10336
Szczegóły |
Tytuł |
10336 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10336 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10336 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10336 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Goddard
Co kryje mrok
Out of the Sun
Prze�o�y�: Pawe� Lipszyc
Wydanie oryginalne: 1996
Wydanie polskie: 1998
I
Gdyby wyszed� teraz czy cho�by za kwadrans, wszystko pozosta�oby w jak najlepszym
porz�dku. Problem polega� na tym, �e wcale nie zamierza� wychodzi�, o czym wiedzia�
r�wnie dobrze on, jak i ona.
- Do pe�na?
- Lepiej nie. Nie b�d� w stanie r�wno malowa�.
- To nie pr�buj.
- A co z Claude'em? Nie b�dzie zadowolony, je�eli nie sko�cz� do ko�ca tygodnia.
- Powiem mu, �e pada� deszcz.
- Uwierzy ci?
- A kogo to obchodzi? No wi�c co z tym drinkiem?
- Nie powinna� mnie kusi�.
- Kto m�wi, �e pr�buj� ci� kusi�? - Przechyli�a butelk� i d�in pop�yn�� do szklanki.
- Pr�bujesz czy nie - powiedzia� i ze smakiem �ykn�� wzmocnionego napoju - w ka�dym
razie mnie kusisz.
- Naprawd�?
- O tak, nawet bardzo. A ja nigdy nie by�em dobry w opieraniu si� pokusom.
- Nie by�e�?
- Nie.
- To zabawne.
- Czemu?
- Bo ja te� nie jestem w tym dobra, Harry.
Trzydzie�ci cztery lata, trzy miesi�ce i kilka dni p�niej Harry Barnett nie znajdowa� w
my�lach nic, co mog�oby go skusi�, kiedy brn�� na po�udnie wzd�u� Scrubs Lane, pod wiatr,
silny jesienny wiatr, zakwaszony spalinami i amoniakalnym koktajlem zanieczyszcze�
przemys�owych. Kieliszek alkoholu z ca�� pewno�ci� nie stanowi� w tej chwili obiektu
po��da� Harry'ego. Patrz�c z mostu kolejowego na jasn� po�a� cmentarza Kensal Green,
kt�rego groby mia�y jeszcze ch�odniejszy odcie� zieleni ni� brudne londy�skie niebo, Barnett
by� got�w przyzna�, �e ostatni� rzecz�, jakiej teraz potrzebuje, jest dodatkowa dawka
kt�regokolwiek z przygn�biaj�cych element�w �ycia.
Wcale nie najmniej przygn�biaj�cym z tych element�w by�a praca na p� etatu na stacji
obs�ugi samochod�w Mitre Bridge przy Scrubs Lane, w po�owie drogi do wiaduktu
autostrady A 40. Harry mia� przed sob� pi�� godzin liczenia got�wki oraz odbijania kart
kredytowych i ju� by� sp�niony, ale kostka prawej nogi tak bardzo dawa�a mu si� we znaki -
potkn�� si� minionej nocy w drodze powrotnej z biesiady w Stonemasons' Arms - �e po�piech
nie wchodzi� w gr�. Zreszt� Shafiq by� cz�owiekiem wyrozumia�ym. Jak na muzu�manina,
wykazywa� zdumiewaj�c� tolerancj� wobec tarapat�w, w jakie m�g� wpa�� cz�owiek po
nadu�yciu alkoholu. Oczywi�cie nale�a�o si� spodziewa� wym�wek z jego strony, ale dzi�ki
temu obaj zachowywali r�wnowag� psychiczn�.
Kiedy jednak kilka minut p�niej Harry skr�ci� na podw�rze przy Mitre Bridge i ruszy�
przez ka�u�e ropy w stron� stacji, Shafiq podni�s� wzrok znad lady z wyrazem
wsp�czuj�cego zdziwienia, a nie z przesadnie gro�n�, wypr�bowan� min�, kt�rej spodziewa�
si� Harry. W�a�ciwie ogarn�� go niepok�j, zanim jeszcze otworzy� drzwi. Okaza�o si� jednak,
�e powinien by� si� zaniepokoi� znacznie bardziej.
- Harry, m�j przyjacielu, jak dobrze ci� widzie� - o�wiadczy� Shafiq.
- Oszcz�d� sobie tej ironii. Przyszed�em najszybciej...
- To nie ironia. �e te� co� takiego mog�o ci w og�le przyj�� do g�owy!
- Bez trudu, ale to niewa�ne. Ju� jestem, wi�c mo�esz sp�ywa�.
- W tej sytuacji nawet mi to przez my�l nie przesz�o.
Harry zamar� z na wp� zsuni�t� z ramion puchow� kurtk�.
- O czym ty m�wisz?
- Jestem przekonany, �e pan Crowther nie mia�by nic przeciwko temu, gdyby� poszed�
prosto do szpitala.
Harry w�o�y� kurtk� z powrotem, podszed� do lady, pochyli� si� i zajrza� prosto w
pulchn�, skrzywion� twarz Shafiqa.
- Czy�by� w�cha� p�yn odmra�aj�cy, Shafiq? O czym ty, u diab�a, m�wisz?
- Przepraszam ci�, Harry, nie wyra�am si� jasno. Musz� jednak przyzna�, �e by�em
zdumiony, a nawet dozna�em szoku. Nigdy nie przypuszcza�em, �e masz syna.
- Syna? - Teraz przysz�a kolej na Harry'ego. W zdumieniu zmarszczy� czo�o.
- Tak. Dzwonili jakie� dwadzie�cia minut temu. Tw�j syn le�y w Pa�stwowym Szpitalu
Neurologicznym. Zapisa�em numer pokoju.
�piew ptak�w i zapach �wie�ej farby nap�yn�y przez okno zas�oni�te a�urowymi
firankami, kiedy oddech Harry'ego wr�ci� do normy. K�tem oka dostrzeg� porozrzucane
cz�ci garderoby; ich szlak ci�gn�� si� od drzwi do ��ka, na kt�rym le�eli. W umy�le
Harry'ego chaotyczne zrzucanie ubra� zd��y�o si� ju� zamieni� w rozkoszne wspomnienie,
chocia� nie tak rozkoszne jak to, co nast�pi�o p�niej. Ani tak upajaj�co kusz�ce jak
przyjemno�ci, kt�re jeszcze mog�y go czeka�.
Le�a�a na boku, odwr�cona do niego plecami. Czy�by ju� si� wstydzi�a? Czy�by teraz,
kiedy uniesienie min�o, �a�owa�a pragnienia, kt�remu uleg�a? Harry powoli przesun��
palcami po tych plecach, zaryzykowa� obj�cie d�oni� po�ladk�w i wsuni�cie jej mi�dzy nogi.
Gard�owy chichot, kt�rym zareagowa�a, powiedzia� mu, �e wstyd i �al nie stanowi� dla niej
problemu. Z pewno�ci� te� nie b�d� problemem dla niego.
- Zr�b mi to jeszcze raz, Harry - mrukn�a, rozchylaj�c uda.
- Na pewno tego chcesz?
- Czy m�j m�� nie powiedzia� ci, �eby� robi� wszystko, o co poprosz�?
- Owszem, pani Venning - przytakn��.
- No to na co czekasz? - Pieszczoty Harry'ego sprawia�y, �e oddycha�a coraz szybciej. -
Jeden raz to za ma�o, �eby nale�ycie za�atwi� spraw�.
- A ile razy wystarczy?
- Powiem ci p�niej - odpar�a, a z jej ust wydar� si� j�k. - Znacznie p�niej.
- Ja nie mam syna, Shafiq. C�rki te� nie. W og�le nie mam dzieci. Jestem ostatnim z rodu
Barnett�w. Chingachgook bez Unkasa. Koniec trasy. �lepy zau�ek. Rozumiesz?
- Skoro tak m�wisz, Harry.
- Tak w�a�nie m�wi�. Ten go��, kt�ry do ciebie dzwoni�...
- A wiesz, �e to mog�a by� kobieta? Jeden z tych dziwnych g�os�w, kt�rych nie spos�b
zidentyfikowa�.
- Wszystko jedno. Ten kto� si� pomyli�. W tym szpitalu le�y syn jakiego� innego
biednego frajera,
- Ale ten kto� zna� twoje nazwisko: Harry Barnett.
- Musi by� kilkudziesi�ciu albo nawet kilkuset Harry Barnett�w.
- Tylko jeden z nich pracuje tutaj.
- Bardzo zabawne. A teraz sp�ywaj, co? Jestem zaj�ty. - Wskaza� g�ow� na podw�rze,
gdzie niemal jednocze�nie zatrzyma�y si� trzy samochody.
- Dobra, skoro jeste� tego pewien.
- Jestem pewien.
