5353
Szczegóły |
Tytuł |
5353 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5353 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5353 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5353 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Bohdan Petecki
Messier 13
Ok�adk� projektowa� KAZIMIERZ HA�AJKIEWICZ
Redaktor
DANUTA �UKAWSKA
Redaktor techniczny PAWE� HO�OZUBIEC
Korektor
JOLANTA ROSOSINSKA
PRINTED IN POLAND
1.
Nie mia�em poj�cia, jak trafi�em w to niesamowite miejsce, na zastanawianie si�
nie pozosta�o mi
jednak bodaj u�amka sekundy. Jaskrawe chmury dymu, mi�siste i ci�kie, w nag�ych
wybuchach
podobne do p�on�cej plazmy, otacza�y mnie ze wszystkich stron. Nie widzia�em
drogi, kt�r�
przyszed�em, nie by�o jej ju�, czu�em tylko ognist� otch�a� ziej�c� za za�omem
ska�y. Grube,
pr�niowe buty nie chroni�y moich st�p przed �arem. Je�li natychmiast nie trafi�
na p�k�, a raczej
nik�� szczerb� w bazaltowej �cianie krateru, kt�ra sprowadzi�a mnie na to dno
piek�a, b�d� m�g�
przesta� si� �pieszy�.
Raptem dym zacz�� rzedn��. Chmury zawirowa�y i utworzy�y na wprost mnie
niewielkie, koliste
okno. Ujrza�em rozleg�� p�yt�, jakby pogorzelisko pe�gaj�ce pojedynczymi
p�omykami. Dym po
obu stronach przybra� barw� jasnopomara�czow�, rozogni� si�, przysz�o mi na
my�l, �e tu� obok
wschodzi przera�aj�ce, bliskie s�o�ce.
Wtedy ujrza�em Ann�. Sta�a na kraw�dzi owego pogorzeliska z twarz� zwr�con� w
moj� stron�.
Rozkrzy�owa�a ramiona, jak dzieci bawi�ce si� w ptaki. Nie mog�em widzie� jej
oczu ani ust,
o�lepiony blaskiem rozpoznawa�em zaledwie zarys jej g�owy, przysi�g�bym jednak,
�e si�
u�miecha. W tym samym momencie poczu�em w gardle gryz�cy smak wulkanicznych
wyziew�w.
Pomy�la�em, �e w skafandrze powsta�a jaka� szczelina. Ale to nie mia�o ju�
znaczenia. Odwr�ci�a
g�ow� i wtedy spostrzeg�em, �e nie jest sama. Kilka metr�w za ni� widnia�a
drobna sylwetka mojej
matki, a kiedy si� w ni� wpatrzy�em, tu� za ni� wyros�a posta� ojca.
R�wnocze�nie z nim pojawi�
si� Rud, w zwyk�ym treningowym dresie, niedorzecznym w tym przekl�tym miejscu.
Ostatni raz
byli�my w klubie... zaraz, ile to ju� lat?... Nonsens. C� za nonsens.
Przecie�... Anna poruszy�a si�.
Zrobi�a krok w moj� stron� i skin�a r�k�. Napi��em mi�nie do. b�lu, pr�buj�c
oderwa� stopy od
ska�y. Na pr�no. Otworzy�em usta, �eby zawo�a� i w tym w�a�nie momencie p�on�ca
p�yta p�k�a
jak cienka warstwa szk�a. Tu� .przede mn� otwar�a si� przepa��, trysn�� p�omie�,
a z nim rozpalone
strz�py skorupy globu, kt�ry z ca�� pewno�ci� nie m�g� by� Ziemi�. Kiedy po
chwili kt�ra� z
gwa�towniejszych erupcji przep�dzi�a na mgnienie zwa�y dymu, Anny ju� nie by�o.
Gdybym zrobi�
ten krok w jej stron�...
Nigdy si� nie dowiem, czy chcia�a mnie ostrzec, czy te� przyzywa�a mnie do
siebie tam, gdzie by�a
tylko niezg��biona, ognista czelu��. Us�ysza�em d�wi�k, kt�ry pogr��y� mnie w
nag�ej ciemno�ci.
Krater, dym, p�omienie, wszystko to znik�o jak zdmuchni�te. Jakie� odleg�e,
�piewne nawo�ywanie.
Zaczerpn��em bezwiednie powietrza i nie bez pewnego wysi�ku otworzy�em oczy.
Sny. Nawiedzaj� mnie sny. Tylko tego mi jeszcze brakowa�o. Teraz, kiedy �pi�c
czy czuwaj�c, w
dzia�aniu i najgorszym ze wszystkiego oczekiwaniu musz� panowa� nad ka�dym moim
gestem,
s�owem, ka�dym uczuciem. Kiedy nie , wolno mi dopuszcza� do siebie zal��ka
jakiejkolwiek
my�li, nie przes�czonej uprzednio przez filtr zakodowanych w mej pami�ci
informacji, skupionych
i uporz�dkowanych tak, aby s�u�y�y jednemu celowi. W razie potrzeby moja pami��
mo�e, a nawet
powinna, uciec si� do pomocy sprz�onej z ni� aparatury. Ale w tej aparaturze
nie ma danych,
dotycz�cych mojej przesz�o�ci. Nie ma wzmianki o katastrofie lotniczej, kt�ra w
u�amku sekundy
pozostawi�a mnie samego na �wiecie. Nie ma my�li, kt�re mnie nachodzi�y, kiedy
czekaj�c na
dworcu, sk�d mieli�my wszyscy razem pojecha� na urlop, ujrza�em daleki b�ysk
eksplozji i ohydny,
t�py grzmot, w kt�ry natychmiast wmiesza�y si� syreny pogotowia. O ratunku nie
mog�o by� mowy
i wiedzia�em o tym na d�ugo przedtem, zanim podeszli do mnie pracownicy linii
lotniczej, smutni i
zak�opotani, by poprosi� mnie "na rozmow�" do gabinetu ich szefa. Nie poszed�em
tam wtedy i nie
poszed�em tak�e na symboliczny pogrzeb, jaki z wielk� pieczo�owito�ci�
zorganizowa�o miejscowe
ko�o pilot�w. Symboliczny, oczywi�cie, bo cia�a ofiar...
Dosy�. Inaczej oka�e si�, �e w�tpliwo�ci Bessa, kiedy przyszed�em do niego
prosi� o przeniesienie
do grupy operacyjnej, nie by�y tak bezsensowne, jak wtedy my�la�em. Niczego,
rzecz jasna, nie
powiedzia� wprost. Jednak tak d�ugo kluczy�, a� w ko�cu sam spyta�em, czy
przedstawi m�j
wniosek Centrali, czy te� boi si�, �e chc� przej�� do "Tr�jki" pod wp�ywem
chwilowego za�amania,
spowodowanego osobistymi przej�ciami, i woli nie mie� z tym nic wsp�lnego. Nie
czekaj�c na
odpowied�, z kt�r� si� zreszt� nie kwapi�, zapyta�em jeszcze, czy jego zdaniem
przes�anki mojej
decyzji b�d� mie� jakiekolwiek znaczenie, skoro ju� znajd� si� w grupie
operacyjnej i otrzymam
konkretne zadanie. Przemilcza� i to. Delikatno�� nie by�a cech�, kt�ra go
wyr�nia�a w�r�d
pozosta�ych funkcjonariuszy SAO. �aden z nas nie by� delikatny. Taka praca.
Na zako�czenie naszej pierwszej rozmowy powiedzia�em, �e wr�c� do niego za
tydzie� i nie
�egnaj�c si� wyszed�em. Mo�e to poskutkowa�o, a mo�e go jednak przekona�em, bo
trzy dni
p�niej dosta�em wezwanie. Nast�pnego ranka zlikwidowa�em swoje sprawy w biurze
sztabu
S�onecznej Agencji Obrony i przenios�em si� na poligon u po�udniowych podn�y
Atlasu. Tam z
teoretyka, opracowuj�cego zbiorcze dane, sprawdzaj�cego sprawozdania i
dorabiaj�cego od czasu
do czasu ideologi� do dzia�alno�ci SAO, w czasie kolejnych kampanii prasowych
inspirowanych
przez naukowc�w, przeobrazi�em si� w praktyka. Zosta�em agentem, jednym z tych,
kt�rzy
dotychczas stanowili dla mnie bezimienn� rzesz� funkcjonariuszy, rozsianych po
niezliczonych
bazach i stacjach pozaziemskich, a kojarz�cych mi si� jedynie z sygnatur�
informacji, wnoszonych
w przystawki pami�ciowe sekcyjnych komputer�w i zapisywanych po selekcji w
centralnym
archiwum.
