3266

Szczegóły
Tytuł 3266
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3266 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3266 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3266 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

OBCY PRZEBUDZENIE A. C. Crispin WERSJA ELEKTRONICZNA v.1.0.b Dedykujemy t� ksi��ke Sigourney Weaver. Dzi�kujemy za stworzenie prawdziwie kobiecej bohaterki utworu akcji i przygody, z kt�r� wszystkie mo�emy si� uto�samia�. B�d� co b�d� pierwszym bohaterem by�a kobieta. C. Crispin OBCY PRZEBUDZENIE Prze�o�y� Robert P. Lipski Dilmun Warszawa 1998 Tytu� orygina�u ALIEN: RESURRECTION Redaktor Marek S. Nowowiejski For the Polish edition Copyrights (c) 1998 Dilmun Copyrights (c) 1997 by Twentieth Century-Fox Film Corporation This edition published by arrangment with Warner Books, INC., New York, New York, U.S.A. All rights reserved Nowelization by A. C. Crispin Based on the motion picture written by Joss Whedon ISBN 83-86572-03-05 Ksi��k� wydano we wsp�pracy z wydawnictwem MAG. Dystrybucja: DILMUN sp. z o. o., Warszawa, tel 0-601 755 128 Sk�ad: RHD s.c. Wroc�aw, tel. 0-601 706071 Druk: DELTA s.c., Wroc�aw. Tel 0-602 702 720 PROLOG To obcy! Vincent Distephano drgn�� mimo woli i odskoczy�. Jak do cholery to co� zdo�a�o dosta� si� tutaj, do rufowej kapsu�y dowodzenia? Znieruchomia�, wpatruj�c si� ze zdumieniem w dziwaczn� istot�. Jej oczy wydawa�y si� olbrzymie, nieproporcjonalne w por�wnaniu z reszt� wyd�u�onej, zniekszta�conej g�owy. W�skie, eliptyczne t�cz�wki zdawa�y si� zakrzywia� wok� �renic - widomy znak pozaziemskiego, obcego pochodzenia Stw�r zamruga�, jego przezroczyste powieki poruszy�y si� tak gwa�townie, �e Vinnie nie by� w stanie stwierdzi�, czy mrugni�cie zacz�o si� u g�ry, u do�u, czy mo�e nawet po bokach. Prawd� m�wi�c powieki by�y w ruchu kompletnie niewidoczne. Obcy zamruga� raz jeszcze, szybko dwa razy, trzy razy, poczym odwr�ci� g�ow�. Czy zdawa� sobie spraw� z jego obecno�ci? O cholera! Szcz�ki stwora rozchyli�y si� gro�nie, pomi�dzy cienkimi wargami rozci�gn�y si� grube nitki �liny, �ciekaj�cej wolno po niebezpiecznie ostrych, spiczastych k�ach. Tyle ich by�o! Wargi zwar�y si� ponownie, z gwa�townym, ale cichym warkotem i stw�r ruszy� wolno do przodu. Vinnie zmusi� si� do pozostania w bezruchu, podczas gdy szcz�ki stwora otworzy�y si� wolno i zamkn�y, ociekaj�c g�st�, lepk� �lin�. Je�eli jeden z tych stwor�w dosta� si� tu, na d�, pomy�la�, to mo�e ich by� wi�cej. Mo�e nawet ca�y cholerny r�j. Sk�d one si� w og�le wzi�y? Jak dosta�y si� na pok�ad? Jakie to ma znaczenie? Ten stw�r by� z nim tu i teraz, i tylko to si� liczy�o. Obcy podszed� bli�ej i zatrzyma� si�, jego ruchy by�y szybkie, owadzie, ogon ko�ysa� si� jak sensor. Czy stw�r go w og�le widzia�? Czy wiedzia� o jego obecno�ci, w kapsule dowodzenia? Czy wielkie oczy by�y funkcjonalnymi narz�dami wzroku, czy mo�e istoty tego gatunku wyczuwa�y po�ywienie oraz swoje ofiary dzi�ki �wiat�u b�d� wra�eniom niedost�pnym cz�owiekowi? A mo�e mia�y bardziej wyczulone receptory ruchu i w�chu ani�eli wzrok? Cudaczna, wyd�u�ona g�owa obcego przekr�ca�a si� z boku na bok, jakby istota usi�owa�a zbada� ca�e otoczenie. Mn�stwo mrugaj�cych �wiate�ek i wielobarwne ekrany konsoli dowodzenia z pewno�ci� j� rozprasza�y. Mo�e ruch konsoli sprawi, �e nie wyczuje Vinni'ego. Szczerze na to liczy�. Prze�kn�� �lin�. I w�a�nie wtedy zamigota� jeden z ekran�w obserwacyjnych, obrazy zmienia�y si� tak szybko, �e obcy z zainteresowaniem odwr�ci� g�ow�. Na jednym z ekran�w ukaza�o si� nagle zapieraj�ce dech w piersiach zbli�enie Plutona, nad kt�rego powierzchni� unosi� si� statek; jeden z ma�ych gejzer�w znajduj�cych si� na planecie rzygn�� w przestrze� strug� p�ynnego azotu. Jasno�� lodowych pasm Plutona, mimo �e upstrzonych tu i �wdzie ciemnoczerwonymi plamami, stanowi�a uderzaj�cy kontrast z czerni� kosmosu. Stw�r pokr�ci� g�ow� z boku na bok, obserwuj�c aktywno�� planety. Moc gejzeru osi�gn�a apogeum, bezg�o�ny s�up p�ynnego azotu podni�s� si� na maksymaln� wysoko��. Obraz na ekranie nabra� ostro�ci, nast�pi�o jeszcze wi�ksze zbli�enie. W odpowiedzi obcy zupe�nie odwr�ci� si� od Vinnie'ego i b�yskawicznie, jak paj�k, pomkn�� w stron� ekranu. Teraz! Szybko! P�ki nie patrzy! Rusz si�! Vinnie, dobrze wyszkolony �o�nierz, kt�remu wpojono umiej�tno�� natychmiastowego reagowania w nag�ych sytuacjach, wyrzuci� r�k� do przodu, jego palec wskazuj�cy wyprostowa� si�, wypr�y� i... Pac! Mam ci�, sukinsynu! Uni�s� r�k�, ogl�daj�c rozgniecione szcz�tki obcego owada przylepione do czubka palca wskazuj�cego. Ciekawe, co to by�o za cholerstwo. Pokr�ci� g�ow� zdegustowany. Genera� Perez w�ciek�by si�, gdyby si� dowiedzia�, �e w nieskalanych, czystych a� do przesady wn�trzach jego statku Auriga znalaz� si� jaki� obcy robal. I to gdzie! W rufowej kapsule dowodzenia! Czy by� tylko jeden taki owad, czy mo�e szwenda�o si� tu ich wi�cej? Wystarcz� tylko dwa, �eby pojawi� si� tysi�c. Do licha, czasami, w przypadku niekt�rych obcych gatunk�w wystarczy� tylko jeden. Wci�� przygl�daj�c si� rozgniecionemu insektowi, m�ody �o�nierz dopi� mleczny koktajl razem z grudkami na dnie. Stary w�ciek�by si� r�wnie mocno, gdyby wiedzia�, �e podjadasz na s�u�bie, ch�opie. Vinnie u�miechn�� si�. Taaa, genera� Perez by� s�u�bist�, ale Vinnie sp�ni� si� na �niadanie i wiedzia�, �e nie wytrzyma do obiadu, je�eli nie we�mie czego� na z�b. Siedzenie w kapsule dowodzenia by�o chyba najnudniejsz� rzecz� na ca�ym statku. Gorsze mog�o by� tylko siedzenie w kapsule z pustym �o��dkiem. Zgni�t� mi�kki kubek i w�o�y� do kieszeni, po czym wyj�� s�omk� i szturchn�� ni� resztki owada. Wci�� widzia� t� wyd�u�on� g�ow� i ma�e acz gro�nie wygl�daj�ce z�by. B�e! Ale� ty brzydki. No wi�c jak dosta�e� si� na pok�ad? Pewno razem z kt�rym� z "nieoficjalnych" �adunk�w genera�a z jakiej� zabitej deskami pogranicznej kolonii. Nie �ebym mia� albo chcia� to wiedzie�! Skoro jeste� �o�nierzem pracuj�cym w �ci�le tajnej bazie orbituj�cej wok� �rodka grawitacji Plutona i Charona - w tej pieprzonej czarnej dziurze - masz si� o nic nie pyta� i nic nie m�wi�. Jedyne czego