5177
Szczegóły |
Tytuł |
5177 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5177 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5177 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5177 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STANIS�AW LEM
WYSOKI ZAMEK
WYSOKI ZAMEK
Widz� teraz, jak bardzo nie uda�o mi si� urzeczywistni� pierwotnego zamiaru, z
kt�rym
bra�em si� do pisania � aby zawierzy� pami�ci, p�j�� pos�usznie pod jej komend�,
a nawet,
pow�ci�gaj�c refleksje, wysypywa� z niej jak z garnka na st� wszystko,
cokolwiek si�
zdarzy�o � w domniemaniu, �e skoro utrwali�a to, widocznie jako� by�o wa�ne,
wi�c mo�e ta
rozsypka, jak okruszyny kolorowego szk�a z rozprutego kalejdoskopu, u�o�y si� w
jaki� wz�r
znacz�cy. Albo mo�e nie jednoznaczny wz�r, ale ich wielo��, wzajem si�
przenikaj�ca, w
kt�rej b�dzie mo�na znale�� rozmaite uporz�dkowania, cho�by w stanie
szcz�tkowym,
nie�mia�o aluzyjnym, i �e w ten spos�b nie tyle powt�rz� w skr�cie s��w moje
dzieci�stwo,
stanowi�ce wszak dzi� tylko poj�cie abstrakcyjne, mnie niby, ale rozmazanego
wzd�u�
kilkunastu kalendarzy, poprzez wszystkie ich kartki czarne i czerwone, ile
nakre�l� dzi�ki
takiemu podst�powi portret � czy mechanizm � pami�ci, kt�ra nie jest przecie�
ani zupe�nie
obcym mi schowkiem doskonale biernym, pustk� pojemn�, biurkiem duszy, z mn�stwem
szpar
i skrytek, ani mn�. Nie jest mn�, bo przedstawia samoswoj� si��, nie w tych
samych miejscach
akurat �apczyw�, nie w tych samych wyczulon� lub oboj�tn� co ja � niejednego
przecie� nie
utrwali�a z tego, co bardzo bym chcia� zapami�ta�, i na odwr�t, wiele� to razy
utrwala�a to,
na czym mi najmniej zale�a�o. A wi�c j� chcia�em raczej, ni� siebie, nak�oni� w
wy�szym
stopniu do sk�adania zezna�, aby powsta� jej rysopis, za kt�ry zreszt� got�w
by�em wzi��
odpowiedzialno��, chocia� wcale nad ni� nie panowa�em i nie panuj�. Mia� to by�
eksperyment, kt�rego rezultat�w doprawdy by�em ciekaw, zupe�nie, jakby to nie o
mnie sz�o,
nie ze mnie mia�y p�yn�� obrazy i relacje, ale z ust kogo�, kim nic jestem. Tak
si� tylko jako�
z�o�y�o, �e �w kto� siedzia� we mnie, dawno temu, by� niejako schowany, tak jak
wewn�trzne
s�oje drzewa, z czasu jego dzieci�stwa i m�odo�ci, s� otoczone mn�stwem
nawarstwie� wieku
dojrza�o�ci, W tym sensie mo�na ju� prawie dos�ownie uzna�, �e tamto m�ode
drzewko sprzed
dziesi�tk�w lat jest w tym du�ym ukryte. Doprawdy nie wiem, kiedy po raz
pierwszy
nadzwyczaj zdziwi�em si� tym, �e jestem, a zarazem pewno troch� przestraszy�em
si�, �e
mog�o mnie wcale nie by� albo te� m�g�bym by� jakim� patykiem, albo dmuchawcem,
nog�
kozy lub �limakiem. A nawet kamieniem. Chwilami wydaje mi si�, �e to by�o
jeszcze przed
wojn�, wi�c w czasach tu opisywanych, ale nie jestem tego ca�kiem pewny. W
ka�dym razie
zdziwienie to ju� mnie nie opu�ci�o, chocia� nie sta�o si� monomani�.
Napoczyna�em je
p�niej z r�nych stron, rozmaicie, si� do niego dobiera�em, a czasami bywa�o
tak, �e prawie
ju� uznawa�em to uczucie za kompletny nonsens, za co�, czego nale�y si� wstydzi�
jak
u�omno�ci. Ale potem zn�w wraca�o pytanie, dlaczego w�a�ciwie my�li id� w g�owie
w t�, a
nie w tamt� stron�, co nimi rozporz�dza i dyryguje; przez czas jaki� dosy� mocno
wierzy�em w
to, �e dusz� � a w�a�ciwie �wiadomo��, mam gdzie� oko�o czterech czy pi�ciu
centymetr�w
wewn�trz twarzy, za nosem, odrobin� ni�ej, ni� znajduj� si� oczy. Czemu tak, nie
mam
poj�cia. By�a to zapewne �podfilozofia�, podobnie jak kiedy�. jeszcze wcze�niej,
zamiast
my�lenia by�o jakie� �pod� albo �przedmy�lenie�. I to te� chcia�em razem z ca�ym
dobrodziejstwem inwentarza wytrz�sn�� z pami�ci. Mia�o si� to zrobi� samo, trud
za� �
ograniczy� si� wy��cznie do przypominania, potrz�sania niejako owym
metaforycznym
garnkiem � ale si� nie uda�o. Widz�, �e czy chcia�em, czy nie chcia�em,
wspominaj�c,
r�wnocze�nie to wspominane porz�dkowa�em, i to tak, by uk�ada�o si� w tropy,
�wskazuj�ce
dosy� wyra�nie w moj� stron�, mnie dzisiejszego, tak zwanego literata, to znaczy
cz�owieka,
kt�ry wykonuje jeden z mniej powa�nych i bardziej �enuj�cych zawod�w: szalenie
pracowitego zmy�lania,, opatrywanego r�nymi uczonymi lub uwyra�niaj�cymi nie
wiadomo
co nazwami, w rodzaju �warsztatu pisarskiego�. Co do mnie, �adnego takiego
warsztatu nie
mam. W ka�dym razie dot�d go nie zauwa�y�em. A wi�c, cokolwiek wysypywa�em z
worka
pami�ci, od razu, w locie, by�o kierowane, zapewne bardzo leciutko. Nie ma tu
mowy o
jakich� drastycznych k�amstwach, o przeinaczeniu. Robi�o si� to ca�kiem samo, to
ka�dym
razie � nieumy�lnie. Zreszt� nie usprawiedliwiam si�.
Dopiero teraz, wt�rnie, jak detektyw, id�cy po �ladach pope�nionego wyst�pku,
kt�ry
polega� na prestidigitatorskim porz�dkowaniu nawet tego, co, gdy si� dzia�o,
wcale nie by�o
uporz�dkowane ani wskazuj�ce w moj� dzisiejsz� stron�, widz� w ca�o�ci, kt�ra
przecie�
powsta�a, ow� mierz�c� we mnie, o �wier� wieku p�niejszego, strza�k�. Jest to
tym
dziwniejsze, �e nigdy nie uwa�a�em, abym si� �urodzi� na pisarza�, aby hocerat
in
votis. Zreszt� dalej tak my�l�. To znaczy, musia�o w owym dzieci�stwie i w
pozosta�ej po
nim rupieciarni znajdowa� si� ca�e mn�stwo krzy�uj�cych si� trop�w, kierunk�w do
odczytania, do wykrycia, przewa�nie bez�adnych, ko�cz�cych si� �lepo, urwanych.,
a mo�e to
nawet i tropy nie by�y �adne, a jedynie bardzo du�o przestrzeni� i czasem
pooddzielanych od
siebie wysepek; nie chaos zupe�ny, przecie� ju� cho�by to tylko, �e by� dom,
szko�a, rodzice, �e
najpierw, zupe�nie ma�y, przylepia�em sobie do nosa zielone �skrzyde�ko�, a
potem by�em
wi�kszy, w mundurku, ju� to stwarza�o dosy� wyra�ny lad. Ale to by� chyba taki
�ad, jak na
szachownicy pustej, gdzie mo�na zobaczy� albo czarno�bia�e pasy biegn�ce wzd�u�,
albo w
poprzek, albo zn�w po przek�tnej. Wystarczy odrobina wysi�ku, w�o�onego we
wzrok, aby
wszystko tak si� przestrukturowa�o, jak zechcemy. Szachownica nadal pozostaje
szachownic�
i niczego wi�cej nie widzimy ponad to, co na niej jest naprawd� � bia�e i czarne
kwadraty na
przemian � a tylko porz�dek, kierunek, dyrektywa zmienia si� znienacka. Chyba
co�
osobliwie podobnego sta�o si� z otwart� tu szachownic� pami�ci. Niczego nie
doda�em, ale z
wielu mo�liwych do odnalezienia �ad�w jeden przeakcentowa�em. Czy tak si� sta�o,
bo mimo
woli szuka si� leitmotvu, osi wiod�cej, konsekwencji �ycia? �eby nie zdradzi�
nawet przed
sob�, �e tyle podj�tych kierunk�w porzuci�o si�, zaprzepa�ci�o, zmarnowa�o? Czy
po prostu i
tylko dlatego, poniewa� chcemy, aby to, co jest, tak jak i to, co by�o, zawsze
mia�o jaki�
porz�dny i wyra�ny sens, chocia� wcale tak nie musia�o by�? Jak gdyby nie
wystarczy�o tylko
i po prostu �y� sobie, ju� nie m�wi� � w wieku dojrza�ym, kiedy amebowato��,
brak
wyra�nych sens�w, nie uchodzi � ale w dzieci�stwie? Chcia�em dopu�ci� do g�osu
dziecko
uczciwie, nie przeszkadzaj�c mu, jak si�. tylko da � tymczasem ob�owi�em si�. na
nim,
spl�drowa�em mu kieszenie, szuflady, kajety, �eby pochwali� si� przed starszymi,
jak dobrze
si� ju� zapowiada�o, jakimi poczwarkami przysz�ych cn�t by�y jego grzeszki
nawet, a�eby ten
rabunek jako� usprawiedliwi�, zmieni�em go w pi�kny drogowskaz, w ca�y system
nieomal, W
ten spos�b napisa�em jeszcze jedn� ksi��k� � jak gdybym od pocz�tku nie
wiedzia�, nie
domy�la� si�, �e inaczej by� nie mo�e, �e wszelkie zamierzenia, patronuj�ce
protoko�owaniu
wspomink�w s� u�ud�, owe pow�ci�gi srogie, aby . od siebie nic nie m�wi�.
