5608
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 5608 |
Rozszerzenie: |
5608 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 5608 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5608 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
5608 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
BEVERLY SUAREZ-BEARD
dziecko Rosity
Poprzez zaro�la zielonego d�bowego lasku Roger dostrzeg� posta� m�odej,
br�zowosk�rej kobiety o groteskowo nap�cznia�ym brzuchu. Mia�a na sobie
niebiesk�, pokryt� kurzem sukienk�. Na jego widok zerwa�a si� z miejsca i
pr�bowa�a biec - bardziej jednak przypomina�o to szybkie, rozpaczliwe kolebanie
- po czym znikn�a tam, gdzie ko�czy� si� ods�oni�ty teren. Krzykn�� za ni�,
chc�c j� zatrzyma�, uzna� jednak, �e to idiotyczne. Kombinezon t�umi� d�wi�k
jego g�osu, z tej odleg�o�ci kobieta i tak nie mog�a go us�ysze�. Poza pustym,
ods�oni�tym terenem znajdowa� si� jar, tylko tam mog�a uciec, jako �e jedyn�
alternatyw� by�a wspinaczka po niemal pionowej �cianie, rzecz niewykonalna dla
kobiety w tak zaawansowanej ci��y jak ona. Gdyby wi�c znalaz� si� w pu�apce,
mia�by okazj� z ni� porozmawia�. Okoliczno�ci nie wydawa�y si� jednak
najszcz�liwsze do zawierania znajomo�ci. Szczeg�lnie, �e poza jego rodzicami i
m�odsz� siostr� by�a to pierwsza osoba, jak� od sze�ciu lat zdarzy�o mu si�
widzie�.
Ostro�nie zag��bi� si� w jar, czuj�c, �e pewno�� siebie nagle go opu�ci�a. A
je�li kobieta mia�a bro�? Nawet najdrobniejsze uszkodzenie kombinezonu mog�oby
okaza� si� fatalne w skutkach, gdyby by�a nosicielk� wirusa.
Znalaz� j� szybciej ni� si� tego spodziewa�. Niska kobieta, z pl�tanin� d�ugich,
czarnych w�os�w, przewi�zanych bia�� chustk� i pokrytych grub� warstw� py�u.
Twarz mia�a drobn� i wychudzon�, oczy ciemne i wielkie. Kl�cza�a na p�ce
skalnej, dok�adnie na wysoko�ci jego oczu, poni�ej niemal pionowego urwiska.
Piach i kamienie osypywa�y si� ze �ciany i spada�y dooko�a niej; a wi�c ju�
pr�bowa�a si� wspina�.
Jej piersi i brzuch porusza�y si� spazmatycznie, w k�ciku ust zatrzyma� si�
p�cherzyk �liny. Wargi mia�a ciemne, koloru dojrza�ych winogron. Przez jedno
rami� przewiesi�a sobie p��cienn� torb�, przez drugie mena�k�. Mena�ka z g�uchym
d�wi�kiem obija�a si� o ska��. Omiot�a go uwa�nym spojrzeniem; przyjrza�a si�
monotonnie szarej materii jego kombinezonu, b�yszcz�cym, odbijaj�cym �wiat�o
plastykowym cz�ciom maski i filtrom wystaj�cym poni�ej jak �uchwy. Zauwa�y�, �e
jej uwag� przyku� karabin, kt�ry mia� na ramieniu.
Nie zbli�a� si� do niej i nie dotyka� broni.
- Prosz� si� nie ba� - powiedzia�. - Chc� tylko porozmawia�.
W tym momencie sta�o si� co� dziwnego. Kobieta unios�a g�ow�, jakby
nas�uchiwa�a. Jej oddech przycich�, a spojrzenie jakby zwr�ci�o si� do wewn�trz,
nie patrzy�a ju� na niego.
- Ona my�li, �e m�wisz prawd� - odezwa�a si�. Jej angielszczyzna by�a chropawa,
o wyra�nie obcym akcencie. Mo�e meksyka�skim?
- Ona ma racj� - odpar�. - Bez wzgl�du na to, kim jest.
Kobieta spojrza�a na niego i wybuchn�a �miechem, zadziwiaj�c� kaskad� d�wi�k�w.
- Naprawd� nie wiesz, Ni�o? Bez �art�w?
- Nie jestem ni�o - odpowiedzia� sztywno. - Mam dziewi�tna�cie lat i nie mam
poj�cia, o czym m�wisz.
- Moja dzidzia m�wi ni�o - rzek�a kobieta. - Ona mi m�wi. - Otworzy�a szeroko
usta i wystawi�a j�zyk. - No zobacz, co widzisz?
- Tw�j j�zyk i wn�trze ust - odpowiedzia�. - Maj� �mieszny kolor, fioletowy.
- To si� robi po chorobie, je�li kto� prze�yje. R�ne rzeczy wtedy si� robi�.
Cofn�� si� o dwa kroki. Czy ona w og�le wiedzia�a, �e mo�e przekazywa� wirusa?
Bardzo prawdopodobne, �e wszyscy, kt�rych spotyka�a, ju� byli poddani jego
dzia�aniu i zd��yli si� uodporni�.
- To prawda - rzek�a sama do siebie. - Ty by�e�... ukryty... przed chorob�. Ona
mi to powiedzia�a.
- Jeste� z miasta?
- Si, Ni�o. Co� w tym rodzaju. - Spojrza�a na niego przeci�gle spod g�stych
rz�s.
- Ale przecie�... jeste� samiute�ka na zupe�nym pustkowiu...
- Je�li jeszcze przyjdziesz, to ci opowiem dlaczego. - Si�gn�a po pust�
manierk�, otworzy�a j� i wytrz�sn�a dwie czy trzy krople, kt�re spad�y,
zostawiaj�c w pyle ciemne �lady. - Potrzebuj� wody i jedzenia. Przynie� mi je,
to opowiem ci r�ne rzeczy. Takie rzeczy, kt�re mog� ci si� przyda�.
- Przynios� ci wod� i jedzenie, bez wzgl�du na to, czy mi co� opowiesz. Tylko
nie ruszaj si� st�d, �ebym m�g� ci� znale��.
Kobieta u�miechn�a si�, ukazuj�c z�by, pokruszone i pozbawione koloru. Ciekawe,
kiedy ostatnio by�a u dentysty. Je�li w og�le byli jeszcze jacy� denty�ci.
- B�d� tutaj, Ni�o - obieca�a. - Mo�esz na to liczy�.
Wraca� do schronu okr�n� drog�, na wypadek gdyby kto� go �ledzi�. Co prawda
znalezienie schronu nie nastr�cza�oby szczeg�lnych trudno�ci, gdyby komu�
rzeczywi�cie na tym zale�a�o. Generator nap�dzany by� si�� wiatru oraz energi�
s�oneczn�, a jedno i drugie wymaga�o pewnych instalacji zewn�trznych. Wiatrak
znajdowa� si� na szczycie g�ry, nieca�e sto metr�w od schronu i by� dobrze
widoczny.
Przed ostatecznym podej�ciem zatrzyma� si�. Droga prowadzi�a teraz ukrytym w
cieniu korytem wyschni�tego strumienia. Z miejsca, w kt�rym sta�, widzia� g�ry
od wschodu i od p�nocy, a od zachodu bi� w oczy widok Pacyfiku. Czasami, przy
dobrej widoczno�ci, wyobra�a� sobie, �e poza wzg�rzami dostrzega miasto pe�ne
strzelistych wie�, rozjarzone milionem �wiate�. Raz nawet narysowa� takie
miasto.
Z do�u, z cienia dobieg� go nik�y d�wi�k, jakby odg�os przesuwanych kamieni.
Zamar� i czeka�. Nic. Otacza�a go tylko ch�odna cisza fioletowego
pa�dziernikowego zmierzchu.