Nie by�em nowicjuszem. Oszcz�dzono mi test�w socjolog�w, psycholog�w i
specjalist�w od
proces�w przystosowawczych. Przeszed�em zaledwie skr�cony kurs taktyki i dwa
sta�e, na
Ganimedzie oraz w laboratorium galaktycznym Spi � 11, tym samym, kt�re
czterdzie�ci lat temu
jako pierwsze odebra�o sygna�y p�yn�ce z kierunku skupiska Messier 13. A teraz
lecia�em ju� w
stron� gwiazd, w stron� tej trzynastki z katalogu �redniowiecznego astronoma,
autora pierwszego
rejestru obiekt�w mg�awicowych. Cel mojej podr�y nie by� jednak a� tak bardzo
odleg�y. Na
skraju s�siedniej galaktyki czeka�a na mnie czwarta planeta Millsa, s�o�ca
niezbyt r�ni�cego si�
od naszego, nazwana "Petty" na cze�� jej odkrywc�w: Peterssena i Tytkina, i od
kilkunastu lat
goszcz�ca uczonych z Ziemi. Uczonych, a tak�e takich jak ja. Chocia� ci ostatni
przebywali nie na
samej planecie, tylko na jednym z jej satelit�w.
D�wi�k, kt�ry przep�dzi� dr�cz�ce mnie sny i sk�oni� do otwarcia oczu, trwa�
nadal. By� to jakby
cichy �piew jednej napi�tej struny. Up�yn�o jeszcze kilka sekund, zanim
zrozumia�em, co ten
d�wi�k oznacza. Statek wychodzi� z czarnego korytarza czasowego. Wracali�my do
�wiata naszych
niedoskona�ych zmys��w, nawet je�li by� to �wiat pr�ni.
Powinienem teraz po�o�y� si� na wznak i le�e� bez ruchu, czekaj�c, a� ucichnie
ostrzegawczy
sygna�. C�, kiedy od kilku godzin nie robi�em niczego innego. Spa�em, zamiast
czeka� do
pok�adowej nocy. Wi�c teraz, na odmian�, postanowi�em wsta�.
Od trzystu bez ma�a lat wiedziano o istnieniu w przestrzeni superwielkich p�l
grawitacyjnych,
kt�re pocz�tkowo kojarzy�y si� astronomom jedynie z tak zwanymi Czarnymi
Dziurami. Kiedy
dwa wieki temu Vivien og�osi� swoj� teori�, ostatecznie zamykaj�c� spekulacje na
temat Einsteina
w ten spos�b, �e nowy dzia� matematyki wch�on�� po prostu ca�� geometrodynamik�
z jej
ultrateori� wzgl�dno�ci jako pewien szczeg�lny przypadek, sta�o si� jasne, �e
zjawiska
towarzysz�ce owym polom umo�liwi� ludziom podr�owanie przez galaktyki z
szybko�ci�
teoretycznie niesko�czon�. Pierwsze statki wykorzystuj�ce sztuczne pola
grawitacyjne,
wytwarzane we w�asnych si�owniach, powsta�y zaledwie pi��dziesi�t lat p�niej.
Od stu lat
metagalaktyka stoi przed lud�mi otworem. Do uk�adu odleg�ego, dajmy na to, o
dwadzie�cia cztery
tysi�ce lat �wietlnych, mo�na si� przenie�� w u�amku sekundy, doliczaj�c jedynie
czas potrzebny
na doj�cie do miejsca, w kt�rym przepisy pozwalaj� ju� stymulowa� superwielkie
pola
grawitacyjne. Nie wolno bowiem wchodzi� w czarne korytarze przed apheliami komet
systemu
s�onecznego i nie wolno ich opuszcza� p�niej, ani�eli w analogicznej odleg�o�ci
od docelowej
gwiazdy. Inaczej m�wi�c, w ten spos�b mo�na podr�owa� tylko do miejsca, kt�rego
wsp�rz�dne
daj� si� przed startem obliczy� bardzo dok�adnie i kt�re jest dostatecznie
znane, aby nie zaskoczy�
pilot�w warunkami, uniemo�liwiaj�cymi nawigacj�. Przecie� po wyj�ciu z czasowego
korytarza
za�oga nie znaj�ca parametr�w celu znalaz�aby si� w sytuacji o wiele gorszej ni�
staro�ytni
�eglarze, kt�rym na oceanie burza zmiot�a za pok�ad wszystkie urz�dzenia
pomiarowe i mapy, a na
dodatek strzaska�a maszty i ster. Ziemskie urz�dzenia, jak chocia�by chronometry
czy sie�
informatyczna, przestaj� w trakcie takiej podr�y funkcjonowa�. Ka�da
informacja, p�yn�ca czy to
przez w��kna nerwowe cz�owieka, czy te� przez sztuczne nerwy stworzonych na
miar� naszych
poj�� automat�w, potrzebuje czasu. A ten czynnik w czarnych korytarzach nie
istnieje. Bez
zakodowanych �cis�ych danych, dotycz�cych celu podr�y, ludzie nie mieliby
najmniejszych szans
ju� nie tylko powrotu, ale bodaj dotarcia do jakiegokolwiek systemu s�onecznego.
Statek, na pok�adzie kt�rego si� znajdowa�em, szed� torem wielokrotnie
sprawdzonym nie tylko w
obliczeniach, ale i w praktyce. Drog� z Ziemi na Petty pokonywa� chyba po raz
dziesi�ty. Zawozi�
tam aparaty i uczonych, historyk�w, archeolog�w, egzobiolog�w, a przywozi� z
powrotem innych.
Nie by�o mowy o jakiejkolwiek pomy�ce. Tyle tylko, �e sygna� oznajmiaj�cy
wyj�cie z czarnego
korytarza zabrzmia�, jak wynika�o z cyferek, kt�re wyskoczy�y na tarcz� mojego
podr�cznego
kalkulatora, o dobre �wier� miliparseka wcze�niej, ni� nale�a�o.
Od stu lat metagalaktyka stoi przed lud�mi otworem. Spenetrowali�my spory szmat
przestrzeni,
znajduj�c miliony �wiat�w, o kt�rych miliony ludzi napisa�o prace doktorskie.
Nie znale�li�my
jednego: cywilizacji. Przynajmniej tak d�ugo, a� wys�ana w kierunku Messier 13
ekspedycja
przypadkiem nie napotka�a na swojej drodze uk�adu Millsa, a w nim planety
p�awi�cej si� niemal w
samym centrum s�onecznej ekosfery. Na tej planecie istnia�o �ycie. Istnia�a
tak�e wysoko
rozwini�ta cywilizacja. Niegdy�. To znaczy pozosta�y po niej urz�dzenia i
budowle. Nie pozosta�
�ywy �wiadek dawnej �wietno�ci. Czyli kolejna pora�ka aposto��w Kontaktu, a
nieoczekiwany raj
dla archeolog�w. Oni to w�a�nie zaanektowali planet� i w�adali ni� niepodzielnie
do dnia
dzisiejszego.
Tak im si� przynajmniej zdawa�o. W rzeczywisto�ci od pierwszej chwili
pozostawali pod dyskretn�
opiek� SAO, naszej stacji, za�o�onej na ksi�ycu Petty. Nie spos�b by�o przecie�
pozostawi�
naukowc�w samopas, zagubionych w przestrzeni. Zbyt byli z�aknieni owego Kontaktu
i na skutek
tego, jak zwykle, nieodpowiedzialni. O istnieniu naszej agentury na satelicie
nie wiedzieli lub
udawali, �e nie wiedz�. To jednak by�o nam oboj�tne.
Pierwsze sygna�y o niewyja�nionych zjawiskach, zaobserwowanych przez uczonych,
badaj�cych
Petty, dotar�y do naszej Centrali mniej wi�cej miesi�c temu. Kto� zauwa�y�
pojawiaj�ce si� nad
horyzontem �wietlne spirale, kilku archeolog�w widzia�o na w�asne oczy
niewielkie obiekty
lataj�ce, a pilot bazy zameldowa�, �e w czasie jednego z lot�w patrolowych
spostrzeg�
zainstalowane na ziemi silne reflektory, w miejscu oddalonym od stanowisk
badawczych, a wi�c i
ludzi, o kilka tysi�cy kilometr�w. Wtedy stacja SAO na satelicie Petty uros�a
nagle do rangi
kluczowej plac�wki Agencji. Natychmiast wyruszy�a tam silna ekipa, kt�ra mia�a
wzmocni�
dwuosobow� dot�d za�og�. Na czele ekspedycji stan�� sam Bess. A ja wtedy w�a�nie
otrzyma�em
pierwsze zadanie, po odej�ciu zza biurka. U�ywaj�c sobie tylko wiadomych
sposob�w,
kierownictwo "Tr�jki" umie�ci�o mnie w za�odze statku, kt�ry wi�z� na Petty
kolejn� zmian�
naukowc�w. Lecia�em jako fotonik, specjalista w zakresie pomiar�w metod� ci�ciwy
ujemnej. No
c�, na tym istotnie zna�em si� co� nieco�. A poniewa� pomiarowiec by� na Petty
potrzebny
w�a�nie z racji owych niewyja�nionych zjawisk, wi�c w uzasadnieniu mojej
obecno�ci na pok�adzie
kry�a si� nawet cz�stka prawdy. Cz�stka, oczywi�cie. Ca�ej prawdy nie musieli
zna�.
