3279

Szczegóły
Tytuł 3279
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3279 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3279 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3279 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Agatha Christie Wczesne sprawy Poirota (Prze�o�yli: Anna Rojkowska, Andrzej Milcarz) Wypadki na Balu Victory Czysty przypadek sprawi�, �e m�j przyjaciel Herkules Poirot, by�y szef belgijskich s�u�b �ledczych, zosta� zamieszany w wydarzenia w Styles. Sukces przyni�s� mu s�aw� i dlatego postanowi� zaj�� si� wy��cznie rozwi�zywaniem zagadek kryminalnych. Ja z kolei, ranny nad Somm� i zwolniony z armii, zamieszka�em razem z nim w Londynie. St�d znam z pierwszej r�ki wi�kszo�� spraw, kt�re rozwi�zywa� i dlatego zaproponowano mi, by spisa� najciekawsze. Zgodzi�em si� i uzna�em, �e nie mog� zacz�� lepiej ni� si�gaj�c po t� osobliwie pogmatwan� histori�, kt�ra swego czasu wzbudzi�a tak szerokie zainteresowanie. Mam na my�li wydarzenia na Balu Victory. Chocia� nie jest to, by� mo�e, kazus tak reprezentatywny dla specyficznych metod Poirota, jak niekt�re mniej g�o�ne sprawy, walor sensacyjno�ci, znane osoby we� zamieszane i ogromne zainteresowanie prasy sprawi�y, �e mamy tu do czynienia z cause celebre1. Od dawna �ywi� przekonanie, �e �wiat powinien zosta� powiadomiony o zwi�zku Poirota z rozwi�zaniem tej zagadki. Pewnego pi�knego wiosennego ranka siedzieli�my w apartamencie Poirota. M�j przyjaciel, jak zawsze schludny i szykowny, pochylaj�c na bok jajowat� g�ow� uwa�nie nak�ada� �wie�� pomad� na w�sy. Odrobina nieszkodliwej pr�no�ci cechowa�a Poirota, sk�din�d znanego z systematyczno�ci i zami�owania do porz�dku. Gazeta "Daily Newsmonger", kt�r� czyta�em, zsun�a si� na pod�og�, a ja pogr��y�em si� w zadumie. Wyrwa� mnie z niej g�os Poirota. - O czym tak g��boko rozmy�lasz, mon ami? - Prawd� m�wi�c zastanawia�em si� nad t� niewyja�nion� spraw� na Balu Victory. Gazety s� tego pe�ne - klepn��em d�oni� "Daily Newsmonger". - Tak? - Im wi�cej si� o tym czyta, tym bardziej tajemnicza wydaje si� ca�a rzecz! - z zapa�em podj��em temat. - Kto zabi� lorda Cronshaw? Czy �mier� Coco Courtenay tej samej nocy, ta zbie�no�� w czasie, to zwyk�a koincydencja? Czy to by� wypadek? Czy te� z rozmys�em przedawkowa�a kokain�? - zamilk�em, a po chwili rzek�em dramatycznie: - To pytania, kt�re sobie zadaj�. Poirot, ku mojej lekkiej irytacji, nie podj�� tematu. - Bez w�tpienia, nowa pomada to istny cud dla w�s�w - zamrucza� i wci�� patrzy� w lustro. Zerkn�wszy ku mnie doda� jednak po�piesznie: - No, istotnie, i jak odpowiadasz na te pytania? Zanim wszak�e zdo�a�em co� odrzec, otwar�y si� drzwi i nasza gospodyni zapowiedzia�a inspektora Jappa. Funkcjonariusz Scotland Yardu by� naszym przyjacielem i przywitali�my go ciep�o. - A, m�j stary przyjaciel Japp - zawo�a� Poirot. - Co pana do nas sprowadza? - Ot�, panie Poirot - Japp uk�oni� si� siadaj�c. - Mam spraw�, kt�ra wygl�da mi na bardzo w pa�skim typie i przyszed�em zapyta�, czy nie chcia�by pan osobi�cie si� ni� zaj��. Poirot ubolewa� wprawdzie nad fatalnym brakiem systematyczno�ci Jappa, ale mia� dobr� opini� o jego zdolno�ciach. Natomiast ja uwa�a�em, �e najwi�kszy talent inspektora polega� na subtelnej sztuce przypisywania sobie zas�ug wy�wiadczanych przez zupe�nie kogo� innego! - To sprawa z Balu Victory - namawia� Japp. - Do dzie�a Poirot, przecie� chcia�by si� pan w to w��czy�. Poirot u�miechn�� si� do mnie. - W ka�dym razie chcia�by tego m�j przyjaciel Hastings. W�a�nie rozprawia� na ten temat, n'est-ce pas, mon ami? - Pan te� mo�e si� tym zaj�� - ton Jappa brzmia� nieco protekcjonalnie. Uwa�am, �e to jest tytu� do chwa�y, zosta� wtajemniczonym w tak� spraw�. No, ale do rzeczy. Zna pan, przypuszczam, najwa�niejsze fakty, panie Poirot? - Tylko z gazet, a wyobra�nia dziennikarska bywa wybuja�a. Prosz� opowiedzie� mi t� ca�� histori�. Japp usadowi� si� wygodniej zak�adaj�c nog� na nog�. - Jak wszystkim wiadomo, w ostatni wtorek odby� si� wielki Bal Victory. Byle pota�c�wk� mieni si� teraz wielkim balem, ale ten w Colossus Hall by� prawdziwym wydarzeniem. Ca�y Londyn si� tam pokaza�, w��czaj�c w to lorda Cronshawa i jego go�ci. - Dossier Cronshawa? - przerwa� Poirot. - To znaczy, pewnie powinienem powiedzie� �yciorys, ach nie, biogram, jak wy to nazywacie. - Wicehrabia Cronshaw, pi�ty w linii, dwadzie�cia pi�� lat, bogaty, kawaler, wielki teatroman. Pojawi�y si� plotki o jego zar�czynach z pann� Courtenay z teatru Albany, znan� jako Coco, kt�ra by�a, z tego co si� m�wi, bardzo fascynuj�c� m�od� dam�. - Dobrze. Continuez! - Towarzystwo lorda Cronshawa sk�ada�o si� z pi�ciu os�b: jego wuja czcigodnego Eustace'a Beltane'a, �licznej wdowy Amerykanki Mallaby, m�odego aktora Chrisa Davidsona, jego �ony i na koniec, co nie znaczy, �e to osoba mniej wa�na, panny Coco Courtenay. By� to bal kostiumowy i ca�a ta grupa przebra�a si� za postacie ze starej w�oskiej komedii - czy jak to si� tam nazywa. - Commedia dell'arte - mrukn�� Poirot. - Wiem. - W ka�dym razie kostiumy by�y skopiowane z kolekcji porcelanowych figurek, stanowi�cych cz�� zbior�w Beltane'a. Lord Cronshaw by� Arlekinem, Beltane Poliszynelem, a jego Pulcinell� pani Mailaby. Davidsonowie mieli kostiumy Pierrota i Pierretty, a panna Courtenay, oczywi�cie, Kolombiny. Ale, ju� na pocz�tku balu, wcze�nie wieczorem czu�o si�, �e co� jest nie w porz�dku. Cronshaw by� ponury i zachowywa� si� dziwacznie. Kiedy ca�e to towarzystwo siad�o do kolacji w ma�ej zarezerwowanej sali, wszyscy zauwa�yli, �e m�ody lord nie rozmawia z pann� Courtenay. Niew�tpliwie musia�a p�aka� przed chwil� i wydawa�o si�, �e jest bliska histerii. Wszyscy m�czyli si� przy tej kolacji, a kiedy wreszcie wstali od sto�u, panna Courtenay g�o�no poprosi�a Chrisa Davidsona o odwiezienie do domu, bo "ten bal przyprawia j� o md�o�ci". M�ody aktor zawaha� si�, spojrza� na Cronshawa i w ko�cu zawr�ci� oboje do jadalni. Jednak wszelkie pr�by pogodzenia tych dwojga okaza�y si� daremne, tote� Davidson sprowadzi� taks�wk� i odwi�z� pann� Courtenay do mieszkania. Chocia� wyra�nie bardzo nieszcz�liwa, nie zwierzy�a mu si� ze swego zmartwienia, powtarzaj�c tylko w k�ko, �e postara si� by "ten Cronch jeszcze tego po�a�owa�!". To jedyny szczeg� sugeruj�cy, �e jej �mier� mog�a nie