Neruda Pablo

Szczegóły
Tytuł Neruda Pablo
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Neruda Pablo PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Neruda Pablo PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Neruda Pablo - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Pablo Neruda Wdowie tango O, Niedobra, już na pewno znalazłaś list, już płakałaś ze złości, już naubliżałaś pamięci mojej matki, nazywając ją podłą suką i matką psich synów, już na pewno piłaś sama, w samotności, wieczorną herbatę patrząc na moje stare buty, opustoszałe na zawsze, i już nie będziesz mogła wspominać moich chorób, moich nocnych snów, moich obiadów bez przeklinania mnie na głos, jak gdybym był tam jeszcze i narzekał na klimat zwrotnika, na leniwych kulisów na zakaźne gorączki, które mi tak zaszkodziły i na tych okropnych Anglików, których dotąd nienawidzę. Naprawdę, o Niedobra, jaka noc długa, jaka ziemia samotna! Znów znalazłem się w hotelu o jednoosobowych pokojach, jadam po restauracjach zimne obiady i znowu rzucam na podłogę spodnie i koszule, nie ma wieszaków w moim pokoju, ani żadnych portretów na ścianach. Ileż mroków mojej duszy dałbym, by cię odzyskać, i jak groźne mi się zdają imiona miesięcy, a słowo zima żałobnym dudni mi bębnieniem. Zakopany obok kokosowej palmy znajdziesz kiedyś później nóż, który ukryłem, w strachu, że mnie zabijesz, a teraz raptem mam ochotę powąchać jego stal kuchenną przywykłą do nacisku twej dłoni i połysku stopy tkwiąc pod wilgotną ziemią wśród głuchych korzeni biedak z ludzkiego języka znał tylko twoje imię, a gruba ziemia nie rozumie twojego imienia, które powstało z nieprzenikalnych i boskich substancji. Więc gdy się tak dręczę wspominając jasny dzień nóg twoich wyciągniętych jak wody ziemi stojące i twarde i jaskółkę, która śpiąc i polatując żyje w twoich oczach i psa wściekłego, co mu dajesz w sercu schronienie, widzę też wszystkie śmiercie co są między nami Strona 2 od teraz i wdycham wraz z powietrzem popiół i zniszczenie. Dałbym wicher z olbrzymiego morza za twój nagły oddech, słuchałbym przez długie noce bez domieszki zapomnienia jak jednoczy się on z powietrzem, niby bat ze skórą konia. Żeby usłyszeć jak po ciemku siusiasz w głębi domu rozlewając miód cienki, rozedrgany, argentyński, uparty, ileż to razy oddałbym krąg cieni jaki posiadam i szczęk bezużytecznych mieczy, co się w mej duszy rozlega i gołąbkę krwi co trwa samotnie w moim czole przywolując sprawy stracone, istoty stracone, substancje przedziwnie nieodłączne, a zgubione. tłum. Zofia Szleyen) Wczesny błękit Kiedy obudził mnie łagodny zapach, ujrzałem gwiazdę, jak, uśmiechnięta, schodziła mi z oczu; - uśmiechnięta, że tak przetrwała calutką noc przede mną obnażona i wonna, uśmiechnięta. (tłum. Janusz Strasburger, Józef Birkenmajer) Uwiązany pies Przyjście jesieni jest dla mnie tym uwiązanym psem, mój Srebrzynku, który szczeka przeciągle i czysto w sa- motności dziedzińca, podwórka czy ogrodu, co po południu zaczynają prze- nikać zimnem i smutkiem... Zawsze, gdziekolwiek bym nie był, Srebrzynku, w te dni, które stają się coraz bardziej żółte, słyszę owego psa uwiązanego, szczekającego ku zachodowi słońca. Jego szczekanie, bardziej niż cokol- wiek innego, przysparza mi radości. Są to chwile, kiedy całe życie uchodzi w oddalającym się złocie, jak serce skąpca w ostatniej uncji skarbu, co przepada. A Strona 3 złoto ledwie istniej, chciwie skupione w duszy i rozsyłane przez nią we wszyst- kie strony - tak jak dzieci chwytają słońce kawałkiem lusterka i przenoszą je na ocienione ściany, łącząc w jednym obrazie wizerunek motyla i suchego liścia. Czeredy wróbli i kosów podrywają się z gałęzi na gałąź pomarańczowego drzewa lub akacji, coraz wyżej wstępu- jąc wraz ze słońcem. Słońce staje się ró- żowe i lila... Piękno uwiecznia przelotną chwilę bez tętna, niby umarłą na za- wsze, lecz jeszcze żywą. A pies przeni- kliwie i zajadle szczeka na piękno, czu- jąc być może, jak ono umiera... (tłum. Janusz Strasburger) Światło Czemuż ta woń, co łączy nieskończoność i ciało, w popołudniu spokojnym? Od jakiej nadchodzącej i promiennej kobiety idzie ku mnie jak wspomnienie przyszłego szczęścia? (tłum. Janusz Strasburger) Staruszki u oceanu Nad groźne morze chodzą co dzień staruszki otulone w chustki na nogach zwątlonych i kruchych. U brzegu same zasiadają rąk nie zmieniając ani oczu, chmur nie zmieniając ani ciszy. Bezwstydne morze pęka, rwie, nanosi całe góry trąbek, potrząsa swoją byczą brodą. Stare kobiety siedzą ciche, i jakby z łodzi przezroczystej obserwują terror fal. Dokąd chcą pójść i gdzie już były? Ze wszystkich kątów przybywają, Strona 4 