3389

Szczegóły
Tytuł 3389
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3389 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3389 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3389 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

EUGENIUSZ ZAMIATIN MY PRZE�O�Y� ADAM POMORSKI SCAN-DAL Notatka l Konspekt: OBWIESZCZENIE NAJROZUMNIEJSZA LINIA POEMAT Przepisuj� po prostu - s�owo w s�owo - to, co dzi� opublikowano w "Gazecie Pa�stwowej": "Ju� tylko 120 dni dzieli nas od zako�czenia budowy Integralu. Zbli�a si� wielka historyczna chwila, w kt�rej pierwszy Integral wzbije si� w przestrze� mi�dzygwiezdn�. Tysi�c lat temu wasi bohaterscy przodkowie ustanowili w�adz� Pa�stwa Jedynego na ca�ym globie ziemskim. Przed wami jeszcze chlubniejsze zadanie: szklanym, elektrycznym, p�omiennym Integralem sca�kowa� niesko�czone r�wnanie wszech�wiata. Przed wami zadanie jeszcze chlubniejsze: narzuci� dobroczynne jarzmo rozumu nieznanym istotom z obcych planet - by� mo�e pozostaj�cym jeszcze w dzikim stanie wolno�ci. Je�eli nie zdo�aj� poj��, �e przynosimy im matematycznie bezb��dne szcz�cie, obowi�zkiem naszym b�dzie zmusi� je do szcz�cia. Pierwszym naszym or�em b�dzie jednak s�owo. W imieniu Dobroczy�cy obwieszcza si� wszystkim numerom Pa�stwa: Ka�dy numer zdolny do poni�szych czynno�ci obowi�zany jest uk�ada� traktaty, poematy, manifesty, ody lub inne dzie�a po�wi�cone pi�knu i wielko�ci Pa�stwa Jedynego. Utwory te stanowi� b�d� pierwszy �adunek Integralu. Niech �yje Pa�stwo Jedyne, niech �yj� numery, niech �yje Dobroczy�ca!". Pisz�c to czuj�: policzki mi p�on�. Tak: sca�kowa� monumentalne kosmiczne r�wnanie. Tak: wyprostowa� wielk� krzyw�, dopasowa� j� do stycznej - asymptoty - do prostej. Albowiem linia Pa�stwa Jedynego to - prosta. Wielka, cudowna, precyzyjna, rozumna prosta - linia najrozumniejsza z rozumnych... Ja, ?-503, konstruktor Integralu - jestem tylko jednym z matematyk�w Pa�stwa. Moje pi�ro nawyk�e do cyfr nie jest zdolne stworzy� muzyki asonans�w i rym�w. Spr�buj� tylko notowa� to, co my�l� - czy raczej to, co my my�limy (w�a�nie tak: my, i niech to MY stanie si� tytu�em moich notatek). B�dzie to jednak pochodna naszego �ycia, matematycznie doskona�ego �ycia Pa�stwa Jedynego - czy zatem, same przez si�, mimo woli autora, notatki te nie stan� si� poematem? Stan� si� - wierz� i wiem. Pisz�c to czuj�: policzki mi p�on�. Pewnie czego� podobnego doznaje kobieta, kiedy po raz pierwszy czuje w sobie puls nowego - jeszcze mikroskopijnego, �lepego cz�owieczka. To ja, a zarazem - nie ja. D�ugie miesi�ce trzeba go b�dzie karmi� sob�, swoim sokiem i krwi�, a potem - z b�lem oderwa� od siebie i z�o�y� u st�p Pa�stwa. Lecz got�w jestem, jak ka�dy - czy prawie ka�dy z nas. Jestem got�w. Notatka 2 Konspekt: BALET KWADRATOWA HARMONIA IKS Wiosna. Zza Zielonego Muru, znad niewidocznych dzikich r�wnin wiatr niesie ��ty miodowy py�ek jakich� kwiat�w. Ten s�odki py�ek wysusza wargi - co chwila przesuwa si� po nich j�zykiem - pewnie wi�c wszystkie mijane kobiety maj� s�odkie wargi (m�czy�ni naturalnie r�wnie�). To nieco utrudnia logiczne my�lenie. Ale za to niebo! Niebieskie, nie skalane �adn� chmurk� (co za nieokrzesane gusta mieli staro�ytni, kt�rych poeci mogli czerpa� natchnienie z tych idiotycznych, niechlujnych, szwendaj�cych si� niedorzecznie k��b�w pary). Ja tam lubi� - z pewno�ci� nie pomyl� si� m�wi�c: my lubimy - tylko takie w�a�nie sterylne, nieposzlakowane niebo. W takie dni ca�y �wiat jest jak ulany z tego samego niez�omnego, wiecznego szk�a co Zielony Mur i wszystkie nasze budowle. W takie dni wzrok si�ga najb��kitniejszej istoty rzeczy, jakich� nieznanych dot�d, ol�niewaj�cych r�wna� - wszystko to dostrzec mo�na w rzeczach najzwyklejszych, powszednich. Chocia�by to. Dzi� rano by�em na pochylni, gdzie budujemy Integral - i naraz ujrza�em maszyneri�: z zamkni�tymi oczami, w zapami�taniu, kr��y�y kule regulator�w; korby b�yskaj�c wygina�y si� to w lewo, to w prawo; dumnie ko�ysa� ramionami balansjer; w takt nies�yszalnej muzyki sun�� w podskokach n� frezarki. Dostrzeg�em naraz ca�e pi�kno tego monumentalnego mechanicznego baletu, oblanego lekkim b��kitnym s�o�cem. Dalej wi�c - sam do siebie: dlaczego - pi�kno? Dlaczego taniec - pi�kny? Odpowied�: dlatego �e nie jest to ruch swobodny, dlatego, �e najg��bszy sens ta�ca polega w�a�nie na absolutnym podporz�dkowaniu estetycznym, na idealnej nie-wolno�ci. Je�eli jest prawd�, �e nasi przodkowie uprawiali taniec w momentach najwy�szego w ich �yciu wzlotu natchnienia (misteria religijne, defilady wojskowe), oznacza to tylko jedno: instynkt nie-wolno�ci od prawiek�w jest organicznie w�a�ciwy cz�owiekowi, a my - w naszym dzisiejszym �yciu - jedynie �wiadomie... Trzeba b�dzie doko�czy� p�niej: szcz�kn�� numerator. Podnios�em wzrok: oczywi�cie O-90. Za chwil� sama tu b�dzie: po mnie na spacer. Mi�a O! - zawsze mi si� wydawa�o - �e przypomina w�asne imi�: mniej wi�cej o 10 centymetr�w ni�sza od Normy Macierzy�skiej - i przez to wyko�czona kr�g�o, a r�owe O - usta - otwarte na spotkanie ka�demu mojemu s�owu. Poza tym: kr�g�a, pulchna fa�dka, na nadgarstku - dzieci miewaj� takie. Kiedy wesz�a, we mnie jeszcze na ca�ego hucza�o logiczne ko�o zamachowe, prawem bezw�adno�ci zacz��em wi�c m�wi� o ustalonej w�a�nie przeze mnie formule, w kt�rej mie�ci�o si� wszystko - i my, i maszyny, i taniec. - Cudownie. Prawda? - zapyta�em. - Tak, cudownie. Wiosna - r�owo u�miechn�a si� do mnie O. No, masz, dobre sobie: wiosna... Ona - o wio�nie. Kobiety... Zamilk�em. Na dole. Aleja zat�oczona: przy takiej pogodzie poobiedni� godzin� osobist� po�wi�camy zazwyczaj na dodatkowy spacer. Jak zwykle wytw�rnia muzyki moc� wszystkich swych kot��w gra�a Marsza Pa�stwa Jedynego. W miarowych szeregach, czw�rkami, uroczy�cie wybijaj�c takt, kroczy�y numery - setki, tysi�ce numer�w, w b��kitnawych junifach*, ze z�otymi blaszkami na piersi - numer pa�stwowy ka�dego czy ka�dej. Ja - my, nas czworo - to jedna z niezliczonych fal w tym pot�nym potoku. Po mojej lewej O-90 (gdyby to pisa� kt�ry� z moich w�ochatych przodk�w tysi�c lat temu - pewnie by j� okre�li� �miesznym s�owem "moja"); po prawej - dwoje jakich� nieznajomych numer�w, �e�ski i m�ski. Sielankowo niebieskie niebo, mikroskopijne dziecinne s�o�ce