5198
Szczegóły |
Tytuł |
5198 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5198 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5198 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5198 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Bogumi� Lukaj
Sorokoust
W przewa�aj�cej wi�kszo�ci ludzie to barbarzy�cy. Wbrew w�asnym wyobra�eniom,
w kt�rych widzimy siebie samych jako tryumfator�w, zdobywc�w, jako dzielnych rycerzy, wiernych wyznawc�w, czy
wreszcie humanitarne istoty pe�ne wsp�czucia i post�puj�ce w ramach wy�szych idei, jeste�my tylko biologicznym
zlepkiem tkanek i narz�d�w, funkcjonuj�cej i my�l�cej na poziomie zwierz�cia.
Kiedy przyby�em do "Murma�ska" (tak pieszczotliwie nazywano szpital dla ob��kanych) potraktowano mnie ko�sk�
dawk� haloperidoru. Po nieca�ej godzinie nie wiedzia�em gdzie si� znajduj�, gdzie jest pod�oga, a gdzie sufit. W moim
m�zgu wirowa� obraz pustego, d�ugiego korytarza cuchn�cego lizolem, pomalowanego na b�yszcz�cy niebiesko-
zielonkawy kolor, na widok kt�rego robi�o si� niedobrze.
Mia�em wra�enie, �e wcale nie szed�em; p�yn��em, lub raczej unosi�em si�, o�lepiony blaskiem jarzeni�wek i
migaj�cych pod sufitem sodowych lamp. Korytarz wirowa� wok� mnie i z ca�ej otaczaj�cej rzeczywisto�ci pami�tam
jedynie r�nokolorowe plamy rozmywaj�ce si� w mojej g�owie do czasu, kiedy zobaczy�em l�ni�c�, jasn� posta�
promieniuj�c� bia�ym �wiat�em. Wydawa�o mi si�, �e widzia�em anio�a, lecz zaraz przekona�em si�, �e je�li w og�le
mia�a by� anio�em, zwiastowa�a tylko �mier�.
Obudzi�em si� w cuchn�cej nieczysto�ciami obskurnej w�skiej celi. W �rodku sta�y cztery ��ka i metalowe wiadro.
Nie by�em sam. Trzech m�czyzn i jaki� zdaje-si�-doktor patrzyli na mnie z ukosa w spos�b, w jaki dziecko wita now�
rybk� w akwarium. "Pacjenci" przykuci byli do ��ek. Jeden z nich stale si� trz�s�, odruchowo poruszaj�c r�k�, albo
g�ow�. Drugi siedzia� na swojej pryczy zgi�ty w p�, kiwaj�c si� bez przerwy w prz�d i w ty� jak rozmodlony Semita.
- Jak pan si� czuje, panie Venkovi�? - zapyta� doktor. Sta� nade mn�, patrz�c z g�ry i bezczelnie manifestuj�c swoj�
przewag�. Trzyma� r�ce w kieszeniach, a podczas ca�ej naszej rozmowy nawet si� nie poruszy�, przypominaj�c
nieudany pomnik Towarzysza Lenina.
Nie odpowiedzia�em od razu, zreszt�, po zastrzyku, kt�ry dosta�em, daleko mi by�o do pe�nej "jasno�ci". By�em
naprany prochami i kompletnie nie wiedzia�em co si� ze mn� dzieje. Nie wiedzia�em gdzie jestem, jak si� nazywam,
nie wiedzia�em nawet, czy ja to ja; zupe�nie niespodziewanie �wiadoma cz�� mojego umys�u zrobi�a sobie
nieplanowane wakacje. Wszystko przypomina�o koszmarny sen i tylko marzy�em, �eby obudzi� si� w �rodku nocy w
przepoconej koszuli, wej�� do kuchni i napi� si� wody.
- Jak pan si� czuje? - zapyta� ponownie.
- Dobrze - odpowiedzia�em bez przekonania.
- Jak samopoczucie? - spyta� znowu.
- Ja, ja... - be�kota�em co� bez sensu nie mog�c z�apa� my�li, uprawiaj�cych w�a�nie w mojej g�owie co� na kszta�t
orgii.
- Jak si� czujesz? - doktorek domaga� si� odpowiedzi.
- �wietnie - zebra�em si� w sobie. - Czuj� si� dobrze, naprawd� - powiedzia�em, patrz�c na niego twardo oczami
wielkimi jak tunele kolejowe.
