3393

Szczegóły
Tytuł 3393
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3393 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3393 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3393 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

CLIVE BARKER POWR�T Z PIEK�A PRZE�O�Y�: PAWE� KWIATKOWSKI Dla Mary Chcia�bym porozmawia� z duchem pradawnej kochanki Zmar�ej nim narodzi� si� b�g mi�o�ci John Donn� "B�stwo mi�o�ci" ROZDZIA� PIERWSZY Frank tak bardzo zaj�ty by� rozwi�zywaniem zagadki, �e nie us�ysza�, kiedy zacz�� bi� dzwon. Kostka Lemarchanda by�a skonstruowana przez prawdziwego mistrza. Zagadka polega�a na tym, �e w �aden spos�b nie mo�na by�o dosta� si� do �rodka. M�wiono za� Frankowi, �e w �rodku kostki s� cuda. Nie mia� poj�cia, gdzie mog� by� punkty nacisku na kt�rejkolwiek z sze�ciu czarnych, lakierowanych �cian kostki. Wiedzia� tylko, �e musi je wcisn��, �eby zwolni� cz�� tej tr�jwymiarowej laubzegi. Frank widzia� ju� podobne zabawki; g��wnie w Hongkongu. By�y to przedmioty w chi�skim stylu: metafizyka wt�oczona w kawa�ek drewna. W tym jednak przypadku Francuz nada� chi�skiemu geniuszowi technicznemu nowy wymiar. By� to pokaz perwersyjnej logiki, ca�kowicie w�asnego autorstwa. Je�li istnia� system rozpracowania kostki, nie uda�o si� Frankowi go odkry�. Dopiero po kilku godzinach wype�nionych pr�bami i b��dami, efekt przynios�o prawid�owe u�o�enie kciuk�w, �rodkowego i ma�ego palca. Ledwie s�yszalny trzask i wreszcie - zwyci�stwo! Segment kostki wysun�� si� spoza pozosta�ych cz�ci. Frank dokona� zatem dw�ch odkry�. Po pierwsze stwierdzi�, �e wewn�trzne powierzchnie s� doskonale wypolerowane. Zamazane, skrzywione odbicie twarzy Franka b�yszcza�o na polakierowanej powierzchni. Drugim odkryciem by�a nast�puj�ca konstatacja: Lemarchand, mistrz w konstruowaniu pozytywek, tak zbudowa� kostk�, �e otwarcie jej uruchamia�o mechanizm muzyczny. Kostka zacz�a wybrzd�kiwa� kr�ciutk�, banaln� melodyjk�. Zach�cony swoim sukcesem, Frank ze zdwojon� energi� pracowa� nad kostk�. Szybko znalaz� miejsce, gdzie w wy��obienie zachodzi�a naoliwiona zatyczka. To naprowadzi�o go na kolejne zawi�e elementy konstrukcji kostki. Krok po kroku, Frank obracaj�c nast�pn� cz�stk� kostki lub j� przesuwaj�c - uruchamia� mechanizm odgrywaj�cy dalsze cz�ci muzycznej frazy. Kontrapunkt melodii rozwija� si�, a� pierwotna linia melodyczna zagubi�a si� gdzie� w nat�oku �piewnych ozdobnik�w. W pewnej chwili dzwony zacz�y bi�: monotonnie i ponuro. Frank jednak ich nie s�ysza�, a w ka�dym razie nie zdawa� sobie z tego sprawy. Gdy zabawka by�a ju� prawie ca�kowicie zdemontowana, lustrzane wn�trze kostki rozst�pi�o si�, Frank zda� sobie spraw�, �e �o��dek podchodzi mu do gard�a. Na d�wi�k dzwon�w. Na chwil� oderwa� si� od pracy. Przypuszcza�, �e ha�as dochodzi z ulicy, ale rych�o oddali� to przypuszczenie. Zacz�� pracowa� nad graj�c� kostk� kr�tko przed p�noc�. Od tego czasu min�o ju� kilka godzin. Frank nie postrzeg� up�ywu czasu, ale nie potrafi� nie wierzy� swojemu zegarkowi. Ale przecie� w tym mie�cie nie by�o ko�cio�a, w kt�rym - bez wzgl�du na to, jak bardzo zdesperowani byliby jego wierni - bi�yby dzwony o tej porze. Nie. Odg�os dochodzi� raczej z daleka. Przenika� przez niewidzialne drzwi. To w�a�nie do otwarcia tych drzwi pos�u�y� mia�a kostka Lemarchanda. Wszystko, co obieca� Kircher sprzedaj�c Frankowi kostk�, by�o zgodne z prawd�. Frank znalaz� si� na progu innego �wiata - na skraju prowincji niesko�czenie oddalonej od pokoju, w kt�rym s�dzi�, �e si� znajduje. Niesko�czenie daleko, ale mimo wszystko - nagle - bardzo blisko. Ta my�l sprawi�a, �e oddech Franka przy�pieszy� gwa�townie. Przewidywa� ten moment dok�adnie; planowa� to swoiste "ods�oni�cie kurtyny" ka�d� cz�stk� umys�u. Lada chwila tutaj b�d�. Ci, kt�rych Kircher nazywa� Cenobitami. Teolodzy Obrz�dku Blizny, Wezwani oderw� si� od swoich eksperyment�w nad wy�szymi stanami rozkoszy. Przyb�d� szczyc�c si� swym wiekiem wobec tego �wiata upadku i b��du. Pracowa� nieprzerwanie przez ca�y ubieg�y tydzie�, by przygotowa� dla nich odpowiednie miejsce. Go�e pod�ogi zosta�y solidnie wyszorowane i obsypane p�atkami kwiat�w. Na zachodniej �cianie przygotowa� dla nich co� w rodzaju o�tarza. Aby zjedna� sobie ich sympatie, ozdobi� go r�nymi darami. Kircher zapewnia� go, �e dary te u�atwi� im odprawienie nabo�e�stw. By�y tam ko�ci, czekoladki, ig�y... Na lewo od o�tarza sta� dzban wype�niony moczem - efekt siedmiodniowych zbior�w Franka. M�g� by� potrzebny w razie, gdyby wymagali jakiego� spontanicznego gestu samozbezczeszczenia. Po prawej, za rad� Kirchera, Frank umie�ci� talerz wype�niony g�owami go��bic. Dopatrzy� ka�dej cz�ci rytua�u inwokacji. �aden z kardyna��w, marz�cych o papieskiej tiarze, nie by�by w tym pilniejszy. Ale teraz, gdy odg�os dzwonu przybra� na sile i ca�kiem zag�uszy� pozytywk�, Frank zl�k� si�. - Za p�no - wyszepta� do siebie licz�c, �e w ten spos�b zd�awi rosn�cy strach. Urz�dzenie Lemarchanda by�o jednak rozmontowane; ostatni uk�ad przekr�cony. Nie by�o ju� czasu, ani na wym�wki, ani na �al. Poza tym, czy� nie po to ryzykowa� �yciem i zdrowiem, �eby umo�liwi� sobie dokonanie tego odkrycia? Nawet teraz droga do przyjemno�ci sta�a otworem dla garstki ludzi, kt�rzy o tych rozkoszach wiedzieli. Kt�rzy znali tajemnice przyjemno�ci, jakie na nowo mog�y okre�li� granice tego, co dost�pne jest zmys�om. Poprzez poznanie tych sekret�w Frank chcia� wyzwoli� si� z otaczaj�cego go b��dnego ko�a po��dania, uwodzenia i zawodu - a wi�c od tego wszystkiego, od czego nie potrafi� si� uwolni� od p�nej m�odo�ci. Gdyby posiad� t� wiedz�, jego �ycie by�oby ca�kiem inne. Przecie� nikt chyba nie mo�e pozosta� taki sam po prze�yciu g��bi takiego uczucia. Go�a �ar�wka zwisaj�ca ze �rodka sufitu przygas�a i zaraz potem poja�nia�a. I jeszcze raz poja�nia�a i przygas�a. Ja�nia�a i przygasa�a teraz w rytm odg�os�w dzwon�w, za ka�dym uderzeniem �arz�c si� mocniej. Mi�dzy uderzeniami w pokoju zapada�y ca�kowite ciemno�ci. Tak, jakby �wiat, w kt�rym egzystowa� przez dwadzie�cia dziewi�� lat, przesta� istnie�. A potem dzwon odezwa� si� znowu. �ar�wka ja�nia�a �wiat�em tak silnym, �e wydawa�o si� nie do pomy�lenia, by kiedykolwiek zamigota�a. I przez kilka cennych sekund Frank zn�w sta� w