Sandra Brown - Zasłona dymna
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Sandra Brown - Zasłona dymna |
Rozszerzenie: |
Sandra Brown - Zasłona dymna PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Sandra Brown - Zasłona dymna pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Sandra Brown - Zasłona dymna Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Sandra Brown - Zasłona dymna Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Sandra Brown
Zasłona dymna
Tytuł oryginału: SMOKE SCREEN
0
Strona 2
R
18 czerwca 2007 Dziewięciu odważnym
TL
1
Strona 3
Prolog
Dzięki Bogu, że jeszcze się nie obudził.
To, że ocknęła się w łóżku obok Jaya Burgessa, było wystarczająco
krępujące i nie miała najmniejszej ochoty patrzeć mu w oczy. W każdym razie
nie teraz, kiedy jeszcze nie zdążyła się pozbierać...
Próbując zachowywać się jak najciszej, przesunęła się na brzeg materaca
i ostrożnie wysunęła spod przykrycia, żeby nie obudzić Jaya. Usiadła i
obejrzała się przez ramię. Powiew powietrza z k l i matyzacyjnego
R
wentylatora był zimny i na jej ramionach natychmiast pojawiła się gęsia
skórka. Jay był przykryty jedynie od pasa w dół, ale panujący w pokoju chłód
bynajmniej nie doprowadził go do przytomności. Podniosła się, przesuwając
L
stopniowo ciężar ciała z krawędzi łóżka na nogi.
Zawirowało jej w głowie i instynktownie wyciągnęła rękę, aby nie upaść.
T
Dłoń natrafiła na ścianę, uderzyła o nią z odgłosem, który w cichym domu
przypominał niemal dźwięk cymbałów. Nie miała pojęcia, jak to się stało, że
poprzedniego wieczoru aż tak bardzo się upiła... Stała oparta o ścianę,
oddychając głęboko i koncentrując wzrok na jednym punkcie.
Zupełnie niesamowite było to, że przez tę hałaśliwą niezdarność nie
obudziła Jaya. Kątem oka zauważyła swoje figi, na palcach wróciła do łóżka,
chwyciła je, następnie obeszła pokój, zbierając części swojej garderoby i każdą
z nich przyciskając do piersi w geście dość zabawnej w tych okolicznościach
skromności.
Wstydliwa przechadzka. To szkolne określenie wydało jej się jak
najbardziej odpowiednie. Odnosiło się do dziewczyny, która wykradała się z
sypialni kolegi po spędzonej z nim nocy. Ale ona była już w wieku
2
Strona 4
zdecydowanie poszkolnym, i oboje, ona i Jay, byli wolni, mogli więc spać ze
sobą, jeśli chcieli. Jeśli chcieli...
Ten zwrot uderzył ją jak mocne plaśnięcie napiętej gumy. Nagle szok
wywołany odzyskaniem przytomności w łóżku Jaya zastąpiła świadomość, że
zupełnie nie pamięta, w jaki sposób się w nim znalazła. Nie mogła
przypomnieć sobie momentu podjęcia takiej decyzji, ostatecznego rozważenia
wszystkich „za" i „przeciw". Nie pamiętała, aby Jay kusił ją i uwodził tak
długo i przekonująco, że w końcu głos zmysłów zagłuszył głos rozsądku.
Gdyby chociaż potrafiła przypomnieć sobie, kiedy to niezauważalnie
wzruszyła ramionami, uznając, że oboje są przecież dorośli.
R
Tymczasem ona nie pamiętała nic, dosłownie nic...
Rozejrzała się dookoła, ogarnęła wzrokiem rozkład i urządzenie sypialni.
L
Był to przyjemny pokój, gustownie umeblowany i dostosowany do potrzeb
samotnego mężczyzny, ale nie dostrzegła niczego, co wydawałoby jej się
T
znajome. Miała nieodparte wrażenie, że widzi to wszystko pierwszy raz w
życiu.
Nie ulegało wątpliwości, że Jay rzeczywiście tu mieszkał, bo patrzył na
nią z niezliczonych fotografii, na których uwieczniono go w towarzystwie
przyjaciół i znajomych obojga płci, ale ona z pewnością nigdy przedtem nie
przekroczyła progu tego pokoju ani tego domu. Nie była nawet pewna adresu,
chociaż mętnie przypominała sobie, że przyszła tu pieszo z... No, z jakiegoś
innego miejsca.
