3206
Szczegóły |
Tytuł |
3206 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3206 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3206 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3206 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JANET EVANOVICH
SEVEN UP
(T�UMACZ: JAN KABAT)
SCAN-DAL
PROLOG
Przez wi�ksz� cz�� dzieci�stwa moje aspiracje zawodowe by�y do�� proste - chcia�am zosta� mi�dzygalaktyczn� ksi�niczk�. Nie chodzi�o mi o sprawowanie rz�d�w nad hordami kosmit�w, ale o kask, seksowne buty i superbro�.
Jak to w �yciu bywa, historia z ksi�niczk� nie wypali�a, posz�am wi�c do college'u, a po jego uko�czeniu zacz�am pracowa� jako dostawca bielizny damskiej do sieci sklep�w. To te� nie wypali�o, zmusi�am wi�c szanta�em swojego kuzyna, by da� mi posad� �owczyni nagr�d. Zabawne, jak los potrafi p�ata� figle. Nigdy nie za�atwi�am sobie kasku ani seksownych but�w, ale w ko�cu mam co� w rodzaju superbroni. No dobra, to tylko ma�a trzydziestka �semka, kt�r� trzymam w s�oiku na pierniki, ale mimo wszystko to spluwa, no nie?
W dawnych czasach, kiedy jeszcze stara�am si� o robot� ksi�niczki, miewa�am scysje ze z�ym ch�opakiem z s�siedztwa. By� dwa lata starszy ode mnie. Nazywa� si� Joe Morelli. I stanowi� problem.
Wci�� zdarzaj� mi si� te scysje z Morellim. I wci�� stanowi on problem... ale teraz to problem z rodzaju tych, jakie kobiety lubi�. Morelli jest gliniarzem i ma bro� wi�ksz� od mojej, no i nie trzyma jej w s�oiku na pierniki.
O�wiadczy� mi si� kilka tygodni temu podczas ataku libido. Rozpi�� mi d�insy, wsun�� palec za pasek i przyci�gn�� mnie do siebie.
- Co si� tyczy tej propozycji, cukiereczku...
- O jakiej propozycji m�wimy?
- O propozycji ma��e�stwa.
- Czy m�wisz powa�nie?
- Jestem cz�owiekiem zdesperowanym.
To nie ulega�o w�tpliwo�ci.
Po prawdzie i ja by�am zdesperowana. Zaczyna�y mnie nachodzi� romantyczne my�li na temat mojej elektrycznej szczoteczki do z�b�w. Problem w tym, �e nie wiedzia�am, czy naprawd� jestem gotowa do ma��e�stwa. Ma��e�stwo to nie przelewki. Trzeba korzysta� z tej samej �azienki. A fantazje? Przypu��my, �e odezwie si� we mnie mi�dzygalaktyczna ksi�niczka i �e b�d� musia�a wyruszy� w jakiej� misji?
Morelli pokr�ci� g�ow�.
- Zn�w si� zastanawiasz.
- Jest nad czym.
- Pozw�l, �e wska�� ci plusy... tort weselny, seks oralny no i moja karta kredytowa.
- Najbardziej podoba mi si� ten tort weselny.
- Reszta te� ci si� spodoba - zapewni� Morelli.
- Potrzebuj� czasu do namys�u.
- Pewnie - zgodzi� si�. - My�l, ile chcesz. A mo�e pomy�limy na g�rze w sypialni?
Jego palec wci�� tkwi� za paskiem moich spodni, a ni�ej robi�o mi si� coraz cieplej. Unios�am odruchowo wzrok.
Morelli u�miechn�� si� i przyci�gn�� mnie jeszcze bli�ej.
- My�lisz o torcie weselnym?
- Nie - odpar�am. - Ani o karcie kredytowej.
ROZDZIA� 1
Wiedzia�am, �e szykuje si� co� z�ego, kiedy Vinnie wezwa� mnie do swojego gabinetu. Vinnie to m�j szef i kuzyn. Przeczyta�am kiedy� na drzwiach ubikacji, �e Vinnie pieprzy si� jak fretka. Nie jestem pewna, co to znaczy, ale stwierdzenie to nie wydaje si� pozbawione sensu, gdy� Vinnie faktycznie wygl�da jak fretka. Rubinowy pier�cie�, kt�ry nosi na ma�ym palcu, przypomina mi trofeum wygrane na odpu�cie. Mia� na sobie czarn� koszul� i krawat w takim samym kolorze, rzedn�ce czarne w�osy zaczesane by�y do ty�u, w stylu bossa pok�tnego kasyna, wyraz twarzy �wiadczy� o skrajnym niezadowoleniu.
Popatrzy�am na niego, staraj�c si� nie krzywi� twarzy.
- O co chodzi?
- Mam dla ciebie robot� - odpar� Vinnie. - Chc�, �eby� znalaz�a tego szczura Eddiego DeChoocha i przywlok�a tu jego ko�cist� dup�. Z�apali go, jak przemyca� z Wirginii ci�ar�wk� trefnych papieros�w. Nie stawi� si� w s�dzie.
Wznios�am oczy tak wysoko, �e mog�am niemal zobaczy� czubek w�asnej g�owy.
- Nie bior� si� do Eddiego. Jest stary, zabija ludzi i chodzi z moj� babk�.
- Teraz rzadko zabija - uspokoi� mnie Vinnie. - Ma katarakt�. Jak ostatnim razem chcia� kogo� zastrzeli�, wpakowa� ca�y magazynek w desk� do prasowania.
Vinnie prowadzi interes z kaucjami w Trenton w stanie New Jersey. Vincent Plum - Kaucje i Por�czenia. Kiedy kto� jest oskar�ony o jakie� przest�pstwo, Vinnie wp�aca do s�du zastaw, s�d zwalnia oskar�onego do czasu rozprawy, a Vinnie si� modli, by oskar�ony pojawi� si� w s�dzie. Je�li oskar�ony postanawia wyrzec si� przyjemno�ci, jak� daje randka z wymiarem sprawiedliwo�ci, Vinnie traci fors�, chyba �e odszukam delikwenta i sprowadz� go przed oblicze Temidy. Nazywam si� Stephanie Plum i jestem agentk�, kt�ra poszukuje os�b zwolnionych za kaucj� s�dow�... albo, kr�cej, �owczyni� nagr�d. Wzi�am t� robot� w kiepskich czasach i nawet fakt, �e uko�czy�am college z lokat� w pierwszych dziewi��dziesi�ciu o�miu procentach swojej klasy, m�g� mi zapewni� lepszy start w �yciu. Gospodarka od tej pory znacznie si� poprawi�a i w�a�ciwie nie ma �adnego powodu, bym dalej tropi�a niegrzecznych facet�w, pomijaj�c dwie istotne przyczyny - irytuje to moj� matk� no i nie musz� wk�ada� do pracy rajstop.
- Zleci�bym to Komandosowi, ale nie ma go w kraju - wyja�ni� Vinnie. - Pozostajesz wi�c ty.
Komandos to kto� w rodzaju najemnika, pracuj�cy czasem jako �owca nagr�d. Jest bardzo dobry... we wszystkim. I gro�ny jak diabli.
- Co Komandos robi poza krajem? I co przez to rozumiesz, �e nie ma go w kraju? Gdzie jest? Azja? Ameryka Po�udniowa? Miami?
- Wykonuje dla mnie robot� w Portoryko - odpar� Vinnie i podsun�� mi plastikow� teczk�. - Dokumenty DeChoocha i twoje upowa�nienie. Jest dla mnie wart pi��dziesi�t tysi�cy... pi�� dla ciebie. Jed� do niego do domu i dowiedz si�, dlaczego nie stawi� si� wczoraj na przes�uchaniu. Connie dzwoni�a, ale nikt nie odpowiada�. Chryste, mo�e le�y martwy na pod�odze w kuchni. Chodzenie z twoj� babk� to �mier� dla ka�dego.
Biuro Vinniego znajduje si� przy Hamilton, co na pierwszy rzut oka nie wydaje si� dobr� lokalizacj� na tego typu interes. Wi�kszo�� takich instytucji jest zlokalizowana naprzeciwko wi�zienia. R�nica w przypadku Vinniego polega na tym, �e ludzie, za kt�rych wp�aca kaucje, to g��wnie krewni albo s�siedzi, mieszkaj� wi�c niedaleko Hamilton, w samym Burg. Wychowa�am si� w Burg, moi rodzice wci�� tam mieszkaj�. To bardzo bezpieczna okolica, jako �e przest�pcy zawsze dok�adaj� stara�, by pope�nia� zbrodnie gdzie indziej. No dobra, Jimmy Curtains wyprowadzi� kiedy� Garibaldiego Dwa Paluchy z domu i wywi�z� na wysypisko �mieci... ale w ko�cu �omot odby� si� poza granicami Burg. A faceci, kt�rych znaleziono zakopanych w piwnicy sklepu ze s�odyczami przy Ferris Street, te� byli zamiejscowi, wi�c nie wliczaj� si� do statystyki.