- A wcale nie wygl�dasz, tawariszcz Venkovi� - wzruszy� ramionami, pos�a� pe�ny lito�ci u�mieszek pacjentom i
wyszed�.
Ka�dy nast�pny dzie� zaczyna� si� tak samo - najpierw skoro �wit na sal� wpe�za�y, niczym ko�lawe pingwiny, siostry
sanitariuszki. Mia�y na sobie niebieskawe mundurki i bia�e fartuchy - zajmowa�y si� chorymi, p�ki nie wytrze�wieli
sanitariusze, czyli mniej wi�cej do po�udnia.
Nied�ugo potem pojawiali si� piel�gniarze - wi�niowie l�ejszych zak�ad�w penitencjarnych, dla kt�rych pobyt tutaj
stanowi� rodzaj kary. Mogli porusza� si� po ca�ym budynku, a nawet wychodzi� na zewn�trz. Zak�ad znajdowa� si� w
szczerym polu przykrytym dwumetrow� warstw� �niegu, a od najbli�szej wioski dzieli�o nas osiemdziesi�t kilometr�w.
Przy temperaturze, w kt�rej zamarza w�asny oddech, bez samochodu nie by�o �adnych szans ucieczki.
Lekarze przychodzili najp�niej. Paradowali w swoich �nie�nobia�ych wykrochmalonych kitlach jak papierowe
�o�nierzyki. Nie robili praktycznie nic pr�cz tego, �e czasem rozmawiali z pacjentami. Wraz z nimi zjawia�y si� siostry
nios�ce tacki z "lekarstwami", strzykawki, albo wiadra na upuszczan� krew, lewatyw� czy wymiociny.
Sama "terapia" nie wymaga�a wyja�nie�. Zamykali cz�owieka w szpitalu i faszerowali prochami. Tutaj nie chodzi�o o
jakiekolwiek leczenie - nie wiadomo by�o nawet, kto w�a�ciwie jest chory! Lekarze, lubuj�cy si� w zadawaniu
wyrafinowanego cierpienia, mieli dwie ulubione metody; wszystkie, je�li mo�na si� tak wyrazi�, s�u�y�y
"kszta�towaniu charakter�w".
Pierwsza z nich polega�a na regularnym podawaniu du�ych dawek insuliny, kt�re w efekcie doprowadza�y organizm do
wstrz�su. Pono� pomaga�o to prawdziwym chorym w czasie atak�w schizofrenii. Druga metoda polega�a na ci�g�ym
uzale�nianiu od coraz to wi�kszych dawek narkotyk�w, dla kt�rych po jakim� czasie pacjenci gotowi byli zrobi�
wszystko. Wygl�da�o to jak tresura na ludziach i w�a�nie w ten spos�b traktowano wi�ni�w politycznych, opozycje i
wszelkie "zaplute kar�y reakcji". By�em �wiadkiem, kiedy najsilniejsi z nich wydawali swoich towarzyszy, zdradzali
imiona, nazwiska, adresy; wszystko po to, by dosta� jedn� bia�� tabletk�, albo otrzyma� zastrzyk. Nikogo nie
obchodzi�o czy kto� jest zdrowy czy nie, czy ma ostr� schizofreni�, paranoj�, czy te� cierpi na "bezobjawowe"
dolegliwo�ci, takie jak zbyt d�ugi j�zyk.
Siedzia�em w jednej celi z czubkami, wariatami, zbocze�cami, mordercami i gwa�cicielami. Pacjenci wywodzili si� z
r�nych �rodowisk, ale przewa�nie byli to wi�niowie polityczni, albo przest�pcy, kt�rzy posun�li si� w swym
szale�stwie tak daleko, �e nie mo�na by�o ich nazwa� "przest�pcami", bo brzmia�o to zbyt �agodnie. Za to wygodnie
by�o przyczepi� im etykietk� wariata. Zreszt� zwykle takie etykietki przyklejano nie bez powodu - kiedy w r�kach
w�adzy znajdowali si� bandyci pracuj�cy na zlecenie mafii, pojedyncze cwaniaczki, �ap�wkarze, defraudanci, oszu�ci
gospodarczy, prezesi niewyp�acalnych instytucji, handlarze wszelkimi u�ywkami, albo �ywym towarem: prostytutkami
i dzie�mi. Ta ostatnia kategoria wi�ni�w nie podlega�a "rewalidacji". Mieli oni osobne cele na wy�szych pi�trach, a
ich pobyt w "Murma�sku" przypomina� zimowisko w luksusowym pensjonacie. Zwykle podczas pierwszej komisji
wypuszczano ich do domu, cz�sto za granic�.
