5680
Szczegóły |
Tytuł |
5680 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5680 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5680 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5680 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
John Varley
Spychacz
Wszystko podlega zmianom. Ian Haise wiedzia� o tym.
S� jednak pewne sta�e, dyktowane przez dzia�anie i
u�ycie. Ian szuka� tych cech i rzadko si� myli�.
Plac zabaw wygl�da� zupe�nie inaczej ni� te, kt�re zna�
ze swojego dzieci�stwa. Place zabaw jednak budowane s� po
to, by cieszy� dzieci. Zawsze znajdzie si� tam co�, na czym
mo�na by�oby si� hu�ta�, zje�d�a� czy wspina� si�. Ten plac
zabaw mia� wszystkie te przyrz�dy, a nawet wi�cej. Cz��
wy�o�ono grubo drewnem. By�a nawet ma�a sadzawka do
p�ywania. Nieruchome przyrz�dy miesza�y si� z o�lepiaj�cymi
rze�bami �wietlnymi, wpadaj�cymi i wypadaj�cymi z
rzeczywisto�ci. By�y tam tak�e zwierz�ta. Drobne
rhinocerosy i eleganckie gazele nie si�gaj�ce jego kolan.
Wygl�da�y nienaturalnie �agodnie i ufnie.
Ale przede wszystkim na placu zabaw by�y dzieci.
Ian bardzo lubi� dzieci.
Usiad� na drewnianej �awce w cieniu k�py drzew i
przygl�da� im si�. By�y we wszystkich kolorach sk�ry, w
najprzer�niejszym wieku i obu p�ci. Widzia� dzieci czarne
jak o�ywione galaretki lukrecji i bia�e jak kr�liczki, by�y
br�zowe buzie z kr�conymi lokami i jeszcze bardziej br�zowe
ze sko�nymi oczyma i prostymi czarnymi w�osami, a tak�e i
takie, kt�re by�y zapewne bia�e, ale teraz opalenizna
czyni�a je bardziej br�zowymi od tych br�zowych z natury.
Ian skupi� si� na dziewczynkach. Pr�bowa� to robi� z
ch�opcami, ale mu nie wychodzi�o.
Obserwowa� przez chwil� czarn� dziewczynk�, pr�buj�c
oceni� jej wiek. Mia�a chyba osiem lub dziewi�� lat. Za
m�oda. Druga mia�a oko�o trzynastu, wywnioskowa� to po jej
sukience. To ju� lepiej, chocia� wola�by jednak nieco
m�odsz�. Mniej wyrafinowan� i mniej podejrzliw�.
Wreszcie znalaz� dziewczynk�, kt�ra mu odpowiada�a.
Mia�a br�zow� sk�r�, ale zaskakuj�ce blond w�osy. Dziesi��
lat? Mo�e jedena�cie. W ka�dym razie wystarczaj�co m�oda.
Skoncentrowa� si� na niej i zrobi� t� dziwn� rzecz, kt�r�
zawsze pr�bowa�, gdy dokona� wyboru. Nie wiedzia� dlaczego,
ale to dzia�a�o. Przede wszystkim by� to spos�b
patrzenia na ni�, wodzenia wzrokiem bez wzgl�du na to, dok�d
sz�a i co robi�a. Nic nie mog�o odwr�ci� jego uwagi.
Wiedzia�, �e w ci�gu kilku minut podniesie g�ow�, rozejrzy
si� i na chwil� spotkaj� si� wzrokiem. Po chwili dziewczynka
wr�ci do zabawy.
Odpr�y� si�. Nie by�o to zn�w nic takiego, to co robi�.
Z dojrza�ymi kobietami by�o tak, �e je�eli kt�ra�
spowodowa�a, �e po prostu si� na ni� gapi�, zwykle podnosi�a
wzrok znad w�a�nie wykonywanej pracy i odpowiada�a
pow��czystym spojrzeniem. Zawsze tak si� dzia�o. Rozmawiaj�c
z innymi m�czyznami stwierdzi�, �e nie tylko jemu to si�
zdarza. Jakby czu�y jego wzrok. Kobiety twierdzi�y, �e to
nonsens, a je�eli nawet nie, to wed�ug nich by�a to reakcja
na sygna� dostrze�ony k�tem oka. Zaledwie nie�wiadoma
obserwacja penetruj�ca do �wiadomo�ci. Nic tajemniczego, jak
postrzeganie pozazmys�owe na przyk�ad.
By� mo�e. W ka�dym razie Ian by� bardzo dobry w tym
rodzaju kontaktu wzrokowego. Kilkakrotnie zauwa�y�, �e
dziewczynki pociera�y ty� szyi albo pochyla�y ramiona, gdy
je obserwowa�. Mo�e rozwin�� w sobie pewien rodzaj
pozazmys�owej percepcji, tylko o tym nie wiedzia�.
Teraz patrzy�. U�miecha� si�, wi�c za ka�dym razem gdy na
niego zerka�a - a robi�a to coraz cz�ciej - widzia�a
przyjaznego, lekko siwiej�cego pana ze z�amanym nosem i
silnymi ramionami. Jego r�ce tak�e by�y silne. Trzyma� je
splecione na kolanach.
Zacz�a posuwa� si� w jego kierunku.
Nikt obserwuj�cy j� nie pomy�la�by, �e idzie w jego
stron�. Prawdopodobnie ona r�wnie� o tym nie my�la�a. Po
drodze szuka�a pretekst�w, �eby zatrzymywa� si� i robi�
r�ne akrobacje, skaka� na mi�kkiej gumowej macie albo goni�
ha�a�liwe stadko g�si. Ale powoli zbli�a�a si� do niego i w
ko�cu usiad�a obok na �awce.
Rozejrza� si� szybko. Tak jak poprzednio, na placu zabaw
by�o tylko kilka doros�ych os�b. Zdziwi�o go to ju� po
przybyciu. Najwidoczniej nowe techniki poprawiania
osobowo�ci zmniejszy�y liczb� gwa�cicieli i rodzice
pozwalali dzieciom bawi� si� bez dozoru starszych. Doro�li
przebywaj�cy w parku zaj�ci byli sob�. Kiedy przyszed�, nikt
nawet na niego nie spojrza�.
