3098
Szczegóły |
Tytuł |
3098 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3098 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3098 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3098 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Harry Harrison
Szcz�liwe wakacje Billa Bohatera Galaktyki
�ap�wka by�a pot�na: butla pe�na drain0, napitku o mocy stu
osiemdziesi�ciu procent, zwanego tak�e Rozkosz� Pijaka i zdolnego
przepali� szk�o na wylot. Wszelako maj�c niejakie poj�cie o zasadach
rz�dz�cych t� armi� (i ka�d� inn� armi� w dziejach wszech�wiata), Bill
przekaza� butl� szefowi kompanii dopiero wtedy, gdy ujrza� swoje imi�
wypisane na rozkazie wyjazdu.
To by�o to! Jego pierwszy UW od czasu rozpocz�cia s�u�by. Bill
u�miechn�� si� mimowolnie, a� krople �liny skapn�y z pot�nych k��w, i
zapozna� si� ze szczeg�ami rozkazu.
Teraz uwa�a�. O trzeciej dwadzie�cia cztery zostaniecie zabrani z
kompanii razem z innymi, kt�rym udzielono UW, na luksusow� Wysp� Wakacyjn�
na Anthraksie, gdzie nacieszycie si� s�o�cem, piaskiem i innymi takimi. Do
chwili przybycia na miejsce i rozpocz�cia w�a�ciwego Urlopu Wypoczynkowego
wszelka pr�ba cieszenia si� wy�ej wymienionymi karana b�dzie �mierci�
przez...
�zy nap�yn�y mu do oczu i uniemo�liwi�y dalsz� lektur�. Czemu nie,
jasne, �e b�dzie cieszy� si� s�o�cem i piaskiem, nie pogardzi te� innymi
takimi.
Nast�pnego ranka, dok�adnie o 3.24, nie sta�o si� nic. Jak to w wojsku.
Wraz z innymi szcz�ciarzami Bill przez dwie godziny czeka� w poduszkowcu,
odgniataj�c sobie siedzenie na stalowej �awce, a� wiedziony jakim�
tajemniczym sygna�em pilot zapali� silniki, wielkie �mig�a drgn�y i
maszyna ruszy�a powoli przez pla�� ku oceanowi.
Nast�pnie wzbi�a si� na sto st�p w g�r� i run�a z �omotem do wody.
- Katastrofa! Ju� po nas! - krzykn�� Bill, gdy wszystkie z�by mu
zadzwoni�y, a kr�gos�up dokona� pr�by punkcji m�zgoczaszki.
- Stul pysk, gnojku - warkn�� siedz�cy obok sier�ant. Wstrz�s si�
powt�rzy�. - Tylko cywilne poduszkowce lataj� po prostej. To wojskowy
model i on skacze. W ten spos�b unika ognia nieprzyjaciela.
- I r�wnocze�nie rozgniata na papk� wszystkich w �rodku?
- W�a�nie, pomyjo. Widz�, �e si� uczysz.
Skoki trwa�y ca�� wieczno��. W ko�cu jednak poduszkowiec znieruchomia�
i zapanowa�a cisza przerywana tylko j�kami wykastrowanych po�ama�c�w.
- Wysiada�! - zagrzmia�o w g�o�nikach. - Ostatni dostanie tydzie�
s�u�by w latrynie.
�kaj�c i st�kaj�c, urlopowicze pope�zli i poku�tykali do drzwi, przy
kt�rych rych�o uformowa� si� zator i dosz�o do walki na pi�ci. Kolejno
wypadali z luku na piaszczysty brzeg.
- Ten piasek jest czarny - wymamrota� Bill.
- A jaki ma by�? - warkn�� sier�ant z sadystycznym b�yskiem w oku. - To
wulkaniczna wyspa, a lawa jest czarna. Zbi�rka!
Jakby dla podkre�lenia wagi jego s��w grunt zadr�a� niczym pies, po
kt�rym skacze ca�e stado pche�. Z przera�eniem ujrzeli, jak szczyt
pobliskiej g�ry rozkwita chmur� dymu. W powietrzu zagwizda�y kamienie.
- Mamy wypoczywa� na aktywnym wulkanie? - spyta� Bill.
-A gdzie indziej wojsko ma zazna� spokoju? - odwarkn�� sier�ant, nie
bez pewnej racji. - Krzykn�� g�o�no po wyczytaniu nazwiska. Aardvaark...
Stali tak w pal�cych promieniach tropikalnego s�o�ca, oczywi�cie opr�cz
tych, kt�rzy padli, doznawszy udaru cieplnego, a� sier�ant dotar� do
ko�cz�cego list� Zzowskiego. Nast�pnie w niezbyt regularnym szyku
pomaszerowali w kierunku d�ungli.
Wspinaczka do barak�w by�a d�uga i ci�ka. Dodatkowym utrudnieniem byli
kr�c�cy si� na szlaku pijani oficerowie, kt�rzy chichotali nieustannie,
wymachiwali opr�nionymi butelkami i zasypywali nowych urlopowicz�w
obelgami, nie tylko werbalnymi.