w ka�dej blaszce, twarze nie zamroczone szale�stwem my�li... Promienie - rozumiecie: wszystko ulane z jakiej� jednej, promiennej, u�miechni�tej materii. A spi�owe takty: "Tra-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-tam" - to migoc�ce w s�o�cu stopnie z miedzi, a z ka�dym stopniem - wst�pujecie coraz wy�ej, w zawrotny b��kit... I oto tak samo jak rano na pochylni znowu spojrza�em, jakbym wszystko to widzia� po raz pierwszy w �yciu: niechybnie proste ulice, rozjarzone promieniami szk�o nawierzchni, boskie prostopad�o�ciany prze�roczystych budowli mieszkalnych, kwadratowa harmonia szarob��kitnych szereg�w. Jakby to nie ca�e pokolenia - ale ja - w�a�nie ja - pokona�em starego Boga i stare �ycie, w�a�nie ja stworzy�em to wszystko; jestem jak wie�a; boj� si� ruszy� �okciem, �eby nie posypa�y si� okruchy �cian, kopu�, maszyn... A potem moment - skok przez stulecia, z + na -. Przypomnia� mi si� (widocznie - skojarzenie przez kontrast) - nagle przypomnia� mi si� obraz z muzeum: ich �wczesna, z dwudziestego wieku, ulica, osza�amiaj�co pstrokata gmatwanina ludzi, k�, zwierz�t, afisz�w, drzew, barw, ptak�w... A przecie� tak podobno rzeczywi�cie by�o - mog�o tak by�. Wyda�o mi si� to tak nieprawdopodobne, tak idiotyczne, �e nie wytrzyma�em i naraz roze�mia�em si� g�o�no. I zaraz echo - �miech - po prawej. Odwr�ci�em si�: przed oczami - bia�e - niezwykle bia�e i ostre z�by, nieznajoma twarz kobieca. - Przepraszam - powiedzia�a - ale w takim natchnieniu podziwiali�cie wszystko - jak jaki� mityczny b�g w si�dmym dniu stworzenia. Macie, zdaje si�, pewno��, �e mnie te� stworzyli�cie wy, a nie kto inny. Czuj� si� zaszczycona... Wszystko to - bez u�miechu, rzek�bym nawet - z pewnym szacunkiem (mo�e wie, �e jestem konstruktorem Integralu). Ale nie wiem - czy w oczach, czy w brwiach - jaki� dziwny dra�ni�cy iks, w �aden spos�b nie mog�em go uchwyci�, nada� mu wyrazu liczbowego. Speszy�em si� czemu� i zacinaj�c si� lekko zacz��em logicznie uzasadnia� sw�j �miech. To ca�kiem jasne, �e ten kontrast, ta nieprzebyta przepa�� mi�dzy stanem dzisiejszym a �wczesnym... - Ale� dlaczego - nieprzebyta? (Jakie bia�e z�by!) Nad przepa�ci� mo�na przerzuci� k�adk�. Prosz� sobie tylko wyobrazi�: werbel, bataliony, szeregi - przecie� to wszystko ju� by�o - a zatem... - No, tak: jasne! - krzykn��em (to by�a zadziwiaj�ca zbie�no�� my�li: ona - prawie moimi s�owami - to, co notowa�em przed spacerem). - Rozumiecie: nawet my�li. To dlatego, �e nikt nie jest "jeden", ale "jeden z". Jeste�my tak jednakowi... Ona: - Jeste�cie pewni? Zobaczy�em brwi pod ostrym k�tem zadarte ku skroniom - jak ostre r�ki iksa i zn�w nie wiadomo dlaczego zmiesza�em si�, spojrza�em w prawo, w lewo - i... Po mojej prawej - ona, cienka, ostra, spr�y�cie gi�tka jak pejcz, I-330 (widz� teraz jej numer); po lewej - O, zupe�nie inna, ca�a z okr�g�o�ci, z dziecinn� fa�dk� na r�ce; a na skraju naszej czw�rki - nieznany mi numer m�ski - jaki� taki dwuwygi�ty w kszta�cie litery S. Ka�de z nas by�o inne... Ta po prawej, I-330, dostrzeg�a widocznie moje stropienie - i z westchnieniem: - Tak... Niestety! Istotnie to "niestety" by�o ca�kiem na miejscu. Ale zn�w co� takiego w jej twarzy czy w g�osie... Jak na mnie - niezwykle ostro - powiedzia�em: - �adne niestety. Nauka si� rozwija - jak nie dzi�, to za pi��dziesi�t, sto lat... To jasne! - Nawet nosy wszystkim... - Tak, nosy - prawie ju� krzycza�em. - Skoro ju� - po co taki pow�d do zawi�ci... Skoro ja mam nos jak guzik, a inny... - No, nos to macie akurat chyba nawet "klasyczny", jak to si� dawniej m�wi�o. Ale r�ce... Nie, nie nie chowajcie - no, poka�cie r�ce! Nie znosz�, kiedy kto� patrzy na moje r�ce: ca�e ow�osione, kosmate - jaki� idiotyczny atawizm. Wyci�gn��em r�k� - i mo�liwie oboj�tnie powiedzia�em: - Ma�pie. Spojrza�a na r�ce, potem na mnie: - Ale� to arcyciekawy akord - wa�y�a mnie oczami jak na wadze, znowu mign�y r�ki w k�tach brwi. - On jest zapisany na mnie - rado�nie r�owo otworzy�a usta O. Lepiej by ju� milcza�a - to by�o kompletnie bez sensu. W og�le ta mi�a O... jakby to powiedzie�... ma niew�a�ciwie skalkulowan� pr�dko�� j�zyka: w przeliczeniu na sekund� pr�dko�� j�zyka zawsze powinna by� nieco mniejsza ni� pr�dko�� my�li, w �adnym razie na odwr�t. U wylotu alei, na wie�y akumulacyjnej dzwon dono�nie wybi� 17. Godzina osobista min�a. I-330 oddala�a si� razem z tamtym, esowatym numerem m�skim. Twarz mia� tak� - budz�c� szacunek, a teraz widz�, �e nawet znajom�. Gdzie� go spotka�em - nie pami�tam ju�, gdzie. I na po�egnanie - ci�gle iksowato - u�miechn�a si� do mnie: - Zajrzyjcie pojutrze do audytorium 112. Wzruszy�em ramionami: - Je�eli b�d� mia� przydzia� - akurat do tego audytorium... Ona z jak�� niezrozumia�� pewno�ci�: - Do tego. Ta kobieta robi�a na mnie r�wnie nieprzyjemne wra�enie co przypadkiem zapl�tany w r�wnaniu nierozk�adalny element urojony. Cieszy�em si�, �e chocia� na chwil� zostan� sam z mi�� O. Rami� w rami� min�li�my wylot czterech alej. Na rogu - ona musia�a w prawo, ja - w lewo. - Tak bym chcia�a dzisiaj do was przyj��, spu�ci� zas�ony. W�a�nie dzisiaj, zaraz... - O nie�mia�o podnios�a na mnie okr�g�e, kryszta�owo niebieskie oczy. �mieszna. C� mog�em jej odpowiedzie�? By�a u mnie nie dalej jak wczoraj i nie gorzej ode mnie wiedzia�a, �e nasz najbli�szy dzie� seksualny przypada pojutrze. To po prostu ci�gle to samo jej "wyprzedzenie, my�li" - jak (czasem szkodliwe) wyprzedzenie iskry zap�onowej w silniku. Przed rozstaniem dwa... nie, b�d� �cis�y: trzy razy poca�owa�em cudowne, niebieskie, nie skalane �adn� chmurk� oczy. Notatka 3 Konspekt: MARYNARKA MUR DEKALOG Przejrza�em wczorajsze notatki i widz�: pisa�em nie do�� jasno. Wszystko to jest wprawdzie zupe�nie jasne dla ka�dego z nas. Ale kto wie: mo�e wy, nieznani, kt�rym Integral zaniesie moje notatki, wy mo�e doczytali�cie wielk� ksi�g� cywilizacji zaledwie do tej stronicy, co nasi przodkowie przed 900 laty. Mo�e nie znacie nawet takiego ABC, jak Dekalog Godzinowy, Godziny Osobiste, Norma Macierzy�ska, Zielony Mur, Dobroczy�ca. �miech mnie bierze - a zarazem bardzo mi trudno m�wi� o tym wszystkim. To tak, jakby pisarz powiedzmy z 20 wieku musia� t�umaczy� w swojej powie�ci, co to jest "marynarka", "mieszkanie", "�ona". A zreszt�, gdyby jego