Shafiq przez chwil� g�adzi� w�sy, potem westchn�� bez �adnego wyra�nego powodu,
wreszcie opu�ci� stacj�. Harry powita� z ulg� odej�cie kolegi, mia� bowiem nadziej�, �e
pomo�e mu to odegna� dziwnie niepokoj�c� my�l, i� mo�e mie� syna. C�, wzi�wszy pod
uwag� tryb �ycia, jaki prowadzi�, trudno by�o mie� w tej sprawie tak� niezachwian� pewno��,
z jak� zapewnia� Shafiqa, �e zasz�a pomy�ka. Tak, by�o to trudne, je�li nie niemo�liwe. Z
drugiej strony, ostatnie dziesi�� czy dwana�cie lat w znacznej mierze up�yn�o Harry'emu w
celibacie, chocia� okres ten obejmowa� jego jedyne do�wiadczenie �ycia ma��e�skiego. A
zatem ewentualne ojcostwo musia�o by� spraw� tak odleg�ej przesz�o�ci, �e je�eli
kiedykolwiek mia�o go dopa��, sta�oby si� to ju� dawno.
Istnia� oczywi�cie prosty spos�b, aby si� upewni�: zadzwoni� do szpitala i uzyska�
potwierdzenie, �e pacjent w pokoju E 318 w �adnym wypadku nie jest jego synem.
Harry nie potrafi�by wyja�ni� nawet samemu sobie w�asnego oporu przed wykonaniem
tego prostego kroku. W ko�cu jednak irytacja wywo�ana niemo�no�ci� wymazania ca�ego
incydentu z pami�ci wzi�a g�r� nad oporem. W przerwie mi�dzy klientami Harry podni�s�
s�uchawk� i wystuka� numer.
- Pa�stwowy Szpital Neurologiczny.
- Otrzyma�em informacj�, �e w pokoju E 318 w waszym szpitalu le�y m�j bliski krewny,
ale s�dz�, �e zasz�a jaka� pomy�ka. Czy mog�aby mi pani poda� nazwisko tego pacjenta?
- Prosz� poczeka�. - Nast�pi�a chwila ciszy, a potem g�os si� odezwa�: - Powiedzia� pan
pok�j E 318?
- Tak.
- Pacjent nazywa si� Venning. David John Venning.
- Jeden raz nigdy nie wystarczy - powiedzia�a Iris Venning. Okaza�o si�, �e mia�a racj�.
Ma��e�stwo z Claude'em musia�o by� jeszcze bardziej wyzute z nami�tno�ci, ni� podejrzewa�
Harry, bo od dawna dojrzewaj�ce w Iris pragnienie fizycznego spe�nienia rozkwit�o tego
popo�udnia w r�kach Harry'ego niczym egzotyczny kwiat, kt�rego p�atki okaza�y si� r�wnie
ciep�e i soczyste, jak aromat.
Ju� p�niej Harry uzna�, �e tym, co dodatkowo wzmog�o ich zapami�tanie, by�a
�wiadomo�� ulotno�ci ca�ej przygody. Claude pracowa� w Radzie Miejskiej w Swindon i by�
prze�o�onym Harry'ego od trzech lat. W ci�gu tego czasu Harry widzia� Iris zaledwie kilka
razy, przelotnie i zazwyczaj kiedy by� pod much� na jakim� spotkaniu towarzyskim. Mo�liwe
jednak, �e ju� w�wczas spojrzenia, jakie jej posy�a�, zasygnalizowa�y Iris, �e znalaz�a obiekt
swoich poszukiwa�. Mo�liwe, �e to nie Claude, ale ona wpad�a na pomys�, by Harry wzi��
tydzie� urlopu i odmalowa� im dom, korzystaj�c ze s�onecznych dni w lipcu 1960 roku. W
tym czasie Claude pracowa� ju� od dw�ch miesi�cy na lepszym stanowisku w Radzie
Miejskiej w Manchesterze, a jego zwi�zki ze Swindon ogranicza�y si� do posiadania domu,
kt�rego sprzeda� napotyka�a trudno�ci, oraz �ony, kt�ra nie chcia�a wyjecha�, dop�ki dom nie
zostanie sprzedany. Nowa warstwa farby stanowi�a zabieg wart wypr�bowania. Poza tym
Harry by� znacznie ta�szy ni� jakikolwiek zawodowy malarz, co przemawia�o do oszcz�dnej
natury Claude'a. Jego �ona kierowa�a si� zupe�nie innymi wzgl�dami, o czym Harry mia� si�
wkr�tce z rozkosz� przekona�. Zg��bia� t� kwesti� jeszcze kilkakrotnie, nawet po odnowieniu
domu. Lato dobiega�o ko�ca, kupiec na dom wci�� si� nie pojawia�, biedny stary Claude
sp�dza� samotnie sze�� nocy w tygodniu w swoim tanim mieszkanku w Manchesterze,
podczas gdy Harry i urocza Iris...
Idylle jednak zawsze si� ko�cz�, a najlepiej, je�li dzieje si� to, tak jak by�o w tym
wypadku - jeszcze zanim strac� smak. We wrze�niu dom zosta� sprzedany, a pod koniec
miesi�ca Iris do��czy�a do m�a w Manchesterze. Prawdopodobnie zar�wno ona, jak i Harry z
ulg� powitali taki obr�t sprawy. By�o to zamkni�cie pewnego rozdzia�u w ich �yciu, kt�ry
okaza� si� tak zadowalaj�cy w�a�nie z powodu swej kr�tkotrwa�o�ci. Po�egnali si� na dobre,
w obu znaczeniach tego s�owa. Przyjemno�� bez zobowi�za�. Wspomnienie bez przykrych
przypomnie�.
Czasami, kiedy Harry zaczyna� si� u�ala� nad sob� albo w�a�nie dosta� kosza od jednej z
wielu dziewczyn, na kt�rych jego wypraktykowane od�ywki nie zrobi�y wra�enia, wraca�
pami�ci� do cudownego w swojej prostocie podboju Iris Venning. Umys� Harry'ego
wype�nia�y obrazy i doznania: zarumieniona twarz Iris z zamkni�tymi oczyma i p�otwartymi
ustami, odbita w lustrze nad kominkiem, kiedy �wi�towali niemal gimnastyczne zespolenie na
sofie; podniecaj�cy szelest nylonu, kiedy zsuwa� czarne po�czochy z mi�kkich bia�ych ud;
ch�odna pe�nia piersi i po�ladk�w, p�ynna gwa�towno��, z jak� si� z��czyli, a przede
wszystkim gorliwo�� Iris, powi�kszona w wyobra�ni Harry'ego do takiego stopnia, �e
zdawa�a si� przy�miewa� jego w�asn�; tak, gorliwo�� Iris i rado��, jak� on sam odczuwa�.
W miar� up�ywu lat i kolejnych do�wiadcze� erotycznych wspomnienia usun�y si� w
dalsze zakamarki pami�ci Harry'ego, sk�d wydobywa� je rzadko albo wcale. Zamglony obraz
cia�a Iris, rozmyty wizerunek jej twarzy, imi� podszepni�te jakby przez ducha. Tylko tyle. Z
czasem nawet to musia�o znikn��. Dlaczego mia�oby by� inaczej, skoro wed�ug wszelkiego
prawdopodobie�stwa ju� nigdy nie mieli si� spotka�? Tak podpowiada� zdrowy rozs�dek.
A� do momentu, kiedy odmeldowa� si� Crowtherowi na koniec zmiany, Harry zamierza�
wr�ci� Scrubs Lane do Kensal Green i znale�� si� w Stonemasons' jeszcze przed
zamkni�ciem pubu. To w�a�nie nakazywa� zdrowy rozs�dek. Poniewa� jednak ciekawo�� i
tajemne wspomnienie wzi�y g�r�, Harry ruszy� w stron� stacji metra White City. Stamt�d
pojecha� lini� Central do Holborn, sk�d ruszy� przez Bloomsbury, zat�oczon� w godzinie
szczytu, do skupiska szpitali w okolicy Great Ormond i Queen Square. Pa�stwowy Szpital
Neurologiczny mie�ci� si� w okaza�ej starej budowli w stylu edwardia�skim, pe�nej
marmurowych filar�w, wysokich sklepie� i d�ugich, rozbrzmiewaj�cych echem korytarzy. W
du�ej nowoczesnej przybud�wce, przypominaj�cej now� skorup� starego �limaka,
dominowa�o - jakby dla kontrastu - jaskrawe �wiat�o i kliniczna sterylno��.
Harry skierowa� si� w�a�nie do nowoczesnej cz�ci szpitala. Zda� si� na znaki i strza�ki,
jako �e nie zamierza� zasi�ga� informacji u piel�gniarek czy recepcjonistek. Ostatecznie
pow�d jego wizyty w szpitalu budzi� sporo w�tpliwo�ci, nawet, a mo�e zw�aszcza, w samym
Harrym.
Znaki by�y jednak czytelne, a nikt nie interesowa� si� samotn�, zgn�bion� postaci�.
