5325
Szczegóły |
Tytuł |
5325 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5325 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5325 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5325 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Rados�aw Orze�
Dalsza droga do nik�d
"...ale �y� wtedy kto�, kogo z pewno�ci� nale�y okre�li� mianem bohatera. Mimo
wszystkich przek�ama�, dwuznaczno�ci, czy historycznego niedoszacowania zosta�o
niezbicie udowodnione, i� to w�a�nie Zakon by� g��wnym instygatorem nieudanego
zamachu na �ycie kr�la Elryka drugiego. A precedens jaki powsta� na kanwie
odmowy wykonania rozkazu, czy wr�cz, jak g�osz� g�osz� niekt�re �r�d�a,
ocaleniem Sirno, w�a�nie przez Eldredda, trzeba uzna� za fundamentalny, dla
niemal wszystkich istotniejszych wydarze� o charakterze globalnym, nast�pnych
trzech stuleci."
Piet Rajko Laigle: "Upadek zachodniej cywilizacji"
"To by� wariat, szaleniec, i zdrajca. Uznawanie go za pseudobohatera, czy
apoteozowanie jego czynu do niemal zbawiennych rozmiar�w, przez wszystkich tych
nie dopieszczonych patriot�w, uwa�am za �mieszne, g�upie, i modelowe, jako
przyk�ad, po prostu koniunkturalnego wykorzystywania historii. Nie ma
najmniejszych powod�w, i� zakonnik Eldredd, na przek�r wszystkiemu co si� teraz
g�osi, dzia�a� z pobudek innych i� tylko, tkliwy altruizm albo zwyk�a aberracja.
Istniej� natomiast fakty przejrzy�cie �wiadcz�ce o niewykonaniu rozkazu, co
wydatnie przyczyni�o si� ( abstrahuj�c od sytuacji innych ni� polityczna, a tak�
si� zajmujemy) do os�abienia pozycji strategicznej w�asnego pa�stwa, czyli de
facto o og�lnie pojmowanej zdradzie. Wi�c b�agam, mo�ecie m�wi� wszystko, tylko
nie ka�cie mi go do cholery szanowa�!"
Torpey Vesarkanoeay, elf - poeta.
- Spierdalamy! Lew�, lew�!
- Co?!
- Leeeeew�!
- Beeerrryyy!
- Veg...
- Beeerrryyy!
- Rozdzielmy si�!
- Sta�, wyr�n�� wszystkich!
- Berry!
- Lezroooo! Oby ci flaki kie�bas� zawi�zali!
- Vegart...
- Berry...
- Darthsenn, pami�taj!
***
- Dycha, - Zaszemra� kto� pod nosem. Cicho, ale bardzo spiesznie, strzelaj�c w
przody niezrozumia�� lawin� s��w - tli si� w nim jeszcze troch� �ycia Wyzdyk,
tli. Oj tusz� ci ja, bedom problema... Nie lza nam tak przymiotnego w lesie
ostawi�! Nie lza! Najmilsza Panienka nam tego nie wybaczy!!! Komes pasa na nas
bedzie dar�... - Emocje starca zawrza�y jak kie�basa na sparzonym ruszcie.
Kwili�y, podsycone gor�cem naturalnego strachu, skraplaj�c si� paruj�cym potem
na jego niedomytej twarzy.
Trawa by�a g�sta, soczysta st�gwi� porannej rosy. Mieni�ca si� osrebrzonymi
kropelkami, i wypach�a sianokosem bladej zieleni. Przywodzi�a na my�l raczej
harmoni� kwietniowej ��ki, ni�li ch��d pa�dziernikowego poranka. Harmoni�
swoistego wzgl�du. Podszyt� ba�aganem po�amanych ga��zi, i nurzaj�cym si� we�
m�odym m�czyzn�, kt�rego szyj�, i marynistycznie falowane w�osy, spl�tane
stryczkowym prz�s�em...
- Zawrzyjcie g�b� g�upcze, - Burkn��, r�wnie cichy, ale jakby nieco wolniej
klec�cy s�owa, za to rekompensuj�cy bezczelno�ci�, ch�opak. Z g�by m�ucka�, i
cham, o aparycji wiejskiego alfonsa. - i nie strachaj si� komesem! Ten tu to nie
rycerz, ni duchowny. Taki czort to by si� na lejcach nie wiesza�, koniowi by
krygu nie wyrwa�, ga��zi w lesie by nie �ama�!
Stary zerkn�� jako� dziwnie na k�dzie�awca. Nie wiadomo, ni to ze strachem, ni
to z malowan� na ustach odraz�. Zaci�gn�� do gard�a, po czym charkn��,
pogardliwie spluwaj�c pod nogi.
- A widzisz ojciec?! Pado� ci przecie, �e ten tu to pewniakiem heretnik jaki�,
albo zgo�a inny pot�pieniec Boski, kt�rem Czcigodna Panienka za blu�nierstwa i
herezje, zarzytek na ziemi spu�ci�a. Nynie wzywa tego w�a do siebie, by przed
s�d wielki stan��!
M�czyzna skrzywi� jakoby w spazmie.
- Nie godzi si�...ej...�yje on ci jednak! - Zaprotestowa� skonfundowany ojciec,
potrz�saj�c przecz�co mak�wk� - Wyzdyk...Chocia� posoka z nosa posz�a, a oczy
mg�� osta�y, to cz�ek taki jak ja i ty! Wszelako nie diabo�, raciczki nie
r�ni�te! A abo� ci nawet heretnik, to ja cz�owieka w lesie nie ostawie, a tym
bardziej ochrynia� go nie bede!
- Ch�do�y� ci� pies g�upi Wardachu! - Spieni� si� poirytowany m�okos. Cz��
krzycze� na rodzica, zacietrzewiony ignorancj�, wymachiwa� op�ta�czo r�koma. -
W�dy ten niedosz�y wisielec do jutrzni bedzie martwy! Z zaranka pod sosn�
pochowiem, gr�b kamieniem przysypiem, traw� posadzim, nikt si� nie dowie ojciec!
A te par� denark�w to i tak si� nale�y za religijny pograbek!
- Nale�y si�, nie nale�y, trza nam do osady po cyrulika jecha�!
- G�wno trza! Ja bior� w�grzyna i do cha�upy wracam!
- Ostaw...Jam tu ojciec, a ty syn, zratujem go!
- Skoro si� �ywego strachacie rabowa�, ja go zaraz z katuszy uwolni�!
- Ostaw...
Wyzdyk u�miechn�� si�, za�wieci� chciwymi oczyma. D�o� pow�drowa�a mu do ukrytej
na pasie g�owni. U�miechn�� si�? Uderzenie jak �wist bi�czuga. Kordzik
zamajaczy� stalow� ponent� �mierci. B�yskawiczne ci�ta klinga b�ysn�a zimnym
p�omieniem, i jak �akn�cy �ycia wampir wessa�a si� w �o��dek. Stary ojciec
zatoczy� si� ci�ko na nogach, zachwia�, wyci�gn�� przed siebie r�k� usi�uj�c
jakby przyci�gn�� do� zwyrodnia�e dziecko. Nie wierzy�, nie wierzy�!!! Upad�. Na
wznak. Str�ka ciep�ej, szkar�atnej posoki sp�yn�a mu po policzku. Bladn�cy w
oku, i coraz, coraz sztywniejszym...Usta martwe w nienaturalnym grymasie,
ukaza�y czarnine po�amanych z�b�w.
�mier� przysz�a szybko. Jak ludziska gadaj�, zawsze ci ona zbiera podw�jne
wiano. Tak drzewiej, nynie, tak...W cichutkie brzmienie �wierszcznych
skrzypeczek, �agodnie wkomponowa� si� g�os zwalnianej ci�ciwy.
***
P�yn��.
Zanurzy� si� i lewitowa�. Lodowato morska woda, wdziera�a ustami. Rozgrzewa�a,
jak alkohol w grudniow� noc. Oczy wirowa�y. Arytmicznie, w m�yniasty tan
bezradnie miotaj�cej g�owy. J�zyk za�, napastowa� natarczywy, nieprzyjemnie
s�ony, posmak wielkiej wody.
W�r�d migotania srebrzystych �ledzich korpus�w, jego nagie cia�o sprawia�o
wra�enie zupe�nie bezbronnego.
Ryby by�y martwe. Okryte chropowat� kolczug� korpusy, istotnie tworzy�y z�ud�
srebrzysto�ci. Lecz ta szlachetno�� topiona by�a w krwi. Krwi pitej przez
zgrabnie stalowy brzeszczot mizerykordii, s�cz�cym witalno�� szlacheckiego
cia�a.
- Krew. Czerwie�. Krew! Szkar�at. Krew! Kreeeeww! Ludzka krew na mych r�kach i
twarzy! Oplata, zniewala... na sercu!!!
Skowyt, wrzask, pisk, wycie zarzynanego dziecka, i j�k rozkoszy ch�do�onej baby.
