3230
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3230 |
Rozszerzenie: |
3230 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3230 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3230 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3230 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Agnieszka ha�as
Reinkarnacja
I. Stara przyja��
Nad Shan Vaola g�stnia� jesienny mrok. Wschodz�cy ksi�yc, ledwie
widoczny zza chmur, mia� niezdrow� ��t� barw�. W jego �wietle
w�ziutkie, kr�te, cuchn�ce odpadkami i moczem uliczki Wschodniej
Dzielnicy wygl�da�y jeszcze paskudniej, ni� za dnia. St�oczone
ciasno jedna obok drugiej kamieniczki mia�y w sobie co� budz�cego
odruchow� niech��, nawet obrzydzenie; co� trupiego.
W ciszy, jaka spowija�a opustosza�e zau�ki, kroki samotnego
przechodnia rozbrzmiewa�y g�o�no i wyra�nie, odbijaj�c si� echem od
brudnych mur�w. Krzycz�cy w Ciemno�ci szed� szybko, nie rozgl�daj�c
si�. Doskonale wiedzia�, dok�d si� kierowa�.
Doszed�szy do ko�ca uliczki zawaha� si� na sekund�, potem skr�ci� w
g��b jednej z ziej�cych czerni� bram. Przeci�� zachwaszczone
podw�rko, min�� wal�cy si� murek, jakie� drewniane szopy, by w ko�cu
stan�� przed drzwiami uzbrojonymi w pot�n�, cho� rdzewiej�c�
ko�atk�. Budynek, do kt�rego drzwi te nale�a�y, zapewne pami�ta�
lepsze czasy, ale dla przypadkowego obserwatora nie by�oby to takie
oczywiste.
�mij zako�ata� raz, potem drugi, odczeka� chwil�. Na jego twarzy
odbi�o si� zniecierpliwienie. Ponownie uj�� ko�atk�.
Gdzie� we wn�trzu domu trzasn�y drzwi, zabrzmia� przybli�aj�cy si�
szybko stukot krok�w.
- Zara, zara - zachrypia� gderliwy g�os. - Ju� otwieram...
Drzwi uchyli�y si� o kilka cali, w szparze zamajaczy�a twarz starej
kobiety o haczykowatym nosie i podpuchni�tych, przekrwionych oczach.
- Czy pan Valmy jest u siebie?
- Ano, jest - mrukn�a kobieta niezbyt przyja�nie. - Wy, znaczy si�,
do niego spraw� macie?
- Mo�na to tak nazwa�.
Staruszka zastanawia�a si� przez chwil�, potem wzruszy�a ramionami i
otworzy�a drzwi szerzej.
- Wejd�cie.
Przybysz us�ucha�. Kobieta natychmiast z powrotem zamkn�a i
zaryglowa�a drzwi.
- Tu strach po nocy na dw�r wyjrze� - obja�ni�a burkliwie, nie
patrz�c na rozm�wc�. -Takie tera czasy parszywe... Zaczekajcie,
p�jd� spyta�, czy pan Valmy was przyjmie.
Oddali�a si�, g�o�no szuraj�c nogami. Krzycz�cy w Ciemno�ci,
pozostawiony sam sobie, rozejrza� si� z ciekawo�ci�. W�ski
korytarzyk ton�� w mroku, uniemo�liwiaj�cym rozr�nienie cho�by
kszta�t�w mebli. Nic nie mog�o jednak zamaskowa� wyczuwalnej w
powietrzu wilgoci ani st�ch�ego odoru ple�ni.
�mij nieznacznie zmarszczy� brwi.
- Nie najlepiej, Eshier - szepn��, ledwie s�yszalnie.
Staruszka wr�ci�a, gdy zaczyna� si� ju� zastanawia�, czy przypadkiem
nie zapomnia�a o nim. Nios�a zapalon� �wiec�.
Wygl�da�a na zawiedzion�, �e nie znudzi� si� czekaniem i nie poszed�
sobie.
- Chod�cie - rzuci�a, podejrzliwie zerkaj�c na przemian na twarz
�mija i na trzymane przeze� pod�u�ne czarne zawini�tko. - Zaprowadz�
was.
Pok�j Valmy�ego mie�ci� si� na poddaszu. Aby si� tam dosta�,
nale�a�o pokona� dwa pi�tra stromych i kr�tych schod�w oraz zawalony
rupieciami strych. P�omyk �wieczki o�wietla� za�niedzia�e por�cze i
wisz�ce na �cianach poczernia�e obrazy, a potem kalekie sprz�ty,
pot�uczone lustra, skorupy garnk�w i podarte ko�dry, poro�ni�te -
jak mchem - ko�uchem wiekowego kurzu. Przez niewidoczne szpary
wpe�za� z dworu wieczorny ch��d.
Drzwi, do kt�rych doszli, by�y uchylone, ale staruszka mimo to
zatrzyma�a si� i zapuka�a.
- Przyprowadzi�am go, panie Valmy - powiedzia�a g�o�no.
- Niech wchodzi! - odpar� g�os z wn�trza.
