5161

Szczegóły
Tytuł 5161
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5161 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5161 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5161 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stanis�aw Lem Eden I W obliczeniach by� b��d. Nie przeszli nad atmosfer�, ale zderzyli si� z ni�. Statek wbija� si� w powietrze z grzmotem, od kt�rego puch�y b�benki. Rozp�aszczeni na legowiskach czuli dobijanie amortyzator�w, przednie ekrany zasz�y p�omieniem i zgas�y, poduszka roz�arzonych gaz�w, napieraj�ca na dzi�b, zatopi�a zewn�trzne obiektywy, hamowanie by�o niedostateczne i op�nione. Sterowni� nape�ni� sw�d rozgrzanej gumy, pod pras� deceleracji �lepli i g�uchli, to by� koniec, ale nawet tego nie m�g� �aden pomy�le�, nie starczy�o wszystkich si�, aby unie�� klatk� piersiow�, wci�gn�� oddech, robi�y to za nich do ostatka pracuj�ce tlenopulsatory, wt�acza�y w nich powietrze jak w p�kaj�ce balony. Nagle grzmot ucich�. Zapali�y si� awaryjne �wiat�a, po sze�� z ka�dej strony, ludzie wili si�, nad tablic� nap�du czerwienia� sygna� alarmu, by�a p�kni�ta i zgnieciona w harmoni�, kawa�y izolacji, okruchy pleksiglasu z szelestem przesuwa�y si� po pod�odze, nie grzmia�o, wszystko obejmowa� g�uchy, rosn�cy gwizd. � Co si�... � wychrypia� Doktor, wypluwaj�c gumowy ustnik. � Le�e�! � przestrzega� go Koordynator, kt�ry patrza� w ostatni nie uszkodzony ekran. Rakieta przekozio�kowa�a, jakby uderzy� w ni� taran, spowijaj�ce ich nylonowe siatki zagra�y jak struny, przez chwil� wa�y�o si� wszystko jak u szczytu hu�tawki zawis�ej do g�ry nogami, potem zadudni�o. Mi�nie, st�a�e w oczekiwaniu ostatniego ciosu, obmi�k�y. Rakieta, stoj�c na pionowym s�upie wylotowego ognia, powoli schodzi�a w d�, dysze dudni�y uspokajaj�co, trwa�o to kilka minut, potem przez �ciany poszed� dreszcz. Wibracja stawa�a si� coraz mocniejsza, �o�yskowe zawieszenia turbin musia�y si� rozchwia�, popatrzyli na siebie. Nikt nic nie m�wi�. Wiedzieli, �e wszystko zale�y od tego, czy wirniki nie zatr� si�, czy wytrzymaj�. Ca�a sterownia zadygota�a nagle, jakby z zewn�trz ku� w ni� z szalon� szybko�ci� stalowy m�ot. Gruba, wypuk�a soczewka ostatniego ekranu w mgnieniu oka pokry�a si� g�st� paj�czyn� p�kni��, jego fosforyczna tarcza zgas�a, w padaj�cym z do�u md�ym blasku lamp awaryjnych widzieli w�asne powi�kszone cienie na pochy�ych �cianach, dudnienie przesz�o w ci�g�y ryk, pod nimi co� chrobota�o, �ama�o si�, rozszczepia�o z �elaznym wizgotem; kad�ub, wstrz�sany potwornymi targni�ciami, lecia�, lecia�, o�lepiony, martwy; skurczyli si�, wstrzymali dech, zupe�na ciemno��, chaos, cia�a ich wystrzeli�y nagle na ca�� d�ugo�� nylonowych lin, nie dosi�g�y potrzaskanych tablic, o kt�re by si� rozpru�y, zawis�y skosem, wahaj�c si� wolno jak ci�kie wahad�a... Rakieta przewali�a si� jak padaj�ca g�ra, �oskot ten by� daleki i t�py, wyrzucone bry�y gruntu, s�abo stukaj�c, osun�y si� po zewn�trznym pancerzu. Wszystko znieruchomia�o. Pod nimi sycza�y przewody, co� bulgota�o przera�liwie, szybko, wci�� szybciej, szum uchodz�cej wody, przemieszany z przenikliwym, powtarzaj�cym si� sykiem, jak gdyby jaka� ciecz kapa�a na rozpalone blachy. � �yjemy � powiedzia� Chemik. Powiedzia� to w zupe�nej ciemno�ci. Nie widzia� nic. Wisia� w swoim nylonowym pokrowcu, jak w worku, zaczepionym z czterech stron linami. Znaczy�o to, �e rakieta le�y na boku. Gdyby sta�a, pos�anie by�oby poziome. Co� trzasn�o. Blady, benzynowy p�omyk starej zapalniczki Doktora. � Za�oga? � spyta� Koordynator. Jedna lina jego worka p�k�a, wirowa� wolno, bezradny, i usi�owa� bezskutecznie chwyci� si� czego� wystaj�cego ze �ciany, wyci�gaj�c r�k� przez oko nylonowej siatki. � Pierwszy � powiedzia� In�ynier. � Drugi � odezwa� si� Fizyk. � Trzeci � g�os Chemika. � Czwarty � powiedzia� Cybernetyk. Trzyma� si� za czo�o. � Pi�ty � zako�czy� Doktor. � Wszyscy. Gratuluj� � g�os Koordynatora by� spokojny. � Automaty? Odpowiedzia�a cisza. � Automaty!! Milczenie. Zapalniczka pocz�a parzy� palce Doktora. Zgasi� j�. Znowu zapad�a ciemno��. � Zawsze m�wi�em, �e jeste�my z lepszego materia�u � powiedzia� po ciemku Doktor. � Czy kto� z was ma n�? � Ja mam. Przeci�� liny? � Je�eli mo�esz wyle�� bez przecinania, to lepiej. Ja nie mog�. � Spr�buj�. Da� si� s�ysze� odg�os szamotania, przyspieszony oddech, co� stukn�o, rozleg�o si� zgrzytni�cie szk�a. � Jestem na dole. To znaczy � na �cianie � powiedzia� Chemik. G�os jego dobieg� z dna ciemno�ci. � Doktorze, po�wie� na chwil�, to wam pomog�. � Ale spiesz si�. Benzyna si� ko�czy. Zapalniczka znowu zab�ys�a. Chemik krz�ta� si� przy kokonie Koordynatora, m�g� dosi�gn�� tylko jego n�g. Wreszcie uda�o mu si� odci�gn�� cz�ciowo boczny zamek b�yskawiczny i Koordynator spad� ci�ko na nogi. We dw�ch pracowali szybciej. Po chwili wszyscy stali ju� na sko�nie przechylonej, obitej p�elastyczn� mas� �cianie sterowni. � Od czego zaczniemy? � spyta� Doktor. Zacisn�� brzegi rany na czole Cybernetyka i na�o�y� na ni� plaster. Mia� go w kieszeni. Zawsze nosi� przy sobie niepotrzebne rzeczy. � Od stwierdzenia, czy uda si� wyj�� � odpar� Koordynator. � Najpierw musimy mie� �wiat�o. Co tam? Ju�? Doktorze, po�wie� mi tu, mo�e jest pr�d w ko�c�wkach tablicy, przynajmniej w rozrz�dzie sygnalizacji alarmowej. Tym razem zapalniczka wykrzesa�a tylko iskr�. Doktor pociera� kamyk, a� star� sobie sk�r� z palca, b�yskaj�c tu� nad szcz�tkami pogruchotanej p�yty, w kt�rej grzebali, kl�cz�c, Koordynator z In�ynierem. � Jest? � spyta� Chemik, stoj�cy z ty�u, bo nie by�o ju� dla niego miejsca. � Na razie nic. Nikt nie ma zapa�ek? � Ostatni raz widzia�em zapa�ki trzy lata temu. W muzeum � o�wiadczy� niewyra�nie In�ynier, bo usi�owa� z�bami oderwa� izolacj� z ko�ca przewodu. Naraz ma�a niebieska iskra o�wietli�a z�o�one w muszl� r�ce Koordynatora. � Jest � powiedzia�. � Teraz jak�� �ar�wk�. Znale�li nie uszkodzon� w sygnale alarmowym nad boczn� tablic�. Ostry