Po zmroku dotarli na szczyt. Droga rozdwaja�a si� tutaj i by�o jeszcze
do�� jasno, by dostrzec wskazuj�c� na prawo strza�k� z napisem: TYLKO DLA
OFICER�W Pobliskie fumarole wypluwa�y nieustannie k��by dwutlenku siarki i
innych truj�cych chemikali�w, a wiatr zwiewa� te chmury na lewo. Kaszl�c i
chrypi�c, urlopowicze znale�li po omacku swoje kwatery i opadli na twarde
jak pumeks prycze.
- Ale tu fajnie! - powiedzia� Bill przez �zy i natychmiast musia� si�
os�oni� przed lec�cymi na niego butami. Nawet tak zahartowani wojacy mieli
k�opoty z za�ni�ciem po�r�d nieustannych wstrz�s�w sejsmicznych i smogu
wulkanicznego, jednak nie takie przeszkody ju� pokonywali. Ci, kt�rzy nie
nabyli umiej�tno�ci zapadania w sen w takich albo i gorszych warunkach,
dawno ju� pomarli ze zm�czenia. Po chwili w noc pop�yn�o melodyjne
charczenie poparzonych kwasami, u�pionych urlopowicz�w. Po nast�pnych
kilku minutach do baraku wpad� sier�ant. Zapali� �wiat�a i rozdar� si� na
ca�e gard�o:
- Wstawa�! Czingerowie atakuj�!
Wszyscy j�kn�li i si�gn�li po buty, szykuj�c si� niemrawo, a� sier�ant
doda�:
-Atakuj� kwatery oficer�w!
J�ki ust�pi�y radosnej owacji i oddzia� wr�ci� na prycze. Widz�c to,
sier�ant wystrzeli� kilka razy w sufit.
- Podzielam wasze odczucia - warkn�� - ale w drugiej kolejno�ci mog�
si� zabra� i do nas. Do broni. Argumentacja podzia�a�a i instynkt
przetrwania zwyci�y�. W trosce o swoje cztery litery �o�nierze skierowali
si� do szafek z broni�.
Ubrany jedynie w pomara�czowe kalesony i buty Bill z�apa� strzelb�
jonow�, sprawdzi�, czy jest na�adowana, i do��czy� do reszty, kt�ra
znalaz�a tymczasem stosowny punkt widokowy. By�o co podziwia�. Zza opar�w
dobiega�y krzyki i odg�osy eksplozji.
- S�yszycie? Tym razem musi ich by� pewnie z tuzin! -A ja o ma�y figiel
poszed�bym na oficera!
Bill dawno tak si� nie ubawi�. U�miechni�ty ruszy� nawet przez traw�,
by przyjrze� si� dok�adniej mi�emu sercu widowisku.
- Psst, Bill, tutaj - rozleg�o si� nagle zza krzak�w.
- Kto tam? - spyta� Bill podejrzliwie. - Nikogo tu nie znam. - Ale�
znasz mnie, byli�my kumplami na pancerniku Forniqueteur, wielkiej damie
naszej floty.
- I co z tego?
- A to, �e mam tu butl� Pluto�skich Szczyn Pantery i nie chc� dzieli�
si� ni� ze wszystkimi.
- Stary! Tak, pami�tam, kop� lat!
Bill obszed� krzak. W md�ym �wietle ksi�yca ujrza�, �e stoi tam
prawdziwy Czinger.
- Do broni! - wrzasn�� Bill, unosz�c strzelb�.
Drobna, ale silna d�o� wyrwa�a mu or�. Czinger podskoczy� na tyle
wysoko, by przy�o�y� Billowi w szcz�k�, lekko og�uszy� i powali� na
ziemi�.
- Spokojnie, Bill, przecie� mnie pami�tasz. Nie raz i nie dwa
uratowa�em ci �ycie.
- Bgr? Czinger Bgr?
- A ilu niby znasz Czinger�w? Ten atak to wybieg dla posiania
dywersji...
- To nie chcecie pozabija� oficer�w? - spyta� zrozpaczony Bill.
-Ale� jasne, �e chcemy. A teraz zamknij jadaczk� i daj mi doko�czy�.
Dywersja by�a po to, �ebym m�g� si� z tob� spotka�. Potrzebujemy twojej
pomocy...
- Chyba nie s�dzisz, �e zdradz� ras� ludzk�!
- S�dz�. Jeste� zaprawionym weteranem, kt�ry zrobi wszystko, by
uratowa� swoj� dup�. Mam racj�?
-Masz. Ale ja jestem droga si�a robocza. Ile p�acisz?
- Do�ywotnia subskrypcja pitnych wydawnictw Klubu Booze. Ich motto:
"Kto pije, ten �yje". Chocia�, z drugiej strony, nie za�atwiaj�
ubezpieczenia w�troby.