nauczy� si� Vinnie podczas rocznej, zdaj�cej si� nie mie� ko�ca s�u�by na pok�adzie Aurigi, to �e przydzia� do �ci�le tajnej bazy mo�e okaza� si� najbardziej nudnym, przekl�tym do�wiadczeniem podczas s�u�by wojskowej. Nic tu si� nie dzia�o, absolutnie nic! Nigdy. A to za spraw� genera�a Pereza stale urz�dzaj�cego jakie� inspekcje i wymagaj�cego aby wszystko b�yszcza�o i by�o dopi�te na ostatni guzik. Ka�dy element wyposa�enia musia� by� doskona�y, nowiutki, wypolerowany i musia� dzia�a� z idealn� precyzj�. Nie wydarzy�a si� ani jedna awaria, kt�ra mog�aby zabi� nud�. C�, za trzy miesi�ce Vinnie'ego ju� tu nie b�dzie. A je�li zako�czy udanie sw�j pobyt w �ci�le tajnej bazie, b�dzie m�g� przebiera� w propozycjach. Na pewno wybior� sobie co� z wi�kszym biglem. Jakie� miejsce gdzie nie b�dzie si� zdycha� z nud�w. Mo�e plac�wk� na Rigielu. Tam bywa gor�co. To miejsce dla prawdziwych facet�w. Nie jak to nudne zadupie tutaj. Raz jeszcze przyjrza� si� insektowi, rozdzielaj�c szcz�tki ko�cem s�omki. Fakt, �e Auriga przegrywa�a wojn� z owadami, by� przynajmniej absurdalnie �mieszny. Vinnie nie by� przyzwyczajony do ogl�dania w kosmosie owad�w. Naturalnie wojsko przywyk�o ju�, �e wsz�dzie dok�d si� udawa�o, zabiera�o ze sob� robactwo i przer�ne gryzonie, pocz�wszy od szczur�w i pche� w �adowniach i pomieszczeniach do przechowywania prowiantu na pok�adach starych, drewnianych okr�t�w, poprzez przewiezienie w skrzyniach z �ywno�ci�, broni� i towarami na wyspy po�udniowego Pacyfiku br�zowego w�a drzewnego, co by�o przyczyn� zag�ady ca�ych gatunk�w ptak�w w wieku dwudziestym, po niemal zgubn� w skutkach inwazj� karaluch�w z rzekomo sterylnych, zamykanych pr�niowo pojemnik�w z �ywno�ci�, kt�re dostarczono do pierwszej marsja�skiej kolonii we wczesnym okresie podboju kosmosu. Na szcz�cie warunki panuj�ce w wi�kszo�ci �adowni towarowych zdecydowanie nie sprzyja�y ma�ym szkodnikom, tote� w dzisiejszych czasach problem ten by� niewielki. Ale z Aurig� by�o inaczej. Wzi�wszy pod uwag� komary, kt�re uciek�y z laboratorium po jednym z pierwszych eksperyment�w i pojawi�y si� odt�d w najdziwniejszych miejscach, paj�ki, kt�re pokaza�y si� bezpo�rednio po otrzymaniu przez Pereza jednej z jego "nieoficjalnych" przesy�ek i od czasu do czasu obcego insekta jak ten, kt�rego przed chwil� rozgni�t� na miazg�, ten ogromny statek kosmiczny wydawa� si� jednym wielkim azylem dla wszelkiego rodzaju szkodnik�w, insekt�w i robactwa. Zupe�nie jakby ni�sze formy �ycia upar�y si�, aby udowodni� genera�owi Perezowi, �e niezale�nie od tego jak wielk� jest w armii szyszk� i jak wa�ne s� �ci�le tajne operacje, kt�re nadzorowa� tu, na obrze�ach Uk�adu S�onecznego, mimo wszystko wci�� nie jest w stanie kontrolowa� Matki Natury. Vinnie u�miechn�� si�. Zbieraj�c wci�� jeszcze ociekaj�ce posok� i �lin� resztki owada do plastykowej s�omki, Vinnie zastanawia� si�, czy powinien donie�� o tej "obserwacji". Takie by�y zasady genera�a. Obecno�� nieproszonych go�ci na pok�adzie jego nieskazitelnie czystego, doskona�ego statku doprowadza�a Starego do szale�stwa. Zawsze pragn��, �eby owady chwytano �ywcem w celu "sklasyfikowania", aby mo�na by�o ustali� ich pochodzenie. Vinnie pomy�la� o wi���cej si� z tym papierkowej robocie, dochodzeniu i idiotycznym wr�cz ba�aganie z powodu jakiego� robala. Spojrza� na koniec s�omki. Pieprzy� to! Kieruj�c s�omk� w stron� nienagannie czystego iluminatora kapsu�y dowodzenia, dmuchn�� z ca�ej si�y, wystrzeliwuj�c z rurki resztki owada. Trafi� prosto w iluminator. Szcz�tki insekta rozbryzn�y si� po przezroczystej powierzchni, przywieraj�c do niej jak owad na szybie terenowego �migacza. Vinnie roze�mia� si�. I to w�a�nie, synu, jest gwo�dziem tej nie ko�cz�cej si� zmiany. Przeni�s� wzrok na konsol� dowodzenia i ekrany. Wsz�dzie panowa� spok�j i cisza. Nuda, �e mo�na zdechn��. Usta�a nawet erupcja gejzeru. �o�nierz westchn��, podrapa� si� po ogolonej niemal na �yso g�owie i stara� si� nie patrze� na zegar odmierzaj�cy sekundy dziel�ce go od ko�ca zmiany. Mo�e pojawi si� jaki� nowy robal, kt�ry pozwoli mu zabi� nud�. Prawd� m�wi�c nie m�g� si� ju� doczeka�. 1. Doktor Mason Wren szed� dziarsko korytarzami o neutralnych barwach w stron� g��wnego laboratorium. Genera� Perez wezwa� go w �rodku �niadania na specjaln� odpraw� i stracone na owo spotkanie dwadzie�cia trzy minuty kompletnie zniweczy� ca�y plan dnia naukowca. Na szcz�cie Wren m�g� liczy� na swoj� ekip�, kt�ra by�a zawsze punktualna i z pewno�ci� rozpocz�a wszystkie poranne programy, sprawdzi�a rezultaty prac nocnej zmiany i b�dzie gotowa przekaza� mu dane o obecnej fazie przebiegu eksperymentu. Maszerowa� szybko, sprawdzaj�c z przyzwyczajenia pager, kt�ry nosi� na piersi. �adnych wiadomo�ci. Ojciec - lub raczej sztuczny m�ski g�os ogromnej, wyspecjalizowanej sieci komputerowej, kt�ra kontrolowa�a system podtrzymywania �ycia, funkcje badawcze i ca�� reszt� najwa�niejszych urz�dze� gigantycznej Aurigi - poinformowa�by go, gdyby nadesz�y jakie� wiadomo�ci. Brak wie�ci to dobre wie�ci. Kiedy Perez go wezwa�, Wren spodziewa� si� k�opot�w, problem�w z nowym projektem, ale nie oto chodzi�o. Stary chcia� po prostu pozna� pewne robocze szczeg�y i nie w�tpi�, �e szef ekipy naukowc�w b�dzie dysponowa� najbardziej rzetelnymi informacjami. Min�y dwa tygodnie bez nag�ych wezwa� w �rodku nocy do laboratorium i Wren by� zadowolony z szybkich post�p�w, do jakich ostatnio dosz�o. Mo�e w ko�cu wyszli na prost�. Szczup�y, �ysiej�cy naukowiec typowym dla siebie energicznym krokiem podszed� do drzwi, prawie nie zauwa�aj�c po bokach dw�ch trzymaj�cych stra� �o�nierzy pod broni�. Byli dla� jak powietrze, stanowili element wystroju wn�trz, jak meble czy nity w drzwiach pneumatycznych. Zdawa� sobie spraw�, �e �o�nierze zmieniaj� si� co cztery godziny, ale dla Wrena wszyscy wygl�dali jednakowo, mieli kwadratowe szcz�ki, oczy patrz�ce gdzie� w dal, oliwkowej barwy pancerze bojowe i solidnie wygl�daj�ce karabiny; zawsze byli czujni, zawsze gotowi. Czarni, biali, br�zowi, m�czy�ni, kobiety - w oczach Wrena wszyscy wydawali si� identyczni. Byli �o�nierzami. Zupakami. Piechociarzami. On i jego personel