powie�� t�umaczono dla dzikus�w, czy "marynarka" obesz�aby si� bez komentarza? Jestem przekonany, �e dzikus patrz�c na marynark� my�la�: "No i po co to? Tylko zawada". Wydaje mi si�, �e b�dziecie patrzy� kropka w kropk� tak samo, kiedy powiem wam, �e od czas�w Wojny Dwustuletniej nikt z nas nie by� za Zielonym Murem. Ale�, moi drodzy, trzeba troszk� my�le�, to bardzo pomaga. Przecie� to jasne: ca�a historia ludzka, o ile wiemy, to dzieje przej�cia od koczowniczych do osiad�ych form �ycia. Co za tym idzie, najbardziej osiad�a forma �ycia (nasza) - to zarazem forma najdoskonalsza (nasza), nieprawda�? Ludzie mogli si� miota� po ziemi z k�ta w k�t w czasach prehistorycznych, kiedy istnia�y narody, wojny, handle, odkrycia r�nych tam ameryk. Ale po co to komu, komu to dzi� potrzebne? Owszem, zak�adam: ta osiad�o�� wesz�a w zwyczaj nie bez trudu i nie od razu. Kiedy podczas Wojny Dwustuletniej drogi uleg�y zniszczeniu i zaros�y traw� - z pocz�tku pewnie bardzo niewygodne wydawa�o si� �ycie w miastach oddzielonych od siebie g�stw� zielonych las�w. Ale co z tego? Kiedy cz�owiek utraci� ogon, pewnie te� nie od razu nauczy� si� op�dza� od much bez jego pomocy. Z pocz�tku na pewno bra�a go t�sknota za ogonem. Ale dzi� - czy mo�ecie sobie wyobrazi�, �e macie ogon? Albo: wyobra�acie sobie, �e wychodzicie na ulic� - nago, bez "marynarki" (bo wy mo�e jeszcze spacerujecie w "marynarkach")? To samo tutaj: nie umiem sobie wyobrazi� miasta obna�onego z Zielonego Muru, nie mog� sobie wyobrazi� �ycia nie przybranego w liczbowy habit Dekalogu. Dekalog... W�a�nie ze �ciany w moim mieszkaniu surowo a tkliwie patrz� mi w oczy purpurowe w z�otym polu cyfry jego tablic... Mimo woli przychodzi na my�l to co staro�ytni nazywali "ikon�" - chcia�oby mi si� uk�ada� wiersze albo modlitwy (na jedno wychodzi). Ach, czemu nie jestem poet�, bym odda� ci nale�n� chwa��, o Dekalogu, o serce i t�tno Pa�stwa Jedynego! My wszyscy (a mo�e i wy) dzieckiem jeszcze w szkole czytali�my najwspanialszy z zachowanych do naszych czas�w zabytk�w literatury staro�ytnej - Rozk�ad jazdy kolei. Ale nawet on w por�wnaniu z Dekalogiem jest jak grafit obok diamentu - w obu to samo C, w�giel, lecz jak�e ja�nieje diament - wieczny, przejrzysty. Ka�demu dech w piersiach zapiera, gdy z �oskotem p�dzi przez stronice Rozk�adu. Ale Dekalog Godzinowy - ka�dego z nas na jawie przeobra�a w stalowego sze�cioko�owego bohatera arcypoematu. Co rano, z sze�cioko�ow� punktualno�ci�, o jednej i tej samej godzinie, w jednej i tej samej minucie - my, miliony, wstajemy jak jeden m��. � jednej i tej samej godzinie, milionoistnie, przyst�pujemy do pracy - milionoistnie j� ko�czymy. ��cz�c si� w jedno milionor�kie cia�o w jednej i tej samej sekundzie - zgodnie z Dekalogiem - podnosimy �y�k� do ust - w jednej i tej samej sekundzie wychodzimy na spacer, idziemy do audytorium, do sali �wicze� Taylorowskich, k�adziemy si� spa�... B�d� zupe�nie szczery: u nas tak�e nie podano jeszcze absolutnie dok�adnego rozwi�zania kwestii szcz�cia: dwa razy dziennie - od 16 do 17 i od 21 do 22 jeden pot�ny organizm rozsypuje si� na poszczeg�lne kom�rki: to w�a�nie ustanowione przez Dekalog - Godziny Osobiste. W tym czasie widzie� mo�na: w mieszkaniach jednych cnotliwie spuszczone zas�ony, drudzy - miarowo, spi�owymi stopniami Marsza przemierzaj� alej�, trzeci - jak ja w tej chwili - przy biurku. Wierz� jednak niez�omnie - cho�by mnie nazwano idealist� i fantast� - wierz�: wcze�niej czy p�niej - kiedy� i dla tych godzin znajdziemy miejsce w og�lnej formule, kiedy� wszystkie 86400 sekund zmie�ci si� w Dekalogu Godzinowym. Wiele niewiarygodnych rzeczy czyta�o si� i s�ysza�o o epoce, w kt�rej ludzie �yli jeszcze w stanie wolnym, czyli niezorganizowanym, dzikim. To jednak wydawa�o mi si� zawsze najbardziej niewiarygodne: jak �wczesna, cho�by nawet zacz�tkowa, w�adza pa�stwowa mog�a dopu�ci�, by ludzie �yli bez czego�, co przynajmniej przypomina�oby nasz Dekalog, bez obowi�zkowych spacer�w, bez precyzyjnego uregulowania termin�w posi�ku; �eby wstawali i k�adli si� spa�, kiedy im si� spodoba; niekt�rzy historycy twierdz� nawet, �e w owych czasach na ulicach przez ca�� noc pali�o si� �wiat�o, przez ca�� noc chodzi�o si� i je�dzi�o po ulicach. To w�a�nie nigdy nie mie�ci�o mi si� w g�owie. Przecie� jakkolwiek ograniczony mieliby rozum, mimo wszystko musieli pojmowa�, �e takie �ycie to najprawdziwsza kryminalna zbrodnia, morderstwo - tyle �e powolne, dzie� po dniu. Pa�stwo (humanitaryzm) nie pozwala�o zabija� pojedynczego cz�owieka, ale godzi�o si� na po�owiczne zabijanie milion�w. Zabi� jednego, czyli umniejszy� sum� istnie� ludzkich o 50 lat - to zbrodnia, lecz umniejszy� sum� ludzkich istnie� o 50 milion�w lat - to ju� nie zbrodnia. Czy to nie �mieszne? U nas to zadanie moralno-matematyczne w okamgnieniu rozwi��e byle dziesi�cioletni numerek; u nich - nie mog�y wszystkie ich Kanty razem wzi�te (bo �aden z tych Kant�w nie wpad� na pomys� skonstruowania systemu etyki naukowej, czyli opartej na odejmowaniu, dodawaniu, dzieleniu, mno�eniu). A czy to nie absurd, �e pa�stwo (mia�o czelno�� nazywa� si� pa�stwem!) mog�o pozostawi� poza wszelk� kontrol� �ycie seksualne? Kto, kiedy i ile chcia�... Ca�kiem nienaukowe, jak zwierz�ta. I dzieci te� rodzili jak popadnie, niczym zwierz�ta. Czy to nie �mieszne: opanowa� umiej�tno�� hodowli ro�lin, kur, ryb (�cis�e dane potwierdzaj�, �e potrafili to wszystko), ale nie doj�� do ostatniego szczebla tej drabiny logicznej: hodowli dzieci. Nie si�gn�� my�l� naszej Normy Macierzy�skiej i Ojcowskiej. Takie to �mieszne, tak nieprawdopodobne, �e teraz, kiedy to napisa�em, obawiam si�: a nu� wy, nieznani czytelnicy, uznacie mnie za z�o�liwego kpiarza? A nu� pomy�licie, �e chc� po prostu zakpi� z was i z powa�n� min� opowiadam niestworzone bzdury? Po pierwsze jednak: nie jestem zdolny do �art�w - w ka�dym �arcie jako ukryta funkcja zawiera si� k�amstwo; a po drugie: Nauka Pa�stwowa twierdzi, �e tak w�a�nie wygl�da�o �ycie staro�ytnych, a Nauka Pa�stwowa myli� si� nie mo�e. Sk�d by si� wtedy mia�a wzi�� logika pa�stwowa, skoro ludzie �yli w stanie wolno�ci, tzn. w stanie zwierz�t, ma�p, stada. Czego mo�na od nich ��da�, skoro nawet w naszych czasach - z dna, z w�ochatych g��bin - dobiega niekiedy dzikie ma�pie