5342

Szczegóły
Tytuł 5342
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5342 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5342 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5342 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STANIS�AW PAGACZEWSKI Porwanie profesora G�bki Rozdzia� pierwszy ROZMOWA W SMOCZEJ JAMIE Zastukano do drzwi. � Prosz� wej�� � powiedzia� Smok, poniewa� by� uprzejmy i go�cinny. Na progu Jamy stan�� ksi��� Krak. � Halo, stary � powiedzia� do Smoka. � Pracujesz? � A kt�ra godzina? � zapyta� Smok. Krak spojrza� na zegarek marki �b�onie", w kt�rego bransolet� wetkni�ta by�a p�sowa r�a. � ...Tam na b�oniu b�yszczy kwiecie... � zanuci� ksi���, zgodnie ze swym zami�owaniem do ludowych piosenek, i powa�niej�c odpar�: �Jedenasta trzydzie�ci dwie. Jedenasta trzydzie�ci dwie. Jede... � Dzi�kuj� � powiedzia� Smok. � To znaczy, �e pracuj�. M�j rozk�ad zaj�� przewiduje prac� od �smej rano do dwunastej w po�udnie. � Przeszkadzam ci? � zaniepokoi� si� ksi��� i poszuka� wzrokiem krzes�a nadaj�cego si� do u�ytku. Wiedzia� z do�wiadczenia, �e w Smoczej Jamie ka�da rzecz s�u�y�a na og� do czego innego, ni� wskazywa� jej wygl�d. Pami�ta�, �e przed tygodniem, kiedy usiad� na tapczanie Smoka, wylecia� jak z procy pod strop Jamy, poniewa� pomys�owy gospodarz by� w�a�nie w trakcie pr�b, maj�cych na celu zmontowanie domowej rakiety z samoistnie od��czaj�c� si� kabin� pilota. � Siadaj na stole � powiedzia� Smok i zgarn�� na ziemi� stos m�otk�w, obc��k�w, pilnik�w, gwo�dzi i skrawk�w blachy. � Czy to niczym nie grozi? � zapyta� Krak. � B�d� spokojny. Ksi��a usiad� wi�c na stole i zaraz pocz�� macha� nogami jak ma�y ch�opiec. W mieszkaniu Smoka czu� si� m�odszy o trzydzie�ci lat i ch�tnie zapomina� o swej ksi���cej godno�ci. �eby ju� nic nie brakowa�o mu do szcz�cia, wyj�� z kieszeni dwa lizaki. Jednym pocz�stowa� Smoka, drugi w�o�y� sobie do ust z wyrazem niewys�owionej b�ogo�ci. � Any�kowy? � zapyta� Smok. � Uhm � mrukn�� ksi���, nie wyjmuj�c lizaka z ust. � W porz�dku. Bardzo lubi� any�kowe lizaki. Masz do mnie jak�� wa�n� spraw�? � Ja mam zawsze i wy��cznie wa�ne sprawy � powiedzia� Krak. � Ostatecznie jest si� tym ksi�ciem, czy nie? � Jeszcze jak � rzek� Smok. By�o to jego ulubione powiedzenie. � Jedenasta trzydzie�ci osiem � przypomnia� Krak. � Jedenasta trzydzie�ci osiem. Czas przyst�pi� do rzeczy. Smok zauwa�y�, �e ksi��� przesta� macha� nogami. � To b�dzie z ca�� pewno�ci� sprawa powa�na � powiedzia� Krak. � Znacznie powa�niejsza ni� zesz�ym razem, kiedy prosi�em ci� o zmajstrowanie zegara z kuku�k�. � Przepraszam, a jak si� zegar sprawuje? � Doskonale. Tylko mam k�opot z ptakiem. � K�opot? � Wyobra� sobie: kuka co pi�tna�cie minut przez ca�� dob�. Oboj�tne, czy to dzie�, czy noc. Nie mog� spa�. � To drobiazg � powiedzia� Smok. � Jaki drobiazg � oburzy� si� ksi���. � Po dniu wype�nionym Bardzo Wa�nymi Sprawami mam chyba prawo do spokojnego snu. � Mia�em na my�li, �e poprawka b�dzie drobiazgiem. Ka� przynie�� zegar do mnie, a naprawi� go na poczekaniu. � A teraz do rzeczy, bo czas mija � powiedzia� Krak i zeskoczy� ze sto�u. Grzeba� przez chwil� w g��biach kieszeni ksi���cego p�aszcza, potem wyci�gn�� p�ask�, zgrabn� koron� i w�o�y� j� sobie na g�ow�. Wygl�da� teraz imponuj�co. Smok poczu� si� nieswojo w szlafroku i przydeptanych pantoflach. Krak od�o�y� sw�j lizak na talerzyk i powiedzia�: � Jeste� jeszcze moim przyjacielem? � Czy�by� mia� jakie� w�tpliwo�ci co do tego? � A wi�c dobrze. Poprosz� ci� o przys�ug� wa�n� dla ca�ego pa�stwa. Tylko ty mo�esz mi pom�c. � Sk�d�e znowu � zaprotestowa� Smok, gdy� by� nie tylko uprzejmy i go�cinny, ale tak�e niezwykle skromny. Ale na pewno zrobi�o si� mu przyjemnie, bo komu� nie jest mi�o, gdy si� go chwali? � Wiem, co m�wi�. Tylko ty mo�esz mi pom�c � powt�rzy� Krak. � Jak wiesz, w poniedzia�ki, �rody i pi�tki mog� przychodzi� do mnie obywatele ze wszystkimi sprawami, jakie uwa�aj� za wa�ne dla siebie. Prosz� w�wczas o pomoc w wychowaniu dzieci, skar�� si� na> nieudolno��, a cz�sto tak�e na nieuczciwo�� urz�dnik�w, zapraszaj� mnie na placek ze �liwkami, zapytuj� o budownictwo mieszkaniowe i tak dalej, i tak dalej. Na wspomnienie placka ze �liwkami Smok g�o�no prze�kn�� �link�. Przepada� wprawdzie za grysikiem z cynamonem, ale bynajmniej nie gardzi� plackiem, zw�aszcza gdy by�o na nim du�o �liwek, grubo posypanych m�czk� cukrow�. � Uwa�aj, co teraz powiem � ci�gn�� ksi���, poprawiaj�c od czasu do czasu koron�, kt�ra przekrzywia�a mu si� to na prawo, to na lewo. Przyszed� do mnie czcigodny Hipolit G�bka, w�a�ciciel znanej ci gospody �Pod Trzema Gwi�d��cymi Kotami� przy ulicy Poczciwych Flisak�w, brat s�ynnego uczonego, Baltazara G�bki, autora wielu rozpraw z dziedziny biologii, a zw�aszcza cennej pracy o zako�czeniach nerwowych w pysku �limaka winniczka. � Momencik � powiedzia� Smok i podszed� do po�ci z ksi��kami. � Mam to dzie�o z dedykacj� autora. Wyj�� z biblioteki gruby tom w sk�rzanej oprawie, otwar� go na tytu�owej stronie i przeczyta� g�o�no: �Wielce Kochanemu Smokowi Wawelskiemu, chlubie grodu Kraka, z serdecznymi pozdrowieniami od autora�. � Tak. To w�a�nie ta rozprawa. By�a t�umaczona na pi�tna�cie j�zyk�w, mi�dzy innymi na j�zyk Ki-Shaweli oraz narzecze szczepu Niam-Niam. Jej autor jest profesorem naszej Akademii i cz�onkiem wielu zagranicznych towarzystw naukowych. Pi�� lat temu wybra� si� do Krainy Deszczowc�w, aby zebra� nowe obserwacje do pracy na temat rozwoju poczucia wsp�lnoty u �ab lataj�cych Rhacophorus reinwardti Bo�e. Kraina Deszczowc�w ma odpowiednie warunki naturalne do studiowania tego zagadnienia. �ab jest tam znacznie wi�cej ni� ludzi. � I jeszcze stamt�d nie wr�ci�? � Sk�d wiesz? � zdziwi� si� ksi���. � Domy�lam si� tylko. Pewnie w tej sprawie przyszed� do ciebie poczciwy Hipolit G�bka. Ksi��� skin�� g�ow�. � Tak jest. Hipolit G�bka obawia si�, �e tak d�ugi pobyt brata w Krainie Deszczowc�w mo�e niekorzystnie wp�yn�� na jego zdrowie. Klimat jest tam okropny. � Wilgo�. Bagna. Mg�a. Reumatyzm � wyrecytowa� Smok jednym tchem. � Deszczowcom to nie szkodzi � ci�gn�� Krak � ale normalny cz�owiek nie mo�e tam d�u�ej przebywa� ni� dwa lata. � O ile mi wiadomo, Deszczowcy uwa�aj� siebie za normalnych, a nas traktuj� jak gorszy gatunek ludzi. � Niestety � westchn�� ksi���. � Pan Hipolit wysy�a listy do brata, namawiaj�ce go do powrotu, ale uczony tak si� pogr��y� w swych badaniach, �e nawet s�ysze� o tym nie chce. Zreszt� od pewnego czasu przesta� odpisywa� na listy. Obawiam si�, �e jest na najlepszej drodze do przyj�cia obywatelstwa Krainy Deszczowc�w. Pomy�l, to by�oby okropne: s�awa naszej nauki, cz�onek Akademii � przyje�d�aj�cy w wannie wype�nionej deszcz�wk�! Nie, nie chcia�bym do�y� takiej chwili! Ksi��� Krak zdj�� koron� i z rozpaczy wydar� sobie gar�� w�os�w. � Postanowi�em wi�c pos�a� do niego kogo� � ci�gn�� dalej � kto potrafi przem�wi� mu do rozs�dku. Jako ksi��� nie mog� dopu�ci� do tego, �eby tak wielki uczony zamieni� si� w Deszczowca. By�aby to niepowetowana strata dla naszej kultury. � No dobrze � powiedzia� Smok. � Ale co ja mam z tym wsp�lnego? Nigdy nie interesowa�em si� �abami. � Chc� ci� prosi�, �eby� tam pojecha� i nak�oni� go do powrotu. � Ja? � Tylko ty mo�esz wybra� si� w tak d�ug� i po prawdzie niezbyt bezpieczn� podr�. Mnie nie pozwalaj� na to wa�ne sprawy pa�stwowe. Musz� by� stal� na miejscu. � Wiesz dobrze, �e od czasu ostatniej wyprawy do Kraju Smutnego Kaktusa postanowi�em zerwa� z podr�ami i po�wi�ci� si� dokonywaniu wynalazk�w. Jestem w�a�nie na najlepszej drodze do skonstruowania zdalnie sterowanej i niezwykle ekonomicznej polewaczki. � By�bym z�ym w�adc�, gdybym o tym nie wiedzia� � rzek� Krak. � Ale pomy�la�em sobie, �e dobrze by ci zrobi�a taka przeja�d�ka. Jeste� znany jako s�ynny podr�nik i autor wielu ksi��ek podr�niczych. � Zestarza�em si� troch� � rzek� Smok ze smutkiem w g�osie. � To straszne, ale najlepiej czuj� si� w pantoflach i szlafroku. Krak zamacha� r�kami, jakby si� op�dza� przed rojem pszcz�. � Nie m�w tak � zawo�a�. � Jeste� nie�miertelny, wi�c nie ma mowy o starzeniu si�! � Zrobi�em si� tak�e smakoszem � powiedzia� Smok � i bardzo sobie ceni� regularne posi�ki. � Przydziel� ci kucharza, kt�ry b�dzie dba� o tw�j �o��dek. � Ponadto obawiam si�, �e w krainie Deszczowc�w m�g�bym si� nabawi� kataru � ci�gn�� Smok, zdaj�c sobie jednak spraw� z tego, �e jest to argument niepowa�ny. � M�j drogi. C� znaczy katar w por�wnaniu z zas�ug� wobec historii? B�dziesz bohaterem narodowym. � Kichaj�cy bohater to niezbyt �adny widok � u�miechn�� si� Smok. � Bohaterom wybacza si� wiele wad gorszych od chronicznego kataru. Jestem got�w przydizieli� ci mego nadwornego medyka, kt�ry b�dzie dba� o tw�j organ powonienia. No c�, pojedziesz? Smok rozgl�da� si� po Jamie. Mia�by porzuci� sw�j mi�y k�t do pracy, sw� cieplutk� i przytuln� pracowni�, aby t�uc si� po moczarach i bagnach Krainy Deszczowc�w? Pozbawi� si� kawusi z trzeszcz�cymi bu�kami, posypanymi maikiem? Tapczanu, na kt�rym spa�o si� tak wygodnie? Biblioteki, pe�nej m�drych ksi��ek? � Przysz�o mi na my�l � powiedzia� Krak, �e przecie� m�g�by� w czasie tej podr�y zebra� materia� do ciekawej ksi��ki o Krainie Deszczowc�w. Zrobi�by� wiele zdj��, a tak�e m�g�by� nakr�ci� film aparatem typu �Smok-2b�. � Niew�tpliwie, Kraina Deszczowc�w jest bardzo ma�o znana. Musia�bym tylko dostosowa� sw� kamer� do zdj�� podwodnych, bo s�ysza�em, �e Deszczowcy wi�ksz� cz�� �ycia sp�dzaj� w basenach wype�nionych deszcz�wk�. � S�ynny uczony Gregorius Simonides powiada w swym dziele pt. �Opisanie krain dziwacznych y wielce ciekawych na kra�cach �wiata naszego znayduj�cych si� , �e maj� oni co� w rodzaju rybich skrzel, a ich palce s� po��czone b�on�, podobnie jak palce g�si lub kaczek. � To s� domys�y nie potwierdzone obserwacjami. � Tym wi�ksza b�dzie twoja zas�uga, je�eli dok�adnie poznasz �ycie i obyczaje Deszczowc�w i opiszesz je w nowym dziele. Czy mog� liczy� na ciebie? Smok podrapa� si� w g�ow�, lecz nic nie odpowiedzia�. Sprawa by�a istotnie donios�a, ale �al mu by�o rzuca� jego mi�e mieszkanko. Czu� jednak, �e nie potrafi odm�wi� przyjacielowi, kt�ry da� mu dow�d du�ego zaufania. Zdecydowa� si� wi�c na wyjazd i ju� zamierza� otworzy� usta, aby powiadomi� o tym ksi�cia Kraka, gdy ten, s�dz�c, �e Smok jeszcze si� waha, wytoczy� sw�j ostatni argument: � Hipolit G�bka obieca� mi, �e je�eli sk�onisz jego brata do powrotu, b�dzie ci codziennie dostarcza� na obiad g� nadzian� pieczarkami. � Zdecydowa�em si� ju� wcze�niej � powiedzia� Smok. � By�oby mi przykro, gdyby� przypuszcza�, �e powodowa�a mn� ch�� zaspokojenia �akomstwa. Skoro jednak mistrz G�bka pragnie karmi� mnie g�skami, nie mam nic przeciwko temu. Wiesz dobrze, �e jestem Smokiem Przepadaj�cym za G�sin�. Je�li przy tym nasza nauka odzyska s�ynnego profesora � korzy�� b�dzie niezaprzeczalna i dla pa�stwa, i dla mnie osobi�cie. � Wi�c si� zgadzasz. Co za szcz�cie! � krzykn�� ksi���. � C� innego mi pozostaje? Ksi��� zeskoczy� ze sto�u i porwa� przyjaciela w obj�cia. � Zaraz wydam odpowiednie zarz�dzenie. Kiedy pojedziesz? � B�d� gotowy za tydzie�. Krak schowa� koron� do kieszeni i silnie u�cisn�wszy d�o� Smoka, wybieg� z Jamy. Smok stan�� przed lustrem i spojrza� na swe odbicie. � Tak wi�c, kochany Smoku � powiedzia� do siebie � ruszamy w now� podr�. Co ty na to? Po czym mrugn�� lewym okiem i roze�mia� si� tak g�o�no, �e zbudzone nietoperze zawirowa�y pod stropem Jamy jak chmura o�ywionych strz�pk�w ciemno�ci. Rozdzia� drugi WYPRAWA SI� ZACZYNA Wczesnym rankiem dwudziestego dziewi�tego maja u st�p wawelskiego wzg�rza sta� samoch�d-amfibia, na kt�rego masce widnia� bia�y napis: SMOK-EXPEDITION. Dziwaczny pojazd, przystosowany zar�wno do jazdy po drogach, jak i do p�ywania, wy�adowany by� skrzyniami i tobo�ami. Mimo wczesnej pory zgromadzi� si� ko�o samochodu spory t�um mieszka�c�w grodu Kraka. Ciekawo�� obecnych by�a skierowana nie tylko na samoch�d, lecz tak�e na kamery telewizji kolorowej oraz na aparaty filmowe, wycelowane ku wej�ciu do Smoczej Jamy. Nie widzimy powodu, a�eby opisywa� moment wyjazdu ekspedycji w�asnymi s�owami, skoro uczyni� to specjalny wys�annik dziennika �ECHO KRAKA�, redaktor