byli za� lekarzami. Naukowcami. Pocz�wszy od najni�szego rang� technika a� po niego samego, ca�y personel badawczy s�u�y� wy�szym celom - szerzeniu wiedzy, rozwojowi ludzko�ci, poprawieniu warunk�w bytowych ludzi. �o�nierze istnieli po to, by zapewni� jemu i jego zespo�owi warunki bezpiecze�stwa niezb�dne do osi�gni�cia zamierzonego celu. Wszyscy oni byli wojskowymi, ale w poj�ciu Wrena granica wa�no�ci obu grup by�a a� nadto wyra�na. Drzwi g��wnego laboratorium otworzy�y si� przed nim bezg�o�nie. Kiedy min�� dw�ch �o�nierzy, z pewnym rozbawieniem, niejako na marginesie zwr�ci� uwag�, �e nie tylko wygl�dali identycznie, ale i �uli gum� w tym samym rytmie. Jak roboty. Nie, nie jak roboty. Roboty by�y sporymi indywidualistami... kiedy jeszcze istnia�y. Drzwi zamkn�y si� za nim r�wnie bezg�o�nie, jak si� otworzy�y, a �o�nierze natychmiast poszli w zapomnienie. Tak jak si� tego spodziewa�, by� tu ca�y jego zesp�, wszyscy wykonuj�cy swoje obowi�zki, poch�oni�ci prac� w s�u�bie nauki. To laboratorium by�o do tego idealnym miejscem. Ka�dy element wyposa�enia by� najwy�szej jako�ci, ka�dy program, ka�dy cz�onek zespo�u najlepszym z najlepszych. Wyniki �wiadczy�y o ich warto�ci. Wren podszed� do pierwszego stanowiska, spogl�daj�c na niezliczone ekrany wmontowane w konsol� g��wn�. Zlustrowa� szybko zmieniaj�ce si� wzory danych, rejestruj�c w my�lach zauwa�one oznaki post�pu. Spojrza� w bok, na doktor Carlyn Williamson, a ta u�miechn�a si� do niego. - Wci�� mamy fundusze, doktorze Wren - rzek�a, wyra�nie zadowolona. Odpowiedzia� z u�miechem. - Niez�y spos�b na rozpocz�cie nowego dnia, Carlyn. Przeszed� do drugiego stanowiska i skini�ciem g�owy pozdrowi� znajduj�cych si� tam doktor�w - Matta Kinlocha, Yoshiego Watanabe, Briana Claussa, Dana Sprague'a oraz ich wychowank�, Trish Fontaine. Kinley pokaza� mu dwa uniesione w g�r� kciuki, co mia�o oznacza�, �e seria test�w, kt�re rozpocz�li ubieg�ej nocy, zako�czy�a si� pomy�lnie. Wren odpowiedzia� tym samym gestem i poszed� dalej. W my�lach mimowolnie odnotowa� podobie�stwo w ubiorze jego i zespo�u - wszyscy mieli na sobie kombinezony lub wojskowe panterki, a na nich nieskazitelnie bia�e lekarskie kitle. Zastanawia� si�, czy Perez ma takie same problemy z rozr�nieniem jego ludzi, jak on, Wren, z rozr�nieniem �o�nierzy genera�a. Kiedy Wren zako�czy� obch�d i stwierdzi�, �e wszystko post�puje zgodnie z planem, co w jego mniemaniu wydawa�o si� niemal zbyt pi�kne, �eby mog�o by� prawdziwe. Podszed� w ko�cu do inkubatora. Doktor Gediman, m�ody, ciemnow�osy, gorliwy wsp�pracownik czeka� na niego z takim przej�ciem, �e Wren prawie spodziewa� si�, i� tamten zacznie lada moment przest�powa� z nogi na nog�. W gruncie rzeczy wcale mu si� nie dziwi�. Wszystko co ujrza� dzi� rano, �wiadczy�o, �e realizacja plan�w post�puje nadspodziewanie dobrze. Jednak po tylu pora�kach, kt�rych dot�d do�wiadczyli, Wren nie spieszy� si� z okazywaniem zadowolenia. Wci�� mog�o im si� nie uda�. S�abych punkt�w by�o zbyt wiele. - Czeka�e� na mnie - rzek� do wsp�pracownika.- Doceniam to. Gediman skin�� g�ow�. - Mia�em co robi�. Czy jeste� got�w, �eby j� wreszcie zobaczy�? Wren stara� si� nie okazywa� niezadowolenia. Nie podoba�o mu si�, �e Gediman objawia sk�onno�ci do personalizacji okazu. Nie uznawa� tego za przejaw profesjonalizmu. Jednak�e Gediman by� tak dobrym pracownikiem, tak tw�rczym i oddanym eksperymentowi, �e Wren postanowi� to przemilcze�. - Naturalnie - odpar� - obejrzyjmy nasz okaz. Gediman wystuka� w�a�ciw� sekwencj� na konsoli, po czym obaj m�czy�ni przez chwil� obserwowali strumie� danych, pojawiaj�cych si� na niewielkim ekranie nad inkubatorem. Wysoki metalowy walec wyregulowa� swoj� temperatur�, kiedy lodowate opary zosta�y usuni�te. Powoli mechaniczna zewn�trzna metalowa pow�oka obr�ci�a si� i podnios�a w g�r�, a� pod sufit, gdzie znieruchomia�a. Metalowa obudowa otworzy�a si� automatycznie, ukazuj�c znajduj�c� si� pod ni� mniejsz� komor� kriogeniczn�, mierz�c� oko�o metra d�ugo�ci i p� metra �rednicy. Wren przyjrza� si� danym. Informacje o rozci�g�o�ci i post�pach inkubacji, komponentach chemicznego czynnika wzrostu elektrycznej stymulacji kom�rek i tak dalej, przesuwa�y si� na ekranie, stale uzupe�niane o naj�wie�sze dane. - Oto i ona! - rzek� p�g�osem Gediman. S�ysz�c ten ton, Wren odwr�ci� si� ku niemu. Oczy Gedimana by�y rozszerzone, wyraz twarzy pe�en nadziei, jak u ojca, kt�ry po raz pierwszy widzi swego potomka. Wren ucieszy� si�. Pod wieloma wzgl�dami to rzeczywi�cie by�o dziecko Gedimana. Wren, Gediman, Kinloch, Clauss, Williamson, wszyscy pracownicy laboratorium byli rodzicami okazu i Wren nak�ania� ich, by czuli si� jego w�a�cicielami. Ten rodzaj dumy posiadacza zach�ca� do wi�kszego wysi�ku, bardziej tw�rczego my�lenia, oddania sprawie, kt�rego nie s� w stanie zrekompensowa� �adne pieni�dze. Wren musia� si� u�miechn��. - Sp�jrz na jej twarz! - rzek� Gediman z wci�� t� sam� dum�, przesycon� niepokojem. Wren patrzy�, podczas gdy okaz wyp�yn�� spod pow�oki nieprzejrzystego �elu, kt�ra go otacza�a, �ywi�a i zmusza�a do dalszego rozwoju. Pocz�tkowo wydawa� si� nie ukszta�towan� szar� bry��. Skulony w klasycznej pozycji p�odowej - ju� sam ten fakt jest cudem w�r�d osi�gni�� naukowych - podp�yn�� bli�ej �eby Wren m�g� ujrze� to, co Gediman dostrzeg� wcze�niej. To by�a buzia dziecka, �licznej, ludzkiej dziewczynki i Wren poczu�, �e tak jak Gedimana ogarnia go nieprzeparte podniecenie. Rysy twarzy rozwin�y si� na tyle, �e by�y rozpoznawalne, nie tylko jako rysy istoty ludzkiej, ale jako jednostki. Osoby. Wok� idealnie ukszta�towanej g��wki unosi�y si� p�ynnie kosmyki delikatnych, cienkich br�zowych w�osk�w, nadaj�c okazowi eterycznego wygl�du, niczym u ba�niowej Ma�ej Syrenki. Wren zamruga�, otrz�saj�c si� z zamy�lenia. Wprawnym okiem zlustrowa� mas� r�norakich przewod�w, kabli i czujnik�w rejestruj�cych, przymocowanych do cia�a okazu. Wszystkie by�y na swoim miejscu, realizuj�c wyznaczone zadania, �ywi�c okaz, stymuluj�c go i nak�aniaj�c do szybszego rozwoju, ani�eli przewidywa�a dla� natura. Wren, nawiasem m�wi�c, nie mia� cierpliwo�ci do natury - z uwagi na jej