5190

Szczegóły
Tytuł 5190
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5190 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5190 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5190 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jaros�aw Loretz Wzg�rza Wioska by�a niewielka - najwy�ej dziesi�� rozchwianych, drewnianych cha�up. Sta�y bez�adn� kup� wok� zarastaj�cego trzcin� stawu, pokrywaj�c si� powoli ko�uchem o�liz�ego mchu. Po tafli stawu p�ywa�y dwie apatyczne kaczki, a mi�dzy domami kr�ci� si� ma�y, utykaj�cy piesek. Z kilku komin�w leniwie wyp�ywa�y sk��bione smugi dymu. Ciep�a kolacja powinna by� gotowa, zanim utrudzeni m�czy�ni wr�c� z p�l. Ci za� pojawili si� ju� w zasi�gu wzroku, nios�c na ramionach narz�dzia pracy. Gdzie� na uboczu sm�tnie zaklekota� osamotniony bocian. Kamienna krowa sta�a, jak zwykle, pochylona nad k�p� koniczyny. Niebo by�o czyste, cho� nad pobliskimi wzg�rzami polatywa�y dziesi�tki czarnych punkcik�w. W powietrzu unosi� si� aromat bujnie rosn�cego w okolicy rumianku. Wtem wszystko zamar�o. Na horyzoncie pojawi� si� samotny, z�owieszczy kszta�t. Dochodz�cy do pierwszych cha�up wie�niacy zaszemrali nerwowo i trwo�liwie zbili si� w gromadk�. Niejeden poczyni� odp�dzaj�cy Z�o gest. Trzymane omdla�ymi ze strachu r�kami wid�y i kosy silnie zadygota�y, mimowolnie skierowane ostrzami w stron� zagro�enia. Wie�niacy, stoj�c tak w grupie, spostrzegli naraz z ulg�, �e �w niepokoj�cy kszta�t to cz�owiek. Zwyk�y cz�owiek. W struchla�e serca wla�a si� otucha. R�ce przesta�y dr�e�, a twarze unios�y si� dumnie. Po paru st�umionych komentarzach wszyscy czym pr�dzej pod��yli do wiekowej, zapadni�tej g��boko w grunt chaty. Odstawiali pod �cian� narz�dzia i kolejno znikali w mrocznym, przesyconym wilgoci� wn�trzu. Po kilku minutach zebranie by�o sko�czone. Skulone postaci wymyka�y si� chy�kiem i pod��a�y do dom�w. Tylko jeden z wychodz�cych nigdzie si� nie spieszy�. Nie dbaj�c o to, czy zostanie zauwa�ony przez pod��aj�cego traktem w�drowca, spokojnie podszed� do stoj�cej przed chat� �awy i usiad� na niej. Po chwili wyj�� z r�kawa ojcowski majcher i podni�s� z ziemi jeden z le��cych tam klock�w drewna. Masywnie zbudowany m�czyzna, bezwiednie poprawiaj�c przerzucony przez plecy worek, niepewnie przystan�� na brzegu wioski. By� wielce strudzony, szed� bowiem ca�y dzie� bez wypoczynku. Niech�tnie popatrzy� na kryj�cego si� w cieniu p�otu psa. Dostrzeg� r�wnie� brodz�cego w stawie bociana, kt�ry tr�ca� dziobem unosz�c� si� do g�ry brzuchem kaczk�. Wsz�dzie wok� panowa�a martwa cisza. Nie. Nie wsz�dzie. Dopiero po chwili zauwa�y� siedz�cego pod �cian� wal�cej si� cha�upy wie�niaka, kt�ry poka�nym no�em ha�a�liwie struga� imponuj�cych rozmiar�w pieniek. - To sztuka jaka�? - usi�owa� zagai� przybysz. - Aa? - Pytam, czy rze�ba z tego ma by�? - Cho� stara� si� dojrze� zarys kszta�tu, to nic mu do g�owy