- Za�atwione. Kogo mam zabi�?
- Nikogo. Nie musisz nawet zdradza�. To tylko taka podpucha, by
pokaza�, jacy s�abi s� ludzie. A teraz wyno�my si� st�d, nim ch�opcy
sko�cz� zabaw�.
Bgr poprowadzi� Billa do rze�bionej fontanny z wielk� ryb� na szczycie.
Wystarczy�o przekr�ci� ogon rze�by, a woda przesta�a p�yn�� i otworzy�o
si� ukryte wej�cie.
- W�a� - poleci� Bgr.
- Co to jest? Miniaturowy statek kosmiczny a la fontanna?
- No przecie� nie wagon metra. Ruszaj, bo nas zauwa��. Kilka kul
uderzy�o w ska�� obok i Bill zanurkowa� czym pr�dzej do otworu. Zaraz te�
przyspieszenie rozp�aszczy�o go na pod�odze. Gdy si� wreszcie podni�s�,
Bgr siedzia� przy pulpicie sterowniczym, a w iluminatorze jarzy�y si�
gwiazdy. Czinger przycisn�� jaki� guzik i gwiazdy zacz�y male�. Skutek
dzia�ania nap�du systemu Piklinga.
- Dobra - powiedzia� Bgr, obracaj�c si� wraz z fotelem. Zapal sobie
teraz, a ja ci opowiem, co jest grane.
Bill wzi�� jedno z proponowanych mu cygar i zapali�. Bgr natychmiast
zjad� reszt� i czkn�� z ukontentowaniem.
- Inny metabolizm. W�a�nie prowadzimy operacj� ratunkow�.
- Kto� porwa� dziewice?
- Niezupe�nie, chodzi o Czingera. Uwi�z� w swoim statku; gdy mu
odstrzelili silniki. Jest dla nas bardzo wa�ny ..
- Czemu?
- Gdybym ci powiedzia�, przerobi�by� go na sieczk�. Powiedzmy po
prostu, �e to wa�ne. Wydob�d� go, a bgdziesz mia� co pi� do ko�ca �ycia.
- A sami nie mo�ecie?
- Nie. Po pierwsze, nie jeste�my lud�mi. Mgr, bo takie jest chyba jego
imi�, zosta� uwi�ziony na wysoce zmilitaryzowanej planecie zwanej
Parra'Noya. Wszelkie przebranie na nic, tam znaj� si� na tych rzeczach.
Demaskacja murowana. Ty za� wygl�dasz z grubsza na cz�owieka i mo�na
pos�a� ci� tam, gdzie dla nas sprawa trudna.
-Ale zap�ata z g�ry - powiedzia� nieco zaniepokojony Bill.
- Czemu nie? R�wnie dobrze mo�esz podr�owa� zalany. W twoim wypadku to
i tak bez r�nicy, trze�wy czy pijany, niezmiennie be�koczesz.
Poda� Billowi podejrzan� flaszk� zielonego p�ynu. Nalepka g�osi�a co� w
obcym j�zyku. Nie maj�c poj�cia, czego si� spodziewa�, Bill �ykn�� na
pr�b�. Ohyda. Para buchn�a mu z uszu. Jednak drugi, g��bszy �yk smakowa�
ju� lepiej, trzeci by� ca�kiem mi�y. Nie trwa�o d�ugo, a Bill upu�ci�
pust� butelk� i leg� nieprzytomny na pok�adzie.
- Obrzydliwe. Czingerowie nie pij�. Ani si� nie upijaj�.
Bill obudzi� si� z j�kiem. S�ysza� dzwony. Dopiero po chwili odkry�, �e
dzwony te ko�ysz� si� gdzie� w jego czaszce.
Musia� u�y� palc�w obu r�k, by rozdzieli� powieki jednego oka. Zaraz
zreszt� je zamkn�� i j�kn�� jeszcze g�o�niej, gdy b�yskawica �wiat�a
przeszy�a mu m�zg.
-Wzruszaj�ce -~sarkn�� Bgr i wbi� ig�� w rami� Billa.
Cokolwiek mu wstrzykn��, zadzia�a�o niemal natychmiast i symptomy
monstrualnego kaca zacz�y przechodzi�. Bill m�g� wreszcie spojrze� na
�wiat. Przed nim sta� admira� floty. Bill zasalutowa� odruchowo.
O dziwo, admira� uczyni� to samo. I zamruga� zdumiony To znaczy�o, �e
Bill stoi przed lustrem.
- Wreszcie mam taki stopie�, na jaki zas�uguj� - ucieszy� si� Bill i
zadzwoni� medalami.
- Zostaw to. Nie jeste� do�� inteligentny nawet na szeregowca pierwszej
klasy. Teraz s�uchaj, bo nie b�d� powtarza�. To troch� skomplikowane,
prawie tak trudne jak twoja ostatnia robota.