Dlatego Harry bez przeszk�d wszed� na trzecie pi�tro, min�� pust� recepcj� i dotar� do ko�ca
kr�tkiego korytarza z brudnym oknem, z kt�rego - ponad bez�adnym krajobrazem dach�w -
rozci�ga� si� widok na poplamiony zmierzchem bok British Museum. Na drzwiach pokoju E
318, na poziomie oczu, znajdowa�a si� tabliczka: David Venning. A zatem pomy�ka nie
wchodzi�a w gr�. Mimo to Harry nie traci� nadziei, i� pacjent oka�e si� kim� obcym. Ale ta
nadzieja mog�a przecie� by� p�onna.
Pchn�� drzwi i wszed� do ma�ego, lecz wygodnie urz�dzonego pokoju. Jasne drewno,
dywan w pastelowym kolorze i du�e okno z zas�on� w kwiaty stwarza�y tak swobodn�,
sympatyczn� i normaln� atmosfer�, jak to tylko mo�liwe. Jednak wszelka normalno��
ko�czy�a si� na ��ku. Le�a� na nim m�ody, ciemnow�osy m�czyzna, z g�ow� na samym
�rodku poduszki i r�kami u�o�onymi pod jednakowym k�tem na ko�drze. Harry nie s�ysza�
�adnego odg�osu wydawanego przez chorego, ale w pokoju rozlega�o si� miarowe,
mechaniczne oddychanie. Na niskim stoliku obok ��ka sta� respirator wyposa�ony w swego
rodzaju miechy, po��czone �eberkow� plastikow� rurk� z zaworem na gardle pacjenta,
kt�remu wykonano tracheotomi�. Nawet sk�pa wiedza medyczna Harry'ego wystarczy�a,
�eby si� zorientowa�, i� bez tego urz�dzenia pacjent by umar�. Nie wygl�da�o to dobrze.
Owszem, spokojnie, niemal pogodnie, ale na pewno nie dobrze.
Chocia� widok pozornie sprawnego i zdrowego m�odego cz�owieka, le��cego nieruchomo
i w sztuczny spos�b podtrzymywanego przy �yciu, wzbudza� smutek, to Harry nie czu� si�
bezpo�rednio zwi�zany z t� sytuacj�. To nie by�a jego sprawa, zw�aszcza �e on, Harry, z
pewno�ci� nie by� ojcem Davida Venninga. Ale czy na pewno?
- Data urodzenia - mrukn�� pod nosem, podszed� do ��ka i zdj�� z por�czy bloczek pe�en
kartek. - To wyja�ni spraw�. - Faktycznie, sprawa si� wyja�ni�a, chocia� nie w taki spos�b,
jakby Harry sobie �yczy�. "David John Venning, ur. 10.05.61." - Szlag by to trafi�! - Pacjent
urodzi� si� wiosn�, a dawno zapomniany romans Harry'ego z Iris Venning mia� miejsce latem
poprzedniego roku.
II
Wychodz�c ze szpitala, Harry ju� w�a�ciwie nie w�tpi�, �e pogr��ony w �pi�czce pacjent
z pokoju E 318 jest jego synem. Przekona�a go o tym nie tylko zbie�no�� dat i nazwisk. Nie
by� istotny fakt, �e oprawiona w ramk� fotografia z ceremonii rozdania dyplom�w
przedstawia�a opr�cz Davida Venninga tak�e dumnych rodzic�w: starsze wersje Claude'a, u
kt�rego Harry pracowa�, oraz Iris, przez kt�r� zosta� uwiedziony trzydzie�ci cztery lata temu.
Istnia�a w ko�cu mo�liwo��, �e ch�opiec zosta� pocz�ty podczas jednego z weekend�w, kt�re
Claude sp�dza� w domu, a nie w ci�gu tego czasu, kiedy przebywa� w Manchesterze. By�o to
mo�liwe, cho� ma�o prawdopodobne, zw�aszcza wobec opinii Harry'ego na temat mo�liwo�ci
seksualnych Claude'a w por�wnaniu z jego w�asnymi.
Sedno sprawy le�a�o jednak gdzie indziej. Tym, co przekona�o Harry'ego ponad wszelk�
w�tpliwo��, by�a rozmowa telefoniczna. Kto� wiedzia�, �e Harry jest ojcem Davida, i uzna�,
�e powinien on si� dowiedzie� o jego stanie, kt�ry, jak ostro�nie przyzna�a prze�o�ona
piel�gniarek, by� powa�ny, je�li nie krytyczny. David Venning przebywa� w szpitalu od blisko
miesi�ca i przez ca�y czas pozostawa� w stanie g��bokiej �pi�czki. Co si� tyczy rokowa� na
powr�t do zdrowia, prze�o�ona uchyli�a si� od odpowiedzi; najwyra�niej podejrzliwie
odnios�a si� do o�wiadczenia Harry'ego, �e jest starym przyjacielem rodziny, kt�ry straci� z
ni� kontakt. Je�eli nie zna adresu czy numeru telefonu krewnych, ona nie potrafi mu ich
poda�. Harry dowiedzia� si� jednak czego� z tej rozmowy. Matka Davida nazywa si� Iris
Hewitt, a nie Venning. A zatem powt�rnie wysz�a za m�� po rozwodzie lub okresie
wdowie�stwa. C�, fotografia przy ��ku zosta�a przypuszczalnie zrobiona ponad dziesi�� lat
temu. Nie ma si� czemu dziwi�. Biedny, stary Claude pewnie nie �yje.
Prze�o�ona piel�gniarek okaza�a si� r�wnie pow�ci�gliwa w udzielaniu informacji na
temat choroby Dawida, ograniczaj�c si� do stwierdzenia, �e �pi�czka wyst�pi�a na tle
cukrzycy. Wygl�da�o na to, �e los okrutnie zadrwi� z tego przystojnego m�odego cz�owieka,
szczeg�lnie je�li wzi�� pod uwag� doskona�y stan zdrowia, jakim cieszy� si� jego cierpi�cy na
nadwag� i wieczne k�opoty finansowe ojciec. Harry skrzywi� si� na widok swego odbicia w
oknie, za kt�rym zapada� zmrok. Nie prezentowa� si� dobrze. S�dz�c po fotografii, Iris
starza�a si� ze znacznie wi�kszym wdzi�kiem ni� on, ale chyba nale�a�o si� tego spodziewa�.
Bardziej uczynna okaza�a si� m�odsza piel�gniarka, kt�ra poinformowa�a Harry'ego, �e
pani Hewitt odwiedza syna ka�dego popo�udnia, zazwyczaj mi�dzy drug� a czwart�. Je�eli
Harry chce j� zobaczy�, powinien spr�bowa� szcz�cia w tych godzinach. W�a�nie zasadno��
takiej pr�by sta�a si� przedmiotem rozwa�a� Harry'ego, kiedy zamawia� kolejne kufle w
pobliskim pubie. Trzydzie�ci cztery lata temu pierzchn��by od ojcostwa co si� w nogach.
Teraz w zasadzie powinien zrobi� to samo, ale ta spokojna, nieruchoma posta� w ��ku
wymyka�a si� wszelkim zasadom. To by� cz�owiek z krwi i ko�ci, syn, kt�rego Harry nigdy
nie mia� i nie zna�. A� do tej chwili.
Nieustannie wraca� my�lami do tajemniczej rozmowy telefonicznej. Kt� m�g� dzwoni�,
je�li nie Iris? Tylko ona mog�a mie� pewno��. To musia�a by� ona, a skoro tak, to telefon
stanowi� rodzaj wezwania, a mo�e b�agania o pomoc, o wsparcie. Iris musia�a zada� sobie
niema�o trudu, �eby go odnale��, ale dlaczego w takim razie nie zostawi�a nazwiska ani
numeru telefonu? Po co ta anonimowo��; przecie� musia�a wiedzie�, �e Harry we wszystkim
w lot si� zorientuje? Istnia� oczywi�cie tylko jeden spos�b, �eby znale�� odpowied� na te
pytania.
Harry z pubu zadzwoni� do Shafiqa i zapyta�, czy kolega zgodzi�by si� zamieni� z nim
jutro na godziny pracy. Kiedy Shafiq domaga� si� wyja�nienia powodu zamiany, Harry
przyzna�, �e ma to zwi�zek z por� odwiedzin w szpitalu, po czym oznajmi�, �e ko�cz� mu si�
monety i odwiesi� s�uchawk�, praktycznie wymuszaj�c na koledze zgod�.
Poniewa� zamiana zmusza�a Harry'ego do stawienia si� w pracy o niezno�nie wczesnej
godzinie, ruszy� prosto do domu, w nadziei �e pani Tandy uda�a si� ju� na spoczynek.
