potrafi� w ci�gu paru sekund podwa�y� szkie�ko. By�a mniej wi�cej �sma.
Pozostali te� zacz�li si� rusza�. Wladas przyni�s� kocio�ek z wod� i
rozpocz�o si� poranne mycie - czynno�� bardzo skomplikowana. On tymczasem
przygotowywa� mleko, nalewa� do szklanek, dzieli� na r�wne cz�ci suche
ciasteczka. I wszyscy zn�w podali sobie r�ce i g�siego poszli za nim do
kuchni, aby zje�� zimne �niadanie. Dzieci obija�y si� o meble, gubi�y w
male�kim salonie, a matka upomina�a je z niepokojem. Kiedy siedzia�y na
krzes�ach, nie wiedzia�y, co robi�. Nie umyto szklanek, aby zaoszcz�dzi�
wody.
Wymy�lali teorie i hipotezy, kt�rym pr�bowali nada� podstawy naukowe.
Przez jaki� czas godzili si� z obecnymi trudno�ciami, poniewa� wci�� mieli
nadzieje, �e wszystko wr�ci do normy. Wladas stwierdzi� bez ogr�dek, �e �w
stan rzeczy mo�e si� przeci�gn��. W�wczas kobieta znowu zacz�a p�aka� i
trudno j� by�o uspokoi�. Dzieci zadawa�y pytania, na kt�re nikt nie umia�
znale�� odpowiedzi. Wladas dotyka� raz po raz wskaz�wek zegarka, nie
wiedz�c, co ma pocz��. Bardzo chcia� co� zrobi�, wsta� wi�c i powiedzia�,
�e wyjdzie, aby zobaczy�, co si� dzieje na ulicy.
Dotar�szy do schod�w zwolni� kroku. Stopami wyczuwa� jakie�
przedmioty, kt�rych nie potrafi� rozpozna�. Przytuli� si� do �ciany i
min�� g��wne wej�cie. Zacz�� nas�uchiwa�. Dmucha� zimny wiatr roznosz�c
sterty papier�w, kt�re mi�kko ociera�y si� o bruk. Wladas przypomnia�
sobie swoje w�dr�wki po hacjendzie dziadka. Przystawa� wtedy pod drzwiami
i s�ucha� szelestu li�ci ko�ysz�cych si� drzew; wiatr r�wnie� przynosi�
strz�py rozm�w z dom�w po�o�onych po drugiej stronie kotliny.
Znieruchomia� w oczekiwaniu. Po chwili sun�c stopami przeszed� par�
metr�w. S�uchem poszukiwa� oznak �ycia um�czonego miasta. Oczy, czy to
otwarte, czy to zamkni�te, niezmiennie widzia�y czarn� studnie bez dna.
Jakie to by�o straszne: sta� i na nic nie czeka�. I oto z zapomnianego
kraju dzieci�stwa zbieg�y si� najokropniejsze straszyd�a i osaczy�y go.
Wladas rzuci� si� do ucieczki w kierunku domu. Prawie bieg� �cieraj�c
sk�r� d�oni o mury, w po�piechu potykaj�c na schodach, s�ysz�c za sob�
przera�one g�osy: "Kto tam chodzi? Kim jeste�?" Odpowiada� sun�c w g�ro,
przeskakuj�c po dwa stopnie na raz, a� wreszcie znalaz� si� po�r�d
przyjaci�, kt�rzy wpadaj�c na siebie p�dzili mu na spotkanie i pytali
zaniepokojeni, czy si� nie zrani� i co si� wydarzy�o. Usiad� i odetchn�� z
ulg�. Roze�mia� si�, po czym wyzna� im, �e si� przestraszy� i zawr�ci�
biegiem na g�r�. Na zewn�trz by�o tak samo jak tutaj. Zamkn�wszy si�
sp�dzili tak reszt� dnia, je�li mo�na U�y� s�owa "dzie�". W ciemno�ciach
ka�d� czynno�� nale�a�o wykonywa� powoli i z uwag�, byli wiec zaj�ci; co
odrywa�o ich od rozmy�la�. Rozmawiali przez ca�y czas, m�wili o tym, co
kto robi� w danym momencie, opisywali drobiazgowo ka�dy sw�j ruch. Od
czasu do czasu s�owa, jakie ich ��czy�y, urywa�y si�. Cho� nie mogli by�
tego �wiadomi, wszyscy r�wnocze�nie podnosili g�owy i wstrzymywali oddechy
w oczekiwaniu na cud, kt�ry jednak si� nie zdarzy�. Sko�czy�y si�
wydzielane skrz�tnie cukierki. Jeszcze by�o mleko w proszku i troch�
ciasteczek, ale je�li szybko nie b�dzie �wiat�a, nietrudno przewidzie�, co
si� mo�e sta�. Godziny up�ywa�y. Zn�w si� po�o�yli walcz�c o sen i
oczekuj�c �wietlistego poranka w�lizguj�cego si� przez szyby do pokoju.
Ale zn�w obudzili si�, jak poprzednim razem, z oczyma utkwionymi w czer�.