Tak, z restauracji Wheelhouse, gdzie umówiła się z Jayem. Kiedy tam
dotarła, Jay był już po paru drinkach, ale akurat w tym nie było nic dziwnego –
lubił alkohol i pił naprawdę dużo, przy czym nawet spora ilość nie wywierała
żadnego wpływu na jego zachowanie. Zaraz po przyjściu zamówiła kieliszek
3
Strona 5
białego wina. Siedzieli i gadali, sącząc swoje drinki i opowiadając, co ostatnio
wydarzyło się w życiu każdego z nich.
I wtedy Jay powiedział...
Przypomniała sobie, co jej powiedział, i zadrżała, bynajmniej nie z
zimna. Zasłoniła usta dłonią, aby stłumić cichy jęk, i spojrzała na niego,
pogrążonego w głębokim śnie.
– Och, Jay – wyszeptała ze smutkiem, powtarzając pierwsze słowa, które
jej się wyrwały, gdy poprzedniego wieczoru podzielił się z nią tamtą straszną
informacją.
R
– Czy moglibyśmy kontynuować tę rozmowę u mnie? – zapytał. –
Niedawno się przeprowadziłem. Umarła moja ciotka i zostawiła mi cały swój
majątek. Mnóstwo porcelany, kryształów, antycznych mebli i takich tam
L
rzeczy. Sprzedałem wszystko antykwariuszowi i kupiłem dom w mieście. To
niedaleko stąd...
T
Gawędził z nią swobodnie, zupełnie jakby tematem ich rozmowy nie było
nic poważniejszego niż zbliżający się sezon huraganów, a przecież jego
informacja miała dla niej ogromne znaczenie. Była przerażająca,
niewiarygodna, ogłuszająca. Czy to litość popchnęła ją do manifestacji
cieplejszych uczuć? Czy to wyjaśniało, dlaczego obudziła się w łóżku u boku
Jaya?
Boże, dlaczego nie mogła sobie nic przypomnieć...
Szukając odpowiedzi na nękające ją pytania, a także reszty ubrań,
przeszła do salonu. Jej sukienka i rozpinany sweter leżały na krześle, zwinięte
w kłębek, sandały były na podłodze. Na stoliku przed kanapą stała butelka
szkockiej oraz dwie szklaneczki. W butelce zostało tylko trochę whisky,
4
Strona 6
najwyżej na palec. Poduszki na kanapie były wygniecione i spłaszczone, jakby
ktoś się na nich wylegiwał.
Wszystko wskazywało na to, że sprawcami tego stanu rzeczy byli ona i
Jay.
Pośpiesznie wróciła do sypialni i znalazła łazienkę. Zdołała bezszelestnie
zamknąć za sobą drzwi, lecz ostrożność okazała się zbędna, bo po chwili
głośno zwymiotowała do miski klozetowej. Ściskany bolesnymi skurczami
żołądek wyrzucał z siebie całe galony szkockiej. Nigdy nie była entuzjastką
tego trunku i teraz nie miała cienia wątpliwości, że nigdy więcej nie wypije
R
nawet kropelki.
Wycisnęła trochę pasty do zębów na palec wskazujący i szybko oczyściła
usta. Pomogło, nadal czuła się jednak brudna. Postanowiła wziąć prysznic.
Wiedziała, że kiedy po kąpieli stanie oko w oko z Jayem, będzie pewniejsza
L
siebie i mniej skrępowana.
T
Wyłożona kafelkami kabina prysznicowa miała dużą, okrągłą,
wbudowaną w sufit głowicę. Stojąc dokładnie pod nią, kilka razy namydliła i
spłukała całe ciało, szczególnie między nogami. Potem umyła włosy.
Po wyjściu spod prysznica nie starała się już zachowywać DNI różności,
przekonana, że i tak musiała go dawno obudzić. Ubrała się, przeczesała
wilgotne włosy jego szczotką, wzięła głęboki oddech, żeby dodać sobie
odwagi, i pchnęła drzwi łazienki.
Jay nadal spał. Jak to możliwe? Przywykł do pochłaniania dużych ilości
alkoholu, ale najwyraźniej ostatni wieczór dał się we znaki nawet jemu. Ile
szkockiej było w butelce, kiedy zaczęli pić? Czyżby opróżnili ją prawie całą,
tylko we dwoje?