Podnios�em si� i wyprostowa�em. W oczach mi zawirowa�o, musia�em szybko oprze�
si� d�oni� o
�cian� kabiny. Tak, latamy w ten spos�b od stu lat, ale nikt nie zdo�a� jeszcze
wymy�li� skutecznej
ekranizacji, zabezpieczaj�cej ludzi przed skutkami przechodzenia przez
supersilne pola
grawitacyjne, chocia�by wytwarzane w si�owniach ich w�asnych statk�w. By�y
oboj�tne dla
zdrowia, ale odbiera�y zdolno�� ruchu i parali�owa�y procesy my�lowe. Wszystkim
pilotom i
za�ogom, poza nami. My nie mogli�my sobie pozwoli� na ryzyko sekundowego cho�by
braku
kontaktu my�lowego z otoczeniem. Dlatego Akademia Techniczna SAO wykombinowa�a
nam
specjalnie uzupe�nion� osobist� aparatur� korekcyjn�. Reszta by�a spraw�
odpowiedniego
przeszkolenia i treningu.
Przebieg�em palcami po klawiszach, wbudowanych w czerwon� p�ytk� wszyt� w rami�
mojego
skafandra i poczu�em si� lepiej. Ostrzegawczy sygna� d�wi�cza� w dalszym ci�gu.
Je�li mam by�
zwyk�ym cz�onkiem za�ogi, nie mog� zdradzi�, �e wychodzenie z czarnego korytarza
jest dla mnie
mniej k�opotliwe ni� dla reszty. Ale spa�em dostatecznie d�ugo. Spa�em i mia�em
sny.
Potrzebowa�em ruchu. Potrzebowa�em widoku ludzi. Nie chcia�o mi si� czeka�. Poza
tym
pozostawa�a sprawa owego przedwczesnego powrotu do lotu czasowego. Z tym,
niezale�nie od
moich psychicznych stan�w, nie powinienem zwleka�.
Wyszed�em na korytarz. �wiat�a by�y wygaszone, tylko �ciany promieniowa�y nik��,
matow�
po�wiat�. Przest�pi�em wysoki pr�g owalnych drzwi, przypominaj�cych w�az do
starych rakiet i
znalaz�em si� w dyspozytorni. Tak nazywali�my najwi�ksz� kabin�, gdzie
spotykali�my si� w
czasie wolnym od zaj��, aby pos�ucha� muzyki, zje�� co� lub chocia�by
pogaw�dzi�. Do tego
ostatniego mnie przynajmniej nie by�o spieszno, musia�em jednak chc�c nie chc�c
zachowywa� si�
jak pozostali. A ci byli a� nadto towarzyscy. Z sze�ciu os�b za�ogi, w��czaj�c w
to pilot�w,
pi�cioro lecia�o na Petty po raz pierwszy. Rozpiera�a ich duma i ciekawo��.
Palili si� do swoich
koparek i analizator�w, ale bardziej jeszcze do piastowanej w my�lach wizji
spotkania z obc�
cywilizacj�, do czego, rzecz jasna, nie przyznawali si� sami przed sob�,
rozmawiaj�c wy��cznie o
fachowej stronie wykopalisk. Nie potrafili si� jednak maskowa�, w ka�dym razie
nie przede mn�. Z
nag�ych zamy�le�, p�s��wek, odruchowych gest�w, kiedy rozmowy dotyka�y
przypadkiem owych
zaobserwowanych ostatnio niewyja�nionych zjawisk, mo�na by�o bez trudu wyczyta�,
�e ka�dy z
nich sk�ada w marzeniach kolejne ofiary b�stwu Kontaktu. No c�, uczeni...
W momencie, w kt�rym przekroczy�em pr�g dyspozytorni, ostrzegawczy �wiergot
umilk�, jak
uci�ty no�em. Dzi�ki temu moje pojawienie si� wypad�o bardziej naturalnie, ni�
przewidywa�em.
Nie musia�em ucieka� si� do opowie�ci o rzekomym z�ym samopoczuciu, kt�r� sobie
przygotowa�em, id�c korytarzem.
� Cze�� � mrukn��em, kieruj�c si� w stron� wolnego fotela pod prostok�tnym
ekranem,
imituj�cym okno. Za nim rozpo�ciera�a si�, przeszyta nier�wnymi z�otymi
�ciegami, wieczna czer�
pr�ni. Ekran rozcie�cza� t� czer� granatem, upodabniaj�c niebosk�on do
ziemskiego. Mo�e by�o
im to potrzebne.
Warda zwr�ci� g�ow� w moj� stron� i u�miechn�� si�. Natychmiast jednak
spowa�nia� i, unosz�c
porozumiewawczo brwi, po�o�y� palec na ustach. Przyjrza�em mu si�, po czym
przenios�em
pytaj�cy wzrok na siedz�cego przed pulpitem ��czno�ci Barcewa. Ten obdarzy� mnie
tylko
przelotnym spojrzeniem, wskazuj�c brod� p�on�ce przed nim sygnalizacyjne
�wiate�ka.
Podszed�em bli�ej i stan��em za jego plecami. � Co si� sta�o? � spyta�em,
udaj�c, �e nie
dostrzegam, jak bardzo jest zaj�ty.
D�u�sz� chwil� kaza� mi czeka� na odpowied�. W ko�cu potrz�sn�� g�ow� i spojrza�
na mnie
ponownie. W jego wzroku malowa�o si� napi�cie.
� Za chwil� nam powiedz� � mrukn��. Postuka� wskazuj�cym palcem w kraw�d�
pulpitu i doda�:
� Zamfi i Leski s� przy sterach. Prosili, �eby im nie przeszkadza�. Robi�
obliczenia. Jak tylko co�
b�d� wiedzieli... � zawiesi� g�os.
Obejrza�em si� na Ward�. Ten pochwyci� m�j wzrok i milcz�c wskaza� mi fotel, do
kt�rego przed
chwil� zmierza�em. Tym razem skorzysta�em z zaproszenia.
� O co chodzi? � spyta�em ponownie, przyciszonym g�osem, �eby okaza� moj� dobr�
wol�. �
Dlaczego zbudzono nas tak wcze�nie?
Warda u�miechn�� si� i przechyli� w fotelu, zbli�aj�c g�ow� do mojego ramienia.
� Powiedzieli tylko, �e nic gro�nego � odrzek� szeptem. � Wygl�da na to, �e
otrzymali jak��
wiadomo�� albo �e tachdar wykry� przed nami jaki�... jakie� promieniowanie �
dopowiedzia� po
chwili bez przekonania. Przysi�g�bym, �e mia� na ko�cu j�zyka s��wko "obiekt".
Tachdar wykry�
obiekt. Tak, �aden z nich nie przestaje o tym marzy�. I �adnemu nie przyjdzie na
my�l, �e dla
Ziemi takie spotkanie wcale nie musi oznacza� b�ogos�awie�stwa. �e mog�oby by�
wr�cz
przeciwnie.
� Nic wi�cej nie wiadomo? � rzuci�em oboj�tnym tonem, my�l�c, �e powinienem si�
zorientowa�, o co w�a�ciwie chodzi, i to szybko. Zanim paln� jakie� g�upstwo...
gdyby
rzeczywi�cie co� tam przed nami by�o. Chocia�by tylko promieniowanie czy wi�zka
fal, a wi�c
co�, co tak czy owak niesie interesuj�ce, by� mo�e, informacje.
Westchn��. Przyg�adzi� bujn� jasn� czupryn� i wr�ci� do poprzedniej pozycji.
� Obiecali da� znak, kiedy tylko sprawdz� obliczenia � powiedzia� z �alem. Nawet
i on. Nestor
egzobiolog�w... jeszcze m�j ojciec chodzi� na jego wyk�ady. Ojciec...
� Marny kontakt z Petty? � spyta�em szybko.
Potrz�sn�� g�ow�.
� Nie � odrzek�. � To znaczy nie mieli�my go jeszcze minut� temu � poprawi� si�.
�
Powinni�my by� teraz w korytarzu � doda� tonem wyja�nienia.