znajomym miejscu, a drzwi zn�w prowadzi�y po prostu na schody - w g�r�, w d�, na ulic�. Za oknami Frank m�g�by ju� zobaczy� budz�cy si� ranek, gdyby tylko mia� ch�� i si�� oderwa� wcze�niej umocowane zas�ony. Z ka�dym odg�osem bicia dzwon�w �wiat�o �ar�wki przybiera�o na sile. Widzia� w�wczas urywane obrazy zmieniaj�cego si� otoczenia. Na wschodniej �cianie zarysowa�y si� p�kni�cia. Ceg�y momentalnie zacz�y wysuwa� si� spomi�dzy spoin i wyskakiwa� na boki. R�wnie ostro widzia� przestrze� poza pokojem, sk�d dobywa� si� ha�as bij�cego dzwonu. Przestrze� wype�nia�y... ptaki. Olbrzymie kosy uwi�zione w gwa�townej burzy. Tylko tyle m�g� wyczu�. Tylko tyle wiedzia� o prowincji, z kt�rej przybywa�y hierofanty: zagubione, kruche, po�amane rzeczy. Upada�y i powstawa�y na nowo. Swoim strachem przepe�nia�y ciemno�ci. Wkr�tce �ciany zn�w sta�y na swoim miejscu, a dzwon zamilk�. �ar�wka zgas�a. Tym razem zdawa�o si�, �e ju� na dobre. Frank sta� w ciemno�ciach. Milcza�. Nawet gdyby pami�ta� przygotowane s�owa powitania, jego j�zyk nie by�by w stanie ich wypowiedzie�. Usta mu spierzch�y. Znieruchomia�y. Wtem o�lepi�o go �wiat�o. Tym razem bi�o od nich: od kwartetu Cenobit�w. �ciana za nimi zasklepi�a si�. Cenobici zaj�li pok�j. Razem z nimi w pokoju pojawia�y si� i znika�y fosforyzuj�ce �wiat�a, niczym odb�yski rybich �usek w morskiej toni. B��kitne, zimne - bez uroku. Frank by� zaskoczony, �e nigdy dot�d nie zastanawia� si�, jak wygl�daj� Cenobici. Jego wyobra�nia - bardzo tw�rcza, gdy chodzi�o o oszustwa i kradzie�e - w tym przypadku zawiod�a: umiej�tno�� zobrazowania sobie tych wa�nych b�d� co b�d� os�b by�a poza zasi�giem jego mo�liwo�ci. Nawet nie pr�bowa�. Dlaczego jednak by� tak zrozpaczony? Dlaczego ba� si� na nich spojrze�? Czy to pokrywaj�ce ka�dy skrawek ich cia�a blizny wywo�ywa�y jego przestrach? Cia�a ich by�y ponak�uwane, poszatkowane, porozszarpywane i jakby potargane w popiele. Bi� od nich zapach przypominaj�cy wanili�. Zapach by� s�odkawy, ale mimo to przebija� przeze� dobywaj�cy si� z ich cia� od�r. �wiat�o nasili�o si�, wi�c Frank m�g� si� im przyjrze� dok�adniej... Mo�e z powodu tego �wiat�a zdawa�o mu si�, �e nie ujrza� nawet �ladu rado�ci czy cho�by cz�owiecze�stwa na ich okaleczonych twarzach. Tylko rozpacz i dziki g��d. Frankowi zbiera�o si� na wymioty. - Co to za miasto? - zapyta� jeden z czterech. Jego p�ci prawie nie mo�na by�o rozpozna�. Odzie�, miejscami poprzyszywana do sk�ry, zas�ania�a intymne cz�ci jego cia�a. Absolutnie nic nie mo�na by�o wywnioskowa� ani z brzmienia jego g�osu, ani z przemy�lnie zniekszta�conych rys�w. Kiedy m�wi�, haki przek�uwaj�ce mu powieki porusza�y zawi�� pl�tanin� �a�cuch�w przeprowadzonych przez skrawki cia�a i ko�ci. Ruch �a�cuch�w ods�ania� po�yskuj�ce mi�nie jego twarzy. - Zada�em ci pytanie - powiedzia� przybysz. Frank nie odpowiedzia�. Nazwa miasta by�a ostatni� rzecz�, jak� potrafi� sobie przypomnie�. - Czy zrozumia�e� pytanie? - szorstko odezwa�a si� posta� obok. Jej g�os, dla odmiany, by� jasny i nami�tny, jakby nale�a� do urokliwej dziewczyny. Ka�dy skrawek jej twarzy by� misternie wytatuowany. Siatka nak�u� na ka�dym skrzy�owaniu linii poziomych i pionowych przypi�ta by�a do ko�ci czaszki. Podobny wz�r pokrywa� j�zyk przybysza. - Czy ty w og�le wiesz, kim my jeste�my? -zapyta�a posta�. - Tak - wyduka� wreszcie Frank. - Wiem. Oczywi�cie, �e wiedzia�. Sp�dzi� z Kircherem d�ugie noce, zag��biaj�c si� w aluzje wy�awiane z dziennik�w Bolingbroke'a i Gillesa de Rais. Ca�a ludzko�� wiedzia�a o Obrz�dku Blizny. On te�. Ale mimo to... oczekiwa� czego� innego. Oczekiwa� jakiej� oznaki licznych wspania�o�ci, do kt�rych Cenobici mieli dost�p. My�la�, �e przyb�d� z kobiet�; namaszczon�, sk�pan� w mleku. Kobiet� ogolon� i do�� siln�, by dokona� aktu mi�o�ci. Chcia� kobiet wyperfumowanych, o udach dr��cych z niecierpliwo�ci, by si� rozewrze�. Kobiet o pe�nych po�ladkach - takich, jakie uwielbia�. Czeka� na westchnienia. Na omdlewaj�ce cia�a spoczywaj�ce w�r�d kwiat�w, niczym na mi�kkim kobiercu. Oczekiwa� dziewiczych samic, kt�rych ka�dy zakamarek cia�a by� got�w do ekstazy na jego skinienie. Marzy� o kobietach, kt�rych umiej�tno�ci wprawi� by go mog�y w os�upienie. Jeszcze, jeszcze - do niewyobra�alnej rozkoszy. Zapomnia�by z ch�ci� o ca�ym �wiecie w ramionach takiej kobiety. �y�by nami�tno�ci�, zapomnia�by o wzgardzie. Ale niestety. Ani kobiet, ani westchnie�. By�y tylko te bezp�ciowe stwory o pofa�dowanych cia�ach. Zabra� g�os trzeci z przyby�ych. Jego rysy gubi�y si� w bliznach - rany wi�y si� po ca�ej twarzy. P�cherze przes�ania�y mu oczy, a wypowiadane s�owa przypomina�y nieartyku�owane mamrotanie. Usta by�y kompletnie zdeformowane. - Czego chcesz? - zapyta� Franka. Przyjrza� si� pytaj�cemu z wi�ksz� dok�adno�ci� i pewno�ci� siebie ni� dw�m poprzednim. Strach opuszcza� go z ka�d� sekund�. Wizje zatrwa�aj�cych scen zza �ciany odchodzi�y w niepami��. By� sam na sam z tymi zgrzybia�ymi typami. Z bij�cym od nich smrodem, udziwnionymi odkszta�ceniami. Z rzucaj�c� si� w oczy s�abo�ci�. Obawia� si� ju� tylko ataku md�o�ci. - Kircher powiedzia� mi, �e b�dzie tu was pi�ciu - powiedzia� Frank. - In�ynier przyb�dzie tu, kiedy nadejdzie czas - pad�a odpowied�. - Pytamy ci� wi�c raz jeszcze: czego chcesz? Frank uzna�, �e najlepiej b�dzie, je�li odpowie im wprost. - Chc� rozkoszy - odpowiedzia�. Kircher powiedzia�, �e wiecie o rozkoszy wszystko. - O tak. wiemy - odpar� pierwszy z nich. -Wszystko, czegokolwiek pragn��e�. - Tak? - Oczywi�cie. Oczywi�cie - gapi� si� na Franka nienaturalnie ods�oni�tymi oczami. -A o czym marzy�e�? - zapyta�. Pytanie postawione prosto z mostu stropi�o go. Jak�e mogli oczekiwa�, �e Frank ubierze w s�owa natur� fantazji tworzonych przez jego po��danie? Szuka� odpowiednich s��w, kiedy jeden z nich powiedzia�: - Ten �wiat... nie jeste� z niego zadowolony? - Nie za bardzo - odpowiedzia�. - Nie jeste� pierwszym, kt�rego m�czy trywialno�� tego �wiata - pad�a odpowied�. - Byli i inni. - Niewielu - dorzuci�a pokryta siatk� twarz. - Prawda. W najlepszym razie garstka. Ale tylko nieliczni o�mielili si� u�y� Konfiguracji Lemarchanda. Byli to m�czy�ni tacy jak ty. Spragnieni nowych mo�liwo�ci. Tacy, kt�rzy s�yszeli o naszych umiej�tno�ciach nie znanych w twoich