5
Strona 7
Pewnie tak, bo jak inaczej wytłumaczyć, że w ogóle nie pamiętała, co
działo się z nią poprzedniego wieczoru. Że nie mogła sobie przypomnieć, jak
się rozebrała i poszła do łóżka z Jayem Burgessem. Wiele lat temu przeżyli
krótki romans, który wypalił się, zanim zdążył rozwinąć się w prawdziwy
związek. Serca ich obojga pozostały nienaruszone, nie robili sobie żadnych
scen ani nie zrywali ze sobą. Po prostu przestali się widywać, zostali jednak
przyjaciółmi.
Tak czy inaczej, Jay, uroczy, nieprzyjmujący do wiadomości odmowy,
bynajmniej nie zaprzestał prób zwabienia jej do łóżka, ilekroć gdzieś się
R
spotkali.
– Krótki numerek i przyjaźń wcale się przecież nie wykluczają –
powtarzał z czarującym uśmiechem.
Jej doświadczenia świadczyły o czymś przeciwnym, co także powtarzała
L
mu przy każdej takiej okazji.
T
Wyglądało jednak na to, że poprzedniego dnia Jayowi udało się
przezwyciężyć jej opór.
Dziwiła się, że nie zerwał się wcześnie, aby napawać się zwycięstwem,
że nie obudził jej pocałunkiem i żartobliwą propozycją śniadania w łóżku.
Prawie słyszała, jak z nieco kpiącym uśmieszkiem mówi: „Skoro już tu jesteś,
równie dobrze możesz się rozluźnić i zapoznać z pełnym zestawem usług
Burgessa".
A jeśli nawet z jakiegoś powodu nie zdołał obudzić się przed nią, to
dlaczego nie dołączył do niej pod prysznicem? Byłoby to jak najbardziej w
jego stylu... Stanąłby pod strumieniami wody tuż za nią i powiedział: „O,
popatrz, nie umyłaś kawałka pleców! I przegapiłaś to miejsce z przodu,
tutaj...". Ale szum spadającej na kamienne płytki wody jakoś go nie obudził...
6
Strona 8
Nie obudziło go także bulgotanie w rurach, kiedy kilkakrotnie spuściła wodę w
toalecie...
Jak to możliwe, że przespał wszystkie te hałasy? Przecież |on nawet...
Nawet się nie poruszył. Nawet nie zmienił pozycji.
Jej żołądek skurczył się gwałtownie ze zdenerwowania. W ustach znowu
poczuła smak skwaśniałej, przetrawionej whisky i przestraszyła się, że zaraz
zwymiotuje. Z trudem przełknęła ślinę.
– Jay? – odezwała się cicho. – Jay! – Tym razem głośniej.
Nic. Zero reakcji. Ani drgnął. Nie westchnął też, nie poruszył brwiami.
R
Stała nad nim jak wmurowana, z mocno bijącym sercem. Po chwili
zmusiła się, żeby coś zrobić, cokolwiek. Schyliła się, wyciągnęła rękę i
potrząsnęła jego ramieniem.
L
–Jay!
T
7
Strona 9
Rozdział 1
Raley pociągnął zardzewiałe drzwi z metalowej siatki. Zawiasy
zapiszczały cienko.
– Hej, jesteś tam?
– A co, zwykle mnie nie ma?
Płatek spłowiałej czerwonej farby poszybował na ziemię, kiedy
drewniane drzwi zatrzasnęły się za Raleyem. Powietrze w złożonym z jednego
pomieszczenia drewnianym domku przesycone było ciężkawym zapachem
R
smażonej wieprzowiny oraz pogryzionego przez myszy koca z demobilu,
leżącego na pryczy w kącie.
Minęła dłuższa chwila, zanim jego wzrok przyzwyczaił się do
L
panującego w środku półmroku i odnalazł starego mężczyznę, siedzącego przy
stole na trzech nogach. Pochylony nad kubkiem z kawą przypominał psa
T
strzegącego z trudem wywalczonej kości i wpatrywał się w śnieżący ekran
czarno–białego telewizora, gdzie co chwilę pojawiały się i znikały widmowe
obrazy. Z odbiornika nie wydobywał się żaden odgłos poza dziwnymi
trzaskami.
– Dzień dobry!
Stary prychnął na powitanie, ze świstem wypuszczając powietrze przez
porastające wnętrze nosa włosy.
