5680

Szczegóły
Tytuł 5680
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5680 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5680 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5680 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

John Varley Spychacz Wszystko podlega zmianom. Ian Haise wiedzia� o tym. S� jednak pewne sta�e, dyktowane przez dzia�anie i u�ycie. Ian szuka� tych cech i rzadko si� myli�. Plac zabaw wygl�da� zupe�nie inaczej ni� te, kt�re zna� ze swojego dzieci�stwa. Place zabaw jednak budowane s� po to, by cieszy� dzieci. Zawsze znajdzie si� tam co�, na czym mo�na by�oby si� hu�ta�, zje�d�a� czy wspina� si�. Ten plac zabaw mia� wszystkie te przyrz�dy, a nawet wi�cej. Cz�� wy�o�ono grubo drewnem. By�a nawet ma�a sadzawka do p�ywania. Nieruchome przyrz�dy miesza�y si� z o�lepiaj�cymi rze�bami �wietlnymi, wpadaj�cymi i wypadaj�cymi z rzeczywisto�ci. By�y tam tak�e zwierz�ta. Drobne rhinocerosy i eleganckie gazele nie si�gaj�ce jego kolan. Wygl�da�y nienaturalnie �agodnie i ufnie. Ale przede wszystkim na placu zabaw by�y dzieci. Ian bardzo lubi� dzieci. Usiad� na drewnianej �awce w cieniu k�py drzew i przygl�da� im si�. By�y we wszystkich kolorach sk�ry, w najprzer�niejszym wieku i obu p�ci. Widzia� dzieci czarne jak o�ywione galaretki lukrecji i bia�e jak kr�liczki, by�y br�zowe buzie z kr�conymi lokami i jeszcze bardziej br�zowe ze sko�nymi oczyma i prostymi czarnymi w�osami, a tak�e i takie, kt�re by�y zapewne bia�e, ale teraz opalenizna czyni�a je bardziej br�zowymi od tych br�zowych z natury. Ian skupi� si� na dziewczynkach. Pr�bowa� to robi� z ch�opcami, ale mu nie wychodzi�o. Obserwowa� przez chwil� czarn� dziewczynk�, pr�buj�c oceni� jej wiek. Mia�a chyba osiem lub dziewi�� lat. Za m�oda. Druga mia�a oko�o trzynastu, wywnioskowa� to po jej sukience. To ju� lepiej, chocia� wola�by jednak nieco m�odsz�. Mniej wyrafinowan� i mniej podejrzliw�. Wreszcie znalaz� dziewczynk�, kt�ra mu odpowiada�a. Mia�a br�zow� sk�r�, ale zaskakuj�ce blond w�osy. Dziesi�� lat? Mo�e jedena�cie. W ka�dym razie wystarczaj�co m�oda. Skoncentrowa� si� na niej i zrobi� t� dziwn� rzecz, kt�r� zawsze pr�bowa�, gdy dokona� wyboru. Nie wiedzia� dlaczego, ale to dzia�a�o. Przede wszystkim by� to spos�b patrzenia na ni�, wodzenia wzrokiem bez wzgl�du na to, dok�d sz�a i co robi�a. Nic nie mog�o odwr�ci� jego uwagi. Wiedzia�, �e w ci�gu kilku minut podniesie g�ow�, rozejrzy si� i na chwil� spotkaj� si� wzrokiem. Po chwili dziewczynka wr�ci do zabawy. Odpr�y� si�. Nie by�o to zn�w nic takiego, to co robi�. Z dojrza�ymi kobietami by�o tak, �e je�eli kt�ra� spowodowa�a, �e po prostu si� na ni� gapi�, zwykle podnosi�a wzrok znad w�a�nie wykonywanej pracy i odpowiada�a pow��czystym spojrzeniem. Zawsze tak si� dzia�o. Rozmawiaj�c z innymi m�czyznami stwierdzi�, �e nie tylko jemu to si� zdarza. Jakby czu�y jego wzrok. Kobiety twierdzi�y, �e to nonsens, a je�eli nawet nie, to wed�ug nich by�a to reakcja na sygna� dostrze�ony k�tem oka. Zaledwie nie�wiadoma obserwacja penetruj�ca do �wiadomo�ci. Nic tajemniczego, jak postrzeganie pozazmys�owe na przyk�ad. By� mo�e. W ka�dym razie Ian by� bardzo dobry w tym rodzaju kontaktu wzrokowego. Kilkakrotnie zauwa�y�, �e dziewczynki pociera�y ty� szyi albo pochyla�y ramiona, gdy je obserwowa�. Mo�e rozwin�� w sobie pewien rodzaj pozazmys�owej percepcji, tylko o tym nie wiedzia�. Teraz patrzy�. U�miecha� si�, wi�c za ka�dym razem gdy na niego zerka�a - a robi�a to coraz cz�ciej - widzia�a przyjaznego, lekko siwiej�cego pana ze z�amanym nosem i silnymi ramionami. Jego r�ce tak�e by�y silne. Trzyma� je splecione na kolanach. Zacz�a posuwa� si� w jego kierunku. Nikt obserwuj�cy j� nie pomy�la�by, �e idzie w jego stron�. Prawdopodobnie ona r�wnie� o tym nie my�la�a. Po drodze szuka�a pretekst�w, �eby zatrzymywa� si� i robi� r�ne akrobacje, skaka� na mi�kkiej gumowej macie albo goni� ha�a�liwe stadko g�si. Ale powoli zbli�a�a si� do niego i w ko�cu usiad�a obok na �awce. Rozejrza� si� szybko. Tak jak poprzednio, na placu zabaw by�o tylko kilka doros�ych os�b. Zdziwi�o go to ju� po przybyciu. Najwidoczniej nowe techniki poprawiania osobowo�ci zmniejszy�y liczb� gwa�cicieli i rodzice pozwalali