Najprzer�niejsze odg�osy puka�y w jego sko�owacia�ej czerep. Dziki rechot
miesza� si� ze skomleniem i b�aganiami o lito��. C� to, w�dy on nadal widzia�
tylko krew...
Nagle nieprzeniknione morskie odm�ty, jakoby cyrkowo, pocz�y mieni� tumanami
kurzu. Dymem kr�po�ci uliczki. Bieg�. Ucieka�. R�ce wci�� sp�ywa�y posok�,
r�nica �e teraz ma�k� wspiera� n�...Ludzie ust�powali mu chy�kiem drogi. Mu,
niby personifikacji ich najgorszych koszmar�w. To, za nim ci�gn�� tupoty ci�ko
okutych obcas�w. To za nim nosi�o si� grube, basowe ryczenie tr�b. Alert, alert!
Ucieka�. Nie wiedzia� dlaczego �cisn�a grdyka, wczuwaj�c tylko w narastaj�ce
podniecenie.
Instynkty kojarz�ce jeno z wiekopomn� ludzkiemu jestestwu, chwil�. Pierwszym
szabrem na przyko�cielnym odpu�cie, lubo pierwszej erotycznej przeby z
kobiet�...
- Na Boga, ile to ju� lat? - Znalaz� czas by uciec my�l� - Ile to ju� wiek�w,
nie zliczysz, bez domu? Mo�e by i zap�aka�, szcz�liwie czy nie, nie by�o czasu
na z�udne reminiscencje. Kroki coraz wyra�niej dudni�y o gliniany bruk, a i
tr�by, niczym omen zag�ady z paszczy morskiego lewiatana.
Szyld - Najlepsze, co� tam w Avgren...Avgren, oczywi�cie! Teraz to imi� jakby z
innego �ycia...
Delikatne kryszta�ki deszczu smagn�y mu policzek. Mleczne wdzianko paj�czynki.
Mg�a osnu�a go swoj� srebrn� wst��k�. Uliczny szkwa� momentalnie zgas�. Stan��.
Zamaza� landszaft pierzchaj�cych ludzi. Wykre�laj�c wzgl�d drewnianych kramik�w,
z�agodzi� zan�t� ko�skiego �ajna. Nie zobaczy� ju� nic, wszystko k�dy znik�o.
Odesz�o w niebyt, zostawiaj�c w tyle wiano silnego podniecenia, i dalej, krwawy
stygmat r�k...
Rodzynka w �mietanie. Wok� niej - dolina p�aszcza mg�y. �niegowo bia�y jar,
mi�kki i puszysty, niby utkany w jakiej� pozaziemskiej, delicj� s�odko�ci,
we�nie. Powoli jego zm�czone ga�ki, przystosowywa�y do m�tnego otoczenia i
wszech stron atakuj�cej jasno�ci.
Przez moment nawet pozwoli� si� rozsmakowa� przyjemno�ci�. Ubity krem, zdo�a�
unie�� go fal�, jak szata�ska mnichom delicja - gor�ca k�piel! Wypachniony
lawend� rezerwuar termy! Gdzie� tam �piewa�y nimfy, gdzie� rogaty bo�ek struga�
fujark�...Ta�czy�y dziewki, strun� tr�cona harfa, wino... bezpiecznie jak w
�onie maciory... Niby barbarzy�ska arkadia, z plugawego podania. Precz rozkoszy!
Pami�taj, �e umrzesz! - Zagrzmia�o sumienie. Oto droga, wszak czemu tylko
biednym!
Tedy zrodzone �echtanie. Rozpusta, przedrostek ciosu w twarz. W mrugni�ciu
obruszy� si� nietrze�wy. Nad nim cz�owiek, kr�g ludzi. Smutnych niczym dzie� dla
biedaka, bo noc� cho� mo�na nie my�le�... Niewiasty, m�czy�ni, czyje� dziecko
ska�one bronchitem. Pies w c�tki niby luty zwierz...
Zna� ich, nie zla�? Nie zd��y� pozna�. O pami�ci! - oni go znali... Zbrodnia! -
Jedna ma��owina. - Tylko my umiemy rz�dzi�! - Ostra przystawka do deseru. -
Gdzie cz�owiecze�stwo!? Humanitaryzm! Lud to my! - Granica aberracji, wypi�a
si� w niebezpiecze�stwie. Koci kark gi�� w �uk. Pies zawy�, niewiasty zap�aka�y.
- Nie, nie to niemo�liwe! - Lamentowa� umys�. Cho� sennie, b�l by� jak
najbardziej realny. Do g�owy wali�a krew, z moc� jakoby kto zechcia� nabi� na
pal, nie kloak�, raczej czaszk�, przez grdyk�... - W�a�nie od tego chcia�em
uciec! Serce me, mamuuusiu! Od ci�g�ego s�uchania pyta�, a nie odpowiedzi! Od
kolejnej barykady! Od nie uchodz�cych wyrzut�w sumienia! Od gangreny, mej
pierdolonej, mog�cej kreowa� jeno wzgard�, osobowo�ci! Wolno�ci, tej mentalnej,
najprawdziwszej...
Od w�asnego ja, i od w�asnych zbrodni...zmieni� si�, to zwyci�stwo.
- Wolno��!!! Przebaczenie!!!! Pami�taj �e umrzesz!
Amok z katalizowa� go do powstania. Cho� nie widz�c przed sob� drogi, znowu
zacz�� biec. Ufno�� instynktom, czy kres desperacji? Nie by� to kazualny galop,
nie k�us, raczej dzikie miotanie si� wyko�czonego szale�ca. Zostawi� w tyle
morderczy kr�g, zostawi� n�kaj�ce wspomnienia, zostawi� swoj� przesz�o��,
my�la�...Nie wymkn�� si� przeznaczeniu. S� takie rzeczy w nas, do kt�rych z g�ry
jeste�my zdeterminowani. I nie istnieje w marnej istocie takowa moc, kt�ra da�a
by j� zamaza�.
Upad�. Kolana pot�uk�y si� na gruzowisku, leczy czy to w�a�nie mia� by� Ten
synonim cierpienia? Niewa�ne, biec! Pr�buj�c wsta�, wspar� si� na r�kach. O
dziwo, okaza�y zdrowe i g�adkie oblicze. Jakby przy kontakcie czarodziejskiej
r�d�ki, rany da�y pola. Jednak nie zd��y� jeszcze rozsup�a� cudu, gdy ju�
uk�u�o zdecydowanym szarpni�ciem energicznej d�oni. Czyja� umy�lno��, tchn�a go
moc�, akurat tak�, nie wi�ksz� czy mniejsz�, zdatn� do wyprostowania n�g.
Uciekaj�ce skojarzenia, niczym w zakl�tym kr�gu, w now�, straszniejsz�
imaginacj�.
By�a to pi�kna kobieta, bez lat. Naga niby bajkowa syrenka, z t� r�nic�, i� u
niej nago�� znaczy�a str�j. Nie przyci�ga�a, a wr�cz odwrotnie, z pewno�ci� nie
jego... Tu� przy jej boku, na spr�chnia�ym pie�ku, zaleg� m�czyzna. Stary,
tykwawo chudy, podobny w gniciu pniowi. Straszny... Lecz z pary, ona stokro�
straszniejsza!
- Witaj Vegarcie Eldredd. - Rzuci�a zimo, tn�c zmow� ciszy, tajemnicza pi�kno��
- Bardzo ci by�o spieszno zobaczy� si� ze mn�. Prawd� powiedziawszy oczekiwa�am
ci� o wiele p�niej. My�la�am �e sama po ciebie przyjd�, gdy b�dziesz ju� stary
i niedo��ny, a tu prosz� niespodzianka! Taki przystojny, m�ody m�czyzna sam
si� do mnie fatyguje! Zaprawd� jeste� nie tyle przystojny, co wyj�tkowo
nieprzewidywalny, Vegarcie!
- Kr�lowa �ycia... - Zdoby� si� na wymamrotanie, nie z podziwem raczej z trwog�.
- Tak, tak o mnie w�a�nie zwykli�cie m�wi�. Szuka�e� mnie, i oto jestem. Goni�e�
cho� ja wcale nie ucieka�am. Zawsze by�am przy tobie, zawsze te dwa kroki z
ty�u. Od ko�yski, wy ludzie, uczycie si� szcz�cia, na kanwie pie�ka, i
zmro�onej w ciosie siekiery. Przekle�stwo to, to, ale mo�e i bardziej kr�gos�up
moralno�ci?
Patrzy� na ni�, z coraz wi�kszym strachem. Antypati�, na oblicze, na dotyk niby
pomocnej d�oni... Z pewno�ci� wiedzia�a, z pewno�ci� zadowolona...
- Obserwowa�am ci�, tak jak ka�dego obserwuje. Jednak ka�dy na oddech mych warg
reaguje wstrz�sem, ucieka, ty nie. Ty szalony oryginale, podnios�e� jeszcze na
mnie wzrok. Powiedz co widzisz, warto �wiczy� si� w bezczelno�ci?
Mamusiu!