– Nalej sobie! – Ruchem głowy wskazał stojący na kuchence emaliowany
dzbanek na kawę. – Śmietanki nie polecam, bo już skisła.
Raley wykonał duży krok nad trzema psami, które leżały nieruchomo na
podłodze, i podszedł do lodówki, wciśniętej między stary kredens, pełniący
8
Strona 10
funkcję spiżarni, oraz stół kreślarski, służący wyłącznie do zbierania kurzu i
ograniczenia przestrzeni w i tak już ciasnym pokoju.
Metalowa rączka drzwiczek lodówki dawno odpadła, ale jeżeli wcisnęło
się palce pod uszczelniającą gumę, można je było otworzyć.
– Przyniosłem ci rybę. – Raley położył owinięty w gazetę pakunek na
jednej z zardzewiałych metalowych półek i pośpiesznie zamknął drzwiczki,
usiłując powstrzymać wydobywający się ze środka odór skwaśniałej śmietanki
oraz innych nadpsutych rzeczy.
– Jestem wielce zobowiązany.
R
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Kawa najprawdopodobniej gotowała się dłuższy czas i dlatego teraz
miała konsystencję marmolady. Raley doszedł do wniosku, że skoro nie ma
śmietanki, lepiej zrezygnować z poczęstunku.
L
Spojrzał na milczący telewizor.
T
– Musisz ustawić antenę!
– Nie chodzi o antenę, po prostu wyłączyłem dźwięk.
– Dlaczego?
Staruszek odpowiedział jednym ze swoich chrząknięć, które znaczyły, że
nie ma ochoty wdawać się w szczegółowe wyjaśnienia. Jako dobrowolny
samotnik, mieszkał na odludziu od czasu „wojny" –chociaż nie wiadomo było,
o którą wojnę mu chodzi – i starał się mieć jak najmniej do czynienia z innymi
przedstawicielami ludzkiego gatunku.
Wkrótce po tym, jak Raley zamieszkał w okolicy, natknął się na starego
w lesie. Raley stał wpatrzony w podobne do koralików oczy martwego oposa,
gdy stary przedarł się ku niemu przez krzewy.
– Nawet o tym nie myśl! – oświadczył.
9
Strona 11
– O czym?
– O tym, żeby zabrać mojego oposa!
Dotknięcie wzdętego, cuchnącego i rojącego się od much truchła z
różowym, łysym ogonem było ostatnią rzeczą, na jaką Raley miał ochotę.
Podniósł ręce w geście kapitulacji i odsunął się, aby bosy staruch w
poplamionych spodniach na szelkach mógł wyciągnąć swoje trofeum z
metalowych szczęk małych sideł.
– Aż dziwne, że sam się nie złapałeś zamiast tego oposa, tak się tu tłukłeś
i tupałeś! – wymruczał.
Raley nie miał pojęcia, że ktoś mieszka w promieniu kilku kilometrów od
R
domku, który niedawno kupił. Wolałby nie mieć żadnego sąsiada, a już na
pewno nie takiego, który obserwowałby jego poczynania.
L
Stary podniósł się, stawy w jego kolanach zaprotestowały serią głośnych
pyknięć i trzasków. Skrzywił się lekko i wymamrotał krótką litanię
T
przekleństw. Trzymając w jednej ręce padłego oposa, zmierzył Raleya
badawczym spojrzeniem, od bejsbolówki i zarośniętej twarzy po czubki
solidnych sportowych butów. Zakończywszy inspekcję, splunął brązową od
tytoniu śliną, wyrażając w ten sposób swoje zdanie.
– Każdy ma prawo chodzić po lesie – powiedział. – Nie ruszaj tylko
moich sideł!
– Fajnie by było, gdybym wiedział, gdzie są...
Popękane usta starego rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, odsłaniając
zbrązowiałe od tytoniu pieńki, które kiedyś były zębami.
– Fajnie by było, co? – zachichotał. – Znajdziesz je, nie ma obawy...
Odwrócił się i odszedł. Raley jeszcze długo słyszał jego rechot. W następnych
miesiącach kilka razy wpadali na siebie w lesie.
10
Strona 12
Były to przypadkowe spotkania, przynajmniej zdaniem Raleya, który
doszedł do wniosku, że stary pokazuje się, kiedy chce, a gdy nie ma ochoty, nie
fatyguje się nawet na tyle, aby przywitać nowego sąsiada szorstkim
burknięciem.