echo. Na szcz�cie - rzadko. Na szcz�cie - to tylko drobne awarie element�w: �atwo je remontowa� nie wstrzymuj�c wiecznego, wielkiego biegu ca�ej Maszyny. A po to, by usun�� odkszta�con� �rubk� - mamy wprawn�, ci�k� r�k� Dobroczy�cy, mamy do�wiadczone oko Opiekun�w... Tak, nawiasem m�wi�c, teraz sobie przypomnia�em: ten wczorajszy, dwuwygi�ty jak S - zdaje si�, �e widywa�em go, jak wychodzi� z Urz�du Opieki. Teraz rozumiem, sk�d we mnie ten instynktowny wobec niego szacunek i jaka� konsternacja, kiedy ta dziwna I przy nim... Musz� przyzna�, �e ta I... Dzwoni� na spanie: 22.30. Do jutra. Notatka 4 Konspekt: DZIKUS Z BAROMETREM EPILEPSJA GDYBY Do tej pory wszystko w �yciu by�o dla mnie jasne (nie bez kozery chyba mam upodobanie do samego wyrazu "jasne"). A dzisiaj... Nie rozumiem. Po pierwsze, rzeczywi�cie dosta�em przydzia� w�a�nie do audytorium 112, tak jak m�wi�a. Chocia� prawdopodobie�stwo wynosi�o - (1500 - to ilo�� audytori�w, 10000000 - numer�w). A po drugie... Ale po kolei... Audytorium. Ogromna, nas�oneczniona p�kula ze szklanych bry�. Do�rodkowe okr�gi szlachetnie kulistych, g�adko ostrzy�onych g��w. Z lekkim skurczem serca rozejrza�em si� wko�o. Sprawdza�em, jak s�dz�, czy nie b�y�nie gdzie� nad b��kitnymi falami junif r�owy p�ksi�yc - mi�e usta O. A tu czyje� niezwykle bia�e i ostre z�by podobne do... nie, to nie to. Dzi� o 21.00, wieczorem, O przyjdzie do mnie - to ca�kiem naturalne, �e pragn��em j� zobaczy�. Dzwonek. Wstali�my, od�piewali�my Hymn Pa�stwa Jedynego - i oto ju� na estradzie b�yskaj�cy z�otym g�o�nikiem i dowcipem fonolektor. - Prosz� szanownych numer�w! Niedawno archeologowie dokopali si� pewnej ksi��ki z 20 wieku. Autor-ironista opowiada w niej o dzikusie i o barometrze. Dzikus zauwa�y�: ilekro� barometr zatrzymywa� si� na "deszczu" - rzeczywi�cie pada� deszcz. Poniewa� dzikusowi zachcia�o si� deszczu, wyd�uba� w sam raz tyle rt�ci, �eby poziom stan�� na "deszczu" (na ekranie - dzikus w pi�ropuszu wyd�ubuj�cy rt��: �miech). �miejecie si�: ale czy nie wydaje si� wam, �e bardziej wart �miechu by� Europejczyk tamtej epoki? Podobnie jak dzikus - Europejczyk chcia� "deszczu" - deszczu przez du�e D, deszczu algebraicznego. Sam jednak stercza� przed barometrem jak zmok�a kura. Dzikus przynajmniej mia� wi�cej �mia�o�ci, energii i - wprawdzie dzikiej - logiki: potrafi� ustali� zwi�zek mi�dzy skutkiem i przyczyn�. Wyd�ubuj�c rt�� uczyni� pierwszy krok na wielkiej drodze, kt�r�... W tym momencie (powtarzam: pisz�c nie ukrywam niczego) - w tym momencie zrobi�em si� jakby nieprzemakalny, podczas gdy z g�o�nik�w p�yn�y �yciodajne potoki. Wyda�o mi si� nagle, �e niepotrzebnie tutaj przyszed�em (dlaczego "niepotrzebnie" i jak�e mog�em nie przyj��, skoro mia�em przydzia�?); wyda�o mi si� - wszystko to puste, sama skorupa. Z trudem w��czy�em uwag� wtedy dopiero, kiedy fonolektor przeszed� ju� do tematu zasadniczego: do naszej muzyki, kompozycji matematycznej (matematyk - przyczyna, muzyka - skutek), do opisu wynalezionego niedawno muzykometru. - Kr�c�c po prostu t� r�czk� ka�dy produkuje do trzech sonat na godzin�. A waszych przodk�w kosztowa�o to tyle wysi�ku! Mogli tworzy� tylko dzi�ki doprowadzeniu si� do stanu "natchnienia" - nieznanej postaci epilepsji Oto przezabawny przyk�ad tego, co im wychodzi�o - muzyka Skriabina, wiek 20. To czarne pud�o (na estradzie rozsuni�to zas�on�, tam - ich pradawny instrument) - to pud�o, fortepian, nazywali inaczej "royal" czyli "kr�lewskim", co tak�e dowodzi, jak dalece ca�a ich muzyka... Dalej - zn�w nie pami�tam, mo�e dlatego, �e... No, tak, powiem wprost: dlatego, �e do "kr�lewskiego" pud�a podesz�a ona - I-330. Pewnie by�em po prostu zaskoczony tym jej niespodziewanym pojawieniem si� na estradzie. Mia�a na sobie fantastyczny kostium epoki staro�ytnej: obcis�a czarna suknia, ostro podkre�lona bia�o�� ods�oni�tych ramion i piersi, i ten ciep�y, ko�ysany oddechem cie� po�rodku... i o�lepiaj�ce, prawie w�ciek�e z�by... U�miech-uk�szenie, tu - na d�. Usiad�a, zagra�a. Dzikie to, spazmatyczne, pstrokate jak ca�e ich �ycie - ani cienia rozumnej mechaniczno�ci. Oczywi�cie wszyscy wok� mnie maj� racj�: �miej� si�. Tylko niekt�rzy... Ale dlaczego i ja - i ja? Tak, epilepsja - choroba psychiczna - b�l... Powolny, s�odki b�l - uk�szenie i �eby jeszcze g��biej, jeszcze bole�niej. A teraz, powoli - s�o�ce. Nie nasze, nie to kryszta�owo b��kitnawe i r�wnomierne przez szklane ceg�y �cian - nie: dzikie, p�dz�ce, pal�ce s�o�ce - precz z siebie wszystko - wszystko w strz�py. Ten, co siedzia� ko�o mnie, spojrza� z ukosa w lewo - na mnie - i zachichota�. Nie wiem czemu zapami�ta�em wyra�nie: zobaczy�em - na wargi wyskoczy�a mu mikroskopijna banieczka �liny, p�k�a. Ta banieczka mnie ocuci�a. Znowu sob�. Jak wszyscy - s�ysza�em tylko idiotyczn�, rozbiegan� trzaskanin� strun. �mia�em si�. Wszystko by�o �atwe i proste. Utalentowany fonolektor w nazbyt �ywych barwach przedstawi� nam t� dzik� epok� - i tyle. Z jak� rozkosz� s�ucha�em potem naszej muzyki wsp�czesnej! (Zademonstrowano j� pod koniec - dla kontrastu.) Kryszta�owe stopnie chromatyczne schodz�cych si� i rozchodz�cych szereg�w niesko�czonych - i sumuj�ce akordy formu� Taylora, Maclaurina; ca�otonowe kwadratowo ci�kie suwy spodni Pitagorasowych; smutna melodia ruchu gasn�co wahad�owego; mieni�ce si� Fraunhoferowymi liniami pauz dobitne takty - spektralna analiza planet... Jaka pot�ga! Jaka niezachwiana prawid�owo��! Jaka �a�osna jest samowolna, niczym - pr�cz dzikich fantazji - nie ograniczona muzyka staro�ytnych! Jak zwykle wszyscy opuszczali audytorium w r�wnych szeregach, czw�rkami, przez szerokie drzwi. W pobli�u mign�a znajoma dwuwygi�ta posta�: uk�oni�em si� z szacunkiem. Za godzin� powinna przyj�� mi�a O. Czu�em si� przyjemnie i po�ytecznie podniecony. W domu - jak najpr�dzej do kantoru, podsun��em dy�urnemu m�j r�owy bilet i dosta�em za�wiadczenie o prawie do zas�on. To prawo obowi�zuje u nas tylko w dni seksualne. Na co dzie� w swoich �cianach przejrzystych, jakby wysnutych z po�yskliwego powietrza, �yjemy wiecznie na widoku, zawsze sk�pani w �wietle. Nie mamy przed sob� nic do ukrycia. Poza tym u�atwia to ci�k� i szlachetn� prac� Opiekun�w. W przeciwnym razie do czego by mog�o doj��! By� mo�e w�a�nie dziwaczne, nieprzejrzyste