by� nieszcz�liwym wypadkiem, ale za ma�o do zbudowania jakiejkolwiek hipotezy. Zanim Davidson zdo�a� j� jako� uspokoi�, zrobi�o si� zbyt p�no, by wraca� do Colossus Hall, pojecha� wi�c prosto do swojego mieszkania w Chelsea, gdzie niebawem pojawi�a si� r�wnie� jego �ona z wiadomo�ci� o straszliwej tragedii, jaka zdarzy�a si� na balu po wyj�ciu Chrisa. Ot� lord Cronshaw wydawa� si� coraz bardziej zdenerwowany podczas imprezy. Porzuci� grono przyjaci�, prawie nikt z nich ju� go nie widzia� przez reszt� wieczoru. Ko�o p� do drugiej w nocy, tu� przed wielkim kotylionem, podczas kt�rego wszyscy zdejmuj� maski, kapitan Digby, znaj�cy przebranie lorda, spostrzeg� go w lo�y ponad sal�. - Hej, Cronch! - zawo�a� - Zejd� na d� i przy��cz si� do zabawy! Gdzie si� tam snujesz u g�ry z min� sowy? Schod� szybko, w�a�nie idzie taki stary, dobry ragtime. - Dobrze! - odpowiedzia� Cronshaw. - St�j tam i czekaj na mnie, bo inaczej nigdy nie odnajd� ci� w t�umie - odwr�ci� si� i znikn�� z lo�y. Kapitan Digby, kt�remu towarzyszy�a pani Davidson, czeka�. Minuty mija�y, a lord Cronshaw si� nie pojawia�. W ko�cu Digby zniecierpliwi� si�: - Czy ten bufon my�li, �e b�dziemy na niego czeka� ca�� noc? Pani Mailaby, kt�ra podesz�a do nich wyja�nili, co si� dzieje. - Ach, bo on - wykrzykn�a �ywo pi�kna wdowa - jest tej nocy jak nied�wied�, kt�rego rozbola� �eb. Chod�my go szuka�. Zacz�li, ale bez rezultatu, a� do chwili, gdy pani Mailaby przysz�o na my�l, �e mo�e lord znajdzie si� w sali, w kt�rej przed godzin� jedli kolacj�. Ruszyli tam, ale wszed�szy stan�li jak wryci. Arlekin le�a� rozci�gni�ty na pod�odze, z no�em sto�owym wbitym w serce! Japp przerwa�, a Poirot skin�� g�ow� i tonem znawcy powiedzia�: - Une belle affaire!2 I nie ma �ladu, kt�ry wskazywa�by na sprawc� czynu? No, jak�e m�g�by by�! - Wi�c - podj�� inspektor - ju� pan zna spraw�. To by�a podw�jna tragedia. Nast�pnego dnia we wszystkich gazetach pojawi�y si� odpowiednie tytu�y i kr�tkie doniesienia, �e popularn� aktork� pann� Courtenay znaleziono martw� w jej w�asnym ��ku. �mier� nast�pi�a na skutek przedawkowania kokainy. Ale czy by� to wypadek, czy samob�jstwo? Pokoj�wka wezwana na przes�uchanie stwierdzi�a, �e panna Courtenay z pewno�ci� bra�a narkotyki, tote� domniemanie o przypadkowej �mierci wydaje si� uzasadnione. Niemniej nie mo�na nie bra� pod uwag� wersji samob�jstwa. Dodatkowo komplikuje przyczyn� tej �mierci niemo�no�� poznania przyczyn k��tni tej pary poprzedniego wieczoru. Przy okazji, przy nieboszczyku znaleziono ma�e, emaliowane pude�eczko. Napis z diament�w uk�ada� si� na nim w imi� Coco. Do po�owy wype�nione by�o kokain�. Pokoj�wka rozpozna�a puzderko jako w�asno�� panny Courtenay, kt�ra prawie zawsze nosi�a je przy sobie; szybko sta�a si� niewolnic� na�ogu. - A czy sam lord Cronshaw by� narkomanem? - Na pewno nie. Mia� niezwykle surowe pogl�dy w tej kwestii. Poirot kiwa� g�ow� w zadumie: - Skoro jednak puzderko znaleziono przy nim, musia� wiedzie�, �e panna Courtenay bierze narkotyki. Taki wniosek sam si� narzuca, prawda, m�j poczciwy Japp? - Ach! - powiedzia� niezbyt zdecydowanie inspektor. A co pan o tym my�li? - Nie znalaz� pan �adnego �ladu, jakiegokolwiek tropu, o kt�rym nie by�o jeszcze mowy? - Owszem, jest co� - Japp wyj�� z kieszeni ma�y pompon ze szmaragdowozielonego jedwabiu i wr�czy� Poirotowi. Kilka poszarpanych nitek zwisa�o, jakby zosta� gwa�townie urwany. - Znale�li�my to w mocno zaci�ni�tej d�oni nieboszczyka - wyja�ni� inspektor. Poirot odda� pompon Jappowi bez s�owa i spyta�: - Czy lord Cronshaw mia� jakich� wrog�w? - Nic nam nie wiadomo o �adnych wrogach. Wydawa� si� popularny w swoim �rodowisku. - Kto odnosi korzy�ci z jego �mierci? - Czcigodny Eustace Beltane, wuj denata dziedziczy tytu� i maj�tek. S� dwa fakty, kt�re mog� kierowa� pewne podejrzenia na niego. Kilka os�b s�ysza�o gwa�town� sprzeczk� w tej ma�ej sali jadalnej, a Eustace by� jednym z k��c�cych si�. Widzi pan, n� porwany ze sto�u wydaje si� wiarygodnym narz�dziem morderstwa pope�nionego w odruchu gniewu czy nienawi�ci. - A co pan Beltane m�wi o tym? - Twierdzi, �e beszta� jednego z kelner�w, kt�ry by� pijany. Poza tym mia�o si� to dzia� bli�ej pierwszej ni� p� do drugiej, a zeznanie kapitana Digby dok�adnie okre�la czas. Min�o tylko kilkana�cie minut od jego rozmowy z Cronshawem do odnalezienia cia�a. - W ka�dym razie pan Beltane w przebraniu Poliszynela mia� garb i �abot? - Tak szczeg�owo nie znam kostium�w - Japp popatrzy� z zaciekawieniem na Poirota. - Nie bardzo zreszt� rozumiem, co to ma do rzeczy? - Nie rozumie pan? - w u�miechu Poirota by�a szczypta kpiny, jego oczy ja�nia�y zielonym blaskiem, kt�ry tak dobrze nauczy�em si� rozpoznawa�: - W tej ma�ej sali by�y zas�ony, prawda? - Tak, ale... - A za nimi tyle miejsca, �e kto� m�g�by si� ukry�? - Tak, rzeczywi�cie, jest tam niewielka wn�ka, ale sk�d pan o tym wie, Poirot, przecie� nie by�o tam pana? - Nie, m�j drogi Japp. Te zas�ony wzi��em z g�owy. Bez nich ten dramat jest nieracjonalny. A dramat zawsze musi mie� jak�� logik�. Ale prosz� mi powiedzie�, czy nie wezwano lekarza? - Oczywi�cie, natychmiast. Tylko �e on nie mia� ju� nic do roboty. �mier� musia�a by� natychmiastowa. Poirot pokiwa� g�ow� troch� niecierpliwie. - Tak, tak, rozumiem. I lekarz stwierdzi� zgon, prawda? - Tak. - Czy nie powiedzia� czego� o dziwnych symptomach - czy w wygl�dzie cia�a by�o co�, co go uderzy�o jako nienormalne? Japp popatrzy� zdziwiony na detektywa. - Tak, panie Poirot. Nie wiem, do czego pan zmierza, ale lekarz wspomnia� o napi�ciu i zesztywnieniu ko�czyn, czego przyczyny nie umia� odgadn��. - Aha! - wykrzykn�� Poirot - Aha! Mon Dieu! Japp, to daje do my�lenia, prawda? Widzia�em, �e inspektorowi z ca�� pewno�ci� nie da�o to do my�lenia: - Je�eli my�li pan o truci�nie, to kt� na tym �wiecie najpierw by cz�owieka tru�, a potem wbija� w niego n�? - Rzeczywi�cie, by�oby to absurdalne - zgodzi� si� Poirot. - A teraz, czy jest co�, co chcia�by pan zobaczy�? Gdyby pragn�� pan ogl�dn�� sal�, w kt�rej znaleziono cia�o... Poirot machn�� r�k�. - Nie, absolutnie nie chc�. Powiedzia� mi pan o jedynej rzeczy, kt�ra mnie tu interesuje: o pogl�dach lorda Cronshawa na spraw� u�ywania narkotyk�w. - A wi�c niczego nie chce pan zobaczy�? - Tylko jedno. - Co takiego? - Komplet porcelanowych figurek, z