nie przychodzi�o. Mimo le��cej ju� na ziemi grubej warstwy wi�r�w, z drewnianego kloca nie wy�ania�o si� raczej nic konkretnego. Zarys kszta�tu nie przypomina� ludzkiego cia�a. Twarzy zreszt� te� nie... W�tpliwe nawet, by mia�a z tego wyj�� zabawka dla dziecka. Dziwne jakie� takie to by�o... - Niee... - wie�niak wyszczerzy� oba z�by. - Dach�wkie robie... Przybysz wytrzeszczy� oczy i ponownie przyjrza� si� obrabianemu pie�kowi. Mimo woli jego wzrok pow�drowa� ku wkl�ni�temu dachowi. Pokrywaj�ce go deszczu�ki by�y cieniutkie, za� to drewno... - Grube cosik... - kiwn�� na nie g�ow�. - Bydzie cienkie, ino je ostruga� wiency musze. Przybysz pokr�ci� g�ow� nad marnotrawstwem drewna i czasu. Rozejrza� si�, czy mo�e gdzie� w pobli�u znajdzie si� l�ejszego kalibru idiota, ale wygl�da�o na to, �e los nie jest dla� tego dnia �askawy. Zrezygnowany chrz�kn�� i zapyta�, formu�uj�c powoli s�owa: - Zm�czony jestem. Mog� tu gdzie� przekima�? - Przeeekiiimaaaaa�? - wymawiaj�cy to s�owo wie�niak rozci�gn�� usta w niepokoj�co dziwny spos�b. - Ieee.... M�czyzna czeka�, czy mo�e us�yszy co� jeszcze, ale nie. Nic. Powoli traci� cierpliwo��, cho� przecie� by� kiedy� sztygarem i nie z takimi t�ukami mia� do czynienia. - Ie? Co ie? - poskroba� si� w g�ow�. Mo�e ten idiota po prostu nie rozumia�, o co chodzi? - Rozumiesz? - Zmarszczy� brwi i wysili� pami�� - Noc. Spa�. ��ko. Kobie... - ugryz� si� w j�zyk. O to zawsze mo�na spyta� p�niej. - Nieee maaa spaaaniaaa... - wie�niak znowu zabawi� si� w �ab�. By�ego sztygara za�wierzbi�a r�ka. Ledwo si� pohamowa�. - A jedzenie jakie� macie? - spyta� bez wielkiej nadziei. I tu odj�o mu mow�, bowiem wie�niak, jakby odrobin� o�ywiony, wytrajkota� spiesznie: - A owszem, dam wam oscypek sera i �wiartk� chleba - po czym wyci�gn�� spod �awki wspomniane artyku�y, zupe�nie jakby mia� je tam zawczasu przygotowane, i bez s�owa przekaza� obcemu. Ten, wyra�nie zak�opotany, wymamrota� s�owa podzi�ki i ostro�nie schowa� jedzenie do worka. Wygl�da�o ca�kiem normalnie. I smacznie. Ju� si� odwraca�, by odej��, ale co� mu si� nagle przypomnia�o. - Potrzebuje kto tutaj naj�� mocnego ch�opa? To ju� by�o ponad si�y siedz�cego na �awce cz�owieka. Z ogarni�tych nagle bezw�adem r�k wypad� strugany kloc drewna. N� nie wypad� - by� przywi�zany do przegubu r�ki, wi�c tylko zadynda� na sznurku. W tym momencie z trzaskiem otwar�o si� okno chaty. Ukaza�a si� w nim siwa g�owa obdarzona przez natur� dwojgiem nad wyraz chytrych oczu oraz wybitnie skrzekliwym g�osem. - A znajdzie si� praca. O tam, za wzg�rzami... - wysuni�ty z okna pogrzebacz wskaza� kilka ciemnych, oddalonych od wioski o jakie� dwie mile garb�w - ...jest stary kowal. Potrzebuje pomocnika... Ser by� wy�mienity, a chleb niespecjalnie suchy. Pokrzepiony posi�kiem m�czyzna ochoczo pod��a� ku wzg�rzom. Wci�� by� rozbawiony g�upi� min� wie�niaka, kt�remu swoim w�asnym, wyj�tym zza