Pocierali zapa�kami o pude�ko, ale je�li nawet wykrzesali ogie�, by� on
zimny, a p�omienie niewidoczna. W dodatku ko�czy�o si� jedzenie. Wladas
podzieli� mi�dzy wszystkich reszt� ciasteczek i mleka. Przylgn�li do okna
czekaj�c na �wiat�o. Czarna �ciana zdawa�a si� wciska� w ich twarze, mieli
jeszcze do�� du�o wody, ale brakowa�o jedzenia. Budynek, w kt�rym
mieszkali, liczy� dziesi�� pi�ter. Wladas powiedzia� cicho, �e mo�e trzeba
by wej�� na sam� g�r� i zobaczy�, czy nie wida� czego� z daleka. Opu�ci�
ich i zacz�� wdrapywa� si� po schodach. Z mieszka� dochodzi�y go
zaniepokojone g�osy: "Kto tam? Kto idzie?" Podawa� swoje nazwiska, cho�
wiedzia�, �e niewielu go zna. Pytali, czego chce, a na sz�stym pi�trze
us�ysza�: "Mo�e pan i��; jak pan ma ochot�, ale to tylko strata czasu.
By�em tam przed chwil�. Nigdzie nic nie wida�".
Wladas zdoby� si�, na odwag�:
- Sko�czy�o mi si� jedzenie, a jestem z par� ma��e�sk� i dwojgiem
dzieci, czy nie mogliby�cie pa�stwo co� dla nas znale��? G�os odezwa� si�
w odpowiedzi:
- Mamy zapasy jeszcze tylko na dzisiaj. Niestety nie mo�emy pom�c.
Pozosta� par� sekund i zdecydowa�, �e wr�ci. Czy powiedzie� prawd�
przyjacio�om?
Kiedy zarzucili go pytaniami sk�ama�:
- Nie doszed�em do samej g�ry, ale spotka�em kogo�, kto tam by� przed
chwileczk�. Powiedzia�, �e bardzo daleko co� wida�, ale nie potrafi
wyt�umaczy� co.
Nabrali otuchy. Tymczasem on zacz�� przekonywa� wszystkich, �e
najlepiej zrobi, je�li we�mie lewar i spr�buje dosta� si� do sklepu
spo�ywczego, kt�ry znajduje si� o mniej wi�cej sto metr�w od ich budynku.
Nie wiedzia�, co go czeka�o, tam, na zewn�trz. Ciemno�ci zatar�y
mi�dzy lud�mi wszelkie r�nice. Pieni�dze nie s�u�y�y do niczego, podobnie
jak dokumenty. Nie by�o policji, rz�du, prawa. G�os by� wszystkim - za nim
bowiem znajdowa� si� cz�owiek z niezmiennie wyci�gni�tymi r�kami, kt�re
mog�y da�... albo zabra�. Wladas posuwa� si� wzd�u� muru, m�zg pomaga� mu
widzie� zarejestrowane niegdy� szczeg�y. Powoli zbli�a� si� do sklepu.
Cho� uwa�a� sw�j czyn za usprawiedliwiony, jednak dr�a� na my�l o
kradzie�y, jakby w obawie, �e kto� m�g�by go z o b a c z y � . D�onie,
centymetr po centymetrze, w�drowa�y po murze, a� natrafi�y na faliste
wypuk�o�ci �elaznych drzwi.
By� to jedyny sklep spo�ywczy w tej okolicy. Zatrzyma� si� i zacz��
nas�uchiwa�. Odg�osy, jakie go dobieg�y, skojarzy�y mu si� ze szmerami
dochodz�cymi, mimo zamkni�tych drzwi, ze szpitalnej sali. Pochyli� si�,
szukaj�c zamka, ale jego r�ce nie natrafi�y na nic, co by stawia�o op�r.
Drzwi by�y lekko uchylone, wiec nie musia� si� z nimi mocowa�. Pochyli�
si� jeszcze raz i w�lizn�� bezszelestnie. Po prawej stronie powinny by�
p�ki z puszkami i s�odyczami. Zahaczy� o lad�. Wyda� z siebie okrzyk i
natychmiast znieruchomia� w oczekiwaniu. Nikt si� nie odezwa�, nie
us�ysza� te� �adnego innego ha�asu. Wdrapa� si� na lad� i zsun�� na drug�
stron� i macaj�c dooko�a siebie dotar� w g��b sklepu. Dotkn�� jednej
p�ki, obszuka� pud�o. Nic. Niczego tam nie by�o. Pewnie wyprzedano
wszystko, zanim zrobi�o si� ca�kiem ciemno. Uni�s� do g�ry r�k�, szukaj�c
teraz z wi�ksz� niecierpliwo�ci�. Zupe�nie nic, ani jednej rzeczy. Ponowi�
poszukiwania nie troszcz�c si� ju� o to, by nie narobi� ha�asu. R�ce mia�
suche od kurzu. Pochyla� si� teraz i wstawa�, zaniechawszy ostro�no�ci,
wymachiwa� r�kami na wszystkie strony szukaj�c jeszcze raz po k�tach,
obijaj�c si� o �ciany. Jakby k��ci� si� z kim� o to, czego tutaj nie by�o.