domostwa staro�ytnych zrodzi�y t� ich �a�osn� kom�rkow� psychik�. "M�j (sic!) dom - moja twierdza" - ale� wymy�lili! O 22.00 spu�ci�em zas�ony - i w tym samym momencie wesz�a zadyszana O. Poda�a mi swoje r�owe usteczka - i r�owy bilecik. Oddar�em talon - i nie mog�em si� oderwa� od r�owych ust a� do ostatniej chwili - 22.15. Potem pokazywa�em jej moje "notatki" i m�wi�em - zdaje si�, �e bardzo dobrze - o pi�knie kwadratu, sze�cianu, prostej. S�ucha�a tak czaruj�co r�owo - i naraz z niebieskich oczu �za, druga, trzecia - prosto na otwart� stron� (s. 7). Atrament rozmaza� si�. No, i trzeba b�dzie przepisa�. - ?, najmilszy, gdyby�cie tylko - gdyby... No, i co "gdyby"? Co za "gdyby"? Znowu jej stara �piewka: dziecko. Czy mo�e co� nowego - w sprawie... w sprawie tamtej? Chocia� to ju� chyba... Nie, to by�oby ju� nazbyt idiotyczne. Notatka 5 Konspekt: KWADRAT W�ADCY �WIATA FUNKCJA PRZYJEMNIE PO�YTECZNA Znowu nie to. Znowu zwracam si� do ciebie, m�j nieznany czytelniku, tak jakby�... No, dajmy na to, mojego starego koleg�, R-13, poet�, wargi ma murzy�skie - wszyscy przecie� znaj�. Tymczasem wy - na Ksi�ycu, na Wenus, na Marsie, na Merkurym - kto was tam wie, co�cie za jedni. Wi�c tak: wyobra�cie sobie - kwadrat, �ywy, pi�kny kwadrat. Musi opowiedzie� o sobie, o swoim �yciu. Rozumiecie - ostatnia rzecz, kt�ra przysz�aby kwadratowi do g�owy, to opowiedzie� o tym, �e ma r�wne wszystkie cztery k�ty: on ju� tego po prostu nie dostrzega, tak dalece jest to dla niego sprawa zwyk�a, codzienna. Ja te� w�a�nie przez ca�y czas jestem w takiej kwadratowej sytuacji. We�my chocia�by r�owe talony i wszystko, co si� z nimi wi��e: dla mnie to r�wno�� czterech k�t�w, ale dla was by� mo�e jest to gorsze ni� dwumian Newtona. Wi�c tak. Kt�ry� tam staro�ytny m�drzec, ma si� rozumie� przypadkiem, powiedzia� raz co� m�drego: "G��d i mi�o�� w�ada �wiatem". Ergo: �eby w�ada� �wiatem, cz�owiek musi narzuci� swoje w�adanie w�adcom �wiata. Nasi przodkowie niema�ym kosztem pokonali wreszcie G��d: mam na my�li Wielk� Wojn� Dwustuletni� - wojn� mi�dzy miastem a wsi�. Zapewne powodowani religijnym zabobonem dzicy chrze�cijanie z uporem trwali przy swoim chlebie*. Ale w roku 35 przed powstaniem Pa�stwa - wynaleziono dzisiejsze nasze naftowe po�ywienie. Co prawda prze�y�y tylko 0,2 ludno�ci kuli ziemskiej. Ale za to - oczyszczone z tysi�cletniego brudu - jak�e rozb�ys�o oblicze ziemi. I dzi�ki temu to zero ca�ych dwie dziesi�te - zazna�y rozkoszy przebywania w pa�acach Pa�stwa Jedynego. Czy to nie jasne: rozkosz i zawi�� to licznik i mianownik u�amka zwanego szcz�ciem. Jaki� mia�yby sens wszystkie niezliczone ofiary Wojny Dwustuletniej, gdyby w naszym �yciu pozosta� jeszcze jakikolwiek pretekst dla zawi�ci. Tymczasem pretekst taki pozostawa�, bo pozosta�y nosy "jak guziki" i nosy "klasyczne" (tamta nasza rozmowa na spacerze) - bo o mi�o�� jednych zabiega�o wielu, innych - nikt. Naturalnie, odk�d jego w�adzy podda� si� G��d (algebraiczny = sumie d�br materialnych), Pa�stwo przypu�ci�o atak na drugiego w�adc� �wiata, mianowicie - Mi�o��. Nareszcie i ten �ywio� zosta� pokonany, czyli zorganizowany, zmatematyzowany. Oko�o 300 lat temu og�oszono nasze historyczne "Lex sexualis": "Ka�dy numer ma prawo do ka�dego numeru jako produktu seksualnego". Dalej - to ju� sprawy techniczne. Przechodzicie skrupulatne badania w laboratoriach Urz�du Seksualnego, tam precyzyjnie okre�la si� zawarto�� hormon�w p�ciowych we krwi - opracowuje odpowiedni� dla was Tabel� dni seksualnych. Po czym sk�adacie o�wiadczenie, �e w swoje dni pragniecie korzysta� z numeru takiego a takiego (albo takich a takich) i otrzymujecie nale�ny wam bloczek z talonami (r�owy). I tyle. Jasne: powod�w do zawi�ci nie ma ju� �adnych, mianownik szcz�cia sprowadzony zosta� do zera - u�amek zmienia si� we wspania�� niesko�czono��. To w�a�nie, co dla staro�ytnych stanowi�o �r�d�o niezliczonych krety�skich tragedii - u nas sprowadzono do harmonijnej, przyjemnie po�ytecznej funkcji organizmu, podobnie jak sen, prac� fizyczn�, od�ywianie si�, defekacj� itd. Na tym przyk�adzie widzicie, jak wielka si�a logiki oczyszcza wszystko, czegokolwiek dotknie. O, gdyby�cie wy, nieznani, poznali t� cudown� si��, gdyby�cie wy tak�e nauczyli si� pod��a� za ni�! ... Dziwne: pisa�em dzisiaj o najwy�szych wy�ynach historii ludzkiej, ca�y czas oddycha�em najczystszym g�rskim powietrzem my�li - a w �rodku jako� tak chmurnie, paj�czynowo i na krzy�: jaki� taki czworo�apy iks. Mo�e to - moje �apy i wszystko przez to, �e d�ugo mia�em je przed oczami - moje w�ochate �apy. Nie lubi� o nich m�wi� - i ich samych nie lubi�: to relikt dzikiej epoki. Czy�by rzeczywi�cie we mnie - Chcia�em to wszystko wykre�li� - wykracza poza ramy konspektu. Potem jednak zdecydowa�em: nie wykre�l�. Niech moje notatki - jak najczulszy sejsmograf - wyznacz� krzyw� nawet najnieznaczniejszych drga� m�zgu: przecie� niekiedy takie drgania zapowiadaj� - - A to ju� absurd, to ju� by rzeczywi�cie nale�a�o wykre�li�: wszystkim �ywio�om wytyczyli�my koryta - nie mo�e by� �adnych katastrof. Jest dla mnie teraz ca�kiem jasne: dziwne uczucie - ci�gle przez t� moj� kwadratow� sytuacj�, o kt�rej m�wi�em na wst�pie. Nie we mnie iks (to niemo�liwe) - po prostu boj� si�, �e jaki� taki iks pozostanie w was, moi nieznani czytelnicy. Wierz� jednak - nie b�dziecie mnie s�dzi� zbyt surowo. Wierz� - zrozumiecie, �e pisa� mi tak trudno, jak nigdy �adnemu autorowi na przestrzeni ludzkich dziej�w: jedni pisali dla wsp�czesnych, inni - dla potomnych, ale nikt nigdy nie pisa� dla przodk�w, ani dla istot podobnych do owych dzikich, dalekich przodk�w... Notatka 6 Konspekt: ZDARZENIE PRZEKL�TE "JASNE" 24 GODZINY Powtarzam: uzna�em za sw�j obowi�zek pisa� nie skrywaj�c niczego. Dlatego, acz ze smutkiem, musz� tu odnotowa�, �e nawet u nas proces petryfikacji, krystalizacji �ycia widocznie jeszcze si� nie zako�czy�, od idea�u - dzieli nas jeszcze kilka szczebli. Idea� (to jasne) - tam, gdzie ju� nic si� nie zdarza, a u nas... No, prosz�: w "Gazecie Pa�stwowej" czytam dzisiaj, �e na Placu Sze�cianu za dwa dni odb�dzie si� �wi�to Sprawiedliwo�ci. Pewnie znowu kt�ry� numer zak��ci� prac� wielkiej Maszyny Pa�stwa, znowu zdarzy�o si� co� nieprzewidzianego, nieskalkulowanego. Poza tym - co� si� zdarzy�o