Opr�cz "leczenia" czeka�y na nas inne "atrakcje". Byli�my gn�bieni, bici i g�odzeni. Najgorsi byli piel�gniarze -
wystarczy�o wej�� im w drog� w drzwiach. Sanitariusze bili wtedy, kiedy im kazali i wtedy, kiedy nikt im nie kaza�,
lubuj�c si� w chorej przyjemno�ci p�yn�cej z dr�czenia innych. Kiedy chory protestowa�, przywi�zywali go i bili dalej,
nie m�wi�c ju� o gwa�tach. To nie byli ludzie, tylko zwierz�ta. Pod os�on� nocy dopuszczali si� najgorszych zbrodni.
Zamykaj�c oczy nigdy nie by�e� pewien, czy znowu je otworzysz nast�pnego dnia.
Kiedy� przyprowadzili sobie jakiego� Gruzina. Wybili mu z�by z przodu, �eby by�o im �atwiej.
Towarzystwo z wy�szych pi�ter mog�o pozwoli� sobie na kobiety. Raz w tygodniu przyje�d�a�a ci�ar�wka z
zaopatrzeniem, a razem z ni� do "Murma�ska" ci�gn�y gotowe na wszystko panienki - najcz�ciej wiejskie
dziewczyny pragn�ce zarobi�. Te naj�adniejsze i najbardziej bezczelne cz�sto wraca�y. Zreszt� p�niej same rodziny
wysy�a�y je "do pracy". Niekt�re jednak nie mia�y takiego szcz�cia.
Widzia�em, jak pewnej nocy klawisze wynosz� zw�oki m�odej dziewczyny -zakrwawione i owini�te w brudn� foli�.
Nie wiem, gdzie j� nie�li, ale jeden z nich, trzyma� w r�ku skalpel. Po kr�tkiej chwili do��czy� do nich doktor. Nie
widzia�em co robi�. Wiem tylko, �e przez nast�pne dni byli w doskona�ym humorze. Po kilku dniach przyjecha� jaki�
facet i wr�czy� im, zdaje si�, koperty.
Po tym wydarzeniu chorzy zacz�li znika�... Je�li handlowali ludzkim mi�sem albo ludzkimi organami, mieli
wystarczaj�co wiele m�odych, zdrowych cia�. Sam nie musia�em si� obawia�. Mia�em czterdzie�ci par� lat i ju�
zaczyna�em si� starze�
Musicie zda� sobie spraw�, �e szpital nie by� po prostu "zak�adem". W tych kr�tkich chwilach, kiedy wraca�a mi
�wiadomo��, mia�em okazj� przekona� si�, �e znalaz�em si� w wi�zieniu - najprawdziwszym i jednym z najgorszych.
W wi�zieniu, z kt�rego si� nie wychodzi�o.
Je�li nie stawia�e� oporu, wszystko da�o si� jako� przetrwa�. Kiedy zapytali mnie, co bym zrobi�, gdyby mnie teraz
wypu�cili, powiedzia�em: "Tyra� jak w�, p�ki zwyci�y socjalizm!". Przez jaki� czas mia�em spok�j.
Pewnej nocy, a zdaje si�, �e by� to wtedy drugi miesi�c mojego pobytu, zrobi�o si� nagle bardzo spokojnie. Nie by�o
s�ycha� pijackich awantur dochodz�cych z g�ry, j�k�w i przekle�stw, nie by�o s�ycha� �adnych g�os�w czy wrzask�w,
a ca�y oddzia� wydawa� si� bezludny. Zaleg�a cisza przed burz�, jakby nad samym morzem kto� zwin�� nagle wiatr i
schowa� go do kieszeni. Da�o si� wyczu� dziwne podniecenie, jakby wszyscy czekali na co�, co dopiero ma si�
zdarzy�.
Kiedy otworzy�em oczy, le��c bez ruchu przez godzin� i czuj�c bolesne skurcze mi�ni zauwa�y�em, �e tego dnia nie
zjawi�a si� siostra i nie poda�a mi haloperidoru ani insuliny.