kt�rych skopiowane zosta�y kostiumy. Japp patrzy� zdumiony. - No, jest pan dziwny! - Mo�e mi pan to zorganizowa�? - Je�li pan chce, prosz� zagl�dn�� na Berkeley Square. Pan Beltane, czy jego lordowska mo��, jak powinienem teraz m�wi�, z pewno�ci� nie b�dzie mia� nic przeciw temu. Natychmiast wzi�li�my taks�wk�. Nowego lorda Cronshaw nie by�o w domu, ale Japp wyrazi� �yczenie, aby zaprowadzono nas do "gabinetu chi�skiego", w kt�rym przechowywano porcelanow� kolekcj�. Inspektor rozgl�da� si� dooko�a do�� bezradnie. - Nie mam poj�cia, jak znajdzie pan te, kt�rych potrzebuje. Ale Poirot ju� przystawia� krzes�o do kominka i wskoczy� na nie lekko jak kot. Nad lustrem, na niewielkiej p�ce sta�o sze�� figurek z chi�skiej porcelany. Poirot obejrza� je bardzo uwa�nie, wyg�aszaj�c przy tym par� uwag. - Les voila!3 Stara komedia w�oska. Trzy pary! Arlekin i Kolombina, Pierrot i Pierrette - bardzo delikatni w bieli i zieleni oraz Poliszynel i Pulcinella we fioletach i ��ci. Bardzo staranna robota, w kostiumie Poliszynela falbanki, kryzy, garb, cylinder. Tak jak my�la�em, bardzo staranna. Odstawi� figurki na miejsce i zeskoczy� z krzes�a. Wzrok Jappa zdradza�, �e niewiele rozumie, poniewa� jednak Poirot najwyra�niej nie mia� zamiaru niczego wyja�nia�, inspektor stara� si� robi� dobr� min�. Zbierali�my si� w�a�nie do wyj�cia, gdy wszed� pan domu i Japp dokona� koniecznej prezentacji. Sz�sty wicehrabia Cronshaw by� eleganckim m�czyzn� ko�o pi��dziesi�tki, o twarzy nosz�cej �lady zepsucia. Najwyra�niej podstarza�y rozpustnik, nieco zblazowany pozer. Poczu�em do niego natychmiastow� niech��. Przywita� nas dosy� �askawie, informuj�c, �e wiele s�ysza� o talentach Poirota i oddaje si� do naszej dyspozycji. - Wiem, �e policja robi wszystko, co mo�e - powiedzia� Poirot. - Obawiam si� jednak powa�nie, �e zagadka �mierci mojego siostrze�ca nigdy nie zostanie wyja�niona. Ta ca�a sprawa wygl�da bardzo tajemniczo. - Pa�ski siostrzeniec nie mia� wrog�w? Nie wie pan o jakim�? - Poirot obserwowa� go uwa�nie. - Nie mia� �adnych. Tego jestem pewien - przerwa�, a po chwili doda�: - Je�eli s� jeszcze jakie� pytania, kt�re chcia�by pan zada�... - Tylko jedno - g�os Poirota by� powa�ny. - Kostiumy zosta�y wykonane dok�adnie na wz�r pa�skich figurek? - W najdrobniejszych szczeg�ach. - Dzi�kuj� panu, milordzie. To wszystko, co do czego chcia�em by� pewien. �ycz� panu dobrego dnia. - I co dalej? - spyta� Japp, gdy szli�my spiesznie ulic�. - Musz� z�o�y� raport w Scotland Yardzie, wie pan przecie�. - Bien! Nie b�d� pana zatrzymywa�. Mam jedn� drobn� spraw�, kt�r� musz� si� zaj��, a potem... - Tak? - Historia b�dzie zako�czona. - Czy�by? Niemo�liwe! Pan wie, kto zabi� lorda Cronshaw? - Parfaitement4. - Kto? Eustace Beltane? - Ach, mon ami, pan zna moj� drobn� s�abo��! Zawsze chc� trzyma� nici w r�kach do ostatniej chwili. Ale nie ma obaw. Ujawni� wszystko, kiedy nadejdzie czas. Nie chc� jednak przypisywa� sobie zas�ug - sprawa b�dzie pa�ska, pod warunkiem, �e pozwoli mi pan rozegra� denouement5 w m�j w�asny spos�b. - Taki uk�ad jest fair - zgodzi� si� Japp. - To znaczy, je�li denouement kiedykolwiek nast�pi! Ale widz�, �e nabra� pan wody w usta, prawda? Wi�c do zobaczenia. Id� do Scotland Yardu. Ruszy� pieszo ulic�, a Poirot u�miechn�� si� i zatrzyma� przeje�d�aj�c� taks�wk�. - Dok�d teraz jedziemy? - spyta�em �ywo zaciekawiony. - Do Chelsea, zobaczy� si� z Davidsonami. Poda� adres kierowcy. - Co my�lisz o nowym lordzie Cronshaw? - spyta�em. - A co s�dzi o nim m�j dobry przyjaciel Hastings? - Instynktownie mu nie ufam. - My�lisz, �e ten wuj jest tu szwarccharakterem z bajki? - A ty nie? - Wed�ug mnie, by� dla nas niezwykle uprzejmy - odpowiedzia� wymijaj�co Poirot. - Bo mia� powody! Poirot spojrza� na mnie, ze smutkiem pokiwa� g�ow� i pomrucza� co�, co zabrzmia�o jak: - "�adnej logiki". Apartament Davidson�w znajdowa� si� na trzecim pi�trze budynku. Powiedziano nam, �e pan Davidson wyszed�, ale pani jest w domu. Zostali�my wprowadzeni do d�ugiego, niskiego pokoju z jaskrawymi, orientalnymi draperiami. W dusznym powietrzu dominowa� zapach kadzide�ka. Pani Davidson wysz�a do nas niemal natychmiast - ma�e, blade stworzenie, kt�rego krucho�� wzbudza�aby wsp�czucie i odruch lito�ci, gdyby nie b�ysk przebieg�o�ci w jasnych, niebieskich oczach. Pokiwa�a smutno g�ow�, gdy Poirot wyja�ni� pow�d naszej wizyty. - Biedny Cronch i r�wnie biedna Coco! Oboje tak za ni� przepadali�my i jej �mier� to dla nas straszny szok. O co chc� mnie panowie prosi�? Czy naprawd� jeszcze raz musz� prze�ywa� ten straszny wiecz�r? - Och, madame, prosz� mi wierzy�, nie chcia�bym nara�a� pani na jak�kolwiek przykro�� bez potrzeby. W gruncie rzeczy inspektor Japp powiedzia� mi wszystko, co istotne. Pragn��bym tylko zobaczy� kostium, kt�ry mia�a pani na balu tej nocy. Dama wygl�da�a na troch� zaskoczon�, a Poirot ci�gn�� potoczy�cie: - Pracuj� wed�ug systemu obowi�zuj�cego w moim kraju. Tam zawsze "rekonstruujemy" zbrodni�. Mo�liwe, �e b�d� musia� prosi� wszystkich o dok�adn� representation6 , a wtedy, prosz� zrozumie�, kostiumy b�d� niezb�dne. Pani Davidson wci�� zdawa�a si� mie� w�tpliwo�ci: - S�ysza�am o rekonstruowaniu wydarze�, oczywi�cie, nie wiedzia�am jednak, �e odtwarzacie a� tak drobne szczeg�y. Ale zaraz przynios� sukni�. Opu�ci�a pok�j, ale wr�ci�a prawie natychmiast, nios�c na r�kach wytworn� bia�ozielon�, satynow� sukni�. Poirot wzi�� j� od pani Davidson, obejrza� i odda� z uk�onem. - Merci, madame! Widz�, �e mia�a pani pecha i straci�a jeden z zielonych pompon�w, ten z ramienia. - Tak, urwa� si� na balu. Podnios�am go i da�am biednemu lordowi Cronshaw, �eby przechowa�. - To by�o po kolacji? - Tak. - Zapewne, nied�ugo przed tragedi�? Lekki b�ysk niepokoju przemkn�� przez wyblak�e oczy pani Davidson, kt�ra odpowiedzia�a po�piesznie: - Och, nie, d�ugo przed. Bardzo kr�tko po kolacji w gruncie rzeczy. - Rozumiem. I to ju� wszystko. Nie b�d� pani d�u�ej m�czy�, bonjour, madame. - Zatem - powiedzia�em, gdy wyszli�my z budynku - zagadka zielonego pompona si� wyja�ni�a. - W�tpi�. - Dlaczego? Co masz na my�li? - Widzia�e�, �e ogl�da�em t� sukni�, Hastings? - Oczywi�cie... - Eh bien, pompon, kt�rego brakowa�o, nie zosta� urwany, jak m�wi�a ta pani. Przeciwnie, zosta� odci�ty, m�j przyjacielu, odci�ty no�yczkami. Wszystkie nitki