Connie Rossoli podnios�a wzrok, kiedy wysz�am z gabinetu Vinniego. Connie to szefowa biura. Connie pilnuje interesu, kiedy Vinnie �ciga drani albo cudzo�o�y ze zwierz�tami futerkowymi.
Connie mia�a w�osy zaczesane na wysoko�� trzykrotnie przekraczaj�c� rozmiary jej g�owy, r�owy sweterek opina� cycuszki, kt�re mog�yby nale�e� do znacznie wi�kszej kobiety, a kr�tka czarna sp�dniczka z dzianiny pasowa�aby do znacznie mniejszej.
Connie pracuje u Vinniego od samego pocz�tku. Wytrzyma�a tak d�ugo, bo niczego nie toleruje, a w szczeg�lnie kiepskich chwilach korzysta z zasob�w finansowych biura.
Na jej twarzy pojawi� si� grymas, kiedy dostrzeg�a w mojej d�oni teczk� z dokumentami.
- Nie wybierasz si� chyba do Eddiego DeChoocha, co?
- Mam nadziej�, �e nie �yje.
Lula le�a�a rozwalona na kanapie ze sztucznej sk�ry, kt�ra s�u�y�a za wi�zienny kojec dla naszych interesant�w i ich nieszcz�snych krewniak�w. Lula i kanapa odznacza�y si� niemal identycznym odcieniem br�zu, z tym tylko, �e w�osy Luli by�y tego dnia wi�niowoczerwone.
Zawsze kiedy stoj� obok Luli, czuj� si� jak osoba chora na anemi�. Jestem Amerykank� w�osko-w�gierskiego pochodzenia w trzecim pokoleniu. Po matce odziedziczy�am blad� karnacj�, niebieskie oczy i dobr� przemian� materii, dzi�ki kt�rej mog� zje�� ca�y tort urodzinowy i mimo to - prawie zawsze - jestem w stanie zapi�� guzik przy moich lewisach. Przodkom ojca zawdzi�czam niesforn� grzyw� kasztanowych w�os�w i nadmiern� sk�onno�� do gestykulacji, typow� dla W�och�w. Przy sprzyjaj�cym dniu, kilogramie tuszu do rz�s i dziesi�ciocentymetrowych obcasach mog� zwr�ci� na siebie uwag�. Obok Luli wydaj� si� cienka jak tapeta.
- Ch�tnie bym ci pomog�a zawlec jego ty�ek do wi�zienia - o�wiadczy�a Lula. - Przyda�aby ci si� taka du�a kobieta jak ja. Ale nie znosz�, kiedy oni s� martwi. Trupy nap�dzaj� mi pietra.
- W�a�ciwie to nie wiem, czy on nie �yje - zastrzeg�am si�.
- Mnie to wystarczy - orzek�a Lula. - Mo�esz mnie w��czy� do akcji. Je�li �yje, to skopi� mu ty�ek, a je�li jest martwy... nie wchodz� w to.
Lula jest mocna w g�bie, ale prawda wygl�da tak, �e kopanie po ty�ku kiepsko nam wychodzi. Lula by�a dziwk� w poprzednim �yciu, a teraz odwala dla Vinniego papierkow� robot�. Kurewstwo wychodzi�o jej tak jak papierkowa robota... a w tym ostatnim nie jest za dobra.
- Mo�e w�o�ymy kamizelki kuloodporne - zaproponowa�am.
Lula wyj�a z dolnej szuflady biurka torebk�.
- Wk�adaj, jak chcesz, ale ja nie nosz� �adnych kamizelek. Nie ma tu dostatecznie du�ej, poza tym zepsu�aby m�j image.
By�am w d�insach i T-shircie i nie mia�am co sobie popsu�, posz�am wiec po kamizelk� do pokoiku na zapleczu.
- Czekaj - zatrzyma�a mnie Lula, kiedy stan�y�my na chodniku. - Co to jest?
- Kupi�am sobie nowy w�z.
- Niech mnie, dziewczyno, dobra robota. Ekstraw�zek.
By�a to czarna honda CR-V, a sp�aty kredytu mnie dobija�y. Musia�am wybiera� mi�dzy jedzeniem i super-wygl�dem. Zwyci�y� superwygl�d. Cholera, wszystko ma swoj� cen�, no nie?
- Dok�d jedziemy? - spyta�a Lula, sadowi�c si� obok. - Gdzie mieszka ten lalu�?
- W Burg. Trzy przecznice za domem moich rodzic�w.
- Naprawd� chodzi z twoj� babk�?
- Wpad�a na niego w domu pogrzebowym Stivy dwa tygodnie temu, a potem poszli razem na pizz�.
- My�lisz, �e zabawili si� brzydko?
O ma�o nie wjecha�am na chodnik.
- Nie! Fuj!
- Tak tylko pyta�am - t�umaczy�a si� Lula.
DeChooch mieszka w ma�ym bli�niaku z ceg�y. Ponad-siedemdziesi�cioletnia Angela Marguchi i jej ponad dziewi��dziesi�cioletnia matka zajmuj� jedn� cz�� domu, a DeChooch drug�. Zaparkowa�am pod po��wk� DeChoocha i razem z Lul� podesz�y�my do drzwi. Ja mia�am na sobie kamizelk� kuloodporn�, a ona obcis�y top z nadrukiem zwierzaka i ��te obcis�e spodnie. Lula to du�a kobieta, kt�ra lubi testowa� wytrzyma�o�� lycry.
- Id� pierwsza i sprawd�, czy �yje - zaproponowa�a. - Je�li si� oka�e, �e nie jest martwy, daj mi zna�, a ja skopi� mu ty�ek.
- No tak, pewnie.
- Oho - wysun�a doln� warg� - my�lisz, �e nie da�abym rady skopa� mu ty�ka?
- Mo�e staniesz z boku? - podsun�am. - Tak na wszelki wypadek.
- Dobry pomys� - pochwali�a i odsun�a si�. - Nie boj� si� ani nic takiego, ale nie chc� zachlapa� sobie krwi� bluzki.
Nacisn�am dzwonek i czeka�am, a� kto� si� pojawi. Potem zadzwoni�am jeszcze raz.
- Panie DeChooch! - wrzasn�am.
Angela Marguchi wyjrza�a ze swojego mieszkania. By�a o jakie� pi�tna�cie centymetr�w ni�sza ode mnie, mia�a siwe w�osy i ptasi� twarz, papierosa mi�dzy cienkimi wargami, oczy przymru�one od dymu i wieku.
- Co to za ha�asy?
- Szukam Eddiego.
Przyjrza�a mi si� dok�adniej i kiedy mnie pozna�a, jej oblicze poja�nia�o.
- Stephanie Plum. Bo�e, ca�e wieki. S�ysza�am, �e� zasz�a w ci��� z tym gliniarzem, Joem Morellim.
- Wredna plotka.
- Co z DeChoochem? - spyta�a Lula. - Jest u siebie?
- Siedzi w domu - odpar�a Angela. - Nigdzie ju� nie wychodzi. Depresja. Nie gada ani nie robi nic innego.
- Nie otwiera.
- Na telefony te� nie reaguje. Mo�ecie wej��. Nie zamyka si�. Powiada, �e czeka na kogo�, kto go zastrzeli i uwolni od nieszcz�cia.
- No, to nie my - zastrzeg�a si� Lula. - Cho� oczywi�cie, je�li jest got�w za to zap�aci�, to mog�abym poszuka� kogo�...
Otworzy�am ostro�nie drzwi od mieszkania Eddiego i wesz�am do przedpokoju.
- Panie DeChooch...
- Odejd�.
G�os dobieg� z salonu po prawej stronie. Rolety by�y spuszczone i w pokoju panowa�a ciemno��. Wyt�y�am wzrok.
- Jestem Stephanie Plum, panie DeChooch. Nie stawi� si� pan w s�dzie i Vinnie martwi si� o pana.
- Nie id� do s�du - o�wiadczy� DeChooch. - Nigdzie nie id�.
Wesz�am g��biej do pokoju i zobaczy�am go siedz�cego w fotelu. By� chudym ma�ym go�ciem o jasnych potarganych w�osach. Mia� na sobie podkoszulek, szorty, czarne skarpetki i czarne buty.
- Po co pan siedzi w butach? - spyta�a Lula.
DeChooch spu�ci� wzrok.
- Marzn� w stopy.
- Mo�e si� pan ubierze? Zabierzemy pana do s�du - zaproponowa�am.
- Ma pani k�opoty ze s�uchem? Powiedzia�em, �e nigdzie nie id�. Sp�jrzcie na mnie. Cierpi� na depresj�.
- Mo�e dlatego, �e nie ma pan na sobie gad - skomentowa�a Lula. - Je�li o mnie chodzi, to czu�abym si� znacznie lepiej, gdybym nie musia�a si� martwi�, �e wylezie panu z szort�w ten pa�ski staruszek.
- Nic nie wiecie - o�wiadczy� DeChooch. - Nie macie poj�cia, jak to jest, kiedy cz�owiek osi�ga starczy wiek i nie umie ju� niczego porz�dnie zrobi�.