Ianowi bardzo to odpowiada�o. U�atwia�o mu
przeprowadzenie swojego planu. Oczywi�cie, mia� gotowe
wym�wki, ale wola� nie by� n�kany przez przedstawicieli
prawa pytaniami, stawianymi samotnemu m�czy�nie w �rednim
wieku kr�c�cemu si� w pobli�u plac�w zabaw.
Przez chwil� zastanawia� si� z prawdziw� trosk�, jak
rodzice tych dzieciak�w mogli by� tak ufni, nawet w epoce
poprawiania osobowo�ci. Przecie� zabiegom poddawano
dopiero po pope�nieniu przest�pstwa. Nowi maniacy rodzili
si� prawdopodobnie ka�dego dnia. Nie wyr�niali si� niczym
nadzwyczajnym, dop�ki nie wykazali swej odmienno�ci przez
jaki� ob��kany czyn.
Kto� powinien tym rodzicom da� surow� nauczk�, pomy�la�.
- Kto ty jeste�? - spyta�a.
Ian zmarszczy� brwi. Na pewno nie jedena�cie, patrz�c
z tak bliska. Mo�e nawet nie dziesi��. Mog�a mie� osiem
lat.
Czy osiem lat wystarczy? Rozwa�a� sw�j pomys� ze
zwyk�� ostro�no�ci�, rozejrza� si� w poszukiwaniu
ciekawskich spojrze�. Niczego takiego nie spostrzeg�.
- Na imi� mi Ian. A jak ty masz na imi�?
- Nie. Nie, nie twoje imi�. Kim ty jeste�?
- Masz na my�li to, co robi�?
- Tak.
- Jestem spychaczem.
Pomy�la�a chwil� i u�miechn�a si�. Mia�a ju� sta�e
z�by �ci�ni�te w drobnej szcz�ce.
- Pracujesz na budowie?
Roze�mia� si�.
- Bardzo dobrze - powiedzia�. - Widocznie du�o czytasz.
Nic nie odpowiedzia�a, ale wyra�nie by�a z siebie zadowolona.
- Nie - doda�. - Spychacz to by�a maszyna. Ja jestem
innym spychaczem. Ale przecie� o tym wiedzia�a�, nieprawda�?
Gdy u�miechn�� si�, zacz�a niepowstrzymanie chichota�.
Wykonywa�a bezcelowe ruchy r�kami tak, jak to robi� ma�e
dziewczynki. Pomy�la� sobie, �e na pewno dobrze wie,
jak bardzo jest �adna, ale nie podejrzewa�a siebie jeszcze o
zakazany erotyzm. Przypomina�a dojrza�e ziarenko, a jej
seksualizm czeka� tylko, �eby wybi� si� wreszcie na
powierzchni�. By�a jeszcze ko�cista, lecz na tym zr�bie
zostanie zbudowana kobieta.
- Ile masz lat? - zapyta�.
- To tajemnica. Co si� sta�o z twoim nosem?
- Z�ama� si� dawno temu. Za�o�� si�, �e masz dwana�cie
lat.
Zn�w zachichota�a, a potem przytakn�a. A wi�c
jedena�cie. I to najwy�ej.
- Chcesz cukierka?
Si�gn�� do kieszeni i wyci�gn�� papierow� torebk� w
r�owo-bia�e paski.
Powa�nie zaprzeczy�a g�ow�.
- Moja mama m�wi, �eby nie bra� cukierk�w od
nieznajomych.
- Ale my nie jeste�my nieznajomi. Jestem Ian, spychacz.
Przemy�la�a to. Gdy si� jeszcze waha�a, si�gn�� do
torebki i wyci�gn�� czekoladk�, tak� nieprzyzwoicie grub� i
s�odk�. Ugryz� j� i zmusi� si� do prze�ucia. Nienawidzi�
s�odyczy.
- W porz�dku - powiedzia�a i si�gn�a po torebk�.
Odsun�� j�. Spojrza�a na niego, niewinnie zdziwiona.
- W�a�nie o czym� pomy�la�em - powiedzia�. - Nie znam
twojego imienia, wi�c my�l�, �e chyba jednak jeste�my
nieznajomymi.
Zorientowa�a si�, �e to �art, gdy zobaczy�a, jak mrugn��
okiem. Prze�wiczy� to sobie. To by�o ca�kiem niez�e
mrugni�cie.
- Mam na imi� Radiant. Radiant B�yszcz�ca Gwiazda
Smith.
- Bardzo wyszukane imi� - powiedzia�, my�l�c
jednocze�nie jak zmieni�y si� imiona i nazwiska. - Dla
bardzo �adnej dziewczynki - doda�.
Przerwa� i zadar� g�ow�.
- Nie. Nie tak. Ty jeste� Radiant ...Starr. Przez
dwa r... Kapitan Radiant Starr z gwiezdnego patrolu.
By�a niepewna przez chwil�. Ciekawi�o go, czy j�
w�a�ciwie oceni�. By� mo�e by�a naprawd� Pann� Radiant
Mdlej�ce Serce Belle albo Radiant Maminc�rka. Ale jej
paznokcie by�y zbyt brudne, �eby to by�o prawd�.
Wycelowa�a w niego palec i wyda�a d�wi�k, a kciuk
porusza� si� w prz�d i w ty�. Przy�o�y� r�ce do serca i
upad� na bok, a dziewczynka wybuchn�a �miechem. Ca�y czas
jednak celowa�a w niego ze swej broni.
- Lepiej daj mi tego cukierka, bo ci� znowu zastrzel�.
By�o coraz ciemniej i zrobi�o si� prawie pusto. Siedzia�a
obok niego na �awce hu�taj�c nogami. Jej go�e stopy nie
si�ga�y ziemi.
B�dzie kiedy� �liczna. Ju� teraz potrafi� to powiedzie�. A
cia�o... kto wie?
Nie, �eby mu by�o wszystko jedno.
By�a ubrana w kawa�ki tego i owego, rozdarte tu i tam,
bez �adnego powa�ania dla skromno�ci. Wiele dzieci biega�o
na golasa. To te� by� dla niego szok, gdy przyby�. Teraz ju�
prawie si� przyzwyczai�, ale wci�� uwa�a�, �e to nieostro�ne
ze strony jej rodzic�w. Czy oni rzeczywi�cie my�l�, �e �wiat
jest tak bezpieczny, �eby pozwala� jedenastoletniej
dziewczynce biega� prawie nago w miejscu publicznym?