- To nie by�o �atwe, ale przecie� mi si� uda�o!
- Zaiste. S�uchaj. Wprowadzi�em ci wszystkie instrukcje do
pod�wiadomo�ci. Aby pozna� rozkazy, musisz wym�wi� s�owo "imbecyli�".
- Tylko tyle?
- Tak. S�dzisz, �e zapami�ta�by� inaczej wszystkie detale i zawijasy
tej z�o�onej misji?
- Imbecyli� - powiedzia� Bill i ni st�d, ni zow�d za�o�y� kciuki za pas
i odezwa� si� zupe�nie innym g�osem: - Czy�by� nie wiedzia�, dobry
cz�owieku, �e stoisz przed Wielkim Admira�em floty...
- Odimbecyli�! - zawo�a� Bgr i Bill a� si� zachwia�.
- Ja to powiedzia�em?
- Ty. Implant dzia�a. Zaczynamy bitw�.
- Jak� bitw�?
- Zaplanowan�, kretynie. Z niej to w�a�nie uciekniesz ocalony w kapsule
ratunkowej, kt�ra zaniesie ci� na Parra'Noy�.
Bgr przycisn�� guzik na konsoli ��czno�ci i inny zielony, czteror�ki
Czinger pojawi� si� na ekranie.
- Tdsmnx - powiedzia� Bgr.
- Mrtnzl - odpar� tamten i znikn��.
- Ludzie musieliby gada� przez pi�� minut, by powiedzie� to, co my
w�a�nie sobie przekazali�my Czingeryjski jest bardzo tre�ciwym j�zykiem.
- Ale brzmi g�upio.
-A kto ci� pyta o zdanie? Ruszaj do wyj�cia, tw�j �rodek transportu ju�
przyby�.
W pole widzenia wp�yn�a nieco osmalona i poobijana kapsu�a ratunkowa.
Przycumowa�a do fontanny, szcz�kn�o uszczelnienie w�az�w.
- Dalej! - rozkaza� Bgr.
Bill przeszed� do ciasnego wn�trza. Przypasa� si� do fotela pilota i
wyci�gn�� d�onie do ster�w.
- Nie ruszaj niczego, placku wo�ca. Zdalne sterowanie. Mi�ego dnia...
G�os Czingera zgin�� w huku rakiet i kapsu�a wystrzeli�a prosto w
ognist� chmur� rozgorza�ej w�a�nie bitwy. Bill pisn�� cienko, gdy wok�
zacz�y eksplodowa� pociski i torpedy.
Rakieta przebi�a si� przez ca�e to zamieszanie i zacz�a spada� na
b��kitn� planet�. Silniki umilk�y i Bill tylko patrzy� z przera�eniem na
coraz bli�sze chmury.
Na spotkanie wybieg�a mu naje�ona wie�yczkami strzelniczymi baza.
Spadochron zadzia�a� dos�ownie w ostatniej chwili i kapsu�a wyl�dowa�a
mi�kko na samym �rodku placu musztry. Pokrywa w�azu odpad�a. Bill
przyklepa� posiwia�e teraz w�osy, wepchn�� �o��dek z powrotem na miejsce i
w og�lnowojskowym stylu wylaz� na zewn�trz.
- St�j, szpiegu, albo przerobi� ci� na �arcie dla ps�w!
Wartownik mierzy� prosto w kiszki Billa. Palec trzyma� na spu�cie
broni.
- Urggle! - powiedzia� Bill.
- �e jak?
- Znaczy, tumanum cretinum! - Sk�ra poszarza�a Billowi pod kolor
w�os�w. Zapomnia� has�a!
- Co tu si� dzieje? - spyta� genera�, kt�ry pojawi� si� nagle obok.
Mia� na sobie pe�n� kamizelk� kuloodporn�.
- Kapsu�a wyl�dowa�a. Ten szaleniec by� w �rodku. Nie m�wi po ludzku.
- Nonsens. Nie widzicie, �e to oficer? Zwykli �o�nierze mog� by�
pomyleni, oficerowie bywaj� co najwy�ej ekscentryczni. - Odwr�ci� si�'do
Billa i zasalutowa�. - Witamy na Parra'Noyi, admirale.
- Eeee - bekn�� Bill.
- Rzeczywi�cie - powiedzia� genera�, wytrzeszczaj�c oczy - Imbecyl.
- To jest to! - krzykn�� rado�nie Bill. - Imbecyli�! Mi�o mi pana
spotka�, generale. Mieli�my drobn� potyczk�, stracili�my kilka tysi�cy
okr�t�w, ale oni te� nieco oberwali.
-Nie da si� usma�y� omletu, nie t�uk�c jajek.
- �wi�te s�owa. Wskoczy�em do kapsu�y na chwil� przed tym, jak m�j
pancernik eksplodowa�. A teraz, czy mog� prosi� o okazanie mi odrobiny
go�cinno�ci i ukaranie tego tu �o�nierza za mierzenie nabit� broni� w
prze�o�onego?