A potem us�ysza� dochodz�cy z oddali psi skowyt. To by�y dzikie psy. Pomy�la� o
kobiecie, kt�ra zosta�a zupe�nie sama w ciemno�ciach.
Psy musia�y by� g�odne. Niecz�sto zdarza� im si� teraz jaki� �up, bardzo rzadko
mo�na by�o spotka� kr�lika czy wiewi�rk�. Od czasu do czasu widywa� za to
kojoty.
Nie s�dzi�, aby kobieta mia�a bro�. Ogie� m�g� sprawi�, �e zwierz�ta ba�yby si�
podej��; ale czy mia�a chocia� zapa�ki?
Dzi� wieczorem nie m�g� ju� wyj�� na zewn�trz, bo wzbudzi�oby to podejrzenia
jego ojca. Ojciec, kt�ry straci� poczucie humoru, podobnie jak i opalenizn�, by�
nieustannie spi�ty i zdenerwowany. Z upodobaniem m�wi� o konieczno�ci; o
konieczno�ci i bezwzgl�dno�ci.
Kiedy Roger wszed� do g��wnego pomieszczenia schronu, panowa�a tam cisza.
Kombinezon zostawi� w przedsionku, do dezynfekcji i do�adowania. Noel siedzia�a
w swoim k�ciku i powtarza�a francuskie s��wka. Lubi�a udawa�, �e Francja jeszcze
istnieje, �e w katedrze Notre Dame wci�� odprawia si� nabo�e�stwa, �e w
kafejkach na lewym brzegu Sekwany nadal zbieraj� si� arty�ci.
Nie m�g� jej za to pot�pia�, on tak�e �y� we w�asnym szklanym domu. Czy mo�e
raczej w domach. Pa�acach, drapaczach chmur, willach i katedrach. Projektowa�
je. Rysowa�. Pokrywa� tymi rysunkami ca�e �ciany swego pokoju. Otacza�y go
budowle, kt�re nigdy nie mia�y powsta�, w kt�rych nikt nigdy nie mia� mieszka�
ani oddawa� czci Bogu. Budowle projektowane przez g�upiego dzieciaka, kt�ry
maj�c osiem lat postanowi� zosta� architektem. Ten g�upi dzieciak nie
przypuszcza�, �e przyjdzie mu dorasta� w �wiecie opustosza�ych dom�w. W takim
�wiecie, gdzie czym� najmniej potrzebnym by�by jeszcze jeden nowy dom.
Je�li w og�le pozosta� ktokolwiek, kto m�g�by czego� potrzebowa�.
Pomy�la� o tej kobiecie. Ona m�wi�a przecie�, �e s� jakie� miasta; sama stamt�d
uciek�a. By�o to jakby miasto, tak si� wyrazi�a, Ciekawe, co mia�a na my�li.
Ch�tnie opowiedzia�by matce o tej kobiecie.
To przecie� jego matka pierwsza wpad�a na pomys�, �eby w kombinezonach wyj�� na
zewn�trz i poszuka� �lad�w zwierz�t albo ludzi, kt�rzy zdo�ali ocale�. By�a
niestrudzona w tych poszukiwaniach. Do czasu. Dop�ki nie straci�a w�asnej woli.
Teraz le�a�a w ��ku, z twarz� przykryt� mokrym r�cznikiem; znowu mia�a migren�.
�wiat�o by�o przygaszone. Czy to dlatego, �e matk� bola�a g�owa, czy mo�e znowu
nawala� generator? Roger podszed� do kredensu, wyj�� konserw� z brzoskwiniami i
jad� je powoli, prosto z puszki. Ka�dy jego ruch odbywa� sie powoli, jakby we
�nie.
- Roger - odezwa�a si� matka ze swego ��ka. - Czy widzia�e� co� ciekawego?
- Aha... - zawaha� si� z odpowiedzi�. Nie chcia� k�ama�. - Wydaje mi si�, �e
widzia�em kr�lika. I wiele ptak�w, akurat w�druj�.
- Kr�lika... - powt�rzy�a matka, podpieraj�c si� na �okciu. - Ju� dawno nic
takiego nie widzia�am.
Dawniej, kiedy z nim wychodzi�a, zwykle znajdowali ko�ci, szkielety. By�y to
szcz�tki kr�lik�w i saren, dok�adnie oczyszczone. Widzieli szkielet g�rskiego
lwa, a raz napotkali ko�ci, kt�re z pewno�ci� nie nale�a�y do zwierz�cia.
- A jak tam z psami? - zapyta� ojciec. - Nie podoba mi si�, �e wychodzisz, kiedy
psy kr�c� si� dooko�a.
- Widzia�em tylko �lady, tato. Pewnie ju� si� st�d wynios�y.
- Wystarczy�oby jedno ugryzienie, �eby ci� zabi�. Je�li s� nosicielami wirusa,
to wystarczy, �e rozerw� ci kombinezon.
- Mam karabin - zniecierpliwi� si� Roger.
- Jedno ugryzienie i po wszystkim - powt�rzy� ojciec. - Powsta�aby mo�liwo��, �e
zosta�e� ska�ony, a wtedy nie m�g�bym ju� wpu�ci� ci� z powrotem do schronu. Nie
m�g�bym ryzykowa�.
Matka usiad�a na ��ku, nie zwracaj�c uwagi, �e r�cznik zsun�� jej si� z twarzy.
Zaniedbane w�osy opada�y jej bez�adnie. Oczy mia�a podkr��one.
- On b�dzie ostro�ny - rzek�a. - Prawda, Roger?
Ko�ci, kt�re kiedy� znale�li, by�y ko��mi dziecka. "A gdyby to dziecko �y�o? Co
by�my zrobili?"- zwr�ci�a si� wtedy matka do ojca, wr�ciwszy z Rogerem do
schronu. "Zrobiliby�my to, co by�my musieli, a musieliby�my je zostawi�, �eby
umar�o" - odpar� w�wczas ojciec. "Malcolmie, jak mo�esz co� takiego m�wi�? I to
gdy chodzi o dziecko?!" -oburzy�a si� matka. "Dziecko mo�e by� nosicielem,
Kirsten, mog�oby zabi� nas wszystkich. Teraz, je�eli chcemy prze�y�, musimy by�
bezwzgl�dni. Zapami�tajcie sobie - bezwzgl�dni i silni".
Kobieta prze�y�a, mimo zimna i kr���cych dooko�a ps�w. Sp�dzi�a noc na p�ce
skalnej, na kt�rej pozosta� jeszcze czarny �lad po jakim� dawnym ognisku.
Przyni�s� jej jedno ze starych okry� swojej matki: czerwon� kurtk� podr�n� z
futrzanym ko�nierzem. Przyj�a j� z wdzi�czno�cia, po�o�y�a na skalnej p�ce i
g�adzi�a futro.
- Dzi�kuj�, Ni�o. - U�miechn�a si�. - Tej nocy ju� nie zmarzn�.
Pi�a �apczywie ze starego kartonu po mleku, kt�ry jej przyni�s�, odchyli�a g�ow�
do ty�u, wida� by�o, jak prze�yka. To, co zosta�o, przela�a do manierki. Da� jej
te� puszk� szynki i puszk� mandarynek. Opr�ni�a je w ci�gu kilku minut.
Kucn�� niepewnie w odleg�o�ci kilku metr�w od niej i przygl�da� si�, jak jad�a.
By� ranek, niebo bezchmurne, nieskazitelnie b��kitne. Poni�ej jaru, ku wschodowi
wida� by�o fa�dy wzg�rz, ob�e, twarde i z�ociste, jak barki g�rskiego lwa.
- Dzi�kuj�, Ni�o - powt�rzy�a jeszcze raz kobieta. - Jeste� dobry.
- De nada, to drobnostka. - Roger wzruszy� ramionami.
- Nie, nie, to nie drobnostka - zaprotestowa�a. - Wy macie mn�stwo jedzenia,
prawda?