ze mn�. Co prawda, sta�o si� to w Godzinie Osobistej, czyli w czasie specjalnie przeznaczonym na nieprzewidziane okoliczno�ci, ale jednak... Oko�o 16 (�ci�le za dziesi�� 16) by�em w domu. Nagle - telefon: - ??503? - g�os kobiecy. - Tak. - Jeste�cie wolni ? - Tak. - To ja. I-330. Zaraz wpadn� po was i polecimy do Domu Staro�ytno�ci. Zgoda? - I-330... Ta I dra�ni mnie, odpycha, prawie si� jej boj�. Ale w�a�nie dlatego powiedzia�em: tak. W pi�� minut p�niej siedzieli�my ju� w aero. Niebieska majowa majolika nieba - i lekkie s�o�ce - w swoim z�otym aero brz�czy nad nami, nie wyprzedzaj�c nas i nie zostaj�c w tyle. Tam, przed nami bieleje jednak bielmem ob�ok, idiotyczny, pulchny - jak policzki starodawnego "kupidynka" - to jako� przeszkadza. Przednia szyba podniesiona, wiatr wysusza wargi - mimo woli co chwila przesuwa si� po nich j�zykiem i ca�y czas my�li o nich. Wida� ju� z daleka m�tnie zielone plamy - tam, za Murem. Potem lekki, mimowolny skurcz serca - w d�, w d�, w d� - jak ze stromej g�ry - i oto stoimy przed Domem Staro�ytno�ci. Ca�a ta dziwna, krucha, �lepa budowla uj�ta jest z zewn�trz w szklan� skorup�: w przeciwnym razie dawno by si� ju� rozsypa�a. Przy szklanych drzwiach - staruszka, ca�a pomarszczona - zw�aszcza usta: same zmarszczki, fa�dki, wargi ju� zapad�e do �rodka, usta jako� tak zaros�y - niepodobie�stwo, �eby przem�wi�a. A jednak si� odezwa�a. - Co, mili moi, przyszli�cie obejrze� m�j domek? - zmarszczki zaja�nia�y (czyli zapewne u�o�y�y si� promieni�cie, co w�a�nie stworzy�o poz�r "ja�nienia"). - Tak, babciu, zn�w mia�am ochot� - odpowiedzia�a jej I. Zmarszczki promienia�y: - Ale s�o�ce, prawda? No, co, co? Ach, psotnica, psotnica! Wie-em, wiem! No, dobrze: id�cie sami, a ja ju� lepiej tutaj, na s�o�cu... Hm... Pewnie moja towarzyszka bywa tu cz�stym go�ciem. Mam ochot� co� z siebie strz�sn�� - przeszkadza: pewnie ci�gle to samo nieodst�pne wra�enie wzrokowe: chmura na g�adkiej niebieskiej majolice. Wchodz�c po szerokich, ciemnych schodach I powiedzia�a: - Lubi� j� - t� staruszk�. - Za co? - A nie wiem. Mo�e - za jej usta. A mo�e - za nic. Tak po prostu. Wzruszy�em ramionami. U�miechaj�c si� leciutko, a mo�e nawet wcale si� nie u�miechaj�c ci�gn�a: - Bardzo si� wstydz�. To jasne, �e powinno si� "lubi� - dlatego - �e", a nie "lubi� - tak - po - prostu". Wszystkie �ywio�y musz� by�... - Jasne... - zacz��em - w tym momencie przy�apa�em si� na tym s�owie i ukradkiem zerkn��em na I: zauwa�y�a czy nie? Patrzy�a gdzie� w d�; oczy mia�a spuszczone - jak zas�ony. Przypomnia�o mi si�: kiedy wieczorem, ko�o 22, przechodzi si� alej�, po�r�d jasno o�wietlonych, prze�roczystych kom�rek - ciemne, z opuszczonymi zas�onami, a tam, za zas�onami - A co si� kryje u niej, tam, za zas�onami? Po co dzi� zadzwoni�a, po co to wszystko? Otworzy�em ci�kie, skrzypi�ce, nieprzejrzyste drzwi - znale�li�my si� w mrocznym, chaotycznym pomieszczeniu (to si� u nich nazywa�o "mieszkaniem"). Ten�e sam dziwny "kr�lewski" instrument - i dzika, niezorganizowana, ob��ka�cza - jak �wczesna muzyka - pstrokacizna barw i form. W g�rze - bia�a p�aszczyzna; �ciany ciemnoniebieskie; staro�ytne ksi�gi w czerwonych, zielonych, pomara�czowych oprawach; ��ty br�z - kandelabry, pos��ek Buddy; epileptycznie skr�cone, nie mieszcz�ce si� w �adnych r�wnaniach - linie mebli. Z trudem znosi�em ten chaos. Moja towarzyszka mia�a widocznie organizm bardziej odporny. - To moje ulubione - nagle jakby si� po�apa�a - k��liwy u�miech, bia�e ostre z�by. - W�a�ciwie to najdziwaczniejsze ze wszystkich ich "mieszka�". - A jeszcze w�a�ciwiej: pa�stw - sprostowa�em. - Tysi�ce mikroskopijnych, nieustannie zwa�nionych pa�stw, bezlitosnych jak... - No, tak, jasne - chyba bardzo powa�nie przytakn�a I. Przeszli�my przez pok�j, w kt�rym sta�y ma�e ��eczka dziecinne (dzieci w owej epoce r�wnie� stanowi�y w�asno�� prywatn�). I znowu - pokoje, l�nienie luster, ponure szafy, niezno�na pstrokacizna kanap, olbrzymi "kominek", wielkie mahoniowe ��ko. Nasze dzisiejsze szk�o - pi�kne, przejrzyste, wieczne - istnia�o tu jedynie w postaci �a�osnych, kruchych okien - prostok�cik�w. - Pomy�le� tylko: tutaj ludzie kochali "tak po prostu", cierpieli, m�czyli si�... (znowu opad�y zas�ony oczu). - Jak mo�na by�o tak niedorzecznie, nieopatrznie traci� energi� - prawda? M�wi�a jak gdyby z g��bi mnie samego, wypowiada�a moje my�li. W u�miechu jej przez ca�y czas tkwi� jednak ten dra�ni�cy iks. Tam, za zas�onami, dzia�o si� w niej co� - nie wiem, co - co wyprowadza�o mnie z r�wnowagi; mia�em ochot� k��ci� si� z ni�, krzycze� na ni� (w�a�nie tak), ale musia�em potakiwa� - trudno si� by�o nie zgodzi�. Zatrzymali�my si� przed lustrem. W owej chwili widzia�em tylko jej oczy. Przysz�o mi na my�l: przecie� budowa cz�owieka jest r�wnie dziko barbarzy�ska jak to tutaj idiotyczne "mieszkanie" - ludzkie g�owy s� nieprzejrzyste, maj� tylko ma�e okienka: oczy. Jakby odgad�a - odwr�ci�a si�. "Prosz�, oto moje oczy. I co?" (To, oczywi�cie, bez s��w). Przede mn� - dwa straszne w swej ciemno�ci okna, a w �rodku - nieznane, obce �ycie. Widzia�em tylko ogie� - p�onie tam jaki� w�asny "kominek", s� jakie� postacie podobne do... To, rzecz jasna, by�o naturalne: zobaczy�em tam w�asne odbicie. Ale co by�o nienaturalne i niepodobne do mnie (widocznie by� to m�cz�cy wp�yw otoczenia) - namacalnie odczu�em l�k, poczu�em si� schwytany, uwi�ziony w tej barbarzy�skiej klatce, poczu�em, �e wci�ga mnie szale�czy wir starego �ycia. - Wiecie co - odezwa�a si� I - wyjd�cie na chwil� do s�siedniego pokoju. - G�os jej dobiega� stamt�d, z wn�trza, zza ciemnych okien oczu, gdzie pali�o si� w kominku. Wyszed�em, usiad�em. Z konsoli na �cianie ledwie dostrzegalnie u�miecha�a si� asymetryczna, perkatonosa fizys kt�rego� ze staro�ytnych poet�w, bodaj�e Puszkina. Po c� ja tu siedz� - i z pokor� znosz� ten u�miech, i po co to wszystko: co tu po mnie - sk�d ta idiotyczna sytuacja? Ta dra�ni�ca, odpychaj�ca kobieta, dziwna zabawa... Tam - stukn�y drzwi szafy, szele�ci� jedwab, z trudem powstrzymywa�em si�, �eby nie p�j�� tam i - - dok�adnie nie pami�tam, prawdopodobnie mia�em ochot� powiedzie�, co o niej my�l�. Ale ona ju� wesz�a. Mia�a na sobie kr�tk�, dawnego kroju jasno��t� sukni�, czarny kapelusz, czarne po�czochy. Suknia z lekkiego