okolicach. - Oczekiwa�em, �e... - zacz�� Frank. - Wiemy, czego� oczekiwa� - Cenobita zripostowa� znienacka. - Rozumiemy a� za dobrze, o co chodzi w twoim szale�stwie. Nie ma w tym nic nowego. Frank chrz�kn��. - Wi�c - zacz�� znowu - wiecie, o czym marz�. Tylko wy mo�ecie da� mi t� rozkosz. Twarz jednego z nich rozwar�a si� w u�miechu, o ile mo�na to tak nazwa�. Jego usta wygl�da�y jak pysk pawiana. - Nie tak� rozkosz, o jakiej my�lisz - brzmia�a odpowied�. Frank chcia� mu przerwa�, ale stw�r w uciszaj�cym ge�cie podni�s� d�o�. - My stawiamy warunki. Mo�esz straci� panowanie nad sob� - powiedzia� przybysz. - Warunki, kt�rych twoja wyobra�nia, cho�by trawiona malaryczn� gor�czk�, nigdy by nie przewidzia�a. - ... tak? - O tak. Z ca�� pewno�ci�. Twoje najbardziej skrajne zboczenia s� dziecinn� zabawk� w por�wnaniu z tym, czego mo�esz do�wiadczy�. - Czy chcesz w nich wzi�� udzia�? - zapyta� drugi Cenobita. Frank spojrza� na blizny i haki. J�zyk sko�owacia� mu na nowo. - Czy chcesz tego? Na zewn�trz, niemal na wyci�gni�cie r�ki, wkr�tce b�dzie si� budzi� dzie�. Dzie� po dniu obserwowa� z okna tego pokoju budz�c� si� ulic�. Pakowa� si� w jeszcze jedn� bezsensown� gr�. Ale wiedzia�, �e �wiat nie jest w stanie da� mu ju� niczego, co by go mog�o podnieci�. Wysi�ek -owszem, tego m�g� mie� w br�d. Ale nie mog�o by� mowy o �adnej satysfakcji. Tylko pustka. Nag�e po��danie i r�wnie nag�a oboj�tno��. Ju� dawno zrezygnowa� z tego bezowocnego wysi�ku. Droga do czego� wi�cej wiedzie przez odczytywanie dziwnych znak�w czynionych przez te stwory. Cen� jest tylko ambicja. By� got�w j� zap�aci�. - Poka�cie mi cho� troch� - powiedzia�. - Stamt�d nie ma ju� powrotu. Czy to rozumiesz? - Poka�cie. Cenobitom nie potrzeba by�o dalszych zach�t. Kurtyna posz�a w g�r�. Frank us�ysza� skrzypienie otwieranych drzwi. Zwr�ci� twarz w t� stron�. �wiat za progiem znikn��. W tym miejscu panowa�y teraz te same, tchn�ce atmosfer� grozy ciemno�ci, z kt�rych wyszli cz�onkowie Obrz�dku. Obejrza� si� do ty�u, by Cenobit�w poprosi� o wyt�umaczenie. Ale ich ju� tam nie by�o. Dowodem ich niedawnej obecno�ci by� jednak zmieniony wygl�d pokoju. Z pod�ogi znikn�y p�atki kwiat�w. Wota dzi�kczynne na �cianach sczernia�y, jakby od gor�ca niewidocznego p�omienia. Od�r uderzy� go w nozdrza z tak� moc�, �e ba� si�, i� zacznie krwawi�. Ale sw�d spalenizny to tylko pocz�tek. Wkr�tce g�owa Franka t�tni�a niemal tuzinem innych zapach�w. Perfumy, kt�re poprzednio ledwo wyczuwa�, teraz nagle przybra�y na sile. Zapach kwiat�w, farby na suficie i sok�w drzewa, z kt�rego wykonane by�y deski pod�ogi. Wszystko to rozbrzmiewa�o mu w g�owie. M�g� nawet poczu� ciemno�� za drzwiami. Odurza� go smr�d setek tysi�cy ptak�w. Zakry� r�k� usta i nos, by powstrzyma� ten istny atak zapach�w, ale smr�d potu jego w�asnej d�oni przyprawi� go o zawroty g�owy. Chcia�o mu si� wymiotowa�, lecz koniuszki nerw�w na ca�ym ciele zacz�y przekazywa� do jego m�zgu sprzeczne z sob� i coraz to nowe wra�enia. Zdawa�o si�, �e czuje, jak py�ki kurzu gwa�townie zderzaj� si� z jego sk�r�. Ka�dy oddech dra�ni� wargi. Od ka�dego mrugni�cia bola�y go powieki. ��� parzy�a w gardle, a w��kienko wczorajszego befsztyka, kt�re utkwi�o mu mi�dzy z�bami, przyprawia�o o potworne b�le. Poczu� pieczenie, gdy mikroskopijnej wielko�ci kropelka t�uszczu spad�a mu na j�zyk. Uszy tak�e odczuwa�y ze zwielokrotnion� wra�liwo�ci�. G�ow� przepe�nia�y tysi�ce d�wi�k�w. Cz�� z nich dobywa�a si� z jego p�uc. Powietrze wiej�ce mu przez b�benki przypomina�o huragan. Ruchy jelit rodzi�y seri� przera�aj�cych szelest�w. By�y te� i inne d�wi�ki, niezliczone ha�asy napadaj�ce go ze wszystkich stron. Gniewne, podniesione g�osy szepta�y zakl�cia mi�osne; wrzaski i ryki, urywane piosenki i p�acz. Co to by�o? �wiat? Poranne pobudki w tysi�cach dom�w? Frank nie potrafi� ws�ucha� si� w te g�osy. Kakofonia d�wi�k�w uniemo�liwia�a jak�kolwiek analiz�. Ale by�o tam te� co� gorszego. Oczy! O, Bo�e na niebiosach! Nigdy nie przypuszcza�, �e mog� by� a� tak przera�aj�ce. On, kt�ry my�la�, �e nie ma takiej rzeczy pod s�o�cem, kt�ra mog�aby go przestraszy�. Frank a� zatoczy� si�! Wsz�dzie wizje! Go�y sufit sta� si� oniemiaj�c� geografi� �lad�w p�dzla. Sploty nitek jego koszuli nios�y niemo�liw� do ud�wigni�cia gro�b�. Frank zauwa�y�, �e w rogu pokoju, na g�owie go��bicy, drgn�� jaki� okruch. Go��bia g�owa mrugn�a do niego porozumiewawczo. O nie! Tego by�o za wiele! Za wiele! Przera�ony do granic wytrzyma�o�ci Frank zacisn�� oczy. Ale wewn�trz by�o wszystkiego jeszcze wi�cej ni� tam, gdzie m�g� si�gn�� wzrokiem, gdy mia� otwarte oczy. Gwa�towne uderzenie wspomnie� poruszy�o go do g��bi. Widzia�, jak ssie mleko matki. Zakrztusi� si�. Czu� czyje� r�ce na sobie (czy by�a to b�jka czy te� braterski u�cisk?). Uchwyt dusi� go coraz bardziej i brutalniej. Kr�tkie mu�ni�cia wra�e�, wszystkie �wi�te nakazy nakre�lone doskona�� r�k� na korze m�zgowej �ama�y go si�� huraganu, powoduj�c, �e nie by� w stanie o nich zapomnie�. Czu�, �e zaraz wybuchnie. Oczywi�cie �wiat poza jego g�ow� - pok�j, ptaki za drzwiami - nie by� nawet w po�owie tak przera�aj�cy, jak wspomnienia pod powiekami. Lepiej b�dzie, jak otworz� oczy - pomy�la�. Powieki jednak odm�wi�y mu pos�usze�stwa; nie m�g� ich podnie��. Nie chcia�y si� odklei�. �zy, jaka� wydzielina, zaszy�y je niczym ig�a z nitk�. Przypomnia� sobie opowie�ci o Cenobitach: o hakach i �a�cuchach. Czy�by poddali go ju� swoim chirurgicznym praktykom? A mo�e na zawsze zamkn�li przed nim �wiat dost�pny wzrokowi i uwi�zili pod powiekami? Skazali go na wieczne do�wiadczanie wspomnie�... W obawie o w�asne zdrowie zacz�� b�aga� ich, cho� nie by� pewien, czy nadal s� w zasi�gu jego g�osu: - Dlaczego... - zapyta� - dlaczego to robicie? Echo s��w obi�o mu si� o uszy, ale nie by� w stanie tego us�ysze�. Zalewa�o go coraz wi�cej wra�e�. Przera�aj�ce wspomnienia z przesz�o�ci. J�zyk zala�y obrazy z dzieci�stwa - mleko i wstyd. Stopniowo w�r�d wspomnie� zacz�y dominowa� uczucia charakterystyczne dla wieku dojrza�ego. Oto zobaczy� siebie jako doros�ego m�czyzn�. Mia� w�sy i mocne r�ce. By� silny i odwa�ny. Przyjemno�ci wieku m�odzie�czego owiane by�y magnetyzmem �wie�o�ci. Lecz w miar� jak przemija�y, a delikatne wspomnienia traci�y swoj� moc, trzewia Franka