Kilkakrotnie powraca� w miejsce, sk�d rozpocz�� poszukiwania. Nie by�o
nic. Nigdzie, w �adnym zak�tku sklepu. Zatrzyma� si� i wkr�tce zapragn��
jeszcze raz przeszuka� wszystko, cho� ju� wiedzia�, �e niczego nie
znajdzie. By� naiwny, s�dz�c, �e przyniesie jedzenie. Ci, kt�rzy nie mieli
zapas�w, wcze�niej od niego zorientowali si�, �e sklep b�dzie jedynym
mo�liwym ratunkiem.
Wladas siad� na pustej skrzynce i pozwoli� p�yn�� �zom. By� g�upcem
wierz�c, �e znajdzie co� w sklepie. Kradzie� zacz�a si� pewnie ju�
wczoraj, kiedy wszyscy tak krzyczeli i ha�asowali. Sk�d teraz we�mie
jedzenie dla tamtych? Poczu� si� bezradny i �mieszny, kiedy sobie
przypomnia�, jaki by� pewny i spokojny na pocz�tku, bawi�c si�
roznoszeniem wody i przygotowywaniem mleka w proszku. I jak w kr�tkim
czasie sta� si� nikim. I co w og�le mo�na by�o robi�? Ma wr�ci� pokonany,
czy powinien i�� poszuka� jakiego� innego sklepu? Nawet nie potrafi�by
powiedzie�, gdzie s� te inne sklepy. A je�liby mu si� uda�o do nich
dotrze�, to sk�d mo�e wiedzie�, czy co� w nich jeszcze b�dzie? Wyszed� na
ulic, bola�y go r�ce, czu� wzbieraj�c� w sobie rozpacz, ale te� wiedzia�,
jak niebezpiecznie by�oby si� jej teraz podda�. Znajdowa� si� sam, w
�wiecie ograniczonym zasi�giem wyci�gni�tych r�k.
Postanowi�. jednak wr�ci� do domu, do swoich niewidocznych przyjaci�
- stawia� teraz d�ugie kroki i szed� szybciej. Zatrzyma� si� gwa�townie,
szukaj�c d�o�mi jakiego� znajomego miejsca. Niczego nie poznawa�.
Zab��dzi�. Nie wiedzia�, gdzie si� teraz znajduje, nie wiedzia�, w jaki
spos�b m�g�by odnale�� drog� do domu. Siad� na kraw�niku; czu� w
skroniach pulsowanie krwi. Wsta� podrywaj�c si� gwa�townie, jakby si�
topi�, i krzykn��:
- Przepraszam, zgubi�em drog�, prosz� mi powiedzie�, jak si� nazywa ta
ulica?!
Krzykn�� jeszcze raz, potem drugi, wci�� g�o�niej, ale nie us�ysza�
odpowiedzi. Cisza zdawa�a si� pog��bia�. Przera�ony zaklina� i b�aga�, aby
kto� mu pom�g�, aby powiedzia�, na jakiej jest ulicy. Ale dlaczego mieliby
si� nad nim litowa�? On sam ze swojego okna nieraz s�ysza� rozpaczliwie
krzyki ludzi, kt�rzy zgubili drog� - wtedy strach podpowiada� mu, �e ci
b�agaj�cy o ratunek mog� napa�� na jego mieszkanie. Zacz�� biec, nie
troszcz�c si� ju�, dok�d p�dzi i wo�a� o zmi�owanie, t�umacz�c, �e �ycie
czterech os�b zale�y od jego powrotu do domu. Nie czepia� si� ju� mur�w,
szed� pospiesznie raz jedn� stron�, raz drug�, krokiem pijanego, �ebrz�c o
informacje i troch� po�ywienia. Nie wiedzia�, jak daleko pozostawi� ulic�,
przy kt�rej mieszka� - wierz�c, �e zaraz j� odnajdzie.
- Nazywam si� Wladas, mieszkam pod numerem 215, bardzo prosz�,
pom�cie mi!
Z ciemno�ci dobiega�y go r�ne g�osy, to niemo�liwe, �eby go nikt nie
s�ysza�. Prosi� i p�aka�, nie czuj�c wstydu, jakby w ciemno�ciach zn�w by�
bezbronnym ma�ym dzieckiem. Ile to ju� czasu min�o? Nie wiedzia�. Zegarek
wci�� tyka�, ale nie m�g� znale�� nic, czym da�oby si� podwa�y� szkie�ko.
W ko�cu i czas przesta� go obchodzi�. Ciemno�� dusi�a go, wdziera�a si� do
wn�trza cia�a wszystkimi porami sk�ry, przemienia�a psychik�. Wladas
przesta� b�aga� o ratunek. Teraz przeklina� ludzi, zarzuca� im pod�o��.
Jego dotychczasowa s�abo�� zmieni�a si� w nienawi��, chwyci� w gar��
ci�ki lewar zdecydowany pos�u�y� si� nim, aby zdoby� �ywno��. Zderzy� si�
par� razy z nadchodz�cymi z naprzeciwka, kt�rzy, jak przed chwil� on, te�
b�agali o po�ywienie. Posuwa� si� dalej, �ciskaj�c w gar�ci lewar. Wpad�
wreszcie na kogo� i pochwyci� go mocno. Cz�owiek krzykn��; ale Wladas nie
wypuszczaj�c z r�k swej zdobyczy, zacz�� pyta�, gdzie si� teraz znajduj� i
jak mo�na zdoby� po�ywienie. By� to chyba jaki� starzec, gdy� pad� na
niego bezw�adnie wstrz�sany �kaniem i przera�eniem. Wladas pu�ci� go.