jedwabiu - widzia�em wyra�nie: po�czochy bardzo d�ugie, wysoko za kolana - odkryta szyja, cie� mi�dzy... - S�uchajcie-no, jasne, pozujecie na oryginalno��... - Jasne - przerwa�a I - oryginalno�� jako� odr�nia od reszty. Co za tym idzie - oryginalno�� narusza r�wno��... A to, co w idiotycznym j�zyku staro�ytnych okre�lano mianem "banalno�ci", u nas znaczy jedynie: powinno��. Albowiem... - Tak, tak, tak! W�a�nie - nie wytrzyma�em. - I nie macie po co, nie macie po co... Podesz�a do statuetki perkatonosego poety i kryj�c zas�on� dziki ogie� oczu - tam w �rodku, za swoimi oknami - powiedzia�a, tym razem, zdaje si�, zupe�nie serio (mo�e chcia�a mnie u�agodzi�) - powiedzia�a co� bardzo m�drego: - Czy was nie dziwi, �e ludzie kiedy� znosili takich, jak ten? Ma�o tego, nie tylko znosili - wielbili ich. Co za niewolnicza mentalno��! Prawda? - Jasne... To znaczy, chcia�em... (to przekl�te "jasne"!). - Tak, rozumiem. Ale przecie� w istocie to byli w�adcy silniejsi od tych ich koronowanych. Dlaczego ich nie izolowano, nie t�piono? U nas... - Tak, u nas - zacz��em. A ona - nagle si� roze�mia�a. Ten �miech po prostu sta� mi w oczach: krzywa tego �miechu - d�wi�czna, kr�ta, gi�tko-spr�ysta jak pejcz. Pami�tam - ca�y dr�a�em. No - z�apa� j� i - sam ju� nie wiem, co... Trzeba by�o co� zrobi� - wszystko jedno co. Machinalnie otworzy�em swoj� z�ot� blaszk�, spojrza�em na zegarek. 16.50. - Nie s�dzicie, �e czas ju� na nas? - zapyta�em, jak mog�em najuprzejmiej. - A gdybym poprosi�a, �eby�cie tu ze mn� zostali? - S�uchajcie-no... zdajecie sobie spraw�, co m�wicie? Za dziesi�� minut mam obowi�zek by� w audytorium... - I wszystkie numery obowi�zane s� przej�� regulaminowy kurs sztuki i nauk og�lnych... - moim tonem doko�czy�a I. Potem odsun�a zas�ony - podnios�a oczy: za ciemnymi oknami - p�on�� ogie�. - Znam pewnego lekarza w Urz�dzie Medycyny - jest zapisany na mnie. Je�eli poprosz� - wyda nam za�wiadczenia, �e zachorowali�my. Wi�c? Zrozumia�em. Nareszcie zrozumia�em, do czego zmierza�a ca�a ta zabawa. - Ach, tak! A wiecie, �e jako uczciwy numer powinienem w�a�ciwie zaraz p�j�� do Urz�du Opiekun�w?... - A niew�a�ciwie? - (ostry u�miech-uk�szenie). - Bardzo mnie to interesuje: p�jdziecie do Urz�du, czy nie? - Zostajecie? - po�o�y�em r�k� na klamce. Klamka by�a mosi�na - s�ysza�em: m�j g�os brzmia� r�wnie mosi�nie. - Chwileczk�... Dobrze? Podesz�a do telefonu. Wymieni�a jaki� numer - by�em tak zdenerwowany, �e go nie zapami�ta�em - i zawo�a�a: - Czekam na was w Domu Staro�ytno�ci. Tak, tak, sama... Nacisn��em zimn� mosi�n� klamk�: - Pozwolicie, �e wezm� aero? - Ale� oczywi�cie! Prosz�... Tam, na s�o�cu, u wyj�cia - jak ro�lina drzema�a stara. Znowu mnie zdziwi�o, �e przem�wi�a, rozwar�a zro�ni�te usta. - A ta wasza - co, sama tam zosta�a? - Sama. Usta starej zaros�y na powr�t. Pokr�ci�a g�ow�. Widocznie nawet jej rozmi�k�y m�zg rozumia�, jak idiotycznie i ryzykownie prowadzi si� ta kobieta. O 17.00 by�em na prelekcji. W�a�nie wtedy poj��em, �e powiedzia�em starej nieprawd�: I nie by�a tam teraz sama. Mo�e w�a�nie to - �e mimo woli oszuka�em staruszk� - tak mnie m�czy�o i przeszkadza�o s�ucha�. Tak, nie sama: o to chodzi. Po 21.30 mia�em woln� godzin�. Mo�na by ju� dzisiaj p�j�� do Urz�du Opieki - z�o�y� doniesienie. Ale tak mnie zm�czy�a ta g�upia historia. A poza tym - prawny termin sk�adania doniesie� - to dwie doby. Zd��� jutro: jeszcze pe�ne 24 godziny. Notatka 7 Konspekt: RZ�SA W OKU TAYLOR LULEK I KONWALIA Noc. Ziele�, oran�, b��kit; czerwony kr�lewski instrument; suknia ��ta jak pomara�cza. Potem - Budda z br�zu; nagle podni�s� br�zowe powieki - i pociek� sok: z Buddy. I z ��tej sukni - sok, i na lustrze krople soku, i wielkie ��ko ocieka sokiem, i ��eczka dzieci�ce, i ju� ja sam - i jaka� �miertelna s�odka groza... Ockn��em si�: r�wnomierne b��kitnawe �wiat�o; �ciany l�ni� szk�em, szklane fotele; st�. To uspokoi�o, serce przesta�o wali�. Sok, Budda... Co za absurd? Jasne: jestem chory. Dawniej nigdy nie miewa�em sn�w. Podobno dla staro�ytnych sny by�y najzwyklejsz�, najnormalniejsz� rzecz� pod s�o�cem. No, tak; przecie� ca�e ich �ycie to by�a - taka w�a�nie straszna karuzela: ziele� - oran� - Budda - sok. My jednak wiemy, �e sny - to powa�na choroba psychiczna. Ja te� wiem: do tej pory m�j m�zg by� chronometrycznie precyzyjnym, l�ni�cym od czysto�ci - bez najmniejszego py�ku - mechanizmem, a teraz... Tak, teraz w�a�nie czuj� tam, w m�zgu, jakie� cia�o obce - jakby cieniutki w�osek, rz�s� w oku; cz�owiek polega na sobie - a tu o tym oku z rz�s� ani rusz nie da si� zapomnie�... Dziarski, kryszta�owy dzwonek u wezg�owia: 7, wstawa�. Po prawej i po lewej, za szklanymi �cianami - jakbym ogl�da� siebie samego, sw�j pok�j, swoje ubranie, swoje ruchy - powt�rzone po tysi�ckro�. Cz�owiek czuje si� cz�stk� czego� ogromnego, pot�nego, najwy�szej jedno�ci: to dodaje otuchy. Jakie pi�kno precyzji: ani jednego zb�dnego gestu, pochylenia, zwrotu. Tak, ten Taylor by� niew�tpliwie najwi�kszym geniuszem staro�ytno�ci. Nie wpad� co prawda na pomys�, �eby swoj� metod� rozszerzy� na ca�e �ycie ludzkie, na ka�dy krok, na okr�g�� dob� - nie potrafi� sca�kowa� swojego systemu od godziny do 24 godzin. Mimo wszystko jednak - jak mo�na by�o wypisywa� ca�e biblioteki o jakim� tam Kancie - i prawie nie dostrzega� Taylora - tego proroka, kt�ry potrafi� przewidzie� dziesi�ciowiekow� przysz�o��. �niadanie sko�czone. Zgodnie od�piewano Hymn Pa�stwa Jedynego. Zgodnie, czw�rkami - do wind. Z ledwie dos�yszalnym brz�czeniem silnik�w - w d�, w d�, w d� - lekki skurcz serca... I tutaj zn�w nie wiedzie� sk�d ten niedorzeczny sen - albo jaka� ukryta jego funkcja. Ach, tak, wczoraj to samo w aero - opadanie. Zreszt� to wszystko sko�czone: kropka. Bardzo dobrze, �e post�pi�em z ni� tak ostro i zdecydowanie. P�dzi�em wagonem kolei podziemnej w stron� pochylni, na kt�rej jarzy�o si� w s�o�cu jeszcze nieruchome, jeszcze nie natchnione ognistym �yciem, wytworne cia�o Integralu. Marzy�em formu�ami, oczy mia�em zamkni�te: raz jeszcze oblicza�em w my�lach pr�dko�� pocz�tkow�, konieczn�, aby Integral oderwa� si� od ziemi. W ka�dym atomie sekundy - masa Integralu ulega zmianie (spala si� paliwo detonacyjne). R�wnanie wychodzi�o bardzo skomplikowane, z wielko�ciami niewymiernymi. Jak