dzieciom bawi� si� bez dozoru starszych. Doro�li przebywaj�cy w parku zaj�ci byli sob�. Kiedy przyszed�, nikt nawet na niego nie spojrza�. Ianowi bardzo to odpowiada�o. U�atwia�o mu przeprowadzenie swojego planu. Oczywi�cie, mia� gotowe wym�wki, ale wola� nie by� n�kany przez przedstawicieli prawa pytaniami, stawianymi samotnemu m�czy�nie w �rednim wieku kr�c�cemu si� w pobli�u plac�w zabaw. Przez chwil� zastanawia� si� z prawdziw� trosk�, jak rodzice tych dzieciak�w mogli by� tak ufni, nawet w epoce poprawiania osobowo�ci. Przecie� zabiegom poddawano dopiero po pope�nieniu przest�pstwa. Nowi maniacy rodzili si� prawdopodobnie ka�dego dnia. Nie wyr�niali si� niczym nadzwyczajnym, dop�ki nie wykazali swej odmienno�ci przez jaki� ob��kany czyn. Kto� powinien tym rodzicom da� surow� nauczk�, pomy�la�. - Kto ty jeste�? - spyta�a. Ian zmarszczy� brwi. Na pewno nie jedena�cie, patrz�c z tak bliska. Mo�e nawet nie dziesi��. Mog�a mie� osiem lat. Czy osiem lat wystarczy? Rozwa�a� sw�j pomys� ze zwyk�� ostro�no�ci�, rozejrza� si� w poszukiwaniu ciekawskich spojrze�. Niczego takiego nie spostrzeg�. - Na imi� mi Ian. A jak ty masz na imi�? - Nie. Nie, nie twoje imi�. Kim ty jeste�? - Masz na my�li to, co robi�? - Tak. - Jestem spychaczem. Pomy�la�a chwil� i u�miechn�a si�. Mia�a ju� sta�e z�by �ci�ni�te w drobnej szcz�ce. - Pracujesz na budowie? Roze�mia� si�. - Bardzo dobrze - powiedzia�. - Widocznie du�o czytasz. Nic nie odpowiedzia�a, ale wyra�nie by�a z siebie zadowolona. - Nie - doda�. - Spychacz to by�a maszyna. Ja jestem innym spychaczem. Ale przecie� o tym wiedzia�a�, nieprawda�? Gdy u�miechn�� si�, zacz�a niepowstrzymanie chichota�. Wykonywa�a bezcelowe ruchy r�kami tak, jak to robi� ma�e dziewczynki. Pomy�la� sobie, �e na pewno dobrze wie, jak bardzo jest �adna, ale nie podejrzewa�a siebie jeszcze o zakazany erotyzm. Przypomina�a dojrza�e ziarenko, a jej seksualizm czeka� tylko, �eby wybi� si� wreszcie na powierzchni�. By�a jeszcze ko�cista, lecz na tym zr�bie zostanie zbudowana kobieta. - Ile masz lat? - zapyta�. - To tajemnica. Co si� sta�o z twoim nosem? - Z�ama� si� dawno temu. Za�o�� si�, �e masz dwana�cie lat. Zn�w zachichota�a, a potem przytakn�a. A wi�c jedena�cie. I to najwy�ej. - Chcesz cukierka? Si�gn�� do kieszeni i wyci�gn�� papierow� torebk� w r�owo-bia�e paski. Powa�nie zaprzeczy�a g�ow�. - Moja mama m�wi, �eby nie bra� cukierk�w od nieznajomych. - Ale my nie jeste�my nieznajomi. Jestem Ian, spychacz. Przemy�la�a to. Gdy si� jeszcze waha�a, si�gn�� do torebki i wyci�gn�� czekoladk�, tak� nieprzyzwoicie grub� i s�odk�. Ugryz� j� i zmusi� si� do prze�ucia. Nienawidzi� s�odyczy. - W porz�dku - powiedzia�a i si�gn�a po torebk�. Odsun�� j�. Spojrza�a na niego, niewinnie zdziwiona. - W�a�nie o czym� pomy�la�em - powiedzia�. - Nie znam twojego imienia, wi�c my�l�, �e chyba jednak jeste�my nieznajomymi. Zorientowa�a si�, �e to �art, gdy zobaczy�a, jak mrugn�� okiem. Prze�wiczy� to sobie. To by�o ca�kiem niez�e mrugni�cie. - Mam na imi� Radiant. Radiant B�yszcz�ca Gwiazda Smith. - Bardzo wyszukane imi� - powiedzia�, my�l�c jednocze�nie jak zmieni�y si� imiona i nazwiska. - Dla bardzo �adnej dziewczynki - doda�. Przerwa� i zadar� g�ow�. - Nie. Nie tak. Ty jeste� Radiant ...Starr. Przez dwa r... Kapitan Radiant Starr z gwiezdnego patrolu. By�a niepewna przez chwil�. Ciekawi�o go, czy j� w�a�ciwie oceni�. By� mo�e by�a naprawd� Pann� Radiant Mdlej�ce Serce Belle albo Radiant Maminc�rka. Ale jej paznokcie by�y zbyt brudne, �eby to by�o prawd�. Wycelowa�a w niego palec i wyda�a d�wi�k, a kciuk porusza� si� w prz�d i w ty�. Przy�o�y� r�ce do serca i upad� na bok, a dziewczynka wybuchn�a �miechem. Ca�y czas jednak celowa�a w niego ze swej broni. - Lepiej daj mi tego cukierka, bo ci� znowu zastrzel�. By�o coraz ciemniej i zrobi�o si� prawie pusto. Siedzia�a obok niego na �awce hu�taj�c nogami. Jej go�e stopy nie si�ga�y ziemi. B�dzie kiedy� �liczna. Ju� teraz potrafi� to powiedzie�. A cia�o... kto wie? Nie, �eby mu by�o wszystko jedno. By�a ubrana w kawa�ki tego i owego, rozdarte tu i tam, bez �adnego powa�ania dla skromno�ci. Wiele dzieci biega�o na golasa. To te� by� dla niego szok, gdy przyby�. Teraz ju� prawie