powolno��, sk�onno�� do omy�ek i niespodzianek. A on nie lubi� niespodzianek. Jego zadaniem by�o przewidywa� posuni�cia natury i kszta�towa� je, dostosowuj�c do w�asnych potrzeb. Mog�o si� wydawa�, �e w ko�cu tego dokona�. U�miechn�� si�, jego palce niemal pieszczotliwie musn�y �cianki inkubatora. - Jest pi�kna, nieprawda�? - spyta� p�g�osem Gediman. Wren otworzy� usta, zamkn�� je i tylko pokiwa� g�ow�. Z ca�� pewno�ci� rozwija si� du�o lepiej, ni� o�mielali�my si� przypuszcza�. Kiedy okaz odp�yn�� od szyby, przez chwil� wydawa�o mu si�, �e widzi, jak pod powiekami przesuwaj� si� rozwijaj�ce si� ga�ki oczne. Zastanawia� si�, czy obiekt potrafi� odczuwa� r�nic� mi�dzy �wiat�em i mrokiem. Zastanawia� si�, czy w og�le odczuwa cokolwiek. Nagle zrobi�o si� jasno; cofn�a si� odruchowo. W �wietle jeste� widoczna. W �wietle trudniej si� ukry�. Zwin�a si� w k��bek. Ciep�a wilgo� wko�o m�wi�a jej, �e jest bezpieczna, ale �wiat�o obudzi�o w niej strach. W jej o�ywaj�cej �wiadomo�ci pojawi�y si� i znika�y chaotyczne senne obrazy - wizje. Zimny komfort kriogenicznego snu. Potrzeba chronienia w�asnego potomstwa. Si�a i obecno�� innych, takich jak ona. Pot�ga jej gniewu. Ciep�o i bezpiecze�stwo parnej wyl�garni. Obrazy by�y bezsensowne i racjonalne zarazem. Rozpoznawa�a je na poziomie g��bokiej pod�wiadomo�ci, nie by�y czym�, czego mo�na si� nauczy�. One by�y cz�ci� niej. Cz�ci� tego, kim by�a i czym by�a. A teraz stanowi�y cz�� tego, czym si� stawa�a. P�ywa�a w galaretowatym, przyjemnym ciepe�ku, usi�uj�c ukry� si� przed �wiat�em i odg�osami. Mrucz�ce odleg�e d�wi�ki rozlega�y si� poza ni� i w jej wn�trzu. Pojawia�y si� i znika�y - d�wi�ki nie znacz�ce nic i oznaczaj�ce wszystko. Zn�w us�ysza�a te d�wi�ki wewn�trz, jeden by� znacznie silniejszy od innych. Zawsze go s�ucha�a. I tak bardzo stara�a si� go zapami�ta�. Us�ysza�a szept... "Mamusia zawsze m�wi�a, �e tak naprawd� potwor�w wcale nie ma. Ale przecie� one istniej�." Gdyby tylko wiedzia�a, co to znaczy. Mo�e, kiedy�... Przez chwil� Wren pozwoli� sobie na odrobin� nadziei i chwil� marzenia. Wybieg� my�lami w przysz�o��. W gazetach pojawi� si� artyku�y. Publikacje. Ksi��ki. Nagrody. A to zaledwie pocz�tek. P��d p�ywa�, obracaj�c si� wewn�trz wype�nionego �elem inkubatora, a Wren musia� przyzna�, �e Gediman mia� racj�. By� pi�kny. Doskona�y okaz... W�a�nie odwr�ci� si� do niego plecami i wygi�ty w �uk kr�gos�up uderzy� w szyb�. I wtedy Wren dostrzeg� co�, czego wcze�niej nie by�o. - Zauwa�y�e� to? - zwr�ci� si� rzeczowo do Gedimana, zachowuj�c niewzruszony ton g�osu. - Co...? - wykrztusi� Gediman, po czym przyjrza� si� bacznie plecom okazu. - O, tutaj. - Wren wskaza� cztery wyrostki po obu stronach kr�gos�upa. - Sp�jrz na te naro�le. Cztery. Dok�adnie tam, gdzie powinny si� znajdowa� rogi grzbietowe. Gediman na ich widok zmarszczy� brwi. - S�dzisz, �e to oznaka, i� pojawi� si� kolejne deformacje? Wren pokr�ci� g�ow�. - B�dziemy je starannie obserwowa�. Mog� by� pierwsz� oznak� uszkodzenia embrionu. - Nie! - westchn�� ci�ko Gediman. - Nie martwmy si� zawczasu. Je�li b�dziemy mieli szcz�cie, oka�e si�, i� to tylko szcz�tkowe naro�le. Je�eli tak, b�dzie mo�na je usun��. Gediman wydawa� si� zmartwiony, jego wcze�niejsza rado�� prys�a. Wren poklepa� go po plecach. - Ten okaz bije na g�ow� wszystkie, kt�re wyhodowali�my dotychczas. Zaczynam wierzy�, �e teraz si� uda. Ty te� powiniene� pozwoli� sobie na odrobin� nadziei wzgl�dem niego. Jego wsp�pracownik u�miechn�� si� raz jeszcze. - Dotarli�my do obecnego etapu i jak dot�d radzi sobie ca�kiem nie�le. Mam nadziej�, �e si� nie mylisz, doktorze. Ja r�wnie�, pomy�la� Wren obserwuj�c okaz. Mia� nadziej�, �e natura nie zadrwi z niego kolejny raz. Miesi�c p�niej Wren i Gediman ponownie stan�li przed inkubatorem. Ten pojemnik by� du�o wi�kszy od pierwszego, mierzy� prawie trzy metry d�ugo�ci i metr w obwodzie. Okaz wielko�ci dziecka, kt�ry p�ywa� w pierwszym walcu niczym korek, wyr�s� i rozkwit� do tego stopnia, �e niemal w ca�o�ci wype�nia� obecny pojemnik. W laboratorium panowa�a atmosfera radosnego oczekiwania. Wren mimo woli dostrzega�, �e jego pracownicy cz�sto zbli�ali si� do inkubatora, ot tak, aby zajrze� do �rodka, zdumieni i poruszeni tym, czego byli �wiadkami. Tak wiele z czego� tak niewielkiego. Stare pr�bki krwi, fragmenty tkanek ze szpiku kostnego, �ledziony i p�ynu m�zgowo-rdzeniowego. Rozproszone, rozbite DNA. Zainfekowane kom�rki. I oto co z tych marnych resztek powsta�o. Odwr�ci� si�. Si�gaj�ce ramion, kr�cone br�zowe w�osy falowa�y wok� jego twarzy, od czasu do czasu przes�aniaj�c jego atrakcyjne, rozpoznawalne ludzkie rysy. D�o� zacisn�a si� w pi�� i rozlu�ni�a. Oczy pod zamkni�tymi powiekami przesuwa�y si� z boku na bok. �ni? Jakie sny mo�e mie� to co�? Czyje sny? Wren spojrza� na odczyty inkubatora. Pierwszy ekran ukazywa� EKG okazu, rytm serca by� regularny, sinusoidalna arytmia w normie. Dobrze bardzo dobrze. Odwr�ci� si� w stron� drugiego ekranu. Podczas gdy pierwszy by� oznaczony specjaln� plakietk� potwierdzaj�c�, i� przedstawia odczyty doros�ego �e�skiego okazu, a sam napis, drukowanymi literami, brzmia� �YWICIEL, pod drugim ekranem widnia�a plakietka z napisem OBIEKT. Rytm tego serca by� szybszy ni� u �ywiciela, wychylenia wykresu wr�cz anormalne. Mimo to by�o r�wnie silne jak u �ywiciela. By�o zdrowe. Wren u�miechn�� si�. Jeszcze raz spojrza� na twarz okazu - �ywiciela. By�a pos�pna. Gdyby mia� bardziej romantyczn� natur�, jak Gediman, pomy�la�by, �e okaz wydaje si� nieszcz�liwy. Czyje masz sny? Swoje w�asne? A mo�e twojego symbionta? Jak�e chcia�bym to wiedzie�... Doktor Jonathan Gediman nie m�g� uwierzy� swemu szcz�ciu. Doktor Wren pozwoli� mu na prowadzenie operacji. Stoj�c w ch�odnym, sterylnym pomieszczeniu, w sterylnym kombinezonie, umyty i gotowy, manipulowa� przy chirurgicznym wzierniku i w ko�cu ustawi� go we w�a�ciwej pozycji. Tu� przy nim sta� r�wnie jak on gotowy, ubrany, wyczekuj�cy i niespokojny doktor Wren. By� z nimi r�wnie� doktor Dan Sprague. Dan pogratulowa� im, kiedy Wren og�osi� nowin�, a jego szczere �yczenia przeprowadzenia udanej operacji z�agodzi�y nieco trawi�ce