Pomieszczenie okaza�o si� niedu�e, z pochy�ym sufitem. Ustawiony w
k�cie �elazny piecyk by� �r�d�em zar�wno ciep�a, jak �wiat�a; przez
uchylone drzwiczki wida� by�o w�gle �arz�ce si� w jego p�katym
brzuchu. Ich wi�niowy blask pada� na skromne meble. Kufer z
odrzuconym wiekiem, pe�en po��k�ych ksi�g i zwoj�w pergaminu.
Niskie ��ko przykryte kraciastym kocem. Okr�g�y stolik, zarzucony
kartkami papieru i przyborami do pisania.
Przy stoliku siedzia� szczup�y, siwiej�cy m�czyzna i pisa� co�
szybko, wprawnymi poci�gni�ciami pi�ra. Na widok wchodz�cych
przerwa� natychmiast, wsta� i sk�oni� si� �artobliwie.
- No, no... - rzuci�, u�miechaj�c si� szeroko. - A wi�c przyszed�e�
mimo wszystko, Brune... Zostaw nas, Nethro - doda� g�o�niej. - Bez
obawy. To m�j stary znajomy.
Kobieta wycofa�a si� pos�usznie.
- No, no... - zamrucza� ponownie Eshier Valmy, gdy tylko zamkn�y
si� drzwi. - Kt� by pomy�la�? Jednak dosta�e� m�j list...
- Dosta�em - potwierdzi� �mij.
- I przyszed�e�... Szczerze m�wi�c, nie wierzy�em, �e to zrobisz.
S�dzi�em, �e zapomnia�e� tak samo, jak...
- Nie gadaj g�upstw, Eshier. Nie�atwo zapomnie� poet� twojego
pokroju.
Roze�mieli si� obydwaj. Valmy spowa�nia� pierwszy, uwa�niej spojrza�
na przyjaciela.
- Ile to ju� lat, odk�d widzieli�my si� ostatni raz?
�mij wzruszy� ramionami.
- Du�o. O wiele za du�o... Szczerze �a�uj�, �e nie mogli�my spotka�
si� wcze�niej. Gdybym wiedzia�, �e jeste� w Shan Vaola...
- Ma�o kto o tym wie. Od dawna nie mia�em �adnych odwiedzin.
Chwilami mnie samemu trudno uwierzy�, �e kiedy� mia�em rodzin� i
znajomych. Niewa�ne. S�uchaj, Brune, ty ani troch� si� nie
zmieni�e�.
- M�g�bym to samo powiedzie� o tobie.
K�amstwo zabola�o. By�o zbyt jawne. Valmy przejrza� je w
okamgnieniu. Westchn�� ponownie.
- Wiesz doskonale, �e nie chodzi�o mi o kurtuazj�. Kiedy ci�
pozna�em, pi�tna�cie lat temu, by�em tu� po trzydziestych
urodzinach, a ty wygl�da�e� na dwadzie�cia z kawa�kiem... I -
przysi�gam - nadal wygl�dasz tak samo.
�mij wzruszy� ramionami.
- Magia - wyja�ni�. - Tak dzia�a na pos�uguj�cych si� ni�. Nawet na
renegat�w.
- Tak... ale� ze mnie g�upiec. Przecie� nadal parasz si� Zakazan�
Sztuk�... - Valmy urwa� nagle, na jego twarzy odmalowa�o si�
zak�opotanie. - Mam racj�, prawda? To znaczy... Nie zrezygnowa�e�?
Krzycz�cy w Ciemno�ci uspokajaj�co poklepa� jego d�o�.
- Nie, oczywi�cie, �e nie. Magowie nie zwykli zawraca� z raz obranej
drogi.
- Tak s�ysza�em. Zreszt�, nadal masz te swoje blizny...
- Owszem - �mij odruchowo dotkn�� prawego policzka. - One te�
niepr�dko znikn�.
- Dawniej Cassaina i ja bez przerwy pytali�my ci�, co je
pozostawi�o, pami�tasz? A ty nigdy nie chcia�e� powiedzie�...
Tajemniczy wtedy by�e�, Brune, te pi�tna�cie lat temu...
Krzycz�cy w Ciemno�ci u�miechn�� si�.
- Nazwij to przypad�o�ci� zawodow�.
- Ale, ale... - Valmy raptem pokr�ci� g�ow�. - Kiepski ze mnie
gospodarz. Spotykamy si� niemal cudem, po pi�tnastu z g�r� latach, i
co? Trzeba jako� uczci� to spotkanie.
Wsta�, poszpera� w zawalonym ksi�gami k�cie za ��kiem. Po chwili na
stoliku stan�� p�katy g�siorek i dwa pucharki.
- Napijesz si�?
- Czemu nie?
Wino by�o ciemne i roztacza�o intensywny zapach.
- Za szcz�liw� m�odo�� - powiedzia� Valmy. W jego tonie uwa�ny
s�uchacz wychwyci�by cie� sarkazmu.
Krzycz�cy w Ciemno�ci nie odpowiedzia�. Siedzia� nieruchomo,
zapatrzony w �arz�ce si� w piecyku w�gle.
Pozwoli�, �eby wspomnienia wr�ci�y. Na kr�tk� chwil�.
Bezimienny zau�ek we Wschodniej Dzielnicy Shan Vaola. Duszne letnie
popo�udnie. Powietrze ci�kie od kurzu. Senne bzyczenie much
obsiadaj�cych walaj�ce si� po ziemi odpadki.