- Oczywi�cie. Odda� mi bro� i zg�osi� si� w areszcie. Dwa lata
przydzia�u do batalionu roboczego. Odmaszerowa�.
�kaj�c z rozpaczy, �o�nierz powl�k� si� na zes�anie. Oficerowie za�,
obaj we wspania�ych humorach, skierowali si� noga w nog� do kantyny, gdzie
wznie�li szampanem radosny toast.
- Za militaryzm og�lnoplanetarny - krzykn�� Bill. - Niech trwa jak
najd�u�szej!
-Za flot� kosmiczn�, niech jej szlag rych�y nie trafia! Bill wychyli�
szklanic� i u�miechn�� si�, gdy zn�w mu dolano.
- To Parra'Noya, prawda?
- W rzeczy samej.
- Chyba przypominam sobie kosmogram, kt�ry przyszed� na chwil� przed
detonacj� statku. By�o w nim co� o je�cu...
- Pewnie chodzi o naszego Czingera!
- No wiecie pa�stwo... Jeszcze nikt nigdy nie pojma� Czingera...
- Bo niewielu jest tak sadystycznych i wojowniczych militaryst�w jak
my! Chce pan zobaczy� tego robala?
- Tak si� nazywa?
- Podobnie. M�wi na siebie "Mgr".
- No to prowad�, kolego. Czy mog� wam pom�c w torturach lub czym� w tym
stylu?
- Mi�o z pana strony, �e pan o tym m�wi. Zobacz�, co si� da za�atwi�.
Doko�czyli butelk�, zapalili cygara i ruszyli w g��b fortecy. Po drodze
mijali kolejne posterunki, stra�nicy prezentowali bro�. Po d�ugiej
w�dr�wce stan�li przez �cian� wpuszczonego w ska�� metalu. Miejscowe
gryzonie czmychn�y im spod n�g. Pe�ni�cy tu s�u�b� wartownicy pokryci
byli ple�ni� i paj�czynami. Ostatnia brama stan�a otworem, zamkn�a si�
za nimi, wartownik zaprezentowa� bro� i odsun�� si� na bok. Bill spojrza�
na przykutego do �ciany Czingera.
- My�la�em, �e oni s� wi�ksi.
- Ma�e czy du�e, co za r�nica? Zawsze zielone, z nadmiarowymi �apami.
To wr�g i trzeba go zniszczy�.
- A co to za dziwna bro�, kt�r� mia� ten stra�nik?
- Nowo��. Paralizator. Wysy�a pier�cienie energii i opl�tuje ofiar�
wi�zami parali�uj�cej radiacji. Nie do zerwania.
- To chyba czary. Mog� zobaczy�?
Nie czekaj�c na pozwolenie, Bill wzi�� karabin, odwr�ci� i spojrza� w
luf�. Odwr�ci� go ponownie i strzeli� do genera�a i wartownika. Padli,
krzycz�c, i spowici purpurowym p�omieniem zaraz stracili przytomno��. Bill
spojrza� przez kraty na Czingera.
- Grtzz?
-Zmtz! Mi�o mi ci� widzie�, wulgarna ludzka istoto wys�ana przez mego
wsp�mrowiskowca Bgr. Mo�esz si� ju� odimbecyli�.
Na to s�owo Bill sta� si� zn�w sob� i zaszcz�ka� z�bami ze strachu.
- No tu umar� w butach! Jeste�my w trzewiach fortecy wroga!
- Stul pysk - zaproponowa� uprzejmie Mgr i zerwa� bez trudu �a�cuchy. -
�aden cz�owiek by tego nie dokona�. Tego te� nie potraficie - powiedzia�,
zginaj�c pr�ty krat i wychodz�c z celi. - Widzia�e� tu gdzie� jakie�
roboty?
- Czemu?
- Nie pr�buj my�le�, tylko odpowiadaj. I tak niczego nie wymy�lisz.
Roboty by�y? Metalowi ludzie na k�kach i ze szklanymi oczami.
- Tak, chyba tak. Na korytarzu by� mechaniczny sprz�tacz.
- Doskonale.
Czinger przeskoczy� nieprzytomnego genera�a i podszed� do p�ytki
kontrolnej przy framudze wr�t.
- Imbecyli� - powiedzia� i przycisn�� guzik. Drzwi uchyli�y si� nieco i
Bill podszed� bli�ej.
- Stra�, chod�cie no tu na chwil� - powiedzia� przez szpar�.
Po chwili trzyma� w d�oniach nast�pne paralizatory, a stos cia� na
pod�odze jakby ur�s�. Mgr czeka� schowany z boku.
- Odimbecyli� - powiedzia� i Bill zadr�a�, ogarni�ty panik�.
- Przesta� si� maza� albo zostawi� ci� tu na pewn� �mier� i degradacj�.
R�b, co ka��, a mo�e wyjdziemy st�d w jednym kawa�ku. Albo i lepiej. Dawaj
tu tego robota.