Ciemno�ci nie wyzu�y go z w�a�ciwego jego naturze zmys�u praktycznego:
w�drowa� uparcie przedzieraj�c si� przez niezmienn� czer� w poszukiwaniu
ratunku.
Nie mo�na by�o sobie pozwoli� - to niegodne cz�owieka - na utrat�
�ycia w taki spos�b. Ponownie zacz�� krzycze� g�o�no wywrzaskuj�c swoj�
sytuacje, b�agaj�c o ratunek, przekonuj�c tych, kt�rzy musieli s�ysze� go
ukryci za swoimi murami, drzwiami, oknami - ale oni pewnie nie mieli si�
lub odwagi, aby mu odpowiedzie�. Kiedy dochodzi� do jakiego� rogu, zawsze
skr�ca� w lewo, �eby nie oddala� si� za bardzo od bloku, w kt�rym
mieszka�. Mo�liwe, �e nie zdaj�c sobie z tego sprawy, kr��y� wci�� po tych
samych ulicach, kto wie, mo�e nawet przeszed� obok swojej bramy.
Wyczerpany, g�odny i spragniony m�wi� do siebie, od czasu do czasu g�o�no
wo�aj�c o ratunek. Jeszcze raz usiad� na kraw�niku i nas�uchiwa� odg�os�w
otoczenia. Wiatr porusza� okiennicami opuszczonych dom�w, z r�nych
kierunk�w dobiega�y rozmaite ha�asy: d�wi�ki niskie i wysokie, szuranie,
chrobot, zgrzyt, g�osy pochodz�ce od zwierz�t lub ludzi - g�odnych
wi�ni�w mroku. Podni�s� do ucha r�k� zwini�t� w tr�bko. S�ysza� wyra�nie
i coraz bli�sze r�wne kroki. Krzykn�� prosz�c o ratunek i zamilk�
zamieniaj�c si� w s�uch. Z oddali us�ysza� m�ski g�os:
Prosz� zaczeka�, zaraz panu pomog�.
Wladas podzi�kowa� m�wi�c, �e nie trzeba si� go ba�, potrzeba mu tylko
troch� jedzenia i chcia�by si� dowiedzie�, jak m�g�by odnale�� sw�j dom.
M�wi� wci�� kiedy poczu�, �e kto� dotkn�� jego ramienia. Podni�s� si� i
zacz�� b�aga� przechodnia, aby go tu nie zostawia� samego. �w cz�owiek
ni�s� ci�ki worek i dysza� ze zm�czenia. Poprosi� Wladasa, aby pom�g� mu
nie�� ci�ar: trzeba podtrzymywa� z ty�u, a on b�dzie szed� przodem.
Wladas hamowa� �kania - poranione r�ce bola�y go jeszcze bardziej pod
wp�ywem ci�aru. M�wi� bez przerwy opowiadaj�c, co mu si� przytrafi�o,
wszystko od samego pocz�tku. Cz�owiek odpowiada� monosylabami i szed�
nadal nawet do�� szybko. Wladas zamilk�, gdy� poczu� co� dziwnego, czego
nie umia� sobie wyt�umaczy�. Z trudem dotrzymywa� kroku swojemu
towarzyszowi, kt�ry z niebywa�� pewno�ci� okr��a� rogi ulic. Zrodzi�o si�
w nim podejrzenie. Kto wie, mo�e tamten widzia�, mo�e dla innych powr�ci�o
�wiat�o?
Zapyta�: - Pan bardzo pewnie stawia kroki, czy... mo�e ju� co� wida�?
M�czyzna przez chwile nie odpowiada�.
- Nie, nic nie widz�, jestem �lepy.
Wladas wyj�ka� nast�pne pytanie:
- Przedtem... te�?
- Te� - odpowiedzia� - jestem �lepy od urodzenia. Idziemy w�a�nie do
Instytutu Niewidomych. Tam mieszkam.
Ogarn�o go paradoksalne uczucie podziwu. Ten cz�owiek zna� ulice,
m�wi� zwyczajnym g�osem, w kt�rym nie by�o rozpaczy do jakiej, on, Wladas,
zdo�a� ju� przywykn��. Teraz obaj znajdowali si� w takich samych
ciemno�ciach, ale dla tego �lepca - powiedzia� mu �e si� nazywa Vasco -
�wiat ciemno�ci by� zwyk�ym �wiatem, kt�ry sk�ada� si� z d�wi�k�w, zapachu
i dotyku. Wyszed� po �ywno�� i potrzebowa� Wladasa, �eby przyd�wiga�
worek.