s� r�wniutkie. - O rany! - j�kn��em. - To si� robi coraz bardziej skomplikowane. - Przeciwnie - odpowiedzia� beznami�tnym tonem detektyw - to robi si� coraz prostsze. - Poirot - krzykn��em - zamorduj� ci� kt�rego� dnia! Tw�j zwyczaj traktowania wszystkiego jako rzeczy bardzo prostych jest w najwy�szym stopniu irytuj�cy. - Ale kiedy wyja�niam, mon ami, czy� nie jest to zawsze absolutnie proste? - Jest. I to w�a�nie irytuje najbardziej. Wtedy widz�, �e mog�em przecie� sam na to wpa��. - Pewnie, �e m�g�by�, Hastings, m�g�by�. Gdyby� tylko zada� sobie trud uporz�dkowania my�li! Bez metody... - Tak, tak - przytakn��em po�piesznie, bo a� za dobrze wiedzia�em, jak wymowny staje si� Poirot, gdy zacznie rozprawia� na sw�j ulubiony temat. - Powiedz mi, jaki b�dzie nasz nast�pny krok? Naprawd� zamierzasz przeprowadzi� rekonstrukcj� zbrodni? - Koniecznie. Powiedzmy, �e dramat jest ju� zako�czony, ale chc� zaproponowa� dodanie arlekinady. Poirot zaplanowa� tajemnicze przedstawienie na najbli�szy wtorek. Przygotowania ogromnie mnie zaintrygowa�y. Po jednej stronie pokoju rozpostarto bia�y ekran, flankowany z obu stron przez ci�kie kotary. Przyszed� m�czyzna z jakim� sprz�tem o�wietleniowym, a za nim aktorzy, kt�rzy znikli w sypialni Poirota, przystosowanej do roli garderoby. Kr�tko przed �sm� pojawi� si� Japp w niezbyt radosnym nastroju. Utwierdzi�em si� w przekonaniu, �e z trudem akceptuje plan Poirota, nieco melodramatyczny, jak wszystkie jego pomys�y. Ale, jak twierdzi m�j przyjaciel, nie mo�e zaszkodzi� �ledztwu i zaoszcz�dzi nam prawdopodobnie sporo problem�w. Bardzo sprytnie post�puje w tej sprawie - pomy�la�em. Szed�em tym samym tropem, oczywi�cie. Czu�em instynktownie, �e Japp nagina tu prawd�, jednak obieca�em, �e pozwol� mu odegra� wszystko po swojemu. Rozmy�lania przerwa�o mi wej�cie zaproszonych go�ci. Pierwszy przyby� jego lordowska mo�� w towarzystwie pani Mailaby, kt�r� zobaczy�em po raz pierwszy. Ta pi�kna, ciemnow�osa kobieta wygl�da�a na wyra�nie zdenerwowan�. Po nich pojawili si� Davidsonowie. Chrisa Davidsona r�wnie� widzia�em po raz pierwszy. By� to przystojny, wysoki brunet, niewymuszenie elegancki, poruszaj�cy si� z aktorskim zawodowym wdzi�kiem. Siedzenia dla widz�w, zgodnie z �yczeniem Poirota, zwr�cone by�y ku jasno o�wietlonemu ekranowi. Pogaszono lampy, ekran by� wi�c jedynym iluminowanym elementem w pomieszczeniu. G�os Poirota dobiega� z mroku. - Panowie, panie, s�owo wyja�nienia. Przed ekranem przesunie si� po kolei sze�� postaci. S� wam znane. Pierrot i jego Pierrette, b�azen Poliszynel i elegancka Pulcinella, pi�kna, ta�cz�ca lekko Kolombina i chochlik Arlekin niewidzialny dla cz�owieka! Po tym wprowadzeniu rozpocz�o si� przedstawienie. Kolejno wszystkie postacie wspomniane przez Poirota przep�ywa�y przed ekranem, zatrzymywa�y si� na moment, a nast�pnie znika�y. Zapalono lampy i z r�nych stron da�y si� s�ysze� westchnienia ulgi. Wszyscy byli zdenerwowani, bali si� czego� niewiadomego. Wydawa�o mi si�, �e przedsi�wzi�cie zupe�nie spali�o na panewce. Je�eli zbrodniarz by� w�r�d nas i Poirot oczekiwa�, �e za�amie si� na sam widok znajomej postaci, to ca�y plan zako�czy� si� druzgoc�c� kl�sk� - co by�o zreszt�, moim zdaniem, do przewidzenia. Mimo to Poirot nie wydawa� si� ani odrobin� zaniepokojony. Wyszed�, promieniej�cy, na �rodek. - A teraz, panowie i panie, czy byliby�cie tacy dobrzy i powiedzieli mi po kolei, czym jest to, co w�a�nie zobaczyli�my? Zechce pan zacz��, milordzie? Cronshaw wygl�da� na zak�opotanego: - Obawiam si�, �e nie w pe�ni rozumiem. - Prosz� mi po prostu powiedzie�, co pan widzia�. - Ja... no... wi�c, powiedzia�bym, �e widzia�em sze�� os�b przechodz�cych przed ekranem przebranych za postaci ze starej komedii w�oskiej lub, no... za nas, tamtej nocy. - Mniejsza o tamt� noc, milordzie - wszed� mu w s�owo Poirot. - Pierwsza cz�� pa�skiej wypowiedzi to jest to, co chcia�em us�ysze�. Madame, pani zgadza si� z lordem Cronshaw? - obr�ci� si� ku pani Mailaby. - Ja... no... tak, z pewno�ci�. - Potwierdza pani, �e widzia�a sze�� postaci reprezentuj�cych star� komedi� w�osk�? - No oczywi�cie. - Panie Davidson? Pan r�wnie�? - Tak - Pani? - Tak. - Hastings? Japp te�? Wszyscy si� z tym zgadzaj�? Popatrzy� na nas, przyblad�y troch�, a oczy zrobi�y mu si� zielone jak u kota. - A jednak - wszyscy si� mylicie! W�asne oczy was ok�amuj�, tak jak ok�amywa�y w t� noc na Balu Victory. Widzie� co� na w�asne oczy, jak to si� m�wi, nie zawsze oznacza - widzie� prawd�. Trzeba patrze� oczami rozumu, trzeba u�ywa� tych ma�ych, szarych kom�rek! Dowiedzcie si� zatem, �e tego wieczoru i tamtej nocy na Balu Victory widzieli�my nie sze��, ale pi�� postaci! Sp�jrzcie! Lampy zgas�y ponownie. Jaka� sylwetka pojawi�a si� przed ekranem - Pierrot! - Kto to jest? - spyta� Poirot. - Czy to Pierrot? - Tak - krzykn�li�my wszyscy. - Popatrzcie jeszcze raz! Szybkim ruchem m�czyzna zrzuci� z siebie lu�ny kostium Pierrota. I oto w centralnym punkcie, pob�yskuj�c cekinami, stan�� Arlekin! W tym samym momencie rozleg� si� krzyk i �oskot przewracanego krzes�a. - Przekl�ty! - warkn�� Davidson. - Przekl�ty! Jak to zgad�e�? Po chwili da� si� s�ysze� szcz�k zatrzaskiwanych kajdanek i spokojny, urz�dowy g�os Jappa. - Aresztuj� pana, Christopherze Davidson, pod zarzutem zamordowania wicehrabiego Cronshawa. Wszystko, co pan powie, mo�e by� u�yte przeciw panu. Kwadrans p�niej podawano lekk�, wyszukan� kolacj� i Poirot z twarz� promieniej�c� go�cinno�ci� odpowiada� na nasze niecierpliwe pytania. - To by�o bardzo proste. Okoliczno�ci, w jakich zosta� znaleziony zielony pompon, od razu sugerowa�y, �e musia� on by� urwany od kostiumu mordercy. Wykluczy�em Pierrette (poniewa� wbicie no�a sto�owego wymaga znacznej si�y) i skupi�em si� na Pierrocie jako podejrzanym. Ale Pierrot opu�ci� bal prawie dwie godziny przed pope�nieniem morderstwa. Musia� wi�c albo powr�ci� p�niej, aby zabi� lorda Cronshaw, albo - Eh bien7 , zabi� go przed wyj�ciem! Czy to niemo�liwe? Kto widzia� lorda po kolacji tego wieczoru? Tylko pani Davidson, kt�rej zeznanie, podejrzewam, by�o �wiadomie zmy�lone w celu wyt�umaczenia braku pompona. A pompon oczywi�cie odci�a od w�asnej sukni, �eby dosztukowa� go do kostiumu m�a. Wobec tego Arlekin widziany w lo�y o pierwszej trzydzie�ci musia� by� ju� "podmieniony". Przez