10027
Szczegóły |
Tytuł |
10027 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10027 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10027 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10027 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Zimniak
O tym, kt�ry s�ysza� wo� nenufar�w
Pewnego dnia, kt�ry z�pozoru niczym nie r�ni� si� od innych w�niesko�czonym ich szeregu, Jan zbudzi� si� o�bladym brzasku rze�ki i�wypocz�ty. I�us�ysza� wyra�nie, o�czym s�siedzi rozmawiaj� za �cian� sennymi jeszcze g�osami. Po pierwszym zdziwieniu ogarn�a go z�o��, bo czy naprawd� musz� wydziera� si� w�taki spos�b od samego rana? Ale zdziwienie zn�w wzi�o g�r�, kiedy dobiega�y do� r�wnie� g�osy z�do�u i�z g�rnych pi�ter, nie m�wi�c ju� o�chichotach na mansardzie. Skromna kawalerka Jana wype�ni�a si� szmerem wielu rozm�w, chrapaniem tudzie� porannym brz�kiem fili�anek do kawy. Czu�, a�w�a�ciwie s�ysza� �ycie wszystkich mieszka�c�w budynku o�tej wczesnej godzinie. Co to mo�e, u�diabla, znaczy�? Czy kto� robi mu g�upi kawa�? A�mo�e jaki� szef od badania opinii publicznej pomyli� ko�c�wki, daj�c mu do domu odbiornik zamiast nadajnika? Ale Jan, mimo gwa�townych poszukiwa�, nie znalaz� ani �ladu tego typu instalacji.
Tymczasem sytuacja uleg�a pogorszeniu: W�pokoju, a�raczej pod czaszk� Jana rozbrzmiewa�y �agodne g�osy amator�w �wie�ych bu�eczek, czekaj�cych na otwarcie sklepu za rogiem, a�tak�e pe�ne rubasznej tre�� rozmowy taks�wkarzy na pobliskim postoju. Prawda by�a oczywista, i�wyp�yn�a z�g��bi �wiadomo�ci Jana niby t�usta plama oliwy na powierzchni� wody: s�uch mu si� poprawia�! Niestety, proces �w nie ustawa�.
Nasz bohater okaza� si� nagle hojny - by�by sk�onny scedowa� natychmiast nadwy�k� czu�o�ci swego nazbyt wyostrzonego zmys�u niedos�ysz�cym, g�uchym, nas�uchowcom - komukolwiek, g�owa jego bowiem wype�nia�a si� m�cz�cym szumem. Lecz altruistyczne ci�goty przysz�y w�nieodpowiednim miejscu i�czasie, jak to cz�sto mi�dzy lud�mi bywa, i�pozosta�y niezaspokojone. Sk�d si� to wszystko wzi�o? Wczoraj by� w�drogerii, m�g� wi�c co� pow�cha�. A�mo�e to przez seanse spirytystyczne, w�kt�rych ostatnio uczestniczy�? M�g� go jeszcze B�g wynagrodzi� lub diabe� ukara� (albo odwrotnie) za t� jego wieczna ciekawo�� wszystkiego, co istnieje i�co nie istnieje, zreszt� pow�d zawsze si� znajdzie, je�li dobrze poszuka�. Ale... zaraz! Wczoraj przecie� uderzy� si� o�szafk�, a� gwiazdy zata�czy�y mu na tle brudnej �ciany kuchennej. Szansa le�y w�kuracji wstrz�sowej! Nie zwlekaj�c, Jan zdj�� z�p�ki kilka opas�ych tom�w encyklopedii w�twardej oprawie. Wyrzn�� si� nimi w�ciemi�, a� �wiat pociemnia�, a�rozmowy wok� te� przycich�y. Uff..
Wtem us�ysza�, jak jego ciotka Adelajda m�wi po angielsku. W�a�ciwie nic w�tym dziwnego, wszak ju� dziesi�� lat temu osiad�a w�Montrealu. W... Montrealu!!
Jan przyodzia� si� napr�dce i�pogna� do lekarza. Przed gabinetami laryngologa i�neurologa by�y kolejki, wpad� wi�c do psychiatry.
- Ja... - zaj�kn�� si� - s�ysz� s�siad�w i�innych...