Dw�ch m�czyzn. Rozmawiaj�. Obaj s� zdenerwowani. �aden nie pr�buje
tego ukrywa�.
S�uchaj no, Arric, kpisz sobie ze mnie?
W porz�dku, czarowniku, nie chcesz, to nie wierz. Zap�acili mi,
�ebym ci przekaza� te par� s��w, wi�c m�wi�. B�d� czekali dzi� o
zmierzchu przy Srebrnym Mo�cie. Facet i dziewczyna. Pieni�dze.
O co im chodzi?
O nic. Po prostu chc� pogada�.
Tak. Na pewno. Pogada�, co?
Zawsze jeste� taki podejrzliwy? Oni nie s� z Elity. Nie maj� nic
wsp�lnego z legalnymi magami. Nic do ciebie nie maj�. Chodzi im
tylko o rozmow�. Kr�tk�.
Kim jest ten cz�owiek?
Poet�. Podobno. Daj mi spok�j, czarowniku, nic wi�cej nie wiem.
Przysi�gam.
Przez reszt� dnia debatowa� sam ze sob�: i�� czy nie i��?
Pod�wiadomie spodziewa� si� pu�apki, jakiego� podst�pu Elity. Jednak
ostatecznie ciekawo�� przemog�a.
Wiadomo�� brzmia�a tak niewiarygodnie, �e a� musia� si� przekona�,
czy Arric-�garz przypadkiem nie powiedzia� prawdy.
Wiecz�r. Niebieskawy mrok wylewaj�cy si� z zau�k�w i bram. W
ch�odnym nocnym powietrzu wisi zapach rzecznej wody.
Ty jeste� Brune Keare? Krzycz�cy w Ciemno�ci?
Zale�y, kto pyta.
To on, Eshier. Opis si� zgadza.
Dziewczyna by�a szlachciank�. Jej towarzysz nie. Krzycz�cy w
Ciemno�ci pozna� to na pierwszy rzut oka.
Stwierdzi� te�, �e dziewczyna troch� si� go obawia, cho� stara si�
to maskowa�. Nie zdziwi� si�. Wiedzia�, jak przedstawiaj� go plotki.
Z kolei niearystokrata od pierwszej chwili zachowywa� si� tak, jak
gdyby znali si� od lat. Ani �ladu zdenerwowania czy rezerwy.
Szeroki, zara�liwy u�miech.
Valmy jestem. Eshier Valmy. Poeta.
S�uchaj, poeto, nie s�dzisz, �e powinienem si� wreszcie dowiedzie�,
o co chodzi?
Bez nerw�w. Chcieli�my tylko porozmawia�.
O czym?
O magii, �miju. A o czym�e innym?
Po co?
To d�uga historia.
Wyt�umaczenie okaza�o si� tyle� proste, co zaskakuj�ce. Valmy by� w
trakcie pracy nad poematem zatytu�owanym �Magini�. Mia� nadziej� na
sta�e zwr�ci� nim na siebie uwag� �rodowiska literackiego Shan
Vaola. Jak mo�na by�o wnosi� z tytu�u, jednym z temat�w dzie�a mia�a
by� magia. Ta praktykowana nielegalnie - Zakazana Sztuka. Jednak
Eshier, jak sam przyzna� z rozbrajaj�c� szczero�ci�, zupe�nie nie
zna� si� na magii. Potrzebowa�, jak to okre�li�, konsultanta.
Chcia�em, �eby kto�, kto zna si� na rzeczy, wyja�ni� mi par� spraw,
na�wietli� par� szczeg��w.... Rozumiesz? Czasem sama wyobra�nia nie
wystarcza, potrzeba te� odrobiny realizmu. �eby w poezji by�o �ycie.
�eby nie by�a tak zupe�nie oderwana od �wiata. Inaczej nikt nie
zrozumie tego, co chcia�em przekaza�.
Idealizm. Dziecinny entuzjazm, pomy�la� �mij. Ale nie powiedzia�
tego na g�os. Powiedzia� zupe�nie co innego.
Jasne. Nie ma problemu. Wyt�umacz mi tylko jedno, Eshier. Czemu
akurat ja?
Ten ma�y cz�owieczek twierdzi�, �e jeste� najlepszy.
No, to mocno przesadzi�. Ale po Arricu-�garzu trudno spodziewa� si�
czego innego.
Srebrny �miech Cassainy.
W ci�gu nast�pnych dni odbyli z Eshierem kilka interesuj�cych
dyskusji. Valmy nie kry� zdziwienia, przekonawszy si�, �e rozm�wca
wcale nie ust�puje mu wykszta�ceniem. Sugestie �mija potraktowa� jak
najbardziej powa�nie. Krzycz�cego w Ciemno�ci rozbawi�o to. Ca�a
sytuacja wydawa�a mu si� chwilami komiczna.
Nie przyzna� si�, �e sam te� pisze - czasami, w zale�no�ci od
nastroju. Jego styl mia� bardzo niewiele wsp�lnego z kwiecisto�ci�,
kt�ra charakteryzowa�a Valmy�ego.