- Tak, ale nie mog� wi�cej przynie�� - odpowiedzia� z wahaniem. - Doliczyliby
si�, �e co� wynosz�.
- Rozumiem. - Poci�gn�a �yk z manierki.
- Co b�dziesz wtedy robi�?
- B�d� robi�, co si� da. - Kobieta skrzywi�a si�.
- Nie boisz si�?
Spojrza�a na niego. Oczy mia�a ciemne i wielkie, o przepi�knych, d�ugich i
zakr�conych rz�sach. Jak wygl�da�aby, gdyby zmy� z jej twarzy ca�y ten brud?
- Boj� si�, Ni�o. Oczywi�cie, �e si� boj�. Ale co mog� na to poradzi�?
- A gdzie ojciec twojego dziecka? Nie obchodzi go, co si� z tob� dzieje? Nie
obchodzi go, co si� stanie z dzieckiem?
Kobieta spu�ci�a wzrok.
- Zosta� zabity.
- Opr�cz niego nie masz nikogo?
- Nie. Mia�am tylko jego. Moja rodzina nie �yje, Ni�o. Choroba wszystkich
zabi�a. Nie byli�my tacy bogaci, jak wy. Nie mieli�my takiej dobrej pieczary,
�eby si� schowa�.
Zerwa� si� na nogi i zawo�a�:
- �ledzi�a� mnie!
- Nie �ledzi�am, ale czy my�lisz, �e jestem g�upia? Jak inaczej mogli�cie si�
uratowa�?
- Nie chod� za mn�. Mog�oby ci si� co� sta�.
- Twoja rodzina si� boi? Boj� si� jednej, biednej Meksykanki? A jak mieszkali w
Beverly Hills, to bali si� swoich s�u��cych?
Roger poczerwienia�.
- Mieszkali�my w Santa Barbara.
- Wszystko jedno - wzruszy�a ramionami. - Powiniene� si� ba�, Ni�o, wiesz o tym?
Widzia�am kiedy� tak� pieczar�, oboje widzieli�my, m�j przyjaciel te�. Kto� j�
obrabowa�. Wej�cie by�o otwarte, a ludzie, kt�rzy tam mieszkali, nie �yli.
Znale�li�my ich ko�ci.
Podczas tego weekendu, kiedy zawali� si� �wiat, na wzg�rzach znajdowa�o si� pi��
rodzin, trenuj�cych tu sztuk� przetrwania. Pi�� rodzin, kt�rych g�osy milk�y
kolejno na falach radiowych. Ciekawe, na kt�r� z nich trafi�a ta Meksykanka.
Kobieta zn�w wspi�a si� na p�k� skaln�, zostawiaj�c na dole puste puszki.
- �wiat si� zmieni�, Ni�o - rzek�a. - Ten nowy �wiat nie jest ju� taki �adny.
Nie ma w nim kin, promenad i salon�w pi�kno�ci. Nie ma wielkich, dziwacznych
szpitali ani Czerwonego Krzy�a. Rzadko trafia si� na przyjaciela. Niech�tnie si�
komu� ufa, ka�dy chce zagarn��, ile zdo�a.
Nast�pnego dnia znalaz� j� w innym miejscu, w cienistym korycie potoku
zaro�ni�tym krzakami i d�bin�. Strumyk, pozosta�o�� wiosennych deszcz�w, ledwie
si� s�czy�.
- Nie m�w na mnie Ni�o - poprosi�. - Jestem Roger.
W�osy mia�a teraz mokre, a z jej twarzy znik� brud. Zdumia�o go, �e sk�ra
kobiety jest tak g�adka, niemal�e nienaturalnie przezroczysta.
- Dobrze. Nie spodziewa�am si�, �e jeszcze przyjdziesz, Roger.
- Dlaczego? Z powodu tego, co mi powiedzia�a�?
- Tak, Roger. W�a�nie dlatego.
- Nie boj� si� ciebie. Mam bro�. A ty jeste� kobiet� i do tego samotn�.
- Ale mog� nie by� sama. A mo�e mam... jak to si� m�wi?... przymierze�c�w,
ukrytych gdzie� w pobli�u? Kt�rzy pos�uguj� si� mn�, �eby ci� wybada�. I �eby
dosta� si� do twojej �liczniutkiej pieczary.
- Sprzymierze�c�w - poprawi� j� Roger. - M�wi si� sprzymierze�c�w. Czy ci twoi
towarzysze to duchy? Nie poluj�, nie rozpalaj� ognisk, nie zostawiaj� �lad�w.
Przynajmniej ja nic takiego nie widz�.
U�miechn�a si�, pokazuj�c swe odbarwione z�by.
- Ciesz� si�, ze przyszed�e�. To nie jest m�drze z twojej strony, ale si�
ciesz�. Chcesz wiedzie�, jak mam na imi�? Rosita.
- Rosita - powt�rzy�. - R�yczka. - Spr�bowa� wyobrazi� j� sobie jako ma��
dziewczynk�, delikatn� i kruch� jak kwiat. Teraz by�a twarda, o rysach ostrych,
zdradzaj�cych cierpienie. Ramiona mia�a mocne, umi�nione.
- Rosita, a co by� zrobi�a, gdybym ju� nie przyszed�?
- Niedaleko jest nadbrze�na autostrada. Gdyby tylko uda�o mi si� znale�� jaki�
samoch�d... nawet stary, zepsuty, potrafi�abym da� sobie z nim rad�...
- Ale dok�d by� nim pojecha�a? Dok�d teraz mo�na pojecha�?
- Naprawiam r�ne rzeczy - m�wi�a dalej, jakby wcale nie us�ysza�a. - Naprawiam
samochody, maszyny do szycia, ��dki - wszystko. Maszyny mnie lubi�.
Roger pomy�la� o generatorze, kt�ry nie przetrwa ju� nawet roku. Potrzebowali go
nie tylko ze wzgl�du na o�wietlenie i ogrzewanie, obs�ugiwa� tak�e filtry i
pompowa� wod�. Czy jego te� potrafi�aby naprawi�?
- Pewnie nie zajecha�aby� zbyt daleko, nawet samochodem. Drog� numer jeden co
roku trzeba by�o remontowa� z powodu obsuwania si� gruntu.
- Masz jakie� inne propozycje, Ni�o? Roger?
- Autostrada 101? Albo 5?
- Nie! - zaprotestowa�a. - Nie. - D�o�mi nie�wiadomie, obronnym ruchem zas�oni�a
brzuch.
- Na pustyni jest co�, co ci zagra�a. Albo w dolinie. Ty uciekasz. - Roger nagle
wszystko zrozumia�.
- S�. - Ich oczy spotka�y si�. - Tam zabiliby moje dziecko.
- Kto?
- Ci ludzie. Oni zabijaj� niemowl�ta. Zabijaj� dzieci matek, kt�re chorowa�y.
- Ale dlaczego? Z jakiego powodu?
Przebiera�a nerwowo r�kami, wzrok mia�a nieobecny, jak wtedy kiedy widzia� j� po
raz pierwszy, jej wargi porusza�y si� bezg�o�nie. Potrz�sn�a g�ow�, jakby z
niezadowoleniem.
- Moje dziecko uwa�a, �e mog� ci zaufa� - odezwa�a si� po chwili. - Powiedz,
Roger, czy mog�? Mog� ci zaufa�, �e nie zwariujesz? Bez wzgl�du na to, co ci
powiem?
- Tak. Wydaje mi si�, �e nawet ju� si� domy�lam.
- Czego si� domy�lasz?
- Te dzieci... s� inne. Ich umys� jest inny. Ludzie si� ich boj�.
- Tak. Tak w�a�nie jest.
- Czego� tu nie rozumiem. Przecie� chyba wszystkie dzieci s� inne? Nie mog�
zabi� wszystkich niemowl�t, bo nikt nie zostanie.