elektryczny ognik o�wietli� sterowni�, jakby cz�� wznosz�cej si� skosem rury tunelowej o sto�kowych �cianach. Wysoko nad nimi, w tym, co by�o teraz stropem, widnia�y zamkni�te drzwi. � Ponad siedem metr�w � powiedzia� melancholijnie Chemik. � Jak my si� tam dostaniemy? � Widzia�em kiedy� w cyrku �yw� kolumn� � pi�ciu ludzi, jeden na drugim � zauwa�y� Doktor. � To dla nas za trudne. Dostaniemy si� tam po pod�odze � odpar� Koordynator. Wzi�� od Chemika n� i zacz�� robi� szerokie naci�cia w g�bczastej pow�oce pod�ogi. � Stopnie? � Tak. � Dlaczego nie s�ycha� Cybernetyka? � zdziwi� si� naraz In�ynier. Siedz�c na szcz�tkach potrzaskanej tablicy rozrz�dczej, przyk�ada� woltomierz do wyci�gni�tych na zewn�trz kabli. � Owdowia� � odrzek� z u�miechem Doktor. � Czym jest Cybernetyk bez automat�w? � Jeszcze je nakr�c� � rzuci� Cybernetyk. Zagl�da� w otwory wybitych ekran�w. Elektryczny ognik powoli ��k� � stawa� si� coraz ciemniejszy i bledszy. � Akumulatory te�? � mrukn�� Fizyk. In�ynier wsta�. � Tak wygl�da. Po kwadransie, w g��b, a raczej w g�r� statku ruszy�a sze�cioosobowa ekspedycja. Najpierw dosta�a si� do korytarza, a z niego � do poszczeg�lnych pomieszcze�. W kajucie Doktora znale�li �lep� latark�. Doktor lubi� mie� mn�stwo zb�dnych na co dzie� rzeczy. Zabrali j�. Wsz�dzie zastali zniszczenia. Umeblowanie, przymocowane do pod��g, nie rozbi�o si�, ale z przyrz�d�w, narz�dzi, pomocniczych wehiku��w, zapas�w utworzy�a si� jaka� nieprawdopodobna kasza, w kt�rej brodzi�o si� wy�ej kolan. � A teraz spr�bujemy wyj�� � o�wiadczy� Koordynator, kiedy na powr�t znale�li si� w korytarzu. � A skafandry? � S� w komorze ci�nie�. Nic im si� nie powinno by�o sta�. Ale skafandry nie s� potrzebne, Eden ma zno�n� atmosfer�. � Czy tu w og�le kto� kiedy� by�? � Tak, dziesi�� albo jedena�cie lat temu sonda kosmiczna z patrolu poszukiwa�, wtedy jak zagin�� Altair ze swoim statkiem. Pami�tacie? � Ale z ludzi nikt? � Nie, nikt. Klapa wewn�trzna �luzy znajdowa�a si� sko�nie ponad ich g�owami. Dziwne pierwsze wra�enie, spowodowane tym, �e po znanych pomieszczeniach sz�o si� w ca�kiem nowej konfiguracji � �ciany by�y teraz pod�ogami, a stropy �cianami � powoli mija�o. � Tu rzeczywi�cie nie obejdzie si� bez �ywej drabiny � orzek� Koordynator. O�wietli� dok�adnie klap� latark� Doktora. Plama �wiat�a obesz�a j� dooko�a. Klapa przylega�a hermetycznie. � Wygl�da nie�le � powiedzia� Cybernetyk. Sta� z zadart� g�ow�. � Owszem � zgodzi� si� In�ynier. Pomy�la�, �e potworna si�a, kt�ra sprasowa�a no�ne d�wigary tak, �e prys�a wpasowana mi�dzy nie g��wna tablica rozrz�dcza, mog�a zaklinowa� tak�e klap�, ale zachowa� t� my�l dla siebie. Koordynator rzuci� okiem na Cybernetyka i ju� chcia� mu powiedzie�, �eby pochyli� grzbiet i ustawi� si� pod �cian�, gdy przypomnia� sobie poskr�cane �elastwo, kt�re ujrzeli w pomieszczeniu automat�w, i poprosi� Chemika. � Sta� w rozkroku, r�ce na kolana, tak b�dzie ci lepiej. � Moim marzeniem by�o wyst�powa� w cyrku. Zawsze! � zapewni� go Chemik i pochyli� si�. Koordynator postawi� mu stop� na ramieniu, wspi�� si�, uni�s� i, przywieraj�c do �ciany, czubkami palc�w dosi�gn�� maczugowato zgrubia�ej u ko�ca, niklowej d�wigni. Poci�gn��, potem szarpn��, nareszcie zawis� na niej. Wtedy podda�a si� z chrz�stem, jakby zamkowy mechanizm pe�en by� mia�kiego szk�a. Zrobi�a �wier� obrotu i stan�a. � Czy ci�gniesz w dobr� stron�? � spyta� Doktor, kt�ry �wieci� z do�u latark�. � Rakieta le�y. � Uwzgl�dni�em to. � Nie mo�esz ju� mocniej? Koordynator nie odpowiedzia�. Wisia� na p�ask przy �cianie, uczepiony jedn� r�k� d�wigni. Powoli spr�bowa� do��czy� drug� r�k�. By�o to bardzo trudne, ale w ko�cu mu si� uda�o. Wisz�c teraz jak na trapezie, podkurczy� nogi, aby nie kopn�� skulonego pod nim Chemika, i targn�� kilka razy, unosz�c si� na ramionach i opuszczaj�c, ca�ym ci�arem cia�a, a� st�kn��, uderzaj�c z rozmachu torsem o �cian�. Za trzecim czy czwartym razem d�wignia podda�a si� troch�. Brakowa�o jeszcze z pi�� centymetr�w do ko�ca jej drogi. Koordynator zebra� si�y i raz jeszcze rzuci� sob� w d�. D�wignia z piekielnym zgrzytni�ciem stukn�a w zapadk�. Rygiel wewn�trzny by� odsuni�ty. � Posz�o jak po ma�le � cieszy� si� Fizyk. In�ynier milcza�. Wiedzia� swoje. Zabrali si� teraz do otwierania klapy, co by�o zadaniem trudniejszym. In�ynier spr�bowa� uruchomi� j�, naciskaj�c r�koje�� hydraulicznego urz�dzenia, ale wiedzia� z g�ry, �e nic z tego nie b�dzie. Rury pop�ka�y w wielu miejscach i ca�y p�yn wyciek�. R�czna korba za�wieci�a nad nimi swoim k�kiem jak aureola, kiedy Doktor skierowa� latark� do g�ry. Jak na ich mo�liwo�ci gimnastyczne, by�o za wysoko � ponad cztery metry. Zacz�o si� znoszenie ze wszystkich pomieszcze� po�amanych aparat�w, poduszek, ksi��ek � szczeg�lnie przydatna okaza�a si� biblioteka, a w niej � atlasy gwiazdowe nieba, bardzo wielkie i grube. Budowali z nich piramid�, jak z cegie�. Wzniesienie dwumetrowego stosu zabra�o niemal godzin�. Raz cz�� obsun�a si� i odt�d zacz�li pracowa� systematycznie � pod komend� In�yniera. � Praca fizyczna to jednak okropno��! � dysza� Doktor. Latarka tkwi�a wci�ni�ta w szczelin� klimatyzatora i o�wietla�a im drog�, gdy biegli do biblioteki i wracali, objuczeni ksi��kami. � Nigdy nie wyobra�a�em sobie, �e tak prymitywne warunki mog� panowa� w podr�ach do gwiazd � sapa� Doktor. On jeden jeszcze m�wi�. Na koniec Koordynator, podtrzymywany przez towarzyszy, wlaz� ostro�nie na wzniesion� piramid� i dotkn�� palcami korby. � Ma�o � powiedzia�. � Brakuje mi pi�� centymetr�w. Nie mog� podskoczy�, bo mi si� wszystko rozjedzie. � W�a�nie mam tu Teori� lot�w szybkich � powiedzia� Doktor, wa��c w r�ku zwalisty tom. � My�l�, �e b�dzie w sam raz. Koordynator wczepi� si� w korb�. �wiecili mu latark�. Jego cie� �opota� na bia�ej powierzchni plastyku wy�cie�aj�cego to, co teraz by�o stropem. Naraz g�ra ksi��ek poruszy�a si�. � Uwaga � sykn�� Fizyk. � Nie mam si� o co