Pewnego upalnego popołudnia spotkali się w drzwiach sklepu w
najbliższym miasteczku. Raley wchodził, stary wychodził. Skinęli sobie
głowami. Później, kiedy Raley wyszedł na parking z kilkoma torbami
zakupów, zauważył starego, który siedział na krześle w zacienionej części
ganku i wachlował się słomianym kapeluszem. Raley pod wpływem impulsu
R
wyjął puszkę zimnego piwa z obciągniętego folią sześciopaku i rzucił staremu.
Ten złapał ją jedną ręką, zdradzając znakomity refleks.
Raley ułożył zakupy na platformie pikapa i usiadł za kierownicą. Stary
podejrzliwie obserwował jego manewry na parkingu, ale Raley zauważył, że
L
sceptycyzm nie powstrzymał go przed otwarciem piwa.
T
Następnego ranka Raley usłyszał głośne pukanie. Ponieważ było to
pierwsze takie zdarzenie od początku jego pobytu w okolicy, ostrożnie uchylił
drzwi. Na progu stał stary, w ręku trzymał mocno obtłuczoną miskę, pełną
jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego surowego mięsa. Przez głowę Raleya
przemknęła myśl, że może jest to padlina, której zjedzenia odmówiły trzy psy
starego.
– To za piwo – oświadczył stary. – Nie lubię mieć zobowiązań! Raley
wziął miskę, którą gość dosłownie wetknął mu do rąk.
– Dziękuję...
Stary odwrócił się i bez pośpiechu zszedł po schodkach.
– Z kim mam przyjemność? – zawołał za nim Raley.
– A kto pyta?
11
Strona 13
– Raley Gannon.
Stary wahał się chwilę.
– Delno Pickens – wymamrotał wreszcie.
Tamtego ranka narodziło się między nimi coś zbliżonego do przyjaźni,
uczucie oparte na samotności i wspólnej niechęci do kontaktów z innymi
ludźmi.
Wartość całego majątku Delna z pewnością nie przekraczała stu dolarów.
Zawsze ściągał do domu wyciągnięte nie wiadomo skąd rzeczy, raczej
pozbawione praktycznego zastosowania. Jego domek stał na palach, co miało
R
uchronić go przed zalaniem, w razie gdyby rzeka Combahee wystąpiła z
brzegów, co zdarzało się każdego roku. Uratowane przed zagładą śmieci Delno
upychał więc między palami, zupełnie jakby chciał wzmocnić fundamenty
L
domu. Otaczający go teren także zasypany był najrozmaitszymi przedmiotami,
których nigdy nie wykorzystywał. Samo ich gromadzenie było dla niego
T
najważniejsze.
Delno jeździł półciężarówką, którą Raley nazwał Frankensteinem,
ponieważ właściciel poskładał ją ze znalezionych części i dla pewności owinął
drutem kolczastym i grubą taśmą izolacyjną. Raley uważał, że mobilność
dziwacznego pojazdu mieści się w kategoriach cudu, i nie ukrywał swojej
opinii.
– Nie jest ładny, ale dowozi mnie tam, gdzie zechcę – niezmiennie
odpowiadał Delno.
Stary jadał wszystko. Wszystko, co udało mu się wyciągnąć z sideł,
ustrzelić albo wyłowić z rzeki. I niezależnie, co zdołał upolować, zawsze był
gotowy podzielić się tym z Raleyem, kiedy już raz przyjął do wiadomości fakt
istnienia ich przyjaźni.
12
Strona 14
Najbardziej zaskoczyło Raleya to, że Delno był bardzo oczytany i
obeznany ze sprawami, o których nawet najzupełniej przelotną i przypadkową
znajomość nikt by go nigdy nie posądził. Raley szybko zaczął podejrzewać, że
surowy akcent i słownictwo starego są tylko czymś w rodzaju maski.
Niewykluczone też, że brud, w jakim żył, był formą protestu przeciwko
poprzedniemu życiu.
Tak czy inaczej, wszelkie fakty związane z minionym życiem pozostały
tajemnicą Delna. Nigdy nie wspomniał o rodzinnym mieście, dzieciństwie,
rodzicach, swoim zawodzie, o dzieciach czy żonie. Nie rozmawiał zresztą z
nikim poza Raleyem i swoimi psami. Intymne związki łączyły go jedynie z
R
pokaźnym stosikiem starych pornograficznych magazynów o pozaginanych,
wytłuszczonych rogach, który trzymał na podłodze pod łóżkiem.