�lepiec powiedzia� mu, �e ratowali ludzi, kt�rzy zgubili si� w
mie�cie, �e przyprowadzili ju� par� os�b, ale nie maj� tam u siebie
wystarczaj�cej ilo�ci jedzenia. I nie mog� ju� pom�c innym. Ciemno�ci
wci�� trwaj� i nic nie zapowiada, �e si� sko�cz�. Wkr�tce tysi�ce ludzi
zacznie umiera� z g�odu i wycie�czenia i nic na to nie mo�na poradzi�. W
ko�cu przybyli do Instytutu Niewidomych. Wladas pozwoli� si� prowadzi�
przez r�ne pokoje, doszed� do jakiego� miejsca, gdzie posadzono go na
krze�le. Czu� si� jak dziecko, kt�remu zagra�a�o jakie� niebezpiecze�stwo,
ale doro�li uratowali je i teraz sobie siedzi pewne i spokojne. Wypi�
szklank� mleka i zjad� chleb, kt�ry kto� wetkn�� mu w tece. Jednak nie
przestawa� my�le� o swoich przyjacio�ach, kt�rzy, na pewno g�odni, zrywaj�
si� na ka�dy d�wi�k, czekaj�c na jego powr�t. Poprosi�, aby mu pozwolili
porozmawia� z Vaskiem, jego zbawc�. Ponawia� swoje pro�by, by pomogli
r�wnie� jego s�siadom, zamkni�tym w mieszkaniu bez pomocy, ale wci��
s�ysza� te sam� odpowied�. Przekonywali go, �e inni te� potrzebuj� pomocy,
�e budynek jest ogromny, a oni nie s� w stanie zaj�� si� wszystkimi.
Wladas nie potrafi� przesta� my�le� o dzieciach. Prosi�, aby mu wskazali
drogo, �e p�jdzie sam. Wsta�, �eby ju� i��, potkn�� si� o co� i upad�.
Wtedy Vasco powiedzia� im, �e tam w mieszkaniu jest wanna pe�na wody.
Tamci jednak nie uwierzyli mu. Mimo to przynie�li dwa du�e plastykowe
naczynia i Vasco wyprowadzi� Wladasa na ulice. Zwi�zali si� sznurem, aby
i�� jeden za drugim i �eby �atwiej wymija� przeszkody. Vasco powiedzia�,
�e Instytut znajduje si� o pi�� przecznic od jego budynku. Urodzi� si� w
tej dzielnicy, wiec zna� j� bardzo dobrze. Wladas, przywi�zany do swojego
przewodnika, czu� teraz obaw� przed tymi, kt�rzy potrafili nie�� ratunek -
czy rzeczywi�cie pewny? Vasco wybiera� najlepsze przej�cia, nazywa� ulice,
kt�rymi szli, zmienia� kierunek, kiedy us�ysza� podejrzane ha�asy i
okrzyki w�ciek�o�ci.
- To powinno by� tutaj.
Wladas post�pi� par� krok�w i macaj�c dooko�a rozpozna� ga�k� na
bramie swojego budynku. Vasco szepn�� mu, aby zzu� buty, lepiej �eby nie
ha�asowali. Weszli. Wladas poszed� przodem przeskakuj�c po dwa stopnie.
Wszed�szy na trzecie pi�tro, skierowali si� ku drzwiom s�siada. Zapukali
cichutko, potem nieco g�o�niej, ale nikt nie odpowiedzia�. Musieli
znajdowa� si� w mieszkaniu Wladasa, poniewa� zostawi� im klucz, �eby mogli
mie� wod�. Widocznie us�yszeli co�, bo kto� si� odezwa�:
- Kto tam?
- To ja, Wladas, wpu�cie mnie.
Us�ysza� okrzyki rado�ci i niedowierzania, po czym otworzy�y si� drzwi
i tamci rzucili mu si� w obj�cia.
- Jestem. Jak si� macie? Spotka�em przyjaciela, uratowa� mnie, zna
drog�.
Nie powiedzia� im, �e ten przyjaciel to �lepiec. Samo brzmienie tego
s�owa przywodzi�o na my�l nieszcz�cie. Kobieta i dzieci, teraz s�absze i
smutniejsze, otoczy�y go ramionami, a s�siad opowiedzia�, ile
przecierpieli, �e pili tylko wod�, �e nie wierzyli ju� w powr�t
przyjaciela Wladasa. Ten opowiedzia� im o Instytucie Niewidomych i doda�,
�e wszyscy powinni si� tam uda�. Nape�nili dwa naczynia wod�. Vasco
owi�za� je sznurem z ka�dego boku. Pom�g� odnale�� potrzebne rzeczy, aby
je zabra�. Zdj�li buty i rz�dem, trzymaj�c si� za r�ce, poszli w kierunku
schod�w. Zbyt szybko stawiali kroki, �eby nie czyni� ha�asu. Na parterze,
tu� przy wyj�ciu, kto� zawo�a�:
- Kim jeste�cie? Macie co�?
Nikt nie odpowiedzia�. Vasco zacz�� popycha� wszystkich w kierunku
drzwi. S�yszeli, �e w�a�ciciel g�osu ruszy� w ich kierunku, ale ju�
znajdowali si� na ulicy i szli rz�dem. Trudno by�oby ich dogoni�. Szli
nadal bez but�w, aby nie traci� czasu na ich wk�adanie. Wkr�tce poczuli
b�l w stopach, kt�re wci�� napotyka�y nier�wno�ci w bruku. Powr�t zaj�� im
wi�cej czasu z powodu dzieci, a r�wnie� dlatego, �e przystawali, kiedy
tylko s�yszeli jaki� ha�as. Do Instytutu przybyli zm�czeni jak �o�nierze
po ci�kiej przeprawie z wrogiem. Teraz tym �o�nierzom pozwolono odpocz��.