pasa no�em kilkoma wprawnymi ci�ciami podzieli� drewniany klocek na sze�� cienkich deszczu�ek, rzucaj�c na odchodnym s�owa: "Nie pro�ciej tak?". Jednak zadowolenie z drobnej z�o�liwo�ci by�o niczym w por�wnaniu z rado�ci�, jak� nios�a nadzieja uzyskania pracy. Och! Gdyby uda�o mu si� zosta� pomocnikiem kowala! Ju� si� pali� do tej roboty. Ju� chcia� si� zmierzy� z wyzwaniem w postaci miecha lub wielkiego m�ota. S�ucha�by go sam Ogie�! By�by demiurgiem, tworz�cym wspania�e dzie�a w huku i snopach iskier... Potrz�sn�� g�ow�. Kowalstwo... M�g�by robi� cokolwiek - nie ba� si� absolutnie �adnej roboty. Jednak ju� prawie rok min��, odk�d zosta� wyrzucony z posady sztygara w kopalni, a wci�� nie m�g� znale�� pracy. A przecie� tak niewiele potrzeba mu by�o do szcz�cia... Kiedy dotar� wreszcie do podn�y wzg�rz, na niebie b�yszcza�y ju� gwiazdy. Da�o zna� o sobie zm�czenie podr�. Ziewaj�c raz po raz, wszed� g��biej mi�dzy ciemne bry�y wzg�rz i, znalaz�szy suche, dziwnie �amliwe krzaki, zaszy� si� w nich. Gdy tylko si� po�o�y�, momentalnie zmorzy� go sen. Obudzi� si� troch� os�abiony dobr� godzin� po wzej�ciu s�o�ca. By�o do�� ch�odno, ale powietrze zaczyna�o si� ju� nagrzewa�. Gdzie� w pobli�u ha�asowa�y ptaki. Otworzy� gwa�townie oczy. - Przekl�te wrony - warkn�� i podni�s� si� z ziemi. Nie oby�o si� bez j�ku - nie do��, �e �omota�o mu w g�owie od g�o�nego krakania, to w dodatku silnie zapiek�o go prawe rami�. Owszem, czu�, �e co� go w nocy u�ar�o, ale co za owad k�sa tak bole�nie? Zerkn�� na r�kaw kubraka i gwizdn�� przez z�by. - Udziaba� mnie do krwi, psi syn! Prawie po�owa r�kawa by�a sztywna od zasch�ej ju� krwi. Jednak nie takie rzeczy prze�ywa�, pokr�ci� wi�c tylko g�ow� i zarzuci� na plecy w�r. Omin�wszy niemal zupe�nie pokruszone krzaki wr�ci� na trakt. Po nieca�ych trzech godzinach forsownego marszu, podczas kt�rego usi�owa� sobie przypomnie�, co za nocnego intruza zdzieli� przez sen ku�akiem, zza ostatniego ze wzg�rz wy�oni�a si� wioska. By�a �udz�co podobna do poprzedniej - ma�a, zaniedbana, otulona cisz�. Ochoczo przyspieszy� i ju� raduj�c si� na my�l o pracy, o znoju i wspania�ym uczuciu dawania czego� z siebie, wkroczy� mi�dzy pierwsze cha�upy. U�miech gas� mu stopniowo, ale nieub�aganie. Nie dostrzega� tu �adnej ku�ni. �adnego, najn�dzniejszego nawet warsztatu. Ci�gle potrz�saj�c g�ow� wypatrzy� wreszcie na jednym z podw�rek m�od� kobiet� i nie�mia�o, bowiem �mia�o�ci do kobiet nie mia� nigdy, zapyta�: - Przepraszam! Nie wie panna, gdzie tu kowala znajd�? M��dka pisn�a zaskoczona i odwr�ci�a si� z rozszerzonymi oczami, wylewaj�c wod� z zawieszonych na nosidle wiader. M�czyzna si� strapi�. Wystraszenie tego pi�knego stworzenia by�o ostatni� rzecz�, jakiej pragn��. Szcz�liwie na podw�rku pojawi�a si� starsza nieco kobieta i, spostrzeg�szy go, spyta�a: - Przecie konia nie macie. Na co wam kowal? - przyjrza�a mu si� uwa�nie, zerkaj�c