- Nie warto, - Sama znalaz�a odpowied� - a przyczyna zdaje si� prozaiczna. Teraz
j� znasz, wiesz �e nie ma to najmniejszego wp�ywu na los waszych mogi�. Nie
mo�esz przed�u�y�, mo�esz jedynie skr�ci�. Gdzie tu wolno��, gdzie
sprawiedliwo�� Eldredzie - Zaginiony!
- Ukarz mnie wi�c, pod�ug wszelkich prawide� zbrodni.
- Ukara�? Jak? Pom� mi?
- Jak? Kara i tak mo�e by� tylko jedna. Zako�czmy wreszcie t� fars�, jestem
bardzo, bardzo zm�czony - Odpar� wolno, bez wyczuwalnej emocji. Odpar�
prawdziwie. - Ko�cz pani, wstydu oszcz�d�.
- Tak m�wisz do kochanki? Do tej w drodze, co na r�kach co na r�kach wybawi�a,
co krok to pi�tno stopy. Czy ty naprawd� my�la�e�, �e tak �atwo mo�na uciec? -
Spyta�a spokojnie, nie �ywo, jak menisk studziennej tafli, co to wpatruj�c si�
we� prawdziwo�ci szukaj�c, dostrzec mo�emy jeno w�asne oblicze. Odbite, przez to
fa�szywe. Bezcielesny fantom - �e tak �atwo zostan� wymazane winy? �e tak �atwo
mo�na zapomnie�? Czy jeden prosty akt desperacji mo�e wszystko za�atwi�?
- Mo�e, musi.
- Zgubi�e� sens i cel. Potrzeba ci przewodnika, i zbawiciela, nie mnie. Ale
ciebie nie chc�. Zrozum, nie zas�u�y�e� sobie.
- Prosz�...
- Wielu prosi�o bym da�a im �y�.
Vegart nie odpowiedzia�. Bo i co by�o gada�? Posmutnia�, spu�ci� zm�czony wzrok.
Wygl�da� niczym schorowany, przygniecion ci�arem juk�w, tragarz. Jego st�amsi�a
prawda. Prawda od kt�rej ci�gle ucieka�, i kt�r� stale odrzuca�. I wreszcie
zrozumia�, �e jedyn� prawd�, a i na ni� musimy sobie zas�u�y� jest ...�mier�.
- Tak jestem prawd�. Jestem ostatecznym spe�nieniem z kt�rego wyp�ywa i w kt�rym
topi sw� gorycz. Na spotkaniu ze mn� odkryte zostaj� wszystkie atuty. To ja,
jestem �mier�
Blade wargi, g�os, tchnienie miliona zamkni�tych dusz. Zna� je, a� za dobrze.
Ka�dy je zna. S� wyryte w nas, tylko z niedostrzegaln� r�nic�. Urodzon: data,
zmar�szy: klepsydra. Ba� si�, a zawsze tuszy� �e z nim b�dzie inaczej! �e on
czym� si� r�ni...Ba� si�. Zrozumia�. Wreszcie dogoni�y go emocje na kt�re
ci�gle czeka�a, wreszcie dogoni� go strach.
- Zaiste, - Uci�a niezdrow� dywagacj� - czeka�am na strach. Czeka�am na
ujawnienie si� tego pierwotnego, i jak�e naturalnego uczucia. Wiedzia�am, �e
tylko to mo�e zmusi� ci� do refleksji i zastanowienia. Strach, jeden z ostatnich
atawistycznych instynkt�w w ludzkim ciele.
Atawizm, kt�rego Wy najbardziej chcieli�cie si� pozby�. W swej ignorancji nie
zdaj�c sobie sprawy, �e �mier� jego, to jak przekle�stwo dualnych dzieci�tek,
jedno serce jedna zguba. Ty si� nigdy nie ba�e�, i co, przepa��. Wybieraj wi�c.
- Czy zosta�y jeszcze jaki� wybory? - Zaj�cza� �ami�cym si� g�osem - Czy ju� nie
wszystko stracone? Po mam jeszcze wybiera�? Ja nie chc�...
- Zawsze jeste�my zmuszeni wybiera�. Ty te� go dokona�e� zjawiaj�c si� na
rozmowie ze mn�. U�wiadom, jest jeszcze jedna szansa! Jeszcze jeden zgubiony
korytarz, jednak jego cel nie przynale�y wy��cznie do ciebie...
- Wybaczam mu, niech idzie.
Przerwa� im, dotenczas wielce spolegliwy w ekspresji, On niby m�czyzna. Ona z
pozoru kobieta.
- Dokonane.
- Ja przecie�...
- Za to ja wybra�em. Koniec, wybaczam ci. Audij�cja sko�czona.
Kropn�o jak s�dowy wyrok. M�otkiem w blat, i wi�zie� by� wolny! Za okiennic�
w�a�nie zerwa� si� wichur� szkwa�, i zawieja. Tedy te� cz�� pada� �nieg. To
niebiosa, to niebiosa p�aka�y!
- Dobrze wiec, - Powiedzia�a wolno z wyra�n� niech�ci�. Raczej kurtyn�, wszak
obce jej s�owo uczucie. - Odejd� Vegarcie Eldredd. Sko�czone, sta�o si�.
- Sko�czone, tak po prostu?
- Tak po prostu. Jeste� wolny, mo�esz i��.
Duch czy cz�owiek, nie do niego skierowane, lecz zechcia� uprzedzi� j� w
odpowiedzi.
- A korytarz, dowiem si� cho� dok�d prowadzi�?
- Przecie� wiesz...
- Wiem, �e je�li prawdziwe co m�wisz, to zostan� sam. C� zatem gorszego mo�e
minie jeszcze spotka�? Czy warto, tyle trudu...? - Pokiwa� retorycznie g�ow�,
niczym znudzony ju� samym widokiem alkoholu pijak. Jeszcze kolejk�? Oczywi�cie!
Cho�bym mia� zwymiotowa�!
B�awatki �niegu osadza�y si� ko�uchem na k�dzierzawym nie�adzie czesania. Wok�
puch, wok� mr�z, dziwne...Tylko w ko�o niego.
- Wiesz dobrze, �e towarzystwo wcale nie tworzy blisko�ci. Wiesz te�, je�li nie
rozumow� p�kul�, to pod�wiadomie, co tak naprawd� przera�a. Podejmowanie
decyzji, dzier�y� ster we w�asnych d�oniach. To cechuje bohater�w, ale i boli
najbardziej.
- Ale m�j...
- Zosta�e� go pozbawiony. Ciesz si� tym wspomnieniem, to ostatnie z tej p�ki.
Nigdy nie umia�e� wybiera�, wi�c teraz dostaniesz szko�� wolno�ci. Jeste� wolny.
Wracasz z powrotem.
- Wracam z powrotem. Powinienem si� radowa�, a nie potrafi�, nie poznaj� mojego
wybawcy.
- Poznaj go wi�c.
Poznaj go wi�c? Kim, kim by�? Chudy, a taki silny. Stary, czy na pewno? Twarz
bez formy. Wizualizacja w m�zgu, lecz rysy dalej okryte woalk�. Czarny kir
naprzeciw policzkom, spogl�da� we� jak to si� kufel zagl�da. W zale�no�ci od
nape�nienia, raz tafla raz sztorm. Odbita w sadzawce biografia, d�u�y�a, to
znowu� �ci�ga�a zmarszczki... Kt� mo�e dzier�y� tak� w�adz�, wol� zdoln�
odpusty czyni�? Czy�by...
- Nie, Zaginiony. - ON przeczyta� jego my�li - Mylisz si�. Jam jest ten kt�remu�
zawini�. Jam to jest skutek, kt�rego� ty przyczynkiem, ojcze mi, bracie.
- Nie poznaje ci�, - Wyszepta�, ledwo zaszele�ci�, w rytm bezwiednie opadaj�cej
kropli... - nie poznaj�. Nie potrafi� ju� ci� rozpozna�. Po prostu nie
umiem...Wybacz mi...
- Jak m�wi�, zosta�o ci odpuszczone.
- Jak m�wi�em, jestem obrazem twojego �ycia
- �egnaj do zobaczenia... kiedy�. Na pewno.
Zako�czy�a Kr�lowa �ycia, zako�czy� i On. Z oddali, z pr�ni rozpuszczeni.
Nico�� ich zabra�a, gdzie� dalej, gdzie wrota dla niego zamkni�te. Wiatr,
p�nocny wiatr.
- A pokuta, �al, gdzie ekspiacja?
S�owa opar�y si� o bezkres.
- Z tob�, masz ci j� wyryt� na sercu. Gdy odnajdziesz, gdy znajdziesz, poznasz.
Wtedy b�dziesz gotowy. Braciszku.
"I tedy �niegi ust�pi�y,
I tedy odszed� wiatr,
I tedy bandera na niebosk�onie
I tedy nadzieja, i tedy brat,
I tedy znowu� pozosta� sam"
***
- S�yszysz mnie? Powiedz co�. Czy mo�esz cho�, otworzy� oczy?