- Pewnie, nie mam poj�cia - przyzna�a Lula.
Ja i Lula wiedzia�y�my tylko, jak to jest, kiedy cz�owiek jest m�ody i nie umie niczego porz�dnie zrobi�. Lula i ja nigdy niczego nie robi�y�my porz�dnie.
- A co pani ma na sobie? - spyta� mnie DeChooch. - Chryste, kamizelk� kuloodporn�? To dla mnie kurewsko obra�liwe. To tak jakby powiedzie�, �e nie jestem do�� cwany, �eby strzeli� pani w �eb.
- Pomy�la�a sobie po prostu, �e jak pan rozwali� t� desk� do prasowania, to nie zawadzi si� zabezpieczy� - wyja�ni�a Lula.
- Deska do prasowania! Tylko o tym s�ysz�. Cz�owiek pope�nia jeden ma�y b��d i nikt nie gada o niczym innym. - Machn�� lekcewa��co r�k�. - Do diab�a, kogo chc� oszuka�? Moja gwiazda ju� dawno zgas�a. Wiecie, za co mnie aresztowali? Za przemyt papieros�w z Wirginii. Nie potrafi� ju� nawet przemyca� papieros�w. Jestem frajer. Pieprzony frajer. Sam si� powinienem zastrzeli�.
- Mo�e mia� pan tylko pecha - pociesza�a go Lula. - Za�o�� si�, �e jak nast�pnym razem b�dzie pan co� przemyca�, to wszystko si� uda.
- Mam schrzanion� prostat� - wyja�ni� DeChooch. - Musia�em zatrzyma� w�z, �eby si� odla�. Wtedy mnie z�apali... na postoju.
- To niezbyt fair - przyzna�a Lula.
- �ycie nie jest fair. W �yciu nic nie jest fair. Od urodzenia harowa�em i g�wno. A teraz jestem stary i co si� dzieje? Aresztuj� mnie, jak si� odlewam. To cholernie kr�puj�ce.
Dom nie odznacza� si� �adnym konkretnym stylem. Eddie meblowa� go pewnie przez lata tym, co wpad�o mu w r�ce. Nie dostrzeg�am �lad�w pani DeChooch. Umar�a przed laty. O ile mog�am si� zorientowa�, nigdy nie dorobili si� ma�ych DeChooch�w.
- Mo�e powinien si� pan ubra� - powiedzia�am.- Naprawd� musimy pojecha� do miasta.
- Dlaczego nie - zgodzi� si� DeChooch. - Co za r�nica, gdzie siedz�. Mog� w mie�cie, tak jak i tutaj. - Wsta�, westchn�� z rezygnacj� i pocz�apa� przygarbiony w stron� schod�w. Odwr�ci� si� i popatrzy� na nas. - Dajcie mi minut�.
Dom przypomina� pod wieloma wzgl�dami lokum moich rodzic�w. Z przodu salon, po�rodku jadalnia, kuchnia wychodz�ca na w�skie podw�rko. Na g�rze pewnie trzy ma�e sypialnie i �azienka.
Siedzia�y�my z Lula w ciszy i ciemno�ci, nas�uchuj�c DeChoocha, kt�ry chodzi� nad nami po swojej sypialni.
- Powinien przemyca� prozac zamiast papieros�w -zauwa�y�a Lula. - M�g�by sobie �ykn�� kilka tabletek.
- Powinien przede wszystkim wyleczy� sobie oczy - powiedzia�am. - Mojej ciotce Rose zoperowali katarakt� i teraz zn�w dobrze widzi.
- Pewnie, jakby mu poprawili wzrok, to m�g�by zabi� wi�cej ludzi. Za�o�� si�, �e co� takiego podnios�oby go na duchu. No dobra, mo�e rzeczywi�cie nie powinien operowa� sobie oczu.
Lula spojrza�a w kierunku schod�w.
- Co on tam robi? Ile czasu trzeba, �eby w�o�y� spodnie?
- Mo�e nie potrafi ich znale��.
- My�lisz, �e jest a� tak �lepy?
Wzruszy�am ramionami.
- Tak po prawdzie to ju� go nie s�ycha� - zauwa�y�a Lula. - Mo�e zasn��. Starzy ludzie du�o �pi�.
Podesz�am do schod�w.
- Panie DeChooch? Wszystko w porz�dku? - zawo�a�am.
Cisza.
Zawo�a�am ponownie.
- O rany - j�kn�a Lula.
Wbieg�am po schodach, pokonuj�c po dwa stopnie naraz. Drzwi by�y zamkni�te, wi�c zastuka�am mocno.
- Panie DeChooch?
Zn�w cisza. Otworzy�am drzwi i zajrza�am do �rodka. Pusto. Podobnie jak w �azience i dw�ch pozosta�ych pokojach. Ani �ladu DeChoocha.
Cholera.
- Co si� dzieje? - zawo�a�a z do�u Lula.
- Nie ma go tutaj.
- Jezu, nie m�w.
Przeszuka�y�my dom. Sprawdzi�y�my pod ��kami i w szafach. W piwnicy i gara�u. Szafy DeChoocha by�y pe�ne ubra�. Szczoteczka do z�b�w wci�� znajdowa�a si� w �azience. Samoch�d drzema� sobie w gara�u.
- To niesamowite - o�wiadczy�a Lula. - Jakim cudem nam si� wymkn��? Siedzia�y�my przecie� w pokoju frontowym. Nie m�g� przej�� niezauwa�ony.
Sta�y�my po chwili na podw�rzu. Skierowa�am wzrok na pi�tro. Okno �azienki znajdowa�o si� bezpo�rednio nad p�askim dachem, kt�ry zakrywa� drzwi prowadz�ce z kuchni na podw�rze. Zupe�nie jak w domu moich rodzic�w. Kiedy chodzi�am do szko�y, wymyka�am si� wieczorami przez identyczne okno, �eby spotka� si� z przyjaci�mi. Moja siostra Valerie, idea� c�rki, nigdy nie robi�a takich rzeczy.
- M�g� wyj�� przez okno - powiedzia�am. - Nie musia� nawet skaka�, bo �mietniki s� przysuni�te do �ciany.
- Facet z jajami. Udaje starego i s�abego, odstawia depresj�, a jak tylko si� odwracamy, daje nog� przez okno. M�wi� ci, nikomu ju� nie mo�na ufa�.
- Za�atwi� nas.
- Cholerny spryciarz.
Wesz�am do domu, przeszuka�am kuchni� i bez wielkiego wysi�ku znalaz�am komplet kluczy. Dopasowa�am jeden do drzwi wej�ciowych. Doskonale. Zamkn�am dom i schowa�am klucze do kieszeni. Z do�wiadczenia wiedzia�am, �e pr�dzej czy p�niej ka�dy wraca do domu. A kiedy DeChooch wr�ci, zastanie dom zamkni�ty na g�ucho.
Zapuka�am do drzwi Angeli i spyta�am, czy przypadkiem nie ukrywa u siebie Eddiego DeChoocha. Zarzeka�a si�, �e nie widzia�a go ca�y dzie�, zostawi�am jej wi�c swoj� wizyt�wk� i pouczy�am, �e ma do mnie zadzwoni�, gdyby si� pojawi�.
Wsiad�y�my z Lula do hondy, uruchomi�am silnik i nagle przed oczami stan�� mi obraz kluczy DeChoocha. Klucze od domu, kluczyki od samochodu... i trzeci klucz. Wyci�gn�am je z kieszeni i przyjrza�am im si� dok�adnie.
- Jak my�lisz, do czego jest ten trzeci klucz? - spyta�am Lul�.
- Wygl�da jak taki od k��dek przy szafkach albo szopach.
- A widzia�a� tam jak�� szop�?
- Nie wiem. Chyba nie patrzy�am. My�lisz, �e schowa� si� w szopie razem z kosiark� i �rodkiem na chwasty?
Wy��czy�am silnik, wysiad�y�my z wozu i wr�ci�y�my na podw�rze.
- Nie widz� tu �adnej szopy - o�wiadczy�a Lula. -Tylko dwa �mietniki i gara�.
Po raz drugi zajrza�y�my do ciemnego gara�u.
- Niczego tu nie ma z wyj�tkiem samochodu - zauwa�y�a.
Obesz�y�my gara� i na jego ty�ach znalaz�y�my szop�.
- No tak, ale jest zamkni�ta - powiedzia�a Lula. - Musia�by by� Houdinim, �eby si� tam dosta�, a potem zamkn�� drzwi od zewn�trz. Czujesz, jak tu cuchnie?
Wsun�am klucz do k��dki.
- Poczekaj - powstrzyma�a mnie Lula. - Jestem za tym, �eby tej szopy nie otwiera�. Nie chc� wiedzie�, co tak cuchnie.