Siedzia� przys�uchuj�c si� jej szczebiotowi - opowiada�a
o kolegach, o tych, kt�rych nie znosi�a i o tych, kt�rych po
prostu uwielbia�a - tylko cz�ciowo anga�uj�c swoj� uwag�.
Wtr�ca� "uhum" i "aha" w odpowiednich momentach.
By�a milutka, bez dw�ch zda�. By�a tak s�odka, jak tylko
s�odkie potrafi� by� dzieci w tym wieku. Mog� by� s�odkie,
ale jednocze�nie jadowite jak grzechotnik. Mia�a zdolno��
promieniowania ciep�em, cho� tylko powierzchownie. W g��bi
serca my�la�a jedynie o samej sobie. Jej lojalno�� by�a
przemijaj�ca, mog�a ni� �atwo obdarzy� kogo� innego i mog�a
�atwo zapomnie�.
A dlaczego niby nie? Taka m�oda. To zupe�nie zdrowy
odruch w jej wieku.
Czy o�mieli si� jej dotkn��?
To szale�stwo. Ob��kane szale�stwo, wszyscy mu tak
m�wili. I tak rzadko si� udawa�o. Dlaczego mia�oby si� uda�
z ni�, tym razem? Poczu� przedsmak pora�ki.
- Dobrze si� czujesz? - zapyta�a.
- Co? Ja? O, tak. W porz�dku. Czy twoja mama nie
b�dzie si� o ciebie martwi�?
- Jeszcze d�ugo nie musz� by� w domu.
Przez chwil� wygl�da�a tak dojrzale, �e prawie uwierzy�
w oczywiste k�amstwo.
- Wiesz, znudzi�o mi si� siedzenie tutaj - powiedzia�.
- I cukierki si� sko�czy�y.
Spojrza� na jej twarz. Czekolada rozp�yn�a si� tworz�c
du�e ko�o wok� ust, z wyj�tkiem miejsc, kt�re delikatnie
wytar�a w rami� lub r�k�.
- Co jest tam z ty�u? - zapyta�.
Odwr�ci�a si�.
- Tamto? To jest ma�y basen p�ywacki.
- Mo�e by�my tam poszli? Opowiem ci histori� -
zaproponowa�.
Obietnica opowiadania nie by�a wystarczaj�co atrakcyjna,
�eby powstrzyma� j� przed wod�. Nie wiedzia�, czy to dobry,
czy z�y znak. Wiedzia�, �e jest rozgarni�ta, sporo czyta�a i
mia�a bujn� wyobra�ni�. Ale by�a tak�e aktywna. Siedzia� z
dala od wody, pod jakimi� krzakami, i przypatrywa� si� jej,
jak p�ywa�a z tr�jk� innych dzieci, kt�re wci�� jeszcze
pozosta�y w parku, pomimo p�nej pory.
Mog�a do niego wr�ci�, ale mog�a i nie wr�ci�. To w
�aden spos�b nie zmieni�oby jego �ycia, ale mog�o zmieni�
jej.
Pojawi�a si� ociekaj�ca wod� i niesko�czenie bardziej
czysta. Zn�w si� ubra�a w swoje byle jakie fata�aszki, jakby
one w og�le mog�y chroni� j� przed ch�odem. Podesz�a do
niego dr��c.
- Zimno mi - powiedzia�a.
- Masz.
Zdj�� z siebie marynark�. Popatrzy�a na jego r�ce, gdy
otula� j� t� marynark�, wyci�gn�a r�k� i dotkn�a twardego
ramienia.
- Jeste� silny - stwierdzi�a.
- Do�� silny. Ci�ko pracuj� jako spychacz.
- A kto to w�a�ciwie jest spychacz? - zapyta�a t�umi�c
ziewanie.
- Chod�, usi�d� mi na kolanach, a ja ci opowiem -
zaproponowa�.
Opowiedzia� jej, a by�a to bardzo dobra opowie��,
kt�rej �adne dziecko z �y�k� awanturnicz� nie mog�o si�
oprze�. �wiczy� to opowiadanie, udoskonala�, nagrywa� wiele
razy na magnetofon, dop�ki nie z�apa� w�a�ciwego rytmu,
dop�ki nie umie�ci� kadencji w odpowiednich miejscach i
dop�ki nie znalaz� najlepszych s��w - nie nazbyt
trudnych, ale s��w zawieraj�cych i ogie� i tre��.
Jeszcze raz poczu� si� zach�cony. Gdy zacz�� opowiada�
by�a zm�czona, lecz stopniowo przyci�ga� jej uwag�.
Prawdopodobnie nikt jeszcze nie opowiada� jej ba�ni w ten
spos�b. Przywyk�a do siedzenia przed ekranem, a wszystkie
historie wt�aczano jej do uszu i oczu. To by�o co� nowego,
mog�a przerywa� zadaj�c pytania i uzyskiwa� na nie
odpowiedzi. Nawet czytanie nie by�o r�wnie fascynuj�ce.
Stara tradycja przekaz�w ustnych wci�� hipnotyzowa�a kolejne
pokolenie wieku elektroniki.
- To brzmi wspaniale - powiedzia�a, gdy by�a ju�
pewna, �e sko�czy�.
- Podoba�o ci si�?
- Bardzo, naprawd�. My�l�, �e chcia�abym zosta�
spychaczem, gdy dorosn�. To by�a naprawd� niez�a historia.
- W�a�ciwie to nie jest ta historia, kt�r� zamierza�em
ci opowiedzie�. To by�o tylko o tym, co to jest spychacz.
- Masz jeszcze inn� opowie��?
- Jasne.
Spojrza� na zegarek.
- Ale obawiam si�, �e jest zbyt p�no. Ju� prawie ciemno
i wszyscy poszli do domu. Lepiej, �eby� te� ju� posz�a -
doda�.
Cierpia�a m�czarnie, rozdarta mi�dzy tym, co powinna
zrobi�, a tym, co chcia�a. Je�eli by�a taka, jak� j� oceni�,
powinna szybko si� upora� z t� rozterk�.
- No... ale... ale przyjd� tu jutro, a ty...? - wykrztusi�a.
Potrz�sa� g�ow�.
- M�j statek odlatuje jutro rano - powiedzia�. - Nie
b�dzie ju� czasu.
- To opowiedz mi teraz! Mog� jeszcze zosta�. Opowiedz
mi teraz. Prosz�, prosz�, prosz�?