Niestety, szcz�cie mu nie dopisa�o. Gospodyni krz�ta�a si� po domu, przygotowuj�c sobie
kakao i rozdrabniaj�c sardynki, kt�rymi zamierza�a przywabi� swego kota, Neptuna, z
s�siedniego dachu. Chocia� kakao nie by�o tym, o czym Harry marzy� po czterech kuflach
piwa, braku obiadu i nag�ym odkryciu syna, w�a�nie tym napojem raczy� si� w ciasnej kuchni,
podczas gdy pani Tandy sta�a w otwartych drzwiach na ty�ach domu, przemawiaj�c do
Neptuna i unosz�c zach�caj�co miseczk� sardynek, a kot porusza� w�sami.
- Sama nie wiem, dlaczego zawracam sobie g�ow� tym kotem - oznajmi�a gospodyni. -
Powodzi mu si� lepiej ni� wi�kszo�ci dzieciak�w z s�siedztwa. Oczywi�cie Selvyn i ja nigdy
nie zostali�my pob�ogos�awieni potomstwem. C�, gdyby tak si� sta�o... Ale cz�owiek nigdy
nie mo�e mie� pewno�ci, prawda?
Harry zakrztusi� si� kakao, zdumiony raz jeszcze niezwyk�� zdolno�ci� pani Tandy do
wypowiadania kwestii zwi�zanych z tym, co za wszelk� cen� pr�bowa� zachowa� dla siebie.
- W jakiej sprawie, pani Tandy?
- Co mo�e wyrosn�� z dzieci. Przypuszczam, �e r�wnie cz�sto s� dla rodzic�w rado�ci�,
jak przekle�stwem.
- C�, nie mog� si� wypowiada� w tej materii.
- Nie. - Pani Tandy utkwi�a w Harrym �widruj�ce spojrzenie. - Chyba nie.
III
We wtorki pani Tandy grywa�a w scrabble, co Harry'emu by�o bardzo na r�k�, poniewa�
nie zauwa�ony przez nikogo m�g� wr�ci� z Mitre Bridge, wyk�pa� si�, ogoli� i przebra�
przed wypraw� do szpitala. Takie od�wie�anie si� w �rodku dnia wyda�oby si� pani Tandy
bardzo podejrzane, podobnie jak wymuszona okoliczno�ciami abstynencja, kt�ra bardzo
irytowa�a Harry'ego. Rozz�oszczony szed� w kierunku Bloomsbury. Sze�� razy okr��y�
Russell Square, wielokrotnie si�gaj�c do paczki papieros�w Karelia Sertika. Postanowi�, �e
p�niej wst�pi do sklepu przy Charing Cross Road, �eby zaopatrzy� si� w zapas tego
rzadkiego greckiego gatunku, w kt�rym zasmakowa� podczas kilkuletniego pobytu na Rodos.
W�tpi� jednak, czy b�dzie pami�ta� o tak banalnym sprawunku w obliczu wszystkiego, czemu
wkr�tce postanowi� stawi� czo�o.
Do szpitala dotar� kilka minut przed trzeci�. Tym razem stanowisko piel�gniarek na
trzecim pi�trze by�o obsadzone, ale na szcz�cie nie przez �adn� z tych, z kt�rymi Harry
rozmawia� wczoraj.
- Czy mo�na odwiedzi� Davida Venninga?
- C�... Tak si� sk�ada, �e kto� ju� u niego jest.
- Jego matka?
- Tak.
- Prosz� si� nie martwi�. Dobrze si� znamy.
Harry ruszy� dalej korytarzem. Drzwi do pokoju E 318 zasta� uchylone; plama z�otego
s�o�ca przelewa�a si� przez pr�g. Zatrzyma� si� na samym jej skraju, kiedy us�ysza� g�os. Iris
Venning czyta�a.
- "Wydaje si�, �e kosmologowie z�o�yli �luby milczenia w tej tak niewygodnej sprawie.
Jakim cudem wszech�wiat mo�e zawiera� gwiazdy licz�ce nawet szesna�cie miliard�w lat,
je�li wed�ug Hubble'a okre�la si� wiek wszech�wiata na nie wi�cej ni� osiem miliard�w?
Najwyra�niej nie istnieje prosta odpowied�, ale naukowcy zwykle nie maj� zwyczaju uchyla�
si� przed trudnymi pytaniami".
G�os Iris ani troch� si� nie zmieni�. S�uchaj�c go, Harry m�g� sobie niemal wyobrazi�, �e
gdyby wszed� do pokoju, ujrza�by j� tak�, jak� widzia� po raz ostatni: rudow�os� kobiet� o
b�yszcz�cych oczach, kr�g�ej figurze i pon�tnych ustach, kt�re uk�ada�y si� w kusz�cy
u�miech albo wydawa�y zmys�owy �miech. Jednak fotografia przygotowa�a Harry'ego na to,
co faktycznie mia� zobaczy�: kobiet� w �rednim wieku o przypr�szonych siwizn�, dla
wygody kr�tko obci�tych w�osach, przygaszonych, niepewnych oczach, pomarszczonej,
niespokojnej twarzy, u�miechu... Ale przecie� nie b�dzie si� u�miecha�a, prawda? Sytuacja
nie sk�ania�a do �miechu.
- "Spos�b, w jaki rozwi��� kwadratur� tego ko�a, mo�e zadecydowa� o przysz�o�ci
astrofizyki. Wielki Wybuch mo�e si� okaza� Wielk� Blag�. Nie jest wykluczone, �e nagle
wyp�ynie kwestia jak�e o�mieszonej sta�ej kosmologicznej. Niekt�rzy mog� uzna� to za
ostatni� desk� ratunku. To, czego naprawd� potrzeba..."
Kiedy Harry stan�� w drzwiach, Iris natychmiast przerwa�a czytanie. Patrzyli na siebie z
odleg�o�ci dwunastu st�p oraz wielu, wielu lat, kt�re up�yn�y. Na twarzy Iris rozpoznanie
walczy�o z niedowierzaniem. Powoli zdj�a okulary, od�o�y�a czasopismo, kt�re czyta�a, i
utkwi�a wzrok w Harrym, jakby nie mog�a uwierzy�, �e to naprawd� on. Czy�by tak bardzo
si� zmieni�? A mo�e Iris s�dzi�a, �e on zlekcewa�y jej telefon?
- Przepraszam... - zacz�a. - Kim... - Zmarszczy�a czo�o, wsta�a z krzes�a i obesz�a ��ko,
�eby lepiej si� Harry'emu przyjrze�. - Czy my si� znamy?
- To ja - odpar� Harry, �a�uj�c w duchu, �e nie potrafi� wymy�li� mniej idiotycznej
od�ywki.
- Harry? - Oczy Iris zw�zi�y si� w szparki. Zbli�y�a si� o krok. - To niemo�liwe.
Harry wzruszy� ramionami i u�miechn�� si� przepraszaj�co.
- Przypuszczam, �e takie s� skutki odpuszczania sobie.
Iris nie odpowiedzia�a, tylko zamruga�a szybko oczyma, ale nie odwr�ci�a wzroku.
Si�gn�a za siebie i opar�a si� o por�cz ��ka.
- Jak ci si� powodzi, Iris?
- Co... Co ty tutaj robisz?
- Otrzyma�em od ciebie wiadomo��.
- Jak� wiadomo��?
- O Davidzie. O... naszym synu.
Iris poblad�a. Obr�czka brz�kn�a o metalow� por�cz ��ka. Kobieta dr�a�a, jakby szok
powoli przeradza� si� w l�k.
- By�em tu wczoraj. Nie chcieli mi zbyt wiele powiedzie�.
- To by�e� ty?
- Ach, wi�c wspomnieli ci o mojej wizycie. W takim razie musia�a� si� domy�li�, �e to
by�em ja.
- Domy�li� si�? Mia�am si� domy�li�, �e to by�e� ty? Oczywi�cie, �e si� nie domy�li�am.
Nigdy bym...
- S�uchaj, mo�e usi�dziemy?
Harry wszed� niepewnie do pokoju i w tej samej chwili Iris wymin�a go z lewej strony i
zamkn�a drzwi. Kiedy znalaz�a si� bli�ej, us�ysza�, jak kr�tki jest jej oddech, wyczu� chaos
panuj�cy w jej umy�le. Nic z tego nie rozumia�. Reakcja Iris nie mia�a sensu.
- Pozw�l, �e ci wyja�ni� - rzek�a powoli. - Twierdzisz, �e otrzyma�e� jak�� wiadomo��...
na temat Davida?
- Wczoraj zadzwoni�a� do stacji obs�ugi, gdzie pracuj�. Tu� przed moim przyj�ciem do
pracy.
- I co powiedzia�am?
- �e m�j... syn... jest tutaj.
- Tw�j syn?!
- David.
- On nie jest twoim synem. - Ale w ukradkowym spojrzeniu, jakie Iris pos�a�a w stron�
��ka, by�o co� fa�szywego, niepewnego.
- Daj spok�j, Iris. Maj sze��dziesi�tego pierwszego. Potrafi� dodawa�.
- A jednak si� pomyli�e�.