przychodzą od naszego życia. Dzisiaj posiadły ten ocean, chłód jego i żarliwą pustkę, samotność jego płomienistą. Z wszystkich przeszłości tu przychodzą, z domów niegdyś znamienitych i od rozpalonych zmierzchów. Na morze patrzą, lub nie patrzą, na piasku znaki piszą laską, morze im mąci kaligrafię. Staruszki wolno się dźwigają, stają na cienkich, ptasich nóżkach, podczas gdy rozhukane fale nago na wietrze płyną dalej. (tłum. Zofia Szleyen) Madrygał Spójrz na niego, Srebrzynku. Trzy- krotnie - niby konik cyrkowy po swym torze - okrążył cały ogród, biały jak lekka fala samotna w łagodnym mo- rzu światła - i znowu zniknął za mu- rem. Wyobrażam go sobie na krzaku dzikiej róży, tam z drugiej strony; wi- dzę go niemal poprzez wapno. Spójrz, bo już jest z powrotem. Naprawdę to dwa motyle. Jeden biały - on; a drugi czarny - jego cień. Są, mój Srebrzynku, piękności tak świetne, że inne próżno chciałyby je zaćmić. Jak na twym pyszczku oczy są czarem największym, gwiazda jest nim wśród nocy, róża i motyl wśród ogrodu rankiem. Srebrzynku, jak ładnie lata! Z jaką ra- dością musi się unosić! To tak jak dla mnie, szczerego poety, uciecha wiersza. Cały, aż po swą duszę, zagłębił się w lo- cie; zda się, że więcej nic nie obchodzi go w świecie, chciałem powiedzieć - w ogrodzie. Cicho, Srebrzynku... Patrz jeszcze. O, jak rozkosznie tak lecieć, bez skazy Strona 5 czystym! (tłum. Janusz Strasburger) Madrygał zimą pisany Po morza głębokiego dnie, przez noc o długich krawędziach jak koń puszczony w galop pędzi twe spokojne spokojne imię. Za swoimi plecami umieść mnie i chroń, ukaż mi się w lusterku nad liściem samotnym i nocnym, co z mroku za tobą wyrasta. Kwiecie światła błogiego w spełnieniu, usta przynaglaj w pocałunkach, usta gwałtowne od ciągłych rozstań, usta odważne i delikatne. Tymczasem teraz na długość długości od zapomnienia do zapomnienia ze mną mieszkają szyny, deszczu krzyk: to zabezpiecza noc i najciemniejsza. Spowiń mnie w tkaninę zmierzchu, gdy ten pod wieczór pracowicie kostium swój szyje, a w niebie pulsuje wichrami napęczniała gwiazda. Zbliż mi nieobecność swoją aż do dna, całym ciężarem, oczy zasłaniając, niech mnie przeniknie istnienie twoje, jako że serce moje zdruzgotane. (tłum. Zofia Szleyen) Kwiecień Ptak w gałęziach topoli. - I co dalej? - Topola w błękitym niebie. - I co dalej? - Niebo błękitne w wodzie. - I co dalej? - Woda w każdym świeżym płatku. - I co dalej? - Świeży płatek w róży. Strona 6 - I co dalej? - Róża w moim sercu. - I co dalej? - Moje serce w twoim. tłum. Jan Zych) Pogrzeb na Wschodzie Pracuję w nocy, a wokół mnie miasto, rybacy, garncarze, nieboszczyki pieczone z szafranem i owocami, owinięte w szkarłatne muśliny; pod mym balkonem ci straszliwi zmarli ciągną przy brzęku łańcuchów, a z miedzianych fletów gwizd się dobywa ostry, cienki, żałobny wśród kolorów ciężkich, zatrutych kwiatów i krzyków popielnych tancerzy i rosnącej monotonii tamtamów i dymu od plonącego drewna, które pachnie. Gdy miną bowiem drogę obok mętnej rzeki ich serca, które bić ustaną, lub w ruch tym większy się wprawią, potoczą się, zwęglone, wraz z nogą i stopą w ogniu i drżący popiół opadnie na wodę, popłynie, jak bukiet wyprażonych kwiatów lub zgaszone ogniska, które zostawili podróżni tak wspaniali, że na czarnych wodach coś piekli, a wchłonęli tchnienie wygasłe i napój ostateczny. tłum. Zofia Szleyen) Nie ma zapomnienia (sonata) Jeśli mnie spytacie, gdzie bywałem, winienem odpowiedzieć: "To się dzieje". Winienem mówić o ziemi, którą zaciemniają głazy, o rzece, która niweczy się trwając; nic nie wiem prócz tego, co tracą ptaki i morze co za mną zostało, lub płacząca siostra. Czemu tyle okolic, czemu jeden dzień z drugim się łączy? Czemu noc czarna w ustach się gromadzi? Czemu umarli? Że mnie pytacie, skąd przybywam, muszę rozmawiać z rzeczami Strona 7 zdartymi, z przedmiotami, co nazbyt żałosne, z wielkimi bestiami, często przegniłymi i z własnym, ściśniętym sercem. Nie są to wspomnienia, które się krzyżują, ni żółtawa gołąbka śpiąca w zapomnieniu, tylko twarze we łzach, tylko palce przy krtani i to co z liści się stacza: ciemność jednego ubiegłego dnia, dnia wykarmionego naszą smętną krwią. Ot, tutaj fiołki, jaskółki, wszystko co lubimy i co się pojawia na miłych pocztówkach z długim trenem, po których spaceruje łagodność i czas. Nie przekraczajmy jednak bariery tych zębów, nie przegryzajmy skorup, które nakłada milczenie, bo nie wiem, co odpowiedzieć: tylu jest umarłych, tyle falochronów ciętych przez czerwone słońce i tyle głów przez statki obijanych i tyle zaciśniętych dłoni na pocałunkach i tyle spraw, o których pragnę zapomnieć. (tłum. Zofia Szleyen)