Bill j�kn��, ale pos�ucha�. Czinger by� jego jedyn� nadziej�.
Robot zamiata� korytarz, ale podjecha� zawo�any
- Ty tam, robot, chod� tutaj.
- Moja robot natychmiast tutaj - odpar� metalowy kretyn.
- Ty... robot... od�� miot��. Podjed� do wielkiego ludzkiego szefa.
- Moja robot robi�, co szef kaza�.
Ledwo wjecha� do �rodka, Czinger skoczy� mu na obudow� i otworzy�
p�ytk� kontroln� z ty�u g�owy.
-Klinke! - zaprotestowa�a maszyna, gdy Mgr wydar� jej z trzewi k��b
drut�w i rzuci� je na pod�og�. Zrobiwszy do�� miejsca, wcisn�� si� do
�rodka i zamkn�� za sob� p�ytk�.
- A teraz toczymy si� - powiedzia� o�ywiony nowym duchem robot. - I
lepiej b�dzie, jak powiesz has�o, bo niewiele nam przyjdzie w tej
potrzebie z wystraszonego durnia. Dalej!
- Imbecyli�! - Bill odetchn�� g��boko. - To co, ruszamy dalej, kochany
partnerze z gniazda? Domniemywam, �e masz gotowy plan ucieczki.
- Jak najbardziej - przytakn�� robot i si�gn�� po miot��. Ty
prowadzisz, ja za tob�. Musimy pokona� trzydzie�ci pi�ter. Gdy mnie tu
nie�li, na samej g�rze widzia�em l�dowisko.
Stra�nik przy nast�pnym przej�ciu a� g�b� rozdziawi�, widz�c Billa.
- Przepraszam, ale czy pan wie, �e za panem pod��a robot porz�dkowy?
- Naprawd�? A to dlatego zdawa�o mi si�, �e s�ysz� grzechotanie blach!
Gdy Bill to m�wi�, robot min�� go i r�bn�� wartownika miot�� w g�ow�.
- Pora si� przebra� - stwierdzi� Czinger i zdar� mundur z wartownika.
Kilka chwil p�niej robot w towarzystwie io�nierza byli jui blisko
szybu windy. W�a�nie wtedy rozleg�y si� syreny alarmu.
- Ju� wiedz�! - krzykn�� Bill.
- Czingerowie g�r�! - zawy� robot i rozdar� metalowe drzwi szybu.
Metalowe rami� i ludzka r�ka z�apa�y jasnoczerwone szczeble drabiny
awaryjnej. Gdy tylko drzwi na samym szczycie si� uchyli�y, ustawieni tam
�o�nierze otworzyli ogie�.
- Dobrze, �e my�l Czingera i elektroniczny refleks przewy�szaj� n�dzne
talenty cz�owiecze - powiedzia� Mgr, zatrzaskuj�c drzwi dok�adnie w tej
samej chwili. Metal rozjarzy� si� od gor�ca. - Spr�bujemy pi�tro ni�ej.
Podj�li wy�cig z czasem, desperack� walk� o przetrwanie. Wszyscy byli
przeciwko nim, nawet kobiety Dowiedzieli si� o tym, gdy pogoni�y za nimi
niewiasty ze s�u�by pomocniczej.
�adne s�owa nie oddadz�, ile przeszli tego dnia. By�y to prawdziwe
bliskie spotkania czwartego stopnia, tak bliskie, �e a� k�aki fruwa�y w
powietrzu, a z�by wymiatano potem spod najdalszych sprz�t�w. Ca�a batalia
trwa�a ledwie kilkana�cie minut, ale dla naszych bohater�w czas stan��. Po
godzinach, jak s�dzili, ci�kich zmaga� dotarli do ostatnich drzwi i
wybiegli na ulewny deszcz. Solidnie pot�uczony i poraniony Bill otrzepa�
si� z gwiazdek i belek. Robot tymczasem otworzy� jedynym ocala�ym
ramieniem klapk� w g�owie. Maszynka rozsypa�a si�, ledwie Czinger
zeskoczy� na ziemi�.
- Odimbecyli� - powiedzia� Mgr. - Miejmy nadziej�, �e najgorsze ju� za
nami. A teraz mo�e przesta� szcz�ka� tak obrzydliwie resztkami uz�bienia,
rozejrzyj si� i powiedz mi, gdzie w�a�ciwie jeste�my.
-Na deszczu...
- Wspaniale. Spo�r�d ca�ej ludzkiej rasy Bgr znalaz� dla mnie jedynie
kretyna o m�d�ku zdech�ej myszy. S�uchaj, g�upku, ty jeste� cz�owiekiem,
ja nie. Rozejrzyj si� i powiedz, gdzie dotarli�my.
-Nigdy jeszcze tu nie by�em.