- Co si� dzieje? - zapyta�em po chwili wahania Wasilija Uda�owa. Kole� siedzia� tu B�g jeden wie, ile czasu. Twierdzi,
�e jakie� pi�tna�cie lat, ale s�dz�c z wygl�du i przyjemno�ci, z jak� przyjmowa� ka�d� nast�pn� dawk� narkotyku,
siedzia� tu znacznie d�u�ej.
- Dziewi�� dni - powiedzia�, w og�le na mnie nie patrz�c. - To ju� dziewi�� dni.
- Jakich dni? - b�kn��em, pr�buj�c zorientowa� si�, o czym m�wi.
- Dziewi�� dni temu umar� �em�akow - obr�ci� g�ow� w moj� stron� i skierowa� na mnie zamglone spojrzenie. -
Wynie�li go dziewi�� dni temu, kompletnie martwego!
- Umar�? - zapyta�em.
- Dosta� wstrz�su, a potem zapa�ci. Podobno "walczyli o niego", walczyli jak cholera! Tak, �e na razie nie �yje.
- Na razie? - zdziwi�em si�, pr�buj�c usi���.
- M�wi�, nie �yje-na-razie - spojrza� na mnie baranim wzrokiem. - Ty naprawd� my�la�e�, �e mo�na tu sobie tak po
prostu umrze�??? My�lisz, �e kto� by na to pozwoli�?
- �mier� to �mier� - odpar�em. Przynajmniej tak mi si� zdawa�o.
- Kiedy� tak by�o - przyzna� z �alem. - Wiesz jak tu jest. Nikt d�ugo tutaj nie wytrzyma. Po paru miesi�cach, czasem po
latach, ludzie zaczynaj� si� wiesza�, tru�, wypruwa� sobie �y�y i schodz� tak szybko, jak si� da.
- Przecie� o to chodzi, prawda?
- Nie - odpar�. - Widzisz, oni maj� nas "leczy�", a inni maj� nas liczy�. Nie mo�e by� za du�o zej��, bo wtedy s�
k�opoty. Czasem nikt si� tym nie interesuje, ale kiedy znajdzie si� jaki� ideowiec, widzi, co jest grane i posy�a ich do
diab�a.
Uda�ow po�o�y� si�, zamkn�� oczy i w�o�y� r�ce pod g�ow�.
- Na wszystko jest spos�b, nie? - poci�gn�� nosem. - Skurwysyny nawet na �mier� znale�li. Kiedy zdarzy�o si� zej�cie
udawali, �e dany kto� �yje. Wzywali komisj�, pochodzili sobie w te i wewte, pozagl�dali do sal, a denat w tym czasie
spokojnie le�a�, jak inni. W papierach wszystko si� zgadza�o.
- I nabierali si� na to? - zapyta�em unosz�c brwi.
- Jak znale�li nieboszczyka, udawali zaskoczonych i dokonywali "spektakularnej" reanimacji - machn�� r�k�.
- Rosjanie s� zdolni, Vankovi� - opowiada� dalej. - M�zg nie wytrzyma bez tlenu d�u�ej ni� cztery minuty, zaraz
obumiera, a cz�owiek zamienia si� w pieprzon� ro�link�. Musieli jako� w��czy� serce, a m�zgiem nikt si� nie
przejmowa�, bo u nas to zupe�nie niepotrzebny organ.
- Wpadli na pomys� - m�wi�. - Zupe�nie przez przypadek. Jedna z piel�gniarek poda�a jakie� �wi�stwo nie tam gdzie
trzeba, wstrzykuj�c je w kr�gos�up, zamiast w �y��. Pacjent zmar� natychmiast, ale nim piel�gniarka si� zorientowa�a,
poda�a mu do�ylnie jak�� mieszank� melatoniny i innych hormon�w. Jak znale�li trupa, nikt nie wiedzia�, dlaczego nie
�yje. Niedouczona siostrzyczka na rauszu nie zwr�ci�a uwagi, �e chory dosta� drgawek i umar�.
Uda�ow d�uba� w z�bach, staraj�c si� zaj�� si� czym� i skr�ci� sobie oczekiwanie na podanie nast�pnej dawki
"lekarstwa". Rozmowa ze mn� pozwala�a mu na chwil� o tym zapomnie� i tym samym zaj�� si� czym� innym.