Wsta�em. Przeci�gn��em si� niedbale i wolnym krokiem skierowa�em si� ku drzwiom.
Warda
odprowadzi� mnie zdziwionym spojrzeniem. Nie zauwa�y�em tego. Na progu omal nie
zderzy�em
si� z Lan� i musia�em stan��, �eby j� przepu�ci�. By�a w cieniusie�kim,
piankowym kombinezonie
i sprawia�a wra�enie osoby tylko co wyrwanej ze snu. Zapewne tak w�a�nie by�o.
Nie zd��y�a
spojrze� do lustra. Nie pomy�la�a, jak wygl�da. Kasztanowe w�osy, zwykle u�o�one
w mi�kkie fale,
pi�trzy�y si� na jej g�owie jak wiecha. Nie znaczy to, �e by�y brzydkie. Ani, �e
razi� mnie ten jej
kombinezon, nie zakrywaj�cy niczego. Pomy�la�em tylko, �e naukowiec znajduj�cy
si� tysi�ce lat
�wietlnych od swojej sypialni na Ziemi, nie powinien tak wygl�da�. Pomy�la�em
tak�e, �e nie
dziwi� si� Barcewowi, kt�ry w jej obecno�ci przeobra�a� si� niezmiennie w
zafrasowanego
wyrostka o nieskoordynowanych ruchach i zm�tnia�ym nagle wzroku, pomimo �e by�
ju�
powszechnie uznawanym autorytetem w dziedzinie wczesnych kultur ameryka�skich i
jednym z
filar�w Instytutu Archeologii Przedatlantyckiej. Ile m�g� mie� lat? Czterdzie�ci
pi��? Pi��dziesi�t?
W ka�dym razie wygl�da� na m�odego sportowca u szczytu formy i by� kawalerem.
� Jeste�cie tu? � spyta�a zdyszanym g�osem. � Czy co� si� sta�o? � omiot�a nas
rozgor�czkowanym spojrzeniem. Przeliczy�am sobie dane i chyba za wcze�nie
wyszli�my z
korytarza?...
� Spokojnie � mrukn��em, u�miechaj�c si�. � Czekamy na wiadomo�� ze sterowni.
Oni tak�e
sprawdzaj� dane... a zdaje si�, �e maj� co sprawdza�... do�� nieoczekiwanie. W
ka�dym razie nic
powa�nego � doda�em uspokajaj�co, usi�uj�c j� omin��. Zatrzyma�a mnie, dotykaj�c
d�oni�
mojego ramienia.
� Dok�d idziesz? � spyta�a zdumiona. � Jak to nieoczekiwanie? � powt�rzy�a
bezradnie. �
Jaka� wiadomo��?
Barcew wsta� i posun�� si� kilka krok�w w nasz� stron�. Nast�pnie stan�� i
demonstracyjnie
odwracaj�c wzrok od kombinezonu Lany zwr�ci� spochmurnia�� nagle twarz w moj�
stron�.
� Zaraz b�dzie komunikat � burkn�� lodowatym g�osem. � Na razie nic wi�cej nie
wiemy...
Zdecydowanym ruchem oswobodzi�em rami� i odsuwaj�c delikatnie r�k� kobiety
wyszed�em na
korytarz. Min��em wn�k� rezerwowej aparatury informatycznej, w�az do szybu
prowadz�cego ku
maszynowni i zatrzyma�em si� przed stalowymi drzwiami, zabezpieczonymi g�st�
sieci�
przewod�w ekranizuj�cych. Pomy�la�em chwil�, po czym odryglowa�em skomplikowany
zamek i
wszed�em do �rodka.
Na wprost drzwi, przed wielkim, panoramicznym ekranem tkwi� nieruchomo Zamfi.
Sponad
oparcia fotela mog�em widzie� tylko czubek czarnej g�owy. Nie poruszy�a si�,
kiedy wszed�em. Z
pewno�ci� nie dos�ysza� nawet d�wi�ku magnetycznego zamka. Rozgwie�d�ona czer�
pr�ni przed
jego oczami przemieszcza�a si� w pionie, pomi�dzy mnogo�ci� faluj�cych
nieregularnie �wietlnych
linii. Zrozumia�em, �e komputer nanosi na ekran dane otrzymywane w wyniku
oblicze�,
nadzorowanych przez Leskiego. Ten ostatni siedzia� po przeciwnej stronie kabiny,
maj�c przed
sob� szeroki, �ukowaty pulpit g��wnego komputera statku. Jego d�onie wisia�y
nieruchomo nad
klawiszami. Tak�e i on nie zdradzi� najmniejszym gestem, �e zauwa�y� moje
wtargni�cie do
sterowni, kt�re b�d� co b�d� stanowi�o jaskrawe naruszenie przyj�tych zwyczaj�w.
Nie wolno
przeszkadza� nawigatorom, nie tylko w momentach, kiedy dzieje si� co�
szczeg�lnego. Dy�ur to
rzecz �wi�ta. Co dopiero, kiedy statek na skutek jakich� niespodziewanych
komplikacji
przedwcze�nie wychodzi z czarnego korytarza.
Przeszed�em na �rodek kabiny i zatrzyma�em si�. Przez chwil� patrzy�em w ekran,
usi�uj�c
wywnioskowa� co� z przemarszu danych liniowych, po czym przypadkiem m�j wzrok
pad� na
prostok�tny wska�nik teleranu. Przez �rodek tarczy bieg�a wyra�na, zielona
kreska. Petty prowadzi
ju� statek do celu. A wi�c wszystko w porz�dku. Sk�d w takim razie ca�e to
poruszenie? I dlaczego
nasza szybko�� spad�a niemal do zera, co zauwa�y�em u�amek sekundy po
zlustrowaniu teleranu?
Ponownie wr�ci�em spojrzeniem do ekranu i nagle co� zacz�o mi �wita�. Nie
bawi�c si� ju� w
ceregiele podszed�em szybko do Leskiego i stan��em tu� za jego plecami.
� Co si� tu dzieje? � spyta�em g�o�niej, ni� by�o trzeba. � Dlaczego stoimy?
To jeszcze mog�em zrobi�. Udawa� ciekawskiego.
Leski drgn��. Szybko odwr�ci� g�ow� i ukaza� mi swoj� opalon� na ciemny br�z
twarz. Malowa�o
si� na niej zdumienie, ale i nieukrywane podniecenie. By�a w nim gor�czka
oczekiwania. Podda�
si� jej do tego stopnia, �e nie pomy�la� nawet o mojej niewczesnej obecno�ci w
sterowni.
� Zaraz zobaczymy... � powiedzia� dr��cym z emocji g�osem. � W�a�nie ko�cz�
obliczanie
toru...
Tego nie musia� mi m�wi�. Sam zauwa�y�em, �e naprowadzaj� statek na cel. Tylko
�e w promieniu
milion�w kilometr�w nie powinno by� �adnego celu, kt�ry m�g�by nas
zainteresowa�. W og�le
�adnego celu.
� Meteoryty? � spyta�em, udaj�c w dalszym ci�gu � czy jaka� wi�zka
promieniowania?
� Zobaczysz... � powt�rzy� obiecuj�cym tonem i wr�ci� do swojego pulpitu,
zapominaj�c o
moim istnieniu.
Mog�em mie� jeszcze nadziej�, �e chodzi o jeden z tych niezmiernie rzadko
spotykanych w
przestrzeni zab��kanych okruch�w glob�w, rozpylonych w kosmicznych katastrofach.
Musia�by to
jednak by� od�amek metaliczny, co by�o wprawdzie te� niewykluczone, ale bardzo
ma�o
prawdopodobne. Czujniki ferroindukcyjne nie pozostawia�y w�tpliwo�ci co do
struktury
w�druj�cego na torze naszego lotu cia�a. Je�eli jednak b�dzie to co�, co �adn�
miar� nie powinno
si� tutaj znajdowa�, moja pierwsza misja agencyjna sko�czy si� wcze�niej,
ani�eli ktokolwiek m�g�
przypuszcza�. Na dobr� spraw� wcze�niej, zanim si� zacz�a.
Na razie pozosta�o mi tylko czeka�. Odruchowo dotkn��em palcami ukrytej w moim
r�kawie
specjalnej tabliczki ��czno�ci, kt�ra w ka�dej chwili mog�a mi zapewni� kontakt
z baz� SAO na
satelicie Petty, po czym wr�ci�em do zamkni�tych drzwi i opar�em si� o nie
plecami. W sterowni
nie by�o trzeciego fotela.
Nie kazali mi czeka� d�ugo. Po up�ywie pi�ciu czy sze�ciu minut Zamfi wyda�
cichy, kr�tki okrzyk.