M�wi�em a�
nadto wiele, komentowa�em, interpretowa�em, z cudzych sekret�w i zabawek, bo nie
swoich
przecie�, nie mam ich ju�, nie istniej�, zbudowa�em temu malcowi nagrobek,
zamkn��em go w
nim, uwa�nie staranny, spokojny, rzeczowy, jakbym pisa� o kim� wymy�lonym, kto
nigdy nie
�y�, kogo mo�na urobi� wedle kanon�w estetycznych, pod�ug woli i planu. To nie
by�e fair.
Tak si� nie post�puje z dzieckiem.
I
Czy pami�tacie inwentarz zagadkowych rzeczy, jakie Laputa�czycy znale�li w
kieszeniach
Guliwera? Owe przedmioty tajemnicze i fantastyczne, jak grzebie�palisad�,
ogromny
zegarek wydaj�cy rytmiczny ha�as i wiele innych, o przeznaczeniu zupe�nie ju�
ciemnym? Ja
tak�e by�em kiedy� Laputa�czykiem. Zapoznawa�em si� z ojcem, wdrapuj�c si� na
niego,
kiedy siedzia� na krze�le o wysokim oparciu i penetrowa�em te z kieszeni jego
czarnego,
pachn�cego tytoniem i szpitalem ubrania, do kt�rych mnie dopuszcza�. W lewej
kieszonce
kamizelki nosi� metalowy cylinder, podobny do pocisku na grubego zwierza, kt�ry
rozkr�ca�
si�, ukazuj�c w swym wn�trzu ma�� piramidk� nasadzonych, jeden na drugi,
lejeczk�w
niklowanych; ka�dy nast�pny mia� �rednic� mniejsz� od poprzedniego. To by�y
wzierniki.
S�siednia kiesze� zawiera�a o��wek, wypisany ju� prawie do ko�ca w czasie
pierwszych
moich bada�, w z�otej oprawce, kt�ra, naci�ni�ta � ale z si�� wi�ksz� ni� ta, na
jak� si�
mog�em zdoby� � pstrykn�wszy, wysuwa�a z siebie o��wkowy ogryzek. W surducie
znajdowa�o si� pude�ko metalowe, k�api�ce dosy� gro�nie, z aksamitn� wy�ci�k�,
tam�e
le�a� malute�ki pugilaresik, nie na monety, bo w og�le niczego nie zawiera�,
opr�cz p�atka
zamszu, kt�ry sam si� jako� rozk�ada�, po rozpi�ciu guziczka. By�o tam te�
male�kie srebrne
pude�eczko z prztyczkiem na wieczku, w kt�rym le�a�a jakby srebrna p�ytka z
przytwierdzon�
do niej od spodu p�ask� gumk� ciemnofioletow�, ale tam nie wolno by�o wtyka�
palc�w,
poniewa� od razu stawa�y si� atramentowe, a po przeciwleg�ej stronie, w surducie
� okr�g�e
lustro z dziurk� w �rodku, p�kni�te, na czarnej gurtowej ta�mie ze sprz�czk�. To
lustro
powi�ksza�o energicznie moj� twarz, czyni�o z oka rodzaj ogromnego stawu, w
kt�rym jak
okr�g�a ryba p�ywa�a piwna t�cz�wka, a obrastaj�cym staw tatarakiem by�y masywne
rz�sy.
Na dewizce z�otej zakotwiczony by�, w kamizelce �..znowu, p�aski zegarek, te�
z�oty, z
trzema kopertami. Mia� cyfry, zwane rzymskimi, i ma�y sekundnik. Otwiera� kopert
odwrotnej strony sam nie umia�em i nie zawsze mo�na to by�o robi�. �y�y tam ma�e
k�ka z
rubinowymi oczkami, �wiec�c sobie i chodz�c. W ten spos�b pozna�em ojca; z
bliska. Nosi�
bia�e koszule w cienk� czarn� kresk�, o mankietach przypinanych guziczkami, z
tak�e
przypinanym, ale ju� spinkami, sztywnym ko�nierzykiem. Sporo takich, starych ju�
ko�nierzyk�w le�a�o po szufladach bie�i�niarki. By�y mi�e w dotkni�ciu przez
swoj�
sztywno�� elastyczn� i mia�em zawsze wra�enie, �e mo�na by zrobi� z nich co�
ciekawego,
po�ytecznego, ale nie doszed�em tego, co by to mog�o by�. Krawat ojca by�
mi�kki, czarny,
wygl�da� jak szarfa, wi�za� si� w rodzaj kokardy. Kapelusz mia� szerokie mi�kkie
kresy i
doskona�� do naci�gania gumk�. Laski by�y dwie, jedna si� czasem gdzie� gubi�a;
by�y to
laski do�� zwyk�e � interesuj�c� mia� wujek, ze srebrn� ko�sk� g�owa, a jaka�
osoba
niewymownie stara i ledwo si� ruszaj�ca, kt�ra przychodzi�a czasem, u�ywa�a
jeszcze innej
�aski, o ga�ce z ko�ci s�oniowej. Jednak�e z bliska nie widzia�em jej nigdy, bo
si� przed owym
przybyszem chowa�em; wydawa� przera�aj�ce sapanie. Nie wiedzia�em, �e wcale nie
pr�buje
mnie w ten spos�b przerazi�. Mia� to by� podobno te� jaki� wujek, zdaje si�, �e
prawujek, ale
w moim przekonaniu zupe�nie nie wygl�da� na wujka.
Mieszkali�my przy ulicy Brajerowskiej, pod czwartym numerem, na drugim pi�trze.
Chodzili�my na spacer � ojciec i ja � zazwyczaj do Ogrodu Jezuickiego albo w
g�r� alei
Mickiewicza, w kierunku cerkwi �wi�tego Jura. Nie wiem, po co ojciec nosi�
lask�, bo si� na
niej wtedy nie opiera�. Zimowymi przedpo�udniami, kiedy w ogrodzie by�o jeszcze
zbyt wiele
�niegu, przechadzali�my si� Marsza�kowsk�, przed Uniwersytetem Jana Kazimierza,
gdzie
zadar�szy g�ow�, mog�em ogl�da� ogromne p�nagie postacie kamienne w osobliwych
te�
kamiennych kapeluszach; spe�nia�y nieruchomo swoje niepoj�te funkcje: jedna
siedzia�a,
druga trzyma�a otwart� ksi�g�, opar�szy j� o go�e kolano. Sta�e zadzieranie
g�owy by�oby
m�cz�ce, wi�c zasadniczo obserwowa�em krocz�cego obok ojca gdzie� do wysoko�ci
kolan
� niewiele wy�ej. Razu jednego zauwa�y�em, �e ojciec nosi nie swoje zwyk�e,
sznurowane
buciki, ale jakie� ca�kiem mi nie znane, g�adkie, bez �ladu zapi�cia. Znik�y te�
jego kamaszki,
z kt�rymi si� nie rozstawa�. Sk�d masz takie buciki? � spyta�em zaskoczony, a
wtedy z
wysoko�ci rozleg� si� obcy g�os: A c� to za �mia�o��!