chwil�, wcze�niej, rozwa�a�em mo�liwo��, �e to pan Beltane jest sprawc�. Ale przy specyfice jego kostiumu zdublowanie r�l Poliszynela i Arlekina by�o naprawd� niemo�liwe. Z drugiej strony, dla Davidsona, m�odego m�czyzny o mniej wi�cej tym samym wzro�cie co ofiara, w dodatku zawodowego aktora, sprawa by�a prosta. Jedna rzecz mnie dr�czy�a. Z pewno�ci� lekarz musia� zauwa�y� r�nic� mi�dzy nieboszczykiem, kt�ry jest martwy od dw�ch godzin i denatem od dziesi�ciu minut! Eh bien, lekarz to spostrzeg�! Ale przy zw�okach nie zadano mu pytania: "Od kiedy ten cz�owiek nie �yje?". Przeciwnie, lekarz zosta� poinformowany, �e zmar�ego widziano �ywym zaledwie dziesi�� minut wcze�niej. Tote� stwierdzaj�c zgon, doktor ograniczy� si� do konstatacji o nienormalnym zesztywnieniu ko�czyn, kt�rego nie umia� wyja�ni�! Teraz wszystko zdarza si� idealnie z moj� teori�. Davidson zabi� Cronshawa zaraz po kolacji, kiedy, jak pami�tacie, widziano go wprowadzaj�cego lorda z powrotem do salki. Potem odjecha� z pann� Courtenay, zostawi� j� w drzwiach mieszkania, zamiast spr�bowa� uspokoi�, jak obiecywa� i w wielkim po�piechu wr�ci� do Colossusa - ju� jednak jako Arlekin, a nie Poliszynel. Przeistoczy� si� w prosty spos�b: zdj�� kostium, kt�ry mia� na wierzchu. Wuj zmar�ego pochyli� si� do przodu, wida� by�o, �e mia� w�tpliwo�ci. - Ale, je�eli tak, musia� przyj�� na bal przygotowany do zabicia ofiary. Jaki, do licha, m�g�by mie� motyw? Motyw, to jest to, czego mi brakuje. - Ach! Tu dochodzimy do drugiej tragedii: panny Courtenay. Jeden fakt wszyscy przeoczyli. Panna Courtenay zmar�a na skutek zatrucia kokain�, ale jej porcja narkotyku pozosta�a w emaliowanej szkatu�ce znalezionej przy zw�okach lorda Cronshaw. Sk�d wi�c wzi�a dawk�, kt�ra j� zabi�a? Tylko jedna osoba mog�a jej poda� kokain� - Davidson. I to wyja�nia wszystko. Pasuje do tego jej przyja�� z t� par� i �yczenie, �eby w�a�nie Davidson odwi�z� j� do domu. Lord Cronshaw, niemal fanatyczny wr�g narkotyk�w, wiedzia�, �e panna Courtenay jest uzale�niona i podejrzewa� Davidsona o dostarczanie jej kokainy. Aktor oczywi�cie zaprzecza�, ale lord Cronshaw z determinacj� d��y� do poznania prawdy w trakcie balu. M�g�by wybaczy� nieszcz�snej dziewczynie, ale z pewno�ci� nie mia�by lito�ci dla kogo� �yj�cego z handlu narkotykami. Davidson stan�� w obliczu zdemaskowania i ruiny. Przyszed� na bal zdecydowany zamkn�� usta Cronshawowi za wszelk� cen�. - Czy zatem �mier� Coco by�a wypadkiem? - Podejrzewam, �e by� to wypadek przemy�lnie zaaran�owany przez Davidsona. Coco by�a w�ciek�a na Cronshawa. Po pierwsze, robi� jej wym�wki, a po drugie, odebra� kokain�. Davidson da� jej now� porcj� i prawdopodobnie namawia� do wzi�cia wi�kszej dawki, na z�o�� "temu Cronshawowi"! - Jeszcze jedna rzecz - spyta�em. - Nisza i kotara? Sk�d wiedzia�e�, �e tam s�? - Och, to, mon ami, by�o w tym wszystkim najprostsze. Kelnerzy wchodzili do tej ma�ej sali i wychodzili, wi�c cia�o nie mog�o le�e� na pod�odze, tam, gdzie je znaleziono. Musia�o by� jakie� miejsce na jego ukrycie. Wydedukowa�em, �e by�a to nisza zas�oni�ta kotar�. Davidson przeci�gn�� tam zw�oki, a p�niej, po zwr�ceniu uwagi na siebie w lo�y, wywl�k� na �rodek i na dobre opu�ci� Colossus Hall. To by�o jedno z jego najlepszych poci�gni��. Sprytny morderca! W zielonych oczach Poirota odczyta�em jednak bezb��dnie niewypowiedzian� uwag�: - Sprytny, ale nie a� tak sprytny jak Herkules Poirot! Przygoda kucharki z Clapham Kiedy dzieli�em mieszkanie z moim przyjacielem Herkulesem Poirotem, mia�em zwyczaj czyta� mu na g�os tytu�y z porannej gazety "Daily Blare". "Daily Blare" by� dziennikiem poluj�cym na sensacje. Wiadomo�ci o rabunkach i morderstwa nie kry�y si� tu gdzie� na ostatnich kolumnach. Przeciwnie, bi�y w oczy wielkimi tytu�ami na pierwszej stronie. URZ�DNIK BANKOWY ZNIKN�� WRAZ Z PAPIERAMI WARTO�CIOWYMI OPIEWAJ�CYMI NA PI��DZIESI�T TYSI�CY FUNT�W - czytam. M�� W�O�Y� G�OW� DO KUCHENKI GAZOWEJ. NIESZCZʌLIWE �YCIE RODZINNE. ZAGINIONA MASZYNISTKA. �ADNA DWUDZIESTOJEDNOLETNIA DZIEWCZYNA. GDZIE JEST EDNA FIELD? - Tyle masz tu do wyboru, Poirot. Urz�dnik bankowy, kt�ry si� ulotni�, tajemnicze samob�jstwo, zaginiona maszynistka - na co si� zdecydujesz? Przyjaciel by� w pogodnym nastroju. Lekko potrz�sn�� g�ow�. - �adna z tych rzeczy mnie nie poci�ga, mon ami. Dzisiaj mam ch�� na s�odkie nier�bstwo. Tylko bardzo interesuj�cy problem m�g�by mnie skusi� i podnie�� z fotela. Widzisz, mam kilka osobistych spraw do za�atwienia. - Na przyk�ad jakich? - Moja garderoba, Hastings. Je�eli si� nie myl�, na moim nowym szarym garniturze jest t�usta plama, wprawdzie tylko jedna, ale dla mnie to wystarczaj�co du�e zmartwienie. Nast�pnie p�aszcz zimowy - trzeba go przesypa� naftalin�. I uwa�am, tak, uwa�am, �e ju� najwy�szy czas przystrzyc w�sy, a potem na�o�y� na nie pomad�. - No tak - powiedzia�em podchodz�c do okna - ale w�tpi�, �eby� zdo�a� wykona� ten szale�czy program. Kto� dzwoni do drzwi. Masz klienta. - Je�li nie jest to sprawa wagi pa�stwowej, nawet jej nie tkn� - o�wiadczy� solennie Poirot. Chwil� p�niej nasze zacisze domowe sta�o si� terenem inwazji t�giej rumianej damy, ziej�cej ci�ko w wyniku po�piesznej wspinaczki po schodach. - To pan jest Poirot? - spyta�a opadaj�c na fotel. - Tak, madame, jestem Herkules Poirot. - Ani troch� nie wygl�da pan tak, jak sobie wyobra�a�am - dama przypatrywa�a mu si� raczej z dezaprobat�. - Czy pan p�aci gazetom, �eby pisa�y, jakim sprytnym jest detektywem, czy one tak same z siebie? - Madame! - poderwa� si� Poirot. - Przepraszam, jestem pewna, �e pan nie p�aci, ale wiadomo, jakie s� gazety w obecnych czasach. Zaczyna si� czyta� ciekawy artyku� pt. Co panna m�oda powiedzia�a swojej niezam�nej przyjaci�ce, a tu w ko�o o tym, jaki szampon nale�y kupowa� w perfumerii. Wsz�dzie ta reklama. No, ale nie obrazi� si� pan, mam nadziej�? Ju� m�wi�, czego od pana oczekuj�. Chc�, �eby pan znalaz� moj� kuchark�. Poirot gapi� si� na ni�, widzia�em, �e chocia� raz zapomnia� j�zyka w g�bie. Odwr�ci�em si�, nie mog�c powstrzyma� �miechu. - Wszystko dlatego, �e za du�o im si� daje - ci�gn�a dama. - W g�owach tych s�u��cych zaszczepia si� takie pomys�y, �e b�d� maszynistkami i nie wiadomo kim jeszcze. Trzeba z tym sko�czy�, m�wi�. Chcia�abym wiedzie�, na co mo�e si� skar�y� moja s�u�ba; raz