- Zawin�li go w foli� - ci�gn�� dalej. - I wystawili na mr�z, bo cia�o zaczyna�o cuchn��. Nied�ugo potem psy znalaz�y
cia�o grabarza, kt�ry przyszed� go pochowa�. Jeden z nich bawi� si� na �niegu grabarskim uchem, drugi wyjada�
jeszcze ciep�e bebechy. Ostatnio widzia�y ko��, jak mia�y otwarte z�amanie, to i najad�y si� do syta.
Wszystko, o czym m�wi�, by�o dla niego tak realne i oczywiste, �e wprost nie mog�em w to uwierzy�. Wydawa�o mi
si� w pierwszej chwili, �e ten cz�owiek majaczy, ale w jego opowie�ci wyczu�em jaki� sens, kt�ry dopiero p�niej dane
mi by�o pozna�.
- Zagadka wyja�ni�a si�...
- Zaraz, powoli - przerwa�em, zmagaj�c si� z tym, czego w�a�nie si� dowiedzia�em. - Powiedz, jak zgin�� grabarz? -
poprosi�em.
- Okaza�o si�, �e domniemany nieboszczyk �yje, w��czy si� po korytarzu, mruczy co� pod nosem i najwyra�niej ma si�
�wietnie! Lekarze zamkn�li go i przebadali na wszystkie mo�liwe sposoby. Efekt - nast�pnego dnia Minc si� nie
obudzi�, i to bez przyczyny lekarza!
- Umar� po raz drugi? - zdziwi�em si�. - Wiesz, nie jestem specjalist�, ale takie rzeczy si� zdarzaj�, �mier� kliniczna, te
sprawy...
- Tylko, �e Minc zmartwychwsta� znowu, sze�� dni p�niej. Jego cia�o le�a�o przez tydzie� przysypane �niegiem, bo
ziemia by�a zbyt twarda, �eby kopa�. Minc wszed� do szpitala, zamkn�� za sob� drzwi i wr�ci� do celi. Mogli�my
jedynie sta� z otwart� g�b� i gapi� si� na trupa. Tym razem zrobili badania: testy, krew, ale nic nie znale�li. I tak, jak
poprzednio, rano Minc obudzi� si� martwy, lub jak kto woli - w og�le si� nie obudzi�. Min�� tydzie�, dwa i nic si� nie
dzia�o, a� tu nagle, czterdzie�ci dni po swojej pierwszej �mierci, Minc znowu o�y�!
- Po raz trzeci? - nie wierzy�em w�asnym uszom.
- Przecie� m�wi�. Wszystko wygl�da�o normalnie: obch�d, lekarstwa, spanko. A� tu nagle, w nocy, ca�e po�udniowe
skrzyd�o stan�o w p�omieniach! Ogie� wzi�� si� dos�ownie znik�d! Pojawi� na wszystkich �cianach jednocze�nie!
Minc le�a� ju� g��boko w grobie, a z miejsca, w kt�rym go zakopali, zacz�� s�czy� si� jaki� zielonkawy gaz, jakie�
kleiste opary, kt�re przenikn�y przez �cian�, jak przez g�bk� i zacz�y pe�zn�� po murach! Widzia�em! To co� zla�o si�
w jedno, co� jakby galaretowat� ludzk� posta�, a potem przesz�o przez kraty, gdzie znalaz�o swojego morderc�. Oplot�o
j� swoimi kleistymi mackami i wch�on�o, dos�ownie na miejscu strawi�o �ywcem!
Uda�ow usiad� i ukry� twarz w d�oniach.
- Tyle widzieli�my, bo tyle mogli�my widzie� - powiedzia� po kilku minutach. - Starali si� wszystko zatuszowa�, jakby
nic si� nie sta�o...
Nerwowo zerkali�my w stron� drzwi. Obch�d w�a�nie si� zacz�� i s�ycha� by�o zgrzyt otwieranych drzwi w sali obok.
- Od tamtej pory nieoficjalnie zacz�li eksperymentowa� - m�wi� troch� ciszej. -Odkopali zw�oki i podczas sekcji
pokroili je na plasterki. I prawie nic nie znale�li - prawie, z wyj�tkiem ma�ej, czerwonej plamki na plecach. Domy�lili
si�, �e siostra pomyli�a zastrzyki i wstrzykn�a kortyzor w nieodpowiednie miejsce. Minc zmar� przez pora�enie
rdzenia kr�gowego.