Nie�mia�o opiera� si�, protestowa�, a� w ko�cu da� za
wygran�. Czu� sie znakomicie. Schwyta� j� jak
pi�ciofuntowego pstr�ga na dwudziestofuntow� �y�k�. Tylko �e
to nie by� sport. A on nie bawi� si�.
W ko�cu doszed� do najwa�niejszego.
Czasami chcia�by nazwa� t� bajk� swoj� w�asn�, ale fakt
pozostawa� faktem, nie umia� ich wymy�la�. Ju� nawet nie
pr�bowa�. Zamiast tego �ci�ga� po trochu z r�nych bajek i
opowie�ci fantastycznych. Je�li mia� troch� geniuszu, to w
adaptowaniu element�w fikcyjnych do �wiata, jaki zna�a -
jednocze�nie przykuwaj�c jej uwag� - i w przystosowaniu
zako�czenia zgodnie z osobowo�ci� s�uchacza.
Opowiada� pi�kn� ba��. By�y w niej zaczarowane zamki
osadzone na szklanych g�rach, wilgotne podmorskie pieczary,
floty statk�w gwiezdnych i �wietlani rycerze przemierzaj�cy
galaktyk� na gwiezdnych koniach. By�y tak�e z�e, dziwaczne
stwory oraz inne, pe�ne dobroci. By�y i truj�ce napoje.
Pokryte �uskami bestie rycza�y w nadprzestrzeni, aby po�re�
planety.
W�r�d tego zamieszania kroczyli Ksi��� i Ksi�niczka.
Popadali w okropne tarapaty i pomagali sobie nawzajem
wydosta� si� z opa��w.
Nigdy nie powtarza� tego samego opowiadania. Uwa�nie
obserwowa� oczy dziewczynki. Kiedy zaczyna�y w�drowa�,
wyrzuca� ca�e fragmenty. Gdy si� rozszerza�y, wiedzia�, co
doda� p�niej. Przykrawa� opowie�� odpowiednio do reakcji
s�uchaczki.
Dziecko by�o �pi�ce. Wcze�niej czy p�niej podda si�.
Chcia� j� mie� w transie, ani nie obudzon�, ani nie �pi�c�.
W�wczas m�g� zako�czy� ba��.
,..i chocia� uzdrowiciele pracowali d�ugo i ci�ko, nie
mogli uratowa� Ksi�niczki. Zmar�a tej nocy, z dala od
swego Ksi�cia.
Jej buzia przybra�a kszta�t litery o. Opowie�ci nie
powinny si� tak ko�czy�.
- Czy to ju� wszystko? Umar�a i nigdy ju� nie ujrza�a
Ksi�cia?
- No, niezupe�nie. Ale reszta tej historii chyba nie
jest prawdziwa i dlatego nie powinienem ci jej opowiada�.
Ian czu� si� przyjemnie zm�czony. Mia� troch� wyschni�te
gard�o i chrypk�. Radiant ciep�o ci��y�a na jego kolanach.
- Musisz mi opowiedzie�, przecie� wiesz - rozs�dnie
powiedzia�a.
Pomy�la�, �e dziewczynka ma racj�. Wzi�� g��boki oddech.
- Dobrze - zdecydowa�. - Na pogrzebie byli obecni
wszyscy najwa�niejsi ludzie z tej cz�ci galaktyki. Mi�dzy
innymi najwi�kszy Czarodziej, jaki kiedykolwiek istnia�.
Nazywa� si�... w�a�ciwie nie powinienem wymienia� jego
imienia. Jestem pewien, �e by�by bardzo z�y, gdybym to
zrobi�. Czarodziej ten mija� w�a�nie mary Ksi�niczki...
mary to s�...
- Wiem, wiem Ian, dalej!
- Wielki Czarodziej nagle zmarszczy� brwi, pochyli� si�
nad jej bladym cia�em. "Co to jest?" - zagrzmia�. "Dlaczego
mi nie powiedziano?" Wszyscy si� strwo�yli. Czarodziej by�
niebezpieczny. Kiedy�, gdy kto� go obrazi�, wyrzek�
zakl�cie, kt�re odwr�ci�o wszystkim g�owy do ty�u tak, �e
musieli chodzi� z lusterkami wstecznymi. Nikt nie
wiedzia�, co mo�e uczyni�, gdy si� naprawd� rozgniewa.
"Ta Ksi�niczka nosi Gwiezdny Kamie�" - rzek� Wielki
Mag, wyprostowa� si� i zmarszczy� brwi rozgl�daj�c si�,
jakby by� otoczony przez band� idiot�w. By�em pewien, �e tak
my�li, i kto wie, czy nie mia� racji. Zacz�� wyja�nia�, czym
jest Gwiezdny Kamie� i jakie ma w�a�ciwo�ci. M�wi� o
rzeczach, o kt�rych nikt nigdy dotychczas nie s�ysza�. A
teraz uwa�aj, dochodzimy do cz�ci, co do kt�rej nie jestem
pewny, czy jest prawdziwa. Bo chocia� wszyscy wiedzieli, �e
Czarodziej jest m�drym i pot�nym cz�owiekiem, wiedzieli
tak�e, �e jest wielkim k�amc�. Rzek�, �e Gwiezdny Kamie� ma
moc chwytania esencji �ycia osoby w chwili jej �mierci. Ca�a
jej m�dro��, jej si�a, jej wiedza i pi�kno mo�e przep�yn��
do Kamienia i tam zosta� zamkni�ta, po wsze czasy.
- W zawieszonym o�ywieniu - wyszepta�a Radiant.
- W�a�nie - odpar�.
- Gdy to us�yszano, zapanowa�o zdziwienie. Czarodziej
zosta� wprost zarzucony pytaniami, na kt�re udzieli�
niewielu odpowiedzi, a i to niech�tnie. W ko�cu odlecia� z
podmuchem wiatru. Gdy odszed�, wszyscy rozmawiali d�ugo w
noc o rzeczach, o kt�rych opowiedzia�. Niekt�rzy uwa�ali, �e
Czarodziej zostawi� z�udn� nadziej�, �e Ksi�niczka mo�e
jeszcze o�y�. Gdyby zamrozi� jej cia�o, Ksi��� po swym
powrocie m�g�by w jaki� spos�b przela� z powrotem esencj�
jej �ycia. Inni my�leli, �e zdaniem Czarodzieja Ksi�niczka
raczej skazana jest na p�sen, zamkni�ta w kamieniu.