To nie by� wcale ojciec, ale jaki� zupe�nie obcy pan, do kt�rego przy��czy�em
si�, nie
wiedzie� jak; ojciec szed� kilkana�cie krok�w z ty�u.
Struchla�em. By�o to nadzwyczaj niemi�e prze�ycie, skoro tak dobrze uda�o mi si�
je
zapami�ta�.
Ogr�d Jezuicki nie by� szczeg�lnie wielki, ale i tak raz si� w nim zgubi�em;
by�o to jednak
tak dawno, i taki by�em ma�y, �e w�a�ciwie nie jest to w�asne moje wspomnienie,
a tylko mi o
tym opowiedziano. Mi�dzy wysokimi krzakami, chyba leszczynowymi, bo mia�y
czerwone
witki, znajdowa�a si� w pewnym miejscu wielka beka z wod�; zdaje si�, �e
przenios�em j� w
trzydzie�ci lat p�niej do opowiadania Ogr�d ciemno�ci. Prawd� m�wi�c Ogr�d
Jezuicki nie
stanowi� �adnej atrakcji. Inaczej park Stryjski. By�o tam jeziorko o kszta�cie
�semki, a z
prawej strony otwiera�a si� alejka, wiod�ca na koniec �wiata. Mo�e dlatego, �e
nigdy si�
tamt�dy nie chodzi�o, nie wiem. Mo�e mi kto� tak powiedzia�. Ale chyba jednak
sam to
wymy�li�em i nawet do�� d�ugo sk�onny by�em w to wierzy�. Park Stryjski mia�
topografi�
zawi�� � jak r�wnie� wspania�e s�siedztwo wystawowego terenu Targ�w Wschodnich.
Zim�
i latem kr�lowa�a nad nim wie�a Baczewskiego, czworoboczna, ca�a ob�o�ona
rz�dami
kolorowych pe�nych butelek. By�em ciekaw, czy tam jest prawdziwy likier, czy
tylko
kolorowa woda, ale nikt tego nie wiedzia�.
Do parku Stryjskiego zwykle si� jecha�o doro�k�, a do Ogrodu Jezuickiego
zwyczajnie si�
sz�o. A szkoda, poniewa� jezdnia przed Uniwersytetem by�a wy�o�ona specjalna
kostk� �
drewnian� � i kopyta ko�skie uderzaj�c w ni� wydawa�y osobliwy d�wi�k, zupe�nie
jakby
pod spodem kry�a si� jaka� wielka przestrze�. Nie znaczy to, aby przechadzki tak
bliskie nie
sprawia�y mi przyjemno�ci. U wej�cia do ogrodu siedzia� cz�owiek z ko�em
szcz�cia. Uda�o
mi si� kilka razy wygra� blaszane papiero�nice, z ��tawymi w �rodku
wst��eczkami do
przytrzymywania papieros�w, ale najcz�ciej tylko dwustronne lusterka
kieszonkowe. By�y
tam te� w�zki z lodami, kt�rych nie wolno mi by�o je��. A potem, gdy by�em
troch� wi�kszy,
spotyka�em tam czasem Anusi�. Staruszeczka, niewiele ode mnie wy�sza, w
drucianych
okularach, z koszem precli, kiedy� by�a pierwsz� moj� piastunk�. Precle by�y
albo dwa za
pi�� groszy, i te wola�em, albo grube, sztuka za pi�taka. Na dziesi�� groszy
m�wi�o si�
�sz�stak� � by�a to powa�na got�wka.
Do domu wraca�o si� z ogrodu albo prosto, albo drog� okr�n� przez plac Sm�ki,
z jego
kamienn� osob� po�rodku; a to w tym celu, aby w sklepie Orensteina kupi� owoc�w
albo
nawet wi�niowy kompot w blaszanej puszce, kt�ry by� rzadkim rarytasem. Na
wystawie
le�a�y zawsze piramidy rumianych jab�ek, pomara�cze i banany z owaln� nalepk�,
opatrzon�
napisem �Fyffes�. Zapami�ta�em to s�owo, ale nie wiem, co by mog�o znaczy�.
Troszk� dalej,
gdzie zaczyna�a si� ju� ulica Jagiello�ska, by�o kino �Marysie�ka�. Bardzo go
nie lubi�em,
poniewa� chodzi�em tam z matk�, kiedy, zdaje si�, nie mia�a co ze mn� pocz��.
Tego, co si�
dzia�o na ekranie, nie rozumia�em. Strasznie mnie to nudzi�o. Ko�czy�o si�
nieraz tak, �e
powolutku, ukradkiem zsuwa�em si� z fotela na pod�og� i zaczyna�em na czworakach
penetrowa� ch�odne pobli�e ziemi �a��c mi�dzy nogami ludzi, lecz i to te� szybko
si�
przykrzy�o. Musia�em wi�c czeka�, a� si� film sko�czy. Panowie i panie na
p��tnie otwierali i
zamykali usta, nie wydaj�c g�osu, przygrywa�a tylko muzyczka. Zrazu,
fortepianowa, p�niej
chyba z gramofonowych p�yt.
Ale mieli�my wszak wraca� do domu. Z placu Sm�ki sz�o si� przez Podlewskiego,
ulic�
nieciekaw�, a potem przez ma�e uliczki, Szopena i Moniuszki, gdzie silny zapach
kawy z
palarni zwiastowa� ju�, �e zaraz uka�e si� nasza kamienica. �elazna brama by�a
czarna i
ci�ka, dalej � kamienne stopnie. Tylnymi schodami, tymi kuchennymi, nie
nale�a�o
chodzi�. By�y spiralne, wi�c bardzo kr�te, i wydawa�y g�uchy blaszany pog�os.
Co� mnie tam
ci�gn�o, lecz podobno na podw�rzu, przez kt�re nale�a�o pierwej przej��, �y�y
szczury. Raz
jeden naprawd� pojawi� si� a� w naszej kuchni, ale wtedy mia�em ju� chyba
dziesi��, a mo�e
jedena�cie lat. Straszny by� � kiedy poszed�em na niego z pogrzebaczem, skoczy�
mi na
piersi; uciek�em i nie wiem, jak si� jego losy potoczy�y dalej.
Mieszkali�my w sze�ciu pokojach, a jednak nie mia�em w�asnego. Przy kuchni by�
pok�j
przej�ciowy, z �azienk� za drzwiami malowanymi tak samo jak �ciana, star�
kanapk�,
kredensem te� starym, brzydkim, i szafkami podokiennymi, w kt�rych matka
trzyma�a
zapasy. Dalej korytarz, a z niego drzwi do jadalni, gabinetu ojca i sypialni
rodzic�w; osobne
prowadzi�y do strefy wy��czonej � poczekalni pacjent�w i ordynacji ojca.
Mieszka�em wi�c
niby wsz�dzie, niby nigdzie. Najpierw sypia�em z rodzicami, potem na tapczanie w
jadalni,
usi�owa�em si� w jakim� miejscu osiedli� na sta�e, ale jako� nic z tego nie
wychodzi�o. Kiedy
by�o ciep�o, okupowa�em ma�y balkon kamienny, na kt�ry wychodzi�o si� z gabinetu
ojca.
Przypuszcza�em ze� ataki do okolicznych kamienic, bo kominy ich, dymi�c,
zamienia�y je w
okr�ty wojenne. Ch�tnie r�wnie� bywa�em tam Robinsonem albo w�a�ciwie sob� na
bezludnej wyspie. Zainteresowania moje jak pow�j wi�y si� od samego pocz�tku
wok�
dozna� gastronomicznych, wi�c spraw� centraln� by�o gromadzenie �ywno�ci. A
wi�c, ziarna
wy�uskane kukurydzy, w ma�ych papierowych tutkach, albo i b�b nawet, gdy
przysz�a pora
� czere�nie, surowiec amunicyjny, bo pestkami ich dawa�o si� nie�le strzela� z
broni kr�tkiej
lub zwyczajnie, �cisn�wszy je palcami. Czasem ci�gn�ce si� kawowe hopjesy,
czasem resztki
obiadowych legumin eskamotowane ze sto�u. Otacza�em si� talerzykami, woreczkami,
tutkami i rozpoczyna�em trudne i pe�ne niebezpiecze�stw �ycie samotnika.
Grzesznik,
przest�pca nawet, mia�em o czym rozmy�la�. Nauczy�em si� wszak w�amywania do
�rodkowej szuflady jadalnego kredensu, gdzie matka przechowywa�a placki i torty;
wyjmowa�em g�rn� szuflad� i no�em obrabia�em kr�gi s�odkiego ciasta, z takim
obliczeniem,
aby nie da�o si� na pierwszy rzut oka dostrzec ich uszczuplenia. Potem zbiera�em
i zjada�em
okruszki, a n�, narz�dzie wyst�pku, starannie oblizywa�em dla zatarcia �lad�w.