niepewnie na oba ko�ce wiod�cego przez wiosk� traktu - zar�wno ten prowadz�cy mi�dzy wzg�rza, jak i ten znikaj�cy w le�nej g�stwie. - Pracy szukam - wzruszy� ramionami przybysz. - M�wili, �e stary kowal... - Kto m�wi�? - niegrzecznie przerwa�a kobieta, w zdenerwowaniu mn�c coraz silniej sp�dnic�. - No tam... - machn�� r�k� na wzg�rza. - We wiosce... Kobieta wpi�a wzrok w jego r�kaw, po czym oczy niesamowicie si� jej rozszerzy�y. �apa�a powietrze ustami jak wyrzucona na brzeg ryba, nie mog�c doby� s��w z gard�a. Przybysz zacz�� si� niepokoi�, czy aby jakiej tajemniczej zarazy nie wlecze ze sob�. Kolejna ju� bowiem spotkana przeze� osoba zachowywa�a si� bardzo dziwnie. Jakby nie mog�a po prostu powiedzie�: "Nie, tu nie ma kowala". Ju� mia� si� spyta�, czy wszystko z ni� dobrze, gdy nagle kobieta, odzyskawszy wida� w�adz� nad g�osem, rozwrzeszcza�a si� strasznie i, wymin�wszy go w szale�czym p�dzie, pocz�a biega� od cha�upy do cha�upy, �omoc�c w drzwi i krzycz�c co� histerycznie. Skrzywi� si� i chcia� spyta� tej m�odszej, kt�r� pierwsz� zagadn��, czy wie, o co w tym wszystkim chodzi. Ta jednak le�a�a zemdlona w ka�u�y wody z przewr�conych wiader. "Co tu si� dzieje?" pomy�la� i odwr�ci� si� z zamiarem zapukania do drzwi pierwszej lepszej chaty. Chcia� si� wreszcie dowiedzie�, czy znajdzie si� tu jaka� praca, czy nie. Nie zd��y�. Zewsz�d nadbiegali wychudzeni, odziani w n�dzne cha�aty wie�niacy, otaczaj�c go szczelnym ko�em i wpatruj�c si� we� z fizyczn� niemal intensywno�ci�. Po chwili zjawi�a si� r�wnie� kobieta, kt�ra tak dziwnie si� przed chwil� zachowywa�a. Prowadzi�a pod r�k� bladego, wymizerowanego starca. Ludzie rozst�pili si� przed nimi z szacunkiem, szepcz�c niespokojnie mi�dzy sob� i zaciskaj�c w niepewno�ci d�onie. Starzec uwa�nie obejrza� obcego, w kt�rym kot�uj�ce si� emocje niebezpiecznie zbli�a�y si� do wybuchu furii, po czym zaskakuj�co g��bokim g�osem spyta�: - Czy to prawda, �e� przeszed� wzg�rza? Pytanie by�o tak dziwne i nie na temat, �e m�czyzna wbrew sobie odpowiedzia�: - Tak. T�umek zaszemra�. - I niczego niezwyk�ego nie spotka�e�? - Nie... - �adnego dziwnego zwierz�cia? - Nie. Widzia�em co prawda wrony, ale we �wiecie wyst�puj� raczej pospolicie, wi�c nie bior� ich za dziwne. Nie wiem, mo�e u was... - urwa�, widz�c min� starego. - Khm... Nie. �adnego nie widzia�em. Starzec jednak najwyra�niej nie jego wywodem si� przejmowa�. Podni�s� dr��c� r�k� i wskaza� na zakrwawiony r�kaw. - A TO sk�d masz? - To? - przybysz zmarszczy� brwi. - Nie wiem. Co� mnie ugryz�o w nocy. - Przyjrza� si� bli�ej kubrakowi. - Mmm... W dw�ch miejscach... - Zaciekawiony podwin�� zeskorupia�y r�kaw i obejrza� �lady. By�y dziwne. Co najmniej dziwne. I na pewno nie po komarze. Za du�e i zbyt liczne. Co tam komar! �aden owad nie m�g�by wywali� w r�ce takich dziurzysk! Z drugiej jednak strony kszta�t �lad�w nie wydawa� mu si� wcale