Gedimana niepokoje. No, w ka�dym razie niekt�re z nich. Wziernik by� nieskalibrowany i Gediman dotkn�� przyrz�d�w kontrolnych. Urz�dzenie pozwoli mu automatycznie, w zale�no�ci od potrzeb regulowa� skal� widzenia, od niewielkich powi�ksze� a� do zbli�e� mikroskopowych, dzi�ki czemu mia� mo�liwo�� obserwacji tkanek z poziomu kom�rkowego. Zaczerpn�wszy g��boko tchu usi�owa� uspokoi� rozko�atane nerwy. Niemal podskoczy�, kiedy Sprague nachyli� si� ku niemu i steryln� gaz� otar� mu pot z czo�a. - Spokojnie, stary - doci�� mu Dan. - Pocisz si� jak mysz. Gediman pokiwa� g�ow�, my�l�c r�wnocze�nie: Myszy si� nie poc�. Zamruga� i skoncentrowa� si�. Gdyby tylko Wren nie sta� tak blisko. Nawet bez wziernika Wren by� w stanie wypatrzy� najdrobniejsze uchybienie, najmniejsz� nawet omy�k�. Sprague zreszt� te�. Wyluzuj, Gediman, powiedzia� sam do siebie. To nie twoja pierwsza operacja! To prosty zabieg. Robi�e� podobne tysi�c razy. Tak, ale nie tutaj. Nie na tym okazie. Nie na Ripley. Wren u�ywa� okre�lenia "okaz", ale Gediman przesta� my�le� o niej w ten spos�b, kiedy by�a jeszcze mikroskopijnym zbitkiem o�miu idealnie ukszta�towanych kom�rek. Odwr�ci� g�ow� i pozwoli� sobie spojrze� na ni�. Naprawd�. Bo za grub�, przezroczyst� przegrod� zamkni�tego pomieszczenia operacyjnego, oddzielaj�cego j� od zespo�u lekarzy, ona oddycha�a w normalnym, regularnym rytmie, pogr��ona w anestozjologicznym u�pieniu. Wygl�da�a na rozlu�nion�, gdy tak le�a�a na stole operacyjnym - jej oczy nie porusza�y si�, silna szcz�ka jakby troch� zwiotcza�a, wargi rozchyli�y si� nieco. Gdyby nie liczne cewniki i przewody przy��czone do jej cia�a pod przezroczystym, przypominaj�cym ca�un przykryciem chirurgicznym, wygl�da�aby jak Kr�lewna �nie�ka czekaj�ca na poca�unek ksi�cia. Gediman obliza� wargi. Wygl�da normalnie. Ot wysoka, atrakcyjna m�oda kobieta. Nawet oblepiaj�cy jej cia�o owodniowy �el i siny odcie� sk�ry nie s� w stanie tego zmieni�. By� z niej tak bardzo dumny. Tak wiele przesz�a i tak wiele ju� osi�gn�a. To b�dzie jej wielka chwila - je�eli on nie spieprzy wszystkiego. Podszed� do panelu kontrolnego, wsuwaj�c po �okcie przyobleczone w r�kawice r�ce do instrumentu chirurgicznego. Wren i Sprague obserwowali go z obu stron. Wok� zamkni�tej sali chirurgicznej za ochronnymi szybami zebra�a si� reszta zespo�u. Tutaj znajdowa�o si� ukoronowanie ich �mudnych wysi�k�w. Wsun�� palce do czu�ego, przypominaj�cego r�kawice urz�dzenia steruj�cego, poczu�, jak zamyka si� ono wok� jego d�oni i przedramienia, po czym delikatnie nimi porusza�, aby uzyska� pe�ny kontakt. Ostro�nie uruchomi� sterowanie, patrz�c jak mechaniczne ramiona w komorze chirurgicznej o�ywaj� w odpowiedzi. - Jestem gotowy - rzuci� spogl�daj�c na odczyty. Wszystko wygl�da�o dobrze. Aktywno�� m�zgu. Oddech. Rytm serca. Przesun�� laserow� pi�� na wysoko�� mostka. - Pami�taj - wyszepta� mu Wren wprost do ucha - r�b to powoli, krok po kroku. Jestem tu� obok. - W ten spos�b chcia� doda� Gedimanowi otuchy, lecz efekt okaza� si� odwrotny. Gediman uruchomi� laser wiod�c go w linii prostej, aby naci�cie prowadzi�o ku do�owi. Od po�owy wysoko�ci mostka do punktu powy�ej wzg�rka �onowego. Spojrza� na odczyty Ripley. Nie znajdowa�a si� w g��bokiej narkozie i chcia� mie� pewno��, �e niczego nie poczuje. - Mam to - rzek� p�g�osem Sprague, ponownie ocieraj�c mu czo�o. Do zada� Dana nale�a�a kontrola anestetyczna operowanej. Gediman ufa� mu, ale... Pierwsze naci�cie zosta�o wykonane. Manipuluj�c zrobotyzowanymi klamrami, przymocowa� je do brzeg�w rozci�cia, aby rozsun�� na boki warstwy tkanek. Potem zn�w w��czy� laser, by dokona� starannego ci�cia pomi�dzy mi�niami powi�zi, dok�adnie wzd�u� Linia alba. Teraz kolej na otrzewn�. Posz�o g�adko. Krwawienie by�o minimalne, promie� lasera natychmiastowo kauteryzowa� ran�. Naci�cie wygl�da�o dobrze. - Wy�mienicie - szepn�� Wren. - �wietnie, teraz ustaw pojemnik na miejscu. Ostro�nie... B�d� got�w z p�ynem owodniowym... Gediman wyprzedzi� go. Da� ju� znak, aby dostarczono ma�y inkubator z p�ynem owodniowym. Patrzy�, jak pojemnik automatycznie przesuwa si� i nieruchomieje obok rozci�gni�tego sztywno cia�a Ripley, obok jej bioder i �eber. Chirurg poczu�, �e napi�cie w pomieszczeniu zacz�o narasta� z chwil�, gdy niewielki inkubator bezg�o�nie j� przesuwa� si� ku swemu przeznaczeniu, stan��, a potem jego pokrywa unios�a si� powoli. - �wietnie - powiedzia� Wren. - Doskonale. Jeste�my gotowi. Gediman zagryz� warg�. Jego prawa d�o� zacisn�a si� w r�kawicy kontrolnej. W odpowiedzi na ten gest specjalnie wy�cie�any mechaniczny chwytak przesun�� si� na wyznaczon� pozycj� i ostro�nie, w�owym ruchem wsun�� w miejsce naci�cia, znikaj�c w ciele Ripley. Gediman odwr�ci� si� w stron� ekran�w odczytu, by obserwowa� drog� chwytaka wewn�trz cia�a pacjentki. Manipulowa� chwytakiem ostro�nie i z wpraw�. Kropelka potu sp�yn�a mu po czole, �ciekaj�c ku wizjerowi, ale Sprague by� na miejscu, ocieraj�c je gaz�, usi�uj�c zapanowa� nad silnym poceniem si� chirurga, kt�ry mimo ch�odu panuj�cego wewn�trz pomieszczenia by� mokry jak mysz. Obserwowa� chwytak i przekazywane przez biosensory barwne obrazy wn�trza pacjentki. U�miechn�� si�. - Jest - mrukn�� zachwycony. Nagroda. Cel ich wyt�onej pracy. Delikatnie zacisn�� chwytak, a Wren zgo�a niepotrzebnie wyszepta�: - Ostro�nie! Ostro�nie! - Mam j� - zamrucza� Gediman, powoli wysuwaj�c chwytak z cia�a Ripley. Kiedy chwytak wyszed� z klatki piersiowej Ripley, wzrok wszystkich skupi� si� na otworze. W specjalnie wy�cie�anych szczypcach chwytaka znajdowa�a si� niewielka okrwawiona istotka podobna do embriona, kt�rej wygl�d zniekszta�ca�y warstewki krwi i tkanki ��cznej jej matki. - Odczyty s� dobre - zwr�ci� si� do niego Wren, lustruj�c bioskan paso�yta. - Te tak�e - potakn�� Dan maj�c na my�li Ripley. Gediman praktycznie nie zdawa� sobie sprawy, �e reszta za�ogi zbli�y�a si� do szyby, pragn�c lepiej si� przyjrze�. Nikt si� nie odezwa�. Wzrok wszystkich skupiony by� na tym niewielkim istnieniu... - Przecinam po��czenia - oznajmi� Gediman. - Do dzie�a - ponagli� Wren. Chirurg przysun�� do stworka urz�dzenia maj�ce przeci�� i przy�ec