Niekiedy
rozwaga walczy�a we mnie z ponur� nami�tno�ci� do kandyzowanych owoc�w, jakimi
przystrojone by�y wyroby cukiernicze, i niejednokrotnie �upi�em lukrowan�
powierzchni�.
Oga�aca�em ja z zielonego, skrzypi�cego s�odko w z�bach tataraku i sk�rek
pomara�czowych,
cykat, stwarzaj�c �ysiny nie do ukrycia. Oczekiwa�em potem skutk�w fatalnego
czynu z
poczuciem beznadziejno�ci, a zarazem ze stoick� desperacj�.
S�siadami moich sjest balkonowych by�y dwa oleandry w du�ych drewnianych
kub�ach,
zakwitaj�ce jeden bia�o. a drugi r�owo; wsp�y�em z nimi na prawach
neutralno�ci, ani
mnie ich obecno�� zi�bi�a, ani grza�a. Wewn�trz mieszkania te� by�o troch�
ro�lin�
degenerat�w, tych dalekich skarla�ych krewniak�w flory po�udnia, jaka� palma, co
wci��
umiera�a rdzawo, ale nie mog�a skona� ostatecznie, filodendron o blaszastych
li�ciach i
male�ka sosenka czy te� jode�ka mo�e, nie wiem, wypuszczaj�ca co roku
bladozielone,
pachn�ce p�czki m�odego igliwia.
W sypialni by�y dwie rzeczy, z kt�rymi wi��� si� moje najwcze�niejsze rojenia �
sufit i
wielka skrzynia �elazna. Sypia�em tam jeszcze jako ca�kiem ma�e dziecko i cz�sto
wpatrywa�em si� w �w sufit, gdzie sztukatura gipsowa udawa�a d�bowe li�cie i
mi�dzy nimi
� �o��dzie, wyra�nie uwypuklone. Moje przedsenne majaki popl�ta�y si� jako� z
tymi
�o��dziami i wiele o nich my�la�em, czy raczej kontemplowanie ich zajmowa�o
sporo miejsca
w mojej psychicznej egzystencji. Bardzo chcia�em je sobie pozrywa�, ale nie
naprawd� �
jakbym ju� wtedy pojmowa�, �e intensywno�� marze� wa�niejsza jest od ziszcze�.
Zreszt�
co� z owej infantylnej mistyki przesz�o na prawdziwe, zwyk�e �o��dzie;
zdejmowanie z nich
czapeczek wydawa�o mi si� przez lata aktem szczeg�lnym, odmykaj�cym co�
osobliwego,
rodzajem wa�kiej przemiany. Mozol� si� nad wyjawieniem, jakie to by�o dla mnie
istotne �
chyba daremnie,
W sypialni, w kt�rej spa�em, tak, chyba w niej, umarli moi dziadkowie. I po
dziadku
w�a�nie zosta�a �elazna skrzynia, przedmiot bardzo ci�ki, wielki, nieu�yteczny,
rodzaj
domowego skarbczyka z czas�w, w kt�rych nie by�o jeszcze zawodowc�w�kasiarzy, a
tylko
rabusie ze wszech miar prymitywni, w niewinno�ci swojej pos�uguj�cy si� najwy�ej
jak��
pa�k� czy maczug�. Skrzynia �elazna by�a przystawiona do wiecznie g�ucho
zamkni�tych
drzwi, dziel�cych sypialni� rodzic�w od poczekalni chorych. Mia�a dwoje
roz�o�ystych uszu i
p�ask� pokryw�, rze�bion� w jakie� li�cie, z kwadratow� w �rodku klapk�. Kiedy
si� t� klapk�
z boku specjalnym sposobem nacisn�o, odskakiwa�a, ukazuj�c otw�r dla klucza �
chytro��
jego schowania wzruszaj�co by�a poczciwa, jak to teraz widz�. Wtedy jednak
wydawa�a mi
si� czarna skrzynia dzie�em wyrafinowanych jakich� specjalist�w, a ju� podziw
nadzwyczajny budzi� klucz do niej, wielki jak moje przedrami�. Do tego, aby m�c
obr�ci�
nim w zamku, dorasta�em d�ugo, niecierpliwie, a� raz wreszcie, dzi�ki
obur�cznemu
chwytowi i nadzwyczajnym wysi�kom, to mi si� uda�o.
Co prawda wiedzia�em, �e w skrzyni nie ma prawdziwych skarb�w. Le�a�o tam na
dnie
nieco starych po��k�ych gazet, papier�w i pud�o drewniane pe�ne przepi�knych
banknot�w
tysi�cmarkowych z czas�w wielkiej inflacji. Pr�bowa�em si� nawet bawi� tymi
banknotami, a
tak�e sturubl�wkami, kt�re by�y jeszcze od marek �adniejsze, niebieskawe, do��
weso�e, gdy
marki brunatn� tonacj� przypomina�y troch� pewne tapety. Jaka� niezrozumia�a
historia
wydarzy�a si� nad owymi pieni�dzmi, pozbawiaj�c je nagle wszechmocy. Gdyby mi
ich
chocia� nie chciano dawa�, mo�e uwierzy�bym w to, �e resztka pot�gi,
gwarantowana
cyframi, piecz�ciami, znakami wodnymi, portretami w owalu m��w koronowanych i
brodatych, pozosta�a w nich i tylko �pi do czasu. Ale mog�em robi� z nimi, co
chcia�em, i
dlatego budzi�y tylko wzgard�, jak� zwykle odczuwa si� wobec �wietno�ci, kt�ra
jako prawd�
ostateczn� objawi�a pustk�. Na banknoty te nie mog�em zatem liczy�, jedynie na
to, co
mog�oby zaj�� we wn�trzu czarnej skrzyni, kiedy d�ugo by�a zamkni�ta, a
zamkni�ta by�a
w�a�ciwie zawsze, za moim milcz�cym przyzwoleniem, o kt�re naturalnie nikt nie
pyta�. Tak,
tam w ciemno�ci samego �rodka mog�o si� jednak co� sta�. Dlatego jej otwieranie
by�o aktem
znacznej wagi. Tak�e i dos�ownie. Wieko by�o ogromnie ci�kie. Z trzech jego
stron
wysuwa�y si� d�ugie rygle, nale�a�o unie�� je i podeprze� szeregiem zastawek
specjalnych:
inaczej mog�o � jak mnie o tym zapewniono, a w co ch�tnie wierzy�em � spadaj�c,
obci��
g�ow�. Po takiej skrzyni mo�na si� by�o tego spodziewa�. Nie by�a wcale
sympatyczna ani
przyjemna, ani �adna nawet. Raczej ponura i brzydka, niemniej, d�ugo na jej
w�asn� moc
wewn�trzn� liczy�em. Mia�a wywiercone przemy�lnie w dnie szeregi otwor�w, aby j�
mo�na
przy�rubowa� na g�ucho do pod�ogi; koncept wyborny. Ale nie by�o ju� �rub,
zb�dnych teraz;
po jakim� czasie okryto j� starym dywanikiem, w ten spos�b zosta�a ostatecznie
sprowadzona
do rz�du pok�tnych mebli, zdegradowana, przesta�a si� liczy�. Ju� tylko czasem
pokazywa�em komu� z r�wie�nik�w klucz do niej � m�g� by� kluczem do bram
miejskich.
A� i on si� gdzie� zawieruszy�.
Nast�pny za sypialni� pok�j, gabinet ojca, mie�ci� jego wielk� szaf�
biblioteczn�,
oszklon�, zamykan�, wielkie fotele sk�rzane i okr�g�y stolik, kt�rego nogi dosy�
by�y
ciekawe � przypomina�y kariatydy, bo u g�ry ko�czy�a si� ka�da z nich g��wk�
metalow�, a
do�em wystawa�y spod drzewa, jakby z trumienki, bose. te� metalowe, stopy
ludzkie.
Jednak�e wcale nie wydawa�o mi si� to makabryczne, �adnych w og�le nie budzi�o
skojarze�.
Po prostu po kolei odd�uba�em pracowicie wszystkie g�owy, puste odlewy br�zowe,
potem
za�, niezdarnie na powr�t osadzone, chwia�y si� pod p�yt� stolika przy ka�dym
jego
przesuwaniu.