- Co chcesz przez to powiedzie�?
- Chc� powiedzie�, �e David nie jest twoim synem. Chc� powiedzie�, �e do ciebie nie
dzwoni�am. Chc� te� powiedzie�, �e masz natychmiast opu�ci� ten pok�j.
- Co takiego?
- M�j syn jest ci�ko chory, a ja bardzo si� o niego martwi�. Ostatni� rzecz�, jakiej mi
potrzeba, jest pojawienie si� cz�owieka, kt�rego prawie nie znam, zjawy z zamierzch�ej
przesz�o�ci powo�uj�cej si� na pokrewie�stwo, kt�re istnieje wy��cznie w jej wyobra�ni.
- Iris, na mi�o�� bosk�... - Musia�a dostrzec zdumienie w oczach Harry'ego, podobnie jak
on zauwa�y� determinacj� w jej wzroku. A zatem wiadomo�� nie pochodzi�a od niej, ale
sedno sprawy pozostawa�o prawdziwe. David jest jego synem, ale Iris nie zamierza si� do
niczego przyznawa�. Harry to dla niej kto� gorszy ni� wr�g i nawet mniej ni� obcy.
W�a�ciwie rywal - lecz Iris widocznie ma pewno��, �e zdo�a go pokona�.
- A wi�c wyjdziesz?
- Jeszcze nie...
Iris otworzy�a drzwi i sama wysz�a na korytarz.
- Chc� natychmiast rozmawia� z siostr� Kelly! - zawo�a�a w stron� recepcji. - To pilne.
- Naprawd� nie ma potrzeby...
- Racja - powiedzia�a Iris, patrz�c Harry'emu prosto w oczy. - Nie potrzebowa�e� tego
robi�. Sk�d ci przyszed� do g�owy ten pomys�, Harry? Czy przeczyta�e� w gazecie artyku� o
Davidzie i pomy�la�e�, �e mo�e skapnie ci troch� forsy?
- Forsy?
- Wygl�dasz tak, jakby ci si� nie przelewa�o. C�, nie mog� powiedzie�, �e mnie to dziwi,
ale je�eli s�dzisz...
- To nie ma nic wsp�lnego z pieni�dzmi.
- Nie przychodzi mi do g�owy �aden inny pow�d, kt�ry m�g�by ci� sk�oni� do
wype�zni�cia z nory.
- Zadzwoni�a� do mnie.
- Nie.
- W takim razie zrobi� to kto� inny.
- W�tpi�. Prawd� m�wi�c... - W tym momencie do pokoju wkroczy�a siostra Kelly,
uosobienie nakrochmalonej kompetencji. - Dzi�kuj�, �e przysz�a� tak szybko, Rachel -
powiedzia�a Iris. - Przypuszczam, �e widzia�a� wczoraj tego cz�owieka.
- Owszem.
- Nazywa si� Harry Barnett.
- Poda� si� za pani przyjaciela.
- To �aden przyjaciel. Zak��ca te� spok�j mojemu synowi. Prosi�am go, �eby wyszed�, ale
odm�wi�.
- Nie odm�wi�em - zaprotestowa� Harry. - Po prostu...
- Chc�, �eby wyszed�, i nie �ycz� sobie, aby tu wraca�. Czy wyra�am si� jasno?
- Tak jest, pani Hewitt. - Kelly pos�a�a Harry'emu lodowate spojrzenie. - Nasz szpital
posiada s�u�b� porz�dkow�, panie Barnett. - Czy mam kogo� wezwa�?
- Nie.
- Wobec tego prosz� t�dy.
- Iris, czy nie mo�emy po prostu... - podj�� ostatni� pr�b� Harry. Ale nie, najwyra�niej nie
mogli. Wzruszy� ramionami z rezygnacj�, wymin�� kobiety i z godno�ci� oddali� si�
korytarzem.
IV
Piwo by�o kochank�, kt�rej nigdy nie przykrzy�y si� umizgi Harry'ego, przyjacielem,
kt�ry nigdy go nie zawodzi�. Zamglone uczucie tumiwisizmu, kt�re piwo pozwala�o mu
przywo�a�, towarzyszy�o Harry'emu przez pozosta�� cz�� dnia i umacnia�o si� wraz z
ka�dym kolejnym pubem, kt�ry odwiedza� podczas zygzakowatej w�dr�wki do domu. W
ostatnim porcie, do kt�rego zawin��, nawet opory barmana przed obs�u�eniem Harry'ego nie
zbi�y go z panta�yku.
- Nie s�dzisz, �e masz ju� do��, bracie?
- Och, mam do�� wielu rzeczy, ale piwo do nich nie nale�y. "Nalej do kufelka, bo uciecha
wielka..." To najprawdziwsza prawda, jak� w �yciu s�ysza�em.
- Nie przepadamy tu za poezj�.
- Nie? C�, widz�c wn�trze tego przybytku, rozumiem, co masz na my�li. Mimo to kufel
powinien poprawi� nastr�j.
- Zgoda, ale tylko jeden.
- Absolutnie, tylko jeden. B�g mi �wiadkiem.
Nazajutrz Harry �a�owa�, �e z�ama� przysi�g� z�o�on� barmanowi. Obudzi� si� p�no, z
ci�k� g�ow�, i odkry�, �e nawet s�cz�ce si� przez zas�ony �wiat�o Foxglove Road mo�e
bole�nie razi� cz�owieka, kt�ry bez umiaru wlewa� w siebie wyroby kilku browar�w.
Powl�k� si� do male�kiej kuchni, kaszl�c przy pierwszym papierosie. Nape�ni� czajnik,
zagotowa� wod�, wychyli� p� kwarty londy�skiej wody z kranu, po czym wyruszy� na
poszukiwanie �wi�tego Graala w postaci czystego kubka na kaw�. Zanim zrezygnowa�,
zadzwoni� telefon.
- Halo? - wychrypia� Harry.
- Harry?
- Tak. Kto... - To by�a Iris. Harry zamilk�, nie dowierzaj�c w�asnym uszom.
- Czy... przeszkadzam ci?
- Hm... - Harry wy��czy� gaz. - Nie, naprawd� nie.
- Chodzi o to, �e... c�... Przepraszam za to, co powiedzia�am wczoraj, za to, jak
zareagowa�am. To by�o...
- ...zupe�nie zrozumia�e. - Harry energicznie pomasowa� czo�o woln� r�k�. S�owa Iris
niczego nie wyja�nia�y. - Naprawd�.
- Dozna�am szoku, kiedy zobaczy�am ci� po tylu latach. Tak, to by� szok i...
- Nie musisz si� t�umaczy�.
- Ale� musz�. S�dz�, �e przynajmniej tyle jestem ci winna, skoro ju� wiesz o Davidzie.
Czy mogliby�my si� spotka� i porozmawia�?
- Naturalnie. Czemu nie? Chc� powiedzie�...
- Chcesz powiedzie�, �e to w�a�nie zamierza�e� zrobi� wczoraj, a ja ci przeszkodzi�am?
Masz ca�kowit� racj�. Mog� ci� tylko przeprosi�. Pewnie si� zastanawiasz, co sk�oni�o mnie
do zmiany zdania.
- Przypuszczam, �e oboje po prostu przespali�my si� z t� spraw�. - Harry wcale nie mia�
pewno�ci, czy pijackie odurzenie, z kt�rego dopiero wychodzi�, mo�na nazwa� snem.
- W�a�nie. W ka�dym razie proponuj�, �eby�my si� spotkali gdzie� poza szpitalem.
Czasami po odwiedzinach u Davida wst�puj� na herbat� do hotelu Russell. Znasz go?
- Tak. - Oczywi�cie, �e zna�. Ten budynek o �cianach wyk�adanych terakot� mija� wczoraj
podczas okr��e� Russell Square. Przypomnia� sobie teraz, �e - zgodnie z przewidywaniami -
zapomnia� si� zaopatrzy� w greckie papierosy.
- Spotkajmy si� w holu o czwartej.
- Zgoda. - Oznacza�o to, �e musi wcze�nie wyj�� z Mitre Bridge. Pomy�la�, �e mo�e w
og�le postara si� wykr�ci� od pracy chorob�. Czu� si� tak fatalnie, �e prawie nie musia�by
k�ama�, chocia� odk�d podni�s� s�uchawk�, jego stan uleg� poprawie. - B�d� tam.
- Dobrze. No to...
- Jeszcze jedno, Iris. - Umys� Harry'ego pracowa� coraz sprawniej, nawet bez pomocy
kawy. - Rodzi�o si� w nim podejrzenie, �e ugodowy ton Iris mo�e stanowi� zapowied�
wyznania. - Je�eli mia�a� m�j numer domowy przez ca�y czas, to dlaczego w poniedzia�ek
dzwoni�a� do warsztatu?