Linie na g��wnym ekranie znieruchomia�y. Leski mrukn�� co� niezrozumiale, po
czym wsta�
szybko i zbli�y� si� do tablicy analizatora. Posta� przed ni� jakie� trzydzie�ci
sekund, kiwaj�c
g�ow�, jakby chcia� powiedzie�, �e aparatura spe�ni�a wszystkie jego
oczekiwania, a nast�pnie
podszed� do pulpitu ��czno�ci. W ostatniej chwili zd��y�em zast�pi� mu drog�. �
Co to jest? �
spyta�em tonem, kt�ry mnie samemu wyda� si� odrobin� zbyt agresywny. � I co masz
zamiar
zrobi�?
Leski znieruchomia�. Bardzo powoli uni�s� g�ow� i zmierzy� mnie zdumionym
spojrzeniem, jakby
dopiero w tym momencie dotar�o do niego, �e tutaj jestem. Stopniowo zdziwienie w
jego wzroku
zacz�o ust�powa� wyrazowi niech�ci, a jeszcze p�niej wrogo�ci. Podniecenie,
wywo�ane
dokonanym tylko co odkryciem, znikn�o bez �ladu. Pozosta�o rozczarowanie i
niesmak. Nie
mog�em mu odm�wi� jednego. Refleksu. Domy�li� si� od razu. No c�, ostatecznie
by� obeznany z
przestrzeni� i obowi�zuj�cymi w niej regu�ami. A nikt inny nie m�g� u�y� takiego
tonu, jakim
pos�u�y�em si� przed chwil�. I nikt inny nie wtargn��by w krytycznym momencie do
sterowni.
� Ty... � wykrztusi�. Jego oczy uciek�y z mojej twarzy i skierowa�y si� w stron�
Zamfiego. Ten
siedzia� jak skamienia�y, ci�gle jeszcze trzymaj�c palce na wygas�ych ju�
klawiszach, ci�gn�cych
si� d�ugim szeregiem pod doln� kraw�dzi� ekranu.
Skin��em g�ow�.
� Tak � potwierdzi�em spokojnie. � Przykro mi, Leski, ale musz� wiedzie�, o co
chodzi i co
zamierzacie zrobi�. To jest sztuczne, prawda?
Ponownie pos�a� kr�tkie spojrzenie Zamfiemu, jakby wzywa� jego pomocy, po czym
odwr�ci� si� i
znieruchomia�.
� Jestem z "Tr�jki" � powiedzia�em ci�gle jeszcze spokojnie. � Czy musz� wam
m�wi�? I czy
naprawd� chcecie, �ebym zabra� si� do sprawy tak, jak to przewiduj� moje
instrukcje? Ich autorzy
dobrze si� nad nimi nag�owili... powinni�cie uszanowa� ich prac�. Ja w ka�dym
razie b�d� to
musia� zrobi�. Chyba �e dojdziemy do porozumienia...
Cisza. Odczeka�em jeszcze minut�, zanim u�y�em mojego nadajnika. Pos�u�y�em si�,
rzecz jasna,
kodem, kt�ry by� jednak dostatecznie zrozumia�y dla laik�w, �eby przynajmniej w
tej konkretnej
sytuacji nie pozostawi� im w�tpliwo�ci.
Odpowied� przysz�a niemal natychmiast. R�wnocze�nie sygna� bazy na Petty znikn��
z tarczy
teleranu jak zdmuchni�ty. Kontrol� nad statkiem przej�a stacja SAO na
satelicie. Mogli to zrobi� z
ka�d� jednostk� w swoim rejonie. Inaczej m�wi�c w tym momencie statek i jego
za�oga znale�li si�
w sytuacji przymusowej. Musieli mnie s�ucha�, je�li chcieli odzyska� kierunkowy
sygna�
docelowej bazy i zdolno�� nawigacji.
� W porz�dku � powiedzia�em, staj�c znowu za plecami Leskiego. � A teraz
przesta�cie bawi�
si� w ciuciubabk�. Nie chcia�em wam sprawia� przykro�ci, ale mam swoj� robot�. I
musz� j�
wykona�, podobnie jak wy wykonujecie swoj�. A wi�c...
� Robot�! � przerwa� mi pogardliwym parskni�ciem Zamfi. � S�oneczna Agencja
Obrony �
doda� z naciskiem. � Te� mi robota. Gdyby kt�ry� z was pomy�la� cho� przez
chwil�, przed czym
w�a�ciwie chcecie broni� nasz ma�y �wiatek! A raczej co mu chcecie odebra�!
� Uspok�j si� � przem�wi� wreszcie Leski � szkoda s��w. Oni nie my�l�. Oni
wiedz�. To
znaczy tak im si� wydaje. Dobrze wi�c � odwr�ci� lekko g�ow�, ukazuj�c mi profil
twarzy, co
mia�o oznacza�, �e zwraca si� te�
raz bezpo�rednio do mnie. � Mamy przed sob� nie zidentyfikowany obiekt nie
b�d�cy dzie�em
natury. Zr�wnali�my szybko�ci i podchodzimy do niego... do spotkania dojdzie
za... � przerwa� i
omi�t� wzrokiem wska�niki � mniej wi�cej dziesi�� minut. Nie b�j si� � ci�gn�� z
przek�sem �
nie mieli�my zamiaru do niego dobija�. Chcieli�my wys�a� sond�...
� Z za�og�? � przerwa�em pytaniem. �achn�� si�, ale natychmiast wr�ci� do
r�wnowagi.
� A wy pos�aliby�cie automaty? � odpowiedzia� r�wnie� pytaniem.
Wiedzia�em ju� do��. Wiedzia�em tak�e, co powinienem zrobi�, zanim jeszcze
odezwa� si� m�j
aparacik, przekazuj�c mi zakodowan� instrukcj�.
� A wi�c tak w�a�nie zrobisz � odrzek�em Leskiemu. � Wy�lesz sond�. Za�odze
powiesz, �e
spotka�e� meteoryt... pozagalaktyczny. I dodasz, �e nawigatorzy na Petty nie
dali wam zgody na
przerw� w locie. Wybierzesz sond� uzbrojon�... je�li wiesz, co mam na my�li.
Jeste�cie
przyjacielsko nastawieni do wszystkich mo�liwych �wiat�w, ale jednak macie takie
sondy na
pok�adzie. Od�a�ujesz jedn�, bo nie b�dziesz czeka� na jej powr�t. Nie musz�
dodawa�, �e polec�
w niej nie tylko automaty... i kto z nas mianowicie b�dzie si� nimi opiekowa�.
Je�eli nie znajd� tam
nic takiego, czym musieliby�my si� zainteresowa�, ode�lemy wam ten wasz obiekt
na Petty ca�y i z
nienaruszon� zawarto�ci�. Je�eli natomiast...
� Je�eli � wpad� mi w s�owo Zamfi � jest tam kto� �ywy, to przynajmniej od razu
pozb�dzie si�
z�udze� co do napotkanej cywilizacji... � jego g�os by� zd�awiony gniewem. To co
powiedzia�,
mog�o wygl�da� na ironi�, gdyby uda�o mu si� zamaskowa� uczucie �alu. Mog�em go
zrozumie�.
Ale nie chcia�em. A poza tym nie mog�em. Tak jak powiedzia�em, ka�dy z nas mia�
swoj� robot�...
� Ode�lemy wam to co� tak czy owak � burkn��em, odwracaj�c si� w stron� drzwi. �
Na razie
sied�cie spokojnie, dop�ki nie wystartuj�. Potem powiecie im, co i jak... my�l�
o tym meteorycie. I
nie pr�bujcie przebija� moich kart... Nie wcze�niej odbierzecie namiar z Petty,
a� ja zamelduj�
moim, �e na nich czekam. Zreszt� teraz, kiedy to m�wi�, oni ju� startuj�. I
jeszcze jedno �
dorzuci�em przez rami� � my�lcie sobie o nas, co chcecie, ale bezpiecze�stwo
ludzi, chocia�by
ka�dego z was, tutaj, na pok�adzie, jest dla mnie wa�niejsze ni� wszelkie
mo�liwe "kontakty" z
obcymi. Do widzenia.
Spokojnie zamkn��em za sob� drzwi i sprawdzaj�c po drodze zapi�cia skafandra
ruszy�em prosto
ku ko�cowi korytarza. W komorze �luzy odnalaz�em m�j kask i ekwipunek pr�niowy.
Pi�� minut
p�niej wspina�em si� w grodzi �adunkowej do miniaturowego w�azu pojazdu o
kszta�cie
sp�aszczonej kuli. W tym pomieszczeniu by�a ju� niesko�czono�� wszech�wiata.
Atmosfera,
temperatura, �ycie, wszystko to pozosta�o poza mn�, za zewn�trzn� klap� �luzy.