si� przyzwyczai�, ale wci�� uwa�a�, �e to nieostro�ne ze strony jej rodzic�w. Czy oni rzeczywi�cie my�l�, �e �wiat jest tak bezpieczny, �eby pozwala� jedenastoletniej dziewczynce biega� prawie nago w miejscu publicznym? Siedzia� przys�uchuj�c si� jej szczebiotowi - opowiada�a o kolegach, o tych, kt�rych nie znosi�a i o tych, kt�rych po prostu uwielbia�a - tylko cz�ciowo anga�uj�c swoj� uwag�. Wtr�ca� "uhum" i "aha" w odpowiednich momentach. By�a milutka, bez dw�ch zda�. By�a tak s�odka, jak tylko s�odkie potrafi� by� dzieci w tym wieku. Mog� by� s�odkie, ale jednocze�nie jadowite jak grzechotnik. Mia�a zdolno�� promieniowania ciep�em, cho� tylko powierzchownie. W g��bi serca my�la�a jedynie o samej sobie. Jej lojalno�� by�a przemijaj�ca, mog�a ni� �atwo obdarzy� kogo� innego i mog�a �atwo zapomnie�. A dlaczego niby nie? Taka m�oda. To zupe�nie zdrowy odruch w jej wieku. Czy o�mieli si� jej dotkn��? To szale�stwo. Ob��kane szale�stwo, wszyscy mu tak m�wili. I tak rzadko si� udawa�o. Dlaczego mia�oby si� uda� z ni�, tym razem? Poczu� przedsmak pora�ki. - Dobrze si� czujesz? - zapyta�a. - Co? Ja? O, tak. W porz�dku. Czy twoja mama nie b�dzie si� o ciebie martwi�? - Jeszcze d�ugo nie musz� by� w domu. Przez chwil� wygl�da�a tak dojrzale, �e prawie uwierzy� w oczywiste k�amstwo. - Wiesz, znudzi�o mi si� siedzenie tutaj - powiedzia�. - I cukierki si� sko�czy�y. Spojrza� na jej twarz. Czekolada rozp�yn�a si� tworz�c du�e ko�o wok� ust, z wyj�tkiem miejsc, kt�re delikatnie wytar�a w rami� lub r�k�. - Co jest tam z ty�u? - zapyta�. Odwr�ci�a si�. - Tamto? To jest ma�y basen p�ywacki. - Mo�e by�my tam poszli? Opowiem ci histori� - zaproponowa�. Obietnica opowiadania nie by�a wystarczaj�co atrakcyjna, �eby powstrzyma� j� przed wod�. Nie wiedzia�, czy to dobry, czy z�y znak. Wiedzia�, �e jest rozgarni�ta, sporo czyta�a i mia�a bujn� wyobra�ni�. Ale by�a tak�e aktywna. Siedzia� z dala od wody, pod jakimi� krzakami, i przypatrywa� si� jej, jak p�ywa�a z tr�jk� innych dzieci, kt�re wci�� jeszcze pozosta�y w parku, pomimo p�nej pory. Mog�a do niego wr�ci�, ale mog�a i nie wr�ci�. To w �aden spos�b nie zmieni�oby jego �ycia, ale mog�o zmieni� jej. Pojawi�a si� ociekaj�ca wod� i niesko�czenie bardziej czysta. Zn�w si� ubra�a w swoje byle jakie fata�aszki, jakby one w og�le mog�y chroni� j� przed ch�odem. Podesz�a do niego dr��c. - Zimno mi - powiedzia�a. - Masz. Zdj�� z siebie marynark�. Popatrzy�a na jego r�ce, gdy otula� j� t� marynark�, wyci�gn�a r�k� i dotkn�a twardego ramienia. - Jeste� silny - stwierdzi�a. - Do�� silny. Ci�ko pracuj� jako spychacz. - A kto to w�a�ciwie jest spychacz? - zapyta�a t�umi�c ziewanie. - Chod�, usi�d� mi na kolanach, a ja ci opowiem - zaproponowa�. Opowiedzia� jej, a by�a to bardzo dobra opowie��, kt�rej �adne dziecko z �y�k� awanturnicz� nie mog�o si� oprze�. �wiczy� to opowiadanie, udoskonala�, nagrywa� wiele razy na magnetofon, dop�ki nie z�apa� w�a�ciwego rytmu, dop�ki nie umie�ci� kadencji w odpowiednich miejscach i dop�ki nie znalaz� najlepszych s��w - nie nazbyt trudnych, ale s��w zawieraj�cych i ogie� i tre��. Jeszcze raz poczu� si� zach�cony. Gdy zacz�� opowiada� by�a zm�czona, lecz stopniowo przyci�ga� jej uwag�. Prawdopodobnie nikt jeszcze nie opowiada� jej ba�ni w ten spos�b. Przywyk�a do siedzenia przed ekranem, a wszystkie historie wt�aczano jej do uszu i oczu. To by�o co� nowego, mog�a przerywa� zadaj�c pytania i uzyskiwa� na nie odpowiedzi. Nawet czytanie nie by�o r�wnie fascynuj�ce. Stara tradycja przekaz�w ustnych wci�� hipnotyzowa�a kolejne pokolenie wieku elektroniki. - To brzmi wspaniale - powiedzia�a, gdy by�a ju� pewna, �e sko�czy�. - Podoba�o ci si�? - Bardzo, naprawd�. My�l�, �e chcia�abym zosta� spychaczem, gdy dorosn�. To by�a naprawd� niez�a historia. - W�a�ciwie to nie jest ta historia, kt�r� zamierza�em ci opowiedzie�. To by�o tylko o tym, co to jest spychacz. - Masz jeszcze inn� opowie��? - Jasne. Spojrza� na zegarek. - Ale obawiam si�, �e jest zbyt p�no. Ju� prawie ciemno i wszyscy poszli do domu. Lepiej, �eby� te� ju� posz�a - doda�. Cierpia�a m�czarnie, rozdarta mi�dzy tym, co powinna zrobi�, a tym, co chcia�a. Je�eli by�a taka, jak� j� oceni�, powinna szybko si� upora� z