- Wiem - przerwa� mu lekarz przyjacielskim tonem niech si� pan nie martwi. Poradzimy.
- Ale ja ich wszystkich s�ysz�. Ja s�ysz�... o�wiele za du�o!
- Rozumiem. Czopki, prosz�.
- Do uszu?
- Nie. Normalnie, per rectum. Rano i�wieczorem. Zobaczy pan, wszystko b�dzie po pa�skiej my�li!
Jan powl�k� si� do domu i�bezzw�ocznie zaaplikowa� lek. Po chwilowym, lekkim podnieceniu, wywo�anym zapewne czynnikami pozafarmakologicznymi, odczu� muskanie s�abych pr�d�w oplataj�cych delikatn� siatk� ca�e cia�o. Dziwne dr�enie przenikn�o mu cz�onki. Zaraz potem us�ysza� monotonny szum, w�kt�rym wkr�tce rozr�ni� wielo�� szmer�w o�r�nej wysoko�ci d�wi�ku i�rozmaitym nat�eniu, niby odg�os dziesi�tk�w g�rskich strumyk�w pod topniej�cym wiosennym �niegiem. By� to d�wi�k pr�du elektrycznego.
Nagle us�ysza� grzmot, jakby wodospad przynajmniej rozmiar�w Niagary wali� po kuchennej �cianie; to s�siad, dysponuj�cy nowoczesnym sprz�tem domowym, w��czy� kuchenk� elektryczn�.
Jan uciek�. Po prostu wybieg� z�domu tak, jak sta�. Przechadza� si� po parkach, ulicach, muzeach, a�wsz�dzie przestrze� pe�na by�a dziwnych g�os�w, kt�rych pochodzenia w�wi�kszo�ci przypadk�w nie m�g� ustali�. By� jednak absolutnie przekonany, �e s�ysza� basowy krzyk drzew, kt�rym przycinano ga��zie, i� wo� lilii wodnych i�nenufar�w mia�a przyjemny, ciep�y d�wi�k, a�b��kit nieba by� niezno�nie piskliwy, natomiast czerwony blask zachodu s�o�ca stanowi� prawdziwie koj�c� symfoni�.
Jan zm�czy� si� tym wszystkim, lecz obawia� si� powrotu do domu ze wzgl�du na elektrotechniczny sprz�t id�cego z�duchem czasu s�siada. Wst�pi� wi�c do znajomego.
Ten wytrzeszczy� oczy zaraz na pocz�tku nies�ychanej opowie�ci i�przyst�pi� niezw�ocznie do rozczyniania w�dki, co dla niekt�rych stanowi�o wyj�cie z�ka�dej sytuacji. Spirytus miesza� si� z�wod� z�tak przenikliwym �wistem, �e Jan odruchowo zakry� uszy d�o�mi; na nic si� to jednak nie zda�o. Gdy wreszcie przykry odg�os usta�, nap�j by� gotowy. Po pierwszym kieliszku poczu� b�ogie odpr�enie. Z�owrogie, napieraj�ce zewsz�d d�wi�ki jakby cofn�y si� nieco, odp�yn�y. Lecz po powt�rnym przepiciu Jan stwierdzi�, �e jego kumpel... trzeszczy, trzeszczy jak stare krzes�o, na kt�rym bezustannie buja si� niesforny dzieciak. �w d�wi�k to przycicha�, to wzmaga� si� niespodziewanie, i�tak trwa�, ci�g�y i�charakterystyczny. S�siadka z�pierwszego pi�tra, jejmo�� b�d�ca w�a�cicielk� bujnych kszta�t�w i�kilkunastu kanark�w wydawa�a zajad�e terkotanie, natomiast str� z�sutereny, cz�ek o�podejrzanej fizjonomii, szemra� niby brudna woda w�dolnym biegu zanieczyszczonej rzeki. Wszystkie te d�wi�ki by�y nie do pomylenia lub zamiany, a�m�wi�y o�swoich w�a�cicielach znacznie wi�cej ni� kryminalny odcisk palca. Jan z�przestrachem pocz�� ws�uchiwa� si� w�siebie, ale wyczu� tylko bulgotanie. By� g�odny.