Vasco da� im mleka z p�atkami owsianymi i poszed� naradzi� si� ze
swoimi towarzyszami, co robi�, kiedy sytuacja b�dzie si� przed�u�a�. Inny
�lepiec wskaza� im miejsce do spania. Tym razem nietrudno im by�o zasn��,
ale spali niewiele - Vasco obudzi� ich m�wi�c, �e jest trzecia rano, �e
zdecydowa� si� na opuszczenie Instytutu - wszyscy maj� schroni� si� na
farmie, nale��cej do niewidomych, kt�ra znajduje si� par� kilometr�w za
miastem. Jest to konieczne, poniewa� ko�cz� si� zapasy �ywno�ci i nie ma
sposobu na bezpieczne ich zdobycie. Jest daleko, ale wykorzystaj� tory
kolejowe, kt�re biegn� par� przecznic za Instytutem. Musz� i�� z nimi do
g��wnej sali i tam czeka� na instrukcje dotycz�ce przeprowadzki.
Sala by�a chyba du�a, poniewa� g�osy m�wi�cych odbija�y si� od �cian
lekkim echem. Vasco, zapewne starszy od innych �lepc�w, a mo�e jako ich
szef, zabra� g�os. Powiedzia�, �e je�eli chc� prze�y�, przede wszystkim
musz� zachowywa� si� rozs�dnie. Nast�pnie zwr�ci� si� do swoich �lepych
towarzyszy przypominaj�c im, �e ciemno�ci, kt�re sta�y si� nieszcz�ciem
dla innych ludzi, w ich �yciu nie s� niczym nowym, trudno�� polega tylko
na tym, �e nie mo�na uzyska� ciep�a, aby gotowa� posi�ki, wiec wi�kszo��
produkt�w nie nadaje si� do spo�ycia. Maj� u siebie jedena�cie os�b
przyprowadzonych z ulicy i razem z mieszka�cami Instytutu wszystkich ich
jest dwadzie�cia troje. �ywno�ci, skrupulatnie rozdzielanej w minimalnych
racjach, wystarczy na sze�� lub siedem dni. By�oby rzecz� ryzykown�
oczekiwa�, �e w ci�gu tego czasu �ycie wr�ci do normy, ponadto w ka�dej
chwili nale�y liczy� si� z napa�ci� i kradzie�� ze strony wyg�odnia�ych
ludzi z miasta. Na ich wsp�lnej farmie powinno si� znajdowa� teraz
dziesi�� os�b. Poniewa� uprawiano tam jarzyny, r�wnie� na sprzeda�, by�y
wi�c zapasy i nie brakowa�o wody pitnej: Pozwala�oby to im wy�ywi� ludzi,
oczywi�cie racjonuj�c �ywno��, przez d�u�szy czas. Vasco doda�, �e
mo�liwo�ci prze�ycia, przy do�� sk�pym od�ywianiu, przez okres trzydziestu
do czterdziestu dni, owszem istniej�, ale nie bez uszczerbku dla
organizmu. Konieczne jest wsp�dzia�anie i poddanie si� obowi�zuj�cym od
tej pory zasadom. Nale�y pami�ta�, �e z chwil� opuszczenia Instytutu
trzeba zachowa� milczenie i nie odpowiada� na g�osy z zewn�trz,
niezale�nie od tego, co one b�d� oznacza�y. Doro�li musz� pom�c nie��
puszki z p�atkami owsianymi, syropem oraz inne suche produkty, kt�re
znajduj� si� w budynku. Zaraz potem �lepcy zacz�li pakowa� i rozdziela�
�ywno��.
Nikt nie sprzeciwi� si� nakazom Vasca. �lepcy rozdzielali worki,
walizki i paczki, gdy tymczasem Wladas i pozostali siedzieli ka�dy na
swoim miejscu i czekali. Nie mogli zrobi� nic innego, gdyby si� ruszali,
przeszkadzaliby tamtym. Pracy �lepc�w towarzyszy�y wydawane bardzo g�o�no
polecenia. Siedz�cy, cho� bardzo si� starali, nie potrafili zrozumie� ani
uwierzy�, �e ci, kt�rzy teraz pracowali, znajdowali si� w tych samych co
oni ciemno�ciach. Jak mo�na si� przyzwyczai� do pustki, jak nauczy�
orientacji w przestrzeni? W takich warunkach trudno si� nawet ubra�, nie
mo�na przej�� dw�ch krok�w, �eby na co� nie wpa��, chyba �e si� mia�o
szcz�cie i niczego nie by�o na drodze. Teraz wszyscy �yli w tym samym
czarnym niebezpiecznym �wiecie. Wladas przypomnia� sobie swoje przypadkowe
zetkni�cia z lud�mi w czarnych okularach z bia�� lask�. Zawsze szli
wyprostowani i "patrzyli" prosto przed siebie. To prawda, �e przez ca�e
�ycie po�wi�ci� im tylko par� kr�tkich chwil, kiedy pomy�la� o kt�rym� z
nich ze wsp�czuciem. Ach, gdyby wtedy m�g� wiedzie�, �e te odmienne
istoty, te� stworzone z ko�ci, cia�a i my�li, stan� si� cudotw�rcami,
zbawcami tych, kt�rych oczy s� r�wnie bezu�yteczne teraz, jak ich w�asne -
zawsze.