t� rozterk�. - No... ale... ale przyjd� tu jutro, a ty...? - wykrztusi�a. Potrz�sa� g�ow�. - M�j statek odlatuje jutro rano - powiedzia�. - Nie b�dzie ju� czasu. - To opowiedz mi teraz! Mog� jeszcze zosta�. Opowiedz mi teraz. Prosz�, prosz�, prosz�? Nie�mia�o opiera� si�, protestowa�, a� w ko�cu da� za wygran�. Czu� sie znakomicie. Schwyta� j� jak pi�ciofuntowego pstr�ga na dwudziestofuntow� �y�k�. Tylko �e to nie by� sport. A on nie bawi� si�. W ko�cu doszed� do najwa�niejszego. Czasami chcia�by nazwa� t� bajk� swoj� w�asn�, ale fakt pozostawa� faktem, nie umia� ich wymy�la�. Ju� nawet nie pr�bowa�. Zamiast tego �ci�ga� po trochu z r�nych bajek i opowie�ci fantastycznych. Je�li mia� troch� geniuszu, to w adaptowaniu element�w fikcyjnych do �wiata, jaki zna�a - jednocze�nie przykuwaj�c jej uwag� - i w przystosowaniu zako�czenia zgodnie z osobowo�ci� s�uchacza. Opowiada� pi�kn� ba��. By�y w niej zaczarowane zamki osadzone na szklanych g�rach, wilgotne podmorskie pieczary, floty statk�w gwiezdnych i �wietlani rycerze przemierzaj�cy galaktyk� na gwiezdnych koniach. By�y tak�e z�e, dziwaczne stwory oraz inne, pe�ne dobroci. By�y i truj�ce napoje. Pokryte �uskami bestie rycza�y w nadprzestrzeni, aby po�re� planety. W�r�d tego zamieszania kroczyli Ksi��� i Ksi�niczka. Popadali w okropne tarapaty i pomagali sobie nawzajem wydosta� si� z opa��w. Nigdy nie powtarza� tego samego opowiadania. Uwa�nie obserwowa� oczy dziewczynki. Kiedy zaczyna�y w�drowa�, wyrzuca� ca�e fragmenty. Gdy si� rozszerza�y, wiedzia�, co doda� p�niej. Przykrawa� opowie�� odpowiednio do reakcji s�uchaczki. Dziecko by�o �pi�ce. Wcze�niej czy p�niej podda si�. Chcia� j� mie� w transie, ani nie obudzon�, ani nie �pi�c�. W�wczas m�g� zako�czy� ba��. ,..i chocia� uzdrowiciele pracowali d�ugo i ci�ko, nie mogli uratowa� Ksi�niczki. Zmar�a tej nocy, z dala od swego Ksi�cia. Jej buzia przybra�a kszta�t litery o. Opowie�ci nie powinny si� tak ko�czy�. - Czy to ju� wszystko? Umar�a i nigdy ju� nie ujrza�a Ksi�cia? - No, niezupe�nie. Ale reszta tej historii chyba nie jest prawdziwa i dlatego nie powinienem ci jej opowiada�. Ian czu� si� przyjemnie zm�czony. Mia� troch� wyschni�te gard�o i chrypk�. Radiant ciep�o ci��y�a na jego kolanach. - Musisz mi opowiedzie�, przecie� wiesz - rozs�dnie powiedzia�a. Pomy�la�, �e dziewczynka ma racj�. Wzi�� g��boki oddech. - Dobrze - zdecydowa�. - Na pogrzebie byli obecni wszyscy najwa�niejsi ludzie z tej cz�ci galaktyki. Mi�dzy innymi najwi�kszy Czarodziej, jaki kiedykolwiek istnia�. Nazywa� si�... w�a�ciwie nie powinienem wymienia� jego imienia. Jestem pewien, �e by�by bardzo z�y, gdybym to zrobi�. Czarodziej ten mija� w�a�nie mary Ksi�niczki... mary to s�... - Wiem, wiem Ian, dalej! - Wielki Czarodziej nagle zmarszczy� brwi, pochyli� si� nad jej bladym cia�em. "Co to jest?" - zagrzmia�. "Dlaczego mi nie powiedziano?" Wszyscy si� strwo�yli. Czarodziej by� niebezpieczny. Kiedy�, gdy kto� go obrazi�, wyrzek� zakl�cie, kt�re odwr�ci�o wszystkim g�owy do ty�u tak, �e musieli chodzi� z lusterkami wstecznymi. Nikt nie wiedzia�, co mo�e uczyni�, gdy si� naprawd� rozgniewa. "Ta Ksi�niczka nosi Gwiezdny Kamie�" - rzek� Wielki Mag, wyprostowa� si� i zmarszczy� brwi rozgl�daj�c si�, jakby by� otoczony przez band� idiot�w. By�em pewien, �e tak my�li, i kto wie, czy nie mia� racji. Zacz�� wyja�nia�, czym jest Gwiezdny Kamie� i jakie ma w�a�ciwo�ci. M�wi� o rzeczach, o kt�rych nikt nigdy dotychczas nie s�ysza�. A teraz uwa�aj, dochodzimy do cz�ci, co do kt�rej nie jestem pewny, czy jest prawdziwa. Bo chocia� wszyscy wiedzieli, �e Czarodziej jest m�drym i pot�nym cz�owiekiem, wiedzieli tak�e, �e jest wielkim k�amc�. Rzek�, �e Gwiezdny Kamie� ma moc chwytania esencji �ycia osoby w chwili jej �mierci. Ca�a jej m�dro��, jej si�a, jej wiedza i pi�kno mo�e przep�yn�� do Kamienia i tam zosta� zamkni�ta, po wsze czasy. - W zawieszonym o�ywieniu - wyszepta�a Radiant. - W�a�nie - odpar�. - Gdy to us�yszano, zapanowa�o zdziwienie. Czarodziej zosta� wprost zarzucony pytaniami, na kt�re udzieli� niewielu odpowiedzi, a i to niech�tnie. W ko�cu odlecia� z podmuchem wiatru. Gdy odszed�, wszyscy rozmawiali d�ugo w noc o rzeczach, o kt�rych opowiedzia�. Niekt�rzy