- Wiem. Ale wytrzeszcz patrza�ki, domy�l si�. Ja wiem o ludziach tylko
tyle, ile wyczyta�em w raportach. Owszem, jestem szefem CIA, czyli wywiadu
Czinger�w, ale nigdy jeszcze nie go�ci�em na planecie ludzi. No to jak?
-To miejskie wysypisko �mieci. M�wisz, �e jeste� szych�?
- Najwy�sz�. To ja prowadz� wojn�. Sporo roboty ju� odwali�em. A je�li
spr�bujesz powiedzie� komukolwiek, kim jestem, to zginiesz, nim wym�wisz
cho� s�owo. Co to jest "�mieci"?
-To odpadki, kt�re ludzie wyrzucaj�.
-No to przyjrzyjmy si�, co wyrzucaj�.
Przekradali si� przez deszcz od jednej sterty do drugiej, a� w ko�cu
przykucn�li za pag�rkiem po�amanych k� z�batych. Co� si� zbli�a�o ku nim
z coraz g�o�niejszym �oskotem.
- Wyjrzyj - rozkaza� Mgr. - Co jedzie?
- �mieciarka. A co niby ma je�dzi� po wysypisku? - Ilu ludzi?
-Ani jednego. To zautomatyzowana �mieciarka.
- Dodajesz mi ducha, prostaczku. W�azimy do �rodka. Przemoczeni i
zm�czeni wspi�li si� do kabiny i zatrzasn�li za sob� drzwiczki.
- Ludziom wst�p wzbroniony - warkn�� mechaniczny kierowca. - To wbrew
prawu, ja tego nie lubi�, krrkkk wykraka� robot, nim Mgr oderwa� mu g�ow�
i odepchn�� metalowe truch�o na bok.
- Kieruj - poleci� Billowi. - Tyle chyba potrafisz?
- Ci�ar�wka to ci�ar�wka - mrukn�� Bill sentencjonalnie, wrzuci� bieg
i ruszy� do ty�u, wbijaj�c si� w g�r� �mieci. - Chocia� czasem trzeba
kilku sekund, by opanowa� konkretny typ.
- No to wykorzystaj m�drze te kilka sekund i nie pr�buj wi�cej
podobnych kawa��w. Czingerowie maj� wra�liwy w�ch.
Bill opanowa� ostatecznie maszyneri� i wyjecha� z wysypiska. Deszcz
usta�. Z ty�u widzieli coraz mniejsz� fortec�, po bokach ci�gn�y si�
zielone pola. Mgr wyjrza� przez dziur�, kt�r� zrobi� w drzwiczkach.
- T�dy, do lasu.
- Tam s� gospodarstwa.
- Oszcz�d� mi wyk�adu z filologii i kieruj si� na wzg�rza. Musimy
odjecha� jak najdalej, nim wezw� pomoc.
Potoczyli si� dalej. Bill kierowa� coraz wprawniej.
Ujrzawszy batalion czo�g�w, zatrzyma� pojazd i za pomoc� zdalnego
sterowania opr�ni� kilka pobliskich pojemnik�w na �mieci. Grunt to nie
budzi� podejrze�.
- Bardzo dobrze - powiedzia� z dum�, gdy czo�gi znikn�y w�r�d fontann
b�ota.
- By�oby lepiej, gdyby� wrzuci� te �mieci do tej dziury na g�rze
pojazdu, miast rozsypywa� po ulicy.
- Nie ma tak �atwo - mrukn�� Bill. - Mo�e ty zrobi�by� to lepiej?
- Jed� - westchn�� Czinger. - Nigdy nie przypuszcza�em, �e b�d�
kiedykolwiek dyskutowa� z upo�ledzonym egzemplarzem rodzaju ludzkiego o
technice �adowania �mieci.
O zmroku znale�li cichy zak�tek, kt�ry zadowoli� Mgra. Kamienista
kotlinka mi�dzy wzg�rzami, z dala od ludzkich siedzib. Czinger zdemontowa�
do ko�ca kierowc� i zbudowa� dwa skomplikowane modu�y elektroniczne.
W��czy� jeden z nich do gniazda zapalniczki i pomacha� urz�dzeniem.
- Co to jest? - spyta� Bill.
- Detektor do wykrywania detektor�w.
- I co robi?
- Zawsze by�em mi�y wobec ma�ych Czinger�w i pomaga�em staruszkom
przechodzi� przez ulic�, wi�c za co mnie to spotyka? Pr�buj� ustali�, czy
mog� wys�a� st�d sygna�, nie wzbudzaj�c niczyich podejrze�. Wychodzi na
to, �e nie ma przeszk�d. Bior� wi�c to drugie urz�dzenie...
- I co robisz?
- Dzwoni� do domu... Dobra, sygna� poszed� i nied�ugo zobaczymy
skutki...
Skutki ujrzeli nawet wcze�niej. Co� czarnego opad�o z nieba i w huku
silnik�w wyl�dowa�o tu� obok �mieciarki. Mgr jednym susem wyskoczy� na
ziemi�, Bill za nim.