Ostatni raz sprawdzi�em ��cza skafandra i sondy, rzuci�em okiem na wska�niki
mocy agregat�w
nap�dowych oraz przetwornicy anihilatora, po czym po��czy�em si� ze sterowni�
statku.
� Przeka�cie mi teraz dane, dotycz�ce po�o�enia obiektu � rzuci�em przed siebie.
� A tak�e
wszystko, co o nim wiecie. Im pr�dzej to zrobicie, tym wcze�niej si� mnie
pozb�dziecie i polecicie
dalej. Uwaga, puszczam ta�m� � zako�czy�em, uderzaj�c w klawisz przystawki
pami�ciowej
mojego minikomputera.
Nast�pne kilka minut obserwowa�em w milczeniu kontrolne wzory danych,
wpisywanych do
zespo��w sterowniczych stateczku. Kiedy na ekranie komputera ukaza�y si� ko�cowe
obliczenia,
nie czekaj�c ju� na ich sprawdzenie, kt�re Leski powtarza� kilkakrotnie, zanim
zdecydowa� si�
zawiadomi� pozosta�ych, w czym przeszkodzi�em mu w ostatniej chwili,
przycisn��em du�y
czerwony klawisz oznaczony napisem "start". Nad moj� g�ow� ukaza�y si� gwiazdy.
Klapa w�azu
�adunkowego statku rozsun�a si� bezszelestnie. Chwil� p�niej gwiazdy by�y
wsz�dzie dooko�a.
Po nich pozna�em, �e jestem ju� w pr�ni.
Mimo woli pomy�la�em z �alem o naukowcach. Ka�dy z nich odda�by p� �ycia za
spotkanie z
obc� cywilizacj�. Jedna jedyna, odkryta jak dot�d w kosmosie, pochodzi�a sprzed
tysi�cy, je�li nie
milion�w lat i mog�a stanowi� �akomy k�sek li tylko dla archeolog�w. Tymczasem
to, co mia�em
teraz przed sob�, by�o z ca�� pewno�ci� tworem istot rozumnych. Nie s�dzi�em
te�, aby rzecz by�a
a� tak stara, jak znaleziska na Petty. Co do tego jednak mog�em si� oczywi�cie
myli�.
Statek czy laboratorium kosmiczne lub czym to w ko�cu by�o, je�li w og�le
mieli�my si� tego
kiedykolwiek dowiedzie�, mia� kszta�t regularnego sze�cianu. Tylko jedna kraw�d�
bry�y by�a
jakby przed�u�ona, przechodzi�a w prost�, p�ask� tarcz�, stercz�c� na d�ugo��
mniej wi�cej
dziesi�ciu metr�w. Baterie s�oneczne? Anteny? Taras do opalania?
Szed�em kosmiczn� tu� obok tajemniczej konstrukcji, manewruj�c bardzo ostro�nie,
�eby jej nie
potr�ci�. Ca�y czas szuka�em pe�engiem, ale obiekt milcza�. Nie wysy�a� �adnego
promieniowania
ani tym bardziej fal, przynajmniej znanych naszej nauce. By� martwy. By� martwy
albo mia�
sprawia� takie wra�enie. Nie inaczej nale�a�o zaprogramowa� konstrukcj�,
przeznaczon� do
odgrywania roli szpiega.
Po przeciwleg�ej stronie od tej, z kt�rej si� zbli�y�em, w p�ycie sze�cianu
widnia� kwadratowy
kontur w�azu. Nie przypomina� �adnych znanych mi drzwi ani do naszych statk�w,
ani do budowli.
Zamiast zamka widnia�o po�rodku klapy sze�� okr�g�ych otwork�w. Je�li,
naturalnie, mia�y s�u�y�
w�a�nie jako zamek, a nie, dajmy na to, karmnik dla ptak�w.
Okr��y�em konstrukcj� jeszcze kilka razy, pilnie badaj�c ka�dy metr kwadratowy
jej powierzchni,
zanim, z palcami opartymi o klawisze nap�du i wyzwalaczy antymaterii, zbli�y�em
si� do tego
jedynego miejsca, wyr�niaj�cego si� w�r�d g�adkich i pozbawionych jakichkolwiek
urz�dze�
p�aszczyzn. Gotowy w u�amku sekundy uderzy� pe�n� moc� z dyszy czo�owej
obserwowa�em, jak
spod kad�uba mojego stateczku wynurza si� w�owaty przew�d zako�czony
elektromagnesem.
Kiedy ko�c�wka liny dotkn�a obcego obiektu, wstrzyma�em na moment oddech.
Sekunda, dwie,
trzy... nic. Cisza.
Odetchn��em g��boko i zaj��em si� swoim nadajnikiem. Statek z naszej bazy na
satelicie Petty by�
ju� w drodze. Zabra� si� nim sam Bess. Co do mnie, poradzono mi tylko, �ebym
dzia�a� w
zale�no�ci od sytuacji. Niczego tak mi teraz nie brakowa�o, jak dobrej rady.
Musz� jednak
przyzna�, �e nie liczy�em na nic wi�cej.
Prze��czy�em moj� centralk� komunikacyjn� na automatyczn� ��czno�� i otworzy�em
w�az. Chwil�
p�niej sta�em ju� na chropawym pancerzu sondy, g�adz�c pr�niowymi r�kawicami
p�yt� obcego
pojazdu. Je�li to by� pojazd.
Nadal nic si� nie dzia�o. Przyk�ada�em do czerniej�cej przede mn� �ciany g��wki
coraz to innych
czujnik�w, pilnie �ledz�c ich miniaturowe wska�niki. Nie poruszy� si� �aden.
Wewn�trz statku
panowa�a idealna cisza. Cisza i bezruch. Nie dzia�a�o �adne urz�dzenie,
korzystaj�ce ze znanych na
Ziemi �r�de� energii.
W ko�cu zatrzyma�em si� przy owych sze�ciu otworkach i pozosta�em przy nich.
Zwyk�e,
regularne wg��bienia, dobre na zaczepienie palc�w przy wspinaczce. Nie by�y
g��bokie. �adnych
�rub, klamek czy czego� w tym rodzaju. Najpierw przejecha�em po nich otwart�
d�oni�, a potem
zacz��em kolejno wtyka� w nie palce. Wreszcie za�wita� mi pewien pomys�. W pi��
otwor�w
w�o�y�em wszystkie palce lewej d�oni, a w pozosta�y, sz�sty, wskazuj�cy palec
prawej. I nagle ca�a
obrysowana kwadratowym konturem p�yta drgn�a. Drgn��em i ja, ale nie cofn��em
d�oni. Up�yn�a
jeszcze co najmniej sekunda, zanim p�yta zacz�a si� przesuwa�, ukazuj�c w
�cianie konstrukcji
poszerzaj�cy si� stale otw�r. Nie dzia�o si� to szybko. Odnios�em wra�enie, �e
mechanizm w�azu
po prostu nie jest zbyt sprawny. Postanowi�em to sprawdzi�. Nie zagl�daj�c na
razie do wn�trza,
kt�re zreszt� by�o pogr��one w zupe�nym mroku, odczeka�em, a� p�yta zako�czy
swoj� mozoln�
w�dr�wk�, po czym ponownie wpakowa�em sze�� palc�w w walcowate otworki. Drzwi
ani
drgn�y. Wida� zaci�y si� lub te�, a�eby zasun�� je z powrotem, nale�a�o
zastosowa� jaki� inny
spos�b. Nie szuka�em go jednak. W ko�cu zagadka mechanizmu w�azu nie
interesowa�a mnie teraz
najbardziej. Wszystko, co tutaj robi�em, i tak by�o przecie� tylko czekaniem.
Jedyne, czego
rzeczywi�cie sam powinienem dokona�, zanim zjawi si� wys�any ze stacji statek,
to upewni� si�,
czy ze strony obcej konstrukcji nie gro�� jakie� niespodzianki. T� pewno��,
je�li w odleg�o�ci
tysi�cy lat �wietlnych od Ziemi w og�le mo�e by� mowa o jakiejkolwiek pewno�ci,
ju� posiad�em.
Moje czujniki by�y dostatecznie uniwersalne. Nie. Wewn�trz pojazdu nie pracowa�o
�adne
urz�dzenie, poch�aniaj�ce energi�. A takimi urz�dzeniami s� przecie� r�wnie�
organizmy �ywe. Na
dobr� spraw� mog�em wr�ci� do mojej sondy, wyci�gn�� si� wygodnie w fotelu i
uci�� sobie
drzemk�. Nikt nie mia�by o to do mnie pretensji. Ale nikt nie zabroni� mi tak�e
przeprowadzenia
pierwszego zwiadu. I nie widzia�em powod�w, dla kt�rych mia�bym sobie tego
odm�wi�.