sze�� przypominaj�cych p�powiny przewod�w ��cz�cych larw� z �ywicielk�. Pos�ugiwa� si� przecinakami szybko, wprawnie i zdecydowanie... Cztery, pi��, sze��! Larwa by�a wolna. Stw�r nagle drgn�� i rozwin�� si� na ca�� d�ugo��, jakby oddzielenie od matki by�o dla� znakiem, �e ju� pora rozpocz�� niezale�ne, w�asne �ycie. Pora oddycha�. Pora zacz�� rosn��. Pora zacz�� si� rozrasta�. Larwa skr�ca�a ca�e cia�o, wij�c si� w u�cisku chwytaka, zacz�a wymachiwa� ogonem, a w ko�cu otworzy�a male�kie szcz�ki w bezg�o�nym krzyku. - Do licha! - zakl�� Sprague na widok zaciekle szamocz�cego si� paso�yta. - Ostro�nie! rozkaza� rzeczowo Wren. - Nie wypu�� jej. W�� do pojemnika. Gediman ledwie dostrzegalnie pokiwa� g�ow�. Wiedzia�, �e istota nie ma prawa mu si� wyrwa�, mimo i� wi�a si�, walczy�a i skr�ca�a w u�cisku chwytaka. Umie�ci� j� w zbiorniku owodniowym i wypu�ci� dopiero wtedy, gdy pokrywa by�a prawie opuszczona. Uwolni� larw� i b�yskawicznym ruchem usun�� chwytak, pozostawiaj�c ma�� istot� zamkni�t� w szczelnie zapiecz�towanym inkubatorze. - Wspaniale! - wykrzykn�� Wren. - �wietna robota, Gediman. - �cisn�� mu rami� w ge�cie podzi�ki. Chirurg wypu�ci� d�ugo wstrzymywany oddech, a Sprague ponownie otar� mu spocone czo�o. Gediman poczu�, �e zaczyna si� rozlu�nia� i dopiero teraz zda� sobie spraw�, jak bardzo by� spi�ty przez ca�y czas operacji. - Dziekuje, doktorze Wren. Wszyscy patrzyli, jak niewielki inkubator, z ma�� istotk� w�ciekle szamocz�c� si� w �rodku, opuszcza sal� chirurgiczn� w ten sam spos�b, jak zosta� tu sprowadzony. Kinloch i Fontaine b�d� towarzyszy� mu w drodze do pomieszczenia rozrostowego i monitorowa�, dop�ki nie minie niebezpiecze�stwo. Gediman spojrza� na pomost obserwacyjny i ujrza� pozosta�ych cz�onk�w zespo�u; u�miechali si� do niego, a Kinloch wznosi� w g�r� oba kciuki. U�miechn�� si� do nich w odpowiedzi. I w ko�cu ponownie przeni�s� wzrok na Ripley. Zdejmuj�c wizjer z wahaniem spojrza� na Wrena. - No i co? - Wskaza� na wci�� �pi�c� w swym pomieszczeniu Ripley. - Z �ywicielem? - zapyta� Wren, nawet na ni� nie patrz�c. Gediman zerkn�� na odczyty. - EKG w normie. Wszystko z ni� w porz�dku. Przerwa�, jakby u�wiadomi� sobie, �e b�aga o lito�� dla Ripley. Wren i tak uwa�a�, �e jego stosunek do tego okazu jest zgo�a nieprofesjonalny. Musia� uwa�a� na to, co m�wi; Wren nie podj�� ostatecznej decyzji co do jej losu. Gediman czeka� w napi�ciu. Wren zlustrowa� ekrany, po czym przez chwil� przygl�da� si� Ripley. W ko�cy mrukn��: - Zaszyj j�. Gediman o ma�o nie zawo�a� g�o�no "dzi�kuj�!". Wiedzia�, �e Wren jako szef ekipy naukowej jest w�adny wyda� decyzj� o jej zniszczeniu. Nie wiedzie� czemu Gediman czu�, �e nie potrafi�by si� z tym pogodzi�. Taka strata! Zw�aszcza po tym, jak wiele dokonali i ile trudu ich to kosztowa�o. - Dan - Wren zwr�ci� si� do swego asystenta - podejd� tu, dobrze? Wydaje mi si�, �e Gediman ma ju� do�� ekscytuj�cych wydarze� jak na jeden dzie�. Gediman u�miechn�� si� i skin�� na Dana. - Jasne - potakn�� Sprague. - Z przyjemno�ci�. Gediman jeszcze raz, automatycznie, spojrza� na odczyty. Anestezja, respiracja, rytm serca, wszystko wygl�da�o doskonale. Pozwoli�, by Wren odsun�� go na bok. - �wietnie - rzek� Gediman pe�nym ekscytacji g�osem. - Posz�o wy�mienicie, jak z reszt� mo�na si� by�o spodziewa�. - Du�o lepiej, doktorze - powiedzia� z szacunkiem Wren. - Du�o, du�o lepiej. Co� kaza�o si� jej obudzi�. Zignorowa�a ten impuls. Kiedy si� obudzi, sny stan� si� rzeczywisto�ci�. Kiedy si� obudzi zn�w b�dzie istnie�, a przecie� w nieistnieniu zawiera� si� spok�j. �a�owa�a, �e b�ogo�� ju� wkr�tce mo�e dobiegn�� ko�ca. Co� kaza�o si� jej obudzi�. Stawi�a temu op�r. Powoli zarejestrowa�a s�abe, niewyra�ne odczucie czego� poza ni�. Co� si� z ni� dzia�o. Co� jej odbierano. Co�, co chcia�a, �eby zabrano? Nie mog�a sobie przypomnie�. Mimo zimna, mimo jasno�ci otworzy�a oczy. Widzia�a wszystko, co rozgrywa�o si� wok� niej, widzia�a to doskonale, ale tego nie pojmowa�a. Dziwna metalowo-plastykowa aparatura porusza�a si� wok� niej energicznie, zamykaj�c ran� ziej�c� w jej klatce piersiowej, podczas gdy inne urz�dzenie zbli�y�o si�, by zasklepi� ran�. Rozpozna�a to odczucie, b�l, zbyt s�aby jednak, �eby nie mog�a go zignorowa�. Rozgl�da�a si� woko�o, a� zebra�a potrzebne jej informacje. A potem zrozumia�a. Ono znikn�o. Zabrali je. Jej m�ode. Jaka� jej cz�� odczu�a niewyobra�aln� ulg�, inna cz�� zapa�a�a z w�ciek�o�ci. Balansowa�a pomi�dzy tymi odczuciami, nie rozumia�a do ko�ca �adnego z nich, do�wiadczaj�c hu�tawki emocjonalnej, gdy tak le�a�a w bezruchu, patrz�c na chirurgiczne ramiona. Dwa z tych mechanicznych ramion, skonstatowa�a, by�y w jaki� spos�b po��czone fizycznie z jedn� z istot patrz�cych przez dziwn�, przezroczyst� skorup�, wewn�trz kt�rej by�a uwi�ziona. Istoty otacza�y j�, patrzy�y na ni� s�dz�c zapewne, �e jest bezbronna. Ramiona porusza�y si� i ko�ysa�y wykonuj�c swoj� prac�, realizuj�c zadania, kt�rych nie pragn�a, o kt�re nie prosi�a ani kt�rych nie pojmowa�a. Obserwowa�a istot� manipuluj�c� ramionami, kt�ra z tak� uwag� si� jej przygl�da�a. Nie odczuwaj�c gniewu ani ulgi si�gn�a b�yskawicznie i chwyci�a przedrami� istoty ukrywaj�cej si� przed ni� za przezroczyst� skorup� jaja. Z pewn� doz� zaciekawienia, u�ywaj�c tylko cz�ci swej si�y, przekr�ci�a je ot tak, by przekona� si�, co si� stanie. To okaza�o si� ca�kiem interesuj�ce. Istota natychmiast przesta�a j� krzywdzi�. To dobrze. Przekr�ci�a jeszcze bardziej i rozleg� si� dziwny trzask, a potem poczu�a, jak cz�� istoty znajduj�ca si� wewn�trz zaczyna si� poddawa� i p�ka. Jeszcze ciekawsza by�a reakcja istot zgromadzonych na zewn�trz przezroczystej skorupy. Ta po��czona z ramieniem j�a dziko wymachiwa� woln� r�k� i t�uc ni� w pow�ok� jaja; jej usta otworzy�y si� szeroko, jakby mia�a zamiar j� ugry��. Zabawne. Zastanawia�a si�, czy to wydawa�o jakie� d�wi�ki. Dziwna skorupa jaja, w kt�rym le�a�a, nie przepuszcza�a �adnych d�wi�k�w z zewn�trz - s�ysza�a tylko w�asny oddech. Zamruga�a i zn�w przekr�ci�a rami�. Kolejne gwa�towne ruchy. Coraz wi�cej istot biega�o wok� tej, kt�r� pochwyci�a. Pr�bowa�y