�luza uchyli�a si� i z g�ry sp�yn�� mikrofon na kablu.
- Bgr, jak przypuszczam! - krzykn�� Mgr do mikrofonu. Spod statku
wy�oni� si� oddzia� piechoty morskiej. Wszyscy z wycelowanymi strzelbami.
W�az otworzy� si� i stan�� w nim u�miechni�ty siedmiogwiazdkowy genera�.
- Nie Bgr - powiedzia� - ale genera� Saddam, dow�dca Wywiadu
Wojskowego.
- Ratuj mnie! - wrzasn�� Bill, chowaj�c si� za genera�a. On mnie
uwi�zi�, ale pozna�em jego sekret. Nazywa si� Mgr i jest szefem CIA. Ich
najwa�niejszej agencji wywiadowczej.
- Dobra robota, �o�nierzu. Od pocz�tku podejrzewa�em tego Czingera,
troch� zbyt �atwo si� da� pojma�. Dowiod�e�, �e mia�em racj�. M�j plan
zadzia�a� wr�cz idealnie!
- Nie, generale - warkn�� Mgr. - To m�j plan si� powi�d� jak z p�atka.
Imbecyli�!
Bill wyrwa� genera�owi pistolet z kabury, obezw�adni� oficera i
zas�oni� si� nim przed �o�nierzami.
- Hej, ch�opaki! - wrzasn��. - Je�li mnie zastrzelicie, podziurawicie
te� genera�a. Taki zapis g�upio wygl�da w aktach.
�o�nierze zawahali si�, kilku opu�ci�o bro�.
Ich niezdecydowanie ust�pi�o miejsca panice, gdy z nieba spad� drugi
czarny statek i omi�t� ogniem okolic�. Wojacy uciekli, porzucaj�c bro�.
- Nie mo�esz tego zrobi�! - rykn�� genera� i spr�bowa� odebra� Billowi
w�asny pistolet.
- Dobra robota - powiedzia� Bgr, wy�aniaj�c si� z w�azu. W�a�nie o
niego nam chodzi�o, Mgr.
- Dzi�kuj�, Bgr.
Bgr skoczy� nagle i zabra� bro� Billowi.
- Odimbecyli� - powiedzia�.
- Prawie wy�ama�e� mi palce!
- Trudno. Ale odwali�e� solidny kawa� roboty, Bill. Wsiadaj na statek.
Genera� leci z nami. W�a�nie przeszed� na emerytur�.
- Zatem b�d� wi�niem. Czy ca�a ta szarada by�a jedynie po to, by mnie
pojma�?
- Nie zawodzi nas pan, generale. Ostatnimi czasy zacz�o si� wam
dziwnie dobrze powodzi�, doszli�my wi�c do wniosku, �e widocznie w sztabie
pojawi� si� przypadkiem kto� inteligentny. Nie mogli�my tego tak zostawi�.
Nasza metoda na wygranie wojny to utrzyma� wasz� struktur� dowodzenia w
najlepszym porz�dku, bo wtedy najg�upsi na pewno zajd� na sam szczyt.
Wie�yczka statku Czinger�w plun�a ogniem i wy�upa�a spor� dziur� w
okr�cie ludzi. Reszta za�ogi zwia�a w mgnieniu oka. Mgr zaku� genera�a w
kajdany i Bgr wystartowa�.
- Mo�e zostawiliby�cie mnie na jakiej� cichej planecie, co, ch�opaki?
Bgr pokr�ci� przecz�co g�ow�.
- Przykro mi, Bill, ale twoja s�u�ba nie dobieg�a jeszcze ko�ca.
Potrzebujemy ci� tam, gdzie s�u�ysz. Kt�rego� dnia mo�esz zosta�
genera�em.
-A b�d� dostawa� moj� zap�at� z HIubu?
- W tej kwestii te� musz� ci� przeprosi�. Przesadzi�em, ale jako�
musia�em ci� skusi�.
- No to co dostan�?
- Reszt� urlopu wypoczynkowego. Wszyscy oficerowie wyl�dowali w
szpitalu, sier�ant siedzi przy nich ca�y czas. Podrzucili�my wam ca�y
frachtowiec pe�en wszystkich alkoholi, jakie zna rasa ludzka, jest tam te�
kilka takich, kt�rych nie znacie. Wszyscy twoi kumple maj� ju� �rub� jak
si� patrzy. Chyba ch�tnie do nich do��czysz.
- Zdrajca! - sykn�� genera�. - Imig twoje okryje si� nies�aw�!
- Zapewne - westchn�� Bill. - Chocia�, je�li nie b�dzie pan mia� okazji
nikomu o tym powiedzie�...
- W tej sprawie mo�esz na nas liczy� - powiedzia� Mgr.
-Je�li tak, to dodaj troch� gazu. Jeszcze wychlej� wszystko beze mnie.
przek�ad : Rados�aw Kot
powr�t