tak obcy... - I co to by�o? - staremu zacz�� dr�e� g�os. Najwyra�niej niesamowicie mu na czym� zale�a�o, chcia� us�ysze� co� konkretnego, o czym� si� upewni�. - Nie wiem. Mo�e z�odziej. I tak go odp�dzi�em pi�ci�. - Oberwa�? - Tylko dzi�ki temu, �e by� podtrzymywany, starzec jeszcze si� nie rozsypa� od wstrz�saj�cego nim coraz mocniej dygotu. - Taa... Ani chybi... - dopiero teraz spojrza� na lew� pi��, kt�rej u�y� w nocy. By�a wyra�nie opuchni�ta. - Nie, komar to na pewno nie by�... - mrukn�� zamy�lony, odklejaj�c od r�ki dziwny, z�ocisty p�atek, �usk� jakby. Co to, u licha, by�o? Starzec za�, powolutku opanowuj�c trz�si�czk�, zacz�� gor�czkowo wydawa� polecenia, czego efektem by�a gnaj�ca po kilku chwilach w stron� wzg�rz ekspedycja z ci�gnionym przez chudego konia wozem. Nast�pnie odwr�ci� si� do przybysza i zaprosi� go na uczt�. Ten jednak by� tak g��boko pogr��ony w kontemplacji �uski, �e trzeba by�o poleci� jednemu z wie�niak�w, aby zwyczajnie zaci�gn�� go za kubrak do cha�upy. M�czyzna by� zaskoczony entuzjazmem, z jakim go przyj�to. Mimo, �e we wsi nie zauwa�y� �adnych zwierz�t (pr�cz kilku kot�w i cichego, przemykaj�cego chy�kiem po okolicy kundla), na stole pojawi�o si� wy�mienicie pachn�ce, podlane zio�owym sosem mi�siwo. Stan�y te� p�miski troch� tylko pomarszczonych owoc�w i warzyw, kosze chrupi�cego, �wie�utkiego chleba, ceberki z kiszon� kapust� i og�rkami. Do tego podano mn�stwo piwa i wina. Kto� nawet przyni�s� anta�ek pierwszorz�dnego miodu. Co prawda przybysz wci�� nie rozumia� powodu tej uczty ani rado�ci, z jak� usadzono go przy szczycie sto�u, jednak nie przeszkadza�o mu to cieszy� si� wy�mienitym jad�em. Tylko od czasu do czasu, gdy duma� nad tym, jak nies�ychanie r�nie okazywano go�cinno�� w obu wioskach, kr�ci� w zdumieniu g�ow�. W po�owie uczty zjawili si� wys�ani na wzg�rza ludzie. Umorusani, spoceni, pokrwawieni, ale nies�ychanie szcz�liwi natychmiast rzucili si� na zalegaj�ce sto�y wiktua�y. Wszystko to wygl�da�o na istn� orgi� szale�stwa, ale mo�e po prostu panowa�y tu takie zwyczaje... Wreszcie, gdy dojedzono ostatnie skrawki chleba, gdy zlitowano si� nad ostatnim og�rkiem, gdy dopito ostatni� kropl� wina, biesiadnicy powstali i oci�ale wytoczyli si� na zewn�trz, st�kaj�c od nadmiaru jad�a. Gromadnie, prowadz�c ze sob� przybysza, ruszyli w kierunku centralnie usytuowanego we wsi placyku. A tam, na jego �rodku, le�a� wielki, martwy kszta�t. W�owe sploty w z�otym kolorze wi�y si� na d�ugo�ci niemal dwudziestu metr�w. Cztery szponiaste, wystaj�ce spod masywnego kad�uba, zaci�ni�te w pi�ci �apy by�y uwalane krwi� i ziemi�, jakby poczwara przed �mierci� drapa�a w konwulsjach grunt. Obcy poskroba� si� w g�ow� i spojrza� niepewnie na starca. - Sk�d to macie? Ten si� u�miechn�� i z politowaniem pokiwa� g�ow�: - Ze wzg�rz... W ko�cu to ty go zabi�e�... - Z satysfakcj� patrzy�, jak na twarzy przybysza maluje