Upomina� przyjemny w wymowie, m�ski alt.
- Ty cz�owiek udajesz. Po moim absyncie, trupa by� na nogi postawi�, i jeszcze
ta�czy� zaordynowa�.
S�ysza�, a� za g�o�no. Nie by� jednak pewien czy b�dzie m�g� odpowiedzie�.
Powieki dalej by�y jak z o�owiu, a j�zyk wydawa� si� zupe�nie sztywny.
Zgorzknia�a w�dka przymusem, filtrowa�a �lin�.
- No, postaraj si�, - Cuc�ca r�ka w policzek - troch� wysi�ku, sta� ci� na to!
Istotnie mo�e i nie tak trudne. Uni�s� powoli, z najwi�kszym namaszczeniem, lew�
powiek�. G�rowa�a nad nim, niewyra�nie, smag�a i ko�cista, niby kobieca, niby
dziewcz�ca, z pewno�ci� m�ska twarz.
U�miechn�a si�...
- W ko�cu zareagowa�e�. Dobrze. - Nieznajomo��, si�gn�� do przepasuj�cej rami�,
mantyki - Bardzo dobrze! A teraz grzecznie, otw�rz buzi�, musisz co� wypi�.
- Co...Co to jest?
Z butelki kt�ra wydoby� cuchn�a waleriana.
- Prosz�, prosz� pio�un�wka zadzia�a�a! Sprawy kaca, nie maj� dla mnie �adnych
tajemnic. Dosta�e� do�ylnie, nynie trzeba co� na wzmocnienie, od razu b�dzie
lepiej. No ju� nie mitr�my.
Zaginiony obruszy� si� nie strachem, raczej wstr�tem do wywaru.
- ...A potem...potem sobie porozmawiamy, no unie� g�ow�.
Pos�usznie, z terminatorskim oddaniem wspar� si� na �okcie. M�czyzna pom�g�,
usztywniaj�c kark, inaczej ni� butla - wr�cz pachnia�. Zimna ciecz nawiedzi�a,
spragnione podniebienie. Wok� zrobi�o si� ciep�o i przyjemnie, wr�cz kolorowo.
- W porz�dku, teraz b�dziesz spa�. Jak si� obudzisz, nowonarodzony! - Za�mia�
si� beztrosko. Przymykaj�c torb�.
- Zaczekaj. Jak ty si�...
- Viorel - Ciachn�� tu� przy sk�rze - A ty?
- Ja? Nie wiem...nie... Veg...Vegart. Chyba tak...
U�miech Viorela tylko przybra� na jowialno�ci.
- �adnie, cho� jak na m�j gust ludzie lubuj� si� w zbyt twardej sylabizacji. Nie
s�dzisz?
Nie s�dzi�, spa� ju�. Po prostu usn�� w nie�wiadomo�ci.
- No tak, i jak na m�j gust wszyscy�cie jedna wielka banda ignorant�w. Niegdy�
mi�owa�em si� z tak� dw�rk�, to mi suczka zasn�a w ramionach! No ale kiedy to
by�o...zaraz...no tak niemal dwa wieki temu. Chyba zaczynam si� starze�.
Viorel uszed� ju� kilka metr�w, ale nie potrafi� sparzy� j�zyka.
- Chyba przesadzi�em z tym absyntem, tak szybko si� rozbroi�e�...C�, niewa�ne,
dzi�ki za szczero��!
***
- Hej, wstawaj nieznajomy, ju� czas. - Viorel bezceremonialnie ub�d� czubem
butem w ty�ek.
Wsta� bez opor�w. Nawet nie by� specjalnie zdziwiony, pami�ta� jego imi�, a co
wa�niejsze nie zapomnia� swojego. Sen sprawi�, i� poczu� si� jak �wie�o wyprana
koszula. Bia�a, ale bez wyrazu. G�owa go nie bola�a, j�zyk gi�tki, bez pi�tna
�cisku w gardle. Wszystko zdawa�o si� by� w porz�dku. Zdecydowanie lepiej ni� w
poprzedniej �wiadomo�ci! Po otrzepaniu z trawiastych okruch�w, kurtki spojrza� z
zainteresowaniem na swojego wybawc�. Chocia� by�a noc a gwiazdy nie �wieci�y
najja�niej nie by�o gadki o pomy�ce. Viorel elfem by�.
- Pozna�e� prawda? Jak m�g�by� nie pozna�! �piewny akcent - Elfa, mimo sarkazmu
w ustach, cechowa�a chyba jeszcze wyra�niejsza duma - demaskuje znakomicie. Tak,
Vegarcie jestem elfem, ale to ci chyba nie zbyt nie przeszkadza?
- W �adnym wypadku - Potwierdzi� jako� ma�o przekonuj�co, Zaginiony. Po
prawdzie, rzeczywi�cie g�wniana r�nica!
- Tym lepiej - U�miechn�� si� elf, co ju� przy pierwszy kontakcie mo�na by�o
zapisa� do listy jego najulubie�szych rozrywek - Chod�my wi�c!
- Dok�d, je�li �aska?
- Ale jeste� niecierpliwy Vegarcie! Poczekaj zaraz si� wszystko obja�ni. Id�
tylko za mn�, mo�esz i��? Mo�esz, mo�esz... a wnet wywiesz si� wszystkiego!
By�o ciemno. Noc, mo�e nowium, cho� trudno wnioskowa� bo ani gwiazd ani rogala
pod sklepieniem. Nie widzia� dok�adnie, ba wcale, k�dy prowadzi� dukt. Polana na
kt�rej zechcieli zmitr�y�, skr�ca�a szerokim �ukiem w pobliski las. Co dziwne,
bij�ce ze� �wiate�ko, by�o tak zmy�lnie otulone i� niedo�wiadczony �az�ga,
godzien by wle�� na�, by jeno po smrodzie spopielanego kubraka zorientowa� w
obecno�ci. �wiat�o okaza�o si� skromnym ogniskiem, rzucaj�cym cie� na mniejsz�,
ale siostrzan� uprzedniej por�b�. Zwarte w okr�g ogniska, postacie, nie chybi
Viorelowe konfraterstwo, nie chybi - elfy.
- Przyprowadzi�em go Ellandzie!
- Bene. Widz�, dosi�d�cie do ognia. - Rozporz�dzi� ten nazwany Ellandem. Bez
w�tpienia przyw�dca, bez w�tpienia pozna� po abderycko hardym profilu.
Elfy rozlu�ni�y pier�cie� robi�c im, szczeg�lnie Vegartowi, siedzisko niemal vis
a vi swojego wodza. Wlaz�, jako kogut na grz�d�. Siedz�c tak, milczeli
nieodmierzaln� chwil�, przerywaj�c skrzypienie iskier, tylko co czas g�uszonym
ziewni�ciem. Wci�ni�ty niczym dupa miedzy drzwi Zaginiony, milcza� staraj�c si�
beznadziejnie rachowa� sykni�cia. Patrzyli, ma�pa w cyrku!
- Czy ty to ty? - Przerwa� wreszcie retoryczn� zach�t�, Viorel - To znaczy,
naprawd� jeste� tym s�ynnym Vegartem z Itreen? Tym kt�rego krasneludy wyzwali w
swym gadaniu Eldreddem? Zaginionym, jak to pogardliwe t�umacz�?
Pogardliwie! Jak na przypadkow� posta�, smag�olicy wiedzia� a� nadto. Vegart
m�g� sobie wyrzuca� zbytnie spoufalania. G�upot�, nieostro�no��... M�g� tak�e
nic nie gada�, dalej tylko w ogie�. Ciekawo�� jednak zatriumfowa�a, ponad inne
zmys�y. To nie by� przypadek!
- Nie Itreen, raczej z Newd. Cho� tym mianem tytu�uj� mnie tylko w miar�
�yczliwi. - Odpar�, z pozoru oboj�tnie dla niesprawnego ucha - Ale ty z
pewno�ci� znasz jeszcze kilka po�lednio nadanych mi imion.
- Ja?! W �adnym wypadku!! - Elf nawet do�� sprawnie szar�owa� w swej roli.
- C� wi�c, w osnowie wst�pnej introdukcji, i jak nakazuje grzeczno�� go�cia,
musz� ci� o nich poinformowa�. Ot�, imaginuj sobie, i� zwano mnie tak�e �smym z
Avgren, Cieniem z And Aranadt, Wys�annikiem Silvinni czy po prostu kurewskim
pomiotem. Te popularne nazwy stosowane s� zamiennie, zale�nie od sytuacji. Do
rzadziej spotykanych, acz te� nierzadkich przynale��: rze�nik, rakarz,
pot�pieniec, kat...
Urwa� nagle ciekaw� wypowied� odruchowo spluwaj�c w ognisko. Przy "kacie" zawsze
musia� sobie splun��. Grzeczno�� go�cia!