Poci�gn�am za klamk�, drzwi szopy otworzy�y si� na o�cie� i po chwili spogl�da�a na nas Loretta Ricci - rozwarte usta, niewidz�ce oczy, pi�� dziur po kulach w klatce piersiowej. Siedzia�a na ziemi wsparta plecami o �cian� z blachy falistej, w�osy mia�a bia�e od wapna, kt�re nie mog�o powstrzyma� spustoszenia, jakie niesie ze sob� �mier�.
- Cholera, to nie deska do prasowania - zauwa�y�a Lula.
Zatrzasn�am drzwi, umie�ci�am k��dk� na swoim miejscu i odsun�am si� na bezpieczn� odleg�o�� od szopy. Powiedzia�am sobie, �e nie b�d� rzyga�, i wzi�am kilka g��bokich oddech�w.
- Mia�a� racj� - o�wiadczy�am. - Niepotrzebnie otwiera�am t� szop�.
- Nigdy mnie nie s�uchasz. Zobacz, w co si� wpakowa�y�my. Wszystko przez twoje w�cibstwo. I na tym nie koniec, bo wiem, co b�dzie dalej. Wezwiesz policj� i ca�y dzie� z g�owy. Gdyby� mia�a cho� odrobin� zdrowego rozs�dku, toby� udawa�a, �e nic nie widzia�a�, a potem by�my sobie fundn�y col� z frytkami. Naprawd� mam ochot� na col� i frytki.
Da�am jej kluczyki od mojego wozu.
- Kup sobie co� do �arcia, ale wr�� za p� godziny. Je�li mnie wyrolujesz, to przysi�gam, �e wy�l� za tob� policj�.
- Rany, to niesprawiedliwe. Kiedy ci� wyrolowa�am?
- Robisz to ca�y czas.
- Hm - mrukn�a Lula.
Wyj�am telefon kom�rkowy i zadzwoni�am na policj�. Po kilku minutach us�ysza�am, jak pod dom zaje�d�a radiow�z. By� to Carl Costanza i jego partner. Wielki Pies.
- Jak tylko dostali�my zg�oszenie, od razu wiedzia�em, �e to ty - o�wiadczy� Carl. - Ostatni raz znalaz�a� trupa prawie miesi�c temu. Czu�em, �e ju� d�ugo nie wytrzymasz.
- Nie przesadzaj!
- Hej - wtr�ci� si� Wielki Pies. - Masz na sobie kamizelk� z kelvaru?
- I w dodatku now� - zauwa�y� Costanza. - Ani jednej dziury po kuli.
Gliniarze z Trenton to prawdziwi fachowcy, ale ich bud�et to nie Beverly Hills. Je�li kto� pracuje w policji, to ma cich� nadziej�, �e dostanie kamizelk� kuloodporn� na Gwiazdk�, bo takie rzeczy nabywa si� za r�ne dotacje i subwencje. Nie daj� czego� takiego razem z odznak�.
Wcze�niej zdj�am z k�ka klucz od domu DeChoocha i schowa�am do kieszeni. Dwa pozosta�e wr�czy�am teraz Costanzy.
- Loretta Ricci jest w szopie i nie wygl�da za dobrze.
Zna�am Lorett� z widzenia, ale nic wi�cej. Mieszka�a w Burg i by�a wdow�. Da�abym jej jakie� sze��dziesi�t pi�� lat. Widywa�am j� czasem w sklepie mi�snym Giovichinniego, jak kupowa�a co� na lunch.
Vinnie nachyli� si� w swoim fotelu i spojrza� na nas spod zmru�onych powiek.
- Co to znaczy, �e straci�y�cie DeChoocha?
- To nie by�a nasza wina - t�umaczy�a Lula. - Wymkn�� si�.
- No tak - zauwa�y� Vinnie. - Mog�em si� spodziewa�, �e nie dacie rady z�apa� kogo�, kto umie si� wymkn��.
- Hm - mrukn�a Lula. - Pieprz si�.
- Mog� si� za�o�y�, �e jest w swoim klubie dzielnicowym - powiedzia� Vinnie.
Kiedy� by�o mn�stwo pr�nych klub�w w Burg. By�y pr�ne, bo gra�o si� tam w numerki. A potem pojawi�a si� konkurencja legalnego hazardu w Jersey i miejscowy przemys� rozrywkowy znalaz� si� w do�ku. Pozosta�o tylko kilka klub�w dzielnicowych w Burg, a ich cz�onkowie sp�dzali czas na lekturze pism dla emeryt�w i dyskusji o zaletach rozrusznik�w serc.
- Nie wydaje mi si�, by DeChooch by� teraz w swoim klubie - powiedzia�am. - Znale�li�my martw� Lorett� Ricci w jego szopie na narz�dzia, wi�c s�dz�, �e DeChooch jest ju� w drodze do Rio.
Z braku czego� lepszego do roboty pojecha�am do siebie. Niebo zaci�gn�o si� chmurami i wkr�tce zacz�� pada� lekki deszczyk. By�o p�ne popo�udnie, a ja czu�am si� nieco zdegustowana histori� z Loretta Ricci. Postawi�am w�z na parkingu, sz�am przez podw�jne szklane drzwi, prowadz�ce do ma�ego holu, i wjecha�am na pi�tro. Wesz�am do mieszkania i od razu ruszy�am w stron� migaj�cego �wiate�ka na mojej sekretarce.
Pierwsza wiadomo�� by�a od Morellego. "Zadzwo� do mnie". Nie brzmia�o to zbyt przyja�nie.
Druga pochodzi�a od mojego przyjaciela, Ksi�yca. "Hej, ma�a. Tu Ksi�yc". I nic wi�cej. �adnej informacji.
Trzecia wiadomo�� by�a od mojej matki. "Dlaczego ja? - pyta�a. - Dlaczego to moja c�rka musi znajdowa� zw�oki? Gdzie pope�ni�am b��d? C�rka Emily Beeber nigdy nie znajduje zw�ok. C�rka Joann� Malinoski nigdy nie znajduje zw�ok. Dlaczego ja?".
Wie�ci rozchodz� si� po Burg szybko.
Czwarta i ostatnia wiadomo�� te� by�a od matki. "Szykuj� na kolacj� kurczaka, na deser b�dzie ciasto ananasowe. Postawi� dodatkowy talerz, na wypadek gdyby� nie mia�a nic do roboty".
Matka zagra�a nieczysto z tym ciastem.
Chomik Rex spa� w swojej puszce po zupie, jego klatka sta�a na blacie szafki kuchennej. Postuka�am w �ciank� klatki i zawo�a�am "cze��", ale nawet nie drgn��. Odpoczywa� po ci�kiej nocy, sp�dzonej na dreptaniu w swoim diabelskim m�ynie.
Zastanawia�am si�, czy nie oddzwoni� do Morellego, ale da�am sobie spok�j. Ostatnim razem, kiedy z nim rozmawia�am, sko�czy�o si� na wrzaskach. Po sp�dzeniu popo�udnia z pani� Ricci nie mia�am si�y drze� si� na Morellego.
Pocz�apa�am do sypialni i opad�am na ��ko, �eby spokojnie pomy�le�. My�lenie cz�sto przypomina drzemk�, cho� cel jest odmienny. By�am w�a�nie zanurzona g��boko w rozwa�aniach, kiedy zadzwoni� telefon. Nim wydoby�am si� z transu my�lowego, po drugiej stronie linii telefonicznej nie by�o ju� nikogo, tylko jeszcze jedna wiadomo�� od Ksi�yca.
,Jak rany" - powiedzia�. To wszystko. Ani s�owa wi�cej.
Ksi�yc jest znany z tego, �e eksperymentuje z farmaceutykami, i przez wi�kszo�� �ycia zachowywa� si� bezsensownie. Najlepiej go zignorowa�.
Wsun�am g�ow� do lod�wki i znalaz�am s�oik oliwek, troch� zbr�zowia�ej, o�lizg�ej sa�aty i pomara�cz� z niebieskawym nalotem. Butelk� piwa. I ani okruszka ciasta.
Ciasto ananasowe znajdowa�o si� kilka kilometr�w dalej, w domu moich rodzic�w. Sprawdzi�am pasek przy lewisach. Brak zapasu. Prawdopodobnie nie potrzebowa�am ciasta.
Wypi�am piwo i zjad�am kilka oliwek. Niez�e, ale to nie ciasto. Westchn�am z rezygnacj�. Zamierza�am ulec. Pragn�am ciasta.
Matka i babka sta�y w drzwiach, kiedy podjecha�am do kraw�nika. Babcia Mazurowa wprowadzi�a si� do rodzic�w, kiedy dziadek Mazur wybra� si� z wiaderkiem monet �wier� dolarowych do jednor�kiego bandyty w niebie. W zesz�ym miesi�cu babka zda�a wreszcie egzamin na prawo jazdy i kupi�a sobie czerwon� corvett�. Potrzebowa�a dok�adnie pi�ciu dni, by straci� uprawnienia z powodu nagminnego przekraczania dozwolonej pr�dko�ci.
- Kurczak na stole - o�wiadczy�a matka. - Mieli�my w�a�nie siada�.