- Nie dzwoni�am do ciebie, Harry. Dzi� rano zatelefonowa�am do Swindon, do twojej
matki, kt�ra poda�a mi ten numer. Och, nie przejmuj si�, nie powiedzia�am jej, kim jestem. To
nie ja dzwoni�am do ciebie do pracy. P�niej u�wiadomi�am sobie, jak g�upio musia�y
zabrzmie� moje s�owa o pieni�dzach. Przecie� nawet gdyby� przeczyta� o Davidzie, nie
skojarzy�by� go ze mn�, prawda? Ani ze sob�.
- Kto w takim razie do mnie dzwoni�?
- Nie wiem. To dziwne, bo nikt opr�cz mnie i Davida nie wie, Harry.
- Nie wie, �e jestem jego ojcem?
Zapad�a d�uga cisza, ale Harry postanowi�, �e jej nie przerwie.
- Ot� to - powiedzia�a w ko�cu Iris.
V
Krawat obciera� szyj� Harry'ego, a jego oczy ledwo dostrzega�y eleganck� boazeri�.
Wzi�� do r�ki fili�ank� herbaty, kt�rej nala�a mu Iris, i opar� si� na krze�le. Czu� si� dok�adnie
tak, jak wygl�da�: nie na miejscu i skr�powany.
Za to Iris Venning - albo Hewitt, jak stara� si� o niej my�le� - zdawa�a si� doskonale
pasowa� do zacisznej, przytulnej sali. Mia�a na sobie prost� w kroju sukni�, kt�ra
potwierdza�a, �e Iris zachowa�a dobr� figur�, za to nawet dwurz�dowy blezer nie m�g� ukry�
brzucha, kt�ry Harry hodowa� od lata 1960 roku, okresu, do kt�rego zar�wno on, jak i Iris
musieli wraca� my�lami, niezale�nie od tego, jak usilnie pr�bowaliby tego unika�.
Przecie� wydarzenia tamtego odleg�ego lata stanowi�y jedyny pow�d, dla kt�rego spotkali
si� w to zimowe popo�udnie. Gdyby nie one, David John Venning nie przyszed�by na �wiat, a
teraz nie le�a�by w �pi�czce o kilka ulic od nich. Czas potrafi si� m�ci� r�wnie dobrze od
razu, jak i po up�ywie d�ugich lat.
- Czy jeste� chory na cukrzyc�, Harry? - zapyta�a Iris, kiedy podzi�kowa� za cukier do
herbaty.
- Nie.
- My�la�am, �e chorujesz i David odziedziczy� sk�onno�� do cukrzycy po tobie.
Rozwin�a si�, kiedy by� nastolatkiem. Och, bez trudu przyzwyczai� si� do zastrzyk�w i diety.
W og�le si� nie skar�y�. By� to po prostu problem do rozwi�zania, a David zawsze mia� do
tego dryg. Ale tym razem...
- Jak do tego dosz�o? Mam na my�li �pi�czk�.
- Nie wiem, zupe�nie tego nie rozumiem. By� sam w pokoju hotelowym na lotnisku
Heathrow. Sp�dzi� tam noc przed powrotem do Ameryki, gdzie mieszka i pracuje od, zaraz,
ilu to ju�, dziewi�ciu lat. Jest matematykiem, Harry, bardzo zdolnym matematykiem. Nie
mam poj�cia o tym, nad czym my�li i pracuje. Przypuszczam, �e ty te� nie.
- Bardzo zdolnym matematykiem?
- Tak. Zadziwiaj�ce, prawda? W wieku, kiedy ty nadal czyta�e� "Beano", David po�yka�
"Principia" Newtona. Poza tym robi� r�ne rzeczy. Tekturowe dwunasto�ciany, hiperkostki,
B�g wie co jeszcze. By� prawdziwym cudownym dzieckiem. Zda� z wyr�nieniem egzamin z
matematyki w Cambridge. Doktoryzowa� si� w wieku dwudziestu trzech lat. Byli�my z niego
tacy dumni.
- Ty i Claude?
- Tak. Claude zmar� w tym samym roku, kiedy David polecia� do Kalifornii na studia
doktoranckie na uniwersytecie w Los Angeles. W�a�nie tam pozna� swoj� �on�.
- A wi�c jest �onaty. Maj�...
- Nie, nie maj� dzieci. David i Hope s� rozwiedzeni. Mo�e o niej s�ysza�e�. Powt�rnie
wysz�a za m��, za tego gwiazdora filmowego, Steve'a Brancastera.
- Nie, chyba nie s�ysza�em.
- Niewa�ne. Bardzo dobrze, �e David si� jej pozby�. Hope tylko mu sta�a na drodze.
- Do czego?
- Do sukces�w naukowych. Zawsze chcia�a, �eby znalaz� intratniejsze zaj�cie. W ko�cu
postawi�a na swoim, kiedy David dosta� prac� w Globescope. Globescope to mi�dzynarodowa
korporacja zajmuj�ca si� prognozowaniem ekonomicznym, z siedzib� w Waszyngtonie.
David pracowa� tam a� do zesz�ej wiosny, ale chyba nie wk�ada� w to serca. Kiedy odwiedzi�
nas w ubieg�ym miesi�cu, by� pe�en entuzjazmu dla pewnego nowego projektu o czysto
naukowym charakterze.
- "Nas" to znaczy ciebie i twojego nowego m�a?
- Tak. Ken grywa� w golfa z Claude'em. By� dla mnie bardzo dobry po jego �mierci.
Pobrali�my si� pi�� lat temu. Ken prowadzi przedsi�biorstwo in�ynieryjne w Stockport.
- Czy to znaczy, �e nadal mieszkasz w Manchesterze?
- Dok�adnie rzecz bior�c, w Wilmslow, ale odk�d David zapad� w �pi�czk�, przenios�am
si� do mojej siostry do Chorleywood. Czyli wracamy do punktu wyj�cia, prawda? David
przylecia� do kraju, �eby zainteresowa� wp�ywowych ludzi swoim projektem. Zdo�a� ju�
zebra� spore fundusze w Ameryce i by� przekonany, �e uda mu si� zamierzenie zrealizowa�:
powo�anie specjalistycznego instytutu badania matematyki wy�szych wymiar�w. Nie pytaj
mnie, co to jest, bo nigdy tego nie rozumia�am. David kipia� entuzjazmem, wprost nie m�g�
si� doczeka�, kiedy rozpocznie prac�. W�a�nie dlatego podejrzenia pr�by samob�jczej s�
ca�kowicie... - Iris pochwyci�a zdumiony wzrok Harry'ego. - Przepraszam. By� mo�e
powinnam lepiej ci wszystko wyja�ni�. Ale nie jest �atwo wyja�nia� takie sprawy komu�,
kogo nigdy nie spodziewa�am si�... Komu�, kto nigdy...
- Kto w og�le nie wiedzia�, �e ma syna, Iris. Pami�taj, �e nie mia�em o tym poj�cia.
- A czy robi�oby ci r�nic�, gdyby� wiedzia�? Czy wspiera�by� mnie, gdybym wr�ci�a do
Swindon po kilku miesi�cach i oznajmi�a, �e urodz� twoje dziecko? Nie s�dz�, Harry, a ty?
Harry powoli pokr�ci� g�ow�, ulegaj�c sile wspomnie� i sugestiom Iris.
- Nie, przypuszczam, �e Claude by� dla niego lepszym ojcem. Ale powiedzia�a� dzi� rano,
�e David o mnie wie.
- Powiedzia�am mu po �mierci Claude'a, bo uzna�am, �e ma prawo wiedzie�. Jednak
Davida ma�o to obesz�o. Matematyka zawsze znaczy�a dla niego wi�cej ni� ludzkie s�abo�ci;
To zreszt� kolejny pow�d, dla kt�rego samob�jstwo nigdy nie przysz�oby mu do g�owy.
- Dlaczego uwa�aj�, �e tak w�a�nie by�o?
- Poniewa� �pi�czka zosta�a spowodowana przedawkowaniem insuliny. By�a to zbyt du�a
dawka, by David m�g� j� za�y� przypadkowo. Gdyby pokoj�wka go nie znalaz�a, na pewno
by umar�. W tej sytuacji... - Iris westchn�a. - Lekarze s�dz�, �e on nie wyzdrowieje, Harry.
Nie s�dz�, by kiedykolwiek si� obudzi�.
Co za ironia! Niewykluczone, �e wiadomo�� dla Harry'ego przekaza� bezcielesny g�os
losu. Harry dowiedzia� o tym, �e ma syna, kiedy ju� nie m�g� si� o niego upomnie�.
- Nie ma �adnej nadziei?
- Patrz�c realistycznie, niewiele. W ka�dym razie takiego zdania s� lekarze. Oczywi�cie,
cuda si� zdarzaj�, ale szanse na ca�kowite wyzdrowienie s� praktycznie r�wne zeru. Nawet
gdyby David obudzi� si� ze �pi�czki, pozosta�oby mu trwa�e uszkodzenie m�zgu. Czy mo�esz
sobie wyobrazi�, co by to oznacza�o dla zdolnego matematyka?