Znajomo�� nie trwa�a d�ugo, zaledwie kilka miesi�cy. Pod koniec
jesieni Eshier i Cassaina wyjechali na po�udnie, do Yever Laren.
Zamierzali si� pobra� na jesieni.
P�niej - du�o p�niej - obi�o mu si� o uszy, �e niejaki Valmy
uwa�any jest za jednego z najbli�szych przyjaci�
Najdostojniejszego. Krzycz�cy w Ciemno�ci nie zwr�ci� na t�
wiadomo�� wi�kszej uwagi. Valmy to nazwisko do�� cz�sto spotykane w
Shan Vaola.
A potem? Chyba po prostu zapomnia�.
A� pewnego dnia, po latach, otrzyma� list...
- Brune? Jeste� tu jeszcze?
�mij drgn��.
- Przepraszam. Zamy�li�em si� troch�.
W jego umy�le pojawi�o si� pytanie. Wola�by go nie zadawa�, ale
musia� zna� odpowied�.
- Gdzie jest teraz Cassaina, Eshier? Czy nadal...
- Nie - uci�� gwa�townie Valmy. Spochmurnia� momentalnie. -
Rozstali�my si�. Nie wiem, co si� z ni� teraz dzieje. I nie jestem
pewien, czy chc� wiedzie�.
Wydawa�o si�, �e nie powie nic wi�cej, ale po chwili doda� ciszej:
- Cassaina odesz�a tak samo, jak wszyscy inni... Dawno, zanim
jeszcze przeprowadzi�em si� tutaj. Nie wini� jej zreszt�...
- Co si� w�a�ciwie sta�o?
- Pisa�em ci przecie�. Najdostojniejszy oddali� mnie z dworu. Jak to
m�wi�, �aska pa�ska na pstrym koniu je�dzi... A jej brak to paskudna
rzecz.
- D�ugo tu mieszkasz?
- B�dzie z osiem lat... Zreszt�, nie wiem. Straci�em rachub�...
Valmy zakaszla� ponownie, odchrz�kn�� kilka razy. Kiedy zn�w si�
odezwa�, jego g�os by� zachrypni�ty i jakby przyt�umiony.
- To, o co pyta�em... O czym pisa�em... Potrafisz, prawda?
- Potrafi�.
- Przepraszam, �e pytam... ale... robi�e� to ju� wcze�niej?
- Tak. Kilka razy. Nie obawiaj si�. Wbrew temu, co opowiadaj�
legalni magowie, Przeniesienie nie jest �adnym wyzwaniem. To prosta
kombinacja zakl��...
- A te... komponenty... To, co jest potrzebne do obrz�du... Masz ze
sob�?
- Tak, oczywi�cie.
- Mo�na... Mog�... - Valmy zawaha� si� nagle.
- Zobaczy�? Oczywi�cie. Ale nie ujrzysz niczego nadzwyczajnego. Czar
nie jest jeszcze uaktywniony. Po prostu szklane naczynie, kilka
kawa�k�w kredy i martwe zwierz�...
- Mimo wszystko jestem ciekaw... - Valmy u�miechn�� si� gorzko. -
Rozumiesz chyba.
- Pewnie. Nie ma sprawy.
Krzycz�cy w Ciemno�ci postawi� przyniesiony pakunek na stole. Nieco
teatralnym gestem �ci�gn�� ze� czarn� p�acht�.
Poeta gwa�townie zamruga� oczami.
- Klatka?
- Owszem. B�dzie potrzebna, p�niej, ju� po zako�czeniu
Przeniesienia. Oto kreda. Ca�kiem zwyczajna, jak widzisz. Wykre�la
si� ni� potrzebne przy zakl�ciu symbole, znaki pot�g, jak m�wi�
niekt�rzy... Tu jest misa, a tu tak zwany anscair, sok z li�ci
ognistego drzewa... Tu, w tej buteleczce. Zmieszany z wod� w
stosunku jeden do dwudziestu pi�ciu. W czystej postaci ma
w�a�ciwo�ci silnie halucynogenne, ale to w tej chwili nieistotne.
Wa�ne, �e obecno�� w powietrzu nawet minimalnej ilo�ci jego opar�w
pomaga w uaktywnieniu niekt�rych zakl��. A to...
- Nie m�w - Valmy wzdrygn�� si� lekko. - Widz�. Moje przysz�e
cia�o... Zaraz, co to jest w�a�ciwie? Nietoperz?
- Owszem - �mij lekko pog�adzi� mi�kk� sier��. - Nietoperz. Ciekawe
stworzenie. W Yadhmarze uwa�aj� je za nieczyste, w Nedgvarze za
�wi�te...
- Dlaczego akurat nietoperz?
Krzycz�cy w Ciemno�ci wzruszy� ramionami.
- A dlaczego nie? Nietoperze �yj� do�� d�ugo, d�u�ej ni� myszy i
szczury. Dziesi�� do dwunastu lat. Koty i psy s� bardziej
d�ugowieczne, to fakt, ale w Shan Vaola bezpa�ski kundel nie ma
�atwego �ycia... A nie chcia�by� chyba NALE�E� do jakiego�
cz�owieka, prawda? Poza tym, nietoperze potrafi� przecie� lata�...