Pod �cian�, osobno, sta�o biurko ojca, okryte zielonym suknem, zamkni�te na
wszystkie
spusty. Mie�ci�o pieni�dze, ale ju� prawdziwe, w zwyczajnej zreszt� szufladzie,
Z rzadka
go�ci� w nim skarb wi�kszy z mego �wczesnego punktu widzenia � pude�ko
czekoladek
Lardellego, a� z Warszawy przywiezionych, albo inne, z owocowymi marmoladkami.
Ojciec
musia� pierwej dokona� manipulacji p�kiem kluczy, zanim kt�ra� z owych s�odyczy,
nader po
aptecznemu racjonowanych, wy�oni�a si� przede mn�, kt�ry walczy�em z dwiema
ch�tkami
zgo�a sprzecznymi � aby pocz�stunek b�yskawicznie poch�on��, jak te�, aby
napawa� si�
perspektyw� tego� poch�oni�cia mo�liwie d�ugo. Z regu�y po�yka�em wszystko od
razu. By�y
jeszcze zamkni�te w biurku dwie rzeczy dziwnie pi�kne. Nakr�cany malutki
ptaszek, w
pude�ku wyk�adanym per�ow� macic�, pochodzi� pono z Targ�w Wschodnich i stanowi�
eksponat � niesprzeda�ny � jakiego� egzotycznego stanowiska. Ojciec, ujrzawszy,
jak po
naci�ni�ciu miniaturowego klawisza odemkn�a si� p�aska klapka per�owa, a pod
ni� � w
z�otej kratce � druga, jak wyskoczy� stamt�d mniejszy od paznokcia ptaszek, ca�y
ciemnot�czowy od roziskrze�, i trzepocz�c skrzyde�kami, dziobkiem ruszaj�c,
strzelaj�c
oczkami, kr�ci� si� jak kurek na ko�ciele i �piewa� � pu�ci� w ruch wszystkie
naraz sposoby,
znajomo�ci, zabiegi, a� w ko�cu za nie znan� mi bajo�sk� sum� kupi� �w klejnot,
bardzo
rzadko tylko wydobywany spod klucza i uruchamiany, dbaj�c roztropnie o to, abym
go
czasem nie dosta� do r�k. Pewne by�o bowiem, �e ostatnia godzina przysz�aby
w�wczas na
ptaszka, chocia�bym nie wiedzie� jak z sob� walczy�, bo przecie� nie mniej od
ojca
podziwia�em go, a nawet szanowa�em. Ptaszka sprzeda� pono� ojcu bardzo wa�ny
przedstawiciel firmy zamorskiej, najpewniej jeszcze Japo�czyk. Takiej
przynajmniej wersji
wypadk�w pozosta�em wierny. Jaki� czas przebywa� w biurku inny, podlejszy nieco
ptaszek,
wielko�ci wr�bla, nakr�cany, kt�ry muzycznych uzdolnie� nie posiada�, a tylko
dzioba�
zapalczywie st�, kiedy go na nim stawiano. Wyprosi�em go raz na d�u�ej; taki
by� jego
koniec. By�y jeszcze w biurku ojcowym male�kie bibelociki, z kt�rych pami�tam
najlepiej
okulary, nie wi�ksze od ma�ej zapa�ki, z drutu z�otego, z rubinami � szkie�kami,
w tak�e
z�otym futeraliku. Inne, mniej cenne, znajdowa�y si� w szafce oszklonej, w
jadalni. By�y to
p�ody kunsztu miniaturyzacyjnego � malusie�ki stolik z szachownic� i szachami
raz na
zawsze porozstawianymi, kojec z kurkami, skrzypce (tym powyszarpywa�em struny) i
drobiazg przer�ny z ko�ci s�oniowej, mebelki jakie�, jajo. kt�re otwiera�o si�,
ukazuj�c
mn�stwo st�oczonych figurek, potem jeszcze rybki srebrne, utworzone z pustych
cz�on�w
blaszanych, �e dawa�o si� nimi giba� w dwie strony, a tak�e br�zowe chyba
foteliki z
tapicerk�; ka�de siedzenie by�o wielko�ci kciuka, at�asowe i mi�ciusie�kie. Sam
nie wiem,
czemu wi�kszo�� tych przedmiot�w przez lata znios�a jako� moj� aktywn� obecno��.
Wracam
jednak do gabinetu, do jego starych, wielkich foteli; ciasne, lecz g��bokie
zapadnie mi�dzy
ich oparciami a siedzeniem gromadzi�y z wolna r�ne przedmioty � to monet�, to
pilnik do
paznokci, �y�eczk�, grzebyk, wszystko to z najwi�kszym mozo�em, wy�amuj�c palce
sobie a
fotelom kolankowane spr�yny, kt�re agonalnie rz�zi�y, wy�awia�em w zapachu
umar�ej
sk�ry, kleju tapicerskiego, szorstkiego p��tna, ale powodowa�y mn� nie tyle
podobne
znaleziska, ile niejasna nadzieja odnalezienia czy wr�cz � wyl�gni�cia si�
przedmiot�w
ca�kiem innych, obdarzonych cechami niewyra�alnymi. Dlatego musia�em by� na
wszelki
wypadek sam, kiedy z cichym rozjuszeniem bra�em si� do torturowania
pociemnia�ych od
staro�ci leniwc�w. To, �e niczego niesamowitego w nich nie odkrywa�em, jako� nie
studzi�o
mego zapa�u.
Tu chyba nale�y ju� przedstawi� pierwsze zasady mitologii, jakiej si� w�wczas
oddawa�em. Wierzy�em mianowicie, nikomu si� z tego sekretu nie spowiadaj�c, �e
martwe
przedmioty s� nie mniej od ludzi u�omne, a przeto i one bywaj� zapominalskie; i
przy
dostatecznej dozie cierpliwo�ci mo�na je zaskakiwa�, zmuszaj�c, mi�dzy innymi,
do
powielania si�. Je�eli bowiem pozostawiony, dajmy na to w szufladzie, scyzoryk
zapomni o
tym, gdzie by� powinien, odnale�� go b�dzie mo�na zupe�nie gdzie� indziej,
mi�dzy
ksi��kami na p�ce na przyk�ad; wszelako nie zdolny ju� wycofa� si� z szuflady,
w tej
sytuacji bez wyj�cia zwyczajnie si� zduplikuje i b�dzie ich dwa. A zatem, w moim
mniemaniu, przedmioty obowi�zywa�a pewna logika konieczno�ci, stosowa� si�
musia�y do
okre�lonych regu�, a ten, kto je zna� wybornie, m�g� dopiero doprowadzi� niby
martwa
materi� do upragnionych rezultat�w. Bardzo d�ugo potem wyznawa�em w jaki�
ciemny,
troch� bezmy�lny, a troch� mimowiedny spos�b powy�ej naszkicowan� wiar� � i nie
umiem
wyzna�, czy wyzby�em si� jej ze szcz�tem.
Biblioteka, �e pozamykana, poci�ga�a mnie. Mie�ci�a przede wszystkim ksi��ki
lekarskie,
anatomiczne atlasy ojca, a dzi�ki jego roztargnieniu mog�em si� na nich w spos�b
solidny i
metodyczny u�wiadomi� co do r�nic, jakie zachodz� pomi�dzy p�ciami. Jednak�e,
rzecz
dziwna, daleko bardziej frapowa�y mnie tomy osteologii. W cz�owieku odartym ze
sk�ry,
jakiego przedstawia�y krwistoczerwone lub ceglaste plansze myologiczne, nie
gustowa�em;
by�o w nim co� z krwi, z surowego befsztyka, kt�rego nie znosi�em, kt�rym
brzydzi�em si�.
Natomiast szkielety by�y bardzo schludne. Nie wiem, ile mia�em lat, kiedy po raz
pierwszy
kartkowa�em owe czarne tomy formatu in quarto, z wielkimi, ��tawo zabarwionymi
rycinami czaszek, �eber, miednic i piszczeli. W ka�dym razie ani si� owych
truposz�w i ich
budulca nie ba�em, ani te� studiowanie to nie sprawia�o mi jakiej� dojmuj�cej
przyjemno�ci.
By�o to troch� podobne do ogl�dania katalog�w wielkich dzieci�cych budownictw,
gdzie
najpierw narysowane s� poszczeg�lne o�ki, d�wignie, k�ka, a potem, na dalszych
stronach,
pokazane konstrukcje, kt�re mo�na z nich sk�ada�. Mo�liwe, �e osteologiczne
atlasy
apelowa�y do moich, p�niej zreszt� maj�cych si� ockn�� dopiero,
konstruktorskich
zainteresowa�. Wertowa�em owe tomy sumiennie i niekt�re ryciny pami�tam do dzi�,
na
przyk�ad ko�ciste stopy szkielet�w; kostki mia�y pospinane pasmami wi�zade�,
zabarwionymi, mo�e dla wi�kszej wyrazisto�ci, b��kitnawo.