oprze� � wyrzuci� przez zduszone gard�o Koordynator. � Trzymajcie tam � wszyscy diabli!! � warkn��. Korba wymkn�a mu si� z r�k, przez moment wa�y� si� na g�rze, w ko�cu chwyci� r�wnowag�. Nikt ju� nie patrza� w g�r� � spl�t�szy si� r�kami, napierali ze wszystkich stron na chwiejn� budowl� z ksi��ek, �eby si� nie rozsun�a. � Tylko nie klnij � jak raz zaczniemy, nie b�dzie ko�ca � przestrzeg� z do�u Doktor. Koordynator ponownie uj�� korb�. Naraz rozleg� si� przeci�g�y zgrzyt, po kt�rym nast�pi� g�uchy szum osuwaj�cych si� tom�w. Koordynator wisia� nad nimi w powietrzu, ale korba, kt�rej si� uczepi�, wykona�a pe�ny obr�t. � I tak dalej, jeszcze jedena�cie razy � powiedzia� l�duj�c na ksi��kowym pobojowisku. Po dwu godzinach klapa zosta�a pokonana. Kiedy zacz�a si� otwiera�, wydali ch�ralny okrzyk triumfu. Otwieraj�c si� zawis�a w po�owie wysoko�ci korytarza i utworzy�a jakby poziomy pomost, po kt�rym mo�na by�o wej�� do �luzy bez wi�kszych trudno�ci. Skafandry w p�askiej szafie �ciennej znale�li nienaruszone. Szafa le�a�a teraz poziomo. St�pali po jej drzwiach. � Wychodzimy wszyscy czy jak? � spyta� Chemik. � Najpierw spr�bujemy otworzy� w�az... By� zag�uszony � jak gdyby stanowi� lit� ca�o�� z korpusem. D�wignie nie dawa�y si� ruszy�, rami� przy ramieniu parli w sze�ciu, potem pr�bowali rozrusza� gwinty, wi�c miotali si� na przemian to w jedn�, to w drug� stron� � ani drgn�y. � Okazuje si�, �e dolecie�, to nic � najtrudniej jest czasem wysi��� � zakonkludowa� Doktor. � Pogratulowa� humorku � mrukn�� przez z�by In�ynier. Pot la� mu si� na oczy. Usiedli na drzwiach �ciennej szafki. � Jestem g�odny � wyzna� w og�lnym milczeniu Cybernetyk. � Wobec tego trzeba co� zje�� � o�wiadczy� Fizyk i zaofiarowa� si�, �e p�jdzie do magazynu. � Raczej do kuchni. W ch�odni mo�e co�... � Sam nie dam rady. Trzeba przerzuci� z p� tony szmelcu, �eby si� dosta� do zapas�w. Kto na ochotnika? Doktor by� pierwszy, Chemik wsta� z pewnym oci�ganiem. Gdy g�owy ich znik�y za brzegiem odchylonej klapy, a ostatni brzask latarki, kt�r� zabrali, zgas�, Koordynator powiedzia� przyciszonym g�osem: � Wola�em nie m�wi�. Orientujecie si� mniej wi�cej w sytuacji? � Tak � powiedzia� In�ynier w czarny mrok przed sob�. Dotkn�� wyci�gni�t� r�k� stopy Koordynatora i nie cofn�� palc�w. Potrzebowa� tego dotkni�cia. � My�lisz, �e klapy nie da si� przeci��? � Czym? � spyta� In�ynier. � Palnikiem elektrycznym albo gazowym. Mamy autogen i... � S�ysza�e� o autogenie, kt�ry by przeci�� �wier� metra ceramitu? Cz�owieku! Milczeli. Z g��bi statku, jak z �elaznych podziemi, dochodzi� g�uchy ha�as. � Wi�c co? Co?! � powiedzia� ze zdenerwowaniem Cybernetyk. S�yszeli skrzypni�cie jego staw�w. Wsta�. � Siadaj � �agodnie, ale stanowczo powiedzia� Koordynator. � My�licie, �e... klapa stopi�a si� z pancerzem? � Niekoniecznie � odpar� In�ynier. � Czy wiesz w og�le, co si� sta�o? � Dok�adnie nie. Trafili�my z kosmiczn� szybko�ci� w atmosfer� tam, gdzie nie mia�o jej by�. Dlaczego? Automat nie m�g� si� pomyli�. � Automat si� nie pomyli�. My�my si� pomylili � powiedzia� Koordynator. � Zapomnieli�my o poprawce na ogon. � Na jaki ogon? Co ty m�wisz? � Na gazowy ogon, kt�ry rozci�ga za sob� ka�da planeta posiadaj�ca atmosfer�, w kierunku przeciwnym do jej ruchu. Nie wiesz o tym? � A tak, tak. Wpadli�my w ten ogon? Ale on musi by� szalenie rozrzedzony. � Dziesi�� do minus sz�stej � odpar� Koordynator � albo co� ko�o tego, ale mieli�my ponad siedemdziesi�t kilometr�w na sekund�, kochany. Przyhamowa�o nas jak mur � to by� ten pierwszy wstrz�s, pami�tacie? � Tak � podj�� In�ynier � a kiedy�my weszli w stratosfer�, mieli�my jeszcze dziesi�� albo i dwana�cie. Powinna si� by�a w og�le rozlecie�, dziwne, �e wytrzyma�a. � Rakieta? � Obliczona jest na dwudziestokrotne przeci��enie, a zanim ekran p�k�, na w�asne oczy widzia�em, jak strza�ka wyskoczy�a ze skali. Skala ma rezerw� do trzydziestu. � A my? � Co my? � Jak mogli�my wytrzyma� � chcesz powiedzie�, �e trwa�a deceleracja wynios�a trzydzie�ci g? � Nie trwa�a. W szczytach na pewno. Przecie� hamownice da�y wszystko. Dlatego przysz�o do pulsacji. � Ale automaty wyr�wna�y i gdyby nie spr�arki... � powiedzia� z odcieniem przekory w g�osie Cybernetyk. Urwa�, w g��bi statku co� potoczy�o si� z brz�kiem, jakby �elazne ko�a po blasze. Ucich�o. � Co chcesz od spr�arek? � powiedzia� In�ynier. � Jak p�jdziemy do maszynowni, to poka�� ci, �e zrobi�y pi�� razy wi�cej, ni� mog�y. To przecie� tylko agregaty pomocnicze. Najpierw rozchwia�o im �o�yska, a jak przysz�a pulsacja... � My�lisz, �e rezonans? � Rezonans swoj� drog�. W�a�ciwie powinni�my si� byli rozsmarowa� na przestrzeni paru kilometr�w, jak ten frachtowiec na Neptunie � wiesz? Sam si� przekonasz, jak zobaczysz maszynowni�. Mog� ci, z g�ry powiedzie�, co tam jest. � Wcale nie pal� si�, �eby zobaczy� maszynowni�. Co u licha, czemu oni tak d�ugo nie wracaj�? Ciemno, a� oczy bol�. � �wiat�o b�dziemy mieli, nie b�j si� � powiedzia� In�ynier. Wci��, jakby niechc�cy, trzyma� ko�ce palc�w oparte o stop� Koordynatora, kt�ry nie rusza� si� i milcza�. � A do maszynowni p�jdziemy tak, z nud�w. Co innego b�dziemy mieli do roboty? � Na serio my�lisz, �e si� st�d nie wydostaniemy? � Nie, �artuj�. Lubi� takie �arty. � Przesta� � odezwa� si� Koordynator. � Po pierwsze, jest rezerwowy w�az. � Cz�owieku! Rezerwowy w�az jest akurat pod nami. Statek musia� si� porz�dnie wora�, nie jestem pewny, czy nawet ta klapa wystaje nad ziemi�. � Wi�c co z tego? Mamy narz�dzia, mo�emy wykopa� tunel. � A ci�arowy? � powiedzia� Cybernetyk. � Zalany � wyja�ni� lakonicznie In�ynier. � Zagl�da�em do studzienki kontrolnej. Musia� p�kn�� kt�ry� z g��wnych zbiornik�w � tam jest co najmniej dwa metry wody. Prawdopodobnie ska�onej. � Sk�d wiesz? � St�d, �e tak jest zawsze. Ch�odzenie reaktora puszcza pierwsze � nie wiesz o tym? Zapomnij lepiej o ci�arowym w�azie. Musimy wyj�� tym � je�eli... � Wykopiemy tunel � powt�rzy� cicho