- Masz szcz�cie, �e obiad si� op�ni� - zauwa�y�a babka. - Telefony si� urywa�y. Historia z Lorett� Ricci to sensacja. - Zaj�a miejsce przy stole i strzepn�a serwetk�. - Cho� nie by�am specjalnie zaskoczona. Ju� dawno powiedzia�am sobie, �e Lorett� prosi si� o k�opoty. Pali�a si� do romansu, s�owo daj�. Dosta�a sza�u po �mierci Dominica. Taki z niej numer.
Ojciec siedzia� u szczytu sto�u i wygl�da� tak, jakby chcia� si� zastrzeli�.
- Skaka�a od jednego ch�opa do drugiego na spotkaniach emeryt�w - ci�gn�a babka. - I s�ysza�am, �e by�a naprawd� napalona.
Mi�so stawiano najpierw przed moim ojcem, wzi�� wi�c pierwszy kawa�ek. Matka, jak s�dz�, wykoncypowa�a sobie, �e je�li ojciec zabierze si� od razu do jedzenia, to nie b�dzie mia� ju� takiej ochoty rzuci� si� na babk� i udusi� jej.
- Jak kurczak? - dopytywa�a si� matka. - Nie za suchy?
Ale� sk�d, zapewniali wszyscy, kurczak nie jest suchy. Kurczak jest w sam raz.
- Ogl�da�am w zesz�ym tygodniu program telewizyjny o pewnej kobiecie - zacz�a babka. - Ta kobieta by�a ca�kiem zwariowana i okaza�o si�, �e jeden z m�czyzn, z kt�rym flirtowa�a, to kosmita. I ten kosmita zabra� t� kobiet� do swojego statku kosmicznego i robi� z ni�, co chcia�.
Ojciec pochyli� si� nad talerzem i wymamrota� co� niezrozumiale, uchwyci�am tylko s�owa "stary, zwariowany nietoperz".
- A co z Lorett� i Eddiem DeChoochem? - spyta�am. - My�lisz, �e si� widywali?
- Nic o tym nie wiem - odpar�a babka. - O ile mog�am si� zorientowa�, Loretta lubi�a gor�cych ch�opak�w, a Eddie DeChooch nie dawa� rady podnie�� malucha. Posz�am z nim kilka razy i ten jego ptaszek by� martwy jak trup. Oboj�tne, czego bym pr�bowa�a, nic si� nie dzia�o.
Ojciec spojrza� na babk� i kawa�ek mi�sa wypad� mu z ust.
Matka siedzia�a po drugiej stronie sto�u czerwona jak burak. Wci�gn�a g�o�no powietrze i prze�egna�a si�.
- Jezu Chryste.
Bawi�am si� widelcem.
- Je�li teraz wyjd�, to pewnie nie dostan� ciasta ananasowego? - spyta�am.
- Do ko�ca �ycia - odpar�a matka.
- No wi�c jak wygl�da�a? - chcia�a koniecznie wiedzie� babka. - W co by�a ubrana? Jak� mia�a fryzur�? Doris Szuch mi m�wi�a, �e widzia�a Lorett� wczoraj po po�udniu w sklepie spo�ywczym, wi�c nie mog�a by� jeszcze tak ca�kiem nadgni�a i zarobaczona.
Ojciec si�gn�� po n� do mi�sa, ale matka powstrzyma�a go stalowym spojrzeniem, kt�re m�wi�o: nawet o tym nie my�l.
Ojciec pracowa� na poczcie, teraz jest na emeryturze. Je�dzi jako taks�wkarz na p� etatu, kupuje tylko ameryka�skie samochody i wypala za gara�em cygara, kiedy matki nie ma w domu. Nie s�dz�, by naprawd� m�g� pchn�� babk� no�em do mi�sa... cho� gdyby ud�awi�a si� ko�ci� od kurczaka, to nie wiem, czy by�by z tego powodu bardzo nieszcz�liwy.
- Szukam Eddiego DeChoocha - poinformowa�am babk�. - Nie stawi� si� w s�dzie. Jak my�lisz, gdzie mo�e si� ukrywa�?
- Przyja�ni si� z Ziggym Garyeyem i Bennym Collucim. Jest jeszcze jego siostrzeniec, Ronald.
- S�dzisz, �e wyjedzie z kraju?
- Dlatego �e przedziurawi� Lorett�? Chyba nie. Wcze�niej te� by� oskar�any o morderstwa, a nie wyjecha�. Nic mi przynajmniej o tym nie wiadomo.
- Nienawidz� tego - wtr�ci�a si� do rozmowy matka. - Nienawidz�, kiedy moja c�rka �ciga morderc�w. Dlaczego, na Boga, Vinnie akurat tobie to zleci�? - Spojrza�a gniewnie na ojca. - Frank, on jest z twojej rodziny. Musisz z nim pom�wi�. I dlaczego, Stephanie, nie mo�esz bardziej przypomina� swojej siostry? - zwr�ci�a si� do mnie matka. - Jest szcz�liwa w ma��e�stwie i ma dwoje �licznych dzieci. Nie ugania si� za mordercami i nie znajduje zw�ok.
- Stephanie jest prawie szcz�liwa w ma��e�stwie - zauwa�y�a babka. - Zar�czy�a si� w zesz�ym miesi�cu.
- Widzisz pier�cionek na jej palcu? - spyta�a matka.
Wszyscy spojrzeli na m�j go�y palec.
- Nie chc� o tym m�wi� - o�wiadczy�am.
- My�l�, �e Stephanie ci�gnie do kogo� innego - wyja�ni�a babka. - S�dz�, �e robi s�odkie oczy do tego drugiego go�cia, tego Komandosa.
Ojciec zastyg� z widelcem wbitym w g�r� ziemniak�w.
- �owcy nagr�d? Czarnego faceta?
M�j ojciec by� do�� zacofany, je�li chodzi o powszechn� r�wno��. Nie ozdabia� co prawda mur�w ko�cielnych swastykami ani te� nie dyskryminowa� mniejszo�ci narodowych, ale po prostu, pomijaj�c matk�, je�li kto� nie by� W�ochem, to - wed�ug ojca - czego� mu brakowa�o.
- To Amerykanin kuba�skiego pochodzenia - wyja�ni�am.
Matka prze�egna�a si� powt�rnie.
ROZDZIA� 2
By�o ciemno, kiedy wychodzi�am od rodzic�w. Nie spodziewa�am si�, �e Eddie DeChooch b�dzie u siebie, ale na wszelki wypadek przejecha�am obok jego domu. Po stronie Marguchich pali�o si� �wiat�o. Po stronie DeChoocha nie by�o �ladu �ycia. Dostrzeg�am ��t� policyjn� ta�m�, kt�ra wci�� odgradza�a podw�rze.
Chcia�am zada� kilka pyta� pani Marguchi, ale to musia�o poczeka�. Nie chcia�am niepokoi� jej tego wieczoru. I tak mia�a ci�ki dzie�. Postanowi�am z�apa� j� nazajutrz, a po drodze wpa�� do biura i zdoby� adres Garveya i Colucciego.
Dojecha�am do nast�pnej przecznicy i ruszy�am w stron� Hamilton Avenue. M�j blok znajduje si� kilka kilometr�w za Burg. To masywny, trzykondygnacyjny kloc z cegie� i zaprawy, zbudowany w latach siedemdziesi�tych, kiedy to przywi�zywano wag� do oszcz�dno�ci. Jest pozbawiony wyg�d, ale ma przyzwoitego dozorc�, kt�ry zrobi wszystko za sze�ciopak piwa, i wind�, kt�ra prawie zawsze funkcjonuje. Czynsze te� ustalono rozs�dne.
Postawi�am w�z na parkingu i spojrza�am w okna swojego mieszkania. Pali�o si� �wiat�o. Kto� by� u mnie, i to nie by�am ja. Pewnie Morelli. Mia� klucz. Poczu�am przyp�yw podniecenia na my�l, �e go zobacz�, ale zaraz potem nieprzyjemne �askotanie w do�ku. Znali�my si� od ma�ego i nasze wsp�lne �ycie nigdy nie przedstawia�o si� r�owo.
Ruszy�am po schodach, staraj�c si� odgadn�� w�asne uczucia, w ko�cu dosz�am do wniosku, �e jestem wzgl�dnie zadowolona. Prawd� m�wi�c, jeste�my przekonani, �e si� kochamy. Nie mamy tylko pewno�ci, czy daliby�my rad� sp�dzi� reszt� �ycia razem. Nie pal� si� zbytnio, �eby po�lubi� gliniarza. Morelli nie chce o�eni� si� z �owczyni� nagr�d. No i pozostaje jeszcze problem Komandosa.
Otworzy�am drzwi mieszkania i zobaczy�am na kanapie dw�ch starych facet�w, kt�rzy ogl�dali mecz w telewizji. Ani �ladu Morellego. Obaj wstali i u�miechn�li si�, kiedy wesz�am do �rodka.