L
Raley także nie zwierzał się Delnowi ze swoich prywatnych przeżyć, w
każdym razie nie robił tego przez pierwsze dwa lata ich znajomości. Aż kiedyś,
T
pewnego dnia o zachodzie słońca, Delno zjawił się na progu domku Raleya, z
dwoma wysokimi słoikami pełnymi mętnego płynu, który stanowił produkt
przeprowadzonej przez niego fermentacji.
– Nie widziałem cię od ponad tygodnia... Gdzie się podziewałeś?
– Tutaj.
Raley nie miał ochoty na towarzystwo, ale Delno zlekceważył wysyłane
przez gospodarza sygnały i wepchnął się do środka.
– Pomyślałem sobie, że przyda ci się łyczek czegoś dobrego. –Stary
obrzucił Raleya nieco kpiącym spojrzeniem. – I chyba przeczucie mnie nie
omyliło... Jesteś w marnym stanie, wyczułem cię już na schodach!
– Kto jak kto, ale ty raczej nie masz prawa krytykować czyjegoś wyglądu
i nawyków higienicznych...
13
Strona 15
– Do kogo dzwoniłeś? – spytał Delno.
– Co takiego?
– Kojarzysz tę plotkarę, która siedzi przy kasie w sklepie? Tę z wysoko
upiętymi włosami i wiszącymi kolczykami? Powiedziała mi, że wpadłeś tam w
zeszłym tygodniu, rozmieniłeś pięć dolarów na drobne i poszedłeś do automatu
na ganku. Podobno rozmawiałeś z kimś parę minut, a kiedy skończyłeś,
wyglądałeś tak, jakbyś miał ochotę kogoś zamordować. Wsiadłeś do wozu,
odjechałeś i nawet nie zapłaciłeś za zakupy.
Odkręcił pokrywkę jednego ze słoików i podsunął go Raleyowi, który
R
ostrożnie powąchał zawartość, potrząsnął głową i oddał ofiarodawcy.
– Pytam więc, do kogo dzwoniłeś – powtórzył Delno i pociągnął spory
łyk ze słoika.
Kiedy Raley skończył mówić, na dworze już świtało, a Delno osuszył oba
L
słoiki. Raley był absolutnie wyczerpany – emocjonalnie, umysłowo i fizycznie.
T
Miał za sobą bolesne, lecz niewątpliwie terapeutyczne oczyszczenie. Przekłuł
kilka ropiejących wrzodów, które nie pozwalały mu normalnie żyć.
Ponieważ nie miał już nic więcej do powiedzenia, w milczeniu patrzył na
starego człowieka, który słuchał go przez ostatnich kilka godzin, ani słowem
nie komentując jego zwierzeń. Na pomarszczonej, pooranej bruzdami twarzy
malował się wyraz ogromnego smutku. Oczy Delna były nagie i szczere po raz
pierwszy w historii ich znajomości i Raley zdał sobie sprawę, że zagląda w
duszę człowieka, który przeżył niewyobrażalnie bolesne chwile. Można było
odnieść wrażenie, że Delno Pickens pozbierał wszystkie istniejące na świecie
cierpienia, smutki i niesprawiedliwości, i zawarł je w tym jednym
beznadziejnym spojrzeniu.
14
Strona 16
Wreszcie stary westchnął, wyciągnął rękę i poklepał Raleya po kolanie w
rzadkim dla niego geście, wyrażającym potrzebę fizycznego kontaktu z drugim
człowiekiem.
– Idź, umyj się pod pachami, bo przez ten smród zaraz wyrzygam całe
morze doskonałej wódeczki – odezwał się. – Zrobię ci śniadanie...
Nigdy nie wracali do tego, co Raley powiedział Delnowi. Tamta długa
noc równie dobrze mogłaby po prostu nie mieć miejsca, jednak Raley nie
zdołał zapomnieć smutku, z jakim wtedy patrzył na niego stary. A tego ranka,
kiedy uniósł głowę znad kubka z kawą i spojrzał na Raleya, jego twarz
R
naznaczona była tym samym wyrazem wielkiego przygnębienia.
– Co się stało? – Serce Raleya drgnęło boleśnie, przez głowę natychmiast
przemknęła mu myśl o jakiejś katastrofie.