- Niekt�re kobiety nie zachorowa�y, ich dzieci s� normalne. Ale moja c�reczka...
b�dzie dziwna. Z wygl�du, ale i od �rodka te�.
Roger poczu�, �e jego t�tno robi si� szybsze.
- Ona ma zdolno�ci telepatyczne... - wyszepta�.
- Tak - potwierdzi�a Rosita. - Przekazuje mi r�ne rzeczy przez obrazy. Te
obrazy... nie wiedzia�am, sk�d pochodz�. Teraz ju� wiem - od innych dzieci.
Kiedy �pi�, czuj�, jak je wzywa. Wzywa te dzieci.
- Inne dzieci? Gdzie?
- W miastach. Tam pozwalaj� niemowl�tom �y�.
- Wi�c chcesz si� dosta� do miasta? �eby dziecko by�o bezpieczne?
- Nie. Do miasta nikt teraz nie mo�e si� dosta�. �aden... cz�owiek. Te dzieci...
bardzo szybko rosn�. Szybko... robi� si� silne. Miasta s� teraz inne, dzieci je
zmieni�y. Nie wpuszczaj� tam ludzi.
Roger chcia� co� powiedzie�, ale �adne s�owa nie przychodzi�y mu do g�owy. �wiat
zmieni� si� w spos�b niewyobra�alny. A wirus - mo�liwe, �e ojciec mia� s�uszno��
twierdz�c, �e wirus zosta� specjalnie wyhodowany. Jak mog�o by� inaczej, skoro
wszystkie zara�one nim kobiety rodzi�y mutanty? By�a to mutacja charakteryzuj�ca
si� przyspieszonym wzrostem i wzmo�onymi zdolno�ciami umys�owymi.
Rosita patrzy�a na niego z buntem w oczach, to ona przerwa�a milczenie:
- Chodzi o moje dziecko. Nie mog� pozwoli�, �eby mi je zabili.
Nagle straci�a oddech i wyci�gn�a r�k� za siebie, opieraj�c si� o ciemny grunt,
drug� r�k� kurczowo z�apa�a si� za brzuch. Na jej czole pojawi�y si� kropelki
potu.
Roger poczu� przyp�yw paniki.
- Co si� sta�o? - krzykn��. - Przecie� chyba jeszcze... dziecko jeszcze nie...
Skurcz min��, ale Rosita nadal oddycha�a z trudem.
- Nie wiem, Roger... - wydusi�a. - Jestem dopiero w sz�stym miesi�cu. Ale te
dzieci... szybko rosn�.
- Zostan� z tob�, dop�ki nie b�dziesz pewna. Tu w okolicy s� psy, spr�buj� je
odstraszy�.
- To mi�o z twojej strony... - Rosita przysun�a si� do drzewa i opar�a si� o
jego pie�. - Podobno jest takie miejsce, gdzie� na p�nocy, na wybrze�u. Ludzie
i niemowl�ta mog� �y� tam razem w spokoju. W�a�nie to miejsce chc� znale��.
- Te� chcia�bym je zobaczy�; chcia�bym pojecha� tam z tob�.
- Ni�o, Roger... nie mo�esz tego zrobi�! - zaprotestowa�a.
- Tak, wiem o tym.
Rosita drzema�a przez chwil�, a on przez ten czas sta� na stra�y. By�o ju�
po�udnie, na jej twarzy drga�y cienie d�bowych li�ci. Wygl�da�a na spokojn�, ten
skurcz musia� by� jedynie fa�szywym alarmem.
Nie m�g� ju� d�u�ej pozostawa� na zewn�trz. Jego kombinezon nie by�
przystosowany, �eby w nim pi� ani wydala�. Niech�tnie to robi�, lecz j� obudzi�.
- Musz� ju� odej�� - powiedzia�. - Nie powinna� tutaj spa�, kiedy b�dziesz sama.
- Jestem ci wdzi�czna. Ona te� jest wdzi�czna. Chcia�aby ci to powiedzie�, ale
nie zna s��w, u�ywa tylko obraz�w. Ty i tak by� ich nie zobaczy�.
Przeczesa�a d�o�mi w�osy. Ju� wysch�y i by�y lekko sfalowane. Roger dostrzeg� w
nich niteczk� siwizny.
- Jej ojciec odbiera� te obrazy. M�wi�, �e jej oczami widuje czasem raj. Roger?
- Tak?
- Chc�, �eby� by� jej padrino - zgadzasz si�? Wiesz, co to znaczy?
- Tak - odpowiedzia�. - To znaczy ojciec chrzestny. Oczywi�cie, �e si� zgadzam.
Tej nocy zerwa� si� wiatr Santa Ana. Wy� jak dzika bestia na pustkowiu, ziej�ca
rozgrzanym, zjonizowanym powietrzem. Poranek nic nie zmieni�. Roger musia�
czeka� a� wicher ucichnie.
- A gdyby jaki� odprysk przedziurawi� ci kombinezon? - argumentowa� ojciec. -
Albo gdyby wybuch� po�ar i odci�� ci drog� powrotn�?
Drugiego dnia rankiem Noel przy�apa�a go, jak pr�bowa� si� wymkn��. Powiedzia�a
o tym ojcu.
- Je�li jeszcze raz co� takiego zrobisz, to przestaniesz wychodzi� na zewn�trz -
zdenerwowa� si� ojciec. - W og�le.
�ycie w�r�d �mierci. �mier� za �ycia.
Ojcu strzyka w ko�ciach, matka m�wi przez sen, Noel w niesko�czono�� wy�piewuje
t� sam� piosenk�:
Maudit sois tu, carilloneur
que Dieu crea pour mon malheur...
Nawet ten ostatni szkic Rogera - zawi�y rysunek wn�trza, uko�ne perspektywy, co�
w stylu Eschera. Jaki by� sens projektowania budowli, kt�re nigdy nie mia�y
powsta�? Robi� to dla przyjemno�ci i dla zabicia czasu.
Podobnie jak to, co robi� po ciemku, kiedy wszyscy spali. Jedyne do�wiadczenie
seksualne, jakiego m�g� si� w �yciu spodziewa�.
�ycie w�r�d �mierci. �mier� za �ycia.
A na zewn�trz Rosita umiera�a z g�odu albo jeszcze gorzej.
Quand sonnera-t-on la mort du sonner?
Quand sonnera-t-on la mort du sonner?
Trzeciego dnia rano wicher ucich�. Jar by� oddalony od schronu o ponad dwa
kilometry. Roger pop�dzi�, tratuj�c po drodze mizerne kruche trawki i
zostawiaj�c za sob� wyra�ny �lad.
Ju� z daleka zauwa�y� na skalnej p�ce co� bia�ego, poplamionego na czerwono.
By�a to jej bia�a chustka, przesi�kni�ta krwi�. Obok na skale te� wida� by�o
rdzawe plamy. A wi�c urodzi�a dziecko.
Pewnie jest w korycie strumienia, tam, gdzie woda. Oczywi�cie, musi tam by�.
A jednak nie znalaz� jej. W b�ocie nad sam� wod� zauwa�y� za to �lady ps�w i
znalaz� martwego kr�lika, a raczej jego resztki: k�pki mi�kkiego, jasnego
futerka poplamionego krwi�. To m�g� by� ten sam kr�lik, kt�rego widzia�
ostatnio.
Powia� wiatr. W dali rozleg� si� strza� i odbi� si� echem.
Odg�os strza�u dobieg� od po�udnia, od strony schronu. Bo sk�d poza tym m�g�by
pochodzi�?
Roger rzuci� si� z powrotem w g�r� w�wozu. Bieg� niezdarnie, gdy� kombinezon
kr�powa� mu ruchy, a karabin obija� si� o plecy. Spazmatycznie �apa� powietrze,
a� maska zaparowa�a mu od wewn�trz.
Nagle na nieruchomym, bezkresnym niebie dostrzeg� jaki� ruch. Ptaki zataczajace
kr�gi, �opot czarnych skrzyde�.