j� odci�gn��, szarpa�y, otwieraj�c i zamykaj�c swe ma�e, nieefektywne usta, wymachuj�c ramionami. To by�o takie podniecaj�ce. Jedna z istot odepchn�a inne na bok i spojrza�a na ni�, le��c� wewn�trz jaja. Zmierzy�a j� dzikim wzrokiem; ma�e oczy istoty rozszerzy�y si� do granic mo�liwo�ci. Istota zacz�a uderza� w urz�dzenia po swojej stronie skorupy, manipuluj�c czym�, czego ona nie widzia�a. Nagle poczu�a, �e jej powieki staj� si� ci�kie. Bardzo tego �a�owa�a. Nie chcia�a zasn��. Chcia�a poobserwowa� te istoty i je�eli to mo�liwe, nauczy� si� od nich czego�. Co wi�cej, chcia�a wydosta� si� st�d... Ale sen zmorzy� j�, zanim zd��y�a naprawd� si� tym przej��... W ci�gu kilku sekund nastroje w sali operacyjnej zmieni�y si� z radosnych w minorowe. Zapanowa� chaos. Wren s�ysza� upiorny trzask i zgrzyt mia�d�onych ko�ci r�ki Dana Sprague'a z odleg�o�ci dziesi�ciu st�p, gdzie obaj z Gedimanem stali dyskutuj�c o obcym embrionie. Krzyki Dana dotar�y do najdalszych zak�tk�w stacji. W sterylnym pomieszczeniu zjawili si� wszyscy znajduj�cy si� w pobli�u cz�onkowie zespo�u, �o�nierze i obserwatorzy, rado�nie �ami�c wszystkie surowe prawa obowi�zuj�cego ich protoko�u, kt�rego mieli bezwzgl�dnie przestrzega�. I �aden z nich nie by� w stanie uwolni� Sprague'a z uchwytu �ywicielki. To by�o co� bezprecedensowego. Nieoczekiwanego. Ekscytuj�cego! Wren przesun�� si� bli�ej szyby, aby m�c przyjrze� si� �ywicielowi i ofierze oraz przej�� kontrol� nad sytuacj�. Wszyscy wykrzykiwali sprzeczne rozkazy, podczas gdy Dan wci�� krzycza� na ca�e gard�o... ...A ona le�a�a, przykryta tak jak dotychczas, z na wp� zamkni�t� ran� klatki piersiowej i twarz� beznami�tn� jak u sfinksa, podczas gdy z rozmys�em skr�ca�a jedn� r�k� metalowe rami�. Wren rzuci� si� do urz�dze� kontrolnych i gor�czkowo manipulowa� przy nich, radykalnie wzmacniaj�c dawk� �rodka usypiaj�cego. Gediman by� tu� przy nim, zaniepokojony o los swej ulubienicy. - Niech jej pan nie zabija, doktorze Wren, prosz� jej nie zabija�! �ywicielka leniwie zamruga�a powiekami, ale wci�� nie puszcza�a doktora Sprague'a. Jej oczy poruszy�y si�, zdawa�y wpatrywa� si� we Wrena. Patrzy�a wprost na niego, w g��b niego, przeszywa�a go wzrokiem na wskro�. Ciarki przesz�y mu po plecach. A potem powieki �ywicielki opad�y powoli; w kilka sekund p�niej jej u�cisk zel�a�. Clauss i Watanabe w ci�gu kilku sekund umie�cili Dana na noszach, z wpraw� badaj�c jego pogruchotane rami�. W kilku miejscach ostre kawa�ki ko�ci przebi�y sk�r� i materia� sterylnego kombinezonu. Rami� by�o tak zmasakrowane, �e d�o� skierowana by�a w zupe�nie inn� stron�, ni� powinna. Z ramienia Dana bucha�a krew, zachlapuj�c kombinezon i sp�ywaj�c na pod�og�. W sterylnym pokoju, pomalowanym na bij�cy w oczy bia�y kolor i neutralne odcienie, czerwie� krwi by�a tym bardziej ra��ca. Przynajmniej by� sterylny, pomy�la� z typowo lekarskim podej�ciem Wren. Powinni�my unikn�� infekcji mimo pojawienia si� tu tych wszystkich ludzi. Z zadowoleniem stwierdzi�, �e Watanabe przej�� opiek� nad rannym. Zanim tutaj dotar�, by� ortoped�. M�ody lekarz oderwa� wzrok od wij�cego si� z b�lu pacjenta. - Doktorze Wren, chcia�bym przenie�� Dana do sali operacyjnej C i natychmiast przygotowa� do zabiegu. - R�b swoje, Yoshi - zgodzi� si� Wren. - Brian i Carlyn mog� ci asystowa�. Potrzebujesz jeszcze kogo�? - Nie. Powinni mi wystarczy� - zapewni� Watanabe, po czym da� znak �o�nierzom, by wynie�li nosze z sali. Za nimi z pomieszczenia wyszli r�wnie� wszyscy inni z wyj�tkiem Gedimana. Gediman powr�ci� do urz�dze� kontrolnych, wprawnie pomimo panuj�cego wok� chaosu zasklepiaj�c ran� na klatce piersiowej �ywicielki. Wren musia� go za to pochwali�. Gediman wydawa� si� jednak poruszony. Wren zastanawia� si�, czy wstrz�saj�cy atak �ywiciela nie okaza� si� dla� widowiskiem ponad si�y. - Nic ci nie jest? - zapyta� Wren. W sali zn�w zapanowa�y cisza i spok�j sterylnej atmosfery. O dramacie, jaki si� tu wydarzy�, mog�y �wiadczy� jedynie �lady krwi na pod�odze. Gediman zdecydowanie pokiwa� g�ow�. Doko�czy� "zszywanie" i wycofa� instrumenty. �ywicielka spa�a spokojnie, a sala chinugiczna sta�a si� na powr�t �ci�le strze�onym pomieszczeniem pooperacyjnym. - Czuj� si� �wietnie - rzek� z naciskiem Gediman pomimo lekkiego dr�enia g�osu. - I... jestem panu wdzi�czny, doktorze. Doceniam to, co pan zrobi�... a raczej czego pan nie zrobi�, �e nie podda� jej pan eutanazji. Wydaje mi si�, i� by� to tylko nieszcz�liwy wypadek... Wren skupi� ca�� swoj� uwag� na osobie protegowanego. - Gediman, w tym, co si� sta�o, nie ma nic nieszcz�liwego. Dan wydobrzeje. A my wiemy o naszym �ywicielu co�, czego dot�d nie uwzgl�dnili�my... Co�, czego nie mogli�my przewidzie�. W gruncie rzeczy dobrze si� sta�o, �e si� tak sta�o. U�miechn�� si� do Gedimana �wiadom, �e ujawnia swe podniecenie wywo�ane niespodziewanym rozwojem wypadk�w i patrzy�, jak jego pomocnik z wolna dochodzi do wniosku, �e stosunek Wrena do �ywicielki diametralnie si� odmieni�. Gediman u�wiadomi� sobie, i� Wren nie traktuje ju� �ywicielki jako ci�aru, lecz jako atut. Gediman d�ugo argumentowa� przeciwko eksterminacji okazu, ale Wrena interesowa�y jedynie informacje, kt�re m�g� uzyska� od trupa podczas sekcji. Teraz natomiast Wren sta� si� jego sojusznikiem, co zadecydowa�o o ostatecznym losie �ywicielki. Gediman odetchn�� z ulg� i u�miechn�� si� do Wrena. - Wkr�tce b�dziemy wiedzie� wi�cej - oznajmi� Wren - zar�wno o �ywicielach jak i o obiekcie. To powinny by� dla nas obu nader interesuj�ce dni, nieprawda�, Gediman? Jego asystent u�miechn�� si�. - O tak, doktorze. Zapowiadaj� si� doprawdy bardzo ciekawie. 