Zadudni�o g�usz�. �aden, a by�o ko�o dziesi�tki, z elf�w nawet nie drgn��
podczas Vegartowego wyznania. Nawet Viorel, cho� nosi� w zwyczaju pogwizdywa�
przy ogniska r�ne takie, pods�uchane u ludzi "bezece�stwa", milcza�. Ciekawe
czy to atmosfera, czy znali j�zyk, czy co innego?
Obliza� usta i baja� dalej.
- Ja to w�a�nie ten Zaginiony, istotnie zaginiony. Ja to czas temu, nie
wykona�em rozkazu. Nie zrobi�em tego co mi B�g, co zakon, wiara, pos�usze�stwo,
i Lezro nadali.
Nie zabi�em kr�la Elryka, a przeciwnie zratowa�em mu �ycie na �owach. Miast
pchn�� si� wtedy no�em, ja naiwny wr�ci�em do klasztoru. Dalej ju� pewnie
znacie, bunt, rze�, i tak wstawili si� za mn�, �e teraz macie przed sob� banit�.
Egzula mo�na, ot tak dla zabawy, i nagroda przyobiecana...
Czym d�u�ej gada�, tym waga tre�ci, co po�yk �liny jakby l�ejsza. Nic to,
czasami cz�owiekowi trzeba tak po prostu, si� wy�ali�. Koj�ce, nie tyle dla
z�agodzenia nast�pstw psychosteni, co raczej dla kwestii... "gardlanych". Przy
takim korku, �atwo o samo uduszenie.
- Ale po c� tyle gada�, kr�tka ta moja biografia, a i jako� niepe�na. Blokad�
mam w pami�ci, i nie bardzo pami�tam co... Tak szczerze to jestem troch�
g�odny...
Atmosfera, z pocz�tku g�sta niczym owcza �mietana, powoli, powoli, przybiera�a
spolegliwszych rumie�c�w. Viorel zapoda� kie�bas�.
- Szczero�� to teraz niebezpieczna ekstrawagancja, Vegart. - Przerwa� wt�rn�,
tym razem z powodu dygesti, konsternacj� - Jestem Elland Ingelbert. Samopan,
tymczasowo stacjonuj�cy w Elrykowej kurateli. Znasz mnie zapewne.
Vegart podni�s� jedno, drugie oko. Znad t�ustych �ap. Spojrza� we�... A� �arzy�y
podsycone!
- Znam. - Przewr�ci� w z�bach nie strawionym k�sem - S�ysza�em, cho� chyba nie
mieli�my okazji zapozna�. Szcz�cie me drogie! Ciekawe, czego sobie tw�j pan na
Marrass winszuje? Chce mnie oz�oci�, mianowa� ksi�ciem, hrabi�? Mo�e b�aznem?!
Ciekawym te� czemu to takiego �otra jak ty mi przys�a�. Czy�bym by� przeze� tak
ukochany, czym mo�e chcia� ekstraoradoryjnie powi�kszy� miano twych zbrodni?
- Zamknij si�.
- A co mo�e si� zmieni�e�? Nie, tacy jak ty, jak ja si� nie zmieniaj�! Przyznaj,
ilu to ludziom osobi�cie poder�n��e� gard�o, trzy, cztery tuziny, kopa?
- Pieprzysz jak pot�uczony, lepiej pos�uchaj.
- C� si� dziwi� Elland? - Wtr�ci� dla rozradowanej gawiedzi, najpierw po
ichniemu, potem na prostack� mow�, Viorel. - Spad� wszak na g�ow� mo�e co� si�
poprzestawia�o!?
Kie�basa stan�a grudk� w prze�yku.
- Ach ty... - Warkn�� z zaci�ciem Eldredd, chcia� czym� waln��, ale nic pod
r�k�. Pochwyci� co widzia�, najbli�sze polano, podrywaj�c z ziemi, zamachn��
pochodni�. Nie mia� innej broni, a i za chwil� straci� kontrol� nad homeostaz�.
Viorel kropn�� czym� poprzez piszczel, tak�e ten niemal nie gruchn�� w ognisko.
Mo�e i si� opanowa�, mo�e i chcia� wsta�, lecz podnie�� si� ju� nie zdo�a�.
Kilkana�cie zimnych stal�, brzeszczot�w kr�ci�o ju� m�y�ce w ko�o twarzy. W
jasno�ci wynurzy� si� pocieszny Viorel, potem i Elland.
Viorel r�a� swym zwyczajem, Ingelbert co� nie bardzo...
- Jeste� g�upszy ni� my�la�em. Za mniejsze zbrodnie moje elfy krwi puszczali,
durniu!
- Twoje elfy? Jako elementarz mia�em powiastk�, "O elfie, z�ym Ellandzie, co to
raz, ludzi popieli�, i krzy�ach �wirta� kaza�"... wieprzu...
- Oooo, nie�adnie... - Cmokn�� �mieszek.
Soczysta wi�zka flegmy wpi�a w krzywo ci�t� br�dk�. Jak to imaginowa� Viorel,
niczym �ajno w trzewik. Elfy nie opuszczaj�c g�owni, w kolejno�ci, cz�y to plu�
to zn�w ubli�a� skocznym akcentem. Siarczy�cie i z wyrazem, i do tego jak
�adnie: "duipoint", "kurvin", "pierredeux"...
- End, Bene. - Przerwa� wreszcie, by nie za szybko, nie za d�ugo ot w sam raz
dla moresu, Elland Ingelbert. Wysforowa� si� przed lini�, gdy pozostali cofn�li
ty�. J�zyk nie gra� tu roli, to i tak nie dla ich ma��owin - Zostawcie go w
spokoju, przecie� on nic nie zrobi�!? C� to za zbrodnia, jak ka�dy lubi z g�ry,
przed procesem forowa� wyroki, prawda? Cz�owieku nie s�d� nigdy pod�ug siebie,
bo nie zgadniesz co za gadzina ciebie s�dzi� b�dzie!
- Czy istnieje wi�ksze bydle ni� to mamrocz�ce przede mn�?
- Istnieje, zapewniam ci� zajrzyj kiedy� w lustro. Znacie chyba lustra,
cz�owieku?
Elland nie da� si� wyprowadzi� z r�wnowagi. Zachowa� niewdzi�czne opanowanie,
nawet zwa�ywszy na poruszenia, czy nie w pe�ni lingwistyczn�, gramotno�� swych
pobratymc�w.
- Pierdol si�, oprawco. - Burkn�� intelektem Vegart, opacznie pojmuj�cy sztuk�
opanowania.
- Oprawco, ho, ho...
Wystarczy�o by dow�dca tylko �cisn�� skronie, a Viorel ju� truchla� na dwa
stajania.
- Liczysz, na powodzenie? Nie �ud� si�. Nie zginiesz tu, cho�by twa ��� mia�a
ci wypru� bebechy, nie zginiesz! Tedy wi�c s�uchaj dobrze, pyszny cz�owieku co
ci powiem, i rozwa� prawid�owo. - Elland w bez ma�a ka�dej wypowiedzi kre�li� te
wyolbrzymione r�nice. Cz�owiek i elf. Niby to samo k��cze, a tak odmienne
sk�rwysy�stwa! - Mordowa�em wielu, i ludzi, i krasnali, orki, i nawet elfy,
s�usznie czy nie s�usznie historia rozstrzygnie. Taka ju� moja rola, kto� musi
sprz�ta� brudy inaczej...co tu gada�, ciebie nie zabij�. Wiesz czemu? Nie to, �e
Elryk czy jaki inny... Ja wprost nienawidz� takich niedorobie�c�w, co si� sami
na miecze rzucaj�, azali p�tle na szyi wi���.
Gdy zabra� g�ow�, Vegart ujrza� gwiazdy. Dalekie, �liczniutkie jak nasze
marzenia, w jednakim stopniu realno�ci. Wiatr nie�mia�o przyspieszy�, ni�s�
nowiny po�udniow� r� wiatr�w. Speszony i upokorzony le�a� teraz na nagiej
ziemi. Wn�trzem zaw�adn�a niezdarno��, a zmys�em indolencja do czegokolwiek.
Czu� �e nic nie czuje. Opluta twarz przywar�a w gruntu, wpi�a z�by w piasek...
- Podnie�my go Elland. - Zaproponowa� odwa�nie, gdzie� tam z mi�dzylasu, Viorel.
Pytany przyj�� niby propozycj�, gwizdn��, pad�y imiona Ebrell, Rivo, rozkaz i
jaki� ca�kowicie im chyba tylko, przynale�ny akcent. Co istotne, po chwili
Eldredd, dzi�ki chy�or�kiemu Ebrellowi grza� si� ju� wygodnie w ciep�e ogniska.
Bynajmniej w horyzontalnej pozycji, z obmyt� twarz� i dzbankiem nachalnie
t�oczonego w d�o�, napitku. Pachnia�o to, to zdrowym fermentem... Elfy jednak
nie przynale�a�y do biesiady. Wystarczy� jeden fa�szywy akcent, ni�szy bas, a
le�a�by by teraz jako knurek, �wiec�c pustot� gdy rze�nik filetuje w�tr�bk�. Sam
sobie nie zdawa� sprawy jakie mia� szcz�cie.