Przyspieszy� kroku. Do schronu zosta�o mu jeszcze ponad p�tora kilometra. Tylko
p�tora.
Rosit� znalaz� wcze�niej.
Le�a�a w wyschni�tym korycie strumienia, poni�ej ostatniego, d�ugiego i
osypuj�cego si� podej�cia do schronu. Nie zauwa�y� jej w pierwszej chwili, ale
us�ysza� psy, kt�re warcza�y i walczy�y ze sob�. Spojrza� w d� i zamar�. Psy
szarpa�y si� nad cia�em kobiety. Kobiety w zakurzonej, niebieskiej sukience.
Zdawa�o mu si�, �e sta� tak przez rok, patrz�c na jej cia�o i walcz�ce psy.
Wyra�nie, z ca�� ostro�ci� widzia� ka�dy szczeg�: ran� na boku wyn�dznia�ego,
br�zowego dobermana; d�ugi, r�owy j�zyk kundla wysuwaj�cy si� spo�r�d czarno-
bia�ej zmierzwionej sier�ci; bia�e, wyszczerzone k�y bezlitosnego, wyg�odzonego
eskimosa.
A pod nimi na kamieniach widzia� wyci�gni�t� w ostatnim ge�cie, br�zow� ludzk�
d�o�.
Min�a wieczno��, nim zdo�a� si�gn�� po bro� i dr��cymi r�kami wycelowa�.
Strzeli� raz, ale chybi�. Strzeli� znowu i trafi� w bark eskimosa, kt�ry by�
najwi�kszym celem.
Psy warcza�y i cofa�y si�, szczerz�c z�by. Doberman trzyma� w pysku jakie�
krwawe strz�py. Roger strzeli� jeszcze raz i rani� dobermana w �ap�. Dopiero
wtedy psy uciek�y.
Czas jakby ruszy� z miejsca. Roger pobieg� w d� zbocza, po osypisku, pomi�dzy
wystaj�cymi korzeniami drzew i krzakami je�yn. Wpada� na nie, potyka� si�; raz
nawet upad�, wlok�c karabin za sob� po ziemi.
Rosita le�a�a twarz� w d�, z jedn� r�k� wyci�gni�t�, a drug� podkulon� pod
siebie. Psy poszarpa�y jej sukienk� i wyrwa�y kawa� plec�w. Roger przykucn��,
odwr�ci� cia�o i zobaczy� martw� twarz, z szeroko otwartymi oczami. By�a
ko�cista i strasznie wychudzona. Czy rzeczywi�cie zdawa� sobie przedtem spraw�,
jak bardzo Rosita by�a chuda?
Przez rozdarty stanik sukienki widzia� g�adk�, br�zow� pier�; z sutka s�czy�o
si� mleko. R�k�, kt�r� przedtem mia�a pod spodem, wci�� przyciska�a poplamiony
t�umoczek, owini�ty w resztki kurtki. W �rodku by�o niemowl�, czubek jego g��wki
wystawa� spod futrzanego ko�nierza. Nie rusza�o si� ani nie p�aka�o. Czy�by by�o
martwe?
Martwe, tak jak Rosita?
M�wi� do niej, jakby go s�ysza�a.
- Dlaczego nie zosta�a� na skalnej p�ce? - pyta�. - Przyszed�bym do ciebie,
powinna� by�a wierzy�, �e przyjd�.
Malutka r�czka wyswobodzi�a si� spod futra, t�umoczek troch� si� rozwin��. Roger
ujrza� twarzyczk� dziecka, wilgotn� i br�zow�, jakby przezroczyst�. Przez sk�r�
prze�witywa�y �y�ki, a usta niemowl�cia by�y koloru indygo, ciemniejsze ni� u
Rosity. Ale najdziwniejsze by�y oczy, ogromne t�cz�wki wype�niaj�ce oczodo�y,
jak t�cz�wki krowy, sarny czy psa. Mia�y kolor mlecznozielony.
Stara� si� opanowa� wstr�t, to by�o przecie� jej dziecko. Dziecko Rosity, ona mu
da�a �ycie.
Jak m�g�by tak po prostu skaza� je na �mier�?
Je�li chcia�by je ocali�, b�dzie musia� zanie�� je do jaru, na p�k� skaln�. To
za� oznacza�o, �e b�dzie musia� go dotkn��. A gdyby chcia� je nakarmi�...
W tym momencie u�wiadomi� sobie, �e ju� podj�� decyzj�, sta�o si� to, zanim
zd��y� pomy�le�. Przecie� dotkn�� Rosity, kiedy odwraca� jej cia�o.
Dotkn�� jej.
Wi�c co za r�nica, je�li teraz dotknie te� jej dziecka? Fa�dy szerokiej sukni
poruszy�y si�, kiedy podnosi� niemowl� i zobaczy� co�, czego powinien by� szuka�
i o czym powinien by� pami�ta�. W sukni Rosity, tu� poni�ej talii widnia�a
okrwawiona dziura, �lad po kuli.
Jak m�g� zapomnie�, ze s�ysza� strza�? To przecie� odg�os strza�u kaza� mu
zawr�ci�.
A wi�c sz�a a� do schronu, aby b�aga� o jedzenie dla siebie i dla swego dziecka,
a jego ojciec j� zastrzeli�. Umiera�a ju�, zanim psy zd��y�y j� dopa��.
- Draniu przekl�ty! - zacz�� krzycze�. - Ty draniu! Ty draniu!
Spotka� go w po�owie drogi, ojciec wyszed� mu naprzeciw. Mia� na sobie sw�j
czysty i b�yszcz�cy kombinezon.
Na jego widok ojciec wyci�gn�� jedn� r�k�, jakby w ge�cie ostrze�enia. W drugiej
trzyma� bro�. Jego s�owa dobiega�y niewyra�nie, t�umione przez kombinezon i
filtry:
- Nie podchod� ani kroku bli�ej.
- Zabi�e� j�! - Roger z trudno�ci� hamowa� w�ciek�o��. - Zabi�e� kobiet�, kt�ra
mia�a dziecko i nie by�a uzbrojona! Nie sforsowa�aby wej�cia, nawet gdyby mia�a
bro�!
- Ale wiedzia�a, gdzie jeste�my.
- By�a sama! Dopiero co urodzi�a dziecko! Czeka�a na jedzenie, kt�re mia�em jej
przynie��, sz�a do mnie po pomoc...
- No tak... Nie powiniene� by� tego robi�, Roger. Jedzenia musi wystarczy� dla
nas.
- Nie musi wystarczy� na tak d�ugo. Generator wysi�dzie wcze�niej, zanim
zabraknie jedzenia. Ona mog�a go zreperowa�, potrafi�a reperowa� r�ne rzeczy.
Ale lepiej najpierw strzela�, a p�niej zadawa� pytania; tak si� m�wi, prawda?
S�o�ce odbija�o si� od maski ojca, jego oczy by�y niewidoczne.
- Trzymasz jej dziecko.
- A co, mia�em je zostawi�?! �eby umar�o?! Czy ty tak by� w�a�nie post�pi�?
- Roger, to by�oby rozs�dne... Popatrz w d�, Roger.
Pod��y� wzrokiem za spojrzeniem ojca.
Dlaczego wcze�niej tego nie zauwa�y�? Dlaczego nie poczu�? Na kolanie jego
kombinezonu by�a dziura. Tak, dziura.
Przez rozdarty materia� zobaczy� zranion�, krwawi�c� nog�. Kiedy to si� sta�o?
Kiedy zbiega� po zboczu? Czy rozdar� nogawk� o korze� drzewa, czy o ska��? Czy
to ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie?
- Zdezynfekuj� to - powiedzia�. - Dziecko nie mia�o kontaktu z ran�, nic innego
te� nie.
- Roger, masz rozdarty kombinezon, dotyka�e� tej kobiety i jej dziecka. Bardzo
mi przykro, Roger.