Zamilk� na chwil�. Nie by�em pewien, czy wie, o czym m�wi, czy w og�le zdaje sobie spraw�, �e z kim� rozmawia.
- I co dalej? - chcia�em �eby sko�czy�, wiedz�c, �e po za�yciu swojej dawki przez nast�pne dwana�cie godzin b�dzie
nieprzytomny.
- Dalej? - mrukn�� bardziej do siebie, ni� do mnie. - Lekarze pr�bowali tego samego z pacjentami, tyle, �e tamtych
jako� nie da�o si� wskrzesi�. Co� by�o nie tak, chocia� wiedzieli, �e s� cholernie blisko. Przejrzeli wszystkie papiery
jeszcze raz, dok�adnie. Wtedy zorientowali si�, �e piel�gniarka poda�a Mincowi melatonin� i mieszank� hormonaln�.
To wystarczy�o.
Opowie�� stawa�a si� tak nieprawdopodobna, �e nie spos�b by�o odr�ni�, czy Uda�ow znajduje si� w �wiecie mrzonek
i halucynacji, czy te� ma jeszcze jaki� kontakt z rzeczywisto�ci�.
- Wskrzeszanie okaza�o si� �atwiejsze, ni� przypuszczali - powiedzia�. - Zreszt� p�niej, dzi�ki zabiegom i
fizykoterapii, pacjent �y� niemal czterdzie�ci dni, bez mi�dzy-umierania. Po up�ywie tego czasu nigdy ju� si� nie
budzi�. Za to po ka�dym ponownym "zej�ciu" zdarza�y si� wypadki. Zreszt� w ten spos�b spali�o si� po�udniowe
skrzyd�o budynku.
- To ju� dziewi�� dni, odk�d umar� �em�akow - burkn�� Wasilij, wsta� i przywar� do wziernika.
- Aha, i za ka�dym razem martwiaki s� silniejsze, zupe�nie jakby karmi�y si� energi� tego miejsca - doda� po chwili, ale
jego uwag� zaprz�ta�a jedynie zawarto�� strzykawki, kt�r� w�a�nie nios�a w nasz� stron� jedna z piel�gniarek..
Wiecz�r przyszed� znacznie szybciej, ni� si� spodziewali�my. Biel zza krat stawa�a si� coraz bardziej ciemna i
niewyra�na, a� wreszcie wszystko dooko�a okry�a czer�, ust�puj�c miejsca go�ej, stuwatowej �ar�wce nad drzwiami.
Zak�adaj�c, �e w Murma�sku da�o si� w jaki� spos�b odr�ni� sen od jawy, wi�kszo�� hospitalizowanych spa�a,
odurzona �rodkami narkogennymi. Tym razem jednak nikt nie sprawdzi�, czy po�kn��em swoje pigu�ki. Ciekawo��
przewa�y�a nad g�odem i dzi�ki temu mog� pami�ta� wszystko, co widzia�em.
Czeka�em. By�em ciekaw co si� stanie. W pewnej chwili zrobi�o si� tak cicho, �e s�ysza�em bicie serca i w�asny
�wiszcz�cy oddech. Ze swojej celi nie widzia�em nic pr�cz �niegu i go�ych drzew, ale �owi�em ka�dy d�wi�k, ka�dy
szelest, jak �lepy pr�buj�cy porusza� si� we wrogim mu �wiecie barw, wymiar�w i kszta�t�w pozostaj�cych dla niego
zagadk�.
Sen, a w�a�ciwie pragnienie snu, stawa�o si� coraz bardziej natarczywe, w g�owie zderza�y si� tysi�ce my�li i obraz�w
zlewaj�c si� w koj�cy balsam, kt�ry powoli s�czy� si� w moj� �wiadomo��. Dopiero czyj� g�o�ny krzyk poderwa� mnie
na nogi.
Podszed�em do drzwi i przylgn��em twarz� do wziernika. Dw�ch stra�nik�w miota�o si� po korytarzu, pr�buj�c
obezw�adni� pulsuj�cy, zielonkawy kszta�t, na widok kt�rego serce niemal zamar�o mi w piersi.