Koordynator. � Teoretycznie to jest mo�liwe � nieoczekiwanie zgodzi� si� In�ynier. Zamilkli. Da�y si� s�ysze� coraz bli�sze st�pania, w korytarzu pod nimi zaja�nia�o, zmru�yli o�lepione oczy. � Szynka, suchary, ozorki czy co tam jest w tym pudle � wszystko z �elaznej racji! Tu czekolada, a tu termosy. � Dajcie na g�r�! � zwr�ci� si� Doktor do pozosta�ych, gramol�c si� jako pierwszy na klap�. �wieci� im latark�, gdy wchodzili do komory i rozstawiali puszki. Przynie�li te� aluminiowe talerze. Przy �wietle latarki jedli w milczeniu. � Termosy s� ca�e? � zdziwi� si� naraz Cybernetyk. Nalewa� sobie kawy do kubka. � Dziwne, ale tak. Z konserwami nie jest �le. Ale zamra�alnia, lod�wki, piekarniki, ma�y syntetyzator, aparatura oczyszczaj�ca, filtry wody � wszystko w proszku. � Aparatura oczyszczaj�ca te�? � zaniepokoi� si� Cybernetyk. � Te�. Mo�e da�aby si� naprawi�, gdyby by�o czym. Ale to b��dne ko�o; �eby uruchomi� cho�by najprostszy p�automat naprawczy, trzeba pr�du, �eby mie� pr�d, trzeba naprawi� agregat, a do tego zn�w potrzebny jest p�automat. � Naradzili�cie si� tu, uczeni w technice? I co? Gdzie promyk nadziei? � spyta� Doktor, smaruj�c grubo suchary mas�em i nak�adaj�c z wierzchu p�aty szynki. Nie czekaj�c odpowiedzi, ci�gn��: � Jako szczeniak przeczyta�em chyba wi�cej ksi��ek o kosmonautyce, ni� wa�y nasza nieboszczka, a. jednak nie znalaz�em ani jednej opowie�ci, �adnej historii, anegdotki nawet o czym� podobnym do tego, co nas spotka�o. Dlatego � nie pojm�! � Bo to nudne � wyja�ni� z szydercz� intencj� Cybernetyk. � Tak � to co� nowego � Robinson mi�dzyplanetarny � powiedzia� Doktor. Zakr�ca� termos. � Jak wr�c�, postaram si� to opisa�, o ile talent pozwoli. Zapad�a nag�a cisza. Zbierali puszki, a� Fizyk wpad� na my�l, �eby je schowa� do szafki ze skafandrami, ust�pili wi�c pod �cian�, bo inaczej nie da�o si� otworzy� drzwi w pod�odze. � Wiecie, s�yszeli�my jakie� dziwne odg�osy, jake�my grzebali w magazynie � powiedzia� Chemik. � Jakie odg�osy? � Takie st�kania i potrzaskiwania, jakby nas co� prasowa�o. � My�lisz, �e oberwa�a si� na nas jaka� ska�a? � spyta� Cybernetyk. � To ca�kiem co innego � wmiesza� si� In�ynier. � Zewn�trzna pow�oka osi�gn�a przy wtargni�ciu w atmosfer� bardzo wysok� temperatur�, dziobowa mo�e si� nawet nadtopi�a, a teraz cz�ci konstrukcji stygn�, przesuwaj� si�, powstaj� wewn�trzne napi�cia i st�d te odg�osy � o, i teraz s�ycha�, uwa�ajcie... Zamilkli. Tylko twarze o�wietla�a latarka, le��ca na p�askim kole nad w�azem. We wn�trzu statku rozleg�o si� przeci�g�e st�kni�cie, seria kr�tkich, s�abn�cych potrzaskiwa� i nasta�a cisza. � A mo�e to kt�ry� automat? � powiedzia� z nadziej� w g�osie Cybernetyk. � Widzia�e� przecie� sam. � Tak, ale nie zagl�dali�my do luki rezerw. Cybernetyk wychyli� si� w ciemno�� korytarza i staj�c na samym brzegu klapy krzykn��: � Automaty rezerwy!! G�os zadudni� w zamkni�ciu. Odpowiedzia�a cisza. � Chod� tu, zbadamy porz�dnie w�az � powiedzia� In�ynier. Przykl�k� przed zakl�ni�t� �agodnie p�yt� i zbli�aj�c oczy do obrze�a o�wietla� je centymetr po centymetrze. Wodzi� tak plam� �wiat�a wzd�u� uszczelnie�, kt�re porysowa�a drobniutka siateczka sp�ka�. � Od wewn�trz nic stopionego, zreszt� nie dziwota � ceramit bardzo �le przewodzi ciep�o. � Mo�e spr�bujemy jeszcze raz? � zaproponowa� Doktor, k�ad�c r�k� na korbie. � To nie ma sensu � zaprotestowa� Chemik. In�ynier przy�o�y� d�o� do klapy i zerwa� si� na r�wne nogi. � Ch�opcy, potrzebna woda! Du�o zimnej wody! � Po co? � Dotknijcie klapy � gor�ca, co!? Dotkn�o jej kilka wyci�gni�tych jednocze�nie r�k. � Prawie parzy � powiedzia� kto�. � To nasze szcz�cie! � Jak to? � Korpus jest rozgrzany, rozszerzy� si�, i klapa te�. Je�eli b�dziemy ch�odzili klap�, skurczy si� i mo�e da si� otworzy�. � Woda to ma�o. Mo�e jest jeszcze l�d. Powinien by� w zamra�alniach � powiedzia� Koordynator. Jeden po drugim zeskakiwali na dno korytarza, kt�ry zadudni� od krok�w biegn�cych. Koordynator zosta� przy w�azie z In�ynierem. � Pu�ci � powiedzia� cicho, jakby do siebie. � O ile si� nie zatopi�a � mrukn�� In�ynier. Roz�o�onymi r�kami wodzi� p�asko po obrze�u, badaj�c jego temperatur�. � Ceramit zaczyna p�yn�� powy�ej trzech tysi�cy siedmiuset stopni. Nie zauwa�y�e�, ile mia�a na ostatku pow�oka? � Na ostatku wszystkie zegary pokazywa�y daty z zesz�ego roku. Kiedy zastopowali�my na hamownicach, by�o ponad dwa i p�, je�eli si� nie myl�. � Dwa i p� tysi�ca stopni to jeszcze nic takiego! � Tak, ale potem! Tu� nad poziomo wywichni�t� klap� ukaza�a si� zgrzana twarz Chemika. Latark� mia� przypi�t� na szyi, chwia�a si�, blask skaka� w kawa�ach lodu, kt�re stercza�y z wiadra. Poda� je Koordynatorowi. � Czekaj no... jak my w�a�ciwie b�dziemy ch�odzi�... � zafrasowa� si� In�ynier. � Zaraz. Znik� w ciemno�ci. Kroki zn�w da�y si� s�ysze�, Doktor przyni�s� dwa wiadra wody, w kt�rej p�ywa� l�d. Chemik �wieci�, Doktor wsp�lnie z Fizykiem zacz�li polewa� klap� wod�. �cieka�a na pod�og�, na korytarz. Kiedy zlewali klap� dziesi�ty raz, wyda�o im si�, �e co� w niej s�ysz� � s�abiutkie poskrzypywanie. Wydali okrzyk rado�ci. Pojawi� si� In�ynier. Ni�s� spory reflektor od skafandra, przymocowany ta�m� na wysoko�ci piersi. Od jego blasku zaraz poja�nia�o. In�ynier rzuci� na pod�og� nar�cze plastykowych p�yt ze sterowni. Zacz�li starannie ok�ada� klap� cegie�kami i okruchami lodu, przyciskaj�c je plastykiem, nadymanymi poduszkami, ksi��kami, kt�re znosi� tymczasem Fizyk, wreszcie, gdy grzbiety ledwo mogli wyprostowa�, a z lodowego murku ma�o co zosta�o, tak szybko taja� w zetkni�ciu z rozgrzan� p�yt� w�azu, Cybernetyk chwyci� obur�cz za korb� i spr�bowa� j� obr�ci�. � Czekaj, jeszcze nie! � krzykn�� gniewnie In�ynier, ale korba obr�ci�a si� dziwnie lekko. Skoczyli wszyscy. Wirowa�a coraz szybciej. In�ynier uchwyci� po�rodku r�koje�� zabezpieczaj�cego klap� potr�jnego rygla, targn��, rozleg� si� d�wi�k jakby p�kaj�cej grubej szyby i w�az