w tygodniu wolne popo�udnie i wiecz�r, co druga niedziela wolna, pranie nosi si� do praczki, jedz� to samo co my, a w naszym domu nigdy nie ma margaryny, tylko i wy��cznie najlepsze mas�o. Zrobi�a pauz� dla zaczerpni�cia oddechu i Poirot wykorzysta� t� okazj�. Poderwa� si� na r�wne nogi i odezwa� wynios�ym tonem: - Obawiam si�, �e pani pomyli�a adres, madame. Nie zajmuj� si� badaniami warunk�w pracy s�u�by domowej. Jestem prywatnym detektywem. - Wiem o tym. - Czy� nie powiedzia�am, �e chc�, aby pan odnalaz� moj� kuchark�? Wysz�a z domu w �rod� nie m�wi�c mi ani s�owa i nie ma jej do tej pory. - Przykro mi madame, ale tego typu spraw nie tykam. �ycz� pani mi�ego dnia. Kobieta prychn�a z oburzeniem. - Ach tak, m�j mi�y panie? Nie b�dzie si� pan zni�a�, czy tak? Dla pana tylko rz�dowe tajemnice i klejnoty hrabianek? Pozwoli pan powiedzie� sobie, �e dla kobiety mojego stanu s�u��ca jest r�wnie wa�na jak diadem ksi�niczki. Wszystkie nie mo�emy by� pi�knymi paniami, kt�re przystrojone w diamenty i per�y rozje�d�aj� si� swoimi autami. Dobra kucharka to dobra kucharka i kiedy si� j� traci, to tyle samo znaczy, co postradanie pere� przez jak�� pi�kn� lady. Przez chwil� wydawa�o si�, �e Poirot nie wie, co w nim silniejsze: poczucie godno�ci czy poczucie humoru. W ko�cu roze�mia� si� i usiad�. - Madame, pani ma racj�, a ja si� myl�. Pani uwagi s� s�uszne i �wiadcz� o inteligencji. Ta sprawa b�dzie precedensem. Nigdy jeszcze nie polowa�em na zaginionego domownika. Naprawd� jest to problem o znaczeniu pa�stwowym, czego ��da�em od losu, zanim pani przysz�a. En avant!8 M�wi pani, �e ten klejnot w�r�d kucharek wyszed� w �rod� czyli przedwczoraj i nie wr�ci�. - Tak, wtedy mia�a wychodne. - Ale, by� mo�e, zdarzy� si� jej jaki� wypadek, madame. Pyta�a pani w szpitalach? - Tak w�a�nie pomy�la�am sobie wczoraj, ale dzi� rano, wyobra�a pan sobie, przys�a�a po sw�j kufer. A do mnie ani s�owa! Gdybym by�a w domu, nie wyda�abym tego kufra. Ale akurat wyskoczy�am do rze�nika. - Mo�e mi j� pani opisa�? - W �rednim wieku, t�ga, czarne, siwiej�ce w�osy, bardzo przyzwoity wygl�d. Dziesi�� lat w ostatnim miejscu pracy. Nazywa si� Eliza Dunn. - I nie mia�a pani z ni� sprzeczki w �rod�? - Najmniejszej. I w�a�nie dlatego jest to takie dziwne. - Ile s�u��cych ma pani? - Dwie. Pokoj�wka Annie jest bardzo mi�� dziewczyn�. Troch� zapominalska i g�ow� ma pe�n� fantazji na temat m�odych m�czyzn, ale to dobra s�u��ca, je�li zajmie si� j� prac�. - A jak jej si� uk�ada�o z kuchark�? - Raz lepiej, raz gorzej oczywi�cie, ale og�lnie bardzo dobrze. - Pokoj�wka mo�e rzuci� troch� �wiat�a na t� tajemnic�? - M�wi, �e nie, ale wiadomo, jakie s� s�u��ce. Trzymaj� ze sob�. - Dobrze, musimy to zbada�. Jak pani m�wi�a? Gdzie jest pani rezydencja, madame? - W Clapham, Prince Albert Road 88. - Bien, madame. �ycz� pani mi�ego poranka i mo�e pani liczy� na moj� wizyt� w ci�gu dnia. Pani Todd, bo tak nazywa�a si� nasza nowa znajoma, wysz�a. Poirot popatrzy� na mnie z pewn� obaw�. - No, Hastings, mamy tu spraw� ca�kiem nowego typu. Znikni�cie kucharki z Clapham! Nigdy, ale to nigdy nasz przyjaciel inspektor Japp nie mo�e si� o tym dowiedzie�! Nast�pnie Poirot przyst�pi� do nagrzewania �elazka i starannie usun�� t�ust� plam� ze swojego szarego garnituru pos�uguj�c si� kawa�kiem bibu�y. Zabiegi wok� w�s�w z ubolewaniem od�o�y� na inny dzie� i wyruszyli�my do Clapham. Prince Albert Road okaza�a si� uliczk� identycznych ma�ych, wymuskanych domk�w. Mi�e, koronkowe firanki przes�ania�y okna, mosi�ne klamki u drzwi b�yszcza�y wypolerowane. Zadzwonili�my pod numer 88 i zaraz otworzy�a nam schludna pokoj�wka o �adnej buzi. Pani Todd wysz�a do holu, aby nas powita�. - Zaczekaj, Annie - zawo�a�a. - Ten pan jest detektywem i chce zada� ci par� pyta�. Twarz Annie wyra�a�a walk� pomi�dzy zaniepokojeniem, ciekawo�ci� i ekscytacj�. - Dzi�kuj�, madame - sk�oni� si� Poirot. - Chcia�bym w�a�nie teraz zapyta� pani pokoj�wk� o par� rzeczy, ale je�li m�g�bym, na osobno�ci. Zostali�my poprowadzeni do ma�ej ubieralni i gdy pani Todd z wyra�nym oci�ganiem wysz�a, Poirot rozpocz�� przes�uchanie. - Voyons, mademoiselle Annie, wszystko, co panienka nam powie, b�dzie mia�o ogromne znaczenie. Ty jedna mo�esz rzuci� troch� �wiat�a na t� spraw�. Bez tej pomocy nie b�d� w stanie nic zrobi�. Niepok�j znikn�� z twarzy dziewczyny, zosta�o przyjemne podniecenie. - Naturalnie, sir. Powiem panu wszystko, co b�d� mog�a. - To dobrze - Poirot spogl�da� ku niej z aprobat�. - Wi�c, przede wszystkim, jakie jest twoje w�asne zdanie? Dziewczyny tak inteligentnej, to wida� natychmiast! Jakie jest twoje w�asne wyja�nienie znikni�cia Elizy? Tak zach�cona Annie wyla�a z siebie potok wzburzonych s��w. - Handlarze �ywym towarem, sir, od pocz�tku to m�wi�am! Kucharka zawsze ostrzega�a mnie przed nimi. "Niczego nie w�chaj, nie jedz �adnych cukierk�w, cho�by taki facet wydawa� si� nie wiem jakim d�entelmenem!". Tak w�a�nie mi m�wi�a. A teraz j� maj�! Jestem o tym przekonana. Najpewniej wys�ali j� do Turcji albo w inne miejsce na Wschodzie, gdzie, jak s�ysza�am, lubi� t�uste! Poirot zachowa� godn� podziwu powag�. - Ale w takim wypadku, a to niew�tpliwie jest wyja�nienie, czy pos�a�aby tu kogo� po kufer? - No, nie wiem, sir. Mo�e chcia�aby mie� swoje rzeczy nawet w tych dalekich krajach. - Kto przyszed� po kufer, m�czyzna? - To by� Carter Paterson, sir. - Sama pakowa�a� rzeczy Elizy? - Nie, sir, kufer by� ju� spakowany i obwi�zany. - Ach! To interesuj�ce. Dowodzi, �e kiedy wysz�a z domu w �rod�, by�a zdecydowana ju� tu nie wraca�. Rozumie pani, prawda? - Tak, sir. Nie pomy�la�am o tym - Annie wygl�da�a na nieco zbit� z tropu. - Ale to jednak mogli by� handlarze �ywym towarem, prawda, sir? - doda�a zasmucona. - Niew�tpliwie! - zapewni� z powag� Poirot. - Czy mia�y�cie wsp�lny pok�j? - Nie, sir, spa�y�my oddzielnie. - A czy Eliza wyra�a�a jakie� niezadowolenie ze swojej obecnej posady? Czy wam obydwu by�o tu dobrze? - Nigdy nie wspomina�a o odej�ciu. To miejsce jest w porz�dku - dziewczyna zawaha�a si�. - Prosz� m�wi� bez obaw - zach�ca� �agodnie Poirot. - Nie powt�rz� twojej pani. - No, oczywi�cie, sir, to zrz�da, znaczy si� pani. Ale jedzenie jest dobre. Pod dostatkiem, bez wydzielania. Co� gor�cego na kolacj�, t�uszczu do sma�enia ile si� chce. A poza tym, gdyby Eliza