- Pu�ci�a ci� ju� nerwica? - Zagadn��, jakoby splun�� wspomnieniem Ingelbert. Z
manier� pietyzmu, nape�ni� cynowy kubeczek. Uni�s� w pozdrowieniu.
- To mi wystarczy za odpowied�! - Zapia� w nut�, niby stary druh, taki co to jak
brat, jak ojciec, jak prawica bliski sercu. Taki co w ogie� skoczy�by bez �alu.
Dziwna poufa�o��, elf cz�owiek... a jednak! Vegart odpowiedzia� toastem. Dobre,
przednie wino! M�g� tylko plu� w brod� kryszta�ami �wiru. - Chcia�e� o co�
zapyta�? Pytaj wi�c.
Odpar� bezpretensjonalnie. Nie �a�uj�c, la� r�wno, z calem w oku, elf
- Jak to si� sta�o, �e si� tutaj znalaz�em? - Zagadn�� po d�u�szej chwili.
Wystarczaj�cej akuratnie by strawi� pierwsz� dawk� alkoholu.
- Nic nie pami�tasz?
Eldredd przezorny, strachaj�c jeszcze d�u�szego namy�lunku
poci�gn��...dog��bnie.. "dodnie"... Regu�� w jego przypadku, tworzy�o raczej
zsiad�e mleko, ale i ono, na nic. R�ce trz�s�y si�, z pewno�ci� nie tylko z tego
powodu.
- Pami�tam. - Odpar� mru��c spojrzenie. Zabarwi� kolorystycznie. - Konia, p�tle
i drzewa. I zapach. N�c�cy, lipowy powiew s�odko�ci. Jak plaster miodu dodawany
do ciasta
- To wszystko? - Wertowa� z naciskiem elf.
Zielona g��bia oczu Vegarta, w ognistym �wietle p�omieni wyda�a si� blada i
p�ytka.
- Wszystko.
- Cis, cis, w porz�dku , jak to m�wi� krasnale �eb nie dupa, wi�c nie sw�dzi.
Rivo, Viorel, Kantee... - Za�piewa� onomatopej� skowronka - End Allearia'nee,
fial Sahra!
Na raz, resztka z elf�w skry�a si� ciemno�ci�.
Zostali sami.
Dwaj s�awni m�owie mitr꿹cy na rubie�y nocy. Czerepy warte fortun�, jeden za
upokorzenie, drugi za wspomnienie, jedne za zdrad�, drugi za s�u�alczo��.
Opijali wspomnienia, te kt�re by�y i te kt�re dopiero maj� by�. Viorelowy absynt
mia� dwa jednakie awersy monety, po pierwsze nie by�o po nim wspomnie�, po
drugie nie by�o po nim wspomnie�.
- Czemu ich odprawi�e�? - Zapyta� nim jeszcze ostatni elf znikn�� w g�stwinie.
- To pochlebstwo, ale z my�l� o tobie. Od kilku dni wszystko co czyni�, czyni�
w�a�nie z twego powodu. Po co maj� s�ucha� twoich "gorzkich �al�w"?
Vegart chwilowo wstrzyma� si� z komentarzem.
- Istotnie mog� nie rozumie�, ale sama obecno�� �wiadk�w, r�nie wp�ywa, nie
tylko na was, ludzi. Ale generalnie. Zreszt� sam si� przekona�e� tym wyg�upem
agresji.
- My�lisz, �e i do tego dojdzie?
- Do czego? Je�li masz na j�zyku to samo co ja, to odpowied� brzmi: cis! - Elf
u�miechn�� si� zawadiacko, ukazuj�c ognisku, drobniutk� mia�ko�� swych z�bk�w. -
Masz racje! Wylfryda, najm�odsza c�rka komesa z Livoiin...doprawdy nie znam
okazalszych kszta�t�w! I kln� si� do kropel krwi mej ostatniej, jak to lubicie
m�wi�, broni� jej nieskalanego, prawdopodobnego, niepotwierdzonego, cudem
opiewanego pie�ni�, jestestwa!
Nie wywiesz nigdy jaki zmarnowany talent, b�azna czy domokr��cy? Kobieta zmienn�
jest, ale elf jaki?!
- Schizofrenia, jest chyba waszym gatunkowym namaszczeniem! - Zaginionemu, nawet
gdy si� nie denerwowa�, wystarczy� szybszy tembr g�osu, a flegma ju� pieni�a si�
w k�cikach ust. Problem ten, ju� drzewiej by� szeroko ob�miewany, tak szeroko �e
oblizywanie warg, przyleg�o we� w pod�wiadomy instynkt.
- Od kiedy z wami koegzystujemy, i owszem! Ale masz racj�, nie ma co. Powa�nie
m�wi�c, nie masz wyj�cia. B�dziesz musia� si� wyspowiada�. Niech i ja poczuje co
to znaczy, przebaczenie.
Przebaczenie?
- M�w dalej, nie przerywaj. - Vegart, odezwa� si� po d�u�szym milczeniu.
- Chcia�e� si� powiesi�...kojarzysz? Nie kojarzysz..
M�wi� wi�c, cho� teraz raczej zwleka�, wyczekuj�co. W antrakcie, uda�o mu si�
zainstalowa� na rosochtkach porcjowanego szaraka.
- " Niestety" ga��� nie wytrzyma�a, i spad�e� na ziemi�. - Ingelbert mlasn��
s�odko, zat�uszczonymi palcami. Stara� si� zachowa� konwencjonalno��, acz raczej
nie bardzo skutecznie - P� �ywego, pr�bowali obrobi� ci� szabrownicy, z
pa�skiej por�by
Jeden drugiemu, a potem my otworzyli�my bebechy. Wolisz tuszk� czy �apy,
zaznaczam od na wst�pnie, ja rezerwuj� skoczki!
- Oboj�tnie. - Eldredd odruchowo pog�aska�, wykr�ci� szyj�. Rzeczywi�cie
uwiera�a, rzeczywi�cie...nic nie pami�ta�...mg�a, jaka� mg�a...
Ingelbert przekr�ci� ro�nem.
- Skoro tak to dostaniesz �eberka. S�uchaj Vegart, nie wiem, jak ci przysz�o do
�aba mordowa� si� z furmanki? W dodatku z takiego folbluta! Jak go ciach�e�,
zwierz� dosta�o kurwicy. Szarpn�o wozem, posz�y ganosze, kielnia zary�a gdzie�
po korzeniach. Chcieli�my zratowa� biedaka ale szabrownicy pierwej ul�yli mu w
cierpieniach...
- Mieli by na p� zimy �arcia...To prawda? To wszystko...
- Prawda.
Elf spochmurnia�, na moment, jakby mia� z g�ry przypisana pytaniu wyrazisto��.
Wyrazi�cie, bardzo wyrazi�cie.
- Mo�e czasem lepiej jest nie wiedzie�.
- Zawsze lepiej jest nie wiedzie�. Wtedy rodzimy si� szcz�liwsi.
- W�dy umieramy...
- W�dy.
Kr�l, poczu� pierwsze kwilenie przypiekanej sk�rki. T�uszcz skrapla�, tap, tap,
niemrawo, arytmicznie... Co bardziej wp�ywowych, wi�d� wprost ku bram� hipnozy.
Vegart by� wp�ywowy, ale on nie widzia�, jego zasklepiony, niby za�m� wzrok.
- D�ugo tak jechali�cie?
J�zyka mu wszak nie ur�n�li.
- D�ugo. Wystarczaj�co, a mo�e i za d�ugo?
Tutaj Ingelbert przerwa� na chwil� dyskursy. By� staranny, troch� zbyt
pedantyczny w manierach, ale i nie wynosi� g�owy ponad gn�j. Jak ka�den, dotowa�
czasem przydro�ne wyszynki, czy tancbudy. Lubi� jak prosty �o�dak, dobrze
zabawi� si�, czy zje��, a kr�le od zawsze nale�a�y do jego ulubionych wiktua��w.
Najlepsze by�y te w rybnym aioli z tatarakiem, i roszponk�, ale nie gardzi� te�
pieczonymi. Na p�krwisto, z majerankiem, �liwk�, li��mi babki, i kminkiem. I
w�a�nie kminkiem obsypa�, coraz lepiej ju� zrumienione kosteczki. Czort wie sk�d
wzi��, czort wie jak smakowa�, jednak�e ekstrawagancja si�gn�a tu szczyt�w
wyobra�ni - cynamon!
- W co my si� bawimy Vegart. - Zagadn��, doprawdy niespodziewanie, niby tak ad
hoc. Pozornie, nie zaprzestaj�c adorowania dziczyzny. - Sko�czmy w ko�cu z t�
pretensjonaln� gadk� i porozmawiajmy jak dwaj Zilieen, hm? Co s�dzisz cz�owieku?
Nie, jeszcze nie...- Kwas �ciska� �o��dkiem - jeszcze chwilk�...