- Jeste� zapewne Stephanie Plum - powiedzia� jeden z nich. - Pozwolisz, �e dokonam prezentacji. Nazywam si� Benny Colluci, a to m�j przyjaciel i kolega po fachu, Ziggy Garvey.
- Jak dostali�cie si� do mieszkania?
- Drzwi by�y otwarte.
- Nieprawda.
M�czyzna u�miechn�� si� szerzej.
- To Ziggy. On grzeba� przy zamku.
Ziggy wyra�nie si� rozpromieni�, przebieraj�c przy tym palcami.
- Stary ba�wan ze mnie, ale paluszki wci�� mam sprawne.
- Nie lubi�, jak ludzie w�amuj� mi si� do mieszkania.
Benny przytakn�� z powag�.
- Rozumiem, ale uznali�my, �e w tym wypadku to konieczne. Mamy bardzo wa�n� spraw�.
- I piln� - doda� Ziggy. - Niezwykle piln�.
Popatrzyli na siebie i skin�li g�owami. Rzeczywi�cie, sprawa by�a pilna.
- Poza tym - ci�gn�� Ziggy - masz bardzo w�cibskich s�siad�w. Czekali�my na korytarzu, ale jaka� pani wci�� otwiera�a drzwi i patrzy�a na nas. Robi�o nam si� nieswojo.
- By�a nami chyba zainteresowana, je�li wiesz, o co mi chodzi. A my nie bawimy si� w te klocki. Jeste�my �onatymi lud�mi.
- Mo�e gdyby�my byli m�odsi - zauwa�y� Ziggy z u�miechem.
- Wi�c co to za pilna sprawa?
- Ziggy i ja jeste�my przypadkowo dobrymi kumplami Eddiego DeChoocha - wyja�ni� Benny. - Znamy si� od wiek�w. Martwi nas to jego nag�e znikni�cie. Boimy si�, �e Eddie mo�e mie� k�opoty.
- Dlatego, �e zabi� Lorett� Ricci?
- Nie w tym rzecz. Ludzie zawsze oskar�ali Eddiego o zabijanie ludzi.
Ziggy nachyli� si� do mnie.
- Wszystko to bujdy - o�wiadczy� konspiracyjnym szeptem.
No jasne.
- Martwimy si�, bo mo�e Eddie nie my�li prawid�owo - wyzna� Benny. - Cierpia� ostatnio na depresj�. Odwiedzali�my go, a on nie chcia� z nami gada�. Nigdy si� tak nie zachowywa�.
- To nienormalne - dorzuci� Ziggy.
- Tak czy owak, wiemy, �e go szukasz, a nie chcemy, �eby co� mu si� sta�o, rozumiesz?
- Nie chcecie, �ebym go zastrzeli�a.
- Zgadza si�.
- Prawie nigdy nie strzelam do ludzi.
- Czasem si� zdarza i niech r�ka boska broni, �eby trafi�o na naszego kumpla - powiedzia� Benny. - Zrobimy wszystko, aby to nie by� Chooch.
- Hej, je�li oberwie, to nie z mojej broni.
- I jeszcze jedno - doda� Benny. - Pr�bujemy znale�� Eddiego, �eby mu pom�c.
Ziggy przytakn��.
- Mo�e powinien p�j�� do lekarza. Niewykluczone, �e potrzebuje psychiatry. Wi�c wykombinowali�my sobie, �e popracujemy razem, skoro te� go szukasz.
- Pewnie - zgodzi�am si�. - Jak go znajd�, dam wam zna�.
Ale najpierw zawlok� go do s�du i wsadz� za kratki.
- Zastanawiali�my si� te�, czy wpad�a� ju� na jaki� trop.
- Nie. Na �aden.
- Jezu, mieli�my nadziej�, �e co� wiesz. S�yszeli�my, �e jeste� niez�a.
- Prawd� m�wi�c, nie jestem zn�w taka dobra... mam po prostu szcz�cie.
Kolejna wymiana spojrze�.
- No, a jak my�lisz, w tym wypadku te� ci dopisze? -spyta� Benny.
Trudno na nie liczy�, kiedy w�a�nie pozwoli�am zwia� emerytowanemu obywatelowi w depresji, znalaz�am w jego szopie martw� kobiet� i prze�y�am obiad z rodzicami.
- Troch� za wcze�nie, �eby cokolwiek powiedzie�.
Z korytarza dobieg�y ha�asy, drzwi si� otworzy�y i do mieszkania wkroczy� Ksi�yc. Ubrany by� od st�p do g��w w elastyczny liliowy kombinezon z wielk� srebrn� liter� K na piersi.
- Hej - powita� mnie. - Pr�bowa�em si� dodzwoni�, ale nie by�o ci� w domu. Chcia�em ci pokaza� m�j nowy kostium.
- Rany - skomentowa� Benny. - Wygl�da jak cholerny pedzio.
- Jestem Superbohater, facet - sprostowa� Ksi�yc.
- Chyba superpedzio. Paradujesz w tym ca�y dzie�?
- Sk�d�e, facet. To m�j sekretny kombinezon. Normalnie zak�adam go tylko wtedy, kiedy dokonuj� super-czyn�w, ale chcia�em, �eby ta facetka zobaczy�a mnie w ca�ej krasie, wi�c przebra�em si� na korytarzu.
- Umiesz lata� jak Superman? - spyta� Benny.
- Nie, ale umiem lata� w wyobra�ni, facet. Szybowa�.
- O rany - skomentowa� Benny.
Ziggy spojrza� na zegarek.
- Musimy spada�. Jak dowiesz si� czego� o Eddiem, to dasz zna�, dobra?
- Pewnie.
Mo�e.
Patrzy�am, jak wychodz�. Przypominali Flipa i Flapa. Benny mia� dwadzie�cia pi�� kilo nadwagi, podbr�dek wylewa� mu si� na ko�nierz. A Ziggy wygl�da� niczym zew�ok indyka. Zak�ada�am, �e mieszkaj� w Burg i nale�� do klubu Choocha, ale nie mog�am by� pewna. Podejrzewa�am te�, �e to dawni klienci Vincenta Pluma, poniewa� nie uznali za konieczne poda� mi swoich telefon�w.
- No i co my�lisz o moim kostiumie? - spyta� Ksi�yc, kiedy Benny i Ziggy wyszli. - Znale�li�my z Dougiem ca�e pud�o tego. To chyba dla p�ywak�w, biegaczy czy kogo innego. Dougie i ja nie znamy �adnych p�ywak�w, wi�c pomy�leli�my sobie, �e zrobimy z tego superkombinezony. Rozumiesz, mo�na to nosi� jako bielizn�, a jak trzeba zamieni� si� w Superbohatera, wystarczy tylko zdj�� ubranie. Problem w tym, �e nie mamy �adnych czapek. Pewnie dlatego ten stary facet nie zorientowa� si�, �e jestem Superbohater. Ani jednej czapki.
- Tak naprawd� to nie my�lisz, �e jeste� Superbohater, co?
- To znaczy w normalnym �yciu?
- Tak.
Ksi�yc sprawia� wra�enie zaskoczonego.
- Superbohaterowie to fikcja. Nikt ci nigdy nie m�wi�?
- Tak tylko sprawdza�am.
Chodzi�am do szko�y z Walterem Dunphym, ksywa Ksi�yc, i Dougiem Kruperem, ksywa Diler.
Ksi�yc mieszka z dwoma innymi go��mi w w�skim szeregowcu przy Grant Street. Razem tworz� legion lewus�w. Wszystko to �puny i nieudacznicy, zamieniaj� bezustannie jedn� n�dzn� robot� na inn� i �yj� z dnia na dzie�. S� spokojni, nieszkodliwi i bez trudu adaptuj� si� do warunk�w. Nie powiem, �ebym si� specjalnie przyja�ni�a z Ksi�ycem. Jeste�my po prostu w kontakcie i gdy nasze �cie�ki si� krzy�uj�, ten go�� wzbudza we mnie macierzy�skie uczucia. Przypomina nierozgarni�tego dachowca, kt�ry zjawia si� czasem z�akniony miski strawy.
Dougie mieszka w tym samym szeregowcu. W szkole nosi� niezgrabn� koszul�, zapinan� pod szyj�, podczas gdy wszystkie inne dzieciaki nosi�y T-shirty. Dougie nie mia� wielkich osi�gni�� w nauce, nie uprawia� sport�w, nie gra� na �adnym instrumencie i nie mia� superwozu. Jedynym jego osi�gni�ciem by�a umiej�tno�� wci�gania przez s�omk� galaretki do nosa.
Po maturze roznios�o si�, �e Dougie wyjecha� do Arkansas i umar�. Nagle, kilka miesi�cy temu, wyp�yn�� w Burg, ca�y i zdrowy. A w zesz�ym miesi�cu przy�apano go na paserstwie, sprzedawa� skradzione ze swojego domu rzeczy. Podczas aresztowania jego paserstwo uznano bardziej za dzia�alno�� na rzecz spo�eczno�ci ni� przest�pstwo, gdy� Dougie stanowi� �r�d�o tanich �rodk�w uspokajaj�cych i po raz pierwszy w historii Burg emeryci stali si� jego regularnymi klientami.