napar� na nich, zrazu lekko, nagle uderzy� najbli�szych i z ciemnej czelu�ci wywali�a si� z hurgotem czarna lawina, zasypuj�c po kolana tych, co stali naprzeciw. Chemik i Koordynator, kt�rzy stali najbli�ej, rzuceni zostali na boki. Klapa przycisn�a Chemika do bocznej �ciany tak; �e nie m�g� si� ruszy�, ale nie zrobi�a mu nic z�ego. Koordynator ledwo zd��y� odskoczy� w ostatniej chwili, omal nie przewr�ci� Doktora. Znieruchomieli. Latarka Doktora, zasypana, zgas�a, �wieci� tylko reflektor na piersi In�yniera. � Co to jest? � nieswoim g�osem powiedzia� Cybernetyk. Sta� za wszystkimi, ostatni, na skraju platforemki � Pr�bka planety Eden � odpar� Koordynator. Pom�g� wyle�� Chemikowi spoza odrzuconej w bok klapy. � Tak � doda� In�ynier � ca�y w�az zasypany, musieli�my porz�dnie wle�� w grunt! � To jest pierwsze l�dowanie POD powierzchni� nieznanej planety, prawda? � spyta� Doktor. Naraz wszyscy zacz�li si� �mia�. Cybernetyk tak si� zanosi�, a� �zy ukaza�y mu si� w oczach. � Dosy� tego! � krzykn�� ostro Koordynator. � Nie b�dziemy przecie� stali tak do rana. Po narz�dzia, ch�opcy, musimy si� odkopa�. Chemik nachyli� si� i podni�s� ci�k�, zbit� bry�� z kopca, kt�ry ur�s� na pod�odze przed w�azem. Z owalnego otworu wypucza�a si� ziemia, od czasu do czasu t�usto po�yskuj�ce, czarniawe okruchy stacza�y si� po powierzchni ma�ego osypiska a� na korytarz. Wycofali si� do niego, bo na platformie nie by�o ju� nawet tyle miejsca, by usi���; Koordynator i In�ynier zeskoczyli na d� ostatni. � Jak g��boko mogli�my si� wbi�? � spyta� p�g�osem Koordynator In�yniera. Szli obok siebie korytarzem. Daleko przed nimi ja�nia�a sun�ca szybko plama �wiat�a. In�ynier da� reflektor Chemikowi. � Jak g��boko?... To zale�y od zbyt wielu czynnik�w. Tagerssen wlaz� w grunt na osiemdziesi�t metr�w. � Tak, ale co zosta�o z rakiety i z niego! � A ta sonda z Ksi�yca? Sztolni� musieli bi� w skale, �eby j� odkopa�. W skale! � Na ksi�ycu jest pumeks... � A sk�d mo�emy wiedzie�, co tu jest? � Widzia�e� przecie�. To wygl�da na margle. � Przy samym w�azie, a dalej? Z narz�dziami by�o bardzo �le. Statek, jak wszystkie d�ugiego zasi�gu, mia� na pok�adzie podw�jny zestaw automat�w i zdalnie sterowanych p�automat�w do wszelkich prac, tak�e powierzchniowo-ziemnych, jakich mog� wymaga� r�norodne warunki planetarne. Urz�dzenia te by�y jednak nieczynne i bez dop�ywu pr�du ani my�le� mo�na by�o o ich uruchomieniu, jedyna za� jednostka wi�ksza, jak� dysponowano, koparka, nap�dzana mikrostosem atomowym, tak�e wymaga�a elektryczno�ci do wst�pnego rozruchu. Nieodzowne okaza�o si� sporz�dzenie narz�dzi ca�kiem prymitywnych, �opat i kilof�w. To tak�e napotka�o ogromne trudno�ci. Po pi�ciu godzinach mozo�u za�oga wraca�a korytarzem ku �luzie, nios�c trzy rozp�aszczone i zgi�te na ko�cu kopaczki, dwa stalowe dr�gi i wlok�c wielkie p�aty blach, kt�re s�u�y� mia�y do umacniania �cian wykopu. Opr�cz kub��w przysposobiono do noszenia ziemi kilka wielkich plastykowych pude�, zamocowawszy do nich z dwu stron kr�tkie, aluminiowe rury jako nosid�a. Trzy czwarte doby min�y od katastrofy i wszyscy upadali ze zm�czenia. Doktor zadecydowa�, �e powinni przespa� cho� kilka godzin. Pierwej jednak trzeba by�o przygotowa� jakie� pos�ania, cho�by prowizoryczne, bo koje w pomieszczeniach sypialnych, umocowane na sta�e do pod��g, sta�y teraz pionowo. Z odkr�caniem ich by�oby zbyt wiele roboty, zwleczono wi�c do biblioteki � niemal po�ow� ksi��ek wynie�li ju� przedtem na korytarz � nadymane materace i wszyscy legli na nich pokotem. Rych�o okaza�o si�, �e poza Chemikiem i In�ynierem nikt nie mo�e zasn��. Doktor wsta� wi�c znowu i poszed� z latarni� na poszukiwanie �rodk�w nasennych. Zaj�o mu to niemal godzin�, gdy� musia� utorowa� sobie drog� do salki opatrunkowej poprzez jej sie�, zawalon� stosami rozkawa�kowanych aparat�w i naczy� analitycznych. Wypad�y wszystkie ze �ciennych szaf i tarasowa�y dost�p do drzwi. Na koniec � jego zegarek r�czny pokazywa� czwart� nad ranem czasu pok�adowego � nasenne tabletki zosta�y rozdane, lampa zgaszona i niebawem niespokojne oddechy wype�ni�y mroczne pomieszczenie. Zbudzili si� nadspodziewanie szybko, niemal wszyscy, z wyj�tkiem Cybernetyka, kt�ry �ykn�� zbyt wielk� dawk� pigu�ek i by� jak pijany. In�ynier zn�w skar�y� si� na dojmuj�cy b�l barku. Doktor odkry� w tym miejscu bolesn� opuchlizn�, przypuszczalnie In�ynier musia� nadwer�y� sobie staw, gdy mocowali si� z d�wigniami w�azu. Nastr�j by� ponury. Nikt si� prawie nie odzywa�, nawet Doktor. Do reszty zapas�w w �luzie nie mogli si� dosta�, bo na drzwiach szafy ze skafandrami spoczywa� ogromny kopiec osypiska, raz jeszcze wi�c Fizyk i Chemik poszli do kuchennego magazynu, sk�d wr�cili z puszkami konserw. By�a dziewi�ta, kiedy przyst�pili do kopania tunelu. Roboty posuwa�y si� ��wim krokiem. W owalnym otworze w�azu nie mo�na si� by�o dobrze rozmachn��, ludzie d�gali kopaczkami zbite zwa�y ziemi, a stoj�cy w tyle usuwali je do korytarza. Po namy�le zdecydowano wrzuca� ziemi� do kabiny nawigacyjnej, bo znajdowa�a si� najbli�ej i nie zawiera�a niczego, co mog�oby si� okaza� potrzebne w bezpo�redniej przysz�o�ci. Po czterech godzinach nawigatornia by�a zasypana na wysoko�� kolan wynoszonym gruntem, a tunel osi�gn�� ledwo dwa metry d�ugo�ci. Margiel by� zbity, nie to, �e twardy, ale ostrza dr�g�w i kopaczek wi�z�y w nim, a �elazne trzony, zbyt gwa�townie naciskane przez pracuj�cych zajadle ludzi, gi�y si� � najlepiej sprawowa�a si� stalowa kopaczka w r�kach Koordynatora. In�ynier niepokoi� si�, czy ziemny strop nie zacznie osiada�, i dba� szczeg�lnie o staranne stemplowanie. Pod wiecz�r, gdy umazani glin� zasiedli do posi�ku, tunel wiod�cy od klapy stromo pod g�r�, niemal o siedemdziesi�ciu stopniach nachylenia, zag��bi� si� w grunt ledwo na pi�� i p� metra. In�ynier zajrza� raz jeszcze do studzienki, przez kt�r� mo�na si� by�o dosta� do ni�szej kondygnacji, gdzie trzydzie�ci metr�w ku rufie od