Vegart nie musia� udawa�. - Zilieen...? - Do tej pory stygn�c, teraz na nowo
rozpalony, wbi� wzrok w jak�e pi�kne i m�dre, ale niestety nieludzkie oblicze.
Niestety?
- Zilieen... Wyobra� sobie, �e...�e ca�e �ycie czeka�em na takie s�owa, a
otrzyma�em je, otrzyma�em je od...elfa. Tak porozmawiajmy Zilieen, przyjacielu!
U�miechn�� si�, chocia� smutno. Chocia�, co w jego osobie, i tak znamionowa�o
znaczy post�p.
- Bardzo mnie to cieszy, ale azali noc si� schyla - Takie rzeczy ka�den elf
wiedzia�, i to bez gnomona - a my ku �witowi mamy przedyskutowa� jeszcze kilka
istotnych aspekt�w. Ale przede wszystkim, co� zje��! Nie musz� chyba wr�y�, jak
to absynt wzmaga apetyt? Nie, dobrze, ale obietnic trzeba dotrzymywa�, i czasem
stajemy przed ci�kim dylematem, zje�� czy bredzi�. Ale nam c�, jest �arcie,
popitka, jest i spowied�, prawda?
- Prawda. - Potwierdzi� Vegart, cho� chyba sam nie by� ju� pewien co wygaduje.
Wszak podnieta troch� upad�a, jednak�e ka�da sposobno�� by�a bych zdatna by cho�
przez oddech, zamkn�� mu g�b�.
- Bosko! - Elland roz�o�y� na kolanach rze�nickie utensylia. Na ose�k�, jak
prawdziwy frontowiec dorobi� si� karbowego paska - Pos�uchaj wi�c mnie
starszego, bo m�wi� prawd�, rzek�em - Zilieen. Tw�j wspania�y zakon, jako i
pewnie wiesz lubo umy�lasz, po ostatnich rozr�bach za priorytet uzna� uci�cie ci
g�owy. P� biedy jakoby tylko o tw�j czerep, wszyscy przewrotowcy na szafot!
Pomagierzy, i r�ne przydupasy, pragn�cy zarobi� na tej banicji, za ka�dego z
ukrywanych, maj� przyobiecane po �wier� setki bat�w, i jednej ko�czynie mniej.
Pojmujesz to, Vegart? Jaka to perspektywa, wszystkich kt�rych znasz zap�dza� do
groby?
Sko�czywszy beztroskim, ale i fa�szywym i pod�ym w intencji zapytaniem, ciachn��
umy�lnie szczypcami. Z t� sam�, olewack� min� kuchty na ustach, kt�ry to, po bez
ma�a pi��setnym chyba w ci�gu dnia mazaniu smalcowanych kanapek, musi jeszcze
pozmywa� talerze. Ups! Nie chcia�em pot�uc...Ups, szklanka! Wprawiony. Ostrze
ur�n�y kawa� mi�siwa.
Vegart przyj�� pocz�stunek, pierwej jednak musia� si� napi�.
- Perspektywa? Wiesz wszystko, po co mam m�wi�...to ja straci�em pami��.
Dowiaduj� si� takich rzeczy...Lepiej by�o pozwoli� mi szcz�zn��.
- Dowiesz si� jeszcze wi�cej. Tymoteusz, tw�j brat...
- Wiem, jako jeden z nielicznych, nie przy��czy� si�. Nie mam mu tego za z�e.
- Tymoteusz...
- Dobrze zrobi�.
- Tymoteusz... on nie �yje. - Nie pozwoli� sobie trzeci raz na przerwanie -
Lezro kaza� go potajemnie zg�adzi�.
Vegart zachwia� si� na siedz�co. Jakby w galopie, ko� kropn�� go w �eb. We m�zgu
zabulgota�o gor�czk�, mieszanka �luzu z alkoholem zwymiotowa�a nosem, ustami...
umys� sprawi� cud, jaki do tej pory objawia� mu si� tylko we �nie. Rzecz do
kt�rej my�la�, �e nie jest zdolny i ju� nigdy nie b�dzie. Najnaturalniejsz� z
naturalnych form ekspresji, z ni� si� rodzimy, i w jej okowach najcz�ciej
umieramy - zap�aka�. Po nieruchomej twarzy pop�yn�a �zy. Jedyna �za.
Cisza.
W po�wiecie gorej�cego paleniska wyra�nie, jak na awersie monety, tli�y emocje
zm�czonej twarzy. Lustrzy�a spokojem, wilgoci� wymowniejsz� ni� s�owa.
- Tymoteusz jest ode mnie starszy. Nigdy nie mia�em ojca, a po �mierci matki
zaj�� si� mn�, cho� wtedy tak popularne, m�g� zaprzeda� w jasyr...To jest
idealista. Nie mam si�y...
Cisza. Migotanie przeskakuj�cych ognik�w.
- Daleki jestem od pocieszania, jednak m�wi� ci jest wyj�cie z tej sytuacji -
Elland nie po raz pierwszy wykaza� si� b�yskotliwo�ci� w ratowaniu rozmowy.
�za da�a ulg�, jako ta najprzedniejsza z przednich driakwi.
- Wyj�cie - Parskn�� - jeszcze powiedz, �e jest przede mn� inna droga.
- W�a�nie.
- Ju� gdzie� to s�ysza�em.
- Dejane vouri.
- Co?
- Tak to u nas si� okre�la, ale niewa�ne. Nie t� drog� wskaza� ci mia�em, a
tak�, �e od d�u�szego czasu... - Zawaha� si� chwil� przenikliwie spogl�daj�c na
Eldredda. W mince nie dostrzeg� nic, czego by drzewiej nie dostrzega�. Tylko
pop�dliwy j�zyk, pcha� si� przed barykady.
- Mo�esz zakomunikowa� pryncypa�owi, �e mam go w dupie.
- Dobrze zgad�e�, ale Elryk...
- Co Elryk? Jeszcze czego� chce? Przecie� odebra� mi ju� wszystko co mia�em.
- Mia�e� wyb�r, zrobi�e� jak uwa�a�e�.
- Tak, wi�c niech da mi teraz spok�j.
- To by�o by za proste. Sirno chce ciebie. Chce twojej znajomo�ci Kalandryjskich
reali�w, wiedzy na temat Athrobusa. Pragnie tak�e spotka� swojego wybawiciela i
wynagrodzi� mu krzywdy jakie spotka�y go z jego powodu - Wydeklamowa� bez
zaj�kni�cia elf, dobieraj�c nadto spalon� �ap�. Zmitr�y� troch�, a zaj�c jak
wiadomo, to cholernie wredny zwierz.
- Ciekawe nie powiem, i bardzo nie symptomatyczne jak na kr�la, �eby sp�aca�
d�ugi. Ale niestety mo�esz mu powiedzie�, �e nie skorzystam. On nie chce mnie,
on pragnie mojej zemsty. On chce pozyska� pozosta�ych. Chce zaj�� miejsce Lezro,
by sta� si� jeszcze wi�ksz� pijawk�. On mnie nienawidzi, bo tak du�o mi
zawdzi�cza. Na moim karku chce zbudowa� sobie kapliczk�, o nie... Ca�e moje
rzycie, s�usznie czy nie walczy�em z takimi jak on, jak mi teraz i�� z nim pod
r�k�?
- To ty si� boisz jego wdzi�czno�ci.
Zaginiony zmilcza�.
- Nikt nie ma wyboru w prz�d, zawsze cofa si� p�l kroku w ty�, dop�ki ci�gnie
si� za nim przesz�o��. Debety trzeba p�aci�, zaci�gaj�c nowe. Przeto nikt nigdy
nie b�dzie wolny Vegart.
- Ale nie jest to �aden argument, nie przy��cze si� do Elryka. Nie mog�. On
pomyli� zwierciad�a. Ja nie szukam zemsty Zilieen...Ju� nie.
Cisza. Milczenie.
- Kiedy� poszukasz.
- Pokuty, tak.
Milczenie.
Ingelbert prze�uwa� d�ugo, z flegm� drobi�c ka�dy k�s. Jedno spojrzenie, to
jedno spojrzenie odbiera�o ca�y smak.
- Kiedy� - Tu okaza�o si� co to znaczy up�r! - Sto siedemdziesi�t lat temu, jak
ci� na pewno uczono historii, w wojnie o p�noc� Madonie, wkroczy�em z elfi�
bander� do Marrass. Spali�em Sirno i osobi�cie wyda�em wyrok wyr�ni�cia
pozosta�ych przy �yciu, b�d� co b�d� bohaterskich obro�c�w. W�adc� wystruga�em
na pal, synkowi uci��em d�onie, a �on� kaza�em jako kurw�, dokoptowa� do
oddzia�owego zamtuzu. A teraz? Nynie mamy pok�j. Czas wybielania okoliczno�ci.
S�u�� Elduajenowi, a Elduajen jest sojusznikiem Elryka. Antenata, wnuka tego co
go tak potraktowa�em. Czas jest ko�em, nie ustanie si� odradza. Lato, zima,
lato, zima...