- Nie, prawd� m�wi�c, nie mog�.
- Lekarze zasugerowali, �eby od��czy� Davida od aparatury podtrzymuj�cej �ycie. - Iris
spojrza�a Harry'emu prosto w oczy. - Chc�, �ebym pozwoli�a mu umrze�.
- Rozumiem.
- Naprawd�? Czy naprawd� rozumiesz, w jakiej to mnie stawia sytuacji?
- Przypuszczam, �e czujesz si� rozdarta.
- Owszem. Jestem w istocie rozdarta na dwoje. - Iris odwr�ci�a wzrok, a Harry odczu�
pokus�, by wzi�� j� za r�k�, udzieli� jej odrobiny fizycznego wsparcia, poniewa� s�owa nie
za�atwia�y sprawy. Jednak za �ycia Davida Venninga ani razu si� nie dotkn�li. By� mo�e ju�
nigdy nie mieli si� dotkn��. - Czasami �a�uj�...
- Nie m�w tego.
- Przepraszam - powiedzia�a szybko, podnosz�c wzrok na Harry'ego. - To nie jest tw�j
problem.
- Nie?
- Zdecydowanie nie. Ken i ja...
- Co, zdaniem Kena, powinna� zrobi�?
Iris �ci�gn�a usta, a na jej twarzy pojawi� si� wyraz smutku. Harry domy�li� si�, za jakim
rozwi�zaniem optuje Ken. Uzna�, �e to chyba jednak Iris dzwoni�a do warsztatu, aby przyj��
jego, Harry'ego, pomoc, nie musz�c o ni� prosi�.
- Wed�ug mnie, nie powinna� da� si� nam�wi� na nic, czego mog�aby� p�niej �a�owa�.
- Jakie to rozs�dne z twojej strony, Harry.
- Ktokolwiek zostawi� dla mnie tamt� wiadomo��, najwyra�niej uwa�a�...
- To nie by�am ja.
- Wobec tego kto?
- Po prostu nie wiem. Jestem prawie pewna, �e David zachowa� w tajemnicy to, co mu
powiedzia�am.
- M�g� si� zwierzy� �onie.
- Nie m�wi�by� tak, gdyby� j� zna�.
- Albo bliskiemu przyjacielowi.
- Nie. Kiedy postanowi�am mu o tobie powiedzie�, by�am bardzo zdenerwowana i
przej�ta, ale okaza�o si�, �e zupe�nie niepotrzebnie. Da� mi jasno do zrozumienia, �e ta sprawa
nie ma dla niego najmniejszego znaczenia.
- Nie mo�esz by� tego pewna.
- Nie? A czy on ci� odszuka�, Harry?
- M�g�by napotka� pewne trudno�ci. Mieszka�em za granic�.
- Prawda, na Rodos. - Twarz Iris st�a�a. - Czyta�am o tobie w gazetach. To by�o sze�� lat
temu, tak? Jaka� sprawa z dziewczyn�, kt�ra zagin�a podczas wycieczki.
Z uczuciem pe�nej znu�enia rezygnacji Harry stawi� czo�o chwili, o kt�rej wiedzia�, �e
musi nadej��. Przys�owiowy trup w szafie, kt�ry, co prawda, nie by� trupem, zn�w si�
pojawi�.
- Mniej wi�cej. Ale prasa, jak zwykle, bardziej rozdmucha�a sam� tajemnic� znikni�cia
dziewczyny ni� rozwi�zanie zagadki.
- C�, nie s�dz�, �eby ta historia dosta�a si� na �amy prasy ameryka�skiej, a ja nie
posy�a�am Davidowi �adnych wycink�w. Mo�na wi�c przypuszcza�, �e �y� w stanie b�ogiej
nie�wiadomo�ci, je�li chodzi o tw�j flirt ze s�aw�.
- Iris, nie masz poj�cia...
- A w�a�ciwie jak trafi�e� na Rodos? Zawsze wyobra�a�am sobie, �e dokonasz �ywota
jako urz�dnik Rady Miejskiej.
- Odszed�em stamt�d pi�� lat po twoim wyje�dzie do Manchesteru. Otworzy�em salon
samochodowy przy Marlborough Road razem z dawnym kumplem z wojska, Barrym
Chipchase'em. No c�, zbankrutowali�my. - Harry postanowi� nie wspomina� o zdradzie
wsp�lnika, bo obawia� si�, �e Iris mu nie uwierzy. - Potem pracowa�em w firmie, kt�ra
specjalizowa�a si� w elektronice okr�towej. To by�o w Weymouth. Ten rozdzia� trwa� trzy
lata. - To sformu�owanie stanowi�o kolejny triumf pow�ci�gliwo�ci j�zyka. Harry nie s�dzi�,
by Iris mia�a ochot� us�ysze� o tym, �e zosta� nies�usznie oskar�ony o defraudacj�. - Mniej
wi�cej w tym samym czasie pewien przyjaciel zaproponowa� mi zaopiekowanie si� jego will�
na Rodos, wi�c...
- M�wisz o nies�awnej pami�ci ministrze Alanie Dysarcie?
- Tak, ale wtedy nie by� jeszcze ministrem ani nie zd��y� okry� si� nies�aw�.
- W jaki spos�b go pozna�e�?
- Podczas studi�w pracowa� u Barry'ego i u mnie. - Harry poprawi� si� niezgrabnie na
krze�le. - S�uchaj, dok�d nas to wszystko prowadzi?
- Do tera�niejszo�ci, Harry, do twojej tera�niejszo�ci.
- Mieszkam w Kensal Green, przy Foxglove Road 78. Mam mieszkanie na pierwszym
pi�trze. Pode mn� mieszka gospodyni ze swoim kotem. Op�acam czynsz z pracy na p� etatu
w pobliskim warsztacie samochodowym. Jako� wi��� koniec z ko�cem. �yj� z dnia na dzie�.
Co jeszcze chcia�aby� wiedzie�?
- Nigdy si� nie o�eni�e�?
- Skoro ju� o to pytasz, owszem. Kilka lat temu.
- Ale nie mieszkacie razem?
- Przenios�a si� do Newcastle, �eby znale�� prac�. Ma tam kuzyna, kt�ry jest radc�
prawnym. Zatrudni� j� jako sekretark�. - Ostro�no�� nakaza�a Harry'emu zatai: fakt, �e o�eni�
si� z Zohr� po to, �eby nie deportowali jej na Sri Lank�. By� to w istocie akt czystej
bezinteresowno�ci, ale Harry w�tpi�, czy tak w�a�nie odbierze to Iris. - To tyle, je�li chodzi o
mnie. A co si� dzia�o z tob� i Davidem?
Iris upi�a �yk herbaty, najwyra�niej graj�c na zw�ok�.
- Musisz co� zrozumie�, Harry. Trudno mi o tym m�wi�. To, co zdarzy�o si� mi�dzy nami
trzydzie�ci cztery lata temu, wynika�o z... niskich pobudek.
- Co masz na my�li?
- Claude i ja od d�u�szego czasu pragn�li�my mie� dziecko. Starali�my si�, jednak bez
skutku. Bardzo chcia�am urodzi�. Claude by� dobrym cz�owiekiem, kocha�am go, ale...
- Nie mog�a� zaj�� z nim w ci���?
- W�a�nie. Podczas gdy...
- ...ze mn� mog�a�.
- To brzmi okropnie, prawda? Obrzydliwe wyrachowanie.
- S�dzi�em, �e dobrze si� bawimy. Zwyk�a rozrywka bez �adnych konsekwencji.
- Owszem, zwyk�a, ale z konsekwencjami.
- A zatem fakt, �e zasz�a� ze mn� w ci���, nie wywo�a� szoku, ale stanowi� owocny
rezultat podj�tych dzia�a�. Czy powiedzia�a� o tym Davidowi?
- Tak. W�a�nie dlatego nigdy nie pr�bowa�by ci� odnale��.
- Wielkie dzi�ki - rzek� Harry, pozwalaj�c, by jego gorycz dosz�a do g�osu. - Dzi�kuj� ci,
�e da�a� mojemu synowi do zrozumienia, i� by�em tylko narz�dziem, �rodkiem do celu.
- David jest twoim synem wy��cznie w sensie biologicznym. - Iris odrzuci�a g�ow� do
ty�u, jak gdyby gdzie� wysoko szuka�a zar�wno spokoju, jak i potwierdzenia swej logiki. -
Nie zabroni� ci go odwiedza�, Harry. Mog�abym to zrobi�, ale nie zrobi�. Z drugiej strony,
nie pozwol�, �eby� wtargn�� w jego �ycie albo w moje.
- Ile mam czasu, zanim ka�esz go od��czy�?
- Nie podchod� do tego w ten spos�b...
- Czy przynajmniej uprzedzisz mnie... kiedy podejmiesz decyzj�?