Ugi��em lekko nogi w kolanach i odepchn��em si� od pancerza sondy. G�ow�
naprz�d, �ciskaj�c w
gar�ci kolb� r�cznego wyzwalacza, wp�yn��em do wn�trza obcej konstrukcji.
Niezbyt g��boko.
Umy�lnie zaczepi�em czubkami but�w o kraw�d� w�azu i zosta�em w takiej pozycji,
macaj�c
dooko�a siebie �wiat�em czo�owego reflektora.
Znalaz�em si� u wej�cia do beczkowatego pomieszczenia, zamkni�tego po
przeciwleg�ej stronie
g�adk� �cian�, po�yskuj�c�, gdy pad�o na ni� �wiat�o. W odleg�o�ci kilkunastu
centymetr�w od
siebie bieg�y po niej poziome srebrne wypustki o przekroju wyd�u�onych
tr�jk�t�w. Poza tym
pomieszczenie wydawa�o si� zupe�nie puste. Tylko w lewej bocznej grodzi
spostrzeg�em niewielk�
wn�k�, w kt�rej czernia� kwadratowy otw�r. By� akurat tak du�y, �ebym m�g�
przep�yn�� przez
niego w moim pr�niowym ekwipunku.
Kiedy to zrobi�em, wyda�o mi si�, �e ponownie jestem w pr�ni. Tylko przez
pierwsze u�amki
sekund �wiat�o mojego reflektora grz�z�o w zupe�nej czerni. Zaraz potem ujrza�em
przed sob�
dziwnie przy�mione i jakby zamazane gwiazdy. Musn��em spust pistoletu gazowego i
oddali�em
si� od wej�cia. Wtedy zrozumia�em. Ca�a konstrukcja kosmiczna obcych od wewn�trz
by�a
przezroczysta. To znaczy tak by�o niegdy�. Teraz, jakby pod dzia�aniem czasu,
zmatowia�a,
zm�tnia�a jak antyczne lustra. No c�, umiej�tno�� budowania takich struktur nie
by�a i nam obca.
Ale wystawia�a konstruktorom tego pud�a mimo wszystko niez�e �wiadectwo.
Zw�aszcza, �e nie
byli to zapewne konstruktorzy wsp�cze�ni.
Zatrzyma�em si� i ponownie, metr po metrze, systematycznie zbada�em �ciany
�wiat�em mojego
reflektora.
Sufit by� prosty i g�adki, tylko w jego �rodkowej cz�ci widnia�a niewielka
konstrukcja, z�o�ona ze
spl�tanych przewod�w, przegrodzonych czarnymi skrzynkami, przy kt�rych
umieszczono jakie�
zaciski. G�rna cz�� �cian tak�e by�a ogo�ocona z jakichkolwiek urz�dze�,
chocia� tu i �wdzie da�y
si� zauwa�y� wystaj�ce prostopadle pr�ty przypominaj�ce szyny, kt�re kiedy�
mog�y
podtrzymywa� ekrany lub inne aparaty. Teraz nie pozosta�o po nich �ladu.
Sko�czy�em lustracj� g�rnych partii kabiny, po czym przenios�em �wiat�o na
pod�og�. Pocz�tkowo
bieg�em nim nadal dooko�a, trzymaj�c si� �cian, pod kt�rymi sta�y jakie�
pod�u�ne, metalowe
skrzynie z niezliczon� ilo�ci� identycznie wygl�daj�cych palczastych wypustek.
Pomieszczenie
by�o bardzo obszerne. By�o zbyt obszerne, jak na kszta�t ca�ej konstrukcji,
kiedy patrzy�em na ni� z
pok�adu mojej sondy. Dopiero jednak, kiedy trafi�em �wiat�em na �ukowaty wykusz
w najbli�szej
�cianie, zda�em sobie spraw�, �e ca�y pojazd obcych sk�ada si� z tego jednego
jedynego
pomieszczenia, a przedsionek, do kt�rego wp�yn��em, by� tylko jego ogrodzon�
cz�ci�.
Wtedy skierowa�em reflektor na �rodek kabiny. W mroku b�ysn�� lustrzany refleks
i zobaczy�em
co�, co w pierwszym odruchu zmusi�o mnie do natychmiastowego wy��czenia �wiat�a.
Zmieni�em
pozycj�, zdj��em reflektor i, na wszelki wypadek trzymaj�c go w wyci�gni�tej
r�ce jak najdalej od
g�owy, zapali�em ponownie.
Dok�adnie po�rodku kabiny sta� kolisty pulpit, przypominaj�cy kontuar letniego
baru. Do jego
wn�trza wiod�a jedna w�ska przerwa, nie tak w�ska jednak, �eby nie m�g� przez
ni� przej��
cz�owiek. Ale to nie cz�owiek tamt�dy przechodzi�.
W centrum wolnej przestrzeni, otoczonej kontuarem, kt�ry by� zapewne
sterowniczym pulpitem,
wyrasta� z pod�ogi jaki� przedmiot, rozwarty na kszta�t kielicha kwiatu.
Wygl�da� jak wyrze�biony
z gigantycznego kryszta�u, by� jednak mi�kki i elastyczny. By� mi�kki, poniewa�
widzia�em
wyra�nie, jak jego kraw�dzie uginaj� si� pod ci�arem czego�, co spoczywa�o
wewn�trz owego
kielicha jak w fotelu. Nieruchoma posta�... nie, nie automat. Chyba �e
sporz�dzony dla �artu na
podobie�stwo jakiej� groteskowej ma�py.
To co� kiedy� musia�o by� �ywe. �agodne zarysy tu�owia i ko�czyn, otwarte,
nieruchome oczy,
charakterystyczny bezw�ad ca�ej postaci nie pozostawia�y jakichkolwiek
w�tpliwo�ci. Zwierz�
do�wiadczalne? Za pulpitem sterowniczym? Ostatecznie i na Ziemi spotyka si�
tresowane
zwierz�ta. Gdzie� w kosmosie mog� istnie� przedstawiciele fauny zdolni do
przyswojenia sobie
czego� wi�cej ni� aportowanie i �onglowanie pi�kami. Tylko �e...
Odczeka�em chwil� i zbli�y�em si� ostro�nie. Tak, �ycie uciek�o z tego
stworzenia dawno i na
zawsze. Jak dawno, tego naturalnie nie mog�em nawet pr�bowa� dociec. W pr�ni
�mier� tak�e
wymyka si� rygorom czasu...
Zwierz� by�o poros�e kr�tk�, do�� g�st� sier�ci�, rudaw� w �wietle i jakby
zmatowia��. Z ca��
pewno�ci� nale�a�o do kr�gowc�w. G�owa. podobna do g�owy szympansa, tylko o
jakby
uszlachetnionych rysach spoczywa�a odchylona nienaturalnie do ty�u, opieraj�c
si� o wybrzuszenie
kielichowatego fotela. Szyja, tej samej szeroko�ci co g�owa, przechodzi�a ni�ej
w korpus o czterech
ramionach. To znaczy ko�ci bark�w, jakie znane nam istoty cz�ekokszta�tne
miewaj� po lewej i
prawej stronie, temu stworzeniu wyrasta�y tak�e z przodu i z ty�u, tworz�c
wypuk�o�ci
przywodz�ce na my�l garby. R�ce jednak zwierz� mia�o tylko dwie, kr�tkie i
nieproporcjonalnie
cienkie, zako�czone okr�g�ymi d�o�mi wyposa�onymi w niezwykle d�ugie z kolei
palce. Z przodu,
na szczycie piersiowego �lepego ramienia, jak w my�li okre�li�em ten szczeg�
znalezionego cia�a,
widnia�o co�, co mog�o od biedy uchodzi� za niedorozwini�t� trzeci� r�k�. By�a
pozbawiona
przedramienia, a nawet d�oni, otwiera�a si� tam jedynie owalna wkl�s�o��, z
kt�rej wystawa�y dwa
wyrostki, mo�e palce, a mo�e jakie� narz�dy zmys��w, odbieraj�ce sygna�y z
zewn�trz lub w�a�nie
na odwr�t. Przysz�o mi na my�l, �e warto by sprawdzi�, czy z ty�u tu�owia,
poni�ej czwartego
"ramienia" znajduje si� co� podobnego, na to jednak musia�bym stworzenie
odwr�ci�, czego
wola�em nie robi� przed przybyciem statku ze stacji. Sk�ama�bym zreszt�,
utrzymuj�c, �e
poskromienie tej ciekawo�ci wiele mnie kosztowa�o. Podp�yn��em jeszcze metr
bli�ej: dok�adniej
zlustrowa�em bezw�adne cia�o pasa�era obcego pojazdu. Wtedy dopiero zauwa�y�em,
�e jego
koliste d�onie maj� po sze�� palc�w. Sze��. W pierwszej chwili przysz�y mi na
my�l archaiczne
bajdy o Marsjanach, jakie pisywano w �redniowieczu dla grzecznych dzieci. Tam
stwory z
kosmosu z regu�y miewa�y w�a�nie po sze�� palc�w, niezale�nie od wielkiej liczby
przer�nych
macek. Ale po pierwsze to tutaj stworzenie naprawd� mia�o sze�� palc�w, a po
drugie zaraz po
niedorzecznej my�li o starych powiastkach przysz�a inna: my�l o sze�ciu otworach
w p�ycie w�azu.