Ojciec by� laryngologiem, tote� wi�kszo�� zwalistych ksi�g w centralnej cz�ci
biblioteki
odnosi�a si� do chor�b nosa, gard�a i uszu. Organy te, na r�wni z ich
cierpieniami, po cichu a
dyskretnie lekcewa�y�em jako drugorz�dne, z czego zdaj� sobie spraw� w�a�ciwie
dopiero
dzi�. By�a tam te� pozycja, najbardziej z ca�ego ksi�gozbioru monumentalna,
kilkunastotomowy niemiecki �Handbuch� otorhinolaryngologii. �aden jego tom nie
liczy�
mniej ani�eli tysi�c kredowych stronic. Mog�em tam ogl�da� g�owy ludzkie w
r�nych a
niezliczonych fazach rozp�atania, z ca�� ich, nadzwyczaj sumiennie wyrysowan� i
pokolorowan� maszyneri�; poci�ga�y mnie te� portrety m�zg�w, kt�rych
poszczeg�lne zwoje
r�ni�y si� od siebie wszelkimi mo�liwymi barwami. Jako� niem�drze, a odruchowo
zdziwi�em si� w wiele lat potem, kiedy pierwszy raz, w prosektorium, zobaczy�em
m�zg w
naturze (to jest, jako preparat anatomiczny) � �e wcale nie jest taki papuzi.
Poniewa� te
anatomiczne seanse by�y zakazane, musia�em je organizowa� w specjalny spos�b.
Dok�adne
rozplanowanie taktyczne poczyna� bynajmniej nie jest przywilejem doros�ych tylko
� byle
dziecko by�o w ich organizacji rzetelnie zainteresowane. Siedzia�em jak je�dziec
na wielkiej,
chrz�szcz�cej sk�r� przy ka�dym moim ruchu por�czy fotela, os�oniwszy si� od
strony drzwi
otwartymi drzwiami szafy bibliotecznej, aby m�c zawsze zapewnia�, �e dopiero co
j�
otwar�em, jak r�wnie�, mo�liwie zr�cznie i szybko wsun�� tom na w�a�ciwe
miejsce,
opiera�em go o oparcie fotela i w tej pozycji oddawa�em si� studiom. Ciekawe, co
te� sobie
wtedy my�la�em; poci�ga�a mnie nadzwyczajna czysto��, precyzja rysunk�w � zn�w
rozczarowanie przysz�o po latach, kiedy zorientowa�em si�, jako student
medycyny, �e
ogl�da�em w gabinecie ojca same tylko idealizacje i abstrakcje przebiegu nerw�w
czy
mi�niowych zaczep�w. Nie przypominam te� sobie, abym kiedykolwiek skojarzy�
wszystko
ogl�dane z w�asnym cia�em. W tych wielkich planszach nie by�o nic niepokoj�cego
� mo�e
przez rzeczowo��, fragmentaryczno��, wielostronno�� dociekliw�, nawet wtedy
obecn� w
zwalistych ksi�gach, kiedy ukazywa�y nie tylko szczeg�y anatomiczne, ale i
ko�ce
naszkicowane palc�w oraz t�pych lub ostrych hak�w, kt�re odci�ga�y na boki p�aty
rozci�tej
sk�ry dla lepszego widoku. By�y tam te� inne ksi��ki, z wizerunkami ju� na pewno
strasznymi, ale w�a�nie zanadto strasznymi, tak �e ich tak�e wcale si� nie
ba�em. Ukazywa�y
okaleczenia wojenne twarzy ludzkich; by�y tam oblicza beznose, pozbawione
szcz�k,
ma��owin usznych, oczu, a nawet dos�ownie twarze bez twarzy, z kt�rych pozosta�y
tylko
oczy same, pomi�dzy bliznowatymi zaci�gni�ciami, o wyrazie, kt�ry nic mi nie
m�wi�. Nie
umia�em go wszak z niczym por�wna�, niczego mi nie przypomina�. Troszk� mo�e i
mrowi�o
po plecach nad takimi ilustracjami, ale chyba tak, jak przy s�uchaniu bajki � a
wszak
okropne dziej� si� w nich zwykle rzeczy, to nie by�o dla mnie niczym
nadzwyczajnym, �w
dreszczyk, po��dany w gruncie rzeczy i wcale luby. I wi�cej nawet, poniewa�
niejedno mnie
w tych dzie�ach �mieszy�o, po�wi�cone bowiem protetyce, ukazywa�y sztuczne nosy,
przyczepione do okular�w, uszy na opaskach, maseczki imituj�ce lekki u�miech,
zgo�a
niewinny, jakie� zatyczki kunsztowne dla przedziurawionych policzk�w, protezy
z�bowe,
namiastki podniebienia. Wygl�da�o mi to na jakie� maskarady, na jakie� zabawy
doros�ych,
niezupe�nie zrozumia�e, jak sporo ich obyczaj�w, ale nie podejrzewa�em w nich
niczego z�ego
czy wr�cz haniebnego. To by mi do g�owy nie przysz�o. W gruncie rzeczy jeden
tylko
przedmiot, nie ksi��ka, odrobin� niepokoi�. Le�a�a bowiem na jednej z p�ek,
przed
z�oconymi grzbietami grubych tom�w, ko�� skroniowa, wymacerowany preparat,
przedstawiaj�cy rezultat tak zwanej doszcz�tnej operacji na uchu �rodkowym, z
wyd�utowanym sutkowym wyrostkiem. Nic o tym nie wiedzia�em, oczywista, a jedynie
ko��
ta, podobna nieco, z wagi, w dotyku, do ko�ci, jakie nieraz pozostawa�y na samym
dnie wazy
z roso�em, odkryta w tym miejscu, jak gdyby podrzucona umy�lnie, zastanawia�a, a
nawet
troszk� trwo�y�a. Mia�a jaki� zapach szczeg�lny, przede wszystkim kurzu,
ksi��ek, biblioteki,
ale przecieka� przez to cienk� stru�k� inny jeszcze, troch� niby s�odkawy, a
troch� jakby
zgni�y. Obw�chiwa�em j� czasem d�ugo, jakby usi�uj�c zrozumie�, co to jest
w�a�ciwie, jakby
w�ch by� tym z moich zmys��w. kt�ry zaprowadzi mnie najdalej. Budzi�o to w ko�cu
lekkie
obrzydzenie, odk�ada�em wi�c ko��, uwa�aj�c i na to, aby le�a�a na tej samej
p�ce, co
poprzednio.
Na ni�szych p�kach spoczywa�y stosy postrz�pionych, rozprutych ju� powie�cide�
francuskich, bez ok�adek, a tak�e jakich� magazyn�w � jeden nazywa� si� �Uhu� i
by� po
niemiecku. To �e mog�em przeczyta� tytu�y, nie pomaga mi w ustaleniu chronologii
owych
poczyna�, poniewa� drukowane umia�em ju� czyta� maj�c cztery lata. Kartkowa�em
tylko
francuskie, sypi�ce si�, zbroszurowane powie�ci, bo by�y z ilustracjami, do��
frywolnymi, w
stylu fin�de�siecle�u. Musia�y si� tam mie�ci� jakie� pikantne historyjki, ale
to wniosek
wsp�czesny, p�na rekonstrukcja, oparta na wspomnieniach, mocno ju� rozmytych
przez
up�yw czasu. Na jednych bowiem stronach widnia�y panie z panami, w pozach
wykwintnych,
dystygowanych, a kilka kartek dalej wytworno�ci te ust�powa�y z nag�a miejsca
ton�cemu w
koronkach roznegli�owaniu, kto� ucieka� przez okno, gubi�c spodnie, go�e panie w
czarnych
d�ugich po�czochach biega�y po pokoju, widz� teraz, �e s�siedztwo obu rodzaj�w
ksi��ek
by�o raczej osobliwe, a sam porz�dek te�, w jakim to wszystko kartkowa�em,
zabawny do
makabryczno�ci, skoro, je�dziec na fotelu, bez najmniejszych k�opot�w czy waha�
przechodzi�em p�ynnie od szkielet�w do frywolnej erotyki. Wszelako przyjmowa�em
to, jak
chmury, drzewa, przecie� wci�� wszystkiego uczy�em si�, do wszystkiego musia�em
nawyka�
i nic mi si� w�a�ciwie z niczym nie k��ci�o.