Spod maski widzia� blad� twarz swego ojca, twarz pozbawion� lito�ci. Czy tak
wygl�da�, kiedy zastrzeli� Rosit�?
- A je�li nie zachoruj�, tato? Czy wtedy wpu�cisz mnie z powrotem?
- Nie wiem, synu. Naprawd� nie wiem.
Ojciec przyni�s� mu wod� do obmycia skaleczenia i sterylny materia� do za�atania
kombinezonu. Przyni�s� te� zapas jedzenia i wody pitnej na kilka dni, zmian�
ubrania, buty, koc, aspiryn�, mleko w proszku i szmatk�, kt�ra mog�a s�u�y� jako
pielucha dla dziecka.
Ubranie mog�o mu si� przyda� na wypadek, gdyby dosi�g�o go dzia�anie wirusa i
kombinezon nie by�by ju� potrzebny. Aspiryna mia�a z�agodzi� b�l.
Matka podesz�a do wyj�cia ze schronu, po raz pierwszy od lat ubrana w
kombinezon. Ojciec sta� przy niej, �ciskaj�c w r�kach karabin. Matka pomacha�a
mu na do widzenia, p�aka�a.
Tego popo�udnia pochowa� Rosit�. Zrobi� to najlepiej jak umia�. Za pomoc�
kawa�ka ska�y wygrzeba� p�aski gr�b i przysypa� cia�o ziemi� i kamieniami.
Wiedzia�, �e to nie wystarczy, psy mog�y j� odkopa�.
Wieczorem powr�ci� na skaln� p�k�, p�k� Rosity. By�o to jedyne znane mu
miejsce, gdzie on i dziecko mogli spa� spokojnie, nie obawiaj�c si�
drapie�nik�w.
Dziecko wykazywa�o zdumiewaj�ce, jak na noworodka, zdolno�ci motoryczne;
ch�epta�o jak kot z ma�ego metalowego kubka, w kt�rym Roger podawa� mu
granulowane mleko rozpuszczone w wodzie. Butelki nie mia�. P� pude�ka mleka
starcza�o na jeden posi�ek, dziecko pi�o tak d�ugo, �e Roger z wysi�kiem trzyma�
je na r�kach. Przypomnia� sobie, co m�wi�a Rosita: "Te dzieci szybko rosn�".
Nazwa� dziewczynk� Maria; by� jedyn� osob�, kt�ra mog�a j� ochrzci�. Opryska�
jej g��wk� wod� i zm�wi� modlitw�, wbrew swym oczekiwaniom wcale nie czuj�c si�
przy tym szczeg�lnie g�upio. Dziewczynka nie p�aka�a, spogl�da�a tylko na niego
wielkimi oczami; po�yskiwa�y zielono w �wietle ksi�yca, jak oczy zwierz�cia.
Roger zastanawia� si�, czy usi�uje mu co� telepatycznie przekaza�. Czy by�a
zawiedziona, �e jej nie s�yszy? Czy czu�a si� samotna?
Maria, jego chrzestna c�rka, istota nawet nie w pe�ni ludzka.
A przecie� by�a wszystkim, co mu pozosta�o.
Tej nocy �ni� o jakim� istnieniu, na po�udniu, za g�rami. To istnienie szuka�o i
wzywa�o kogo�. Roger wo�a� do niego, pragn�c przerwa� sw� samotno��, kt�ra
stawa�a si� nie do zniesienia, lecz jego wo�anie gin�o w przestrzeni.
Rankiem niemowl� wyda�o mu si� wi�ksze. Oczy mia�o teraz ciemniejsze,
zielonobr�zowe. "Te dzieci szybko rosn�".
�le spa�, bo p�ka skalna by�a nier�wna i chropowata. Dudni�o mu w g�owie, w
ustach mu zasch�o. Dr�a� z zimna.
O Bo�e - pomy�la� - prosz�, nie pozw�l mi zachorowa�, ustrze� mnie przed
wirusem.
Zn�w zapad� w sen i obudzi� si� zlany potem. Czu�, �e g�owa mu p�ka, jakby
wewn�trz czaszki kto� nadyma� mu balon. Puls mia� bardzo przyspieszony, w ustach
sucho. Okropnie bola�o go gard�o. Cztery pigu�ki aspiryny, kt�re zdo�a�
prze�kn��, nie o wiele ten b�l zmniejszy�y.
Objawy wszyscy znali, s�yszeli o tym przez radio. To by� wirus.
Dziwne, jak ma�o go to przestraszy�o.
Uni�s� si� na skalnej p�ce i zerwa� z siebie kombinezon. Sta� nagi, wystawiaj�c
swe spocone, rozgor�czkowane cia�o na dzia�anie s�o�ca. Krzykn�� i s�ucha� jak
jego g�os, niet�umiony przez mask�, odbija si� od skalnych �cian w�wozu. By�
wolny.
Spojrza� w g�r� na czysty b��kit nieba. Bez maski popatrzy� na s�o�ce, mimo �e
blask s�oneczny przyprawia� go o jeszcze wi�kszy b�l g�owy. Wreszcie by� wolny.
Nagle poczu� dreszcze, nie panowa� nad tym. Szybko za�o�y� spodnie, skarpetki,
koszul� i buty. Koc z�o�y� podw�jnie i owin�� si� nim, ale wszystko to by�o za
ma�o.
Jak d�ugo potrwa, zanim zacznie mie� halucynacje? Ataki? Okresy jasno�ci umys�u
okupione zdwojonym b�lem?
Wspi�� si� na p�k� i czeka� na to, co mia�o nast�pi�.
B�l by� okropny, nie do wyobra�enia, lecz jeszcze gorsze by�y sny. �ni�, �e le�y
na pustyni, pra�ony przez s�o�ce, tak �e cia�o gotuje si� i odpada od ko�ci;
widzia�, jak mr�wki po�era�y to spieczone mi�so, widzia�, jak rozpada�y si� jego
ko�ci.
Albo zdawa�o mu si�, �e le�y na zbroczonej krwi� trawie, a konie p�dz� tam i z
powrotem, tratuj�c mu nogi. Olbrzymie kopyto zawis�o tu� nad jego twarz�.
Poczu�, �e czaszka rozpryskuje mu si� jak porcelana.
Zrozpaczony i przera�ony wdrapa� si� na d�ugie, skaliste wzniesienie. Na
szczycie, za zamaskowanymi drzwiami, znajdowali si� jego rodzice i m�odsza
siostra. Jego najbli�si, rodzina. Wali� w drzwi, a� posiniaczy� d�onie o grub�
stal. Wo�a�, �e cierpi i �e umiera.
Nikt do niego nie wyszed�. Nikt go nie us�ysza�.
By� sam.
Po�lizgn�� si� i zsun�� po zboczu. Spada�, osypuj�c za sob� lawin� drobnych
kamieni, stacza� si� po ha�dach piachu. W pewnej chwili poczu� co� mi�kkiego; w
p�mroku wygl�da�o to jak obci�ta ludzka r�ka.
B�l by� okropny, sny jednak by�y gorsze.
Czasami widzia� to w nocy - jasne, pr�gowane cielsko, kr���ce wok� niego niczym
duch. Mia�o oczy rozjarzone jak dwa p�omienie, oddech jak gor�cy wiatr. S�ysza�
niskie, jednostajne warczenie podobne do odg�osu dalekiego grzmotu. Z
przera�enia zapiera�o mu dech, a� przypomina� sobie, �e to przecie� sen. Tylko
sen.
Tygrys ze snu, prawie jak �ywy. Widzia� go z dok�adno�ci� do najdrobniejszych
szczeg��w, do trzech zakrzywionych pr��k�w nad oczami; do bia�ego futra wok�
szcz�ki i cienkich, jasnych w�s�w rysuj�cych si� wyra�nie w �wietle ksi�yca.