P�yta rozsun�a si�, kiedy wetkn��em moje palce w owe otwory. Czy�by wi�c to
stworzenie nie
by�o zwierz�ciem, lecz �wiadomym gospodarzem obiektu? A zamek w�azu czy nie
reagowa� na
przyk�ad na promieniowanie �ywego organizmu i czy nie by� skonstruowany w�a�nie
z my�l� o
sze�ciu palcach istot, kt�re zbudowa�y pojazd?
W nast�pnej chwili dostrzeg�em co� jeszcze. U st�p fotela le�a� jaki� porz�dnie
z�o�ony pakunek.
Przyjrza�em si� lepiej i rozpozna�em odzie�. Tak, to by�o co� w rodzaju
skafandra. Skafandra,
z�o�onego w kostk�, na wierzchu kt�rej umieszczono du�y, pr�niowy kask,
zaopatrzony w szyb�,
podobn� do tych, jakie dla os�ony przed promieniowaniem s�onecznym stosuj�
producenci naszych
ubior�w.
Opu�ci�em si� ni�ej i, staraj�c si� nie dotkn�� fotela ani tym bardziej
spoczywaj�cego w nim
kszta�tu, podnios�em �w kask. Na oko pasowa� jak ula�, je�li uwzgl�dni� nie
tylko rysunek g�owy
kosmatego stworzenia, ale i grubo�� jego szyi. Od�o�y�em kask i si�gn��em po
skafander.
Po�o�y�em pistolet na pulpicie, reflektor umie�ci�em na powr�t w jego gnie�dzie
nad czo�em i
uni�s�szy si� wy�ej, rozwin��em �w skafander, czy co to by�o. Nie pomyli�em si�.
Z przodu i z
ty�u, tam gdzie nasza odzie� opina klatk� piersiow� i plecy, tutaj bluza
wybrzusza�a si�, jakby
pozostawiaj�c miejsce nie na dwa, ale na cztery w�a�nie ramiona. Czeg� wi�cej
by�o mi trzeba?
Od�o�y�em ubranie umar�ego pilota, kt�ry przesta� ju� by� dla mnie zwierz�ciem,
i nawi�za�em
��czno�� ze stacj�. Dy�urny przerzuci� mnie natychmiast na statek. Bess, �ledz�c
dane na ekranie
swojego komputera, sprz�onego z moj� centralk� komunikacyjn�, wiedzia�
oczywi�cie, co robi�,
nie m�g� jednak wywnioskowa�, co my�l�. Sytuacja nie wymaga�a stykowego kontaktu
za
po�rednictwem p�l otaczaj�cych o�rodki m�zgowe, co w znacznej mierze
ograniczy�oby moj�
zdolno�� poruszania si�. Tego rodzaju ��czno�� wymaga przecie� uzbrojenia he�mu
w ci�k� i
skomplikowan� aparatur�, w dodatku ci�gle jeszcze do�� podatn� na uszkodzenia.
Powiedzia�em
mu. Odrzek�, �e jego zdaniem nie ma powod�w do po�piechu i �e teraz mog� wr�ci�
do swojej
sondy, by tam na nich poczeka�. Doda�, �e b�d� za trzy kwadranse i wy��czy� si�.
Post�pi�em, jak mi kazano. Kiedy ulokowa�em si� ju� wygodnie w moim
przystosowanym do
ludzkich kszta�t�w fotelu, uderzy�a mnie pewna my�l. W obiekcie obcych nie by�o
powietrza. To
znaczy atmosfery, kt�r� kto� m�g�by oddycha�. Zewn�trzny w�az statku by�
zamkni�ty, ale drzwi z
przedsionka, pe�ni�cego z pewno�ci� rol� �luzy, bo nie by�o tam �adnej innej
komory po�redniej,
sta�y otworem. Dlaczego? Przecie� w ten spos�b nikt wewn�trz nie m�g�by �y�.
Statek nie nosi�
�lad�w jakichkolwiek uszkodze�. By� szczelny i ca�y. A jednak nie by�o w nim
gazu, nadaj�cego
si� do oddychania. Czy istot� w owym kielichowatym fotelu skazano na �mier�,
pozbawiaj�c j�
powietrza? Nonsens. Egzekucja stanowczo zbyt kosztowna. A mo�e... to by� tylko
gr�b?
Marynarze mieli kiedy� zwyczaj starannie owija� zw�oki swoich towarzyszy,
kt�rych spotka�a
�mier� na pok�adzie, i topi� je w morzu. Uchodzi�o to za pi�kny, szlachetny
pogrzeb. Czy dla pilota
pr�ni nie pr�nia w�a�nie stanowi�aby taki pi�kny i wznios�y grobowiec? Koszty?
No c�, w
takim, wypadku mog�yby nie odgrywa� decyduj�cej roli. Gdyby chodzi�o na przyk�ad
o kogo�
znanego i zas�u�onego. Grobowiec pi�kniejszy i pewniejszy ni� piramidy. A tak�e
wi�kszy, bo
niesko�czony. Ten z�o�ony w kostk� skafander i kask... Czy� dawnym pilotom nie
umieszczano na
grobach ich he�mofon�w i strzaskanych �migie�?...
Odp�dzi�em t� my�l. Nie pora my�le� o �mierci, pogrzebach i grobowcach. Niechby
nawet
kosmatych pasa�er�w statk�w kosmicznych, zbudowanych przez obc� cywilizacj�.
�yw� czy ju�
martw�. Ostatecznie nie spos�b, na razie przynajmniej, wykluczy�, �e
spoczywajacy tu� przy mnie
obiekt jest dzie�em istot, kt�re kiedy� zamieszkiwa�y Petty i �e po wst�pnych
ogl�dzinach
przeka�emy go archeologom, jak wszystko, co znajduje si� na tej wci�� �ywej
planecie, kt�ra
r�wnocze�nie jest tylko jednym wielkim cmentarzyskiem.
Czterdzie�ci pi�� minut przeczeka�em, drzemi�c z otwartymi oczami. Drgn��em,
kiedy m�j
odbiornik odezwa� si� g�osem Bessa. Szef poleci� mi otworzy� w�az i wyj�� na
pok�ad sondy.
Kiedy otwar�em klap�, nie by�o ju� nade mn� gwiazd. Przes�ania� je kad�ub
pot�nego statku-stacji,
wyposa�onego we wszystko, co do badania, obrony i niszczenia zdo�a� wymy�li�
cz�owiek w ci�gu
tysi�cleci swego istnienia. B�ysn�� silny reflektor. Chwil� przeczesywa�
okolic�, po czym obj��
o�lepiaj�cym blaskiem obcy obiekt i mnie, stoj�cego na pancerzu stateczku, kt�ry
wobec
otaczaj�cego go bezmiaru by� mniejszy od najmniejszej drobinki, jak� mo�e sobie
wyobrazi�
ludzki umys�.
2.
Takich jak my nazywano kiedy� "gorylami". Z t� r�nic�, �e "goryle" stanowili
ochron�
pojedynczych osobisto�ci, a my wszystkich. Ziemi. Naukowcy w swoim p�dzie ku
kosmicznemu
Kontaktowi zapominaj�c o podstawowych warunkach bezpiecze�stwa. Kiedy z naszego
w�asnego,
poczciwego Ksi�yca wracali pierwsi piloci, przechodzili na Ziemi d�ug�
kwarantann�, pomimo �e
ju� wtedy �wiat mia� dziewi��dziesi�t dziewi�� procent pewno�ci, �e na
najbli�szym satelicie nie
ma najbardziej nawet prymitywnych form �ycia. Dzisiaj naukowcy chcieliby lata�
do wszystkich
planet w naszej i s�siednich galaktykach, buszowa� po nich do woli, wraca� na
Ziemi�, styka� si� z
lud�mi i lecie� ponownie jak na spacer po wiosennej burzy. Pomimo �e na wielu
planetach istnieje
�ycie, nawet wysoko zorganizowane jego formy, a teoria prawdopodobie�stwa nadal
daje nam
gwarancj�, �e pr�dzej czy p�niej na kt�rym� z tych glob�w, w kt�r