g��wnego w�azu znajdowa�a si� w pancerzu klapa ci�arowa, ale zobaczy� tylko czarne lustro wody; sta�a wy�ej ni� poprzedniego dnia, widocznie jeszcze jaki� zbiornik mia� przeciek i jego zawarto�� s�czy�a si� tu powoli. Woda � wykry� to natychmiast ma�ym geigerem � by�a radioaktywnie ska�ona, zamkn�� wi�c na g�ucho studzienk� i wr�ci� do towarzyszy, nic nie m�wi�c o tym odkryciu. � Je�eli dobrze p�jdzie, wydostaniemy si� jutro, je�eli gorzej � za dwa dni � o�wiadczy� Cybernetyk, pij�c trzeci kubek kawy z termosu. Wszyscy bardzo du�o pili. � Sk�d wiesz? � zdziwi� si� In�ynier. � Tak jako� czuj�. � On ma intuicj�, kt�rej pozbawione s� jego automaty � za�mia� si� Doktor. W miar� jak up�ywa� dzie�, by� w coraz lepszym humorze. Kiedy inni luzowali go w przodzie wykopu, wbiega� do pomieszcze� statku i w ten spos�b wzbogaci� za�og� o dwie latarki magnetoelektryczne, maszynk� do strzy�enia w�os�w, witaminizowan� czekolad� i ca�y stos r�cznik�w. Wszyscy byli umazani glin�, kombinezony mieli ca�e w plamach i zaciekach, oczywi�cie nie golili si� te� z braku elektryczno�ci, a maszynk� do strzy�enia, kt�r� przyni�s� Doktor, wzgardzili. On sam te� jej zreszt� nie u�ywa�. Ca�y nast�pny dzie� up�yn�� na kopaniu tunelu, nawigatornia wype�ni�a si� ziemi� tak wysoko, �e coraz trudniej by�o ju� wysypywa� j� przez drzwi. Przysz�a kolej na bibliotek�. Doktor mia� w tym przedmiocie pewne w�tpliwo�ci, ale Chemik, z kt�rym d�wiga� sporz�dzone z p�ata blachy nosi�ki, bez wahania wysypa� zwa� margla na ksi��ki. Tunel otwar� si� zupe�nie niespodziewanie. Grunt stawa� si� wprawdzie od pewnego czasu suchszy i jak gdyby mniej zbity, ale tej obserwacji Fizyka nie potwierdzili inni. Wynoszony do wn�trza rakiety margiel wydawa� im si� wci�� taki sam. Zmiana w przodku, In�ynier i Koordynator, przej�a w�a�nie narz�dzia, rozgrzane od uchwytu r�k, i zada�a pierwsze ciosy bry�om wystaj�cym z nieforemnej �ciany, gdy jedna znik�a nagle, a przez powsta�y otw�r wp�yn�� lekki podmuch powietrza. Da� si� odczu� jego �agodny ci�g � ci�nienie na zewn�trz by�o nieco wy�sze ni� w tunelu, a tym samym i w rakiecie. Kopaczka i stalowy dr�g zacz�y pracowa� gor�czkowo, ziemi nikt ju� nie wynosi�, reszta za�ogi, nie mog�c pomaga� tym w przodku, bo by�o na to zbyt ma�o miejsca, sta�a zbit� grupk� z ty�u. Po kilku ostatnich ciosach In�ynier chcia� wyle�� na zewn�trz, ale Koordynator zatrzyma� go. Chcia� pierwej poszerzy� wyj�cie. Zarz�dzi� te� wyniesienie ostatniej porcji ziemi do rakiety, �eby nic nie sta�o na drodze w tunelu, up�yn�o wi�c jeszcze kilkana�cie minut, zanim sze�ciu ludzi wyczo�ga�o si� z nieregularnego otworu na powierzchni� planety. II Zapada� zmrok. Czarna dziura tunelu zia�a w kilkunastometrowym, �agodnym zboczu niewielkiego pag�rka. Tu� przed nimi stok ko�czy� si�. Dalej, a� po horyzont, nad kt�rym b�yska�y pierwsze gwiazdy, rozpo�ciera�a si� wielka r�wnina. Gdzieniegdzie, w znacznym oddaleniu, wznosi�y si� jakie� niewyra�ne, smuk�e, podobne do drzew kszta�ty. �wiat�a, kt�re dawa�a tylko niska smuga zachodu, by�o ju� tak ma�o, �e barwy otoczenia zlewa�y si� w jednolit� szaro��. Po lewej r�ce stoj�cych bez ruchu wznosi� si� skosem w powietrze olbrzymi, wypuk�y kad�ub rakiety. In�ynier oceni� jego d�ugo�� na siedemdziesi�t metr�w, ponad czterdzie�ci wi�c zary�o si� przy upadku w g��b pag�rka. W tej chwili jednak nikt nie zwraca� uwagi na t� ogromn� rur�, rysuj�c� si� czarno na niebie, zako�czon� stercz�cymi bezradnie tulejami dysz steruj�cych. Wci�gali g��boko ch�odne powietrze o ledwo uchwytnym, nieznanym, nie daj�cym si� nazwa� zapachu i patrzyli przed siebie w milczeniu. Teraz dopiero ogarn�o ich poczucie ca�kowitej bezsilno�ci � �elazne dr�gi kopaczek jak gdyby same powypada�y im z r�k. Stali, wodz�c powoli oczami po niezmierzonej przestrzeni, pustej, o horyzontach zatopionych w ciemno�ci, z drgaj�cymi leniwie, miarowo gwiazdami w g�rze. � Polarna? � spyta� naraz Chemik �ciszonym bezwiednie g�osem i wskaza� nisk� gwiazd�, mrugaj�c� s�abo w ciemnym niebie wschodu. � Nie, st�d jej nie wida� � jeste�my teraz... tak, jeste�my pod po�udniowym biegunem Galaktyki. Zaraz.... gdzie� powinien by� Krzy� Po�udniowy... Z uniesionymi g�owami wpatrywali si� wszyscy w niemal zupe�nie ju� czarne niebo, mocno rozjarzone konstelacjami gwiazd. Zacz�li wymienia� nazwy, wskazywa� je sobie palcami, to o�ywi�o ich na chwil�. Gwiazdy by�y jedyn� rzecz� niezupe�nie obc� nad t� martw�, pust� r�wnin�. � Robi si� coraz zimniej, jak na pustyni � powiedzia� Koordynator. � Nie ma co, dzisiaj i tak nic nie zdzia�amy. Trzeba wraca� do �rodka. � Co, do tego grobu?! � oburzy� si� Cybernetyk. � Bez tego grobu zgin�liby�my tu, w ci�gu dwu dni � odpar� ch�odno Koordynator. � Nie zachowujcie si� jak dzieci. Nie m�wi�c ani s�owa wi�cej, zawr�ci�, podszed� odmierzonym, powolnym krokiem do otworu, kt�rego czarna plama rysowa�a si� ledwo widocznie kilka metr�w wy�ej na stoku pag�rka, i spu�ciwszy do �rodka nogi, wci�gn�� si� ca�y do wn�trza. Przez chwil� wida� by�o jeszcze jego g�ow�, znik�a. Pozostali popatrzyli na siebie w milczeniu. � Idziemy � mrukn�� na po�y pytaj�co, na po�y twierdz�co Fizyk. Ruszyli za nim z oci�ganiem. Gdy pierwsi wczo�giwali si� do ciasnego otworu, In�ynier, stoj�cy jako ostatni obok Cybernetyka, powiedzia�: � Zauwa�y�e�, jaki dziwny zapach ma tu powietrze? � Tak. Gorzki jaki�... Znasz sk�ad? � Podobny do ziemskiego, jest jeszcze jaka� domieszka, ale nieszkodliwa. Nie pami�tam, dane s� w takim ma�ym zielonym tomiku, na drugiej p�ce, w biblio... Urwa�, bo sobie przypomnia�, �e sam wype�ni� bibliotek� zwa�ami margla. � Niech to... � powiedzia� bez gniewu, z wielkim smutkiem i zacz�� wciska� si� do czarnego wn�trza. Cybernetyk, gdy zosta� sam, poczu� si� naraz nieswojo. Nie by� to l�k, ale przyt�aczaj�ce poczucie zagubienia, przera�liwej obco�ci krajobrazu � a w dodatku �w powr�t w g��b gliniastego wykopu mia� w sobie co� upokarzaj�cego � jak robaki � pomy�la�, opu�ci� g�ow� i wczo�ga� si� do tunelu w �lad za In�ynierem. Nie wytrzyma� jednak, ju� zanurzony po barki podni�s� g�ow�, spojrza� wzwy� i po�egna� spojrzeniem mrugaj�ce spokojnie gwiazdy. Nazajutrz niekt�rzy chcieli wynie�� zapasy na powierzchni�, aby tam zje�� �niadanie, ale Koordynator sprzeciwi� si� temu � sprawi�oby to, twierdzi�, niepotrzebny k�opot. Jedli wi�c w �wietle dwu latarek, pod klap� w�azu, popijaj�c ca�kiem ju� wystyg�� kaw�. Naraz Cybernetyk odezwa� si�: � S�uchajcie, jak to si� w�a�ciwie sta�o, �e przez ca�y czas mieli�my dobre powietrze? Koordynator u�miechn�� si�. Na zapadni�tych policzkach mia� szare smugi. � Butle z tlenem s� ca�e. Gorzej z oczyszczaniem. Tylko jeden samoczynny filtr pracuje normalnie � awaryjny, chemiczny, bo wszystkie elektryczne naturalnie wysiad�y. Za jakie� sze��, siedem dni zacz�liby�my si� dusi�. "� Wiedzia�e� o tym...? � powoli spyta� Cybernetyk. Koordynator nic nie powiedzia�. � Co b�dziemy robili? � spyta� Fizyk. Myli naczynia w kuble wody. Doktor wyciera� je jednym ze swoich r�cznik�w. � Tu jest tlen � powiedzia� Doktor, rzucaj�c z brz�kiem aluminiowy talerz na stos innych � to znaczy, �e tu jest �ycie. Co o tym wiesz? � Tyle co nic. To sonda kosmiczna pobra�a pr�bk� atmosfery i st�d ca�a nasza wiedza. � Jak to? Nie l�dowa�a nawet? � Nie. � To rzeczywi�cie sporo wiadomo�ci � powiedzia� Cybernetyk. Usi�owa� umy� twarz spirytusem, kt�ry la� z ma�ej buteleczki na kawa�ek waty. Mieli bardzo ma�o wody zdatnej do u�ytku i nie myli si� ju� drug� dob�. Fizyk przygl�da� si� w�asnemu odbiciu w �wietle lampy, u�ywaj�c jako lusterka wypolerowanej powierzchni klimatyzatora. � To bardzo du�o � odpar� spokojnie Koordynator. � Gdyby sk�ad powietrza by� inny � gdyby nie by�o w nim tlenu, zabi�bym was. � Co? � Cybernetyk omal nie upu�ci� flaszki. � I siebie te�, naturalnie. Nie mieliby�my ani jednej szansy na miliard. Teraz mamy j�. Umilkli. � Czy obecno�� tlenu zak�ada istnienie ro�lin i zwierz�t? � spyta� In�ynier. � Niekoniecznie � odpar� Chemik. � Na planetach alfy Ma�ego Psa jest tlen, a nie ma ani ro�lin, ani zwierz�t. � A co jest? � Swiat�owce. � Lumenoidy? Te bakterie? � To nie s� bakterie. � Mniejsza o to � rzuci� Doktor. Schowa� naczynia i zamyka� puszki z �ywno�ci�. � Naprawd� mamy teraz inne k�opoty. Obro�cy nie da si� uruchomi�, co? � Obro�cy nawet nie widzia�em � przyzna� si� Cybernetyk. � Nie mo�na si� do niego dosta�. Wszystkie automaty wyrwa�y si� ze stojak�w, wygl�da tam tak, �e trzeba by dwutonowego d�wigu, �eby rozplata� ca�e �elastwo. Le�y na samym spodzie. � Ale jak�� bro� musimy przecie� mie�! � podni�s� g�os Cybernetyk. � S� elektro�ektory. � Ciekawym, czym je na�adujesz. � Pr�du w sterowni nie ma? By� przecie�! � Nie ma, widocznie by�o zwarcie w akumulatorni. � Dlaczego elektro�ektory nie s� na�adowane? � Instrukcja zabrania przewo�enia na�adowanych � mrukn�� niech�tnie In�ynier. � Niech diabli porw� in... � Przesta�! Na g�os Koordynatora Cybernetyk odwr�ci� si�, wzruszaj�c ramionami. Doktor wyszed�. In�ynier przyni�s� ze swojej kajuty lekki nylonowy plecak, wk�ada� do jego kieszeni p�askie puszki z �elaznymi racjami �ywno�ci, kiedy pojawi� si� Doktor � trzyma� w r�ku kr�tki, oksydowany cylinder zako�czony kurkiem. � Co to jest? � zainteresowa� si� In�ynier. � Bro�. � Jaka zn�w bro�? � Gaz nasenny. In�ynier roze�mia� si�. � Sk�d mo�esz wiedzie�, czy to, co �yje na tej planecie, da si� u�pi� twoim gazem? A przede wszystkim, jak chcesz si� tym broni� w razie ataku � daj�c kroplow� narkoz�? � W razie wielkiego niebezpiecze�stwa b�dziesz m�g� da� narkoz� przynajmniej sobie � powiedzia� Chemik. Wszyscy si� roze�mieli, Doktor �mia� si� najg�o�niej. � Ka�de stworzenie oddychaj�ce tlenem da si� tym u�pi� � powiedzia� � a co do obrony � patrz! Nacisn�� rewolwerowy spust u nasady cylindra. Cienka jak ig�a stru�ka natychmiast paruj�cej cieczy strzeli�a w mroczn� g��b korytarza. � No... w braku czego� lepszego... � powiedzia� bez przekonania In�ynier. � Idziemy? � spyta� Doktor, wpuszczaj�c cylinder do kieszeni kombinezonu. � Idziemy. S�o�ce sta�o wysoko, by�o ma�e, dalsze, ale i gor�tsze od ziemskiego. Nie to jednak uderzy�o wszystkich: nie by�o zupe�nie okr�g�e. Patrzyli na nie przez szpary w palcach, przez ciemnoczerwony, na p� przezroczysty papier, stanowi�cy opakowanie indywidualnych pakiet�w przeciwpromiennych. � Rozp�aszczone wskutek szybko�ci obrotu dooko�a osi, co? � powiedzia� Chemik do Koordynatora. � Tak. Znacznie lepiej by�o to wida� w czasie lotu. Nie pami�tasz? � Mo�e � wtedy � jak by powiedzie� � nic mnie to nie obchodzi�o... Odwracaj�c si� od s�o�ca, wszyscy spojrzeli na rakiet�. Walcowaty, bia�y kad�ub wystrzela� skosem z niskiego pag�rka, w kt�ry si� zary�a. Przypomina� wyrzutni� jakiego� gigantycznego dzia�a. Pow�oka, mleczna w cieniu, srebrzysta pod s�o�ce, wydawa�a si� nietkni�ta. In�ynier podszed� do miejsca, w kt�rym kad�ub zag��bia� si� w ziemi, przest�pi� wywini�ty, zbrylony brzeg wyniesienia, kt�re jakby ko�nierzem otacza�o wbity w zbocze korpus, przeci�gn�� r�k� po p�ycie pancerza. . � Nie najgorszy materia� ten ceramit � powiedzia� nie odwracaj�c si�. � Gdybym tak m�g� zajrze� do dysz... � bezsilnie spojrza� w g�r�, w stron� wylot�w, zawis�ych ponad poziomem r�wniny. � Jeszcze je sobie obejrzymy � powiedzia� Fizyk. � Teraz p�jdziemy chyba � taki ma�y zwiad, co? Koordynator wszed� na szczyt wzniesienia. Pod��yli za nim. Zalana s�o�cem r�wnina bieg�a we wszystkie strony jednakowo, g�adka, p�owa, daleko wznosi�y si� smuk�e, dostrze�one poprzedniego dnia sylwetki, ale w mocnym �wietle wida� by�o, �e nie s� to drzewa. Niebo, nad g�owami niebieskie jak na Ziemi, u horyzont�w nabiera�o wyra�nie zielonkawego odcienia. Nik�e pierzaste ob�oczki sun�y prawie niedostrzegalnie na p�noc. Koordynator sprawdza� strony �wiata na ma�ym kompasie, kt�ry mia� umocowany do przegubu. Doktor pochyli� si� nisko, kopa� nog� grunt. � Dlaczego