si� niedowierzanie. - To bazyliszek. Wredny sukinsyn. Dziesi�� lat up�ynie, jak zjawi� si� w tych stronach i we wzg�rzach grasowa� zacz��. Gdy dzik� zwierzyn� wyjad� ca��, wzi�� si� za nasze byd�o. Psami te� nie wzgardzi�, a i nawet ludzi porywa� si� nie l�ka�. Nie by�o innego wyj�cia, by wioskowych ratowa�, jak podes�a� mu czasami krow� czy w�drowca skierowa� na zatracenie. I tak si� �y�o, niepewnym kolejnego dnia czy godziny, staraj�c si� zachowa� jak najwi�ksz� cisz� i nijak gada nie dra�ni�. Co prawda kilku �mia�k�w, skuszonych wielkimi pieni�dzmi, jakie mo�na dosta� za nieuszkodzone �lipia tej potwory, zapuszcza�o si� mi�dzy wzg�rza szukaj�c jej le�a, ale zosta�o po nich jeno imi� w pami�ci, czy porzucony w po�piesznej ucieczce or� w stodole. No i wczoraj trafi�a kosa na kamie�... Przybysz obszed� cia�o poczwary i przyjrza� si� przera�aj�cej paszczy. Spomi�dzy nieprzyjemnie wielkich i ostrych z�b�w wymyka� si� sinoczerwony ju� j�zor, pogryziony do krwi w jej ostatnich, wyj�tkowo bolesnych chwilach �ywota. Oczu w czaszce szcz�liwie ju� nie by�o - wyjad�y je wrony. Ale te z�by... Obcy dozna� ol�nienia - niech�tnie por�wna� ich uk�ad z ranami na ramieniu. Tak jakby si� wszystko zgadza�o. No i ta przylepiona do pi�ci �uska... Mi�dzy oczami gada wyra�nie jednej takiej brak�o... Starzec za� kontynuowa�. - Szcz�cie� mia�, �e bestia noc� na ciebie napad�a. Wtedy jej wzrok mniejsz� mia� moc; by�by� zgubiony tylko wtedy, gdyby� jej w �lipia zajrza�. W dzie� nic by ci nie pomog�o - pod jej spojrzeniem w kamie� obraca� si� ka�dy cz�owiek i ka�de zwierz�. Kamienia�y nawet drzewa. Dlatego zreszt� w nocy �erowa�a - bo nawet bazyliszek ska�� si� nie �ywi. Ty za� wtedy musia�e� besti� we wzg�rzach mi�dzy �lipia trafi�. A wnioskuj�, �e cios masz mocny, bo m�zg jej przez uszy wycieka� pocz��. Nie by�o dla niej ratunku. - Zatar� z rado�ci r�ce. - Powiadaj�, �e przy truchle du�o by�o skamienia�ych wron, wi�c za jednym zamachem i padlino�erc�w mamy jakby mniej w okolicy. Ale sprytne s� ptaszyska, to przyzna� im trzeba, bo jako� mimo wszystko wy�re� mu oba �lipia zdo�a�y. Z jednej strony szkoda, bo godziwa got�wka za nie by by�a. Z drugiej... strach je wyjmowa�. Jeden nieostro�ny ruch i trzeba b�dzie pomie�ci� gdzie� w cha�upie kamiennego rodziciela... Przybysz kiwn�� g�ow�. I tak nie zamierza� bra� oczu. Nawet, je�li by by�y ca�e. Owszem, s�ysza�, �e p�acono za nie krocie. Moczy�o si� je potem w jakim� �mierdz�cym p�ynie, suszy�o, pakowa�o w sk�rzane woreczki i w razie potrzeby ods�ania�o przed obliczem nielubianej osoby. A �e by�y skuteczne, �wiadczy�a liczba stoj�cych wzd�u� go�ci�c�w rze�b. Wielu si� te� zastanawia�o, ile ze zdobi�cych katedry pos�g�w wysz�o spod r�ki prawdziwych rze�biarzy, a ile by�o efektem przedsi�biorczo�ci ksi�y, kt�rzy niech�tnie p�acili bajo�skie sumy za prace mistrz�w d�uta. Schyli� si� i zajrza� w paszcz�. - Wezm� z�by, jak