A wysoko nad tygrysem, na styku �ciany jaru z niebem, na tle ksi�yca pojawia�a
si� psia sylwetka o po�yskliwej sier�ci. Pies czy kojot - z tej odleg�o�ci nie
mo�na by�o odr�ni�. Zwierz unosi� g�ow� i wy�.
Inne cienie podkrada�y si� do niego i znika�y. Ska�y rozpada�y si�, kamienne
osypisko zsuwa�o si� w d�. I znowu jakie� cienie podchodzi�y coraz bli�ej.
Sen, to tylko sen. �adnych ps�w, �adnego tygrysa, cho� z�udzenie by�o niemal
doskona�e.
Tygrys kr��y� ko�o niego powoli i z�owieszczo. Warcza� coraz gro�niej i kr�ci�
zadem. Psy te� by�y jak �ywe, oddalone od niego ju� tylko o par� metr�w: Roger
widzia� ich pyski, bia�e z�by i jarz�ce si� oczy.
I uczucie, �e jest chory, te� wydawa�o si� prawdziwe. Czu� si� tak s�aby, �e nie
m�g� nawet usi���, a co dopiero wsta� albo pobiec.
Tygrys zacz�� warcze� na psy.
Sen nagle si� zagmatwa�, szczekanie miesza�o si� z wyciem, co� kot�owa�o si� i
szarpa�o.
A potem zapad�a cisza.
I p�niej. Wci�� jeszcze noc i kolejny sen, tym razem dobry. G�ow� ma opart�
wygodnie, a do ust kto� wciska mu lekarstwa, podaje wod� do popicia. S�yszy g�os
m�wi�cy mu:
- Po�knij. - To g�os jego matki. - Spr�buj to po�kn��, Roger. To �rodki
przeciwb�lowe, powinny ci pom�c.
Prze�kn�� i po chwili b�l jakby przycich�. Pr�bowa� co� powiedzie�.
- Jak...?
- Sz�am za tob�. Spad�e�, kochanie. Teraz jeste� w w�wozie.
- Ale...
- Cii. Nic nie m�w. Spr�buj to wypi�, jeste� odwodniony. Odpocznij.
Osun�� si� w ciemno��.
�wit. Sen najgorszy ze wszystkich.
Nad nim stoi ojciec, trzyma w r�kach karabin gotowy do strza�u.
- Wczoraj w nocy twoja matka wysz�a na zewn�trz - m�wi. - Znalaz�em w
przedsionku jej kombinezon. Nie chc�, �eby znowu ryzykowa�a swoim �yciem. Musisz
st�d odej��.
- Tato... - wyrwa�o mu si� chrapliwie. - Tato?
- Sam tak wybra�e�, Roger. Je�li zdo�asz prze�y�, b�dziesz nale�a� do tych
szcz�liwych pi�tnastu procent. Powodzenia.
- Tato...
- Chc�, �eby� odszed�, zanim zapadnie noc. Zostawiam ci troch� wody i jedzenia.
Je�li prze�yjesz, nie b�dziesz ju� musia� obawia� si� wirusa i zdo�asz si� sam
wy�ywi�.
Zn�w by� przytomny, gor�czka opad�a. B�l by� ju� tylko cieniem dawnego b�lu.
Le�a� na plecach, dooko�a ros�a trawa, wysoka sucha trawa. Gdzie� w pobli�u
rozleg�o si� krakanie kruka. Sk�d i po co wzi�� si� tu kruk? Ile z tego, co
pami�ta�, by�o prawd�, a ile snem?
Usiad�, ale by� to wysi�ek, od kt�rego zakr�ci�o mu si� w g�owie. Szyj� mia�
zdr�twia��, bola�y go r�ce. Rozejrza� si� za dzieckiem i przypomnia� sobie, �e
powinno by� na p�ce skalnej.
Z trudem stan�� na nogi. Od tamtej ska�y dzieli�o go mo�e trzy czwarte
kilometra. W�a�ciwie niedaleko, gdyby nie poczucie, �e jego stopy nale�� jakby
do kogo� innego.
Przeszed� zaledwie kawa�ek drogi, kiedy ujrza� tropy ps�w; co najmniej jednego
du�ego i jednego ma�ego. �lady tego wi�kszego by�y charakterystyczne - brakowa�o
mu cz�ci jednej �apy. W pobli�u �lad�w Roger widzia� krew.
A wi�c przynajmniej psy by�y prawdziwe.
Mimo �e od p�ki skalnej dzieli�o go tak niewiele, dotarcie tam zaj�o mu prawie
godzin�. Z zamkni�tymi oczyma zag��bi� si� w jar, tak bardzo ba� si�, co mo�e
tam zobaczy�. Kiedy je otworzy�, roze�mia� si� g�o�no z ulg�. Dziewczynka nadal
tam by�a, w dodatku jak najbardziej �ywa.
Le�a�a owini�ta w star� kurtk� i czeka�a, rozgl�daj�c si� dooko�a swymi
dziwnymi, zwierz�cymi oczami. Porusza�a r�czkami, jakby macha�a do Rogera.
By�a opalona i odwodniona, sk�r� mia�a such� i gor�c�. Woda i jedzenie wci��
sta�y przy niej, przykryte jego porzuconym kombinezonem. Obok le�a� karabin,
kt�ry ju� wkr�tce mia� sta� si� bezu�yteczny. Roger popi� troch� wody i zabra�
si� do karmienia dziewczynki. Dopiero kilka porcji mlecznej mieszanki zdo�a�o
zaspokoi� jej g��d.
Potrzebowali wi�cej wody. Do strumyka trzeba by�o przej�� ponad p�tora
kilometra; nale�a�o nied�ugo wyruszy�. Roger zdawa� sobie spraw�, jak bardzo
jest s�aby, a przed zmrokiem chcia� zd��y� z powrotem.
�mierdzieli oboje. Zar�wno jej pielucha, jak i jego spodnie wymaga�y prania.
Zawin�� brudn� pieluch� w resztki kurtki, a dziecko opatuli� swoim kombinezonem.
Wzi�� karabin, dwie puste mena�ki oraz zawini�tko z brudami i wyruszy� w drog�.
Nagle dziecko odezwa�o si� cienkim g�osem. W pierwszej chwili Roger pomy�la�, �e
mu si� wydaje. Odwr�ci� si� i zobaczy�, �e ma�a granatowa buzia otwiera si� i
zamyka, wydaj�c drobne piski, podobne troch� do pisku myszy.
Wtedy po raz pierwszy us�ysza� jej p�acz.
Pomy�la� o tym, jak sama sp�dzi�a tu noc. Czy zdawa�a sobie spraw�, �e nie mia�
zamiaru jej porzuci�? Czy wiedzia�a, �e nie porzuca� jej tak�e teraz? Odwr�ci�
si� teraz do dziecka, uginaj�c si� pod ci�arem broni. Czu� si� taki zm�czony.
- Gu, gu, Maria - zagaworzy� do niej. - Wydawa�o mi si�, �e masz zdolno�ci
telepatyczne. Chyba wiesz, �e nie mam zamiaru ci� zostawi�?
Po�o�y� sw�j �adunek i z powrotem usiad� na skalnej p�ce. Podni�s� dziewczynk�
i pog�aska� j�. By�a tak ci�ka, �e bola�y go r�ce, kiedy j� trzyma�. Jak to
mo�liwe, �eby takie ma�e dziecko tak du�o wa�y�o?
- Musz� i��, Mario - powiedzia�. - Potrzeba nam wody, bez niej zginiemy.
Nied�ugo wr�c�.
Przesta�a p�aka� i wydawa�o si�, �e na niego patrzy. Wiedzia�, �e nie chce, aby
odszed�. Czu� to r�wnie wyra�nie, jak nieregularne bicie w�asnego serca i to, �e
znowu zaczyna mu si� kr�ci� w g�owie.