Poniewa� kolega nie spieszy� si� z�pocz�stunkiem, uda� si� do naro�nej knajpki. W�czasie kiedy spo�ywa� zup�, bufetowa wydawa�a przenikliwy pisk niby stary i�zu�yty wagon kolejowy, a�siedz�ca nie opodal roz�o�ysta dziewczyna zanosi�a si� nieprzerwanym wewn�trznym chichotem, �ywo przypominaj�cym �miech hieny w�noc bezksi�ycow�. Jan nie sko�czy� posi�ku i�spiesznie oddali� si�. Na ulicy wszystkie dziewczyny spo�r�d tych, kt�re kl�ska�y jak s�owiki, mia�y pewn� siebie asyst�, przeto bli�sze badanie owych dosy� rzadkich fenomen�w okaza�o si� bezcelowe.
Jan w�zasadzie nie by� wierz�cy, lecz gdy zobaczy� ciemn� bry�� ko�cio�a, grzmi�c� dostojn� powag� na tle ciep�ych d�wi�k�w wieczornej zorzy, poczu� nieodpart� ch�� spojrzenia w�g��b w�asnej duszy pod os�on� szacownych mur�w. Wszed�. Niezdarnie rozpocz�� modlitw�, lecz zaraz otoczy�y go jakie� szepty, przyt�umione g�osy, piski... My�li rozbiega�y si�, to zn�w schodzi�y jakby dziesi�tkami popl�tanych �cie�ek. W�g�owie mia� chaos. Przestraszony wybieg� na dw�r. S�ysza� - my�li innych ludzi! Tam, w�ko�ciele, by�y nabo�ne, uduchowione i�troch� niesamowite, otacza�y Jana jak duchy i�zjawy nie z�tej Ziemi (mo�e rzeczywi�cie to by�y duchy?). Na ulicy natomiast nasz bohater czerwieni� si� i�blad� na przemian, wstydzi� si� i�ogarnia�o go przera�enie, gdy przeciska� si� przez dystyngowany wieczorny t�um, a�w uszach brzmia�y mu nagie, nieskr�powane rozmy�lania przechodni�w.
Jan posuwa� si� coraz dalej, p�dzi� niby meteor, kt�ry nie mo�e si� ju� zatrzyma�. Wiedzia�, �e jego zmys� s�uchu osi�ga nieosi�galne, ba� si� jakiej� bariery, kt�rej blisko�� wyczuwa�. Przemkn�� przez niesamowite szepty pod�wiadomo�ci i�osi�gn�� na koniec kres swojej w�dr�wki dotar� do siedliska duszy.
I otoczy�a go cisza, albowiem dalekie t�o odg�os�w �wiata sta�o si� niczym w�tym sanktuarium. Wtem - zagrzmia� karz�cy G�os, w�kt�rym jednak�e pobrzmiewa�y nutki zdziwienia wobec bezczelno�ci �mia�ka:
- Ty nachalny natr�cie, kt�ry nabra�e� niecnej ch�ci pods�uchiwania, czy dociera do ciebie moje s�owo w�ciemnej otch�ani twojego istnienia? Ty, co m�cisz mi spok�j, aby� zrozumia�, powiem ci u�ywaj�c dost�pnych ci poj��, �e jeste� teraz niby zwierz, zanieczyszczaj�cy swoimi odchodami w�asn� czyst� �renic�! Wynocha z�powrotem, do siebie!
I nagle Janowi wyda�o si�, �e spada przez kolejne przestrzenie, z�kt�rych ka�d� wype�niaj� inne, dziwne d�wi�ki, a�jego lot jest coraz szybszy, pr�dko�� staje si� zawrotna, �e przebija za ka�dym razem z�g�uchym �omotem membran� jakiego� gigantycznego b�bna, a� wreszcie... og�uch� zupe�nie, i�g�uchy by� jak pie� do ko�ca swoich dni. Widocznie szybciej ni� inni wyczerpa� �yciowy przydzia� wra�e� na zmys� s�uchu.
Po latach opowiada� wnukom, p�ki jeszcze byli mali, �e w�dawnych, dawnych czasach s�ysza� upajaj�cy zapach nenufar�w i�lilii wodnych. Lecz na wspominanie o�duszy byli najpierw za mali, a�potem - ju� za m�drzy.