Ale przewa�a�a opinia, �e Ksi�niczka prawdopodobnie
nigdy w pe�ni nie wr�ci do �ycia. Lecz esencja �ycia mo�e
przep�yn�� do innej osoby, je�li znajdzie si� kogo�
odpowiedniego. Wszyscy byli zgodni co do tego, �e musi to
by� m�oda dziewczyna. Musi by� pi�kna, bardzo inteligentna,
zwinna, kochaj�ca, mi�a .... o Bo�e, lista cech by�a bardzo
d�uga. Wszyscy w�tpili, czy uda si� znale�� tak� osob�.
Wielu nawet nie chcia�o pr�bowa�.
Lecz w ko�cu zdecydowano, �e Gwiezdny Kamie� zostanie
przekazany wiernemu przyjacielowi Ksi�cia. To on powinien
przemierza� galaktyk� w poszukiwaniu tej dziewczyny i
wr�czy� jej Kamie� Gwiezdny.
Przez chwil� milcza�, odchrz�kn�� tylko i pozwoli� rosn��
ciszy.
- Czy to ju� wszystko? - zapyta�a w ko�cu szeptem.
- Niezupe�nie - przyzna�. - Musz� ci wyzna�, �e
sp�ata�em ci figla.
- Sp�ata�e� mi figla?
Rozchyli� po�y p�aszcza, kt�rym by�a wci�� opatulona.
Przesuwaj�c r�k� po jej piersiach si�gn�� do wewn�trznej
kieszeni. Wyci�gn�� kryszta�. By� owalny, sp�aszczony po
jednej stronie. Pulsowa� rubinowym �wiat�em, gdy u�o�y� go
sobie wewn�trz d�oni.
- �wieci - powiedzia�a, patrz�c na� szeroko otwartymi
oczami i otwart� buzi�.
- Tak, �wieci. A to oznacza, �e to ty jeste�
odpowiedni� osob�.
- Ja? - wyszepta�a.
- Tak. We� go.
Poda� jej kryszta�, a gdy to robi�, wyszczerbi� go
paznokciem kciuka. Czerwone �wiat�o rozla�o si� na jej
d�oni, sp�ywa�o mi�dzy palcami, wydawa�o si�, �e wsi�ka w
sk�r� r�k. Gdy by�o ju� po wszystkim, kryszta� nadal
pulsowa�, ale by� przy�miony. Jej r�ce dr�a�y.
- Czu�am bardzo du�e ciep�o - powiedzia�a.
- To by�a esencja �ycia Ksi�niczki.
- A Ksi���? Czy wci�� jej szuka?
- Tego nikt nie wie. My�l�, �e wci�� jest gdzie�
daleko, ale pewnego dnia wr�ci po ni� - odpowiedzia�.
- I co wtedy? - zapyta�a.
Odwr�ci� wzrok.
- Nie wiem. My�l�, �e chocia� jeste� �liczna i chocia�
masz Gwiezdny Kamie�, Ksi��� uschnie z t�sknoty. Bardzo j�
kocha�.
- Zatroszcz� si� o niego - obieca�a.
- Mo�e to co� da. Lecz dr�czy mnie teraz inny problem. Nie
mam sumienia powiedzie� Ksi�ciu, �e Ksi�niczka nie �yje. Z
drugiej strony my�l�, �e Gwiezdny Kamie� przywiedzie go
kiedy� z powrotem. Obawiam si� o niego, gdy wr�ci i
znajdzie tylko ciebie. Mo�e powinienem zabra� Kamie� w
najodleglejsz� cz�� galaktyki, tak, �eby nigdy go nie
znalaz�? Przynajmniej si� o tym nie dowie. Mo�e tak b�dzie
lepiej.
- Ale ja mu pomog� - powiedzia�a szczerze. - Obiecuj�.
B�d� na niego czeka�, a gdy przyb�dzie, zajm� jej miejsce.
Zobaczysz.
Przygl�da� si� jej uwa�nie. Mo�e i tak. Spojrza� jej
g��boko w oczy, patrzy� d�ugo, a� wreszcie zobaczy�a, �e jest
zadowolony.
- Dobrze. Mo�esz go wobec tego zatrzyma�.
- B�d� na niego czeka� - powiedzia�a. - Zobaczysz.
By�a bardzo zm�czona; prawie zasypia�a.
- Powinna� i�� teraz do domu - zasugerowa�.
- Po�o�� si� tylko na chwil� - powiedzia�a.
- W porz�dku.
Podni�s� j� delikatnie i po�o�y� na ziemi. Sta� patrz�c
na ni�, po czym ukl�kn�� i zacz�� delikatnie g�aska� jej
czo�o. Otworzy�a oczy bez trwogi i zn�w je zamkn�a. Wci��
j� g�aska�.
Dwadzie�cia minut p�niej wyszed� z parku. Sam.
Po tych prze�yciach zawsze czu� przygn�bienie. Teraz
by�o jeszcze gorzej ni� zwykle. By�a znacznie milsza, ni�
sobie to na pocz�tku wyobrazi�. Kto by przypuszcza�, �e pod
tym brudnym cia�kiem bije takie romantyczne serce?
Budk� telefoniczn� znalaz� kilka blok�w dalej. Podaj�c
jej nazwisko w informacji uzyska� pi�tnastocyfrowy numer
telefonu. Wykr�ci� go, a drug� r�k� zas�oni� obiektyw
kamery. Na ekranie pojawi�a si� twarz kobiety.
- Pani c�rka jest na placu zabaw, w jego po�udniowej
cz�ci, pod krzakami przy basenie - powiedzia� i poda�
adres.
- Tak si� martwili�my! Co ... Czy ona ... Kto dzwo..-
Odwiesi� s�uchawk� i odszed� pospiesznie.
Wi�kszo�� spychaczy my�la�a, �e jest chory. Nie, �eby
to mia�o jakiekolwiek znaczenie. Spychacze byli grup�
bardzo tolerancyjn�, gdy chodzi�o o innych spychaczy, a
zw�aszcza, gdy chodzi�o o rzeczy, kt�re spychacze robili
ci�gnikom. �a�owa�, �e powiedzia�, jak sp�dzi� swoj�
przepustk�. Skoro jednak to zrobi�, musia� z tym �y�.