we �nie: tutaj, w niewzruszonym �wiecie liczb - kto� usiad� przy mnie, kto� potr�ci� mnie lekko, powiedzia� "przepraszam". Uchyli�em powiek - i najpierw (skojarzenie z Integralem) co� p�dz�cego w przestrze�: g�owa - p�dzi, bo po bokach - rozczapierzone r�owe skrzyd�a-uszy. A potem krzywa obwis�ego karku - zgarbione plecy - dwuwygi�te - litera S... Przez szklane �ciany mojego algebraicznego �wiata - znowu rz�sa w oku - co� nieprzyjemnego, co powinienem dzisiaj - - - Prosz� bardzo, prosz�, nic nie szkodzi - u�miechn��em si� do s�siada, wymienili�my uk�ony. B�ysn�a jego blaszka: S-4711 (zrozumia�em, dlaczego od pierwszej chwili kojarzy� mi si� z liter� S: nie zarejestrowane przez �wiadomo�� wra�enie wzrokowe). B�ysn�y oczy - dwa ostre �widerki, obracaj�c si� szybko wwierca�y si� coraz g��biej - lada moment wkr�c� si� do samego dna, dojrz� to, co nawet przed sob� samym... Naraz ca�a ta historia z rz�s� sta�a si� dla mnie zupe�nie jasna: - to jeden z nich, z Opiekun�w, i najpro�ciej b�dzie bez zw�oki zaraz mu o wszystkim opowiedzie�. - Widzicie, wczoraj by�em w Domu Staro�ytno�ci - g�os mia�em dziwny, sp�aszczony, p�ytki - pr�bowa�em odchrz�kn��. - No, c�, to �wietnie. To pozwala wyci�gn�� bardzo interesuj�ce wnioski. - Ale, rozumiecie, nie by�em sam, by�em z numerem I-330 i w�a�nie... - I-330? Gratuluj�. Bardzo interesuj�ca, utalentowana kobieta. Ma wielu wielbicieli. ... Ale przecie� on tak�e - wtedy na spacerze - mo�e te� jest na ni� zapisany? Nie, z nim nie mo�na, nie spos�b - o tym: to jasne. - Tak, tak! No, jak�e! Bardzo - u�miecha�em si� coraz szerzej, coraz idiotyczniej - i czu�em: przez ten u�miech - robi� si� go�y, g�upi... �widerki dotar�y do dna, potem, obracaj�c si� szybko - wkr�ci�y si� na powr�t w oczy; S - u�miechn�� si� dwuwygi�ciem, skin�� mi g�ow�, przesun�� si� do wyj�cia. Zas�oni�em si� gazet� (wydawa�o mi si�, �e wszyscy na mnie patrz�) - wkr�tce zapomnia�em o rz�sie w oku, o �widerkach, o wszystkim: do tego stopnia wzburzy�o mnie to, co przeczyta�em. Jedna kr�tka linijka: "Jak podaj� �r�d�a poinformowane - znowu natrafiono na trop nie wykrytej dotychczas organizacji, kt�ra stawia sobie za cel wyzwolenie spod dobroczynnego jarzma Pa�stwa Jedynego". "Wyzwolenie"? Zdumiewaj�ce: jak �ywotne s� w obr�bie gatunku ludzkiego zbrodnicze instynkty. �wiadomie powiadam: "zbrodnicze". Wolno�� i zbrodnia zwi�zane s� ze sob� jak... powiedzmy: jak ruch aero z jego pr�dko�ci�: pr�dko�� aero = O - w�wczas si� nie porusza; wolno�� cz�owieka = O - w�wczas nie pope�nia zbrodni. To jasne. Jedyny spos�b, by uwolni� cz�owieka od zbrodni, to uwolni� go od wolno�ci. Ledwie zd��yli�my si� od tego uwolni� (w kosmicznej skali wieku - to, rzecz jasna, "ledwie"), a ju� jakie� �a�osne niedouczki... Nie, nie rozumiem: dlaczego zaraz wczoraj nie poszed�em do Opieki. Dzisiaj po 16 - p�jd� tam bez chwili zw�oki... O 16.10 wyszed�em na ulic� - i zaraz na rogu zobaczy�em O - pe�n� r�owego zachwytu na m�j widok. "Ona na przyk�ad ma prosty, kr�g�y umys�. Bardzo dobrze: zrozumie mnie i wesprze...". Co do wspierania - to zreszt� przesada: jestem w pe�ni zdecydowany, nikt mnie nie musi wspiera�. Kot�y Wytw�rni Muzycznej grzmia�y zgodnym Marszem - ci�gle tym samym, codziennym Marszem. Jaki� niewyt�umaczalny urok ma ta codzienno��, powtarzalno��, ten lustrzany �wiat. O z�apa�a mnie za r�k�. - Na spacer? - okr�g�e niebieskie oczy szeroko przede mn� otwarte - niebieskie okna do wn�trza - przenikam do wn�trza o nic nie zawadzaj�c: w �rodku nie ma nic - to znaczy nic obcego, zbytecznego. - Nie, nie na spacer. Musz� - powiedzie� jej, dok�d. Ku swojemu zdumieniu zobaczy�em: r�owy kr�g ust - z�o�y� si� w r�owy p�ksi�yc, r�kami w d� - jak od czego� kwa�nego. Wybuchn��em. - Zdaje si�, �e wy, numery �e�skie, jeste�cie nieuleczalnie z�arte przez przes�dy. Jeste�cie absolutnie niezdolne do my�lenia abstrakcyjnego. Przepraszam - ale to po prostu t�pota. - Wy... idziecie do szpicl�w... fe! A ja dla was zdoby�am w Ogrodzie Botanicznym jeden p�d konwalii... - Dlaczego: "A ja" - dlaczego to "A"? To jest w�a�nie kobieta - z gniewem (co prawda, to prawda) z�apa�em te jej konwalie. - I co te wasze konwalie, co? W�chajcie sobie: pi�kne, tak? Miejcie chocia� tyle logiki. Tak: konwalie pi�knie pachn�. Ale� przecie� o zapachu, o samym poj�ciu zapachu, nie mo�ecie powiedzie� - �e jest dobry albo z�y? Nie mo-�e-cie, no! Jest zapach konwalii i jest wstr�tny zapach lulka czarnego: i to, i tamto pachnie. Mia�y szpicl�w pa�stwa staro�ytne - i ma ich nasze pa�stwo... tak, szpicl�w. Nie boj� si� s��w. To przecie� jasne - tam szpicel to lulek, tutaj szpicel - to konwalia. Tak, tak, konwalia! R�owy p�ksi�yc dr�a�. Teraz rozumiem: to mi si� tylko wydawa�o, ale wtedy by�em pewien, �e ona si� roze�mieje. Krzykn��em jeszcze g�o�niej: - Tak, konwalia! I nie ma w tym nic �miesznego, nic �miesznego! Okr�g�e, g�adkie kule g��w przep�ywa�y obok nas, odwraca�y si�. O �agodnie wzi�a mnie za r�k�: - Jeste�cie dzisiaj... Nie jeste�cie chorzy? Sen-��to��-Budda... W tej chwili sta�o si� dla mnie jasne: musz� p�j�� do Urz�du Medycyny. - Tak, rzeczywi�cie, jestem chory - powiedzia�em z wielk� uciech� w g�osie (zupe�nie niepoj�ta sprzeczno�� - z czego tu si� cieszy�?). - No, to trzeba zaraz p�j�� do lekarza. Przecie� rozumiecie: zdrowie jest waszym obowi�zkiem. To �mieszne, �ebym musia�a was o tym przekonywa�. - O, mi�a moja, oczywi�cie macie racj�! Absolutn� racj�! Nie poszed�em do Urz�du Opieki: c� pocz��, trzeba si� by�o wybra� do Medycznego; tam mnie przetrzymano do 17. A wieczorem (zreszt� wszystko jedno - wieczorem tam ju� by�o zamkni�te) - wieczorem przysz�a do mnie O. Zas�ony nie by�y spuszczone. Rozwi�zywali�my zadania ze starego zbioru: to bardzo uspokaja i pozwala uporz�dkowa� my�li. O-90 siedzia�a nad zeszytem, z g�ow� przechylon� na lewe rami�, z pilno�ci wypychaj�c j�zykiem lewy policzek... By�o to takie dziecinne, takie czaruj�ce! A we mnie wszystko takie pi�kne, precyzyjne, proste... Posz�a sobie. By�em sam. Dwa razy g��boko westchn��em (bardzo zdrowo - przed snem). A� tu nagle jaki� nieprzewidziany zapach - i co� bardzo nieprzyjemnego dla mnie... Wkr�tce znalaz�em: pod ko�dr� by� schowany p�d konwalii. Od razu wszystko zawirowa�o, podnios�o si� z dna. No, to ju� by� po prostu nie