�w kszta�t tylko z pozoru przypomina� ludzk� posta� - w rzeczywisto�ci wygl�da� jak nieregularna, pulsuj�ca,
fosforyzuj�ca zbieranina galaretowatej materii. Bestia porusza�a si� wolno, ale mia�a si�� chyba dziesi�ciu ch�opa.
Potw�r rzuca� ros�ymi osi�kami niczym szmacianymi zabawkami. Jednego z nich potwornie okaleczy�, wbijaj�c si�
swoimi lepkimi mackami w jego twarz, drugiego podrzuci� i popchn�� tak mocno, �e tamten rozwali� sobie g�ow� o
kant �ciany. Widzia�em, jak jego bezw�adnym cia�em wstrz�sa�y drgawki, a potem jak osun�� si� bezw�adnie na ziemi�.
Odst�pi�em od drzwi i zwymiotowa�em na pod�og�.
Je�li takie rzeczy dzia�y si� ju� dziewi�tego dnia, w naj�mielszych my�lach, w koszmarach nie potrafi�em sobie
wyobrazi�, co mog�o si� sta� czterdzie�ci dni po �mierci martwiaka.
Nagle zamki we wszystkich celach zgrzytn�y i wszystkie drzwi na oddziale otworzy�y si� niemal jednocze�nie. Na
korytarz wylegli podobni do mnie ludzie-zombie i wlekli si� korytarzem nawet nie zauwa�aj�c o�ywionej potwory.
Jeden z nich, zdaje si� represjonowany duchowny, krzycza� co� w niezrozumia�ym j�zyku, akcentuj�c co jaki� czas
s�owa: "trzy", "dziewi��" i "czterdziesty-dzie�".
Dla mnie w ca�ym tym zamieszaniu kry�a si� jednak iskierka nadziei. Wiedzia�em, �e taka okazja mo�e si� ju� nie
powt�rzy� Jaki� instynkt, a mo�e g�os, kaza� mi nie ogl�da� si� na wszystko i ucieka�, ucieka�, jak najdalej si� da!
Ostro�nie wyjrza�em z pokoju i cichcem przemkn��em przez korytarz, staraj�c si� nie zwraca� na siebie uwagi
o�ywionego monstrum. Dopad�em jednego z martwych piel�gniarzy i zabra�em mu z kieszeni p�k kluczy. Jeden z nich
musia� otwiera� wyj�cie na zewn�trz.
Min��em krat�. Str��wka by�a zupe�nie pusta. Przeszed�em przez poczekalni� i pok�j odwiedzin, a potem schodami
dotar�em na wy�sze pi�tro. Ju� mia�em przekr�ci� zamek i wyj�� na g��wny korytarz, gdy nagle kto� zast�pi� mi drog�,
chwyci� za gard�o i powali� na ziemi�.
W mroku zdo�a�em dostrzec pa�aj�ce w�ciek�o�ci� oczy i zarys wykrzywionej w nieludzkim grymasie twarzy. Jaki�
cz�owiek pochyla� si� nade mn�, wrzeszcz�c z dzik�, nieludzk� eufori�: "Trzeci dzie� i dziewi�ty dzie�, czterdziesty,
trzeci dzie�, dziewi�ty... Trzeci, dziewi�ty, czterdziesty, trzeci... Strze� si� czterdziestego dnia! Uwa�aj na
dzie�...czterdziesty! Czterdziesty-czterdziesty-czterdziesty...! - wrzeszcza� nie puszczaj�c mnie. Stru�ka �liny sp�ywa�a
mu po brodzie, w�osy mia� potargane, trzyma� mnie za gard�o, usi�uj�c udusi�.
Odepchn��em go z ca�ej si�y, na jak� mog�em si� zdoby� - szaleniec zatoczy� si� i upad� pod �cian�.
- Uwa�aj na dzie� czterdziesty! - krzycza� w fanatycznym zapale. - M�dl si� i �a�uj, �a�uj i m�dl! Niech nam
wszystkim zostanie wybaczone! - wrzeszcza�. - Panie, zlituj si�, przepu�� nam!
Podnios�em si� z pod�ogi, ale kiedy pr�bowa�em wsta�, op�tany chwyci� mnie za nog� i przez jaki� czas, pr�buj�c i��,
wlok�em go za sob�. Ca�y czas be�kota� co� o jakim� czterdziestym dniu i dopiero mocny kopniak uwolni� mnie niego.