przepe�nia�y si� coraz to mocniejszymi wra�eniami. I oto przysz�y znowu. Dra�ni�y go tym bardziej, �e dot�d spoczywa�y gdzie� na dnie �wiadomo�ci. Czu� niewypowiedziany smak na ko�cu j�zyka. Gorycz, to zn�w s�odycz. Co� kwa�nego i s�onego. Czu� pio�un, odchody, w�osy matki. Widzia� szybko��, s�ysza� t�pni�cia w g��binach morskich. Czu� ruch miejski, s�ysza� szum chmur na niebie. Gor�co plwocin parzy�o go w policzek. W�r�d wizji pojawia�y si� te�, oczywi�cie, kobiety. Pe�ne podniecenia i wstydu pojawia�y si� przed oczami wnikaj�c w jego zmys�y. Pora�a�y go kobiecym zapachem, dotykiem, smakiem. Czu� si� pobudzony blisko�ci� tego haremu, mimo dziwnych okoliczno�ci. Rozpi�� rozporek spodni i zacz�� dra�ni� cz�onka. Chcia� raczej pozby� si� nasienia i tym samym uwolni� si� od potwor�w ni� znale�� w tym jak�kolwiek przyjemno��. Nie do ko�ca zdawa� sobie z tego spraw�, cho� raczej przeczuwa� to, co si� sta�o. W miar� jak jego m�sko�� przybiera�a na d�ugo�ci, stawa� si� coraz bardziej �a�osny. �lepiec w pustym pokoju podniecony przywidzeniami. Ale do tortur podobny, nie przynosz�cy rozkoszy, orgazm wcale nie spowolni� nieub�aganych wizji. Kolana mu znieruchomia�y. Upad�. Zawy� z b�lu upad�szy, ale nie rozczula� si� nad sob� wobec nowej fali okropnych wspomnie�. Obr�ci� si� na plecy i krzycza�. Krzycza� i b�aga� o koniec, ale ilo�� dozna� tylko zwi�kszy�a si�. I ros�a jeszcze bardziej z ka�d� jego pro�b� o uwolnienie od wizji. B�agania zamieni�y si� wnet w jeden d�wi�k. S�owa i sens zosta�y wyparte przez panik�. Wydawa�o si�, �e udr�ka nigdy si� nie sko�czy. Straci� ju� wszelk� nadziej�. Liczy� tylko na to, �e uwolni go �mier�. Kiedy, pogr��ony w rozpaczy, sformu�owa� resztk� si� swoj� ostatni� my�l, ob��d zatrzyma� si�. Wszystko znikn�o w mgnieniu oka. Bez �ladu! Wizje, g�osy, dotkni�cia, smaki i zapachy. Zosta� znienacka tego wszystkiego pozbawiony. Przez kilka sekund w�tpi� nawet, czy w og�le jeszcze istnieje. Dwa uderzenia serca, trzy, cztery - przekona�y go, �e �yje. Wraz z pi�tym uderzeniem otworzy� oczy. W pokoju by�o pusto. Znikn�y go��bie �ebki i dzban z uryn�. Drzwi by�y zamkni�te. Usiad�, nabrawszy nieco animuszu. R�ce mu dr�a�y; bola�a go g�owa, przeguby i p�cherz. Wtem przyci�gn�o jego uwag� poruszenie w drugim ko�cu pokoju. W miejscu, gdzie przed chwil� by�o zupe�nie pusto, siedzia�a jaka� posta�. By� to czwarty Cenobita; ten, kt�ry nic nie m�wi� i kt�ry nie pokaza� nawet swojej twarzy. Teraz jednak nie wygl�da� na potwora. By�a to kobieta. Bez kaptura i bez kr�puj�cych wi�z�w. Mia�a jakby szar� cer�, ale ca�a by�a l�ni�ca. Uwag� Franka przyci�gn�y jej krwawe usta. Rozszerzone nogi ods�ania�y pulchne podbrzusze. Siedzia�a na zwa�ach gnij�cych g��w ludzkich i u�miecha�a si� zapraszaj�co. Frank podnieci� si� tym niesamowitym po��czeniem �mierci i seksu. Nie mia� �adnych w�tpliwo�ci, �e to ona osobi�cie zg�adzi�a swe ofiary. Za jej paznokciami wci�� tkwi�y resztki ludzkiej sk�ry. Co najmniej dwadzie�cia powyrywanych j�zyk�w pokrywa�o jej namaszczone uda. J�zyki chcia�y jakby w ni� wej��. By� pewien, i� resztki m�zgu sp�ywaj�ce z uszu i nozdrzy g��w s� dowodem na to, �e ofiary doprowadzone by�y do ob��du zanim stosunek seksualny, czy mo�e zwyk�y poca�unek, odebra� im ostatnie tchnienie. Kircher ok�ama� go - albo sam zosta� wprowadzony w b��d. W powietrzu wisia�a atmosfera rozkoszy, nie takiej jednak, do jakiej przywykn�� m�g� zwyk�y �miertelnik. Otwieraj�c kostk� Lemarchanda, Frank pope�ni� b��d. Potworny b��d! - Ach! Wi�c wreszcie sko�czy�e� �ni� - powiedzia�a przygl�daj�c si� Frankowi badawczo. - To dobrze. Frank le�a� na pod�odze i ci�ko dysza�. J�zyki zsun�y si� z nogi, kiedy kobieta powsta�a. - Teraz mo�emy zaczyna� - powiedzia�a. ROZDZIA� DRUGI - Nie ca�kiem tego oczekiwa�am - stwierdzi�a Julia. Zapada� zmierzch. Ko�czy� si� zimny, jak na sierpie�, dzie�. Nie by�a to najlepsza pora na ogl�danie domu, kt�ry tak d�ugo sta� pusty. - Potrzeba tu du�o pracy - powiedzia� Rory. - Od �mierci babci stoi nietkni�ty. Jestem pewien, �e ona nie bra�a si� tutaj za nic. - Czy dom nale�y teraz do ciebie? - Do mnie i Franka. Przypad� nam obu w testamencie. Ale kiedy to mojego starszego brata widziano po raz ostatni? Wzruszy�a ramionami, jakby nie pami�ta�a. Ale przecie� pami�ta�a doskonale. By�o to na tydzie� przed ich �lubem. - M�wi� mi kto�, �e by� tu przez kilka dni zesz�ego lata. Wykolejeniec. Ci�gle gdzie� znika. W og�le nie przejmuje si� posiad�o�ci�. - Ale co b�dzie, jak si� wprowadzimy; on si� pojawi i upomni o swoje. Sp�ac� go. Wezm� po�yczk� z banku i sp�ac� go. On na to p�jdzie, zawsze brakuje mu got�wki. Skin�a g�ow�, ale nie wygl�da�a na przekonan�. - Nie przejmuj si� - powiedzia�. Podszed� do niej i obj�� j�. - Ten dom jest nasz, laleczko. Mo�emy go pomalowa�, umeblowa� i wypie�ci�. B�dzie nam tu jak w raju. Spojrza� na jej twarz. Czasami, szczeg�lnie gdy - tak jak teraz - mia�a w�tpliwo�ci, jej pi�kno niemal przera�a�o go. - Zaufaj mi - powiedzia� z przekonaniem. - Przecie� ci ufam. - No to w porz�dku. A wi�c w niedziel� wprowadzamy si�. * * * Nadesz�a wreszcie niedziela. Nawet w tej cz�ci miasta by� to dzie� Bo�y. Je�li jednak w�a�ciciele tych wspania�ych dom�w i wypucowanych dzieci nie wierzyli w Boga, przestrzegali dnia wolnego. Zas�ony w oknach nie by�y jeszcze odsuni�te, gdy przyjecha�a ci�ar�wka Lewtona i zacz�to wy�adunek. Kilku ciekawskich s�siad�w, pod pretekstem wyprowadzenia psa, przespacerowa�o si� obok domu raz czy dwa. Nikt jednak nie pr�bowa� zagadywa� �wie�o przyby�ych. Nikt te�, oczywi�cie, nie zaofiarowa� si� z pomoc� przy przenoszeniu mebli. Niedziela nie by�a najlepszym dniem na uci��liwe prace. Julia dogl�da�a rozpakowywania, a Rory stara� si� zorganizowa� wy�adunek ci�ar�wki. Lewton i Szalony Bob okazali si� tu bardzo pomocni. Musieli zrobi� cztery kursy, by przewie�� wszystkie graty z Alexandra Road. Pod koniec dnia jednak sporo klamot�w zosta�o jeszcze w starym mieszkaniu. Oko�o drugiej po po�udniu w progu pojawi�a si� Kirsty. - Przysz�am zobaczy�, czy nie mog�abym w czym� pom�c - powiedzia�a. W jej przepraszaj�cym g�osie mo�na by�o wyczu� wahanie. - Lepiej wejd� do �rodka - odpar�a Julia i wr�ci�a do du�ego pokoju. Jego wn�trze przypomina�o pole bitwy. Zwyci�stwo na nim przechyla�o si� wyra�nie