- Tak. - Iris spojrza�a na Harry'ego surowo. - Uprzedz� ci�. - Wyj�a z torebki notesik,
wyrwa�a kartk�, napisa�a co� na niej i przesun�a j� po stoliku do Harry'ego. - Masz tu adres i
numer telefonu mojej siostry. Mo�esz si� ze mn� skontaktowa�... je�eli naprawd� zajdzie taka
potrzeba.
- Czy ona wie o mnie?
- Dowie si�.
- A Ken?
Iris pokr�ci�a g�ow�.
- Nie zamierzam odpowiada� na wi�cej pyta�, Harry. Wiesz ju� tyle, ile powiniene�,
mo�e nawet wi�cej.
- Osoba, kt�ra przekaza�a tamt� wiadomo��, by�a innego zdania.
- Je�eli istotnie by�a jaka� wiadomo��.
- Sama powiedzia�a�, �e w inny spos�b nie m�g�bym si� dowiedzie�.
- Chyba nie. To po prostu kolejna zagadka.
- Tak jak przedawkowanie insuliny? Je�eli nie by�a to pr�ba samob�jcza i nie m�g� to by�
wypadek...
- Przesta�. - Iris po raz pierwszy podnios�a g�os; ludzie siedz�cy przy s�siednim stoliku
spojrzeli z zaciekawieniem w ich stron�. - Mam do�� podobnych sugestii. Czy nie s�dzisz, �e
ju� dostatecznie d�ugo obracam to wszystko w m�zgu? Koniec ko�c�w, wszelkie pytania
"jak" i "dlaczego" nie maj� �adnego znaczenia. David nie zacznie oddycha�, je��, m�wi� czy
chodzi�. Nic tego nie sprawi. - Iris dr�a�a, a jej oczy zasz�y �zami. - Zastanawiam si�, czy
mo�e to by� rodzaj kary za oszukanie Claude'a. Po raz pierwszy zada�am sobie to pytanie,
kiedy lekarze stwierdzili u Davida cukrzyc�. A teraz �pi�czka. Wszystko to daje do my�lenia.
- Czy zdajesz sobie spraw�, �e to, co m�wisz, jest �mieszne?
- Tak. - Iris osuszy�a oczy chusteczk� i wysi�ka�a nos. - Oczywi�cie, �e to �mieszne.
Podobnie jak �ywi� nadziej� na jego wyzdrowienie. Dziwne, ale nie mog� si� od tego
powstrzyma�.
- Ja te� nie.
To zwi�z�e wyznanie, tak bardzo intymne, sprawi�o, �e miarka si� przebra�a.
- A co ci� to mo�e obchodzi�? - burkn�a Iris. - David nic dla ciebie nie znaczy.
- Mo�e martwi� si� o niego dlatego, �e jest jedyn� osob�, o kt�r� mog� si� martwi�.
- Ot� to. - Surowy wyraz twarzy Iris �wiadczy� o b�lu, jaki ostatnio sta� si� jej udzia�em.
- Gdyby� mia� w�asn� rodzin�, sprawa Davida nic by ci� nie obesz�a, prawda? Nie chcia�by� o
niczym s�ysze�.
- �atwo ci tak m�wi�, skoro wiesz, �e nie mog� dowie��, i� jest inaczej.
- Nie przekona�e� mnie. - Iris zerkn�a na zegarek. - Naprawd� musz� ju� i��. Blanche
b�dzie si� o mnie niepokoi�. - Wsta�a po�piesznie, wyj�a z torebki banknot
dziesieciofuntowy i rzuci�a go na stolik przed Harrym. - Czy m�g�by� za mnie zap�aci�? To
powinno wystarczy�.
- Naprawd� nie ma potrzeby... - Kiedy jednak Harry wstawa� od stolika, pochwyci�
spojrzenie Iris, kt�re powiedzia�o mu, �e z jej punktu widzenia to wr�cz konieczno��. Nie
chcia�a zaci�ga� u niego d�ug�w, cho�by takich najbardziej zwyczajnych. Ka�da taka
drobnostka przypomina�aby jej - i jemu - o tym, ile - chc�c nie chc�c - zawdzi�czaj� sobie
nawzajem.
- �egnaj, Harry - powiedzia�a Iris ch�odno. Zabrzmia�o to jak wyrok.
VI
Nazajutrz pok�j E 318 w Pa�stwowym Szpitalu Neurologicznym, gdzie zn�w znalaz� si�
Harry, by� ciep�y i cichy niczym matczyne �ono. Aparatura miarowo pompowa�a oddechy, a
irysy w wazonie rozwesela�y pomieszczenie i przesyca�y powietrze subteln� woni�. Spokojne
g�osy gdzie� w oddali i znajome szmery sk�ada�y si� na zinstytucjonalizowany wszech�wiat
troski i wsp�czucia, kt�ry otacza� Harry'ego ze wszystkich stron, obejmowa� go wraz z
milcz�cym synem, zawiera� ich przesz�o�� oraz przysz�o��, jak� jeszcze mieli przed sob�.
- Twoja matka cofn�a zakaz odwiedzin - zacz�� Harry, wypr�bowuj�c nowy gambit w tej
jednostronnej rozmowie przy ��ku. - Teraz b�dziesz mnie cz�ciej widywa�, oczywi�cie pod
warunkiem, �e nie masz nic przeciwko temu. Powiedz, je�li tak jest. Mamy mn�stwo
zaleg�o�ci do nadrobienia. Je�li chcesz, opowiem ci o sobie. Nie ma tu nic niezwyk�ego, w
przeciwie�stwie do ciebie. Matematyka? Nie wiedzia�bym nawet, od czego zacz��. Kwadrat
przeciwprostok�tnej jest r�wny sumie kwadrat�w przyprostok�tnych. To mi przypomina
pewien dowcip, ale nie s�dz�, �eby� chcia� go us�ysze�. Co chcia�by� us�ysze�? Histori� mego
�ycia? To si� da za�atwi�. Ja chcia�bym us�ysze� twoj�, podobnie jak twoje zdanie na temat
kilku spraw. Na przyk�ad wiadomo��, kt�r� otrzyma�em. Je�eli nie pochodzi�a od twojej
matki, to od kogo? Do czego mia�a mnie sk�oni�? Do dociekania, jak znalaz�e� si� w takim
po�o�eniu? Wypadek najwyra�niej nie wchodzi w gr�. Pr�ba samob�jcza? Nie mog�
uwierzy�, �eby m�j syn by� do tego zdolny. Barnettowie cz�sto maj� pecha, ale nigdy nie s�
autodestrukcyjni. A wi�c co si� wydarzy�o w tamtym pokoju hotelowym? Obiecuj�, �e
spr�buj� to wyja�ni�, je�li tylko podpowiesz mi, od czego zacz��.
Ale David nie m�g� powiedzie� Harry'emu ani s�owa. Iris, gdyby nawet mog�a to zrobi�,
da�a mu jasno do zrozumienia, �e nie ma takiego zamiaru. Harry'emu nie pozosta�o nic
innego, jak wypyta� Shafiqa o osob�, kt�ra zostawi�a dla niego wiadomo�� w Mitre Bridge.
Shafiq nie mia� jednak pewno�ci co do p�ci rozm�wcy ani nie m�g� sobie przypomnie�, czy
m�wi� z jakim� szczeg�lnym akcentem.
- Nie przysz�o ci na my�l, �eby poprosi�, aby si� przedstawi�?
- Oczywi�cie, �e przysz�o, Harry. Masz mnie za g�upca?
- No i co ten kto� powiedzia�?
- Nic. W�a�nie wtedy od�o�y� s�uchawk�.
- Wspaniale.
- Przykro mi. Na moim miejscu poradzi�by� sobie lepiej?
- By� mo�e. M�g�bym na przyk�ad rozpozna�, kto dzwoni.
- Je�eli wiedzieli, �e istnieje taka mo�liwo��, nie zadzwoniliby podczas twojej obecno�ci,
prawda?
- Masz racj�.
- A z tego wynika...
- ...�e musieli mnie obserwowa�.
By�a to na tyle niepokoj�ca ewentualno��, �e Harry postanowi� otworzy� serce przed
pani� Tandy. Uczyni� to w dniu wolnym od pracy, kiedy - jak zwykle - poszed� ze swoj�
gospodyni� na cmentarz Kensal Green, �eby pom�c jej nosi� wod� i kwiaty. Pani Tandy
wysz�a za m�� za swego kuzyna, w wyniku czego jej krewnych oraz krewnych zmar�ego
��czy�y wi�zy krwi niemo�liwe do rozwik�ania. Harry odnosi� te� czasem wra�enie, �e
krewnych jest wi�cej ni� chwast�w, kt�re ros�y mi�dzy grobami.
Odpoczywaj�c na �awce po wyczerpuj�cej w�dr�wce w�r�d grob�w rodziny Tandych,
Harry w