uwa�ali, �e Czarodziej zostawi� z�udn� nadziej�, �e Ksi�niczka mo�e jeszcze o�y�. Gdyby zamrozi� jej cia�o, Ksi��� po swym powrocie m�g�by w jaki� spos�b przela� z powrotem esencj� jej �ycia. Inni my�leli, �e zdaniem Czarodzieja Ksi�niczka raczej skazana jest na p�sen, zamkni�ta w kamieniu. Ale przewa�a�a opinia, �e Ksi�niczka prawdopodobnie nigdy w pe�ni nie wr�ci do �ycia. Lecz esencja �ycia mo�e przep�yn�� do innej osoby, je�li znajdzie si� kogo� odpowiedniego. Wszyscy byli zgodni co do tego, �e musi to by� m�oda dziewczyna. Musi by� pi�kna, bardzo inteligentna, zwinna, kochaj�ca, mi�a .... o Bo�e, lista cech by�a bardzo d�uga. Wszyscy w�tpili, czy uda si� znale�� tak� osob�. Wielu nawet nie chcia�o pr�bowa�. Lecz w ko�cu zdecydowano, �e Gwiezdny Kamie� zostanie przekazany wiernemu przyjacielowi Ksi�cia. To on powinien przemierza� galaktyk� w poszukiwaniu tej dziewczyny i wr�czy� jej Kamie� Gwiezdny. Przez chwil� milcza�, odchrz�kn�� tylko i pozwoli� rosn�� ciszy. - Czy to ju� wszystko? - zapyta�a w ko�cu szeptem. - Niezupe�nie - przyzna�. - Musz� ci wyzna�, �e sp�ata�em ci figla. - Sp�ata�e� mi figla? Rozchyli� po�y p�aszcza, kt�rym by�a wci�� opatulona. Przesuwaj�c r�k� po jej piersiach si�gn�� do wewn�trznej kieszeni. Wyci�gn�� kryszta�. By� owalny, sp�aszczony po jednej stronie. Pulsowa� rubinowym �wiat�em, gdy u�o�y� go sobie wewn�trz d�oni. - �wieci - powiedzia�a, patrz�c na� szeroko otwartymi oczami i otwart� buzi�. - Tak, �wieci. A to oznacza, �e to ty jeste� odpowiedni� osob�. - Ja? - wyszepta�a. - Tak. We� go. Poda� jej kryszta�, a gdy to robi�, wyszczerbi� go paznokciem kciuka. Czerwone �wiat�o rozla�o si� na jej d�oni, sp�ywa�o mi�dzy palcami, wydawa�o si�, �e wsi�ka w sk�r� r�k. Gdy by�o ju� po wszystkim, kryszta� nadal pulsowa�, ale by� przy�miony. Jej r�ce dr�a�y. - Czu�am bardzo du�e ciep�o - powiedzia�a. - To by�a esencja �ycia Ksi�niczki. - A Ksi���? Czy wci�� jej szuka? - Tego nikt nie wie. My�l�, �e wci�� jest gdzie� daleko, ale pewnego dnia wr�ci po ni� - odpowiedzia�. - I co wtedy? - zapyta�a. Odwr�ci� wzrok. - Nie wiem. My�l�, �e chocia� jeste� �liczna i chocia� masz Gwiezdny Kamie�, Ksi��� uschnie z t�sknoty. Bardzo j� kocha�. - Zatroszcz� si� o niego - obieca�a. - Mo�e to co� da. Lecz dr�czy mnie teraz inny problem. Nie mam sumienia powiedzie� Ksi�ciu, �e Ksi�niczka nie �yje. Z drugiej strony my�l�, �e Gwiezdny Kamie� przywiedzie go kiedy� z powrotem. Obawiam si� o niego, gdy wr�ci i znajdzie tylko ciebie. Mo�e powinienem zabra� Kamie� w najodleglejsz� cz�� galaktyki, tak, �eby nigdy go nie znalaz�? Przynajmniej si� o tym nie dowie. Mo�e tak b�dzie lepiej. - Ale ja mu pomog� - powiedzia�a szczerze. - Obiecuj�. B�d� na niego czeka�, a gdy przyb�dzie, zajm� jej miejsce. Zobaczysz. Przygl�da� si� jej uwa�nie. Mo�e i tak. Spojrza� jej g��boko w oczy, patrzy� d�ugo, a� wreszcie zobaczy�a, �e jest zadowolony. - Dobrze. Mo�esz go wobec tego zatrzyma�. - B�d� na niego czeka� - powiedzia�a. - Zobaczysz. By�a bardzo zm�czona; prawie zasypia�a. - Powinna� i�� teraz do domu - zasugerowa�. - Po�o�� si� tylko na chwil� - powiedzia�a. - W porz�dku. Podni�s� j� delikatnie i po�o�y� na ziemi. Sta� patrz�c na ni�, po czym ukl�kn�� i zacz�� delikatnie g�aska� jej czo�o. Otworzy�a oczy bez trwogi i zn�w je zamkn�a. Wci�� j� g�aska�. Dwadzie�cia minut p�niej wyszed� z parku. Sam. Po tych prze�yciach zawsze czu� przygn�bienie. Teraz by�o jeszcze gorzej ni� zwykle. By�a znacznie milsza, ni� sobie to na pocz�tku wyobrazi�. Kto by przypuszcza�, �e pod tym brudnym cia�kiem bije takie romantyczne serce? Budk� telefoniczn� znalaz� kilka blok�w dalej. Podaj�c jej nazwisko w informacji uzyska� pi�tnastocyfrowy numer telefonu. Wykr�ci� go, a drug� r�k� zas�oni� obiektyw kamery. Na ekranie pojawi�a si� twarz kobiety. - Pani c�rka jest na placu zabaw, w jego po�udniowej cz�ci, pod krzakami przy basenie - powiedzia� i poda� adres. - Tak si� martwili�my! Co ... Czy ona ... Kto dzwo..