chcia�a zmieni� miejsce, nigdy nie odesz�aby w ten spos�b, jestem pewna. Odczeka�aby pe�ny miesi�c. Przecie� pani mog�aby jej nie zap�aci� w og�le za ten miesi�c po zrobieniu czego� takiego! - A praca, czy nie jest za ci�ka? - Z mojej pani to jest okaz, zawsze szuka kurzu po k�tach. I jeszcze lokator, czy te�, jak go si� stale nazywa, p�ac�cy go��. Ale to tylko �niadanie i kolacja, tak samo jak nasz pan. Przez ca�y dzie� s� w City. - Lubi panienka swojego pana? - Jest w porz�dku. Bardzo spokojny, troch� sknerowaty. - Przypuszczam, �e nie pami�tasz, jakie by�y ostatnie s�owa Elizy przed wyj�ciem? - Pami�tam. Powiedzia�a, �e je�eli zostanie troch� gotowanych brzoskwi� w jadalni pa�stwa, to b�dziemy je mia�y na kolacj�. Z odrobin� bekonu i frytek. Mia�a fio�a na punkcie gotowanych brzoskwi�. - Czy w ka�d� �rod� mia�a wychodne? - Tak, ona w �rody, a ja w czwartki. Poirot zada� jeszcze kilka pyta� i o�wiadczy�, �e to ju� wszystko. Annie oddali�a si�, natomiast po�piesznie wesz�a pani Todd z twarz� p�on�c� od ciekawo�ci. By�a, czu�em to wyra�nie, dotkni�ta wyproszeniem z pokoju na czas rozmowy z Annie. Poirot potrafi� jednak szybko j� udobrucha�. - Trudno kobiecie o tak wyj�tkowej inteligencji jak pani - wyja�ni� - znosi� cierpliwie �mudne docieranie do prawdy, czyli metod�, kt�r� my, nieszcz�ni detektywi, zmuszeni jeste�my stosowa�. Bystrym nie jest �atwo patrze� w spokoju na g�upot�. U�mierzywszy w ten spos�b wszelkie d�sy ze strony pani Todd, Poirot skierowa� rozmow� na jej m�a i us�ysza�, �e pracuje on w firmie na terenie City, a w domu b�dzie dopiero po sz�stej. - Niew�tpliwie jest bardzo poruszony i zmartwiony t� niewyja�nion� spraw�. Czy� nie tak? - On si� nigdy nie martwi - obwie�ci�a pani Todd. "Dobrze, dobrze, we� inn�, moja droga". To wszystko, co powiedzia�! Ten jego wieczny spok�j doprowadza mnie czasem do sza�u. "Niewdzi�czna kobieta", powiedzia� i doda�: "Pozbyli�my si� jej". - A inni domownicy, madame? - Chodzi o pana Simpsona, naszego p�ac�cego go�cia? No wi�c, dop�ki dostaje �niadanie i wieczorny posi�ek, nie przejmuje si� niczym. - Jaki jest jego zaw�d, madame? - Pracuje w banku - wymieni�a nazw� i drgn��em przypomniawszy sobie lektur� "Daily Blare". - To m�ody cz�owiek? - Dwadzie�cia osiem lat, zdaje mi si�. Mi�y, spokojny, m�odzieniec. - Ch�tnie zamieni�bym z nim par� s��w, jak r�wnie� pani m�em, je�li mo�na. W tym celu wr�c� tu dzi� wieczorem. O�miel� si� zasugerowa� nieco odpoczynku, madame, wygl�da pani na zm�czon�. - Pewnie, �e jestem zm�czona! Najpierw to zmartwienie z Eliz�, wczoraj praktycznie ca�y dzie� na zakupach, pan wie, co to jest, panie Poirot i mn�stwo do zrobienia w domu, bo przecie� Annie nie poradzi sobie z tym wszystkim, a prawdopodobne, �e i ona z�o�y wypowiedzenie, rozbita t� sytuacj�. Tyle si� tego nazbiera�o, tak, jestem przem�czona! Poirot wymrucza� co� wsp�czuj�cego i wyszli�my. - Ciekawy zbieg okoliczno�ci - zauwa�y�em. - Ten urz�dnik Davies, kt�ry znikn��, by� z tego samego banku co Simpson. Czy tu mo�e by� jaki� zwi�zek? Poirot u�miechn�� si�. - Z jednej strony urz�dnik, kt�ry znikn��, a z drugiej zaginiona kucharka. Trudno dostrzec cokolwiek ��cz�cego te dwie sprawy, chyba, �e Davis odwiedzi� Simpsona, zakocha� si� w kucharce i nam�wi� j�, �eby towarzyszy�a mu w ucieczce! Roze�mia�em si�. Natomiast Poirot pozosta� powa�ny: - M�g� zrobi� co� gorszego - powiedzia� z dezaprobat�. - Pami�taj, Hastings, je�li wyje�d�a si� na obczyzn�, dobra kucharka mo�e by� wi�ksz� pociech� ni� �adna buzia! - przerwa� na chwil�, a potem doda�: - To ciekawa sprawa, pe�na sprzecznych element�w. Jestem zainteresowany, tak, zdecydowanie zainteresowany. Tego wieczoru wr�cili�my na Prince Albert Road pod numer 88 i rozmawiali�my zar�wno z Toddem, jak i Simpsonem. Ten pierwszy by� melancholijnym czterdziestoparolatkiem o zapadni�tych policzkach. - Och! Tak, tak - powiedzia� niezdecydowanie. - Eliza. Tak. Dobra kucharka, przypuszczam. I gospodarna. Dla mnie wa�na jest gospodarno��. - Czy mo�e pan odgadn�� pow�d jej tak nag�ego odej�cia od pa�stwa? - Och, no, wie pan, s�u��ce. Moja �ona zbytnio si� martwi. Ca�y problem jest naprawd� bardzo prosty. "We� inn�, moja droga", powiedzia�em. "We� inn�". To wszystko w tej sprawie. Nie ma co rozpacza� nad rozlanym mlekiem. Pan Simpson, niepozorny, m�ody m�czyzna w okularach okaza� si� r�wnie ma�o pomocny. - Musia�em j� widzie�, tak przypuszczam. Starsza kobieta, prawda? Oczywi�cie jest ta druga, kt�r� zawsze widuj�, Annie. Mi�a dziewczyna. Bardzo grzeczna. - Czy s�u��ce by�y ze sob� w dobrych stosunkach? Pan Simpson zastrzeg�, �e nie mo�e na ten temat wiele powiedzie�, ale przypuszcza, �e tak. - Zatem, nie ma tam dla nas nic interesuj�cego, mon ami - powiedzia� Poirot, gdy wyszli�my z domu. Wcze�niej musieli�my jeszcze wys�ucha� dono�nej repetycji pogl�d�w pani Todd. To samo co z rana, tylko znacznie obszerniej. - Jeste� rozczarowany? - spyta�em. - Spodziewa�e� si� co� us�ysze�? Poirot potrz�sn�� g�ow�: - By�a pewna mo�liwo��, oczywi�cie, ale nie s�dzi�em, �e to prawdopodobne. Nast�pnym elementem w sprawie by� list, kt�ry detektyw otrzyma� nazajutrz rano. Przeczyta�, spurpurowia� ze z�o�ci i poda� mi. Pani Todd wyra�a ubolewanie, �e nie skorzysta jednak z us�ug pana Poirot. Po om�wieniu ca�ej sprawy z m�em widzi, �e by�o to niem�dre, by wzywa� detektywa w sprawie czysto domowej. Pani Todd do��cza jedn� gwine� jako honorarium za konsultacj�. - Aha! - wykrzykn�� gniewnie Poirot. - I oni zamierzaj� pozby� si� Herkulesa Poirota w ten spos�b! Z �aski, z wielkiej �aski, zgodzi�em si� wyja�ni� t� ich �a�osn�, groszow� afer�, a oni mnie dymisjonuj� comme �a! To r�ka, nie myl�, si� pana Todda. Ale ja m�wi� nie! Trzydzie�ci sze�� razy nie! Wydam swoje w�asne gwinee, trzydzie�ci sze�� setek gwinei, je�eli trzeba b�dzie, ale dotr� do samego dna tej sprawy! - Tak - powiedzia�em. - Ale jak? Poirot uspokoi� si� nieco. - D'abord9, damy og�oszenie do gazet. Niech pomy�l�, tak, co� w tym rodzaju: "Je�eli Eliza Dunn zg�osi si� pod ten adres, otrzyma cenn� informacj�". Daj to do wszystkich gazet, jakie ci przyjd� na my�l, Hastings. A ja sam przeprowadz� pewne poszukiwania. Ju�, ju�, wszystko musi by� za�atwione jak najszybciej! Zobaczy�em go dopiero wieczorem, kiedy by� �askaw opowiedzie�, co zrobi�. - Przeprowadzi�em