Honoriusz Bukwa. Poni�ej zamieszczamy wi�c obszerne fragmenty jego reporta�u, kt�ry tego samego dnia po po�udniu ukaza� si� na pierwszej stronie dziennika. Pragniemy tylko zaznaczy�, �e redaktor Bukwa przej�ty wa�no�ci� chwili u�y�, naszym zdaniem, zbyt wielu s��w podnios�ych. Musimy go jednak zrozumie�: niecz�sto zdarza si� wyjazd do Krainy Deszczowc�w. Profesor Baltazar opu�ci� kraj w tajemnicy, nie chc�c ze swej podr�y robi� dziennikarskiej sensacji. Obawia� si� zreszt�, �e cel wyprawy � a by�o nim, jak wiemy, przeprowadzenie studi�w nad �abami lataj�cymi � nie znajdzie wielkiego uznania u publiczno�ci, nie doceniaj�cej bada� naukowych. Od tej chwili min�o ju� pi�� lat. Oddajemy wi�c g�os redaktorowi Bukwie: �Zbli�a si� godzina 4.35. Spojrzenia obecnych kieruj� si� ku wej�ciu do Smoczej Jamy. Za chwil� uka�e si� w nim Smok Wawelski w towarzystwie ksi�cia Kraka oraz dw�ch towarzyszy podr�y: nadwornego medyka Jego Ksi���cej Mo�ci, im� pana Tomasza Koyota, oraz nadwornego Kuchmistrza, im� pana Bart�omieja Bartoliniego, rodem z W�och, posiadacza wielu order�w i odznacze� kulinarnych. Napi�cie ro�nie! Dziewcz�ta i ch�opcy z wy�szych klas szko�y imienia Smoka Wawelskiego zbli�aj� si� do Smoczej Jamy z wi�zankami kwiat�w w r�kach. Operatorzy kamer telewizyjnych s� ju� od dawna na posterunku. Wskaz�wka zegara osi�ga godzin� 4.35. I oto w huraganie braw otwiera si� brama, a z wn�trza Smoczej Jamy wychodz� oczekiwane osoby. Smok ubrany jest w nieprzemakalny kombinezon igelitowy w kolorze kremowym. Na nogach ma wysokie rybackie buty z cholewami, si�gaj�cymi wysoko ponad kolana. Na jego plecach widniej� butle ze spr�onym tlenem. Tu� obok niego kroczy ksi��� Krak. Na g�owie ksi�cia widnieje korona wysadzana rubinami. T�um wiwatuje. Lec� do g�ry czapki i bukiety kwiat�w. Dzieci podchodz� do Smoka i Kraka, podaj�c im wi�zanki r�. Smok podnosi jedn� z ma�ych dziewczynek i serdecznie ca�uje w g��wk�. S�ycha� szmer kamer telewizyjnych i filmowych. Do Smoka podbiega sprawozdawca radiowy z mikrofonem w r�ce. Zapewne pragnie uzyska� od niego kilka s��w wypowiedzi�. W tym miejscu przerwiemy lektur� reporta�u z �ECHA KRAKA�, aby zapozna� si� z wypowiedzi� radiow� kierownika ekspedycji. Jej tekst, nagrany na ta�m� magnetofonow�, przepisali�my w radiostacji, dzi�ki uprzejmo�ci Naczelnego Redaktora, pana Mikrofoniusza Tranzystorka. A oto wierny tekst wywiadu: Redaktor Tranzystorek: Kochany Smoku, b�agani o kilka s��w dla radia �KRAK�. Smok: Prosz� bardzo. Redaktor: Co chcesz powiedzie� zgromadzonym tu ludziom, a tak�e naszym radios�uchaczom? Smok: Pozdrawiam ich serdecznie i obiecuj� sprowadzenie do kraju profesora Baltazara G�bki. Redaktor: Jak d�ugo potrwa podr� do Krainy Deszczowc�w? Smok: Obliczam j� na kilka tygodni, o ile nie zajd� nieprzewidziane trudno�ci. Redaktor: Jeszcze dwa s�owa o wyposa�eniu ekspedycji. Smok: Ch�tnie. Wszyscy jeste�my zaopatrzeni w nieprzemakalne kombinezony. Ponadto mamy akwalungi, czyli przyrz�dy do swobodnego nurkowania, ubrania z tzw. gumy piankowej, a tak�e kalosze, parasole i du�y zapas chusteczek do nosa. Zabieram ze sob� kamer� filmow� w�asnej produkcji (typ �Smok � 2b�), dostosowan� do zdj�� podwodnych � a wraz z ni� spory zapas kolorowych film�w. Doktor Koyot b�dzie dokonywa� nagra� na przeno�nym magnetofonie, za� drogi mistrz Bartolini b�dzie sprawowa� opiek� nad gumow� wann�. Redaktor: W jakim celu wieziecie do Krainy Deszczu gumow� wann�? Smok: Przewidujemy bowiem trudno�ci w transportowaniu profesora Baltazara G�bki do kraju. Bierzemy pod uwag�, i� mo�e obecnie jecha� w wannie wype�nionej deszcz�wk�, tote� pragniemy unikn�� wszelkich niespodzianek. Redaktor: Aw jaki spos�b b�dziecie utrzymywali ��czno�� z krajem? Smok: Przy pomocy nadajnika kr�tkofalowego, ulepszonego przeze mnie w zesz�ym roku. Redaktor: Widz�, �e wyprawa zosta�a przygotowana niezwykle starannie. Smok: Jest to w pierwszym rz�dzie zas�ug� mego przyjaciela ksi�cia Kraka. Redaktor: A wi�c �yczymy panom szcz�liwej drogi. Do rych�ego zobaczenia�. Po tych s�owach ta�ma magnetofonowa zanotowa�a istny wybuch entuzjazmu w�r�d zgromadzonych t�um�w. S�ycha� krzyki �Niech �yje�. Po chwili t�um zaczyna �piewa� �Sto lat�. Jednakowo� obraz odjazdu Smoka na wypraw� nie by�by kompletny, gdyby�my poprzestali jedynie na opisie czysto zewn�trznych szczeg��w. Musimy pami�ta� o tym, i� Smok podj�� si� zadania niezwykle trudnego, a nawet niebezpiecznego. Wyprawy do Krainy Deszczowc�w nie mo�na bowiem por�wnywa� z mi�� przechadzk� nad brzegami Wis�y albo ze spacerem po ulicach grodu Kraka. Tote� nie dziwmy si�, �e Smok by� powa�ny, a nawet troch� zdenerwowany. Do�wiadczenie, jakie zdoby� w poprzednich podr�ach, m�wi�o mu, �e ekspedycja mo�e si� zako�czy� w spos�b nieprzewidziany. Nic wi�c dziwnego, �e u�miecha� si� jedynie dla dodania odwagi sobie i swym przyjacio�om, a tak�e ludziom �egnaj�cym ich tak serdecznie. Podobne uczucia przepe�nia�y r�wnie� doktora Koyota i kuchmistrza Bartoliniego. Prawdziwa odwaga nie polega bowiem na braku uczucia strachu, tylko na umiej�tno�ci przezwyci�enia go w imi� cel�w donios�ych i powa�nych. � �egnaj, drogi przyjacielu � zawo�a� ksi��� Krak i mocno u�ciska� Smoka. � �egnaj � odpowiedzia� Smok i wierzchem �apy otar� �zy, kt�re zakr�ci�y mu si� pod powiekami. � Wracaj jak najszybciej � doda� ksi���. � B�dzie nam smutno bez ciebie. Na my�l, �e przez, d�ugi czas nie rozegramy z sob� ani jednej partii szach�w, got�w jestem odwo�a� wypraw�. � Nie m�w tak � rzek� Smok. � Kto wie, czy Deszczowcy nie wtr�cili naszego profesora do wi�zienia, nie chc�c, aby tak wybitny uczony dodawa� s�awy naszemu pa�stwu. Naszym obowi�zkiem jest sprowadzenie profesora do kraju, a wobec tego celu nawet sto partii szach�w nie ma �adnego znaczenia. U�ciskawszy raz jeszcze swego przyjaciela, Smok zaj�� miejsce przy kierownicy. Doktor Koyot oraz mistrz Bartolini usiedli na tylnym siedzeniu. Gwardzi�ci ksi���cy poprosili ludzi o cofni�cie si� na chodnik. Samoch�d ruszy� powoli, kieruj�c si� w stron� mostu na Wi�le. � Och! � zawo�a� nagle doktor Koyot. � Co si� sta�o? � zapyta� Smok. � Zapomnia�em