- Ptaki te� lataj�. Dlaczego nie ptak?
- Przykro mi. Z ptakiem zakl�cie nie zadzia�a. Pow�ok�, do kt�rej
dokonuje si� Przeniesienia musi by� ssak. Taka ju� specyfika tego
czaru.
- Tak... - Valmy potar� czo�o. - Przygotowa�e� wszystko, widz�...
Kiedy mo�emy zacz�� ?
- Kiedy chcesz. Cho�by zaraz.
- To dobrze.
Krzycz�cy w Ciemno�ci uni�s� g�ow�, uwa�niej popatrzy� na
przyjaciela.
- Wybacz, ale musz� ci� o to zapyta�... Jeste� zdecydowany? �adnych
w�tpliwo�ci?
Poeta nie odwr�ci� wzroku.
- Tak.
- Jeste� absolutnie pewien, Eshier? Pami�taj, zakl�cie jest
nieodwracalne... Mo�e powiniene� jeszcze raz przemy�le� decyzj�?
Valmy zakaszla� ponownie. Si�gn�� do kieszeni, wygrzeba� zmi�t�
p��cienn� chustk�, starannie wytar� ni� usta.
- Chyba nie ma nad czym my�le�, Brune - jego g�os zadr�a�
nieznacznie. - To kancer, nie gru�lica. Konowa� daje mi jeszcze
cztery miesi�ce �ycia. P� roku, je�li b�d� si� oszcz�dza�. Ale co
to za �ycie...
�ciszy� g�os.
- Przemy�la�em wszystko. B�d� my�leli, �e umar�em we �nie. O ile
kto� w og�le zauwa�y, �e mnie nie ma...
- Cassaina zauwa�y.
- Cassaina? Nie roz�mieszaj mnie. Ona nie pami�ta. Po prostu.
- Nale�a�o j� odszuka�, Eshier. Powiedzie� jej, co chcesz zrobi�.
- Powiedzie� jej? Po co?
- Nie s�dzisz, �e powinna zna� prawd�?
W szarych oczach Valmy�ego co� b�ysn�o. Jak stal.
- Dlaczego? Znalaz�a sobie kogo� innego. Jest szcz�liwa. Tyle wiem.
Po co ma sobie przypomina� swoj� wielk� pomy�k� z czas�w m�odo�ci?
Krzycz�cy w Ciemno�ci w zadumie wpatrywa� si� w migocz�cy czerwieni�
�ar.
- Czasem jedna kr�tka rozmowa mo�e wiele zmieni� - rzuci�, nie
podnosz�c g�owy. - Ale wszystkie decyzje podejmujesz ty, nie ja.
- Mam tego �wiadomo�� - poeta westchn�� nagle. - M�wi�em ju�, d�ugo
planowa�em moje Przeniesienie. D�u�ej, ni� przypuszczasz.
Umilk� na chwil�, si�gn�� po pucharek z winem.
- Pomys� przyszed� mi do g�owy dok�adnie p� roku temu. W dniu, gdy
powiedziano mi, na co tak naprawd� jestem chory. Zabawne... Mimo
wszystko mo�na powiedzie�, �e mam szcz�cie, prawda? M�j dawny
przyjaciel jest magiem... mo�e ofiarowa� mi to drugie �ycie...
Przerwa�. Zakaszla�. I zmieni� temat.
- Sporz�dzi�em testament, cho� nie bardzo jest czym rozporz�dza�...
Mam krewnych na p�nocy, w Othlonie. Mieszczanie, drobni kupcy.
Ledwie ich znam. Pisa�em do nich kilka tygodni temu... Wiedz�, w
jakim jestem stanie.
Oczy �mija zw�zi�y si� gwa�townie.
- Napisa�e� im, co planujesz?
- Nie, tego nie. Tylko tyle, �e nie zosta�o mi wiele czasu. I �e
zostawiam im wszystko. - Valmy u�miechn�� si� kwa�no. - Niewiele
tego... Pewnie o wiele za ma�o na ich gust. Ale przynajmniej bez
d�ug�w... A skoro ju� jeste�my przy pieni�dzach - twoje honorarium.
Dziewi��dziesi�t leri, prawda? Tyle kosztuje nielegalnie
przeprowadzone Przeniesienie?
Krzycz�cy w Ciemno�ci potrz�sn�� g�ow�.
- Nie �artuj. Od ciebie nie przyj��bym nawet seyonarskiej drachmy.
- Jeste� pewien?
- Wiem, co m�wi�. Daj te pieni�dze Nethrze albo komu�... Niech to
szlag, Eshier, nawet ja mam pewne zasady.
- Wiedzia�em, �e to powiesz - u�miechn�� si� poeta. - C�, skoro
tak... Przygotowa�em dla ciebie co� jeszcze.
Pochyli� si� nad kufrem i przez chwil� grzeba� w jego wn�trzu.
- Trudno tu cokolwiek znale��. Tyle szparga��w - rzuci� przez rami�.
- Wi�kszo�� to moje stare dzie�a... Niekt�re z nich znasz.