rozeznanie w firmie pana Todda. W �rod� by� w pracy, ma dobry charakter - tyle o nim. Co do Simpsona, w czwartek by� chory i nie przyszed� do banku, natomiast pracowa� w �rod�. By� umiarkowanie zaprzyja�niony z Davisem. Nic ponad zwyczajne kontakty. Nie wygl�da na to, �eby tam by�o co� dla mnie. Nie. Musimy zda� si� na og�oszenia. Og�oszenia ukaza�y si� o w�a�ciwym czasie we wszystkich g��wnych dziennikach. Wed�ug �yczenia Poirota mia�y by� powtarzane codziennie przez tydzie�. Jego pilno�� w wy�wietlaniu niezbyt fascynuj�cej kwestii zagini�cia kucharki by�a nadzwyczajna, ale widzia�em przecie�, �e za punkt honoru uzna� doprowadzenie jej do ko�ca. W tym czasie przyniesiono mu kilka nadzwyczaj interesuj�cych spraw, nie wzi�� jednak �adnej. Co rano rzuca� si� na poczt�, starannie j� studiowa�, a potem odk�ada� na bok z westchnieniem. Nasza cierpliwo�� zosta�a jednak w ko�cu nagrodzona. W pierwsz� �rod� po wizycie pani Todd, nasza gospodyni poinformowa�a, �e osoba o nazwisku Eliza Dunn prosi o rozmow�. - Enfin!10 - krzykn�� Poirot. - Niech wi�c wchodzi! Natychmiast. Ju�. Tak ponaglona gospodyni pop�dzi�a i wprowadzi�a po chwili pann� Dunn. Nasza zguba odpowiada�a opisowi: wysoka, t�ga, o bardzo przyzwoitej powierzchowno�ci. - Przychodz� w zwi�zku z og�oszeniem - wyja�ni�a. - Pomy�la�am sobie, �e musi by� jakie� zamieszanie, nieporozumienie i mo�e panowie nie wiedz�, �e ja dosta�am ju� m�j spadek. Poirot przygl�da� si� jej badawczo. Szarmancko podsun�� fotel. - W tym rzecz, �e by�a pracodawczyni, pani Todd bardzo si� martwi. Obawia�a si�, �e m�g� si� pani zdarzy� jaki� wypadek. Eliza Dunn wygl�da�a na ogromnie zaskoczon�. - Wi�c nie dosta�a mojego listu? - Nie dosta�a ani s�owa - Poirot zamilk�, a potem powiedzia� z naciskiem: - Zechce pani przedstawi� mi ca�� t� histori�, dobrze? Eliza Dunn nie potrzebowa�a zach�ty. Natychmiast rozpocz�a d�ug� opowie��. - Wraca�am w�a�nie w �rod� wieczorem do domu, gdy, ju� na mojej ulicy, zatrzyma� mnie jaki� wysoki, brodaty d�entelmen w cylindrze. "Panna Eliza Dunn?" - zapyta�. "Tak" odpowiedzia�am. "Pyta�em o pani� pod numerem 88, poinformowano mnie, �e b�d� m�g� pani� tu spotka�. Panno Dunn, przyjecha�em z Australii specjalnie, aby pani� odnale��. Czy zna pani nazwisko panie�skie swojej babki ze strony matki?". "Jane Emmott" odpowiedzia�am. "Zgadza si�. Wi�c panno Dunn,, cho� pewnie nigdy pani o tym nie s�ysza�a, pani babka mia�a wielk� przyjaci�k� Eliz� Leech. Ta przyjaci�ka wyjecha�a do Australii, gdzie po�lubi�a jakiego� bardzo bogatego osadnika. Jej dwoje dzieci zmar�o jeszcze w niemowl�ctwie, wi�c to ona odziedziczy�a ca�y maj�tek m�a. Zmar�a par� miesi�cy temu i zgodnie z jej testamentem pani dosta�a w spadku dom tu, w Anglii, oraz znaczn� sum� pieni�dzy". Gdyby kto� dmuchn��, tobym si� przewr�ci�a, tak zbarania�am - ci�gn�a panna Dunn. - Przez chwil� podejrzewa�am go o oszustwo. Musia� zauwa�y�, bo u�miechn�� si�. "Ca�kiem zrozumia�e, �e jest pani nieufna", powiedzia�. "Oto moje dokumenty". Wr�czy� mi list od jakich� prawnik�w z Melbourne - Hursta i Crotcheta oraz wizyt�wk�. To on by� tym Crotchetem. "S� jeszcze dwa warunki" doda�. "Nasz klient by� nieco ekscentryczny, wie pani. Warunkiem otrzymania spadku jest przej�cie domu w hrabstwie Cumberland do godziny dwunastej dnia jutrzejszego. Drugi warunek jest bez wi�kszego znaczenia. To tylko taki wym�g, �e pani nie mo�e nale�e� do s�u�by domowej". Zmartwia�am. "Och, panie Crotchet. Jestem kuchark�. Nie powiedzieli panu i tego w domu?". "Ojej" zmartwi� si�. "Nie mia�em o tym poj�cia. My�la�em, �e pani jest dam� do towarzystwa lub guwernantk�. To bardzo niefortunnie. To dopiero pech". "Czy strac� te wszystkie pieni�dze?" - spyta�am przera�ona, a on zastanawia� si� przez d�u�sz� chwil�. "Zawsze jest jaki� spos�b na obej�cie prawa, panno Dunn", powiedzia� w ko�cu. "My, prawnicy, to wiemy. Dla pani wyj�ciem jest porzucenie pracy jeszcze tego wieczoru". "A miesi�czne wypowiedzenie?" - spyta�am, a on si� u�miechn��. "Panno Dunn, mo�e pani odej�� z pracy w ka�dej sekundzie za cen� utraty miesi�cznego wynagrodzenia. W tych okoliczno�ciach pani chlebodawczyni to zrozumie. Problem jest jedynie z czasem! Musi pani z�apa� poci�g o 11,15 ze stacji King's Cross w kierunku p�nocnym. Mog� pani da� dziesi�� funt�w zadatku na bilet, a na stacji prosz� napisa� kartk� z wyja�nieniem. Sam j� dor�cz� do domu, w kt�rym pani pracowa�a". Zgodzi�am si�, oczywi�cie, i po godzinie jecha�am poci�giem, tak oszo�omiona, �e nie wiedzia�am, czy stoj�, czy siedz�. Zanim dotar�am do Carlisle, by�am ju� na p� przekonana, �e pad�am ofiar� tych nabieraczy, o kt�rych si� ci�gle czyta. Posz�am jednak pod adres, kt�ry ten d�entelmen mi da� i rzeczywi�cie byli tam adwokaci, wszystko w porz�dku. �adny domek i trzysta funt�w rocznie. Ci prawnicy niewiele wiedzieli, dostali po prostu list z Londynu instruuj�cy, �e maj� przekaza� mi dom i 150 funt�w za pierwsze p�rocze. Pan Crotchet przes�a� moje rzeczy, ale nie by�o ani s�owa od pani. Przypuszcza�am, �e jest z�a i zazdrosna o m�j kawa�ek szcz�cia. Zatrzyma�a r�wnie� m�j kufer, a ubrania zapakowa�a w paczki owini�te papierami. No, ale skoro nie dosta�a mojego listu, mog�a my�le� o mnie nie najlepiej. Poirot wys�ucha� uwa�nie tej d�ugiej historii. Kiwn�� g�ow� jakby na znak pe�nego zadowolenia. - Dzi�kuj�, panno Dunn. By�o ma�e, jak pani to powiedzia�a, zamieszanie. Prosz� pozwoli� mi zrekompensowa� pani trud - wr�czy� jej kopert�. - Wraca pani natychmiast do Cumberland? Jedno s��wko na ucho: Prosz� nie zapomina� sztuki gotowania. Zawsze u�ytecznie jest mie� co�, do czego mo�na wr�ci�, gdy sprawy potocz� si� �le. - Naiwna - mrukn��, gdy nasz go�� wyszed� - ale pewnie nie bardziej ni� wi�kszo�� ludzi z jej klasy. - Nagle spowa�nia�: Idziemy, Hastings, nie ma czasu do stracenia. Z�ap taks�wk�, a ja tymczasem napisz� kartk� do Jappa. Poirot czeka� przed drzwiami, gdy wr�ci�em z taks�wk�. - Dok�d jedziemy? - spyta�em niecierpliwie. - Najpierw, pos�a� t� kartk� przez specjalnego go�ca. Zrobiwszy to Poirot wr�ci� do taks�wki i poda� kierowcy adres: - Clapham, Prince Albert Road osiemdziesi�t osiem. - A wi�c tam jedziemy? - Mais oui.11 Chocia� szczerze m�wi�c obawiam si�, �e b�dziemy za p�no. Nasz ptaszek wyfrunie, Hastings. - Kto to jest, nasz ptaszek? Poirot u�mie