Na dole le�a�a d�uga rura blaszana z szerszym zako�czeniem, w niej za� tkwi�
rulon
nadzwyczaj grubego papieru ��tawej barwy, od kt�rego szed� spleciony, czarno�
��ty sznur
do p�askiej puszeczki, zawieraj�cej jak gdyby male�ki torcik jasnoczerwony, z
wypuk�orze�b� i napisami. By� to dyplom lekarski ojca, na pergaminie,
zaczynaj�cy si�
wzniosie od ogromnym drukiem rozstrzelonych s��w SUMMIS AUSP1CIIS IMPERATORIS
AC REGIS FRANCJSCI IOSEPHI�, torcik za�, kt�ry delikatnie raz i drugi
napocz��em, ale
dalej nie pr�bowa�em, by� bowiem niesmaczny, przedstawia� wielk� piecz�� woskow�
uniwersytetu lwowskiego. Rzecz jasna, najpierw wiedzia�em tylko, �e w rurze
znajduje si�
dyplom, bo ojciec mi tak powiedzia�, cho� nie rozumia�em, co to znaczy, nie
wolno mi te�
by�o samemu wyci�ga� go z rury (nie bardzo wierzy�em w TO tylko, jakoby pergamin
mia�
naprawd� by� wyprawion� o�l� sk�r�). Potem umia�em ju� przeczyta� par� s��w, nic
jednak
nie pojmuj�c. W pierwszej zdaje si� gimnazjalnej potrafi�em ju� nawet
przet�umaczy� te
s�owa wznios�e; m�wi� o tym, bo na przyk�adzie dyplomu wyra�nie ukazuje si� �w
proces
ponawianego i wielokrotnego poznawania przedmiot�w czy zjawisk, kt�rym
przechodzi�em
stopniowo jakby z pi�tra na pi�tro; za ka�dym razem poznawa�em nast�pn� wersj�
sprawy lub
rzeczy, co w sobie samo nie stanowi niczego niezwyk�ego. Ka�dy to zna, ka�dy
wszak
najpierw pozna� wersj� bociana, a potem t� bardziej realistyczn� w�asnej genezy.
Ale rzecz w
tym, �e wszystkie wersje poprzednie, chocia�, je�li jaskrawo, jak ta z bocianem,
fa�szywe, nie
gin� bez �ladu, odrzucone. Co� z nich w nas zostaje, zaz�biaj� si� z nast�pnymi,
splataj�, s�
jednym s�owem jako� nadal obecne, ale to nie wszystko. Zapewne, je�li o fakty
chodzi, w
rodzaju dyplomu mego ojca, nietrudno ustali� wersj� w�a�ciw�, t� jedyn�, kt�ra
si� liczy.
Inaczej z prze�yciami. Ka�de ma swoj� wag� i racj�, bezapelacyjn� i od niczego
poza sob�
niezawis�� i tutaj k�opot, poniewa� jedynym stra�nikiem i gwarantem ich
autentyczno�ci we
wspomnieniu jest pami��. Zapewne � mo�na by o�wiadczy�, �e istniej� ..prze�ycia
nieadekwatne�, w rodzaju moich roje� na temat czarnej �elaznej skrzyni. Nie
zawsze da si�
jednak przeprowadzi� �w wyw�d ostatniej instancji.
Za bocznym skrzyd�em drzwi mie�ci�y si� w ojcowej bibliotece szczelnie upakowane
ksi��ki, kt�rych szereg�w nawet nie napoczyna�em, przekonawszy si� raz, �e nie
ma tam
�adnych obrazk�w. Pami�tam kolor i wag� niekt�rych z nich, nic wi�cej. Da�bym
sporo za to,
�eby si� dowiedzie�, co w�a�ciwie m�j ojciec tam zebra�, co czyta�, ale
biblioteka poch�oni�ta
zosta�a w ca�o�ci przez chaos wojny i nie zosta�o po niej �ladu, potem za�
dzia�o si� tyle i w
taki spos�b, �e nigdy o to nie spyta�em. A wi�c wersja dziecka, prymitywna,
fa�szywa, �adna
w�a�ciwie, pozosta� luz tu dla mnie musi ostatni�, i dotyczy to nie tylko
tamtych ksi��ek, ale i
ca�ego mn�stwa spraw, cz�sto dramatycznych, kt�re rozgrywa�y si� ponad moj�
g�ow�.
Gdybym pr�bowa� wstecznego ich rekonstruowania, wnioskowania i domys��w, sta�oby
si�
to ryzykown� robot�, kto wie, czy nie fantazjowaniem, i to nie z pozycji dziecka
przeprowadzanym. My�l� wi�c, �e winienem z zabieg�w takich zrezygnowa�.
Jadalnia mie�ci�a w sobie, jak ju� o tym wspomnia�em, poza b�ahym zestawem
krzese� i
sto�em, rozsuwanym dla wi�kszych przyj��, tak�e wa�ny kredens, siedlisko
legumin, szafk� i,
�nipami�, specjalno�ci� matki, oraz puchaty dywan podokienny, na kt�rym potem
ch�tnie
wylegiwa�em si�, czytaj�c ksi��ki � ju� w�asne. �e jednak czynno�� lektury
nazbyt by�a
bierna, zanadto prosta, mia�em we zwyczaju stawia� sobie na �ydce, w zag��bieniu
pod
kolanem, na podeszwie stopy � nog� jakiego� krzes�a, i lekkimi ruchami
�onglowa�em nim,
tak aby znajdowa�o si� stale w balansie na samej granicy r�wnowagi. Musia�em te�
nieraz
gwa�townie przerywa� czytanie, by z�apa� lec�ce krzes�o, inaczej jego �oskot
m�g�
niepotrzebnie �ci�gn�� na mnie uwag� domownik�w. Wybieg�em jednak zbytnio
naprz�d,
czego bardzo trudno mi systematycznie unika�.
Jak tylko mog� si�gn�� pami�ci� wstecz, do�� cz�sto chorowa�em. K�ad�y mnie do
��ka
rozmaite anginy, bronchity, i by� to na og� czas znacznych przywilej�w. Nie
tylko wszystko
si� wok� mnie kr�ci�o, nie tylko ojciec wypytywa� mnie szczeg�owo o
samopoczucie,
ustalaj�c przy tym pewne has�a i znaki umowne, kt�re mia�y z wyj�tkow� precyzj�
okre�li�
jego jako�� w wyimaginowanych stopniach nie istniej�cej skali, ale ponadto by�em
obiektem
skomplikowanych zabieg�w. Nie wszystkie zalicza�em do przyjemnych, trudno by�o
nazwa�
tak picie mleka gor�cego z mas�em, ale ju� inhalacje stanowi�y podnios��
rozrywk�. Najpierw
przynoszono wielk� miednic�, do kt�rej nalewa�o si� gor�cej wody, nast�pnie za�
ojciec z
ma�ej flaszeczki o dotartym korku wpuszcza� tam nieco oleistego p�ynu i szed� do
kuchni,
gdzie ju� tymczasem rozgrzewa� si� w p�omieniach �eliwny kr��ek kuchennej p�yty.
T�,
rozpalon� do czerwono�ci, przynosi� w szczypcach i wpuszcza� do miednicy, a moim
obowi�zkiem by�o pilnie wdycha� k��by pary, woniej�cej aromatycznym olejkiem.
Pi�kne to
by�o widowisko, owo w�ciek�e gotowanie si� wody, syczenie wi�niowego �elaza, od
kt�rego
odpada�y sczernia�e �uski �u�la, a jeszcze i tak korzysta�em, �em sobie puszcza�
na miednic�,
co tylko by�o pod r�k�, a to celuloidow� kaczuszk�, a to drewniany pi�rnik. Mam
nadziej�, �e
nie symulowa�em cierpie� podczas ich nieobecno�ci. Pokusy po temu by�y jednak
chyba,
skoro, jako choremu, ojciec w�a�ciwie niczego ju� nie potrafi� odm�wi�; i
ptaszek w
per�owym pude�ku �piewa� wtedy dla mnie, i okularami z�otymi z rubinowym oczkiem
mog�em si� bawi�, i jeszcze wracaj�c ze szpitala, przynosi� ojciec tak zwane
�pakuny� z
zabawkami. Bez �adnej przesady mog� wi�c powiedzie�, �e troch� jak niekt�re
kobiety,
najwi�ksze zyski osi�ga�em le��c w ��ku. Dzi�ki jednej z angin dosta�em auto�
giganta,
drewnian� limuzyn� tak du��, �e mog�em na niej je�dzi�, siedz�c okrakiem na
dachu.
Zapewne, bardziej autentyczne choroby, jak kamie�, kt�ry ur�s� mi w p�cherzu, z
ich
bole�ciami i gor�czk� czyni�y wszelkie dary i rozrywki niedostateczn� os�od�
bytu. Ale tak
czy owak wraca�em w ko�cu do zdrowia.