tu nic nie ro�nie? � powiedzia� ze zdziwieniem w g�osie. To uderzy�o wszystkich. Rzeczywi�cie � r�wnina by�a naga, jak daleko si�ga� wzrok. � Zdaje si�, �e to jest okolica ulegaj�ca stepowieniu � powiedzia� niepewnie Chemik. � Tam dalej � widzicie te plamy? � jest coraz bardziej ��to � tam, na zachodzie. Przypuszczam, �e tam jest pustynia � z kt�rej wiatr nawiewa tu piasek. Bo ten pag�rek jest gliniasty. � No, o tym przekonali�my si� dok�adnie � powiedzia� Doktor. � Musimy sobie u�o�y� cho�by najbardziej og�lny plan ekspedycji � odezwa� si� Koordynator. � Zapasy, kt�re wzi�li�my, wystarcz� nam na dwa dni. � Nie bardzo � wody mamy ma�o � wtr�ci� Cybernetyk. � Wody musimy oszcz�dza�, dop�ki nie znajdziemy jej tu � je�li jest tlen, znajdzie si� i woda. My�l�, �e poczniemy sobie tak � od bazy podejmiemy szereg prostolinijnych wypad�w, posuwaj�c si� zawsze tak daleko, by m�c bezpiecznie i bez nadmiernego po�piechu wr�ci�. � Maksimum trzydzie�ci kilometr�w w jedn� stron� � zauwa�y� Fizyk. � Zgoda. Chodzi tylko o rodzaj wst�pnego zwiadu. � Czekajcie � powiedzia� In�ynier, kt�ry sta� dot�d kilka krok�w dalej, jakby zag��biony w nieweso�ych my�lach � czy nie wydaje si� wam, �e post�pujemy troch� jak wariaci? Spotka�a nas katastrofa na nieznanej planecie. Uda�o si� nam wydosta� ze statku. Zamiast zabra� si� do tego, co najwa�niejsze, zamiast wszystkie si�y w�o�y� w remont, w uruchomienie tego, co si� da, w wydobycie rakiety i tak dalej � wybieramy si� na jakie� wycieczki, bez broni, bez jakichkolwiek �rodk�w obronnych, poj�cia nie maj�c, co mo�e nas tu spotka�. Koordynator s�ucha� go w milczeniu. Wodzi� oczami od jednego do drugiego ze stoj�cych wok�. Wszyscy byli zaro�ni�ci, trzydniowy zarost nada� im mocno ju� zdzicza�y wygl�d. S�owa In�yniera zrobi�y widoczne wra�enie, nikt si� jednak nie odezwa�, jak gdyby czekali na to, co on powie. � Sze�ciu ludzi nie odgrzebie rakiety, Henryku � powiedzia�, wa��c ostro�nie s�owa � wiesz o tym doskonale. W obecnym stanie uruchomienie najmniejszego agregatu wymaga czasu, kt�rego nie potrafimy nawet okre�li�. Planeta jest zamieszka�a. Nie wiemy jednak o niej nic. Nie okr��yli�my jej nawet przed katastrof�. Zbli�ali�my si� od nocnej p�kuli i przez fataln� omy�k� wpadli�my w gazowy ogon. Spadaj�c, dotarli�my do linii terminatora. Le�a�em przy ekranie, kt�ry p�k� ostatni. Widzia�em � a przynajmniej zdawa�o mi si�, �e widzia�em co�, co przypomina�o... miasto. � Dlaczego nie powiedzia�e� nam o tym? � powoli spyta� In�ynier. � Tak, dlaczego? � zawt�rowa� mu Fizyk. � Bo nie jestem pewny swego. Nie wiem nawet, w kt�rej stronie go szuka�. Rakieta wirowa�a. Straci�em orientacj�. Mimo to istnieje szansa, cho� nik�a, �e otrzymamy jak�� pomoc. Wola�bym o tym nie m�wi�, ale ka�dy z was i tak dobrze to przecie� wie � nasze szans� s� w og�le bardzo ma�e. Ponadto � potrzebujemy wody. Przewa�aj�ca cz�� zapasu zala�a doln� kondygnacj� i jest ska�ona. Tak wi�c uwa�am, �e mo�emy sobie pozwoli� na pewne ryzyko. � Zgadzam si� z tym � powiedzia� Doktor. � I ja si� zgadzam � doda� Fizyk. � Niech b�dzie � mrukn�� Cybernetyk i oddali� si� o kilka krok�w, patrz�c na po�udnie, jakby nie chcia� s�ysze�, co powiedz� inni. Chemik skin�� g�ow�. In�ynier nie odezwa� si�, zeszed� tylko z pag�rka, zarzuci� na barki plecak i spyta�: � Dok�d? Na p�noc � powiedzia� Koordynator. In�ynier ruszy� z miejsca, inni przy��czyli si� do niego. Kiedy obejrzeli si� po kilku minutach, pag�rka nie by�o ju� prawie wida� � tylko kad�ub rakiety wznosi� si� na tle nieba, niczym lufa dzia�a polowego. By�o bardzo gor�co. Ich cienie, w miar� jak szli, skraca�y si�, buty zapada�y w piasku, s�ycha� by�o tylko miarowe st�pania i przyspieszone oddechy. Zbli�ali si� do jednego z owych wysmuk�ych kszta�t�w, kt�re o zmroku wzi�li za drzewa. Zwolnili kroku. Z burego gruntu wznosi� si� pionowy pie�, szary niczym sk�ra s�onia, o s�abym, metalicznym po�ysku. Pie� ten, nie grubszy u nasady od m�skiego ramienia, przechodzi� g�r� w kielichowate rozszerzenie, kt�re u szczytu, jakie� dwa metry nad ziemi�, rozpo�ciera�o si� p�asko. Niepodobna by�o zobaczy�, czy kielich jest otwarty u g�ry, czy nie. Trwa� zupe�nie nieruchomo. Ludzie stan�li kilka metr�w od osobliwego tworu, a In�ynier ruszy� ku niemu impulsywnie i podnosi� ju� r�k�, aby dotkn�� �pnia", gdy Doktor krzykn��: � St�j! In�ynier cofn�� si� odruchowo. Doktor odci�gn�� go za rami�, podni�s� z ziemi kamyk, nie wi�kszy od fasoli, i rzuci� wysoko w powietrze. Kamyk zakre�li� stromy �uk i spad� prosto na z lekka pofa�dowany, rozp�aszczony wierzch kielicha. Wszyscy drgn�li, tak gwa�towna i nieoczekiwana by�a reakcja. �Kielich" zafalowa�, stuli� si�, rozleg� si� kr�tki syk, jakby wypuszczanego gazu, i ca�a, dr��ca teraz febrycznie, szarawa kolumna zapad�a si� w ziemi�, jakby wessana do jej wn�trza. Wytworzony otw�r na moment wype�ni�a brunatna, pieni�ca si� ma�, potem zacz�y po jej powierzchni p�ywa� kruszyny piasku, ko�uch ten by� coraz grubszy, a po kilku dalszych sekundach po otworze nie zosta�o i �ladu; powierzchnia piaszczystego gruntu by�a g�adka, jak wsz�dzie doko�a. Stali jeszcze nie och�on�wszy ze zdumienia, gdy Chemik krzykn��: � Patrzcie! Obejrzeli si�. Przed chwil� otacza�y ich, w odleg�o�ci kilkudziesi�ciu metr�w, trzy lub cztery podobne, wysokie i w�skie twory � teraz nie by�o ani jednego. � Zapad�y si� wszystkie?! � zawo�a� Cybernetyk. Wyt�ali wzrok, ale nie zobaczyli najmniejszego �ladu po �kielichach". S�o�ce przypieka�o coraz mocniej, upa� ci�ki by� do zniesienia. Ruszyli dalej. Po godzinie rozci�gn�li si� w d�ug� karawan�. Pierwszy szed� Doktor, kt�ry ni�s� teraz plecak, za nim Koordynator. Poch�d zamyka� Chemik. Wszyscy porozpinali kombinezony, niekt�rzy podwin�li ich r�kawy, oblani potem, z wyschni�tymi ustami wlekli si� wolno r�wnin�. Na horyzoncie zamajaczy�a d�uga, pozioma smuga. Doktor przystan�� i zaczeka� na Koordynatora. � Jak my�lisz, ile�my zrobili? Koordynat