zje�� jajko na mi�kko, kt�re ugotowa�a mi �ona na �niadanie. � T�o drobiazg � pocieszy� go Bartolini. � Ja zapomnia�em zakr�ci� kurek w �azience. � Nic strasznego � uspokoi� ich Smok. � Od czego mamy kr�tkofal�wk�? Zaraz nadam komunikat, w kt�rym poprosimy �on� doktora o zjedzenie jajka, a gospodyni� mistrza Bartoliniego o zakr�cenie kranu w �azience. Po przeciwnej stronie mostu rozpostar�a si� przed nimi szeroka droga, ocieniona dwoma rz�dami topoli. Na tablicy przeczytali napis: �Do granicy pa�stwa 150 milion�w kocich krok�w�. Smok doda� gazu. Samoch�d pomkn�� ze wzrastaj�c� szybko�ci�. �aden z jego pasa�er�w nie zauwa�y� ma�ego cz�owieczka w zielonej pelerynie, kt�ry skry� si� za pniem jednego z drzew. Cz�owieczek ten spogl�da� przez chwil� na oddalaj�cy si� samoch�d, nast�pnie za� usiad� w rowie i wyj�wszy spod peleryny male�k� kr�tkofal�wk� rozpocz�� nadawanie komunikatu: �Uwaga, Zenobia. M�wi X-51. M�wi X-51. Ekspedycja wyruszy�a samochodem ze znakiem rejestracyjnym GK 24568. Trzech pasa�er�w. Przy kierownicy Smok. Co robi�? Przechodz� na odbi�r�. Po chwili w aparacie zaskrzecza� czyj� g�os: � �M�wi Zenobia. M�wi Zenobia do X-51. Masz jecha� za nimi i nie spuszcza� ich z oczu�. Ma�y cz�owieczek schowa� aparat pod peleryn� i wyszed� spokojnie na drog�. � Co za kraj � szepn�� do siebie. � Ani kropli deszczu od pi�tnastu godzin! Stwierdziwszy, �e nikt go nie widzi, wyj�� z kieszeni p�aszcza gumowy woreczek nape�niony wod� i pola� sobie g�ow� wraz z ramionami. � No, ju� mi troch� lepiej � pomy�la�. � A teraz w drog�! Rozdzia� trzeci W ZB�JECKIM OBOZIE Kraj, przez kt�ry jechali, by� coraz dzikszy i prawie nie zaludniony. Samoch�d wspina� si� na zbocza g�r poro�ni�tych sosnowymi lasami, widoki stawa�y si� coraz rozleglejsze, co wywo�ywa�o okrzyki zachwytu z ust doktora Koyota. Czcigodny eskulap Jego Ksi���cej Mo�ci nigdy nie wyje�d�a� dalej ni� do Niepo�omic, aby towarzyszy� ksi�ciu podczas polowania, tote� nic dziwnego, �e g�rski krajobraz dzia�a� na niego z niezwyk�� si��. � Jak tu pi�knie � wo�a� co chwila, kr�c�c si� na wszystkie strony. Bartolini wola� jednak niziny; g�ry napawa�y go dziwnym niepokojem. Zdawa�o mu si�, �e w ka�dej chwili spoza skr�tu wybiegnie banda dzikich rozb�jnik�w, aby obrabowa� podr�nych. Naczyta� si� bowiem r�nych opowie�ci, z kt�rych wynika�o, �e zb�je bardzo sobie chwal� teren g�rzysty, pe�en kryj�wek w postaci jaski�, w�woz�w i kotlin, otoczonych niedost�pnymi szczytami. Nic nie m�wi�c swym towarzyszom, aby ich nie denerwowa�, wyci�gn�� z worka ostry ro�en i schowa� go za cholew� buta, ot tak, �na wszelki wypadek�. Uzbroiwszy si� w ten spos�b, poczu� przyp�yw odwagi i pocz�� wyobra�a� sobie scen� walki z rozb�jnikami. W walce tej odgrywa� oczywi�cie pierwszorz�dn� rol�, k�ad�c trupem wi�kszo�� napastnik�w przy pomocy swej ro�no-szpady, za� reszt� bior�c do niewoli. Smok, zaj�ty prowadzeniem samochodu, a zw�aszcza ci�g�ym przek�adaniem bieg�w, nie bra� udzia�u w rozmowie, kt�ra toczy�a si� poza jego plecami. Brzmia�a za� ta rozmowa nast�puj�co: Dr Koyot: Kt�ra godzina? Bartolini: Ju� .min�a jedenasta. Dr Koyot: A wi�c czas najwy�szy na drugie �niadanie. Jak wiesz, zjad�em w domu tylko jedno jajko na mi�kko, ponadto za� dwie kromki chleba z szynk�. Mam ochot� na gor�c� kawusi� i bu�eczki z mas�em. Bartolini: My�l�, �e Smok nie ka�e nam zbyt d�ugo jecha� z pustymi �o��dkami. Mam przecie� wiele specja��w, tylko trzeba zrobi� post�j, aby je wypakowa�. Dr Koyot: Jeste�my w g�rach, a g�rskie powietrze sprzyja dobremu apetytowi, istnieje m�dre dzie�o na ten temat, napisane przez magistra Janka z Zabierzowa. Stara to wprawdzie ksi��ka, ma ju� ponad sto lat, ale niezwykle m�dra. Bartolini: Nie znam jej, cho� powinienem, jako �e traktuje o sprawach jedzenia. Musz� ci si� pochwali�, drogi doktorze, �e posiadam pi�kny zbi�r ksi��ek kucharskich w siedmiu j�zykach. Ostatnio uda�o mi si� kupi� w antykwariacie ksi��k� kucharsk� wydan� przez plemi� ludo�erc�w, zamieszkuj�cych �rodkow� cz�� p�askowy�u wyspy Tongo- Bongo. Obecnie ludo�ercy ci �ywi� si� wy��cznie konserwami jarzynowymi, by� jednak czas, �e przepadali za piecze,ni� ze swych nieprzyjaci�. Doktor Koyot: Sp�jrz, jacy� ludzie na szosie. To dziwne, na takim pustkowiu... Bartolini: Obawiam si�, �e.. Ostry pisk hamulc�w, uruchomionych nog� Smoka. Samoch�d staje. Pasa�erowie spostrzegaj� wymierzone w siebie lufy muszkiet�w. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e zostali otoczeni przez rozb�jnik�w. � Hej, co to ma znaczy�? -� zawo�a� Smok, wychylaj�c si� przez okienko wozu. � A jak my�lisz? � zagadn�� go m�czyzna w kapeluszu ozdobionym kogucimi pi�rami. � Czy�by� przypuszcza�, �e jeste�my grup� autostopowicz�w? � Mo�e jeste�cie nimi � odpar� Smok dyplomatycznie a chytrze � ale niepokoj� mnie wasze muszkiety... � Szlachetny panie � zawo�a� zb�jca � je�eli s�dzisz, �e dosta�e� si� w r�ce rozb�jnik�w, mylisz si� bardzo. Mo�e wygl�damy na takich, musisz jednak wiedzie�, �e nale�ymy do od�amu przeciwnik�w tradycji. O ile mia�e� czas nas policzy�, to na pewno stwierdzi�e�, �e jest nas tylko jedenastu. A przecie� ka�de dziecko wie, �e zb�jnik�w zawsze musi by� dwunastu. My jednak zwalczamy przestarza�e tradycje. Kilka dni temu pos�ali�my do domu dwunastego towarzysza i obdarowali�my go suto pieni�dzmi oraz jad�em, aby tylko nie zechcia� do nas wraca�. Obecnie czas na dalsze czyny, �wiadcz�ce o naszej wrogo�ci wobec tradycji. Dlatego te� b�d�cie, panowie, tak dobrzy i przyjmijcie zaproszenie na drugie �niadanie. � Co o tym s�dzicie? � zwr�ci� si� Smok do towarzyszy. � My�l�, �e nale�y si� zgodzi� � powiedzia� Bartolini � gdy� istotnie zbli�a si� czas stosowny na drugie �niadanie. � A ty, doktorze? � zapyta� Smok. � C�, nie mamy innego wyj�cia. �eby tylko nie struli nas nie�wie�ym mi�sem. Na te s�owa dow�dca bandy poczerwienia� i rykn�� gro�nym g�osem: � To zniewaga! Nie ma mowy o zepsutym mi�sie, poniewa� w obozie znajduj� si� dwie lod�wki, zarekwirowane swego czasu na Dzikiej Prze��czy. Korzystaj�c z przebiegaj�cej obok linii wysokiego napi�cia w��czyli�my je