- My�la�am, �e Dougie sko�czy� z paserstwem - powiedzia�am.
- Kobieto, my�my naprawd� znale�li te kostiumy. Le�a�y w pudle na strychu. Porz�dkowali�my dom i natkn�li�my si� na nie przypadkiem.
Nie w�tpi�am, �e mo�na mu wierzy�.
- No wi�c co my�lisz? - spyta�. - Ekstra, no nie?
Kostium by� zrobiony z cienkiej lycry i opina� jego chud� sylwetk� bez jednej zmarszczki... nie wy��czaj�c ni�szych partii cia�a. Nie pozostawa�o wiele miejsca dla wyobra�ni. Gdyby ten str�j le�a� tak na Komandosie, nie narzeka�abym, ale ubrany w kombinezon Ksi�yc nie stanowi� poci�gaj�cego widoku.
- Kostium jest niesamowity.
- Od kiedy Dougie i ja mamy te superwdzianka, postanowili�my zosta� pogromcami przest�pc�w... jak Batman.
Wydawa�o si� to mi�� odmian�. Ksi�yc i Dougie byli zazwyczaj kapitanem Kirkiem i Spockiem.
Ksi�yc �ci�gn�� z g�owy kaptur od kostiumu i rozpu�ci� d�ugie kasztanowe w�osy.
- Chcieli�my zacz�� walk� z przest�pczo�ci� ju� dzisiaj, problem w tym, �e Dougie znikn��.
- Znikn��? Co to znaczy... znikn��?
- Normalnie, facetka. Zadzwoni� do mnie we czwartek i powiedzia�, �e ma robot�, ale �e musz� wpa�� wieczorem i poogl�da� wrestling. Dougie ma du�y telewizor. Niesamowite wydarzenie. Zawodnicy najwy�szej klasy. The Rock, Stone Cold i Triple H. W ka�dym razie Dougie si� nie pojawi�. Nigdy by nie przegapi� wrestlingu, chyba �e sta�oby si� co� strasznego. Nosi przy sobie ze cztery pagery i �aden nie odpowiada. Nie wiem, co my�le�.
- Szuka�e� go? Mo�e by� u jakiej� przyjaci�ki?
- M�wi� ci, to do niego niepodobne, odpu�ci� sobie wrestling. Nikt nie odpuszcza sobie takich zawod�w - upiera� si� Ksi�yc. - Ca�y a� chodzi�. My�l�, �e sta�o si� co� z�ego.
- Na przyk�ad?
- Nie wiem. Mam z�e przeczucie.
Oboje odetchn�li�my gwa�townie, gdy zadzwoni� telefon. Jakby nasze podejrzenia mog�y urzeczywistni� kl�sk�.
- Jest tutaj - odezwa�a si� po drugiej stronie linii babka.
- Kto? Kto tam jest?
- Eddie DeChooch! Mabel przyjecha�a po mnie po twoim wyj�ciu, �eby�my mog�y okaza� szacunek nieboszczykowi. Wiesz, Anthony Varga. Jest wystawiony u Stivy, a Stiva odwali� kawa� dobrej roboty. Nie wiem, jak on tego dokonuje. Anthony Varga nie wygl�da� tak dobrze przez ostatnie dwadzie�cia pi�� lat. Powinien by� chodzi� do Stivy za �ycia. W ka�dym razie wci�� tu jeste�my, a Eddie w�a�nie si� zjawi�.
- Zaraz tam b�d�.
Niewa�ne, czy cz�owiek cierpi na depresj�, czy te� jest poszukiwany za morderstwo, w Burg nale�y przede wszystkim okaza� szacunek zmar�emu.
Chwyci�am torb� le��c� na szafce kuchennej i wypchn�am Ksi�yca za drzwi.
- Musz� lecie�. Wykonam kilka telefon�w i skontaktuj� si� z tob�. Ty wracaj do domu, mo�e Dougie si� pojawi.
- Do kt�rego domu mam i��? Do Dougiego czy do siebie?
- Do siebie. I zajrzyj czasem do Dougiego.
Fakt, �e Ksi�yc martwi� si� o Dougiego, troch� mnie niepokoi�, ale zbytnio si� nie przejmowa�am. Byli przyjaci�mi, ale i narwa�cami. Z drugiej strony Dougie darowa� sobie wrestling, a Ksi�yc mia� racj�... nikt nie daruje sobie wrestlingu. W ka�dym razie nikt w Jersey.
Pop�dzi�am korytarzem i zbieg�am ze schod�w. Pomkn�am przez hol na dole i wypad�am na dw�r, prosto do samochodu. Dom pogrzebowy Stivy znajdowa� si� trzy kilometry dalej, przy Hamilton Avenue. Dokona�am w my�lach szybkiego przegl�du uzbrojenia. Miotacz pieprzu i kajdanki w torebce. Paralizator pewnie te�, cho� m�g� by� roz�adowany. Trzydziestka �semka spoczywa�a w s�oiku na pierniki. Mia�am jeszcze pilnik do paznokci, na wypadek gdyby dosz�o do starcia wr�cz.
Dom pogrzebowy Stivy mie�ci si� w bia�ym budynku, kt�ry stanowi� niegdy� prywatn� rezydencj�. Na potrzeby interesu dobudowano gara�e i sale dla nieboszczyk�w. Jest tam te� ma�y parking. Okna okalaj� czarne okiennice, a szeroki ganek jest wy�o�ony zielonym dywanem.
Postawi�am w�z na parkingu i ruszy�am do wej�cia. Na ganku sta�a grupka m�czyzn, palili i wymieniali uwagi. Przedstawiciele klasy pracuj�cej, ubrani w skromne garnitury. Lata odcisn�y pi�tno na ich brzuchach i linii w�os�w. Przecisn�am si� do przedsionka. Anthony Varga le�a� w sali spoczynku numer jeden. W sali numer dwa le�a�a Caroline Borchek. Babcia Mazurowa chowa�a si� za sztucznym fikusem w holu.
- Jest z Anthonym - poinformowa�a mnie babka. - Rozmawia z wdow�. Pewnie ocenia jej wymiary, szukaj�c nast�pnej kobiety, kt�r� zastrzeli i wepchnie do szopy.
W sali, gdzie le�a� Varga, by�o oko�o dwudziestu os�b. Wi�kszo�� siedzia�a. Kilka sta�o przy trumnie. W�r�d nich Eddie DeChooch. Mog�am tam podej��, przysun�� si� do niego niepostrze�enie z boku i za�o�y� mu kajdanki. Tak by�oby najpro�ciej. Niestety, tym samym urz�dzi�abym scen� i zak��ci�a spok�j �a�obnik�w. Co gorsza, pani Varga zadzwoni�aby do mojej matki i zrelacjonowa�a ten gorsz�cy incydent. Mog�am te� podej�� do Eddiego i poprosi�, �eby wyszed� ze mn� na zewn�trz. Albo zaczeka� przed budynkiem i przydyba� go na parkingu czy schodach.
- Co teraz? - spyta�a babka. - Wkraczamy do akcji i �apiemy go, czy jak?
Pos�ysza�am, jak kto� za moimi plecami g�o�no wci�ga powietrze. By�a to siostra Loretty Ricci, Madeline. W�a�nie przysz�a i dostrzeg�a DeChoocha.
- Morderca! - wrzasn�a na niego. - Zamordowa�e� moj� siostr�!
DeChooch zrobi� si� bia�y na twarzy i zatoczy� do ty�u, trac�c r�wnowag� i wpadaj�c na pani� Varga. Oboje, DeChooch i pani Varga, chwycili si� trumny, kt�ra przechyli�a si� niebezpiecznie na przykrytym kirem w�zku, po czym rozleg�o si� zbiorowe westchnienie, gdy Anthony Varga zsun�� si� na jedn� stron�, wal�c g�ow� o jedwabne obicie.
Madeline wsun�a d�o� do torebki, kto� krzykn��, �e wyci�gnie bro�, i wszystkich ogarn�a panika. Niekt�rzy przypadli p�asko do pod�ogi, inni zacz�li przeciska� si� do wyj�cia.
Pomocnik Stivy, Harold Barrone, skoczy� na Madeline i podbi� jej kolana, rzucaj�c j� na mnie i babk�. Run�li�my wszyscy w bez�adn� pl�tanin� ko�czyn.
- Nie strzelaj! - wrzasn�� Harold. - Opanuj si�!
- Chcia�am tylko wyci�gn�� chusteczk�, ty idioto - wyja�ni�a Madeline. - Zle� ze mnie.
- Tak, i zle� te� ze mnie - doda�a babka. - Jestem stara. Ko�ci mog� mi trzasn�� jak zapa�ki.
D�wign�am si� z pod�ogi i rozejrza�am wok�. Ani �ladu DeChoocha. Wybieg�am na ganek, gdzie stali m�czy�ni.