- Odwiesi� s�uchawk� i odszed� pospiesznie. Wi�kszo�� spychaczy my�la�a, �e jest chory. Nie, �eby to mia�o jakiekolwiek znaczenie. Spychacze byli grup� bardzo tolerancyjn�, gdy chodzi�o o innych spychaczy, a zw�aszcza, gdy chodzi�o o rzeczy, kt�re spychacze robili ci�gnikom. �a�owa�, �e powiedzia�, jak sp�dzi� swoj� przepustk�. Skoro jednak to zrobi�, musia� z tym �y�. Wi�c, gdy nikogo nie obesz�oby, gdyby wyrywa� r�ce i nogi szczeniakowi ci�gnika, to teraz, gdy ka�dy wr�ci� ju� z przepustki, nie przepu�cili okazji, �eby si� nawzajem denerwowa�. Dokuczali mu bezlito�nie. - Jak by�o na hu�tawkach tym razem, Ian? - Przynios�e� mi brudne majteczki, o kt�re prosi�em? - Dobrze ci by�o, kochanie? Dysza�a i �lini�a si�? - Moja dziesi�cioletnia dziewczynka wzywa mnie zn�w. Ian znosi� wszystko za stoickim spokojem. �arty by�y w wyj�tkowo z�ym gu�cie, a wszystko skupi�o si� na nim. Naprawd� nie dba� o to. Przestan�, gdy tylko statek oderwie si� od Ziemi. Nigdy nie zrozumiej�, czego naprawd� szuka�, ale przynajmniej on ich rozumia�. Nienawidzili powrot�w na Ziemi�. Nic na nich tam nie czeka�o. A pewnie chcieliby, �eby by�o inaczej. Sam przecie� by� spychaczem. Nie obchodzili go ci�gnicy. Zgodzi� si� z opini� Marian, kt�r� us�ysza� wkr�tce po starcie. Marian w�a�nie wr�ci�a z pierwszej ziemskiej przepustki w czasie swojego pierwszego lotu. Oczywiste wi�c, �e by�a najbardziej ur�ni�ta ze wszystkich. - Ci��enie wsysa - powiedzia�a i zwymiotowa�a. Trzy miesi�ce lotu do Amity i trzy miesi�ce z powrotem. Nie mia� zielonego poj�cia, ile to b�dzie w milach; po dziesi�tym lub jedenastym zerze rozum mu si� wy��cza�. Amity. G�wniane Miasto. Nawet nie zszed� ze statku. A niby po co? Planeta by�a zaludniona rzeczami, kt�re wygl�da�y troch� jak dziesi�ciotonowe pojazdy g�sienicowe, a troch� jak �mierdz�ce kupy g�wna. Dla Amit�w toalety by�y rewolucyjnym poj�ciem. Podobnie jak lody na patyku, sorbety, cukrowe p�czki i herbata mi�towa. Niestety, instalacje wodno-kanalizacyjne nie wesz�y w mod�, ale s�odycze jak najbardziej. Statek by� za�adowany zwyk�ymi i wymy�lnymi deserami produkowanymi przez wszystkie kraje z ca�ej Ziemi. Dodatkowo przywie�li worek uspokajaj�cych list�w dla osamotnionej ambasady Ziemian. Cargo w drog� powrotn� stanowi� szarawy mu�, kt�ry kto� na Ziemi zapewne uwa�a� za szczeg�lnie cenny oraz plik rozpaczliwych list�w do krewnych. Ian nie musia� czyta� tych list�w, �eby wiedzie� co zawiera�y. Mo�na by�o je podsumowa� jednym zdaniem: "Zabierzcie mnie st�d!" Siedzia� przy oknie widokowym i przygl�da� si� rodzinie Amit�w, jak pierdz�c cz�apa�a w d� drogi wiod�cej z portu kosmicznego. Co chwil� przystawali, zeby wyrzuci� z siebie co�, co wygl�da�o jak dziwaczna kupa �ajna. Droga by�a br�zowa, gleba by�a br�zowa, a w oddali majaczy�y br�zowe wzg�rza. W powietrzu unosi�a si� br�zowa mgie�ka, a s�o�ce mia�o ��to-br�zow� barw�. Pomy�la� o zamkach osadzonych na szklanych szczytach, o Ksi�ciu i Ksi�niczce, o ja�niej�cych bia�ych koniach galopuj�cych w�r�d gwiazd. Powrotn� podr� prze�y� tak jak zwykle: poc�c si� w gigantycznych rurach pojazdu kosmicznego. Za metalowymi �cianami pulsowa�y niewyobra�alne energie. A na metalowych �cianach malutkie plazmoidy ros�y, aby sta� si� du�ymi plazmoidami. Proces ten by� zbyt wolny, �eby go zauwa�y�, ale je�li si� go nie kontrolowa�o, inkrustacje mog�y szybko uszkodzi� silniki. Jego zadaniem by�o zdrapywa� je. Nie ka�dy urodzi� si�, �eby zosta� astrogatorem. I co z tego? To by�a uczciwa praca. Mo�na sp�dzi� �ycie albo ci�gn�c g albo spychaj�c c. Je�li spychacze mieli jak�� swoj� gwar�, to tylko to. Nic wi�cej. Plazmoidy by�y czerwone i mia�y struktur� kryszta�u o kszta�cie kropli. Jak si� je odrywa�o od �cian, by�y sp�aszczone po jednej stronie. Wype�nione p�ynnym �wiat�em, prawie tak gor�cym jak �rodek s�o�ca. Zawsze by�o trudno zej�� ze statku. Wielu spychaczy nigdy tego nie robi�o. Kt�rego� dnia pewnie i on tego nie zrobi. Sta� kilka chwil powoli ogarniaj�c wszystko wzrokiem. Uwa�a�, �e nale�y najpierw biernie wch�on�� widok, przyzwyczajaj�c si� do zmian. Du�e zmiany nie mia�y dla niego �adnego znaczenia. Budynki by�y tylko umeblowaniem �wiata, a nie dba� o to, jak �wiat by� umeblowany. Natomiast drobne zmiany przyprawia�y go o ogromny niepok�j. Uszy na przyk�ad. Tylko niekt�re spo�r�d widzianych os�b mia�y p�atki uszne. Za ka�dym powrotem coraz bardziej czu� si� jak ma�pa, kt�ra dopiero co zesz�a z drzewa. Kt�rego� dnia wr�ci i zobaczy, �e