2. Kuli�a si� w mroku, usi�uj�c sta� si� jak najmniejsza i bada�a jednocze�nie otoczenie. Przynajmniej by�a ju� na tyle �wiadoma, �e mog�a tego dokona�. O�wietlenie by�o minimalne, lecz tym si� nie przejmowa�a. Widzia�a wszystko, co jej by�o potrzebne. Miejsce, w kt�rym si� znajdowa�a, by�o dostatecznie du�e, by mog�a w nim stan��, przeci�gn�� si�, a nawet pochodzi� w k�ko, ale nie zrobi�a �adnej z tych rzeczy. I nie zrobi, p�ki nie dowie si� czego� wi�cej. Oddycha�a powoli, cicho, zwini�ta w k��bek. Zbiera�a informacje i rozmy�la�a. W pomieszczeniu pr�cz niej nie by�o nikogo. Nie by�o tu wody, ubra�, mebli, niczego co mog�aby wykorzysta�, �eby zrobi� krzywd� sobie lub innym. Przykryta by�a cienkim bia�ym prze�cierad�em, pozosta�o�ci� z sali operacyjnej. W suficie nad jej pomieszczeniem widnia� ma�y �wietlik i nagle przesun�� si� przeze� mroczny cie�, a ona mimowolnie znieruchomia�a. Nie porusza�a si�, nawet nie oddycha�a, koncentruj�c si� na osobie rzucaj�cej cie�. Po chwili ujrza�a buty, ale pojawi�y si� przy �wietliku tylko na moment. A wi�c by�a obserwowana. Dobrze wiedzie�. Wiele minut potem, kiedy upewni�a si�, �e obute stopy nie powr�c�, zacz�a oszacowywa� sytuacj�, w jakiej si� znajdowa�a. Umys� wci�� mia�a lekko przy�miony po d�ugim �nie i �rodkach nasennych otrzymywanych na sali operacyjnej. Operacja. Dlaczego mia�am operacj�? Czy by�am chora? Odegna�a od siebie te my�li. Przyprawia�y j� o konsternacj�. Zaczeka i spr�buje si� czego� dowiedzie�. Sw�dzia�a j� twarz. Dotkn�a jej i lekko podrapa�a. Sk�ra, wci�� wilgotna i delikatna, zacz�a schodzi� d�ugimi, cienkimi p�atami. Sk�ra pod nimi by�a bardziej sucha i twardsza. Zacz�a drapa� si� delikatnie, zdzieraj�c przy tym d�ugie pasma �liskiej sk�ry, kt�re wyrzuca�a. To by�o przyjemne. R�wnocze�nie natrafi�a na blizn� biegn�c� przez ca�� d�ugo�� klatki piersiowej. Powiod�a palcami po g�adkiej, doskona�ej kresce. By�a wra�liwa, ale nie za bardzo. Unosz�c prze�cierad�o przyjrza�a si� ranie. Troch� j� to zaniepokoi�o, cho� nie potrafi�a powiedzie� dlaczego. Gdy wodzi�a palcem po �ladzie na piersi, nagle, nie wiedzie� czemu, zainteresowa�a si� w�asn� d�oni� i wysun�a j� spod prze�cierad�a. W tej d�oni by�o co� dziwnego, co� nieznanego, nietypowego. Przyjrza�a si� smuk�ym delikatnym (pi�ciu!) palcom, a� w ko�cu jej wzrok zatrzyma� si� na paznokciach. By�y d�ugie, silne, wyj�tkowo ostre. Wygl�da�y dziwnie, ale to by�y przecie� jej paznokcie. Mimo to czu�a si� tak, jakby nigdy ich wcze�niej nie widzia�a. Jakby do niej nie nale�a�y. Zaniepokojona, nie wiedzie� czemu w�o�y�a jeden z nich do ust i zacz�a �u�, usi�uj�c go skr�ci� lub odgry��. Okaza� si� za twardy, przynajmniej dla jej z�b�w. Kiedy przygryza�a paznokie�, dostrzeg�a po wewn�trznej stronie przedramienia, przy �okciu, jak�� ciemn� plam�. Natychmiast zapomnia�a o paznokciach i wyci�gn�a r�k�, aby przyjrze� si� temu czemu� uwa�niej. Na jej sk�rze widnia� jaki� znak. Wyt�y�a pami��. To numer. Numer osiem. Dotkn�a go, po czym cofn�a d�o�. Co to mog�o oznacza�? Instynkt podpowiada� jej, �e nie by�o to jej imi�, a numer by� za kr�tki jak na kod identyfikacyjny. Numer osiem. Kiedy tak na� patrzy�a, usi�uj�c zrozumie� jego znaczenie, us�ysza�a ciche brz�czenie. Ma�y lataj�cy �ywy obiekt, kt�ry zacz�� nagle kr��y� nad jej g�ow�, na chwil� przyku� jej uwag�. Przygl�da�a mu si� zafascynowana. Wtem obiekt zni�y� lot i przysiad� na jej przedramieniu, tu� obok tatua�u. Obserwowa�a go cierpliwie, z zaciekawieniem. Co to by�o? Co mog�o zrobi�? Ostro�nie unios�a r�k�, aby m�c si� lepiej przyjrze�. Male�ki organizm mia� d�ugie drobne odn�a, delikatne skrzyde�ka i d�ug� ssawk�. I wtedy sobie przypomnia�a. Komar! Nieomal si� u�miechn�a; wspomnienie by�o takie wyraziste. To owad. Komar. Patrzy�a, jak niczym tancerz balansuje na jej ramieniu. Powoli zag��bi� ssawk� w ciele jej ramienia, czyni�c to tak delikatnie, �e nic nie poczu�a. To co si� dzia�o, zdumia�o j�; patrzy�a z pos�pn� fascynacj� ma�ego dziecka. Owad zacz�� ssa�. Moja krew! On pije moj� krew! W jej umy�le odnalaz�a si� kolejna informacja dotycz�ca zachowa� tych owad�w, podczas gdy obserwowany organizm syci� si� do woli jej krwi�. I nagle w ci�gu paru sekund owad zacz�� si� zmienia�. Jego nap�cznia�y odw�ok skurczy� si�, przezroczyste skrzyde�ka zacz�y si� zwija�, delikatne odn�a podwin�y si� ku g�rze, jak gdyby organizm topi� si� od wewn�trz. Kilka chwil i pozosta�a ze� tylko wyschni�ta na wi�r czarna skorupka. Pusta, martwa pow�oka. Zamruga�a, zaciekawiona przemian�, ale trwa�o to jedynie kr�tk� chwil�. Dmuchn�wszy na przedrami� pozby�a si� truche�ka owada i natychmiast wyrugowa�a go z pami�ci. Unosz�c wzrok ku �wietlikowi oczekiwa�a na kolejne pojawienie si� obutych st�p. 3. Nazwisko? - zapyta�a p�atniczka sprawdzaj�c list� pasa�er�w. - Purvis - odrzek� automatycznie m�czyzna. - Larry, numer karty identyfikacyjnej dwana�cie, siedem, czterdzie�ci dziewi��. Poda� jej sw�j chip. Przyj�a go, wsun�a do r�cznego czytnika i zaczeka�a, a� na monitorze uka�e si� informacja. U�miechn�a si� i skin�a przyja�nie g�ow�. - To�samo�� potwierdzona. Witamy na pok�adzie, panie Purvis. Niski, szczup�y m�czyzna odpowiedzia� u�miechem. "Panie Purvis". Spodoba�o mu si�. Korporacja Xarem mia�a opini� wyj�tkowo pr�nej organizacji z przysz�o�ci� i jak dot�d wszystko to potwierdza�o. P�atniczka gestem skierowa�a go w stron� statku, aby zaj�� si� stoj�c� za nim kobiet�, tote� niezw�ocznie pomaszerowa� przed siebie, wypatruj�c znak�w prowadz�cych do kom�r kriogenicznych. Statek by� ma�y, przeznaczony wy��cznie do transportu i nawet za�oga, kiedy jednostka znajdzie si� ju� na kursie i opu�ci System S�oneczny, zapadnie w hibernacyjny sen. Purvis nie martwi� si�, czy lot b�dzie przebiega� w komfortowej atmosferze. Zgodnie z informacjami, dzi�ki kt�rym wybra� si� w t� podr�, wszystko czego m�g� pragn��, oczekiwa�o na� w rafinerii niklu na Xaremie. Nazw� korporacji ochrzczono ca�� cholern� planet�. Wcze�niej, zanim rozpocz�to tam prace wydobywcze, by�a to jedynie pozycja na li�cie, jedna z wielu planet, opatrzona stosownym numerem. Kilka miesi�cy drzemki i znajdzie si� na miejscu. Nowa kariera. Nowy pocz�tek. Nie�le jak na faceta w �rednim wieku. Nie b�dzie t�skni� za �yciem, kt�re pozostawia� tu, na Ksi�ycu. Przez dwa lata bez powodzenia usi�owa� u�o�y� stosunki z �on�. Jego dzieci doros�y i odesz�y na swoje, najwy�szy czas, aby zaj�� si� w�asnym �yciem. I nie wygl�da�o na to, �e wst�puje do francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Warunki na Xaremie podobno by�y luksusowe. Wtem ogarn�a go dojmuj�ca t�sknota, uk�ucie samotno�ci. Potrz�sn�� g�ow�. Pora zostawi� to za sob�. Przem�c t