na stron� chaosu. Julia przeklina�a pod nosem Rory'ego. To by�o w jego stylu. Zaprasza� kogo si� da do pomocy. Kirsty by�aby tu raczej zawad�. Jej marzycielski, wiecznie niezorganizowany spos�b bycia nie wprawia� Julii w najlepszy nastr�j. - Co mog� robi�? - zapyta�a Kirsty. - Rory powiedzia�, �e... - O tak - przerwa�a jej Julia. - Jestem pewna, �e powiedzia�. - A gdzie on teraz jest? To znaczy... Rory? - Pojecha� po kolejn� parti� rzeczy. �eby jeszcze bardziej powi�kszy� ten ba�agan. - Aha. Julia zmi�k�a jednak: - Wiesz, to bardzo mi�o z twojej strony - powiedzia�a - �e przysz�a� tutaj, ale nie s�dz�, �eby by�o co� konkretnego do zrobienia dla ciebie. Kirsty z lekka zaczerwieni�a si�. Mo�e by�a rozmarzona, ale nie g�upia. - Aha, rozumiem - odpar�a. - Jeste� pewna? Czy nie mog�abym na przyk�ad... to znaczy... mo�e chcesz, �ebym ci zrobi�a kawy? - Kawa! - zawo�a�a Julia i zda�a sobie spraw�, jak bardzo zasch�o jej w gardle. - Tak - powiedzia�a - to �wietny pomys�. Oczywi�cie, parzenie kawy nie oby�o si� bez pomniejszych trudno�ci. Nic, za co wzi�a si� Kirsty, nie mog�o by� ca�kowicie �atwe. Sta�a w kuchni i czeka�a, a� woda w ma�ym rondlu zagotuje si�. Samo odszukanie rondla zabra�o jej dobry kwadrans. My�la�a, �e w�a�ciwie nie powinna tu by�a przychodzi�. Julia zawsze patrzy�a na ni� jako� tak dziwnie. Tak, jakby by�a zbita z tropu tym, �e Kirsty nie zosta�a uduszona zaraz po przyj�ciu na �wiat. Teraz Rory poprosi� j�, �eby pomog�a im. A to by�o chyba wystarczaj�ce zaproszenie. Nie odrzuci�aby szansy zobaczenia jego u�miechu nawet, gdyby mia�o jej w tym przeszkadza� sto Julii. Ci�ar�wka przyjecha�a po dwudziestu pi�ciu minutach. W tym czasie obie kobiety wnios�y sporo mebli. Wymieni�y kilka zdawkowych uwag. Nie mia�y z sob� wiele wsp�lnego. Julia by�a s�odka i pi�kna. M�czy�ni ogl�dali si� za ni� na ulicy. Kirsty tymczasem by�a nieciekaw� dziewczyn�. Z oczu mog�a wykrzesa� tyle pi�kna, ile Julii zdarza�o si� mimochodem. Ju� dawno odkry�a, �e �ycie nie by�o wobec niej sprawiedliwe. Ale dlaczego, skoro pogodzi�a si� z t� prawd�, okoliczno�ci jakby nadal stara�y si� j� przekonywa� do tego? Ukradkiem obserwowa�a Juli� przy pracy i wydawa�o si� jej, �e Julia po prostu nie potrafi nie by� pi�kn�. Ka�dy jej gest - odgarni�cie w�os�w z czo�a wierzchem d�oni czy zdmuchni�cie kurzu z ulubionej fili�anki - wszystko to promienia�o mimowolnym wdzi�kiem. Widz�c to, Kirsty rozumia�a psi� niemal adoracj� Rory'ego dla Julii. A rozumiej�c to - rozpacza�a tym bardziej. Wszed� wreszcie, spocony i zasapany. Popo�udniowe s�o�ce grza�o niemi�osiernie. U�miechn�� si� do niej, prezentuj�c garnitur niezbyt r�wnych z�b�w, kt�rym kiedy� nie mog�a wr�cz si� oprze�. - Ciesz� si�, �e przysz�a� - powiedzia�. - Z ch�ci� pomog� - odpar�a, ale on ju� - patrzy� w inn� stron�. Na Juli�. - No, jak leci? - Odchodz� od zmys��w - powiedzia�a do niego. - Zaraz b�dziesz mog�a troch� odpocz�� od swojej roboty - powiedzia� Rory. - Tym razem specjalnie w tym celu przywie�li�my ��ko - za�artowa� i mrugn�� do niej konspiracyjnie, ale Kirsty nie zareagowa�a. - Czy mog� pom�c w roz�adunku? - zaofiarowa�a si�. - Lewton i Bob ju� to robi� - pad�a odpowied� Rory'ego. -Aha. - Ale oz�oci�bym tego, kto poratowa�by mnie fili�ank� herbaty. - Herbaty jeszcze nie znalaz�y�my - powiedzia�a Julia. - O, to mo�e jest kawa? - Tak - powiedzia�a Kirsty. - A tamci dwaj te� co� b�d� chcieli? - To samo, skarbie! Kirsty wr�ci�a do kuchni, nala�a wody do rondelka i ustawi�a go na ogniu. S�ysza�a, jak w korytarzu Rory kieruje wy�adunkiem. Na zewn�trz m�czy�ni nie�li ��ko. Ma��e�skie. Usi�owa�a nie dopuszcza� do siebie wizji Rory'ego obejmuj�cego Juli�, ale nie mog�a op�dzi� si� od tego rodzaju wyobra�e�. Wpatrywa�a si� w wod�, ale widzia�a tylko bolesne obrazy ich wsp�lnej rozkoszy. * * * Podczas gdy pod domem tr�jka m�czyzn walczy�a z opornym ��kiem, Julia traci�a zapa� do pracy przy rozpakowywaniu. Wed�ug niej sytuacja przedstawia�a si� katastrofalnie. Wszystko tkwi�o jeszcze w kartonach i skrzyniach po herbacie - do g�ry nogami. Musia�a wyci�ga� absolutnie zb�dne przedmioty, aby dosta� si� do rzeczy, bez kt�rych nie mo�na si� by�o obej��. Kirsty, nie opuszczaj�c swojego miejsca w kuchni, w milczeniu zmywa�a fili�anki po kawie. G�o�no ju� przeklinaj�c, Julia zostawi�a ba�agan takim jaki by� i wysz�a przed dom na papierosa. Opar�a si� o otwarte na o�cie� drzwi i zaci�gn�a si�. By� dopiero dwudziesty pierwszy sierpnia, ale popo�udniowe s�o�ce nadawa�o otoczeniu specyficzny, zwiastuj�cy jesie� kolor. Straci�a rachub� czasu. Dzie� przep�yn�� jej mi�dzy palcami. Dzwony wzywa�y na wieczorne nabo�e�stwo. Bicie dzwon�w rozp�ywa�o si� falami po okolicy. Poczu�a si� bardzo swojsko. Przypomnia�a sobie dzieci�stwo. Nie my�la�a o �adnym konkretnym dniu czy miejscu. Czu�a si� po prostu m�odo, tajemniczo. Nie by�a w ko�ciele od dobrych czterech lat. Od dnia �lubu z Rory'm. Nastr�j zepsu�o wspomnienie tego dnia, albo raczej obietnic, kt�re z sob� ni�s�, a kt�re nie spe�ni�y si�. Zgasi�a papierosa i wr�ci�a do �rodka. Wewn�trz domu by�o jako� ponuro w por�wnaniu z zalanym s�o�cem frontem. Nagle poczu�a si� zm�czona. Chcia�o si� jej p�aka�. Zanim mogli p�j�� spa�, musieli jeszcze zmontowa� ��ko. Nie zdecydowali dot�d, gdzie b�dzie sypialnia. Postanowi�a, �e rozejrzy si� teraz. Nie b�dzie przez to musia�a wraca� do du�ego pokoju na parterze, gdzie krz�ta�a si� wiecznie roz�alona Kirsty. Dzwony wci�� bi�y, gdy otwiera�a drzwi najwi�kszego pokoju na pi�trze. Z racji swoich rozmiar�w wydawa� si� najodpowiedniejszym miejscem na sypialni�. Ale s�o�ce nie dotar�o do jego wn�trza. Rolety szczelnie przes�ania�y okno. W pokoju panowa� lekki ch��d. Przesz�a po zaplamionej pod�odze do okna. Spr�bowa�a podnie�� rolet�, ale odkry�a dziwn� rzecz. Roleta przybita by�a do ramy, skutecznie izoluj�c wn�trze pokoju od najmniejszych znak�w �ycia pe�nej s�o�ca ulicy. Usi�owa�a poci�gn�� rolet�. Bez rezultatu. Ten, kto j� tak umocowa�, kimkolwiek by by�, wykona� swoj� robot� nadzwyczaj solidnie. Tak czy owak, poprosi Rory'ego, kiedy wr�ci, �eby usun�� gwo�dzie obc�gami. Odwr�ci�a si� od okna i nagle u�wiadomi�a sobie, �e bicie dzwon�w wci�� wzywa wiernych. Czy�by dzisiaj nikt nie przyszed� na nabo�e�stwo? Czy przyn�ta - w