do sieci i stale dysponujemy �wie�ym mi�sem, nie m�wi�c ju� o takich drobiazgach, jak mro�ona �mietana, a nawet lody owocowe... � Panowie, przyjmujemy zaproszenie � powiedzia� Smok. � Przepadam za mro�on� �mietan�! I zwr�ciwszy si� do zb�jcy, doda�: � Moi przyjaciele zgadzaj� si� z ca�ego serca. � Wspaniale � zawo�a� zb�jca � i da� znak swoim kompanom, aby odst�pili od samochodu. � Pozwoli pan, �e si� przysi�d� � powiedzia� do Smoka � i poka�� wam drog�. To niedaleko, ale trzeba jecha� po wertepach. Wasz samoch�d jest jakby stworzony do tego terenu. Za pi�� minut b�dziemy na miejscu. Po chwili na szosie nie by�o �ywego ducha. Samoch�d zjecha� na boczn� dr�k�, gin�c� mi�dzy ska�ami. Dziesi�ciu zb�j�w bieg�o za nim; niekt�rym przychodzi�o to z trudem, jako �e byli zbyt dobrze od�ywieni i odznaczali si� wspania�� tusz�. Dr�ka wiod�a stale ku g�rze. Ska�y stercz�ce po obu jej stronach by�y coraz bardziej strome i pozbawione ro�linno�ci. Wkr�tce samoch�d znalaz� si� w kotlince, w kt�rej wi� si� strumie� o prze�roczystej wodzie. � Jeste�my na miejscu � powiedzia� zb�jca siedz�cy obok Smoka. � Prosz� zatrzyma� w�z. W jednej ze ska� widnia� otw�r jaskini. W pobli�u wej�cia do niej sta�a tablica z napisem �Osobom nie upowa�nionym wst�p surowo wzbroniony�. Pod napisem zwraca�a uwag� trupia czaszka ze skrzy�owanymi piszczelami. � Idealne miejsce na maj�wk� � rzek� Bartolini. � Teren r�wny, woda do k�pieli i cisza. � Czujcie si� jak u siebie w domu � zaprasza� dow�dca bandy. � Zaraz co� przek�simy. Smok wyj�� z kieszeni sw� ulubiony fajk� i zapali�. � Bardzo tu przyjemnie � powiedzia� z uznaniem. � By�em pewny, �e si� wam spodoba � ucieszy� si� zb�jca. � Przyk�adam du�� wag� do estetycznego wychowania swych ludzi. Nic tak nie uszlachetnia jak kontakt z pi�kn� przyrod�. Tego samego zdania jest s�awny angielski filozof John Ruskin. Na dany przez dow�dc� znak dw�ch rozb�jnik�w pobieg�o do jaskini, aby wynie�� sk�adany st� i kilka krzese�ek. Po chwili na stoliku pojawi� si� �nie�nobia�y obrus, a na nim p�misek z szynk�. Jeden ze zb�jc�w przyni�s� flaszk� starego wina i z�ote kielichy. � Panowie � rzek� dow�dca bandy � czym chata bogata, tym rada. Prosz� do sto�u. � Przepraszam � powiedzia� na to doktor Koyot � jako lekarz czuwaj�cy nad zdrowiem cz�onk�w ekspedycji proponuj�, �eby�my sobie umyli r�ce w tym oto strumieniu. � Oczywi�cie � zgodzi� si� zb�jca. � Doktor ma racj�. Informowanie czytelnik�w o tym, �e �niadanie smakowa�o naszym podr�nikom, jest chyba najzupe�niej zb�dne. Ten tylko mo�e mie� w�tpliwo�ci, kto nigdy nie by� w g�rach i nie posila� si� nad brzegiem strumienia, w blasku s�o�ca i s�uchaj�c �piewu ptak�w. � Ciesz� si�, �e spotka�em tak zacnych kawaler�w � powiedzia� Starszy Zb�jca, gdy na p�misku nie by�o ju� ani jednego plasterka szynki. � Mam mi�� nadziej�, �e nie odm�wicie mi, je�eli poprosz� o wpisanie si� do Ksi�gi Pami�tkowej. � Ch�tnie � odpar� Smok w imieniu towarzyszy. � Bardzo lubi� wpisywa� si� do ksi�g pami�tkowych. � Mamy w niej cenne autografy � m�wi� Starszy Zb�jca. � Go�cili�my raz u siebie pos�a z Kraju Smutnego Kaktusa, kt�ry jecha� do naszego kochanego ksi�cia, aby ofiarowa� mu obywatelstwo honorowe swej ojczyzny. Napisa�, �e gdyby nie by� tak Wa�n� Osob�, na pewno zosta�by rozb�jnikiem, gdy� takie �ycie bardzo mu si� podoba. Na wspomnienie Kraju Smutnego Kaktusa Smok rozpromieni� si�. � By�em tam kiedy� � powiedzia�. � Pi�kny to kraj, ale bardzo smutny, poniewa� rosn� tam jedynie kaktusy. Czy mo�na wpisa� si� wierszem? � Jak najbardziej � odpowiedzia� Starszy Zb�jca. Wtedy Smok uj�� pi�ro i na nowej karcie ksi�gi skre�li� nast�puj�cy utw�r: Gdyby takich zb�jc�w na �wiecie przyby�o, Wtedy by si� wszystkim bardzo mi�o �y�o, A ksi���ca milicja zamiast im psu� szyki, Mog�aby dzieci bawi� i pisa� wierszyki. Po z�o�eniu podpis�w podr�nicy spojrzeli na zegarki. � Spieszycie si�? � zapyta� dow�dca. � Mamy dalek� drog� przed sob� � odpar� Smok � ale ch�tnie posiedzimy tu jeszcze p� godziny. Szef bandy zaklaska� w d�onie. � Krzywonos, do mnie! � zawo�a� tonem rozkazuj�cym. Na ten Okrzyk podbieg� do niego wysoki m�czyzna, podobny do Cygana dzi�ki czarnym w�osom i ciemnej cerze. Ubrany by� w czerwon�, mocno po�atan� bluz� oraz w sk�rzane spodnie, wpuszczone do but�w z cholewami. Za pasem, nabijanym z�otymi monetami, tkwi�y kolby dw�ch pistolet�w. � Co rozka�esz? � Wyprowad� misie i poka� go�ciom, jak ta�cz�. Tymczasem Smok wydoby� z walizki notes i zasiad� przy stoliku, naprzeciw Starszego Zb�jcy. � Drogi panie � zwr�ci� si� do uprzejmego gospodarza � jednym z cel�w mej podr�y, kt�r� zacz��em dzi� rano, jest zebranie materia��w do nowej ksi��ki. Jestem bowiem pisarzem, autorem wielu reporta�y, a tak�e rozpraw naukowych. Interesuje mnie zagadnienie, z czego �yjecie, skoro zamiast rabowa� podr�nych go�cicie ich tak uprzejmie, jak nas. Przyznam si�, �e gdy was ujrza�em, pomy�la�em sobie: �No, to ju� koniec naszej wyprawy. Ci zacni ludzie puszcz� nas do domu na bosaka�. � Ach � j�kn�� bole�nie Starszy Zb�jca � jak mog�e� tak my�le� cho� przez chwil�? Ranisz moje serce! � Teraz wiem, �e spotka�em ludzi szlachetnych i go�cinnych � ci�gn�� dalej Smok � ale w chwili, gdy was ujrza�em, nie dawa�em ani dw�ch groszy za swoj� sikor�. Dow�dca bandy otar� �z� z oka. � Wiem, �e wygl�damy okropnie � powiedzia� ze smutkiem � ale we� pod uwag�, �e jeste�my kawalerami i nie mamy nikogo, kto by m�g� dba� o nasz wygl�d. Najwi�cej k�opot�w przysparzaj� nam pourywane guziki. Cerowanie skarpetek to tak�e problem du�ej wagi, nie m�wi�c ju� a prasowaniu koszul. Jeste�my pionierami nowego typu zb�jnika, musimy wi�c ponosi� pewne konsekwencje. Podr�ny, napotkany fbzez nas na drodze, nie mo�e odjecha� z pustymi r�koma. Obdarowujemy ka�dego, czy chce, czy nie chce. Chodzi nam o reklam�. W ten spos�b, pr�dzej czy p�niej, ksi��� Krak dowie si� o naszej dzia�alno�ci i by� mo�e, przydzieli nam jak�� skromn� subwencj� ze skarbu pa�stwa. Przeznacz� j� w pierwszym rz�dzie na zakup wi�kszej ilo�ci guzik�w i agrafek. � Sk�d jednak bierzecie na to, �eby obdarowywa� podr�nych? Starszy