Sko�czy� wyw�d, niby sko�czy� opowiada� dobranock�.
- Czego to ma by� �wiadectwem Elland?
- Zrozumienia.
Cisza. Milczenie.
- Uratujesz siebie, uratujesz reszt� buntownik�w, uratujesz ich rodziny,
uratujesz pok�j! To du�o, to bardzo du�o zilieen. Zastan�w si�, bo mo�e tam
znajdziesz co� zagubi�...Prosz� zilieen.
Vegart wsta� leniwie, obr�ci� si� twarz� na wsch�d.
- Zaczyna �wita� - Powiedzia� powoli, niespiesznie odgarniaj�c opadaj�ce mu na
usta w�osy - Kocham poranki.
- Veg...
- Wiem, ja ju� zdecydowa�em. Odejd� o brzasku.
- Czy to...
- Tak to ostateczna decyzja. Powiedz swojemu zwierzchnikowi, �e musi si�
postara� szybciej szuka� moich towarzyszy. Inaczej ja ich znajd�,
albo...Athrobus.
Elland stan�� ko�o przyjaciela.
Cisza. Milczenie.
- Wiesz - U�miecha� si� gorzko - nigdy nie my�la�em, �e jestem taki wa�ny, �e
b�d� mnie szuka�, �e b�dzie mnie szuka� sam Elland Ingelbert "kr�l
konfident�w"...Czemu nie zabierzesz mnie si��, przyjacielu?
Stali tak syci, w milczeniu. Szarak �mierdzia� spalenizn�. Jeszcze si� do tej
pory nie zdarzy�o Ellandowi zapomnie� o jedzeniu, i pewnie d�ugo si� to nie
powt�rzy. Przepalona wo� i ognisko, na kilka mil p�oszy�y okoliczn� zwierzyn�.
Jedna tylko sowa, czy puchacz �wieci�a oczyma z wszech otaczanej, lecz
zmi�kczonej przemijaj�cej czasem, ciemno�ci.
- Przesz�o�� ci� dogoni.
Milczenie.
- Podj��em co�...Postanowi�em...wiem... Przyjacielu!!! - Krzykn�� wyzwolony -
Ju� nigdy nikogo...nikogo nie zabije...
Milczenie. Cisza.
***
- To mrzonka. Jednak warto j� uszanowa�.
***
Ko� parskn��.
Szed� wolno, z trudem przedzieraj�c si� przez g�stwin� przybrze�nych zaro�li.
Kopyta leniwie, sp�tane bluszczem, tatarakiem, tapla�y w sp�ywaj�cej strugami z
wy�szych partii lasu, wodzie. La�o. Od pi�ciu dni w tych okolicach nie pokaza�
si� ani skrawek przejrzystego nieba. Jezioro znacznie wzbogaci�o poziom swoich
posiad�o�ci. To co do niedawna zwane le�nym duktem, dzi� okazywa�o si�
bagniskiem. Jakoby pu�apk� �wi�skiego �ajna, w nie uprz�tni�tym od do�ynek
kojcu.
Ulew� targa� wiatr. By�o zimno, tylko szaleniec m�g� w tak� pogod�... Samotny
je�dziec skulony, i szczelnie, jak larwa kokonem, okryty ko�sk� derk�, ledwo
trzyma� si� w kulbace. Raczej zastyg�ym mi�niem, ni�li �wiadomo�ci�.
Bu�any stan�� przed, kiedy� strumykiem, p�dz�c� kaskad�. Zachrapa�. Kto�
�ci�gn�� je�d�ca z kulbaki. Krzepkie r�ce obj�y go w p�, przerzuci�y przez
bark. Zapachnia�o koniczyn�, ci�t� mi�t�. M�czyzna strzykn�� obojczykiem,
u�o�y� na sianie. Ko� zar�a�, po raz wt�ry za swym panem.
Nieznajomy zamachn�� si�. Chlusn�� ju� i tak dostatecznie wyr�ni�temu
podr�nikowi, wiadrem na �eb. Ten raptownie otworzy� spuchni�te �renice.
- Co� ty...gdzie jestem?! - Wybe�kota� odruchowo, neurotycznie macaj�c wzrokiem
g�ruj�c� nade� klitk�.
- Kto� ty?! - Odpowiedzia� na pytaniem na pytanie krzepki m�czyzna - Ja si� o
go�ci nie prosi�, lepiej wi�c pierwszy miano czy� przedstawia�, zanim ci obuchu
t� mord� wyprostuje, he, he!
Niedawny szwole�er spojrza� we� z odwzajemnion� ciekawo�ci�. C� dojrza�, razi�o
jeszcze niezdrowym wejrzeniem! Oto mia� przed sob� cz�owieka, z facecji i stroju
niby jakiego� pradawnego cudaka. Siwa, po pas broda i takie� same w�osiska. G�b�
mi�� ci stanowczo nie starcz�, ale wzrok m�tny. Co nie dziwota, zwarzywszy na
okoliczno�ci napatoczenia... W uchu i w nos, wbita �wiekowym wzorem rybia ko��.
Gdyby to kto inny, na pierwsze widok godzien nie prze�y� takowego obrazka.
- Szary. Berry, Berry Szary. - Powiedzia� otwarcie, coraz to uwa�niej badaj�cemu
gospodarzowi - A ciebie jak zw�?
Serce dudni�o tak mocno jakby kto zrazu mia� go szlachtowa�. Jakby do furtki,
wspomnianego kojca dobija� niedo�ywiony biesiadnik
Nieznajomy wybuchn�� rechotem
- Co si� sta�o? Czego tak r�ysz?
- Cz�owiek, cz�owiek!
- Cz�owiek. A co� ty umy�la�, �e ma�pa?!
- Ma�pa?
- Ma�pa, taka z futrem, w�ska g�ba, szeroki nos...
- Z futrem...?
- Nieistotne, pom� mi wsta�.
Zaproponowa�, ju� spokojniej. Samemu dziwi�c si� w�asnym odruchom. Kompletnie
nie mia� poj�cia, z czego si� to opanowanie wyrodzi�o. Gdzie instynkt
samozachowawczy?
- Dobra, ju�ci dobra, dajmy temu pokuj, jestem Olszowy - Cudak wyci�gn�� r�k� w
przyjacielski u�cisk.
Szary tykn�� g�ow�, gest przyjmuj�c gestem. Od dzieciaka mia� wstr�t do
potrz�sania d�oni. Od dziecka, zawsze gdy musia�, przed oczyma pojawia� si� mu
ten sam nawracaj�cy mira�. Sikaj�cy facet, z argumentem w prawicy!
- Mo�esz li ty powsta�? - Olszowy nie przej�� si� zbytnio teatraln� ans� go�cia
- Uuuu, do kaduka, nielicho si� bracie, hum...he... ur�n��e�!
Spojrza� w ropiej�c� zaka�eniem �renice. Berry warkn�� na ten wyci�gni�ty
paluch.
- Hmn, nie to nie, ino, je�li lza spytkowa�, cso ty tu, na takim zadupiu
folgujesz, ha? Uuuu, imaginuje �e� ty z widnokr�gu, z t� prymuch� na bielmie,
jako to w bajaniu, z deszczem sp�yn��e�? Nie inaczej, przecie do najbli�szych
cz�owieczych opoli, ze tygodniowy period mord�gi trza zmitr�y�, a i to nie dla
byle forysia!
- Forysia?!
- Forysia, takowy z piszcza�k�, flauszem, r�k� na czyje� dudki...
Teraz to Berry si� zafrasowa�. Z�y na siebie, nie za brak elokwencji, a za jak
w� przed ruj� opaczny, taki i ta pu�apka widoczna!
- Hmn, Jecha�em z Kalandru ku Slavii... - Ze�ga� lekko, jakby ju� mniej
pantomimiczne, udaj�c burz� m�zgu - W And Aranadt powiedzieli, �e to tutaj, za
z�ote wierchy, przez dolin� Aimaru prowadzi najkr�tsza droga.
- Ja mo�e na g�upiego wygl�dam, aza� na tyle umny jestem bych wiedzie�, �e gdzie
jak gdzie w�dy w Kalandrze to kartograf�w najprzedniejszych maj�! Oni ju� to
pewniakiem miarkuj�, �e najkr�tsza do Slavii przeprawa wiedzie przez Marras, nie
przez te odludzia!
Berry zmilcza�. Mo�e Olszowy nie by� durniem, ale by� za to kompletnie nie
poinformowany w aktualnej sytuacji politycznej! Dziesi�tk� wiosen temu, g�odne
�aki i zawsze skore do buntu terminatorskie opszczymury, solidarnie �agiew
wywlekli. Solidarnie uniwersytet ograbili, solidarnie psor�w, mistrz�w
cechowych, kartograf�w w�a�nie po szafotach goni� mieli. Solidarnie ich na
hakach, "Ku przestrodze" pisali.
- Cichasz...ha? Tedy ci tusz�,