�Senno��, �Czarni bogowie�, �Wyspa szkar�atnego cudu�... O, jest i
s�awetna �Magini�... Nikt ich ju� nie czyta. Tu jeszcze par� innych
manuskrypt�w. G��wnie poezja. Alvin z Tay, Flavius Fenshi... Niemal
zapomniani. Jak ja. Oho! Mam, czego szuka�em.
Po�o�y� na stole du�y zw�j szorstkiego, szarego papieru, g�sto
zapisany linijkami drobnego pisma.
- To musisz przyj��. Przeczytasz i ocenisz...
- Co to? - spyta� cicho �mij.
Valmy u�miechn�� si� sm�tnie.
- Moje ostatnie dzie�o. Nie doko�czone, to w zasadzie brudnopis...
Zreszt�, nawet sko�czone pewnie nigdy nie znalaz�oby odbiorc�w.
- Jaki ma tytu�?
Poeta roze�mia� si� g�o�no. �miech szybko przeszed� w atak kaszlu.
Valmy umilk� szybko, krzywi�c si� przycisn�� chustk� do ust,
zaczerpn�� g��boko powietrza.
- Tytu�? Nie ma �adnego tytu�u. Nic jako� nie przychodzi�o mi do
g�owy... Mo�e ty wymy�lisz co� odpowiedniego?
- Mo�e.
Milczeli przez chwil�.
- Ciesz� si�, �e mam t� mo�liwo��, wiesz? - mrukn�� wreszcie Valmy.
- �eby jeszcze przez jaki� czas zosta� tu, mi�dzy �ywymi... nawet
je�li nie jako cz�owiek...
Westchn�� ci�ko.
- Zawsze my�la�em, �e �y� tak, jak �yj� zwierz�ta, to gorzej, ni�
nie �y� w og�le... Ale teraz zale�y mi tylko na �yciu, rozumiesz?
Mo�e dlatego, �e...
Jego g�os zadr�a�.
- Mo�e dlatego, �e a� do tej pory marnowa�em czas. Nudzi�em si�
tylko... Ci�gle czeka�em na zmian�, na co�, co pozwoli�oby mi
inaczej spojrze� na �wiat, zaakceptowa� go takim, jakim jest. Ale za
ka�dym razem, gdy co� si� zmienia�o, by�a to zmiana na gorsze.
Przerwa� na chwil�, zakaszla�, dotkn�� chustk� warg.
- Wiesz, z punktu widzenia zwyk�ych ludzi wy, magowie, jeste�cie w
lepszej sytuacji. Nie starzejecie si� przecie�, nie musicie martwi�
si�, �e wasz czas szybko zmierza ku ko�cowi. A ja, ja mia�em tak
niewiele czasu... I wszystko to przeciek�o mi mi�dzy palcami.
Valmy ukry� twarz w d�oniach.
- Tyle niedoko�czonych wierszy... tyle zmarnowanych godzin...
Spomi�dzy zaci�ni�tych palc�w sp�ywa�y �zy.
- Eshier.- Krzycz�cy w Ciemno�ci lekko dotkn�� jego ramienia. -
Przed tob� dziesi��, jedena�cie lat nowego �ycia. Poznasz �wiat, o
jakim twoim kolegom nawet si� nie �ni�o... Zaufaj mi.
Poeta drgn��, wzi�� g��boki oddech.
- Masz racj�. Wybacz, Brune. Robi� z siebie g�upca.
Wyprostowa� si�, otar� oczy. Dopi� do dna swoje wino. Zakaszla�.
- Zaczynajmy - poprosi�, cicho, niemal szeptem.
�mij skin�� g�ow�.
- Dobrze.
II. Przeniesienie
Czerwonawy blask tl�cych si� w�gli.
S�odko-gorzki zapach anscairu. I zmieszany z nim zapach magii,
niepodobny do �adnej innej woni.
(wkr�tce ju�)
(innym wzrokiem patrze�)
(inaczej widzie�)
Krzyk. Pe�en b�lu, rozpaczliwy, nie milkn�cy.
Krzyk nies�yszalny dla zwyk�ych uszu.
Co ty robisz? CO ZE MN� ROBISZ? CO...
P�ynne poruszenia d�oni kre�l�cych w powietrzu czarodziejskie znaki.
Mi�kki, uspokajaj�cy szept.
Cicho. Nie obawiaj si�, wszystko b�dzie dobrze. Cicho...
przyjacielu.
* * *
Wspinaj�c si� po schodach prowadz�cych na strych, Nethra my�la�a
intensywnie.
M�czyzna wynajmuj�cy pok�j na pi�trze od ponad roku nie mia�
�adnych go�ci. Nie odwiedza�a go nawet �ona. Nethrze chwilami by�o
go �al. S�ysza�a, �e w swoim czasie by� zamo�nym obywatelem,
protegowanym samego Najdostojniejszego. Teraz zapomnieli o nim nawet
najbli�si... C�, �ycie nikogo nie oszcz�dza.
Z kolei nieznajomy, kt�ry tego wieczoru zako�ata� do jej drzwi,
stanowi� dla Nethry wielk� zagadk�. Widzia�a go po raz pierwszy w
�yciu, nie mia�a poj�cia, kim jest ani czym si� zajmuje. Wiedzia�a
jedno - ten cz�owiek nie podoba� si� jej. To prawda, by� m�ody,
nie�le ubrany i uprzejmy - ale Nethra nie dawa�a si� tak �atwo
zwie��. Zbyt d�ugo �y�a ju� na tym �wiecie, zbyt wiele widzia�a. Jej
zdaniem przybysz nie mia� dobrych zamiar�w.