Zb�jca zni�y� g�os i nachyli� si� do swego rozm�wcy: � Powiem ci w zaufaniu, bo mi si� podobasz. Swego czasu znale�li�my w tej oto jaskini ogromny skarb, schowany tu prawdopodobnie przez prawdziwych rozb�jnik�w. Czerpiemy z niego pe�n� gar�ci�, ale ju� nie na d�ugo wystarczy. Kilka dni temu prze�y�em straszn� chwil�, ujrzawszy ska�y, prze�wiecaj�ce spod stosu z�ota. � Co was jednak sk�ania do owej filantropijnej dzia�alno�ci? � Czysta fantazja � odpar� Starszy Zb�jca. � Je�eli dzisiejszym poetom wolno pisa� wiersze bez rymu i rytmu, to dlaczego zb�jca nie mia�by obdarowywa� napadni�tego? Jeste�my po prostu antyzb�jami, to ca�a tajemnica. � Dzi�kuj� � powiedzia� Smok i zamkn�� notatnik. � Postaram si� opowiedzie� ksi�ciu o waszej dzia�alno�ci. Oczywi�cie zrobi� to dopiero po powrocie z wyprawy. � Czy wolno wiedzie�, dok�d jedziesz? � Nie mog� tego wyjawi�, albowiem wi��e mnie tajemnica. W ka�dym razie jest to sprawa o wielkim znaczeniu dla ca�ego pa�stwa. � Musisz wi�c przyj�� od nas du�y worek pieni�dzy. � Dzi�kuj� bardzo, ale mam do�� w�asnych. � Nie odmawiaj, bo si� pogniewam. Nie mo�esz odjecha� bez podarunku z mej strony. Inaczej musia�bym ci� wi�zi� w tym pustkowiu, a� do chwili prze�amania twego uporu. � W takim razie przyjm� wasz podarunek � powiedzia� Smok � ale pieni�dze owe rozdam biednym ludziom w najbli�szej wiosce. � Nic mnie nie obchodzi, co z nimi zrobisz. W ka�dym razie musisz je ode mnie przyj��, w przeciwnym razie by�bym niepocieszony. Podczas gdy dwa nied�wiedzie zabawia�y go�ci ta�cem przy akompaniamencie b�benka, Starszy Zb�jca kaza� swym ludziom za�adowa� do samochodu worek z�otych monet. Jednocze�nie inni rozb�jnicy postawili przed go��mi srebrne miseczki, wype�nione mro�on� �mietan� z truskawkami. Ostatnie chwile pobytu podr�nik�w w zb�jeckim obozie up�yn�y na mi�ej rozmowie. Dow�dca bandy kilkakrotnie wyra�a� �al z powodu konieczno�ci rozstania si� z tak sympatycznymi osobami. Mistrz Bartolini zanotowa� sobie przepis na kogel- mogel z winogronami, a doktor Koyot wyrwa� jednemu z rozb�jnik�w zepsuty z�b, zyskuj�c jego gor�c� wdzi�czno��. Po�egnanie by�o niezwykle serdeczne. Rozb�jnicy od�piewali sw�j hymn, zaczynaj�cy si� od s��w �W�r�d las�w i g�r zb�jecki brzmi ch�r�, a Smok wykona� im grupowe zdj�cie, obiecuj�c przys�anie jedenastu odbitek zaraz po powrocie z wyprawy. W ko�cu samoch�d ruszy� i po chwili zn�w znalaz� si� na szosie. � Wszystko dobre, co si� dobrze ko�czy � rzek� doktor Koyot. � To naprawd� bardzo mili ludzie. Smok spojrza� na zegarek. � Ju� po drugiej � powiedzia�. � Musimy szybko jecha�, �eby zd��y� przed noc� na Dzik� Prze��cz. Stoi tam ober�a �Pod Weso�ym Karakonem�. Mam od ksi�cia list polecaj�cy do ober�ysty, kt�ry s�u�y� w Gwardii Pa�acowej. My�l�, �e nocleg b�dzie wygodny. Zaj�ci ogl�daniem coraz pi�kniejszych widok�w, nasi podr�ni nie zauwa�yli, �e w znacznej odleg�o�ci d��y za nimi samochodzik, prowadzony �-przez cz�owieka w zielonej pelerynie. Rozdzia� czwarty OBER�A �POD WESO�YM KARAKONEM Jedn� z nielicznych prze��czy w G�rach Dalekiego Po�udnia jest Dzika Prze��cz, stanowi�ca obni�enie mi�dzy Diablakiem a Baranim Wierchem. Wiedzie t�dy droga ��cz�ca pa�stwo ksi�cia Kraka z obszarami zamieszka�ymi przez plemi� Psiog�owc�w. Od niepami�tnych czas�w istnieje tu niski budynek, zbudowany z granitu i pokryty gontem. Mie�ci si� w nim ober�a �Pod Weso�ym Karakonem�. Nazw� t� wymy�li� zapewne jaki� podr�ny, chc�c wprowadzi� nieco weso�o�ci do krajobrazu raczej smutnego, a nawet ponurego. W otoczeniu ober�y nie ro�nie bowiem ani jedno drzewo, trawa za� znajduje si� jedynie w ogr�dku, piel�gnowanym przez ober�yst�. Woko�o stercz� nagie ska�y, a w ich za�omach biel� si� p�aty �niegu i lodu. Okolic� Dzikiej Prze��czy upodobali sobie rozb�jnicy, napadaj�cy tu na kupc�w i podr�nik�w. Ukryci za ska�ami, czyhali na przeje�d�aj�cych i wypadali na nich niby stado zg�odnia�ych wilk�w. Ksi��� Krak od dawna nosi� si� z zamiarem zbudowania tu warowni i obsadzenia jej za�og� wojskow�. Wci�� jednak brakowa�o mu pieni�dzy na ten cel, gdy� potrzebowa� ich w pierwszym rz�dzie na zak�adanie przedszkoli, szk� i dom�w dla starc�w. Wesz�o wi�c w zwyczaj, �e podr�ni udaj�cy si� w, tej strony zaopatrywali si� w bro� przeciwko rozb�jnikom. Ulubionym jej rodzajem by� proszek do kichania. Napadni�ci obsypywali nim zb�jc�w, kt�rzy natychmiast zaczynali kicha� i ciskali na ziemi� swe maczugi, aby wydoby� z kieszeni chusteczki do nosa. Na t� chwil� czeka�y w�a�nie biedne ofiary napa�ci i zmyka�y ile si� w nogach. Nie by� to jednak �rodek bezpieczny, gdy� proszek dzia�a� r�wnie� na tych, kt�rzy go stosowali. Tak wi�c zdarza�o si�, �e wszyscy dostawali nag�ego kataru, a kichni�cia odbite od ska� nios�y si� w dolin� niczym echo salw armatnich. W p�niejszych czasach zacz�to stosowa� zwierciad�a. W razie napadu ustawiano je tak, aby rozb�jnicy mogli si� w nich zobaczy�. Zb�je wygl�dali tak okropnie, �e nie mog�c znie�� w�asnego widoku, pierzchali w pop�ochu, zas�aniaj�c sobie oczy r�koma i wo�aj�c �a�o�nie: �Mamy na to zbyt delikatne nerwy. Tego nie mo�na wytrzyma�!� W czasach, kiedy si� toczy nasza opowie��, u�ywanie zwierciade� by�o jeszcze bardzo rozpowszechnione. Tote� w ober�y �Pod Weso�ym Karakonem� stale znajdowa� si� zapas luster dla u�ytku podr�nych. Ober�ysta sprzedawa� je za niewielk� cen�, uzupe�niaj�c sobie w ten spos�b swe niezbyt wielkie zarobki. Od dziesi�ciu lat by� nim stary wojak ksi�cia Kraka, imieniem Barnaba. Straciwszy jedn� nog� podczas bitwy z Psiog�owcami, otrzyma� od ksi�cia drewnian� protez� i stanowisko kierownika ober�y. Mieszka� tu w towarzystwie swej wnuczki, Marysi, dw�ch ps�w i jednego kota, zwanego Pawe�kiem. Pr�cz wymienionych zwierz�t hodowa� tak�e krow�, aby mie� mleko dla domownik�w oraz dla podr�nych. W tym w�a�nie celu piel�gnowa� w swym ogr�dku pi�kny trawnik � jedyn� oaz� zieleni na tym smutnym pustkowiu. Ogr�dek by� otoczony murem z kamieni, a jedyne wej�cie do niego prowadzi�o wprost z gospody. Na �rodku trawnika zacny Barnaba ustawi� st� i dwie �aweczki. Tutaj siadywa� ze siw� wnuczk� i wraz z ni� czyta� m�dre