L
Pełen pasażerów boeing 747, który wbił się w górskie zbocze... Zamach
na prezydenta... Atak terrorystyczny na miarę tego z jedenastego września...
T
– Nie zrób tylko czegoś głupiego, dobra? – rzekł Delno.
– Co się stało?
Mamrocząc ponure przewidywania, że „nic dobrego na pewno z tego nie
wyniknie", Delno krótkim ruchem głowy wskazał stary jak świat odbiornik
telewizyjny.
Raley podszedł bliżej, podkręcił dźwięk i zabrał się do trudnej pracy, jaką
było poprawianie anteny w celu uzyskania choćby minimalnie lepszego
obrazu.
Ekran dalej śnieżył, a wydobywający się z głośnika dźwięk składał się
głównie z trzasków, ale już po paru chwilach Raley zrozumiał, co takiego
Delno bał mu się przekazać.
Jay Burgess pożegnał się z życiem.
15
Strona 17
Rozdział 2
– Nie wierzą mi, prawda?
Britt skierowała to pytanie do obcego człowieka, którego zatrudniła jako
adwokata. Minęły już ponad dwadzieścia cztery godziny od chwili, gdy
odkryła, że Jay zmarł w łóżku tuż obok niej, nadal jednak nie traciła nadziei, że
wszystko to jest koszmarnym snem, z którego wkrótce się obudzi.
Niestety, rzeczywistość pozostała rzeczywistością.
Zaraz po jej rozpaczliwym telefonie w domu Jaya pojawiła się załoga
R
karetki pogotowia oraz dwóch oficerów policji. Po nich przyjechał lekarz
medycyny sądowej z dwoma detektywami, którzy przedstawili się jako Clark i
Javier. Pytania zadawali jej w salonie Jaya, w tym czasie w sypialni
L
pracownicy pogotowia badali i przygotowywali zwłoki do przewiezienia do
kostnicy. Potem Britt pojechała z policjantami na główny komisariat, aby tam
T
podpisać formalne oświadczenie. Myślała, że na tym sprawa się zakończy i że
tylko będzie musiała jeszcze poradzić sobie jakoś ze smutkiem po odejściu
Jaya, ale rano Clark zadzwonił do niej do domu. Przeprosił, że pozwala sobie
ją niepokoić, robi to wyłącznie dlatego, że on i Javier chcieliby wyjaśnić kilka
szczegółów, i w tym celu proszą, by jeszcze raz przyjechała na komisariat.
Prośba została wypowiedziana przyjaznym, uprzejmym tonem, lecz
zaniepokoiła Britt na tyle, że postanowiła zwrócić się o pomoc do adwokata.
Jej dotychczasowe kontakty z prawnikami ograniczały się do spraw
podatkowych, transakcji zakupu nieruchomości, kontraktów oraz kwestii
związanych z majątkiem po rodzicach. Mocno wątpiła, czy doradcy zajmujący
się takimi sprawami kiedykolwiek przekroczyli próg policyjnego komisariatu.
16
Strona 18
Ponieważ wolała zatrudnić kogoś sprawdzonego, zatelefonowała do
dyrektora kanału telewizyjnego, w którym pracowała.
Naturalnie głównym tematem wszystkich wiadomości poprzedniego
wieczoru była niespodziewana śmierć Jaya Burgessa. Koledzy Britt starali się
zachować dyskrecję i nie ujawniać jej udziału w sprawie, ale niezależnie od ich
zabiegów wiadomość wzbudziła prawdziwą sensację – najpopularniejsza
reporterka telewizyjna Britt Shelley sama stała się tematem wstrząsających
doniesień.
Szef Britt potraktował jej sytuację ze współczuciem i zrozumieniem.
R
– Co za okropne przeżycie, moja droga!
– Tak... I to jeszcze nie koniec, dlatego ośmieliłam się zadzwonić na twój
domowy numer.
– Oczywiście, zrobię wszystko, żeby ci pomóc – oświadczył. Britt
L
poprosiła, aby polecił jej jakiegoś adwokata.
T
– Od prawa kryminalnego?
Pośpiesznie zapewniła go, że stara się tylko zachować ostrożność,
rozmowa na komisariacie (świadomie nie użyła określenia „przesłuchanie") to
czysta formalność.
– Niemniej uważam, że będzie lepiej, jeśli skorzystam z porady
specjalisty – zakończyła.