Wi�c, gdy nikogo nie obesz�oby, gdyby wyrywa� r�ce i
nogi szczeniakowi ci�gnika, to teraz, gdy ka�dy wr�ci� ju� z
przepustki, nie przepu�cili okazji, �eby si� nawzajem
denerwowa�. Dokuczali mu bezlito�nie.
- Jak by�o na hu�tawkach tym razem, Ian?
- Przynios�e� mi brudne majteczki, o kt�re prosi�em?
- Dobrze ci by�o, kochanie? Dysza�a i �lini�a si�?
- Moja dziesi�cioletnia dziewczynka wzywa mnie zn�w.
Ian znosi� wszystko za stoickim spokojem. �arty by�y w
wyj�tkowo z�ym gu�cie, a wszystko skupi�o si� na nim.
Naprawd� nie dba� o to. Przestan�, gdy tylko statek oderwie
si� od Ziemi. Nigdy nie zrozumiej�, czego naprawd� szuka�,
ale przynajmniej on ich rozumia�. Nienawidzili powrot�w na
Ziemi�. Nic na nich tam nie czeka�o. A pewnie chcieliby,
�eby by�o inaczej.
Sam przecie� by� spychaczem. Nie obchodzili go
ci�gnicy. Zgodzi� si� z opini� Marian, kt�r� us�ysza�
wkr�tce po starcie. Marian w�a�nie wr�ci�a z pierwszej
ziemskiej przepustki w czasie swojego pierwszego lotu.
Oczywiste wi�c, �e by�a najbardziej ur�ni�ta ze wszystkich.
- Ci��enie wsysa - powiedzia�a i zwymiotowa�a.
Trzy miesi�ce lotu do Amity i trzy miesi�ce z powrotem.
Nie mia� zielonego poj�cia, ile to b�dzie w milach; po
dziesi�tym lub jedenastym zerze rozum mu si� wy��cza�.
Amity. G�wniane Miasto. Nawet nie zszed� ze statku. A
niby po co? Planeta by�a zaludniona rzeczami, kt�re
wygl�da�y troch� jak dziesi�ciotonowe pojazdy g�sienicowe,
a troch� jak �mierdz�ce kupy g�wna. Dla Amit�w toalety by�y
rewolucyjnym poj�ciem. Podobnie jak lody na patyku, sorbety,
cukrowe p�czki i herbata mi�towa. Niestety, instalacje
wodno-kanalizacyjne nie wesz�y w mod�, ale s�odycze jak
najbardziej. Statek by� za�adowany zwyk�ymi i wymy�lnymi
deserami produkowanymi przez wszystkie kraje z ca�ej
Ziemi. Dodatkowo przywie�li worek uspokajaj�cych list�w dla
osamotnionej ambasady Ziemian. Cargo w drog� powrotn�
stanowi� szarawy mu�, kt�ry kto� na Ziemi zapewne uwa�a� za
szczeg�lnie cenny oraz plik rozpaczliwych list�w do
krewnych. Ian nie musia� czyta� tych list�w, �eby wiedzie�
co zawiera�y. Mo�na by�o je podsumowa� jednym zdaniem:
"Zabierzcie mnie st�d!"
Siedzia� przy oknie widokowym i przygl�da� si� rodzinie
Amit�w, jak pierdz�c cz�apa�a w d� drogi wiod�cej z
portu kosmicznego. Co chwil� przystawali, zeby wyrzuci� z
siebie co�, co wygl�da�o jak dziwaczna kupa �ajna. Droga
by�a br�zowa, gleba by�a br�zowa, a w oddali majaczy�y
br�zowe wzg�rza. W powietrzu unosi�a si� br�zowa mgie�ka, a
s�o�ce mia�o ��to-br�zow� barw�.
Pomy�la� o zamkach osadzonych na szklanych szczytach, o
Ksi�ciu i Ksi�niczce, o ja�niej�cych bia�ych koniach
galopuj�cych w�r�d gwiazd.
Powrotn� podr� prze�y� tak jak zwykle: poc�c si� w
gigantycznych rurach pojazdu kosmicznego. Za metalowymi
�cianami pulsowa�y niewyobra�alne energie. A na metalowych
�cianach malutkie plazmoidy ros�y, aby sta� si� du�ymi
plazmoidami. Proces ten by� zbyt wolny, �eby go zauwa�y�,
ale je�li si� go nie kontrolowa�o, inkrustacje mog�y szybko
uszkodzi� silniki. Jego zadaniem by�o zdrapywa� je.
Nie ka�dy urodzi� si�, �eby zosta� astrogatorem.
I co z tego? To by�a uczciwa praca. Mo�na sp�dzi� �ycie
albo ci�gn�c g albo spychaj�c c. Je�li spychacze mieli jak��
swoj� gwar�, to tylko to. Nic wi�cej.
Plazmoidy by�y czerwone i mia�y struktur� kryszta�u o
kszta�cie kropli. Jak si� je odrywa�o od �cian, by�y
sp�aszczone po jednej stronie. Wype�nione p�ynnym �wiat�em,
prawie tak gor�cym jak �rodek s�o�ca.
Zawsze by�o trudno zej�� ze statku. Wielu spychaczy
nigdy tego nie robi�o. Kt�rego� dnia pewnie i on tego nie
zrobi.
Sta� kilka chwil powoli ogarniaj�c wszystko wzrokiem.
Uwa�a�, �e nale�y najpierw biernie wch�on�� widok,
przyzwyczajaj�c si� do zmian. Du�e zmiany nie mia�y dla
niego �adnego znaczenia. Budynki by�y tylko umeblowaniem
�wiata, a nie dba� o to, jak �wiat by� umeblowany. Natomiast
drobne zmiany przyprawia�y go o ogromny niepok�j. Uszy na
przyk�ad. Tylko niekt�re spo�r�d widzianych os�b mia�y
p�atki uszne. Za ka�dym powrotem coraz bardziej czu� si�
jak ma�pa, kt�ra dopiero co zesz�a z drzewa. Kt�rego� dnia
wr�ci i zobaczy, �e wszyscy maj� po troje oczu albo po sze��
palc�w u r�k, albo �e ma�e dziewczynki ju� nie chc� s�ucha�
awanturniczych opowie�ci.