ksi�gi, kt�re od czasu do czasu przywozi� mu z Grodu Kraka specjalny wys�annik ksi�cia. Zar�wno Marysia jak i jej dziadek lubili czyta� ksi��ki o dalekich krajach, zamieszka�ych przez r�ne potwory, zw�aszcza gdy by�y to ksi��ki ilustrowane kolorowymi obrazkami. W�a�nie niedawno otrzymali dzie�o uczonego Marcina z Pilicy, pod ciekawym tytu�em: �O smokach jadowitych w dalekich krainach znajduj�cych si�, wydane w drukarni ksi���cej i zaopatrzone w barwne ilustracje, wykonane przez nadwornego malarza, pana Chryzostoma Tr�b�. P�nym popo�udniem dnia 29 maja Barnaba siedzia� z Marysi� w ogr�dku i za�o�ywszy na nos okulary, czyta� jej rozdzia� czwarty, w kt�rym autor opisywa� r�ne rodzaje smok�w �yj�cych na �wiecie. Dwa du�e owczarki � Zagry� i Udu� � le�a�y obok nich na trawie, a kot Pawe�ek zwin��: si� w k��bek na kolanach dziewczynki i spa� smacznie, gdy� historie o smokach nic a nic go nie obchodzi�y. Marysia jednak uwa�a�a, �e to, co dziadek czyta, jest bardzo ciekawe. �Aleksander Magnus, wielki w�dz macedo�ski, gdy z wojskiem do krainy perskiej d��y�, w bagnie jednym ujrza�, jak smokowie z wielkim sykaniem w jego stron� po�pieszali....� � Oj � krzykn�a Marysia � To straszne! � S�uchaj dalej � powiedzia� dziadek � ale si� niczego nie b�j, bo przecie� smoki z ksi��ki nie wyjd�, aby ci� po�re�. � Ja wiem � powiedzia�a Marysia � ale troch� si� boj�. � �Ci smokowie z jajek si� l�gli w owych bagnach, bo s�o�ce mocno tam dogrzewa�o. S� te� inni, co si� �ywo rodz� jako i ludzie. Takim jest on�e smok, kt�ry w grodzie wawelskim zamieszkuje. Jeno �e Smok Wawelski jest bardzo dobrej natury i nikomu nic z�ego nie czyni. Dzi�ki swej m�dro�ci i dobroduszno�ci przyjacielem ksi�cia zosta� i cieszy si� mi�o�ci� wszystkich mieszka�c�w miasta�. Dziadek przerwa� czytanie i spojrza� na wnuczk�. � Widzia�em go na w�asne oczy, kiedym w Gwardii Pa�acowej s�u�y�. Marysia klasn�a w r�ce. � Widzia�e� prawdziwego smoka? I nie ba�e� si�? Barnaba u�miechn�� si�: � Przecie� s�ysza�a�, �e jest to smok poczciwy i weso�y. Nie taki jak inne, kt�re pono� jeszcze na �wiecie �yj�. Mord� ma zielon�, wielkie oczy i g�b� od ucha do ucha. A tak zawsze wygl�da, jakby si� �mia�, i dlatego nikt si� go nie boi. Lubi si� ubiera� jak cz�owiek. Najch�tniej przebywa w pow��czystym szlafroku i pantoflach. Gdy musi jednak wyj�� do miasta lub odwiedzi� ksi�cia Kraka, wk�ada na siebie strojny ubi�r. Jest mi�o�nikiem pi�knego obuwia, umie te� dobra� sobie odpowiednie krawaty. � Brr, ja bym si� go ba�a � wzdrygn�a si� dziewczynka. � Bardzo, bardzo dawno temu Smok Wawelski by� do�� dziki. Wtedy po�era� ludziom krowy, owce, barany, a nawet kury i kaczki. Szkody czyni� wielkie, wi�c pewien szewc imieniem Skuba postanowi� go zg�adzi�. W tym celu podrzuci� mu barana nadzianego jakimi� paskudnymi przysmakami w postaci smo�y. siarki, pieprzu, papryki i t�uczonego szk�a. Smok barana zjad� i strasznie si� po tym przechorowa�. Takie mia� pragnienie, �e wypi� wod� z Wis�y i okolicznych staw�w. Jego ryki by�o s�ycha� a� do Puszczy Niepo�omickiej, kt�ra daleko za grodem Kraka le�y. Ale wyzdrowia� i odt�d nie bierze do pyska ani kawa�ka mi�sa. Zmieni� si� tak, �e ludzie go polubili. Z biegiem lat pocz�� si� ubiera� na wz�r ludzki, a tak�e bardzo szybko nauczy� si� ludzkiej mowy. � I widzia�e� go naprawd�? � Tak jak ciebie widz� � u�miechn�� si� Barnaba. � Codziennie wieczorem wychodzi z Jamy, podlewa kwiaty w swym ogr�dku, siada na �aweczce i zapala fajk�. � Tak jak ty! Barnaba skin�� g�ow�, wyj�� z kieszeni fajk�, nape�ni� j� tytoniem i zapali�. � Czy chcia�by� jeszcze zobaczy� Smoka Wawelskiego? � zapyta�a Marysia. � Dawno go ju� nie widzia�em � odpar� dziadek. � Siedz� na tym pustkowiu, do miasta daleko, podr� d�uga i m�cz�ca. Nagle wyj�� z ust fajk� i pocz�� nads�uchiwa�. Zdawa�o si� mu, �e wiatr przyni�s� z sob� daleki warkot motoru. � Kto� jedzie do nas. � Mo�e wys�annik ksi�cia? � Ten by� niedawno, to kto� inny. S�ysz� coraz lepiej... Obydwa owczarki � Zagry� i Udu� � zbudzi�y si� i nastawi�y uszy. Po chwili cicho zawarcza�y. � Le�e� pieski, le�e�. Jad� go�cie. Na pewno zechc� zanocowa�, bo wiecz�r na karku, a jazda po nocy niebezpieczna. Warkot motoru by� coraz g�o�niejszy. Samoch�d pokonywa� ostatnie skr�ty drogi przed Dzik� Prze��cz�. Barnaba i Marysia wyszli przed budynek ober�y i spogl�dali w stron�, z kt�rej dochodzi� odg�os silnika. Wreszcie na zakr�cie szosy pojawi� si� samoch�d, w kt�rym jecha�y trzy osoby. W chwili gdy maszyna zatrzyma�a si� przed gospod�, Barnaba i Marysia ujrzeli, �e za kierownic� siedzi najprawdziwszy Smok, w sk�rzanej czapce i okularach na g�owie. � Dziadku, Smok � krzykn�a dziewczynka i mocno chwyci�a nogawk� dziadkowych spodni. Zagry� i Udu� z g�o�nym szczekaniem rzuci�y si� w kierunku przyby�ych. � Zagry�! Udu�! Do nogi � krzykn�� Barnaba. Psy przesta�y szczeka� i wr�ci�y do swego pana. Smok wyszed� z samochodu i zwr�ci� si� do towarzyszy: � Jeste�my na Dzikiej Prze��czy. Tu zjemy kolacj� i zanocujemy. � Witam, witam � wo�a� go�cinnie stary Barnaba, kusztykaj�c w kierunku go�ci. Smok zasalutowa� jak prawdziwy wojskowy. � Czy mam przyjemno�� z panem Barnab�? � zapyta�. � Do us�ug waszej mo�ci. � A ja jestem Smok Wawelski. � Poznaj�, poznaj� � zawo�a� stary wojak. � Przecie i ja mieszka�em niegdy� na zamku i widywa�em ci� codziennie. Moja Marysia bardzo si� ucieszy z poznania tak s�awnego podr�nika. Dopiero co czytali�my razem ksi��k� o smokach. � A to s� moi towarzysze � doktor Koyot oraz kuchmistrz Bartolini. � Pozw�lcie, panowie, do �rodka � zaprasza� Barnaba, rad z przyjazdu go�ci. � Nocleg przyrz�dz� wam znakomity, bo na pewno jeste�cie zm�czeni podr�. � Samoch�d nie mo�e zosta� na szosie � powiedzia� Smok � mamy w nim cenne baga�e. � Prosz� zajecha� na podw�rze. Bram� zamkniemy na k��dk�, a pieski b�d� go pilnowa�y przez ca�� noc. Dawno ju� nie by�o tu zb�j�w, ale ostro�no�� nie zawadzi. � Spotkali�my dzi� ca�� band� � odezwa� si� mistrz Bartolini � ale to byli jacy� dziwni ludzie. Zamiast obrabowa� pocz�stowali nas jedzeniem, a na po�egnanie obdarowali workiem z�otych