wszyscy maj� po troje oczu albo po sze�� palc�w u r�k, albo �e ma�e dziewczynki ju� nie chc� s�ucha� awanturniczych opowie�ci. Sta� tak, dygocz�c, przyzwyczajaj�c si� do widoku dziwnie pomalowanych twarzy, przys�uchuj�c si� j�zykowi, kt�ry brzmia� jak hiszpa�ski. Gdzieniegdzie wtr�cano angielskie i arabskie s�owa. Z�apa� za rami� innego cz�onka za�ogi pytaj�c, gdzie wyl�dowali. Facet nie wiedzia�, wi�c zapyta� Kapitana. Odpowiedzia�, �e s� w Argentynie albo przynajmniej w miejscu, gdzie by�a Argentyna, gdy przylecieli poprzednio. Budki telefoniczne sta�y si� mniejsze. By� ciekaw dlaczego. W swoim notatniku mia� zapisane cztery nazwiska. Usiad� w budce twarz� do telefonu i zastanawia� si�, do kogo zadzwoni� w pierwszej kolejno�ci. Jego oczy przyci�gn�o nazwisko Radiant B�yszcz�ca Gwiazda Smith, wi�c poda� je w informacji. Dosta� adres i telefon w Nowosybirsku. Studiowa� rozk�ad jazdy, chwilowo odk�adaj�c rozmow� na p�niej i stwierdzi�, �e wahad�owiec odszed� godzin� temu. Wytar� r�ce w spodnie, wzi�� g��boki oddech i spojrza� w g�r�. Sta�a na zewn�trz budki telefonicznej. Patrzyli na siebie w ciszy. Ona zobaczy�a m�czyzn� znacznie ni�szego, ni� go zapami�ta�a, ale r�wnie silnie zbudowanego, o du�ych d�oniach i mocnych ramionach. Jego dziobata twarz mog�aby wyda� si� odpychaj�ca, gdyby nie �agodne oczy. On zobaczy� wysok� kobiet� oko�o czterdziestki, w�a�nie tak pi�kn�, jak si� tego spodziewa�. Na twarzy dostrzeg� pierwsze oznaki up�ywu czasu. Pomy�la�, �e chyba troch� musi walczy� ze sk�onno�ci� do tycia, a drobne zmarszczki na pewno ju� j� dr�cz�. �adna z tych rzeczy nie mia�a jednak dla niego �adnego znaczenia. Liczy�o si� tylko jedno i wkr�tce mia� si� o czym� przekona�. - Jeste� Ian Haise, prawda? - To szcz�liwe zrz�dzenie, �e zn�w o tobie my�la�am - m�wi�a. Zauwa�y� dob�r s��w. Mog�a przecie� powiedzie� "czysty przypadek". - To by�o dwa lata temu. Zn�w si� przeprowadzali�my i podczas pakowania wpad� mi w r�k� ten plazmoid. Nie my�la�am o tobie... och, chyba przez pi�tna�cie lat. Odpowiedzia� co� wymijaj�co. Siedzieli w restauracji, z dala od innych go�ci, w zak�tku przy szklanej �cianie, sk�d widoczne by�y statki kosmiczne, przetaczane tam i z powrotem po pneumatycznych torach. - Mam nadziej�, �e nie przysporzy�em ci zbyt wielu k�opot�w - powiedzia�. Wzruszy�a gwa�townie ramionami, odrzucaj�c to przypuszczenie. - Tylko troch�, ale to by�o ju� tak dawno. Z pewno�ci� nie umia�abym nosi� tak d�ugo w sobie urazy. A fakt pozostaje faktem, �e my�la�am, i� pomimo wszystko by�o warto. Ci�gn�a opowie��, m�wi�c o zamieszaniu, jakie spowodowa� w jej rodzinie, o odwiedzinach policji, o przes�uchaniach, o zdziwieniu i w ko�cu bezradno�ci. Nikt niczego nie rozumia� z jej historii. Zosta� szybko zidentyfikowany, lecz stwierdzono, �e w�a�nie opu�ci� Ziemi� i bardzo d�ugo go nie b�dzie. - Przecie� nie zrobi�em nic niezgodnego z prawem - zauwa�y�. - W�a�nie tego nikt nie m�g� zrozumie�. Powiedzia�am im, �e rozmawiali�my i opowiedzia�e� mi bardzo d�ug� histori�, a ja zasn�am. Nikogo nie obchodzi�o, o czym mi opowiada�e�, wi�c o tym nie m�wi�am. Nie powiedzia�am im tak�e o ... Kamieniu Gwiezdnym. U�miechn�a si�. - Tak naprawd�, to cieszy�am si�, �e nie pytali. By�am zdecydowana nic im nie powiedzie�, ale troch� obawia�am si� ukrywania czego�. My�la�am w�wczas, �e oni wszyscy s� agentami... jak si� nazywa�y te dranie z twej opowie�ci? Zapomnia�am. - Przecie� to niewa�ne. - My�l�, �e nie. Co� innego jest wa�ne. - Tak - potwierdzi�. - Mo�e powiedzia�by� mi, co jest wa�ne. Mo�e odpowiesz mi na pytanie, kt�re stawiam sobie przez dwadzie�cia pi�� lat, od chwili, gdy dowiedzia�am si�, �e kryszta�, kt�ry mi da�e� to tylko zeskrobina z silnika rakiety kosmicznej. - Tylko? - zapyta� patrz�c jej w oczy. - Nie zrozum mnie �le. Nie m�wi�, �e to co� innego. Ale czy dla ciebie nie by�o to czym� wi�cej? Zn�w spojrza�a na niego. Po raz trzeci lub czwarty poczu� si� poddawany ocenie. Wci�� nie by� pewny werdyktu. - Tak, my�l�, �e by�o to co� wi�cej - powiedzia�a w ko�cu. - Ciesz� si�. - Wierzy�am nami�tnie w t� opowie�� ... och, przez ca�e lata. Wreszcie przesta�am wierzy�. - Tak od razu? - zapyta�. - Nie, stopniowo. Nie sprawi�o mi to b�lu. Cz�ciowo