Sta� tak, dygocz�c, przyzwyczajaj�c si� do widoku
dziwnie pomalowanych twarzy, przys�uchuj�c si� j�zykowi,
kt�ry brzmia� jak hiszpa�ski. Gdzieniegdzie wtr�cano
angielskie i arabskie s�owa. Z�apa� za rami� innego cz�onka
za�ogi pytaj�c, gdzie wyl�dowali. Facet nie wiedzia�, wi�c
zapyta� Kapitana. Odpowiedzia�, �e s� w Argentynie albo
przynajmniej w miejscu, gdzie by�a Argentyna, gdy przylecieli
poprzednio. Budki telefoniczne sta�y si� mniejsze. By� ciekaw
dlaczego.
W swoim notatniku mia� zapisane cztery nazwiska.
Usiad� w budce twarz� do telefonu i zastanawia� si�, do
kogo zadzwoni� w pierwszej kolejno�ci. Jego oczy
przyci�gn�o nazwisko Radiant B�yszcz�ca Gwiazda Smith, wi�c
poda� je w informacji. Dosta� adres i telefon w
Nowosybirsku.
Studiowa� rozk�ad jazdy, chwilowo odk�adaj�c rozmow� na
p�niej i stwierdzi�, �e wahad�owiec odszed� godzin� temu.
Wytar� r�ce w spodnie, wzi�� g��boki oddech i spojrza� w
g�r�. Sta�a na zewn�trz budki telefonicznej. Patrzyli na
siebie w ciszy. Ona zobaczy�a m�czyzn� znacznie ni�szego,
ni� go zapami�ta�a, ale r�wnie silnie zbudowanego, o du�ych
d�oniach i mocnych ramionach. Jego dziobata twarz mog�aby
wyda� si� odpychaj�ca, gdyby nie �agodne oczy. On zobaczy�
wysok� kobiet� oko�o czterdziestki, w�a�nie tak pi�kn�, jak
si� tego spodziewa�. Na twarzy dostrzeg� pierwsze oznaki up�ywu
czasu. Pomy�la�, �e chyba troch� musi walczy� ze sk�onno�ci�
do tycia, a drobne zmarszczki na pewno ju� j� dr�cz�. �adna
z tych rzeczy nie mia�a jednak dla niego �adnego znaczenia.
Liczy�o si� tylko jedno i wkr�tce mia� si� o czym�
przekona�.
- Jeste� Ian Haise, prawda?
- To szcz�liwe zrz�dzenie, �e zn�w o tobie my�la�am -
m�wi�a.
Zauwa�y� dob�r s��w. Mog�a przecie� powiedzie� "czysty
przypadek".
- To by�o dwa lata temu. Zn�w si� przeprowadzali�my i
podczas pakowania wpad� mi w r�k� ten plazmoid. Nie my�la�am
o tobie... och, chyba przez pi�tna�cie lat.
Odpowiedzia� co� wymijaj�co. Siedzieli w restauracji,
z dala od innych go�ci, w zak�tku przy szklanej �cianie, sk�d
widoczne by�y statki kosmiczne, przetaczane tam i z powrotem
po pneumatycznych torach.
- Mam nadziej�, �e nie przysporzy�em ci zbyt wielu
k�opot�w - powiedzia�.
Wzruszy�a gwa�townie ramionami, odrzucaj�c to
przypuszczenie.
- Tylko troch�, ale to by�o ju� tak dawno. Z pewno�ci�
nie umia�abym nosi� tak d�ugo w sobie urazy. A fakt
pozostaje faktem, �e my�la�am, i� pomimo wszystko by�o
warto.
Ci�gn�a opowie��, m�wi�c o zamieszaniu, jakie
spowodowa� w jej rodzinie, o odwiedzinach policji, o
przes�uchaniach, o zdziwieniu i w ko�cu bezradno�ci. Nikt
niczego nie rozumia� z jej historii. Zosta� szybko
zidentyfikowany, lecz stwierdzono, �e w�a�nie opu�ci� Ziemi�
i bardzo d�ugo go nie b�dzie.
- Przecie� nie zrobi�em nic niezgodnego z prawem -
zauwa�y�.
- W�a�nie tego nikt nie m�g� zrozumie�. Powiedzia�am
im, �e rozmawiali�my i opowiedzia�e� mi bardzo d�ug�
histori�, a ja zasn�am. Nikogo nie obchodzi�o, o czym mi
opowiada�e�, wi�c o tym nie m�wi�am. Nie powiedzia�am
im tak�e o ... Kamieniu Gwiezdnym.
U�miechn�a si�.
- Tak naprawd�, to cieszy�am si�, �e nie pytali. By�am
zdecydowana nic im nie powiedzie�, ale troch� obawia�am si�
ukrywania czego�. My�la�am w�wczas, �e oni wszyscy s�
agentami... jak si� nazywa�y te dranie z twej opowie�ci?
Zapomnia�am.
- Przecie� to niewa�ne.
- My�l�, �e nie. Co� innego jest wa�ne.
- Tak - potwierdzi�.
- Mo�e powiedzia�by� mi, co jest wa�ne. Mo�e odpowiesz
mi na pytanie, kt�re stawiam sobie przez dwadzie�cia pi��
lat, od chwili, gdy dowiedzia�am si�, �e kryszta�, kt�ry mi
da�e� to tylko zeskrobina z silnika rakiety kosmicznej.
- Tylko? - zapyta� patrz�c jej w oczy. - Nie zrozum mnie
�le. Nie m�wi�, �e to co� innego. Ale czy dla ciebie nie
by�o to czym� wi�cej?
Zn�w spojrza�a na niego. Po raz trzeci lub czwarty
poczu� si� poddawany ocenie. Wci�� nie by� pewny werdyktu.
- Tak, my�l�, �e by�o to co� wi�cej - powiedzia�a w ko�cu.
- Ciesz� si�.
- Wierzy�am nami�tnie w t� opowie�� ... och, przez ca�e
lata. Wreszcie przesta�am wierzy�.
- Tak od razu? - zapyta�.
- Nie, stopniowo. Nie sprawi�o mi to b�lu. Cz�ciowo
z tego po prostu wyros�am.
- Ale przypomnia�a� sobie o mnie - stwierdzi�.