pieni�dzy. � To znaczy, �e byli�cie w r�kach Krwawej Kiszki! � zawo�a� Barnaba. � S�ysza�em, �e znowu wr�ci� w te strony. � Wcale nie wygl�da na krwawego zb�ja � rzek� doktor. � Trzeba wam wiedzie�, �e wszyscy jego ludzie nosz� tak przera�aj�ce imiona. Ale w gruncie rzeczy s� to poczciwcy nie czyni�cy nikomu nic z�ego. Wprowadziwszy samoch�d na podw�rze ober�y, podr�ni weszli do izby jadalnej, zajmuj�cej parter budynku. W jednym jej rogu widnia� kamienny kominek. �rodek izby zajmowa� ogromny st�, otoczony dwunastoma krzes�ami o siedzeniach wy�o�onych sk�r�. Ze stropu zwisa� staro�wiecki �wiecznik. �ciany izby ozdobione by�y rogami jeleni i g�owami dzik�w. Go�cie usiedli przy stole, a Barnaba zaj�� si� rozpalaniem ognia na kominku. � Tak wi�c, moi drodzy � rzek� Smok � jeden dzie� podr�y mamy ju� za sob�. � Co mam przygotowa� na kolacj�? � zapyta� Bartolini. Smok zastanawia� si� przez chwil�. � Najch�tniej napi�bym si� gor�cego mleka. To bardzo zdrowe i po�ywne. � M�g�bym otworzy� puszk� z zielonym groszkiem. � Lepiej b�dzie, drogi mistrzu, je�eli nasze zapasy zachowamy na p�niej. Kochany Barnaba zagotuje nam garniec mleka. Tymczasem Marysia przynios�a ze studni dzban z wod� i nala�a jej do miednicy, aby go�cie mogli umy� r�ce przed jedzeniem. � Chod� do mnie, malutka � powiedzia� Smok � bardzo lubi� dzieci. Na te s�owa Marysia krzykn�a g�o�no i pobieg�a do Barnaby. � Dziadku, ratuj! Smok chce mnie zje��! � Nic podobnego � zawo�a� Smok, rozbawiony naiwno�ci� dziewczynki. � Przecie� powiedzia�e�, �e bardzo lubisz dzieci. � To znaczy, �e lubi� si� z nimi bawi� � wyja�ni� Smok. � Je�eli chcesz, opowiem ci na dobranoc �adn� bajk�. � O czym? � O czym tylko zechcesz. O smokach albo o wr�kach. � O smokach. � Dobrze. Ale musisz si� z nami napi� mleczka i szybko po�o�y� si� do ��ka. Ogie� na kominku trzaska� weso�o, a izb� wype�ni� zapach drzewnego dymu. Zegar wydzwoni� �sm�. Barnaba postawi� na stole dzban z gor�cym mlekiem i sze�� garnuszk�w. � Te garnuszki dosta�em od Krwawej Kiszki � rzek� nalewaj�c do nich mleko. � Jego ludzie umyli mi wtedy wszystkie okna, za�atali dach na ob�rce, uprali bielizn� po�cielow� i wytrzepali dywany. � A ja dosta�am od niego fotografi� z dedykacj� � pochwali�a si� Marysia. � Napisa� mi tak: �Kochanej Marysi od! prawdziwego rozb�jnika�. W trakcie posi�ku na dworze da� si� s�ysze� warkot silnika, a nast�pnie pisk hamulc�w. � Kto� przyjecha� � powiedzia� Barnaba. � P�jd� zobaczy�. Na szosie sta� ma�y samochodzik. Siedzia� w nim jaki� cz�owiek w zielonej pelerynie. � Hej! � zawo�a� na widok ober�ysty � czy mo�na tu przenocowa�? � Oczywi�cie. Miejsca jest dosy�. Po chwili nowy podr�ny znalaz� si� w izbie jadalnej. � Szlachetni panowie � powiedzia� k�aniaj�c si� na wszystkie strony. Pozw�lcie, �e si� przedstawi�. Jestem w�drownym astrologiem, rodem z dalekiej Espanioli i nazywam si� Don Pedro de Pommidore. Przez dwa �em�! � Bardzo nam mi�o � rzek� Smok w imieniu zebranych. � Prosimy na mleczko. Przez jedno �em�! Don Pedro skrzywi� si� nieznacznie. � Wola�bym wprawdzie garniec zwyczajnej wody, ale nie przystoi odmawia� tak zacnym osobom. � Wod� zostawmy Deszczowcom � u�miechn�� si� Smok � a sami napijmy si� mleka. � Wszystko dobre, co mokre � powiedzia� przyby�y i usiad� przy stole. Mimo niewielkiego wzrostu robi� powa�ne wra�enie dzi�ki czarnej brodzie i krzaczastym brwiom. � Nie gniewajcie si�, panowie, �e nie �ci�gam r�kawiczek � rzek� Don Pedro � ale poparzy�em si� pokrzywami i dlatego nama�ci�em d�onie balsamem. Za dwa dni wszystko b�dzie w porz�dku. Pozw�lcie, �e wznios� toast na wasz� cze��, cho� nie wiem, kim jeste�cie. Smok zwr�ci� si� do astrologa i wyja�ni�: � Podr�ujemy dla przyjemno�ci. Mamy miesi�c urlopu, wi�c pragniemy pozna� ciekawe okolice naszej krainy. � Kraina to pi�kna i bogata � odpar� Don Pedro � ale moim zdaniem nieco zbyt sucha. Przyda�oby si� wi�cej opad�w. � Woleliby�my mie� pi�kn� pogod� � powiedzia� Bartolini � bo to �adna przyjemno�� mokn�� w czasie wakacyjnej podr�y. � S� r�ne gusta. Znam pewnego cz�owieka, kt�ry przepada za suszonymi �liwkami, podczas gdy ja wol� �limaki gotowane w morskiej wodzie. To rzek�szy Don Pedro kilkoma �ykami opr�ni� garnuszek mleka. Rozdzia� pi�ty KIM JEST DON PEDRO? Po kolacji go�cie udali si� do izb na pierwszym pi�trze. Prowadzi� ich Barnaba z p�on�c� �wiec� w r�ce. Smok, doktor i kuchmistrz otrzymali du�y pok�j z trzema ��kami, za� Don Pedro zosta� ulokowany w ma�ym pokoiku, z oknem wychodz�cym na podw�rze. � Dobranoc czcigodnym panom � Barnaba sk�oni� si� g��boko i zamkn�� za sob� drzwi. � Po��cie si� � powiedzia� Smok do swych towarzyszy � a ja zejd� jeszcze na d�, aby opowiedzie� Marysi obiecan� bajk�. Okaza�o si� jednak, �e dziewczynka ju� zasn�a, przytulona do kota Pawe�ka i nakryta nied�wiedzi� sk�r�. � Wobec tego napisz� jej na pami�tk� pi�kny wiersz � postanowi� Smok i wr�ci� do sypialni. Doktor i Bartolini le�eli ju� w ��kach. � Jakie tu wspania�e powietrze � westchn�� doktor. � No c�, jeste�my w wysokich g�rach. Smok usiad� na kraw�dzi ��ka, aby �ci�gn�� z n�g buty. � Nie podoba mi si� ten Don Pedro � mrukn�� doktor. � To jaka� dziwna figura. Chcia�bym zobaczy� jego r�ce. � Jeste� zbyt podejrzliwy � rzek� Smok i ziewn�� g��boko. � Ka�dy astrolog jest troch� dziwakiem. Do rozmowy przy��czy� si� Bartolini: � Doktorek ma racj�. �limaki gotowane w morskiej wodzie s� narodow� potraw� Deszczowc�w. Czyta�em o tym w ksi��ce kucharskiej. Smok zdmuchn�� �wiec�. Do pokoju wp�yn�o seledynowe �wiat�o ksi�yca. � Moi kochani. Gdyby�my mieli ocenia� ludzi na podstawie ich ulubionych potraw, musieliby�my twierdzi�, �e nasz ksi��� jest narodowo�ci w�gierskiej, poniewa� przepada za gulaszem z papryk�. A zreszt�, gdyby nawet Don Pedro by� Deszczowcem, to co z tego? On jest jeden, nas za� grzech... Dobranoc. � Dobranoc � mrukn�o co� od strony ��ka Bartoliniego. � Dobranoc � wyziewn�� z siebie doktor Koyot, obr�ci� si� na prawy bok i chrapn��. �cienny zegar w jadalni wydzwoni� jedenast�. Przez okno wpada�o do izby ch�odne i niezwykle czyste powietrze. Smokowi nie chcia�o si� spa�. Zwykle zas