postaci obietnicy raju - nie by�a w wystarczaj�co zach�caj�cy spos�b przymocowana do ksi�ego haczyka? Nie zastanawia�a si� nad tym zbyt serio. Ale dzwony bi�y w najlepsze, rezonuj�c pomi�dzy �cianami pokoju. R�ce i nogi obola�e ze zm�czenia zdawa�y si� opada� same z siebie. W g�owie t�tni�o jej niemi�osiernie. Dosz�a do przekonania, �e pok�j jest okropny. By�o tu nie�wie�o. Zacienione �ciany zdawa�y si� jakie� lepkie. Mimo sporych rozmiar�w pokoju postanowi�a, �e nie da si� przekona� Rory'emu, aby tutaj znalaz�a si� ich sypialnia. Niech�e ten pok�j zostanie pusty i niszczeje dalej. Ruszy�a do drzwi, ale ju� po kilku krokach k�ty pokoju jakby zaskrzypia�y. Nagle zatrzasn�y si� drzwi. Nerwy Julii zadrga�y. By�a bliska szlochu. Nie wpad�a w p�acz, ale powiedzia�a do siebie: - Do diab�a, co mi tam. - I nacisn�a klamk�. Przekr�ci�a j� bez trudu (dlaczego niby mia�aby mie� z tym k�opot?). Odetchn�a z ulg� i otwar�a drzwi. Na schodach poczu�a ciep�o. Mieszkanie zalane by�o z�otawym �wiat�em popo�udnia. Zamkn�a za sob� drzwi i z u�miechem pe�nym satysfakcji, kt�rej przyczyny nie mog�a lub nie chcia�a docieka�, przekr�ci�a klucz w zamku. Kiedy pu�ci�a klucz, dzwony zamilk�y. * * * - Ale� kochanie! Tamten pok�j jest najwi�kszy... - Nie podoba mi si�, Rory. Jest wilgotny. Mo�emy sobie urz�dzi� sypialni� w tym pokoju z ty�u. - Je�eli to cholerne ��ko przejdzie przez drzwi. - Oczywi�cie, �e przejdzie. Dobrze o tym wiesz. - Moim zdaniem tracimy najlepszy pok�j -zaprotestowa�, cho� zdawa� sobie spraw�, �e to ju� by�o fait accompli. - Mama wie lepiej - za�artowa�a ucinaj�c dyskusj�. Ognikom w jej oczach daleko by�o jednak do matczynego ciep�a. ROZDZIA� TRZECI Pory roku - jak kobieta i m�czyzna - t�skni� do siebie, w strachu przed w�asn� niesko�czono�ci�. Wiosna, je�eli przed�u�a si� o tydzie� wzgl�dem kalendarza, zaczyna �akn�� lata, niezmiennie ko�cz�c ka�dy dzie� obietnic�. Lato z kolei wnet zaczyna poci� si� z wysi�ku, by zdoby� co� na och�od�, a nawet naj�agodniejsza jesie� m�czy si� swoj� elegancj� i pragnie szybkiego i ostrego mrozu, kt�ry pozbawi j� p�odno�ci. Nawet zima - najsro�sza pora, najbardziej nieprzejednana, szczeg�lnie gdy w lutym sama dostaje g�siej sk�rki - marzy o p�omieniu, kt�ry ogrza�by j�. Wszystko przemija z czasem i szuka swego przeciwie�stwa, by je przed sob� uchroni�. Sierpie� zatem ust�pi� wrze�niowi i nikt przeciwko temu nie protestowa�. Trzeba by�o nad tym nie�le popracowa�, ale w efekcie dom na Lodovico Street zacz�� wygl�da� bardziej go�cinnie. Zdarza�y si� nawet wizyty s�siad�w, kt�rzy po oszacowaniu nowych lokator�w bez przeszk�d mogli im wyzna�, jak bardzo s� szcz�liwi, �e numer 55 zn�w jest zamieszka�y. Tylko jeden z nich wspomnia� Franka twierdz�c, �e zesz�ego lata mieszka� w tym domu przez par� tygodni jaki� typek. S�siad poczu� si� odrobin� zak�opotany, gdy Rory poinformowa� go, �e to jego brat by� tym typkiem. Na szcz�cie zmieszanie pokry� bezgraniczny wdzi�k i uroda Julii. Rory rzadko wspomina� Franka w czasie ma��e�stwa, mimo �e przez ca�e dzieci�stwo stanowili nieroz��czn� par�. Julia dowiedzia�a si� o tym przy okazji zwierze� po pijanemu, na jaki� miesi�c czy dwa przed �lubem. Rory, melancholijnie nastrojony, nieco d�u�ej rozwodzi� si� w�wczas o Franku. �a�owa� w�wczas, �e ich drogi rozesz�y si�, kiedy w przesz�o�� odesz�a ich m�odo��. Coraz bardziej �a�owa�, �e nieokie�znany styl �ycia Franka by� przyczyn� zmartwie� rodzic�w. Wygl�da�o na to, �e kiedy ju� Frank, od wielkiego dzwonu, pojawia� si�, przybywszy z jakiego� odleg�ego zak�tka �wiata, gdzie akurat rzuci�y go losy, zawsze sprawia� b�l rodzicom. Rodzina by�a oburzona opowie�ciami o przygodach pachn�cych krymina�em, o dziwkach i drobnych kradzie�ach. Ale bywa�o jeszcze gorzej, albo przynajmniej tak my�la� Rory. Czasami Frank opowiada� o �yciu w delirium, o pragnieniu prze�y� nie uwzgl�dniaj�cych �adnych norm moralnych. Julia nie do ko�ca wiedzia�a, co w�a�ciwie rozbudzi�o w niej ciekawo��. Mieszanina odrazy i niech�ci czy te� ton, w jaki wpada� Rory, opowiadaj�c o Franku. Jakakolwiek by�a tego przyczyna, nie mog�a oprze� si� pal�cej ciekawo�ci o losy tego szale�ca. I w�wczas, na kr�tko przed ich �lubem, czarna owca pojawi�a si�. Frank we w�asnej osobie. Jego sprawy w�wczas uk�ada�y si� nie najgorzej. Na palcach nosi� z�ote pier�cienie. Cer� mia� l�ni�c� i opalon�. W niczym nie przypomina� potwora z opowie�ci Rory'ego. By� pe�en og�ady, niczym wypolerowany, szlachetny kamie�. W okamgnieniu podda�a si� jego urokowi. Rozpocz�� si� przedziwny okres. W miar� jak zbli�a�a si� data �lubu, spostrzega�a, �e coraz mniej uwagi po�wi�ca swemu przysz�emu m�owi. Jej my�li skupia�y si� coraz cz�ciej na jego bracie. Nie do ko�ca byli r�ni. By�o co� wsp�lnego w ich g�osach, swobodnym sposobie bycia, po czym mo�na by�o pozna�, �e s� rodze�stwem. Ale do zalet Rory'ego Frank wni�s� co�, czego jego brat nigdy mie� nie b�dzie: pi�kny smutek, niemal godn� rozpacz. By� mo�e nieuniknione by�o to, co si� potem sta�o. Bez wzgl�du na to, jak bardzo opiera�aby si� swoim instynktom, mog�a najwy�ej op�ni� spe�nienie ich wzajemnego uczucia. Przynajmniej tak usi�owa�a si� przed sob� p�niej t�umaczy�. Ale nawet w�wczas, gdy ju� oskar�y�a siebie sam�, nadal przechowywa�a w g��bi duszy, jak najcenniejszy skarb, wspomnienie ich pierwszego, a zarazem ostatniego, stosunku. Kirsty by�a tego dnia w domu, te� w zwi�zku z przygotowaniami do wesela. Przyjecha� Frank, a telepatia, pojawiaj�ca si� wraz z uczuciem (i razem z nim potem bledn�ca), podpowiedzia�a Julii, �e nadszed� ju� ten dzie�. Zostawi�a Kirsty z list� spraw do za�atwienia i wzi�a Franka na pi�tro pod pretekstem pokazania mu swej �lubnej sukni. Tak to w�a�nie pami�ta�a. On poprosi� j�, �eby mu pokaza� t� sukni�. Julia za�o�y�a woalk� �miej�c si� na my�l o sobie w bieli. Frank zza jej plec�w uni�s� woalk� do g�ry. Julia zacz�a si� �mia�. �mia� i �mia�, jakby chcia�a sprawdzi� si�� jego determinacji. Jej weso�o�� nie ostudzi�a go jednak wcale. Nie traci� czasu na mi�e, ale zbyteczne pozory. Jej g�adkie, mi�kkie wn�trze przyj�o wnet co� znacznie twardszego. Ich zespolenie, pod ka�dym wzgl�dem, mimo jej przyzwolenia, pe�ne by�o agresji i bezceremonialno�ci gwa�tu. Pami��, oczywi�cie, polukrowa�a fakty. Julia w ci�gu