Podzielili si� na cztery grupy i powi�zali sznurkami jak alpini�ci.
�lepcy znali drog�. Najtrudniej b�dzie jednak przej�� przez kilka ulic i
dosta� si� do tor�w kolejowych. Zarz�dzono, aby i�� w bezwzgl�dnej ciszy.
Wladas znalaz� si� w ostatniej grupie; ni�s� niewielki tobo�ek. Kiedy
wyszli, poczuli na twarzach ch��d panuj�cy na zewn�trz. Zacz�li porusza�
nogami, rozpoczynaj�c sw� �lep� w�dr�wk�. Teraz, kiedy mieli przewodnik�w,
ciemno�ci by�y ich ochron�. Gdy czujemy, �e naszemu �yciu zagra�a
niebezpiecze�stwo, przyoblekamy si� w twardy pancerz egoizmu. Anonimowe
krzyki ub�agania, dobiegaj�ce z ciemno�ci, by�y tylko informacj�, �e tam,
sk�d one pochodz�, znajduje si� przeszkoda, kt�r� nale�y omin�� z daleka.
Ludzie nios�cy jedzenie cofali si� przed lud�mi �ebrz�cymi o kawa�ek
chleba, kt�ry mo�e pozwoli�by im prze�y�. Wiatr niezmiennie ni�s�
rozpaczliwe wo�ania, a dziwni rozbitkowie wiedzeni przez �lepych sternik�w
nie przerywali swojej okrutnej ucieczki. Kiedy poczuli pod stopami
prowadz�ce w niesko�czon� ciemno�� twarde stalowe szyny, odetchn�li z
ulg�. Jeszcze tylko trzeba przej�� przez szos�, na kt�rej mog�y si�
znajdowa� ludzkie "przeszkody", a dalej nale�a�o tylko unosi� wy�ej nogi.
Jednak w�dr�wka ta okaza�a si� m�cz�ca: musieli dobrze mierzy� kroki, �eby
nie potyka� si� o podk�ady. Wladasowi wydawa�o si�, �e up�yn�o wiele
godzin, ale zdawa� sobie spraw�, �e jest to z�udzenie. Nagle zatrzymali
si�. Vasco podchodzi� do ka�dej grupy i oznajmi�, �e na torach stoi
lokomotywa, a mo�e i ca�y poci�g. Poszed� sam, �eby to sprawdzi�. Usiedli
��dni odpoczynku. Wreszcie szeptem podali sobie z ust do ust wiadomo��, �e
ju� mo�na rusza�. Musieli obej�� wagony. Z jednego z nich dobiega� ha�as.
Przeszli obok z bij�cymi sercami, ich uszy niemal ociera�y si� o drewniany
bok wagonu. Tam by� cz�owiek lub zwierze - jaka� umieraj�ca istota.
Zostawili �w g�os za sob� poruszaj�c strudzonymi stopami w nie ko�cz�cej
si� w�dr�wce wci�� naprz�d. Wladasowi przypomnia� si� d�ugi marsz z
czas�w, kiedy odbywa� s�u�b� wojskow�. Pali�o wtedy s�o�ce, oddzia� z
trudem pow��czy� obola�ymi nogami; wydawa�o si�, �e nigdy nie sko�czy si�
ta udr�ka. Jak�e teraz Wladas id�cy w czarnym kapturze skaza�ca zazdro�ci�
tamtemu zmordowanemu Wladasowi. Ciemno�ci zdawa�y si� odziera� z �ycia
ca�e jego cia�o od g�owy do st�p w butach, jakby tylko buty nios�y,
wydeptuj�c ostre kamienie spomi�dzy nieodmiennie powtarzaj�cych si� belek
podk�ad�w, to co jeszcze z niego pozosta�o.
Zdziwi� si�, kiedy id�c w �lad za sznurem nagle us�ysza� chrzest
piasku. Sam nie wiedz�c dlaczego, stwierdzi� z ca�ym przekonaniem, �e
znajduje si� na wsi. W jaki spos�b �lepcy znale�li to miejsce? Mo�e
kierowali si� w�chem, mo�e drzewa pachn� dla nich tak, jak dla nas �wie�a
dojrza�a cytryna? Wci�gn�� powietrze w p�uca. Zna� sk�d� ten zapach, tak,
to eukaliptus. Wyobrazi� sobie drzewa eukaliptusowe rosn�ce w rz�dach po
obu stronach drogi, kt�r� w�a�nie przemierzali. Doszli do celu. Bardzo
trudno jest przyzwyczai� si� do zmian w otoczeniu niczego nie widz�c.
Pozwolono im m�wi�, wiec wszyscy naraz zacz�li zadawa� pytania, ale nie na
wszystkie otrzymywali odpowiedzi. W domu by�o o�miu �lepc�w i para
pracownik�w. Vasco rzek� im, �e mog� odpocz��, ale oni wcze�niej posiadali
lub pok�adli si� na ziemi. Wladas ulokowa� si� obok swoich s�siad�w.