z tego po prostu wyros�am. - Ale przypomnia�a� sobie o mnie - stwierdzi�. - Troch� musia�am w�o�y� w to wysi�ku. Gdy mia�am dwadzie�cia pi�� lat, posz�am na seans hipnotyczny i wydoby�am z pod�wiadomo�ci twoje nazwisko i nazw� statku. Czy wiesz, �e... - Tak. Celowo je wymieni�em. Pokiwa�a g�ow� i zn�w zapad�a cisza. Gdy zn�w spojrza�a na niego, ujrza� w jej oczach wi�cej sympatii, a mniej rezerwy. Ale na pytanie wci�� nie udzieli� odpowiedzi. - Dlaczego? - zapyta�a. Pokiwa� g�ow� i odwr�ci� wzrok patrz�c na przesuwaj�ce si� statki kosmiczne. Chcia� by� w tej chwili na jednym z nich. Zrozumia�, �e nie uda�o mu si�. Wiedzia�, �e mu si� nie uda. By� dla niej tylko dziwad�em, czym�, co nale�a�o wyja�ni�, jakim� szczeg�em w jej �yciu, kt�ry nale�a�o jako� dopasowa� i szybko zapomnie�. Do diab�a z tym. - Chcia�em si� z tob� przespa� - odpowiedzia�. Kiedy podni�s� g�ow�, zobaczy�, �e kiwa�a g�ow� w prz�d i w ty�. - Nie �artuj sobie ze mnie, Haise. Nie jeste� taki g�upi, na jakiego wygl�dasz. Wiedzia�e�, �e wyjd� za m�� i b�d� �y� w�asnym �yciem. Wiedzia�e�, �e nie zrezygnuj� z tego tylko z powodu jakiej� na wp� zapomnianej ba�ni sprzed trzydziestu lat. Dlaczego? Jak mia� jej wyja�ni� dziwaczno�� swego post�powania? - Czym si� zajmujesz? - zapyta� Przypomnia� sobie co� i zmieni� uk�ad zdania. - Kto ty jeste�? Spojrza�a zaskoczona. - Jestem mysteliologiem - odpowiedzia�a. Roz�o�y� r�ce. - Nawet nie wiem, co to znaczy. - Popatrz, nie by�o czego� takiego wtedy, gdy opuszcza�e� Ziemi�. - No tak - powiedzia�. Zn�w poczu� si� bezradny. - Oczywi�cie, w �aden spos�b nie mog�em przewidzie�, co b�dziesz robi�, kim si� staniesz i co stanie si� z t� cz�ci� ciebie, nad kt�r� nie mia�a� kontroli. Mia�em tylko nadziej�, �e b�dziesz mnie pami�ta�. Poniewa� w�wczas ... W g��bi duszy zobaczy� Ziemi� wy�aniaj�c� si� w oknie widokowym statku. Tyle lat, a tylko sze�� miesi�cy p�niej. Planeta pe�na obcych ludzi. Ale Ziemia by�a dla niego domem, je�li to s�owo w og�le mia�o dla niego jeszcze jakie� znaczenie. - Chcia�em mie� kogo� w swoim wieku, z kim m�g�bym porozmawia� - powiedzia�. - To wszystko. Wszystko, czego chcia�em, to mie� przyjaciela. Widzia�, �e pr�buje to zrozumie�. Nie zrozumie, ale mo�e zbli�y si� do zrozumienia sensu jego s��w na tyle, i� b�dzie przekonana, �e go zrozumia�a. - I mo�e go znalaz�e� - powiedzia�a i u�miechn�a si�. - W ka�dym razie chcia�abym ci� bli�ej pozna�, bior�c pod uwag� wysi�ek, jaki w�o�y�e� w zawarcie naszej znajomo�ci. - Nie by� to taki du�y wysi�ek. Wydaje si�, �e to tak dawno, ale ja trzyma�em ci� na kolanach zaledwie p� roku temu. Zachichota�a prawie w taki sam spos�b jak sze�� miesi�cy temu. - Jak d�ugi masz urlop? - zapyta�a. - Dwa miesi�ce. - Czy chcia�by� zosta� z nami na troch�? Mamy wystarczaj�co du�o miejsca w naszym domu - powiedzia�a. - Czy tw�j m�� nie b�dzie mia� nic przeciwko temu? - Ani m�j m��, ani moja �ona. Sp�jrz, siedz� tam dalej udaj�c, �e nas nie widz�. Ian spojrza�, pochwyci� spojrzenie kobiety pod trzydziestk�. Siedzia�a naprzeciwko m�czyzny w jego wieku, kt�ry teraz odwr�ci� si� i patrzy� na Iana z pewn� doz� podejrzliwo�ci, ale bez wyra�nej niech�ci. Kobieta u�miechn�a si�; m�czyzna zachowa� pow�ci�gliwo��. Radiant mia�a �on�. No, no, czasy si� zmieniaj�. - Te dwie w czerwonych sp�dnicach s� policjantkami - zacz�a m�wi� Radiant. - Podobnie jak ten m�czyzna przy �cianie i tamten na ko�cu baru. - Zauwa�y�em dw�ch z nich - powiedzia� Ian. Spojrza�a zdziwiona. - Gliny zawsze maj� w sobie co� szczeg�lnego. To jedna z tych rzeczy, kt�re si� nie zmieniaj� - stwierdzi�. - Przeby�e� d�ug� drog�. Za�o�� si�, �e przywioz�e� wiele niez�ych opowie�ci. Ian pomy�la� i pokiwa� g�ow�. - Przypuszczam, �e niekt�re mog� ci si� podoba�. - Powiem policji, �e mog� odej��. Mam nadziej�, �e nie masz mi za z�e, �e ich sprowadzili�my. - Oczywi�cie, �e nie - zapewni�. - Tylko im powiem i mo�emy jecha� do domu. Ach, powinnam jeszcze zadzwoni� do dzieci i powiedzie� im, �e wkr�tce b�dziemy. Roze�mia�a si� i wyci�gni�t� nad sto�em r�k� dotkn�a jego d�oni. - Widzisz, co mo�e si� zdarzy� w ci�gu sze�ciu miesi�cy? Mam troje dzieci, a Gillian ma dw�jk�. Podni�s� g�ow� zainteresowany. - Czy s� w�r�d nich dziewczynki?