To minie. Od�o�y� dziewczynk� i podni�s� swoje rzeczy.
- Musz� i�� - powt�rzy�.
Wsta� i nagle ziemia zata�czy�a pod nim. Upad�.
Strzelba wysun�a mu si� z r�k, potem nie czu� ju� nic.
Kiedy otworzy� oczy, jar pogr��y� si� ju� w cieniu, �wiat�o dnia przybra�o kolor
z�otoczerwony. By�o p�no.
Ponad nim, na p�ce le�a�o dziecko. Oddycha�o jako� dziwnie, p�ytko i z
wysi�kiem.
A potem us�ysza� inny d�wi�k: g��boki, gard�owy pomruk. Ci�kie st�panie jasnych
�ap, oddech jak gor�cy wiatr, oczy jak dwa p�omienie - to by�y oczy z jego snu.
Zwierz� by�o jaskrawe i wielkie, �wieci�o w p�mroku jak ognisko: kr�l tygrys�w,
arcytygrys.
Tygrys, tygrys, tygrysie oczy,
p�on� jak ogie� w�r�d ciemnej nocy...
Z g�ry us�ysza� znowu nieregularny oddech dziecka. Potem westchnienie.
Sylwetka tygrysa miga�a jak gasn�ca �wieca.
Czy by�o to tylko z�udzenie, czy jaka� inna rzeczywisto��? Mo�e Maria
sprowadzi�a to zwierz�? Albo je stworzy�a? Dlaczego?
Mo�e wcale nie �ni�, kiedy widzia� go za pierwszym razem. Mo�e tygrys by� przy
nim i strzeg� go przez ca�y czas choroby; nie dopuszcza� do niego zdzicza�ych
ps�w, drapie�c�w.
Mo�e on w�a�nie ocali� Rogerowi �ycie.
Teraz ju� ci� nie potrzebuj�, powiedzia� mu bez s��w. Nie �pi� i wydaje mi si�,
�e wyzdrowiej�.
Na jego oczach zwierz� znikn�o.
Nie bez b�lu zdo�a� stan�� na nogi. Podni�s� swoje rzeczy i z powrotem wspi��
si� na p�k� skaln�. �mierdz�ce zawini�tko zostawi� poni�ej, na ziemi. Teraz i
tak by�o ju� za p�no, �eby i�� po wod�. B�dzie musia� p�j�� jutro.
Maria mia�a zamkni�te oczy. Po�o�y� si� obok niej i przytuli� j�, �eby jej by�o
cieplej. Kiedy tygrys znik�, trudno mu by�o uwierzy�, �e istnia� naprawd�. Czy
naprawd� ona go przywo�a�a? Czy naprawd� ocali�a mu �ycie?
Pojawili si� w jaki� czas po zapadni�ciu zmroku. Us�ysza� odg�osy, zanim jeszcze
cokolwiek zobaczy�: r�enie koni, kamienie osuwaj�ce si� spod kopyt.
Noc by�a jasna, o�wietlona po��wk� ksi�yca. Widzia�, �e Maria ma oczy otwarte:
jasne i opalizuj�ce. Nie spa�a, ale le�a�a bez ruchu.
Spr�bowa� si� poruszy� - i nie m�g�. Jego cia�o by�o bezw�adne i bezu�yteczne.
Nie mia� czucia w r�kach ani w nogach. M�g� porusza� oczami, ale nie by� w
stanie poruszy� j�zykiem, nawet na tyle, aby zwil�y� zaschni�te usta. W jego
�wiadomo�� zacz�a si� wkrada� panika, szydz�c z jego bezsilno�ci. Czy�by to by�
jaki� nieprzewidziany efekt dzia�ania wirusa?
Ko� parskn��, tym razem bli�ej. Roger wysila� wzrok, a� uda�o mu si� dojrze�
wej�cie do jaru.
Wtedy ich spostrzeg�.
Zag��biali si� kolejno w jar, jeden za drugim: mali je�d�cy spowici w czer�, na
czterech koniach, szaro-czarno-bia�ych w �wietle ksi�yca.
Jeden z je�d�c�w zatrzyma� si� przy p�ce skalnej. Ponad czarn� opo�cz�
za�wieci�y zwierz�ce, pozbawione bia�ek oczy. Przybysz wyci�gn�� r�ce i wyrwa�
Mari� z bezw�adnych ramion Rogera.
Porusza� si� bez l�ku, nie oczekuj�c �adnego oporu z jego strony. Jak gdyby
wiedzia�, �e ten nie b�dzie m�g� z nim walczy�.
Czego od niej chcesz? - zapyta� Roger bez s��w. Czy b�dziesz o ni� dba� tak, jak
dba�aby Rosita?
Nie by�o odpowiedzi.
Konie cicho zar�a�y i jak duchy opu�ci�y jar. Zosta� sam.
Pos�a� swe my�li w �lad za Mari�. Przyjd� po ciebie, je�li b�dziesz mnie
potrzebowa�; nie wiem, w jaki spos�b, ale przyjd�. Pami�taj o mnie.
Nie oczekiwa�, �e go us�yszy.
Zdawa�o mu si�, �e min�o kilka godzin, zanim parali� wreszcie ust�pi�. Najpierw
poczu� mrowienie w d�oniach i w palcach st�p, potem wr�ci�a mu zdolno��
prze�ykania, a potem przez kr�tk�, lecz morderczo ci�gn�c� si� w niesko�czono��
chwil� - znowu nic. P�niej uda�o mu si� poruszy� g�ow�. Nie by� to wi�c trwa�y
parali� i nie m�g� by� skutkiem dzia�ania wirusa. To oni mu to zrobili, �eby
�atwiej im by�o zabra� Mari�.
Gdyby nie b�l, jaki odczuwa� po stracie dziewczynki, odetchn��by z ulg�.
Odwr�ci� g�ow� i patrzy� wprost na wylot jaru. Pob�yskiwa�o tam �wiat�o, ksi�yc
�wieci� jasno, mo�e nawet wystarczaj�co jasno, by p�j�� po �ladach.
Roger przez chwil� rozciera� sobie r�ce i nogi, �eby w pe�ni odzyska� w nich
czucie, potem zsun�� si� ze skalnej p�ki na ziemi� i ruszy� do wyj�cia z jaru.
Kiedy tam dotar�, zatrzyma� si�. Maria go us�ysza�a.
I odpowiedzia�a.
Budowle wyros�y po�r�d ciemnych wzg�rz niczym kwiaty po deszczu. Milcz�ce,
b�yszcz�ce i pi�kne. Na odleg�ym wzniesieniu sta� strzelisty zamek o niezwykle
zawi�ej konstrukcji, roztaczaj�c wok� srebrny blask. Na wzg�rzu poza nim wida�
by�o drapacz chmur w kszta�cie d�ojstika, po�yskuj�cy szmaragdowo, zakrzywiony,
falliczny, pot�ny. A na wzg�rzu obok Rogera wi�y si� spiralnie d�ugie schody.
Znajdowa� si� w centralnym miejscu willi, kt�rej nigdy nie zdo�a� do ko�ca
narysowa�. By� w lustrzanym pokoju, kt�rego okna wychodzi�y na ciemnogranatowy
bezkres morza i przez kt�re do wn�trza wnika� zmierzch.
A na wyspie po�r�d morza sta�o miasto; miasto strzelistych wie� i niezliczonych
�wiate�, po�yskuj�cych subtelnie jak per�y. Jego miasto.
Zastanawia� si�, czy inni jej pomogli. To niemo�liwe, aby takie ma�e dziecko
mog�o samo co� takiego zdzia�a�.
A mo�e?
To nie mia�o znaczenia. Wszystko jedno, czy to miasto by�o snem, kt�ry si�
rozwieje, czy te� cudem, w kt�rym on nigdy nie mia� ju� uczestniczy�. Maria
stworzy�a je dla niego.
To by�o jej po�egnanie.