- Widzia� kto� Eddiego DeChoocha?
- Owszem - odpar� jeden z nich. - W�a�nie wyszed�.
- W kt�r� stron� si� uda�?
- Na parking.
Zbieg�am po schodach i dotar�am na parking akurat w chwili, gdy DeChooch odje�d�a� swoim bia�ym cadillakiem. Rzuci�am kilka brzydkich s��w dla uspokojenia nerw�w i ruszy�am za nim. Wyprzedza� mnie o jedn� przecznic�, przekraczaj�c �rodkow� lini� i nie zwracaj�c uwagi na �wiat�a. Skr�ci� w stron� Burg i zacz�am si� zastanawia�, czy jedzie do domu. Pod��y�am za nim wzd�u� Roebling Avenue, mijaj�c ulic�, kt�ra prowadzi�a do jego domu. Nie by�o wida� innych samochod�w. Musia� mnie dostrzec. Nie by� tak �lepy, by nie zauwa�y� �wiate� w lusterku wstecznym.
Dalej kluczy� po ulicach Burg, skr�caj�c w Washington i Liberty, a potem wracaj�c wzd�u� Division. Zacz�am sobie wyobra�a�, �e b�d� za nim jecha�, dop�ki w kt�rym� wozie nie sko�czy si� benzyna. A potem co? Nie mia�am broni ani kamizelki kuloodpornej. Ani wsparcia. Musia�abym polega� wy��cznie na w�asnej sile perswazji.
DeChooch zatrzyma� si� na rogu Division i Emory, a ja stan�am jakie� sze�� metr�w za nim. Nie by�o w tym miejscu latami, ale samoch�d Eddiego o�wietla�y moje reflektory. DeChooch otworzy� drzwi, wysiad� na zgi�tych kolanach i przycupn�� na ziemi. Patrzy� na mnie przez chwil�, przys�aniaj�c oczy d�oni�. Potem, jak gdyby nic, podni�s� d�o� i wypali� do mnie trzy razy. Trzask, trzask, trzask. Dwa pociski uderzy�y w asfalt obok mojego wozu, a trzeci odbi� si� od przedniego zderzaka.
Chryste Panie. Krach perswazji. Wrzuci�am wsteczny i wdepn�am peda� gazu do dechy. Skr�ci�am z piskiem opon w Morris Street, zahamowa�am, wrzuci�am jedynk� i pop�dzi�am jak rakieta poza granice Burg.
Przesta�am si� trz��� dopiero wtedy, gdy dotar�am na sw�j parking. Upewni�am si� te�, �e nie zmoczy�am spodni, wi�c, bior�c pod uwag� okoliczno�ci, by�am z siebie raczej dumna. Na zderzaku widnia�a paskudna rysa. Mog�o by� gorzej, powiedzia�am sobie. Mog�am mie� rys� na g�owie. Stara�am si� traktowa� Eddiego wyrozumiale, bo by� stary i cierpia� na depresj�, ale prawd� m�wi�c, zaczyna�am odczuwa� wobec niego niech��.
Ubranie Ksi�yca wci�� le�a�o na korytarzu; wi�c kiedy wysiad�am z windy, po drodze zabra�am je do mieszkania. Przystan�am pod drzwiami i nas�uchiwa�am przez chwil�. Telewizor by� w��czony. Nadawali chyba boks. By�am prawie pewna, �e wy��czy�am pud�o. Opar�am czo�o o drzwi. Co teraz?
Wci�� sta�am z czo�em przyci�ni�tym do drzwi, kiedy nagle si� otworzy�y i ze �rodka wyszczerzy� do mnie z�by Morelli.
- Jeden z tych dni, h�?
Rozejrza�am si� po mieszkaniu.
- Jeste� sam?
- A kogo si� jeszcze spodziewa�a�?
- Batmana, ducha z Opowie�ci wigilijnej i Kuby Rozpruwacza. - Rzuci�am ubranie Ksi�yca na pod�og� w przedpokoju. - Jestem troch� spietrana. Prze�y�am w�a�nie strzelanin� z DeChoochem. Tyle �e to on mia� spluw�.
Zacz�am relacjonowa� Morellemu barwne szczeg�y i gdy dosz�am do moczenia spodni, zadzwoni� telefon.
- Wszystko w porz�dku? - dopytywa�a si� matka. - W�a�nie zjawi�a si� twoja babka i powiedzia�a, �e ruszy�a� w po�cig za Eddiem.
- Nic mi nie jest, ale go zgubi�am.
- Myra Szilagy m�wi�a mi, �e s� wolne miejsca w fabryce guzik�w. Oferuj� dobre warunki. Mog�aby� pracowa� przy ta�mie. Albo nawet w biurze.
Zanim sko�czy�am rozmawia�, Morelli roz�o�y� si� ju� na kanapie i zn�w skupi� uwag� na boksie. Wygl�da� nie�le. Czarny T-shirt, kremowy sweter i d�insy. Szczup�y, umi�niony i po �r�dziemnomorsku �niady. By� dobrym gliniarzem. Wystarczy�o jedno jego spojrzenie, by zacz�y mnie �askota� sutki. I kibicowa� dru�ynie New York Rangers. To czyni�o go niemal doskona�ym... je�li pomin�� fach gliniarza.
Obok siedzia� Bob. Bob to skrzy�owanie golden retrievera z Chewbacc� z Gwiezdnych wojen. Pocz�tkowo mia� mieszka� u mnie, ale potem doszed� do wniosku, �e woli mieszkanie Morellego. M�ska przyja��, jak s�dz�. Nie gniewam si�, poniewa� Bob z�era wszystko. Pozostawiony sam sobie, zdo�a�by zredukowa� dom do kilku gwo�dzi i resztek glazury. A poniewa� cz�sto poch�ania ogromne ilo�ci �arcia typu meble, buty i ro�liny, wydala te� g�ry psiego g�wna.
Bob u�miechn�� si� i zamerda� do mnie ogonem, a potem zn�w zaj�� si� telewizj�.
- Zak�adam; �e znasz go�cia, kt�ry zdj�� ubranie pod twoimi drzwiami - odezwa� si� Morelli.
- To Ksi�yc. Chcia� mi pokaza� swoj� bielizn�.
- Rozumiem. Ca�kiem jasne.
- Powiedzia�, �e Dougie zagin��. Wyszed� wczoraj rano i nie wr�ci�.
Morelli z wysi�kiem oderwa� si� od boksu.
- Czy Dougie nie czeka na rozpraw�?
- Owszem, ale Ksi�yc nie wierzy, by Dougie zwia�. Uwa�a, �e co� si� sta�o.
- M�zg Ksi�yca wygl�da pewnie jak jajecznica. Nie przywi�zywa�bym wi�kszej wagi do tego, co my�li.
Wr�czy�am Morellemu telefon.
- Mo�e by� zadzwoni� tu i �wdzie. No wiesz, sprawdzi� w szpitalach i tak dalej.
I w kostnicy. Jako gliniarz mia� wi�ksze mo�liwo�ci ode mnie.
Kwadrans p�niej Morelli doszed� do ko�ca listy. Nikt odpowiadaj�cy rysopisowi Dougiego nie trafi� do szpitala �wi�tego Franciszka, Helen Fuld czy kostnicy. Zadzwoni�am do Ksi�yca i przekaza�am mu nasze ustalenia.
- Hej, cz�owieku, robi si� naprawd� gro�nie - skomentowa�. - Nie tylko Dougie znikn��. Moich �ach�w te� nie ma.
- Nie martw si� o ubranie. Zabezpieczy�am je.
- Rany, jeste� w porz�dku - odetchn�� z ulg�. - Naprawd� w porz�dku.
Przewr�ci�am w my�lach oczami i od�o�y�am s�uchawk�.
Morelli poklepa� kanap� obok siebie.
- Usi�d�. Pogadamy o Eddiem DeChoochu.
- A co z nim?
- To nie jest mi�y go��.
Z moich ust doby�o si� niezamierzone westchnienie.
Morelli je zignorowa�.
- Costanza m�wi�, �e wybra�a� si� do Eddiego na rozmow�, zanim zwia�.
- DeChooch jest w depresji.
- Podejrzewam, �e nie wspomnia� o Loretcie Ricci?
- Nie, ani s�owem. Sama j� znalaz�am.
- Spraw� prowadzi Tom Beli. Natkn��em si� na niego po robocie, a on powiedzia�, �e Ricci by�a ju� martwa, kiedy do niej strzelano.
- Co?!
- B�dzie co� wiadomo dopiero po sekcji zw�ok.
- Dlaczego kto� mia�by strzela� do trupa?
Morelli uni�s� tylko d�onie.
Wspaniale.
- Masz co� jeszcze?
Morelli popatrzy� znacz�co i u�miechn�� si�.
- Pr�cz tego - u�ci�li�am.
Spa�am i w tym �nie dusi�am si�. Na mojej piersi spoczywa� straszny ci�ar i nie mog�am oddycha�. Zazwyczaj nie miewam sn�w, w kt�rych si� dusz�.