Szef stacji zgodził się z jej punktem widzenia i obiecał, że zaraz
zadzwoni, gdzie trzeba.
Kiedy zdyszany Bill Alexander zjawił się na komisariacie, przeprosił
Britt za dziesięciominutowe spóźnienie.
– Utknąłem w korku – wyjaśnił.
17
Strona 19
Miała nadzieję, że będzie to ktoś o dominującej, charyzmatycznej
osobowości, dlatego z trudem ukryła rozczarowanie, jakie wzbudził w niej
widok niskiego, bynajmniej nie imponującego Billa Alexandra, który wręczył
jej swoją wizytówkę i przedstawił się zaledwie parę sekund przed spotkaniem z
dwoma policjantami.
Clark i Javier natomiast, jakby prawem kontrastu, uosabiali wszystkie
standardowe cechy typowych policyjnych twardzieli.
Poprzedniego dnia, kiedy przyjechali do domu Jaya i zdali sobie sprawę,
że rozmawiają z tą Britt Shelley z Wiadomości z Channel Seven, byli nieco
R
onieśmieleni i poruszeni, co czasem zdarza się ludziom, którzy spotykają
gwiazdę telewizji wśród normalnych, przeciętnych śmiertelników. Przeprosili,
że muszą ją na chwilę zatrzymać i zadać kilka pytań po tak traumatycznym
L
przeżyciu, ale wykonywany zawód zobowiązuje ich do szczegółowego
zbadania wszystkich okoliczności nieszczęśliwego zdarzenia. Britt starała się
T
odpowiadać najlepiej i najdokładniej, jak umiała, i odniosła wrażenie, że jej
zeznania całkowicie usatysfakcjonowały policjantów.
Jednak tego ranka ton zadawanych przez nich pytań uległ zmianie, lekko,
lecz zauważalnie. Nie sprawiali już wrażenia poruszonych spotkaniem z
gwiazdą i zachowywali się bardziej bezceremonialnie.
Britt usiłowała współpracować z detektywami, ponieważ doskonale
wiedziała, że niechęć do współdziałania ze stróżami prawa uznawana jest
zwykle za sygnał winy, przynajmniej na pewnym poziomie. Cała wina, do
jakiej się poczuwała, polegała na tym, że poszła do łóżka z mężczyzną, który
przypadkiem umarł we śnie, co oczywiście stało się pożywką dla wulgarnych
żartów na temat sprawności seksualnej jej i Jaya.
„Odszedł w wielkim stylu". Porozumiewawcze mrugnięcie.
18
Strona 20
„Założę się, że umarł z uśmiechem na ustach". Porozumiewawcze
mrugnięcie.
„Doszedł i odszedł w tym samym momencie". Porozumiewawcze
mrugnięcie.
Jeżeli policjanci polowali na szczegóły związane z seksem, nie mieli
szczęścia. Britt pamiętała tylko, jak obudziła się i znalazła martwego Jaya, nie
potrafiła natomiast przypomnieć sobie, co wcześniej wydarzyło się w łóżku, w
którym najwyraźniej spędzili obok siebie jakąś część nocy. Problem polegał
jednak na tym, że nawet po godzinie rozmowy nie udało jej się przekonać
detektywów, że mówi prawdę, a w każdym razie takie odnosiła wrażenie.
R
Parę chwil wcześniej zaproponowali krótką przerwę, zostawiając ją samą
ze świeżo zatrudnionym prawnikiem, co dało jej możliwość nie tylko trochę go
L
poznać, ale także, i to było znacznie ważniejsze, poinformować go o
dotychczasowym przebiegu śledztwa.
T
– Nie wierzą mi, prawda? – powtórzyła, ponieważ za pierwszym razem
adwokat nie odpowiedział na jej pytanie.
Teraz uśmiechnął się niewyraźnie.
– Nie wydaje mi się, aby rzeczywiście tak to wyglądało. – Jego głos
brzmiał tak, jakby ze wszystkich sił starał się uspokoić nerwowego kota. – Po
prostu są dokładni i dociekliwi, a to rzecz najzupełniej normalna w sytuacji,
gdy ktoś umiera w niezwykłych okolicznościach.
– Jay Burgess był śmiertelnie chory, miał raka!
–Tak, ale...
– Dużo wypił. Pewnie nie powinien był łączyć alkoholu z silnymi lekami,
jakie zażywał.
– Niewątpliwie.
19