czterech lat od tamtego popo�udnia cz�sto wspomina�a tamt� scen�. Teraz, gdy o tym my�li, traktuje si�ce jak cenne trofea ich nami�tno�ci. Dawne �zy s� teraz dla niej dowodem na prawdziwo�� jej uczu� do niego. Nast�pnego dnia Frank znikn��. Zwia� do Bangkoku albo na Wyspy Wielkanocne. Tam, gdzie nie musia� ba� si� �adnych d�ug�w. Wpad�a w rozpacz; nie mog�a jednak na to nic poradzi�. Jej rozpacz nie przesz�a nie zauwa�ona. Chocia� nigdy nie by�o o tym mowy, cz�sto zastanawia�a si�, czy och�odzenie zwi�zku z Rory'm, kt�re nast�pi�o wkr�tce, nie mia�o swych korzeni w�a�nie w tej jej rozpaczy. W rozpaczy i w tym, �e my�la�a o Franku, gdy by�a w ��ku z jego bratem. A teraz? Teraz, mimo zmiany domu i szansy na rozpocz�cie wszystkiego razem i od nowa, wszystko wydawa�o si� w zmowie, by zn�w przypomnie� jej Franka. To nie tylko paplanina s�siada przywiod�a jej go na my�l. Kt�rego� dnia, gdy samotnie rozpakowywa�a r�ne osobiste rzeczy, wpad�o jej w r�ce kilka album�w z fotografiami Rory'ego. By�o tam sporo stosunkowo nowych zdj�� z ich wakacji w Atenach i z Malty. Ale znalaz�a te� wiele zdj��, kt�rych nigdy przedtem nie widzia�a. By� mo�e Rory trzyma� je przed ni� w ukryciu. Zdj�cia rodzinne sprzed dziesi�tk�w lat. Fotografia rodzic�w Rory'ego i Franka w dniu �lubu - czarno-bia�y wizerunek wyp�owia� przez lata. Zdj�cia z chrzt�w, na kt�rych dumni rodzice chrzestni ko�ysali niemowl�ta opatulone w rodzinne koronki. I wreszcie zdj�cia obu braci. Patrzyli na ni� wielkimi oczami bawi�c si� razem w piaskownicy. W szkole - w strojach gimnastycznych, to zn�w w szkolnych mundurkach. A potem, jakby onie�mielenie pryszczatym wiekiem dojrzewania przerzedzi�o zasoby fotek. A� do czasu, gdy z ropuchy wy�oni�a si� ksi�niczka ju� po stronie �wiata doros�ych. Kiedy ogl�da�a zdj�cia Franka w jaskrawych kolorach, b�aznuj�cego przed obiektywem aparatu, na policzki wyst�pi�y jej rumie�ce. Zawsze by� nieco ekshibicjonistycznym m�odzieniaszkiem, tyle ile by�o trzeba by� takim w�a�nie. Zawsze nosi� si� a la mode. Rory, w przeciwie�stwie do niego, wygl�da� nieciekawie. Zdawa�o si�, �e przysz�e drogi �yciowe braci nakre�lone by�y na tych w�a�nie portretach. Franka - jako u�miechni�tego, uwodzicielskiego kameleona, a Rory'ego -jako prawego obywatela. Spakowa�a w ko�cu zdj�cia. Kiedy wsta�a, po zarumienionych policzkach potoczy�y si� �zy. Nie by�y to jednak �zy goryczy. �al nie mia�by najmniejszego sensu. P�aka�a z bezsilnej z�o�ci. Wiedzia�a teraz z absolutn� pewno�ci�, kiedy w�a�ciwie z�o�� na Rory'ego zacz�a go�ci� w jej sercu. Wtedy, gdy razem z Frankiem gniot�a woalk� na ��ku, obsypywana jego poca�unkami. * * * Raz na jaki� czas zagl�da�a do pokoju na g�rze. Jak dot�d nie urz�dzili si� jeszcze na pi�trze. Najpierw chcieli zrobi� wszystko tam, gdzie �ycie mia�o bardziej publiczny charakter. Dlatego pok�j ten pozosta� nietkni�ty. W�a�ciwie "nie przekroczony", je�li nie liczy� kilku jej wizyt. Sama nie wiedzia�a, dlaczego tam chodzi. Nie mia�a te� poj�cia, sk�d bior� si� przedziwne wra�enia opanowuj�ce j� w pokoju. By�o co� w tym ciemnym wn�trzu, co sprawia�o, �e czu�a si� tam bardziej wygodnie. By�o to co�, czego obecno�ci tam nie potrafi�a sobie w �aden spos�b wyt�umaczy� - kawa�ek macicy. Macicy nale��cej do martwej kobiety. Czasami, gdy Rory by� w pracy, po prostu sz�a na g�r� i siada�a w ciszy, nie my�l�c o niczym. W ka�dym razie nie my�la�a o niczym, co mo�na by�o ubra� w s�owa. Te wycieczki wywo�ywa�y w niej g��bokie poczucie winy. Stara�a si� trzyma� z daleka od tego miejsca, gdy Rory by� w domu. Ale nie zawsze by�o to mo�liwe. Czasami nogi same prowadzi�y j� po schodach do pokoju, cho� wcale nie mia�a na to ochoty. Sta�o si� to w sobot�, w dzie� krwi. Przygl�da�a si�, jak Rory, kl�cz�c na pod�odze w kuchni, zeskrobuje farb� z drzwi. Nagle zda�o si� jej, �e s�yszy wezwanie dobiegaj�ce z pokoju. Zadowolona, �e Rory na dobre przywi�zany jest do roboty, wesz�a na pi�tro. By�o tu ch�odniej ni� zwykle. Ucieszy�a si�. Przy�o�y�a d�o� do �ciany, a potem przenios�a ozi�bion� r�k� na skro�. - Bez sensu - zamrucza�a, my�l�c o m�u pracuj�cym na dole. Nie kocha�a go, a w ka�dym razie nie bardziej ni� on j� (je�eli nie bra� pod uwag� bzika Rory'ego na punkcie pi�kna jej twarzy). Rory heblowa� �wiat dla siebie, podczas gdy ona cierpia�a tutaj, w oddali i w osamotnieniu. Podmuch wiatru uderzy� w drzwi kuchenne na parterze. Us�ysza�a ich trzask. Ha�as przeszkodzi� Rory'emu w pracy i rozproszy� jego uwag�. Szpachelka podskoczy�a i wbi�a si� g��boko w kciuk jego lewej d�oni. Wrzasn��, kiedy pojawi� si� strumie� ciemnej krwi. Szpachelka upad�a na pod�og�. - Do jasnej cholery! S�ysza�a, co sta�o si� m�owi. Nie zrobi�a jednak �adnego ruchu, by mu pom�c. Otrz�sn�wszy si� z mgie�ki melancholii, kt�ra j� otoczy�a, zda�a sobie zbyt p�no spraw�, �e Rory wchodzi ju� po schodach. Zacz�a poszukiwa� klucza, kt�ry by�by doskona�ym pretekstem wyja�niaj�cym jej obecno�� na schodach. Ale Rory sta� ju� na progu. Przekroczy� go i zmierza� w jej stron�. Lew� r�k� trzyma� zranion� d�o�. Krew tryska�a z rany, s�czy�a si� mi�dzy palcami i �cieka�a po przedramieniu. Kapa�a z �okcia dodaj�c nowe plamy na ju� i tak przybrudzonej pod�odze. - Co si� sta�o? - zapyta�a. - A jak my�lisz? - powiedzia� przez zaci�ni�te z�by. - Przeci��em si�. Twarz i szyja Rory'ego przybra�y siny kolor �ciany. Widzia�a go ju� w takim stanie kiedy�, kiedy nieomal zemdla� na widok swojej w�asnej krwi. - Zr�b co� - wyrzuci� z siebie nerwowo. - G��boko si� przeci��e�? - Nie wiem - wydar� si� na ni�. - Nie chc� na to patrze�! Pomy�la�a sobie, �e wygl�da �miesznie. Nie by�o jednak czasu na zag��bianie si� W takie my�li. Chwyci�a jego krwawi�c� d�o� i obejrza�a ran�. By�a do�� spora i ci�gle krwawi�a. Z przeci�cia sp�ywa�a g�sta, ciemno zabarwiona krew. - My�l�, �e b�dzie lepiej, je�li pojedziemy do szpitala - powiedzia�a. - Mo�esz to czym� przewi�za�? - zapyta� tonem dalekim ju� od z�o�ci. - Oczywi�cie. Musz� tylko wzi�� czysty banda�. Chod�! - Nie - odpar�, potrz�saj�c przecz�co g�ow�. - Je�li zrobi� cho� jeden krok - zemdlej�. - No to zosta� tutaj i zaczekaj chwil� - uspokoi�a go. - Wszystko b�dzie dobrze. Julia bezskutecznie szuka�a jakich� banda�y w szafce w �azience, ale ostatecznie zdecydowa�a si� rozedrze� kilka