By�em bli�ej wolno�ci, ni� kiedykolwiek przedtem, bli�ej ni� w ca�ym pieprzonym ZSRR, bli�ej ni� w swoim mie�cie i
w swoim mieszkaniu z pods�uchem - tak blisko bycia wolnym, ale wolnym NAPRAWD� nie by�em nigdy, nigdy w
�yciu! Wiedzia�em, �e je�li uda mi si� wydosta� z budynku to umr�. Je�li nawet uda mi si� dotrze� do najbli�szej
wioski, nikt mi nie pomo�e w obawie przed represjami. To nie mia�o teraz �adnego znaczenia. Je�li mia�em by� pod
kontrol� ludzi, kt�rzy decydowali o mim �yciu i �mierci - pozosta�o mi tylko jedno, ostateczne rozwi�zanie.
Przedar�em si� do g��wnego holu, sk�d prosta droga wiod�a wysokim korytarzem do podw�jnych zbrojonych drzwi, a
stamt�d - chocia� to zupe�nie nieprawdopodobne - na wolno��!
Podbieg�em, wyj��em p�k kluczy i zacz��em szuka� tego w�a�ciwego - otwieraj�cego WSZYSTKO. Trz�s�cymi
r�kami przerzuca�em klucze na stalowej witce, przymierzaj�c do zamka - �aden nie pasowa�. W dole, na ni�szych
pi�trach us�ysza�em krzyk - d�ugi i upiorny. Potem na schodach, za swoimi plecami us�ysza�em odg�osy krok�w. Kto�
bieg� - dwie albo trzy osoby.
"Szybciej, szybciej", pr�bowa�em doda� sobie otuchy, sprawdzaj�c po kolei ka�dy nast�pny klucz, chocia� drzwi w
�aden spos�b nie da�y si� otworzy�. Pracowa�em coraz szybciej, przymierzaj�c je na o�lep, powoli trac�c nadziej�, gdy
w ko�cu zza za�omu korytarza wybieg�y dw�ch stra�nik�w - najwyra�niej pr�buj�cych opanowa� sytuacj� i zagna�
pacjent�w do cel. Zbli�ali si� w moim kierunku, lecz ja szuka�em dalej, naiwnie �udz�c si�, �e mam jeszcze jak��
szans�. Kiedy okaza�o si�, �e nie ma ju� �adnej nadziei, pr�bowa�em wyrwa� drzwi, bezmy�lnie szarpi�c za klamk� i
wzywaj�c pomocy.
- RATUNKU! - wrzeszcza�em. - WYPU��CIE MNIE! WYPU��CIE MNIE, SKURWYSYNY! WYPU��CIE,
ALBO ZABIJCIE!
Teraz wiem, co znaczy�o czterdzie�ci.
Istnieje religia, w kt�rej zmar�ego czci si� kilka razy - trzeciego, dziewi�tego i czterdziestego dnia po �mierci. Ten
ostatni jest najwa�niejszy, bo wtedy dusza zmar�ego staje na boskim s�dzie i potrzebuje modlitwy.
M�j sorokoust b�dzie inny. Dzi� rano podano mi melatonin�. Chc� ze sob� sko�czy�, ale nie mam nawet na czym si�
powiesi�. Pozostaje mi ostatni spos�b, skoro �mier� jest dla mnie jedyn� drog�, kt�r� mog� uciec.
Od kilku tygodni zbieram tabletki, staraj�c si� ich nie po�yka�. Dla cz�owieka uzale�nionego to prawdziwa golgota.
Mo�na powiedzie�, �e kolekcjonuj� �mier� w ma�ych dawkach, ale samo �ycie jest za�ywaniem ma�ych ilo�ci �mierci.
Ka�dego dnia.
Je�li znajdziesz t� histori�, ukryt� starannie w "Murma�sku" pod drewnian� klepk�, pewnie w ni� nie uwierzysz. Nie
b�d� mia� pretensji. Trudno wierzy� w co�, co napisane jest na papierze toaletowym, wk�adem od d�ugopisu
znalezionego w �mieciach.
Troch� mi szkoda tak po prostu umiera�... Ale to jedyna droga. I b�d� mia� swoje czterdzie�ci dni. Najpewniej mnie
wskrzesz�, a wtedy porozmawiamy, o tak...