jakie c�gi macie. - Znajdzie si�. A sk�ry nie chcesz? - Nie... Za du�a. - Nie zamierza� wygl�da� jak jaki barbarzy�ca, co w sk�ry byle zabitego przez siebie zwierza si� okr�ca, my�l�c, �e to atrakcyjne. Ale i tak by� zadowolony. Zawsze lubi�, gdy ludzie si� u�miechali. By�o mu tylko troch� g�upio, �e tak donios�y czyn, jakim by�o w ko�cu ubicie potwora, nie zostawi� wi�kszego �ladu w jego pami�ci. Po chwili zastanowienia stwierdzi�, �e by� zab�jc� gro�nej poczwary to w sumie to samo, co by� sztygarem. Te same problemy, podobne zachowania, tylko �e tam nie wypada�o robi� naszyjnika z cudzych z�b�w. Momentalnie posmutnia�. Zabijanie potwor�w nie gwarantowa�o mu sta�ej pracy. W tej sytuacji znacznie lepsze jednak wydawa�o si� kowalstwo... Stoj�cy na uboczu starzec z lubo�ci� wci�gn�� w p�uca wieczorne powietrze. Pierwszy raz od kilku lat pozwoli� sobie na odrobin� nadziei. Przysz�o�� nie wydawa�a si� ju� mrocznym pasmem kl�sk i b�lu. Zaczyna�a si� jawi� w troch� lepszych kolorach. Niech tylko wie�� o pokonaniu bazyliszka rozniesie si� po okolicy, a wr�c� kupieckie karawany, kt�re musia�y omija� ten trakt przedzieraj�c si� przez co i rusz zapadaj�c� si� w moczarach drog�. A wtedy i zwierz�t b�dzie mo�na nakupi�, karczm� znowu otworzy�, za przewodnik�w si� najmowa�... Z rado�ci� spostrzeg�, jak mimo wieczornej pory dw�ch wie�niak�w wyprowadza na pastwiska ostatnie ocala�e w wiosce krowy. Biedne zwierz�ta nie widzia�y ��ki od tylu lat... Wszystko powolutku zmierza�o ku lepszemu... Kt�ry� z wie�niak�w wskaza� na wzg�rze. U jego podn�a r�s� tuman wzbijanego licznymi stopami kurzu. U�miechaj�cy si� przez �zy starzec zakrzykn��: - Heej! Szykujcie now� uczt�! I mimo st�ka� i j�k�w zwi�zanych z k�opotliwym przemieszczaniem ci�kich brzuch�w, wszyscy z ochot� powitali nadci�gaj�cych mieszka�c�w wioski zza wzg�rz. Nie by�o ko�ca u�ciskom i weso�ym poklepywaniom. Jako �e przybyli mieli ze sob� gotowe ju� potrawy, uczta rozpocz�a si� niemal natychmiast. Warto nadmieni�, �e by�a jeszcze bardziej obfita od poprzedniej. Obcy, pogodzony w ko�cu z faktem, �e w okolicy nie ma wcale �adnego kowala, u�miecha� si� widz�c szczer� rado�� wie�niak�w. Nawet niech�� do tego dziwnego cz�owieka, co tak idiotycznie struga� dach�wk�, roztopi�a si� w winie. Zw�aszcza, �e to w�a�nie �w cz�owiek stara� si� ze wszystkich si� zatrze� negatywne wra�enie, jakie wywar� poprzedniego dnia na przybyszu i co i raz do niego przepija�. Inna sprawa, �e specjalnie przytarga� ze sob� inny klocek drewna i do�� natarczywie doprasza� si� o jeszcze jeden pokaz nowej metody strugania dach�wek... Za� w�r�d wzg�rz, na czarnym, wyschni�tym drzewie siedzia�a syta wrona. Od minuty s�ysza�a natarczywe brz�czenie du�ej, zielonej muchy. Gdy wreszcie jej wzrok pad� na mijaj�cego ga��� owada, ten ucich� nagle i momentalnie poszarza�y spad� na ziemi�, roztrzaskuj�c si� na kawa�ki.