Niekt�rzy z przyby�ych spali ju� na go�ej ziemi. Z g��bi ciemno�ci
dobiega�y zduszone �kania, mo�na rzec, �e pochodzi�y z pokoju obok, za�
inny g�os dochodzi� jakby z ni�szego pi�tra. Wydawa�o si�, �e walka o to,
aby nie umrze� z g�odu si� sko�czy�a. �lepcy przynie�li zimn� zup�, w
kt�rej wyczuli smak miodu i owsianki. Vasco z trudem kierowa� ich ruchami,
�eby nie wpadali na siebie. A co z tymi, kt�rzy pozostali w mie�cie? Co z
chorymi w szpitalach? A z dzie�mi? Tymi najmniejszymi, niemowl�tami? Nikt
nie wiedzia� ani nie chcia� wiedzie�. Wielkie kl�ski zwykle mniej
przera�aj� od drobnych nieszcz��, kt�re dotykaj� nas bezpo�rednio.
Uciekinierzy nie musieli "zamyka� oczu na widok" przera�aj�cych scen, na
�mier� i zniszczenie, jakie pozostawili za swoimi plecami. Byli zamkni�ci
w sobie, a ich wyobra�enia mog�y by� tylko nast�pstwem w�asnych niewiele
maj�cych wsp�lnego z rzeczywisto�ci� przypuszcze�. Wladas kr��y� najpierw
po swoim mieszkaniu, gdzie dobrze zna� meble i sprz�ty, kt�rych dotyka�,
potem szed� po znanej sobie ulicy i w�wczas wymacywa� zapami�tane
kraw�dzie mur�w i wypuk�o�ci... ale w nowym otoczeniu jego palce wchodzi�y
w kontakt z nowymi przedmiotami i nie mog�y da� mu informacji o ca�o�ci.
Vasco i inni �lepcy zebrali si� w celu ustalenia obowi�zuj�cych norm
�ycia. By�o jasne, �e uratowani powinni w jak najkr�tszym czasie naby�
umiej�tno�ci, jakimi dysponowali niewidomi. W warzywnikach ros�a marchew i
pomidory. W sadzie dojrzewa�y owoce nadaj�ce si� ju� do jedzenia. Nale�a�o
wyznaczy� racje �ywno�ciowe - oczywi�cie dla dzieci troch� wi�ksze. Kto�
wyrazi� w�tpliwo��, czy warzywa mog� rosn�� w ciemno�ciach. Cz�owiek
zajmuj�cy si� hodowl� powiedzia�, �e ca�y czas karmi� dr�b, ale od
pierwszego dnia ciemno�ci kury nie znios�y ani jednego jajka. Kozy nie
by�y uwi�zane i nikt nie wiedzia�, czy �yj�. Ka�dy ocalony mia� za zadanie
uczestniczy� w pracach og�lnych, nawet gdyby przysparza� wi�cej k�opotu
prowadz�cym go �lepcom, ni� ni�s� po�ytku.
Kiedy Wladas pozby� si� uczucia zagro�enia, zacz�� zastanawia� si� nad
swoimi reakcjami w ciemno�ciach. Podczas gdy m�wi�, nie szuka� oczu
rozm�wcy, nic te� nie mog�o pom�c mu w argumentowaniu: ani lekkie
zmarszczenie brwi, ani skini�cie g�ow�. Ponadto nigdy nie mia� pewno�ci,
czy jest s�yszany. A gdy sam wypowiadaj�c s�owa zaprzesta� pos�ugiwania
si� mimik� twarzy, zrozumia�, dlaczego niegdy� widziane twarze �lepc�w
przera�a�y go swoj� bezwyrazisto�ci�, brakiem ekspresji. Rozmowy
"widz�cych" stawa�y si� dziwnie nienaturalne - je�li kt�ry� nie otrzymywa�
natychmiastowej odpowiedzi, zdawa�o mu si�, �e jego s�owa nie dotar�y do
adresata.
Zatroszczono si� r�wnie� o spanie: wszyscy mieli przebywa� we wsp�lnym
baraku - ka�dy otrzyma� pos�anie ze s�omy pokryte grubym p��tnem.
Uregulowano te� spraw� korzystania z niewielu ubikacji. Wreszcie Vasco
powiedzia�, �e jest dziesi�ta wiecz�r i trzeba p�j�� spa�. Ka�dy �lepiec
mia� opiekowa� si� ma�� grup� ludzi, do kt�rych zwraca� si� po imieniu i
kt�rych prowadzi� rz�dem. Ale i tak ka�dy na co� wpada�. Kiedy zebrani
us�yszeli �art na ten temat, nieoczekiwanie rozleg� si� og�lny �miech.
Wladas wiedzia�, �e musi pozostawa� na swoim miejscu, dop�ki nie
przyjdzie po niego �lepiec, kt�ry mia� pod opiek� jego grup�. Nie chcia�
nikogo obudzi�, wiec tylko wyszepta� imi� Vasca i poczeka�. Nie rozumia� w
jaki spos�b p