- Troch� musia�am w�o�y� w to wysi�ku. Gdy mia�am
dwadzie�cia pi�� lat, posz�am na seans hipnotyczny i
wydoby�am z pod�wiadomo�ci twoje nazwisko i nazw� statku.
Czy wiesz, �e...
- Tak. Celowo je wymieni�em.
Pokiwa�a g�ow� i zn�w zapad�a cisza. Gdy zn�w
spojrza�a na niego, ujrza� w jej oczach wi�cej sympatii, a
mniej rezerwy. Ale na pytanie wci�� nie udzieli�
odpowiedzi.
- Dlaczego? - zapyta�a.
Pokiwa� g�ow� i odwr�ci� wzrok patrz�c na przesuwaj�ce
si� statki kosmiczne. Chcia� by� w tej chwili na jednym z
nich. Zrozumia�, �e nie uda�o mu si�. Wiedzia�, �e mu si�
nie uda. By� dla niej tylko dziwad�em, czym�, co nale�a�o
wyja�ni�, jakim� szczeg�em w jej �yciu, kt�ry nale�a�o
jako� dopasowa� i szybko zapomnie�.
Do diab�a z tym.
- Chcia�em si� z tob� przespa� - odpowiedzia�.
Kiedy podni�s� g�ow�, zobaczy�, �e kiwa�a g�ow� w prz�d
i w ty�.
- Nie �artuj sobie ze mnie, Haise. Nie jeste� taki
g�upi, na jakiego wygl�dasz. Wiedzia�e�, �e wyjd� za m�� i
b�d� �y� w�asnym �yciem. Wiedzia�e�, �e nie zrezygnuj� z
tego tylko z powodu jakiej� na wp� zapomnianej ba�ni sprzed
trzydziestu lat. Dlaczego?
Jak mia� jej wyja�ni� dziwaczno�� swego post�powania?
- Czym si� zajmujesz? - zapyta�
Przypomnia� sobie co� i zmieni� uk�ad zdania.
- Kto ty jeste�?
Spojrza�a zaskoczona.
- Jestem mysteliologiem - odpowiedzia�a.
Roz�o�y� r�ce.
- Nawet nie wiem, co to znaczy.
- Popatrz, nie by�o czego� takiego wtedy, gdy
opuszcza�e� Ziemi�.
- No tak - powiedzia�.
Zn�w poczu� si� bezradny.
- Oczywi�cie, w �aden spos�b nie mog�em przewidzie�, co
b�dziesz robi�, kim si� staniesz i co stanie si� z t�
cz�ci� ciebie, nad kt�r� nie mia�a� kontroli. Mia�em tylko
nadziej�, �e b�dziesz mnie pami�ta�. Poniewa� w�wczas ...
W g��bi duszy zobaczy� Ziemi� wy�aniaj�c� si� w oknie
widokowym statku. Tyle lat, a tylko sze�� miesi�cy p�niej.
Planeta pe�na obcych ludzi. Ale Ziemia by�a dla niego
domem, je�li to s�owo w og�le mia�o dla niego jeszcze jakie�
znaczenie.
- Chcia�em mie� kogo� w swoim wieku, z kim m�g�bym
porozmawia� - powiedzia�. - To wszystko. Wszystko, czego
chcia�em, to mie� przyjaciela.
Widzia�, �e pr�buje to zrozumie�. Nie zrozumie, ale
mo�e zbli�y si� do zrozumienia sensu jego s��w na tyle, i�
b�dzie przekonana, �e go zrozumia�a.
- I mo�e go znalaz�e� - powiedzia�a i u�miechn�a si�.
- W ka�dym razie chcia�abym ci� bli�ej pozna�, bior�c pod
uwag� wysi�ek, jaki w�o�y�e� w zawarcie naszej znajomo�ci.
- Nie by� to taki du�y wysi�ek. Wydaje si�, �e to tak
dawno, ale ja trzyma�em ci� na kolanach zaledwie p� roku
temu.
Zachichota�a prawie w taki sam spos�b jak sze��
miesi�cy temu.
- Jak d�ugi masz urlop? - zapyta�a.
- Dwa miesi�ce.
- Czy chcia�by� zosta� z nami na troch�? Mamy
wystarczaj�co du�o miejsca w naszym domu - powiedzia�a.
- Czy tw�j m�� nie b�dzie mia� nic przeciwko temu?
- Ani m�j m��, ani moja �ona. Sp�jrz, siedz� tam dalej
udaj�c, �e nas nie widz�.
Ian spojrza�, pochwyci� spojrzenie kobiety pod
trzydziestk�. Siedzia�a naprzeciwko m�czyzny w jego wieku,
kt�ry teraz odwr�ci� si� i patrzy� na Iana z pewn� doz�
podejrzliwo�ci, ale bez wyra�nej niech�ci. Kobieta
u�miechn�a si�; m�czyzna zachowa� pow�ci�gliwo��.
Radiant mia�a �on�. No, no, czasy si� zmieniaj�.
- Te dwie w czerwonych sp�dnicach s� policjantkami -
zacz�a m�wi� Radiant. - Podobnie jak ten m�czyzna przy
�cianie i tamten na ko�cu baru.
- Zauwa�y�em dw�ch z nich - powiedzia� Ian.
Spojrza�a zdziwiona.
- Gliny zawsze maj� w sobie co� szczeg�lnego. To jedna
z tych rzeczy, kt�re si� nie zmieniaj� - stwierdzi�.
- Przeby�e� d�ug� drog�. Za�o�� si�, �e przywioz�e� wiele
niez�ych opowie�ci.
Ian pomy�la� i pokiwa� g�ow�.
- Przypuszczam, �e niekt�re mog� ci si� podoba�.
- Powiem policji, �e mog� odej��. Mam nadziej�, �e nie
masz mi za z�e, �e ich sprowadzili�my.
- Oczywi�cie, �e nie - zapewni�.
- Tylko im powiem i mo�emy jecha� do domu. Ach,
powinnam jeszcze zadzwoni� do dzieci i powiedzie� im, �e
wkr�tce b�dziemy.
Roze�mia�a si� i wyci�gni�t� nad sto�em r�k� dotkn�a
jego d�oni.
- Widzisz, co mo�e si� zdarzy� w ci�gu sze�ciu
miesi�cy? Mam troje dzieci, a Gillian ma dw�jk�.
Podni�s� g�ow� zainteresowany.
- Czy s� w�r�d nich dziewczynki?