swoich chusteczek do nosa i wr�ci�a do pokoju. Rory opiera� si� o �cian�. Jego spocona twarz po�yskiwa�a, a krew z r�ki nieprzerwanie powi�ksza�a ka�u�� na pod�odze. Czu�a zapach krwi w powietrzu. Uspokoi�a go m�wi�c, �e nie umiera si� od tak niegro�nej rany. Zabanda�owa�a mu d�o� u�ywaj�c chusteczki, kt�r� zawi�za�a w supe�ek. Powoli podprowadzi�a m�a do schod�w i sprowadzi�a na d�. Trz�s� si� jak osika. Krok po kroku, jak z ma�ym dzieckiem, dotar�a z Rory'm do samochodu. W szpitalu musieli czeka� prawie godzin� w kolejce os�b nie wymagaj�cych natychmiastowej pomocy. Ostatecznie ran� obejrzano i zszyto. Julia mia�a k�opot z ocen�, co w tym ca�ym epizodzie by�o najbardziej komiczne: jego s�abo�� czy ekstrawagancka, przesadnie wylewna wdzi�czno�� za jej pomoc. Kiedy zacz�� dzi�kowa� jej po raz kolejny, powiedzia�a, �e nie oczekuje podzi�kowa�, bo to naturalne, �e mu pomaga. By�o to zgodne z prawd�. Nie chcia�a niczego, co m�g�by jej da�, mo�e z wyj�tkiem swej nieobecno�ci. * * * - Czy usun��e� plamy z tego zawilgoconego pokoju? - zapyta�a go nast�pnego dnia. Nazywali go tak od ich pierwszej niedzieli, chocia� nie by�o tam �ladu grzyba, od pod�ogi po sufit. Rory oderwa� wzrok od gazety. Szare worki zwisa�y mu pod oczami. Nie spa� za dobrze, by� niesw�j. Przeci�ty palec i nocne zmory o �mierci nie dawa�y mu spokoju. Ona, z drugiej strony, spa�a jak niemowl�. - Co powiedzia�a�? - zapyta�. - Pod�oga - powt�rzy�a. - Na pod�odze by�a krew. Wymy�e� pod�og�, prawda? Potrz�sn�� g�ow� przecz�co. - Nie - odpowiedzia� po prostu i znowu zag��bi� si� w lekturze. - No tak. Ja te� nie - powiedzia�a. U�miechn�� si� do niej pob�a�aj�co. - Jeste� po prostu doskona�� hausfrau - powiedzia�. - Nawet nie wiesz, kiedy sprz�tasz i czy�cisz. Temat by� zamkni�ty. Z zadowoleniem stwierdzi�, �e Julia ju� nie panuje nad tym, co robi. Ona za� mia�a przedziwne uczucie, �e wkr�tce ponownie popadnie w szale�stwo. ROZDZIA� CZWARTY Kirsty nienawidzi�a przyj��. Zamiast szczero�ci - u�miechy. Konieczno�� interpretowania wyrazu czyich� oczu. A co najgorsze - konieczno�� rozmowy. Nie mia�a nic do powiedzenia na �aden z temat�w, kt�rym ktokolwiek m�g�by cho� minimalnie zainteresowa� si�. Widzia�a ju� zbyt wiele nie wierz�cych jej s�owom oczu gapi�cych si� poza ni�. Pozna�a sztuczki pozwalaj�ce uwolni� si� od towarzystwa nudziarza. "Przepraszam na sekundk�, ale zdaje si�, �e widz� mojego ksi�gowego" - a� po pijackie zwalanie si� na pod�og�. Ale Rory nalega�, aby przysz�a na parapet�wk�. Obieca� jej, �e b�dzie tylko kilkoro bliskich przyjaci�. Powiedzia�a "tak", wiedz�c, �e odmowa poci�gnie za sob� dobrze znany scenariusz. Zapami�ta�e szorowanie pod��g w domu okraszone samooskar�eniami, przeklinaniem w�asnego tch�rzostwa. No i obrazy s�odkiej twarzy Rory'ego. Party nie by�o tak� udr�k�, jak si� wnet okaza�o. By�o tylko dziewi�cioro go�ci in toto. By�o jej to o tyle �atwiej znie��, �e wszystkich z grubsza zna�a. Nikt nie oczekiwa�, aby swoj� osob� u�wietni�a wiecz�r. Mia�a tylko k�ania� si� i u�miecha�, kiedy wypada�o. A Rory, z r�k� wci�� zabanda�owan�, by� w swoim najlepszym, pe�nym szczero�ci bonhomie. Zdawa�o si� jej nawet, �e Neville, jeden z kumpli Rory'ego, mruga� do niej znacz�co zza swoich okular�w. Podejrzenie to sprawdzi�o si� w �rodku przyj�cia, kiedy Neville przeni�s� si� w jej s�siedztwo i zapyta�, czy interesuje si� hodowl� kot�w. Powiedzia�a, �e nie, ale zawsze poci�gaj� j� nowe do�wiadczenia. Wydawa� si� uszcz�liwiony. Pod tym w�t�ym pretekstem poi� j� likierem przez reszt� wieczoru. Ju� o wp� do dwunastej nie�le szumia�o jej w g�owie, ale by�a szcz�liwa. Nawet najmniej �mieszne zdania wywo�ywa�y w niej ataki �miechu gwa�towniejsze, ni� gdyby poddawana by�a najbardziej wymy�lnym �askotkom. Kr�tko po p�nocy Julia powiedzia�a, �e jest zm�czona i �e chcia�aby ju� p�j�� spa�. Wszyscy odczytali to jako sugesti�, by zako�czy� imprez�, ale Rory nie chcia� do tego dopu�ci�. Zerwa� si� i nim ktokolwiek zd��y� zaprotestowa�, podolewa� wszystkim go�ciom alkoholu. Kirsty by�a pewna, �e zauwa�y�a grymas niezadowolenia na twarzy Julii. Wkr�tce jednak rozchmurzy�a si�, cho� powieki szybko zacz�y jej opada�. W ko�cu raz jeszcze powiedzia�a dobranoc t�umacz�c, �e przygotowywanie pasztetu na wiecz�r tak j� zm�czy�o, i posz�a spa�. Ci, kt�rzy s� pi�kni i bez skazy, z �atwo�ci� prze�ywaj� swoje szcz�cie. Ta prawda wydawa�a si� Kirsty niepodwa�alna. Jednak dzi� wieczorem alkohol sprawi�, �e zastanawia�a si�, czy nie za�lepi�a jej zazdro��. By� mo�e ci bez skazy s� te� na sw�j spos�b smutni. Jej sko�owana g�owa z trudem oddawa�a si� takim rozwa�aniom i kiedy Rory zacz�� opowiada� znany dowcip o jezuicie i gorylu, zakrztusi�a si� ze �miechu, zanim Rory dotar� do pointy. Na g�rze, Julia s�ysza�a kolejny wybuch �miechu. Rzeczywi�cie by�a zm�czona, jak twierdzi�a, ale to nie gotowanie tak j� wyko�czy�o. Chcia�a uwolni� si� od podpitych g�upk�w, kt�rych Rory zaprosi� na dzisiejszy wiecz�r. Kiedy� nazywa�a ich przyjaci�mi. W istocie byli pretensjonalnymi p�g��wkami, opowiadaj�cymi nudne dowcipy. Zabawia�a ich przecie� przez kilka godzin, ale mia�a ju� tego dosy�. Teraz chcia�a si� och�odzi� i poby� w ciemno�ci. Kiedy tylko otwar�a drzwi nie zamieszka�ego pokoju, zauwa�y�a, �e nie jest tu tak spokojnie jak poprzednio. �wiat�o, padaj�ce z nie os�oni�tej �ar�wki na korytarzu, o�wietli�o pod�og�, na kt�r� pociek�a krew Rory'ego. Teraz deski pod�ogi by�y czyste, jakby je kto� wyszorowa�. Poza zasi�giem �wiat�a z korytarza pok�j ton�� w mroku. Wesz�a do �rodka i zamkn�a za sob� drzwi. Zamek zatrzasn�� si� za ni�. Ciemno�� by�a nieprzenikniona. Radowa�o j� to. Wzrok jej zatopi� si� w mroku. Ch��d �cian dzia�a� naprawd� koj�co. Nagle, z drugiego ko�ca pokoju, dobieg� j� jaki� odg�os. Nie by� g�o�niejszy ni� szelest karaluch�w biegaj�cych pod pod�og�. Odg�os usta� po kilku sekundach. Wstrzyma�a oddech. D�wi�k pojawi� si� znowu. Tym razem wydawa�o si� jej, �e odg�osy maj� sw�j rytm. Jaki� prymitywny kod. Na dole go�cie �miali si� do rozpuku. Ha�as rozbudzi� w niej gorycz. Czego by nie zrobi�a, �eby uwolni� si� od takiego towarzystwa? Prze�kn�a �lin� i przem�wi�a do ciemno�ci. - S�ysz� was - powiedzia�a nie maj�c pewno�ci, dlaczego wypowiada te s�owa, ani do kogo je kieruje. Skro