Ju� ponad dwie godziny min�y od chwili, gdy przyszed�... O czym
rozmawiali tak d�ugo, on i Eshier Valmy? O czym mogli rozmawia�?
Nethra nie wiedzia�a, ale by�a tego bardzo, bardzo ciekawa.
U szczytu schod�w zatrzyma�a si� na chwil�, czekaj�c, a�
przyspieszony oddech uspokoi si� nieco. Potem pomalutku, na palcach
zacz�a si� skrada� w stron� pokoju Valmy�ego.
Na strychu panowa�a absolutna cisza. Nie by�o s�ycha� nawet wiatru,
po�wistuj�cego zwykle w szczelinach dachu. Nic.
Cisza i pachn�ca kurzem, sucha ciemno��.
Nethra nagle poczu�a si� nieswojo.
Nie powinna szpiegowa�. Przecie� mog�a si� myli�. Mo�e niepotrzebnie
uprzedzi�a si� do tego przybysza. Mo�e rzeczywi�cie by� on tylko
dawnym znajomym zubo�a�ego poety.
A mo�e, mo�e nie?
Zza zamkni�tych drzwi nie dochodzi� �aden d�wi�k, nawet najcichszy
szmer. Ale przez dziurk� od klucza wida� by�o pal�ce si� wewn�trz
czerwonawe �wiat�o.
Nethra zawaha�a si�. Jednak raz rozbudzona ciekawo�� za nic nie
dawa�a si� st�umi�.
Zajrzy tylko raz, byle dowiedzie� si�, co dzieje si� za drzwiami...
Tylko raz...
Spojrza�a. I omal nie krzykn�a.
Pod�og� i �ciany pokoju pokrywa�a mozaika dziwacznych symboli i
piktogram�w, starannie wyrysowanych kilkoma kolorami kredy. Na
stoliku sta�o po�yskuj�ce w mroku szklane naczynie, wype�nione
jakim� szkar�atnym p�ynem - mo�e winem, mo�e krwi�?
Valmy le�a� na wznak na swoim pos�aniu. Oczy mia� zamkni�te, r�ce
wyci�gni�te wzd�u� cia�a. Jego rysy by�y dziwnie nieruchome,
st�a�e, zastyg�e w grymasie ni to przera�enia, ni wyczekiwania...
Nethra u�wiadomi�a sobie nagle, �e jego pier� nie porusza si�.
Nieznajomy kl�cza� przed otwartymi drzwiczkami piecyka. Czerwony �ar
pod�wietla� od do�u jego skupion�, napi�t� twarz. Zmru�one oczy
b�yszcza�y dziwnie w cieniu spadaj�cych na czo�o w�os�w. Szepta� co�
cicho i bardzo szybko, pieszczotliwie g�aszcz�c trzymany w d�oni
k��bek czarnego futra, w kt�rym Nethra z przera�eniem rozpozna�a
�wie�e zw�oki jakiego� ma�ego zwierz�cia.
Serce podskoczy�o jej do gard�a.
Jakie� upiorne gus�a... W jej domu... Bogowie, w jej domu...
Co robi�?
Uciekaj, podpowiada� instynkt. Magia to sztuka nieczysta, Zakazana
Sztuka, �ci�ga przekle�stwo na ka�dego, kto si� ni� para... Uciekaj!
Jutro zawiadomisz stra� miejsk� i Egzorcyst�w...
Uciekaj, podpowiada� instynkt. Ale ciekawo�� raz jeszcze okaza�a si�
silniejsza.
Mamrocz�c s�owa modlitwy, staruszka ponownie pochyli�a si� nad
dziurk� od klucza.
Nieznajomy doko�czy� inkantacj�, wsta�, odwr�ci� si� powoli. Na
u�amek chwili spojrzenia jego oraz Nethry skrzy�owa�y si� i Nethra
omal nie zemdla�a, pewna, �e zosta�a odkryta - och, oczywi�cie,
zwyk�y cz�owiek nie by�by w stanie przebi� wzrokiem grubych d�bowych
drzwi, ale przecie� tamten nie by� zwyk�ym cz�owiekiem, by�
magiem...
Nie zauwa�y� jej. Nic w jego zachowaniu nie wskazywa�o na to, by
wiedzia�, �e jest obserwowany. Kobieta odetchn�a cicho.
Przyci�ni�te d�oni� serce �omota�o jej, jakby za chwil� mia�o
p�kn��.
Ale nie odesz�a od drzwi. Patrzy�a.
Nieznajomy ostro�nie z�o�y� martwe zwierz� na piersi Valmy�ego.
Valmy nie poruszy� si�. Nie �yje, pomy�la�a Nethra. Na pewno.
Zamordowany w twoim domu, pod twoim dachem... Dlaczego nie uciekasz,
kobieto? Uciekaj, p�ki mo�esz! Morderca jest tu� obok...
Nie poruszy�a si�. Patrzy�a.