Zdrowy, sp�dza�em wiele czasu tylko z samym sob�. Ch�tnie penetrowa�em
mieszkanie,
chodz�c na czworakach, najlepiej bowiem czu�em si� czemu� jako wyobra�one
zwierz�; a
zajmowa�em si� tym aktorstwem zwierz�cym tak solennie, �e mi si� na kolanach
porobi�y
grube, twarde modzele i mia�em je jeszcze, chodz�c do wy�szych klas szko�y
powszechnej.
Pora opisa� brzydkie moje sk�onno�ci. Rujnowa�em wszystkie zabawki.
Najhaniebniejszym mo�e z moich wyczyn�w by� akt zniszczenia prze�licznej ma�ej
pozytywki, l�ni�cego drewnianego pude�ka, w kt�rym pod szybk� obraca�y si� z�ote
k�eczka
z�bate potr�caj�c z�oty wa�ek mosi�ny z kolcami tak, �e powstawa�y z tego
kryszta�owe
melodyjki. Nied�ugo si� t� wspania�o�ci� cieszy�em. W �rodku nocy wsta�em,
zdecydowany
wida�, poniewa� nie namy�laj�c si� prawie wcale, podnios�em szklane wieczko i
nasiusia�em
do �rodka. Nie potrafi�em p�niej wyja�ni� zatroskanym domownikom motyw�w tego
nihilistycznego aktu.
Freudysta jaki� na pewno by dopasowa� mi odpowiednio brzmi�cy termin. W ka�dym
razie nad zamilkni�ciem pozytywki bola�em nie mniej chyba szczerze ani�eli
niejeden
lustmorder nad �wie�� swoj� ofiar�.
Nie by� to, niestety, czyn izolowany. Mia�em m�ynarza male�kiego, kt�ry po
nakr�ceniu
wnosi� worek z m�k� na szczyt drabiny, do spichrza, schodzi� po nast�pny, zn�w
go wnosi� i
tak to trwa�o w niesko�czono��, bo wrzucone do �rodka worki zje�d�a�y tymczasem
na sam
d� drabiny. Mia�em nurka w skafandrze, w s�oju zamkni�tym gumow� membran�,
kt�ry przy
jej naciskaniu opuszcza� si� coraz g��biej w wodzie. Mia�em ptaszki dziobi�ce,
karuzele, co
si� kr�ci�y, auta wy�cigowe, lalki fikaj�ce koz�y, a wszystko to bez lito�ci
patroszy�em,
wywlekaj�c spod l�ni�cych farb k�ka i spr�yny. Lamp� magiczn� firmy Pathe z
francuskim
emaliowanym kogutem musia�em obrabia� ci�kim m�otkiem, a grube soczewki
obiektywu
d�ugo opiera�y si� jego ciosom. Mieszka� we mnie jaki� bezmy�lny, wstr�tny demon
zniszczenia; nie wiem, sk�d si� wzi��, tak samo, jak nie wiem, co si� z nim
p�niej sta�o.
Kiedy by�em troch�, ale troch� tylko wi�kszy, nie �mia�em ju� tak, po prostu z
niewinno�ci� dzieci�c�, bo wida� j� traci�em, chwyci� za narz�dzie mordu i
d�ga�.
Wyszukiwa�em ju� sobie wtedy rozmaite preteksty. �e na przyk�ad, co� tam trzeba
w �rodku
wyregulowa�, poprawi�, zbada�. By� to tani poz�r, bo oczywi�cie nie tylko bym
nie umia�
tego dokona�, ale nawet nie pr�bowa�em. A przy tym wydawa�o mi si�, �e mam prawo
tak
post�powa�, i kiedy matka gwa�townie zaprotestowa�a, skoro zacz��em wbija�
gw�d� w
kredens sto�owy (potrzebowa�em zaczepu dla kolejki linowej), d�ugo i gorzko si�
na ni�
uskar�a�em. Z kr�gu totalnego zniszczenia wy��czona by�a tylko pewna lalka p�ci
m�skiej,
imieniem Wicu�, ch�opczyna szczuplutki, pe�en trocin, rudawy blondynek, kt�remu
szy�em
garderob�, trzewiczki i kt�ry p�ta� si� potem w mieszkaniu chyba do samej wojny.
Raz, w
przyst�pie niepohamowanej ��dzy, troszeczk� go napocz��em, ale zaraz potem
zaszy�em mu
dziur� w brzuchu, czy mo�e to by�a oderwana r�ka, nie pami�tam. Rozmawia�em z
nim sporo,
ale o tym nigdy�my nie m�wili.
Nie mia�em w�asnego k�ta, wi�c panoszy�em si� w powolnie rosn�cym rozwydrzeniu
po
wszystkich pokojach. Nie dojedzone cukierki (�hopjesy�) przylepia�em zwykle do
sto�u, pod
blatem, gdzie z latami utworzy�y istne wzg�rza geologiczne s�odkiej skamieliny.
Z
wyci�ganych ze szaf ubra� ojca budowa�em manekiny na fotelach i krzes�ach, w
wielkim
trudzie napychaj�c im zwini�tymi w rulony pismami r�kawy, a do �rodka pakuj�c,
co wpad�o
do r�ki. Pr�bowa�em w kasztanowym sezonie robi� co� z tymi pi�knymi owocami,
kt�re tak
mnie zachwyca�y, �e nigdy nie mia�em ich do��; jeszcze mi si� sypa�y zza
pazuchy, a
pakowa�em do kieszeni, do majtek nowe. Ale przekona�em si� wnet, �e pi�kne,
l�ni�ce
lusterkami s� tylko kasztany na wolno�ci, bo uwi�zione w pude�ku rych�o
marszczy�y si�,
matowia�y, brzyd�y. Kalejdoskopami, kt�re rozpru�em, mo�na by chyba obdarowa�
ca�y
sierociniec, a przecie� wiedzia�em, �e w nich nic nie ma opr�cz gar�ci
kolorowych
pot�uczonych szkie�ek. Wieczorem ch�tnie patrza�em z balkonu, jak ciemna ulica
o�ywa od
�wiate�. Nie wiadomo sk�d zjawia� si� bezszelestny latarnik, na moment
zatrzymywa� si� przy
kolejnej latarni, podnosz�c w g�r� sw�j dr��ek, i ma�y owadzik �wiat�a zaraz
rozwija� si� w
b��kitnawy p�omie�. Jaki� czas chcia�em by� latarnikiem.
Z dwu pot�g, dw�ch kategorii, kt�re bior� nas we w�adanie, kiedy pojawiamy si�
nie
wiedzie� jak na �wiecie. przestrze� jest, mimo wszystko, daleko mniej niepoj�ta.
Owszem, i
ona podlega przemianom, ale istota ich jest prosta: przestrze� nie robi nic
innego, jak tylko
kurczy si� z up�ywem lat. Dlatego zmala� powoli obszar naszego mieszkania, i
Ogr�d
Jezuicki, i boisko II Pa�stwowego Gimnazjum imienia Karola Szajnochy, do kt�rego
chodzi�em przez osiem lat. Co prawda, �atwo mi by�o przemian tych nie zauwa�y�,
bo
r�wnocze�nie ros�a moja samodzielna aktywno��, porusza�em si� po Lwowie coraz
�mielej,
wi�c zbieganie si� poszczeg�lnych dobrze znanych miejsc przes�aniane by�o
seriami eskapad
coraz to bardziej dalekosi�nych. Dlatego redukcj� wymiar�w mo�na sobie
u�wiadomi�
stosunkowo p�no. Przestrze� jest wszak�e solidna, jedyna, pozbawiona
jakichkolwiek
zapadni i pu�apek. Natomiast �ywio�em wrogim, prawdziwie podst�pnym, a nawet,
powiedzia�bym, przeciwnym naturze ludzkiej, jest czas. Najpierw, przez lata,
nadzwyczajne
trudno�ci sprawia�o mi rozr�nienie sensu takich poj��, jak �jutro� i �wczoraj�.
Wyznam,
czego nigdy dot�d nie zrobi�em, �e oba lokowa�em bardzo d�ugo w przestrzeni.
S�dzi�em, �e
,,jutro� jest powy�ej sufitu, jakby na nast�pnym pi�trze, i opuszcza si� na
w�a�ciwy poziom
noc�, kiedy wszyscy �pi�. Co prawda r�wnocze�nie wiedzia�em, �e na trzecim
pi�trze nie ma
�adnego jutra, a tylko pewni pa�stwo, kt�rzy maj� doros�a c�rk� i pude�ko o
blasku z�ota,
pe�ne zielonkawych, lepi�cych si� do palc�w cukierk�w. Cukierki te nie smakowa�y
mi
w�a�ciwie, wype�niaj�c usta eukaliptusow� arktyk�, a jednak lubi�em je dostawa�,
bodaj ze
wzgl�du na okoliczno�ci towarzysz�ce. Przebywa�y bowiem w szufl