Nieznajomy zn�w zacz�� recytowa� dziwaczne, pozbawione znaczenia
s�owa, raz szybciej, raz wolniej. Jego g�os brzmia� chrapliwie i
szorstko, niczym zgrzyt deptanego �wiru.
Nie przestaj�c m�wi�, uni�s� praw� r�k�. Z jego d�oni trysn�a
stru�ka �wiat�a. Nieruchome cia�o Valmy�ego w okamgnieniu otoczy�a
pe�gaj�ca, z�otawa aureola.
I Valmy zacz�� si� zmienia�.
Nethra z krzykiem odskoczy�a od drzwi, zakrywaj�c r�k� oczy. Za
p�no. To, co zd��y�a zobaczy�, prze�ladowa�o j� p�niej jeszcze
przez wiele, wiele bezsennych nocy.
* * *
Mniej wi�cej w tej samej chwili w innym mie�cie i kraju inna, du�o
m�odsza od Nethry kobieta poderwa�a si� gwa�townie, zrzucaj�c pled,
kt�rym by�a okryta. M�czyzna �pi�cy obok drgn��, przekr�ci� si� na
drugi bok, otworzy� oczy.
- Co si� sta�o? - spyta� niespokojnie.
Kobieta potar�a spocone czo�o. Jej oddech i puls stopniowo wraca�y
do normalnego rytmu.
- Nic takiego, kochanie - odszepn�a z wymuszonym u�miechem. - Co�
mi si� przy�ni�o... Po prostu g�upi sen, nic wi�cej.
Zmarszczy� brwi, nadal zaniepokojony.
- Co za sen, Cassaino?
- Nic takiego - powt�rzy�a cicho. - Zapomnij o tym. Obejmij mnie.
Us�ucha�.
* * *
Czer�. W�gle pogas�y.
Zm�czenie sp�ywaj�ce ci�k� fal�, przesycaj�ce ka�d� tkank� cia�a.
Czar dokona� si�. U�yte zakl�cia jedno po drugim trac� moc.
Krzycz�cy w Ciemno�ci podni�s� wzrok. Wiedzia�, co zobaczy.
Cia�o Eshiera Valmy, nieruchome i sztywne. Szkliste oczy wpatrzone w
sufit.
Fosforyzuj�ce �lepia skulonego w g��bi klatki nietoperza, leciutkie
dr�enie zwini�tych b�on jego skrzyde�.
Przeniesienie zosta�o zako�czone.
III. Le�, nietoperzu
Dom przy ulicy Miedzianej od lat sta� opuszczony. Jego dawni
w�a�ciciele - zamo�na kupiecka rodzina - wymarli podczas zarazy. Od
tamtej pory nikt nie kwapi� si� tam zamieszka�. Tylko w��cz�dzy
sporadycznie nocowali w ogrodzie. Po cichu szeptano, �e dom jest
przekl�ty.
Nie wyburzono go jednak. W Shan Vaola nigdy nie wyburzano
opustosza�ych dom�w. Zakazywa� tego obyczaj r�wnie stary, jak samo
miasto. Dom sta� wi�c i niszcza� poma�u, z ka�dym rokiem brzydszy i
bardziej owiany legend�.
Tej nocy, w blasku ��tego ksi�yca, prezentowa� si� jeszcze
bardziej odpychaj�co ni� zazwyczaj. Spowijaj�ca go aura ponurej,
milcz�cej wrogo�ci dla cz�owieka przes�dnego by�aby niemal
namacalna. Krzycz�cy w Ciemno�ci nie nale�a� jednak�e do
przes�dnych, a do starych, niezamieszkanych budynk�w mia� sentyment.
Kln�c p�g�osem, �mij przedar� si� w ko�cu przez chaszcze
zarastaj�ce niegdysiejszy ogr�d, dotar� do tylnego wej�cia. Drzwi
nie by�y zamkni�te, ust�pi�y pod naporem r�ki.
Wewn�trz powietrze by�o ci�kie od zapachu st�chlizny. Smuga
ksi�ycowego �wiat�a wpadaj�ca przez wybite okno rysowa�a czarne
cienie w poprzek za�mieconej, usianej szczelinami pod�ogi.
Krzycz�cy w Ciemno�ci w milczeniu pokr�ci� g�ow�.
Kiedy chcia� podej�� w stron� majacz�cych w g��bi pomieszczenia
schod�w, przegni�e deski zatrzeszcza�y ostrzegawczo. Zatrzyma� si�.
- C�, przyjacielu - powiedzia� - tu si� rozstaniemy.
Postawi� klatk� na ziemi i otworzy� drzwiczki. Nietoperz natychmiast
wskoczy� na podstawion� d�o�. �mij wyprostowa� si�, uni�s� r�k�.
Zwierz� oderwa�o si� od niej i poszybowa�o w mrok. Tam, gdzie - jak
podpowiada� instynkt - gnie�dzili si� jego nowi pobratymcy.
Krzycz�cy w Ciemno�ci jeszcze przez chwil� patrzy� za nim.
- Powodzenia w nowym �yciu, Eshier - szepn�� w ko�cu, u�miechaj�c
si� nieznacznie.
Agnieszka Ha�as (Ignite)
Lublin, grudzie� 1997